Tom Clancy Splinter Cell III -Szach-Mat Prolog Szanghaj, Chiny, 2003Patrzac wstecz, uznal to za niezwykly sposob wszczecia wojny. Ale z drugiej strony, to nie on ja rozpetal. Spotkanie, jak i informacje dzieki niemu ujawnione zawdzieczal je- dynie przypadkowi. Czy tez synchronicznosci, jak by to nazwal szwajcarski psychiatra Carl Jung. Zbiegowi pozornie niezwiazanych ze soba wydarzen, ktore mialy jednak swoje znaczenie, choc widocznie tylko dla najbardziej wnikliwych. To skomplikowane pojecie, zwlaszcza dla zachodniego umyslu, pomyslal Kuan-Yin Zhao. Jego zycie pelne bylo zwiazkow przyczynowo-skutkowych. Chinska gra w xiangqi, jedna z jego pasji, stala sie dla niego cwiczeniem w manipulowaniu synchronicznoscia. Xiarigqi, tak jak jej mlodsza siostra - szachy - polegala na odkrywaniu tajnych schematow przeciwnika i tworzeniu wlasnych, ktorych przeciwnik nie odkryje, a jesli je odkryje, bedzie za pozno. Pojedynczy ruch pao, figury na planszy, w umysle mistrza laczy sie z miriadami ruchow mozliwych do wykonania przez przeciwnika, na ktore z kolei mistrz musi znalezc odpowiedz... i tak az do zwyciestwa lub porazki. Milo bylo pomyslec, ze xiangqi moze podsunac rozwiazanie dylematu, ale nic w tym zaskakujacego. Potrzebowal tylko dobrego otwarcia. Teraz jego umysl moze juz objac swoim panowaniem cala plansze..., a w tym przypadku - cale narody. Gdyby nie ojciec jednego z jego podwladnych, ktory trzydziesci lat temu wyjechal z Chin w poszukiwaniu lepszego zycia, plan nigdy nie ujrzalby swiatla dziennego. A on, jak reszta swiata, uwierzylby w wersje historii przeznaczona dla ogolu. Sfabrykowana przez rzad - a rzady nie slynely z prawdomownosci, zwlaszcza rosyjski. Dwulicowi Rosjanie ustepowali jedynie pekinskim politykom. Zawala sie kopalnia wegla w okolicach Krasnojarska, gina setki ludzi, a swiat o niczym sie nie dowiaduje. Rosyjska lodz podwodna idzie na dno Morza Karskiego wraz z zaloga i tak po prostu przestaje istniec. Rosyjski szwadron smierci przenika na terytorium Chin, wpada do domu jakiegos czlowieka, zabij a go na oczach j ego dzieci, a mowi sie o ofiarach wojny. Dlaczego z ta tajemnica mialoby byc inaczej? To nawet lepiej, stwierdzil Zhao. Czy istnieje lepszy sposob na rozpoczecie zyciowej rozgrywki niz ruch, o ktorym nikt nigdy sie nie dowie? -Mowie panu, to tam - oznajmil staruszek. -Jestes pewien? Widziales to na wlasne oczy? -Bylem tam, z lopata, jak inni. - Dopil herbate i niepewnie podsunal kubek po dolewke. - To przeklete miejsce, mowie panu. -Niby dlaczego? -Jest nawiedzone. Widzialem takie rzeczy... Zhao z trudem powstrzymywal usmiech. Staruszkowi brakowalo piatej klepki, ale nie klamal. Sprawdzili go. Byl tym, za kogo sie podawal. -Trudno je znalezc? -Nie trudniej niz wlasne stopy. No, moze troche trudniej. Trzeba tam jeszcze dotrzec. -Powiedz mi, jak dlugo tam byles? -Mieszkalem tam dwadziescia lat. - Podrapal sie po glowie. - Kiedy zachorowalem, chcialem wrocic do domu, zeby pochowali mnie w chinskiej ziemi, nie na tamtym smietniku. -Dlaczego zapamietales ten jeden szczegol'? Ze wszystkiego, przez co przeszedles, dlaczego to? -Przygladalem sie, jak to robia, i myslalem sobie, jacy musza byc glupi. Ja jestem prosty czlowiek, nie zaden tam madrala, a i tak nie moglem uwierzyc, co oni robia. -Kto jeszcze o tym wie? Starzec sciagnal usta w glebokim namysle. -Chyba wielu, ale tez wielu nie zyje. Ci, co pamietaja, pewnie sta- raja sie zapomniec. Poza tym, kto by tego chcial? Wlasnie, kto? - pomyslal Zhao. -Komu powiedziales? -Nikomu! - Starzec zesztywnial na krzesle. - Synowi, nikomu innemu. -To nie do konca prawda, zgadza sie, dziadku? Mnie tez powiedziales. -To co innego. Moj a wnuczka, pan rozumie... -Tak, tak... ciezko chora... to tez mi mowiles. -Jest dla mnie wszystkim. Namowilem j a, zeby do mnie przyjechala. Chcialem, zeby sie uczyla, zeby do czegos doszla. Zamiast tego... Cos jej zrobili. Narkotyki, mezczyzni. Nie moze sie od nich uwolnic. Pewnie, ze nie, pomyslal. Nastoletnie prostytutki to zawsze dochodowy interes. Na takiej filigranowej Chineczce mozna zarobic mnostwo forsy. Nacpana czy nie, klientow to nie obchodzi. Zreszta po narkotykach sa latwiejsze. -Slyszalem, ze porzadny z pana czlowiek - zaryzykowal starzec. - Nie wierze w to, co inni mowia. Tak, przyzwoity. Moze pan jej po- moc. -I pomoge - mowiac to, nalal herbaty do kubka staruszka. - Odzyskasz wnuczke w ciagu miesiaca. Najpierw jednak narysujesz mi mape, prawda? Starzec energicznie pokiwal glowa. Rozdzial 1 39?00' szerokosci polnocnej, 74?01' dlugosci zachodniejDziewiecdziesiat szesc kilometrow od Waszyngtonu i na wysokosci dziewieciu kilometrow MC-130H "Szpon" kolowal juz druga godzine po nocnym niebie. Samolot zaprojektowano specjalnie z mysla o potajemnym dostarczaniu agentow operacyjnych na terytorium wroga. Mogl latac w deszczu i sniegu, przy porywistym wietrze, w calkowitych ciemnosciach i pod obstrzalem radarow. Siedzacy w luku samotny mezczyzna w czarnym kombinezonie z nomeksu sie tym nie przejmowal. Dziesiatki razy latal "Szponem" - czasem jako pilot - i skakal z niego w dziesiatki punktow zapalnych. Zawsze pomyslnie dostarczano go na miejsce, czyli w praktyce zrzucano na zapomniany przez Boga i ludzi teren, pelen uzbrojonych po zeby facetow, ktorzy z przyjemnoscia wpakowaliby mu kulke w leb. Taka praca. Jednak tej nocy Sam Fisher najbardziej obawial sie, ze umrze z nudow. Poprawil sie na laweczce, probujac znalezc taka pozycje, w ktorej nie dretwialyby mu nogi ani tylek. Zastanawial sie, czy konstruktorzy "Szpona" celowo starali sie zaprojektowac jak najmniej wygodne miejsca do siedzenia. Jesli tak, to odniesli pelny sukces. Uroki operacji specjalnych, pomyslal, prostujac stope i naprezajac miesnie lydki. W przerwie miedzy misjami, nie chcac wyjsc z wprawy, zglosil sie na ochotnika, by przetestowac jeden z najnowszych gadzetow DARPA, Agencji Zaawansowanych Projektow Badawczych Obrony. Tym razem byla to niewidoczna dla radarow paralotnia dalekiego zasiegu typu HAHO* o nazwie kodowej "Jastrzab". * ang. High-Altitude, High-Opening, czyli przeznaczona do skokow z duzej wysokosci i otwierana zaraz po starcie (przyp. tlum.). DARPA byla nie tylko scisle tajnym militarnym osrodkiem badawczym Pentagonu, ale rowniez instytucja zaopatrujaca Wydzial Trzeci w wiekszosc gadzetow i broni ulatwiajacych Fisherowi prace - i zwiekszajacych jego szanse na przezycie. Kiedy ta paralotnia wejdzie wreszcie do uzytku, bedzie przynajmniej wiedzial, ze na sprzecie mozna polegac. Chyba ze wczesniej zostanie zabity. Musial czekac dwie godziny, bo nie dzialala stacja radarowa na Rhode Island, skad NORAD, Dowodztwo Polnocnoamerykanskiej Obrony Powietrznej, mialo sledzic - miejmy nadzieje, ze bez powodzenia - lot Fishera na "Jastrzebiu". Jesli testy przebiegna pomyslnie, "Jastrzab" wejdzie do produkcji jako pierwszy spadochron niewidoczny dla radarow, umozliwiajacy zolnierzom skoki z dwudziestu czterech kilometrow nad celem i szybowanie do niego bez mozliwosci namierzenia. A Wydzial Trzeci dostanie najpewniej pierwszy egzemplarz. Wydzial Trzeci, w istocie oddzial NSA, Narodowej Agencji Bezpieczenstwa, wykonywal tajne misje zbyt delikatne lub zbyt ryzykowne dla tradycyjnych jednostek, takich jak CIA czy standardowe sily specjalne. Tak jak wszyscy agenci Wydzialu Trzeciego, Fisher znany byl jako Splinter Cell - niezalezny agent dzialajacy w pojedynke. Nie wiedzial, ilu jest takich jak on, i nie chcial wiedziec. Istota pracy Wydzialu Trzeciego byla niewidzialnosc. Zaprzeczanie jego istnieniu. Niezostawianie sladow. Jedynie garstka ludzi znala lokalizacje i przydzial zadan agentow Splinter Cell. -Rozmowa przychodzaca, panie majorze - zatrzeszczal glos w implancie Fishera. Dla zalogi "Szpona" Fisher byl majorem w 3. Batalionie 75. Regimentu Rangersow z Fort Benning w Georgii. Niespecjalnie ja to obchodzilo. Zwazywszy na to, jaka mieli robote, piloci "Szponow" nauczyli sie nie zadawac pytan. -Przelacz. -Tak jest. Na kanale piatym. Komunikator Fishera zdecydowanie roznil sie od tradycyjnego zestawu sluchawkowego, z jakiego korzystal, nim zaczal pracowac w Wydziale Trzecim. System skladal sie z dwoch elementow. Odbiornik wielkosci monety wszczepiono pod skore za uchem Fishera. Implant skracal droge falom dzwiekowym. Pozwalajac im ominac ucho zewnetrzne i blone bebenkowa, przesylal wibracje bezposrednio do kosteczek sluchowych: mloteczka, kowadelka i strzemiaczka, ktore z kolei przekazywaly sygnaly do mozgu. Do komunikacji zwrotnej sluzyl motylkowaty plasterek znany jako SVT, przekaznik akustyczny, umiejscowiony tuz nad jablkiem Adama. Korzystanie z niego wymagalo umiejetnosci, ktora Fisher uwazal za cos posredniego miedzy szeptem a brzuchomowstwem. Oba te elementy skladaly sie na praktycznie bezglosny system komunikacyjny. Fisher postukal palcem w implant, zmieniajac kanaly. -Zglaszam sie na piatym - odezwal sie wreszcie. -Czekaj na Xerxesa - wyszeptal glosik w jego uchu, po czym nastapilo kilka sekund klikania i buczenia swiadczacego o szyfrowaniu rozmowy. Xerxes, to znaczy pulkownik Irving Lambert, szef i od dawna przyjaciel Fishera, byl koordynatorem Wydzialu Trzeciego. - -Zmiana planow, Sam - odezwal sie Lambert. -Niech zgadne. Bedziemy tak latac w kolko, az nam skrzydla odpadna. -Od teraz jestes w misji. Jakby na komende, "Szpon" przechylil sie ostro na prawo. Pomruk silnikow narastal - samolot przyspieszyl. -Masz aktualizacje OPSAT-u*. Fisher podwinal mankiet kombinezonu i przycisnal kciuk do ekranu OPSAT-u; w ten sposob go uruchomil: * Operational Satellite Uplink- satelitarne lacze operacyjne (przyp. tlum.). //... SKANOWANIE BIOMETRYCZNE ROZPOCZETE...SKANUJE ODCISK PALCA...TOZSAMOSC POTWIERDZONA... // Ekran rozblysl szumem i wylonil sie zielonkawoszary obraz z satelity. Opcja skanowania biometrycznego byla najnowszym ulepszeniem OPSAT-u. Wprowadzono ja nie tylko po to, by ustrzec urzadzenie przed niepowolanym wzrokiem, ale i po to, by zapobiec przelaczaniu trybow po przypadkowym uderzeniu w ekran dotykowy. Podczas swojej ostatniej misji, uciekajac przed poscigiem, Fisher odkryl naraz, ze przyglada sie planowi Kioto, zamiast stoczni Nampo, skad staral sie wydostac. -Co to niby jest? - zapytal. Odpowiedziala mu Anna Grimsdottir, guru techniczny Lamberta. -Przekaz w czasie rzeczywistym z satelity zwiadowczego, KH-12. Patrzysz teraz na Ocean Atlantycki, jakies szesc mil na wschod od przyladka Hatteras w Karolinie Polnocnej. Widzisz ten podswietlony punkt? - mowila o pulsujacym malenkim wrzecionie w prawym gornym rogu. -Widze. Frachtowiec. No i co? -Patrz na obraz w podczerwieni. Ekran OPSAT-u zamigotal, po czym ukazal sie na nim frachtowiec pulsujacy czerwienia i kolorem pomaranczowym. -Cieplutki - stwierdzil Fisher. - Ktos zapomnial wymienic plyn w chlodnicach? -Dobrze by bylo - odparl Lambert. - Podpis radiometryczny wskazuje, ze zrodlo ma pochodzenie nuklearne. Cos na tym statku jest radioaktywne. Probujemy ustalic co, ale tymczasem zmierza ku naszemu wybrzezu. -Nawiazaliscie kontakt radiowy? -Nie odpowiada na wywolania. Utrzymujac obecna predkosc i kurs, zacumuje za dwadziescia dwie minuty. Przy minimalnym wyposazeniu do skoku treningowego, nieobejmujacym uzbrojenia, Fisher musial improwizowac. Przeszedl do kokpitu. Okazalo sie, ze zaloga otrzymala juz rozkazy Lamberta. Pilot wreczyl Fisherowi swoja berette 92F kaliber 9 milimetrow wraz z dodatkowym magazynkiem. -Daleko jeszcze? - spytal Fisher. Od otrzymania wiadomosci od Lamberta minely dwie minuty. -Czterdziesci osiem kilometrow. Zrzuce pana przy osmiu. -Na styk. -W tym jestes najlepszy, Sam - wlaczyl sie nasluchujacy Lambert. -Jak zwykle mi kadzisz. -Zmierzaja tam dwa kutry strazy przybrzeznej i niszczyciel marynarki wojennej, ale ty bedziesz pierwszy. Z Homestead startuja dwa F-16. Powinny znalezc sie nad toba, kiedy wyladujesz. 0 ile trafie w poklad, pomyslal Fisher. Skok na spadochronie na poklad statku w absolutnej ciemnosci byl ryzykowny. Jesli ominie cel - samobojczy. -Kto tak zdecydowal? - chcial wiedziec. -Sekretarz obrony. Jesli nie uda ci sie zatrzymac statku, rozkaze F-16 go zatopic. -Jesli jest na nim to, co sadzimy... -To bedziemy miec ekologiczny koszmar. No to powodzenia. -Wielkie dzieki. Odezwe sie. -Dwie minuty do zrzutu, panie majorze - oznajmil pilot. Co dalej? - przemknelo Fisherowi przez glowe. Co znajdzie na pokladzie? ROZDZIAL 2 Ramionami zapierajac sie o krawedzie otwartego luku, stojac na szeroko rozstawionych i ugietych nogach, Fisher wpatrywal sie w czerwona lampke nad glowa; czekal na sygnal. Wiatr podmuchami wdzieral sie do srodka, targal uprzezami w ladowni i pobrzekiwal sprzaczkami mocowan. Silniki C-130, ktore wczesniej ledwo slyszalnie pomrukiwaly, teraz ryczaly ogluszajaco, przeszywajac cialo wibracjami. Przez maske tlenowa z sykiem saczyl sie zimny zyciodajny gaz o metalicznym posmaku. Wokol widac bylo tylko czern, znaczona co kilka sekund rozblyskami swiatel nawigacyjnych samolotu.Jak zawsze przed misja, w wyobrazni zobaczyl twarz corki, Sarah. Zacisnal powieki, by wrocic do rzeczywistosci. Skoncentruj sie na tym, co cie czeka, napomnial sie. Lampka nad glowa zamrugala, rozblysla zolcia, zgasla, po czym rozswietlila sie zielenia. Skoczyl. Natychmiast wpadl w strumien zasmiglowy. Ledwo zdazyl dojrzec przemykajacy obok kadlub samolotu. Policzyl do trzech i pociagnal za linke. Paralotnia rozlozyla sie z lopotem. Poczul, jak podrywa go do gory. Zoladek podszedl mu do gardla. Potem zapadla cisza. Szybowanie w ciemnosci, bez punktow orientacyjnych, przypominalo bezruch. Poza samym skokiem to nagle zawieszenie w przestrzeni kosztowalo spadochroniarzy najwiecej nerwow. W jednej chwili twoim cialem targa huraganowy wiatr, w nastepnej unosisz sie w martwej ciszy. Przykre uczucie. Zerknal w gore na paralotnie. Rozlozyla sie bez najmniejszych problemow, tworzac klinowaty cien na tle mrocznego nieba. Ale przeciez gdyby czasza sie nie otworzyla, nie byloby po co sprawdzac. Niekontrolowany upadek ku powierzchni oceanu z predkoscia stu osiemdziesieciu kilometrow na godzine to pierwszy znak, ze znalazl sie w tarapatach. Uniosl nadgarstek ku wizjerowi maski i przyjrzal sie ekranowi OPSAT-u. Kolisty obraz z radaru nalozyl sie na blada siatke wspolrzednych. W poludniowo-zachodnim rogu ekranu, daleko, daleko pod nim widniala wolno pulsujaca czerwona plamka frachtowca. Liczby na krawedziach ekranu oznaczaly predkosc wiatru, wysokosc, predkosc opadania, kat zejscia i czas pozostaly do osiagniecia celu. Nieznacznie przeniosl ciezar ciala. Dzieki wrazliwej na ruch uprzezy mogl w ten sposob sterowac "Jastrzebiem". Skrecil delikatnie na zachod, zrownujac lot z kursem frachtowca. W implancie uslyszal trzask, a potem glos. -Sam, jestes tam? - to byl Lambert. -Jestem. -Zakladam, ze "Jastrzab" dziala zgodnie ze specyfikacjami. -Skoro tu jestem, znaczy, ze wciaz zyje. -Sam, sprawdz OPSAT - wlaczyla sie Grimsdottir. - Mamy informacje o tym frachtowcu. Fisher wlaczyl ekran. Pojawil sie na nim model statku wraz ze schematami pokladow oraz szczegolowymi informacjami: NAZWA/OZNACZENIE STATKU: "TREGO"/DROBNICOWIEC DLUGOSC/POKLADNIK: 481/62 LICZEBNOSC ZALOGI: 10 BANDERA: LIBERIA PORT DOCELOWY: BALTIMORE -Tuz obok Waszyngtonu - mruknal Fisher. - Jak dogodnie!-Bogu dzieki za te male cuda - powiedzial Lambert. Wszystko jest wzgledne, pomyslal Fisher. Jesli "Trego" dobije do brzegu, to ci, ktorzy zetkna sie z jego ladunkiem, nie nazwa tego cudem. Fisher na wlasne oczy widzial skutki choroby popromiennej. I nie potrafil o tym zapomniec. -Przewidywane miejsce dobicia do brzegu to False Cape Landing, na poludnie od Virginia Beach - zakomunikowala Grimsdottir. - Masz czternascie minut. -Jakies slady zycia na pokladzie? -Brak. Odczyt z podczerwieni wariuje. Nie potrafimy stwierdzic, czy sa tam jakies obiekty o temperaturze ludzkiego ciala. -Najlepiej zalozyc, ze sa, Sam - wtracil Lambert. - Kiedy osiag niesz cel? -Za dziewiec minut. -Niewiele. F-16 maja rozpoczac ostrzal w cztery minuty po tym, jak wyladujesz. -No to lepiej sie pospiesze - rzucil Fisher i sie rozlaczyl. Zsunal na oczy potrojne gogle, przelaczyl sie na noktowizje i obrocil w powietrzu, glowa w dol, a rozlozonymi nogami do gory. "Jastrzab" blyskawicznie zanurkowal ku powierzchni oceanu. Sam nie spuszczal oczu z wysokosciomierza OPSAT-u. Szescset metrow... 450... 300... 150... 90. Wygial sie i podciagnal kolana. "Jastrzab" zadygotal. Przez szarozielone gogle noktowizyjne Fisher ujrzal zblizajaca sie ku niemu czarna powierzchnie wody. Juz prawie przeslonila mu caly widok. No, dalej... "Jastrzab" rozpostarl sie i wyrownal lot. Sam zobaczyl horyzont. Test polowy w warunkach ekstremalnych, stwierdzil, dziekujac w duchu konstruktorom paralotni. Sprawdzil OPSAT. Od frachtowca dzielily go trzy kilometry. Skorygowal lot, skrecajac lekko na wschod, i zszedl na trzydziesci metrow. Dzgnal palcem opcje "zbliz" na ekranie OPSAT-u. Obraz zmienil sie, pokazujac trojwymiarowy model szkieletowy "Trego" miedzy para migajacych ukosnych linii. Przelaczyl gogle w tryb lornetki. Zblizenie. Wreszcie na tle nocnego nieba dostrzegl niewyrazny zarys nadbudowki statku. Zadnego ruchu na pokladzie. Jedynie kilwater rozposcieral sie pienistym bialym wachlarzem na sterburcie. Statek pograzony byl w mroku, swiecily tylko swiatla pozycyjne. Zblizenie. Dwie mile za dziobem frachtowca wypatrzyl ciemna linie wybrzeza, a jeszcze dalej mrugajace swiatelka Virginia Beach. Pol miliona mieszkancow, pomyslal. Dopasowal kat zejscia do odczytu z OPSAT-u. Trzydziesci metrow do sterburty. Wygial sie w kablak, unoszac dziob "Jastrzebia". Gdy przelatywal juz nad relingiem rufowym, gwaltowny podmuch wiatru zepchnal go do morza. Obrocil sie w powietrzu i "Jastrzab" poslusznie skrecil w prawo. Fisher zgial kolana, by zamortyzowac uderzenie, ale okazalo sie zaskakujaco lagodne. Jednym plynnym ruchem siegnal w gore, pociagnal za drazek, zlozyl paralotnie, odpial uprzaz, po czym umocowal je do knagi. Nagle z prawej strony dobiegl go ryk silnikow. Uniosl glowe - w sama pore, by zobaczyc przelatujacego F-16. Swiatla pozycyjne zamrugaly w ciemnosci, samolot wzbil sie i odlecial. Ostrzega mnie czy zyczy powodzenia? - zastanawial sie Sam. Rozejrzal sie, po czym postukal palcem w implant. -Jestem na pokladzie - zameldowal. Wyciagnal berette i pognal ku najblizszej drabince. ROZDZIAL 3 Gdy dotarl na szczyt drabiny, natychmiast przykucnal, kryjac sie za 3 skrzynia. Nasluchiwal w bezruchu. Cisza. Slychac bylo tylko rytmiczny warkot silnikow "Trego" i wiatr targajacy olinowaniem.Na ekranie OPSAT-u wyswietlil plany statku. Znajdowal sie na glownym pokladzie. Mostek byl na dziobie, w odleglosci jakichs stu dwudziestu metrow. Aby tam dotrzec, mogl albo skryc sie pod pokladem i podkrasc sie cichaczem, albo puscic sie biegiem przez otwarta przestrzen. Wolalby to pierwsze, ale nie bylo na to czasu. Wlaczyl implant. -Powiedz mi, Grimsdottir, jak goracy jest ten statek? -Chodzi ci o to, jak dlugo mozesz przebywac na pokladzie, zanim zaczniesz swiecic? -Taa. Trudno powiedziec, ale na twoim miejscu nie bylabym tam dluzej niz pietnascie minut. -No to juz wiem. Bez odbioru. Wzial gleboki oddech i ruszyl biegiem. W poszarzalym swiecie widzianym przez noktowizor poklad wygladal jak splaszczona powierzchnia Ksiezyca, ktorej monotonie naruszaly jedynie spietrzone tu i owdzie skrzynie. Czul sie nagi, na widoku. Choc nie mial wyboru, sprint przez otwarta przestrzen byl wbrew jego instynktowi przetrwania. Nie mysl tyle, tylko biegnij, napomnial sie. W polowie drogi na mostek podniosl glowe i spostrzegl na trapie stojaca w cieniu postac. Odwrocila sie na piecie i pedem ruszyla przez luk na mostek. -Mam towarzystwo - poinformowal Lamberta. - Ktos jest na mostku. -Zapewne nie sam. Moze tak, moze nie, pomyslal Fisher. Statek mogl byc zautomatyzowany. W takim przypadku czlowiek, ktorego ujrzal, pewnie tylko czuwal, czy wszystko przebiega zgodnie z planem. -Ile jeszcze czasu, Grim? - zapytal. -Cztery minuty. F-16 gotowe do odpalenia pociskow. Czekaja tylko na rozkaz. Dotarl do nadbudowki, rozplaszczyl sie przy grodzi i przesunal do podnoza trapu. Zerknal do goiy przez azurowe schodki, wypatrujac jakiegos ruchu. Nic nie dostrzegl. Wspial sie bezszelestnie, przeskakujac po dwa stopnie. Przy samym szczycie padl na brzuch, czolgajac sie, pokonal ostatnie trzy stopnie i wychylil glowe z luku na mostek. Ujrzal czlowieka zgarbionego nad konsoleta sterowa, z twarza skapana w mlecznobialym blasku ekranu laptopa. Jego wyglad wskazywal, ze pochodzi z Bliskiego Wschodu. Nagle uderzyl dlonia w klawiature komputera. Chyba zaklal. Szum wiatru zagluszal slowa. Mezczyzna podszedl do kola sterowego i pochylil sie nad nim, stekajac z wysilku. Fisher podniosl sie z beretta w dloni i wszedl przez luk. -Ani kroku dalej, koles - zawolal. Mezczyzna odwrocil gwaltownie glowe. Oczy rozszerzyly mu sie ze zdumienia. -Mrugniesz i jestes trupem. Tamten-wyprostowal sie i stanal z Samem twarza w twarz -Odsun sie od... - zaczal Fisher. Mezczyzna rzucil sie do laptopa. Fisher strzelil tylko raz. Pocisk trafil dokladnie tam, gdzie Sam chcial - w prawe biodro przeciwnika. Sila odrzutu zakrecila nim niczym baczkiem. Padajac, zdolal jednak wyciagnac reke i pociagnac za soba laptop, ktory z loskotem wyladowal na podlodze. Jeczac z bolu, mezczyzna przetoczyl sie na bok i znow siegnal po komputer. Co on takiego... Nagle zrozumial. Z boku laptopa wystawala karta do komunikacji z siecia bezprzewodowa. Komputer byl z czyms polaczony. Czyms sterowal. -Nie ruszaj sie - rozkazal Fisher. Mezczyzny siegnal reka ku klawiaturze. Strzal. Tak jak za pierwszym razem celny. Kula wbila sie w prawa lopatke. Przeciwnik jeknal i osunal sie bezwladnie na poklad. Prawie bezwladnie. Prawa dlon dotknela komputera. Palec zadrzal spazmatycznie i nacisnal klawisz "enter". Dzwiek silnikow "Trego" naraz gwaltownie sie zmienil. Poklad zadrzal Samowi pod stopami. W uchu zabrzmial mu zaniepokojony glos Grimsdottir. -Fisher, statek wlasnie... -Przyspieszyl. Tak, wiem. Nie bylo czasu do namyslu. Blyskawicznie podjal decyzje. Frustracja mezczyzny nad konsoleta sterowa dowodzila, ze ster byl zablokowany. Pozostawala tylko jedna mozliwosc. Zaczal biec. -Grim, biegne trapem rufowym. Odliczaj czas i podawaj na biezaco droge do maszynowni. -Trzy poklady w dol, w prawo do bakburty, potem prosto ku rufie. Korytarze "Trego" pograzone byly w ciemnosciach. Rozjasnial je tylko czerwonawy blask oswietlenia awaryjnego. Biegnac, katem oka dostrzegal rury i przewody. Przeskoczyl przez luk. -Jestem w mesie - poinformowal, nie zatrzymujac sie. - Jeszcze dwa poklady i dotrzesz do krzyzowki - mowila Grimsdottir. - Idz w lewo. Maszynownia jest na srodokreciu, na rufo?wym koncu korytarza. -Jak z czasem? -Minuta i dwadziescia sekund. Dotarl do korytarza prowadzacego do maszynowni i zatrzymal sie z poslizgiem. Mial juz plan, ale czy zadziala? Nie wiedzial. Jak to zwykle na statkach pomieszczenia zajmowane przez silniki sa najbardziej zagrozone pozarem, bez klopotu wiec znalazl szafke ze zwinietym wezem przeciwpozarowym. Z rozmachem otworzyl drzwiczki i walnal w dzwignie blokady. Zwiniety waz upadl na poklad. -Minuta, Fisher - odezwal sie Lambert. - F-16 beda celowac w maszynownie. Co do tego Fisher nie mial watpliwosci. Nie to miejsce, nie ten czas, ale innego wyjscia nie bylo. Kazdy F-16 wystrzeli pare pociskow AGM-65 Maverick. Zabojczo celne i szybkie, uzbrojone byly w ciezkie glowice. Nie ma szans, zeby w jakis sposob nie zatrzymaly "Trego" - uszkadzajac go albo zatapiajac. Przynajmniej nic nie poczuje, pocieszyl sie Fisher. Wyciagnal noz, naprezyl waz i odcial go ze szpuli. Jedna reka trzymajac koncowke, druga otworzyl wlaz maszynowni. Kopnal drzwi i wbiegl do srodka. Uderzyla go fala potwornego goraca, ogluszyl loskot pracujacych silnikow. Sam zmruzyl oczy, pochylil glowe i ruszyl do przodu przez unoszace sie wokol kleby pary. Przed nim rozciagala sie platanina barierek, pomostow i rur. -Czterdziesci piec sekund, Fisher. -Pracuje nad tym - warknal przez zacisniete zeby. Na cale szczescie rozkladem maszynowni "Trego" nie roznil sie od wiekszosci statkow. Kiedy Sam dotarl na jej srodek, rozejrzal sie za najwieksza konstrukcja. Byla nia para elementow wielkosci samochodu, rozmieszczonych po obu stronach glownego pomostu. Silniki. Nie spuszczajac wzroku z pomostu pod stopami, wbiegl sprintem pomiedzy silniki. Rozgladal sie za ruchomymi czesciami. Wreszcie dojrzal blysk wirujacego metalu. Tutaj. Upadl na kolana. -Trzydziesci sekund... Zerwal kratke pomostu i zobaczyl przekladnie redukcyjna - czyli wal napedowy statku, przenoszacy naped z silnikow na sruby na rufie. Pracujaca na najwyzszych obrotach przekladnia byla teraz rozmytym wirem trybow. Jesli to zadziala, skutek bedzie natychmiastowy. Co do tego Fisher nie mial watpliwosci. A jesli nie... Zebral zwoje weza i wepchnal go przez otwor po kratce. ROZDZIAL 4 Fort Meade, MarylandSiedziba NSA znajduje sie osiem kilometrow od miasteczka Lau-rel w Marylandzie, w obrebie posterunku wojskowego nazwanego tak na czesc generala z czasow wojny secesyjnej George'a Gordona Meade'a. Niegdys oboz szkoleniowy, a jeniecki w czasie drugiej wojny swiatowej, Fort Meade od lat piecdziesiatych zeszlego wieku zaslynal jako kwatera najbardziej tajemniczej organizacji wywiadowczej na swiecie. NSA, agencja, ktorej glownym zadaniem bylo prowadzenie wywiadu sygnalowego we wszystkich jego odmianach, przechwytywala i analizowala kazda znana czlowiekowi forme komunikacji, od rozmow przez sieci komorkowe i e-maili po emisje mikrofalowe i impulsy na niskich czestotliwosciach pochodzace z zanurzonych lodzi podwodnych. Chcac zlikwidowac przepasc miedzy zbieraniem informacji wywiadowczych i dzialaniem na ich podstawie, kilka lat temu na mocy specjalnego dekretu prezydenta NSA utworzyla Wydzial Trzeci - wlasna wewnetrzna jednostke operacyjna. Agentow Wydzialu Trzeciego - komorki Splinter Celi - rekrutowano z sil specjalnych marynarki, wojsk ladowych, marines i lotnictwa. Dzialali niezawodnie nie tylko w pojedynke we wrogim otoczeniu, ale, co wiecej, robili to bez pozostawiania jakichkolwiek sladow. Pietnascie metrow weza przeciwpozarowego wrzuconego do komory przekladni redukcyjnej "Trego" w mgnieniu oka zniknelo w otworze. Towarzyszyl temu efekt dzwiekowy przypominajacy zgrzyt gigantycznego zamka blyskawicznego, a zarazem odglos strzelajacego bata. Fisher rzucil sie do tylu, zwijajac sie w klebek. W silnikach metal zazgrzytal o metal. Pomost zadrzal, gdy przekladnia redukcyjna rozerwala sie na kawalki. Przez kratke buchnely kleby czarnego dymu, po czym nastapila trzydziestosekundowa kanonada: odlamki metalu ze swistem rykoszetowaly po calej maszynowni, odbijajac sie od grodzi i barierek i dziurawiac rury. Wlaczyly sie syreny alarmowe. Nagle wszystko ucichlo. Przez z wolna rozwiewajacy sie dym Sam widzial dopalajace sie resztki weza owiniete wokol pokiereszowanego walu. Uslyszal cichy glos z implantu. Lambert. -...Fisher...Fisher, odezwij sie... -Jestem. -Cokolwiek zrobiles, podzialalo. "Trego" zwalnia. Zaraz sie zatrzyma. -Mam, kurde, taka nadzieje. Odwolajcie tych pilotow, zanim zarobie wielka kulke. Cztery godziny pozniej Fisher siedzial w sali dowodzenia Wydzialu Trzeciego w przycmionym swietle podsufitowych reflektorkow przy stole konferencyjnym z pokrytego politura drewna tekowego. Poprawil sie na krzesle, starajac sie nie uciskac licznych siniakow, skutkow akcji na pokladzie "Trego". Solidna dawka ibuprofenu i bedzie jak nowo narodzony. Poza tym, zwazywszy na alternatywe lepszy siniak od oberwania odlamkiem metalu lub plonacym kawalkiem weza przeciwpozarowego. Starosc nie radosc, ale tez smierc nie wesele. Lambert kazal mu zaraz po opuszczeniu "Trego" stawic sie na wojskowym oddziale CCCD, na terenie osrodka doswiadczalnego Aberdeen w Marylandzie. CCCD - Wydzial Wojskowego Instytutu Badan Medycznych - specjalizowal sie w dekontaminacji i leczeniu skutkow dzialania substancji biologicznych, chemicznych i promieniotworczych. Fishera poddano kilku kapielom odkazajacym i zostal dokladnie przebadany przez lekarzy w skafandrach kosmicznych, ktorzy w koncu stwierdzili, ze nie jest skazony. -Gdzie zabieraja "Trego"? - zapytal Lamberta. -Odholuja go do strzezonej stoczni w Norfolk. Lambert wycelowal pilot w jeden z kilku ekranow plazmowych na scianach sali dowodzenia; ukazal sie satelitarny obraz przystani w Nor-folk. "Trego" trudno bylo nie zauwazyc. Plynacy za portowym holownikiem frachtowiec eskortowaly trzy fregaty marynarki wojennej oraz niszczyciel klasy Arleigh Burke. -W tej chwili przygotowuja dok na przyjecie ekipy z NEST -oznajmil Lambert, majac na mysli Zespol Szybkiego Reagowania do spraw Zagrozen Nuklearnych z Departamentu Energii. Zanim agenci dochodzeniowi FBI beda mogli wejsc na poklad "Trego", NEST musi ustalic zrodlo i poziom radioaktywnosci na statku. Na szczescie, dotad zadna niebezpieczna substancja najprawdopodobniej nie wyciekla z kadluba - co staloby sie z pewnoscia, gdyby statek osiadl na mieliznie. -A co z naszym wiezniem i jego laptopem? Nim wsiadl na poklad wyslanego po niego przez Lamberta smiglowca Blackhawk, Fisher zdazyl zlapac laptop i zarzucic sobie na ramie jedynego zaloganta "Trego". Czasem jeniec lepszy jest niz trup. -Grim biedzi sie nad laptopem. Nie mam pojecia, co za klawisz nacisnal ten facet, nie tylko jednak przyspieszyl prace silnikow, ale i zaszyfrowal twardy dysk. -Faktycznie, wygladal na niezle zdeterminowanego. Jest u lapi-duchow? -Wyjdzie z tego - uspokoil go Lambert. -Dobrze. - Fisher upil lyk kawy. Skrzywil sie i popatrzyl krytycznie na kubek. - Kto robil kawe? -Ciesze sie, ze ci smakuje. Staralem sie - dobiegl go glos od drzwi. Stanal w nich William Redding, zwiadowca i lacznik terenowy Fishera. W okularach z rogowymi oprawkami i pulowerku z klapkami na kieszeniach Redding wygladal dokladnie na tego, kim byl, czyli szczegolnie ciezkim przypadkiem mola ksiazkowego, zafiksowanego na drobiazgowym planowaniu. Choc jego fanatyczne przywiazanie do najdrobniejszych detali bywalo irytujace, Fisher nie wyobrazal sobie wyruszenia w akcje bez Reddinga. -A tak przy okazji... dzwonily te nerdy z DARPA - burknal Redding. - Chca widziec, co zrobiles z ich "Jastrzebiem". -Chyba sie przeslyszalem - odparl Fisher. - Ty nazywasz ludzi z DARPA nerdami? Lambert zdusil smiech. Redding nie slynal z poczucia humoru. -Jestem geekiem, Sam. Oni to nerdy. To zasadnicza roznica. -No to przepraszam. -Jak tam "Jastrzab"? -Zabezpieczony razem z reszta sprzetu. -Ale w jakim stanie? -Trudno ocenic na podstawie tego, co z niego zostalo. Oczy Reddinga zwezily sie gwaltownie. -Ze co prosze? -Pozar byl... -Ze co, prosze? -To taki zart. Spoko, jest jak spod igly. Redding ruszyl do wyjscia. W drzwiach zatrzymal sie i niepewnie odwrocil do Fishera. - Sam? - Taa? -Ciesze sie, ze jestes caly i zdrowy. Grimsdottir przyszla dwadziescia minut pozniej. Islandka z pochodzenia, wysoka i zgrabna, miala kosci policzkowe jak u modelki i krotko obciete kasztanowe wlosy, pewnie ze wzgledow praktycznych niz dla holdowania modzie. Praktycznosc byla jej znakiem rozpoznawczym. Nie przywiazywala wiekszej wagi do fryzury, wlasciwie to w ogole sie o nia nie martwila. -Witaj w domu, Sam. Nie widze, zeby cos swiecilo... -Nie chwal dnia przed zachodem slonca. -Rozmawialam z lekarzami z Aberdeen. Potwierdzili, ze cokolwiek bylo na pokladzie "Trego", nie otrzymales dawki, ktora mozna by sie przejmowac. Mowiac to, podeszla do komputerowej stacji roboczej i nacisnela kilka klawiszy. Na ekranie pojawil sie trojwymiarowy elipsoidalny ksztalt. Zapewne twardy dysk laptopa z "Trego", pomyslal Fisher. Dysk podzielony byl na roznej wielkosci czesci zaznaczone kolorami czerwonym, zielonym i zoltym. -Najpierw dobra czy zla wiadomosc? - zapytala Grimsdottir. -Zla - zdecydowal Lambert. -Wszystkie sektory danych zaznaczone na czerwono zostaly wyczyszczone przez program do autodestrukcji. Juz po nich. Koniec, kropka. Nie mozna ich odtworzyc. -Duzo tu tej czerwieni - zauwazyl Fisher. -Jakies osiemdziesiat procent. Zielone najpewniej da sie odtworzyc, co do zoltych nie mam takiej pewnosci. -No a ta dobra wiadomosc? - dopytywal sie Lambert. -Byc moze potrafie stwierdzic, kto napisal ten program do auto-destrukcji. -A to niby jak? -Wiekszosc programistow zostawia swoisty podpis, sposob, w jaki zestawiaja kod, skladnia, komentarze... takie tam szczegoly. Czasami to rownie specyficzne jak charakter pisma. I powiem wam jedno: ktokolwiek napisal ten program, jest wyjatkowo wyrafinowany. Jego podpis jest absolutnie unikatowy. Moge co prawda potrzebowac kilku... Nagle z glosnikow dobiegl przyciszony dzwiek alarmu. Wszystkie monitory jednoczesnie zaczely wyswietlac ogromny migajacy czerwony wykrzyknik. -O Boze - wymamrotala Grimsdottir, gapiac sie na ekran. -Co jest? - zaniepokoil sie Lambert. - Co sie dzieje? -Wirus przedostal sie przez naszego firewalla. Atakuje main-frame'a! ROZDZIAL 5 -Wylacz te alarmy, Anno - rozkazal Lambert.W sali zapadla cisza. -Jak to mozliwe? - chcial wiedziec Lambert. - Na milosc boska, to NSA, nie eBay. Jak cos moglo przedostac sie przez firewalla? -Laptop - mruknal Fisher. Grimsdottir potaknela, nie spuszczajac oczu z ekranu. -Nie inaczej. Pulkowniku, w jednym z sektorow twardego dysku ukryto wirusa. Robaka, ktory ozyl, kiedy tylko wykryl polaczenie z jednym z portow laptopa. Wystarczylo, ze podlaczylam go do diagnostyki. -Mozesz go powstrzymac? -Pracuje nad tym. Szybko sie rozprzestrzenia. Probuje uratowac przed nim reszte mainframe'a... zastawic pulapke antywirusowa. Moze uda mi sie skierowac go na nieuzywany serwer. Szybki jest, dran! Przez nastepnych pietnascie minut Fisher i Lambert obserwowali w milczeniu, jak pracuje. Przez ciemny ekran przelatywaly kolumny zielonego kodu. Dlonie Grimsdottir smigaly po klawiaturze szybciej, niz wzrok mogl nadazyc. Stopniowo kod zaczal wytracac predkosc, wyswietlac sie tylko fragmentarycznie i z bledami. Wreszcie informatyczka odchylila sie na krzesle i odetchnela z ulga. Jej twarz lsnila od potu. Rece drzaly. -Mam go - sapnela. - Zamknelam go w pustym serwerze archiwalnym. -Duzo szkod wyrzadzil? - zapytal Lambert. -Sporo, ale nie dotarl do kopii zapasowych. Uda nam sie odtworzyc wiekszosc danych z mainframe'a. -A laptop? - dodal Fisher. -Juz po nim. Martwy i pogrzebany. Ale mam dobra wiadomosc: na calym swiecie jest tylko garstka hakerow, ktorzy potrafiliby napisac tak zlosliwego wirusa. Dajcie mi dzien, a podam wam imie i nazwisko. -Do roboty - rozkazal Lambert. Kiedy wyszla, Fisher zwrocil sie do Lamberta. -Przyszla mi do glowy taka mysl o "Trego"... -Zamieniam sie w sluch. -Nie kupuje tej liberyjskiej bandery. - Ani ja. -Statek mozna zamaskowac na wiele sposobow, ale jednej rzeczy ukryc sie nie da: numerow seryjnych silnika. Wybitych numerow nie zmyjesz. FBI kiedys w koncu znajdzie te numery, a informacje w koncu przeciekna do nas... -Nie cierpie slow "w koncu" - krzywo usmiechnal sie Lambert. Fakt, w tym przypadku moglo to oznaczac cale tygodnie walki z biurokracja. Fisher odpowiedzial usmiechem na grymas Lamberta. - Ani ja. Znal swego przelozonego od niemal dwudziestu lat. Najpierw sluzyl z nim w Delta Force, potem obu wyznaczono do eksperymentalnego programu, w ktorego ramach zolnierzy sil specjalnych z kazdej formacji wojskowej przenoszono do odpowiednika macierzystej jednostki. Rangersi przeszli do Delty; czlonkowie Delty do Marine Force Recon, a Fishera i Lamberta z Delty przeniesiono do Komanda Foki, elitarnych sil specjalnych amerykanskiej marynarki. Idea przewodnia eksperymentu bylo stworzenie agentow idealnych, wyszkolenie elity wojskowych sil specjalnych. -Tak sie szczesliwie sklada, ze juz to omowilem z prezydentem - oznajmil Lambert. - Nadzor nad dochodzeniem przejmuje FBI, ale zezwolono nam na rownoczesne prowadzenie wlasnego niezaleznego sledztwa. Fisher w lot zrozumial rozkaz. Choc czul awersje do polityki i staral sie trzymac od niej z daleka, wiedzial, co powoduje prezydentem: sytuacja w Iraku. Ktos przypuscil atak na Stany Zjednoczone. Atak, ktory mogl spowodowac smierc tysiecy ludzi i skazic promieniotworczo te czesc wybrzeza Wirginii na dziesiatki, jesli nie setki lat. Jak dotad jedynym podejrzanym byl samotny mezczyzna z pokladu "Trego". Jesli Ameryka zmierzala ku kolejnej wojnie na Bliskim Wschodzie, to prezydentowi nie bylo potrzebne kolejne fiasko wywiadowcze. Kraj jeszcze nie odzyskal wiarygodnosci straconej w Iraku. Wydzial Trzeci musi dopilnowac, zeby nad kazdym "i" postawiono kropke. -Ograniczenia? - upewnil sie Fisher. -Zadnych - odparl Lambert. - Zrobimy to po naszemu, bez bialych rekawiczek. -Inaczej nie ma zabawy. -Amen. Teraz idz sie przespac. Jutro w nocy wlamujesz sie do amerykanskiej bazy marynarki wojennej. Fisher mieszkal w Germantown w Marylandzie, jakies pol godziny drogi na polnocny zachod od Waszyngtonu, na malej farmie otoczonej dwoma akrami czerwonych klonow i sosen. Kiedys probowal wiesc normalne kawalerskie zycie: dom w miescie, znajomi sasiedzi, wspolne nasiadowy nad basenem... Szybko jednak musial przyznac racje glosowi, ktory od dawna brzmial w jego glowie: nie nalezysz do osob towarzyskich. Nie zeby nie lubil ludzi jako takich, ale nie bardzo tolerowal wiekszosci z nich. Ryzyko zawodowe. Miec do czynienia z najgorszymi sposrod ludzi w najgorszych sytuacjach - to musialo czlowieka zmieniac. Przebywajac wsrod ludzi, Fisher przylapal sie na drobiazgowym analizowaniu i rozkladaniu na czynniki pierwsze zarowno swoich sasiadow, jak i najblizszego otoczenia: szukal ewentualnych zagrozen, mozliwych zasadzek, dogodnych stanowisk strzeleckich... Zycie na krawedzi, choc ekscytujace, nie pozostawialo czasu na nic innego. Nie przezyjesz dlugo w swiecie operacji specjalnych, jesli nie zanurzysz sie w nim po uszy. Bardzo szybko doszedl do wniosku, ze potrzebuje domu, w ktorym bedzie mogl sobie pozwolic na mniejsza czujnosc i dokonac mentalnej dekompresji. Najblizszy sasiad mieszkal osiemset metrow od jego farmy. Fisher mogl przesiadywac wieczorami na ganku i sluchac tylko cykad i rechotu zab. Ku swemu zaskoczeniu odkryl, ze zycie na lonie przyrody ma dzialanie terapeutyczne. Nabyl te posiadlosc po bardzo okazyjnej cenie od poprzedniego wlasciciela, ktory doprowadzi ja do ruiny. Wiele czasu musial poswiecic zagospodarowaniu otoczenia i odbudowie farmy. Nie miala okien, pokrycia dachu ani hydrauliki. Jednak taka praca sprawiala Fisherowi przyjemnosc, dawala wytchnienie. Nawet same tylko noclegi na farmie pozwalaly mu doladowac baterie miedzy jedna misja a druga. Nim dotarl do domu, niemal juz switalo. Nastawil pranie, wzial prysznic, sprawdzil poczte elektroniczna i wyciagnal sie na sofie. Znalazl pilota i wlaczyl telewizor na CNN. "...nie ma zbyt wielu naocznych swiadkow, jednak slyszelismy o dziesiatkach ludzi padajacych, jak stali, czy osuwajacych sie na stol podczas posilku..." Od razu czujnie sie wyprostowal. Poglosnil odbiornik. "Rzecznik biura gubernatora wydal oswiadczenie; poinformowal, ze ekipa dochodzeniowa jest w drodze do miasteczka Slipstone, a sam gubernator poprowadzi konferencje prasowa w poznych godzinach rannych. Tymczasem nie ustaja spekulacje co do przyczyny tajemniczych naglych zgonow w odleglym Slipstone, w Nowym Meksyku". Fisher poczul, jak wlosy jeza mu sie na karku. Rozdzwonila sie jego komorka. Czterdziesci minut pozniej byl juz z powrotem w sali dowodzenia. Lambert stal za stolem konferencyjnym i ogladal raport MSNBC. Grimsdottir i Redding siedzieli przy stacjach roboczych po obu jego stronach. Gdzies w tle dalo sie slyszec szum zaklocen radiowych, przerywany kobiecym glosem: "Slipstone, 911, prosze czekac... Slipstone, 911, prosze czekac... Slipstone, 911, prosze czekac..." Lambert zerknal przez ramie na Fishera. -Dwiescie zgloszen... a ich liczba nadal rosnie. O ile dobrze sie orientujemy, ofiar sa setki. Trupy sa na ulicach, w domach, za kierownicami samochodow... -Wielki Boze - wymamrotal Sam. -Mam, pulkowniku - zawolala Grimsdottir. -Daj na wizje. Glowny monitor wypelnil obraz termowizyjny z satelity. Slipstone, pomyslal Fisher. -Wyswietl schemat, Anno. Grimsdottir nacisnela kilka klawiszy i obraz zmienil sie w labirynt zoltych i pomaranczowych linii, upstrzonych tu i owdzie czerwonymi kropkami. Wyglada to dziwnie znajomo, stwierdzil Fisher. Choc wydawalo mu sie, ze zna juz odpowiedz, mimo to spytal: -Co to jest, pulkowniku? -Siec wodociagowa Slipstone. -Fakt, niewiele jest sposobow, by usmiercic tak szybko tak wiele osob. Najlepiej skazic wode lub powietrze. Lambert pokiwal ponuro glowa, nie odrywajac oczu od monitora. -Ile jeszcze czasu, Anno? -Juz prawie mam, pulkowniku - odparla. Chwile potem dodala: - Potwierdzam, to taki sam podpis, jak w przypadku "Trego". Fisher poczul, ze zbiera mu sie na wymioty. Odwrocil sie od ekranu i wzial gleboki oddech. Casus "Trego" byl tylko przygrywka. Tak naprawde to o to chodzilo. Ktos wlasnie otrul cale amerykanskie miasto. ROZDZIAL 6 Stocznia Marynarki Wojennej Norfolk, Hampton Roads, WirginiaFisher plynal przed siebie, zanurzajac sie coraz bardziej. Gdy glebokosciomierz wskazal dziewiec metrow, przestal schodzic glebiej i sprawdzil OPSAT. W porzadku, byl prawie na srodku rzeki Elizabeth. Jeszcze czterysta metrow. W uszach slyszal cichy syk akwalungu. Dzwiek jak zwykle przypominal mu lagodniejsza wersje Dartha Vadera. Jego maske wyposazono w wyswietlacz HUD. Zielonkawa powloka na szkle, podobna do projekcji na szybie kokpitu nowoczesnego mysliwca, wyswietlala wlasciwie wszystkie potrzebne mu informacje o otoczeniu, w tym mape rzeki i stoczni, obecna pozycje, glebokosc, temperature wody. Odleglosc i polozenie nastepnego punktu orientacyjnego wskazywala zolta strzalka przy gornej krawedzi maski, ktora przesuwala sie i zmieniala dlugosc w zaleznosci od jego pozycji. Podazaj za zolta strzalka. Opracowanie najlepszego planu penetracji poludniowego basenu stoczni, jednej z najlepiej strzezonych rei na Wschodnim Wybrzezu, bylo najlatwiejsza czescia misji. Ze wzgledu na wysoki poziom zabezpieczen podejscie tam ladem bylo z gory skazane na niepowodzenie. Pozostawala tylko jedna opcja - woda. Fishera to ucieszylo. Sluzba w Fokach nauczyla go zaufania do wody. Woda to bezpieczenstwo. Woda to kamuflaz. Woda to anonimowosc. Stocznia marynarki wojennej Norfolk nalezy w kraju do najbardziej oblozonych praca. Kazdego dnia cumuje tam okolo pietnastu procent floty wojennej Stanow Zjednoczonych. Siedem tysiecy pracownikow, piecset akrow powierzchni i szescdziesiat dziewiec hal produkcyjnych stocznia robi wrazenie. Poteguje je lokalizacja - trzynascie kilometrow na poludnie od bazy wojskowej, w poludniowej odnodze dosc spokojnej rzeki Elizabeth. Godzine wczesniej Fisher zostawil samochod na lesnym parkingu na wschodnim brzegu. Odczekal, az para nastolatkow zrobi swoje i odjedzie zaparowanym fordem escortem. Wyjal z bagaznika swoj worek marynarski i ruszyl przez las. Kilkaset metrow dalej, na brzegu, przebral sie w kombinezon pletwonurka, wlozyl akwalung, maske i pletwy i wsliznal sie do wody. Teraz wyciagal szyje, sprawdzajac, czy na powierzchni nie ma lodzi. Byla druga nad ranem. Zadnego ruchu, tylko nieliczne cywilne motorowki wracaly pozno z polowow w zatoce Chesapeake. Podplynal w gore rzeki i wynurzyl sie, uwazajac przy tym, by nie wystawic nad wode wiecej niz polowe maski. Na moscie Jordana dojrzal swiatla samochodu. Czterysta metrow dalej, dokladnie naprzeciw niego, znajdowal sie jasno oswietlony lampami sodowymi poludniowy basen stoczni. Fisher policzyl: dziesiec lodzi roznej wielkosci, od zaglowcow po statki-chlodnie. Gdzieniegdzie sypaly sie iskry ze spawarek. Zaskrzeczaly glosniki. Slowa byly zbyt znieksztalcone, by mogl cos zrozumiec. O ile komunikat nie brzmial: "Intruz w wodzie", nie obchodzilo go to. Na poludnie od glownej linii pomostow lezalo piec sztucznych zatoczek, przykrytych przypominajacymi hangary konstrukcjami. Wyposazone w masywne drzwi, konstrukcje te mogly pomiescic okrety wojenne wielkosci krazownika. Powstaly tak chronione doki, nazywane tez hangarami, ponumerowane od jednego do pieciu. "Trego" stal w hangarze numer 4, w przedostatnim rzedzie. Zeby sie do niego dostac, Fisher musial najpierw pokonac dlugie trzystumetrowe plywajace ogrodzenie, ktore strzeglo wejscia do basenu. Jego gorna krawedz znaczyly oswietlone na niebiesko boje polaczone plywajacymi aluminiowymi rurami. Oczywiscie to nie ogrodzenie martwilo Fishera, ale wyposazony w szperacze wojskowy slizgacz, nieustannie patrolujacy je na calej dlugosci. Agent rozpoznal kilka punktow orientacyjnych, ktore wyszukal na mapie przed misja, sprawdzil ich pozycje na wyswietlaczu, zrobil przewrot i zanurkowal. Dziesiec minut pozniej podplynal do brzegu. Zatrzymal sie. Ustawil kompensator tak, ze mogl bez ruchu utrzymywac sie na wybranej glebokosci. Gdyby nie poswiata jego HUD-a, otaczalaby go absolutna ciemnosc. Nocne nurkowanie to cwiczenie dla umyslu. Bez zadnych punktow odniesienia latwo jest szybko ulec dezorientacji przypomina jacej zawrot glowy. Fisher widzial, jak najodwazniejsi nurkowie, ktorzy mieli za soba setki godzin pod woda, panikowali, dryfujac bezwladnie w ciemnej glebinie. Nawet on czul, jak rosnie w nim pragnienie natychmiastowego wydostania sie na powierzchnie. Stlumil je i skupil sie na wyswietlaczu. Zielonkawa poswiata dodawala otuchy. Jesli nawigacja byla prawidlowa, plywajace ogrodzenie rozciagalo sie dokladnie nad nim. Z prawej strony dobiegl go stlumiony warkot silnika. Piecdziesiat metrow dalej oplywowy kadlub szarej lodzi patrolowej prul tafle wzdluz ogrodzenia. Ciagnacy sie za nia wachlarzem kilwater odbijal sie od blokady i z wolna opadal. Snop swiatla przebijal powierzchnie, nadajac wodzie turkusowy odcien. Fisher odczekal, az motorowka przetnie mu droge, i ruszyl naprzod. Do powrotu lodzi patrolowej mial dwie minuty. Ogrodzenie wylanialo sie z mroku - stalowa siatka rozciagnieta od kotwiczek w dnie do polaczonych ze soba bojek na powierzchni. Patrzac na siatke, Fisher cicho podziekowal Agencji Ochrony Srodowiska za to, ze przed kilkoma laty nakazala marynarce powiekszenie rozmiaru oczek, tak aby zyjace tam ryby mogly sie swobodnie przemieszczac. Oczka byly duze, co bardzo ulatwialo mu zadanie. Gdy sprawdzal czas na wyswietlaczu w prawym gornym rogu maski, dobiegl go halas slizgacza. Okrecil sie i wodzac reka po ogrodzeniu, zszedl pionowo do samego dna. Motorowka przeplynela nad nim. Swiatlo szperacza zalamywalo sie w wodzie i poblyskiwalo na siatce. Gdy lodz sie oddalila, wyplynal trzy metry wyzej i zabral sie do pracy. Z uprzezy wyjal "ognisty wezel" - dwadziescia centymetrow magnezowego lontu. Zapalony magnez, spalajac sie, przepala praktycznie wszystko, przechodzi przez dowolny material niczym noz przez maslo. Zawiazal lont wokol preta. Paznokciem nacisnal chemiczny detonator i sie cofnal. Rozblysk oslepiajacego bialego swiatla trwal pol sekundy - i siatka zniknela w chmurze babelkow. Gdy sie rozproszyly, Fisher podplynal blizej. Pret zostal zgrabnie przeciety na pol, a szeroki na trzydziesci centymetrow otwor powiekszyl sie dwukrotnie. Zanim przeplynal przez dziure, zdjal i przelozyl przez nia akwalung. Kolejnych dziesiec minut pozniej zatrzymal sie przed stalowymi drzwiami hangaru. Wykonano je z blachy falistej i pomalowano na okretowy popiel. Obrocil sie glowa w dol i zanurkowal glebiej. Wlaczyl latarke. Gdy przed szklem maski ukazalo sie blotniste dno, odbil w prawo. Minal prawa krawedz drzwi i nagle znalazl to, czego szukal: osadzony w scianie okragly wlaz. Wyciagnal reke i sprobowal przekrecic przypominajacy kierownice zawor. Mogl sie tego spodziewac: wejscie bylo zablokowane. Wedlug Grimsdottir zabezpieczono je dodatkowo alarmem. Gdyby zaczal przy nim manipulowac, lodzie patrolowe otoczylyby go, nim zdazylby odplynac chocby sto metrow. -Jest tam kto? - odezwal sie przez radio. -Zglaszam sie, Sam - odpowiedziala Grimsdottir. -Jestem przy wlazie. -Dobrze. Daj mi trzydziesci sekund. Wlamalam sie do pokoju kontrolnego hangaru, ale alarmy sa zabezpieczone osmiocyfrowym szyfrem z kluczem publicznym... -To milo, Anno, ale moglibysmy sobie darowac ten techniczny belkot? -Tak, przepraszam. Nie rozlaczaj sie. - Odezwala sie po minucie. - Dobra, zamki i alarmy sa rozbrojone. -Wchodze - zameldowal Fisher. Pokretlo bylo dobrze nasmarowane i latwo sie obracalo. Krecil, dopoki nie uslyszal cichego szczeku metalu. Gdy pociagnal delikatnie za kolo, wlaz sie otworzyl. Wysunal rece przed siebie i wplynal do srodka. Ledwie jego pletwy zniknely w otworze, uslyszal stlumione wycie syren alarmowych. Z oddali dobiegly go znieksztalcone przez wode slowa z glosnika: Uwaga, intruz... Uwaga, intruz... Grupa interwencyjna do zbrojowni. To nie sa cwiczenia! Powtarzam: To nie sa cwiczenia... ROZDZIAL 7 W tej samej chwili w jego uchu rozbrzmial przerazony glos Grimsdottir.-Sam, ja... Fisher nacisnal nadajnik dwa razy, potem raz, nadajac w ten sposob Lambertowi i Grimsdottir komunikat: Cisza w eterze. Czekajcie na kontakt. Woz albo przewoz, pomyslal. Jesli wyjdzie teraz, dok zostanie zamkniety i straci jedyna szanse. Jesli zdecyduje sie kontynuowac misje, bedzie musial stawic czolo poszukujacym intruza sluzbom interwencyjnym. To byla latwa decyzja. Wybral druga mozliwosc. Szybko zamknal wlaz i odepchnal sie od sciany. Wyciagnal rece przed siebie i poplynal w glebine. Gdy dotknal szorstkiego betonowego dna doku, odbil w prawo i plynal dalej. Mial jedna, jedyna szanse. Hangar przedzielal glowny trakt wodny, obudowany z obu stron pomostami. Gdyby udalo mu sie znalezc kryjowke miedzy przeslami, moglby przeczekac oblawe. Woda nad nim nagle zmienila kolor z ciemnozielonego na turkusowy, gdy awaryjne oswietlenie hangaru zalalo jego wnetrze jasnym swiatlem. Uslyszal stlumiony tupot butow i nawolujace sie glosy. Palcami dotknal drewna: pale. Objal przeslo ramieniem i wciagnal sie pod pomost. Woda znow pociemniala. Wlaczyl wlasne oswietlenie; otoczylo go metnym, czerwonym swiatlem. Plynal dalej, kluczac miedzy przeslami. Pokryte szarymi cetkowanymi skorupiakami, przypominaly mu nogi slonia. Gdzies z tylu uslyszal stlumione odglosy skokow do wody. Nurkowie w wodzie, pomyslal. Stoczniowa grupa interwencyjna byla dobrze wyszkolona i dzialala szybko. Nie zatrzymuj sie. Przed oczami wyrosla mu wewnetrzna sciana doku. Spojrzal w gore. Nad glowa widzial tylko dol pomostu, labirynt przecinajacych sie dzwigarow i lacznikow. Oplynal podpory przy samej scianie, wylaczyl oswietlenie i sie wynurzyl. Zdjal pletwy i przypial je do pasa. Teraz trudniejsza czesc, pomyslal. Przydadza sie te wszystkie godziny mozolnych cwiczen, majacych utrzymac jego niemlode juz cialo w formie. Taka przynajmniej mial nadzieje. Rekami i nogami zaparty o przesla, zaczal sie wspinac. Mogl polecac tylko na wlasnych miesniach. Manewr, znany w swiecie wspinaczy jako wejscie kominem, wymagal najwyzszej koncentracji. Fisher poczul, jak pod kombinezonem pot splywa mu po plecach. Zacisnal zeby i wspinal sie dalej. Od strony szlaku wodnego uslyszal plusk kolejnych skokow. Ujrzal, jak glowa czlowieka w kombinezonie wynurza sie na powierzchnie. Swiatlo latarki skakalo po przeslach. Fisher zamarl. Swiatlo minelo go, zatrzymalo sie na moment, pozostalo tak jeszcze przez chwile i wreszcie przesunelo sie dalej. Nurek odwrocil sie i odplynal. Fisher wspial sie kilka metrow wyzej i spojrzal w gore. Szkielet pomostu mial juz w zasiegu reki. Wyciagnal dlonie, chwycil rure i podkurczyl nogi. Gdzies w poblizu zaskrzeczala krotkofalowka: -Szefie, tu nurek dwa-jeden. Zblizam sie do sciany polnocnej, sekcja dziewiata. Wchodze miedzy przesla. Chyba cos widzialem. -Przyjalem, dwa-jeden. Nurek zawrocil. Wiszac zupelnie bez ruchu, Fisher patrzyl w lewo. Nurek byl coraz blizej. Z glowa na powierzchni plynal w jego kierunku. Swiatlo latarki odbijalo sie od wody, gdy przeplywal miedzy przesla?mi. Cicho i szybko, Sam. Teraz. Napial miesnie brzucha, podciagnal kolana do klatki piersiowej i objal rure stopami. Ugial rece i przywarl do niej calym cialem. Spojrzal w dol. Nurek byl niemal dokladnie pod nim. Jedna reka oparl sie o sasiedni dzwigar i przetoczyl sie na rure. Lezal nieruchomo na brzuchu. Latarka nurka znow sie pojawila, tym razem jeszcze blizej. Odbicia jej swiatla tanczyly z cieniami na elementach konstrukcji. Fisher zamknal oczy i marzyl, aby stac sie niewidzialny. Nic tu nie ma, stary. Same rury, przekonywal go w myslach. Plyn sobie dalej. Choc minelo mniej niz dwadziescia sekund, mial wrazenie, ze trwalo to dlugie minuty. Wreszcie nurek wylaczyl latarke i odplynal. Fisher z ulga wypuscil powietrze. Do wydania rozkazu wycofania i zakonczenia oblawy nie mial co robic. Musial zdecydowac, czy tkwic tu i czekac, czy zbadac teren. Wybral to drugie. Rzut oka na OPSAT potwierdzil jego przypuszczenia: dolna konstrukcja pomostu nie byla ujeta w planach doku. Dla pewnosci raz jeszcze przejrzal schematy. Nic. Do roboty. Czolgal sie przez labirynt rur, az natknal sie na azurowy chodnik techniczny. Wokol slyszal bulgotanie wody w rurach, syk pary i niski pomruk transformatorow. Wilgotny sufit ledwie nieco ponad metr nad chodnikiem pokrywaly miniaturowe stalaktyty z osadow mineralnych. Z oddali dobiegal szum palnikow acetylenowych. Nacisnal implant. -Zglaszam sie. -Dzieki Bogu - odpowiedziala Grimsdottir - martwilam sie. -Nie wiedzialem, ze cie obchodze. -Glupek. Sam, nie wiem, co poszlo nie tak. Bylam pewna, ze wylaczylam awaryjne systemy alarmowe. -Uroki nowoczesnej technologii. Nic sie nie stalo. -Wycofales sie czy zostales? - spytal Lambert. - Glupie pytanie. Cofam to. Co robisz? -Bawie sie w grotolaza, dopoki nie skoncza oblawy. -Dobrze... Odezwal sie radiowezel. -Zaczekaj - powiedzial Fisher do Lamberta. Zamienil sie w sluch. -Do wszystkich. Koniec alarmu. Grupa interwencyjna zglosi sie do raportu. -Slyszalem. Uwazaj na siebie i badz w kontakcie - nakazal Lambert. Fisher sie rozlaczyl. Skulony, od czasu do czasu przeslizgujac sie pod wezlami zaworow i plataninami rur, posuwal sie chodnikiem. Co kilka sekund przystawal, zeby przelaczyc potrojne gogle na podczerwien i szybko zlustrowac teren z przodu. W oblokach pary noktowizor okazal sie jednak bezuzyteczny. Sam nie widzial nic oprocz czerwonych i zoltych plam ciepla na lacznikach. Szczur wielkosci malego kota z piskiem przebiegl mu droge i pomknal chodnikiem. Fisher uswiadomil sobie, ze trzyma pistolet. Schowal go do kabury. Swietny refleks - skutek nieustannego treningu - sprawial, ze szczury musialy sie go bac. Jeszcze poltora metra i dotarl do rozwidlenia. Wlaczyl podczerwien. Pusto. Chodnik przed nim biegl nie wiadomo dokad. Szczyt drabiny, ktora zauwazyl po prawej stronie, ginal w mroku. Bogu dzieki za studzienki. Drabina miala tylko kilka szczebli i konczyla sie przy otworze w stropie. Rzeczywiscie przypominal wlaz studzienki. Sam wyjal kamere na elastycznym wysiegniku, podlaczyl przewod do OPSAT-u, odczekal, az obraz pojawi sie na wyswietlaczu, i wysunal kamere przez jeden z otworow w pokrywie. Chwile trwalo, nim zrozumial, co widzi. But. Czarny, skorzany but. Zamarl. Typowa wojskowa Chukka, rozmiar 12. Znal ten model az za dobrze. Znosil trzy pary podczas BUD/S, szesciomiesiecznego obozu wojskowego dla rekrutow Komanda Foki. Bardzo powoli wysunal kamere z otworu. Do wlasciciela buta dolaczyl drugi marynarz. Fisher poczul gryzaca won dymu papierosowego. -Znalezli cos? - spytal pierwszy. -Gdzie tam. Wiesz, jak to jest. Zawsze mowia, ze to nie cwiczenia, ale prawie zawsze kantuja. -No... Ale o co biega z tym statkiem? Co to za goscie w skafandrach kosmicznych? -To kombinezony ochronne, idioto. Chronia przed skazeniem biologicznym. Bosman mowi, ze to cwiczenia, ale ja tego nie kupuje. Cos chyba... -Wy dwaj! - przerwal im zachrypniety glos. - Widze, ze nie macie co robic. Za mna. Cos wam znajde. -Pan da spokoj, szefie, to tylko chwilunia przerwy. -Koniec przerwy, chlopaki. Do roboty. Fisher policzyl do trzydziestu i ponownie wsunal kamere w otwor. Buty zniknely. Przelaczyl na podczerwien i zlustrowal otoczenie, obracajac kamere o trzysta szescdziesiat stopni. Nic. Zadnych ludzi, zadnego ruchu. Ostroznie uniosl pokrywe czubkami palcow, przesunal ja na bok i wyczolgal sie ze studzienki. ROZDZIAL 8 Przesunal pokrywe na miejsce, na czworakach przeszedl cztery kroki w prawo i przykucnal za paleta skrzynek. Po oblawie w hangarze przywrocono normalne oswietlenie robocze. Zawieszone na belkach pod stropem lampy sodowe zalewaly dok matowym swiatlem. Dalej, miedzy dzwigami portowymi, grupa marynarzy ukladala skrzynki na recznym wozku. Spawarki sypaly iskrami wsrod siarkowych oparow acetylenu.Po prawej stronie ujrzal znajomy statek: "Trego". Przycumowano go dziobem skierowanym ku drzwiom doku. Wlazy, iluminatory i okna zaslonieto zolta folia i zaklejono czerwona tasma. Na glownym wlazie postawiono namiot - komore odkazania, jak sie domyslal. Wyszlo z niej dwoje ludzi z NEST w bialych kombinezonach ochronnych. Czekajaca na nich trojka tak samo ubranych postaci zaczela ich splukiwac spieniona ciecza. Fisher poczul skurcz w zoladku. Grimsdottir zapewniala go, ze poziom promieniowania na pokladzie "Trego" nie jest niebezpieczny, jednak widok procedury odkazania wzbudzil w nim obawy. Na szczescie do uprzezy mial podczepiony kieszonkowy dozymetr kwarcowy, podlaczony do implantu i OPSAT-u, ktory odpowiednio wczesnie ostrzeglby go o ewentualnym niebezpieczenstwie napromieniowania. Przynajmniej teoretycznie. Dlatego placa ci gruba forse, Sam, uspokajal sie. Zlustrowal dok i "Trego" przez noktowizor i w podczerwieni. Kiedy upewnil sie, ze zna juz pozycje calego personelu NEST, wybral najlepsza droge. Nie wychodzac z cienia, ruszyl ku rufie. Gdy tam dotarl, podkradl sie do krawedzi doku, chwycil oburacz cume i, kolyszac sie nad woda, zaczal sie wspinac. Dwukrotnie musial sie zatrzymac, gdy postacie w kombinezonach pojawialy sie na pokladzie i obok komory odkazania. Wreszcie dotknal barierki, przeskoczyl ja i w kucki opadl na poklad. Zrobil dwa szybkie kroki ku nadbudowce i po drabinie ruszyl w gore. Zdazyl pokonac dziesiec szczebli, gdy uslyszal szuranie butow. Zamarl i spojrzal w dol. Ponizej przy barierce zatrzymal sie pracownik NEST. Zdjal kaptur, odchylil glowe do tylu i wdychal swieze powietrze. -Len, gdzie jestes? - zapytal metaliczny glos. Facet odpial od paska krotkofalowke. -Na glownym pokladzie - odparl. - Wyszedlem odetchnac. -Podejdz za chwile do sterburty. Czas na zmiane. Trzeba splukac wychodzacych. -Juz ide - naciagnal kaptur i odszedl. Fisher wspinal sie dalej. Znalezienie wlasciwego wlazu na nadbudowce zajelo mu dwie minuty. Choc droga do maszynowni przez glowny poklad bylaby prostsza, musialby zerwac plomby. Nie dosc, ze wzbudziloby to podejrzenia, to jeszcze sprowokowalo kolejna oblawe. Wybrany przez niego wlaz rowniez byl zapieczetowany, ale tasma latwo odrywala sie od chropowatego pokladu. Przekrecil kolo i uniosl pokrywe. Noktowizorem i w podczerwieni szybko zlustrowal wnetrze. Nic. Wsunal do otworu najpierw nogi, potem reszte ciala. Zamknal za soba klape i zeskoczyl na podloge. -Jestem w srodku - zameldowal. -Wedlug przechwyconych przez nas przekazow - odpowiedzial Lambert - wiekszosc personelu NEST pracuje w przedniej czesci statku. Czymkolwiek jest ta radioaktywna substancja, wyglada na to, ze znajduje sie gdzies w zbiorniku balastowym na dziobie. Grim uaktualnila ci OPSAT; wskazniki zaprowadzacie do maszynowni. -Juz tu kiedys bylem. -Obejrzalem strefy uczeszczane przez pracownikow doku - wtracila sie Grimsdottir. - Moja trasa omija te miejsca. Fisher sprawdzil OPSAT. Na obracalny trojwymiarowy schemat statku nalozona byla kropkowana bursztynowa linia. Biegla od jegoobecnej pozycji, zaznaczonej niebieskim kwadratem, do maszynowni "Trego", oznaczonej kwadratem rozowym. -Widze - odparl Fisher. - Grim, tak dla jasnosci... -Masz moje slowo, Sam. Inspektorzy musza nosic te kombinezony. Przepisy rzadowe. Do diabla, przeciez jak nikt inny wiesz, jak upierdliwe potrafia byc wladze. Obliczalam na wszystkie sposoby. Jesli wyjdziesz stamtad w ciagu godziny, nic ci nie bedzie. A w ciagu szescdziesieciu jeden minut? - pomyslal. Przez lata sluzby stawal twarza w twarz z wszystkimi koszmarami, jakie moze sobie wyobrazic agent. Jednak promieniowanie wzbudzalo w jego sercu szczegolny rodzaj mrocznego leku - jak zreszta u wiekszosci ludzi. Niewidoczna radiacja powodowala mutacje juz na poziomie komorkowym. Nie bylo przed nia ucieczki. Widzial to z bliska i na wlasne oczy. Okropna smierc. Myslami natychmiast przeniosl sie do Slipstone. Gdyby rzeczywiscie miejskie ujecie wody zostalo skazone jakas radioaktywna substancja, nie chcial nawet myslec, przez co przechodziliby ci, co przezyli: nudnosci, wymioty, oparzenia skory, utrata wlosow, plyn zbierajacy sie w plucach, przyspieszony rozwoj guzow... Skup sie na pracy, Sam. Zajmij sie tym, co jest teraz. Co tu duzo mowic, calkowicie ufal Grimsdottir i Lambertowi. Juz dziesiatki razy powierzal im swoje zycie. Teraz tez tak zrobi. -Okej - zgodzil sie - ruszam. Aby uniknac zaklocen, ekipa NEST wylaczyla generatory "Trego" i podlaczyla statek do stoczniowego zasilania. Korytarz tonal w mroku, rozswietlanym tylko czerwonymi lampkami na scianach. Obserwowal OPSAT, a jednoczesnie rejestrowal kazdy ruch w otoczeniu. Przejscie konczylo sie rozwidleniem. Prawy korytarz prowadzil na rufe, lewy na dziob. Poszedl w lewo. Maszynownie mial dwa i pol metra przed i trzy poklady pod soba. Zeby sie tam dostac, bedzie musial skorzystac z pieciu drabin i dwoch przejsc miedzy pokladami. Gdy schodzil po drabinie przy kolejnym rozwidleniu, wyswietlacz OPSAT-u zamigotal. Zamiast "Trego" zaczely pojawiac sie przypadkowe piksele. Przywarl do sciany grodziowej i wlaczyl komunikator. -Kto zapomnial zaplacic za kablowke? Moj OPSAT gubi sygnal. -Grim sie tego obawiala - odparl Lambert. - NEST rozmagnesuje kadlub. Statki o stalowym kadlubie z czasem zbieraja ladunek magnetyczny, ktory moze zaklocac systemy radiowe i nawigacyjne. W tym przypadku utrudnial on inspektorom NEST rozpoznanie podpisu radiometrycznego substancji ukrytej w zbiornikach balastowych "Trego". Aby temu zaradzic, uzyli emiterow rozmagnesowujacych. -Przelacz na tryb lokalny - poradzila Grimsdottir. - Nadal bedziesz mial schemat, ale bez mojej nakladki. -Spoko. Bede improwizowal. Wrocil na szczyt drabiny. Z kabury na plecach wyciagnal pistolet. Lekki, kompaktowy SC-20 procz tego, ze strzelal standardowa NATO-wska amunicja bull-pup 5,56 milimetra i wyposazony byl w tlumik redukujacy dzwiek i blysk wystrzalu, w niczym nie przypominal innych pistoletow. Wyrzutnia nasadkowa umozliwiala wystrzeliwanie najrozniejszych pociskow i urzadzen, jak granaty gazowe, oszalamiajace czy zaklocajace radarki. Obslugiwala tez niesmiercionosna bron, taka jak gumowe kule czy przylepne paralizatory, jak rowniez elektromagnetyczne glowice z laserowym mikrofonem kierunkowym, urzadzenia zaklocajace, laserowy skaner komputerowych portow do przechwytywania transmisji z uzyciem podczerwieni czy pociski szpiegowskie, jak samoprzylepna kamera bezprzewodowa, wreszcie ASE, miniaturowa kamere z malutkim spadochronem z aerozelu - gadzet, ktory Fisher nazywal "kula szpiegula". Aerozel skladal sie w dziewiecdziesieciu procentach z powietrza, wytrzymywal obciazenie cztery tysiace razy wieksze niz jego wlasna masa i mial niewiarygodna powierzchnie krycia: dwadziescia piec milimetrow szesciennych zelu moglo pokryc boisko futbolowe od jednego pola karnego do drugiego. Zastosowany w urzadzeniu samowyzwalajacy sie aerozelowy spadochron wielkosci dloni przez blisko dziewiecdziesiat sekund utrzymywal w powietrzu kamere wysokiej rozdzielczosci, dzieki czemu Fisher mogl z lotu ptaka obserwowac obszar okolo poltora kilometra kwadratowego. Dzis raczej nie bedzie potrzebowal ASE. Mial nadzieje, ze amunicji bull-pup SC-20 rowniez nie, ale gumowe kule i przylepne paralizatory moga okazac sie przydatne w razie klopotow, ktore napotka na pokladzie "Trego". Spojrzal na noktowizor i uslyszal cichy elektroniczny gwizd towarzyszacy jego rozruchowi. Zlustrowal spowity w mroku poklad ponizej. Nic. -Schodze pod poklad - zameldowal przez radio. ROZDZIAL 9 Z bronia gotowa do strzalu Fisher zakradl sie na nastepny poklad, skrecil za rog i podazyl w strone rufy. W polowie korytarza nagle zamarl. Przesadnie powoli ukucnal i oparl sie na rekach. Przesunal sie w lewo i przywarl do grodzi.Dziewiec metrow dalej widzial czerwona kropke wielkosci ziarnka grochu. Czujnik, pomyslal. Ale jaki? Ciepla? Ruchu?... Kropka sie przesunela. To nie czujnik. To tylko zar papierosa. Za drazkiem ktos stal oparty o sciane i po kryjomu korzystal z przerwy na papierosa. Czy to ktos z NEST, czy straznik, tego Sam nie wiedzial. Zaczal sie ostroznie wycofywac, krok za krokiem. Postac poruszyla sie i wyszla zza drazka. Fisher uniosl SC-20 i przylozyl oko do celownika. Mezczyzna nasunal na czolo kaptur bialego kombinezonu. U pasa mial automatyczny kolt 45 model 1911 - standardowe uzbrojenie personelu wachtowego. W druga strone, marynarzu. Odwroc sie w druga strone. Facet ruszyl w strone Fishera. Nagle zatrzymal sie i zesztywnial. Przekrzywil glowe. Najwyrazniej zauwazyl cos w slabym swietle, ale nie byl pewien, co to takiego. Siegnal do kabury. Fisher strzelil. SC-20 wydal z siebie ledwie slyszalny swist. Gumowy pocisk uderzyl marynarza w mostek. Mezczyzna zgial sie wpol i padl nieprzytomny na poklad. Fisher podbiegl i ukleknal obok niego. Zbadal puls. Byl silny i regularny. Chociaz gumowy pocisk zaklasyfikowano jako bron LTL, jego uderzenie bylo bardzo mocne. Fisher widzial ludzi umierajacych od takiego strzalu, zwykle wskutek zakrzepu krwi w plucach. Wzial kolta straznika, wyjal magazynek, schowal go w wiazce rur pod sufitem i wlozyl pistolet z powrotem do kabury. Gdyby cos poszlo nie tak, bedzie do niego strzelala jedna spluwa mniej. Znalazl ciemny kat. Zaciagnal tam straznika, przykryl go kilkoma kawalkami kartonu i nasunal mu kaptur na twarz. Nie sadzil, ze bedzie potrzebowal wiecej niz dwie godziny - tak dlugo mezczyzna bedzie nieprzytomny - ale dla pewnosci poslal mu strzalke w udo. Dotarl do korytarza prowadzacego do maszynowni i ukucnal przed wlazem. Przelaczyl gogle na podczerwien i podniosl sie, zeby spojrzec przez iluminator. Zatrzymana osiemnascie godzin temu maszynownia byla granatowa plama zmacona tylko zolcia jeszcze cieplych rur i niebieskimi zarysami silnikow. Nie zauwazyl zadnego ruchu. Sprawdzil odczyt dozymetru. Zielono. Jak to mowili o tych zabaweczkach? To tak jak ze swiatlami, dowcipkowal w myslach. Zielone - dobrze. Czerwone - wlasnie rozjechala cie ciezarowka. Uchylil wlaz i wsliznal sie do srodka. Pomost miedzy silnikami wciaz byl wywazony ze wspornikow i odrzucony na bok. Fisher zobaczyl waz przeciwpozarowy - ktorego uzyl do zatrzymania "Trego" - splatana zweglona mase, owinieta wokol przekladni redukcyjnej. Cisze macilo tylko tykanie stygnacych rur i czasem syk pary. Uslyszal metaliczny szczek otwieranego wlazu. Przelaczyl gogle na noktowizje i sie odwrocil. Do maszynowni weszly dwie osoby w skafandrach. -Mowilem ci: nie wiem dlaczego - wyjasnial jeden z mezczyzn. Glos byl stlumiony przez kaptur. - Szef chce jeszcze jeden odczyt, wiec robimy jeszcze jeden odczyt. - Uniosl licznik Geigera i wodzil nim w powietrzu. Miernik regularnie, rzadko cykal. -Taja... To miejsce przyprawia mnie o dreszcze. -Witaj w klubie. Pospiesz sie, chce to juz miec za soba. Ruszyli chodnikiem zakrecajacym za grodzia. Fisher odczekal, az znikna z pola widzenia, wyprostowal rece, podciagnal sie na rurze, zaczepiajac sie stopami, po czym koniuszkami palcow chwycil krawedz szyny pod sufitem. Przetoczyl sie na brzuch, tak aby klatka piersiowa i uda lezaly na lacznikach. Nizej slyszal odglos krokow. Licznik Geigera zabrzmial donosniej. Fisher wyjal bron. Odbezpieczyl ja i przesunal przelacznik w polozenie "strzalka". Katem oka przez platanine rur dojrzal zblizajace sie postacie w skafandrach ochronnych. Dwaj mezczyzni pojawili sie na koncu chodnika i przeszli pod Fisherem. Przystaneli przy kratownicy. -Masz jakies pojecie, o co tu chodzi? - zapytal jeden. -Obilo mi sie cos o uszy. Komus bardzo zalezalo, zeby zatrzymac te lajbe. -Mozna powiedziec, ze mu sie udalo jak cholera. Nie ma mowy, zeby to ruszylo. Przekladnia jest usmazona na dobre. -Nie nasz problem. - Mezczyzna przesunal licznik Geigera najpierw nad silnikami, potem nad kratownica. Ukleknal i obejrzal waz przeciwpozarowy. Dzwiek miernika sie nie zmienil. -Nic nie ma. Kontrola? Tu Peterson. -Melduj. -Drugie badanie maszynowni wykonane. Czysto. -Dobrze. Wychodzcie na gorny poklad. Czas na zmiane. Gdy odeszli, Fisher opadl na poklad i stopami naprzod przesliznal sie przez kratownice. Stal po kostki w mieszance piany gasniczej i wody zezowej. Ogien to najwiekszy wrog statku, zwlaszcza gdy przewozi sie niebezpieczne materialy. By zdusic ogien w zarodku, piane wpompowal tam niszczyciel marynarki - pierwszy statek ratunkowy na miejscu zdarzenia. Tak jak przedstawialy to schematy, wysokoprezne silniki "Trego" byly zamocowane na masywnych amortyzatorach. Kazda ze sprezyn wielkosci hydrantu przytwierdzono do pokladu srubami grubosci nadgarstka i dlugosci przedramienia. Jego obawy sie potwierdzily, ciasno upakowane sprezyny uniemozliwialy wejscie pod silniki. Wyjal kamerke, przypial teleskopowy wysiegnik i wsunal calosc miedzy sprezyny. Wlaczyl reflektorek kamery. Na wyswietlaczu OPSAT-u pojawil sie szorstki metal obudowy silnika. Fisher starannie ogladal jej powierzchnie, centymetr po centymetrze. Minely trzy minuty, zanim tabliczka z numerem seryjnym pojawila sie wreszcie na wizji. Fisher ustabilizowal obraz i nacisnal migawke. Wyciagnal i schowal kamere. Zastukal w implant. Odpowiedziala mu cisza w eterze. Spojrzal w gore. Za duzo stali nad glowa. Wyczolgal sie z powrotem na chodnik i ta sama droga wrocil do przejscia. Ponownie zastukal w implant. -Wyszedlem. Mam numery. -Dobra robota - zglosil sie Lambert. - Zmiana planow. Udaj sie do punktu Bravo. Punkt Bravo byl wyznaczonym miejscem awaryjnej ewakuacji. -Co sie dzieje? - spytal Fisher. -Chyba wiemy, co sie stalo z pozostalymi czlonkami zalogi "Trego". ROZDZIAL 10 Sala dowodzenia Wydzialu TrzeciegoPrzekaz zostal przechwycony przez NSA z komercyjnego satelity LANDSAT, obraz byl wiec mocno nachylony, a kolory przyblakle. Nie bylo jednak watpliwosci co do samotnego statku na srodku plazmowego ekranu. -"Trego"? - zgadywal Fisher. -Zgadza sie - odparl Lambert. - Dwiescie mil od wybrzeza Wirginii, o poranku w przeddzien twojej przygody na pokladzie. Obraz zmienil sie, gdy siedzaca na drugim koncu stolu konferencyjnego Grimsdottir postukala w klawisze laptopa. W lewym gornym rogu ekranu pojawil sie drugi statek, wyraznie mniejszy od "Trego". -Przenosimy sie w czasie. Jest trzydziesci minut pozniej. Zwroc uwage, ze kilwater "Trego" zniknal. Statek nie plynie. - Ponownie postukala w klawiature. - Czterdziesci minut pozniej. "Trego" i druga jednostka staly obok siebie. -Dwanascie minut pozniej. Zoom. Ekran zamigotal. Anna przyblizala obraz, dopoki dwa statki nie wypelnily calego ekranu. W wodzie miedzy nimi Fisher dojrzal cos, co przypominalo pneumatyczna lodke typu Zodiak. -Cala operacja trwa dwadziescia dwie minuty - wyjasnil Lambert. Zodiak plynie do "Trego" z jednym czlowiekiem na pokladzie. Dziewietnascie minut pozniej wraca z dziewiecioma osobami. -Zaloga "Trego" minus jeden - zauwazyl Fisher. -Zgadza sie. Domyslamy sie, ze ustawili juz automatyke. -I ciagneli slomki, kto zostaje. A wlasnie, jak tam nasz jeniec? -Nadal milczy - odparl Lambert. Krotko po tym, jak mezczyzna obudzil sie przykuty do lozka w izbie chorych Wydzialu Trzeciego, Redding zaczal go przesluchiwac. Kolejna ciekawa rzecz, ktorej Fisher nie wiedzial o Reddingu: w piechocie morskiej przeszedl szkolenie z przesluchan. -Przekazujemy go federalnym. Niech oni nad nim popracuja. Wracajac do "Trego", oto co wiemy: dziesiec minut po tym, jak zaloga weszla na poklad tajemniczego statku, obie jednostki odplynely. "Trego" poplynal na zachod, w kierunku wybrzeza, ten drugi - na poludnie. -Powiedz prosze, ze wiemy cos jeszcze. Grimsdottir ponownie postukala w klawisze. Pojawilo sie inne zdjecie satelitarne. -Witamy we Freeport City na Bahamach. Spojrzcie na prawa strone ekranu. Mamy tu nasz tajemniczy statek, jacht pelnomorski "Duroc". Zacumowal tam wczoraj. Pracuje nad jego danymi rejestracyjnymi. Fisher kilka sekund przygladal sie lodzi, po czym zwrocil sie do Lamberta. -Kiedy wyruszam? Wydzial Trzeci posiadal prywatne ladowisko trzynascie kilometrow na polnocny wschod od kwatery glownej NSA. Bylo tuz po pierwszej w nocy, gdy Fisher zatrzymal samochod na asfaltowce obok boeinga V-22 osprey. Ospreya Wydzial Trzeci uzywal do misji desantowych i ewakuacyjnych. Zaklasyfikowany jako polhelikopter, polodrzutowiec, zostal wyposazony w dwa silniki zainstalowane w ruchomych gondolach na koncach skrzydel. Zachowujac zalety smiglowca - zwrotnosc i mozliwosc pionowego startu - mogl latac na pulapach dostepnych tylko samolotom. Rotory ospreya juz pracowaly na biegu jalowym. Przez okno oswietlonego kokpitu Fisher widzial pilota Birda i druga pilot Sandy, przygotowujacych sie do lotu. Bird byl typowym chlopakiem z Poludnia, zarowno pod wzgledem spiewnego akcentu, jak i wrodzonej beztroski, Sandy -profesjonalistka w kazdym calu, jedna z pierwszych kobiet, ktore przebily sie do tradycyjnie zdominowanych przez samcow sil specjalnych. Fisher wyjal z bagaznika swoj worek i podszedl do tylnych schodkow. Zdziwil sie na widok stojacego przy nich Reddinga. -Nie wiedzialem, ze bede mial towarzystwo - mruknal. -Nie szlo mi z naszym jencem, wiec pomyslalem, ze pomoge ci nie wpakowac sie w tarapaty. -Will, ja zyje z ladowania sie w tarapaty. -Jak milo. Mam dla ciebie troche nowego sprzetu. Wskakuj, przed nami kawal drogi. Gdy juz wystartowali i skierowali sie na poludnie, ze schowka nad glowa Redding wyjal czarny worek marynarski i rzucil go na podloge miedzy fotele. Standardowe wyposazenie operacyjne Fishera przechowywano w kilku miejscach, miedzy innymi w ospreyu. Sam domyslal sie, ze w worku sa same nowinki. Redding rozpial go i wyciagnal znajomy przedmiot: kombinezon bojowy Fishera- jednoczesciowy czarny skafander z przeroznymi kieszeniami, kieszonkami i uprzeza niezbedna do zamocowania calego sprzetu. Fisher od razu jednak zauwazyl, ze ten egzemplarz jest inny. -Pierwsza i najwazniejsza rzecz - zaczal Redding - slyszales o smoczej lusce? Fisher slyszal. Wynaleziony przez firme Pinnacle Armor produkt o nazwie Dragon Skin - czyli wlasnie smocza luska - byl pierwsza na swiecie odzieza pancerna dopasowujaca sie do ruchow uzytkownika. Lekkie i elastyczne tworzywo Dragon Skin chronilo nawet przed pociskami z kalasznikowa kaliber 7,62 milimetra. Przez lata w DARPA pracowano nad zblizonymi do smoczej luski kompozytami dla agentow specjalnych, ale nie udalo sie obnizyc wagi na tyle, by mozna je bylo zastosowac. -DARPA wreszcie to rozpracowala - westchnal Fisher. Redding skinal glowa. -Oto kombinezon bojowy Mark V, zwany Rhino-Plate. Waga: kilogram osiemset gramow bez wyposazenia. Grubosc: osiem milimetrow. Zewnetrzna powloka jest z kevlaru; podstawowy material: Rhino-Plate; wewnetrzna powloka to goreteks siodmej generacji. -Charakterystyka? -Zatrzymuje odlamki z odleglosci trzech i szesc dziesiatych metra, pociski karabinowe z czterech i pol metra, kule z pistoletu i ze strzelby - z dwoch i pol. Testy wykazaly, ze dzieki goreteksowi mozna utrzymac stala cieplote ciala przy temperaturze zewnetrznej od minus dziewieciu i pol - jesli wlozy sie kaptur - do okolo czterdziestu trzech stopni Celsjusza. Mozesz przejsc od Alaski po Sahare i ani specjalnie nie zmarzniesz, ani sie za bardzo nie spocisz. -Jest tez innego koloru. Masz dobre oko. To nowy kamuflaz. Zewnetrzna warstwa to kevlar powleczony wloknem polimerowym podobnym do pokrycia niewykrywalnych dla radarow samolotow; jest matowoczarny i lekko chropowaty w dotyku, dzieki czemu w maksymalnym stopniu pochlania swiatlo. Nie bede cie zanudzal fizyka, ale ta mikroporowata powloka czesciowo rozszczepia swiatlo. Krotko mowiac, okolo trzydziestu procent uderzajacych w nie fotonow zostaje uwiezionych, chocby na ulamek sekundy, ale to wystarczajaco dlugo, zeby sie rozproszyly. Jednym slowem, jesli staniesz w cieniu, to doslownie wtopisz sie w tlo. -A kieszenie i zaczepy uprzezy? Wszystko jest gdzie indziej. Wyglada to... niezgrabnie. -Wzornictwo maskujace. Pozmienialismy i poprzesuwalismy je, zeby znieksztalcaly twoja sylwetke. Matka natura nie znosi prostych linii. Przy niskim natezeniu swiatla ludzkie oko zwykle szuka jakiegos ruchu, roznic w kolorze i form geometrycznych. Najlatwiej wyeliminowac ruch: wystarczy stac jak posag. Roznica koloru tez nie sprawia problemu: dla oka czern najmniej odroznia sie od tla. Najwieksze wyzwanie stanowi natomiast ksztalt. Ludzkie cialo to jedyny w swoim rodzaju zbior katow i linii, latwo rozpoznawalny dla oka. Dzieki przesunieciu kieszonek w rozne miejsca kombinezonu znany zarys ciala tak bardzo nie rzuca sie w oczy. Fisher wzial od Reddinga kombinezon i obejrzal go dokladnie. -Podoba mi sie - pokiwal glowa. - Mam tylko jedno pytanie. -Jakie? -Gdzie jest miejsce na kluczyki do auta? -Jeszcze jeden gadzet - powiedzial Redding. - Dodatek do SC-20. Teraz tez oszczedze ci szczegolow technicznych. Nazwalismy to Wacikiem. - Wreczyl Fisherowi dwa przedmioty: cos, co przypominalo naboj do strzelby, i miekka, kolczasta gumowa kulke wielkosci wisni. - Zasadniczo strzela sie tym tak samo jak paralizatorami przylepnymi i gumowymi kulami. Jest jedna zasadnicza roznica. Po wyjsciu z lufy sabot odpada, zostaje tylko Wacik. Przy uderzeniu w twarda przeszkode z wewnetrznego zasobnika uwalnia sie srodek usypiajacy w aerozolu i unosi sie w obloku o promieniu niecalego metra. Kazdy w jego zasiegu w ciagu trzech do czterech sekund pada nieprzytomny. -Robi wrazenie. Czas dzialania? -Uderzenie w korpus kladzie chlopa o wadze osiemdziesieciu trzech kilogramow na jakies dwadziescia minut. -Celnosc? -Plus minus pietnascie centymetrow z odleglosci pietnastu metr ow. Z interkomu rozbrzmial glos Birda. -Hej, chlopaki, polaczenie przychodzace do was Fisher postukal palcem w implant. -Polacz - powiedzial. -Twoj cel sie przemieszcza, Fisher - zglosil sie Lambert. - "Durne" wlasnie wciagnal kotwice i opuscil Freeport City. Plynie na polnocny wschod. -Dokad? -Pracujemy nad tym. Wiemy juz, ze przedwczoraj zaladowano niego prowiant i paliwo. -Czyli to raczej nie bedzie jednodniowa wycieczka. Albo zaczekamy, az doplynie do celu, albo zlapiemy go gdzies po drodze. -Hm... pulkowniku - odezwal sie Redding - mamy komplet wyposazenia. Pomyslalem... -"Tunczyk"? -"Tunczyk". -Czlowieku, wiesz, jak ja nie znosze "Tunczyka" - jeknal Fisher. ROZDZIAL 11 -Siedem minut do celu. - Fisher uslyszal glos Birda. - Schodzimy na poltora kilometra.-Zrozumialem. Opusc rampe, Bird. Opuszczam. Przy wtorze mechanicznego jeku pr2y gornym luku rampy zaczela pojawiac sie szczelina; ukazal sie plat ciemnego nocnego nieba. Fisher odczul lekkie podcisnienie. Po kilku sekundach rampa obnizyla sie do poziomu pokladu. Przez otwor Fisher widzial tylko dywan czarnej wody i migoczace swiatla odleglych Bahamow. -Rampa opuszczona i zablokowana - zameldowal Bird. Redding sprawdzil odczyt zegarow na panelu kontrolnym i skinal glowa z aprobata. -Warunki? - zapytal Fisher. -Stan morza jeden, fala lagodna. Wiatr polnocno-wschodni, do trzynastu kilometrow. -Daj znac z dwuminutowym wyprzedzeniem. -Zalatwione. W sluchawce rozbrzmial glos Reddinga. -Sam, wytlumacz mi jeszcze raz. Dlaczego nie znosisz tej zabaweczki? "Zabaweczka" jest przeznaczonym do tajnych dzialan pojazdem desantowym znanym pod nazwa "Tunczyk". To jednoosobowy IKS, kajak pneumatyczny, wyposazony w cichy silnik elektryczny i obudowany wykonana ze wzmocnionego wlokna szklanego kapsula w ksztalcie przypominajacym pocisk, ktora zapewnia mu oplywowa forme. Dzieki temu mozna go wypuszczac z samolotu przy predkosci stu szescdziesieciu kilometrow. Po wodowaniu kapsula oddziela sie od IKS-a i idzie na dno. Desant, a zwlaszcza zrzut z powietrza, byl zwykle najbardziej ryzykowna czescia misji. Chociaz nisko lecace samoloty natychmiast wzbudzaly podejrzenia, wiekszosc wrogich stacji radarowych nie wszczynala alarmu, dopoki obiekt znaczaco nie zwolnil czy tez nie zniknal z radaru na dluzej niz trzydziesci sekund, co moglo oznaczac, ze to helikopter, ktory spuszcza zolnierzy na linach. Osprey umial oszukiwac radary. Lecac z predkoscia dwustu dwudziestu kilometrow mogl, nie zwalniajac, wystrzelic "Tunczyka" i w ciagu dwudziestu sekund wrocic na pierwotna wysokosc. Dla operatorow radaru wygladalo to tak, jakby niedoswiadczony pilot cessny po prostu stracil pulap i szybko skorygowal wysokosc. Fisher bal sie niewielu rzeczy, a zadna z nich nie wiazala sie z praca. W "Tunczyku" nie znosil tych pozornie niekonczacych sie dwudziestu czy trzydziestu sekund od momentu wypuszczenia z samolotu. Byl przypiety w IKS-ie niczym bagaz i nie mogl kierowac wlasnym losem, a przeciw temu burzyl sie jego instynkt. -Nie to, zebym go nienawidzil - wyjasnil - po prostu nie przepadam za tym srodkiem lokomocji. -Sam, slyszysz mnie? - Dobiegl go glos Lamberta. -Dawaj. -FBI juz wie o "Durocu". Za dwadziescia minut we Freeport City laduje ich ekipa. Czeka na nia lodz bahamskiej marynarki wojennej. -Ile mam czasu? -Przejma go za jakies siedemdziesiat minut. W tym czasie musisz dostac sie na poklad, zdobyc informacje i sie ulotnic. Pamietaj, ty nie istniejesz... A my tego nie robimy. Bede w kontakcie. Fisher wsiadl do przymocowanego do pokladu "Tunczyka". Zapial pasy. -Sto piecdziesiat metrow - meldowal Bird. - Cel na radarze. Minuta do zrzutu. Fisher poczul, jak osprey sie przechyla, gdy Bird obnizal pulap. Warkot silnikow zmienil natezenie. Przypiety wewnatrz IKS-a Fisher mogl widziec swiat tylko przez male pleksiglasowe okienko w kapsule. -Gdzie moj cel? - zapytal. -Podchodzimy od strony rufy, niedaleko brzegu. Po wodowaniu bedziesz go mial mile przed soba. Obecny kurs: trzy-dwa-zero; predkosc: pietnascie kilometrow. Schodzimy ponizej szescdziesieciu metrow. Trzymaj sie. Wychodzisz na zielonym. -Zrozumialem, wychodze na zielonym - potwierdzil Fisher. Redding ukleknal obok kapsuly, klepnal Fishera w ramie i zamknal mu oslone "Tunczyka" nad glowa. Obroty silnikow ospreya spadly do polowy mocy. -Dwadziescia cztery metry - zawolal Bird. - Dziesiec sekund. Osprey zadrzal, gdy odrzut jego smigiel uderzyl powierzchnie Oceanu. Przez okienko Fisher widzial mgielke klebiaca sie przy koncu rampy. -Piec sekund. Zarowka nad glowa Fishera zapalila sie na zolto. Nastepnie na zielono. Katem oka ujrzal, jak Redding pociaga dzwignie wyzwalacza. Poczul, ze zeslizguje sie do przodu. Uderzenie w powierzchnie wody przypominalo stluczke. Jakby ktos wjechal mu w tyl samochodu na czerwonym swietle. Wiedzial, te tak sie stanie, byl na to przygotowany, ale mimo wszystko zaparlo mu dech w piersi. Szarpnelo nim do przodu, ale pasy przytrzymaly go na miejscu, gdy w ciagu dwoch sekund predkosc "Tunczyka" spadki z dwustu dwudziestu do stu czterdziestu kilometrow. Fala uderzyla w okienko. Poczul, jak dziob podniosl sie o kilka metrow, gdy zadzialala aerodynamika IKS-a. Zerknal w dol. Prosty licznik wbudowany w kapsule na wysokosci jego kolan wyswietlal obecna predkosc: 108... 99... 86... 75... Wyjrzal przez okienko. Zgodnie z tym, co mowil Bird, pol mili dalej widac bylo biale oswietlenie masztowe "Duroca". 66... 59... 45... Fisher siegnal przed siebie i chwycil dzwignie zwolnienia kapsuly. Szarpnal ja, przekrecil i schowal glowe miedzy kolanami. Odpadajacego pancerza nie mogl nie uslyszec. Jego dwie polowy porwane pedem powietrza wydaly dzwiek przypominajacy uderzenie w wielki arkusz blachy.Tak naprawde oklamal Reddinga. Szczerze nienawidzil "Tunczyka" i mial ku temu powody. Podobnie jak "Jastrzab", "Tunczyk" byl poczatkowo projektem DARPA. Bliski przyjaciel Fishera z marynarki, Jon Goodin, zglosil sie na ochotnika do przetestowania prototypu. Podczas pierwszej proby kapsula "Tunczyka" nie oddzielila sie prawidlowo i Goodin dostal ostra krawedzia w glowe. Przezyl, ale uderzenie zdarlo mu skore rowno od czola po podstawe czaszki. Do dzis Goodin wyglada, jakby ktos mu przejechal po czole tarka do sera. Fisher odczekal, az predkosc IKS-a spadnie ponizej osiemnastu kilometrow, siegnal do tylu i pstryknal przelacznikiem. Z cichym szumem wlaczyl sie elektryczny silnik. Sam ustawil rumpel i zwrocil dziob kajaka w kierunku "Duroca". -Wodowanie pomyslne - zameldowal Fisher. -Skalp w jednym kawalku? - zapytal Lambert. -Bardzo smieszne. - Kiedys Fisher niefortunnie wtajemniczyl Lamberta w swoje obawy zwiazane z "Tunczykiem". Od tamtej pory kpinom nie bylo konca. - Gdzie FBI? -Na slizgaczu wojskowym. Wlasnie odplywaja z portu Freeport. Dogonia cie za jakies piecdziesiat minut. -Przy okazji, jak z zasadami wymiany ognia? -Uzycie broni bez ograniczen i autoryzacja na zabijanie. Przydalby sie jednak jakis zywy swiadek. -Zobacze, co da sie zrobic. Dwiescie metrow od rufy "Duroca" Fisher wyjal lornetke i przyjrzal sie pokladom. Pomijajac maszt i swiatla pozycyjne, jedyne widoczne swiatlo dobywalo sie z mesy jachtu. Przez kotare zaslaniajaca szklane przesuwne drzwi przebijala zolta poswiata. Zobaczyl, jak jakis czlowiek przechodzi za kotara i znika z pola widzenia. Uwage Fishera przykulo cos na sterburcie. Zlustrowal wszystko w zasiegu wzroku i zwiekszyl powiekszenie. Na poklad rufowy wszedl mezczyzna, oswietlajac sobie droge latarka. Fisher wyraznie widzial zarys broni w jego drugiej rece. Pistolet automatyczny KSC/lngram MAC-11, pomyslal, probujac sobie przypomniec jego charakterystyke. Szybkostrzelnosc: dwadziescia pociskow na sekunde, standardowy magazynek miesci ich czterdziesci osiem. MAC-11 nie byl najcelniejszym z automatow, ale braki w precyzji nadrabial czysta sila ognia. Fisher nacisnal implant. -Lambert, lepiej szepnij slowko federalnym: zaloga "Duroca" jest uzbrojona. Chociaz czas przeciekal mu przez palce, zmusil sie do czekania. Postanowil obserwowac jacht dopoty, dopoki nie nabierze pewnosci, ze straznik jest sam i porusza sie wedlug stalego harmonogramu. Tajne operacje wymagaly cierpliwosci i dobrego planowania. To nie tylko podkradanie sie w cieniu z nozem w zebach, jak w hollywoodzkich produkcjach. Z dziesiatek aksjomatow, ktorymi kierowali sie agenci specjalni, najwazniejszym bylo chyba szesc "P": Porzadny Plan Pozwoli Przetrwac Prawdziwe Pieklo. Zgon na papierze byl lepszy od smierci w prawdziwym swiecie, a przywiazywanie wagi do szczegolow moglo uratowac zycie. Oczywiscie mialo to sie nijak do tego, jak tajne operacje wyobrazali sobie cywile, ale taka juz byla rzeczywistosc. Zaczekal, az straznik skonczy druga runde po pokladach, przesunal manetke maksymalnie do przodu i popedzil ku rufie "Duroca". Przecwiczyl w glowie wszystkie ruchy i rozpoczal akcje. Wcisnal kilka przyciskow OPSAT-u i uaktywnil chip sterujacy silnikiem IKS-a. Program mial pokierowac kajakiem tak, by dryfowal kilkanascie metrow od rufy "Duroca". Fisher wstal, chwycil najnizszy reling i wspial sie na jacht. Ledwie dotknal stopami pokladu, uslyszal, jak otwieraja sie drzwi mesy. W zalanym zoltym swiatlem wejsciu pojawila sie sylwetka czlowieka. Fisher opadl na brzuch i przekrecil sie na prawy bok. Lezal za zwojem liny cumowniczej. Wiedzial, ze cumy go nie zaslonia, ale przynajmniej znieksztalca jego postac. -Hej, Chon, gdzie jestes? - zawolala postac. Mezczyzna mowil po angielsku, ale z obcym akcentem. Zamerykanizowany Chinczyk, stwierdzil Fisher. Uzbrojony straznik zszedl na boczny poklad. -Tutaj. Przestan sie drzec. -Szef chce papierosa. Fisher polaczyl fakty. Straznik najprawdopodobniej nie ma krotkofalowki, czyli najpewniej nie musi sie nikomu meldowac. Dobry znak. Jesli bedzie musial sprzatnac faceta, nie wywola to natychmiastowego alarmu. Straznik poszperal w kieszeni koszuli i wyjal papierosa. -Zlapaliscie cos na kanalach policyjnych? - zapytal. Pierwszy mezczyzna pokrecil glowa. -Na strazackich tez nic. Jeszcze nie znalezli. Czego? - zastanowil sie Fisher. Domyslil sie, ze mowia o podsluchiwaniu bahamskich czestotliwosci. Czekali na jakies oznaki poscigu czy na cos innego? -Znajda - odparl straznik z chichotem. - Mozesz mi wierzyc, znajda. Nie chodzi o poscig, stwierdzil Fisher. To cos innego. Zanim mezczyzni sie rozeszli, pogawedzili jeszcze kilka sekund. Pierwszy z nich wrocil do mesy i zasunal drzwi. Straznik odwrocil sie do barierki i utkwil wzrok w morzu za burta. No, koles. Dokad pojdziesz? Fisher wydobyl i kciukiem odbezpieczyl pistolet. Minelo piec sekund. Dziesiec. Straznik wlaczyl latarke i ruszyl w jego kierunku. ROZDZIAL 12 Fisher sie nie zawahal. Podniosl pistolet i strzelil. SC wydal stlumione kaszlniecie. Trafiony dokladnie w srodek czola mezczyzna zgial sie wpol i runal na poklad.Fisher pozostal w bezruchu. Musial sie upewnic, ze strzal nikogo nie zaalarmowal. Odczekal trzydziesci sekund, schowal bron i na czworakach podszedl do ciala. Pocisk kaliber 5,72 milimetra zostawil okragla, niemal bezkrwawa dziurke miedzy oczami mezczyzny. Tylko struzka krwi splynela na poklad. W przeciwienstwie do tego, co widac na filmach, takie niemal bezkrwawe rany po strzale z pistoletu wcale nie sa regula. W tym jednak przypadku Fisher mial asa w rekawie: pistolet byl naladowany pociskami srutowymi Glaser Safety Slugs o poddzwiekowej predkosci wylotowej. Wypelniony ziarenkami wielkosci lebka od szpilki glaser wchodzil czysto i rozpryskiwal srut wewnatrz rany. Sam pospiesznie przeszukal cialo. Znalazl portfel, paczke papierosow, zapalniczke i elektroniczna karte zblizeniowa. Zatrzymal portfel i karte, reszte wyrzucil za burte. Rekawem kurtki denata wytarl plamke krwi z pokladu, przeciagnal cialo na rufe i rowniez wrzucil je do wody. Nacisnal implant i szepnal dwa wyrazy: Spi, czysto. Choc podczas misji Fisher mial w duzej mierze wolna reke, Wydzial Trzeci wciaz byl czescia biurokratycznej maszyny - Waszyngtonu. Po kazdej operacji Lambert musial skladac szczegolowe raporty na lemat sposobow i przyczyn uzycia smiercionosnej broni. "Spi, czysto" oznaczalo "zabity, bez komplikacji". "Odpoczywa, czysto" to z kolei "nieprzytomny, bez komplikacji". Podobnie slowo "balagan" oznaczalo, ze uzycie sily prawdopodobnie lub z pewnoscia przyciagnelo czyjas uwage. "Pozar" - ze agent wdal sie w strzelanine. "Uskok" - zostal ujawniony i powodzenie misji jest zagrozone. "Opad" ze wlasnie ucieka. Lista byla dluga. Lambert, jako byly agent, oczywiscie nie czepial sie szczegolow, zwlaszcza gdy robilo sie goraco. "Przede wszystkim ty i twoja misja - lubil mawiac. - Jesli gryzipiorki chca szczegolow, to niech sobie dopisza". Mimo wszystko Fisher widzial pewne korzysci w raportowaniu na biezaco. Przez lata sluzby widzial, jak wielu agentow zginelo, bo zareagowali zbyt pospiesznie, bo nie przemysleli kolejnego kroku. W tym przypadku, jeszcze zanim straznik obrocil sie w jego strone, Fisher wiedzial, ze zlikwidowanie go bedzie najlepszym rozwiazaniem i ze raczej nie zagrozi to powodzeniu misji. Szesc "P" obowiazywalo nawet przy szybkich decyzjach. -Zrozumialem - potwierdzil Lambert. -Ide na mostek. Fisher sprawdzil czas. Czterdziesci minut do abordazu FBI. Posuwal sie wzdluz bocznego pokladu. Za barierkami slyszal plusk wody muskajacej kadlub "Duroca". Przystanal, przywarl do grodzi i ukucnal. Musial chwile pomyslec. Zagadka ataku "Trego" i tragedii w Slipstone szybko robila sie coraz bardziej zagmatwana. Samotny marynarz ustawil "Trego" na kurs kolizyjny z linia brzegowa Wirginii. Sterowal statkiem, ktorego prawdziwy wlasciciel i dane rejestracyjne pozostawaly nieznane. Latwo bylo wyciagnac wniosek i, w tym przypadku, pozornie wlasciwy. Ale teraz to... niepasujacy fragment ukladanki. Wygladalo na to, ze zaloga "Duroca" sklada sie wylacznie z Azjatow - zamerykanizowanych Chinczykow, sadzac po akcencie. Jesli przekaz satelitarny byl wiarygodny i "Duroc" rzeczywiscie zabral reszte zalogi "Trego" do Freeport City, to jak sie do tego miala ta chinska zaloga? Dlaczego Bahamy? Dlaczego monitoruja czestotliwosci strazackie? I wtedy zrozumial: chodzilo o pozbywanie sie swiadkow. Powinien byl domyslic sie tego natychmiast. Wlaczyl implant. -Lambert, niech Grim wezmie sie do roboty. Jesli dobrze wnioskuje, to zaloga "Trego" juz nie zyje. Sapochowani w jakims spalonym lub dopalajacym sie budynku gdzies na wyspie. -Skad wiesz? -Po prostu dodaje dwa do dwoch. Wyjasnie ci pozniej. Niech Grim monitoruje strazackie kanaly radiowe. -W porzadku. Fisher wstal i podkradl sie do iluminatora przy wejsciu na mostek. Wnetrze bylo slabo oswietlone kinkietami i bialym swiatlem pochodzacym, jak zgadywal Fisher, z przejscia na tylach nadbudowki. Na podwyzszonym krzesle przy pulpicie sterowniczym siedzial samotny mezczyzna. Fisher wyciagal szyje, zeby ogarnac wzrokiem caly tyl nadbudowki. Przygladal sie uwaznie, az wreszcie zauwazyl to, czego szukal - tablice rozdzielcza. Z kabury na plecach wyjal SC-20 i kciukiem ustawil przelacznik w pozycji "paralizator: niskie natezenie". Ladunek wystarczy, zeby oszolomic sternika na trzydziesci sekund do minuty. Facet musi zyc i byc w stanie mowic. Wyciagnal reke i zlapal klamke. Naciskal ja ostroznie, az przekonal sie, ze drzwi nie sa zamkniete na klucz. Kiedy je otworzy, natychmiast zaniepokoi sternika. Musial zalozyc, ze ten jest dobrze wyszkolony i gotowy do wszczecia alarmu. Wzial gleboki oddech i popchnal drzwi. Co dziwne, mezczyzna nie tylko sie nie odwrocil, ale jeszcze sie rozesmial. -Stary... troche ci zeszlo. Co...? -Gdzies ty byl po te kawe? W Peru? Dopiero wtedy sie odwrocil. Fisher nie dal mu szansy na reakcje. Wystrzelil. Przylepny paralizator trafil sternika w szyje, tuz pod prawym uchem. Flisher uslyszal ciche skwierczenie. Mezczyzna zesztywnial i przechylil me na krzesle. Jego korpus zawisl nad pokladem, a stymulowane jeszcze paralizatorem konczyny drgaly spazmatycznie. Reka uderzala rytmicznie o noge krzesla. Fisher zamknal drzwi i ukucnal. Schowal SC-20 do kabury i wyjal pistolet sternika. Czekal na kawe... Jak na zawolanie uslyszal stukot butow na tylnej drabince. Drzwi sie otworzyly, zobaczyl glowe, a potem cala postac. -Tommy, masz tu... Co ty robisz, do cholery? Co z toba? Fisher strzelil. Glowa mezczyzny opadla na lewa strone; runal na poklad. Kubek z kawa upadl i poturlal sie z brzekiem. Niewlasciwe miejsce, niewlasciwy czas, przyjacielu. Fisher schowal pistolet, skoczyl do przodu, zlapal denata za kolnierz, przeciagnal go pod stol i zajal sie sternikiem. Zsunal Tommy'ego z krzesla i skrepowal mu rece plastikowymi kajdankami. Ten jeknal, powoli odzyskujac przytomnosc. Fisher uniosl go i posadzil przy grodzi. Tommy zatrzepotal powiekami i otworzyl oczy. -Co sie... -Jesli chcesz zyc, siedz cicho - szepnal Fisher. - Skin glowa, jesli zrozumiales. -Co? Co sie... Sam uderzyl go otwarta dlonia w twarz. -Cicho badz. Skin glowa, jesli rozumiesz. Otumaniony sternik potaknal. -Sluchasz mnie uwaznie? Kolejne skinienie. -Upewnijmy sie. Z pochwy na lydce Fisher wyjal jedyna bron, do ktorej mial sentyment - oryginalny sztylet bojowy Sykes Fairbairn. Sykes, prezent od starego przyjaciela rodziny, jednego z pierwszych instruktorow w STS 103, jednostce znanej tez jako legendarny oboz szkolenia bojowego Camp X, byl wiecej niz tylko pamiatka. Swietnie wywazony i ostry jak brzytwa, byl chyba najlepszym nozem bojowym, jaki kiedykolwiek wyprodukowano. Dzieki swoim siedemnastu centymetrom dlugosci, obusiecznemu ostrzu i ostremu jak igla czubkowi swietnie nadawal sie do wymuszania posluszenstwa. Fisher wlozyl czubek ostrza w lewe nozdrze Tommy'ego i rozciagnal je na zewnatrz. Oczy sternika zrobily sie okragle. -Mam do ciebie kilka pytan, musisz tez cos zrobic - zakomunikowal Fisher. - Rozumiesz? Tommy skinal glowa. -Jak sie nazywa i gdzie jest facet, ktory rzadzi na tej lajbie? Oklamiesz mnie, a wytne ci ladny swinski ryjek. Fisher zastanawial sie, czy nie przycisnac go bardziej, ale uznal, ze gosc pokroju Tommy'ego raczej nie bedzie znal potrzebnych mu szczegolow. Poza tym za jakies trzydziesci minut zjawia sie tu federalni i wycisna z zalogi kazdy najmniejszy fragmencik informacji. -Nazywa... nazywa sie Lei. Jest w kajucie kapitana. Poklad nizej, prosto przez mese i w dol po drabince. Ostatnia kajuta na koncu korytarza. -Ilu ludzi jest na pokladzie? -Szesciu. No to teraz trzech, pomyslal Fisher. -Czy zasilanie na lodzi mozna przywrocic z jakiegos innego miejsca? -Tak, z maszynowni, aleja tu jestem elektrykiem. Kazdy inny bedzie sie dlugo z tym meczyl. -Dobrze. Za jakas minute odetne zasilanie. Kiedy to zrobie, ktos tu zadzwoni i zapyta, co sie dzieje, prawda? Mezczyzna skinal glowa. -Powiesz, ze wywalilo obwod i ze w kilka minut to naprawisz, tak? Kolejne skiniecie. -Jesli powiesz cos innego, zle sie to dla ciebie skonczy. Aby podkreslic, ze nie zartuje, Fisher uniosl czubek sykesa, jeszcze bardziej rozciagajac nozdrze nieszczesnika. -Rozumiemy sie? Mozesz odpowiedziec. -Tak, zrozumialem. Schowal noz i przewrocil sternika na brzuch. Chwycil za kajdanki i postawil go na nogi. Otworzyl tablice rozdzielcza i wylaczyl glowny bezpiecznik. Mostek spowila ciemnosc. Zsunal na oczy potrojne gogle i przelaczyl sie na noktowizje. -Tommy, co sie dzieje? - zabrzmial cichy glos w interkomie. - Nie mamy pradu. Fisher przyciagnal Tommy'ego do siebie. - Czas na przedstawienie - szepnal. - Nie pomyl sie. -Tommy, jestes tam? Odpowiedz, do cholery! Fisher zaprowadzil Tommy'ego do konsoli i nacisnal guzik interkomu. -Daj mi chwile! - krzyknal Tommy - Wywalilo obwod. Za piec minut to naprawie. -Pospiesz sie. Siedze tu na kiblu po ciemku. Fisher wylaczyl interkom. -To byl Lei? Tommy potwierdzil. - Co teraz? - zapytal. -Teraz masz szczescie, Fisher rekojescia sykesa uderzyl Tommy'ego za uchem, po czym przeciagnal jego bezwladne cialo pod stol, obok trupa. Nacisnal implant. Schodze pod poklad. ROZDZIAL 13 Zaczal schodzic po drabinie, ale zatrzymal sie i wrocil do konsoli sterowniczej. Piec sekund zajelo mu znalezienie tego, czego szukal. Uruchomil implant.-Grim, jestes tam? - Tak. -Patrze na skomputeryzowana konsole sterownicza. Z przodu widze porty podczerwieni i USB. -Doskonale - odparla. Jej glos zdradzal podniecenie. Jak dzieciak na Boze Narodzenie, pomyslal Fisher. Grim zyla takimi rzeczami. -Zsynchronizuj OPSAT, to przeskanuje system - polecila. - Zobaczymy, gdzie bywal "Duroc". Fisher nacisnal kilka klawiszy OPSAT-u. Na ekranie pojawil sie komunikat: PORT PODCZERWIENI AKTYWNY; GOTOWY DO SYNCHRONIZACJI. Fisher skierowal OPSAT na port podczerwieni konsoli. POLACZENIE NAWIAZANE... ZNALEZIONO PLIKI Z DANYMI... ROZPOCZAC POBIERANIE? (T/N) -Udalo sie - zamruczala Grimsdottir. - Sciagam... Piekne... popatrzcie na to... Rewelacja. -Zdjecia Brada Pitta? - zakpil Fisher. -Na milosc boska, nie - prychnela Grim. - Wole mezczyzn troche bardziej... meskich. I doroslych. Czyzby? - pomyslal Fisher. -Dobra, mam. Mozesz sie rozlaczyc. Mnostwo tu danych. Zaraz je przeanalizuje. -Czas? -Sledzimy lodz FBI. Jeszcze dwadziescia minut i znikasz stamtad. -Zrozumialem. Fisher zszedl po drabince na nizszy poklad. Na drugim koncu korytarza byly tylko jedne drzwi; domyslil sie, ze do mesy. Z prawej strony mial stalowy wlaz. Gdy przycisnal do niego ucho, uslyszal szum silnika. Ukucnal i wsunal kamerke pod drzwi mesy. Wnetrze oswietlalo tylko kilka lampek nocnych - najpewniej zasilanych z awaryjnego zrodla energii - ale nawet w wyblaklej poswiacie noktowizora Fisher widzial, ze pomieszczenie jest swietnie wyposazone: kremowy berberyjski dywan, skorzana kanapa w komplecie z fotelami; no i tekowa boazeria na scianach. Ktos wydal mnostwo pieniedzy na "Duroca". Ale kto? Obracal kamerka, az wreszcie spostrzegl mezczyzne rozlozonego na fotelu w prawym rogu, obok lampy. Stopy mial na stoliku, glowe odchylona do tylu, usta otwarte, a na brzuchu rozlozona gazete. Fisher sie usmiechnal. Uwielbial leniwych straznikow. Tak bardzo ulatwiali mu prace. Chyba nadeszla pora na maly eksperyment. Usunal kamerke, wydobyl SC-20 i przesunal przelacznik w pozycje "wacik". Nacisnal klamke i otworzyl drzwi. Wszedl do srodka zamknal drzwi za soba. Facet nawet nie drgnal. Fisher podniosl gazete ze stolika i rzucil ja na tors spiacego. Mezczyzna chrzaknal i usiadl. Fisher strzelil. Uslyszal ciche uderzenie, potem slaby syk. Facet otrzasnal sie, jakby spoliczkowany. - Co, do... - zdazyl powiedziec, zanim osunal sie na bok w fotelu. Niech mnie diabli, pomyslal Fisher. Nie watpil w slowa Reddinga, nic nic nie moglo sie rownac testowi w warunkach bojowych. Przeciagnal straznika za kanape, rozbil dwie najblizsze lampy i postukal w implant. -Odpoczywa, czysto. Zostalo tylko dwoch, pomyslal. Szef, Lei, ktory nie spal i pewnie iuz wyszedl z lazienki przy glownej kajucie, i ostatni zalogant. Ale gdzie on jest? Fisher spojrzal na zegarek. Nie ma czasu go szukac. Trzeba sie ruszac. Korytarz za mesa prowadzil do czterech kajut. Dwie byly od strony pokladu bocznego, jedna przy sterburcie i jedna na koncu - kajuta kapitana. Gdy stanal u drzwi, ucieszyl sie, ze przeszukal Chona. Zeby je otworzyc, potrzebowal karty zblizeniowej. Ale sytuacja miala tez minusy. Podobnie jak w przypadku wiekszosci drzwi otwieranych elektrycznie, przesuniecie karty przez czytnik spowoduje dwie rzeczy - zapalenie sie zielonej lampki i donosny szczek metalu towarzyszacy cofnieciu bolca. Fisher obejrzal wnetrze za pomoca kamerki. W przeciwienstwie do mesy oswietlenie awaryjne w kabinie nie bylo wlaczone. W poswiacie noktowizora widzial postac na duzym lozku. Domyslil sie, ze to Lei lezal z zamknietymi oczami i rekami skrzyzowanymi na piersi. Kajuta byla mala, miala moze trzy na trzy i pol metra. Jesli zrobie to wystarczajaco szybko, bede przy lozku w mniej niz sekunde, pomyslal. Wyciagnal pistolet i przez kilka sekund przygotowywal plan dzialania. Przeciagnal karte przez czytnik i pchnal drzwi. Lei obudzil sie natychmiast. Usiadl na lozku i reka siegnal do stolika nocnego. Fisher strzelil. Lei zaskowyczal i szarpnal reka, pogruchotana pociskiem kaliber 7,62 milimetra. -Nastepny pojdzie w twoje oko - ostrzegl Fisher, zamykajac za soba drzwi. - Kladz sie z powrotem. Rece na piersi. Z grymasem bolu Lei posluchal. -Kim jestes i czego chcesz? -Czarnym Ludem. Zabije cie, jesli ruszysz sie jeszcze raz. Lei zaimponowal Fisherowi. Byl szefem nie bez powodu. Wiekszosc mezczyzn postrzelonych w reke i stojacych twarza w twarz z czlowiekiem-widmem wpadlaby w panike. Ale nie ten. -Popelniasz blad, przyjacielu - powiedzial Lei. - Nie masz pojecia, z kim zadzierasz. -To zabawne, ale wlasnie mialem cie o to zapytac. Zdradz mi, z kim zadzieram. - Nie. Fisher strzelil ponownie. Kula przebila poduszke obok glowy lezacego. Lei przesunal sie na bok, ale wciaz patrzyl na Fishera z lekcewazeniem. Prawdziwy twardziel. W takim razie czas na plan B. Fisher zabral dodatkowa kamizelke ratunkowa na taka wlasnie ewentualnosc. Mial juz jednego jenca, ale dwoch to zawsze lepiej. Ekipa przesluchujaca popracuje nad Lei. -Siadaj - rozkazal. - Zabieram cie na mala wycieczke. Idz bardzo powoli... Uslyszal szczek bolca w zamku. W tej samej chwili, gdy instynktownie odwrocil wzrok w strone drzwi, Lei sie poruszyl. Jego uniesiona zdrowa reka zatoczyla luk. Fisher dostrzegl blysk ostrza blisko twarzy. Gwaltownie odchylil glowe do tylu - ostrze przecielo powietrze w miejscu, gdzie przed chwila byla jego krtan. Drzwi sie otworzyly. Katem oka Fisher zauwazyl postac w progu. -Uciekaj! - wrzasnal Lei. - Wysadzaj! Natychmiast wysadzaj w powietrze! Fisher strzelil. Glowa Lei opadla. Gdy osuwal sie na podloge, Fisher zobaczyl czarna jame wielkosci monety w prawym oku Chinczyka. -Ostrzegalem - mruknal pod nosem, odwrocil sie i wybiegl z kajuty. ROZDZIAL 14 Kiedy ponownie znalazl sie na korytarzu, popedzil ku drabince. Zdazyl tylko zobaczyc stope zaloganta znikajaca z ostatniego szczebla. Uniosl bron i strzelil - mial nadzieje, ze trafi w noge - ale pol sekundy za pozno. Wspial sie szybko po drabince.Wysadzaj! - myslal. Polecenie bossa moglo oznaczac tylko dwje zeczy: wysadzenie czegos na pokladzie "Duroca" lub zniszczenie calego jachtu. Ucisk w zoladku mowil mu, ze chodzilo o to drugie. Dlaczego? I kto cieszyl sie takim powazaniem czy tez wzbudzal taki strach, ze ci ludzie byli gotowi popelnic samobojstwo? Lei czy jakas grubsza ryba? Fisher nie mial teraz czasu sie nad tym zastanawiac Gdy byl juz na szczycie drabinki, uslyszal trzask drzwi nadbudowki. Zatrzymal sie, przywarl do sciany, po czym zaczal posuwac sie pistoletem w pogotowiu, az zobaczyl drzwi. Czysto. Popedzil przed siebie i rzucil okiem na korytarz. Za otwartym na osciez wlazem do maszynowni z lewej strony znajdowala sie drabinka. Ponizej nadbudowki igral snop swiatla latarki. Fisher podkradl sie blizej i wyjrzal przez luk. Na pokladzie stala jakas postac. Gwaltownie cofnal glowe, gdy mezczyzna uniosl ramie Padly dwa strzaly i w scianie nadbudowki pojawila sie para dziur. - Przestan - zawolal Fisher - nie rob tego, co zamierzasz. Brak odpowiedzi. -Dogadamy sie. Tylko rzuc bron. Rozlegl sie tupot butow; szybko ucichl. Fisher wyjrzal za rog. Nic. Zszedl po drabince. Na dole, za drazkiem po prawej stronie, zobaczyl swiatlo latarki przy silniku. Podkradl sie blizej. Cos zadudnilo. Halas przypominal dzwiek arkusza blachy rzuconego na poklad. Pokrywa, przebieglo mu przez glowe. Rusz sie. Natychmiast! Wyskoczyl z bronia gotowa do strzalu. Ostatni czlonek zalogi siedzial w kucki obok silnika i obiema rekami. grzebal w otworze technicznym. -Przestan! - rozkazal Fisher. Tamten patrzyl na niego przez kilka sekund, po czym odwrocil glowe i pracowal dalej. Sam strzelil dwa razy. Mezczyzna jeknal i przetoczyl sie na bok. Fisher ruszyl naprzod. Kopnal pistolet przeciwnika. Bron odjechala w drugi koniec pokladu niczym krazek hokejowy. Ledwie przytomny ranny zakaslal, plujac krwia, i usmiechnal sie szeroko. -Za pozno - wyrzezil. Niebieskie diody na wyswietlaczu wewnatrz otworu zmienily odczyt z dziesieciu na dziewiec, potem na osiem. Fisher zrobil w tyl zwrot i pognal do drabinki. Odliczajac w myslach, po dwoch sekundach byl przy niej. Wspial sie na mostek i popedzil do drzwi. Piec... cztery... trzy... Otworzyl wlaz, przelecial przez otwor, dobiegl do burty i przeskoczyl przez barierke. Za nim, gdzies w glebi "Duroca", rozlegl sie stlumiony odglos eksplozji. Najpierw ladunek wybuchowy. Potem zbiorniki z paliwem, pomyslal polprzytomnie. Potrzebowal ulamka sekundy, zeby, lecac, zorientowac sie, gdzie jest. Spojrzal w dol. Powierzchnia oceanu zblizala sie coraz szybciej. Zwinal sie w klebek dla ochrony przed odlamkami i nadchodzaca fala goraca. Po chwili byl juz pod woda. Wszystko ucichlo. Bardzo chcial wyplynac, ale oparl sie pokusie, obrocil sie glowa w dol i mocno kopnal, pomagajac sobie szeroko rozpostartymi ramionami. Uslyszal huk eksplozji i poczul pchniecie w plecy, gdy dosiegla go fala uderzeniowa. Doslownie wyssalo mu powietrze z pluc. Zaczal koziolkowac. Po dlugiej chwili powrocil do prawidlowej pozycji. Powierzchnia wody nad glowa swiecila pomaranczowo przez kilka sekund, wreszcie blask zgasl. Choc palilo go w plucach i jego wszystkie zmysly domagaly sie powietrza, zmusil sie do pozostania pod woda. Teraz niebezpieczne byly kaluze plonacego paliwa i oleju. Gdyby wynurzyl sie w jednej z nich, upieklby sobie pluca. Krew tetnila mu pod powiekami i czul, jak ogarnia go otepienie, gdy organizm pozeral ostatnie molekuly tlenu pozostale w ukladzie krwionosnym. Czekaj, rozkazywal sobie. Czekaj. Policzyl do pieciu, potem do dziesieciu i nie widzac nic nad soba, odbil sie ku powierzchni. Lapczywie lykal powietrze. Gdy powrocila ostrosc wzroku, spojrzal w miejsce, gdzie przed chwila byl "Duroc". Ale tam na wodzie unosily sie tylko kawalki wlokna szklanego i plamki dopalajacego sie paliwa. Jacht zatonal i wlasnie szedl na dno oceanu. Z lewej strony zobaczyl migoczace swiatlo. W oddali, kilka mil od niego, po powierzchni wody slizgalo sie swiatlo szperacza. Bahamska marynarka wojenna i FBI przybywaja na ratunek, pomyslal. Czas sie zbierac. Wywolal menu sterowania IKS-a i naciskal przyciski OPSAT-u, az pojawil sie komunikat: "Iks: tryb: naprowadzanie do zrodla sygnalu". i uruchomil implant. -Lambert, poslij Birda na miejsce ewakuacji. -Status? -Misja czysta. - Brak sladow, brak dowodow, brak czegokolwiek. - Bardzo czysta. -Wyjasnij. -Pozniej. Wracam do domu. I odplynal. Szanghaj Kuan-Yin Zhao uslyszal pukanie do drzwi, potem odglos krokow kogos, kto zblizal sie cicho do jego biurka. Nie musial patrzec, kto to. Xun. Te niepewne drobne kroczki nie pozostawialy watpliwosci. Xun zatrzymal sie przed biurkiem i stal w milczeniu. Czekal. Blat biurka pokrywaly rozlozone wachlarzem gazety z Londynu, Nowego Jorku, Moskwy i Pekinu. Jak na razie relacje byly bardzo podobne. Zadnych istotnych rozbieznosci. Plansza byla nietknieta, wszystkie pionki i gracze w pozycji wyjsciowej. Zhao podniosl wzrok. - Tak? -Wiadomosc od Lei, sir. Podniesli kotwice i sa w drodze. Zadanie wykonane. Zhao westchnal. Xun nawet glos mial slaby. Inteligentny dzieciak, ukonczyl z dyplomem Oksford i MIT, ale nie mial Lan-hut - nie byl twardy, jak mawiaja Amerykanie. Byl jego dalekim krewnym, jednym z niewielu, dzieki ktorym jego rod przetrwal. Oto, co mi zostalo, Zhao znow westchnal. Chlopak mial glowe do interesow, nie mial jednak serca do przemocy koniecznej nie tylko do przezycia, ale i utrzymania wladzy. Jesli dalby mu czas, Xun moglby zostac godnym spadkobierca jego imperium. Lecz czas to cenny towar. Gdy trwa wojna, czas to dobro, ktorym nie wolno szafowac. -Bez komplikacji? - zapytal Zhao. -Bez, sir. Zhao skinal glowa. Kolejny pionek wychodzi naprzod i dolacza do dwoch pierwszych. Chronia krola, pomyslal. -Czestotliwosci ratownicze? -Podsluchujemy je. Wyspa jest mala, to nie powinno dlugo trwac. Czy moge pana spytac... -Pytaj. -Co mamy uslyszec? -Dzwiek przesuwanego po planszy pionka przeciwnika. -Nie rozumiem. -Zrozumiesz. Patrz i sie ucz. Gestem odprawil Xuna. Kiedy znow zostal sam, zamknal oczy i wyobrazil sobie plansze: przeciwnik wyciaga reke, z wahaniem porusza palcami, wreszcie unosi pionek. Wasz ruch. ROZDZIAL 15 Wydzial TrzeciFisher byl zszokowany zmianami, jakie zaszly podczas jego niespelna pietnastogodzinnej nieobecnosci. Miasteczko Slipstone doslownie przestalo istniec. Kilka minut po tym, jak miejscowi urzednicy od ochrony srodowiska ustalili, ze skazenie zasobow wody pitnej nie bylo ani naturalne, ani tez przypadkowe, dekretem prezydenta aktywowano plan reagowania na wypadek zagrozenia promieniotworczego (RERP). Do nowomeksykanskiego miasteczka zaczela splywac pomoc humanitarna z kazdego zakatka kraju. Do akcji wkroczyli funkcjonariusze agencji rzadowych, od FBI po EPA, Agencje Ochrony Srodowiska, i od Departamentu Energii po DHS, Departament Bezpieczenstwa Wewnetrznego. Wyslano sily szybkiego reagowania. W ciagu szesciu godzin od wdrozenia RERP Slipstone objeto kwarantanna. Kazda droga, autostrada czy linia kolejowa wiodaca do miasteczka zostala obstawiona przez policje stanowa. Mieszkancow, ktorzy na wiadomosc o zagrozeniu wpadli w panike i usilowali w pospiechu opuscic skazony obszar, szybko otoczono i umieszczono w prowizorycznym medycznym osrodku kwarantanny ulozonym przez CCCD. Tak sie niefortunnie zlozylo, ze obraz tego obozu natychmiast utrwalily media: cale rodziny bezceremonialnie przeganiane przez zolnierzy w kombinezonach ochronnych do bialych namiotow na srodku pustyni. Widok wstrzasnal calym krajem. Amerykanie zrozumieli, ze ziscily sie ich najgorsze obawy - terrorysci zaatakowali Stany Zjednoczone bronia promieniotworcza. Pierwsza do miasteczka wkroczyla ekipa NEST. Przezyla prawdziwy szok. Slipstone zmienilo sie w miasto-widmo. Pozniejsze dochodzenie wykaze, ze zasoby wody pitnej zostaly zatrute po poludniu, na krotko przed koncem dnia pracy, nim mieszkancy udali sie do swoich domow. Ulice byly wiec w wiekszosci opustoszale. Znaleziono na nich jedynie nieliczne ciala - przewaznie w samochodach, ktorymi ludzie probowali uciec z miasta. Pozniej najwiecej trupow odkryto w domach spiacych snem wiecznym przed telewizorami czy w lazienkach. Serce krajalo sie na widok tych, ktorzy padli martwi przy lozeczkach swoich dzieci, probujac przyjsc im z pomoca. Garstka ocalalych mieszkancow snula sie po ulicach niczym zombi ze szklistym wzrokiem, wypadajacymi garsciami wlosami, krwawiac obficie z oczu; powoli zabijala ich radioaktywna trucizna. Ci, ktorym zostalo jeszcze troche sil, zmierzali ku peryferiom i kordonom sanitarnym, gdzie zatrzymywali ich funkcjonariusze policji stanowej i zolnierze Gwardii Narodowej. Te obrazy tez ogladal caly kraj: trupiobladzi mieszkancy Slipstone blagaja o wypuszczenie, a zolnierze i policjanci z kamiennymi twarzami wpychaja ich z powrotem do piekla, z ktorego dopiero sie wyrwali. W sali dowodzenia Fisher obserwowal z przerazeniem wyswietlane na monitorach obrazy. Kazdy kanal, nie wylaczajac telewizji dla farmerow czy kanalow z telezakupami, albo nadawal program specjalny, albo udostepnil pasmo stacjom informacyjnym. Grimsdottir i Lambert, siedzac obok Fishera przy stole konferencyjnym, ogladali to wszystko w milczeniu. Wreszcie Anna zdusila szloch, wstala i wyszla. -Dobry Boze - wymamrotal Lambert. -Ile ofiar? - zapytal Fisher. - Macie jakies liczby? -Oficjalnie zostana podane dopiero za pare dni, ale Grim monitoruje zaszyfrowane przekazy RERP. Jak dotad, znalezli jedynie czternascioro ocalonych. -Z ilu? -Wedlug ostatniego spisu powszechnego z ponad pieciu tysiecy. Dobra chwile zajelo mu ogarniecie tej liczby. Odetchnal gleboko i scisnal palcami grzbiet nosa. Jesli oddzialy szybkiego reagowania sie nie myla, jesli nie znajda w Slipstone ocalalej jakims cudem znacznej grupy osob, to liczba ofiar znaczaco przewyzszy zniwo smierci z jedenastego wrzesnia. -Co sie dzieje w Waszyngtonie? -Zwolano nadzwyczajne posiedzenie Kongresu i Senatu. Jestem pewien, ze zaglosuja jednomyslnie. -Za wypowiedzeniem wojny - sprecyzowal Sam. -Nieznanemu wrogowi - przytaknal Lambert. - W poludnie prezydent wyglosi oredzie do narodu. -Jaki to ma wplyw na nasza misje? -Zadnego. Rozmawialem z prezydentem, gdy byles na Bahamach. Przygotowujemy sie do wojny, nie ma juz odwrotu. Pozostaje tylko pytanie, z kim. Prezydent chce przeszukac kazdy zakatek globu. Nie moze byc zadnych watpliwosci co do winowajcow. Ruszyla lawina. FBI i CIA pracuja pelna para. Wkrotce dojda do jakichs wnioskow, sformuluja zalecenia, wybiora cele... Naszym zadaniem jest zdobyc pewnosc - absolutna pewnosc - ze beda to cele wlasciwe. Ekrany telewizyjne pociemnialy. Stojaca za Fisherem Grimsdottir polozyla na stole pilot. -Nie moge juz na to patrzec - powiedziala. - Przepraszam, naprawde nie moge. -W porzadku, Anno - uspokoil ja Lambert. - Opowiedz nam o "Durocu". -Dobrze... - Podeszla do komputera, przejrzala folder i wybrala z niego plik. - O, prosze. Nie poszczescilo mi sie z namierzeniem wlasciciela, ale na podstawie danych pobranych przez Sama z pulpitu sterowniczego znalazlam port macierzysty: Port St. Lucie na Florydzie. Zawezenie listy potencjalnych wlascicieli nie powinno zabrac duzo czasu. Zadzwonil telefon na stole. Odebral Lambert. Przez kilka sekund sluchal, po czym odlozyl sluchawke. Miales nosa z ta czestotliwoscia strazy pozarnej, Sam. Dwadziescia minut temu policja na Bahamach znalazla dziewiec cial w spalonym skladzie kawy na rogatkach Freeport City. Za kilka godzin powinnismy miec wstepne wyniki sekcji zwlok. -To wyjasnia, co stalo sie z zaloga "Trego", ale nie udzial tych z "Duroca". Jedyny jeniec, jakiego mamy, jest z Bliskiego Wschodu. Zaloze sie, ze tych dziewieciu, tez stamtad pochodzilo. -Pytanie brzmi - wlaczyla sie Grimsdottir - po co ci Chinczycy z jachtu ich zabrali... tylko po to, aby ich potem zabic? Gdzie tu zwiazek? Nagle odezwal sie brzeczyk jej stacji roboczej. Podeszla do komputera, usiadla i przez kilka chwil studiowala wyswietlone dane. -Mam cie - wymruczala w koncu. - Masz kogo? - zapytal Lambert. -Pamietacie wirusa z laptopa? Wiedzialam, ze ma unikatowy kod. Robota zawodowca. Troche mi to zajelo, ale znalazlam go w naszej bazie danych. To Marcus Greenhorn. -Powiedz, ze wiesz, gdzie jest - prosil Lambert. -Jeszcze lepiej, pulkowniku. Znam jego numer pokoju. ROZDZIAL 16 Choc Sam nigdy nie slyszal o Marcusie Greenhornie, zarowno Grimsdottir, jak i Lambert zapewnili go, ze jest on rownie niebezpieczny jak terrorysta. Tak bardzo, ze zasluzyl sobie na miejsce na sporzadzonj przez FBI liscie dziesieciu najbardziej poszukiwanych osob.Marcus Greenhorn mial dwadziescia dwa lata. Ten matematyczny geniusz ukonczyl ogolniak w wieku siedmiu lat, Princeton w wieku dziesieciu, a MIT - czternastu. Gdy mial osiemnascie lat, niemal udalo mu sie przekazac bron nuklearna wspieranym przez wladze iranskie ekstermistom z Hamasu. Dzieki swoim niesamowitym umiejetnosciom zlamal zabezpieczenia amerykanskich sil powietrznych i wykradl kody dostepu do podziemnego skladu amunicji w Kirtland w Nowym Meksyku, gdzie znajdowaly sie glowice nuklearne, w tym W56 Minuteman II czy WX4 GLCM, pociski balistyczne odpalane z ziemi. Choc blyskotliwy, Greenhorn padl ofiara najpospolitszej z przywar - chciwosci. Kiedy odebral pol miliona dolarow zaliczki od Hamasu, zwrocil sie przeciw swoim chlebodawcom, probujac z kolei wyludzic pieniadze od rzadu Stanow Zjednoczonych: obiecal wyjawic szczegolowe informacje o planowanym przez Hamas nalocie na Kirtland w zamian za dwa miliony dolarow. Mimo ze umiejetnosci Greenhorna robily wrazenie, byly niczym w porownaniu z pelnym zaangazowaniem sil NSA. Agenci dotarli do Greenhorna, wydobyli detale dotyczace akcji Hamasu z jego komputera, po czym wyczyscili szwajcarskie konto, ktore sobie zalozyl z mysla o wczesnej emeryturze. Splukany, scigany, ukrywajac sie przed swoimi niezadowolonymi klientami z Hamasu, Greenhorn musial zejsc do podziemia. Stal sie cybernajemnikiem. Od czasu tych wydarzen agencje rzadowe utrzymywaly pod stala obserwacja elektroniczna bylych przyjaciol i rodakow Greenhorna, jednak bezskutecznie. Az do teraz. -Ten wirus dla laptopa z "Trego" to caly Greenhorn - stwierdzila Grimsdottir - ale zdradzil go jeden szczegol... fragment kodu zabezpieczen, ktorego uzyl o ten jeden raz za duzo. Wydobylam ten kod i napuscilam mainframe'a na wszystkie e-maile od starych znajomych Greenhorna, ktore przechwycilismy. Trafiony-zatopiony. -Wyjasnij - poprosil Lambert. -Przepuscilismy wszystkie przechwycone e-maile przez te same protokoly szyfrujace, jakich Greenhorn uzyl w wirusie. Wyszlo na jaw, ze jedna z bylych dziewczyn Greenhorna dostawala od niego milosne lisciki, zamaskowane pod postacia spamu: od ofert pozyczek hipotecznych po reklamy lekow, jak to ze spamem bywa. Otoz wczoraj ta kobieta dostala e-mail od Greenhorna. Po rozszyfrowaniu czytamy: "Bilet czeka na lotnisku. Spotkanie w Burdz al-Arab. Szampan i kawior". -Gdzie lezy Burdz al-Arab? - zapytal Lambert. -Nie gdzie lezy, tylko co to jest - odparl Fisher. - To hotel w Dubaju. Prawdopodobnie najbardziej luksusowy na swiecie. Lambert spojrzal na niego spod przymruzonych powiek. -A ty skad to wiesz? -Czlowiek musi gdzies jechac na wakacje, nie? - Fisher wzruszyl ramionami i usmiechnal sie lekko. -O to wysylam cie na kolejne. Przywiez mi ladna pamiatke. Dubaj, Zjednoczone Emiraty Arabskie Taksowka dotarla do celu. Fisher zaplacil kierowcy i wysiadl. Choc w ramach przygotowania do misji przeczytal wszystkie opracowania, choc zapamietal kazdy rysunek i schemat, to i tak widok prawdziwego Burdz al-Arab zaparl mu dech w piersi - tak jak i upal. Mimo ze bylo jeszcze przedpoludnie, temperatura siegala juz trzydziestu dwu stopni Celsjusza. Motel wybudowano na obsadzonej palmami sztucznej wyspie, niedaleko od brzegu. Z ladem laczyl go dwupasowy most zwodzony, okolony wysokimi barierkami; na kazdym koncu znajdowala sie brama pod dozorem dwoch uzbrojonych straznikow. Szescdziesieciopietrowa, lsniaca nieskazitelna biela wiezyca Burdz al-Arab, wznoszaca sie na wysokosc trzystu szesnastu metrow na podobienstwo gigantycznego zagla, to nie tylko najwyzszy, ale i najbardziej luksusowy hotel na swiecie. Jest tam wysokie na sto osiemdziesiat metrow atrium, lotnisko dla helikopterow, kort tenisowy na dachu i apartamenty o powierzchni wiekszej od przecietnego domu. Gosciom, przywozonym przez szoferow w limuzynach marki Rolls-Royce, przydziela sie osobistych kamerdynerow. Zagloksztaltny hotel, zaprojektowany tak zmyslnie, ze wyglada, jakby rzeczywiscie lopotal na wietrze, robi piorunujace wrazenie - zarowno z oddali, jak i z bliska. Podziwiajac go, Fisher niemal uwierzyl, ze widzi majestatycznie wplywajacy do portu kliper. Nie zapominaj o najlepszym na swiecie systemie zabezpieczen, napominal sie w duchu, pstrykajac fotke. Nie byl jedynym gapiem. Dziesiatki turystow staly u podnoza mostu, robiac zdjecia ponad glowami Usmiechnietych straznikow w bialych koszulach. Slawa, jaka cieszyl Burdz al-Arab jako glowna bliskowschodnia atrakcja turystyczna, bardzo ulatwiala Samowi rozpoznanie. Podczas gdy on byl jeszcze na pokladzie samolotu, Grimsdottir przeprowadzala wlasny rekonesans - w cyberprzestrzeni. Wedlug informacji wykradzionych z bazy danych na komputerze mainframe Burdz al-Arab, Marcus Greenhorn zajmowal obszerny penthouse za szesc tysiecy dolarow za noc. Nie mieszkal w nim jednak sam. Oprocz dziewczyny, ktora przybyla poprzedniego dnia, Greenhornowi towarzyszylo pieciu ochroniarzy, przydzielonych mu przez samego emira. Wybrano ich szeregow sil specjalnych ZEA - Al-Mugawir, czyli Napastnikow. Dzieki tym informacjom Fisher dowiedzial sie dwoch rzeczy. Po pierwsze: ten, dla kogo pracowal Greenhorn, cieszyl sie nieslychanymi wplywami na Bliskim Wschodzie. Po drugie: dostac sie do Burdz al-Arab bedzie jeszcze trudniej, niz z poczatku przypuszczal. Zerknal na zegarek. Do zmierzchu zostaly trzy godziny. Brak lodzi patrolowych na wodach otaczajacych hotel swiadczyl albo o niefrasobliwosci ochrony, albo o tym, jaka pewnosc pokladala w wewnetrznym systemie zabezpieczen. Fisher uznal, ze bezpieczniej jest zalozyc, ze chodzi o te druga mozliwosc. Jego przypuszczenia potwierdzila ostatnia rozmowa z sala dowodzenia. -Sciagnalem plany hotelu i schematy jego instalacji na twoj OPSAT - poinformowala go Grimsdottir. - Nie bede cie oklamywac, Sam. Jest kiepsko. -Zdefiniuj to "kiepsko". -Maja zabezpieczenia awaryjne z podsystemami zapasowymi, gdyby i te zawiodly. Wlamalam sie do ich systemu ochrony, ale w wiekszosci przypadkow bede mogla wylaczyc alarmy i czujniki tylko na dwadziescia sekund, potem wlacza sie systemy awaryjne. Kiedy powiem "ruszaj", musisz to zrobic szybko. Kiedy powiem "stoj", musisz zamienic sie w slup soli. -Jestem na twoje rozkazy. -Sam, mam potwierdzenie zrzutu wyposazenia - odezwal sie Lambert. - Kieruj sie wskazaniami GPS-a, a potem zanurkuj pionowo w dol. Zwazywszy na charakter obiektu, uznali z Lambertem, ze typowy desant nie wchodzi w gre. Hotelu strzegla pobliska stacja radarowa marynarki. Oznaczalo to, ze jakakolwiek proba desantu z powietrza sciagnie na nich mysliwce przechwytujace w barwach ZEA. A gdyby nawet nie, Fisherowi i tak nie usmiechalo sie skakanie na spadochronie. Wokol hotelu hulaly zmienne wiatry, a dach nie byl duzy. Gdyby nie trafil w cel, spadlby z trzystu szesnastu metrow. Pozostawala tylko jedyna opcja: podwodna. Z mysla o niej zastepca szefa placowki CIA w konsulacie w Dubaju wybral sie rankiem na ryby. Plynac wzdluz wybrzeza niedaleko Burdz al-Arab, upuscil do wody obciazony worek z ekwipunkiem Fishera. -Jak gleboko? -Plus-minus siedem i pol metra. Dla ciebie to pestka. Wiele lat temu Sam zaczal uprawiac oceaniczne nurkowanie bezdechowe: nurkowie wstrzymuja oddech i zanurzaja sie w glebiny od trzydziestu do stu dwudziestu metrow. Sportem tym Fisher zajal sie z czystej ciekawosci, by wkrotce dac sie uwiesc nie tylko wyzwaniom fizycznym - choc i te byly niemale - ale tez psychicznym. Nurkowanie na wstrzymanym oddechu bylo ostatecznym sprawdzianem umiejetnosci koncentracji umyslu i kontrolowania strachu. -To nie nurkowanie jest problemem, pulkowniku, tylko wynurzanie. Istotnie, pomyslne zejscie bylo tylko polowicznym sukcesem, bo trzeba jeszcze umiec wyplynac na powierzchnie. ROZDZIAL 17 Godzine po tym, jak slonce zniklo za horyzontem, Fisher wyszedl Juz z hotelu i pojechal taksowka do dubajskiej dzielnicy rozrywki. Spacerowal po niej chwile, by upewnic sie, czy nikt go nie sledzi. Nastepnie, kierujac sie zapamietana mapa, przeszedl dwie przecznice na zachod, by dojsc do wybrzeza. Szybko spojrzal przez monokl mininoktowizora: plaza jest pusta.Podszedl do linii wody. Po lewej stronie, jakies poltora kilometra dalej, jasnialy swiatla Burdz al-Arab. Od wewnatrz hotel rozswietlal bursztynowy blask, z zewnatrz strategicznie rozmieszczone zielone jupitery, ktorych swiatlo Odbijalo sie od snieznobialych scian. Zgodnie z zamiarem projektantow wygladal jak ogromny swiecacy zagiel unoszacej sie na powierzchni oceanu. Po oswietlonym jaskrawym swiatlem stadionowych reflektorow dachu biegali tenisisci wielkosci mrowek. Niebo bylo pogodne, ile zanieczyszczenia z pobliskich rafinerii i szybow wiertniczych przycmiewaly blask gwiazd. Sam sprawdzil odczyt z GPS-a wbudowanego w zegarek: znalazl sie we wlasciwym miejscu. Rozejrzal sie po raz ostatni, po czym ruszyl sprintem do przodu zanurkowal w nadchodzaca fale. Kierujac sie wskazaniami GPS-a, dotarl do celu w kilka minut. Wzial gleboki oddech, zanurkowal szczupakiem i poplynal w dol. Koordynaty go nie zawiodly. Gdy zblizyl sie do dna, z mroku wylonilo siepulsujace na czerwono stroboskopowe swiatlo. Wyciagnal reke i dotknal gumowej powierzchni. Zrzucil z siebie cywilne ciuchy, pod ktorymi nosil kombinezon taktyczny, na wyczucie rozpial worek i poszukal w nim maski aparatu tlenowego. Umocowal ja na twarzy i zaciesnil paski, az przyssala sie do skory. Otworzyl zawor upustowy i wypuscil powietrze z pluc, by oczyscic maske. Wzial wdech. Uslyszal syk i poczul na jezyku gorzki smak - to zaczal dzialac skruber aparatu. Wreszcie do ust naplynal mu chlodny tlen. Wlozyl uprzaz aparatu tlenowego, pletwy i pas balastowy. W koncu przypial do nadgarstka OPSAT, do nogi przymocowal pistolet, a do kabury na plecach wsunal SC-20. Wlaczyl szperacz przy masce. Otoczyla go lagodna czerwona poswiata. Wylaczyl reflektorek i wlaczyl implant. -Sprawdzam lacznosc. -Slysze cie glosno i wyraznie, Sam - odparla Grimsdottir. -Udaje sie do punktu infiltracji. Po dwudziestu minutach wiedzial, ze zbliza sie do celu. Pierwsza tego oznaka byl odlegly jeszcze ryk i przenikajace go basowe dudnienie. Sprawdzil odczyt z OPSAT-u: jeszcze czterysta metrow. Kiedy odpadla mozliwosc desantu powietrznego, Fisher wybral najslabszy jego zdaniem punkt Burdz al-Arab: siec wodociagowa hotelu. Zamiast czerpac wode pitna z ladu, projektanci Burdz al-Arab postanowili wyposazyc hotel we wlasna stacje uzdatniania wody morskiej oraz przepompownie. Wode pobierano z ogromnych, napedzanych turbinami ujec z kanalami, z ktorych dwa wbudowano w betonowe fundamenty wyspy. Wedlug schematow kazdy z kanalow mial srednice przekroju autobusu, a obracajace sie w nich turbiny dorownywaly rozmiarami srubom napedowym okretu wojennego. Wszystkie kanaly doprowadzaly do stacji uzdatniania slona wode w ilosci potrzebnej do dostarczenia gosciom i personelowi swiezej slodkiej wody do picia i celow higienicznych, a jednoczesnie zapewnienia sprawnego dzialania instalacji przeciwpozarowych. Byl tylko jeden szkopul. Fisher musial przeplynac przez kanal i nie dac sie zemlec na papke. Pierwsza przeszkoda nie beda jednak same lopaty turbiny, lecz oslaniajaca je z zewnatrz siatka ochronna. Marna to pociecha. Jesli straci panowanie nad soba i uwieznie w siatce, turbina wessie go, przepuszczajac niby mus pomidorowy przez sitko. -Zostalo mi czterysta metrow - zameldowal. -Uwazaj - przestrzegl go Lambert. - Nie spuszczaj oka z licznika, JESLI poczujesz, ze zassala cie ktoras z tych pomp, bedzie za pozno. -Kumam. Poplynal dalej. Utrzymywal stale tempo, wciaz patrzyl na OPSAT, sprawdzajac odleglosc do celu i porownujac ja z predkoscia w wodzie: ODC: 310 M/PWW: 4,5 KM/GODZ... ODC: 260 M/PWW: 4,5 KM/GODZ... ODC: 190 M/PWW: 4,5 KM/GODZ... PWW: 4,64 KM/GODZ... PWW:4,8 KM/GODZ... -Predkosc wzrosla - zakomunikowal. Pozostalo jeszcze sto osiemdziesiat metrow, a juz czul prad wytwarzany przez ujecia wody. Uklucie strachu. Nabieral predkosci z kazdym metrem. -Przestan machac nogami - rozkazala Grimsdottir. - Przestalem. W ciagu trwajacej kilka sekund wymiany zdan jego predkosc wzrosla do siedmiu kilometrow na godzine - na ladzie bylaby to spokojna przebiezka, w wodzie to jednak niezle przyspieszenie. Wlaczyl szperacz i zerknal w dol. Przemykajace kilka metrow ponizej dno zmienilo sie w rozmazana smuge bialego piasku i kamieni. Przy wzrastajacej predkosci uderzy w siatke z predkoscia trzydziestu dwu kilometrow na godzine. Wylaczyl szperacz. Nie mysl, zrob cos. -Grim, byloby milo, gdybys juz wylaczyla te turbiny. -Odprez sie, wszystko przetrenowalam na symulacjach. Fisher sprawdzil OPSAT: ODC: 90 M/PWW: 16,3 KM/GODZ... -Trzymaj sie... trzymaj... - mowila Grimsdottir. - -Pamietaj, Sam, moge zapetlic system na najwyzej siedemdziesiat piec sekund. Potem wlacza sie instalacje awaryjne. Dwadziescia sekund pozniej ujecia odzyskaja pelna moc. -Zrozumialem. ODC: 60 M/PWW: 26,8 KM/GODZ. ROZDZIAL 18 -Czekaj... Teraz! Wylaczam!Ryk pracujacych turbin natychmiast zaczal cichnac. Fisher poczul, jak trzymajacy go w stalowym uscisku prad slabnie. Odczyt z OPSAT-u wskazywal na zmniejszanie sie odleglosci z piecdziesieciu do trzydziestu, wreszcie do dwudziestu metrow. Predkosc spadla ponizej trzynastu kilometrow na godzine. Wlaczyl szperacz. Nagle wyrosla przed nim siatka - ogromna sciana wynurzyla sie z ciemnosci. Fisher wyciagnal nogi w sama pore, by przyjac uderzenie na pletwy. Mimo wszystko prad wciaz byl na tyle silny, by rozplaszczyc go na siatce. Za nia czerwone swiatlo szperacza ukazywalo coraz wolniej obracajaca sie turbine, z ukrytymi w cieniu ogromnymi lopatami. Odetchnal. -Sam, jestes tam? - dobiegl go glos Grimsdottir. -Jestem. -Zegar juz tyka. Systemy awaryjne wlacza sie za piecdziesiat sekund. Z sakiewki przy pasie wydobyl dwa i pol metra magnezowego lontu, podobnego do uzytego przy infiltracji stoczni w Norfolk, jednak pokrytego wodoodpornym klejem. Przykleil lont do siatki, ukladajac go w okrag, i kciukiem uruchomil chemiczny detonator. Cofnal sie. Minely dwie sekundy. Owal bialego swiatla rozblysl na kolejnych osiem. Kiedy ulecialy pecherzyki powietrza, Fisher zamachal pletwami i poplynal przed siebie. Wyciagnieta reka zlapal wyciety kawalek siatki. Szarpnal, oderwal ja i rzucil na dno. -Podaj czas - polecil. -Czterdziesci sekund. Przeplynal przez otwor ku turbinie. Kiedy juz znalazl sie po drugiej stronie, natychmiast zdal sobie sprawe, ze zle odczytali plany kanalow. W odroznieniu od sruby okretowej, gdzie wszystkie lopaty sa osadzone na osi w jednej linii, tu znajdowaly sie jedna za druga wzdluz calej dlugosci walu napedowego, przypominajac gwint. Co gorsza, spogladajac w glab kanalu, naliczyl nie cztery, a osiem lopat. Od razu zrozumial, ze uklad taki jest o wiele BARDZIEJ sensowny, zwazywszy ze jego zadaniem jest generowanie sily ssacej, a nie napedzanie. -Jest maly problem - nadal do sali dowodzenia. - Ile mam czasu? - Trzydziesci sekund. Chwycil krawedz pierwszej lopaty, wciagnal sie pod nia, odepchnal pletwami i poplynal do przodu, wykrecajac i zanurzajac cialo - i tak Ominal lopate druga, trzecia, czwarta, piata... Pietnascie sekund, Sam. Gruby jak beczka wal napedowy, obok ktorego przeplywal, wydal z siebie elektroniczne bzyczenie, potem metal zazgrzytal o metal - to ponownie wlaczal sie naped turbin. Fisher zanurkowal pod szosta lopate, skrecil w lewo i wygial sie, czujac, jak szoruje udami o krawedz lopaty numer siedem. -Osiem sekund... siedem... szesc... Z calej sily odepchnal sie nogami. Raczej poczul, niz zobaczyl, ze turbina zaczyna sie obracac - jakby popchnela go fala przyplywu. -Rozruch... dwadziescia procent mocy. -Przeplynalem. -Nie zwalniaj. Szyb konserwacyjny znajduje sie pietnascie menow w glab tunelu. Powinien miec postac okraglego otworu w stropie Nie jest oznaczony, sam musisz znalezc droge. Jesli nie dotrzesz tam na czas, to... -Wiem, pamietam. Doplyne do zbiornika odsalajacego, gdzie sie ugotuje. -Moc: piecdziesiat procent. Ryk turbin juz niemal ogluszal. Przez maske Fisher widzial tylko piane. Wygial sie ku gorze. Wyciagnieta reka dotknal blachy falistej -Moc: siedemdziesiat piec procent - podala Grimsdottir. - Z szybu konserwacyjnego powinna wystawac drabinka, Sam. Szybko sie do niej zblizasz... Jeszcze dziewiec metrow... siedem i pol... Dzieki temu, ze jego reka uderzala w zebrowany strop, wiedzial mniej wiecej, jak szybko plynie. Wlaczyl szperacz w nadziei, ze dojrzy drabinke, jednak wirujace wokol banieczki powietrza zmniejszyly widocznosc do zera. Wylaczyl oswietlenie. Bedzie musial polegac na wyczuciu i refleksie. -Cztery i pol metra... Utrzymujesz prawidlowy kurs, Sam. Juz bliziutko... Na ulamek sekundy piana sie przerzedzila i udalo mu sie dojrzec cos, co przypominalo poziomy pret ze stali. Zlapal oburacz za szczebel i gwaltownie sie zatrzymal. Bol przeszyl mu nadgarstki, ramiona i wybuchl w panewkach stawow. Unoszone dalej z pradem nogi zdaly mu sie ciezkie jak kamienie. Rwaca woda zerwala mu jedna pletwe, potem druga. Wspinaj sie, Sam, wspinaj! Siegnal do gory, zlapal za nastepny szczebel i sie podciagnal. Potem jeszcze raz. 1 znow. Zmniejszyl sie napor na nogi. Wspinal sie dalej, szczebel po szczeblu. Nagle jego glowa wynurzyla sie z wody i jednoczesnie rownie raptownie ustapil napor na nogi. Wzial kilka glebokich oddechow, czekajac, az uspokoi mu sie puls. Wlaczyl szperacz i spojrzal w dol. Kilka metrow pod stopami woda w kanale mknela strumieniem jak ze strazackiego weza. Wlasciwe porownanie. Nacisnal implant. -Jestem w szybie. O dziwo, konczyny mam cale. -Dobra robota, Sam - pochwalil go Lambert. -Zaalarmowalismy kogos? Jakas zmiana planow? -Nic z tych rzeczy - uspokoila go Grimsdottir. - Podlaczylam sie do czestotliwosci ochrony i obslugi technicznej hotelu. Wzieli wylaczenie ujecia za zwykla usterke. Zamelduj, gdy dotrzesz do pierwszego punktu orientacyjnego. Tam dopiero zacznie sie zabawa. -Przyjalem. W ciasnym wnetrzu szybu zdjecie uprzezy i pasa z obciaznikami - i zawieszenie ich na drabince - wymagalo niemalej cierpliwosci, ale po paru wygibasach wreszcie sie powiodlo. Choc nie zamierzal wydostac sie z hotelu ta sama droga, ktora go zinfiltrowal, to, bedac starym wyga, niczego nie zakladal z gory. Pozostawiajac sobie sprzet w odwodzie, zabezpieczal sie nie tylko przed dzialaniem prawa Murphy'ego. -"Jezeli cos moze sie nie udac, nie uda sie na pewno" - ale i przed dzialaniem prawa Fishcra, ktore sam wymyslil: "Zalozeniami pieklo jest wybrukowane". Wspial sie na sam szczyt drabinki, przekrecil zawor i uniosl wlaz - tylko na tyle, by wysunac koniuszek elastycznej kamery. Przez obiektyw ujrzal dokladnie to, czego sie spodziewal: centrum konserwacyjne hotelu. Skapane w mdlym swietle jarzeniowek na calej dlugosci sufitu pomieszczenie mialo jakies trzydziesci metrow dlugosci i pietnascie szerokosci. Sciany pokrywaly konsolety monitorujace i oprawione w ramki plany. Na srodku staly rzedy siegajacych od podlogi po sufit polek z wszystkimi tymi rupieciami, ktore umozliwialy funkcjonowanie hotelu - od najmniejszej srubki, poprzez elementy natryskow, po srodki czyszczace i farbe. Zobaczyl tez skrzynie - jak sadzil, z wiekszymi przedmiotami, takimi jak silniki, pompy czy tablice rozdzielcze. W porownaniu z halasem w kanale pomieszczenie konserwacyjne wydawalo sie nienaturalnie ciche. Jedynie od czasu do czasu te cisze przerywalo skrzeczenie radia czy odlegly pomruk silnika elektrycznego. Obrocil kamere wokol osi wlazu. W odleglym koncu zobaczyl, jak wozek widlowy przejezdza miedzy rzedami polek i znika mu z oczu. Poza tym nie dostrzegl zadnego ruchu. Nie zdziwilo go to. O tej porze w konserwatorni dyzurowalo zapewne ledwie paru pracownikow. Niestety, inaczej bylo ze straznikami. Wedlug Grimsdottir ochrona w pelnym skladzie pelnila dyzur przez dwadziescia cztery godziny na dobe.Przelaczyl sie na widok elektromagnetyczny i rozejrzal za nietypowymi sygnaturami, ktore moglyby wskazywac na zestawy czujnikow lub kamery. Nic z tych rzeczy. Wyjal kamere z otworu wlazu. -No dobra, Grim, odczyt nie wykazuje zadnych kamer ani czuj?nikow. -Zgadza sie - potwierdzila. - Nic nie ma, dopoki nie wyjdziesz na korytarz. -Przyjalem, ruszam. Uniosl pokrywe wlazu, wysunal sie na zewnatrz i zamknal wlaz. Zamarl w kucki, obserwujac otoczenie. Odczekal chwile. Jarzeniowki, w dzien zapewne palace sie pelnym swiatlem, teraz wykorzystywaly ledwie polowe swojej mocy. Na sciany i polki padal cien. Przemknal sie do najblizszej sciany i rozplaszczyl przy niej, potem przesliznal sie na prawo, caly czas uwaznie lustrujac pomieszczenie, z jedna dlonia na kolbie pistoletu, a druga na rekojesci noza. -Jestem przy glownym wejsciu - przekazal przez radio. - Pierwsza kamera znajduje sie szesc metrow w glab korytarza. Czas obrotu, dziesiec sekund, bez termo- i noktowizji. -Czekam na twoj sygnal - szepnal Fisher. - Na miejsce... gotow... Start! Nacisnal klamke, otworzyl drzwi i wysliznal sie na korytarz. ROZDZIAL 19 Burdz al-ArabPrzytulil sie do sciany. Pierwsza kamera byla szesc metrow dalej. Zamontowano ja wysoko na scianie. Tak jak w pomieszczeniu serwisowym, swiatla w korytarzu przygaszono na nocna zmiane. Male halogenowe reflektorki rzucaly jasne plamy wzdluz gornej krawedzi sciany. Zaczal sie przesuwac, nie spuszczajac oczu z kamery. Skonczyla jeden obrot i zaczela ponownie obracac sie w jego kierunku. Slepy punkt znajdowal sie bezposrednio pod punktem mocowania kamery. Ruszyl: zrobic krok... dosunac noge... krok... dosunac... Kamera tymczasem wykonala pol obrotu. Blysk halogenowego swiatla w obiektywie wygladal, jakby urzadzenie do niego mrugnelo. Slyszal szum silniczka pozycjonera. Wszedl pod punkt mocowania i zamarl. -Jestem przy pierwszej kamerze - zameldowal przez radio. Wlasciwe wykorzystanie kamer monitorujacych bylo prawdziwa sztuka. Na szczescie dla niego wiekszosc ochroniarzy albo nie rozumiala jej niuansow, albo byla zbyt leniwa, by sie tym klopotac. Kamery obejmujace swoim zasiegiem nakladajace sie na siebie obszary byly zazwyczaj kalibrowane na jeden z trzech sposobow: zsynchronizowany, z przesunieciem i z przesunieciem przypadkowym. Synchronizacja oznaczala dokladnie to, co sugerowala nazwa: kamery poruszaly sie unisono. Przesuniecie ruchow jednej kamery wzgledem drugiej pozwalalo czesciowo wyeliminowac luki, natomiast w przypadku przesuniecia przypadkowego wykorzystywano komputerowo generowane algorytmy zapewniajace objecie nadzorem calego obszaru i ruch kamer w nieprzewidywalnym rytmie. Najczesciej stosowanym sposobem kalibracji byl zsynchronizowany, najlatwiejszy do oszukania. Kamery poruszajace sie z przesunieciem oszukac bylo trudniej. Przypadkowe przesuniecie to prawdziwy koszmar - i oczywiscie te wlasnie metode zastosowano w Burdz al-Arab. Na razie w waskim korytarzu, gdzie kamery mialy ograniczona mozliwosc ruchu, problem ten mogl zignorowac, ale kiedy przejdzie dalej, w glab hotelu, poruszanie sie bedzie wymagac nie lada kunsztu. -Plan masz na wyswietlaczu OPS AT-u - odpowiedziala Grimsdottir. - Rozpracowalam algorytm. Teraz to jak przejscie na swiatlach. Sam spojrzal na ekran. Nastepnym punktem orientacyjnym byl schowek miedzy ta a nastepna kamera. Kusilo go, aby obserwowac kamery, skupil jednak wzrok na ekranie OPSAT-u. Kamery na planie przedstawione byly jako kolorowe trojkaty. Kiedy kamera obracala sie, trojkat zmienial kolor - z czerwonego, poprzez zolty, na zielony. Kiedy nastepna kamera zmienila na planie kolor na zielony, pobiegl dalej. Gdy dotarl do drzwi schowka, otworzyly sie i wyszedl z nich straznik. Ujrzal Fishera i otworzyl usta do krzyku. Sam uderzyl go kciukiem w krtan. Usta zamknely sie z gulgotem. Fisher wepchnal go do schowka, wszedl tam i zatrzasnal za soba drzwi. Wciaz trzymajac sie za gardlo, straznik cofnal sie pod sciane i stanal, probujac zlapac oddech. Fisher wyciagnal pistolet i wycelowal go w klatke piersiowa mezczyzny. -Bol minie - odezwal sie. - Jesli wtedy krzykniesz, zastrzele cie. Zrozumiano? Straznik skinal glowa i wychrypial cos, co zabrzmialo jak "tak". Fisher poczekal, az dojdzie calkiem do siebie. -Obroc sie - polecil. -Zabijesz mnie? -A chcesz, zebym cie zabil? - Nie, prosze... -No to sie obroc. Straznik posluchal. Fisher nacisnal implant i wywolal Grim. -Mam cos dla ciebie. -Gotowa do odbioru. Fisher przycisnal lufe pistoletu do podstawy karku straznika, sieg?nal ponad jego ramieniem i przystawil mu OPSAT do ust. -Powiedz cos - polecil. -Co mam powiedziec? -Dobra - odezwal sie glos Grimsdottir w implancie Fishera. -Wystarczy - powiedzial Sam do straznika. - Pora na drzemke, koles. - Przelaczyl pistolet w tryb usypiajacy i wpakowal strzalke w kark straznika. Mezczyzna jeknal i padl na twarz. -Odpoczywa, czysto - zameldowal Fisher. Nagranie straznika posluzy Grimsdottir jako wzorzec glosu, ktory moze dopasowac do nagrania ze swojego rejestru podsluchow hotelu. W zmudnym procesie obrobki poskladala z kawalkow nagranie glosowe, ktore mogla odtworzyc na potrzeby personelu w strozowce. Dzieki temu nikt nie wpadnie na to, by szukac ogluszonego straznika. A on przez cala reszte misji, choc lezy nieprzytomny na podlodze, bedzie meldowal sie wedlug harmonogramu. Fisher przeszukal kieszenie ochroniarza, ale znalazl tylko troche smieci i identyfikacyjna karte zblizeniowa - dla niego bezuzyteczna. Straznicy patrolujacy hotel byli przydzieleni do okreslonych sektorow. Gdyby karta straznika zostala uzyta poza jego sektorem, wlaczylby sie alarm. Przetoczyl cialo nieprzytomnego w kat i ukryl je pod sterta kawalkow brezentu. Znow spojrzal na OPSAT, potem podszedl do przeciwleglej sciany i wymacal ukryty panel dostepowy. Podwazyl go, odslaniajac tajne przejscie o niskim stropie, szescdziesiat centymetrow na szescdziesiat. Przykucnal i popatrzyl w glab. -Jestem przy punkcie orientacyjnym numer 2 - przekazal przez radio. Wczolgal sie do srodka. Schematy przejscia byly prawidlowe. Ani noktowizja, ani podczerwien nie ujawnily zadnych kamer czy czujnikow. Po szesciu metrach tunel konczyl sie drugim wlazem. Zwolnil zaczepy, ostroznie odlozyl pokrywe na bok, wyczolgal sie na zewnatrz i znow przylgnal do sciany. Zamknal wlaz i popatrzyl w gore. Zamontowana trzy i pol metra wyzej kamera obracala sie z cichym pomrukiem. Znajdowal sie teraz na najnizszym poziomie szybu jednej z szesciu wind Burdz al-Arab - jednej z dwoch, ktore poruszaly sie wylacznie wewnatrz budynku. Pozostale cztery wyjezdzaly z wewnetrznych szybow na poziomie holu i dalej wznosily sie przyklejone do zewnetrznej sciany hotelu, oferujac zapierajacy dech w piersiach widok na Dubaj, Zatoke Perska i lezacy na polnocy Iran. Sam spojrzal w gore. Szyb nad jego glowa wznosil sie na ponad trzysta metrow. Oswietlaly go tylko lampy serwisowe, rozmieszczone co trzy metry. Wygladal jak wiezowiec na tle nocnego nieba. Od tego widoku Samowi az zakrecilo sie w glowie. Otrzasnal sie i nacisnal implant. -Punkt orientacyjny numer 3. Sciagam winde. -Przyjelam - odparla Grimsdottir. - Pamietaj, Sam, masz tylko dwadziescia sekund. -Pamietam, pamietam. Dziesiatki kamer rozmieszczonych w szybie wyposazono w noktowizory, czujniki laserowe i podczerwien. Wykryja wszystko, co sie rusza lub wydziela cieplo. Wiedzac, ze szanse na wspiecie sie na wysokosc trzystu metrow podczas zabawy w kotka i myszke z czujnikami szybu windy sa zerowe, odwolal sie do kolejnej zelaznej reguly agentow specjalnych: NUZ, czyli Nie Utrudniaj (sobie) Zycia. W tym przypadku najmniej utrudniajace zycie rozwiazanie krylo sie w sekretnych kryptach DARPA. Jak wiekszosc wynalazkow DARPA, rowniez ten mial oficjalny kryptonim, skladajacy sie z wielu nic niemowiacych literek i cyferek... i tak jak wiekszosc tych wynalazkow mial takze ksywke: Calun. Calun byl niczym innym jak kocem. Jego funkcja sprowadzala sie zasadniczo do rozpraszania ciepla i odbijania promieni radarowych. Przez krotki czas chronil tez przed kamerami i czujnikami podczerwieni. Osoba kryjaca sie pod kocem musiala pozostawac jednak w idealnym bezruchu, a oslona dzialala tylko przez szescdziesiat do siedemdziesieciu sekund. Potem cieplo ciala stawalo sie zbyt duze, by Calun mogl je rozproszyc. Fisher przewinal menu OPSAT-u. Wyswietlil szesc kwadratow otaczajacych wiekszy siodmy - czyli szesc hotelowych wind, a w srodku sam hotel. Uderzyl palcem w jeden z kwadratow. //WINDA: PLN.-WSCH. 211 //STATUS: PUSTA, POZIOM 14// //WEZWAC NA TEN POZIOM? T/N Sam nacisnal "tak", po czym wpisal numer kondygnacji. Z wysokosci szescdziesieciu metrow dobieglo go odlegle buczenie, a potem metaliczny klekot, gdy zaczal dzialac mechanizm dzwigu. Szyb wypelnil elektryczny warkot. //PLN.-WSCH. 2 ZJEZDZA NA DOL// ROZDZIAL 20 Winda zmierzala w jego kierunku. Reflektory serwisowe gasly i zapalaly sie jeden po drugim, gdy kabina mijala kolejne pietra. Kilka chwil pozniej z ciemnosci wynurzyla sie sama winda. Bezszelestnie przesunela sie przed oczami Sama i sie zatrzymala.-Gotow - przekazal Sam przez radio. - Mozesz zaczac czarowac, Grim. -Zostan tam, gdzie jestes. Oddalona o ponad jedenascie tysiecy kilometrow Grimsdottir siedziala przy swoim komputerze, myszkujac po hotelowym intranecie, by zaladowac wlasny algorytm i tymczasowo przejac kontrole nad kamerami w szybie. Byla to jedyna wada kamer monitorujacych pracujacych w trybie z przypadkowym przesunieciem. Straznicy w strozowce nie mieli zadnego punktu odniesienia, by zorientowac sie, czy kamery pracuja w zamierzony sposob, czy tez moze zostaly przez kogos przejete. Tylko wtedy, gdy kamera nie dostarczyla materialu z trzech pelnych przebiegow, komputer wykrywal blad i wlaczal alarm. Tymczasem Sam potrzebowal tylko dwudziestu sekund, by zajac odpowiednia pozycje. Mam - powiedziala Grimsdottir. Fisher stanal plecami do sciany, siegnal nad glowe, chwycil za krawedz dachu kabiny i podciagnal sie do gory. Z kieszeni kombinezonu taktycznego wydobyl Calun, rozpostarl go, po czym wsunal lewa dlon i obie stopy w obszyte kieszonki, naciagajac go na plecy. Polozyl sie na plask na dachu kabiny. Wolna reka przewinal ekran OPSAT-u: //WINDA: PLN.-WSCH. 211 //STATUS: PUSTA, POZIOM -1// //WEZWAC NA TEN POZIOM? T/N Sam nacisnal "tak", a nastepnie "59". Calun nie ukryje cieploty jego ciala na czas potrzebny, by dotrzec na poziom penthouse'u. Na ostatnie pietro bedzie musial wspiac sie na wlasnych nogach. Ciotow, Grim. Oddaje kamery pod kontrole hotelu. Winda zatrzesla sie lekko i ruszyla w gore. Podczas gdy kabina jechala do gory, Fisher spowolnil oddech i skupil sie na pozostawaniu w bezruchu. Wyobrazal sobie, jak ochroniarze w hotelowej strozowce obserwuja podzielony na dwie czesci monitor, ukazujacy obraz z nokto- i termowizji. Calun ukryje przed nimi wszystko. Dach windy przykrywac bedzie kwadrat idealnej czerni. Chyba ze..., pomyslal Fisher. Chyba ze wystaje mi stopa albo Calun zawiodl, albo... Przestan! - zbesztal sie. Swiat pelen byl "chybazow" i "acojeslow". Caly trik polegal na tym, by kontrolowac to, co mozna, probowac wplynac na to, na co ewentualnie wplynac mozna, a cala reszte sobie odpuscic. Patrzyl, jak na ekranie OPSAT-u zmieniaja sie numery kondygnacji: 25... 26... 27. Napis obok informowal: "Pozostaly czas funkcjonowania Calunu" i nastepowaly odliczane sekundy: 50... 49... 48... Jednym okiem wciaz zerkajac na ekran, w myslach przecwiczyl kolejny etap misji. Dotarcie do ostatniego pietra bedzie wymagac idealnego zgrania w czasie, cierpliwosci i wytrzymalosci. Poczul, jak mimowolnie sie usmiecha. Takie wyzwania lubil najbardziej. Nie szarzuj, Sam, napomnial sie. W swojej pracy ryzykowal nie tylko zycie i wolnosc, ale i uzaleznienie od adrenaliny. Zycie na krawedzi dzialalo jak silnie uzalezniajacy narkotyk. Bez zelaznej samodyscypliny pogon za kolejna jego dawka mogla zniszczyc nawet najlepszego tajnego agenta. Zwazywszy na wiek, jakiego dozyl, i niemale doswiadczenie, Fisher w znacznej mierze uodpornil umysl na te pokuse, nie znaczylo to jednak, ze znikla. Istniala zawsze. Zwlaszcza teraz. Zwlaszcza ze stawka byla tak wysoka. Nie mial watpliwosci: Stany Zjednoczone zmierzaly ku wojnie. Pozostalo tylko jedno pytanie: z kim? Choc uniknieto rozbicia sie "Trego" na amerykanskim wybrzezu, ofiary ze Slipstone, ktorych liczba nadal rosla, musza zostac pomszczone. Jak dotad wszystkie poszlaki wskazywaly na Arabow. Bez wzgledu na to, czy odpowiedzialnosc ponosila jakas frakcja ekstremistow, organizacja terrorystyczna, czy nawet caly narod, w nadchodzacych tygodniach i miesiacach wielu ludzi straci zycie. Zadaniem Wydzialu Trzeciego bylo dopilnowanie, aby przelano krew wlasciwych osob. Fisher czul, jak wielka odpowiedzialnosc spoczywa na jego barkach. Wciaz ciazyly mu pytania o to, co odkryl na pokladzie zniszczo?nego juz jachtu "Duroc". Wydawalo sie oczywiste, ze jacht zabral zalogantow "Trego" i przewiozl ich do Freeport City, gdzie stracono ich w opuszczonym magazynie. Jesli jednak tak wlasnie sie stalo, czemu zaloga "Duroca" skladala sie z Chinczykow? Gdzie tu punkt zaczepienia? Fisher nie wiedzial, ale moze mezczyzna, ktorego mial tu spotkac, ten caly, pozal sie Boze, haker, Marcus Greenhorn, bedzie znal odpowiedz. Poczul, jak winda zwalnia i wreszcie staje. -Stoje - zakomunikowal przez radio. -Teraz czekaj - odparla Grimsdottir. - Kiedy dam znac, wstan i wejdz na gzyms pod toba. Po prawej stronie bedziesz mial podpore. Przytul sie do niej i sie nie ruszaj. -Przyjalem. - Gotow? Dalej! Fisher wstal, zerwal z siebie Calun i zaczal sie cofac, krok po kroku. Gdy poczul, ze stopa dotyka gzymsu, rozplaszczyl sie przy scianie i przesunal w prawo; uderzyl ramieniem w podpore. -Spuszczam winde - ostrzegla Grimsdottir. Z gluchym jekiem kabina runela w ciemnosc. Fisher wyswietlil na ekranie OPSAT-u schemat szybu windy. Pulsujacy niebieski kwadrat oznaczal jego pozycje. Otaczaly go zielone linie - to sciany. Po prawej, po drugiej stronie podpory widzial czerwona plamke. Kamera. Naprzeciw niego, z drugiej strony przeciwleglej podpory, kolejny czerwony punkt - jeszcze jedna kamera. -Teraz musisz skoczyc, Sam. Na gzyms po drugiej stronie szybu. Mial przeskoczyc dwa i pol metra i uczepic sie gzymsu szerokosci dwudziestu pieciu centymetrow. Fakt, byl wygimnastykowany, ale nie az tak. Zerknal w dol szybu. Ziala tam bezdenna otchlan. -Chyba paznokciami sie zahacze, Grim. Jak dlugo mam tak wisiec? -Dwadziescia dwie sekundy. Potem musisz znow wspiac sie na gzyms, przesliznac sie na druga strone podpory i znowu zwisnac. Kamery sfilmuja przestrzen tuz nad twoja glowa. Na moj kolejny znak podciagniesz sie i siegniesz nad glowe. Bedzie tam drabinka. Wdrap sie piec szczebli i sie nie ruszaj. -Zrozumialem. Musial sie dostac do korytarza serwisowego biegnacego wzdluz sufitu penthouse'u. Kiedy juz tam dotrze, z dala od niezmordowanie czujnych kamer i czujnikow bedzie mogl otworzyc wlaz prowadzacy na dach. Przelaczyl potrojne gogle na noktowizje i przyjrzal sie nakreslonej przez Grimsdottir trasie. Zapowiadal sie taniec miedzy martwymi punktami dwoch kamer. Nie mogl popelnic bledu ani sie zawahac. -Gotow? - spytala Grimsdottir. - Raz... dwa... skacz! Skoczyl. Mial wrazenie, ze zawisl w powietrzu na cale dlugie sekundy. Pod jego stopami zialo trzysta metrow nicosci. Dlonmi uderzyl w gzyms. Chwycil sie krawedzi i uniosl nogi, by zminimalizowac kolysanie. Potem zwisl swobodnie. -Prawie koniec - odezwala sie Grimsdottir. - Kamera sie obraca... Dobra, dawaj. Fisher podciagnal sie, zaczepil obcasem o krawedz gzymsu i wypchnal w gore reszte ciala. Nastepnie prawa dlonia chwycil podpore i podciagnal sie do pozycji siedzacej. Wreszcie wyprostowal sie i oparl plecami o sciane. -Udalo sie - zawolal. -Nastepny ruch za cztery sekundy. Trzy... dwie... dawaj! Fisher odwrocil sie twarza do podpory, chwycil sie jej dwiema rekami i wychylil nad ziejaca otchlania, pozwalajac, by kinetyka jego masy przerzucila go na druga strone. Znow cofnal sie, az obcasy znalazly sie za krawedzia, po czym wzial gleboki oddech i zrobil krok do tylu, w pustke. Spadl jak kamien. Kiedy gzyms mignal mu przed oczami, chwycil go oburacz. -Siedemnascie sekund - zameldowala Grimsdottir. - Stoj tam. Jakbym, kurde, mogl stac, pomyslal Fisher. -Przepraszam, zle sie wyrazilam - poprawila sie. - No dobra, po drabinie i jestes w domu. Ruszasz za piec... cztery... trzy... Fisher naprezal wlasnie ramiona, szykujac sie do wspinaczki, kiedy zadzwieczal alarm. -Dalej, Sam, no juz! Podciagnal sie na gzyms, chwycil szczebel nad glowa i ruszyl w gore. ROZDZIAL 21 Przecisnal sie przez wlaz i skulil w waskiej przestrzeni miedzy rurami wodociagowymi i przewodami elektrycznymi. Wijac sie jak waz, odwrocil sie na powrot twarza do wlazu.-Co to bylo, do ciezkiej cholery? - spytal. -Nie bardzo wiem. Wlasnie sprawdzam. - Dziesiec sekund pozniej znala juz odpowiedz: - No dobra, wyglada na to, ze mieli przepiecie. Zaklocilo dzialanie algorytmow kamery. Musieli zobaczyc katem oka, jak cos sie rusza, widzieli pewnie za malo, by stwierdzic, co to takiego, ale wystarczajaco duzo, by podniesc alarm. Przyczaj sie i czekaj. Bedziesz mial towarzystwo. Ledwo te slowa przebrzmialy w implancie, gdy uslyszal gdzies pod soba stlumiony szum radia, a zaraz potem stukot. Po chwili zrozumial, co jest zrodlem halasu. Straznicy otwierali drzwi windy. W szybie rozbrzmialy echem glosy; mowili po arabsku. Swiatlo z dolu przesaczalo sie przez szczeline przy wlazie - przyswiecali sobie latarkami. Fisher dobrze znal arabski, ale ochroniarze mowili tak szybko, ze wychwytywal tylko fragmenty: -...czegos? Widzisz cos? -Nic nie ma. Co takiego zobaczyli? -Sprawdze. Znow szum radia. Kolejna wymiana zdan, ale zbyt przytlumiona, by Sam mogl cokolwiek zrozumiec. Wreszcie uslyszal wyraznie: -Nie maja pewnosci. Tylko jakis ruch. -No coz, tu niczego nie ma. Jestesmy na wysokosci trzystu metrow. Co mogloby sie tu ruszac? Zaskrzeczalo radio. -Kontrola? Czysto. Nic tu nie ma. Minelo kilka sekund. Fisher uslyszal, jak z hukiem zatrzaskuja sie drzwi windy. Zapadla cisza. -Ruszam dalej - oznajmil i poczolgal sie w glab korytarza. Bez problemu odszukal wlaz i piec minut pozniej kucal juz przy krawedzi dachu, zerkajac w dol, na balkon penthouse'u. Gdzies tam byl Marcus Greenhorn. Szybkosc, z jaka ochrona hotelu zareagowala na alarm, dowodzila, ze ochroniarze sa tuz obok - jak rowniez zolnierze sil specjalnych Al- -Mugawir przyslani przez emira. Fisher nie mogl dopuscic do wymiany ognia. Bedzie musial poruszac sie z najwieksza ostroznoscia i szybko przycisnac Greenhorna, zanim ten zdazy wezwac pomoc. Wlozyl gogle noktowizyjne, polozyl sie na brzuchu i blyskawicznie podczolgal do przodu, az na skraj dachu. Potem juz powolutku, centymetr po centymetrze, przesunal tors nad krawedzia by wreszcie na wpol zawisnac glowa w dol, z ramionami zaczepionymi o okap. Balkon rozciagal sie na cala dlugosc penthouse'u - jakies trzydziesci metrow. Wyposazono go w jacuzzi, fontanne i jadalnie na swiezym powietrzu. Przez okna widac bylo wnetrze pograzone w niemal calkowitej ciemnosci. Jedynym zrodlem swiatla bylo skapane w lagodnym blekicie duze akwarium. Fisher przelaczyl sie na podczerwien i przepatrzyl ponownie otoczenie. Nie dostrzegl niczego podejrzanego. Sprawdzil tez spektrum elektromagnetyczne, ale nie znalazl zadnych czujnikow ani kamer. Bez wzgledu na to, ilu bylo tych Al-Mugawir, prawdopodobnie czuwali na korytarzu. Jednym plynnym ruchem zesliznal sie z dachu, w zwolnionym tempie zrobil wymyk, zawisl na ulamek sekundy w powietrzu i bezglosnie opadl na balkon. Odwrocil sie twarza do okien, wyciagajac pistolet. Przez trzydziesci sekund czekal bez ruchu, az nabral pewnosci, ze jest sam. Do penthouse'u prowadzilo troje rozmieszczonych w regularnych odstepach balkonowych drzwi. Wybral te po lewej. Nie byly zamkniete. Wsliznal sie do srodka. Przez ostatnia godzine pocil sie jak mysz, wiec gwaltownie zareagowal na nagly podmuch chlodnego powietrza z klimatyzacji. Apartament utrzymany byl w odcieniach brazu. Sciany w mahoniu i zloceniach, puszyste dywany; a gobelinow i obrazow wytarczyloby na ekspozycje malego muzeum. Akwarium, pelne egzotycznych rybek we wszystkich kolorach teczy, gulgotalo cichutko, rzucajac na sufit falujace cienie. Wyswietlil plan penthouse'u na ekranie OPSAT-u, okreslil swoje polozenie i ruszyl dalej. Pograzonego w kamiennym snie Greenhorna znalazl w sypialni. Kilka metrow dalej na ogromnym krolewskim lozu wyciagnela sie naga kobieta. Fisher stwierdzil, ze to dziewczyna, ktorej haker przeslal zaproszenie. Greenhorn mial na sobie biale bokserki, koszulke z rzedami zer i jedynek oraz bialy frotowy szlafrok z godlem Burdz al-Arab. Choc nie mial jeszcze trzydziestki, wygladal dziesiec lat starzej: wielki brzuch, ziemista cera i szerokie zakola. Fisher zblizyl sie do lozka od strony kobiety. Juz mial ja unieszkodliwic, gdy zauwazyl na jej nadgarstku bransoletke z informacja-medyczna. Jak pech, to pech. Moglby ja uspic, czy to strzalka, czy Wacikiem, ale nie wiedzial, jak narkotyk zadziala w przypadku jej choroby. Nie zamierzal zabijac jej tylko dlatego, ze byla na tyle glupia, by zadawac sic z idiota pokroju Greenhorna. Pocieszal sie, ze dziewczyna ma tylko metr piecdziesiat wzrostu i wazy niewiele ponad czterdziesci kilogramow. Jesli sie nawet obudzi, poradzi sobie z nia. Podszedl do Greenhorna. Wyjal z pistoletu strzalke, pochylil sie i zadrapal przedramie hakera. Ten poruszyl sie, wymamrotal cos, potarl reke i znow zachrapal. Dawka nie byla na tyle duza, by stracil przytomnosc, wystarczyla jednak, by go oszolomic na kilka minut. Fisher odczekal dziesiec sekund, az narkotyk zacznie dzialac, zdjal gogle i uklakl przy lozku, z jedna reka na rekojesci lezacego w futerale na lydce sykesa fairbairna. Lekko potrzasnal ramieniem Greenhorna. Panie Greenhorn - szepnal. - Panie Greenhorn, prosze sie obudzic. Greenhorn jeknal i zamrugal. Odwrocil sie i lypnal na Fishera spod pol przymknietych powiek. He? W paskudnie nieswiezym oddechu hakera dalo sie wyczuc maslo orzechowe i dzin. -Telefon do pana, panie Greenhorn. Pan pozwoli ze mna. Fisher pomogl mu usiasc, potem wstac, wreszcie wyprowadzil z sypialni, po drodze fachowo go obszukujac. -Mowisz, ze kim jestes? - wybelkotal Greenhorn. -Abdul, panie Greenhorn, Abdul z ochrony, pamieta pan? -A tak, jasne. Fisher poszedl z nim na drugi koniec penthouse'u, do wneki z sofa w poblizu akwarium, posadzil go twarza do zbiornika, a sam zajal krzeslo naprzeciwko. Dzieki tylnemu oswietleniu pozostanie w cieniu. Greenhorn opadl na sofe i znow zachrapal. Sam odczekal piec minut, az wplyw narkotyku oslabnie, po czym przysunal krzeslo, az kolanami niemal dotykal kolan Greenhorna. Wyciagnal reke i przycisnal piesc do podstawy jego przegrody nosowej. Bol przebudzil hakera. Ej, co sie dzieje... Fisher chwycil go za podbrodek, kciukiem naciskajac na gardlo. -Ani pisnij. - Wbil kciuk nieco glebiej. Greenhorn az sie zakrztusil. -Rozumiemy sie? - Haker kiwnal glowa. -Puszcze cie teraz i utne sobie z toba pogawedke. Jesli udzielisz mi odpowiedzi, pozyjesz sobie jeszcze. Jesli podniesiesz glos albo drgniesz, zastrzele cie. Zrozumiano? -Tak, tak. Moge cie o cos spytac? Fisher sie zgodzil. -Wyslal cie Duzy Joey? Bo jak tak, to mam kase, tylko nie mialem kiedy jej... -Nie wyslal mnie Duzy Joey. -No to kto? -Swiety Mikolaj. Byles niegrzeczny, Marcusie. Znow zabawiales sie w cyberprzestrzeni. Greenhorn wreszcie zrozumial. Przerazony, wytrzeszczyl oczy. -O Jezu... -Cieplo, ale jeszcze nie parzy. Pytanie numer jeden: Kto placi za twoje wakacje? -Nie wiem, dostalem tylko e-mail. -Od kogo? -Nie wiem. -To twoje drugie "nie wiem". Jeszcze jedno i nie zyjesz. Zaczne teraz opowiadac historyjke, Marcusie, a ty ja dokonczysz. To bylo jakos tak... Pewnego razu wynajeto cie, zebys napisal dla kogos wirusa. Twoja kolej. -Eee... tego... wynajeto mnie przez e-mail, przysiegam. Mieli juz dla mnie konto w szwajcarskim banku. Dostalem sto tysiecy na poczatek i kolejne sto po wykonaniu roboty. Musisz mi uwierzyc, nigdy nie spotkalem sie z nikim osobiscie. Fisher mu uwierzyl. -Kiedy to bylo? -Dwa miesiace temu. -Kiedy polecono ci tu przyjechac? -Jakis tydzien temu... no, moze dziesiec dni. -Wtedy "Trego" zmierzal ku amerykanskiemu wybrzezu. Skoro jednak pracodawcy Greenhorna tak bardzo obawiali sie zostawic go samemu sobie, zastanawial sie Fisher, to czemu po prostu go nie zabili? -Od tej pory nikt sie z toba nie kontaktowal? -Nikt. Kazali mi tu przyjechac i czekac, az sie odezwa. -Jestes pewien, ze zorganizowal to ten sam czlowiek, ktory cie wynajal? -Tak. -Taki spryciarz jak ty na pewno zachowal szczegolowe informacje, co? E-maile, dane kont... Takie male ubezpieczenie. -Eee... daj spokoj facet, oni mnie zabija. Sam wyciagnal pistolet i wycelowal w czolo hakera. -Nie zdaza. -Jezu, no dobra... dobra. Tak, cos tam zachowalem. - Greenhorn siegnal do kieszeni szlafroka i wyjal miniaturowy naped USB. - Wszystko jest tutaj. Fisher podlaczyl urzadzenie do portu USB OPSAT-u, poczekal, az OPSAT pobierze zawartosc, po czym wepchnal naped do kieszeni na ramieniu. Katem oka dostrzegl jakis ruch. Nie opuszczajac wycelowanego w Greenhorna pistoletu, wolno odwrocil glowe. Dziewczyna hakera, teraz juz w figach, wparadowala do pokoju, przecierajac zaspane oczy. Zobaczyla Greenhorna i zatrzymala sie w pol kroku. Fisher, wciaz ukryty w cieniu, obnizyl pistolet i pochylil sie do przodu. -Hej, Marcus - odezwala sie zachryplym glosem. - Co tam robisz? Co tak siedzisz po ciemku? -Eee... no, wiesz, patrze sobie na ryby. Nie moglem spac. Podeszla troche blizej. -Potowarzyszyc ci? -Nie, kotku, nie trzeba. Wracaj do lozka. - No dobra... Ale po paru krokach znow sie zatrzymala i odwrocila. Spojrzala na Fishera, zamrugala i przechylila glowe. Szlag by to... Wcale mu sie nie usmiechalo zabic kobiety, ktora Greenhorn wciagnal w swoje pozalowania godne zycie. Przelaczyl pistolet w tryb usypiania. -Kotku, wracaj do lozka - powtorzyl Greenhorn. - Przyjde do ciebie za minutke. Nadal wpatrywala sie w Fishera. Wciaz jeszcze w polsnie, mrugala zaspana, probujac zrozumiec, co widzi. Fisher mial jej wlasnie poslac strzalke, gdy krzyknela. ROZDZIAL 22 Wlasciwie nie krzyknela, ale zapiszczala. Tak przeszywajaco, ze Fisher na moment oniemial. Ten ulamek sekundy wystarczyl, by kobieta odwrocila sie i rzucila do ucieczki. Zwinnie jak sarna przemknela obok akwarium i dopadla drzwi.-Pomocy! Pomocy! - krzyczala Fisher wstal. Zlapal Greenhorna, okrecil nim i zalozyl mu nelsona. Docisnal lufe pistoletu do miekkiej tkanki za jego uchem i ruszyl w lewo, ku oknom i najblizszym drzwiom na balkon. Drzwi do apartamentu otworzyly sie gwaltownie i do pomieszczenia wpadly cztery postacie w czarnych kombinezonach. Sposob wtargniecia nie pozostawial watpliwosci - Fisher mial do czynienia z zawodowcami. Idealnie zsynchronizowani, utworzyli polkole. W akcji byli jednoscia. Kazdy z nich przeszukiwal wzrokiem inna czesc pokoju. Jeden krzyknal cos do pozostalych i wszyscy zwrocili sie przeciw Fisherowi. Uniesli bron w pogotowiu i podeszli blizej. Pomysl Fishera, aby wziac Greenhorna ze soba, okazal sie chybiony - pierwotny plan ewakuacji tez spalil na panewce. -Nie ruszaj sie, dopoki czegos nie zrobie - szepnal jencowi. -Dobra, cokolwiek tylko... Fisher uslyszal pojedynczy stlumiony wystrzal. Glowa hakera odskoczyla do tylu. Osunal sie bezwladnie w jego ramiona. Fisher natychmiast zdal sobie sprawe, ze to nie pomylka. Ludzie ci byli zbyt zdyscyplinowani, by ryzykowac niepewny strzal, i zbyt dobrzy, by nie trafic dokladnie w to, w co celowali. Widac wykonywali rozkazy. Gdyby zostal pochwycony, Greenhorn nie opuscilby hotelu zywy. Fisher, lapiac bezwladnego hakera za kolnierz, wycelowal w najblizszego Al-Mugawir i strzelil. Nim jeszcze cialo mezczyzny osunelo sie na ziemie, skorygowal trajektorie, strzelil ponownie i wyeliminowal drugiego. Pozostali dwaj schowali sie za najblizsza oslona i otworzyli ogien. Pod gradem kul cialo Greenhorna zaczelo podskakiwac, szarpane na wszystkie strony. Fisher poczul, jak cos uderza w jego lewe ramie, potem w prawy bok. Nie czul bolu. Mogl miec tylko nadzieje, ze zbroja Rhino-Plate spelnia swoja role. Za plecami uslyszal brzek tluczonego szkla. Uzywajac trupa jako tarczy, ostrzeliwal sie, cofajac sie ku drzwiom, az obcasem zawadzil o prog. Wepchnal pistolet do kabury, wyluskal z uprzezy granat oslepiajacy, wyrwal zawleczke i rzucil. Zapalnik mial jedynie dwusekundowe opoznienie. Fisher zamknal oczy. Przez zacisniete powieki zobaczyl blysk bialego swiatla i poczul, jak fala uderzeniowa wstrzasa trupem Greenhorna. Znow wydobyl pistolet i rozpoczal ostrzal w nadziei, ze zmusi przeciwnikow do opuszczenia glow. Siegnal za plecy, nacisnal klamke i otworzyl drzwi. Upuscil cialo Greenhorna, obrocil sie na piecie, przebiegl sprintem przez balkon, przeskoczyl barierke i runal w dol. Gdy tylko znalazl sie w powietrzu, przekonal sie, ze decyzja, by nie infiltrowac hotelu na spadochronie, byla jak najbardziej sluszna. Natychmiast pochwycily go skrzydla cyklonicznego wiatru, ktory jak calun owijal sie wokol budynku. Wicher miotal jego cialem. Wysoki na trzysta metrow hotel na wybrzezu narazony byl zarowno na fronty atmosferyczne od morza, jak i od ladu. Gwaltowne podmuchy wiatru mogly przerazic wytrawnego pilota, a co dopiero samotnego smialka z paralotnia. Idac za rada jakiegos wewnetrznego glosu, w ostatniej chwili uzu?pelnil swoj ekwipunek kompaktowa paralotnia. Dostac sie do hotelu bylo prawdziwym wyzwaniem, ale wydostac sie z niego moglo okazac sie jeszcze wiekszym. Lepiej juz miec za duzo wyposazenia, ktorego sie nie uzyje, niz na odwrot. Nie przejmowal sie, czy Al-Mugawir strzelaja jeszcze do niego z balkonu. Choc od skoku minelo ledwie pare sekund, zdazyl sie juz zagubic w ciemnosci, mknac ku powierzchni wody z szybkoscia niemal stu kilometrow na godzine. Zostalo mu najwyzej jakies trzydziesci sekund. Wygial cialo w luk, rozkladajac ramiona i nogi, by maksymalnie wykorzystac prad powietrzny. Wydalo mu sie, ze leciutko uniosl sie do gory. Zerknal w prawo i ujrzal swiatla nadmorskich sklepow i restauracji. Przekrecil cialo w tym kierunku. Uniosl OPSAT do twarzy i klepnal przycisk, wyswietlajac wysokosciomierz: "213 metrow". Jedna trzecia wysokosci hotelu przebyl w niecale dziesiec sekund. Zwazywszy na zmienne wiatry, musial czekac z otwarciem paralotni do ostatniej chwili. Zerknal na OPSAT: 147 M/140 KM/GODZ. Jeszcze kilka sekund... Siegnal przez klatke piersiowa i oderwal zapinana na rzepy zakladke, chroniaca uchwyt linki paralotni. 117 METROW. Czekaj... 102 METRY. Szarpnal linke i uslyszal swist i trzepot uwolnionej paralotni. Poderwalo go do gory. Poczul, jak zoladek podchodzi mu do gardla, a ramiona wykrecaja sie mu do tylu. Znalazl linke regulatora wysokosci i delikatnie ja pociagnal, by nie wznosic sie zbyt wysoko. Na tym pulapie, przy zmiennych pradach powietrznych paralotnia miala tendencje do ustawiania sie pod wiatr i nabierania wysokosci kosztem predkosci; w efekcie mogl unosic sie w powietrzu Bog jeden wie jak dlugo.Znow zerknal na OPSAT: 77 M/64 KM/GODZ. Przelaczyl sie w tryb radaru. Po lewej stronie na wybrzezu migal czerwony trojkat. To rowniez wynik zmiany w wyposazeniu, dokonanej w ostatniej chwili. Kiedy czekal na zapadniecie zmroku, zdazyl przejsc pare kilometrow wzdluz wybrzeza i ukryc miedzy glazami transponder naprowadzajacy. Z pewnoscia kazdy glina w Dubaju wiedzial juz o strzelaninie w najbardziej luksusowym hotelu w miescie. Oczywiscie nikt nie mial jego portretu pamieciowego, ale im szybciej sie stad wyniesie, tym lepiej. Potwierdzil polozenie transpondera, pociagnal za lewa linke i skrecil na polnoc. Szanghaj Z przymknietymi oczami, rekoma zalozonymi na plecach, Kuan-Yin Zhao przemierzal pokoj, a jego kroki odbijaly sie echem od marmurowej posadzki i wysoko sklepionego sufitu. W ciagu ostatnich dwoch lat przeszedl to pomieszczenie wzdluz i wszerz setki razy, obserwujac w myslach rozgrywke, wyobrazajac sobie ruchy przeciwnika i swoje na nie reakcje, by nic nie pozostawic przypadkowi. A teraz... teraz wreszcie przyszlo mu zebrac tego owoce. Zatrzymal sie i spojrzal na srodek pokoju. Blyszczacy w swietle halogenow marmur ulozono w ksztalt mozaiki - gigantycznej planszy do xiangqi, o wymiarach szesc na szesc metrow. Nie bylo figur, jedynie puste kwadraty wraz z obszarami macierzystymi kazdego z graczy - palacami Czerwonym i Czarnym - oraz granatowy pas dzielacy plansze na pol, czyli Rzeka. Zhao wyobrazil sobie ruch figur, tanczacych wokol siebie. Jego przeciwnik pozostanie w nieswiadomosci, az do chwili, gdy... -Sir... - jego rozmyslania przerwal jakis glos. - Sir, przepraszam, ze pana niepokoje... Zhao wolno odwrocil sie ku Xunowi. -Tak? O co chodzi? - spytal szorstko. Zatrzymano ich... w Teksasie. Zhao lekko sie usmiechnal. Dobrze. -Czemu to dobrze? - nie zrozumial Xun. - Rzad ich ma. Jesli zaczna spiewac... Na pewno zaczna. Xun zmarszczyl brwi. - Ale co jesli?... Zhao zatoczyl reka luk. Co tu widzisz, Xun? Plansze do xiangqi. -Pozwol, ze cie zapytam: zalozmy, ze para wrogich pao zbliza sie do twojego krola. Co robisz? Przesuwam krola. - Albo? Atakuje atakujace pionki. - Albo? Przesuwam inne figury, aby zbudowac obrone. Skad wiesz, ze nie tego wlasnie chce wrog? Nie wiem. -A co jesli zaden twoj ruch nie nalezy do ciebie? Jesli jest tylko reakcja na zaaranzowane okolicznosci? -Wowczas przegram gre. -No wlasnie. A teraz zrob, co mowie. Wyslij wiadomosc do Sarani. Przekaz mu, ze powinni rozpoczac przygotowania. Teraz sprawy nabiora tempa. Xun kiwnal glowa i szybko wyszedl. Zhao odwrocil sie do planszy i przesunal w myslach kolejna figure. ROZDZIAL 23 DubajFisher wyladowal. Jednak jego plan, by szybko opuscic teren, zostal zniweczony. Nie przez organa scigania, lecz przez Lamberta. OPSAT mial dla Sama nowa wiadomosc: UDAJ SIE NA WSPOLRZEDNE 102.398, CZEKAJ NA TRANSPORT DO CHARLIE-ALFA JEDEN i podawal szczegoly dotyczace identyfikacji jego kontaktu. Nie podobalo mu sie to. Podane przez Lamberta wspolrzedne znajdowaly sie tuz przy gornej granicy zasiegu transpondera, przy samej Jumeirah Road, na polnoc od Burdz al-Arab. Punkt Charlie-Alfa Jeden byl lokalem konspiracyjnym CIA przy Al Garhoud Road niedaleko klubu jachtowo-golfowego Dubai Creek. Rozkaz Lamberta byl bezprecedensowy nie tylko dlatego, ze nakazywal Fisherowi pozostanie w strefie operacyjnej, w ktorej zrobilo sie goraco, ale tez dlatego, ze klocil sie z pierwsza zasada Wydzialu Trzeciego: niewidzialnoscia. Ujawniajac sie w lokalu CIA komus, kto najpewniej okaze sie oficerem prowadzacym, pozostawi po sobie powazny slad. Nie pocieszal go nawet fakt, ze jego kontakt najprawdopodobniej nie wie, kim on jest, i otrzyma rozkaz wymazania z pamieci jego twarzy. Dwadziescia minut po tym, jak Fisher wyladowal na plazy i ukryl paralotnie w skalnej szczelinie, czerwony dwudrzwiowy peugeot zjechal z drogi i zatrzymal sie na poboczu. Kierowca wysiadl i ukleknal przy przednim kole. Fisher dojrzal swiatlo latarki odbite od kolpaka: jeden krotki blysk, dwa dlugie i jeszcze trzy krotkie. Wynurzyl sie z zarosli i podszedl blizej. Choc zdjal i schowal do plecaka uprzaz, nadal mial na sobie kombinezon taktyczny. Mimo to facet spojrzal na niego obojetnie. -Czy pan Willard? - zapytal. Fisher pokrecil glowa. -Nazywam sie Bartle - odparl, stosujac sie do kodu identyfikacji. -Najlepiej poloz sie na podlodze - powiedzial kontakt, otwierajac tylne drzwiczki. Fisher wsiadl i wykonal polecenie. Peugeot zatrzymal sie dwadziescia minut pozniej. Fisher uslyszal dzwiek otwierajacej sie bramy garazowej. Samochod podjechal kawalek do przodu i brama sie zaniknela. -Mozesz juz wstac - poinformowal kierowca. - Jestesmy na miejscu. Fisher podniosl sie z podlogi i wysiadl z auta. Hyli w jakims garazu na dwa samochody. Podazyl za mezczyzna do domu. Urzadzone w stylu hiszpanskim wnetrze oswietlaly tylko stojace lampy. Znalezli sie w kuchni. -Zaparze kawy. Do pokoju konferencyjnego trafisz przez hall, pierwsze drzwi na prawo. Zglos sie. Wystarczy nacisnac zielony przycisk. I nie martw sie podsluchem, pokoj to akwarium. Wszystkie amerykanskie ambasady i konsulaty, jak rowniez niektore lokale konspiracyjne CIA mialy "akwaria" - pozbawione okien i dzwiekoszczelne pomieszczenia, w ktorych podsluch byl niemozliwy. Fisher zastosowal sie do wskazowek mezczyzny. Pokoj byl maly - trzy metry na trzy - i pusty; przed plaskim trzydziestodwucalowym ekranem telewizyjnym stalo tylko biurko. Lampki w suficie rzucaly na dywan plamy swiatla. Usiadl i nacisnal zielony przycisk. Na monitorze pojawily sie najpierw zaklocenia, potem pociemnial. Przez ekran przewinely sie slowa: WYSZUKIWANIE SYGNALU... SYGNAL AKTYWNY... SZYFROWANIE AKTYWNE... SPRAWDZENIE SYSTEMU... GOTOW... I ukazal sie Lambert. Fisher natychmiast rozpoznal otoczenie - sala dowodzenia Bialego Domu. W tle grupka ludzi biegala wokol blyszczacego debowego stolu konferencyjnego. Byl tam sekretarz obrony, przewodniczacy Polaczonego Komitetu Szefow Sztabow, sekretarz Departamentu Bezpieczenstwa Krajowego, dyrektor generalny FBI i szef Wywiadu Narodowego.-Dzien dobry, Sam - przywital sie Lambert. -Moglby byc lepszy, pulkowniku. Prosze mi powiedziec, co jeszcze robie w Dubaju. -Przepraszam. Wiele sie wydarzylo od twojego wyjazdu. -Na to wyglada. -Jestes nasza szpica, Sam. Poprosilem, zebys mogl przysluchiwac sie zebraniu. Musisz wiedziec, co sie dzieje i na co sie zanosi. Bedziesz wszystko widzial, ale oni nie beda widziec ciebie. Sluchaj, ale sie nie odzywaj. -Jak duch. -Tymczasem opowiedz o Burdz al-Arab. -Nagle zrobilo sie goraco. Nie zdemaskowano nas, ale Greenhorn nie zyje, zlikwidowali go jego goryle. -Wypadek? -Nic z tych rzeczy. Za dobrzy byli na cos takiego. Wiedzieli, co robia. -Ciekawe, co takiego waznego wiedzial i kto wydal rozkaz? -Musielismy cos przeoczyc. Moze to nam cos powie. - Fisher uniosl naped USB, ktory dal mu Greenhorn. - To jego polisa ubezpieczeniowa. -Super. Przekaz to Grim. Na ekranie Fisher widzial, jak szef sztabu Bialego Domu wchodzi do sali i zajmuje miejsce u szczytu stolu. -Zostan tam po zebraniu - polecil Lambert. - Grim ma dla ciebie instrukcje dotyczace nowej misji. - Zniknal z kadru, by po chwili, za-jawszy miejsce przy stole, znow pojawic sie na wizji. Panie i panowie - powiedzial szef sztabu - usiadzcie, prosze. Zaraz bede zdawal relacje prezydentowi, zaczynajmy zatem. Przede wszystkim, generale, zakladam, ze ma pan aktualne dane ze Slipstone. -Tak, sir. - Przewodniczacy komitetu skinal glowa. - Trzy godziny temu mielismy potwierdzonych w przyblizeniu trzy tysiace szescset ofiar smiertelnych. Zebrani byli wyraznie poruszeni. -Z dwoch tysiecy ocalonych jakies czterdziesci procent nie przezyje nastepnych trzech dni. Liczba ofiar prawdopodobnie przekroczy piec tysiecy. Po chwili milczenia ponownie zabral glos szef sztabu. -Dlaczego Slipstone? Czemu wybrali Slipstone? -Gdybym mial zgadywac, powiedzialbym, ze dla efektu - odparl przewodniczacy Polaczonego Komitetu Szefow Sztabow. - Slipstone to miescina gdzies na zadupiu w centralnej czesci kraju. Komunikat brzmi: "Dorwiemy was wszedzie i w kazdej chwili". Miasteczko czy aglomeracja, to bez znaczenia. Szef sztabu sie zamyslil. -Idzmy dalej - odezwal sie wreszcie. - Jim, prosze... Dyrektor FBI otworzyl teczke i przewertowal notatki. -Siedemnascie godzin temu - zaczal - nasz agent specjalny dowodzacy w Slipstone dotarl do nagran z kamer przemyslowych miejscowej stacji wodociagowej. Po analizie tych nagran postanowilismy wszczac ogolnokrajowe poszukiwania bialego chevroleta malibu, ktory parkowal w poblizu przepompowni. Kamery zarejestrowaly dwoch niezidentyfikowanych mezczyzn: wysiedli z samochodu i znikneli z pola widzenia. Dwadziescia minut pozniej pojawili sie ponownie i odjechali. Dostalismy cynk; dzieki niemu drogowka zatrzymala biale malibu niedaleko El Paso w Teksasie. Kierowca i pasazer pochodza z Bliskiego Wschodu. Mieli lipne prawa jazdy, dwa pistolety polautomatyczne i trzy tysiace dolarow w gotowce. Przewieziono ich na przesluchanie do wiezienia hrabstwa El Paso. Poczatkowo odmawiali wspolpracy, ale w koncu jeden z nich zdradzil szczegoly potwierdzajace ich obecnosc przy stacji wodociagowej w Slipstone i plany opuszczenia kraju. Na podstawie danych lotniskowych i wyciagow z kart kredytowych ustalilismy adres w Gwatemali, gdzie mieli sie zatrzymac. Gwatemalska policja panstwowa dokonala rewizji w tym lokalu; znalazla ukryte dokumenty. Papiery natychmiast przekazano naszemu attache prawnemu. Wciaz jeszcze je przegladamy, ale ustalilismy juz, ze mezczyzni ostatecznie zmierzali do Aszchabadu w Turkmenistanie. Aszchabad lezy dwadziescia cztery kilometry od granicy z Iranem. Nawet z odleglosci jedenastu tysiecy kilometrow Fisher poczul eskalacje napiecia wy wolana slowem "Iran". Pojawil sie pierwszy dowod wskazujacy sprawce skazenia Slipstone - i byc moze incydentu z "Trego". Fisher widzial, ze przewodniczacy komitetu robi obszerne notatki. On juz sie szykuje, uznal. O ile nic sie nie zmieni, wkrotce zapytaja go o mozliwosci zaangazowania militarnego w Iranie. -CIA wyslala do Aszchabadu szefa placowki w Uzbekistanie, zeby przeczesal teren - dodal szef wywiadu. - Problem polega na tym, ze od dziesiatek lat nie mamy stalego zespolu w Turkmenistanie. Odbudowujemy siatki. -Trop prowadzacy do Aszchabadu - ciagnal dyrektor FBI - zostal czesciowo potwierdzony przez jedynego pojmanego czlonka zalogi jachtowca "Trego". Trzy dni temu przeniesiono go do naszego aresztu. Obiekt twierdzi, ze nazywa sie Behfar Nassiri i zanim na pokladzie "Trego" wyplynal z Mauretanii, przebywal w Aszchabadzie. Nie trwalo to dlugo, pomyslal Fisher. W areszcie Wydzialu Trzeciego przesluchiwany przez Reddinga Nassiri milczal z kamienna twarza. A FBI jakims sposobem sprawilo, ze zaczal spiewac. -Wedlug naszej bazy danych - wtracil dyrektor CIA - rod Nassiri wywodzi sie z prowincji Mazandaran w Iranie. -Sukinsyny - skomentowal szef sztabu po dluzszej chwili ciszy. -Nassiri twierdzi tez, ze otrzymal rozkaz rozbicia "Trego" o brzeg Wirginii. Gdyby to przezyl, mial sam sie zabic, "zadajac chwalebny cios Wielkiemu Szatanowi". -Prosto z ksiegi hymnow Pasdaranu - zauwazyl sekretarz obrony. Fisher zetknal sie z Pasdaranem. Organizacje znana pod oficjalna nazwa Pasdaran-e Enghelab-e Islami - Korpus Straznikow Rewolucji Islamskiej - tworzyly elitarne jednostki, ktorych czlonkowie gotowi byli poswiecic wszystko dla islamu i iranskich przywodcow religijnych. W porownaniu z zolnierzem Pasdaranu palestynski zamachowiec-samobojca byl potulny jak baranek. -Co oni sobie, na milosc boska, wyobrazaja? - wybuchl sekretarz Departamentu Bezpieczenstwa Krajowego. - Nie zdaja sobie sprawy, z kim zadzieraja?! Doskonale zdaja sobie sprawe, odpowiedzial w myslach Fisher. Teheranscy ekstremistyczni przywodcy nie marza o niczym innym jak tylko o tym, by stanac do walki z ich wrogiem numer jeden. Dla nich to nic innego jak swieta misja. -Cos jeszcze ze strony FBI? - zapytal szef sztabu. -Po porannej odprawie bede wiedzial wiecej; nadal pracujemy nad szczatkami ze skladu kawy we Freeport City. -Jaka mamy pewnosc, ze to ciala zalogantow "Trego"? - dopytywal sie sekretarz obrony. -Dziewiecdziesiat dziewiec procent. Wlasnie trwaja sekcje zwlok, wkrotce wiec powinnismy wiedziec cos wiecej. Jesli chodzi o "Duro-ca", to wstepnie ustalilismy, ze jacht zabral zaloge "Trego" i przewiozl ja do Freeport City. "Duroc" eksplodowal na pelnym morzu, zanim zdolalismy go przejac. Zadnych rozbitkow, zadnych cial. Pracujemy nad ustaleniem danych rejestracyjnych. Do sali wszedl adiutant, podszedl do dyrektora FBI i wreczyl mu notatke, po czym opuscil pomieszczenie. -Co masz, Jim? - zapytal szef sztabu. -Nastepny fragment ukladanki. Dokumenty finansowe znalezione w domu w Gwatemali zaprowadzily nas do banku w omanskim Maska-cie. Chodzi o konto firmowe zarejestrowane na Saracen Enterprises. Szef wywiadu notowal. -Pracujemy nad tym - zapewnil. Dyrektor FBI zamknal teczke. -Tyle na chwile obecna. -Doug? - Szef sztabu zwrocil sie do dyrektora CIA. Ten wstal i podszedl do monitora. Ekran rozswietlil sie, ukazujac zdjecie satelitarne Slipstone. Obraz byl czarno-bialy, jesli nie liczyc kilku czerwonopomaranczowych plamek. -Oto ogniska radioaktywne w rejonie Slipstone. Na obraz satelitarny nanieslismy dane z EPA, zeby okreslic zasieg skazenia i granice kwarantanny ujec wodnych. Na razie wszystko wskazuje na to, ze trucizna nie przeciekla do wod gruntowych i struktur geologicznych. -O czym tu w ogole mowimy? - dopytywal sie szef sztabu. - Co to za substancja? -Cez 137. Pospolity odpad powstajacy przy neutronowym bombardowaniu uranu lub plutonu. Krotko mowiac, jest to albo radioaktywny odpad z reaktora, albo pozostalosc po produkcji bomb. Niestety, w swiecie fizyki atomowej cez jest tani i powszechnie dostepny. Da sie dokladnie ustalic, skad pochodzi, ale troche to potrwa. -Jak trwaly jest ten izotop? - chcial wiedziec sekretarz Departamentu Bezpieczenstwa Krajowego. - Kiedy miasto znowu bedzie sie nadawalo do zaludnienia? -Czas rozpadu czasteczki cezu 137 to trzydziesci lat. Innymi slowy, zanim znowu bedzie mozna zamieszkac w Slipstone, wiekszosc z nas zdazy zejsc z tego swiata. Zebranie sie skonczylo. Fisher w milczeniu obserwowal uczestnikow wychodzacych z sali. Byl poruszony. Znal wstepne szacunki dotyczace zniwa smierci, ale przeszedl go dreszcz, gdy uslyszal te same liczby podane w tak bezduszny sposob. Piec tysiecy ofiar smiertelnych... Slipstone to juz miasto-widmo, w ktorym nikt nie zamieszka przez cale pokolenie lub jeszcze dluzej... Na ekranie pojawil sie Lambert. Nad jego ramieniem Fisher widzial pusta sale dowodzenia. -Sam slyszales. -Slyszalem. -Wypadki potocza sie nastepujaco: pod koniec dnia Kongres oficjalnie oglosi, ze za incydentem z "Trego" i atakiem na Slipstone stoi Iran. Kongresmani zaglosuja i jednoglosnie popra prezydenta w uzyciu wszelkich sil zbrojnych w akcji odwetowej. Jutro o tej porze na biurku sekretarza obrony szefowie sztabow zloza plan operacyjny. Za czterdziesci osiem godzin grupa uderzeniowa marynarki wojennej USA zacznie sie zblizac do Zatoki Omanskiej. Nie da sie tego uniknac, Fisher byl o tym przekonany. Nie wiedzial, czy w stu procentach pokryje sie to ze scenariuszem Lamberta, ale to, co wlasnie nakreslil mu szef, brzmialo az nadto realnie. Jedynym dowodem podajacym w watpliwosc na pozor niezaprzeczalny udzial Iranu byl jego raport o chinskiej zalodze "Duroca" rozrzuconej, wraz ze szczatkami jachtu, na dnie Atlantyku. Pozostawalo pytanie, kiedy i jak prezydent postanowi odpowiedziec na ataki. Wojna totalna, amerykanscy zolnierze na iranskiej ziemi? Precyzyjne naloty? Taktyczna bron jadrowa? -Dokad nas to prowadzi? -W to samo miejsce, tylko mamy krotszy termin. Jesli jest cos jeszcze, to jak najszybciej musimy sie dowiedziec co. Niewazne, dokad prowadza slady, musimy zdobyc wszystkie dowody. Grim, jestes? -Tak. Sam, zainteresuja cie dwie rzeczy. Primo: dane, ktore wydobyles z pulpitu sterowniczego "Duroca", byly zaszyfrowane mocnym algorytmem; kolejne arcydzielo Marcusa Greenhorna, ale na razie nie wyglada to na nic innego niz zapis wycieczki z portu macierzystego w St. Lucie na Bahamy. Jacht plynal wzdluz atlantyckiego wybrzeza, odwiedzal dalekomorskie szlaki wedkarskie. Kilka razy sie zatrzymy?wal, w miastach typu Savannah, Hilton Head czy Charleston. -Ulubione miejsca bogatych i slawnych wlascicieli jachtow -stwierdzil Fisher. -Bingo. Jeszcze szukam wlasciciela, ale ten, kto kupil "Duroca", musi miec mnostwo kasy. Secundo: namierzylismy numery seryjne, ktore zdjales z silnikow "Trego". Wedlug listy Lloyda silniki dwa lata temu zainstalowano na frachtowcu o nazwie "Sogon" w stoczni Kolobane w Dakarze. -Nassiri twierdzi, ze zaokretowal sie na "Trego" w Mauretanii. Da-kar lezy tylko szescdziesiat kilometrow od granicy - zauwazyl Fisher. -Stawiam dziesiec do jednego, ze "Sogon" i "Trego" to ta sama jednostka - wtracil Lambert. -Mozliwe. Mozliwe tez, ze silniki przelozono. Wiemy, gdzie jest "Sogon"? -Szukam go - odparla Grimsdottir. - Co do stoczni, to probowalam wlamac sie do jej systemu informatycznego, ale jest okrojony do minimum. Poza poczta wlasciwie nic tam nie ma. Wszystkie dokumenty trzymaja pewnie w stoczni na wydrukach. Fisher sie zamyslil. -Od dwoch lat nie bylem w Dakarze - powiedzial. -No to najwyzszy czas na kolejna wizyte - zarzadzil Lambert. - Pakuj walizki. ROZDZIAL 24 Dakar, SenegalFisher zjechal z szosy na droge gruntowa otoczona z obu stron dzungla. Wylaczyl swiatla i zatrzymal range rovera. Zgasil silnik i siedzial w ciszy, a raczej w czyms, co tu uchodzilo za cisze. Slyszal symfonie nocnych dzwiekow lasu: kumkanie zab, cwierkanie ptakow i, wysoko w koronach drzew, szelest galezi i wrzaski malp podekscytowanych jego obecnoscia. Dzungla wkraczala nawet do Dakaru, probowala otoczyc i odzyskac tereny zajete przez miasto. Od rana, kiedy przyjechal, Fisher widzial setki robotnikow wycinajacych maczetami zarosla wzdluz senegalskich drog. No i dobrze, pomyslal. Tak jak woda, dzungla stanowila dla niego kamuflaz; dzieki niej mogl niepostrzezenie sie podkrasc, uciec, zrobic unik czy zastawic pulapke. Otwarta dlonia uderzyl sie w ucho i natychmiast przypomnial sobie o jedynej rzeczy, ktorej nie znosil w dzungli. W Dakarze byl dwa razy. Raz podczas sluzby w Komandzie Foki, gdy wyslano tam jego druzyne w celu wytropienia i zlikwidowania francuskiego czarnorynkowego handlarza bronia ktory zaopatrywal obie strony wojny miedzy Mali a Mauretania. Zginely tysiace ludzi. Wielu zolnierzy bylo dziecmi. Poleglyby kolejne tysiace, gdyby Francuz zrealizowal swoje plany. Nie udalo sie mu. Juz nigdy nie wydostal sie z dzungli na granicy Mali z Senegalem. Dakar zalozyli mieszkancy pobliskiej wyspy Goree jako francuska placowke kolonialna. Przez ostatnie poltora wieku miasto uroslo do rangi glownego osrodka handlowego zachodnioafrykanskiego wybrzeza; mieszaly sie w nim kultury francuska i islamska. Fisher wysiadl, z tylnego siedzenia wzial swoj worek i zaglebil sie w dzungle. Szybko zamienil szorty i T-shirt na kombinezon taktyczny, uprzaz i bron. Wcisnal worek w zarosla i ruszyl przed siebie truchtem. Osiem minut pozniej i poltora kilometra dalej miedzy galeziami zobaczyl przesieke. Zatrzymal sie i podkradl do linii drzew. Przykucnal. Przed nim rozposcieral sie szeroki na pietnascie metrow pas ziemi, z ktorego wytrzebiono wszystkie drzewa i krzewy. Za nim stal wysoki na trzy i pol metra wschodni plot stoczni Kolobane, zabezpieczony drutem kolczastym. Za ogrodzeniem rozciagal sie akr ziemi, niegdys porosly chwastami i trawa. Dzis zajmowaly go dwa rzedy niskich barakow magazynowych przedzielone utwardzona droga. Ponad ich dachami widzial dzwigi. Zainstalowane na slupach telefonicznych lampy lukowe rzucaly na jezdnie plamy swiatla. Choc Kolobane byla najbardziej oblozona praca stocznia na afrykanskim wybrzezu, od Maroka na polnocy po Angole na poludniu, zlecen miala tylko tyle, ze wystarczala ich ledwie na dzienna zmiane. W nocy czuwali tylko ochroniarze i konserwatorzy. Fisher wyjal lornetke i zlustrowal teren, najpierw w noktowizji, potem w podczerwieni. Wedlug przekazanych mu przez Grimsdottir danych w stoczni pracowal staly zespol straznikow nocnych. Chcial poznac rozklad ich zajec i trasy, jakimi sie poruszali, zanim wkroczy na teren zakladu. Dziesiec minut pozniej mial juz potrzebne informacje. Najblizej stojacym straznikiem byl ubrany w szorty, sandaly i koszulke nastolatek z kalasznikowem przewieszonym przez ramie. Fisher wiedzial, ze nie nalezy go lekcewazyc. W Afryce niektorzy z najlepszych zolnierzy byli zbyt mlodzi, by w Stanach moc ubiegac sie o prawo jazdy. Mimo to potrafili zabic bez wahania, ograbic ofiare z butow, ubrania i bizuterii - czasami odcinajac palce - i ja porzucic. Fisher zaczekal, az chlopak zniknie za magazynami. Podbiegl szybko do plotu i opadl na brzuch. Z jednej z kieszonek wyjal miniaturowy pojemnik ze specjalna mieszanka kwasow enzymatycznych pod cisnieniem. W tym przypadku byla to przesadna zapobiegliwosc - plot stoczni byl nieocynkowany i w wielu miejscach przerdzewialy. Mimo to Fisher dokladnie spryskal siatke. Wystarczylo piec minut. Wyciagnal reke i przycisnal dlon do ogrodzenia. Kolo o srednicy szescdziesieciu centymetrow z cichym brzekiem upadlo na trawe po drugiej stronie. Szybko spojrzal przez lornetke, zlokalizowal straznika i przeczolgal sie przez dziure. Otwarta przestrzen pokonal w dwie minuty. Na przemian biegl i zamieral w bezruchu, gdy nastoletni straznik odbebnial swoja rundke wokol magazynow, wzdluz drogi i znow wokol zabudowan. Chlopak poruszal sie po tej samej trasie i w niezmiennym tempie, Fisher mogl wiec bez trudu przewidziec jego ruchy. Przesliznal sie miedzy magazynami, przebiegl przez droge i zniknal za drugim rzedem barakow. Przed soba mial kepe opaslych baobabow. Miedzy drzewami widzial rusztowanie dzwigu i stoczniowy pomost, przy ktorym cumowal zardzewialy frachtowiec. Wsrod baobabow postawiono kilkanascie stolow piknikowych - bylo to miejsce relaksu dla pracownikow. Dobiegl go cichy smiech. Zsunal na oczy potrojne gogle i przelaczyl sie na noktowizje. Jakies pietnascie metrow dalej dwoch mezczyzn siedzialo przy stoliku i palilo papierosy. Wokol nich na ziemi lezaly kule przypominajace wlochate pilki futbolowe - owoce baobabu zwane tez malpim chlebem. Fisher znal go az za dobrze. Tropienie francuskiego handlarza bronia zajelo tygodnie i gdy skonczyl im sie prowiant, utrzymywali sie przy zyciu, jedzac malpi chleb i pieczone weze. Przysiadl i czekal. Po kilku minutach mezczyzni zgasili papierosy, wstali i spacerkiem odeszli ku stoczni. Kiedy znikneli za rogiem kolo dzwigu, wstal i pedem ruszyl naprzod. Przystanal przy granicy drzew. Rozejrzal sie, ale nikogo nie zobaczyl. Juz mial isc dalej, gdy dostrzegl cos katem oka. Cos jakby swiatlo odbite od szkla. W glowie rozbrzmialy mu dzwonki alarmowe. Swiatelko bylo tak slabe, ze szukal go pol minuty. Po lewej stronie, wysoko na kabinie dzwigu, lezal czlowiek, ubrany na czarno i z twarza ukryta pod czarna kominiarka. Do ramienia przyciskal karabin snajperski z noktowizorem. Zasadzka czy nadzwyczajne srodki bezpieczenstwa? - zastanawial sie Fisher. Watpil w to drugie. W stoczni Kolobane reperowano i konserwowano sfatygowane frachtowce, nie okrety wojenne. W takim razie to zasadzka. Domyslil sie, ze pulapka nie byla zastawiona specjalnie na niego, ale na kazdego, kto mial sie pojawic i weszyc wokol "Sogona" czy tez "Trego". Skad jednak wiedzieli, ze sie pojawi? Kim sa ci ludzie i co probuja ukryc? Musial zalozyc, ze skoro jest snajper, to pewnie jest wiecej. Powoli wycofal sie miedzy drzewa, odwrocil sie i miedzy stolikami pobiegl do drugiego rzedu magazynow. Uwazajac na krazacego straznika, posuwal sie wzdluz drogi, az znalazl punkt, z ktorego dobrze widzial stanowisko snajpera. Nadeszla pora, zeby policzyc graczy na boisku. Z kabury na plecach wyjal SC-20 i ustawil przelacznik w pozycji ASE. Skierowal lufe w gore i pociagnal za spust. Wyrzutnia cmoknela cicho i wyplula sonde, ktora zatoczyla luk i zniknela na nocnym niebie. i Fisher przelaczyl OPSAT na przekaz z kamery ASE. Natychmiast uzyskal widok stoczni z lotu ptaka. Obraz chwial sie nieznacznie, gdy aerozelowym spadochronikiem targaly prady powietrzne. Obral dzwig jako punkt odniesienia i przelaczyl kamere na podczerwien. Snajper, nadal lezacy plackiem na dachu kabiny, zamienil sie w plame czerwieni, zolci i zieleni. Fisher zlustrowal teren wzdluz pomostu, szukajac innych postaci na dachach i wyzej. Nie zwracal uwagi na ruchome sylwetki, najpewniej robotnikow. Zlokalizowanie drugiego snajpera zajelo mu dwadziescia sekund. Strzelec dobrze wybral pozycje. Usadowil sie na dachu glownego celu Fishera - budynku biura stoczni. Mieli w zasiegu strzalu wszystkie dojscia do budynku. Czego strzega? Jakie informacje o "Sogonie" i - a moze raczej lub - "Trego" probuja ukryc? Fisher wlasnie mial wylaczyc ASE i wyslac sygnal samozniszczenia, gdy snajper na dachu zmienil pozycje. Chwile trwalo, nim Fisher zrozumial, co sie dzieje. Nagle uswiadomil sobie, ze znalazl sie w samym srodku nowego pola ostrzalu snajpera. Wylaczyl kamere, uniosl lornetke i przyjrzal sie strzelcowi numer jeden. W powiekszeniu zobaczyl wielkie oko noktowizora i zamaskowana glowe oparta o kolbe karabinu. Fisher rozplaszczyl sie na ziemi. Uslyszal swist i ciche pacniecie. Obok niego wybuchl obloczek piasku. Przetoczyl sie w prawo. Kolejny pocisk wbil sie w piach. Sam uniosl sie lekko, na czworakach zrobil dwa kroki w prawo i ukucnal za pniem baobabu. Minelo piec sekund, potem dziesiec. Znali jego przyblizona pozycje, ale nie mieli czystego strzalu. Obaj snajperzy wymierzyli w niego rownoczesnie, a wiec to nie byl zbieg okolicznosci. Moglo to oznaczac tylko jedno - zostal naznaczony, optycznie lub elektronicznie. Prze-laczyl gogle na noktowizje i zlustrowal otoczenie, szukajac punktow obserwacyjnych. Nic. Z prawa i lewa zaslanialy go drzewa, z tylu - magazyny. Byl wiec naznaczony elektronicznie. Mieli go na widelcu. ROZDZIAL 25 Jak i kiedy zostal naznaczony - te pytania musial odlozyc na pozniej. A moze nie? - pomyslal i zaczal sobie przypominac: Jak Grimsdottir nazwala ten algorytm szyfrujacy znaleziony w danych pobranych z pulpitu sterowniczego "Duroca"? "Kolejne arcydzielo Marcusa Greenhorna"?"Kolejne arcydzielo Marcusa Greenhorna..." Popatrzyl na przypiety do nadgarstka OPSAT. Czy to mozliwe? Podlaczal OPSAT do pulpitu sterowniczego "Duroca" i napedu USB Greenhorna. Jak na razie wszystkie napisane przez Greennhorna algorytmy i wirusy, z ktorymi sie zetkneli, mialy za zadanie oslaniac jego klienta. Czyzby kon trojanski ukryty w oprogramowaniu OPSAT-u uruchomil skrypt naprowadzajacy, ktory nadawal na kanalach komunikacyjnych? Uznal, ze to mozliwe. Byl tylko jeden sposob, by sie przekonac. Metoda byla na pewno malo zaawansowana technicznie, ale powinna zadzialac. Zdjal OPSAT i polozyl go pod drzewem, po czym zaczal sie wycofywac, korzystajac z oslony pnia baobabu. Gdy dotarl do granicy kepy drzew, odwrocil sie i puscil sprintem wzdluz nich. Biegl, dopoki nie nabral pewnosci, ze snajperowi numer dwa zaslaniaja go budynki. Od-wrocil sie raz jeszcze i zniknal w cieniu miedzy magazynami. Zaczekal, az nastoletni straznik sie oddali, wspial sie na pusta skrzynie i powoli unosil glowe, az jego oczy zrownaly sie z krawedzia dachu. Przez lornetke sprawdzil snajpera numer jeden. Facet sie nie ruszyl. Wciaz koncentrowal sie na drzewie, za ktorym lezal OPSAT. Fisher uaktywnil implant. -Grim, Lambert... jestescie tam? -Tak - zglosil sie Lambert. -Greenhorn sforsowal kolejny z waszych firewalli i znowu zrobil swoje czary-mary. OPSAT jest zawirusowany. -Ze co?! - krzyknela Grim. Fisher wyjasnil. -Nie ulega watpliwosci, ze wiedzieli, gdzie jestem. -Przykro mi, Sam. Brak mi slow. Greenhorn jest... byl dobry. Za dobry, cholera... -Nic sie nie stalo. Przyniose OPSAT z powrotem, ale musimy go usmazyc. Dajcie mi dziesiec minut i wyslijcie sygnal samozniszczenia. -Poradzisz sobie bez niego? Fisher zachichotal. -Grim, nie takie rzeczy sie robilo, kiedy jeszcze sluchawki mialy kable. Dam rade. Lambert, jest pewien problem. Skoro wiedzieli, ze ich odwiedze, pewnie wiedzieli, czego szukam. -I troche posprzatali. Wlasnie. Lepiej jednak sprawdzic. Nigdy nic nie wiadomo. Podaj swoj status. -Na razie bezpiecznie, ale dobrze strzega wszystkich dojsc do biura. Poniewaz misja odbywala sie na obiekcie cywilnym, zasady wymiany ognia nie obejmowaly stosowania smiercionosnej broni. -Zdejmujemy biale rekawiczki - zarzadzil Lambert. - Mozesz strzelac do napastnikow. Fisher sie odmeldowal. Musial sie pospieszyc. Snajperzy nie beda sledzili nieruchomego OPSAT-u zbyt dlugo. Wkrotce zorientuja sie, ze to podpucha. Przebiegl wzdluz linii drzew, dotarl do drugiego konca kepy i znow wtopil sie w cien miedzy magazynami. Przez lornetke sprawdzil linie ognia. Dobrze widzial stanowiska obu strzelcow. Jeden i drugi nadal mierzyli do ukrytego za baobabem OPSAT-u. Z tylu uslyszal chrzest zwiru pod podeszwami sandalow. Nastoletni straznik szedl spacerkiem droga z kalasznikowem przewieszonym przez ramie. Sam wydobyl SC-20, ustawil przelacznik w pozycji WACIK i wyszedl z cienia. -Psst! Chlopak sie odwrocil. Fisher strzelil, trafiajac go w klatke piersiowa. Nastolatek chwial sie na nogach przez kilka sekund, wreszcie upadl. Fisher ukryl bezwladne cialo i kalasznikowa w cieniu, po czym wrocil na wybrane wczesniej miejsce. Przybral siedzaca pozycje strzelecka. Trzymal SC-20 oburacz z lokciami opartymi na kolanach. Nie martwil sie o celnosc. Niepokoilo go tylko to, ze snajperzy maja siebie nawzajem w zasiegu wzroku i gdy zdejmie jednego, drugi natychmiast to zauwazy. Postanowil najpierw zlikwidowac strzelca na dachu budynku biura. Ten na dzwigu nie bedzie mial mozliwosci ukrycia sie ani szybkiej ucieczki. Przystawil oko do okularu. Gdy przeciecie siatki lunety nalozylo sie dokladnie na czolo mezczyzny, nabral w pluca powietrza, za-trzymal je na chwile i powoli wypuscil. Delikatnie pociagnal za spust. Odrzut SC-20 szarpnal ramieniem. W lunecie widzial, jak glowa snajpera odskakuje do tylu w aureoli krwawej mgielki. Okrecil sie, ponownie przybral pozycje i przyjrzal sie snajperowi numer jeden. Strzelec na zurawiu rzeczywiscie zdazyl juz zauwazyc, co sie stalo, i czolgal sie do drabinki kabiny. Fisher przymierzyl i wystrzelil niemal natychmiast. Mezczyzna podskoczyl, targniety pojedynczym spazmem, i zamarl w bezruchu. Fisher postukal w implant. -Dwoch spi. Czysto. Ide do biura. Zdawal sobie sprawe, ze przeszukanie biura prawdopodobnie niewiele da. Skoro wiedzieli, ze przybedzie, wiedzieli tez, w jakim celu. Mozna bylo przyjac, ze jest to rownoznaczne z usunieciem wszelkich sladow "Sogona" i "Trego" z dokumentacji stoczni. Mial tego swiadomosc, ale musial sie upewnic. No i byl uparty. Ktos zadal sobie wiele trudu, zeby go zabic. Ucierpial jego profesjonalizm. A moze jego wlas?ne ego? Tak czy owak, zamierzal wykonac zadanie. Ukucnal przy zewnetrznej scianie budynku biura i przyjrzal sie drzwiom. Mimo odpadajacej farby i oplakanego wygladu osadzone we wzmocnionej oscieznicy byly wyposazone w przemyslowe rygle. Solidny zamek, ale co tam. Zamek to tylko zamek. Ten tez, w trzydziesci sekund, poddal sie jego wytrychowi. Uchylil lekko drzwi i elastyczna kamera szybko zlustrowal wnetrze w noktowizji i podczerwieni. Nic. Wsliznal sie do srodka i zamknal drzwi. Budynek byl dlugi i waski, mial jakies trzydziesci na szescdziesiat metrow. Swietliki w wysoko sklepionym suficie wpuszczaly do wnetrza srebrny blask ksiezyca. Podloga byla zastawiona drewnianymi regalami, uginajacymi sie od suchego prowiantu - od ryzu i maki kukurydzianej po fasole i kawe. Budynek sluzyl za stoczniowy sklep spozywczy, w ktorym statki uzupelnialy zapasy. Dokladnie na wprost, w drugim koncu magazynu Sam ujrzal przeszklone biuro na palach; mozna bylo sie do niego dostac tylko schodami wzdluz sciany. Fantastyczne miejsce na zasadzke, zauwazyl. Skrecil w prawo i nie wychodzac z cienia, posuwal sie wzdluz sciany, az okrazyl cala hurtownie i znalazl sie pod podloga biura. Wlaczyl podczerwien i dokladnie obejrzal sklepienie nad glowa. Nie widzial plam ciepla w ksztalcie czlowieka. Przelaczyl gogle w tryb elektromagnetyczny. W klebach czerni i granatu natychmiast przykuly jego uwage dwa obiekty pulsujace podpisami elektromagnetycznymi. Jeden z nich przymocowano do wewnetrznej strony drzwi biura, drugi naprzeciwko - na szafie z dokumentami. Nie mial watpliwosci, co widzi - laserowa fotokomorke i ladunki wybuchowe. Otworzy drzwi, przerwie wiazke lasera, i ladunki eksploduja. Zastanowil sie. Rozbrojenie miny sciennej jest mozliwe, ale ryzykowne. Okna tez nie wchodza w gre. Ten, kto pomyslal o zastosowaniu miny pulapkowej tego typu, na pewno i o nich nie zapomnial. Ale... Spojrzal na sufit. Moze... Wycofal sie wzdluz sciany, przemknal przez korytarz i wszedl na jedna z drabinek przykreconych do regalow. Wspial sie na sama gore i trawersowal polka, az udalo mu sie dosiegnac belki stropowej. Puscil nogi wolno i wciagnal sie na nia. Czolgal sie po belce, az znalazl sie dokladnie nad dachem biura. Przywiazal line do krokwi i zjechal na dol. Podszedl do najblizszego swietlika. Zamkniety byl na prosty zatrzask, ktory latwo ustapil pod naciskiem noza. Po budynku echem rozniosl sie stukot. Sam rozplaszczyl sie i przelaczyl gogle na podczerwien. Po drugiej stronie drzwi czail sie mezczyzna. Fisher przelaczyl sie z powrotem na noktowizje, w sama pore, by zobaczyc, jak drzwi z wolna otwieraja sie do srodka. Rusz sie, Sam! - ponaglil sie w mysli. Nogami naprzod przecisnal sie przez swietlik i w kucki opadl na podloge. Biuro bylo waskie. Jedna ze scian zajmowaly siegajace mu ramienia szafy z dokumentami, przy pozostalych trzech staly sfatygowane szare stalowe biurka. Wlaczyl podglad elektromagnetyczny. Tak jak przypuszczal, przy oknach biegla druga wiazka. Znow przelaczyl sie na noktowizje i powoli uniosl wzrok na wysokosc okien. Ubrany calkowicie na czarno mezczyzna, z twarza schowana pod kominiarka, biegl pochylony w kierunku schodow do biura. Fisher przecial pomieszczenie, schylil sie pod wiazka promieni fotokomorki i rozplaszczyl przy scianie. Wydobyl sykesa. Na schodach rozlegly sie kroki; po chwili ucichly. Sam uslyszal ciche podwojne pik-pik. W trybie elektromagnetycznym ujrzal, ze promien fotokomorki zniknal. Znow przelaczyl sie na noktowizje. Drzwi zaczely otwierac sie do srodka. Fisher leciutko dotknal klamki i zatrzymal drzwi. Przez dlugich piec sekund nie dostrzegal zadnego ruchu. Mezczyzna pojawil sie wreszcie w drzwiach, ostroznie stawiajac kroki. Fisher nie wiedzial, co sklonilo przeciwnika do takiej reakcji - widzenie obwodowe, intuicja czy jeszcze cos innego - ale facet nagle odwrocil sie i rzucil na niego z nozem. Fisher lewa dlonia zlapal go za nadgarstek i mocno wykrecil mu reke, podcinajac rownoczesnie stopa kostke. Przeskoczyl za padajacego napastnika, zlapal go za podbrodek i zadal cios sykesem. Sztylet zatopil sie we wglebienie obok obojczyka, przecinajac tetnice, trojkat podobojczykowy i zyle szyjna. Mezczyzna szarpnal sie, glosno wypuscil powietrze, znieruchomial i osunal sie na podloge. Fisher zamknal drzwi. Obmacal cialo. Nie zaskoczylo go, ze facet niczego przy sobie nie mial. -Spi, czysto - zameldowal. Zdjal mu kominiarke. Napastnik byl ciemnoskory. Miejscowy talent. Ciekawe, dla kogo pracowal? - zastanawial sie Sam. Przeszukanie trwalo zaledwie kilka minut. W szafach nie bylo zadnych dokumentow dotyczacych "Trego" czy "Sogona". Wlaczyl implant. -Lambert, nic tu nie ma. -Wcale sie nie dziwie. Wracaj do domu. Fisher ruszyl do drzwi. Zatrzymal sie jednak i odwrocil. Na jednej z szaf stal przestarzaly czytnik do mikrofilmow. Fisher zasmial sie do siebie. Stoczniowe metody archiwizacji danych byly moze troche przestarzale w porownaniu ze znanymi w cyberswiecie, ale nie zupelnie zacofane. Jeszcze raz przeszukal szafy, rowniez bez po-wodzenia. Dobral sie wiec do biurek. W dolnej szufladzie pierwszego z nich znalazl teczke pelna mikrofilmow. Bingo. -Lambert? -Jestem. -Cofam to, co przed chwila powiedzialem. Wlasnie zaczelo sprzyjac nam szczescie. ROZDZIAL 26 Germantown, MarylandDwanascie godzin po tym, jak wymknal sie ze stoczni Kolobane i wsiadl na poklad ospreya w punkcie ewakuacji, Fisher znow byl w domu. Wiedzial, ze laba nie potrwa dlugo. Juz wkrotce Grimsdottir znajdzie na mikrofilmach to, czego szukaja. Mozna sie jednak spodziewac, iz odkryte przez nia informacje zaprowadza ich do kolejnej zmyl-ki, kolejnej fasady, za ktora kryc sie bedzie... co? Iran czy cos innego? Fisher uswiadomil sobie, ze ostatecznie to pewnie bez znaczenia. Wypadki toczyly sie lawinowo, a lawina ta pedzila prosto na Teheran. Podczas jego misji w Dakarze przeprowadzono autopsje zweglonych cial znalezionych w skladzie kawy we Freeport City. Wszystkie ofiary byly mezczyznami w wieku od dziewietnastu do dwudziestu czterech lat; wszyscy zgineli od strzalu w tyl glowy. Po egzekucji zostali oblani srodkiem latwo palnym, najprawdopodobniej nafta i podpaleni. Odcieto im koniuszki palcow i usunieto zeby. Ktos zadal sobie wiele trudu, zeby uniemozliwic identyfikacje zwlok. Udaloby sie, gdyby nie skrupulatnosc glownego lekarza sadowego FBI. Ogniowi oparly sie dwa dowody. Pierwszy z nich to czesciowo strawiony pokarm w zoladku jednego z denatow, w ktorym zidentyfikowano sos pomidorowy taki jak ten z zapasow "Trego". Drugi dowod to zaplombowany zab trzonowy, przeoczony przez brutalnego dentyste amatora. Laboratorium FBI w Quantico rozpracowalo sklad wypelnienia w zaledwie kilka godzin - plombe wykonano z mieszanki cyny i amalgamatu srebra wystepujacego wylacznie w gorach Zagros w Iranie. Zgodnie z przewidywaniami Lamberta prezydent zrobil pierwszy krok zmierzajacy do wszczecia wojny z Iranem. Wyslal grupe bojowa lotniskowca "Ronald Reagan" do Zatoki Omanskiej i nakazal jak najszybciej zajac pozycje tuz przy granicy iranskich wod terytorialnych. W Iraku i Kuwejcie oddzialy 101. i 82. Dywizji Powietrznodesantowej zostaly postawione w stan gotowosci, podobnie jak 1. Batalion - 88. Oddzial Piechoty Dziesiatej Dywizji Gorskiej. Choc podczas nadzwyczajnego posiedzenia zgromadzenia ogolnego ONZ ambasador Iranu kategorycznie zaprzeczyl udzialowi jego rzadu w ataku na Slipstone i incydencie z "Trego", Rada Bezpieczenstwa jednoglosnie - mimo ze bez przekonania - uznala, iz sprawca ataku na Stany Zjednoczone "pogwalcil prawo miedzynarodowe i zostanie pociagniety do odpowie-dzialnosci". W swiecie arabskim reakcje na ataki najpewniej beda rozne, inaczej zareaguja umiarkowani muzulmanie - swieccy i duchowni - inaczej ekstremisci. Ci pierwsi potepia ataki, wyraza wspolczucie i zaoferuja Amerykanom wsparcie, drudzy natomiast beda swietowac i palic flagi pod amerykanskimi ambasadami, od Turcji przez Sudan az po Indonezje. Fisher staral sie korzystac z wolnego czasu, ale nie potrafil usiedziec na miejscu. Nie mogl sie doczekac, kiedy zedrze kolejna zaslone tajemnicy. Prawdopodobnie bylo juz z gory przesadzone, jak to sie skonczy - zaglada i ruina Iranu - a jednak musi dzialac dopoty, dopoki nie znajdzie odpowiedzi na wszystkie pytania. Jesli kolejna wojna na Bliskim Wschodzie jest nieunikniona, historia oceni, czy Stany Zjednoczone mialy slusznosc i wlasciwe informacje. Tu nie ma miejsca na watpliwosci i znaki zapytania. Bylo pozne popoludnie, gdy nie wytrzymal i wyszedl z domu. W miescie kupil pare stekow, troche ziemniakow, kwasna smietane i szesciopak heinekena. Autostrada numer 270 pojechal na polnoc do Frederick, gdzie zaparkowal przy domu spokojnej starosci Cedar Bend. Z zakupami w rece poszedl do mieszkania 302. Trzydziesci sekund po tym, jak zapukal, drzwi otworzyl pomarszczony staruszek w niebieskim kardiganie. Fisher uniosl torby. -Co powiesz na towarzystwo? -Sam! Dobrze cie widziec. Wchodz. Trzeba bylo zadzwonic. A gdybym byl wlasnie z jakas panna? - przywital go Frank Bunch. -Na przyszlosc bede pamietal. - Sam sie usmiechnal. Frank Bunch byl starym przyjacielem rodziny i pierwszym wlascicielem sztyletu Sykes Fairbairn. Podarowal go Samowi z okazji ukonczenia BUD/S. Udzielil mu tez wowczas rady, ktorej Sam nigdy nie zapomnial: "Przemoc jest latwa, lecz nie zycie z przemoca. Wybieraj rozwaznie". Bunch zaprzyjaznil sie z dziadkiem Sama juz pierwszego dnia w Camp X na wybrzezu jeziora Ontario w Kanadzie. Ich przyjazn, scementowana podczas szkolenia, przetrwala dziesiatki zrzutow do Europy okupowanej przez Niemcow podczas II wojny swiatowej. -Co masz w torbie? - zainteresowal sie Frank. Sam wylozyl zawartosc na stol. -Wszystko, czego lekarz zabrania ci jesc. -Zuch chlopak! Chodzmy, rozpale ogien pod grillem. Frank jak zwykle wysmienicie przyrzadzil steki. Ziemniaki przypiekl tak, ze skorka byla zlocistobrazowa i lekko chrupiaca. Przyniosl szczypiorek do smietany i oszronione kufle na piwo. Sam od dawna nie jadl czegos tak dobrego. Pograzeni w sytej blogosci, usiedli na tylnej werandzie z widokiem na ogrod. Do zachodu slonca zostala godzina. Ogrod tonal we wszystkich odcieniach pomaranczu. -Opowiadaj. Co slychac? - zagail Frank. -Po staremu - odparl Fisher. Frank byl przekonany, ze Sam odszedl ze sluzb rzadowych i zostal prywatnym konsultantem do spraw bezpieczenstwa. - Wiesz, jak to jest... spotkania, posilki w samolotach, kiepskie hotele... Staruszek pociagnal lyk piwa i spojrzal na Sama znad okularow. -Zagramy? Sam sie usmiechnal. W wieku osiemdziesieciu czterech lat Frank wciaz czesciej niz Sam wygrywal ich szachowe potyczki. -Pewnie. Ale tym razem nie na pieniadze. -Jaka to zabawa? -Dla ciebie zadna, aleja musze cos jesc w przyszlym tygodniu. Frank przyniosl szachy, odsunal talerze i rozlozyl plansze. Rzut moneta zdecydowal, ze Sam zagra czarnymi. Frank przygladal sie szachownicy przez dziesiec sekund, po czym wyszedl pionkiem. Gambit hetmanski, pomyslal od razu Sam. Frank bardzo lubil tak otwierac partie, ale Sam byl za sprytny, zeby tym razem dac sie zwiesc. Frank byl zacnym i prostolinijnym czlowiekiem, lecz nie w szachach. Przebiegly i wyrachowany przeciwnik, nie znal litosci. Fisher wielokrotnie wpadal w pulapke po tym, jak dal sie nabrac na jego zmylke - te odwracajace uwage samobojcze wyjscia pionkiem, te chroniace hetmana symulowane ataki goncem... Gra ciagnela sie czterdziesci minut, az wreszcie Frank zmarszczyl brwi i podniosl wzrok. -Proponuje remis. Oczy Sama nie odrywaly sie od planszy. W glowie klebily mu sie mysli: zmylki i symulowane ataki goncem... Gdy ruch kazdej figury na planszy kluje w oczy gambitem hetmanskim - kazdej procz samotnego pionka przesuwanego za kulisami - czy gracz zignoruje gambit i skon-centruje sie na pionku? Oczywiscie, ze nie. Pionek jest jak mucha, jest aberracja, ktora nalezy zignorowac, a bacznie obserwowac hetmana, najniebezpieczniejsza figure na planszy. To wlasnie jej atakowi trzeba zapobiec... -Sam... jestes tu, synu? Sam spojrzal na Franka. -Co? Slucham? -Chyba mamy remis. Sam zachichotal. -Tak... Chyba tak. Od ciebie przyjmuje bez wahania. Frank pochylil sie, by zebrac pionki z planszy, ale Sam go powstrzymal. -Zaczekaj chwile. Pracuje nad czyms. ROZDZIAL 27 Wydzial TrzeciTrzydziesci minut po otrzymaniu telefonicznego wezwania od Lamberta Fisher przeciagnal swoja karte przez czytnik i wszedl do salidowodzenia. Przy stole konferencyjnym czekali na niego Lambert, Grimsdottir, Redding i niespodziewany gosc - wicedyrektor CIA do spraw operacji specjalnych, Tom Richards. Richards dowodzil jedna z dwoch glownych galezi CIA: Wydzialem Operacji, ktory umieszczal agentow i oficerow prowadzacych w terenie, by zbierali dane, po czym wywiad analizowal zebrane informacje. Obecnosc Richardsa nic wrozyla niczego dobrego. Jako wicedyrektor CIA wiedzial o istnieniu Wydzialu Trzeciego, ale ze wzgledu na to, ze jak najmniej osob powinno o nim wiedziec, CIA i Wydzial Trzeci zasadniczo pozostaly odleglym kuzynostwem. Musialo wydarzyc sie cos waznego i Fisher byl prawie pewien co. -Usiadz - polecil Lambert. - Tom, oto moj najlepszy agent polowy. Dla uproszczenia nazwijmy go Fred. -Milo cie poznac, Fred. Fisher skinal glowa. -Klamka zapadla - zwrocil sie do niego Lambert. - Prezydent upowaznil Toma do przekazania nam pewnych informacji. Z przyczyn, ktore wkrotce poznasz, bierzemy sprawy w swoje rece podczas kolejnego etapu. Tom? Richards otworzyl lezaca przed nim teczke. -Jak wiecie, dominujacym izotopem w substancji znalezionej w ujeciu wodnym Slipstone byl cez 137. To naturalny produkt uboczny rozszczepienia atomu, podczas eksplozji broni nuklearnej lub przy zastosowaniu rdzeni uranowych w elektrowniach atomowych. Problem polega na tym, ze cez 137 wystepuje bardzo czesto. Jest wszedzie - w glebie na terenach, gdzie przeprowadzane sa testy nuklearne... w powietrzu w okolicach nieszczelnych elektrowni. To takie lody waniliowe wsrod odpadow nuklearnych. No, prawie. Czasem obecnosc cezu zdradza na przyklad miejsce wydobycia uranu lub, w przypadku pretow paliwowych, sklad chemiczny wody uzywanej do ich chlodzenia. Od lat piecdziesiatych CIA prowadzi baze danych o izotopach: gdzie i kiedy je znaleziono, prawdopodobne zrodlo i tak dalej. Troche czasu to zajelo, ale okreslilismy pochodzenie cezu ze Slipstone. Przede wszystkim substancja znaleziona na "Trego" i ta w Slipstone maja identyczne podpisy, czyli zadnych niespodzianek. Nasza baza danych odrzucila rekord wprowadzony przeszlo dwudziestu lat. -A kiedy dokladnie? - spytala Grimsdottir. -Dwudziestego szostego kwietnia 1986. Fisher znal te date. -Czarnobyl. Richards skinal glowa. -Zgadza sie. Tego dnia w czarnobylskiej elektrowni przeprowadzono niebezpieczny eksperyment, w czasie ktorego reaktor numer cztery eksplodowal i wyrzucil w atmosfere tysiace kilogramow cezu 137. -Jestes tego pewien? -Ze cez pochodzi z Czarnobyla? Na dziewiecdziesiat procent. -Zakladam, ze nie mowimy o ilosciach sladowych, prawda? - zapytal Redding. -Nie, to czysty czarnobylski cez. W dziobowym zbiorniku balastowym "Trego" znalezlismy sto trzydziesci piec kilogramow szczatkow pochodzacych, jak udalo nam sie ustalic, z pretow paliwowych. -Z Czarnobyla? - z niedowierzaniem powtorzyla Grimsdottir. - Naprawde z Czarnobyla? -Tak. Obliczylismy, ze do uzyskania takiego poziomu skazenia wody jak w Slipstone potrzebnych bylo co najmniej trzynascie i pol kilograma substancji. Mowimy wiec o lacznej ilosci blisko stu piecdziesieciu kilogramow. Jest tylko jedno miejsce, gdzie mozna znalezc taka ilosc. -Na pewno nie stoi za tym ani Ukraina, ani Rosja - stwierdzil Lambert. -Nie bezposrednio - odparl Richards - ale stamtad Iranczycy mieli cez. Jak go sobie zalatwili, tego nie wiemy. Mamy nadzieje, ze wam uda sie odpowiedziec na to pytanie. Musimy kogos wyslac na Ukraine, do Czarnobyla, zeby przywiozl probke. Kogos, pomyslal Fisher. Starego, poczciwego Freda. -I, jesli to mozliwe, troche poweszyl - dodal Richards. - Jesli cez zostal przywieziony z Czarnobyla, to musimy wiedziec, jak i przez kogo. O ile nam wiadomo, tylko jakas polowa nieuszkodzonych pretow paliwowych z reaktora czwartego nadal znajduje sie w jadrze reaktora, czyli, jak okreslaja to Rosjanie, w sarkofagu. Druga polowa zostala rozrzucona po okolicy. Fisher sie zamyslil. Sarkofag to trafne okreslenie. Nazajutrz po eksplozji setki tysiecy rosyjskich zolnierzy i ochotnikow z calego Zwiazku Sowieckiego zjechalo sie do Prypeci, miasta polozonego najblizej czarnobylskiej elektrowni. W samej Prypeci trwala natomiast ewakuacja, ktora miala doprowadzic do wysiedlenia z miasta stu trzydziestu pieciu tysiecy mieszkancow. Zolnierze i cywile pracowali bez zabezpieczen, jesli nie liczyc okularow ochronnych i papierowych masek. Lopatami zrzucali gruz do krateru, wczesniej reaktora numer 4. Wokol klebil sie radioaktywny pyl i kurz, pokrywal wszystkich i wszystko powloka zabojczego cezu. Pospiesznie sciagniete ekipy budowlane mieszaly tysiace ton cementu; przewozono go na krawedz krateru i zrzucano na zniszczony reaktor, az wreszcie jama zostala calkowicie zalana betonem. -Wiemy na pewno - ciagnal Richards - ze szczatki wyrzucone na zewnatrz reaktora zostaly pozbierane i zakopane gdzies w pobliskich bunkrach. -Czy Ukraincy zglosili jakas kradziez? Stwierdzono ubytki substancji? - zapytal Fisher. -Nie, ale wcale nas to nie dziwi. Do diabla, sowiecki rzad cale dnie po eksplozji okreslal ja mianem "drobnego incydentu". Gdyby nawet zauwazyli cos niepokojacego, nie liczylbym, ze komukolwiek powiedza. Fisher zrozumial, co sie swieci. Niewazne, czy wiedza, ze brakuje im troche cezu, czy nie, ale jesli dowie sie o tym opinia publiczna, to Ukraina i, co za tym idzie, Rosja zostana uznane za cichych wspolsprawcow iranskiego ataku na Stany Zjednoczone i smierci okolo pieciu tysiecy ludzi. Fisher wyobrazil sobie szachownice. Jaka role odgrywaly dzisiejsze rewelacje? Czy to strategia polegajaca na odwroceniu uwagi, bialy skoczek zmierzajacy ku czarnemu krolowi, czy cos wiecej, ten samotny pionek... na ktorego nikt nie zwraca uwagi? A moze byl to wlasnie, jak na to wygladalo, iranski gambit hetmanski? -Mamy jakis trop? - spytal. - Strefa ochronna Czarnobyla to duzy teren. Chyba nie oczekujecie, ze bede sie wloczyl z licznikiem Geigera i liczyl na lut szczescia. -Pracujemy nad namierzeniem bunkrow, w ktorych znajduja sie interesujace nas szczatki. Mamy tez na Ukrainie ludzi, ktorzy moga wskazac nam wlasciwy kierunek. -Ile mamy czasu? -Moglbys wyjechac za piec dni - odparl Lambert. Richards zamknal teczke i wstal. -Zostawiam to wam. Powodzenia, Fred. -Dzieki. Po wyjsciu Richardsa pierwszy odezwal sie Lambert. -Sam, to misja ochotnicza. Mozesz sie wycofac bez podania przyczyny. -Jade. Jak czesto trafia sie taka gratka? Wycieczka po Czarnobylu! Mam tylko jedno pytanie: jak dlugo moge lazic po okolicy, nim kompletnie wylysieje? -Dluzej niz ci sie wydaje - uspokoila go Grimsdottir. - Nie martw sie, odpowiednio cie wyposazymy. Instruktaz dostaniesz w drodze. -CIA sklada fragmenty ukladanki - dodal Lambert - a tymczasem my mamy nowy trop. Mozliwe, ze to podpucha, ty musisz to sprawdzic. Grim? -Mikrofilmy, ktore znalazles w biurze Kolobane, to prawdziwa kopalnia zlota. Nie ma tam nic szczegolnego o "Trego" czy "Sogonie", za to jest cale mnostwo informacji o silnikach zainstalowanych na pokladzie "Trego". -Kolejny slad wiodacy do Iranu? - spytal Fisher. -Moze tak, moze nie. Silniki kupila i przewiozla do Kolobane firma Song Woo Limited z Hongkongu. -Kolejna sprawa do wyjasnienia. -Niestety, w cyberprzestrzeni nie znalazlam niczego na temat tej firmy. -Czyli trzeba im zlozyc osobista wizyte. ROZDZIAL 28 Hongkong-Zwolnij - nakazal Fisher kierowcy, ktory radzil sobie z angielskim slabo, choc z pewnoscia lepiej niz chcial pokazac. Niektorzy taksowkarze nie chcieli, by zawracano im glowe typowymi dla turystow pytaniami, a nic nie zniecheca turystow skuteczniej niz wystudiowane "Ech?" - czyli dokladnie to, co wlasnie wyartykulowal ten Chinczyk. -Zwolnij - powtorzyl Fisher w dialekcie kantonskim. Kierowca zmniejszyl predkosc. Fisher patrzyl na przesuwajacy sie za oknem szpaler przyciemnionych witryn. Napisy na oknach byly po chinsku, jednak Fisher znal na pamiec znaki, ktorych szukal. Znalazl je na czwartym oknie: "Song Woo Ltd". -Zatrzymaj sie - polecil po kantonsku. Ciemna waska ulica bardziej przypominala deptak niz arterie komunikacyjna. Po obu jej stronach tetnilo nocne zycie Koulunu. Pracownicy wracali z pracy lub wlasnie sie do niej wybierali, sklepikarze zamykali swoje interesy... Cale popoludnie padal deszcz i chodnik odbijal swiatlo stojacej kawalek dalej latarni. Z oddali, niczym cicha melodia, dobiegal go spiewny gwar rozmow w dialektach mandarynskim i kantonskim. Kierujac sie mapa, ktora dala mu Grimsdottir, wzial taksowke z hotelu na wyspie Hongkong i przejechal przez tunel Cross Harbor do dzielnicy handlowej Koulunu. Handel byl tu jedna z form dzialalnosci. Wiele sklepow prowadzily rodziny zyjace w mieszkaniach nad swoimi firmami. Witryna firmy Song Woo Limited wyrozniala sie z dwoch powodow. Po pierwsze, miescila sie miedzy sklepem zielarskim a budka z dim sum. Po drugie, miejsce bylo puste - rzadkosc w Hongkongu, jednym z najgesciej zaludnionych miast na ziemi. -Co jest napisane na tej tablicy? - zapytal Fisher po angielsku. -Ech? Nad oparciem fotela Fisher wreczyl kierowcy banknot pieciodolarowy - rownowartosc okolo czterdziestu dolarow hongkonskich. -Pisze "Do wynajecia" i telefon agenta - kierowca wyrecytowal numer. Fakt, ze lokal jeszcze stal pusty, swiadczyl, iz Song Woo Ltd wyniosla sie z niego niedawno. Fisher wyciagnal reke z kolejna pieciodolarowka. -Znasz te firme? - Kierowca zlapal banknot, ale Fisher nie puszczal. - Wiesz, jak dlugo tu jest? -Moze dwa miesiac. Zniknac ostatni tydzien. Nigdy nikt nie widziec. -Dobrze, wracamy. Kierowca dojechal do konca alei i skrecil na glowna droge. -Wysadz mnie tutaj - zazadal Fisher trzy przecznice dalej. Zaplacil za kurs i wysiadl. Otworzyl telefon satelitarny i zadzwonil pod numer z listy szybkiego wybierania. -Wewnetrzny 4290 - zglosila sie Grimsdottir. -Czesc, to ja. Cioci Judy nie ma w domu, ale zostawila numer kontaktowy - powtorzyl numer agenta nieruchomosci. - Zadzwon do niej i daj mi znac, czego sie dowiedzialas. -Zrobi sie. Fisher rozlaczyl sie i pomaszerowal przed siebie. W oddali, ponad dachami Koulunu widzial tecze przecinajacych sie na niebie snopow swiatla z reflektorow. Jak co wieczor ponad czubkami drapaczy chmur wzdluz wybrzeza Victoria Harbor odbywal sie spektakl. Tymczasem tu, kilka kilometrow w glebi ladu, Sam mijal klatke pelna popiskujacych kurczakow. Kontrasty. Na tym wlasnie polegal urok Hongkongu. Dwa swiaty, nowoczesnosci i tradycji, upchane na kawalku ziemi wielkosci jednej trzeciej Rhode Island. Krazyl po uliczkach i alejkach. Kiedy upewnil sie, ze nikt go nie sledzi, skierowal sie z powrotem do alejki, przy ktorej bylo biuro Song Woo. Nie liczyl, ze znajdzie cos w opuszczonym lokalu, ale musial postawic kropke nad "i". W alejce nic sie nie zmienilo. Nadal bylo tam ciemno i pusto. Bez kombinezonu taktycznego czul sie odsloniety, mogl jednak szybko przyodziac sie w czern, odwracajac kurtke na lewa strone. Spodnie mial czarne. Wlaczyl latarke i szybko obejrzal drzwi. Zgasil swiatlo, z kieszeni wydobyl zestaw wytrychow i zabral sie do pracy. Po dwudziestu sekundach uslyszal szczek metalu, towarzyszacy cofnieciu sie bolca. Wsliznal sie do srodka i zamknal za soba drzwi. Nie wieksze od przecietnej sypialni biuro bylo puste. Zadnych mebli ani jakiegokolwiek wyposazenia. Nawet jarzeniowki wyjeto z oprawek. Z tylu zobaczyl zamkniete drzwi, a za nimi znajdowal sie schowek zastawiony oproznionymi regalami. Na stoliku w rogu stalo urzadzenie wielofunkcyjne, jednoczesnie drukarka, kopiarka i faks. Z tylu obudowy znalazl naklejke z chinskimi piktogramami. Wyjal telefon, zrobil zdjecie i wyslal je do Grimsdottir z podpisem "Tlumaczenie?" Po szescdziesieciu sekundach otrzymal odpowiedz. WYPOZYCZALNIA SPRZETU BIUROWEGO EXCELSIOR 15 CAMERON ROAD, STE 443 KOULUN ZADZWON DO MNIE - GRIM. Wybral numer.-Co to bylo? - dopytywala sie. -Wyglada na to, ze Song Woo to cos wiecej niz tylko przykrywka - wyjasnil. - Zalatwiali tu jakies interesy. Tak sie zastanawiam... skoro wypozyczyli drukarke, to moze i komputery? -A jesli tak, to czy ktos mogl zapomniec usunac jakies dane? Dobry tok myslenia. -Masz cos o tym agencie nieruchomosci? -Pracuje nad tym, ale obstawiam, ze znajdziemy tylko nastepna przykrywke. Udalo mi sie jednak zdobyc numer ich konta. Cameron Road byla oddalona tylko o dziesiec minut taksowka. Tym razem nie wyladowal w przytulnej ciemnej alejce; znalazl sie na chodniku przed nowoczesnym czteropietrowym biurowcem. Postal chwile, po czym przeszedl na druga strone ulicy i schowal sie w spowitej w mroku bramie. Czekal i obserwowal. Przez frontowe okno widzial straznika siedzacego za polkolistym biurkiem w recepcji. Z windy wysiadla kobieta w grafitowym kostiumie i pozdrawiajac go gestem reki, minela biurko, pchnela drzwi i ruszyla chodnikiem. Fisher chcial natychmiast sprawdzic budynek pod katem jego slabych punktow, postanowil jednak poczekac. W tym przypadku cierpliwosc byla najlepsza bronia. Glowne wejscie nie zamykalo sie na zamek, wiec musial tylko poradzic sobie z samotnym straznikiem. Facet byl po siedemdziesiatce, obezwladnienie go bedzie zatem latwe, ale ze na biurku stal kubek herbaty, matka natura mogla wkrotce wyreczyc Fishera. Minelo piec minut, dziesiec. Straznik wstal i sie przeciagnal. Przeszedl na drugi koniec holu i zniknal w drzwiach. Chwala staremu pecherzowi, ucieszyl sie Fisher. Przecial ulice, wszedl do holu i ruszyl w kierunku wind. Pchnal drzwi z piktogramem schodow. Wypozyczalnie sprzetu biurowego Excelsior znalazl na drugim pietrze. Zamek w drzwiach byl bardziej nowoczesny niz ten w Song Woo, lecz w koncu i on ustapil. Gdy Sam byl juz w srodku, w bocznym pomieszczeniu zobaczyl rzad szaf z dokumentami. Odszukal i przejrzal papiery Song Woo. Zadzwonil do Grimsdottir. -Wypozyczyli z Excelsioru dwa komputery. Mam adres ich magazynu. - Podal namiary. -Sam, to na polnoc od ciebie. Ladny kawalek na polnoc, w Lo Wu. Zle wiadomosci. Lo Wu lezalo niecaly kilometr od chinskiej granicy. Odkad w 1999 roku Wielka Brytania oddala Hongkong pod rzady Chin, turystow obowiazywala zasada: im bardziej na polnoc, tym ostrzejsze srodki bezpieczenstwa. Oddzialy Ludowej Armii Wyzwolenia regularnie patrolowaly ulice wraz z policjantami w cywilu, a blokady drogowe byly na porzadku dziennym. Czesciej tez dokonywano zatrzyman, zwlaszcza przedstawicieli Zachodu, ktorzy rzadko odwazali sie wyruszac poza Hongkong i, zdaniem Pekinu, nie mieli w Lo Wu czego szukac. -Wiem, gdzie to jest - odparl Fisher. - Zaladuj mi mape do OPSAT-u. Wskocze i wyskocze stamtad, zanim zdazysz powiedziec "dozywocie w chinskim obozie pracy". ROZDZIAL 29 Lo WuFisher zaplacil, wysiadl i zamknal drzwi. Kierowca gwaltownie zawrocil i popedzil gruntowa droga. Tylne swiatla pozycyjne taksowki szybko rozplynely sie we mgle. Fisher chetnie wybralby mniej ostentacyjny srodek infiltracji niz jaskrawozolta taksowka, jednak najblizszy pociag KCR z Koulunu do Lo Wu mial dopiero nazajutrz, a takim czasem nie dysponowal. Zatrzymal trzy taksowki, zanim udalo mu sie znalezc kierowce sklonnego zabrac go do Lo Wu. Mimo to zbyt sie nie przejmowal. Hongkonscy taksowkarze mieli zdumiewajaca umiejetnosc natychmiastowego zapominania twarzy i kursow swoich pasazerow. Byli nie tyle dyskretni, ile kierowali sie instynktem samozachowawczym. Od zakonczenia brytyjskich rzadow niewiele zmienilo sie w Hongkongu, jednak ludzie na ulicy podswiadomie odczuwali napiecie, jak gdyby wiedzieli, ze sa obserwowani przez Pekin. Jesli chinskie wladze w istocie obserwowaly Hongkong, z pewnoscia skupialy uwage na Lo Wu, polozonym rzut kamieniem od granicy. Ale nawet jesli mialy go na oku, Fisher nie widzial zadnych tego oznak. Droga byla pusta i nieoswietlona. Na polnocy, moze z poltora kilometra przed soba, widzial swiatla Lo Wu. Za nimi, osiem kilometrow dalej, jasniejsze swiatla aglomeracji Szenzen, najbardziej wysunietej na poludnie Chin metropolii o dziesieciomilionowej populacji. Wedlug mapy Grimsdottir magazyn Excelsiora stal na poludniowych peryferiach Lo Wu, miedzy rzeznia a oczyszczalnia sciekow i... tylko kilka przecznic od siedziby dowodztwa strazy granicznej. Z kieszeni kurtki wyjal OPSAT, wywolal mape i zapamietal punkty orientacyjne. Postawil kolnierz kurtki i ruszyl do Lo Wu. Minely go zaledwie trzy samochody, zaden nawet nie zwolnil. Wzial to za dobry znak. Z kazdym krokiem czul jednak coraz wiekszy strach i narastajacy ucisk w dolku. Uczestniczyl w kilku misjach na terenie Chin i zadna nie nalezala do przyjemnosci. Zarowno Ludowa Armia Wyzwolenia, jak i Guoanbu, tajna chinska policja, byly bezlitosnie skuteczne - najpierw aresztowaly, a dopiero potem zadawaly pytania. Gdy dotarl do Kong Nga Po Road, skrecil w prawo, przeszedl kilka przecznic i skrecil ponownie. Wszedl na teren malego kompleksu przemyslowego. Magazyny znalazl tuz przy siatce ogradzajacej oczyszczalnie sciekow. Podszedl do strefy zaladunku i wspial sie na rampe. Sprawdzil drzwi. Zamkniete. Zobaczyl przycisk dzwonka. Wyjal z kieszeni czapke z daszkiem i wlozyl ja na glowe. Wydobyl jeszcze plik papierow i nacisnal dzwonek. Gdy po trzydziestu sekundach drzwi sie otworzyly, Fisher opuscil glowe. Spod daszka czapki widzial pare wypastowanych butow. Straznik, wywnioskowal. -Szen-me? - zapytal meski glos. Co? Fisher wyciagnal przed siebie reke z papierami. Gdy straznik odruchowo po nie siegnal, chwycil go za nadgarstek i szarpnal do siebie. Straznik stracil rownowage. Gdy upadal, Fisher owinal i zacisnal mu ramie wokol szyi, odcinajac doplyw krwi. Po kilku sekundach mezczyzna zwiotczal. Fisher przeciagnal go przez prog i upuscil. Koniuszkami palcow zatrzymal drzwi, by sie nie zatrzasnely. Zastygl w bezruchu i nasluchiwal. Jesli w srodku znajdowali sie inni pracownicy z nocnej zmiany, mogli przyjsc sprawdzic, co sie dzieje. Nikt sie jednak nie zjawil. Strefa zaladunku pograzona byla w ciemnosci, tylko zolte swiatlo swiecilo nad wyjsciem ewakuacyjnym. Przy scianach staly stosy wy-pelnionych w roznym stopniu skrzyn i pudel. Zobaczyl drzwi wahadlowe. Przeciagnal straznika w najblizszy zakamarek i skierowal sie ku przejsciu, za ktorym znalazl magazyn. W dlugim, waskim i nisko sklepionym pomieszczeniu kazdy z czterech rzedow podzielono na okratowane do sufitu boksy dwa i pol na dwa i pol metra. Wygladalo na to, ze kazdy z nich zawiera sprzet biurowy okreslonej kategorii - od kopiarek przez biurka po nijakie obrazki do ozdoby golych scian. Fisher znalazl interesujacy go boks na koncu drugiego rzedu. Przez kraty dojrzal metalowe polki uginajace sie pod ciezarem komputerow. Krotki ruch wytrychem i klodka otworzyla sie Samowi w dloni. Zabral sie do roboty. Dwadziescia minut zajela mu sprawdzenie numerow seryjnych wszystkich komputerow. Bez powodzenia. Uswiadomil sobie, ze Song Woo zwrocila sprzet niedawno. Co Excelsior robi ze swiezymi zwrotami? Moze jakis przeglad techniczny? W ostatnim rzedzie byly dwa polaczone boksy, w ktorych urzadzono serwis. Na blacie stalo kilka komputerow i monitorow. Rozbroil zamek i zaczal sprawdzac numery. Poszczescilo mu sie prawie natychmiast. Zadzwonil do Grimsdottir. -Mam - pochwalil sie. -Doskonale. Podlacz mnie. Fisher podlaczyl przewod OPSAT-u do portu USB pierwszego z komputerow. -Nic z tego - powiedziala Grimsdottir - sformatowali twardy dysk. Fisher przelozyl przewod do drugiej jednostki. -Bingo. Ten co prawda tez jest wyczyszczony, ale nie tak dokladnie. Sa tam jeszcze jakies dane. Mozesz wyjac dysk? -Masz go jak w banku. Piec minut pozniej byl z powrotem w strefie zaladunku. Juz mial dotknac klamki, gdy uslyszal trzask drzwi samochodu i kroki na rampie. Zmiana warty? Rozlegl sie dzwonek u drzwi. Fisher podbiegl do ciala straznika i zamienil swoja kurtke na mundur, a czapke z daszkiem na sluzbowe nakrycie glowy. Dzwonek rozbrzmial ponownie. -Weitl - Hej! Ktos walil piescia w drzwi. Fisher nabral powietrza i otworzyl. Straznik zamarl z uniesiona piescia. U podnoza rampy stal dwu-drzwiowy hongqi z magnetycznym emblematem przyczepionym do drzwi. Mezczyzna przez chwile przygladal sie Fisherowi, po czym przechylil glowe i otworzyl usta, jakby chcial cos powiedziec. Fisher szybko zadal mu cios w podbrodek. Facet zatoczyl sie, ciezko wyladowal na zadku i przekoziolkowal w tyl. Fisher przyskoczyl do niego i zlapal bezwladnie staczajace sie z rampy cialo. Z kurtki straznika wyjal kluczyki do samochodu. Zaniosl mezczyzne do bagaznika, na tylna kanape rzucil logo z drzwi i odjechal. ROZDZIAL 30 Czarnobyl, UkrainaPo poltorej godziny podrozy w niemal calkowitym milczeniu przewodniczka Fishera, Jelena, zatrzymala samochod na poboczu i wylaczyla swiatla. -Musze zapalic - oswiadczyla. Pomijajac lekki obcy akcent, jej angielski byl doskonaly. Wysiadla i wyjela papierosa. Fisher tez postanowil rozprostowac nogi. Zuzel zazgrzytal pod butami. Droga byla pusta i ciemna - i tak juz od godziny. Jednak dopiero teraz, gdy zgasly przednie reflektory, eks-komandos zdal sobie sprawe z glebi otaczajacego ich mroku. Moczary po obu stronach szosy tonely w czerni. Doprawdy, znalezli sie tam, gdzie diabel mowi dobranoc. Od jego wypadu do Hongkongu do ladowania w kijowskim porcie lotniczym Boryspol minelo zaledwie trzydziesci szesc godzin - zbyt krotkie trzydziesci szesc godzin. Zdazyl tylko dostarczyc Grimsdottir twardy dysk wykradziony z magazynu Lo Wu, odbyc z Lambertem szybka odprawe przed czarnobylska misja i zwinac sie na kozetce w biurze, by przekimac dwie godziny. Z gwarnego Hongkongu po wymarle, jalowe pustkowia Czarnobyla, pomyslal Fisher. Nie wiedzial nawet, w jakiej strefie czasowej znajduje sie jego zegar biologiczny. -Denerwujesz sie - powiedzial do Jeleny. -A ty na moim miejscu bylbys spokojny? - Jelena chodzila w te i we te, wypuszczajac kleby dymu. Miala dwadziescia siedem lat, byla wysoka i szczupla. Kasztanowe wlosy zwiazala luzno w konski ogon. - Do tej pory moja praca dla twojego kraju ograniczala sie do informacji. Ja je dostarczam, wasi ludzie je odbieraja. Nigdy nikogo tu nie wyslali. Po co mieliby kogos tu przysylac? Jelena Androtow byla biologiem i pracowala w Prypeckim Badawczym Stowarzyszeniu Przemyslowym - instytucji zarzadzajacej zona: trzydziestokilometrowa strefa ochronna wokol nieslawnej elektrowni atomowej w Czarnobylu. Martwila sie, ze rzady Ukrainy i Rosji nie dziela sie ze swiatem cala swoja wiedza o dlugofalowych skutkach czarnobylskiej katastrofy. Tak wiec pewnego dnia, podczas wakacji w Bulgarii, wparowala do konsulatu Stanow Zjednoczonych i zaproponowala, ze bedzie osobowym zrodlem informacji o tym, co ona sama i jej wspolpracownicy naprawde odkrywaja na terenie zony. Ideologia, pomyslal Fisher. Jeden z czterech psow. Przyczyny, dla ktorych ludzie decydowali sie na szpiegowanie dla obcego wywiadu, znane byly jako PIES - gdyz zazwyczaj podpadaly pod jedna z czterech kategorii: Pieniadze, Ideologia, Ego, Szantaz. Jelenie nigdy nie zalezalo na pieniadzach ani na slawie, nie dzialala tez pod przymusem. CIA wdzieczna byla za dostarczane przez nia informacje, jednak zad?na z nich nie okazala sie szczegolnie szokujaca. Jej oficer prowadzacy wciaz jej powtarzal, ze moze zrezygnowac w kazdej chwili, bez podania przyczyny. Fisher doskonale rozumial niepokoj Jeleny wywolany jego nieoczekiwanym przybyciem. Przez ostatnich szesc lat ludzie, ktorzy ja prowadzili, po prostu odbierali od niej informacje. W zamian slyszala tylko "dziekuje, prosze dac znac, jak bedzie pani miala cos wiecej". Az tu nagle, pozornie bez powodu, prosi sie ja, zeby robila za przewodniczke jakiegos tajemniczego tajnego agenta. -Od jak dawna tu pracujesz? - zagadnal. Znal odpowiedz, ale przeciez dobrze jest o czyms rozmawiac. -Od szesciu lat. Zglosilam sie zaraz po studiach. Chcialam pomoc. -Udalo sie? -Ty mi powiedz. Jak sadzisz, ilu ludzi zmarlo z powodu Czarnobyla? -Oficjalna liczba ofiar to trzydziesci jeden. -Trzydziesci jeden! - parsknela Jelena. - Dwakroc wiecej strazakow zginelo w ciagu pieciu minut od dotarcia na miejsce eksplozji. Promieniowanie gamma usmazylo ich jak frytki. W jednej chwili sa, w nastepnej fru! - i juz ich nie ma. -No wiec ilu? -Przez ostatnich dwadziescia lat, a i to biorac pod uwage tylko Ukraine i Bialorus, powiedzialabym, ze jakies dwiescie tysiecy. Wiec pytam, jak moge pomagac, skoro caly swiat wciaz wierzy, ze trzydziesci jeden? -Czemu stad nie wyjedziesz? -Zostal mi jeszcze rok umowy o prace - odparla, jakby lekko odprezona. Zaciagnela sie papierosem. - Potem moze wyjade. Z Ukrainy - zerknela na niego. - Moze do Ameryki. Bylo to bardziej pytanie niz proste stwierdzenie faktu. -Byc moze ci to ulatwie - oswiadczyl Fisher. - Ale tymczasem musisz mnie zawiezc do zony. Dostarcz mnie tylko na miejsce, a ja juz zrobie swoje. -Tak po prostu? - ironizowala. - Do zony? Dobra, Jamesie Bondzie, a co ty wiesz o zonie? - I nie czekajac na odpowiedz, wskazala droge przed nimi. - Tuz za tym wzgorzem znajduje sie punkt kontrolny. Czarnobyl jest trzydziesci kilometrow dalej! Trzydziesci kilometrow. To bedzie... to bedzie jakies... -Osiemnascie mil - podpowiedzial Fisher. -Osiemnascie mil. Pietnascie kilometrow dalej lezy Miasto Duchow. -Masz na mysli Prypec? Przed katastrofa Prypec byla idyllicznym miasteczkiem liczacym piecdziesiat tysiecy mieszkancow. Zyla w niej wraz z rodzinami wiekszosc pracownikow czarnobylskiej elektrowni. Od dwudziestu lat miescina byla opustoszala. -Tak, Prypec. Miasto-widmo, oto co z niej zostalo po katastrofie. Tam widac ogrom tragedii. Zabiore cie tam. W tym miescie mozna niemal poczuc duchy. Poczuc, jak przemierzaja ulice. - Jelena zasmiala sie ponuro. - Trzydziesci jeden osob! Dobre sobie - mruknela. -Bardzo sie tym przejmujesz. Zawsze tak bylo? -A gdziezby. Wierzylam w oficjalne raporty, jak wszyscy. Czemu nasz rzad mialby klamac w takiej sprawie? W koncu jest od tego, by nas chronic. Naiwna bylam. Przyjazd tutaj otworzyl mi oczy. Tobie tez otworzy, jesli tylko zechcesz to zobaczyc. -Zechce - zapewnil. -No i dobrze - zerknela na zegarek. - Wsiadaj. Musimy jechac. ROZDZIAL 31 Jechali kolejnych kilka minut, dopoki Fisher nie polecil Jelenie, by znow zjechala z szosy.-Do punktu kontrolnego zostal kilometr - poinformowala. - Pamietasz, gdzie masz isc? Fisher zlapal plecak z tylnego siedzenia i wysiadl. -Pamietam - zapewnil ja. - Do zobaczenia na miejscu za pietnascie minut. -Pietnascie minut. Zamknal za soba drzwi, klepnal dach samochodu i Jelena odjechala. Swiatla wozu rozplynely sie we mgle. Zarzucil plecak na ramie, ruszyl w dol nasypu i dalej, przez mokradla. Wydobyl OPSAT, po raz kolejny sprawdzil mape, po czym wlozyl potrojne gogle, przelaczyl sie na noktowizje i puscil sie truchtem. Zarowno on, jak i Jelena mieli do przebycia dwa punkty kontrolne. Pierwszy, na zewnatrz trzydziestokilometrowej zony, obsadzony byl straznikami rekrutowanymi sposrod szeregow zolnierzy ukrainskiej armii. Kazdy zolnierz musial przez szesc tygodni strzec zony. Na jej teren nie mozna bylo wjechac samochodem - grozilo mu bowiem skazenie. Przybysze musieli zostawiac swoje "czyste" pojazdy na parkingu przy strozowce, a po przejsciu przez punkt kontrolny i rejestracji przydzielano im "brudne" samochody z puli. Dostepu do Strefy Smierci, otaczajacej jedenastokilometrowym pierscieniem reaktor numer 4, bronil kolejny punkt kontrolny, gdzie przybysze zamieniali samochody "brudne" na jeszcze "brudniejsze" i sie przebierali. Wkladali granatowe kombinezony, plastikowe buty i biale maski chirurgiczne. Cywilne ubrania poddawano dekontaminacji, wkladano do szczelnych plastikowych workow i zwracano do pierwszego punktu kontrolnego, gdzie przechowywano je az do powrotu ich wlascicieli. Zgodnie z opinia Prypeckiego Badawczego Stowarzyszenia Przemyslowego korzystanie z samochodow z zony nie stanowilo zagrozenia dla ludzi, jednak gdyby wyjechaly na zewnatrz strefy, mogloby to miec "nieprzewidziane konsekwencje dla ekosystemu". Po dziesieciu minutach Fisher natknal sie na rzad karlowatych sosen. Przystanal. Podmuch wiatru zaswiszczal miedzy drzewami. Zaskrzypialy przygiete wichrem galezie. Sam postawil kolnierz, by oslonic sie przed dojmujacym chlodem. Nie wiedzial, czy sprawil to przypadek, czy swiadomy wybor, ale tu, w pierwszym punkcie kontrolnym, linia drzew odpowiadala granicy zony. Zamyslil sie. Czy po tamtej stronie jest inaczej? Czy inne jest otoczenie? Czy trawa jest bardziej szorstka i krucha? Czy liscie na drzewach wiedna na zawsze uwiezione w swiecie niekonczacej sie radioaktywnej jesieni? Czy woda pachnie inaczej? Wiedzial, ze to tylko jego wyobrazenia, ale taka wlasnie jest radiacja - niewidzialny deszcz, ktorego trujacy dotyk nie oszczedza niczego. Otrzasnal sie. Pol kilometra na zachod od niego znajdowal sie pierwszy punkt kontrolny. Fisher spowolnil oddech i zaczal nasluchiwac. Na mokradlach dzwiek niosl sie daleko. Po kilku sekundach do uszu agenta dobiegl odlegly odglos zatrzaskiwanych drzwi samochodu i rozmowy po ukrainsku. Kolejny gosc wjezdza lub wyjezdza, pomyslal. Pewnie to drugie. Do tej pory Jelena na pewno minela juz punkt kontrolny i czeka przy samochodach. Wyprostowal sie i smialo ruszyl w sosnowy zagajnik. Po kilku metrach drzewa przerzedzily sie, a przez galezie zaczelo przebijac szarawe swiatlo. Dotarl do skraju lasku i znow sie zatrzymal. Przed soba mial wysypany zuzlem parking, pelen samochodow osobowych i ciezarowych. Samotna latarnia sodowa posrodku placu byla jedynym zrodlem swiatla. Zgodnie z przewidywaniami Jeleny, jak zwykle spragnieni flirtu straznicy przydzielili jej ulubiony samochod: jasnoczerwonego opla kadetta, rocznik 1964. Fisher widzial jej sylwetke na fotelu kierowcy. Sila nawyku odczekal kolejnych dziesiec minut, obserwujac ja w milczeniu. Wlasciwie byl spokojny o jej lojalnosc, ale w koncu juz od szesciu lat szpiegowala dla CIA. Mogla wzbudzic podejrzenia... nawet sprowokowac wszczecie sledztwa. Trzymajac sie linii drzew, okrazyl parking, upewniajac sie, ze nikogo nie ma w poblizu. Wreszcie podszedl do opla Jeleny i wsiadl do srodka. Ona wrzucila bieg i wyjechala z parkingu. -Dlaczego tak dlugo cie nie bylo? - spytala. - Wszystko w po?zadku? -Jak najlepszym. Tyle ze nie przebieram juz nogami tak szybko, jak za dawnych lat. Starzeje sie. -Starzejesz? Bzdura. Jak dla mnie wygladasz swietnie - stwierdzila, skupiajac wzrok na drodze przed nimi. -Dzieki. -Nie ma za co. - Postukala palcem w kierownice. - Jestes zonaty? -Nie. A ty masz meza? - Nie. Przez kolejnych piec minut jechali w milczeniu. Wreszcie znow odezwala sie Jelena. -Jadles kiedys barszcz? Prawdziwy ukrainski barszcz? -Jakos sobie nie przypominam. -Robie swietny barszcz. -Nawet nie wiem, co jest w takim barszczu. -Na dobry poczatek wywar z wieprzowiny, do tego fasola, buraki, sok z cytryny, warzywa, szczaw, ocet winny, sok z rabarbaru, czosnek... Cos pysznego. Zrobie ci. -A skad masz warzywa? Usmiechnela sie. -Chcesz wiedziec, czy hoduje je w strefie? Nie, sa spod Kijowa. -No to w porzadku. -Do wschodu slonca zostalo tylko kilka godzin. Chcesz jechac do Strefy Smierci? Zakladam, ze wolisz sie skradac po ciemku. Fishera wyposazono co prawda w dokumenty i legende operacyjna wyjasniajaca jego obecnosc w przypadku odkrycia, wolal jednak unikac wszelkich kontaktow z wladzami. Na zone przeznaczyl sobie trzy dni. Nie chodzilo tylko o wzgledy bezpieczenstwa, musial zrobic swoje i sie zmyc. Skoro grupa uderzeniowa marynarki wojennej plynela juz do Zatoki Omanskiej, to sprawy wkrotce nabiora tempa. Iran w odpowiedzi wysle wlasne jednostki marynarki. Wraz ze wzrostem napiecia ktos w koncu nie wytrzyma i odda pierwszy strzal. -Skad niby wiesz, ze sie skradam? - zdziwil sie. -Widac po oczach - zerknela na niego z ukosa. - A tak poza tym, to dobrze ci z nich patrzy. -Ale zeby odpowiedziec na twoje pytanie... tak, noc bedzie najlepsza. -No i dobrze. Jedziemy. Musisz zobaczyc Prypec. Moge ci pokazac rzeczy, ktorych nie zobaczysz na zdjeciach. Wycieczki krajobrazowe nie byly co prawda czescia misji, jednak mial troche czasu - i byl ciekaw. -Wiec w droge. Mieli do przebycia ledwie pietnascie kilometrow; przejezdzali na wschod od Czarnobyla, lezacego na brzegu rzeki Prypec, ktora w czasie incydentu dostarczala wody do chlodzenia reaktora. Jelena okrazyla wioske, mijajac kilkanascie innych. Wszystkie byly opuszczone - tylko kilkuset najwytrwalszych rolnikow powrocilo tam mimo ostrzezen rzadu. Jelena tlumaczyla pisane cyrylica informacje na drogowskazach, w miare jak pojawialy sie i znikaly przed maska opla: Jampol, Maly Czerewacz, Zapole. Mijali drewniane chalupy, szopy i stodoly - sypiace sie, porosle listowiem i mchem, z plotami tak splecionymi z pnaczami i krzewami, ze pochylaly sie ku ziemi pod najdziwniejszymi katami. Budynki byly tak prymitywne, ze Fisher bez problemu wyobrazil sobie, ze cofnal sie w czasie o sto lat. -Czysty surrealizm - mruknal. -To jeszcze nic. Poczekaj. Zblizali sie do miasta. Nie bylo juz gospodarstw rolnych, lecz nizsze budynki, zazwyczaj z szarego betonu i wyblaklej brazowej cegly. Mimo ze informacje wypisano cyrylica Fisher bez trudu odgadywal przeznaczenie poszczegolnych budowli: tu stacja benzynowa, tam sklep spozywczy, jeszcze gdzie indziej bank... Zamiast karlowatych sosen i mokradel - opustoszale place i brukowane skrzyzowania. Do Prypeci wjechali od zachodu. Kiedy Fisher ujrzal zarysy budynkow, oswietlaly je pierwsze promienie wschodzacego slonca. Z ziemi wyrastaly wielkie bloki, wysokie i waskie badz niskie i przysadziste. W swietle wstajacego dnia wygladaly mrocznie i plasko, przypominaly namalowane na tle nieba dekoracje do filmu. Kiedy przekroczyli granice miasta, a horyzont pojasnial od slonecznego blasku, zaczeli dostrzegac detale. Prypec pod wieloma wzgledami byla typowym sowieckim miastem. Budynki, od wiezowcow po trzypietrowe szkoly i biura, zbudowano z szarej jak popiol wielkiej plyty. Fisher mial wrazenie, ze widzi miasto z klockow lego, jakby proste budowle o regularnych geometrycznych ksztaltach upuszczono z wysoka na puste place miedzy ulicami, a potem oznaczono je numerami: tu blok mieszkalny 17; tam spoldzielcza kasa oszczednosciowa z numerem 84; gdzie indziej kompleks biurowy z numerem 21... Jedynymi kolorowymi akcentami byly przyblakle malowidla na scianach budynkow - tradycyjne rewolucyjne scenki z Leninem czy portrety socrealistycznych blondwlosych gigantow stojacych po kolana w zlotym morzu falujacych klosow, ktorzy w jednej rece dzierzyli sierp, a druga oslaniali oczy wpatrzone w odlegly horyzont swietlanej przyszlosci. Najbardziej uderzyla Fishera panujaca tu martwa cisza. Tak jak otaczajace miasto gospodarstwa wydawaly sie przeniesione z XIX wieku, tak Prypec zatrzymala sie w czasie owego tragicznego kwietniowego dnia 1986 roku. Samochody pozostawiono na srodku skrzyzowan z otwartymi drzwiami, jakby kierowcy i pasazerowie wysiedli i uciekli. Walizki, szafki, taczki pelne ubran, garnkow, patelni i oprawionych w ramki zdjec lezaly porozrzucane na chodnikach. Zupelnie jak w Slipstone, skojarzyl Fisher. Mineli szkole podstawowa. Plac zabaw - niegdys polanke otoczona drzewami - porosly chwasty i krzaki. Z zarosli wylanialy sie resztki stalowej drabinki, obroslej pnaczami. Domek w ksztalcie slonia ze zjezdzalnia w miejscu traby przerdzewial i sie rozsypal. Drzwi do budynku szkoly byly otwarte. Fisher wyobrazal sobie, jak otwieraja je uciekajace w poplochu dzieci wraz z nauczycielami. Nim szkola zniknela za oknem samochodu, dojrzal jeszcze lalke siedzaca prosto, jakby kij polknela, na murku piaskownicy. Tak wygladalby swiat po nuklearnej apokalipsie, uznal. -Wszedzie tu tak jest? - zapytal. -Tak. Jest i bedzie, przez kolejnych trzysta lat. Tyle czasu potrzeba, aby zmniejszyl sie poziom napromieniowania. Czasem przyjezdzam tu tylko po to, by upewnic sie, ze to wszystko naprawde sie zdarzylo. Ale nie noca. Nigdy nie przyjezdzam w nocy. -Jakos ci sie nie dziwie. Mineli pieciopietrowy blok mieszkalny - ot, kolejny szary klocek z balkonami na calej dlugosci. Niemal wszystkie drzwi balkonowe na ostatnim pietrze byly otwarte. Dopiero po chwili Fisher zrozumial dlaczego. Balkony wychodzily na poludniowy wschod - gdzie znajdowala sie elektrownia. Z najwyzszego mieszkancy widzieli wybuch reaktora i pozar, ktory po nim nastapil. Sam wyobrazil sobie, jak kobiety w szlafrokach i dzieci w pizamkach stoja przy balustradkach i ogladaja to spektakularne widowisko, nie zdajac sobie jeszcze sprawy z tego, co sie stalo... nie wiedzac, ze zawisla juz nad nimi niewidzialna chmura cezu. Na nizszych balkonach Fisher zauwazyl numery wymalowane wyblakla juz teraz farba na czerwono i pomaranczowo. -A to co? - spytal. -Rozkaz ewakuacji wydano dopiero nastepnego ranka, juz po tym, jak wiele dzieci wyszlo do szkoly. Mieszkancom powiedziano, zeby oznaczyli balkony numerami autobusow ewakuacyjnych, zeby ich najblizsi mogli ich odnalezc, kiedy wroca do domu. -Moj Boze! -Dosc juz sie napatrzyles? Kiwnal glowa nie odrywajac jednak wzroku od budynku. ROZDZIAL 32 Po dziesieciu minutach jazdy na poludnie Fisher ujrzal pierwszy znak, ze zblizaja sie do Czarnobyla. W dali z moczarow wystrzelal tajemniczy obelisk - komin elektrowni, wyjasnila Jelena. Kiedy podjechali blizej, Sam rzeczywiscie dostrzegl wyblakle bialo-czerwone pasy. Obok komina widac bylo zuraw - zapewne wykorzystywany do nigdy niekonczacej sie odbudowy sarkofagu, ktory z uplywem lat zaczal pekac i kruszec.Dwanascie kilometrow przed elektrownia Jelena zjechala z utwardzonej drogi na zwirowy trakt wijacy sie miedzy skarlowacialymi sosnami. Po kilkuset metrach skrecila na podjazd. Zatrzymala sie przed przypominajacym ranczo bungalowem w kolorze wyblaklej zolci. Tak jak gospodarstwa w okolicznych wioskach, obrosniety byl pnaczami. Tworzyly prawdziwy labirynt zieleni, wspinajac sie po scianach, wzdluz okapow i wijac wokol kolumienek ganku niczym weze. -Siedziba Prypeckiego Badawczego Stowarzyszenia Przemyslowego znajduje sie tuz za granica Strefy Smierci - oznajmila Jelena, wysiadajac z wozu. - Postanowiono ja zbudowac jakis rok po katastrofie. Oczywiscie spedzamy tam jak najmniej czasu. -Do kogo nalezy ten dom? -Teraz do mnie. Wtedy do jakiegos partyjniaka z Kijowa. Zaraz po wybudowaniu elektrowni z Moskwy przyszlo polecenie, zeby partyjne szychy mialy tu dacze, by udowodnic, ze reaktor jest bezpieczny. Co prawda wedlug oficjalnego rozporzadzenia, wszyscy naukowcy z Prypeckiego Badawczego Stowarzyszenia Przemyslowego maja mieszkac w odnowionym bloku na poludnie od Prypeci... -Widzialem go - wtracil Fisher, zabierajac plecak z tylnego siedzenia. - Do przytulnych nie nalezy. -Piekne miejsce, prawda? Tu jest lepiej. Z zewnatrz dom nie wyglada najlepiej, ale dach nie przecieka, a sciany sa ocieplone. Poza tym nie byl w chmurze. -Chyba nie do konca rozumiem... -W chmurze radioaktywnego pylu. Zwialo go na polnocny zachod, w kierunku Bialorusi. A my jestesmy na wschod od elektrowni. Zapraszam do srodka. - Ruszyla do drzwi. Zorientowala sie, ze Fisher nie idzie za nia, i odwrocila z usmiechem. - Spokojnie. Widzisz to? - Chodzilo jej o zwisajacy z dachu przedmiot przypominajacy wiatrowskaz. - To dozymetr. Sprawdzam go dwa razy dziennie. Zaufaj mi, to jedno z najbezpieczniejszych miejsc w Czarnobylu. -Bycie biologiem poplaca - stwierdzil Fisher i podszedl do ganku. -Jestem bardzo ostrozna. Chcialabym kiedys miec dzieci. Poprowadzila Fishera do sypialni dla gosci. Zostawil tam plecak i dolaczyl do niej w kuchni. Kiedy wszedl, kucala wlasnie przy otwartych drzwiczkach pieca, wpychajac szczapki drewna w buchajace coraz wiekszym plomieniem palenisko. Zamknela drzwiczki i wyprostowala sie. -Siadaj - powiedziala. - Za kilka minut bedzie herbata. Z kredensu wyjela bochenek razowca i sloik dzemu jezynowego i zaniosla je na stol. Z parapetu wziela jablko, oplukala pod kranem i pokroila do salaterki. -To woda z nowo wykopanej studni artezyjskiej - wyjasnila, nim zdazyl zapytac. - Ja tez sprawdzam kazdego dnia. -Przepraszam. Trudno tak od razu sie przestawic. -Nie przepraszaj. Kiedy tu przyjechalam, bylam taka sama. Niczego nie chcialam dotknac. Przylapywalam sie nawet na tym, ze podswiadomie wstrzymuje oddech. To naturalna reakcja. Zjedli sniadanie, potem pomogl jej posprzatac ze stolu. -Musze na kilka godzin jechac do pracy - oznajmila, wycierajac rece w sciereczke. - Prowadze eksperymenty nad zmutowana palka. Fisher zerknal na nia spod przymruzonych powiek, zastanawiajac sie, czy go aby nie nabiera. -Mowie serio - zapewnila. - Prawie wszystkie palki wokol zbiornika chlodzacego reaktor zmutowaly. Ja badam takie z potrojnym kwiatostanem. Mozesz mi wierzyc, to jeszcze nic. Widywalismy znacznie gorsze zmiany. Zebys zobaczyl, jakie karpie wylawiamy z tego zbiornika - Wciagnela wargi i zrobila zeza. - O, takie brzydkie. Fisher nie mogl sie nie rozesmiac. -Wroce kolo poludnia. Po drodze sprawdze cos w wiosce... plotke, ktora kiedys slyszalam. Moze cie zainteresowac. -Jaka plotke? -Pozwol mi najpierw sprawdzic. Teraz sie przespij. Gdyby ktos pukal, nie otwieraj. Fisher probowal zasnac, ale jego organizm odmowil wspolpracy. Zapadl jedynie w kilkugodzinna plytka drzemke, po czym wstal i zaczal snuc sie po domu. Jelena miala calkiem spory zbior ksiazek, ktore trzymala w starym kredensie w salonie - od Tolstoja i Balzaka po Stephena Hawkinga i Danielle Steel. Znalazl tez skrzynke po mleku pelna starych plyt, glownie z epoki big bandow. Umiescil na talerzu gramofonu album poswiecony Manciniemu, wzial z kredensu angielska wersje Wojny i pokoju, zasiadl w fotelu i pograzyl sie w lekturze. Tak zastala go Jelena. Wrocila z torba z zakupami. -Na barszcz? - spytal Fisher, z trudem wymawiajac obcy wyraz. -Oczywiscie. Przeciez ci obiecalam. Kiedy juz wyjela z torby zakupy, usiedli do lunchu, skladajacego sie z wedliny w plasterkach, sera i wina. -No wiec, co z ta plotka? - zagadnal Fisher. -Sprawdzilam. Nie bylam pewna, czy dobrze zapamietalam. Plotka glosi, ze jakies cztery miesiace temu w srodku nocy zaginelo dwoch zolnierzy. Nie odnaleziono ich. Wszyscy, takze dowodcy, przyjeli, ze po prostu zdezerterowali. Po raz ostatni widziano ich, jak zmierzali w kierunku bunkrow, o ktore pytales. Dowiedzialam sie, kto ich widzial ostatni. To niejaki Aleksy. Ma dziewiecdziesiat piec lat, ale wciaz jest bystry. Stary wiarus. -Bedzie chcial z nami rozmawiac? Jelena odpowiedziala usmiechem. -Aleksy uwielbia rozmawiac. Byl dowodca czolgu podczas wielkiej wojny ojczyznianej. Twierdzi, ze zabil osiemnastu niemieckich pancerniakow pod Kurskiem, nim wzieli go do niewoli. Trafil do niemieckiego obozu pracy. Pojdziemy do niego dzis wieczorem, po barszczu. O, widze, ze zainteresowala cie moja biblioteczka. -Przepraszam, nie chcialem... Jelena machnela tylko reka. -No co ty, i tak mialam ci ja pokazac. Ja posprzatam, a ty wracaj do lektury. Moze bedziesz bardziej wytrwaly niz ja. -Myslalem, ze Wojna i pokoj to obowiazkowa lektura wszystkich Rosjan. -Bardzo smieszne. Zabieralam sie do niej czterokrotnie. Niemal zanudzila mnie na smierc. A poza tym jestem Ukrainka. ROZDZIAL 33 Tuz po zmroku opuscili bungalow. Objedzony barszczem Fisher M bardzo zalowal, ze los jak dotad nie pozwolil mu zakosztowac tego smakolyku.Po poludniu front atmosferyczny przyniosl ciemne chmurzyska i marznaca mzawke. Reflektory kadetta rozpraszaly mrok, oswietlajac koleiny i wyrwy sciete lodem. Instalacja grzewcza, pracujaca tylko przy ustawieniu na najwyzsze obroty, wydawala dzwiek, ktory Jelena przyrownala do szatkowania marchewki lopatkami wentylatora. Zmiana pogody zarazem cieszyla i martwila Fishera. Z jednej strony przyslaniajace gwiazdy chmury zapewnia mu lepsza oslone, z drugiej jednak deszcz ze sniegiem w polaczeniu z coraz nizsza temperatura pokryja pola i moczary warstwa lodu, trzeszczacego i pekajacego przy kazdym kroku. Nie wiedzial, co sadzic o calej tej historii z zaginionymi zolnierzami. Dezercja nie byla w ukrainskiej armii czyms rzadkim - zwlaszcza, jak sadzil, w oddzialach pelniacych sluzbe w rejonie Czarnobyla. Wielu poborowych to byli kiepsko wyksztalceni mlodzi ludzie. O Czarnobylu wiedzieli tyle, ze cos sie tam wydarzylo - nim przyszli na swiat lub gdy byli jeszcze za mlodzi, by to pamietac - i ze teraz to miejsce powinno kojarzyc sie z upiorami i morowym powietrzem. Mimo wszystko plotka byla jakims punktem wyjscia. Dwadziescia minut jechali na poludnie szosa wzdluz brzegu Prypeci. Mniej wiecej piec kilometrow przed elektrownia Jelena skrecila z glownej drogi. Przejechali podniszczonym mostem na wschodni brzeg rzeki. W brzozowym zagajniku przycupnela drewniana chatynka. Swiatla opla wydobyly z mroku sciany z nieokorowanych brzozowych bierwion, uszczelnione czyms, co wygladalo na slome zlepiona blotem. Dach pokrywala gruba warstwa darni. -Mieszka tu przez caly rok? - zdziwil sie Fisher. Kadett zatrzymal sie przy chatce. Jelena wylaczyla reflektory i pokiwala glowa. -I tak od osiemnastu lat. W zimie ma tu cieplutko, cieplej nawet niz ja. Odwiedzam go raz na tydzien i przywoze mu barszcz. -Szczesciarz. -A co, myslales, ze jestes jedynym facetem, ktoremu robie barszcz? Ech, ci mezczyzni. Fisher juz chcial otworzyc drzwi, ale Jelena go powstrzymala. -Niech Aleksy najpierw wyjdzie i upewni sie, ze to ja. Obcy go draznia a calkiem sprawnie posluguje sie strzelba. -I czolgiem - dodal Fisher. -No i czolgiem. Drzwi chatynki otworzyly sie i pojawila sie lampa. W jej swietle Fisher ujrzal wymizerowana twarz i krzaczasta szpakowata brode. Jelena opuscila szybe i zawolala cos po ukrainsku. Aleksy mruknal cos w odpowiedzi i gestem zaprosil ich do srodka. -Obiecal, ze nie bedzie do ciebie strzelal. Powiedzialam mu, ze przywiozles barszcz. Co prawda Fisher barszczu nie przywiozl, przywiozla go jednak Jelena. Siedzieli w ciszy, patrzac, jak Aleksy pochlania zupe i wylizuje do czysta miske. Chatka wewnatrz wygladala zupelnie inaczej, niz Fisher sie spodziewal. Z wyjatkiem uszczelnionych blotem rozstepow miedzy bierwionami sciany pomalowano na jasnozolto. Poza kuchnia byly tu dwie sypialnie i pokoj goscinny z ogromnym paleniskiem. Jak wiekszosc sowieckich czolgistow z drugiej wojny swiatowej Aleksy byl niski i muskularny. Takich miesni nabywa sie po latach ciezkiej pracy. Jego dlonie byly tak zrogowaciale, ze wygladaly jak stara skora. Odstawil miske, z polki zdjal butelke wodki i polal. Wypili wszyscy. Aleksy i Jelena rozmawiali przez kilka minut, wreszcie mloda kobieta zwrocila sie do Fishera. -Powiedzial, ze z toba porozmawia. Poinformowalam go, ze nie jestes z rzadu, bo rzadu to on nie lubi, i ze piszesz ksiazke o Czarnobylu po katastrofie. -Popros go, zeby opowiedzial o tej nocy, gdy znikneli zolnierze. Jelena przetlumaczyla slowa Fishera. Aleksy odpowiedzial. Mowi, ze bylo to po polnocy, gdy lowil ryby w zbiorniku chlodzacym przy elektrowni - zaczela tlumaczyc. - Zobaczyl wojskowa ciezarowke. Pojawila sie na drodze po drugiej stronie zbiornika, po czym zawrocila ku kopcom czy bunkrom, ale musiala sie zatrzymac, nim tam dotarla, bo zgasly swiatla i silnik. Kilka minut pozniej z przeciwka nadjechala kolejna ciezarowka. Stanela przed ta wojskowa. Mezczyzni, ktorzy wysiedli z drugiej ciezarowki, nie mieli na sobie mundurow. To go zaciekawilo. Podplynal w szuwary, by lepiej wszystko widziec. Bylo tam dwoch zolnierzy z wojskowej ciezarowki i czterech cywili z tej drugiej. Chwile rozmawiali, a potem tych czterech zniknelo za samochodem. Gdy sie znow pojawili, mieli na sobie skafandry jak kosmonauci. -Kombinezony chroniace przed skazeniem - zgadl Fisher. -Tez tak sadze. Aleksy ciagnal swa opowiesc. -Dwoch z nich nioslo jakies duze blyszczace skrzynki. Wszyscy razem weszli miedzy kopce. Zolnierze zostali z tylu. Oparli sie o ciezarowke i palili papierosy. - Minelo jakies dwadziescia minut. Czterech mezczyzn wyszlo zza kopca, tym razem kazda skrzynke nioslo dwoch z nich. Zaladowali skrzynki na pake swojej ciezarowki, zdjeli kombinezony i dolaczyli do zolnierzy. Rozmawiali kilka minut, potem jeden z cywilow poszedl do swojej ciezarowki, otworzyl drzwiczki, wyjal walizke i wrocil do pozostalych. Wreczyl walizke jednemu z zolnierzy i wtedy... Wtedy to sie stalo. -Co sie stalo? - dopytywal sie Fisher. Uniosla reke, proszac o cisze, pochylila sie nad Aleksym i polozyla mu reke na przedramieniu. Rozmawiali chwile. Wreszcie Jelena odsunela sie od staruszka i marszczac brwi, spojrzala na Fishera. -Mowi, ze po tym, jak cywil wreczyl zolnierzowi walizke, jego trzej towarzysze wyciagneli pistolety i zaczeli strzelac. Pierwszy z zolnierzy osunal sie na ziemie, ale drugi, padajac, zdazyl jeszcze oddac dwa strzaly z karabinu. Zabil jednego z cywili. Przywodca, ten z walizka, podszedl blizej i dobil zolnierzy strzalami w glowe. Przeladowal pistolet i wpakowal caly magazynek w twarz martwego cywila. Cala trojka przeciagnela ciala za kopce, wsiadla do ciezarowki i odjechala. Mowi jeszcze, ze pogrzebal obu zolnierzy i tego cywila w lasach za bunkrami. -Wiedzialas o tym? - zapytal Fisher. -Cos ty! Slyszalam tylko plotki, ze Aleksy widzial tych mezczyzn tej nocy, gdy znikneli. -Powiedzial komus? Jelena spytala o to, po czym przekazala odpowiedz. -Mowi, ze tak, ale nie jest pewien. Chyba cos mu sie pomieszalo. -Niech sie zastanowi. -Mowi, ze powiedzial dowodcy strefy. ROZDZIAL 34 Dotarcie na miejsce opisane przez Aleksego zajeloby raptem pietnascie minut. Nim tam jednak dojechali, Fisher polecil Jelenie zatrzymac samochod. Wylaczyl gorne swiatlo i otworzyl drzwi.-Spotkamy sie na glownej drodze za dwie godziny - oznajmil. -Pojde z toba. Pomoge ci. -Pomozesz mi, czekajac na mnie w domu. Musze tylko cos sprawdzic, a sam uwine sie szybciej. Otworz bagaznik. Kiedy to zrobila, wyciagnal z niego torbe z ekwipunkiem, jaki dla niego przygotowala - dwa kombinezony z kapturami, respirator, gogle, buty i dwie pary rekawic. -Pamietasz, jak to wszystko wlozyc? - upewnila sie. -Tak. -A o tasmie izolacyjnej? Na nadgarstkach, kostkach i wokol karku? Musisz sie szczelnie owinac. -Nie zapomne. Zamknal drzwi i Jelena odjechala. Odczekal, az tylne swiatla kadet-ta znikna za zakretem, zarzucil torbe na ramie i zaglebil sie w las. Fisher wcale nie uwazal, zeby Aleksemu cos sie pomieszalo. Wierzyl w kazde slowo starego czolgisty. Ktos kupil wjazd do zony, a nastepnie dostep do jednego z bunkrow. Takich transakcji nie dobija sie z dwoma szeregowcami, raczej z oficerami sztabowymi - na przyklad z dowodca strefy. Fisher nie wiedzial co prawda, czy czlowiek ow zdawal sobie sprawe, ze jego zolnierze zostana zamordowani, a Jelena twierdzila, ze ow dowodca - w stopniu pulkownika - przed dwoma dniami odszedl na emeryture i przeniosl sie do Jalty, kurortu nad Morzem Czarnym. Aleksy twierdzil, ze pulkownik, gdy wysluchal opowiesci o strzelaninie, podziekowal mu, obiecal, ze w tej sprawie zostanie wszczete sledztwo, a nastepnie kazal przysiac, ze dochowa tajemnicy. Aleksy nie bardzo mu jednak wierzyl, wiec powiedzial, ze wszystkie trzy trupy zabrala cywilna ciezarowka. -Cywilem sie nie przejmowal - przetlumaczyla Jelena - ale obawial sie, ze pulkownik nie postapi wlasciwie wobec zabitych zolnierzy. Byli towarzyszami broni, zasluzyli sobie na wojskowy pogrzeb. Fisher mogl tylko snuc domysly, dlaczego pulkownik zostawil Aleksego przy zyciu, podejrzewal jednak, ze mialo to cos wspolnego z uznaniem, jakim staruszek cieszyl sie w okolicy. Zaginiecie dwoch mlodych szeregowcow uznano za dezercje, gdyby jednak zaginal Aleksy, miejscowi chcieliby wyjasnic te tajemnice. Odtwarzajac w pamieci mape narysowana przez Jelene, Fisher kluczyl przez mroczny las, az doszedl do strumienia i podazyl z jego biegiem na wschod, do ujscia obrosnietego trzcina i palka. Znalazl sie na wschodnim brzegu zbiornika chlodzacego elektrowni. Wyciagnal licznik Geigera i przesunal nim nad ziemia i pobliskimi zaroslami. Od szybkiego cykania w implancie ciarki przeszly mu po plecach, jednak odczyt miescil sie w dopuszczalnych granicach. Wedlug Grimsdottir wchlonieta tu dawka promieniowania odpowiadac bedzie w przyblizeniu trzem przeswietleniom klatki piersiowej. W oddali, za trzcinami, widzial zarys bryly elektrowni. Znajdowal sie czterysta metrow od miejsca najstraszliwszej katastrofy nuklearnej w dziejach swiata. Rankiem w dzien po wybuchu ratownicy wreszcie zdali sobie sprawe, ze ich walka z pozarem w kraterze jest z gory skazana na niepowodzenie. Ogien podsycal nie tylko stopiony zuzel z pozostalosci pretow paliwowych, ale takze latwo palny moderator grafitowy, ktory utlenil sie z oslon pretow. Wezwano smiglowce; zrzucily w te otchlan ognia substancje absorbujace promieniowanie. W ciagu kolejnych szesciu dni wykonano niemal dwa tysiace lotow przez radioaktywny dym buchajacy ze szczatkow reaktora. Do krateru zrzucono piec tysiecy ton olowiu, piasku, gliny, dolomitu, fosforanu sodowego i plynnych polimerow - az w koncu tydzien po eksplozji ogien zgasl. Zaden z pilotow, ktorzy uczestniczyli w gaszeniu szalejacego pozaru, nie przezyl promieniowania. Po drugiej stronie zbiornika Fisher dojrzal kopce. Usypano je na planach kwadratow, w grupach po trzy. Miedzy kwadratem zachowano odstepy o szerokosci stu metrow. Kopce owe, bedace niczym innym, jak kontenerami wielkosci autobusow, zasypano warstwami ziemi, a nastepnie ulozono na nich betonowe pokrywy. Tak jak wszedzie w Czarnobylu, natura upomniala sie o swoje; tam, gdzie byly bunkry, utworzyly sie porosle zaroslami wzgorki. Gdyby Fisher nie wiedzial, gdzie ich szukac, moglby je wziac za naturalne elementy krajobrazu. Przedzieral sie przez sitowie, az dotarl na przeciwlegly brzeg. Juz mial przejsc na druga strone drogi, gdy uslyszal warkot silnika. Przykucnal. Zobaczyl swiatla. Pojazd jechal wolno; zatrzymal sie przy pierwszych bunkrach. Swiatlo szperacza omiotlo kopce i zgaslo. Samochod ruszyl dalej. Powtorzylo sie to przy nastepnej grupie kopcow. Kiedy pojazd sie zblizyl, Fisher zobaczyl, ze to GAZ-67, sowiecka terenowka z czasow II wojny swiatowej. Z przodu siedzialo dwoch zolnierzy. Terenowka podjechala kawalek i przystanela przy jego kryjowce. Zolnierze obszukali kolejne kopce, po czym ruszyli dalej. Po nieskonczenie dlugich dziesieciu minutach gazik zniknal za zakretem. Tylko swiatlo szperacza pojawialo sie co kilka sekund, by omiesc kolejnych kilka bunkrow i zgasnac. Fisher przemknal przez droge, zbiegl po nasypie i przedarl sie przez wysokie trawy ku polance przy bunkrach. Wyciagnal licznik Geigera. Odczyt nieco podskoczyl, ale wciaz miescil sie w dopuszczalnych granicach. Aleksy twierdzil, ze cywile interesowali sie bunkrem numer 3, najbardziej oddalonym od drogi. Fisher przebiegl miedzy dwoma pierwszymi kopcami, skrecil w prawo i przystanal przy numerze 3. Znow zerknal na odczyt licznika - nadal wszystko w porzadku. Obszedl kopiec, az znalazl sie z tylu, wlozyl gogle i przelaczyl sie na podczerwien. Zaparlo mu dech w piersiach. Granatowy grunt pod stopami przechodzil w neonowy blekit u podnoza wzniesienia. Potem kolor zmienial sie gwaltownie - od podstawy kopca az po jego szczyt byl pomaranczowozolty. Nawet po dwudziestu latach z okladem radioaktywne odpady wciaz promieniowaly cieplem przez kilka metrow gleby i warstwe betonu. Fisher znow poczul uklucie niepokoju. Nie mysl o tym, Sam, napomnial sie. Rob, co masz robic, i splywaj. Otworzyl plecak, pogrzebal w nim i znalazl skladana saperke. Szybko ja rozlozyl i obszedl kopiec, przystajac co jakis czas, by wepchnac ostrze w zbocze. Za dziesiatym razem saperka trafila w kieszen powietrzna. Przekrecil ostrze, odgarniajac ziemie, az odslonil niewielki otwor. Wlaczyl latarke i poswiecil do srodka. W glebie wykopano tunel. Na jego koncu Fisher ujrzal kawalek przerdzewialej stali. ROZDZIAL 35 Odlozyl lopate i zblizyl do tunelu licznik Geigera. Cyfry niebezpiecznie podskoczyly. Chwycil torbe i sie wycofal. Nastepnie na otwartej przestrzeni kawalek dalej wykopal otwor szeroki na szescdziesiat centymetrow i na szescdziesiat centymetrow gleboki.Wlozyl kombinezon, respirator, wreszcie gogle. Nie spieszyl sie. Chcial miec pewnosc, ze wszystkie czesci ubioru sa dobrze dopasowane, a suwaki i klapy dopiete jak nalezy. W koncu, zgodnie z instrukcjami Jeleny, owinal wszystkie laczenia tasma izolacyjna. Mimo odziezy ochronnej w kwestii wejscia do wnetrza kontenera byla nieugieta: -Nie dluzej niz cztery minuty. Nie dotykaj niczego, czego nie musisz. W nic nie uderzaj, o nic sie nie ocieraj. Poruszaj sie powoli... bardzo powoli, jakbys brodzil w wodzie. Fisher wlaczyl lampe na czole i wrocil do kopca. Zaczal powiekszac tunel. Nie bylo to trudne. Jego poprzednicy odwalili cala ciezka robote. Wylot tunelu przykryli tylko warstwa brzozowych galezi, na ktorej ulozyli kawalki murawy ze zbocza kopca. Po zaledwie pieciu minutach pracy odslonil caly tunel. Wysoki na metr dwadziescia i szeroki na szescdziesiat centymetrow prowadzil bezposrednio do przerdzewialych drzwiczek kontenera, zabezpieczonych ryglem. Uwalany ziemia rozciety skobel lezal u progu. Fisher chwile odpoczal. Kombinezon, rekawice i buty byly impregnowane chemicznie, by zapobiegac absorpcji izotopow radioaktywnych, tym samym jednak zatrzymywaly cieplo ciala. Czul, jak pot splywa mu po karku i po bokach. Slyszal swist swojego oddechu wewnatrz maski respiratora. Gogle zaszly mu mgla, ale bojac sie dotknac czegokolwiek prawdopodobnie juz skazonymi rekawicami, nie oczyscil ich. A przeciez to, czego doswiadczal, bylo tylko namiastka tego, przez co musieli przejsc ratownicy, przybyli tu po eksplozji! Z braku czasu i rak do pracy setki zolnierzy i cywili pozostawalo cale dnie w ochronnych kombinezonach, spychajac lopatami, wiadrami, a nawet rekoma radioaktywne zgliszcza z powrotem w otchlan, ktora je wyplula. Odlozyl lopate i zanurkowal do srodka. Idac za swiatlem czolowki, zaglebil sie w tunel. Spadaly na niego male kamyki i grudki ziemi. Zwisajace ze stropu korzenie wyciagaly sie ku niemu niczym strupieszale palce. Siegnal do drzwi kontenera i zamarl. Wez gleboki oddech. Chwycil za rygiel i uniosl go. Myslal, ze przerdzewialy metal zaskrzypi, jednak, ku jego zaskoczeniu, poruszal sie bezglosnie. Zaciekawiony, przyjrzal sie dokladnie mechanizmowi. Byl dobrze naoliwiony. Fisher poczul, ze serce bije mu szybciej. Tak, to tu wszystko sie zaczelo. Przed paroma miesiacami czterej mezczyzni wczolgali sie do tego tunelu, naoliwili ten skobel, po czym dostali sie do srodka i wykradli radioaktywne odpady, ktore nastepnie trafily na poklad "Trego" i do wodociagow Slipstone. Otworzyl drzwi; posypaly sie na niego grudki ziemi. Zamarl, czekajac, az przestana spadac, po czym otworzyl drzwi na osciez i poswiecil do wnetrza latarka. Zobaczyl siegajaca mu do piersi sciane grafitowego popiolu i odlamkow metalu. Niby nic, zwykly popiol, zwykly metal, tyle ze tak radioaktywne, iz nawet teraz, dwadziescia lat po tragedii, bezposredni kontakt z nimi zabilby go w kilka minut. Az do tej chwili jakas czastka umyslu Fishera uznawala cala historie za zbyt nierealna, by w nia uwierzyc. Ale oto w zasiegu reki mial dowod. Brakowalo czesci sterty odpadow. Zgarnieto je, jak przypuszczal, dwoma szuflami, ktore lezaly porzucone u jego stop. Powoli i ostroznie wycofal sie z kontenera do tunelu. Z kieszeni na udzie wydobyl walcowaty pojemnik na probki wielkosci kubka - ostatni element wyposazenia, jaki zapewnila mu Jelena. Wykonana z ultra-lekkiego stopu tytanowego tuleja miala podwojne scianki, obramowanie z olowiu i idealnie dopasowane zakrecane wieczko. Odkrecil je. Wewnatrz znajdowala sie druga, identyczna tulejka, tyle ze wielkosci kciuka, zabezpieczona trzema bolcami na sprezynach. Wyciagnal ja i odkrecil kolejna pokrywke. W srodku byla tytanowa lopatka o pojemnosci cwierci lyzeczki od herbaty. Z lopatka w jednej, a tulejkaw drugiej rece Fisher wrocil do kontenera. Juz mial ukleknac, gdy przypomnial sobie slowa Jeleny. "W nic nie uderzaj, o nic sie nie ocieraj". Rozstawil wiec szeroko nogi, by utrzymac rownowage, i powoli przykucnal. Delikatnie zaglebil czubek lopatki w kopiec odpadow u swoich stop. W swietle czolowki widzial, jak narzedzie otacza miniaturowa chmurka popiolu. Zamarl w bezruchu i odczekal, az pyl osiadzie. Nastepnie wyciagnal lopatke i zebrany material umiescil w tulejce. Zrobil to jeszcze piec razy, az cala wypelnila sie popiolem, potem odlozyl lopatke na bok. Wycofal sie z kontenera do tunelu; wsunal mala tulejke do wiekszej i zakrecil obie pokrywki. Nawet nie zdawal sobie sprawy, ze przez caly czas wstrzymywal oddech. Wypuscil powietrze. Zamknal drzwi kontenera i zasunal rygiel. Zgodnie z kategorycznymi zaleceniami Jeleny zdjal zewnetrzne rekawice i odlozyl je na bok. Nastepnie podniosl tuleje, podszedl do wylotu tunelu i zostawil pojemnik na zewnatrz. Wrocil do srodka, zdjal buty, postawil je obok rekawic i wyszedl z tunelu. Owionelo go chlodne, nocne powietrze. Zwalczyl przemozna chec zrzucenia z siebie reszty ubioru. Zwolnij, Sam. Juz prawie koniec. Jeszcze kilka czynnosci i po wszystkim. Podszedl do wykopu, wolno zdjal odziez ochronna i umiescil ja w dziurze. To samo zrobil ze spodnia warstwa ubrania - cienkim bawelnianym wdziankiem, w ktore wyposazyla go Jelena. Calkiem nagi, wydobyl z torby z ekwipunkiem butle wody i splukal sie caly od czubka czaszki po podeszwy stop. Obmyl tez pojemnik z probka. Wytarl sie, wlozyl wlasne ciuchy i przysiadl, by zlapac oddech. Pocil sie, a nogi mial jak z waty. Dobiegl go warkot silnika GAZ-a. Porwal torbe i padl plackiem za bunkrem. Kilka sekund pozniej swiatlo szperacza przesliznelo sie po ziemi i zboczu kopca, o wlos mijajac wlot tunelu. Potem zgaslo. Po chwili warkot gazika ucichl w oddali. Kiedy samochod odjechal, Fisher zawalil wejscie do tunelu i zakryl otwor. Zarzucil torbe na ramie, po czym wydobyl OPSAT. Aleksy opisal droge do grobow na tyle dokladnie, ze Sam mogl odnalezc charakterystyczne punkty orientacyjne na mapie OPSAT-u. Okreslil swoje polozenie i znow wszedl w las, kierujac sie na polnocny wschod Aleksy pogrzebal zolnierzy we wspolnym grobie pod swierkiem. W mogile wetknal maly krzyz z galazek. Cywila wrzucil do plytkiego grobu w glebi lasu. Po pietnastu minutach marszu Fisher, kierujac sie wskazaniami OPSAT-u, odszukal to miejsce. Cos go tknelo. Nie mogl jeszcze odejsc, musial je najpierw sprawdzic. Uzywajac saperki, przerzucal ziemie, az znalazl prowizoryczny grob. Zaczal go okopywac, az trafil na cos twardego. Zaglebil reke w ziemie i zacisnal ja na jakims przedmiocie. Z obrzydzeniem stwierdzil, ze to nadgarstek. Cialo mialo konsystencje zgnilej dyni. Uniosl powoli nadgarstek, az wylonilo sie przedramie, potem ramie... Nozdrza wypelnil mu smrod rozkladu. Zacisnal powieki i z trudem przelknal sline. Kopal dalej, az odslonil calego trupa. Aleksy pogrzebal mezczyzne twarza ku gorze, z ramionami skrzyzowanymi na piersi. Uplyw czasu sprawil, ze skora przegnila, odkrywajac pozieleniale i poczerniale od plesni platy miesni. W niektorych miejscach przeswitywaly nawet kosci. Fisher uniosl kolejno rece, by przyjrzec im sie z bliska. Brakowalo opuszkow palcow. Twarz byla zmasakrowana. Zostalo z niej troche skory i ciala wokol kosci policzkowych i oczodolow, ale nawet te resztki poszarpaly kule. Pochylil sie tak, ze od twarzy trupa dzielilo go zaledwie kilka centymetrow. Nie mogl miec pewnosci - nie sposob bylo dowiesc tego ponad wszelka watpliwosc - lecz moglby przysiac, ze nad oczodolami widac fald mongolski. Typowy dla Azjatow. ROZDZIAL 36 Wydzial Trzeci-Postawilbys na to swoje zycie? - dociekal Lambert. - A obstawialbys wojne? Fisher sie zamyslil. Instynkt podpowiadal mu, ze odpowiedz powinna byc twierdzaca, ale Lambert nie bez powodu zadal pytanie w taki wlasnie sposob. Stawka bylo zycie tysiecy ludzi, mogacych zginac w wojnie, ktora na zawsze zmieni nie tylko oblicze Bliskiego Wschodu, ale i pozycje Ameryki na swiecie. Decyzji tej wagi nie podejmuje sie, kierujac sie instynktem. -Swoje zycie bym postawil - odparl. - Ale wojny bym nie obstawial. Przekonany byl, ze toczy sie tu jakas gra, a przeciwnik nie odkryl jeszcze wszystkich kart. Kto jednak za tym stal? Kto byl ta druga strona? Pozornie dowody obciazaly Iran: FBI przetrzymywalo trzech podejrzanych. Wszyscy zgodzili sie zeznawac, a kreslony przez nich trop prowadzil do Teheranu. A co on mial? Nieistniejacy juz jacht i trupa wygladajacego na Azjate. Obfotografowawszy go cyfrowka ze wszystkich stron, Fisher przykryl prowizoryczny grob ziemia. Potem wrocil po wlasnych sladach przez las do glownej drogi. Zgodnie z obietnica czekala tam juz na niego Jelena. Bez slowa dowiozla go prawie pod sam punkt kontrolny zony. Pozegnanie bylo niezreczne. Przez ostatnie dwa dni cos najwidoczniej zaczelo miedzy nimi iskrzyc, jednak Fisher wiedzial, ze z tej maki chleba nie bedzie. Przez moment zastanawial sie, czy nie zabrac jej ze soba - i do diabla z CIA - ale szybko stlumil to pragnienie. Gdyby ich zlapali, ona zostalaby aresztowana, a on zatrzymany do wyjasnienia - a i to w najlepszym wypadku. Stawka byla za duza, a czasu za malo. Mogl tylko obiecac, ze porozmawia z CIA w jej imieniu. W odpowiedzi tylko skinela glowa. -Czemu sie wahasz? - spytal Lambert. -Chodzi ci o to, czemu nie gram dobrego wojaka? Dlaczego po prostu nie przyjme rozkazu do wymarszu? Chyba wiesz o mnie troche wiecej, Lamb. -I owszem. Wiem tez, jak nie cierpisz polityki. -Kiedy to wszystko sie zaczelo, powiedziales mi, ze prezydent chce, zebysmy postawili kropke nad kazdym "i", nim pociagnie za spust. A tu mamy takie "i" bez kropki. -Pulkowniku, cos chyba jest na rzeczy. - Grimsdottir weszla do sali dowodzenia. Usiadla przy stole konferencyjnym i pchnela ku Lambertowi kartonowa teczke. - Udalo mi sie wydobyc calkiem sporo danych z tego twardego dysku, ktory Sam przywiozl z Hongkongu. Lambert przez chwile przegladal zawartosc teczki. -Mozesz to przetlumaczyc na nasze? -Na calym dysku pelno jest sladow Marcusa Greenhorna. Chyba powoli ucze sie jego sztuczek. Na szczescie nie bylo tam wirusa. Napisal tylko kod zintegrowanego firewalla. Szkoda, ze nie zyje. Chetnie bym sie z nim znow zmierzyla. Zadzwonil stojacy obok Lamberta telefon. Szef podniosl sluchawke. -Zaprowadz go na gore - odparl po chwili milczenia i rozlaczyl sie. - Tom Richards - oznajmil. Kiedy Fisher wyladowal w bazie lotnictwa w Andrews, specjalny kurier CIA odebral od niego czarnobylska probke i zawiozl ja do analizy do Narodowego Laboratorium Departamentu Energii w Oak Ridgc. -Zanim tu przyjdzie - odezwal sie Fisher - chcialbym cie prosic o przysluge. - Wyjasnil sytuacje Jeleny. - Wypalila sie, pulkowniku. Wczesniej czy pozniej ja zlapia. Lambert w zamysleniu kiwal glowa ale z jego spojrzenia dalo sie wyczytac powatpiewanie. Informacje, ktore Jelena przekazywala CIA, choc mialy pewna wartosc, nie byly jakies nadzwyczajne. Ryzykowac zycie agentow i cenne srodki, by ja ewakuowac? Raczej nie. -Zobacze, co sie da zrobic, Sam, ale sam wiesz, co najpewniej odpowiedza. -Pociagnij za sznurki. Rozlegl sie dzwonek u drzwi sali dowodzenia. Lambert nacisnal przycisk na blacie stolu. Zahuczalo i otworzyl sie zamek szyfrowy. Wszedl Tom Richards i dolaczyl do siedzacych za stolem. -Nie mam za wiele czasu - oswiadczyl - wiec od razu przejde do rzeczy: probka, ktora przywiozles z Czarnobyla, idealnie odpowiada temu, co znalezlismy na pokladzie "Trego" i w Slipstone. Nie ma co do tego najmniejszych watpliwosci. -I gdzie to nas doprowadzi? - spytal Lambert. -Dzis wieczorem prezydent przemowi do narodu. Godzine wczesniej spotka sie z ambasadorami Federacji Rosyjskiej i Ukrainy. Ma im do powiedzenia jedno: czy to przez zaniedbanie, czy umyslne dzialanie, Moskwa i Kijow ponosza jednakowa odpowiedzialnosc za niezabezpieczenie odpadow, ktorych uzyto podczas atakow. Najwazniejsze punkty prezydenckiego wystapienia w ciagu kolejnych tygodni bedzie sie powtarzac opinii publicznej do znudzenia - ustami senatorow, czlonkow Izby Reprezentantow oraz urzednikow z Bialego Domu i Pentagonu. Cios wymierzony w Rosje i Ukraine mial byc nie tyle oskarzeniem, ile przestroga: nie mieszajcie sie do tego, co ma nastapic. Pytanie tylko, czy mozna jeszcze zatrzymac te machine, nim padna pierwsze strzaly? -Ryzykowne pociagniecie, Tom - mruknal Lambert. -Mamy dowody. Odpady pochodzily z Czarnobyla. Pewnie sprzedal je ten emerytowany juz dowodca strefy. A gdzie sie znalazly? Na pokladzie statku na kursie kolizyjnym z naszym wybrzezem i w instalacji wodociagowej jednego z naszych miast. Wedlug ostatnich szacunkow w Slipstone zginely ponad cztery tysiace ludzi. Ktos za to musi odpowiedziec. -Wciaz nie odpowiedziales na moje pytanie - przerwal mu Lambert. - Gdzie to nas doprowadzi? Jesli nie uslysze czegos wiecej, mam prawo zakladac, ze wciaz obowiazuje mnie rozkaz prezydenta. Nadal mamy misje do wykonania. Richards wzruszyl ramionami. -Za to mi juz nie placa, pulkowniku. Jestem tylko poslusznym wykonawca rozkazow prezydenta. -Jak my wszyscy. Oszczedz mi tej gadki, Tom. Jakie sa nastroje w Langley? Richards zamknal teczke i odchylil sie na krzesle. -Sytuacja jest jasna. Dowody niemal niepodwazalne. Jesli jednak chodzi o nas, z wydzialu operacyjnego, to uwazamy, ze cos nam umyka. -Witamy w klubie - mruknal Fisher. -Problem wyglada tak. Te dwie operacje - "Trego" i Slipstone - to akcje o wiele bardziej zlozone niz zamachy z jedenastego wrzesnia. Poziom komplikacji operacji i wielkosc wlozonych w nia srodkow finansowych robia wrazenie. Jak dla mnie cos takiego zazwyczaj oznacza, ze zaangazowane jest cale panstwo. Uwazam, ze zbyt latwo zlapalismy tych gosci, moze nie typka z "Trego", ale z pewnoscia podejrzanych ze Slipstone. Byli niezdarni. Za wolni. Nie mieli porzadnego planu ewakuacji. Ta niespojnosc miedzy sama operacja a ich zachowaniem po fakcie jest wysoce niepokojaca. -Moze Teheran chcial, zeby wpadli - wlaczyla sie Grimsdottir. - Dzieki temu moga zaprzeczyc lub przyznac sie do wszystkiego, w zaleznosci od sytuacji. -Myslelismy o tym - powiedzial Richards. - Mimo wszystko takie spekulacje niczego nie zmieniaja. Kraje wypowiadaly sobie wojny pod bardziej blahymi pretekstami i przy mniejszej liczbie dowodow. Mamy poparcie Kongresu, ONZ i niemal calej reszty swiata. - Zerknal na zegarek, zebral papiery i wstal. -Dzieki, ze wpadles, Tom - pozegnal go Lambert. -Cala przyjemnosc po mojej stronie. Odwaliliscie kawal dobrej roboty. Kiedy tylko Richards zniknal za drzwiami, Lambert zwrocil sie do Fishera i Grimsdottir. -Slyszeliscie, co powiedzial: zegar tyka. Po dzisiejszym przemowieniu prezydenta do narodu znajdziemy sie u progu wojny. Mamy cos, co wskazywaloby, ze podazamy w niewlasciwym kierunku? Grimsdottir chrzaknela. -Niewykluczone. ROZDZIAL 37 -Zamieniam sie w sluch - oznajmil Lambert.-To prawdziwa ironia losu - wyjasniala Grimsdottir. - Ten, kto probowal skasowac zawartosc twardego dysku, nim zwrocil go do Excelsiora, niezle popracowal. Nawet by mu sie udalo, gdyby nie firewall Greenhorna. Ochronil nie tylko kawalek dysku, ale i bufor. Wlasnie tam to znalazlam. I zademonstrowala im wydruk, ktory wydal sie Fisherowi niczym wiecej jak zbiorem przypadkowych cyfr oddzielonych przecinkami, srednikami i kropkami. Jednak podkreslony fragment wygladal d/iw nie znajomo: 207.142.131.247. -To adres 1P. - Fisher natychmiast rozpoznal ciag znakow. Wiedzial, ze adres IP to unikatowy identyfikator przypisany kazdemu urzadzeniu sieciowemu - od ruterow i serwerow po komputery osobiste i faksy. -Brawo, panie Fisher. Wygral pan lodowke - zakpila Grimsdottir. - Lepszego tropu nie moglismy sobie wymarzyc. Ten wlasnie adres IP doprowadzil mnie do dostawcy uslug internetowych z Hongkongu, on z kolei do konta poczty elektronicznej, a ono do firmy Shinzhan Network Solutions z Szanghaju. Shinzhan specjalizuje sie w swiadczeniu uslug satelitarnego dostepu do Internetu. Zgodnie z ich rejestrami z konta tego oplacany jest szerokopasmowy przekaz odbierany na pewnej wyspie u wybrzezy Chin, na Cezi Maji - urwala, spogladajac na nich znaczaco. - Nic wam to nie mowi? Fisher i Lambert zgodnie pokrecili glowami. -Na Cezi Maji ponoc osiadl Bai Kang Szek, po tym jak zniknal przed pietnastoma laty. Fisher az sie pochylil, by lepiej slyszec. -Mozesz powtorzyc? -Bai Kang Szek. To jego wyspa, tak przynajmniej glosi legenda. Fisher byl rownie zdumiony faktem, ze w ukladance znow pojawil sie watek chinski, i tym, ze w postaci tego wlasnie nazwiska. Bai Kang Szeka nazywano chinskim Howardem Hughesem. Pod koniec lat trzydziestych ubieglego wieku jego ojciec byl wlascicielem malej floty holownikow, stacjonujacej w Szanghaju. Kiedy po II wojnie swiatowej Chiny staraly sie odbudowac gospodarke, Szek senior wystapil do rzadu z propozycja: wylacznosc na eksploatacje wszystkich wrakow zatopionych podczas wojny na Morzu Wschodnio- i Poludniowochinskim w zamian za sprzedaz zlomu, ktorego tak rozpaczliwie potrzebowal rozwijajacy sie przemysl. Dobito targu i rodzina Szeka zabrala sie do pracy. Mlody Bai Kang najpierw sluzyl na pokladzie jednego z holownikow ojca jako majtek, potem jako mat, by wreszcie w wieku lat szesnastu dochrapac sie rangi kapitana. Kiedy Szek senior odchodzil w 1956 roku na zasluzona emeryture, przekazujac imperium w rece Bai Kanga, imperium to rozszerzylo zakres dzialalnosci, nie tylko pozyskiwalo zlom, ale i swiadczylo uslugi w zakresie transportu, przetworstwa, produkcji broni, rolnictwa i gornictwa. Przez kolejnych czterdziesci lat Szek stal na czele Szek International i czuwal nad rozwojem jego dzialalnosci. W 1990 roku jego osobisty majatek szacowano na szesc miliardow dolarow netto. Rok pozniej, jak za dotknieciem czarodziejskiej rozdzki Bai Kang Szek nagle sie zmienil. Zaczal zachowywac sie nieobliczalnie. Dostawal napadow gniewu. Wszystkim czlonkom zarzadu nakazal podczas zebran nosic kapelusze. Wciaz podrozowal, pomieszkujac w jednym ze swoich kilkudziesieciu domow przez dokladnie jedenascie dni i przenoszac sie do kolejnego. Mowilo sie tez, ze zaczal przyjmowac posilki jedynie w formie papki. Lista jego kolejnych dziwactw nie miala konca. Zarzad firmy kilkakrotnie usilowal przejac nad nia kontrole, jednak mimo ze Szek coraz bardziej dziwaczal, pozostawal w doskonalej kondycji umyslowej. Choc jego zachowanie z kazdym dniem stawalo sie coraz bardziej ekscentryczne, jego zmysl biznesowy nigdy go nie zawodzil. Szek International nadal wykazywalo rekordowe zyski. I naraz w 1991 roku Szek zwolal konferencje prasowa - co samo w sobie bylo juz czyms nadzwyczajnym. Ubrany we frak z dlugimi polami, z laseczka w rece, oznajmil swiatu, ze wycofuje sie z dzialalnosci, by zajac sie "sprawami duchowymi". Sprzedaje wiec swoje udzialy Szek International zarzadowi za rownowartosc szesnastu dolarow amerykanskich. Oglosiwszy to, niezdarnie zamienil swa laseczke w bukiet kwiatow, poklonil sie zebranym i opuscil pomieszczenie. Ostatni raz widziano go, jak wsiada do limuzyny i odjezdza w sina dal. Wtedy tez po raz ostatni uwieczniono go na fotografii. Przez minionych pietnascie lat spiskowe teorie dziejow z Bai Kang Szekiem w roli glownej rozrosly sie do mitycznych wrecz rozmiarow. Przewijal sie w nich jeden wspolny watek: Szek wciaz zyl, odciety od swiata w jakims azylu. -Nie zrozum mnie zle - wlaczyl sie Fisher. - Ciesze sie, ze wreszcie mamy cos, co zdaje sie potwierdzac moje przeczucie, ale mysl, ze nasz glowny podejrzany to osoba znana z tego, ze nosila zlocone okulary plywackie w miejscach publicznych, mnie bulwersuje. -Mnie tez - zawtorowal mu Lambert. Grimsdottir rozlozyla bezradnie rece. -Ja tylko przedstawiam fakty. Silniki na pokladzie "Trego" nabyla firma Song Woo International; posiada ona konto w Shinzhan Network Solutions, z ktorego oplacany jest satelitarny dostep do Internetu na wyspie Cezi Maji na Morzu Wschodniochinskim. -Ktora z kolei moze, choc nie musi, byc schronieniem odludka, ktory moze, choc nie musi, byc szalony... i moze, choc nie musi, wciaz zyc - dopowiedzial Fisher. -Tak to mniej wiecej wyglada. Z wyjatkiem jednego szczegoliku. - Wlaczyla pilotem monitor LCD. Na ekranie pojawil sie obraz poroslej dzungla wyspy. - Wedlug wiarygodnych doniesien Cezi Maj i posiada system zabezpieczen godny bazy wojskowej: lodzie patrolowe, czujniki, uzbrojeni po zeby straznicy, wszystko ogrodzone. Nie wiem, czy na wyspie rzeczywiscie mieszka Bai Kang Szek, ale widac, ze ktos tam bardzo chroni swoja prywatnosc. Fisher chwile przygladal sie zdjeciu. -Chyba mnie zapraszaja - stwierdzil. ROZDZIAL 38 Helikopter Mh-53 Pave Low, Morze WschodniochinskieTrzy godziny po tym, jak wystartowal z bazy sil powietrznych na M Okinawie i raz uzupelnil paliwo, pilot MH-35 wytracil predkosc i zawiesil smiglowiec nieruchomo w powietrzu. Wibracje, ktore Fisher znosil przez ostatni tysiac kilometrow, zmienily sie w lekkie drgania. W implancie uslyszal glos pilota. -Sir, znajdujemy sie nad punktem spotkania. -Kontakt radiowy? -Brak. Wie pan, jak to jest z tymi kalmarami. Pewnie sie zgubili. -Wyrazajcie sie, majorze. - Fisher spojrzal na zegarek. Byli na czas, okret podwodny sie spoznial. - Jak tam z paliwem? -Spokojnie. Nie wiem, jak wielkie ma pan wplywy, ale dzieki nim mamy cala Komete dla siebie. Kometa to skrot od Komety Rzygow, jak zartobliwie nazywano latajaca cysterne KC-135, ktora tankowala samoloty w powietrzu i spelniala role symulatora stanu niewazkosci dla astronautow. Pozorna niewazkosc uzyskiwano, szybko wynoszac samolot na wysoki pulap, zeby zaraz potem zamknac przepustnice i pozwolic maszynie swobodnie opadac. W wyniku takiego manewru pasazerowie tracili swoj wzgledny ciezar, czemu czesto towarzyszyly gwaltowne nudnosci. Cysterna krazyla teraz dziesiec kilometrow nad ich glowami, gotowa w kazdej chwili zatankowac smiglowiec, jesli tylko zaszlaby taka potrzeba. Na laweczce naprzeciwko Fishera siedzialo dwoch strzelcow, zarazem technikow. Przez ostatnia godzine byli pochlonieci gra w remika. Przyzwyczajeni do podrzucania niebezpiecznych ludzi w niebezpieczne miejsca, czlonkowie zalogi smiglowca do wszystkiego podchodzili bez emocji, nie zadajac zbednych pytan. Jesli nie liczyc pozdrowienia ruchem glowy, zolnierze nie zwrocili na Fishera uwagi od czasu, gdy wsiadl na poklad. Helikopter MH-53J Pave Low byl marzeniem kazdego agenta specjalnego. Zaprojektowany tak, by potajemnie umieszczac zolnierzy w zastrzezonych strefach i potem ich stamtad ewakuowac, byl szybki, cichy i wyposazony w pakiet awioniki, ktory nie pozostawial niczego do zyczenia: FLIR (kamere dzialajaca w podczerwieni), GPS, radar umozliwiajacy obserwacja terenu i omijanie przeszkod. Fisher wyjrzal przez okno. Pilot wylaczyl swiatla pozycyjne smiglowca, ale dzieki ksiezycowi w pelni Sam widzial falujacy szesc metrow nizej ocean. Odrzut rotorow zamienial powierzchnie wody w mgielke. Byla to kolejna specjalnosc Pave Low - uklad utrzymujacy stala wysokosc, ktory w polaczeniu z systemem GPS pozwalal smiglowcowi zawisnac nad wybranym punktem z dokladnoscia do pietnastu centymetrow. Dziesiec minut pozniej w implancie Fishera znowu rozbrzmial glos pilota. -Jest nasz towarzysz, sir. Marlin na stanowisku, gotowy do podjecia. -Przyjalem - odparl Fisher. - Powiedz im, ze bede za piec minut. -Jakies zyczenia? -Trzy metry wystarcza. Nie czekaj. -Na pewno? -Tak. Lec do domu. Dzieki za podwiezienie. Przywolal dwojke specjalistow, wskazal na siebie i szybko skierowal wyprostowany kciuk na dol. Zabrali sie do pracy. Swiatla w kabinie zaswiecily na czerwono, gdy wkladali mu kapok. Pierwszy z zolnierzy gestem polecil Fisherowi wstac i obrocic sie wokol wlasnej osi - tak skontrolowal osprzet, po czym klepnal go w ramie. Drugi zalogant odsunal drzwi kabiny. Zaparty nogami o prog i jedna reka o drzwi, gestem nakazal Fisherowi podejsc blizej. Agent poczul wibracje towarzyszace miarowej pracy rotorow. Przez otwarte drzwi wdzierala sie zimna mgielka. Powietrze mialo smak soli. Zolnierz przy drzwiach przycisnal dlon do ucha i powiedzial cos do mikrofonu. Pokazal Fisherowi trzy rozczapierzone palce, zwinal dlon w piesc, powtorzyl gest i polozyl dlon na plask: "Wysokosc trzy metry". Fisher kiwnal glowa. Drugi zolnierz wyjal z kamizelki swietlik chemiczny, zlamal go i wstrzasnal. Gdy tylko zaczal swiecic na zielono, wyrzucil go za drzwi. Swietlik spadl i zaczal miotac sie w wodzie, targany odrzutem rotorow. Poswiata miala byc dla Fishera punktem orientacyjnym w ciemnosci. Zolnierz stojacy przy drzwiach odsunal sie i dal Fisherowi sygnal do skoku. Napiety jak struna, z rekami skrzyzowanymi na piersi, przebil powierzchnie wody pod katem prostym. Ciemna glebina wygluszyla lopot rotorow. Fisher chwile poczekal w ciszy, nim sie wynurzyl. Gdy wyplynal, wystawil nad glowe dlon z uniesionym kciukiem. Czerwony prostokat swiatla - wnetrze kabiny MH-53 - zniknal, gdy zolnierze zasuneli boczne drzwi. Smiglowiec wzniosl sie, przechylil na lewo i pomknal w ciemnosc. Gdzies z prawej strony uslyszal szum babelkow, a potem swist. Trzydziesci sekund pozniej pojawilo sie swiatelko. Po krotkiej chwili zgaslo i mrugnelo jeszcze dwa razy. Fisher poplynal w jego kierunku. Okret podwodny typu Los Angeles, USS "Houston", SSN-713, znak wywolawczy Marlin, wynurzyl sie z wody. Z ciemnosci zalewanego falami pokladu wylonil sie kiosk wielkosci pietrowego budynku. U szczytu sznurowej drabinki czekal przykucniety marynarz. Fisher wspial sie na poklad. Zalogant dziwil sie pewnie, skad wzial sie samotny plywak na srodku Morza Wschodniochinskiego, ale absolutnie nie dal tego po sobie poznac. -Kapitan pozdrawia, sir. Prosze za mna. - Poprowadzil Fishera wzdluz pokladu, obok kiosku, do otwartego szybu ratunkowego na rufie. U dolu drabinki stal nastepny marynarz z recznikiem i kompletem granatowej odziezy. Na kieszonce koszuli mial wyszyte motto zalogi okretu: Semper Vigilants, zawsze czujny. Fisher wytarl sie i przebral. Przez pomieszczenie radiowe przeszedl do centrum dowodzenia. Przy stole nawigacyjnym stal kapitan "Houston". Na glowie mial niebieska czapeczke ze zlotymi liscmi debu na daszku. Fisher oslupial. Okazalo sie, ze kapitan to jego dlugoletni przyjaciel. -Witaj na pokladzie, przybyszu - powiedzial kapitan Max Collins, podchodzac blizej. Fisher uscisnal wyciagnieta reke i sie usmiechnal. -Prosze o zgode na pozostanie na pokladzie. -Udzielam. -Dobrze cie widziec, Max. Kope lat. -Taa i o ile dobrze pamietam, ostatnim razem nie musielismy wyciagac twojej zalosnej dupy z wody. Wszedles na poklad jak prawdziwy Homo sapiens. -Nie chcialem, zebys pomyslal, ze miekne - odcial sie Fisher. Okret podwodny "Houston" stacjonowal w porcie Apia na wyspie Guam. Tam tez Fisher ostatnim razem wsiadal na poklad, by udac sie na misje. Wczesniej tez zdarzylo im sie kilkakrotnie wspolpracowac, gdy Fisher byl jeszcze zwiazany z silami specjalnymi marynarki. Collins, jeden z najlepszych "wciskaczy" w calej flocie, slynal z tego, ze potrafil nie tylko umieszczac agentow w dobrze chronionych, zastrzezonych strefach, ale jeszcze przywozic ich z powrotem, calych i zdrowych. Collins poprowadzil kiedys "Houston" trzydziesci piec kilometrow w glab pilnie strzezonego polnocnokoreanskiego portu Nampo, az do ujscia rzeki Taedong. Potem przez osiemnascie godzin czekal w absolutnej ciszy z kilem na dnie, az Fisher wroci po zakonczonej misji. Co znamienne, Collins przypisywal sukces swojej zalodze i niemal bezglosnej pracy "Houston". Napedzane zasilanymi przez reaktory atomowe silnikami elektrycznymi okrety podwodne typu Los Angeles byly tak ciche, ze potocznie nazywano je "ruchomymi dziurami w wodzie". Collins usmiechnal sie od ucha do ucha. -Ze miekniesz? Do diabla, Sam, przeciez wiem, jak jest. Kawy? Usiedli w kajucie Collinsa, klitce ze skladanym blatem, prycza i mala umywalka z lustrem. Jak na okret podwodny, byly to warunki luksusowe. Do drzwi zastukal steward i wreczyl Collinsowi tace z dwiema filizankami i dzbankiem kawy. Collins nalal im parujacego naparu. Pod stopami Fisher czul wibracje silnikow. -Wlasnie dostalem aktualne zdjecia ze zwiadu - zaczal Collins. - Widze, ze znowu w pojedynke atakujesz jakas wyspe. Wstydz sie, Sam. Fisher pociagnal lyk kawy. Byla gorzka, goraca i przegotowana - po marynarsku. Taka uwielbial. -Po prostu jestem dobrym zolnierzem, Max. No wiec, jak to wyglada? -Nieciekawie. O co chodzi? - Collins ugryzl sie w jezyk. - Niewazne, nie chce tego wiedziec. Przy odrobinie szczescia dotrzemy tam za czternascie godzin. Przespij sie troche, a potem pokaze ci, co cie czeka. ROZDZIAL 39 Odglosy zanurzonego okretu podwodnego jak zwykle szybko uspily Fishera. Polaczenie szumu silnikow, cichego syku wody przeslizgujacej sie po zewnetrznym poszyciu i szmeru cyrkulatorow powietrza dzialalo jak srodek nasenny.Potrzebowal snu. Od czasu akcji na "Trego" chodzil na najwyzszych obrotach. Choc byl przyzwyczajony do takiego trybu zycia, wiedzial, ze stres i brak snu w koncu sie na nim zemszcza, opoznia jego reakcje i spowolnia myslenie. Swiadomy tego, co go czeka, nie mogl sobie na to pozwolic. Po czterech godzinach Collins wrocil i delikatnie potrzasnal Fisherem, podstawiajac mu pod nos kubek kawy. -Niezla drzemka, co? Zadzialala chociaz? Fisher jeknal, podniosl sie i usiadl, stawiajac stopy na pokladzie. -Ty mi powiedz. Wzial kubek i pociagnal lyk. Kawa byla slona i bardzo goraca. -Odprawa za dziesiec minut w mesie - poinformowal Collins. Fisher stawil sie po pieciu minutach. Podobnie jak wszystkie pomieszczenia na okrecie, mesa oficerska nie byla zbyt obszerna. Znajdowaly sie w niej trzy rzedy winylowych laweczek, przysrubowane do pokladu stoly i miniaturowa kuchnia w bocznej wnece. Sciany zdobily zdjecia ilustrujace historie "Houston" od polozenia stepki po terazniejszosc. Razem z Collinsem czekal jego pierwszy oficer Marty Smith. Fisher nie mial dotad okazji go spotkac, znal go jednak ze slyszenia. W polowie kariery w wywiadzie marynarki wojennej zmienil zdanie i przeniosl sie do floty, gdzie zaczal piac sie po drabinie kariery pod-wodniaka - od zaopatrzenia, przez administracje, uzbrojenie, sonary i obsluge techniczna, by wreszcie zostac pierwszym oficerem. Jeszcze piec lat i bedzie dowodzil wlasna lajba. Collins przedstawil sobie obu mezczyzn. -Zaprosilem tu Marty'ego ze wzgledu na jego doswiadczenie wywiadowcze. Moze nam cos powiedziec o zdjeciach, ktore mamy dla ciebie. Collins otworzyl teczke i rozlozyl na stole wachlarz fotografii formatu A-4. Zrobiono je z roznych pulapow, pod roznymi katami, w roznej rozdzielczosci i w roznych trybach, w tym w podczerwieni, spektrum elektromagnetycznym i noktowizji. Wszystkie przedstawialy wyspe Szeka, Cezi Maji. Czesc zdjec pochodzila z satelity, reszte wykonano z samolotu rozpoznawczego P-3 "Orion", gdy Fisher byl w drodze do Kadeny. -Na poczatek troche geografii - zaczal Smith. - Cezi Maji nalezy do archipelagu Czouszan u wejscia do zatoki Hangzhou. Archipelag sklada sie z tysiaca czterystu wysp rozsianych po stu kilometrach oceanu. Zamieszkanych jest tylko jakies sto wysepek. Cezi Maji ma powierzchnie okolo siedmiu tysiecy akrow, czyli z grubsza dwudziestu kilometrow kwadratowych. -Specyfika terenu? - zapytal Fisher. -Calkiem spora zatoczka z naturalna przystania na polnocnym brzegu. Od poludnia, wschodu i zachodu ta wyspa to prawdziwa forteca. Wysokie na pietnascie metrow klify i waskie plaze. W glebi rosnie las tropikalny o trzywarstwowym drzewostanie, pociety graniami i wawozami o scianach z litej skaly. -Wysmienicie - stwierdzil Fisher, pociagajac lyk kawy. -A teraz najlepsze. - Smith podsunal Samowi kolejna fotografie. Fisher widzial, ze zdjecie pochodzi z P-3, poprawiono jednak kolory. Smith sunal dlugopisem po cienkiej bialej linii wzdluz klifu. -To droga. Wlasciwie utwardzony trakt, ale szeroki na tyle, zeby pomiescic... - Smith wskazal prostokatny obiekt na drodze. -Dzipa - dokonczyl Fisher. -Wlasnie. Szesc takich, z dwojka uzbrojonych straznikow patroluje klify dzien i noc, w kazda pogode. -Schemat? -Dobre wiesci. Jezdza wedlug harmonogramu. Twoi ludzie zaladowali szczegoly na to twoje ustrojstwo. Kobitka mowila, ze bedziesz wiedzial, o co biega. Fisher kiwnal glowa. OPSAT. Stara dobra Grim. -Jak juz przejdziesz przez droge wzdluz klifu, bedziesz musial przedrzec sie przez piec kilometrow dzungli. Jeszcze wiecej dobrych wiadomosci. Nie ma tam patroli ani zadnych zrodel pola elektromagnetycznego, czyli kamer lub czujnikow. Pewnie zyje tam tyle zwierzat, ze montowanie sensorow mijaloby sie z celem. Sa jednak minusy. Jakakolwiek droge wybierzesz, bedziesz musial pokonac dwa zbocza i trzy wawozy. Co wykluczalo infiltracje z uzyciem paralotni. Skok w dzungle o trzywarstwowym drzewostanie byl sam w sobie ryzykowny, a wziawszy pod uwage gestosc zalesienia terenu, nie daloby sie stwierdzic, co kryje sie pod koronami drzew. Upadek do wawozu po przebiciu sie przez galezie nie jest tym, co tygrysy lubia najbardziej. -Jak juz przedrzesz sie przez dzungle - ciagnal Smith - dotrzesz do miejsca, ktore nazwalem wewnetrznym kregiem. Nie wiem, kto mieszka na tej wyspie, ale starannie zadbal o swoje bezpieczenstwo. W promieniu poltora kilometra od rezydencji, o niej porozmawiamy za minute, wycieto las w pien, zostawiajac tylko sciolke. Matka natura jest jednak po twojej stronie. Trudno panowac nad dzungla i z pewnoscia uda ci sie jakos wtopic w runo, jesli nie masz nic przeciwko czolganiu. -Uwielbiam sie czolgac - mruknal Fisher. - Karczowisko jest pewnie pod ostrzalem kamer i czujnikow? Smith kiwnal glowa. -Calej masy, ale wszystkie sa naniesione na mape w twoim... -Ustrojstwie. -Wlasnie. Aha, straznicy. Wewnetrzny krag podzielono na dwanascie sektorow, jak w zegarku. Jeden straznik na sektor, losowe patrole. Nie zauwazylismy zadnych schematow ani regularnych odstepow czasowych. Fisher mial mieszane uczucia. Wartownicy na losowych patrolach mogli w kazdej chwili pojawic sie w kazdym miejscu i zazwyczaj, zgodnie z prawem Murphy'ego, pojawiali sie w miejscu i czasie najmniej odpowiednich. Z drugiej jednak strony, straznicy to tylko ludzie, a ludzki umysl podswiadomie dazy do porzadku i ustalonego schematu. Przy odpowiedniej dozie cierpliwosci Fisher moglby znalezc luke w pokryciu terenu i przesliznac sie przez nia. -Komunikacja radiowa? -Wszyscy straznicy maja krotkofalowki, ale chyba nie obowiazuje procedura regularnego meldowania sie. -Pewnie zglaszaja sie do kamery. Bardzo mozliwe, ze kazdy z wartownikow musi w okreslonych odstepach czasu stawiac sie przed kamera w swoim sektorze i dawac znak, ze wszystko jest w porzadku, pomyslal Fisher. Skutkiem niezameldowania sie mogla byc interwencja szefa ochrony lub wszczecie alarmu. -Za karczowiskiem bedziesz mial przed soba piecdziesiat metrow rownego, wypieszczonego trawnika. -Zartujesz. -Nie. Na jednym z tych zdjec jest nawet ogrodnik na kosiarce. Przez trawnik biegnie wysokie na cztery metry ogrodzenie z siatki, z drutem kolczastym. -A jakze - mruknal Fisher. -Przynajmniej nie jest pod napieciem. Wyspa lezy po zewnetrznej stronie archipelagu, wiec dosc czesto szaleja tam burze, no i mnostwo smieci lata w powietrzu. Trudno jest utrzymac sprawny technicznie elektryczny plot, gdy co chwila cos w niego uderza. Na ogrodzeniu sa jednak jakies sensory. Nie udalo nam sie ustalic, czy to fotokomorki, czy moze czujniki reagujace na ruch lub dotyk. - Smith pchnal przez stol kolejne zdjecie. - Rezydencja. Centralny budynek, ten tutaj, z czerwona dachowka, to szesciokondygnacyjna chinska pagoda. Otaczaja ja mniejsze zabudowania, prawdopodobnie kwatery personelu, magazyny i budynki gospodarcze. Wszystkie stoja za ogrodzeniem. Mnostwo tam straznikow, okolo osmiu na zmiane. O samej pagodzie nie wiemy nic. Zadnych danych na temat wnetrza. Chyba bedziesz musial isc na czuja. Uslyszawszy to, Max Collins sie usmiechnal. -O ile dobrze pamietam, Sam, dzialanie na wyczucie to cos, co wychodzi ci najlepiej. Fisher milczal przez dziesiec sekund, zapamietujac szczegoly. -Jak daleko do punktu infiltracji, Max? -Tylko jakies sto kilometrow, ale w okolicy kreci sie troche dziewiecdziesiatek trojek. Collins mial na mysli chinskie niszczyciele podwodne typu 093 z napedem atomowym. Duma prawie tak cichych jak okrety typu Los Angeles dziewiecdziesiatektrojek byl rozbudowany system sonarow - mialy echosondy na dziobie i na burtach, a z tylu holowaly szumonamierniki. Co gorsza, krazyly plotki, ze Moskwa udostepnila Pekinowi technologie klonowania rosyjskiej torpedy "Szkwal", ktora podobno osiagala predkosc ponad trzystu piecdziesieciu kilometrow na godzine. -Oplyniecie ich moze zajac troche czasu - wyjasnil Collins. Zabrzeczal zawieszony na scianie telefon. Collins odebral, sluchal przez chwile, po czym odwiesil sluchawke. -Mamy odbior na ELF-ie. ELF to pasmo czestotliwosci wykorzystywane do komunikacji z zanurzonymi okretami. Fisher podazyl za Collinsem i Smithem do centrum dowodzenia, gdzie oficer pokladowy wreczyl Collinsowi plik papierow. -Wynurzenie w celu nawiazania transmisji, sir. Collins przejrzal szybko komunikat i podal kartke Fisherowi. -Ktos chce z toba pogadac. Nic dobrego, pomyslal Fisher. -Oficer pokladowy, wysunac antene. -Wysunac antene, tak jest. Centrum dowodzenia wzielo sie do pracy. Wynurzenie "Houston" na glebokosc antenowa trwalo szesc minut. -Glebokosc antenowa, kapitanie. -Swietnie. Tedy. - Collins wskazal droge Fisherowi. Fisher poszedl za nim do centrali radiowej, gdzie czekal starszy radiowiec. -Polaczenie nawiazane, szyfrowanie aktywne. Znak wywolawczy Xerxes. -Dziekuje, sierzancie. Zostawcie nas samych. Sierzant opuscil pomieszczenie z pozostalymi radiowcami i zamknal za soba drzwi. Fisher zalozyl sluchawki i wlaczyl mikrofon. -Slucham, Xerxes. -Sam, mamy problem. Dwie godziny temu doszlo do incydentu z udzialem naszego patrolu powietrznego. - Podczas wszelkich operacji amerykanskiego lotniskowca strzegl pierscien mysliwcow F-14 Tomcat lub F/A-l 8 Hornet. - Iranczycy twierdza, ze naruszylismy ich przestrzen powietrzna - relacjonowal Lambert. - Wyslali eskadre F-16. Poscig w powietrzu, uzbrojenie rakiet, a potem kolizja: ich falcon zderzyl sie z naszym hornetem. Obaj piloci musieli sie katapultowac. -Jezu Chryste - wydusil Fisher. Kiedy amerykanski rzad utrzymywal jeszcze stosunki dyplomatyczne z Teheranem, Pentagon sprzedal iranskim silom powietrznym setki maszyn F-16 Falcon i Tomcat. -Eskalacja? -Na razie nie. Obaj piloci na szczescie sie uratowali, ale to dopiero poczatek. Nastepnym razem beda walic rakietami. A gdy do tego dojdzie, bedzie to oznaczalo wojne, w myslach dodal Fisher. -Jesli na wyspie Szeka jest cos, co wskaze nam inny kierunek, to bardzo tego potrzebujemy. ROZDZIAL 40 Lagodnie odpychajac sie pletwami, Fisher plynal przed siebie, az A poczul, ze brzuchem szoruje po piasku. Fala zalala mu plecy i przez chwile nie widzial nic procz morskiej piany. Gdy sie cofnela, uniosl glowe w masce nad powierzchnie. Mial przed soba pas bialej plazy, a dalej podnoze klifu - pionowa sciane z szarej marmurkowej skaly.Zaplanowal swoje przybycie w czasie przyplywu z dwoch powodow. Po pierwsze, wykorzysta fale jako kamuflaz. Bedzie mogl doslownie wczolgac sie na mielizne, pozostajac czesciowo w wodzie. Po drugie, im wyzszy przyplyw, tym mniejszy odcinek plazy bedzie mial do pokonania, wiec prawdopodobienstwo, ze zostanie zauwazony, tez sie zmniejszy. Collins, stary wyga, po mistrzowsku poprowadzil "Houston" na polnoc, w samo serce Morza Wschodniochinskiego. Ominal chinskie okrety podwodne i doplynal do zatoki Hangzhou i archipelagu Czo-uszan. Na potrzeby standardowych desantow agentow specjalnych przedni poklad "Houston" wyposazono w sluze z suchym dokiem i SDV, maly podwodny pojazd desantowo-ewakuacyjny, ale pospiech podczas tej misji sprawial, ze udogodnienia byly bezuzyteczne. Fisher po prostu wyszedl przez przedni szyb ratunkowy i wplaw pokonal dzielace go od wyspy osiemset metrow. Pogoda na razie mu sprzyjala. Przejrzyste niebo macily tylko nieliczne obloczki przemykajace na tle ksiezyca. Wedlug meteorologa z "Houston" od strony Morza Poludniowochinskiego zblizal sie tropikalny sztorm, ciagnac ze soba pasmo deszczowych chmur. Fisher siegnal za siebie i odpial od uprzezy lornetke. Zlustrowal grzbiet klifu - szukaniu jakiegos ruchu lub swiatel samochodu. Nic. Przypial lornetke z powrotem. Wysunal przed siebie lewa reke i spojrzal na wyswietlacz OPSAT-u. Po nacisnieciu guzika na tle zielonkawej poswiaty pojawila sie mapa Cezi Maji. Grimsdottir jak zwykle odwalila kawal dobrej roboty i przygotowala mape w trzech trybach podgladu: standardowym topograficznym z uksztaltowaniem terenu, elektromagnetycznym i w podczerwieni. Kazdy z nich oznaczony byl zgodnie z otrzymanym przez Fishera instruktazem: dzungla, karczowisko i rezydencja wlasciwa. Gama roznokolorowych symboli wskazywala rozpoznane kamery, sensory, ogrodzenia i rejony kontrolowane przez straznikow. Patrzac na fortece, jaka w istocie byla wyspa Bai Kang Szeka, Fis-her przez chwile poczul dreszcz strachu, ale natychmiast sie otrzasnal. Nie daj sie, Sam, skarcil sie. Jeden krok naraz. Jedna kamera, jeden czujnik, jeden wartownik. Schowal glowe pod wode i ruszyl przed siebie. Dziesiec minut pozniej byl po drugiej stronie plazy, ukryty wsrod skal u podnoza klifu. Fale za jego plecami syczaly na piasku i cofaly sie, pozostawiajac nalot z morskiej piany. Nie musial dlugo czekac. Po osmiu minutach ujrzal reflektory samochodu przesuwajace sie za zaroslami. Swiatla zatrzymaly sie i zgasly. Po kilku sekundach zapalila sie latarka. W swietle ksiezyca Fisher dojrzal postac na krawedzi urwiska. Straznik oswietlil sciane, potem podnoze klifu i piasek. Latarka zgasla. Reflektory samochodu rozblysly i zaczely sie oddalac. Fisher nacisnal przycisk OPSAT-u: "namierz". Czerwony romb na drodze zaczal mrugac. "Namierzony". Skoro patrole samochodowe poruszaly sie wedlug ustalonego harmonogramu, wystarczylo namierzyc jeden z nich, by moc sledzic pozostale. Jedna za druga szesc terenowek pojawilo sie na ekranie w roznych punktach na drodze nad urwiskiem. Zmieniajace sie liczby przy kazdym rombie wskazywaly, kiedy znajda sie w poblizu Fishera. Do nastepnego samochodu mial szesc minut. Wywolal ekran komunikacji, wprowadzil wiadomosc "sucha stopa" i nacisnal przycisk "wyslij". Wziawszy pod uwage przesadnie wysoki poziom zabezpieczen wyspy, razem z Lambertem postanowili zarzucic standardowe procedury i ograniczyc wszelkie transmisje do niezbednego minimum. Podbiegl do upatrzonego wczesniej miejsca i rozpoczal wspinaczke. Klif byl dla wspinacza jak marzenie i koszmar zarazem. Sciana skladala sie czesciowo z granitu, z mnostwem poprzecznych pekniec swietnie sluzacych za uchwyty, i czesciowo z wulkanicznego bazaltu, ktory przez stulecia wygladzila woda. Miejscami jednak bazalt byl lamliwy, ostry i szorstki niczym welna mineralna. Przelaczajac sie miedzy noktowizja a widokiem standardowym, powoli wspinal sie zygzakiem ku krawedzi od jednej laty granitu do drugiej. W polowie wysokosci poczul na nadgarstku wibracje OPSAT-u. Raz, potem drugi. Wsunal prawa reke w szczeline i podniosl OPSAT na wysokosc oczu. Jeden z przesuwajacych sie na wyswietlaczu czerwonych rombow zblizal sie ku niemu. Zostalo mu mniej niz szescdziesiat sekund. Piecdziesiat piec... Chwyt za chwytem, przesuwal sie w lewo, w kierunku przypominajacego wielki nos wystepu skalnego. Gdy uderzyl w niego ramieniem, opuscil sie nieco i przesunal pod czubek "nosa". Wsunal prawa reke w szczeline. Gdy palce zaklinowaly sie w kamieniu, opuscil lewa reke i ulozyl ja rownolegle do ciala. Dobiegl go warkot silnika, potem pisk hamulcow. Uslyszal trzasniecie drzwi, chrzest zwiru pod podeszwami butow. Zarosla na gorze szelescily, gdy snop swiatla latarki wedrowal ku niemu wzdluz sciany urwiska, potem nad skalnym nosem, by wreszcie zniknac. Fisher popatrzyl w dol. Zobaczyl, jak wiazka swiatla przez kilka sekund omiata plaze i gasnie. Odczekal, az dzwiek silnika terenowki ucichnie, i spojrzal na OPSAT. Nastepne auto bylo po wschodniej stronie wyspy - czerwony romb leniwie zblizajacy sie do jego pozycji. Siedem minut. Wspinal sie dalej. Zostaly mu cale dwie minuty, gdy dotarl do zarosli u krawedzi urwiska. Po omacku znalazl korzen. Chwycil go i wciagnal sie na brzeg klifu. Przemknal przez zarosla i znalazl sie przy drodze. Szybko rozejrzal sie w noktowizji i w trybie elektromagnetycznym. Czysto. Sprawdzil OPSAT - minuta. Poprzedniego dnia padal deszcz i droga tonela w blocie, w ktorym na pewno odcisnelyby sie stopy. Fisher posuwal sie wiec trawiastym poboczem, az znalazl kilka na wpol wbitych w ziemie plaskich kamieni. Postawil noge na pierwszym z nich, gdy dobiegl go halas silnika. Przeskoczyl na nastepny, a stamtad na pobocze. Zgiety wpol, zanurkowal w zarosla i padl plackiem. Reflektory terenowki zalaly droge swiatlem. Kilkanascie centymetrow od twarzy Fishera przetoczyla sie oblepiona blotem opona i zatrzymala kawalek dalej. Otworzyly sie drzwi auta. Ktos krzyknal cos po mandarynsku, po chwili padla odpowiedz. Pierwszy glos nalezal do pasazera samochodu, drugi do straznika, ktory wysiadl, by zlustrowac sciane urwiska. Pol minuty pozniej samochod ruszyl. Fisher wydobyl OPSAT i wywolal mape. Przed nim rozposcieral sie zewnetrzny pierscien lasu. Niemal piec kilometrow dziewiczej dzungli, dwa wzniesienia, trzy wawozy. Do switu zostalo szesc godzin. Przecieranie szlaku przez dzungle samo w sobie bylo wyczerpujace, jednak Fisher zdawal sobie sprawe, ze wysilek fizyczny to pestka. Dzungla dziala na ludzka psychike jak zadne inne srodowisko na ziemi. Sciana zieleni nie daje zadnego punktu odniesienia. Wszystko w zasiegu wzroku jest jednolite. Krajobraz niemal sie nie zmienia. Jesli czlowiek nie trzyma umyslu w ryzach, dopada go poczucie beznadziej, nosci, po nim panika i nastepuje paraliz psychiczny. Pomimo wszelkich ukrytych w niej zagrozen Fisher kochal dzungle za to, ze doskonale wyrownywala szanse. Kazde czyhajace na niego niebezpieczenstwo czyhalo rowniez na wroga. Oslaniajaca nieprzyjaciela sciana lisci stanowila kryjowke takze dla niego. To, czy zabije wroga, czy zginie z jego reki, bylo tylko kwestia cierpliwosci, wytrzymalosci i koncentracji. ROZDZIAL 41 Fisher dotarl do szemrzacego wsrod sciolki strumyczka i zrobil sobie przerwe.Piec kilometrow w szesc godzin to teoretycznie spokojny spacerek. Ale Sam wiedzial, ze jest inaczej. Zwlaszcza w nocy. Bywalo, ze calymi miesiacami zyl, walczyl i zabijal w dzungli. Z kazdym jego krokiem, kazdy oddechem, kazdym ruchem reki wiazalo sie potencjalne niebezpieczenstwo. Noktowizor okazal sie wlasciwie bezuzyteczny. Miejscami Sam trafial na sciezki wydeptane przez zwierzyne, przewaznie jednak musial przedzierac sie przez tak geste zarosla, ze przez potrojne gogle widzial jedynie sciane z lisci i galezi, ktora rozstepowala sie tylko po to, by go przepuscic i natychmiast na powrot sie zamknac. Ciagle musial sie schylac, wyginac lub na czworakach obchodzic przeszkode. Baldachim drzew nad glowa tworzyl gesta zaslone, przenikaly przez nia tylko pojedyncze promienie ksiezyca. Takie swiatlo bylo za slabe do pracy noktowizora. Ponad trzydziesci stopni Celsjusza i dziewiecdziesiecioprocentowa wilgotnosc powietrza. Katem oka Fisher widzial uciekajace w poplochu nocne stworzenia. Ostre pnacza i najezone kolcami pedy drapaly i ranily nieoslonieta skore. Kolo oczu, uszu, nosa latala mu chmara owadow; i bardzo malutkich, i calkiem sporych. Usiadl na brzegu strumienia i oparl sie plecami o drzewo. Zamoczyl bandane. Woda byla nadspodziewanie zimna. Otarl twarz; szyje. Chlod dzialal orzezwiajaco. Od paska odpial manierke i duszkiem Wy_ pil cala zawartosc. Dzungla w zdumiewajacym tempie pozbawia organizm wody - kazdy oddech i kazda kropla potu to krok w kierunku udaru cieplnego. Ulozyl manierke poziomo na dnie strumienia. Gdy sie napelnila, wrzucil do srodka dwie tabletki dwutlenku chloru i zakrecil pojemnik. Woda w dzungli zazwyczaj zawiera tyle bakterii i wirusow, ze moze zabic czlowieka albo uziemic go w lozku na dlugie miesiace \y takim stanie, ze wolalby umrzec. Runo wokol niego tetnilo zyciem - roily sie w nim pajaki, mrowki, chrzaszcze i inne zyjatka. Korona drzewa zatrzesla malpa zaniepokojona jego obecnoscia. Poczul, ze cos przesuwa mu sie po udach. Bardzo powoli nasunal gogle na oczy i spojrzal w dol. Po jego nogach maszerowal gesiego zastep mrowek, kazda niosla kawalek liscia wielkosci poldolarowlej Spojrzal na OPSAT. W ciagu godziny pokonal osiemset rnetrow. Sprawdzil wspolrzedne i upewnil sie, ze podaza we wlasciwym kierunku. Wstal, przekroczyl strumyk i poszedl dalej. Godziny wlokly sie niemilosiernie. Fisher brnal w glab ladu. o trzeciej nad ranem znalazl waska sciezke i podazyl nia na polnoc. Po godzinie sciezka zaczela schodzic w dol. Fisher poczul, ze robi sie chlodniej, a i powietrze jest inne. Moglo to oznaczac tylko jedno - wode. Uslyszal ja znacznie wczesniej, niz zobaczyl - stlumiony ryk gdzies z przodu i po lewej stronie. Sciezka stala sie bardziej skalista; pokrywaly jasliskie kamienie. Biegla w prawo i prosto. Wkrotce halas zmienil sie w charakterystyczny szum pedzacej wody. Po kolejnych dwustu metrach drzewa przerzedzily sie i Fisher znalazl sie na granitowym wystepie. Zobaczyl trzy metry przepasci, a dalej polke skalna. Podszedl do krawedzi i spojrzal w dol. Wawoz byl gleboki na szesc metrow. Na jego dnie potok kotlowal sie w korycie wyznaczonym granitowymi scianami. Z lewej strony rozpadlina wznosila sie coraz bardziej, by u szczytu utworzyc maly wodospad. Fisher watpil, czy uda mu sie przeskoczyc wawoz. Zdawal sobie sprawe, ze jesli nie, pedzaca woda porwie go i roztrzaska o skaly. Zreszta dzungla porastala krawedz jaru, uniemozliwiajac tym samym skok. Postanowil zejsc nizej. Pokonal sciezka jeszcze pol kilometra. Teren zrobil sie nieco bardziej plaski i wawoz rozszerzyl sie do dziesieciu metrow. Nurt byl tu spokojniejszy, potok plytszy i usiany wystajacymi glazami. Fisher wiedzial jednak z doswiadczenia, ze wody nie wolno lekcewazyc. Potok zaliczal sie do piatej klasy w szescioklasowej skali trudnosci. Ped wody, siegajacej chocby tylko do lydki, mogl go powalic. Przyjrzal sie glazom. Wystarczajaco duze i porozrzucane nie dalej niz na poltora metra od siebie, byly jednak sliskie od porastajacych je alg. Spojrzal na zegarek. Byl juz spozniony i nie mial bladego pojecia, co znajdzie w dole potoku. Uznal, ze lepsze miejsce juz mu sie nie trafi. Przez minute obmyslal trase, po czym stanal na brzegu, ugial nogi i skoczyl jak zaba. Wyladowal brzuchem na glazie. Szybko objal kamien ramionami. Wzmocniony kevlar i tworzywo Rhino-Plate zamortyzowalo uderzenie, ale twarde ladowanie mimo wszystko pozbawilo go tchu. Kiedy doszedl do siebie, wdrapal sie na skalke i przeskoczyl na nastepna. Nim dotarl na drugi brzeg, musial powtorzyc to wszystko jeszcze piec razy. W granitowej scianie znalazl rozpadline z naturalnymi schodkami. Bloto miedzy kamieniami bylo poznaczone tropami zwierzyny. Poszedl w gore. U szczytu znalazl wiecej sladow. Godzine przed switem, o piatej, Fisher zblizyl sie na jakies sto metrow do wykarczowanego terenu wokol rezydencji. Przez lornetke zlustrowal linie drzew. Ludzie Szeka dokladnie wytrzebili dzungle. Zostaly tylko male drzewka i kepki wysokiej po kolana trawy. Zaczynalo robic sie ciekawie. Od ogrodzonego terenu dzielilo go poltora kilometra. Poltora kilometra najezonego patrolami, kamerami i czujnikami. Zaczal szukac kryjowki, w ktorej moglby spedzic dzien. Niecaly kilometr na zachod znalazl zwalone drzewo lezace miedzy niewielkimi glazami. Pod pniem wykopal jame, przed ktora zasadzil parawan z krzewow. Krzaczki starannie wykopal razem z korzeniami. Kazdy dobry straznik z pewnoscia zauwazylby zwiedle liscie. Zadowolony, wczolgal sie do srodka. Powyjmowal caly sprzet i zdjal uprzaz. Wszystko ulozyl w zasiegu reki. Zanim usne, musial zrobic jeszcze jedna rzecz, pomyslal. Za pomoca OPSAT-u nadal wiadomosc: NA MIEJSCU. PUNKT ORIENTACYJNY JEDEN. W PORZADKU. JAKIES WIESCI? Odpowiedz nadeszla po dwudziestu sekundach. IRANSKI OKRET PODWODNY TYPU KILO PROBOWAL ZBLIZYC SIE DO "REAGANA" W ZATOCE OMANSKIEJ. OKRET ODPROWADZONY, OSIADL NA MIELIZNIE KOLO POLWYSPU JASK. ZGROMADZENIE NADZWYCZAJNE RADY BEZPIECZENSTWA ONZ. Eskalacja, stwierdzil Fisher. ROZDZIAL 42 Dzien ciagnal sie Fisherowi w nieskonczonosc. Na przemian drzemal i obserwowal rezydencje Szeka, w swietle dnia przeswitujaca wsrod drzew. Ponad dachami budynkow gospodarczych widzial czerwona dachowke pagody. Widzial tez straznikow i pracownikow rezydencji. Wszyscy mieli typowe dla Chinczykow rysy twarzy.Znajdowal sie w pozycji odpowiadajacej mniej wiecej godzinie dziewiatej na pokrywajacej karczowisko wyimaginowanej tarczy zegara. Ocenil, ze kazdy z dwunastu sektorow ma powierzchnie okolo pol hektara. O swicie uzbrojony straznik przeszedl dziesiec metrow od jego kryjowki. Potem po swojej stronie ogrodzenia nie widzial nikogo. Najwyrazniej w ciagu dnia patrole byly zawieszone. Wedlug mapy przed soba mial cztery ukryte w galeziach drzew kamery. Na ekranie widzial ich pola zasiegu, wyswietlone w postaci obracajacych sie stozkow. Nie uda mu sie przejsc obok nich w swietle dziennym. Kamery mialy zbyt duzy zasieg i poruszaly sie w takich interwalach, ze przejscie tamtedy bylo bardzo ryzykowne. / W poludnie temperatura siegnela trzydziestu dwoch stopni, a wilgotnosc powietrza - dziewiecdziesieciu procent. Trojka ogrodnikow w bialych tunikach i slomkowych kapeluszach wyszla za brame. Snuli sie po karczowisku i wycinali krzewy sierpami i maczetami. Po dwoch godzinach wrocili wreszcie za ogrodzenie. Fisher przelezal reszte popoludnia w kryjowce. Staral sie ograniczyc wszelkie ruchy do minimum, bo musial oszczedzac wode i energie. Mierzyl czas miedzy przejsciami kolejnych patroli, szukal martwych punktow, uzupelnial mape notatkami i czekal na zapadniecie zmroku. Myslal o Bai Kang Szeku. Zwiazek Chinczyka z "Trego" i, co za tym idzie, z atakiem na Slipstone, wydawal sie niezaprzeczalny, choc rownoczesnie nie mial sensu. Po co spiacy na miliardach dolarow ekscentryczny pustelnik, ktory pietnascie lat temu zaszyl sie na prywatnej wyspie, mialby aranzowac radiologiczny atak na Stany Zjednoczone? Oczywiscie na to go stac, ale co go do tego sklonilo? I po co mieszal w to Iran? Co chcial w ten sposob osiagnac? Krotko przed zapadnieciem zmroku Fisher obserwowal przez lornetke, jak nocna zmiana obejmuje warte. Straznicy, pojedynczo i w parach, zbierali sie przy glownej bramie. Naliczyl dwunastu. Kazdy mial pistolet maszynowy MP-5 Heckler Koch. Szef ochrony zebral wszystkich razem i cos im dlugo tlumaczyl. Prawdopodobnie byl to rodzaj odprawy. Gdy straznicy sprawdzili juz bron i krotkofalowki, wyszli gesiego przez otwarta brame. Do roboty, uznal Fisher. Wlozyl uprzaz, powkladal sprzet w odpowiednie kieszonki, sprawdzil pistolet i SC-20. Opakowania po prowiancie starannie zakopal we wczesniej przygotowanych dziurach. Za brama straznicy sie rozdzielili. Kazdy poszedl do swojego sektora karczowiska. Strzegacy sektora Fishera straznik, ktorego ze wzgledu na jego krotkie nogi i przypominajacy beczulke korpus Sam nazwal w myslach Baryla, przyszedl po pieciu minutach i rozpoczal warte. Poruszal sie metodycznie, dokladnie obchodzil swoj teren. Stopy stawial plasko, jakby sprawdzajac rownowage przed podniesieniem drugiej nogi. Bez przerwy sie rozgladal, z MP-5 w pogotowiu. Fisher mogl wiec sobie odpowiedziec na jedno z dreczacych go pytan: kto ochrania Szeka. Jesli pozostali straznicy zachowywali sie tak jak ten tutaj, mial do czynienia z bylymi zolnierzami i to prawdopodobnie ze sluzb specjalnych. Tacy ludzie z reguly nie popelniaja bledow i zwracaja uwage nawet na najdrobniejsze szczegoly. Noc zapadla szybko. Nie minelo dwadziescia minut, a bylo juz ciemno. Dzwieki dochodzace z okolicznych drzew i zarosli rownie szybko sie zmienily. W slonecznej dzungli owady, a teraz obudzone nocne stworzenia skrzeczaly, brzeczaly i kumkaly. Fisher chcial natychmiast zaczac dzialac. Musial sie opanowac. Mial przed soba osiem godzin nocy i jesli zajdzie taka potrzeba, wykorzysta kazda jej minute. W podczerwieni i noktowizji sledzil kroki Baryly krazacego po swoim sektorze. Po czterdziestu minutach cierpliwosc mu sie oplacila. W ruchach Baryly zaczal dostrzegac pewien schemat. Facet kreslil linie w ksztalcie litery Z, by zaraz zmienic ja na litere N. 1 tak w kolko. Rozpracowawszy juz wczesniej interwaly ruchow kamery, Fisher zaczekal na odpowiedni moment i wysliznal sie z kryjowki. Zgiety wpol podbiegl do miejsca lezacego w martwym polu kamery i rozplaszczyl sie na ziemi. Z lewej strony Baryla kroczyl wzdluz ogrodzenia. Fisher sprawdzil OPSAT. Kamery, jedna z lewej, druga z prawej strony, obracaly sie w jego kierunku. Wyznaczone ich zasiegiem stozki ocieraly sie o jego kryjowke, nie obejmujac jej jednak. Wstal, przebiegl szesc metrow, schowal sie za drzewem i wzrokiem odszukal Baryle. Straznik byl dziesiec metrow dalej, na godzinie dziesiatej wzgledem niego. Poczekaj, nakazal sobie Fisher. Poczekaj. Nastepny ruch mial byc najtrudniejszy. Gdy juz przebiegnie karczowisko, ale zanim jeszcze dotrze do ogrodzenia, musi pokonac pietnascie metrow trawnika. Ogrodzenie oddzielal od karczowiska szpaler wypielegnowanego zywoplotu. Idealnie przyciety hibiskus wygladal niezwykle estetycznie, byl jednak powaznym bledem z punktu widzenia bezpieczenstwa. Bledem, ktorego grzechem byloby nie wykorzystac. Fisher zaczekal, az Baryla zniknie za drzewami, i ruszyl przed siebie. W sama pore umknal przed obiektywami dwoch kamer, wstal i przebiegl dwadziescia piec metrow dzielacych go od zywoplotu. Padl na brzuch, znalazl luke miedzy galazkami i przeczolgal sie na brzeg trawnika. Przywarl do ziemi i zamarl w bezruchu. Murawe pokrywala warstewka rosy. Fisher poczul na skorze chlodna wilgoc. Katem oka obserwowal, jak zablakana noca pszczola laduje w kwiecie hibiskusa, zbiera na odnoza zolty pylek i bzyczac, odlatuje. Za siatka ogrodzenia widzial tylna sciane jednego z budynkow. Wzdluz okapu dachu w trzymetrowych odstepach rozmieszczono reflektory. Byly zgaszone, co swiadczylo o tym, ze wlacza je czujnik ruchu. Na slupkach ogrodzenia zainstalowano obrotowe kamery. Wszystkie oprocz jednej skierowano na zewnatrz. Przelaczyl gogle w tryb elektromagnetyczny. Na pulsujacej odcieniami niebieskiego wizji kazda kamere otaczalo sklebione halo - unikatowy podpis elektromagnetyczny. Tak jak radiolog uczy sie czytac abstrakcyjne dla laika zdjecia rentgenowskie, tak Fisher z czasem nauczyl sie rozpoznawac wzory elektromagnetyczne. Na ich podstawie potrafil okreslic, czy kamery sa wyposazone w noktowizory. Czekal go ryzykowny manewr. Bedzie musial wszystko perfekcyjnie zgrac w czasie. Tymczasem obserwowal i czekal. Cztery minuty pozniej zza rogu budynku wyszedl straznik. Zatrzymal sie, otworzyl wbudowany w sciane panel i z klawiatury wprowadzil kod. Fisher pierwszy raz widzial panel tego typu, ale natychmiast domyslil sie jego przeznaczenia. Wartownik zamknal pokrywe i ruszyl w lewo wzdluz ogrodzenia. Nie zaswiecil sie zaden reflektor. W polowie dlugosci ogrodzenia straznik zatrzymal sie na trzy sekundy przed kamera skierowana do wewnatrz, po czym zniknal za rogiem budynku. Taka procedura wiele mowila Fisherowi. Fakt, ze straznik nie zatrzymal sie przy drugim panelu, oznaczal, ze uklad sterujacy oswietleniem wlaczal sie z opoznieniem, a skierowana do wewnatrz kamera byla punktem kontrolnym. Straznik nie mial noktowizora, wiec sprawdzal tylko ogrodzenie, szukajac uszkodzen. Obserwacja trawnika, zywoplotu i granicy karczowiska nie nalezala juz do jego obowiazkow. Z kabury na plecach Fisher wydobyl SC-20, oparl bron na zgietym ramieniu i wycelowal we wlaczana czujnikiem ruchu lampe. Wyregulowal ostrosc i ustawil siatke lunety na reflektorze. Strzelil. Lampa rozpadla sie z brzekiem tluczonego szkla. Przymierzyl i oddal drugi strzal, do nastepnej lampy. Schowal SC-20. Odpial od pasa przypominajacy lunete przedmiot, umocowal go do pistoletu i wlaczyl zasilanie. Nadajnik do zaklocania pracy kamer wlaczyl sie z cichym szumem. Pomimo jego niezaprzeczalnych zalet Fisher unikal korzystania z niego z dwoch powodow. Po pierwsze, urzadzenie zuzywalo mnostwo energii, a Fisher nie zamierzal nosic dodatkowego ciezaru w postaci zapasowej baterii. Po drugie, korzystajac z zagluszacza, trzeba go bylo trzymac absolutnie nieruchomo. Jedno drgniecie reki czy potkniecie grozilo utrata interferencji. Na ekranie OPSAT-u Sam obserwowal, jak kamery na ogrodzeniu wykonuja obrot. Patrzyl, jak stozki ich zasiegu nakladaja sie na siebie i sie rozdzielaja. Nakladaja... rozdzielaja... Za zywoplotem rozlegl sie chrzest galazki lamiacej sie pod stopa przechodzacego Baryly. Nakladaja... rozdzielaja... Teraz. Uniosl sie na kleczki, wycelowal w kamere najblizej siebie, nacisnal spust zagluszacza i ruszyl przed siebie. Szedl plynnie i trzymal urzadzenie pewnym chwytem. Kamera wydawala szybkie tykanie, gdy zaklocal prace jej obwodow. Metr od kamery zwolnil spust zagluszacza i rozplaszczyl sie przy ogrodzeniu. Bezpiecznie. Na razie. Kamery przemyslowe nie obejmowaly przyleglych do nich poziomych powierzchni. Mechanika ich obrotow zwykle zostawiala martwy punkt gdzies pod murem lub ogrodzeniem. Odczekal, az kamery wykonaja pelen obrot, wskoczyl na siatke, wspial sie na sama gore i przerzucil nogi nad ogrodzeniem. Z plecami wygietymi w palak zawisl na zasiekach. W myslach podziekowal tworcom kevlaru i Rhino-Plate. Tworzywa oparly sie drutowi kolczastemu nie gorzej niz pociskom. Jednym plynnym ruchem przesunal rece za siebie i odepchnal sie nogami od siatki. Zrobil pelne salto w tyl i w kucki wyladowal na trawie. Przyskoczyl pod ogrodzenie i zastygl pod skierowana ku centrum kregu kamera. Poczekal, az obroci sie w druga strone, i pognal ku budynkom. Skrecil za rogiem, przebiegl cala dlugosc sciany i zatrzymal sie przy drugim narozniku. Rozejrzal sie. Stal na skraju utwardzonej drozki. Pietnascie metrow na lewo mial kolejne ogrodzenie z siatki, a z prawej strony otwarty garaz na dwanascie samochodow. Pierwszych szesc miejsc bylo pustych, pozostale szesc zajmowaly takie same terenowki jak te na drodze przy plazy. Na nadgarstku poczul wibracje OPSAT-u. Spojrzal na ekran: PRZYCHODZACE POLACZENIE GLOSOWE... ODBIOR NA SZYFROWANYM KANALE CZWARTYM: Kanal czwarty byl zarezerwowany na silnie szyfrowane i kodowane transmisje glosowe. Musialo sie stac cos powaznego, skoro przerwano cisze w eterze. Wlaczyl implant. -Odbior na bezpiecznym kanale czwartym. ROZDZIAL 43 Piec sekund ciszy i odezwal sie Lambert.-Sam, zlapalismy zablakany sygnal radiowy z rezydencji Szeka. Pochodzi z centralnego budynku. Grim, opowiadaj. -To transmisja pakietowa na czestotliwosci uzywanej wylacznie przez CIA. Nie pytaj mnie co, jak i dlaczego, pracuje nad tym, ale wyglada na to, ze w srodku jest jeden z naszych. -CIA prowadzi operacje przeciw Bai Kang Szekowi? To kompletnie bez sensu. -Moze i tak - zgodzil sie Lambert - ale to juz nie nasze zmartwienie. Tak czy owak, jesli w srodku jest ktos, kto stoi po naszej stronie, to sprawdzmy, czy da sie zrobic z tego jakis uzytek. -Tym w Langley moze sie to nie spodobac. -Langley zostaw mnie. Ty sprobuj znalezc tego agenta. Grim aktualizuje ci OPSAT. Fisher zerknal na wyswietlacz. Zaczekal, az zniknie krecace sie kolko z podpisem "aktualizacja danych". Przewinal mape w dol i powiekszyl widok tak, by pagoda wypelnila caly ekran. W polnocno-wschodnim rogu budynku migala zolta kropka. -Widze - potwierdzil. -Nie mamy planow wnetrza, wiec nie potrafimy okreslic, skad dokladnie, z ktorej kondygnacji... -Sprawdze. Wiemy, czy to informator, oficer prowadzacy, agent... Cokolwiek? -Nic - odparl Lambert. - Dzialaj ostroznie. Kimkolwiek jest ta osoba, jesli ma informacje o Szeku, ktorych nam brak, zdobadz je. Za wszelka cene. Niespodziewany zwrot akcji, pomyslal Fisher. Uwielbial niespodzianki nie mniej niz wiekszosc ludzi, ale na Boze Narodzenie lub urodziny, nie w srodku misji. Po raz kolejny sprawdzalo sie powiedzenie, ze tajni agenci musza umiec przewidziec nieprzewidywalne. Zakradl sie do garazu. Smierdzialo olejem i paliwem. Posuwajac sie wzdluz tylnej sciany, zatrzymal sie za trzecim samochodem. Polozyl sie na plecach i wpelzl pod podwozie. Z kieszonki wyjal plastikowy dysk wielkosci monety. Krazek zawieral szesc gramow bialego fosforu - substancji, ktora po zapaleniu plonie w temperaturze blisko trzech tysiecy stopni Celsjusza. Jesli zajdzie taka potrzeba, bialy fosfor posluzy do odwrocenia uwagi, zapalajac zbiornik paliwa i powodujac reakcje lancuchowa - kolejno wybuchna pozostale samochody. Fisher zdjal folie ochronna i przykleil krazek do zbiornika paliwa. Spojrzal na OPSAT, przywolal odpowiedni ekran i sprawdzil sygnal. Wyczolgal sie spod samochodu i podbiegl do sciany garazu. Wyjrzal za rog. Z obu stron zakonczonej polokraglym podjazdem drogi do pagody staly zabudowania. Wszystkie oprocz trzeciego z lewej byly pograzone w ciemnosci. Przez zaslone w oknie trzeciego przebijalo swiatlo. Ze srodka dochodzily tez dzwieki guoyue, chinskiego disco, i meski smiech. Straznicy po godzinach czy personel rezydencji? - zastanawial sie. Jesli straznicy, dobrze wiedziec, skad w naglym wypadku nadejda posilki. Przekradl sie na druga strone drogi i zblizyl do budynku na tyle, by przez zaslone widziec wnetrze. Wyjal lornetke i przyjrzal sie meblowi przypominajacemu stolik do kart. Ujrzal meska reke wykladajaca plytke do gry w madzonga. Rozlegl sie smiech i stukot klockow na drewnie. Gdy mezczyzna wstal, Fisher dojrzal kabure i wystajaca z niej kolbe pistoletu, co wyjasnialo sprawe. Straznicy. Fisher znow sie zastanowil i szybko odrzucil pomysl podlozenia min sciennych. Jedna na drzwiach i druga na oknie prawie na pewno unieszkodliwilyby wszystkich w srodku, ale tez sciagnelyby reszte ochrony. A przeciez im mniej sladow, tym lepiej. Wycofal sie za tylna sciane domku straznikow i poszedl wzdluz drogi. Dotarl do drugiego szpaleru hibiskusow rosnacych przy podjezdzie. Polozyl sie na brzuchu i wyjrzal przez zywoplot. Z tego miejsca mogl bez przeszkod obserwowac pagode. Zrobione z powietrza zdjecia nie oddawaly majestatu budynku. Szesc kondygnacji, kazda mniejsza od poprzedniej niczym w torcie weselnym, tworzylo wysoka na osiemnascie metrow piramide. Fisher byl pod wrazeniem. Bok najnizszej kondygnacji mierzyl blisko trzydziesci metrow, czyli parter mial powierzchnie okolo tysiaca metrow kwadratowych. Pierwsze pietro bylo o polowe mniejsze od parteru, podobnie jak drugie od pierwszego - i tak dalej, az do samej gory, do najwyzszego pietra piramidy, nie wiekszego niz przecietna sypialnia. Fasada pagody byla dwukolorowa: czern i czerwien. Swiatlo ksiezyca odbijalo sie od blyszczacej farby. Podparte masywnymi belkami spadziste dachy, kazdy nieco krotszy od nizszego, pokrywala terakotowa dachowka. Zawieszone pod najnizszym okapem papierowe lampiony rzucaly na frontowe schody i werande bladozolte swiatlo. Jesli chodzi o architekture, szalony czy nie, Bai Kang Szek mial wysmienity gust. Fisher naliczyl czterech straznikow - dwoch na schodach i dwoch pod najblizsza sciana. Nie widzac pozostalych scian, musial zalozyc, ze pagody strzeze jeszcze czterech innych, lacznie wiec osmiu. Dzieki uwaznej obserwacji Fisher odkryl kolejna luke w zabezpieczeniach pagody. Podobnie jak otaczajacy cala rezydencje hibiskusowy zywoplot, tworzyla ja roslinnosc. Pagode z trzech stron obrastaly akacje. Drzewa o grubych sekatych pniach i masywnych konarach przypominaly Fisherowi lekko splaszczone kwiatostany brokulu. Galezie siegaly okapu na drugim pietrze. Dwadziescia minut pozniej, gdy centymetr po centymetrze zakradl sie podjazdem do zagajnika, stanal za pniem akacji i z ulga wypuscil powietrze. Wyjrzal zza drzewa i upewnil sie, ze straznik stoi na swoim miejscu. Podciagnal sie na galezi zwisajacej mu nad glowa. Upatrzony wczesniej konar biegl poziomo nad glowami straznikow i konczyl sie jakies poltora metra nad dachem. Raz jeszcze potrzebna byla cierpliwosc. Gdyby Fisher sie pospieszyl lub spanikowal, straznicy zestrzeliliby go z drzewa. Ruszyl. Konar szybko sie zwezil - mial teraz srednice slupka w ogrodzeniu. Uginal sie z kazdym jego ruchem, dlatego Sam musial co chwile przystawac i nasluchiwac. Powiala lekka bryza, zaszelescily liscie. Sam postanowil jednak nie kusic losu. Krok... bezruch. Krok... bezruch. Krok... bezruch. Dotarl wreszcie do konca, choc pokonanie ostatnich trzech metrow zajelo mu calych piec minut. Postawil jedna noge na dachu i upewniwszy sie, ze nie straci rownowagi, dostawil druga. Przykucnal, przysunal sie do krawedzi balkonu. Wystawil elastyczna kamere nad barierke i rozejrzal sie w noktowizji, podczerwieni i w trybie elektromagnetycznym. Nic. Chwycil barierke i wciagnal sie na balkon. ROZDZIAL 44 Znalazl sie w pustym pokoju. Sadzac po. grubej warstwie kurzu i naniesionego wiatrem pylu na tekowym parkiecie, pomieszczenie nie bylo uzywane od lat. Powoli podkradl sie do drzwi i przycisnal do nich ucho. Nic nie uslyszal, wsunal wiec kamerke w szpare pod drzwiami. OPSAT pokazal obraz pustego holu. Wzniecony ruchem kamery kurz zawirowal przed obiektywem.Fisher otworzyl drzwi. Podloge holu rowniez pokrywala warstwa kurzu. Zadnych sladow. Jak na nieskalanym swiezym sniegu. Rattanowe sciany zialy pustka, widac bylo tylko malo wyrazne prostokatne kontury wiszacych tam ongis obrazow. Co jest? Pominawszy nawet rzucajacy sie w oczy brak mebli i wszechobecny kurz, to miejsce mialo w sobie cos dziwnego. Robilo wrazenie porzuconego, zaniedbanego. Rozejrzal sie i zobaczyl trzy inne pokoje podobne do pierwszego. Wszystkie puste. Hol mial ksztalt krzyza, w kazdym jego ramieniu byl jeden pokoj. Na koncu holu Fisher znalazl krecone schody. Wszedl na wyzsze pietro. Choc kondygnacja byla dwukrotnie mniejsza, miala identyczny rozklad. Sprawdzil wszystkie pokoje - to samo. Wszedzie pusto. Wszedl na czwarte pietro - znow kolejne cztery puste pokoje. Poszedl dalej. U szczytu schodow byly zamkniete na klucz drzwi. Wytrychem rozbroil zamek. Otwierajace sie drzwi wzbily w powietrze oblok kurzu, ktory klebil sie w swietle latarki. Inaczej jednak niz na nizszych kondygnacjach - pomieszczenie o boku mniej wiecej trzech metrow wypelnialy dziesiatki tekturowych pudel. Okna zaslonieto zamalowana na czarno dykta. Fisher otworzyl pierwszy z brzegu karton. W srodku znalazl puste ramki na zdjecia, znoszone ubrania, szczotke do wlosow... Czyjes rzeczy osobiste. Zajrzal do innego pudla - wlasciwie to samo. Odwracal sie juz ku wyjsciu, gdy cos przykulo jego uwage. Za jednym z kartonow dojrzal rog drewnianego kufra. Zaciekawiony, ostroznie odsuwal pudla, az dotarl do skrzyni. Otworzyl zatrzaski i uniosl wieko. W srodku znalazl gruby plastikowy worek. Byl dziwnie splaszczony, jakby odessano z niego powietrze. Przez plastik dojrzal brazowe, nieksztaltne... cos. Pochylil sie i przyjrzal blizej. Minelo kilka sekund, nim zrozumial, co widzi. Patrzyl na ludzka twarz. Odruchowo sie cofnal, lecz zaraz przemogl wstret i znow sie pochylil. Zamkniete w prozni worka cialo i twarz pobrazowialy z odwodnienia. Spod napietej skory przebijaly ostre kontury kosci. Mimo to Fisher rozpoznal twarz. Bai Kang Szek. Wywolal ekran komunikacyjny OPSAT-u, ustawil bufory szyfrowania i wlaczyl implant. -Mam dobra i zla wiadomosc - poinformowal Lamberta. -Najpierw ta dobra. -Znalazlem Szeka. -Znakomicie. A ta zla? -Jest wysuszony na wior. - Fisher wyjasnil, co widzial. - Musze jeszcze sprawdzic parter i pierwsze pietro, ale na razie nic tu nie ma. Obstawiam, ze nikt tu nie mieszkal przez co najmniej piec lat. -Coz, cos lub ktos musi tam byc, bo po co te zabezpieczenia? Po co ci wszyscy straznicy? -Dwa dobre pytania. Nadal odbieramy na czestotliwosciach CIA? -Bez zmian - wlaczyla sie Grimsdottir. - Wyglada mi to na jakies wywolanie. Jakby SOS. Fisher zszedl na dol. Nie zatrzymywal sie. Przystanal dopiero na pierwszym pietrze. Kondygnacja byla lustrzanym odbiciem wyzszych poziomow, lecz znacznie od nich wieksza. Przy ponad pieciuset metrach kwadratowych kazde z pomieszczen mialo powierzchnie malego domu. Ruszyl ku schodom i zszedl jeszcze nizej. Tylko dwie rzeczy odroznialy parter od wyzszych kondygnacji. Zamiast czterech pomieszczen byla tam tylko jedna izba, tak wielka, ze przypominala hale magazynowa. Zadnych sladow kurzu, zadnych mebli czy sprzetow. W kazdej z czterech scian znajdowaly sie masywne podwojne drzwi prowadzace na zewnatrz. Fisher stal na srodku pomieszczenia, probujac zrozumiec, co widzi. Uslyszal niesiony echem szczek metalu. Wydobyl pistolet i sie odwrocil. Na scianie pojawil sie prostokatny swietlisty kontur. Ktos wchodzil do srodka. Fisher popedzil ku schodom i wbiegl na pietro. Ukucnal i pochylil sie, by widziec wejscie. Drzwi sie otworzyly. Umundurowany straznik wszedl do pagody, zamknal drzwi za soba i ruszyl przed siebie. Fisher podjal blyskawiczna decyzje. Wydobyl SC-20, ustawil przelacznik w polozenie WACIK, przymierzyl sie i strzelil. Pocisk pomknal ze swistem i trafil straznika w udo. Ten zatoczyl sie, zachwial i upadl. Czas na jakies odpowiedzi, uznal Fisher. Aby nikt ich nie niepokoil, zaciagnal nieprzytomnego straznika na najwyzsze pietro i ulozyl go na podlodze obok kufra sluzacego Szekowi za trumne. Elastycznymi kajdankami skrepowal straznikowi rece i nogi. Usiadl i czekal. Wstrzyknal mezczyznie antidotum na srodek usypiajacy i po dwudziestu minutach straznik zaczal odzyskiwac swiadomosc. Fisher wlaczyl szperacz i skierowal swiatlo w jego oczy. Oslepiony mezczyzna odwrocil glowe. Mamrotal cos po chinsku. Fisher domyslal sie, ze bylo to cos w stylu: "Co sie dzieje, do diabla?" -Znasz angielski? - zapytal. -Tak, znam angielski - odparl straznik po kilku sekundach. Mial silny akcent, ale dalo sie go zrozumiec. -Jesli sprobujesz wezwac pomoc albo mnie oklamiesz, zastrzele cie. Zrozumiales? Z twarzy straznika zniknely wszelkie slady otepienia. -Co sie dzieje? Kim jestes? Fisher zignorowal pytanie. -Jak sie nazywasz? -Lok. -Dla kogo pracujesz? - Nie wiem. Prawda. -Jak sie tu dostales? -W zeszlym roku odszedlem z armii. Kumpel pracowal w firmie ochroniarskiej. Dobrze placili, wiec sie u nich zatrudnilem. Wyslali mnie tutaj. Prawda. -Dawno? -Pol roku temu. Prawda. -Nie liczac straznikow, kto jeszcze tu jest? -Nikt. Nieprawda. Fisher pokazal Lokowi oswietlony szperaczem pistolet. -Na jedno klamstwo moge ci pozwolic. Sprobujmy ponownie: Kto jeszcze tu jest? Lok glosno przelknal sline. -Szesciu ludzi... pod nami, w piwnicy. Nie wiem, kim sa. Pracuja w pokoju na dole. Nie mamy tam wstepu. -Nie znasz zadnego z nich? - Nie. Fisher mu wierzyl. Na rynku nie brakowalo prywatnych firm ochroniarskich, swiadczyly uslugi na roznym poziomie. Zatrudnialy personel od typow spod ciemnej gwiazdy po zawodowych zolnierzy chroniacych klientow z wyzszych sfer. Lok nalezal do tej drugiej grupy. On i jego ziomkowie nie musieli wiedziec niczego poza tym, co maja patrolowac i czego strzec. -Mowi ci cos nazwisko Bai Kang Szek? - spytal Fisher. Lok kiwnal glowa. -Kiedy bylem mlody, slyszalem rozne historie. Podobno zniknal. -Zniknal i zaszyl sie tutaj. -Tak mowi jedna z tych legend, ale nigdy go tu nie widzialem. Taa... wlasnie sie o niego opierasz, synu, pomyslal Fisher. Widzial tylko jeden powod, dla ktorego ktos mialby mumifikowac Szeka i przejmowac jego wyspe: anonimowosc. I dwa powody, dla ktorych wyspa byla tak dobrze strzezona. Po pierwsze, ktos chcial pielegnowac legende o Szeku pustelniku, ktory zyje na swojej bezludnej wyspie i ma sie swietnie. Po drugie, jest tu cos, co rzeczywiscie wymaga dobrej ochrony. Cokolwiek by to bylo, Fisher nie watpil, ze rzecz ta znajduje sie gdzies w piwnicy. ROZDZIAL 45 Przesluchiwal Loka jeszcze przez dwadziescia minut, po czym poslal mu strzalke w szyje i zostawil nieprzytomnego w mauzoleum Szeka. Wrocil na dol, do ukrytych drzwi. Dzieki zdobytym instrukcjom znalazl klamke osadzona w listwie przypodlogowej. Gdy lekko tracil ja noga, drzwi otworzyly sie i przy ich krawedziach pojawilo sie swiatlo. Fisher stanal z boku, otworzyl drzwi szerzej, policzyl do dziesieciu i wyjrzal zza futryny. Czysto.Wszedl do srodka i zamknal drzwi za soba. Znalazl sie w korytarzyku; na jego koncu znajdowaly sie kolejne drzwi z okienkiem z hartowanego szkla. Umieszczono na nich znak - trzy zolte trojkaty na tle czarnego kola, standardowe oznaczenie schronu przeciwatomowego. Sadzac po wyblaklej farbie, symbol pochodzil jeszcze z czasow Szeka i najprawdopodobniej znalazl sie w pierwotnym projekcie pagody. Kolejne dziwactwo w calym tym zestawie osobliwosci. Fisher wyciagnal reke i z oprawki nad glowa wykrecil zarowke. Nasunal na oczy gogle, wlaczyl noktowizor i zajrzal przez okienko. Nikogo. Otworzyl drzwi i znalazl sie w betonowej izbie. Gigantyczna zolta strzalka na scianie po lewej stronie wskazywala w dol; na polpietrze mrugalo pojedyncze fluorescencyjne swiatlo. Fisher zszedl schodami. Trzymal sie sciany, uwazajac, by jego cien nie padal poza balustrade. Na pierwszej antresoli schody zakrecaly pod katem prostym. Na samym dole, szesc polpieter nizej, znalazl kolejne drzwi z wziernikiem. Przez okienko ujrzal potylice mezczyzny. Wartownik stal zbyt blisko, by zaryzykowac i wsunac elastyczna kamere. Fisher nie wiedzial, czy straznik jest sam, wiec szybki atak z zaskoczenia nie wchodzil w gre. Postanowil zastosowac plan "B". Zza paska wyjal pistolet Loka, polozyl go na trzecim stopniu i wycofal sie pod schody. Wydobyl SC-20, ustawil przelacznik w polozenie "strzalka" i strzelil. Strzalka odbila sie od drzwi z metalicznym poglosem i potoczyla po podlodze. Straznik za okienkiem odwrocil glowe. Fisher polozyl sie na plecach i przelaczyl bron z powrotem na ostra amunicje. Zaskrzypialy otwierane drzwi. Po trzech sekundach ciszy Fisher uslyszal poirytowany glos mowiacy cos po chinsku. Domyslil sie znaczenia slow: Co za glupek zgubil bron? Buty zastukaly na posadzce. Fisher wyobrazil sobie idacego mezczyzne i liczyl kroki: cztery... piec... szesc... Stopa na pierwszym schodku... Odepchnal sie od sciany i wysunal, unoszac bron. Mezczyzna go uslyszal i zaczal sie odwracac, ale bylo juz za pozno. Fisher strzelil. Kula trafila straznika tuz pod lewym uchem, zmasakrowala jego rdzen kregowy. Zatoczyl sie. Gdy tylko cialo zaczelo osuwac sie po scianie, Fisher doskoczyl do straznika i zlapal go, jeszcze zanim ten upadl na podloge. Przeciagnal go pod schody i poszukal wzrokiem sladow krwi. Wytarl dwie krople i podniosl pistolet Loka. Szybki rzut oka: korytarz pusty i - na szczescie - krotki. Po bokach dwie izby, a na koncu drzwi przypominajace wejscie do skarbca. Fisher domyslil sie, ze prowadza do pomieszczenia, ktore Lok nazywal "pokojem". Podloge pokrywaly plyty z czarnej gumy tlumiacej wibracje. Szek nie szczedzil srodkow na urzadzenie swojego gniazdka na dzien zaglady. Fisher wywolal ekran komunikacyjny OPSAT-u. Wciaz odbieral tajemniczy sygnal CIA. Jesli nie przeoczyl niczego na gorze i jesli pod nim nie bylo jeszcze jednego poziomu, wywolywanie pochodzilo z pierwszego pomieszczenia na prawo. Czas rozwiazac zagadke. Przez szpare pod drzwiami wsunal kamerke. Szerokokatny obiektyw przekazywal obraz pomieszczenia przypominajacego pokoj w akademiku. Dwa pojedyncze lozka przy przeciwleglych scianach, przy kazdym szafka, miedzy nimi biurko. Na lozku z lewej strony odpoczywal mezczyzna. Usiadl nagle i opuscil stopy na podloge. Wygladal na Chinczyka. Potarl rekami twarz i sie rozejrzal. Niespokojny, stwierdzil Fisher. Wciagnal kamere, rozwazyl rozne mozliwosci i uznal, ze najlepsze bedzie najprostsze rozwiazanie. Wydobyl pistolet i trzy razy delikatnie zastukal palcem wskazujacym do drzwi. Uslyszal skrzypienie lozka i zblizajace sie kroki. Drzwi sie otworzyly. Nie dal mezczyznie szansy na reakcje. Wparowal do srodka, jedna reka popychajac mezczyzne, druga mierzac mu z pistoletu w twarz. Chinczyk uderzyl nogami w rame lozka i plecami opadl na materac. -Ani slowa - ostrzegl Fisher. Facet z podniesionymi rekami i rozdziawionymi ustami skinal glowa. -Okej, okej... Angielski. Dobry angielski, tylko nieznaczny akcent. -Skrzyzuj rece na piersi - polecil. Gdy mezczyzna usluchal, Fisher obejrzal pokoj. Tylko w jednej z szafek byly ubrania. Chinczyk mieszkal sam. Fisher stanal nad nim. -Zalatwimy to szybko. Ja mowie, ty sluchasz. Od kilku godzin wysylasz sygnal wywolawczy na czestotliwosci CIA. Wiem, ze tak. Gadaj dlaczego. Facet sie zawahal. -Gdybym mial cos do twoich sygnalow - ciagnal Fisher - bylbys juz martwy. To, ze jeszcze zyjesz, i to, ze nie jestem Chinczykiem, tez powinno o czyms swiadczyc. Mozesz mi wierzyc lub nie, ale nie bede tracil czasu na ciebie. - Wycelowal w czolo mezczyzny. -Dobrze juz, dobrze. W szufladzie biurka. -Otworz. Powoli. Chinczyk wysunal szuflade i wyjal trzydziestogigowy odtwarzacz iPod wideo. Odlaczyl przewod i wreczyl go Fisherowi. -Za biurkiem jest gniazdko telefoniczne. Wpialem sie. -Zmyslne - odparl Fisher z uznaniem. - Twoje? -Nie. Dostalem od swojego oficera prowadzacego. Mowil prawdopodobnie o oficerze operacyjnym z Wydzialu do spraw Bliskiego Wschodu. Odtwarzacz podrasowali pewnie magicy z Instytutu Nauki i Techniki w Langley. Fisher oddal iPoda. -Odloze teraz bron. Mezczyzna kiwnal glowa. Fisher usiadl na lozku naprzeciwko niego. -Jak sie nazywasz? -Heng. Mial blada jak sciana twarz i podkrazone na czerwono oczy. Od razu bylo widac, ze jest wycienczony. Fisher wiedzial, ze nie z powodu braku snu. Kimkolwiek byl Heng - agentem, informatorem czy kims jeszcze innym - dlugo juz zyl w olbrzymim stresie. -Czym sie zajmujesz? - zapytal. -W sensie tutaj, czy co robie dla agencji? -To drugie. -Od roku zbieram i przekazuje informacje o Kuan-Yin Zhao. Fisher poczul w gardle kule lodu. -Powtorz to nazwisko. -Kuan-Yin Zhao. Wielki kawal ukladanki, ktorego Fisher tak zaciekle szukal, w jednej krotkiej chwili idealnie wpasowal sie w przeznaczone dla niego puste miejsce. ROZDZIAL 46 Jesli zmumifikowany Bai Szek byl chinska wersja Howarda Hughesa, to Kuan-Yin Zhao - odpowiednikiem ojca chrzestnego. Tyle tylko, ze znacznie bardziej bezwzglednym.Najpierw Zhao przez dziesiec lat wspinal sie po ociekajacych krwia szczeblach kariery w Triadzie, chinskiej mafii. Przed dwudziestoma laty zostal niekwestionowanym krolem chinskiego polswiatka. W mniejszym lub wiekszym stopniu kontrolowal rynek pracy, transport, hazard, prostytucje, wszystko to, co wiazalo sie z narkotykami - czyli zycie codzienne Chinczykow. To wlasnie narkotyki przez osiem ostatnich lat umocnily jego pozycje. Wszystko zawdzieczal specyfikowi znanemu pod nazwa haj. Narkotyk ten, syntetyczny zwiazek pochodny, ktory stworzyli kupieni przez Zhao chemicy, byl koszmarem i jednoczesnie fantazja cpuna. Kilkanascie razy bardziej uzalezniajacy niz metaamfetamina, haj zapewnial mieszany odjazd - blogi senny krajobraz heroiny polaczony z naglym przyplywem energii jak po kokainie - a potem spokojne otrzezwienie, ktore z kazda dawka trwalo coraz krocej. Po jakims czasie ofiara nie mogla wytrzymac bez dzialki nawet jednej czy dwoch godzin. Glod mogl trwac miesiac lub dluzej, a jego objawy przypominaly symptomy choroby krwotocznej - goraczka, chroniczny bol glowy, skurcze, wymioty, biegunka, krwawienie z oczu i wylewy podskorne. Haj wyprodukowac bylo bardzo latwo. Skladniki pozyskiwano z wszystkiego - od dodatkow do zywnosci i pestycydow po ogolnie dostepne leki antyalergiczne i domowe srodki czystosci, tanie, legalne i w ilosciach praktycznie nieograniczonych. Przez osiem lat obecnosci narkotyku na rynku nikomu nie udalo sie rozpracowac jego receptury, Kuan-Yin Zhao byl wiec jedynym producentem haju; stal sie dzieki temu jednym z najbogatszych ludzi na swiecie. W ciagu pierwszych trzech lat haj niczym plaga rozprzestrzenil sie od Chin przez Wietnam, Tajlandie i Kambodze az po Indie, opanowal Rosje z dawnymi republikami sowieckimi, wschodnia i zachodnia Europe, wreszcie Ameryke. Gdziekolwiek sie pojawial, wskazniki uzaleznienia i przestepczosci rosly w zawrotnym tempie. Narkotyk trafil do liceow, kampusow uniwersyteckich, na przedmiescia, uzalezniajac starych wyjadaczy i tych, ktorzy wzieli go z ciekawosci lub dla zabawy. Organy wymiaru sprawiedliwosci krajow dotknietych najem mialy pelne rece roboty. Lokalnym i federalnym wladzom brakowalo pieniedzy na oplacanie miejsc, gdzie trzymano aresztowanych nie tylko za posiadanie haju, lecz i za przestepstwa popelnione niewatpliwie pod wplywem narkotyku - prostytucje, kradzieze, zabojstwa, napascie czy gwalty. Fisher czytal statystyki, a na ulicach widzial efekty. Przez piec lat, odkad dotarl do Stanow, haj przebil popularnoscia wszelkie inne narkotyki. Zniewolil dziewiec i dwie dziesiate procenta populacji, czyli blisko dwadziescia siedem milionow ludzi. Jeden na dziesieciu Amerykanow byl powaznie uzalezniony i za pare cenow gotow byl poderznac komus gardlo. Mial wiec odpowiedz na pytanie "kto". Kuan-Yin Zhao byl dostatecznie bogaty, by kupic wszystko i wszystkich, ktorych potrzebowal. Jednak wciaz pozostawalo zagadka, dlaczego wyslal "Trego", zatrul Slipstone i probowal doprowadzic do wojny miedzy Iranem a Stanami Zjednoczonymi. Fisher mial nadzieje, ze Heng zna odpowiedz. -Co robisz dla Zhao? - zapytal. -Zajmuje sie wywiadem. Pracowalem w Biurze Drugim Goanbu, Ministerstwa Bezpieczenstwa Panstwowego. -Wydzial Spraw Zagranicznych - dodal Fisher. -Tak. Zwerbowal mnie jeden z ludzi Zhao. Haj zabral mi siostre i kuzyna. Myslalem, ze przenikne do organizacji Zhao i... - Heng przerwal i bezradnie machnal reka. - Nie wiem, co sobie myslalem. Wiedzialem, ze nie moge pojsc z tym do przelozonych. Zhao ma plecy wszedzie. Ma tyle pieniedzy... -Wiec zglosiles sie do CIA. Heng skinal glowa. -Wiedzialem, ze w Tajpej jest niejawna placowka. Pojechalem tam na wakacje i nawiazalem kontakt. -Co im dales? -Obawiam sie, ze niewiele. Wyglada na to, ze nie jestem jedynym rekrutem Zhao. Planuje jakas operacje, ale dzialania sa mocno rozproszone. Wiem tylko tyle, ile musze wiedziec, i zajmuje sie wylacznie swoim fragmentem, ktos pracuje nad innym... Wiesz zreszta, jak to dziala. Fisher uznal, ze moze wtajemniczyc Henga. -Slyszales o Slipstone? -Tak, widzialem w telewizji. -Sadzimy, ze to sprawka Zhao. Polozyl lape na odpadach radioaktywnych z Czarnobyla. Heng zamknal oczy i westchnal. -Raz mialem sposobnosc go zabic. Zaluje, ze nie skorzystalem. -Moze jeszcze bedziesz mial szanse - odparl Fisher. - Ale na razie bede potrzebowal twoich oczu i uszu. Kiedy ostatni raz miales kontakt ze swoim oficerem prowadzacym? -Miesiac, moze poltora miesiaca temu. Mniej wiecej wtedy Zhao zaostrzyl srodki bezpieczenstwa i cos zaczelo sie dziac. Komunikacja stala sie niemozliwa. Cztery do szesciu tygodni, analizowal Fisher. Mniej wiecej wtedy Zhao puscil w ruch operacje "Trego" i Slipstone. Fakt, ze CIA wciaz trzymala tu Henga, swiadczyl, iz nie znali jeszcze wszystkich planow Zhao. -Jakie bylo twoje ostatnie zadanie dla Zhao? -Dwa tygodnie temu pojechalem z jego dwoma gorylami do Turkmenistanu. W Aszchabadzie spotkalem sie z jakims Iranczykiem. Dwaj mezczyzni przetrzymywani w areszcie FBI po opuszczeniu Slipstone ponad wszelka watpliwosc wybierali sie do Aszchabadu. Dwa plus dwa. -I co? Znales go? Nazwisko? Heng pokrecil glowa. -Przekazalem mu przesylke i przejrzalem z nim plan operacji, jakiejs inwazji czy cos w tym stylu. Widzialem tylko mape. Bez legendy. Przedstawiala linie brzegowa ale nie kojarze gdzie. Wygladalo mi to na jakas baze wojskowa. Tylko tyle. Przypuszczam, ze ktos inny przekazal mu pozostale punkty planu. Jak mowilem... -Im mniej wiesz, tym lepiej. Narysuj mi, co widziales. Heng z pamieci rozrysowal mape, ale wyrwany z kontekstu fragment nic Fisherowi nie mowil. Wypytal jeszcze Henga o jego sluzbe u Zhao, ale niewiele nowego sie dowiedzial. Heng byl przede wszystkim kurierem. -Pamietam cos, co moze sie przydac. Z tym Iranczykiem w Aszchabadzie spotkalem sie na terenie prywatnej posiadlosci. Wiem, gdzie to jest, i zapamietalem nazwisko wlasciciela: Marjani. Ailar Marjani. -Zajme sie tym. Co jest w pomieszczeniu za tymi drzwiami jak do skarbca? -Pokoj decyzyjny Zhao. Urzadzenia komunikacyjne, komputery, lacza satelitarne... wszystko. -Ilu jest tam ludzi? -Trzech czy czterech. -I Zhao? -Nie, ale chyba sie tu wybiera. Nie wiem dokladnie kiedy. Fisher rozwazal opcje. Zaczaic sie, zaczekac na Zhao i wziac go z zaskoczenia lub zabic? Czy moze zadowolic sie tym, co ma, i wynosic sie stad? Wybral to drugie. Cokolwiek jeszcze Zhao przewidzial w swoim scenariuszu, Fisher wiedzial, ze znikniecie czy smierc przywodcy nie zagwarantuje przerwania operacji. Co wiecej, o ile dobranie sie do Zhao moze nie byc specjalnie trudne, o tyle wydostanie sie z wyspy - z jencem czy bez - to bardzo trudna sprawa. -Wiesz, ze nie moge cie zabrac - odezwal sie do Henga. -Wiem. -Nie wychylaj sie i miej oczy otwarte. Jesli bedziesz mial mozliwosc, nawiaz kontakt. Heng kiwnal glowa. -Ostatnie pytanie. Jak dostac sie do pokoju decyzyjnego? Zamiast odpowiedziec, Heng poprowadzil Sama przez hol do pierwszych drzwi na lewo. Fisher rozbroil zamek i wslizneli sie do srodka. Znalezli sie w pomieszczeniu gospodarczym; byl tam klimatyzator, kilka szaf wypchanych rozmaitymi rzeczami i okragly otwor w posadzce oblozony stalowymi plytami przytwierdzonymi do podlogi zamknietym na klodke lancuchem. Fisher odeslal Henga do jego pokoju, wytrychem otworzyl klodke i podwazyl jedna z plyt. Z glebokiego na pol metra podpiwniczenia wydostalo sie chlodne powietrze o zapachu ziemi. Przed laty, jak wyjasnil Heng, gdy Szek zlecil budowe pagody, fundamenty siegnely poziomu sezonowych wod gruntowych. Aby uniknac podtopien w porach monsunowych, konieczne bylo podniesienie podlogi bunkra. Dwa miesiace wczesniej Fisher znalazlby pod plyta nie ziemie, lecz bajoro. Mial pod soba zbiornik odplywowy. Zgasil swiatlo, wskoczyl do otworu i zasunal za soba plyte. Noktowizor wlaczyl sie z cichym szumem. Fisher ujrzal bezmiar ziemi i betonowych podpor. Z prawej strony czerwienia blysnela para oczu. Szczur z piskiem poderwal sie i umknal. Fisher zaczal sie czolgac, odbijajac lekko w lewo. Mierzyl odleglosc. Gdy uznal, ze znalazl sie pod holem, wytyczyl sobie dalsza droge i znow sie czolgal. Dotarl do poziomej stalowej plyty, siegajacej od podlogi nad glowa do podloza. Prawdopodobnie byly to zewnetrzne drzwi schronu. Okrazyl plyte. Po kolejnych trzech metrach znalazl kolejna podobna - wewnetrzne drzwi. Po drugiej stronie na ziemi ujrzal kilkanascie kwadracikow oswietlonych na niebiesko. Heng wyjasnil, ze otwory w plytach podlogowych mialy ulatwiac cyrkulacje powietrza. W pokoju decyzyjnym bylo mnostwo sprzetu elektrycznego, ktory nie mogl sie przegrzac. Fisher zwolnil. Przesuwal sie po kilka centymetrow, zatrzymywal i nasluchiwal, nim posunal sie dalej. Po przebyciu kolejnych trzech metrow uslyszal niskie buczenie transformatorow i sciszone glosy mowiace po chinsku. Wylaczyl gogle i podczolgal sie jeszcze kawalek, by zajrzec przez najblizszy otwor. Zobaczyl oparcie krzesla i pare stop na podlodze. Stanowisko z komputerem. Przesunal sie w prawo, do nastepnego otworu. Zobaczyl rog plazmowego ekranu telewizyjnego. Wyciagnal szyje i dojrzal logo stacji. CNN. Podczolgal sie do kolejnego otworu. Na scianie wisialo cos, co przypominalo podswietlona plyte z pleksiglasu. Fisher nie potrafil okreslic jej szerokosci, ale widzial, ze siega od podlogi do samego sufitu. Uswiadomil sobie, ze widzi HUD, taki jak w jego masce do nurkowania lub na szybie w kokpicie mysliwca. Upstrzony notatkami naniesionymi zmywalnym flamastrem wyswietlacz ukazywal podswietlona mape. Teren wygladal dziwnie znajomo. Rozpoznal go po chwili. Zatoka Perska, zachodnie wybrzeze Iranu. ROZDZIAL 47 Slonce dopiero zaczelo wynurzac sie zza horyzontu, gdy jakies piecdziesiat metrow na prawo od Fishera z wody wylonil sie kiosk "Houston". Sam z ulga chwycil wyciagnieta z pokladu pomocna dlon marynarza.-Witamy z powrotem. -Dobrze jest wrocic - przyznal szczerze Fisher. Reszte nocy mial pracowita. Musial wydostac sie z pagody, wycofac sie, omijajac kordon bezpieczenstwa kompleksu, przedrzec na druga strone wyspy, do drogi na klif, a stamtad na plaze, gdzie ukryty miedzy skalami czekal sprzet do nurkowania. Padal z nog ze zmeczenia, jednoczesnie buzowala w nim adrenalina. W glowie huczalo mu od rewelacji, ktore odkryl na wyspie. Szybko wytarl sie recznikiem, przebral i dolaczyl do Collinsa i Marty'ego Smitha w centrum dowodzenia. -Spelnily sie twoje nadzieje? - zapytal Smith, usmiechajac sie zgryzliwie. -Zeby tylko - odparl Fisher. - Max, musisz natychmiast wyslac zadanie ewakuacji i jak najszybciej wyniesc sie z tego obszaru. -Zle wiesci? -Chyba tak. Tylko nie wiem jeszcze jakie. Collins poprowadzil "Houston" na polnoc i na wschod, omijajac lukiem obszary patrolowane przez chinskie okrety podwodne, nastepnie oficerowi pokladowemu wydal rozkaz glebokiego zanurzenia i zwiek?szenia predkosci do dwudziestu wezlow. Dwie godziny pozniej wezwal Fishera do centrum dowodzenia, by z zyczeniami pomyslnosci sie z nim pozegnac. Sto metrow od lewej burty nad powierzchnia oceanu unosil sie osprey. Z otworu nad opuszczona tylna rampa wychylal sie Redding, jedna reka uczepiony pasa mocujacego. Pomachal Fisherowi na powitanie. Dwie minuty pozniej Sam siedzial juz przy konsolecie ospreya i spogladal prosto w widniejaca na monitorze twarz Lamberta. Szybko zdal szefowi relacje. -Kuan-Yin Zhao - wymamrotal Lambert. - Takiego zwrotu akcji sie nie spodziewalem. -Ani ja. Ale wiem, kto pomoze nam to wyjasnic. -Tom Richards. Sciagne go tutaj. Jesli twoj nowy przyjaciel Heng nie klamie, to CIA prowadzi operacje przeciw Zhao. A co do Aszchabadu... mozesz powtorzyc to imie i nazwisko? -Ailar Marjani. Ekran podzielil sie na pol - po prawej Lambert, po lewej Grimsdottir. -Sprawdzam - oznajmila. - Juz mam. Ailar Marjani to byly szef KNB - turkmenskiej wersji CIA. Sporo na niego mamy. To naprawde nieciekawy typ. Lamanie praw czlowieka, przekupstwa, handel bronia, powiazania z Hezbollahem... -Kolejny trop wiedzie do Iranu - skrzywil sie Fisher. Lambert milczal dluzsza chwile, pograzony w zadumie. -No dobra - odezwal sie wreszcie - przycisne Richardsa w sprawie Zhao. -Powiedz mu tez, ze musi wydostac stamtad Henga. Facet sie wypalil. Wkrotce sie rozsypie. -Okej. To co, gotow na mala wycieczke do Aszchabadu? -Zawsze jestem gotow na mala wycieczke do Aszchabadu. Jak mnie tam podrzucicie, przywioze wam Marjaniego na pamiatke. Prawde mowiac, Fisher nigdy nie byl w Aszchabadzie. Jego wyobrazenie o nim odpowiadalo zachodnim stereotypom: republiki azjatyckie to zacofanie, duze odleglosci, kurz i surowe warunki. O ile tak wlasnie wygladaly wsie, o tyle Aszchabad, jak sie wkrotce przekonal, gdy samolot schodzil do ladowania nad miastem, byl zapierajacym dech w piersiach wyjatkiem. Aszchabad przycupnal w niecce miedzy poludniowym krancem pokrywajacej dziewiecdziesiat procent kraju pustyni Kara-Kum a biegnacym wzdluz granicy z Iranem lancuchem gorskim Kopet-Dag. W nowoczesnym miescie liczacym niemal milion mieszkancow, z czystymi brukowanymi chodnikami, placami, fontannami i pomnikami, tradycyjna architektura islamska wspolgrala z nowoczesnym wzornictwem. Siec kanalow irygacyjnych dostarczala miastu wody, ogrody i parki pysznily sie wiec soczysta ziemie. Liczne monumenty upamietnialy jednego czlowieka: dozywotniego prezydenta Turkmenistanu, Atajewicza Nijazowa - lub Serdara Saparmurata Turkmenbasze - wielkiego przywodce wszystkich Turkmenow. W istocie byly sowiecki aparatczyk, prezydent Nijazow sprawowal w kraju wladze absolutna. Jego wizerunek byl wszechobecny - widac go bylo na murach, autobusach, kubkach i koszulkach... w szkolach i muzeach... no i oczywiscie na posagach: Nijazow dosiadajacy ogiera, Nijazow tulacy w ramionach dziecko, Nijazow surowym wzrokiem osadzajacy oskarzonych przestepcow, Nijazow zaszczycajacy swa obecnoscia otwarcie muzeum czy rzadowy bal. Zmienil turkmenski alfabet, nadal nowe nazwy miesiacom i dniom, napisal Ru/mame, Ksiege duszy, czyli praktyczny, duchowy przewodnik, ktory musial miec kazdy Turkmen. Dyktatura niesie ze soba niejedno zagrozenie. Dla Fishera najwazniejsze bylo to, ze wiedzial, iz Nijazow moze rzadzic zelazna reka dzieki rozleglej sieci tajnej policji i agencji wywiadowczych. Im szybciej dorwie Ailara Marjaniego i wydostanie sie z Aszchabadu, tym lepiej. W takich miejscach ludzie czesto znikaja bez sladu. By dotrzec na miejsce w tak rekordowym tempie, Fisher musial jednak spedzic sporo czasu w powietrzu. Zorganizowanie misji wymagalo niemalych staran Lamberta. Dziewiecdziesiat minut po opuszczeniu archipelagu Czouszan osprey wyladowal w bazie sil powietrznych w Kadenie, gdzie na Fishera czekal juz sierzant lotnictwa, ktory podwiozl go do gotowego do lotu mysliwca F-15D Eagle. Ubrano go w kombinezon, posadzono na tylnym siedzeniu, a pilot powiedzial tylko: "Niczego nie dotykac". Piec minut pozniej eagle wzniosl sie w powietrze i skierowal na poludniowy zachod. Zmeczony Fisher szybko zapadl w sen. Obudzil sie podczas tankowania w powietrzu z latajacej cysterny KC-135 Stratotanker, a potem dopiero po wyladowaniu w Kabulu. Na afganskim lotnisku czekal na niego kolejny sierzant, tym razem wojsk ladowych, ktory podrzucil go do stojacego na pasie odrzutowca Gulfstream V. Fisher domyslal sie, ze samolot nalezy do miniaturowej floty odrzutowcow obslugujacej wysokich urzednikow CIA. Lot z Kabulu trwal zaledwie dwie godziny. I tak, osiem godzin po tym, jak Fisher odplynal z Cezi Maji, opony gulfstreama z piskiem dotknely pasa aszchabadzkiego lotniska. Fisher nie wysiadl jednak z samolotu. Czekal rozparty w wygodnym siedzeniu, podczas gdy obsluga lotniska szukala przyczyn zapalenia sie kontrolki ostrzegawczej, co jakoby zmusilo gulfstreama do ladowania. Kiedy zaczela zapadac noc, w bocznych drzwiach pojawila sie glowa szefa mechanikow; oznajmil pilotowi, ze nie wykryto zadnej awarii. Zezwolono im na start. Gdy znalezli sie juz w powietrzu, pilot skomunikowal sie droga radiowa z wieza w Aszchabadzie i poprosil o zezwolenie na pokolowanie nad miastem, by upewnic sie, ze kontrolka znow sie nie zapali. Nastepnie zatoczyl luk na poludniowy wschod, oddalajac sie od lotniska na niskim pulapie. -Dwiescie czterdziesci metrow - oglosil przez interkom. - Zrzut za trzy minuty. Fisher juz przypinal sobie paralotnie. Szesc kilometrow od Aszchabadu Fisher wyskoczyl przez boczne drzwi gulfstreama. Odczekal chwile, po czym pociagnal za linke; uslyszal lopot rozkladajacych sie skrzydel. Poderwalo go w gore. Wedlug raportu Grimsdottir Ailar Marjani nie nalezal do biednych emerytow. Byly szef turkmenskiego wywiadu wybudowal sobie malownicza posiadlosc trzynascie kilometrow od Aszchabadu, u podnozy Kopet-Dagu. Kierujac sie wskazaniami migajacego markera na ekranie OPSAT-u, Fisher wyladowal wsrod poroslych trawa, lagodnie falujacych wzgorz, oddzielajacych miasto od pasma gorskiego. Nawet w ciemnosci nie mogl sie nadziwic krajobrazowi. Gdyby nie wiedzial, gdzie jest, moglby pomyslec, ze znajduje sie w zachodniej Dakocie czy wschodniej Montanie. Noc byla ciepla - okolo dwudziestu stopni Celsjusza - niebo bezchmurne. Delikatna bryza poruszala siegajaca do kolan trawa. Wlozyl ekwipunek, z OPSAT-u odczytal swoje polozenie i ruszyl biegiem przed siebie. Po jakichs dwoch kilometrach zatrzymal sie na szczycie wzgorza. Polozyl sie na brzuchu i wyjal gogle. Od domu Marjaniego dzielilo go jeszcze poltora kilometra, ale nawet z tej odleglosci nie mogl go nie zauwazyc. Widzial skupisko bialych prostopadloscianow i lukow, malowniczo przytulone do podnoza skarpy. W kazdym oknie palilo sie swiatlo. Fisher przyjrzal sie im po kolei, nie dostrzegl jednak nikogo. Budynek otaczaly nieregularnie rozmieszczone kepy palm, oswietlone od dolu reflektorami punktowymi. Fisher zauwazyl tez dwie fontanny wyrzucajace z siebie lsniace obloki wody. Korzystajac z niecek miedzy wzgorzami, zblizyl sie do obiektu na odleglosc czterystu metrow. Wczolgal sie na kolejny pagorek i polozyl w trawie. Stad widzial juz samotnego straznika po lewej stronie zwienczonej lukiem bramy wjazdowej, a za brama okolone zywoplotem podworze i lsniacy posrodku basen w ksztalcie nerki. Straznik opieral sie o luk. Jego kalasz stal przy scianie kilka metrow dalej. Fisher zastanawial sie, czy facet nie przysypia. Kryjac sie w wysokiej trawie, podczolgal sie w lewo, potem prosto, az znalazl sie w odleglosci piecdziesieciu metrow od luku. Z kabury na plecach wyciagnal SC-20, wycelowal w wartownika, po czym obejrzal luk, szukajac innych straznikow. Nikogo. W podczerwieni to samo. Ponownie wycelowal w samotnego mezczyzne, starannie mierzac w klatke piersiowa. Pociagnal za spust. Straznik zgial sie wpol i osunal na ziemie. Fisher zestrzelil jeden z naziemnych reflektorow, po czym sie rozejrzal. Pewnie ktos przyjdzie sprawdzic, co sie stalo. Minelo jednak piec minut i nikt sie nie zjawil. Schowal SC-20, podczolgal sie na tyle blisko, ze luk bramy przyslonil mu okna na pietrze, poderwal sie i pozostaly dystans przebyl sprintem. Chwycil kalasznikowa, wyrzucil go w trawe, potem zlapal trupa za kolnierz i wciagnal za brame. Odwrocil sie w lewo i wszedl w krzaki. Z prawej strony dobiegl go chrzest zwiru. Po podjezdzie szedl mezczyzna z kalasznikowem na ramieniu. Przystanal przy luku bramy. Popatrzyl w lewo, potem w prawo, i zawolal: -Aszik? Niech to szlag. ROZDZIAL 48 Fisher zdjal gogle, odlozyl je na bok i przykucnal jak najnizej. Oparl sie o mur, przyciskajac podbrodek do klatki piersiowej. Wyciagnal pistolet.-Aszik? - znow zawolal mezczyzna. Fisher wydobyl z siebie zduszony jek. Katem oka zauwazyl, ze straznik sie odwraca. Powoli uniosl reke, po czym pozwolil jej opasc, jakby w omdleniu. -Aszik! Mezczyzna szedl szybko ku niemu przez podjazd. Gdy zblizyl sie do krzakow, Fisher uniosl pistolet i strzelil mu w czolo. Straznik steknal i upadl twarza w dol. Fisher zlapal go za nadgarstek, wciagnal w cien i zostawil obok pierwszego wartownika. Dwoch z glowy. Na pozostalych wartownikow dal sobie wiecej czasu. Korzystajac z cieni i naturalnych kryjowek, szedl wzdluz muru od wewnatrz. Wypatrywal kolejnych straznikow. Systematycznie przygladal sie tez oknom, czy ktos sie za nimi nie porusza. Zauwazyl jeszcze tylko jednego wartownika, przemierzajacego okolona ozdobnymi krzewami, wysypana zwirem sciezke po wschodniej stronie domu. Poczekal, az go minie, po czym wyszedl z ukrycia, zakryl mu usta reka i wbil sykesa w podstawe karku. Facet zesztywnial, szarpnal sie i zwisl w ramionach agenta. Fisher przeciagnal cialo w krzaki. Przeszedl teraz na tyl domu, do oszklonego patia, wychodzacego na drugi basen. W odroznieniu od pokojow na pietrze, pograzone bylo w ciemnosci. Panowala cisza, zaklocana tylko gulgotaniem napowietrzaczy basenu i odleglym szumem klimatyzatorow. Drzwi na patio wykonano z lichego aluminium; zasuwke otworzyl w zaledwie pietnascie sekund. Gdy wszedl do srodka, owionelo go chlodne powietrze. Odczekal kilka chwil, wdychajac je z rozkosza. Marjani najwyrazniej upodobal sobie biel w przeroznych odcieniach. Sciany, skorzane sofy i dywany byly lekko kremowe. Wokol patia staly turkmenskie rzezby. Naprzeciwko drzwi znajdowaly sie prowadzace na pietro schody. Fisher pochylil sie i wszedl na gore, ostroznie, stopien po stopniu, az przez czarna balustrade z kutego zelaza i zobaczyl pokoj na pietrze -jak sie tego spodziewal, caly utrzymany w bielach. Jedynie podloge wylozono dosc toporna mozaika z blekitnych kafelkow. Przy oknach wychodzacych na brame wjazdowa urzadzono kacik wypoczynkowy. Fisher przeszukal cale pietro. Zajrzal do godnej mistrza kucharskiego kuchni ze sprzetami ze stali nierdzewnej, jadalni oraz gabinetu, ktorego sciany zajmowaly regaly z ksiazkami. Ruszyl na drugie pietro; znajdowala sie tam silownia, trzy sypialnie dla gosci oraz lazienka z laznia parowa, sauna i wanna z hydromasazem. Byl w polowie schodow na trzecie pietro, gdy uslyszal jakies glosy. Zamarl, ale zorientowal sie, ze to tylko telewizor. "Witamy w Idolu. Nasz kolejny uczestnik wykona..." Szum przelaczanych kanalow, potem: "... ale Ricky..." Znow szum i dal sie slyszec motyw przewodni Gilligan 's Island. Fisher usmiechnal sie smutno. Ale sobie Marjani znalazl zajecie na stare lata... Byly minister siedzial w rozkladanym fotelu obitym a jakze -biala skora w pokoiku wychodzacym na basen na tylach domu. Na brzuchu trzymal paczke chipsow i pilotem celowal w telewizor. Fisher wycofal sie przez lukowate przejscie, przeszukal reszte pietra, po czym wrocil do pokoiku. Na ekranie telewizora Gilligan bawil sie z szympansem, rzucajac mu kokos. Fisher wylaczyl swiatlo, zakladajac jednoczesnie gogle, i zaszedl Marjaniego od tylu, nim ten zdazyl podniesc sie z fotela. Przylozyl mu sykesa do gardla i syknal: -Ani pisnij. Straznicy nie zyja. Jesli nie chcesz do nich dolaczyc, rob, co mowie. Z raportu Grimsdottir wynikalo, ze Marjani niezle zna angielski. Jego rozpaczliwe skiniecie glowa to potwierdzilo. -Kim jestes? Czego chcesz? Dwa klasyczne pytania, pomyslal Fisher. Z biegiem lat przekonal sie, ze ci, co nie biora udzialu w rozgrywce, kiedy ktos przystawi im noz do gardla, zazwyczaj prosza tylko, by ich nie zabijac. Zloczyncy natomiast zawsze zadaja takie pytania, jak Marjani - i to nawet z oburzeniem. -Odpowiedz na pierwsze pytanie - wyszeptal mu do ucha Fisher - brzmi: "Nie twoj zasrany interes". Odpowiedz na drugie: "Chce cie zabic, ale dam ci szanse, zebys mnie od tego odwiodl". Pociagnal Marjaniego przez korytarz, gaszac swiatla. Znalezli sie w glownej sypialni. Z lozka porwal poduszke, poprowadzil Marjaniego do lazienki i wepchnal go do wanny. Zamknal drzwi i usiadl na toaletce obok wanny. Nie wlaczyl w lazience swiatla. Panowala w niej gleboka ciemnosc. Przez noktowizyjne gogle widzial, jak Marjani rozglada sie, z dlonmi zacisnietymi na krawedzi wanny. Byly wywiadowca byl tlusciochem z zaczesanymi do tylu czarnymi wlosami i obwislymi wasami. Przypominal Fisherowi rzezimieszka ze starego westernu. Twarz lsnila mu od potu. Fisher pozwolil mu tak siedziec w ciemnosci. Cisza przeciagala sie nieznosnie, az w koncu Marjani wybuchnal: -Jest tu ktos? Hej, jest tu... -I owszem. -Czego chcesz? -Juz to przerabialismy. Zadam ci kilka pytan. Jesli nie spodobaja mi sie odpowiedzi, zdechniesz w tej wannie. Koniec z Gilligan 's Island, koniec z / Love Lucy, zrozumiano? -Chyba nie wiesz, z kim masz do czynienia! Nie wolno ci!... Fisher wyjal sykesa i lekko uklul Marjaniego w udo. Ten wrzasnal i zwinal sie w klebek. -No i jak? Moze jednak mi wolno? - zapytal Fisher. -Odbilo ci! -Siadaj prosto, wyciagnij nogi, zdejmij buty i skarpetki i poloz rece na brzegach wanny. -Co? -Masz trzy sekundy. Marjani usluchal. -Dwa tygodnie temu miales tu gosci - zaczal Fisher. - Chinczyka z dwoma ochroniarzami i Iranczyka z wlasnymi gorylami. O czym rozmawiali? -Nie wiem. Nie klamal. Heng mowil, ze spotkal sie tylko z Iranczykiem. -Ile czasu tu byli? -Ze dwie... moze trzy godziny. Znowu prawda. Korzystajac z tego, co juz wiedzial, Fisher sprawdzal Marjaniego, zwracal uwage na jego mimike i modulacje glosu. -Kto byl na tym spotkaniu? -Tylko Chinczyk i ten drugi. Mowiac "ten drugi", Marjani lekko sie zawahal. -Przyjechali razem czy osobno? -Osobno. Ale czemu... -Kim jest Iranczyk? - obcesowo przerwal mu Fisher i drasnal go w stope. Tym razem mniej delikatnie. Marjani zawyl z bolu i siegnal reka ku nodze. -Nie ruszaj sie - ostrzegl Fisher - albo obetne ci paluch! Marjani niechetnie odchylil sie do tylu. Dolna warga drzala mu nerwowo. Prawie go mam, ucieszyl sie Fisher. Stres - nic przeciez nie widzial - i nieoczekiwane ataki z ciemnosci niemal juz zlamaly starego. Sam zahaczyl czubkiem sykesa o maly palec Marjaniego i pociagnal. Marjani wzdrygnal sie i syknal. -Nie! Prosze, nie rob... -Nazwisko tego Iranczyka. Marjani przymknal oczy. Zawahal sie, jednak nie chcial mowic. -Nie znam go. Prosze... Fisher odczekal piec sekund, po czym wyciagnal ostrze spomiedzy jego palcow. -Czy aby na pewno? -Przysiegam, nie wiem, kim jest. Zjawil sie nie wiadomo skad Fisher chwycil poduszke i rzucil nia w Marjaniego. Wyladowala mu na brzuchu. -Co... co to jest? - spytal zaskoczony. -Poduszka - wyjasnil Fisher. - Zakryj nia twarz. -Co? Dlaczego? -Stlumi odglos wystrzalu. Twarz Marjaniego poszarzala. -Prosze! Nie... Fisher pozwolil mu chwile pochlipac, po zapytal: -Zmieniles zdanie? Powiesz mi, kim jest Iranczyk? Marjani pokiwal glowa i zaczal mowic. ROZDZIAL 49 Kiedy skonczyl, Fisher uzyskal kilka odpowiedzi, ale wraz z nimi pojawilo sie jeszcze wiecej pytan. Uspil Marjaniego, skrepowal mu rece i nogi plastikowymi kajdankami, zarzucil go sobie na ramie i zaniosl do garazu. Stal tam snieznobialy hummer hi alpha. Sam wepchnal bezwladnego Marjaniego na tylne siedzenie, przywiazal za stopy do jednej z przelotek i wskoczyl za kierownice. Kluczyki byly w stacyjce.Trzydziesci sekund pozniej wjechal na podjazd. Klimatyzacja pracowala jak nalezy. Za brama skrecil w lewo, na polnocny zachod. Jechal z wylaczonymi swiatlami, wykorzystujac poswiate ksiezyca przez pietnascie minut, az opuscil gorzysty teren i znalazl sie na pustyni Kara-Kum. Zatrzymal sie i zgasil silnik. Postukal w implant. -Pika, tu Sierp, odbior. -Nadawaj, Sierp - zglosil sie Bird. Po uzupelnieniu paliwa w Kabulu Redding wraz z reszta zalogi ospreya ruszyl godzine pozniej sladem gulfstreama. Przeslizneli sie przez granice Turkmenistanu i usiedli na pustyni, dziewiecdziesiat szesc kilometrow od Aszchabadu. -Prosze o ewakuacje. Dwoch pasazerow. Koordynaty: jeden-dwa-dwa-przecinek-piec na trzy-dwa-przecinek-trzy. Transponder nadaje. Odbior. -Przyjalem, Sierp. Wyruszam. Osprey pojawil sie juz w dwanascie minut pozniej - lecial tuz nad ziemia rotory odbijaly blask ksiezyca. -Mam z toba kontakt wzrokowy, Pika - oznajmil Fisher. - Potwierdz, ze ty tez - zamrugal swiatlami przeciwmgielnymi hummera. -Potwierdzam, Sierp. Mamy cie. Osprey siadl sto metrow od samochodu, na niewielkim pagorku. Redding zszedl po rampie, by pomoc Fisherowi wtaszczyc Marjaniego. -Masz nowego przyjaciela? - spytal. -On tak nie mysli, ale nam sie przyda. Redding zajal sie pasazerem, a Fisher przeszedl do kokpitu. -Bird, jak tam z radarami? -W porzadku. Kurde, w Turkmenistanie stacje radarowe rozmieszczone sa co tysiac szescset kilometrow. Moglibysmy tu siedziec calymi dniami - zerknal z niepokojem na Fishera. - Chyba nie bedziemy tkwic tu kilka dni, co? -Nie. Miej tylko oczy szeroko otwarte. Fisher przeszedl na tyl i usiadl przy konsolecie komunikacyjnej. Na ekranie pojawil sie Lambert. -Status? - spytal. -Bezpiecznie ewakuowany. Marjaniego oplacil Zhao za posrednictwem Henga, on sam jednak o tym nie wie. Nigdy nie slyszal o Zhao. Nie jestem pewien, czy mu wierzyc, ale nie bylo czasu, by go bardziej przycisnac. Mowi, ze Heng spotkal sie z Iranczykiem, niejakim Kavadem Abelzada. Pochodzi z przygranicznej wioski Sarani. Tam sie urodzil i wychowal. Nim Lambert zdazyl zadac kolejne pytanie, odezwala sie Grimsdottir. -Juz szukam. -Jest ze mna Tom Richards - oznajmil Lambert. - Wtajemniczylem go w watek Zhao. Mysle, ze ma brakujacy nam fragment ukladanki. -Dawaj go tu. Ekran znow podzielil sie na dwie czesci. Po drugiej stronie pojawila sie twarz Richardsa. -Oczywiscie juz to wiecie, ale potwierdzam: prowadzimy operacje przeciw Zhao... wspolnie z Brytyjczykami i Rosjanami. -Zgaduje, ze chodzi o haj. Richards kiwnal glowa. -Trzy lata temu prezydent podpisal scisle tajne rozporzadzenie, w ktorym uznawal dystrybucje haju za jawne i bezposrednie zagrozenie bezpieczenstwa narodowego. W Moskwie i Londynie tez dostrzegli zgubne efekty dzialania narkotyku, latwo wiec bylo ich przekonac, zeby dolaczyli do operacji. Jej nazwa kodowa to Jupiter. Przez ostatnich dwadziescia osiem miesiecy prowadzilismy wojne podjazdowa przeciw Zhao, we wspolpracy z rosyjskim SWR i brytyjskim Ml-6. Zaczelismy od drugorzednych aspektow jego dzialalnosci. Odcinalismy pieniadze, atakowalismy transporty, przejmowalismy pomniejszych agentow, tego typu rzeczy. -W Pekinie o tym wiedza? -A skadze! Zhao ma w kieszeni tylu politykow i generalow, ze juz nawet przestalismy liczyc. -I co dalej? -Kiedy juz podgryzlismy te jego drugorzedne interesy, uderzylismy w niego samego - oznajmil Richards. - Zaczynajac od waznych osob. -Jak waznych? - dociekal Fisher. -Bardzo waznych. Wiekszosc imperium Zhao nalezy do czlonkow jego rodziny: braci, kuzynow, wujow. Zaczelismy ich eliminowac, jednego po drugim. -Ze co prosze? -Kazdy kraj wprowadzil do gry specjalnie przeszkolone zespoly. Nie mielismy wyboru. Fishera zaszokowalo nie tyle to, ze Richards przyznal, iz CIA posiada w terenie zespoly wykwalifikowanych zabojcow, ile raczej fakt, ze prezydent wykonal tak smiale posuniecie. Cel uswieca srodki, jesli jednak Jupiter wyszedlby kiedykolwiek na jaw, wynikly z tego skandal zakonczylby kariere jego samego, i kazdego powiazanego z operacja. -Ilu jak dotad udalo sie wam usunac? - pytal dalej Fisher. -Szescdziesieciu dwoch. Dwudziestu trzech czlonkow jego rodziny i trzydziestu dziewieciu innych podwladnych. -No to co z jego imperium? -Pracuje na jalowym biegu. Za kolejne pol roku przestanie istniec. Haj bedzie plynal coraz mniejszym strumyczkiem, az w koncu strumyczek wyschnie. No i mamy motyw Zhao, zrozumial Fisher. Zemsta i walka o przetrwanie. Zamordowano dwudziestu trzech czlonkow jego rodziny; gra szla o dziesiatki miliardow dolarow. W swoim mniemaniu Zhao odpowiedzial tylko na amerykansko-rosyjsko-brytyjska deklaracje wojny. Wiedzac jednak, ze nie wygra bezposredniego starcia, wykombinowal sobie strategie rodem ze Sztuki wojny Sun Tzu. Oto przeprowadza najbardziej w historii wyniszczajacy atak na Stany Zjednoczone, zrzucajac wine na Iran - ktory i tak jest juz uwazany za Czarnego Luda. Stany Zjednoczone odpowiadaja przygotowaniami do wojny, do gry zostaje wciagnieta Rosja, odpowiedzialna za uzycie odpadow radioaktywnych wykradzionych lub wyprzedanych z Czarnobyla. Od tego momentu sprawy potocza sie juz wlasnym torem. Ogolnoswiatowe oburzenie i opor Iranu dokonaja reszty. Stany Zjednoczone, Wielka Brytanie i stworzona przez nie ewentualna koalicje wessie dlugotrwala i zapewne niemozliwa do wygrania trzecia wojna bliskowschodnia. Rosja stanie sie pariasem swiatowej sceny politycznej jako wspolsprawca - wskutek zaniedbania lub korupcji - smierci ponad pieciu tysiecy niewinnych osob. Wszystkie strony poniosa ofiary, a politycy na cale lata zapomna o Kuan-Yin Zhao. W najgorszym wypadku Zhao sie zemsci, w najlepszym dostanie rowniez szanse na odbudowe swojego imperium. -Pulkowniku - oznajmil tryumfujaco Fisher - o to wlasnie chodzi. To gra Zhao. -Zgadzam sie. Ale czy mamy na to dosc dowodow? -Mozemy miec, jesli dorwiemy Kavada Abelzade - stwierdzil Richards. - To on jest brakujacym ogniwem. Musial dostarczyc Zhao zalogantow "Trego" i ludzi, ktorzy doprowadzili do skazenia Slipstone. Znow wlaczyla sie Grimsdottir. -Chyba wiem dlaczego. Jeszcze poltora roku temu Abelzada odsiadywal dziewiecioletni wyrok w Teheranie, jako polityczny. Skazano go w procesie o "podzeganie do powstania" oraz "spisek majacy na celu obalenie rzadu Islamskiej Republiki Iranskiej". Kiedy go uwieziono, jego fanatycznych zwolennikow byly tysiace. W dniu wydania wyroku skazujacego w Teheranie doszlo do siedemnastu samobojczych zamachow bombowych. -Zwazywszy na to, co sie tam dzieje, fakt, ze Iranczycy przypieli Abelzadzie etykietke niebezpiecznego radykala, wiele nam o nim mowi - stwierdzil Fisher. - Grim, wiemy, jaki problem mial z rzadem? -Juz sprawdzam... Cos mam: zadal natychmiastowego wypowiedzenia otwartej wojny Stanom Zjednoczonym, Izraelowi i wszystkim ich sojusznikom. Cytuje: "Musimy zmiesc zachodnie cywilizacje z powierzchni ziemi i rozrzucic kosci niewiernych w kazdym zakatku swiata. Niedopelnienie tego swietego obowiazku jest obraza w oczach Allaha". -Jak milutko - syknal Lambert. - A wiec Zhao dowiedzial sie o planach Abelzady, skontaktowal sie z nim i zaoferowal sposobnosc nie tylko obalenia rzadu w Teheranie, ale i wciagniecia w krwawe porachunki Stanow Zjednoczonych. A wszystko to za cene dostarczenia paru lojalnych fanatykow. -Stan pogotowia - zauwazyl Fisher. - Rozumiem, czemu nie mogl nie skorzystac z takiej okazji. -A zatem jak go dorwiemy? - Richards przeszedl do konkretow. - Moge skompletowac zespol, ale to zajmie... -Powiem ci, jak go dorwiemy - przerwal mu Fisher. - Jestesmy trzydziesci dwa kilometry od granicy z Iranem. Osiem kilometrow za nia lezy Sarani. Lecimy tam, ladujemy na jego podworku i go zgarniamy. -Latwe jak bulka z maslem, co? - zakpil Richards. -Wcale nielatwe - odcial sie Fisher. - Ale to moze byc nasza jedyna szansa. Pulkowniku? Fisher widzial, jak szef uszczypnal grzbiet nosa, przymykajac na chwile oczy. Wreszcie spojrzal na niego. -Bierz go, Fred. ROZDZIAL 50 Bird wylaczyl silniki. Siedzieli w ciszy i ciemnosci, czekajac, az Lambert skonczy przygotowywac trase ich misji. O ile przestrzen powietrzna Turkmenistanu przypominala sito, o tyle iranska zaczynala sie lita sciana. Wzdluz granicy rozciagala sie siec stacji radarowyc wczesnego ostrzegania wraz z bateriami pociskow przeciwlotniczych. Nie dosc, ze ich zasiegi nachodzily na siebie, obejmujac cala granice, to jeszcze pozostawaly one w stalym kontakcie z Iranskim Dowodztwem Obrony Powietrznej. Wykrycie w Turkmenistanie wzbudziloby zainteresowanie. W Iranie zasypalby ich grad pociskow i nadlecialyby mysliwce bojowe.Lambert skontaktowal sie przez telefon z NRO Narodowym Biurem Rozpoznania, zadajac w trybie naglym zmiany przydzialu zadan satelity szpiegowskiego. W tym przypadku chodzilo o jeden z dwoch satelitow radarowych - w skrocie RADSAT-ow - stale prowadzacych obserwacje Iraku. Satelity takie - oznaczone kryptonimami w rodzaju Lacrosse, Onyks czy Indygo - orbitowaly na wysokosci niemal szescset piecdziesieciu kilometrow nad Ziemia. Kazdy wazyl pietnascie ton i wielkoscia dorownywal autobusowi. Potrafily dostrzec obiekt wielkosci ksiazki - rowniez w deszczu, mgle czy mroku nocy. -Pobiera sie aktualizacja mapy - zawolal Bird z kokpitu. - Macie na ekranie. Siedzacy przy konsolecie komunikacyjnej Redding przelaczyl sie na system nawigacyjny ospreya. Fisher pochylil sie nad jego ramieniem, by lepiej widziec. Wyswietlony obraz przypominal standardowa mape topograficzna - przedstawiala teren miedzy ich ladowiskiem a wioska Sarani - uzupelniona jednak danymi z RADSAT-u, pozwalajacymi dodac trzeci wymiar do uksztaltowania terenu. Na mape nakladala sie zolta przerywana linia - zaczynala sie w miejscu, gdzie teraz znajdowal sie osprey, biegla lukiem wokol Aszchabadu i zygzakiem przez gory Kopet-Dag, a konczyla sie na skupisku budynkow i przecinajacych sie drog: na Sarani. Korzystajac z trackballa konsolety, Redding obracal i przyblizal obraz, zmieniajac perspektywe, od widoku z lotu ptaka, po widok przed oczami pilota. Przesunal kolko i obraz przyblizyl sie, jakby widziany przez jastrzebia, ktory wlecial w gleboki kanion. Znow dotknal kolka i powrocil do widoku z lotu ptaka. -Wystarczy, ze otrzemy sie skrzydlem o jedna z tych scian, a zmienimy sie w kule ognia. -Tym bym sie nie martwil - odparl Fisher. - Bird potrafi przeleciec tym cacuszkiem przez bramke futbolowa z predkoscia siedmiuset dwudziestu kilometrow. Bardziej martwi mnie to. - Postukal palcem w ekran. Mial na mysli rozrzucone wzdluz ich gorskiej trasy pulsujace czerwienia kwadraty. Kazdy z nich to stacja radarowa z pobliska wyrzutnia pociskow balistycznych. Fisher przeszedl do kokpitu. Bird i Sandy w skupieniu pochylali sie nad ekranem, studiujac obraz z RADSAT-u. -I co myslicie? - zapytal Fisher. -Mysle, ze chce podwyzki - mruknal Bird, nie odrywajac wzroku od ekranu. -Przewieziesz nas bezpiecznie tam i z powrotem i zaplace ci z wlasnej kieszeni. -Od ciebie, Sam, chce tylko porzadnego steku na obiad. -Masz to jak w banku. Mozesz to zrobic? -Jasne, sie zrobi, ale nie gwarantuje, ze nie bedzie trzeslo. -Lambert do ciebie. - Redding zawolal Fishera, ustepujac mu miejsce przy konsolecie. - Dalej, pulkowniku. -Mala aktualizacja, Sam. Prezydent zatwierdzil operacje bojowa samolotow z "Reagana". Zaczna od eliminacji wyrzutni pociskow ziemia-ziemia rozmieszczonych wzdluz wybrzeza, od Jask po wyspe Chark. Sensownie. Iranska marynarka wojenna utrzymywala setki nadbrzeznych wyrzutni rakietowych, w wiekszosci wycelowanych w ciesnine Ormuz, naturalne przewezenie miedzy Zatoka Omanska a Zatoka Perska. W kazdy centymetr kwadratowy powierzchni morza wymierzono najrozniejsze pociski, od Silkworm (Jedwabnik) po C-801. Fakt, ze grupa uderzeniowa mysliwcow z "Reagana" miala najpierw uderzyc w wyrzutnie, oznaczal tylko jedno: Piata Flota przygotowywala sie do wejscia do ciesniny i zajecia pozycji wzdluz zachodniego wybrzeza Iranu. Jesli Iranczycy chca uderzyc pierwsi, zrobia to, gdy grupa uderzeniowa wplynie w przesmyk. -Kiedy? -Jutro przed switem. Pierwsza poplynie Dziewiata Flotylla Niszczycieli. Kiedy okrety zajma juz pozycje, nalezy oczekiwac zmasowanego ataku tomahawkami i samolotami z "Reagana". Dziewiata Flotylla sklada sie z niszczycieli nalezacych do SA(i. Wystrzelone z okretow rakiety Tomahawk namierza iranskie centra dowodzenia i instalacje radarowe w glebi kraju. Fisher zerknal na zegarek: dziewiec godzin. Tyle maja czasu na dostarczenie dowodu, ze zaangazowanie Iranu istnieje jedynie w postaci sfabrykowanej przez Kuan-Yin Zhao. -Odlatujemy za dziesiec minut - zdecydowal. - Przy odrobinie szczescia wrocimy z Abelzada za kilka godzin. Pulkowniku, tak sobie myslalem o tym jego spotkaniu z Hengiem w domu Marjaniego. Udzielal Abelzadzie instrukcji przed atakiem na jakas instalacje wojskowa gdzies na wybrzezu. -Dowiem sie. Kazda baza na zachodnim i wschodnim wybrzezu zostanie postawiona w stan pogotowia. -Bardzo dobrze - powiedzial Fisher. - Jesli Zhao ma jeszcze asa w rekawie, to zapewne wlasnie takiego. Pytanie: gdzie i kiedy zagra ta karta? Osprey uniosl sie w powietrze i obrocil dziobem na polnocny zachod. Coraz bardziej zwiekszajac predkosc, przesliznal sie na wysokosci dziesieciu metrow nad wzgorzami i dolinami. Lecieli w kompletnej ciemnosci, bez swiatel nawigacyjnych, z wylaczonymi wszystkimi emiterami: bez transpondera IFF, radia i radaru dzialajacego w podczerwieni. Po kilku minutach juz okrazali Aszchabad. Miasto rozciagalo sie dwadziescia cztery kilometry dalej. Przez okno Fisher widzial swiatla mknacych po ulicach i szosach samochodow. Musneli czarny owal jeziora, przemkneli nad linia kolejowa. Teren pod nimi zaczal sie zmieniac. Pagorki byly coraz wieksze - dotarli do przedgorza Kopet-Dagu. Redding siedzial przy konsolecie, obserwujac te sama mape, ktora Bird i Sandy wykorzystywali do nawigacji. Jedna po drugiej nikly w dali wioski. Fisher odczytywal z ekranu ich nazwy: Bagir, Czuli, Firjuza, az mineli wszystkie, a w dole pozostalo tylko pustkowie. -Niecalych dziesiec kilometrow do granicy - oznajmil Bird. Fisher przeszedl do kokpitu i przykucnal miedzy siedzeniami. Przez przednia szybe widzial pasmo Kopet-Dagu z jego poszarpana linia szczytow i grani na tle jeszcze ciemniejszego nocnego nieba. Na konsolecie Birda zamrugala czerwona kontrolka i cos zaczelo piszczec. Elektroniczny kobiecy glos ostrzegl: "Uwaga, zrodlo promieniowania radarowego na. Bird nacisnal jakis przycisk i glos umilkl. -Redding? - zawolal. -Widze. Jestesmy na granicy zasiegu. Zwrot za trzydziesci sekund. -Lepiej zapnij pasy - poradzil Bird Fisherowi. - Bedzie troszke trzeslo. ROZDZIAL 51 -Trzymaj sie! - krzyknal Redding. - Granica za piec... cztery... trzy... dwa... jeden!Fisher zacisnal dlonie na podlokietnikach, gdy Bird ostro skrecil. W kokpicie znow piszczal alarm ostrzegajacy przed radarami. Fisher wyciagal szyje nad ramieniem Reddinga, by dojrzec monitor. Redding rozdzielil wyswietlany obraz na dwie czesci - widok z gory po lewej, widok przed oczami pilota po prawej. Widok z lotu ptaka przedstawial zblizajace sie blizniacze szczyty z pulsujacymi czerwonymi kwadratami. Obraz widziany przez pilota pokazywal, jak osprey nurkuje nad grania w wawoz. Blyskawicznie mineli granitowe sciany, niemal ocierajac sie czubkami skrzydel o poszarpane krawedzie. -Zmiana kursu za dwadziescia sekund - oznajmil Redding. - Podaje nowy kurs: dwa-dwa-jeden, ostre zejscie na dziewiec metrow. Alarmy radarowe rozbrzmiewaly teraz jeden za drugim, naklada?jac sie na siebie. Stacje radarowe byly coraz blizej. Fisher pochylil sie do przodu, by lepiej widziec. Widok zza szyby kokpitu przyprawial o mdlosci. Czarna kreska horyzontu wila sie i falowala, gdy Bird omijal kolejne przeszkody. -Stanowisko SAM trzy kilometry na sterburcie - zawolal Redding. -Spadaj z tym marynarskim slangiem - odkrzyknal Bird. - Powiedz tylko gdzie! -Trzy kilometry z przodu po prawej! Zmiana kursu za trzy... dwa... jeden... teraz! Fishera wgniotlo w siedzenie, szarpnelo nim w bok, gdy osprey sie przechylil. Redding przelaczyl monitor na pelnoekranowy obraz widziany przez pilota. Lecieli przesmykiem miedzy szczytami. Skrzydla ospreya ustawily sie prostopadle do powierzchni ziemi. -W razie mdlosci wyciagnac torebki - zawolala wesolo Sandy. Alarm radarowy raptownie ucichl. -Co teraz? - zapytal Bird. -Piec kilometrow do Sarani - odparl Redding. - Zblizamy sie do grani. Trzeba wskoczyc na sto piecdziesiat metrow, ostro skrecic i przypasc do ziemi. Dwadziescia sekund lecieli w ciszy. Potem znow zapiszczal alarm. -Ostro w lewo! - krzyknal Redding. Osprey przechylil sie na skrzydlo. Przypiety do grodzi pasami mocujacymi, z rekami, stopami i ustami zaklejonymi tasma izolacyjna, Marjani wlasnie odzyskal przytomnosc. Zacharczal i wybaluszyl oczy. Fisher mrugnal do niego porozumiewawczo i pomachal mu reka. -Jazda! - krzyknal Redding. - Skret w prawo! Teraz! Fisherem rzucilo w przeciwnym kierunku. Podlokietnik wbil mu sie miedzy zebra. Worek marynarski oderwal sie od polki, przelecial przez poklad, odbil od Marjaniego i uderzyl w rampe. -Co jest, do cholery?! -Radar przeciwlotniczy - oznajmil Bird. -Stanowisko SAM - wyjasnil Redding. - Nie bylo go na mapie! -Naznaczyli nas? -Watpie. Za malo czasu, by przycelowac. -To w was lubie: optymizm - sapnal Fisher. -Widze juz gran - wlaczyla sie Sandy. - Hej, Redding, wyglada na znacznie wyzsza niz sto piecdziesiat metrow. -Gdzie tam, sto czterdziesci siedem. Wierz mi, macie trzy metry zapasu. -Trzy metry... ogrom! - zakpil Bird. -Zaczynasz wejscie za trzy... dwa... jeden. Fisher nie spuszczal wzroku z monitora Reddinga. Grzbiet - poszarpana linia skal i kosodrzewiny - wyrosl przed nim. 1 naraz zniknal. Fisher uslyszal tylko, jak cos szoruje o spod kadluba pod jego stopami, niczym gigantyczna szczotka po skorzanym bebnie. -Troszke lisci zrzucilem - zawolal wesolo Bird. -Nurkuj! W dol, w dol! Bird pchnal wolant. Osprey runal w przepasc. Elektroniczny glos w kokpicie zaskrzeczal: "Uwaga! Kurs kolizyjny. W gore, w gore, w gore..." -Uciszja, Sandy. Glos umilkl natychmiast, ale zaraz znow rozlegl sie alarm radarowy. -Jestesmy na skraju zasiegu - ostrzegl Redding. - Dziesiec sekund do skretu. Szybki myk w prawo, potem podciagnij w gore i przechyl w lewo. Myk? - zdziwil sie w duchu Fisher. Nie, nie jest chyba termin techniczny. -Ile zostalo stanowisk radarow? - zapytal Bird. -To i jeszcze jedno, a potem jestesmy juz w strefie ladowania. Skrecaj! Teraz! Tym razem Fisher sie przygotowal. Zaparl sie nogami o poklad i wcisnal w fotel. Dlonmi chwycil sie mocno podlokietnikow, az pobielaly mu klykcie. Osprey zdawal sie dachowac. Fisher poczul, jak zoladek podchodzi mu do gardla. Styropianowy kubek po kawie przelecial mu przed nosem, spadl na poklad i potoczyl w kat. -To nazywasz mykiem, Bird? - zawolal do pilota. -Nie, synu, to byl supermyk. Dla mnie to male piwo. -Ostatnia stacja radarowa przed nami. Poltora kilometra oznajmil Redding. Fisher rzucil okiem na monitor. Osprey lecial poziomo tuz nad usianym glazami dnem doliny. Wysokosciomierz wskazywal piec metrow. Alarm radarowy zapiszczal, umilkl na kilka sekund, po czym zapiszczal ponownie. -Lecimy tuz pod nadirem wykrycia - poinformowal Redding. - Fale biegna rownolegle do kadluba. -Nadirem? - powtorzyla Sandy. - Znow naczytales sie slownika, Will? -To znaczy... -Wiem, co to znaczy, glupku. -Dawaj stery! - krzyknal Bird. - Grunt sie wznosi. Namierza nas. -Ostry zwrot za siedem sekund - zawolal Redding. - Kurs zero-dziewiec-osiem. -Nic nie widze! - denerwowala sie Sandy. -To wawoz. Wierz mi, lecimy wawozem. -Jak szerokim? -Wystarczajaco. Zostan... Trzy... dwa... jeden... teraz! Redding mial racje: wawoz byl wystarczajaco szeroki, ale ledwie sie w nim zmiescili. -Pudlo... pudlo... pudlo... - mruczal pod nosem Bird, po raz n-ty nieznacznie korygujac kurs, by uniknac zderzenia ze skalnym wystepem. Po trzydziestu sekundach takiego lotu gardziel zaczela sie rozszerzac, az wreszcie wawoz otworzyl sie na lagodna doline. -Strefa ladowania w zasiegu wzroku - zawolal Redding. - Lekki skret w lewo i zobaczycie rzeczke. Ladujemy na polnocnym brzegu. -Widze ja widze! - zawolal Bird po kilku sekundach. - A niech mnie! To najcudowniejszy kawalek piachu na tej planecie. Posadzil ospreya. Fisher odpial pas i zaczal wkladac elementy ekwipunku. Redding podal mu OPSAT. -Masz tu nowa mape. Jakies szesc kilometrow dalej, w Koppoz, jest posterunek wojskowy. Wysylaja stamtad regularne patrole, ale w takim terenie powinienes je uslyszec, gdy znajda sie kilometr od ciebie. Fisher kiwnal glowa i przeszedl do kokpitu. Odchylony w fotelu Bird popijal gatorade z butelki. Wlosy mial zlepione potem. -Fajnie lataliscie - rzucil z uznaniem Fisher. -Do uslug - odparla Sandy. -Nie gascie silnikow. Gdybym was potrzebowal... -Poltorej minuty po wezwaniu bedziesz mial line przed nosem. Fisher zbiegl po rampie, skrecil i ruszyl przed siebie. Do Sarani mial niecale dwa kilometry. Watpil, by o tej porze mogl sie na kogos natknac. Mimo to zmienial trase, zygzakowal miedzy glazami i zatrzymywal sie co jakies sto metrow, by wypatrywac ruchu i zrodel ciepla. Spowity blaskiem ksiezyca teren wygladal niesamowicie. Ostre kamienne iglice wznosily sie ku mrocznemu niebu. Otaczaly go sciany wawozu i skaly wielkie jak domy. Pokrywajacy grunt pyl przypominal make. Kazdy krok wzbijal tumany kurzu, ktore zawisaly na chwile w powietrzu. Po dwunastu minutach biegu odczytal z OPSAT-u, ze zbliza sie do celu. Zwolnil i zaczal isc uwaznie, od jednego glazu do drugiego, az dotarl do grani. Padl na plask i podczolgal sie krawedz. Pol kilometra dalej, u podnoza przeciwleglego stoku, lezalo Sarani. Wioske spowijala cisza i ciemnosc, swiecilo sie tylko w kilku oknach. W oddali zaszczekal pies. Dzwiek odbil sie echem od skal i ucichl. Posrodku wioski znajdowal sie placyk z malym meczetem. Niektore sposrod kilkudziesieciu domow w kolorze ochry i kremowym przycupnely jeden nad drugim na zboczu. Najwyzej polozone staly tuz przy urwisku. Do kazdego prowadzilo okolone lukiem wejscie. Na ekranie OPSAT-u Fisher wyswietlil mape. Obracajac ja i przyblizajac, wyszukal w koncu dom Kavada Abelzady. Byl jednym z tych przy urwisku. Przyjrzal mu sie w zblizeniu przez noktowizor. Nic. Potem w podczerwieni. Znow nic. Juz mial odwrocic wzrok, gdy zauwazyl rozblysk czerwieni. Meskie ramie na sciezce obok domu. Ktos tam siedzial po ciemku, trzymal jakis przedmiot. Fisher natychmiast rozpoznal charakterystyczny ksztalt kalasznikowa. Gdzie jest jeden ochroniarz, tam bedzie ich wiecej - zwlaszcza zwazywszy na pozycje Abelzady. Skoro ma tysiace fanatycznych wyznawcow, trudno przewidziec, ilu mieszkancow jego rodzinnej wioski poswieci swoje zycie, by go ochronic. Fisher doszedl do wniosku, ze chyba wszyscy. Pewnie dlatego Abelzada ukryl sie tu po opuszczeniu wiezienia. Gdyby ci z Teheranu znow zechcieli go schwytac, musieliby dotrzec do niego po trupach. Fisher obejrzal zbocze, szukajac slabych punktow. Nie byl zachwycony. Do domu Abelzady mozna bylo sie dostac tylko w jeden sposob: przechodzac przez wioske i wspinajac sie waska kreta sciezka. (idyby choc jedna osoba zobaczyla go przez okno, znalazlby sie w pulapce. Pozostawala mu tylko jedna mozliwosc. ROZDZIAL 52 Musial poswiecic dodatkowa godzine, ale nie bylo na to rady. Marsz przez wioske byl rownoznaczny z samobojstwem. Wycofal sie znad grani, odwrocil i na tylku zjechal na dno wawozu. Wywolal na ekranie OPSAT-u mape i przez piec minut przesuwal ja i przyblizal, az znalazl to, czego szukal. Wyruszyl.Szerokim lukiem ominal Sarani. Zaczal od szczeliny w scianie kanionu, ktora dostrzegl po drodze. Miala ledwie trzy metry szerokosci i pietnascie wysokosci. Na gorze sie rozwidlila. Jedna odnoga biegla na wschod, druga na zachod. Fisher wybral wschodnia. Szedl az do miejsca, gdzie przecinalo ja koryto wyschlego strumienia. Podazal nim na polnoc przez jakies dwa kilometry, az koryto rozszerzylo sie w parow. Skalne sciany byly tu wygladzone - przez tysiaclecia obmywala je woda rzek okresowych. Fisher zatrzymal sie, by zlapac oddech, i zerknal na OPSAT. Znajdowal sie dokladnie na zachod od Sarani. Sprawdzi teraz, co zapamietal z lekcji geografii w szkole sredniej. Pognal na koniec korytarza. Wychylil sie w prawo - nic. Po lewej stronie znajdowal sie maly salon z podniszczonym orientalnym kobiercem i poduszkami. Przy palenisku kucal mezczyzna, wrzucajac kartki w ogien. -Stoj! Nie ruszaj sie! - zawolal Fisher. Mezczyzna zamarl. Plomienie oswietlaly jego profil. To byl Abelzada. Przez krotka chwile przygladal sie Fisherowi. Zmruzyl oczy. - Ani sie waz! - ostrzegl Fisher. Ale Abelzada zdazyl juz chwycic jakis przedmiot lezacy obok stopy i zaczal odwracac sie do przeciwnika. Bron blysnela odbitym swiatlem. Abelzada krzyknal, zapewne wzywajac pomocy. Sam potrzebowal Abelzady zywego. Nie mogl go zabic. Jednak w tej pozycji nie mial gwarancji, ze strzal tylko go zrani, nie bylo tez czasu na zmiane ustawienia SC-20. Strzelil w palenisko, tuz obok glowy Abelzady. Ten ani drgnal. Juz celowal w Sama... Fisher strzelil jeszcze raz. Abelzada odchylil sie do tylu na pietach, po czym zwinal sie w klebek. Bron ze szczekiem upadla na kamienna posadzke. Fisher podbiegl i pochylil sie nad nim. Martwy. Kula minela biceps o centymetr i weszla w cialo pod pacha. Utkwila w sercu. Fisher rozejrzal sie. Co robic? Pudlo u stop Abelzady bylo pelne papierow. Na krzesle obok zauwazyl skorzana torbe. Porwal ja i wepchnal kartki do srodka. Z oddali dobiegly go krzyki. Nacisnal implant. -Pika, tu Sierp, odbior. -Dawaj, Sierp. -Pika, upadlem. Powtarzam: upadlem. - W przekladzie na jezyk cywili znaczylo to: dzialam w trybie ewakuacji. - Kierujcie sie na moj transponder, strefa ladowania zagrozona. -Przyjalem. Trzymaj sie, Sierp. Ruszamy. Szanghaj -Wiadomosc z Sarani, wuju. Zhao spojrzal na Xuna. - Tak? -Nastapil atak. Ostrzelano wioske. -Jak duzymi silami? - Niewielkimi. Mniej niz tuzin zolnierzy. - A wiec to nie Iranczycy. Co z Abelzada? -Nie zyje. Palil materialy, gdy go zastrzelili. Ale jesli zdazyl zaczac spiewac... -Nie zdazyl - ucial Zhao. Zlozyl rece na biurku i przymknal oczy. Uklad sil na planszy ulegl zmianie. Padl jeden pion. Zhao wyobrazil sobie nagly wylom w swoich szeregach. Przeciwnik, pewien swego, rusza do przodu. Czy udzial Abelzady wystarczy, by rozpracowac strategie'? - zastanawial sie. Nie, przeciez iranski rzad nie ma w swiecie silnej pozycji. Zaprzeczenia na nic sie nie zdadza. -Co z grupa Abelzady? - zapytal. -Na miejscu, gotowa do akcji. -Wiec wszystko inne nie ma znaczenia. Swoje zrobil. Prawde mowiac, jego smierc to szczesliwy zbieg okolicznosci. Wiesz dlaczego? Xun myslal przez chwile. -Abelzada to fanatyk - oznajmil wreszcie. - Moglby ulec pokusie i zaczac opowiadac o swoim udziale w sprawie... przypisywal sobie zaslugi. Zhao usmiechnal sie do siostrzenca. -Bardzo dobrze. Jestem pod wrazeniem. Xun odpowiedzial usmiechem. -Synchronicznosc, co? -Idealna synchronicznosc. Jeszcze tylko jeden ruch. ROZDZIAL 53 Dwie godziny pozniej znalezli sie poza granicami przestrzeni powietrznej Iranu, sto osiemdziesiat kilometrow na poludniowy wschod od Aszchabadu. Przecinajac pustynie Kara-Kum, zmierzali do Afganistanu.Bird dotrzymal slowa. Osprey z rykiem wylonil sie z kanionu osiemdziesiat sekund po wezwaniu. Niemal szorujac po dachach domow w wiosce, wykonal obrot w powietrzu i opuscil rampe piec metrow od Fishera. Kiedy Fisher juz pozbieral papiery do torby, w bocznym korytarzu umiescil dwie miny, zamknal frontowe drzwi, podlozyl pod nie mine scienna i wybiegl z domu tylnym wyjsciem. Wspial sie na urwisko i czekal na ospreya. Gdy wchodzil na rampe, uslyszal huk eksplozji w domu Abelzady, krzyk i dwa kolejne wybuchy w korytarzu. Osprey wzniosl sie w powietrze i szybko odlecial - ta sama droga ktora przybyl. Ostrzelalo go kilka karabinow, zdazyl jednak skrecic do wawozu i zniknac w ciemnosciach. Ewakuacja z Iranu przebiegla gladko. Bird mial kilka godzin na zapoznanie sie z planem lotu i dopracowanie szczegolow, bez przeszkod ominal wiec stacje radarowe wzdluz granicy. Redding i Fisher siedzieli w kokpicie i przegladali papiery Abelzady. -Taa, wszystko w farsi - stwierdzil Redding. -Jest troche po mandarynsku - zauwazyl Fisher. Spojrzal na zegarek. Za szesc godzin niszczyciele z grupy "Reagana" wplyna do ciesniny Ormuz. Fisher czul, ze cos wisi w powietrzu. Zhao skrupulatnie zaplanowal swoja gre. Na pewno przygotowywal wszystko przez dwa lata albo i dluzej. Nie uzaleznilby powodzenia operacji od szczescia czy zbiegu okolicznosci. Jaki mial byc jego ostateczny ruch? Bazy na Wschodnim i Zachodnim Wybrzezu postawiono w stan najwyzszej gotowosci. Jaka byla ostatnia misja zwolennikow Abelzady? Dwie godziny pozniej wlecieli w przestrzen powietrzna Afganistanu. Fisher usiadl przy konsolecie komunikacyjnej i poczekal na polaczenie z sala dowodzenia Wydzialu Trzeciego. Na ekranie pojawila sie twarz Lamberta. -Abelzada nie zyje - bez owijania w bawelne zameldowal Fisher, po czym przeszedl do wyjasnien. - Gdy go znalazlem, rozpalal ognisko swoimi dokumentami. Uratowalem wiekszosc, kilkadziesiat stron w farsi, czesc po mandarynsku. Mamy Marjaniego. Mysle, ze jesli sie go odpowiednio przycisnie, bedzie mial nam jeszcze cos do powiedzenia. -Nie rozlaczaj sie. - Lambert wrocil po dziesieciu sekundach. - Nasza nadzieja w tlumaczach i sledczych z CENTAF-u. - Mial na mysli Kwatere Glowna Centralnego Dowodztwa Sil Powietrznych w bazie lotnictwa Al Udeid w Doha w Katarze. - Podaj przyblizony czas przybycia. Wpuszcze cie do przestrzeni powietrznej "Reagana". Fisher zmienil kanal. Kiedy uzyskal od Birda potrzebne informacje, przelaczyl sie z powrotem. -Musimy zatankowac w bazie marynarki w Heracie. Stamtad jeszcze jakies piec godzin. -Zalatwie to - obiecal Lambert. - Powiedz Birdowi, zeby wykorzystal pomyslne wiatry. Wiatry byly zdecydowanie niepomyslne. Piec godzin pozniej dopiero mijali wybrzeze Pakistanu, wlatujac nad Morze Arabskie. Eskortujace ich mysliwce Mirage pakistanskich sil powietrznych pomachaly skrzydlami i po chwili ich swiatla pozycyjne zniknely w mroku. Do switu zostala godzina, lecz na horyzoncie Fisher widzial juz pomaranczowa lune nad Indiami i Himalajami. Bird skierowal dziob ospreya na zachod i polecial w kierunku Zatoki Omanskiej. Gdy wyrownali lot zgodnie z nowym kursem, Fisher podszedl do okna i wyjrzal przez nie. Chwile zajelo mu znalezienie na powierzchni oceanu tego, czego szukal. Zobaczyl swiecace kropki ulozone w ksztalt kola - grupa uderzeniowa lotniskowca "Ronald Reagan" zmierzala ku ujsciu ciesniny Ormuz. Dalej, poza zasiegiem wzroku, okrety Dziewiatej Flotylli pewnie juz plynely ciesnina gotowe na spotkanie z iranska marynarka gdyby Teheran postanowil zakwestionowac ich szlak zeglugi. Fisher wiedzial, ze sily byly nierowne, jednak kazda wymiana ognia oznaczac bedzie koniec przepychanek i poczatek wojny. Z interkomu w kokpicie rozlegl sie glos Amerykanina. -Pika, tu Wegiel Zero-Szesc, zglos sie. -Zglaszam sie, Wegiel. -Eskortujemy was do Doha. Zostan na biezacym kursie i przelac/, sie na kanal piaty, na sterowanie centralne z krazownika "Port Royal". -Przyjalem - odparl Bird. W oknie Fisher ujrzal stroboskopy pozycyjne tomcata. Redding westchnal. Nadal siedzial na podlodze wsrod papierow Abelzady. -Problem? - zapytal Fisher. -Farsi i mandarynski, jestem za slaby, by cokolwiek z tego sklecic. - Jeszcze godzina i bedziemy w Al Udeid. Niech oni sie tym martwia. -No tak... Ale popatrz na to. - Redding podniosl plik papierow. - Najwyrazniej ktos to tlumaczyl, moze Abelzada, mamy jednak tylko strzepki. Ten znak tutaj na przyklad... Fisher podszedl blizej. Gdy mijal przypietego do grodzi Marjaniego, ten wbil w niego wzrok i zacharczal. -Zachowuj sie. - Fisher pogrozil mu palcem. Przykucnal obok Reddinga. - Pokaz. Redding pokazal jeden z mandarynskich piktogramow. -To oznacza chyba gasienice lub weza. A ten tutaj... to chyba tkanina. Jaki to ma sens? -Odpocznij, bo oszalejesz. - Fisher wstal i wrocil do okna. -Chyba masz racje... A tutaj... kot. No i co to znaczy? Kot rano wstaje, tekstylna gasienice dostaje? -Co? - Fisher odwrocil sie gwaltownie. - Co powiedziales? -No jaja sobie robie. Kot rano wstaje, tekstylna... Fisher uciszyl go ruchem reki. Kot. Gasienica. Tkanina. -O co chodzi, Sam? -Mowiles, ze ten znak moze symbolizowac gasienice lub weza. -Zgadza sie. A tutaj mamy kota i tkanine. -Jedwab? Redding pomyslal chwile i wzruszyl ramionami. -Moze i tak. Ale o co... -Jedwabnik - mruknal Fisher. ROZDZIAL 54 Popedzil do konsolety i wywolal Lamberta i Grimsdottir. - Nie chodzi o amerykanska baze, pulkowniku. To tutaj, gdzies niedaleko. - Opowiedzial o tym, co Redding odczytal z dokumentow.-Jeden z piktogramow oznacza gasienice. Tkanina moze byc jedwab. Kolejny znak to kot. -Rakiety Silkworm, Jedwabniki - domyslil sie Lambert. -Wlasnie. A kot to zapewne Cat-14. Chinski rzad od dziesiatek lat eksportowal do Iranu pociski ziemia-ziemia/woda-woda HY-2/3/4 Silkworm. Od pieciu lat sprzedawal mu tez szybkie lodzie patrolowe Cat-14, ktore Iran kupowal przede wszystkim dla specjalnych jednostek Pasdaranu. Cat rozwijal predkosc ponad piecdziesieciu wezlow - prawie stu kilometrow na godzine - i zabieral na poklad dwanascie wyposazonych w poltonowe glowice przeciw-okretowe rakiet Silkworm o zasiegu stu kilometrow. -Dobry Boze... - sapnal Lambert. -Pomyslmy. Nadbrzezne baterie wyrzutni silkwormow sa dobrze chronione, zwlaszcza teraz. Ludzie Abelzady nie maja szans, by dostac sie do iranskiej bazy wojskowej, ukrasc Cata i po prostu odplynac. Co to oznacza? -Zwazywszy na wplywy Zhao, musimy zalozyc, ze za odpowiednia sumke zalatwil sobie kilka silkwormow. Przypuscmy, ze ludzie Abelzady maja wlasny zapasik. Jak by je dostarczyli? Jaki bylby najlepszy sposob uderzenia w grupe "Reagana"? -Stocznie - odparl Fisher po chwili milczenia. -Wyjasnij. -Samoloty zwiadowcze z "Reagana" zrobily zdjecia wszystkich obiektow wojskowych na wybrzezu. Szukamy stoczni, gdzie naprawiaja lodzie Cat-14. Gdyby tak znalezc jedna w remoncie... czy w naprawie... Zabezpieczenia w stoczni nie sa tak mocne jak w bazie wojskowej. Lambert wreszcie zalapal. -Chca cata gotowego do akcji, ale bez rakiet na pokladzie. -Wlasnie. Grimsdottir zabrala sie do pracy. Po dziesieciu minutach oswiadczyla: -Iranska marynarka ma na stanie dwadziescia szesc lodzi Cat-14. Dwadziescia dwie sa gotowe do przeprowadzenia operacji. Nasza marynarka obserwuje wszystkie. Zadnej nie ma w promieniu dwunastu kilometrow od grupy uderzeniowej. Pozostale cztery sa w dokach jedna z powodu rotacji zalogi, trzy w naprawie lub remoncie. -Pokaz mi stocznie. Na ekranie ukazalo sie satelitarne zdjecie linii brzegowej hanu. Dwa miejsca zaznaczono czerwonymi kolkami - jedno w llalileh, na poludnie od bazy marynarki w Buszehr w glebi Zatoki Perskiej, drugie w poblizu Kordap, tuz przy ujsciu ciesniny Ormuz. -Przelecielismy juz nad Kordap- zameldowal Fisher Lambertowi. - Skontaktuj sie z "Port Royal" i odwolaj nasza eskorte. Zatoczymy kolo i obejrzymy sobie te stocznie. -Tomcaty... -To tylko patrol powietrzny. Nie maja uzbrojenia przeciwko celom na wodzie. Musza tylko odciagac od nas hornety. -Jestes w stu procentach pewien, Sam? -W piecdziesieciu. Ale nawet jesli sie mylimy, nic sie nie stanie. Jesli jednak mamy racje... -Dobrze, zaczekaj. Zaraz wracam. Fisher wstal i przebiegl do kokpitu. -Bird, zwolnij i przygotuj sie do zwrotu o sto osiemdziesiat stopni. Lambert sie zglosil. Fisher odebral polaczenie w kokpicie. -Jestescie wolni - poinformowal Lambert. - Tylko nie robcie naglych zwrotow w kierunku grupy. Fisher kiwnal glowa Birdowi, ktory wprowadzil ospreya w lekki przechyl. -Wysylaja samoloty do Kordap? - spytal Fisher. -Nie. Oficer operacyjny centralnego dowodztwa marynarki grzecznie sprowadzil mnie na ziemie. Powiedzial, ze nie maja czasu na szukanie wiatru w polu. Wiedza, gdzie dokladnie znajduje sie kazdy cat-14. -Raczej gdzie sie znajdowal. Jak aktualne sa te dane? -Nie wiemy. Za ile bedziecie nad Kordap? Trzydziesci, wyczytal Fisher z ust Sandy. -Za pol godziny, pulkowniku. -Nie dajcie sie zestrzelic. Iranczycy wypuscili swoje F-16 i bawia sie w berka z patrolami z "Reagana". Robia sie coraz bardziej agresywni. -Panie pulkowniku - przerwal Bird - prosze o zezwolenie na wejscie w przestrzen powietrzna Dubaju. -Ze co? Po jaka... -Prosze mi zaufac. Wyjasnie pozniej. - Okej... -Co ty kombinujesz? - poza antena zapytal Fisher. -Maly myk. Iranczycy sledza nas, odkad opuscilismy Pakistan. Wyrownam z linia podejscia koncowego, obnize pulap i zamarkuje ladowanie, a gdy znajdziemy sie ponizej zasiegu radaru, zawrocimy. Na miejsce dolecimy troche pozniej, ale za to bez iranskiej rakiety w tylku. -Podoba mi sie twoj tok myslenia. - Fisher sie usmiechnal. Bird stopniowo zmniejszal wysokosc. Weszli w przestrzen powietrzna Zjednoczonych Emiratow Arabskich i po chwili przelecieli nad linia brzegowa. Na wysokosci trzydziestu metrow Bird wykonal ostry przechyl i zawrocil maszyne ku Zatoce Omanskiej. -Zblizamy sie do wybrzezy Iranu - zameldowal po dwudziestu minutach. - Stocznie w Kordap mamy dokladnie przed soba odleglosc jakichs piec kilometrow. Wlaczam radar. -Pokaz obraz - poprosil Fisher i usiadl przy konsolecie. Wyswietlony na ekranie widok z kamery termicznej przypominal animowane zdjecie rentgenowskie. Fisher patrzyl, jak obraz powoli szybuje nad oceanem. -Stocznia za poltora kilometra - informowal Bird. Alarm radarowy zaczal piszczec. -Tylko nas muskaja - powiedzial Bird - jeszcze nie namierzyli. - Po dziesieciu sekundach dodal: - Powinno byc cos widac na samym skraju radaru. I rzeczywiscie. Fisher ujrzal stocznie polozona miedzy dwiema skrawkami ladu. Wyraznie widzial cztery pomosty, sterczace ku niebu dzwigi i kilka budynkow warsztatowych. W dokach naliczyl cztery statki. -Skrec w prawo - polecil. - Musze z bliska przyjrzec sie pomostom. Bird lekko przechylil ospreya i wyrownal dziob maszyny z pomostami. Fisher dokladnie obejrzal kazdy statek. Cat-14 mial charakterystyczny ksztalt, wyroznialy go blizniacze wyrzutnie rakiet Silkworm, wystajace ze sterburty i bakburty. -To nie tutaj - stwierdzil. -Jestes pewien? - spytal Redding. -Tak. Bird, zabierz nas stad. Wynosimy sie. Osprey przechylil sie i zatoczyl polkole nad stocznia. Poltorej minuty pozniej byli juz poza wodami terytorialnymi Iranu. No to mamy problem, pomyslal Fisher. W normalnych okolicznosciach nie martwilby sie o samotna jednostke plywajaca sobie gdzies w poblizu "Reagana". Lodzie patrolowe, z ktorych wiekszosc to krazowniki typu Aegis, wycelowalyby w cata i zatopily go na dlugo przed tym, jak zblizylby sie na odleglosc rowna zasiegowi silkworma. Okolicznosci nie byly jednak normalne. Grupa uderzeniowa "Reagana" byla rozproszona. Dziewiata Flotylla niszczycieli plynela wzdluz ciesniny Ormuz, a pozostale okrety patrolowe zmienily szyk tak, by zrobic miejsce dla olbrzymiego lotniskowca. Ujscie ciesniny mialo ledwie sto kilometrow szerokosci - troche malo dla calej grupy uderzeniowej. W takich warunkach szybka lodz moze podplynac wystarczajaco blisko, by moc zaatakowac. Z dwunastu rakiet Silkworm co najmniej jedna ma duza szanse trafienia. -Polacz mnie z Lambertem. Niech skontaktuje sie z dowodztwem marynarki. -Chwileczke! Zobacz, co masz na ekranie, Sam - odparl Bird. Fisher spojrzal na monitor. Dokladnie na wprost nich, na negatywowym obrazie z kamery widnial brakujacy cat-14. Stal obok drobnicowca. Gdy podlecieli blizej, na pokladach obu statkow Fisher dojrzal rozbiegane postacie. W kokpicie rozbrzmial pisk alarmu radarowego. -Naznaczyli nas! - krzyknal Bird. Alarm wyl teraz jednostajnie. -Pocisk naprowadzony na cel! Na monitorze Fisher zobaczyl bialy rozblysk na tylnym pokladzie cata. -Reczna wyrzutnia! Wystrzelil! Z lewej! Osprey przechylil sie ostro na bok. Fisher wylecial z fotela. Zderzyl sie z Reddingiem. Poturlali sie po pokladzie. Sam chwycil pas do mocowania ladunku i przyciagnal do siebie kolege. -Naprowadzanie aktywne! - krzyczal Bird. - Maja nas! Osprey znow mocno sie przechylil. -Wypuscic odbijacze dipolowe! - rozkazal Bird. Po zewnetrznej stronie kadluba rozlegl sie huk przypominajacy dzwiek kilkunastu szampanow, otwieranych jeden po drugim. -Odbijacze wypuszczone - zameldowala Sandy. Minely trzy dlugie sekundy. Fisher uslyszal uderzenie w prawy bok ospreya. W kadlubie pojawil sie rzad dziur wielkosci monety. -Dostalismy! - alarmowala Sandy. Przez drzwi kokpitu Fisher widzial, jak rece Sandy i Birda przeskakuja od przelacznika do przelacznika. Przekrzykiwali sie, odczytujac najwazniejsze wskazania: cisnienie oleju, hydraulika, temperatura, paliwo... -Wszystko w porzadku - oznajmil Bird. -Gdzie cat? - zapytal Fisher. -Trzy kilometry na prawo. Piecdziesiat kilometrow od zewnetrznego kregu grupy uderzeniowej. Czyli ma "Reagana" w zasiegu rakiet. Fishera przeszly ciarki. Pobiegl do kokpitu. -Mozesz ustawic sie przed nimi? Rowno z ich dziobem? -Taaa... Cos ty wymyslil? Fisher odpowiedzial. Bird spojrzal na niego z ukosa. -Jezu, Sam... Zarobimy nastepna rakiete. Przed chwila mielismy fart, ale nastepnym razem moze nam sie tak nie poszczescic. Fisher zdawal sobie z tego sprawe, wiedzial jednak, ze jesli ludziom Abelzady uda sie wpakowac chocby jednego silkworma w amerykanski okret, to wojna bedzie nieunikniona. Iranska lodz patrolowa uzbrojona w iranskie rakiety, oczekujaca w iranskiej stoczni... Za kilka godzin amerykanskie bombowce i krazowniki zaatakuja Iran. -Wykonac - rozkazal. ROZDZIAL 55 Gdy Bird podlecial ospreyem na poltora kilometra przed cala i zrownal ogon z dziobem lodzi, Sandy zaczela nadawac na przypadkowych czestotliwosciach ratunkowych grupy uderzeniowej.-"Reagan", tu Pika. Uwaga, iranska szybka lodz patrolowa zbliza sie do waszego zewnetrznego kregu po kursie jeden-zero-dziewiec. "Reagan", tu Pika... -Cat zwiekszyl predkosc do osiemdziesieciu kilometrow i przyspiesza - informowal Fishera siedzacy za konsoleta komunikacyjna Redding. - Odleglosc do grupy uderzeniowej: czterdziesci kilometrow. Z takiej odleglosci pedzaca niemal z predkoscia dzwieku rakieta Silkworm dosiegnie zewnetrznych patrolowcow w niecale dwie minuty. -Gdzie jestesmy? -Niecaly kilometr przed nimi, dokladnie na wprost ich dziobu. -Bird, opusc rampe. -Opuszczam. -W porzadku, nawiazalismy kontakt z "Reaganem" - zameldowala Sandy. - Krazownik i fregata oddzielaja sie od grupy i plyna w naszym kierunku. Rampa opuscila sie i zablokowala w dolnym polozeniu. W zwiastujacym swit polmroku Fisher widzial, jak odrzut rotorow ospreya wzbija nad powierzchnia oceanu wodna mgielke. Kawalek dalej majaczyl prujacy fale dziob cata. -Zacznij zmniejszac predkosc, Bird. Ile jeszcze? -Czterysta metrow. Fisher ukleknal. Odblokowal przednia prawa zapadke mocujaca "Tunczyka" do pokladu. Doskoczyl do nastepnej zapadki i powtorzyl czynnosc. W kokpicie rozleglo sie wycie alarmu radarowego. -Znowu nas maja! - wrzasnal Bird. Fisher siegnal do tylnych pasow mocujacych, zwolnil jeden z nich, potem nastepny. Wyjrzal za rampe i w swietle wschodzacego slonca ujrzal czlowieka na mostku. Na ramieniu trzymal dluga masywna tube. Fisher ledwie pomyslal: pocisk, gdy z konca wyrzutni wystrzelil jezor ognia. -Pocisk! - wrzasnal i zwolnil ostatnie mocowania. Ramieniem zepchnal "Tunczyka". Fisher mial wrazenie, ze czas zwalnia bieg. Wycie alarmu ucichlo, podobnie jak glosy Birda i Sandy, krzyczacych do siebie w kokpicie. "Tunczyk" zjechal z rampy, odbil sie, uderzyl w wode, wyskoczyl w gore i zawirowal wokol wlasnej osi. Sternik cata w ostatniej sekundzie spostrzegl go na kursie kolizyjnym i probowal skrecic, ale za pozno. "Tunczyk" uderzyl bokiem w mostek. Zanim Bird zakrecil gwaltownie w prawo, Fisher zdazyl zobaczyc, jak w ulamku sekundy mostek sie rozpada. -Trzymajcie sie... Naprowadzanie aktywne! - wrzeszczal Bird. - Podniesc rampe! Wystrzelic odbijacze! -Odbijacze wystrzelone! Fisher poczul, jak czyjas reka chwyta go za ramie i wciaga do ospreya. -Przygotujcie sie na uderzenie - ostrzegl Bird - maja nas... Ospreyem szarpnelo w prawo, jakby uderzyl go gigantyczny mlot. W kadlubie pojawila sie dziura wielkosci pilki. -Dostalismy w silnik, dostalismy w silnik! - krzyczal Bird. -Wylacz go! -Gasic ogien! Bird i Sandy wspolnymi silami zdolali wylaczyc uszkodzony silnik i ugasic ogien. Lecacego na jednym tylko silniku ospreya znosilo z kursu na prawo. Fisher odwrocil sie do Reddinga. -Dawaj line. Poszedl do kokpitu. Sandy wysylala komunikat: -"Reagan", tu Pika. Mayday, mayday. Trafili nas pociskiem... -Gdzie on jest? - zapytal Fisher. - Gdzie cat? -Cholera, nie wiem... -Znajdz go. Posadz mnie na pokladzie. -Ze co? -Musimy miec pewnosc, Bird. Posadz mnie tam. Bird obrocil ospreya tak, ze cat pojawil sie w bocznym oknie. Lodz tkwila nieruchomo na wodzie. Bird zawiesil ospreya nad pokladem rufowym. Fisher przypial uprzaz do liny, wyskoczyl i zjechal na poklad. Odpial line, wydobyl SC-20 i przestawil go na paralizatory przylepne. Lodz byla wrakiem. Przy uderzeniu "Tunczyk" eksplodowal i starl z pokladu gorna polowe lekkiej nadbudowki. Wszedzie lezaly strzepy wlokna szklanego i aluminium. Pod podeszwami chrzescily okruchy szkla. Po prawej stronie Fisher spostrzegl, ze cos sie rusza. Odwrocil sie. Drabinka spod pokladu wchodzil jeden z czlonkow zalogi. Twarz mial zakrwawiona a w dloni trzymal pistolet. Fisher strzelil, trafiajac mezczyzne paralizatorem w piers. Facet zesztywnial, dostal drgawek i po kilku sekundach spadl pod poklad. Fisher uslyszal jek. Przechylil glowe, probujac ustalic, skad dobiega. Ktos znowu zajeczal. Sam obrocil sie i zobaczyl mezczyzne lezacego na skrzydle mostka. Z wysilkiem siegal reka do barierki, probujac wstac. Fisher przeszedl obok niego, w kierunku rafy. Gdy schylal sie, by przejsc pod wyrzutnia rakiet na burcie, z lewej strony dobiegl go jednostajny pisk. Ukucnal i zajrzal za wyrzutnie. Przed panelem sterowania wyrzutni burtowej zobaczyl mezczyzne. Wewnatrz panelu pulsowalo czerwone swiatlo. Facet goraczkowo naciskal guziki. Fisher wstal i zakradl sie do niego od tylu. -Hej! - zawolal. Mezczyzna zamarl na chwile, po czym spojrzal przez ramie. -Co ci mowilem o zabawach pociskami? - burknal Fisher. Mezczyzna odwrocil sie do panelu i znow szybko wciskal guziki. Fisher strzelil mu w plecy. Po drabince zszedl pod poklad. Znalazl jeszcze trzech mezczyzn - dwaj przezyli kolizje i byli mniej lub bardziej przytomni. W maszynowni ostatni czlonek zalogi chowal sie w rogu za rura parowa. Fisher wycelowal w niego SC-20. -Zabij mnie - mamrotal mezczyzna. - Zabij... Fisher pokrecil glowa. -Przykro mi, stary, nie moge ci pomoc. Jestes umowiony na randke w pokoju przesluchan. ROZDZIAL 56 Baza lotnictwa Al Udeid, Doha, KatarKapitan lotnictwa otworzyl sale konferencyjna i gestem zaprosil Sama do srodka. Fisher zdazyl juz zrzucic kombinezon taktyczny i przebral sie w zapasowy kombinezon spadochroniarza, troche przyciasny w kroku, przez co dziwnie sie w nim chodzilo. Sala konferencyjna byla pusta, stalo w niej tylko dwanascie krzesel, sciany zdobily plakaty przedstawiajace historie sil powietrznych. Wysoko u gory znajdowal sie ekran plazmowy. Ukazal sie na nim Lambert. -Witaj, Sam. -Pulkowniku. -Niezle wygladasz. -Kiedy sie stad wyniesiemy? Udaremniony atak cata na grupe uderzeniowa mial dramatyczne konsekwencje. Podazajac za krazownikami Aegis, "Reagan" zawrocil z kursu i wyplynal z Zatoki Omanskiej. Dziewiata Flotylla oslaniala tyly. Krazownik i fregata, ktore odlaczyly sie od grupy, by przechwycic cata, przybyly czterdziesci minut po tym, jak Fisher wyladowal na pokladzie lodzi. Kiedy oddzial abordazowy z fregaty wszedl na cata, Sam byl na pokladzie rufowym, a wraz nim pieciu ludzi Abelzady - zwiazanych i zakneblowanych. Teraz, dwanascie godzin pozniej, Fisher, Redding, Bird i Sandy wciaz pozostawali incognito. Najwyrazniej ktos za nich poreczyl i zostali uznani za nietykalnych. Fisherowi nawet to odpowiadalo, tyle ze nikt nie chcial - i zapewne nie mogl - powiedziec im, co sie dzieje w swiecie na zewnatrz. Trudno sie dziwic, zwazywszy na to, w jakich okolicznosciach sie zjawili i co ze soba sprowadzili - kradziona iranska lodz patrolowa z dwoma pociskami Silkworm, garstke iranskich radykalow i oburzonego bylego turkmenskiego ministra obrony. -Bez dwoch zdan, wiesz jak zapewnic sobie efektowne wejscie - usmiechnal sie Lambert. -Nie zebym tego chcial, pulkowniku. -Przeciez wiem. Ale zadanie wykonales, a to sie liczy. Fisher kiwnal glowa. -No to co tam w polityce? Jak akcje? Czytales ostatnio cos dobrego? Toczymy wojne z Iranem? Lambert znow sie usmiechnal. -Nie, nie jestesmy w stanie wojny. Dokumenty z domu Abelzady i zeznania jego ludzi z cata zrobily swoje. Co za ironia losu: tacy byli chetni, by przypisac sobie zasluge "zadania chwalebnego ciosu Wielkiemu Szatanowi", ze nie przestawali paplac, az do wplyniecia do portu. Fanatyzm okazal sie ich najwiekszym wrogiem. Odkryte przez nas powiazania miedzy Zhao, "Trego", Slipstone i Abelzada ciagnal pulkownik - wystarczyly, by przekonac prezydenta. W tej chwili Saudyjczycy nieoficjalnymi kanalami dostarczajajego przeslanie wladzom w Teheranie. Mozna tylko zgadywac, jak Iranczycy na to zareaguja, ale skoro sami nie potrafili sobie poradzic z Abelzada to sadze, ze chetnie przystana na wzajemne ustepstwa. Za kilka dni "Reagan" powoli wycofa sie na Morze Arabskie, a Iran odwola wiekszosc swoich jednostek marynarki wojennej do macierzystych baz. -A jak to wyjasnimy reszcie swiata? -Dobre pytanie. -Ale to juz nie nasze zmartwienie, co? -No wlasnie. -A co z Zhao? -Za jakas godzine chinski ambasador zostanie przyjety w Gabinecie Owalnym. Przekazany mu komunikat bedzie podobny do tego, jaki poszedl do Teheranu: Zhao to wasz problem. To wy pozwoliliscie mu dzialac i to wy nic nie zrobiliscie w jego sprawie. Wydajcie go nam po cichu albo swiat dowie sie, jak to chinski mafioso, w ktorego kieszeni siedzi pol Pekinu, zabil piec tysiecy Amerykanow, obrocil miasteczko w Nowym Meksyku w radioaktywna perzyne i nieomal spowodowal wybuch trzeciej wojny w Zatoce. -A jak odmowia wspolpracy albo Zhao zniknie? -Nie moze sie wiecznie chowac - odparl twardo Lambert. ROZDZIAL 57 Czterdziesci osiem godzin pozniej, na pokladzie "Czerwonego Lwa" zero-szesc-Sir, przekraczamy granice - rozbrzmial glos pilota w implancie Fishera. -Jak nam idzie? -Jak po masle. Dla tych z ziemi jestesmy samolotem rejsowym KAL w drodze do Moskwy. Tak naprawde lecieli MC-130E "Szpon". Dzieki uprzejmosci CIA emitowany przez nich kod transpondera byl jak najbardziej autentyczny i odpowiadal kodowi lotu pasazerskiego koreanskich linii lotniczych z Seulu wedlug rzeczywistego rozkladu. -Jaka odleglosc do strefy zrzutu? - zapytal Fisher. -Nad ladem znajdziemy sie za dwadziescia minut. Zakladajac, ze Korea Polnocna nie zmieni zdania ani nie wysle mysliwcow przechwytujacych, by nam sie przyjrzec, w strefie znajdziemy sie za siedemdziesiat minut. -Prosze obudzic mnie za pol godziny - odparl Fisher. Dwa dni wczesniej, gdy Stany Zjednoczone i Iran zaczely juz wycofywac swoje sily, a napiecie w regionie zelzalo, prezydenckie ultimatum zlozone na rece chinskiego ambasadora wywolalo w Pekinie prawdziwe trzesienie ziemi. Osiem godzin po doreczeniu ultimatum jednoczesnie zrobiono naloty na domy Zhao w Szanghaju, Nankinie i Czangszy, jak rowniez na kryjowke na Cezi Maji. Zhao nigdzie jednak nie bylo - jakby rozplynal sie w powietrzu. Postawiono w stan gotowosci sluzby graniczne, personel portow i lotnisk - ale jak dotad nie dalo to zadnych rezultatow. Trzydziesci godzin pozniej, gdy Fisher z Reddingiem, Birdem i Sandy ladowali juz w Stanach, stacja nasluchu NSA w Japonii przechwycila znajomy sygnal na czestotliwosci CIA i przekazala go do sali dowodzenia Wydzialu Trzeciego. -To transponder Henga - rozpoznal od razu Fisher. - Jego zmodyfikowany iPod. -Potwierdzam - powiedziala Grimsdottir. - Ta sama czestotliwosc, ten sam wzorzec. -Mozesz przeprowadzic jego triangulacje? - zapytal Lambert. -Pracuje nad tym - uspokoila go. Dwie minuty pozniej miala juz odpowiedz. Na ekranie plazmowym wyswietlila obraz z satelity. - Prowincja Liaoning, polnocno-wschodnie Chiny. Zakladajac, ze Ileng wciaz jest z Zhao i ze sie przemieszczaja... wyglada na to, ze zmierzaja do jedynego miejsca na swiecie, skad ich nie wyrzuca. -Korea Polnocna - zgadl natychmiast Fisher. Oficer ladunkowy "Szpona" sprawdzil ekwipunek i uprzaz Fishera, poklepal go po ramieniu i odprowadzil do otwartych drzwi. Znajdowali sie na wysokosci dziesieciu kilometrow. Naplywajace do srodka powietrze bylo bardzo chlodne. Ladunkowi nosili parki i maski chroniace twarz. Fisher czul zimno przenikajace przez mankiety kombinezonu taktycznego i ogumowane obwodki maski tlenowej i gogli. Rozstawil szeroko nogi, ramionami zaparl sie o framugi. Na zewnatrz widzial jedynie niewyrazny cien skrzydla "Szpona" na Ile czerni rozjasnianej tylko rytmicznymi rozblyskami swiatel nawigacyjnych. Wzial gleboki oddech i przymknal oczy. Wyobrazil sobie twarz Sarah. Poczul klepniecie w ramie. Swiatlo nad glowa zmienilo kolor z czerwonego na zolty. Potem na zielony. Skoczyl. Tak jak podczas skoku na "Trego", "Jastrzab" rozlozyl sie z lopo tern w ksztalt klina i szarpnal Fishera do gory. Sam zerknal na prawo - w sama pore, by spojrzeniem odprowadzic znikajace w ciemnosci reflektory "Szpona". Halas silnika ucichl. Fisher zawisl w prozni. Tylko swist wiatru swiadczyl o tym, ze sie porusza. Opuscil poklad "Szpona" dziesiec kilometrow nad ziemia i niemal sto osiemdziesiat kilometrow od celu. HAHO to byla jedyna metoda desantu dajaca mu jakas szanse na przeslizgniecie sie obok stacji rada rowych wzdluz granicy chinsko-polnocnokoreanskiej. Sprawdzil linki, skrecajac najpierw w prawo, potem w lewo, na stepnie wyrownal lot. Uniosl OPSAT na wysokosc twarzy i wyswietlil ekran nawigacyjny. Grimsdottir naniosla na mape satelitarna obszaru siedem punktow orientacyjnych. Jesli bedzie trzymal kurs, to po zejsciu ponizej poziomu chmur, na wysokosci niecalych czterech kilometrow, poleci rownolegle do rzeki Jalu, naturalnej granicy miedzy Chinami a Korea Polnocna. Rzeka doprowadzi go prosto do celu. Jesli wierzyc zdjeciom w wysokiej rozdzielczosci z satelity KH-12, Zhao zdecydowal sie zaszyc w opuszczonym buddyjskim klasztorze na brzegu Jalu, niecalych piecdziesiat kilometrow na polnocny wschod od Dandong. Trudno bylo przewidziec, jak dlugo tam pozostanie. Fisher podejrzewal, ze zalezy to od tego, kiedy wlodarze z Pjongjangu zdecyduja sie wyslac po niego oddzial specjalny. Modlil sie, by dotrzec tam przed nimi. Jesli Zhao uda sie dotrzec do Korei Polnocnej, Amerykanie nigdy go nie dopadna. Przebil sie przez pokrywe chmur na wysokosci trzech i pol kilometra. Daleko pod nim srebrzysta wstega wila sie leniwie Jalu. Na obu brzegach rozciagaly sie skupiska swiatel przygranicznych wiosek i miast. Sprawdzil swoje polozenie, korzystajac z OPSAT-u, i skrecil w prawo. Wprowadzil "Jastrzebia" w lagodna spirale, zrownujac sie z kolejnym punktem orientacyjnym. Do klasztoru zostalo mu trzynascie kilometrow. Zaczal schodzic nizej. Gdy znalazl sie na wysokosci ponizej kilometra, wstega Jalu zmienila sie w szeroki pas wody. Szesc kilometrow dalej wznosily sie mury i wieze klasztoru, na polnoc od nich rosl las. Skrecil w te strone. Wyladowal perfekcyjnie, w podrecznikowej wrecz pozycji wyprostowanej, na polance poltora kilometra od klasztoru. Zlozyl "Jastrzebia". Upchniecie paralotni w plecaku zajelo mu piec minut. Sprawdzil polozenie i zniknal miedzy drzewami, kierujac sie na poludniowy wschod. Kiedy juz przebyl polowe drogi, zawrocil ku Jalu i usiadl wsrod drzew. Obserwowal i nasluchiwal, az upewnil sie, ze jest sam. Pod-czolgal sie do brzegu i zanurzyl w rzece. Natychmiast porwal go nurt. Zerkajac na przemian to na lodzie, to na OPSAT, dryfowal tak przez dziesiec minut, po czym podplynal do brzegu i wczolgal sie na lad. Znajdowal sie dokladnie na poludnie od klasztoru, niecalych trzysta metrow od porosnietego lasem stoku. Wspinal sie po zboczu, od drzewa do drzewa, az znalazl miejsce, gdzie listowie odslanialo skrawek nieba. Skierowal SC-20 w gore, wystrzelil ASE i schowal bron. Na ekranie OPSAT-u obejrzal klasztor widziany okiem kamery, caly w wyblaklych odcieniach szarosci i czerni. Opuszczony na przelomie XVIII i XIX wieku, przypominal bardziej sredniowieczna fortece niz miejsce odosobnienia wspolnoty religijnej. Pewnie dlatego go opuszczono. Czyzby okoliczni mieszkancy byli nieprzyjaznie nastawieni? Wysokie na ponad dwa metry kamienne mury wydawaly sie to potwierdzac - tak jak i wieze straznicze w naroznikach. Na dziedzincu Fisher zobaczyl ruiny trzech pagod wiekszej w srodku, dwoch mniejszych po bokach. Budynki laczyly ze soba brukowane sciezki. Kilka lukowatych mostkow wznosilo sie tam, gdzie niegdys zapewne byly strumyczki i stawy. Zewnetrzne sciany w kilku miejscach popekaly. Dacii najwiekszej z pagod wygladal, jakby stracila go dlon olbrzyma. Niemal nietkniety, opieral sie o boczna sciane. Dwie mniejsze budowle zawalily sie. Zachowaly sie jedynie fragmenty dachow, a przez popekane sciany mozna bylo swobodnie zajrzec do srodka. Fisher przelaczyl sie na podczerwien, ale nie zaobserwowal niczego godnego uwagi. Jesli przebywal tam Zhao z ochroniarzami, to siedzieli cicho w oczekiwaniu na posilki z Korei. Fisher wiedzial jednak, ze nalezy sie spodziewac czujek - i mial nawet pomysl, gdzie ich szukac. Wylaczyl ASE i wyslal sygnal samozniszczenia. Zerknal na mape OPSAT-u. To, o czym myslal, powinno znajdowac sie po lewej stronie... Rzeczywiscie, niecalych dziesiec metrow dalej znalazl stary kanal drenazowy, szeroki na jakis metr i troche bardziej gleboki. Choc zarosniety chwastami i czesciowo wypelniony szlamem, mimo uplywu lal wciaz spelnial swoje zadanie, odprowadzajac deszczowke z dziedzinca do rzeki. Fisher przysiadl nad kanalem, po czym zeskoczyl w dol. Przelaczyl gogle w tryb elektromagnetyczny, sprawdzil, czy nie ma zrodel promieniowania, ktore moglyby wskazywac na obecnosc czujnikow, ale nic nie wykryl. Zhao pewnie ulotnil sie, gdy tylko zdal sobie sprawe, ze jego plan diabli wzieli. Od tego czasu stale uciekal. Klasztor byl dla niego tylko ostatnim przystankiem na drodze do bezpiecznego schronienia, Fisher mial zamiar dopilnowac, zeby dran nigdy tam nie dotarl. Ruszyl kanalem w gore. ROZDZIAL 58 Jakies czterdziesci piec metrow od klasztoru las sie przerzedzil. Fisher dostrzegl przed soba mury. Po lewej i po prawej stronie wznosily sie straznice. Wyciagnal lornetke i spojrzal na wieze po prawej.W wykuszu stal mezczyzna. Karabin odlozyl na parapet. Fisher sprawdzil druga wieze. Tam tez czuwal straznik. Wypatrywali polnocnokoreanskiej eskorty. Pewnie kontaktowali sie z Zhao przez radio. Wyciagnal SC-20, w myslach rzucil monete. Straznik na wiezy po lewej stronie mial pecha. Fisher wycelowal w niego i zabil strzalem prosto w czolo. Kanalem doszedl do samego muru. Juz mial pod nim przejsc, gdy w glowie odezwal sie cichy glosik. Podszept intuicji. Zatrzymal sie. Przelaczyl gogle w tryb EM. Trzydziesci centymetrow dalej wykryl dwa zrodla promieniowania. Niewielkie przedmioty zamontowano po obu stronach tunelu, na wysokosci bioder. Miny scienne. Padl na brzuch i przeczolgal sie pod nimi. Kiedy juz pokonal przeszkode, uniosl glowe i zlustrowal teren. Zadnych ruchow, zadnych zrodel ciepla, zadnych sygnatur elektromagnetycznych. Ksiezyc wyszedl zza chmur, zalewajac dziedziniec mlecznobialym swiatlem. Po prawej stronie Fisher zobaczyl wejscie do naroznej wiezy. Wydostal sie z kanalu i pobiegl w tamtym kierunku. W straznicy byly krecone schody. Wolno stapal po spekanych stopniach, po kazdym kroku przystawal i nasluchiwal. W polowie drogi uslyszal, jak ktos szura butem po kamieniach. Przykucnal, wyciagnal pistolet i wspinal sie dalej. Trzy stopnie od szczytu schodow znow przykucnal. Przez uchylone drzwi ujrzal oswietlona ksiezycowym swiatlem sylwetke straznika. Schowal pistolet i wydobyl sykesa. Podkradl sie do drzwi, po czym jedna dlonia zaslonil usta wartownika, a druga przycisnal mu do gardla ostrze noza. -Dobry wieczor - odezwal sie lamanym mandarynskim. - Mowisz po angielsku? - Cofnal dlon, pozwalajac mezczyznie odpowiedziec. -Tak, mowie. -Gdzie jest Zhao? - Nie wiem. Fisher mocniej przycisnal sykesa do szyi straznika. -Jakos ci nie wierze. Gadaj, gdzie Zhao, a jeszcze pozyjesz. - Prosze... Naprawde nie wiem. Ktos przyjechal dzis wieczorem, ale nie wiem kto ani gdzie poszedl. -Pracujesz dla Zhao, zgadza sie? - Tak -Ale nie masz pojecia, gdzie on jest? -Nie mam, prosze... Fisher czul, ze gosc mowi prawde. Uderzyl go rekojescia noza za uchem i patrzyl, jak osuwa sie na ziemie. IPod Henga wciaz nadawal. Sygnal dobywal sie chyba z ruin najmniejszej pagody, w poblizu polnocnego muru. Fisher przecial dziedziniec, po czym okrazyl rumowisko. Chcial jak najszybciej znalezc Henga, ale nakazal sobie czujnosc. Jesli Zhao zastawil pulapke, to wlasnie w ruinach. Idealnie sie do tego nadawaly. Wrocil do najmniejszej pagody i wsliznal sie do srodka przez otwor w scianie. Wnetrze zawalaly kamienne bloki, ktore osunely sie z wyzszych pieter. Schody wzdluz bocznej sciany piely sie do najwyzszego pietra. Fisher przedzieral sie przez gruzowisko, podazajac za sygnalem, az dotarl do kwadratowego otworu w podlodze. Zszedl na dol po schodach. Znalazl sie w ocalalym korytarzu. Droge zagradzalo mu tylko kilka kawalkow gruzu. Przejscia po obu stronach korytarza prowadzily do glebokich tuneli. Na koncu jednego z nich dojrzal plame swiatla. Zaskoczony, szybko jednak zorientowal sie, gdzie jest. Tunel prowadzil do srodkowej pagody, a swiatlo bylo swiatlem ksiezyca wpadajacym przez wejscie po drugiej stronie. Zerknal na OPSAT - transponder Henga znajdowal sie szesc metrow w glab tunelu po prawej stronie. Wyciagnal pistolet i posuwajac sie do przodu, sprawdzal kolejne pomieszczenia. W kazdym widzial cos, co przypominalo drewniana prycze. Cele mnichow. Symbol transpondera na ekranie OPSAT-u zaczal migac. Fisher przywarl do sciany i wyjrzal za rog. Zobaczyl skulona na podlodze postac. Podszedl blizej. Obok niej lezal bialy iPod. Przelaczyl gogle na podczerwien, potem na FM, sprawdzajac, czy nie ma min. Nie bylo. Stopa odwrocil cialo. Heng. Fisher zamarl na moment. Pomyslal: zasadzka. Wycofal sie z celi i rozejrzal po korytarzu. Cicho i pusto. Zalozyl miny scienne po obu stronach wejscia i wrocil do Henga. Wlaczyl czolowke i sprawdzil puls. Slaby, bo slaby, ale jednak byl! Tyl glowy Henga pokrywala zakrzepla krew. Dotykajac jej ostroznie palcami, Fisher wymacal postrzepiony otwor wlotowy po kuli. Kosci czaszki zostaly zgruchotane i czesciowo wepchniete do srodka. Wyczul cos twardego. Pocisk kaliber.22 utkwil pod skora tuz nad czolem. Fishera zalala fala gniewu. Dokonali na Hengu egzekucji, ale spieprzyli sprawe i zostawili go, by skonal. Kula weszla w glowe pod katem, nie prostopadle, trafila w kosc, przesunela sie wzdluz krzywizny czaszki i utkwila nad czolem. Ostroznie unieruchamiajac glowe, przewrocil Henga na plecy. Uniosl mu powieki i sprawdzil oczy. Lewe bylo nieruchome. Zrenica zaszla krwia. Uszkodzenie mozgu. Kula spowodowala krwotok wewnetrzny i opuchlizne. To cud, ze nieszczesnik jeszcze zyl. Fisher sprawdzil uszy. Z obu ciekla krew. Innych ran nie bylo. Otworzyl kapsulke z solami trzezwiacymi tuz pod nosem Henga. Heng zakrztusil sie i otworzyl oczy. Sam przytrzymal go z unieruchomiona glowa. -Nie ruszaj sie - szepnal. Heng zamrugal i zdrowym okiem spojrzal na Fishera. - To ty... Co ty tu?... -Nie moglem nigdzie znalezc takiego fajnego iPoda, wiec przyszedlem pozyczyc twojego. Heng slabo sie usmiechnal. -Strzelali do mnie... - wymamrotal. - Rzucili na kolana. Uslyszalem szczek kurka... nie rozumiem. Co sie dzieje? Umierasz, oto co sie dzieje, pomyslal Fisher. Umierasz, a ja nie moge ci pomoc. Nie przezyjesz drogi do punktu ewakuacyjnego. To nie w porzadku. Przezyc strzal z bliska w glowe tylko po to, by wolno skonac wskutek krwotoku do mozgu. -Zyjesz, oto co sie dzieje. Lekarze powiedza ze to cud. Heng zasmial sie cicho. Lewa galka oczna uciekla w glab czaszki i tam zostala. -Musze znalezc Zhao. Gdzie on jest? -Tutaj go nie ma. -Ze co? Heng zamrugal kilkakrotnie, jakby probujac zebrac mysli. - Przybylismy tu wczoraj... nie, przedwczoraj. Koreanczycy mieli... mieli... -Wiem o Koreanczykach. Co bylo dalej? -Znalezli mojego iPoda... domyslili sie, co jest grane. Zhao zabral trzech czy czterech ludzi... pozostalych zostawil tu ze mna. -Kiedy? -Kilka godzin po naszym przybyciu. Niech to szlag. Zhao mial dwa dni przewagi. -Sam, on ma tego wiecej. -Czego? Czego wiecej? -Odpadow... z Czarnobyla. Widzialem na wlasne oczy. Osprey Fisher nie zdazyl zrobic nawet dwoch krokow po rampie, a juz wolal do Reddinga: -Lacz mnie z Lambertem. -Problemy? -Mozna tak powiedziec. Pobiegl do kokpitu. -Bird, dlugo bedziemy leciec do Kunsanu? -Musimy trzymac sie z dala od radarow, dopoki nie opuscimy Za toki Koreanskiej. Potem jeszcze jakas godzina. -Pedz tak szybko, jak tylko mozesz, unikajac zestrzelenia. -Sie robi, szefie. -Sam, mam Lamberta - zawolal Redding. Fisher usiadl za konsoleta. -No i co? - spytal pulkownik. -Zhao sie zmyl. I to juz co najmniej dwa dni temu. Klasztor mial tylko odciagnac nasza uwage. -A co z Hengiem? Fisher westchnal ciezko. Heng... Kleczac obok niego i patrzac, jak umiera, Fisher zastanawia! sie, co robic. Wreszcie podjal decyzje. Biorac pod uwage, przez co przeszedl Heng - i czego dokonal dla Stanow Zjednoczonych - w pelni zasluzyl sobie na druga szanse... nawet jesli szansa ta byla tak bardzo nikla. Powiazal linka pozostalosci drewnianych prycz i zmajstrowal rodzaj klatki, ktora miala utrzymywac glowe Henga w mozliwe stabilnym polozeniu. Wiedzial, ze nie sprawi to wielkiej roznicy, ale im mniej Heng bedzie ruszac glowa tym dluzej pozyje. Zostawil Henga i jeszcze raz obszedl klasztor, sprawdzajac dziedziniec i mury, by upewnic sie, ze nie czekaja ich zadne niespodzianki. Wreszcie wrocil po Henga i zniosl go po stoku do rzeki. Przywiazal mu ramiona do powiazanych razem galezi, po czym dal sie poniesc pradowi. Przeplyneli pietnascie kilometrow i w dwie godziny dotarli do wioski Gulouzi. Na ekranie OPSAT-u migal punkt orientacyjny. Obok niego na mapie wyswietlone byly koordynaty. Fisher doplynal z Hengiem do brzegu. Nastepnie, kierujac sie danymi z mapy, wplynal do zatoczki i odnalazl male molo. Czekal tam juz rzeczny sampan. Fisher nie mial pojecia, jak CIA sie o te lodz postarala - i niewiele go to obchodzilo. Przy odrobinie szczescia i sprytu jednomasztowiec zabierze ich az do punktu ewakuacyjnego. Przebral sie w ciuchy, ktore znalazl pod laweczka na rufie, korzystajac z zerdzi, odepchnal sie od pomostu i poplynal po Henga. Plyneli do poznej nocy. Kilka godzin przed switem Fisher dotarl do ujscia Jalu, gdzie rozwinal zagiel i skierowal dziob lodzi ku Zatoce Koreanskiej. Godzine pozniej z mroku wylonil sie osprey. Polecial na wysokosci zaledwie trzech metrow nad powierzchnia morza. Zwolnil i zawisl w powietrzu obok sampana. -Nie przezyl - odpowiedzial Fisher Lambertowi. - Zmarl w drodze, na rzece. -Przykro mi, Sam. Dorwiemy Zhao. Nigdzie nie zdola sie ukryc. -A co z odpadami? Heng mowil, ze draniowi zostalo kilkaset kilo tego swinstwa. -Zhao chce teraz ocalic skore. Nawet jesli wciaz ma te odpady, zmeczy sie w koncu taszczeniem ich ze soba. Znajdziemy i jego, i to cholerstwo. Wracaj do domu, Sam. Zrobiles, co do ciebie nalezalo. ROZDZIAL 59 OspreyLambert zaproponowal, ze wysle do Kunsanu Gulfstrcama, by Fisher mogl wrocic do domu w zasluzenie komfortowych warunkach, ale ten odmowil. Wolal przyleciec z Reddingiem, Birdem i Sandy. Wiele razem przeszli, powinni wiec rowniez razem wrocic do domu. Poza tym Fisher uznal, ze jest tak wykonczony, ze komfortu nie potrzebuje - wystarczy mu kawalek plaskiej powierzchni, na ktorej bedzie mogl polozyc glowe. Potrzebowal tez czasu na mentalna dekompresje. Czasu, by pomyslec o wszystkim i o niczym. W Fort Meade czekaja go niekonczace sie dni zdawania raportow, kiedy mozni tego swiata beda probowac poskladac wszystko, co zdarzylo sie w Zatoce, z uwzglednieniem roli odegranej przez Wydzial Trzeci. Czy to z powodu wycienczenia, czy tez czegos wiecej, wciaz cia?zyla mu smierc Henga. Facet poswiecil zycie, by pomoc CIA w wojnie z Kuan-Yin Zhao, gdy jego wlasnemu rzadowi nie chcialo sie nawet kiwnac palcem w tej sprawie. Richards mowil, ze Heng nigdy nie zadal pieniedzy ani slawy... czy nawet ewakuacji. Dla Fishera tak wlasnie wygladalo bohaterstwo. I co z tego mial? Kulke w leb i powolna smierc na pokladzie rozpadajacego sie sampana gdzies na rzece Jalu? Choc Fisher znal juz odpowiedz na to pytanie, gdzies w glebi duszy ciagle sie zastanawial, czy zrobil wszystko, co mogl. Z glebokiego snu wyrwalo go szarpniecie. Czyjas reka potrzasala jego ramieniem. Natychmiast otworzyl oczy i siegnal do kabury na udzie, ktora przeciez zdjal wiele godzin temu. -Spokojnie, Sam - powiedzial Redding. - Spokojnie. Fisher przetarl oczy. -Przepraszam. Ktora godzina? -Wlasnie minela polnoc. Jestesmy osiemdziesiat kilometrow na zachod od Eugene w Oregonie. Przespales uzupelnianie paliwa. -A czemu budzisz mnie teraz? -Lambert chce z toba gadac. Fisher usiadl przy konsolecie. Patrzacy z ekranu Lambert mial ponura mine. Samowi od razu przeszla ochota na sen. -Co sie dzieje? - spytal. -Od czasu, jak wyleciales z Kunsanu, Grim probuje dopasowac kawalki ukladanki. Chyba cos znalazla. Dawaj, Grim. -Sam, pamietasz "Duroca", ten jacht, ktory zabral zalogantow... -Pamietam - przerwal jej. -Namierzylam osobe, na ktora byl zarejestrowany. To niejaki Feng Jintao, chinski mafioso z San Francisco. FBI twierdzi, ze jest jednym z consiligneri Zhao. -No dobra, wypozyczyl "Duroca" z zaloga, zeby zalatwic zaloge "Trego". Powiedz FBI, zeby aresztowali skurwiela. Co z tego? -Jest problem: Jintao ma jeszcze dwa inne jachty, jeden w Monterey, drugi w Los Angeles. Oba wyplynely z portu jakies osiem godzin temu, nie powiadamiajac kapitanatu. Znalezlismy juz ten z Los Angeles. Zawrocil do portu. Marynarka wyslala mu na spotkanie niszczyciel. W drodze jest tez smiglowiec z oddzialem Fok. -A co z tym drugim jachtem? -Znaleziono go porzuconego na brzegu w poblizu miejscowosci Eureka w Kalifornii. Zerknij na obraz z satelity. Na ekranie pojawil sie widok z lotu ptaka na wybrzeze. W prawym dolnym kwadrancie wyraznie odcinal sie wyrzucony na plaze, przechylony na burte jacht Jintao. -A teraz obraz z termowizji - powiedziala Grimsdottir. Obraz znow sie zmienil, nastapilo tez zblizenie. Na tylnym pokladzie jachtu widac bylo zoltoczerwona plame. -Cos ci to przypomina? - spytala Grimsdottir. -Taka sama sygnatura jak w przypadku "Trego" - odparl Fisher. -Zgadza sie, ale nie tak goraca. To sygnatura rezydualna. To, co bylo na pokladzie, zniknelo. -Agenci FBI z biur terenowych w Sacramento i San Francisco juz jada do Eureki - wyjasnil Lambert - ale dotra tam dopiero za kilka godzin. Ostrzeglismy departament policji w Eurece i biuro szeryfa hrabstwa Humboldt, jednak nie dysponuja oni odpowiednim sprzetem, by... -Rozumiem - ucial Fisher. - Slyszales? - spytal Birda. -No pewnie. Jak sie postaramy, dolecimy za piecdziesiat minut. -Do roboty - przyzwolil Lambert. - Bedziemy was informowac na biezaco. Dwadziescia minut pozniej Lambert zglosil sie ponownie: -Policjanci z Eureki znalezli cialo mezczyzny zastrzelonego z broni palnej na terenie nalezacym do firmy Spruce Point Rail Adventures. Facet byl tam nocnym strozem. Firma jest wlascicielem jednej z tych modnych linii kolejowych. Staroswieckimi pociagami woza ludzi wzdluz wybrzeza, zeby popatrzyli sobie na sekwoje... te klimaty. -Niech zgadne, zniknal im pociag? -Niestety. Lokomotywa, trzy zwykle wagony i wagon brekowego. Policja nie bardzo wie, kiedy zginal straznik, trudno wiec okreslic, jaka maja przewage czasowa. Grim naniesie ci na mape rozklad linii kolejowej. Biegnie prosto z polnocy na poludnie i konczy sie w Oleina, na polnoc od San Francisco. W tym sposobie na dotarcie okrezna droga do San Francisco jest metoda, stwierdzil Fisher. Po zamachach z jedenastego wrzesnia dziesiatki miast portowych, w tym San Francisco, zainstalowalo siec wykrywaczy promieniowania. Nie dalo sie jej ominac jachtem Jintao. -Zdetonuje kilkaset kilo odpadow radioaktywnych w San Francisco, przy tym Slipstone to pestka - powiedzial. - Miasto na wieki pozostanie radioaktywna pustynia. Czy na tej linii sa jakies bocznice, na ktore moga skierowac pociag? -Byly, piecdziesiat lat temu. Teraz to tylko prosty kawalek torow wzdluz wybrzeza. Bedziemy szukac pociagu przez satelite, ale chodzi o niemal pieciusetkilometrowa trase, w wiekszosci biegnaca prze/ lasy i gorskie przelecze. Trudno bedzie wypatrzyc jeden sklad. Na domiar zlego nie ciagnie go zwykla lokomotywa. Grim mowi, ze przerobiono ja, by zwiekszyc jej szybkosc, a tym samym dochody przewoznika. Teraz rozwija predkosc do stu kilometrow na godzine. Jest tylko jeden sposob, by ja zatrzymac, pomyslal Fisher. W ciagu kilku minut mozna tam wyslac F-16 lub F-15 z naprowadzanym laserowo pociskiem Paveway, ale wybuch rozrzuci material radioaktywny w promieniu wielu kilometrow. Lepiej tam niz w San Francisco, ale wciaz nie mogl tego zaakceptowac. -No to trzeba to zrobic pod gorke - zdecydowal. - Lecimy wzdluz torow, az natrafimy na nasza lokomotywe. -A potem? -A potem bedziemy improwizowac. ROZDZIAL 60 Osprey-Mamy ja Sam! - krzyknal Lambert. - Jest sto trzydziesci kilometrow na poludnie od Eureki, miedzy miasteczkami Cedar Creek a Blue Fiats. Obraz z satelity masz na monitorze. Przesylamy go w czasie rzeczywistym. Ekran ukazywal gorzysty, porosniety lasem teren. Z poczatku Fisher nie mogl nic dostrzec. Naraz miedzy drzewami pojawila sie lokomotywa z czterema wagonami. Za kominem parowozu ciagnela sie chmura czarnego dymu. Pociag skrecil i znow zniknal w lesie. -Grim, masz odczyt z podczerwieni? -Prosze bardzo. Pociag znowu pojawil sie na ekranie. Posrodku trzeciego wagonu widac bylo czerwonozolty owal. -Kiedy tam dolecimy, Bird? - spytal Fisher. -Za dwadziescia minut. -Biuro szeryfa hrabstwa Humboldt wyslalo tam oddzial SWAT - oznajmil Lambert. - Maja nad wami kilka minut przewagi. Sprobuja umiescic swojego czlowieka na dachu pociagu. Pietnascie minut pozniej Bird zawolal: -Mamy kontakt wzrokowy. Schodze na sto piecdziesiat metrow. Fisher podbiegl do kokpitu i wyjrzal przez przednia szybe. Nieco nizej przed nimi smiglowiec SWAT-u lecial za ostatnim wagonem wspinajacego sie na wzgorze skladu. Reflektor helikoptera skierowano na lokomotywe, jednak Fisher nie mogl dojrzec, czy ktos jest w kabinie. Sekwoje i sosny po obu stronach nasypu rosly tak blisko torow, ze ich galezie niemal ocieraly sie o wagony. -SWAT, tu federalny zero-dziewiec - nadal przez radio Bird. - Zajmujemy pozycje na godzinie szostej. W razie czego pomozemy. -Przyjalem, federalny, zostancie w pogotowiu. Podlecimy i sprobujemy umiescic oficera na dachu. Monitor konsolety ospreya pokazywal obraz z radaru - przypominajacy zdjecie rentgenowskie widok na to, co dzialo sie ponizej. Fisher siegnal na ramieniem Birda i postukal w ekran. Pilot kiwnal glowa i wlaczyl mikrofon. -SWAT, ostrzegam, macie przed soba waski wawoz. Za trzy kilometry. -Przyjalem, federalny. Smiglowiec zwiekszyl predkosc i zszedl na wysokosc trzech metrow nad dachem drugiego wagonu. Przez otwarte drzwi wyrzucono line, oficer SWAT przypial sie do niej i zaczal opuszczac na dol. Na platformie lacznika miedzy lokomotywa a pierwszym wagonem Fisher ujrzal jakas postac. Rozblyslo swiatelko, potem jeszcze jedno, w koncu cztery. Przez radio uslyszeli glos pilota helikoptera: -pod ostrzalem... Jestesmy pod ostrzalem. Wciagaj go do srodka! Oficer szarpnal sie, jakby porazony pradem, po czym zwisl bezwladnie, kolyszac sie na boki. -...dostal...Jezu Chryste, dostal. - W tle dalo sie slyszec odglos kul uderzajacych w przednia szybe smiglowca. - Wciagam go!... Helikopter wzniosl sie pod katem w gore, skrecil nad las i zrownal sie z ospreyem. Fisher wyjrzal przez boczne okno. W drzwiach helikoptera dwoch mezczyzn wciagalo zwloki oficera. -Federalny, tu SWAT. Do waszej wiadomosci: mam jedna ofiare smiertelna i uszkodzona pompe chlodzaca. Musze znalezc miejsce do ladowania. -Przyjalem, SWAT. Zrozumiano. Powodzenia. Bez odbioru. Smiglowiec zostal z tylu, po czym zawrocil i odlecial na zachod. -Twoja kolej, Sam - powiedzial Bird do Fishera. -Bedziemy pod ostrzalem. -Zeby nas uziemic, trzeba czegos wiecej niz ta smieszna pukawka. - Bird wyszczerzyl zeby. -Tak wlasnie myslalem. Daj mi dwie sekundy nad dachem i spadaj. Pociag wjechal w wawoz. Bird wspial sie na trzysta mci row i zmniejszyl predkosc, pozwalajac sie wyprzedzic. Gdy sklad wypadl z drugiej strony wawozu, sapiac i wyrzucajac kleby czarnego dymu, Bird pochylil dziob ospreya i podlecial za ostatni wagon, szesc metrow od torow. -Ile to ma metrow, Sandy? - spytal. -Niecale cztery. Dlaczego? -Nie wystawie sie na ostrzal bardziej niz to konieczne. Sam, Will, przygotujcie sie i chwyccie czegos. Troche nami potrzesie. Fisher pobiegl do kabiny, gdzie Redding sprawdzal juz SC-20 i pistolet. Podal je Samowi. -Naladowane. Teraz uprzaz. Fisher wsliznal sie w uprzaz, dopasowal ja na ramionach, po czym wsunal SC-20 do kabury na plecach, a pistolet do kabury na udzie. -Szescdziesiat sekund, Sam - zawolal Bird. - Opuszczam rampe. Drzwi otworzyly sie, skrzypiac. Do kabiny wdarl sie wiatr. Mruczaly silniki ospreya, ale Fisher uslyszal tez miarowe posapywanie lokomotywy. Zapachnialo dymem. Podszedl do krawedzi rampy i przykucnal. Szesc metrow nizej zobaczyl pasmo stalowych szyn i drewnianych podkladow. -Przygotujcie sie! - krzyknal Bird. - Podlatuje blizej. Fish widzial juz lacznik wagonu brekowego, potem ujrzal jego dach. Skupil wzrok na wagonie, staral sie nie patrzec na przemykajace po obu stronach drzewa. Zerknal na Reddinga stojacego z tylu przy panelu kontrolnym rampy. Ten dal mu znak. Fisher przygotowal sie do skoku. Rampa opadla w dol, uderzajac o dach. Wstrzas byl silniejszy, niz Fisher sie spodzie?wal, wywrocil go na tylek. Lewa stopa zesliznela sie za krawedz. Szybko ja cofnal. -Troche obrywamy, Sam! - krzyczal Bird. Czekaj... czekaj... Zeskoczyl z rampy na dach wagonu brekowego i rozplaszczyl sie na brzuchu. Redding pomachal mu na pozegnanie. Osprey poderwal sie w gore, zostal z tylu, zawrocil nad drzewami i zniknal z pola widzenia. Zobaczyl dwie postacie na laczniku lokomotywy. Przez kleby dymu widzial, jak lufy zwracaja sie w jego kierunku. Nie wiedzial, czy celnie mierza nie mialo to jednak znaczenia. Zaczal sie ku nim czolgac. Pociagiem szarpnelo, gdy przyspieszyl. Fisherowi zoladek podszedl do gardla. Jechali teraz w dol wzniesienia. Podczolgal sie do krawedzi dachu, wlozyl potrojne gogle, przelaczyl sie na noktowizje i wystawil glowe. Zajrzal przez okno do srodka wagonu. Zobaczyl mezczyzne z radiem przy uchu. Ten go zauwazyl, uniosl pistolet i strzelil. Szyba sie rozprysla. Fisher cofnal sie, ale nie dosc szybko. Poczul, jak ciepla struzka krwi splywa mu po podbrodku i szyi. Wyluskal z uprzezy granat odlamkowy, wyrwal zawleczke, odliczyl dwie sekundy i rzucil go przez okno. Uslyszal stlumiony odglos wybuchu. Widzial, jak mezczyzna osuwa sie na podloge. Kula uderzyla w dach tuz obok glowy Fishera. Uniosl wzrok w sama pore, by dostrzec biegnacego ku niemu po dachu drugiego wagonu mezczyzne. Przetoczyl sie na prawo, wyciagnal pistolet i strzelil dwa razy. Pierwszy strzal chybil, ale drugi trafil w sam srodek tulowia. Facet zgial sie wpol, osunal sie na kolana, przewrocil na bok, spadl z dachu i sturlal z nasypu. Fisher przedostal sie na dach trzeciego wagonu i szybko poczolgal w kierunku lokomotywy. Odwrocil sie, opuscil nogi i zeskoczyl na lacznik. Kiedy ladowal na rownych nogach, otworzyly sie drzwi drugiego wagonu. Stanal w nich mezczyzna z magnum.357. Mierzyl w klatke piersiowa Fishera. Przez kilka sekund patrzyli na siebie. I naraz za plecami mezczyzny pojawila sie glowa. Zhao. -Zastrzel go, idioto! Strzelaj! Fisher wiedzial, ze nic nie moze zrobic. Dostanie kulke. Dla jego kombinezonu taktycznego nadeszla chwila prawdy. Czas sprawdzic Rhino-Plate w praktyce. Nie chcac dac przeciwnikowi szansy, by wycelowal mu w glowe, Fisher siegnal po pistolet. Padl strzal. Fisher ujrzal rozblysk ognia w lufie, uslyszal huk i po czul, jakby mlot kowalski walnal go w sam srodek mostka. Rzucilo nim o drzwi, zdolal jednak jeszcze wyciagnac pistolet i strzelic wrogowi w gardlo. Kryjacy sie za plecami przeciwnika Zhao uskoczyl w bok. Fisher przycelowal i oddal dwa strzaly, ale Zhao uciekl. Fisher siegnal za siebie i nacisnal klamke. Drzwi sie otworzyly. Pistolet wysliznal mu sie z dloni i zniknal pod kolami pociagu. Sam rzucil sie na podloge, przetoczyl, podczolgal do drzwi i zamknal je. Klatke piersiowa przeszywal mu potworny bol, jakby zmiazdzono mu zebra. Nie mogl zlapac oddechu, jakby na piersi lezalo mu kowadlo. Mimo wszystko zyl. Pancerz z Rhino-Plate spelnil swoje zadanie. Poczul, jak podloga przechyla mu sie pod plecami. To pociag zaczal wspinac sie po kolejnym wzniesieniu. Poderwal sie i rozejrzal. Zrodlo promieniowania znajdowalo sie gdzies w tym wagonie... Pod oknami staly dwa rzedy dlugich, wygodnych laweczek - zadbano o turystow. W odleglosci trzech metrow dostrzegl wystajacy spod siedzenia rog stalowej skrzynki. Podbiegl tam i padl na kolana. Wykonana z matowej stali nierdzewnej skrzynia z wiekiem na zawiasach wielkoscia odpowiadala przecietnej walizce. Polozyl na niej dlon. Byla ciepla. Mam cie! Pociag wciaz wspinal sie pod gore. Skrzynka przesunela sie glebiej pod lawke. Nagle Samowi blysnela mysl. Co Zhao zamierza zrobic z ta skrzynka? Na pewno wszystko to sobie przygotowal, musi miec plan... nie wystarczy po prostu wrzucic odpady do Zatoki San Francisco. Musi byc cos, co zmaksymalizuje promien skazenia... Przycisnal ucho do wieka, drugie zatykajac palcem. Po kilku sekundach nie slyszal juz miarowego posapywania lokomotywy i swistu wiatru wpadajacego przez roztrzaskane okno, ale zdolal uslyszec cichy szum obracajacego sie mechanizmu. Jakby kolo zamachowe. Pojawila sie kolejna mysl: upokorzony, scigany niczym zwierze Zhao nie zadowoli sie tym, ze zemsta dojdzie do skutku. Nie, gdy jego imperium obraca sie w perzyne, a jego rodzina nie zyje, bedzie chcial osobiscie tej zemsty dokonac. Sam nacisnie przycisk. Fisher poderwal sie gwaltownie. Bol przeszyl mu klatke piersiowa az zgial sie wpol. Po chwili jednak wyprostowal sie i, z trudem utrzymujac rownowage na przechylonej podlodze, powlokl ku drzwiom. Otworzyl je. Zhao siedzial z rozlozonymi szeroko nogami po drugiej stronie lacznika, w drzwiach wagonu. Co najmniej jedna kula Fishera jednak trafila w cel. Polowa twarzy i szyi Zhao ociekala krwia, zas prawe ramie zwisalo bezwladnie. Nie spuszczajac oczu z przeciwnika, Zhao siegnal lewa reka do prawej kieszeni marynarki. Fisher rzucil sie ku niemu, jednak stracil rownowage na pochylej platformie i runal na kolana. Podniosl sie, chwycil barierki, po czym podciagnal sie do przodu. Zhao wyciagnal telefon komorkowy. Otworzyl go i kciukiem zaczal naciskac klawisze. Fisher wydobyl z pochwy sykesa i wbil go w udo Chinczyka az do kosci. Zhao wrzasnal z bolu i upuscil telefon, ktory zesliznal sie ku krawedzi platformy. Fisher chwycil go koncami palcow. Na ekranie widnial dziewieciocyfrowy numer, a pod nim slowa: "Wyslac? T/N". Fisher wybral opcje "nie" i zamknal telefon. Zhao lezal zwiniety w klebek. Twarz wykrzywial mu bol. Zdrowa reka usilowal wyszarpnac z uda noz. Fisher kopnal go w dlon. Chwycil za trzonek sykesa i przekrecil. Zhao zawyl z bolu, wyginajac plecy w kablak. Fisher wyrwal noz z rany i schowal do pochwy. Wstal i spojrzal na Zhao. -Chyba czas sie pozegnac - oznajmil. Zhao nie odpowiedzial - odwrocil tylko glowe i gapil sie na niego. -Nie bedziemy sie spierac - ciagnal Fisher. - Lepiej sie rozstac po przyjacielsku. Zlapal stope Zhao i wyciagnal go na platforme. Elastycznymi kajdankami przypial mu rece do barierki - najpierw lewa potem prawa, ktora zachrzescila wskutek przemieszczenia kosci. -Idz do diabla - wydusil Zhao przez zacisniete zeby. -Moze kiedys - odparl spokojnie Fisher - ale obawiam sie, ze nie dzisiaj. Wychylil sie przez barierke do przodu. Lokomotywa znalazla sie juz niemal na szczycie wzniesienia. Przykucnal, siegnal do lacznika i chwycil dzwignie zwalniajaca. Pociagnal. Zabrzeczal metal. -Co robisz? - spytal przestraszony Zhao. Fisher nie odpowiedzial. Przeszedl na drugi koniec platformy i przykleknal. Zlapal druga dzwignie zwalniajaca. -Powiedz mi, co robisz! - wrzasnal Zhao. -Prawde mowiac - odparl Fisher - nie mam pojecia, jak to nazywacie w Chinach. - Poczul, jak lokomotywa wytraca ped, osiagajac szczyt wzniesienia, po czym wyrywa sie do przodu i leci w dol. Ale w tym kraju mowimy na to szach-mat. I pociagnal za dzwignie. EPILOG Kijow, Ukraina, szesc tygodni pozniejFisher zatrzymal sie przed ponaddwumetrowa postacia. Znad orlego nosa i dlugiej krzaczastej brody przymruzone oczy wpatrywaly sie uwaznie w, jak wyobrazal sobie Fisher, jalowy rosyjski step. Gigant w lewej rece dzierzyl wysadzana rubinami potezna bulawe z najezona kolcami stalowa kula wielkosci pilki noznej na koncu. Obok woskowej figury umieszczono obszerny opis cyrylica lecz angielski podpis informowal tylko: "Osiemnastowieczny slowianski wojownik". Za plecami postaci rozposcieral sie malowidlo przedstawiajace wioske w ogniu i kobiety uciekajace z dziecmi przed konnymi zolnierzami. I tak mija kolejny dzien zycia typowego slowianskiego wojownika, pomyslal Fisher. Kijowskiemu gabinetowi figur woskowych daleko bylo do muzeum Madame Tussaud w Londynie. Nie znalazl sie w nim ksiaze William, Brad Pitt czy Richard Nixon, lecz mnostwo ukrainskich i rosyjskich postaci historycznych, w wiekszosci sklasyfikowanych jako slowianscy wojownicy lub swieci. Fisher nie widzial, by ktos sie usmiechal - ani woskowe figury, ani zwiedzajacy, przewaznie chyba miejscowi. Wygladalo na to, ze muzeum nie cieszy sie popularnoscia wsrod turystow. Mimo to Fisher z przyjemnoscia korzystal z czasu wolnego. Ciezko na niego zapracowal. Po tym jak zwolnil druga dzwignie, lacznik ponownie wydal metaliczny szczek. Wagony trzeci i brekowego zaczely oddalac sie od wagonu Zhao. Fisher dobrze zgral to w czasie. Uwolniona od ciezaru dwoch wagonow lokomotywa gwaltownie przyspieszyla i popedzila w dol zbocza. Rozciagniety na laczniku drugiego wagonu, z nogami w powietrzu i rekami przypietymi do barierki, Zhao ani na chwile nie spuscil wzroku z Fishera - nawet wtedy gdy wagon Sama zwolnil u szczytu wzniesienia, zatrzymal sie i zaczal staczac do tylu. Fisher popedzil wzdluz wagonu, przez lacznik i przeskoczyl do wagonu brekowego, gdzie znalazl sterownice hamulcow. Calym ciezarem oparl sie o dzwignie. Wagon wciaz sie toczyl, lecz hamulec zadzialal i ta czesc skladu zaczela zwalniac. Wnetrze wypelnil dym, a dzwignia w rekach Fishera zrobila sie goraca. Wagon jechal jednak coraz wolniej i w koncu zatrzymal sie u podnoza wzniesienia. Pol godziny pozniej Sam uslyszal lopot rotorow helikoptera, niosacy sie echem nad przelecza. Dwa smiglowce Blackhawk zanurkowaly i zawisly nad torami. Mezczyzni w charakterystycznych granatowych wiatrowkach z emblematami FBI wyskoczyli z maszyn i z bronia gotowa do strzalu ruszyli ku Fisherowi. Godzine pozniej pojawil sie jeszcze jeden blackhawk, z ktorego wysypala sie ekipa NEST. Otoczyla wagony kordonem i przejela skrzynie Zhao. Gdy dwa dni pozniej otwarto ja w bezpiecznych warunkach, znaleziono ponad sto kilogramow odpadow nuklearnych. Wyslano jeden ze smiglowcow, by odszukal lokomotywe i dwa pierwsze wagony. Sklad wykoleil sie i stoczyl po zboczu. Rece Zhao byly wciaz przypiete do barierki, reszte ciala znaleziono szescdziesiat metrow dalej, pod jednym z kol lokomotywy. W Zatoce Perskiej utrzymal sie kruchy rozejm miedzy Stanami Zjednoczonymi a Iranem. "Reagan" wraz z grupa uderzeniowa zawrocil na Morze Arabskie, a iranskie sily powietrzne i marynarka wojen na zaczely wycofywac swoje jednostki. Tydzien pozniej Saudyjczycy dostarczyli oswiadczenie prezydenta do Teheranu i poziom gotowosci bojowej po obu stronach osiagnal znow stan normalny. Gdy analitycy i redaktorzy calodobowych programow informacyjnych zastanawiali sie, dlaczego Ameryka i Iran sie wycofaly, stojac juz na krawedzi wojny, oba rzady kontynuowaly mediacje za posrednictwem Saudyjczykow. Stanom nie spieszylo sie, by przyznac, ze niemal daly sie wciagnac w trzecia wojna na Bliskim Wschodzie. Teheran natomiast nie chcial, by swiat dowiedzial sie, ze jeden z iranskich radykalow nie dosc, ze byl narzedziem realizacji tego planu, to jeszcze ponosil odpowiedzialnosc za smierc pieciu tysiecy dwustu osiemdziesieciu dziewieciu Amerykanow ze Slipstone. Co wiecej, obu prezydentom sytuacja przypominala wojne w wersji demo i zadnemu z nich sie to nie spodobalo. Wedlug Lamberta w Gabinecie Owalnym toczyl sie zazarty spor o to, kiedy i jak podac do wiadomosci publicznej szczegolowe informacje o kryzysie. Wszyscy, ktorych mozna by obciazyc odpowiedzialnoscia zgineli. Fisher wiedzial, ze obywatele Stanow Zjednoczonych nie lubia takich sytuacji. Jak nietrudno bylo przewidziec, Iranczycy i Chinczycy szybko uznali Abelzade i Zhao za zepsutych do szpiku kosci przestepcow, ktorzy dzialali bez wsparcia i wiedzy wladz. Fisher przypuszczal, ze kryzys zostanie przedstawiony jako "swietny przyklad miedzynarodowej wspolpracy, ktora zniweczyla szeroko zakrojony spisek terrorystow". Me?dia dokonaja reszty - uzupelnia niedopowiedzenia i zaspokoja spoleczenstwa, zalewajac je ksiazkami, filmami i programami dokumentalnymi. Fisher nie dbal o to. Zrobil swoje i wyszedl z tego calo. Mniejsza o szczegoly. Zerknal w lewo i zobaczyl, jak przez zwienczone lukiem drzwi wchodzi mezczyzna i zatrzymuje sie obok karzelkowatej figury odzianej w prawoslawne szaty liturgiczne. W jednej rece postac trzymala ogromna Biblie, w drugiej kadzielnice z brazu. Fisher zapoznal sie juz z biografia postaci. Byl to "osiemnastowieczny swiety". Mezczyzna przystanal przed swietym, przygladal mu sie kilka sekund, po czym usiadl na lawce naprzeciw. Po chwili wstal i odszedl, zostawiajac na lawce broszure. Fisher usiadl na lawce. Broszura byla zlozona na pol, a lewy gorny rog dwa razy zagieto ku dolowi. Gdyby zlozono ja inaczej, bylby to dla Fishera sygnal do odwrotu. Niebezpieczenstwo. Ewakuacja. Fisher nie wiedzial, czy facet byl agentem CIA, czy oficerem prowadzacym, ale wykonal swoje zadanie i tylko to sie liczylo. Obserwowali cel i upewnili sie, ze nie jest sledzony. Fisher otworzyl broszure. Na wewnetrznej stronie okladki byly tylko dwa wyrazy napisane wielkimi literami: "SALA KOZACKA". Fisher spostrzegl ja. Siedziala na lawce przed figura przedstawiajaca, jak sie domyslil, Kozaka. Ubrany w wysokie do kolan skorzane buty, z sumiastymi wasami i ustami zastyglymi w krzyku, szarzowal na niewidzialnego wroga. Fisher zaszedl ja od tylu i przystanal. -Wyglada mi na to, ze facet sie wsciekl, bo dostal niedobry barszcz - szepnal. Jelena sie odwrocila. Wybaluszyla oczy i przez chwile bezglosnie poruszala ustami. -Co?... Co ty tutaj robisz? -Ogladam figury woskowe, a co myslalas? - odparl i usiadl na lawce obok niej. -Mialam sie tu spotkac... ze znajomym. -Nie mogl przyjsc. Poprosil, bym go zastapil. -Co sie dzieje? - Zaniepokojona Jelena zmarszczyla brwi. - Co jest grane? Fisher wyjal z kieszeni koperte i polozyl ja na lawce. -Otworz. Jelena rozdarla koperte i przez kilka sekund przypatrywala sie zawartosci. -Paszport - stwierdzila wreszcie. -Nie jakis tam paszport - poprawil ja Fisher. - To twoj paszport. Wspomnialas, ze chetnie przyjechalabys do Stanow, prawda? -Tak, ale... -Za dwie godziny mamy samolot. Jelena zmarszczyla czolo i westchnela. Odlozyla koperte na lawke, wahala sie przez chwile i znow ja wziela. -Nie moge tak po prostu wyjechac. -Dlaczego? -Bo... bo... Nie wiem. -Wybor nalezy do ciebie, Jeleno. Znam kilku ludzi, gdzie trzeba. W sluzbach na pewno znajdzie sie praca dla eksperta od barszczu, do tego bieglego w biologii. Piec minut siedzieli w ciszy. Fisher mial wrazenie, ze Jelena prowadzi wewnetrzna walke z sama soba. -Dobrze. - Odwrocila sie nagle do niego. - Tak? -Tak - stanowczo kiwnela glowa. Usmiechnal sie i wyciagnal reke. -Tak w ogole, to jestem Sam. -Nie Fred. -Nie. Jelena uscisnela mu dlon. -Milo cie poznac, Sam. This file was created with BookDesigner program bookdesigner@the-ebook.org 2010-11-05 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/