14951
Szczegóły |
Tytuł |
14951 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
14951 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 14951 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
14951 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
W ITOLD § ZOLGINIA
Geniusze szczęśliwi geniusze nieszczęśliwi
Z HISTORII POLSKIEJ NAUKI I TECHNIKI
WYDAWNICTWA „ALFA" 1987
Projekt okładki Jacek'Tofii
Redaktor Krzysztof Bereza
Redaktor techniczny Zofia Jagielska
Copyright by Witold Szolginia Warszawa 1987
/
?
Od autora
Na wstępie słów kilka o tytule tej książki, który „niewtajemniczonym" może się wydać mało zrozumiały lub, co gorsza, pretensjonalny. Otóż został on utworzony przez autora na zasadzie cytatu — nawiązuje do autentycznej wypowiedzi dziewiętnastowiecznego polskiego wynalazcy, Abrahama Sterna. Ten, rozczarowany niepowodzeniami w upowszechnianiu swego wynalazku, wyraził publicznie, na posiedzeniu Warszawskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk, życzenie, aby to, co się jemu nie powiodło, udało się kiedyś „szczęśliwemu jakiemu geniuszowi". Sam więc był niejako (chociaż tego sam o sobie wprost nie powiedział) „geniuszem nieszczęśliwym".
O takich to właśnie „geniuszach szczęśliwych" i „geniuszach nieszczęśliwych" jest mowa w tej książce. Dziedziny ich pracy, osiągnięć i niepowodzeń oraz krąg kulturowy, w którym działali, określa podtytuł książki: „Z dziejów polskiej nauki i techniki". Książka jest więc zbiorem wizerunków pewnej liczby polskich uczonych, techników i wynalazców, zarówno znanych, jak i niemal zupełnie zapomnianych. Pierwsi z nich to, z reguły (choć nie zawsze) „geniusze szczęśliwi", drudzy — z zasady, „geniusze nieszczęśliwi".
Autor zdaje sobie sprawę z tego, że powyższe wyjaśnienie nie jest zbyt precyzyjne. Cóż bowiem właściwie znaczą określenia „znani" lub „zupełnie zapomniani"? Komu bohaterowie tej książki rzeczywiście nie są obcy, kto zaś nie ma o nich żadnego pojęcia?
Pragnąc się w tym nieco zorientować, autor przed przystąpieniem do pisania zamierzonej książki przeprowadził niewielką ankie-
tę. Oto zapytał w kilku różnych miastach kraju kilkadziesiąt w sumie osób w różnym wieku i o różnym wykształceniu, od uczniów szkół średnich poczynając, ? ?? ludziach z wyższym wykształceniem kończąc — co też wiedzą o postaciach, których żywoty i dzieła pragnął opisać. Wyniki tej zaimprowizowanej ankiety były niewesołe, a właściwie całkiem smutne.
Bo oto, na przykład, spośród kilkunastu osób mieszkających od lat w budynkach usytuowanych na warszawskim Mokotowie przy ulicy Stefana Bryły żadna nie potrafiła odpowiedzieć na pytanie, kim właściwie był patron tej arterii. Ktoś jedynie wyraził ostrożne przypuszczenie, że to pewnie jakiś... rewolucjonista, bo „nazwisko ma jakoś do tego pasujące, a może zresztą to pseudonim?". No i mimo wszystko ten ktoś nie bardzo się pomylił (choć oczywiście nie wiedząc o tym): profesor Stefan Bryła rzeczywiście był rewołucjonistą, tyle że w dziedzinie montażu konstrukcji stalowych...
Na gdańskiej ulicy któryś z przechodniów zagadnięty o Heweliusza bez chwili namysłu wskazał na górujący nad tą częścią miasta wieżowy budynek: „Heweliusz? To przecież ten, o tam, hotel!" Co by zaś miała oznaczać albo też z czym lub kim się kojarzyć nazwa tego hotelu — zupełnie nie wiedział ani on, ani żaden inny z kilku zapytanych o to kolejnych przechodniów,
O Jędrzeju Sniadeckim w kilku miastach Polski jedni mówili raczej ogólnikowo, że to „ktoś znaczny, bo ma swoją ulicę", inni zaś odpowiadali, że to „chyba jakiś polityk", że „uczyłem się o nim w szkole, ale już zapomniałem" — i podobnie.
O Witelonie, Kazimierzu Siemienowiczu, Abrahamie Sternie, Stefanie Drzewieckim, Kazimierzu Prószyńskim — nikt nigdy nic nie słyszał. Michała Sędziwoja jedna tylko osoba (w Krakowie) znała z obrazu Jana Matejki, nic jednak ponadto o tej postaci powiedzieć nie umiała. O Antonim Corazzim dwie tylko osoby (ze stolicy) wiedziały, że „dawno temu budował Warszawę". Znakomitego architekta Macieja Nowickiego mylono na ogół (zwłaszcza w Krakowie) z też niewątpliwie znakomitym... aktorem Janem Nowickim, a wynalazcę Jana Szczepanika z piosenkarzem Piotrem Szczepanikiem.
Niewesołe to wszystko i — zawstydzające. Cóż bowiem z tego, \ że niektórzy z Wielkich Zapomnianych mają w tym czy innym mieście „swoje" ulice, że o nich i ich dziełach wiedzą coś ci i tamci
4
naukowcy i fachowcy, że od czasu do czasu któremuś z owych znakomitych Polaków zostanie poświęcony rocznicowy artykuł lub cała uroczysta sesja naukowa — skoro tak zwany szeroki ogół (włącznie z wysoko wykształconymi jego przedstawicielami) niemal nic lub też rzeczywiście zupełnie nic o nich nie wie?
Skoro zaś tak właśnie jest we własnej ich ojczyźnie — to czyż można się dziwić, że również, za jej granicami o nich głucho? Czyż można również mieć usprawiedliwione pretensje o świadome pomijanie wybitnych polskich uczonych i techników w różnych obcojęzycznych monografiach, podręcznikach i encyklopediach, a nawet — bo i to się zdarza — o przywłaszczanie ich dorobku łub pierwszeństwa w naukowych odkryciach i wynalazkach technicznych? I wreszcie: skoro tak się dzieje, jak się dzieje, to czy przypadkiem nie wszyscy ci nasi wybitni rodacy, niezależnie od tego, jak im się rzeczywistości za życia wiodło, pomyślnie czy też wręcz przeciwnie — zasługują na przyjęte w tej książce umowne określenie „geniuszy nieszczęśliwych"?
W obliczu takiej żenującej i powodującej niewątpliwie szkodliwe skutki dla polskiej kultury, nauki i techniki sytuacji, dla autora tej książki jest rzeczą jasną i oczywistą, że wszystkie polskie osiągnięcia naukowe i techniczne oraz ich twórców należy stale i wytrwale przypominać i popularyzować. W tej właśnie intencji napisał niniejszą książkę, w której zebrał wizerunki kilkunastu zasłużonych dla polskiej nauki i techniki osób.
Dobór tych ludzi może się wydać komuś przypadkowy lub dyskusyjny. Autor gotów jest zgodzić się z takim osądem, świadom faktu, że każdy dobór jest w końcu mniej łub bardziej subiektywny. Zdaje też sobie sprawę z tego, że zebrane tu portrety kilkunastu polskich uczonych i techników można by (czy też nawet należałoby) pomnożyć o dalsze, dotyczące ludzi nie mniej zasłużonych i nie mniej, niestety — zapomnianych. Oczywiście, można by to uczynić — nigdy dość przypominania tych, którzy są chlubą polskiej nauki i techniki. Wymownie przemawiają za tym wyniki ankiety poprzedzającej pisanie tej książki.
/, na koniec, autor pozwala sobie zacytować starożytną (ale przydatną w każdym czasie) sentencję łacińską: Feci, quod potui, fa-ciant meliora potentes. Co po polsku znaczy: Zrobiłem, co mogłem, ci, którzy mogą, niechaj zrobią lepiej.
-'
Pierwszy był Witelo...
Żył i działał w XIII wieku. Współcześni mu oraz. potomni w następnych stuleciach nazywali go Vitellonem lub Witelonem. Był pierwszym europejskim badaczem nowożytnym w dziedzinie optyki oraz pierwszym znanym matematykiem, fizykiem i filozofem polskim.
Tak, polskim, choć brzmienie jego nazwiska mogłoby u osób nie znających jego życiorysu budzić -niejakie wątpliwości w tym względzie. Każdego jednak chyba przekonają własne słowa Wite-lona, w których jednoznacznie określił swoją przynależność narodową, zawarte w jednym z rozdziałów jego znakomitego dzieła Perspectiva: „In terra nostra Poloniae, circa elevationem quinqua-ginta graduum...", co po polsku oznacza: „W ziemi naszej — Polsce, pod pięćdziesiątym stopniem szerokości geograficznej..." Dodajmy, że równoleżnik ten przechodzi przez ziemie śląskie.
Bo też i na Śląsku, prawdopodobnie gdzieś pod Wrocławiem, urodził się nasz znakomity uczony. Stało się to około roku 1225. Przez długie lata dane biograficzne dotyczące Witelona, jakimi dysponowano, były nader skąpe, często graniczące z domysłami, i nierzadko sprzeczne ze sobą. Dopiero przeprowadzone przez profesora Aleksandra Birkenmajera badania źródłowe (Witelo — najdawniejszy śląski uczony, Studia nad Witelonem) pozwoliły na nieco dokładniejsze ustalenie przebiegu życia słynnego na całą Europę optyka, matematyka i filozofa.
7
Dla pochodzącego z niezamożnej, plebejskiej rodziny Witelo-na jedyną drogą awansu społecznego było obranie stanu duchownego. Decydując się na to, rozpoczyna studia w jednej ze śląskich szkół kościelnych, jak się przypuszcza — w Legnicy. Musiał chyba odznaczać się wybitnymi zdolnościami, skoro został później wysłany na dalsze studia do założonego w poprzednim stuleciu i już słynnego uniwersytetu w Paryżu. "Ukończył tam wydział sztuk wyzwolonych (nauk humanistycznych i matematycznych), uzyskując stopień magister artium. Po swych studiach paryskich powrócił na Śląsk i objął tu prawdopodobnie jakieś probostwo, ponieważ w owym okresie tytułuje się już jako „Witelo pleba-nus".
W swych stronach rodzinnych był już wtedy niewątpliwie dobrze znany z zalet zarówno umysłu, jak i charakteru, skoro książę Henryk Pobożny powołał go w roku 1262 na wychowawcę swego syna, księcia Władysława, młodszego od Witelona o dziesięć lat. Obaj zostają wysłani na studia do Padwy na tamtejszym, znanym już wówczas szeroko uniwersytecie. Studia księcia Władysława nie trwały długo: przerywa je wkrótce i dzięki swym koligacjom uzyskuje stanowisko arcybiskupa Salzburga. Witelo natomiast pozostaje wierny swemu naukowemu powołaniu: kształci się nadal w zakresie nauk matematycznych i przyrodniczych oraz pilnie studiuje obszerny traktat najwybitniejszego optyka, Alhazena (Ibn al Haithama).
W roku 1268 Witelo podąża do Rzymu, skąd wkrótce przenosi się do pobliskiego Viterbo. Tutaj poznaje kapelana papieskiego, Wilhelma z Moerbecke, człowieka gruntownie i wszechstronnie wykształconego, miłośnika nauk ścisłych i doskonałego znawcę języka greckiego. Zażyłość i przyjaźń, które się między nimi zawiązały, wywarły wielki wpływ na badania Witelona w dziedzinie optyki i na pracę nad jego znakomitym dziełem na ten temat. Wilhelm z Moerbecke pomógł mu bardzo skutecznie w gromadzeniu i studiowaniu niezbędnych materiałów źródłowych, tłumacząc z języka greckiego na łacinę różne traktaty z dziedziny matematyki i optyki, opracowane przez, różnych starożytnych autorów — Archimedesa, Herona, Ptolomeusza i innych. Do dziś zachował się w Bibliotece Watykańskiej obszerny rękopis zawierający przekłady prac uczonego mnicha, dokonane przezeń dla jego polskiego przyjaciela.
8
Swoje wielkie dzieło, któremu dał tytuł Perspectiva, ukończył Witelo prawdopodobnie w latach 1270-1273. Dalsze dzieje pierwszego polskiego matematyka, fizyka i filozofa są mniej znane. Według prof. A. Birkenmajera osiadł on pod koniec swego życia ponownie na rodzinnym Śląsku, nauczając w szkole kościelnej w Legnicy. Z przekazów, historycznych wiadomo, że na początku XIV wieku poziom nauczania w tej szkole wybitnie się podniósł, a zakres wykładanej tam wiedzy uległ znacznemu rozszerzeniu. Zmarł Witelo około 1280 r. (dokładnej daty, podobnie jak daty jego urodzin, nie znamy).
W dziejach naszej średniowiecznej kultury Witelo był postacią niezwykłą. Ów śląski ksiądz, fizyk i matematyk, twórca dzieła z dziedziny optyki, uznawanego za klasyczne przez naukowców kilku następnych stuleci, po jego napisaniu zdobywa od razu znaczny rozgłos w całej Europie. Traktat Witelona najpierw roz-szedł się szeroko w odpisach, a po rozpowszechnieniu się sztuki drukarskiej został wydany trzykrotnie drukiem: w latach 1535 i 1557 w Norymberdze i w roku 1572 w Bazylei.
Ten niewątpliwy bestseller naukowy póź-nego średniowiecza służył przez około czterystu lat za podręcznik wielu badaczom i uczonym, wśród nich nawet takim sławom, jak piętnastowieczny niemiecki matematyk i astronom Regiomontanus, geniusz epoki Odrodzenia, Leonardo da Vinci, nasz sławny Mikołaj Kopernik czy słynny niemiecki astronom i matematyk Johannes Kepler. Dzieło Witelona miało wartość tym większą, a jego znaczenie było tym istotniejsze, że powstało ono i rozpowszechniło się w epoce, gdy nauki ścisłe w Europie znajdowały się dopiero w początkowej fazie rozwoju.
W porównaniu z większością uczonych traktatów średniowiecza, które ze względu na panujący w tej epoce obskurantyzm i nietolerancję zyskało sobie w następnych stuleciach określenia: „ponure" i „mroczne" — Perspectiva naszego śląskiego uczonego zadziwia swą naukową rzetelnością i — chciałoby się rzec — nowoczesnością ujęcia. W swoim wykładzie optyki opiera się on głównie na doświadczeniach, zdecydowanie odrzucając wszelkie, tak powszechne w średniowieczu, mętne rozważania metafizyczne i pseudofilozoficzne, a tłumacząc omawiane zjawiska całkowicie racjonalistycznie.
Autor podzielił swe dzieło na dziesięć ksiąg. W pierwszej przed-
9
stawił te twierdzenia geometryczne, które są niezbędne do zrozumienia nauki o świetle; w drugiej zajmuje się prostoliniowym rozchodzeniem się światła i jego prędkością; w trzeciej opisał budowę oka ludzkiego i objaśnił, od czego zależy widzenie; w czwartej scharakteryzował złudzenia optyczne; księgi: piąta, szósta, siódma, ósma i dziewiąta traktują o własnościach zwierciadeł rozmaitego rodzaju, a księga dziesiąta, i ostatnia, omawia przechodzenie promieni świetlnych przez ciała przezroczyste.
Co stanowi o niezwykłej randze naukowej Perspectwyl Autor zgromadził w niej cały dorobek, jakim dysponowała w dziedzinie optyki ówczesna nauka, łącznie z wiadomościami i spostrzeżeniami rozsianymi po rozmaitych manuskryptach z ubiegłych stuleci. Należy jednak zaraz dodać, że przed Witelonem optyka istniała właściwie jedynie w takiej właśnie postaci — osobnych, rozproszonych, nie powiązanych wzajemnie obserwacji, twierdzeń i domysłów. On był pierwszym, który ów materiał (między innymi także wyniki własnych prac i badań) zebrał, metodycznie usystematyzował, objaśnił i skomentował, tworząc spójną, logiczną całość. Powstanie Perspectivy można więc poniekąd utożsamiać z powstaniem optyki jako odrębnej nauki. Szczególnie cenną część tej encyklopedii optyki, jaką jest Perspectiva, stanowi pierwszy w historii wykład optyki meteorologicznej, którą, jak już wspomniano, Witelo interesował się szczególnie (zjawiska tęczy, mgły, fatamorgany, tzw. halo słonecznego itd.). Jest to największe osiągnięcie naukowe Witelona.
Należy też dodać, że pierwsza księga omawianego dzieła stanowi jeden z najcenniejszych traktatów matematycznych średniowiecza, stawiający autora w rzędzie czołowych matematyków epoki. Wreszcie, rozpatrując bardziej szczegółowo zawartość kolejnych ksiąg, wypada zwrócić uwagę na parę najbardziej wartościowych koncepcji i pomysłów. W księdze pierwszej Witelon przedstawił między innymi oryginalny przyrząd do graficznego podziału dowolnego kąta na trzy części. W księdze ósmej na szczególne wyróżnienie zasługuje omówienie zjawiska tzw. aberracji sferycznej, którego Witelon był odkrywcą. Polega ono na tym, że równoległe promienie świetlne odbite od zwierciadła wklęsłego nie zbiegają się w jednym punkcie, lecz na pewnej powierzchni krzywej. W księdze dziewiątej zwraca uwagę opis bardzo pomysłowego wynalazku Witelona — zwierciadła palą-
10
cego (mogącego wzniecić ogień za pomocą promieni słonecznych), złożonego z zestawionych ze sobą zwierciadeł stożkowych o wspólnej osi. Rysunek tego wynalazku zdobi tytułową kartę Perspectivy.
Dzieło Witelona, czytane początkowo w licznych odpisach, później trzykrotnie wydane drukiem, było w świecie bardzo cenione aż po wiek XVII. Wystarczy przypomnieć, że uczony tej miary, co wspomniany tu już Johannes Kepler, żyjący prawie czterysta lat po Witelonie — zatytułował jeden ze swych ważniejszych traktatów o optyce (jakże skromnie i z jakim szacunkiem dla wielkiego uczonego polskiego): Ad Vitellonem Parali-pomena, co można przetłumaczyć jako „Dopełnienie Witelona".
Znane, stare porzekadło stwierdza melancholijnie, że „nikt nie jest prorokiem we własnym kraju". Dziś, poza wąskim kręgiem uczonych specjalistów, mało kto wie coś o wielkim synu Śląska i Polski sprzed siedmiu stuleci. Należy więc sądzić, że przypomnienie zasług i osiągnięć tego znanego w całej niemal Europie polskiego matematyka, fizyka i filozofa jest rzeczą chyba słuszną. Witelo był bowiem pierwszy...
/
Arcymistrz „sztuki królewskiej"
Alchemia... Bez obawy o zbytnią przesadę można chyba stwierdzić, że żadna inna dziedzina w wielowiekowej historii cywilizacji i kultury nie była domeną tak wielu badań, poszukiwań i eksperymentów, żadnej nie poświęcali się ludzie z taką gorliwością, zapałem i samozaparciem, żadna też nie pochłonęła tak ogromnych ofiar (chodzi tu zarówno o pieniądze, jak i życie ludzkie).
Trudno się temu dziwić, jeżeli się zważy, że zasadniczą przyczyną bujnego, trwającego przez stulecia rozwoju alchemii, głównym motorem działania jej adeptów była największa chyba i naj-przemożniejsza z namiętności ludzkich — żądza bogactwa. Alchemia miała dostarczyć fundamentu i widomego, materialnego wykładnika bogactwa — złota. Ostatecznym celem żmudnych poszukiwań alchemików było uzyskanie tajemniczej, cudownej substancji, której nadano miano: lapis philosophorum — „kamień filozoficzny". Owa hipotetyczna substancja miała jakoby posiadać niezwykłą zdolność transmutacji, czyli przemiany wszelkiej materii (przede wszystkim zaś metali) w złoto lub inne szlachetne kruszce. Miała też umożliwiać otrzymanie tak zwanego panaceum, zwanego również „eliksirem życia" —uniwersalnego leku na wszelkie schorzenia i dolegliwości, odmładzającego i dowolnie przedłużającego życie.
Początki alchemii sięgają czasów starożytnych. Z Grecji i krajów bliskiego Wschodu, przez północną Afrykę i Hiszpanię do-
12
ciera ona w XI i XII wieku do Europy, szerząc się tu i rozwijając coraz intensywniej w następnych stuleciach. W XIII i XIV wieku zajmują się" nią nawet tak znakomici uczeni, filozofowie i myśliciele,-jak Albertus Magnus (1193-1280), Arnold de Villanowa (1235-1312), Raymond Lullus (1235-1315), Roger Bacon (1214--1294) i inni. Przypisywano im autorstwo setek krążących w późniejszych wiekach rozpraw alchemicznych i trudno dzisiaj ustalić, które z tych traktatów były rzeczywiście ich dziełami.
„Gorączka alchemiczna" zaczyna się wreszcie szerzyć wprost epidemicznie. Alchemią zajmują się uczeni na uniwersytetach, mnisi w klasztorach, monarchowie, możnowładcy i chudopachoł-kowie. Nazywano ją „Sztuką Królewską", ponieważ celem jej adeptów było otrzymanie króla metali — złota, i królów tylko (jak mniemano) była godna. Nie trzeba dodawać, że z uwagi na ów główny cel, jakiemu służyła — zdobycie wszechmocnego kruszcu, stanowiła również intratne pole działania niezliczonych szalbierzy, szarlatanów i wydrwigroszów.
Błędem byłoby jednak dostrzegać w tej, tak absurdalnej i bezsensownej z dzisiejszego punktu widzenia, „Sztuce Ogniowej" czy „Sztuce Wulkana" (jak alchemię również nazywano) wyłącznie obłęd jednych, a szarlatanerię innych.
Należy wyraźnie odróżnić tzw. alchemię spekulatywną od alchemii praktycznej. Alchemia spekulatywną, właśnie ta, rojąca o „kamieniu filozoficznym" i „eliksirze życia" — była przedziwnym, skomplikowanym konglomeratem elementów najróżniejszych systemów filozoficznych i religijnych, teorii przyrodniczych, babilońskiej astrologii, greckiej i egipskiej mitologii, okultyzmu, magii, mistyki oraz zagmatwanej, tajemniczej symboliki. Tłumaczyła ona wiele procesów chemicznych i fizycznych w sposób pseudoteoretyczny, nie poparty żadnymi rzetelnymi, w pełni sprawdzalnymi i przekonywającymi doświadczeniami.
Inaczej miała się sprawa z alchemią praktyczną. Alchemikom nie udało się nigdy zgłębić tajemnicy „kamienia filozoficznego" ani sztucznie wytworzyć złota. Niemniej jednak, dzięki ogromnej liczbie najróżniejszych doświadczeń, jakie wykonali w trakcie wielowiekowych, żmudnych a bezpłodnych poszukiwań w tym kierunku, stopniowo gromadziły się różne uboczne obserwacje, odkrycia i stwierdzenia alchemii praktycznej. Doprowadziły one z czasem do sytuacji, w której co światlejsi alchemicy mogli
13
się już pokusić o próby sformułowania niektórych ogólnych prawidłowości w procesach chemicznych i fizycznych, biorąc za punkt wyjścia już nie jakieś mistyczno-magiczne spekulacje, ale rzetelną analizę faktów stwierdzonych doświadczalnie.
Osiągnęli oni wiele poważnych sukcesów praktycznych, technologicznych i poznawczych. Odkryli i zbadali sporo związków chemicznych, między innymi kwasy mineralne (azotowy, siarkowy i solny, a także „wodę królewską" — mieszaninę odpowiednich ilości kwasu solnego i kwasu azotowego) oraz pewne sole (np. chlorek rtęciowy). Odkryli również kilka pierwiastków — arsen, antymon, bizmut i fosfor. Opracowali metody i prawidła rozpuszczania ciał stałych, zagęszczania roztworów, stapiania, krystalizacji, sublimacji itd. Oni też skonstruowali i udoskonalili wiele urządzeń i aparatów stosowanych w pracowniach i laboratoriach chemicznych aż po dzień dzisiejszy. Zbudowali różne naczynia kamionkowe i szklane do celów chemicznych, wprowadzili do użytku piece retortowe, kolby destylacyjne, chłodnice i odbieralniki.
Wszystko to składa się na niezaprzeczalne osiągnięcia alchemii praktycznej. W XVI wieku i w pierwszej połowie wieku XVII przygotowały one grunt, na którym w drugiej połowie owego stulecia powstała chemia jako samodzielna nauka przyrodnicza.
Do Polski wiedzę alchemiczną przynieśli zakonnicy. W średniowiecznym regulaminie zakonnym benedyktynów znajduje się wzmianka, że bracia zakonni zajmujący się „destylacją i sztuką ogniową" muszą swe prace w tym zakresie wykonywać z dala od klasztoru i kościoła. W roku 1463 dominikanie krakowscy na skutek praktyk alchemicznych puścili z dymem swój klasztor i bez mała połowę miasta. Wspomina o tym w swej kronice Jan Długosz.
W XVI wieku alchemia szerzy się już w naszym kraju. „Sztuką ogniową" para się z zamiłowaniem Zygmunt August, interesuje się nią Stefan Batory, z pasją oddaje się jej Zygmunt III. "Wśród magnatów czołowymi adeptami alchemii są: marszałek koronny Mikołaj Wolski, wojewoda sandomierski Jerzy Mniszech i wojewoda sieradzki Olbracht Łaski. Ten ostatni, posiadacz olbrzymiej fortuny, na badania alchemiczne, prowadzone w kraju, we Francji, Toskanii, Czechach i Anglii, miał — jak podaje Nie-siecki w swoim herbarzu — wydać ogromną sumę miliona ów-
14
czesnych złotych polskich... „Kamienia filozoficznego" nie odkrył, złota nie wyprodukował, stracił za to niemal cały swój majątek. Zyskawszy jednak szeroką a wątpliwą popularność w Europie, stał się... bohaterem „Straconych zachodów miłosnych" Szekspira, a dwa i pół stulecia później — powieści Waltera Scotta i Aleksandra Dumasa.
Rys. 1, Sceneria pracowni alchemicznej. Reprodukcja średniowiecznego drzeworytu
Epoką największego rozkwitu alchemii w Polsce było panowanie króla Zygmunta III. Napisze o tym kronikarz: „Król Zygmunt zamiast się państwem zajmować, alchemią się bawi, piece buduje, złoto w cegły zlewa, i około tego rzemiosła robiąc, Kurzą Stopę spalił". Kurza Stopa to, jak powszechnie wiadomo, część zamku wawelskiego, który z winy króla-alchemika palił się zresztą dwukrotnie, w latach 1595 i 1596. Zniszczenie rezydencji królewskiej na skutek drugiego pożaru stało się jedną z przyczyn przeniesienia stolicy państwa z Krakowa do Warszawy.
W tej epoce powszechnego zaczadzenia alchemią nie brakowało jednak w Polsce ludzi rozumnych i trzeźwo myślących, którzy opętanych żądzą wyprodukowania złota usiłowali przekonać,
15
że jest to niemożliwe i nakłonić do opamiętania. Profesor Akademii Krakowskiej Andrzej Grutyński tak pisał w roku 1591:
Alchemista szuka ciepła odpowiedniego, by złoto uczynić. Znając materie metali nie może dojść, aby uczynił zioło, a czyni coś inszego złotu podobne. Głupiem jest bowiem i śmiesznem wśród dymów i węgli się pocić, i wielki wydatek czasu, co w lepsze użytem być może. i rzeczy, co familię i biednych żywić powinny, na takie głupstwa łożyć i tracić.
Pięć lat później inny światły mąż, Stanisław z Gór Poklatecki, problem ów tak omawia w swojej książeczce Pogrom, czarnoksięskie błędy, latawców zdrady ? alchemickie fałsze jako rozpła-sza... na ochronę zbawienia ludzkiego wydany.
Złota takiego, jakie natura sobie upodobała i dawa światu, żadnym obyczajem sprawić nie może alchemista, którykolwiek bądź z słusznych przyczyn uznać się może. Rzecz jest doświadczona, że kruszec natury swej odmienić nie może w inszy kruszec, chociaż jakimkolwiek podobieństwem to pokazuje.,. Alchemia nie ma to z umiejętności i mocy, żeby złoto prawdziwe uczynić mogła... Z tych tedy powodów dobrze baczymy, że istoty jednej w drugą istność obrócić i odmienić choć i najsztuczniejszymi przemysłami alche-mistowie nie mogą ani się też niechaj nie chełpią sławą i tytułem możności swej. A ich eliksir, którego oni do odmian natur używają, zelżon i lekce poważon być musi...
W tym to okresie żył i działał najwybitniejszy alchemik polski, a zarazem najsłynniejszy alchemik ówczesnej Europy, znany, po-ważany i bardzo ceniony (także jako wybitny lekarz i wszechstronny przyrodnik) na wielu dworach królewskich i książęcych, Michał Sędziwój ze Skórska, Lgoty i Bukowicy (tak się pisał...), znany za granicami Polski jako Michael Sendivogius Polonus. Urodził się w roku 1566, zmarł w roku 1636.
Sędziwój był i jest znany aż po dzień dzisiejszy przede wszystkim jako słynny alchemik najwyższego stopnia wtajemniczenia, posiadający jakoby tajemnicę „kamienia filozoficznego" i dokonujący transmutacji metali nieszlachetnych w złott). Za takiego uważali go współcześni mu, takim go widziano w wiekach późniejszych.
Dla przykładu: na znanym 'obrazie Jana Matejki Sędziwój demonstruje przejętemu królowi Zygmuntowi III uzyskane przed chwilą w jego obecności, transmutowane z jakiegoś metalu złoto.
Drugi przykład: znakomity nasz etnograf i historyk kultury Zygmunt Gloger, w swej Encyklopedii staropolskiej przedstawia Sędziwoja również tylko jako maga i alchemika, wysuwając w opisie (dość zresztą bałamutnym) jego żywota tę właśnie działalność na plan pierwszy. W podobny, jednostronny sposób oceniali Sędziwoja również inni. Wiadomo dziś, że niesprawiedliwie. W jakim jednak stopniu? Kim właściwie był Sędziwój naprawdę?
Na pytania te niełatwo odpowiedzieć całkiem jednoznacznie. Urodzony w skromnej rodzinie szlacheckiej, osiągnął w swym życiu szczyty sławy, powodzenia i godności. Po studiach w Akademii Krakowskiej wyjechał za granicę, aby kształcić się dalej i doskonalić swe umiejętności. Był — nieraz wielokrotnie — w różnych krajach: w Italii (w Rzymie, Padwie, Neapolu, Wenecji), Hiszpanii, Francji, Flandrii, Anglii, Rosji, Niemczech (w licznych miastach) i Czechach. W tych dwóch ostatnich krajach przebywał nawet częściej niż w Krakowie. Studiował na wielu czołowych w tym czasie uniwersytetach, poznał licznych wybitnych uczonych i myślicieli. Znany i wysoko ceniony, zarówno w kraju, jak i za granicą, piastował zaszczytne godności: sekretarza i posła polskiego króla Zygmunta III oraz doradcy trzech kolejnych cesarzy rzymsko-niemieckich z dynastii Habsburgów — Rudolfa II, Macieja i Ferdynanda II.
Zmienne były jednak koleje jego losu. Obok szczytów sławy i powodzenia osiągnął także dno upadku i poniżenia. Wiązało się to ściśle z jego rzekomymi umiejętnościami transmutacji nieszlachetnych metali w złoto. Oto garść informacji na temat tej dziedziny działalności naszego alchemika, według relacji Glogera, oczywiście bez gwarancji ich pełnej wiarygodności...
Gdy współczesny królowi Zygmuntowi III elektor saski Chrystian uwięził alchemika Sethona, utrzymującego, że zna sztukę robienia złota, i dręczył go torturami, aby wymóc na nim wyjawienie tajemnicy — właśnie Sędziwój porwał jakoby Sethona z elektorskich lochów i uwiózł go do Krakowa, gdzie ten, w. następstwie przebytych tortur, wkrótce zmarł. Przed jego śmiercią Sędziwój miał odeń zażądać wyjawienia sekretu transmutacji, jednakże żądanie to nie zostało spełnione. Sethon darował mu tylko uncję (około 30 gramów) cudownego proszku „kamienia filozoficznego", który miał moc przemienienia... 5000 uncji (około 15
2 — Geniusze szczęśliwi,...
17
Książę astronomów i astronom królów
Dnia 28 stycznia 1611 roku zamożnemu, powszechnie szanowanemu gdańskiemu kupcowi zbożowemu i piwowarowi, panu Abrahamowi Hewelke (piszącemu się zresztą również Hewel. Hefel oraz jeszcze inaczej) urodził się syn, któremu nadano imię Jan.
Troskliwy rodzic przeznaczył go od początku do bardzo w Gdańsku poważanego zawodu kupieckiego, nie w tym jednak zawodzie dane mu było głównie działać i zdobywać ludzki szacunek, poważanie oraz majątek. Wszystko to, a na dodatek liczne zaszczyty i sławę, sięgającą daleko poza granice rodzinnego miasta i Polski, przyniosły mu gwiazdy, planety, komety i Księżyc. Przyszedł czas, kiedy imię tego gdańskiego astronoma stało się znane w całej oświeconej Europie. Dodajmy gwoli ścisłości, że znane nie w jego brzmieniu rodowym, lecz w zlatynizowanej ówczesnym zwyczajem formie: Hevelius, a także, w naszym kraju, w polskiej odmianie: Heweliusz.
Zanim jednak do tego doszło, zanim mały Janek stał się sławnym Janem, musiał się wiele nauczyć. Papa Hewelke. pragnąc aby jego syn i sukcesor dobrze poznał środowisko rdzennie polskie, z którym mu przyjdzie handlować — wysłał go na wstępne nauki do Grudziądza. Po powrocie do domu w roku 1627 szesnastoletni Janek został, jakoby wbrew własnej woli. wpisany do cechu kupieckiego. Widocznie jednak na razie rzeczywiście nie bardzo nadawał się do handlu, skoro uczył się nadal prywatnie
22
był przekonany o praktycznych możliwościach uprawianej przez siebie sztuki, a nawet jakby zafascynowany nimi — świadczą najdobitniej jego własne słowa z roku 1604:
Wynalazła bowiem sztuka dziś takie subtelności, że z trudem większe jeszcze mógłbyś znaleźć, a tak się różni od sztuki starożytnych filozofów [alchemików] jak zegarmistrz od zwykłego kowala... Gdyby ożył dziś sam ojciec filozofów Hermes lub wnikliwego umysłu Geber wraz z Raymondem Lullusem, nie jako filozofowie byliby uważani przez naszych chemików, lecz jako uczniowie, bowiem nie znaliby tylu dzisiaj zwyczajnych destylacji, kalcynacji i tylu innych przelicznych dzieł, które ludzie tego wieku wynaleźli i wykombinowali.
Czytając te słowa można mieć wątpliwości, czy Sędziwoja należy nazywać jeszcze alchemikiem, czy j u ż chemikiem. Zgódźmy się więc na kompromis: w każdym razie zasługuje on chyba na miano alchemika naukowego. Odnosząc się bowiem z pełnym szacunkiem do poglądów ówczesnych czołowych autorytetów w dziedzinie filozofii i przyrodoznawstwa — odrzucał jednak wszelki mistycyzm i wszelkie spekulacje, którymi tradycyjna alchemia (zwana stąd spekulatywną) od wieków była przepojona. Za jedyne źródło wiedzy i sprawdzian poprawności poglądów uznawał doświadczenie. Świadczy o tym jednoznacznie jego własny pogląd, sformułowany w tym samym 1604 roku, szesnaście lat przed ukazaniem się słynnego dzieła Novum Organum znakomitego filozofa angielskiego Francisa Bacona z Verulamu, że „doświadczenie jest jedynym nauczycielem prawdy".
Naukowe zbadanie traktatów Sędziwoja dowiodło, że wierność owemu poglądowi i metody naukowej analizy wyników doświadczeń pozwoliły najsławniejszemu polskiemu alchemikowi na sprecyzowanie różnych trafnych i bardzo śmiałych jak na tamtą epokę hipotez oraz dokonanie interesujących odkryć. Oto najważniejsze z nich.
Na przeszło półtora wieku przed przyrodnikiem angielskim Josephem Priestleyem Sędziwój wykazał teoretycznie istnienie w powietrzu „pokarmu życia" — tlenu. Należy go też uznać za prekursora zwijanej z tym odkryciem chemicznej teorii spalania i oddychania, opracowanej i udowodnionej, również w ponad półtora wieku później, przez twórcę podstaw nowoczesnej chemii, słynnego uczonego francuskiego Antoine'a Lavoisiera. Sędziwój
20
dokonał też swoistej klasyfikacji metali, biorąc za podstawę uszeregowania ich aktywność chemiczną. Był więc także prekursorem teorii tak zwanego napięciowego szeregu metali.
Mając na względzie te, tak znakomite, osiągnięcia Sędziwoja przy których bledną jego rozważania nad „kamieniem filozoficznym i poszukiwania sposobu transmutacji — należy chyba na najsłynniejszego polskiego alchemika patrzeć całkiem inaczej niż czynili to Matejko i Gloger...
kilogramów!) ołowiu w szczere złoto. Sęetziwojowi musiało być tego widocznie mało. ponieważ, wziął sobie za żonę wdowę po Sethonie. aby wraz z nią odziedziczyć resztę „kamienia filozoficznego" zmarłego alchemika.
Później o Sędzi woj u dowiedział się oddający się z zapałem alchemicznym praktykom król Zygmunt III i zawezwał go na zamek wawelski. Tu Sędziwój miał w obecności króla kilkakrotnie zamienić ołów w złoto, co jakoby potwierdził w swoich relacjach sekretarz królewskiej małżonki, Marii Ludwiki Gonzagi. Właśnie jeden z takich alchemicznych seansów przedstawił na swym obrazie Jan Matejko. Sędziwój miał potem powtórzyć takąż transmu-tację przed cesarzem Rudolfem II, wezwany przez niego na dwór w Pradze. Dokonał rzekomo tego również, i sam cesarz, otrzymawszy od Sędziwoja trochę „kamienia filozoficznego". Olśniony tym i zachwycony władca rozkazał wmurować w ścianę sali zamku hradczańskiego, w której złoto zostało sztucznie wyprodukowane, tablicę pamiątkową z łacińskim napisem: Faciat hoc quis-piam alius ąuod fecit Sendiwgius Polonus — „Niech ktokolwiek inny uczyni to, co uczynił Polak Sędziwój".
Jak dalej relacjonuje Gloger, Sędziwój gościł jakiś czas w Wirtembergii na dworze księcia Fryderyka, przyjmowany tu wraz ze swym sługą. Janem Badowskim, z największymi honorami. Zazdrosny o to miejscowy alchemik Miihlenfels schwytał Sędziwoja podstępem i osadził go w lochu, odebrawszy mu uprzednio „kamień filozoficzny". Żona Sędziwoja, dowiedziawszy się o tym, zwróciła się z prośbą o interwencję do króla Zygmunta III i cesarza Rudolfa II, którzy Fryderykowi Wirtemberskiemu posłali ostre noty domagające się uwolnienia polskiego alchemika oraz ukarania winnego jego uwięzienia i obrabowania. Książę Fryderyk Sędziwoja uwolnił, a Miihlenfelsa rozkazał powiesić na szubienicy, trzykrotnie wyższej niż zwykła i pozłacanej fałszywym złotem. Miało się to dziać w roku 1607.
Gloger relacjonuje następnie, że „Sędziwój obdarty ze swego skarbu, przez 18 lat później prowadził żywot nieznany, zapewne szukając na drodze badań utraconego kamienia filozoficznego". Jerzy Mniszech i Mikołaj Wolski dawali mu pieniądze na doświadczenia, które się jednak nie udawały. Sędziwój stał się szarlatanem, przemieniał niby w złoto pojedyncze monety, które pozłacał prawdziwym złotem rozpuszczonym w merkuriuszu (rtęci)".
18
Tyle o alchemicznej działalności Sędziwoja według relacji Glogera, którą należy oczywiście traktować z odpowiednią rezerwą, a którą przytoczono tu jako przykład wieści i opinii o sławnym polskim alchemiku, krążących w Europie przez dwa i pół stulecia. Gloger nie wspomina wcale o działalności Sędziwoja w zakresie alchemii praktycznej. Tu zaś osiągnięcia i zasługi tego cesarskiego doradcy są znaczne oraz godne uwagi i uznania. Oprócz historyków nauki wie dziś o nich mało kto.
Sędziwój był autorem pewnej liczby rozpraw, z których najsłynniejsze były dwie: De Lapide Philosophorum Tractatus Duode-cim (Dwanaście traktatów o kamieniu filozoficznym) i Novum Lumen Chymicum (Nowe światło chemiczne). To drugie dzieło, drukowane po raz pierwszy w roku 1605, doczekało się aż trzydziestu wydań i wielu tłumaczeń na liczne języki — m.in. niemiecki, francuski, angielski, rosyjski. Rozprawy Sędziwoja cieszyły się wielką popularnością, chociaż były pisane przeważnie językiem — jak to dziś określamy — hermetycznym, a więc w sposób nadzwyczaj zawiły, bardzo niejasny, i zawierały mnóstwo alegorii chemicznych i różnych metafor zrozumiałych jedynie dla ludzi wysoko wtajemniczonych w arkana alchemii.
Notabene i sama alchemia oprócz różnych innych nazw, z których kilka wymieniono tu już poprzednio, nosiła również nazwę „Sztuka Hermetyczna" — od swego patrona (i w ogóle patrona wszelkich sztuk tajemnych), mitologicznego bożka greckiego Hermesa Trismegistosa (Hermesa „po trzykroć wielkiego").
Niektóre swoje prace Sędziwój podpisywał pseudonimami, czasami anagramami (anagram to rodzaj pseudonimu, powstający z przestawienia liter lub sylab nazwiska). Fakt ten, jak również trudność właściwego zrozumienia „hermetycznych" wywodów Sędziwoja sprawiły, że w późniejszych okresach przypisywano mu wiele dzieł, których nie dokonał, i jednocześnie odmawiano mu autorstwa licznych, niewątpliwie jego własnych odkryć i hipotez, a nawet niektórych traktatów.
Mimo to dziś nie ulega już żadnej wątpliwości, że Sędziwój był nie tylko alchemikiem-szarlatanem, oszukującym siebie i innych mirażem „kamienia filozoficzengo" i sztucznego złota. Wiadomo bowiem, że bardzo cenił on metody ówczesnej alchemii praktycznej i należał do twórców jej nowoczesnych — jak na czasy, w których żył — zasad naukowych. O tym, jak mocno
19
u profesorów znakomitego gdańskiego gimnazjum, nie ustępującego poziomem nauczania poniektórym ówczesnym akademiom.
Spośród owych profesorów największy wpływ na młodego a-depta nauk wywarł profesor matematyki i poetyki, autor wielu rozpraw z dziedziny astronomii i trygonometrii, konstruktor przyrządów astronomicznych — Piotr Kruger. On to właśnie skierował zainteresowania swego wychowanka ku astronomii. Ten zaś był tak uzdolniony, że nie tylko poczynił szybkie postępy w tej dziedzinie, ale osiągnął przy pomocy swego mistrza znaczną biegłość w tokarstwie, miedziorytnictwie i szlifowaniu szkła, co mu się później bardzo, jak się okaże, przydało.
Stary pan Hewelke położył już wprawdzie krzyżyk na kupieckiej karierze syna (przedwcześnie zresztą...), pragnął jednak widzieć go przynajmniej rajcą miejskim. Wysłał go więc w roku 1630 na nauki wyższego stopnia. Konkretnie — na studia prawa i kameralistyki, co w dzisiejszej terminologii można by określić jako studia administracyjno-ekonomiczne.
Dokąd? Nie do sławnej Akademii Krakowskiej, ta bowiem była zamknięta dla protestantów (a Hewelkowie właśnie nimi byli). Podupadła już zresztą znacznie w tym okresie i zbyt wielkich korzyści naukowych swym słuchaczom nie zapewniała. Jan jedzie więc do słynnej ze swego uniwersytetu niderlandzkiej Lejdy, a potem, do Anglii i Francji, gdzie przebywa do roku 1634. Niemałe widać były efekty studiów u mistrza Krugera, skoro w ciągu tych kilku lat pobytu za granicą poznaje wielu czołowych uczonych ówczesnej Europy — matematyków, fizyków i astronomów, a wśród nich P. Gassendiego, J. Wallisa i A. Kirchera. Przyjaźni się z nimi i zaznajamia się z wynikami ich prac naukowych. W roku 1634 powraca przez Szwajcarię do Gdańska, którego nie opuści już do końca życia.
Po powrocie z naukowych podróży spełnia wreszcie marzenia ojca: pomaga mu w prowadzeniu browaru i bierze czynny udział w społecznym życiu miasta. Najpierw działa w cechu piwowarów, potem, od roku 1641, jest ławnikiem Starego Miasta Gdańska i wreszcie od roku 1651 piastuje przez dziesięć lat godność głównego rajcy w gdańskiej radzie miejskiej. Jest zamożny, a nawet bogaty, odziedziczywszy po ojcu browar, siedem domów i stadninę końską. Jako ławnik i rajca pobiera przy tym przez trzydzieści sześć lat uposażenie po pięćset talarów rocznie.
24
I
Ma również inne źródło' dochodów — bogate dary, o czym potem.
Gdański piwowar i rajca Hewelke jest równocześnie sławnym astronomem, znanym w całej Europie pod zlatynizowanym nazwiskiem Heveliusa. Parając się kupiectwem i działalnością municypalną, nie zrezygnował bowiem bynajmniej z badań w umiłowanej dziedzinie — astronomii. Obserwacji ciał niebieskich dokonywał już podczas swego pobytu za granicą — przy czym pierwsze przeprowadził jako dziewiętnastolatek na statku wiozącym
Rys. 3. Heweliusz pr/> teleskopie własnej konstrukcji. Rycina zjego dzieła Selenographia, sin Lunae Descriptio, uchodząca za wizerunek własny autora.
25
Jeszcze za życia Heweliusza rozpoczął się druk jego ostatniego monumentalnego dzieła, zatytułowanego Prodromus astronomiae cum catalogo /i????? et Firmamentum Sobiescianum. Druk tego dzieła został ukończony dopiero w roku 1690 przez wdowę po astronomie, Elżbietę, która przez prawie ćwierć wieku trwającego ich małżeństwa była najwierniejszym i niezwykle pomocnym współpracownikiem męża.
Pierwsza część dzieła traktuje o różnych zagadnieniach astronomicznych i chronologicznych. Druga jest katalogiem obejmującym pozycje ponad półtora tysiąca (dokładnie: 1564) gwiazd z ich współrzędnymi, podanymi po raz pierwszy w tzw. układzie równikowym, co od tej pory stało się powszechną zasadą. Heweliusz wprowadził do astronomii siedem nowych gwiazdozbiorów, a wśród nich — Scutum Sobiescianum, czyli Tarczę Sobieskiego, dla upamiętnienia zwycięstwa króla Jana III nad Turkami pod Wiedniem. We wspomnianym katalogu zostały uwzględnione gwiazdy zmienne i nowe; nadana przez Heweliusza długookresowej gwieździe zmiennej Omikron Ceti nazwa Mira (Cudowna) utrzymuje się dotychczas w naukowym piśmiennictwie astronomicznym. I wreszcie trzecią częścią dzieła Prodromus astronomiae jest atlas noszący nazwę Firmamentum Sobiescianum, zawierający dwie wielkie, dwustronicowe mapy nieba i pięćdziesiąt cztery mapy głównych gwiazdozbiorów.
Spuścizna naukowa Heweliusza obejmuje łącznie dziewiętnaście dzieł w języku łacińskim, opublikowanych w Gdańsku w latach 1647-1690, a poza tym siedemnaście artykułów w „Acta Erudi-torum" (Lipsk 1682-1683).
Spośród licznych osiągnięć Heweliusza na polu astronomii na czołowym miejscu należy postawić jego pierwszeństwo w badaniu powierzchni Księżyca. W dorobku sławnego gdańszczanina znalazły się także znakomite sukcesy osiągnięte w innych dziedzinach nauki i techniki.. Ważnym technicznym osiągnięciem Heweliusza było wynalezienie przezeń śruby mikrometrycznej, którą po raz pierwszy w historii instrumentów naukowych zmontował przy mikroskopie. Zajmując się optyką precyzyjną Heweliusz skonstruował przyrząd, który nazwał polemoskopem. Była to luneta załamana pod kątem prostym, z płaskim zwierciadłem ustawionym na załamaniu pod kątem 45°. Polemos znaczy po grecku „wojna", wynalazca przewidywał więc wojskowe zastosowanie
30
przyrządu. I przewidywał słusznie, aczkolwiek stało się to dopiero w dwa i pół stulecia później. Polemoskop bowiem to nic innego jak peryskop, używany przede wszystkim w okrętach podwodnych.
Heweliuszowi przypisuje się zazwyczaj jeszcze jedno poważne osiągnięcie techniczne — wynalezienie, niezależnie od Huyghen-sa, zegara wahadłowego. W każdym razie w roku 1652, na dwa lata przed Huyghensem, zastosował wahadło do odmierzania czasu. Faktem jest także, że gdański astronom ofiarował w roku 1660 polskiej parze królewskiej, Janowi Kazimierzowi i Marii Ludwice, zegar wahadłowy własnej konstrukcji.
I jeszcze jedno: przez przeszło trzydzieści lat, w okresie 1648--1682 Heweliusz dokonywał systematycznych pomiarów deklinacji magnetycznej (czyli kątowego odchylenia między południkiem geograficznym i południkiem magnetycznym w danym punkcie Ziemi) i odkrył jej zmiany. Pozostawiona przez niego seria pomiarów magnetyzmu ziemskiego przewyższa dokonane przez innych ówczesnych badaczy pomiary pod względem dokładności i zakresu stwierdzonych zmian.
W uznaniu dla wiedzy i osiągnięć Heweliusza obdarzono go wieloma zaszczytami. W roku 1664 uzyskał członkostwo Royal, Society — Królewskiego Towarzystwa Naukowego w Londynie, a w dwa lata później został członkiem Towarzystwa Naukowego w Paryżu. Jego gdańskie obserwatorium odwiedzali królowie polscy Jan Kazimierz i Jan III Sobieski, ten ostatni nawet dość często. Obaj obdarowali Heweliusza hojnymi darami i pomagali mu finansowo w jego pracach. Przez wiele lat subsydiował go również król francuski Ludwik XIV.
Rolę i zasługi Jana Heweliusza lapidarnie, trafnie i pięknie określa napis łaciński na specjalnym medalu wybitym na jego cześć przez wdzięcznych potomnych. Treść tego napisu brzmi w wolnym tłumaczeniu polskim następująco:
Jan Heweliusz, gdańszczanin, rajca Starego Miasta, ulubiony przez królów i książąt, sam astronomów książę, ku chwale i podziwowi wieku, ojczyzny i świata całego, roku 1611, dnia 28 stycznia urodzony. Rzeczpospolitą wsparł radą, nauki wybornymi pomnożył dziełami, w nich jaśniejący — zacność imienia swego późnej przekazał potomności.
Rys. 5. Zawarły « dziele .lana Heweliusza Machina Coelestis rysunek przedstawiający jeden / jego instrumentów astronomicznych — kwądrant do oznaczania położenia
gwiazd na nieboskłonie.
28
Druga część wspomnianego dzieła, zawierająca opisy własnych obserwacji Heweliusza, ukazała się w roku 1679 i dedykowana była przez autora królowi Janowi III Sobieskiemu. Niewiele jednak egzemplarzy tego dzieła rozeszło się po świecie, bowiem większa część nakładu uległa spaleniu w wielkim pożarze. Ów pożar, który zniszczył domy Heweliusza wraz z jego obserwatorium, biblioteką i drukarnią, został wzniecony z zemsty przez zwolnionego ze służby służącego. Dzięki finansowej pomocy króla Jana III oraz króla francuskiego Ludwika XIV Heweliusz urządził w roku 1682 w odbudowanych domach nowe obserwatorium astronomiczne (znacznie jednak, niestety, skromniejsze niż dawne), w którym kontynuował swoje obserwacje»przez pięć następnych lat, aż do roku 1687. w którym, dnia 28 stycznia, zmarł.
Rys. 6. Rysunek zbudowanego przez Heweliusza, największego podówczas teleskopu na świecie, również zawarty w dziele Machina Coelestis.
29
\
go na studia do Niderlandów. W roku 1641 urządził sobie na dachowym tarasie jednego ze swych gdańskich domów (obecnie dom przy ulicy Korzennej 53/55) obserwatorium astronomiczne, do którego instrumenty obserwacyjne i pomiarowe wykonał przeważnie własnoręcznie. Sam też sporządzał rysunki z obserwacji i ich miedziorytnicze odbitki do swych dzieł.
Obserwował położenie planet, komet i gwiazd, powierzchnię Księżyca, plamy na Słońcu, księżyce Jowisza, pierścienie Saturna i gwiazdy zmienne. Pozycje ciał niebieskich wyznaczał starymi metodami i tradycyjnymi instrumentami, bez używania lunet. osiągał jednak (między innymi dzięki świetnemu wzrokowi) znacznie większą dokładność pomiarów niż. na przykład, posługujący się podobnymi instrumentami pół wieku wcześniej słynny astronom 'duński Tycho de Brahe. Powierzchnię Księżyca i planet obserwował Heweliusz za pomocą lunet, które sam budował i do których osobiście szlifował soczewki.
R\v 4. Gwiazdozbiór „Tarcza Sobieskiego" na mapa' nieba Jana Hewelius/a.
26
Owocem wieloletnich obserwacji astronomicznych Heweliusza było wiele napisanych i zilustrowanych przezeń dzieł, wydanych w większości (jak głoszą napisy na kartach tytułowych) auctoris typis er sumptibus — „czcionkami i kosztem autora", dysponował bowiem własną, sprowadzoną z Holandii, podręczną drukarnią. Wszystkie księgi zadziwiają i zachwycają starannością opracowania i wysokim poziomem edytorskim, co było przeważnie osobistą zasługą Heweliusza.
Pierwsze dzieło astronomiczne Heweliusza, wydrukowane w Gdańsku w roku 1647, nosi niezwykle długi i barokowo zawiły tytuł łaciński, którego pierwszy, najważniejszy człon brzmi: Sele-nographia, sive Lunae descripiio, co się po polsku wykłada krótko: „Opis Księżyca". Potężna księga w formacie folio, licząca 563 strony ilustrowanego tekstu oraz 104 tablice poza tekstem, była najwybitniejszym do tego czasu, i długo potem, dziełem z dziedziny topografii satelity Ziemi. Dokładniejsze mapy Księżyca ukazały się dopiero w półtora wieku później.
Dzieło to zawiera opis powierzchni Srebrnego Globu i jego mapy, wykonane przez Heweliusza niezwykle starannie na podstawie własnych obserwacji. Wielu obiektom na powierzchni Księżyca Heweliusz nadał nazwy, kt