Rogers Rosemary - Błękitna krew
Szczegóły |
Tytuł |
Rogers Rosemary - Błękitna krew |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Rogers Rosemary - Błękitna krew PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Rogers Rosemary - Błękitna krew PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Rogers Rosemary - Błękitna krew - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Rosemary Rogers
Błękitna krew
Strona 3
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Martynika
Francuskie Indie Zachodnie Kwiecień, 1831
- Jeden pocałunek, moja śliczna słodka Sapphire, i znikam. - Ciemnowłosy przystojny
Francuz położył dłoń na piersi i tak zastygł, stojąc po kolana w krystalicznie czystej
szmaragdowej wodzie u podnóża wodospadu.
- Musiałbyś mnie najpierw schwytać. - Zanosząc się śmiechem, Sapphire opryskała go
wodą i przyjęła prowokacyjną pozę, wdzięcznie wyginając biodro osłonięte długą halką.
Maurice rzucił się ku niej, ale była szybsza: zanurkowała, schodząc aż na samo dno
strumienia.
- Mam cię! - Złapał ją za kostkę i zaczął ciągnąć w swoją stronę, przesuwając palcami
po łydce.
- Nie! - Sapphire wychyliła głowę nad powierzchnię wody. - Puść mnie, z łaski swojej.
- Najpierw muszę dostać całusa, piękna panienko. - Zaparł się mocno o piaszczyste
dno i chwycił ją w ramiona.
Sapphire skapitulowała. Zarzuciła mu ręce na szyję i odchyliła głowę, pozwalając
długim po pas kasztanowym włosom opaść swobodnie, tak że ich końce pławiły się w
wodzie. Zamknęła oczy, przycisnęła uda do ud Maurice'a i przez chwilę rozkoszowała
się jego bliskością.
Wpadł jej w oko na jednym z balów minionej jesieni: on i jego brat Jacques wrócili
właśnie ze szkół we Francji, by znowu zamieszkać z ojcem na rodzinnej plantacji.
Tamten wieczór był dla Sapphire magiczny: kilka niewinnych całusów, gorące spojrzenia
poprzez tłum tańczących, szepty na uboczu. Potem odbyli parę potajemnych schadzek i
zadurzyła się po uszy w Maurisie, a on w niej. Już widziała oczami wyobraźni j
wspaniały ślub w ogrodach Orchid Manor. Pozostawało tylko przekonać kochanego
papę, że to odpowiednia dla niej partia - że on właśnie jest tym jednym, jedynym.
- Sapphire, musimy wracać do domu! - zawołała Angelique, która w towarzystwie
Jacques'a zażywała kąpieli opodal, przy skałkach, w miejscu szczególnie przez oboje
ulubionym. - Jak zaraz nie pójdziemy, papa zacznie nas szukać, a dzisiaj przecież
baronowa daje recital gry na harfie.
Angelique, tylko o rok starsza od Sapphire, była nie tylko jej siostrą, ale też
najwierniejszą przyjaciółką. Kiedy rodzice Sapphire adoptowali małą Angelique,
dziewczynki od razu stały się nierozłączne. Angelique, córka niewolnicy o włosach
czarnych jak heban, miała skórę ledwie o ton ciemniejszą niż skóra białych
kolonizatorów. Patrząc na jej złotą karnację, nikt by się nie domyślił, że jej przodkowie
ze strony matki zostali kiedyś przywiezieni na wyspę przez handlarzy niewolników.
- Nie mam chęci siadać do kolacji z tymi nudziarzami, których papa zaprosił. -
Sapphire musnęła ustami wargi Maurice'a. - Po stokroć wolę zostać tutaj.
- Powinnaś chyba iść, najdroższa - szepnął Maurice. - Nie chcę, żeby monsieur
Fabergine się na mnie gniewał. Nie jest dobrze ani mądrze narażać się przyszłemu
teściowi. Spotkamy się wieczorem, po kolacji, w naszym zwykłym miejscu? - zapytał
Maurice nagląco.
Strona 4
- Tak, spotkamy się, a potem urządzimy sobie konną przejażdżkę. Uwielbiam zapuścić
się nocą w dżunglę albo galopować po plaży, mając księżyc za jedynego towarzysza i
przewodnika. Po stokroć piękniej będzie, kiedy wybierzemy się razem.
- Moglibyśmy... gdzie indziej skierować nasze kroki, oddać się innym zajęciom -
zasugerował Maurice i pocałował Sapphire, co wywołało u niej ciche westchnienie
rozkoszy. W przeciwieństwie do pełnej temperamentu Angelique udzielała swych łask z
dobrze odmierzoną powściągliwością i strzegła cnoty, ale postanowienia powoli
zaczynały tracić moc. Sapphire była już kobietą i chciała w pełni doświadczyć, co to
oznacza. W końcu oderwała wargi od ust Maurice'a i zaczerpnęła powietrza.
- Usiądźmy na chwilę w słońcu – powiedział Maurice, po czym objął ją wpół i
pociągnął ku brzegowi. - Musisz się wysuszyć, zanim wrócisz do domu. - Wziął leżący
na kamieniach koc i poprowadził Sapphire między ogromne paprocie na skraju dżungli.
Rozłożył koc na miękkim poszyciu i zaprosił swoją najmilszą, by usiadła.
- Posiedzę tylko chwileczkę i musimy wracać do domu. - Uśmiechnęła się i wciągnęła
w płuca balsamiczne powietrze. - Angelique ma rację. Powinnyśmy pokazać się papie,
zanim zacznie nas szukać.
- Ach, ci ojcowie pięknych córek. Zawsze tacy nadopiekuńczy...
Sapphire spojrzała swojemu ukochanemu w oczy i położyła mu dłoń na ramieniu.
- Tak, przynajmniej nasz papa taki jest - przytaknęła z uśmiechem i musnęła wargami
jego usta, a on objął ją i osunęli się na ziemię spleceni w uścisku.
- Sapphire! Wielkie nieba! A ty natychmiast odsuń się od mojej córki, mój panie!
- Papa! - Sapphire nie słyszała nadjeżdżających koni. Zaskoczona, skonfundowana,
odepchnęła Maurice'a i usiadła prosto, zasłaniając piersi rękami.
- Dzień dobry, panie Fabergine. Miło mi pana widzieć. - Maurice przywitał ojca
Sapphire uprzejmie, z niezmąconym spokojem, jakby nic niezwykłego nie zaszło.
- Miło ci mnie widzieć! - zawołał gniewnie pan Armand Fabergine, zsiadając z konia i
tnąc powietrze pejczem dla wyładowania złości. Ubrany był w białe bryczesy, białą
jedwabną koszulę, jasnoniebieski kaftan i bardzo kosztowne sztylpy. Za nim zatrzymało
się, w przyzwoitej odległości, kilku goszczących u niego panów i teraz ciekawie
wyciągali szyje, by lepiej widzieć rozgrywającą się przed ich oczami scenę. - Na twoim
miejscu nie byłbym taki pewien, czy to na pewno miła okoliczność, panie Dupree -
powiedział Armand i zwrócił się do córki: - A ty, ma filie, wstawaj. Natychmiast! -
Zmrużył gniewnie oczy; twarz mu pobladła.
Kiedy Sapphire podniosła się, Armand chwycił pled z ziemi i zarzucił jej na ramiona.
- Gdzie Angelique?
Ojciec naprawdę rzadko się gniewał, ale tym razem był wściekły.
- Idę, idę! - zawołała Angelique.
- A ty, mój panie - Armand zmierzył młodzieńca pełnym wzgardy spojrzeniem - masz
szczęście, żem człowiek cywilizowany. Mój ojciec, widząc to, zastrzeliłby cię jak psa.
Zabieraj się stąd czym prędzej, bo nie wiem, czy długo jeszcze zdzierżę. Wynoś się,
pókiś cały, bo jak pejczem zdzielę...
- Nie, papo! - krzyknęła Sapphire.
- Wstyd mi przynosisz, córko. Okryj się. - Obejrzał się za siebie. - Panowie zechcą
zostawić nas na chwilę samych.
Strona 5
Trzej Anglicy, bawiący w gościnie, wycofali się z niejakim ociąganiem i zniknęli
wśród gęstej zieleni.
- Angelique! - zawołał Armand.
- Idę, papo.
Sapphire kątem oka dojrzała, jak Jacques daje nura między wielkie paprocie.
Angelique od dziecka słuchała rodziców, nie próbowała z nimi dyskutować czy wdawać
się w sprzeczki. Podobną taktykę przyjęła także wobec ciotki Luci. Uśmiechała się
słodko,
kiwała głową, przytakiwała, a potem robiła to, na co miała ochotę.
- Papo, to nie tak jak myślisz - zaczęła Sapphire bezradnym tonem.
- A co tu jest do myślenia? - huknął Armand. - Ten... ten młodzian, który niegodzien
jest zwać się dżentelmenem, najwyraźniej chciał wykorzystać twoją naiwność.
- Nieprawda! - Sapphire cofnęła się, zrzuciła koc z ramion i chwyciła Maurice'a za
rękę. - My się kochamy, papo.
- Kochają się, słyszał to kto! - prychnął Armand, podchodząc bliżej. W ostatnich
miesiącach schudł, ciemne kiedyś włosy całkiem mu pobielały, ale ciągle miał mocny
głos i władczą postawę, które przyprawiały ludzi o drżenie, zmuszając do posłuchu.
- Na mnie już pora, moja kochana - powiedział Maurice.
- Bardzo słuszna decyzja, panie Dupree - przytaknął Armand. - Zabieraj nogi za pas,
zanim przestanę się miarkować i oćwiczę cię, boś sobie na to prawdziwie zasłużył.
- Zobaczymy się później - szepnął Maurice Sapphire do ucha i czmychnął.
W tej samej chwili na polanie pojawiła się Angelique, kompletnie ubrana, pantofelki
tylko trzymała w dłoni.
- Papo - zaczęła z przymilnym uśmiechem - właśnie miałyśmy wracać do domu, żeby
przygotować się do kolacji. Nie mogę się już doczekać, kiedy włożę tę śliczną suknię,
którą przywiozłeś mi z Londynu...
Sapphire, jakby nie słyszała świergotu siostry, podeszła do ojca i spojrzała na niego
hardo.
- Nie zrobisz mi tego, papo. Nie zgadzam się. My się kochamy. Tak jest, kochamy się
i chcemy się pobrać.
Armand wysłuchał deklaracji córki z niewzruszonym wyrazem twarzy.
- Nie wyjdziesz za Maurice'a Dupree - oznajmił stanowczo. - Nie jest godzien czyścić
ci trzewików.
- Odwrócił się i podszedł do swojego konia.
- Papo, nie jestem już dzieckiem i nie pozwolę traktować się jak dziecko.
Armand włożył stopę w strzemię i wskoczył na siodło.
- Jestem twoim ojcem, właścicielem tej plantacji i panem wszystkich, którzy na niej
mieszkają - oznajmił z naciskiem, nie patrząc na córkę. - Nadal odpowiadam za ciebie,
tak jak odpowiadam za moich niewolników, co oznacza, że i ty i oni macie postępować
zgodnie z moją wolą. Mogę zamknąć cię w twoim pokoju, gdzie będziesz siedziała pod
kluczem, a jeśli będę musiał, odeślę cię do sakramentek i zacne siostrzyczki zajmą się już
tobą jak należy.
- Nie ważysz się odesłać mnie do klasztoru! Skończyłam już szkołę i ani myślę wracać
do sióstr! - krzyknęła Sapphire za odjeżdżającym ojcem.
- Nie ustąpię - powtórzyła Sapphire, wychodząc za siostrą z sypialni na oświetlony
lampami gazowymi korytarz.
Strona 6
Orchid Manor został wzniesiony przez jej dziadka w stylu, który w zamyśle antenata
miał się kojarzyć z architekturą zamków nad Loarą, ale bliższy był kolonialnym
rezydencjom Indii Zachodnich: posadowiony w ogrodzie, miał mnóstwo szerokich,
dwuskrzydłowych drzwi, ogromne okna i pełne zawsze zielonych roślin patia.
- Nie będzie mi rozkazywał, Angel. - Sapphire odchyliła głowę i zapięła kolczyk z
perłą. - Kiedy umarła mama, powiedział mi, że jestem już dorosła i że odtąd tak właśnie
będzie mnie traktował. - Uniosła kraj wydekoltowanej sukni z ciężkiego jedwabiu w
kolorze śliwkowym i dogoniła idącą spiesznym krokiem siostrę.
- A teraz, kiedy znalazłam swoją miłość, grozi, że odeśle mnie do klasztoru.
Niedoczekanie!
- Nie pędź tak, bo zniszczysz sobie fryzurę. - Angelique poprawiła lok nad uchem
siostry. - Pod żadnym pozorem nie wspominaj przy kolacji o Maurisie. W ogóle o nim
nie wspominaj.
- Jakże to, w ogóle o nim nie wspominaj? - obruszyła się Sapphire. - Myślimy o ślubie
i nie będziemy czekać.
Angelique wygładziła fałdy różowej sukni.
- Powoli, powoli, siostrzyczko. Jesteś jeszcze młoda i niewiele wiesz o miłości.
Spotkasz jeszcze wielu takich Maurice'ow, którzy...
- Ty też przeciwko mnie?!
- Jestem po twojej stronie, tak samo jak papa.
- Przechyliła głowę, łowiąc dźwięki dochodzące z ogrodów: to muzycy stroili
instrumenty, przygotowując się do koncertu, mającego umilić wieczór angielskim
gościom papy, którzy przyjechali na Martynikę w interesach. - Chodź już. Nie możemy
się spóźnić, bo to jeszcze bardziej zgniewa papę. Potem porozmawiamy o twoich
kłopotach.
- Mówisz zupełnie jak on! - napadła na siostrę Sapphire. - A ja wiem swoje i nie
ustąpię.
- Nie musisz mnie o tym przekonywać - mruknęła Angelique pod nosem i panny
weszły do sali jadalnej.
- Oto i moje drogie dziewczęta. - Ciotka uściskała je kordialnie i szepnęła, nachylając
się do ucha Sapphire: - Coś ty takiego zrobiła? Dawno nie widziałam Armanda tak
rozsierdzonego.
- Nie zrobiłam nic złego.
Lucia, korpulentna, rudowłosa pani o ślicznej, choć niemłodej już twarzy, spojrzała
pytająco na Angelique, ale ta uniosła tylko brwi i z właściwym sobie wdziękiem
wzruszyła ramionami.
- Akurat. - Ciotka Lucia zaszeleściła fałdami sutych spódnic wytwornej kreacji z
jasnoźółtego atłasu. - Skoro wszyscy już są, siadajmy do stołu. Lady Carlisle ma dzisiaj
pyszną suknię. A spójrzcie tylko, jaki stroik wpięła we włosy. - Lucia mówiła z mocnym
francuskim akcentem, który stawał się jeszcze wyraźniejszy, gdy w domu pojawiali się
zagraniczni goście. - Czyż ten maleńki ptaszek usadowiony pośród koronek nie jest
wprost boski?
- Boski - powtórzyła Sapphire i z wymuszonym uśmiechem podeszła do stołu. Nic jej
nie obchodziła lady Carlisle, jej kreacje, stroiki i ptaszki w koronkach. Dzień wcześniej,
przechodząc obok pokoju bibliotecznego, podsłuchała, jak hrabina mówi do swojej
Strona 7
przyjaciółki lady Morrow: „Pan Fabergine to bardzo miły jegomość, ale ta jego córka...
Stanowczo zbyt swobodnie sobie poczyna. Ojciec powinien ją utemperować, bo w prze-
ciwnym razie panna nie będzie miała wstępu do dobrego towarzystwa". - Papo -
uśmiechnęła się do ojca, po czym zwróciła do gości: - Proszę zajmować miejsca. Podano
do stołu. Możemy zaczynać.
Armand stanął za córką i odsunął jej krzesło.
- Wyglądasz ślicznie, skarbie - powiedział. - Do twarzy ci w tej nowej sukni.
Ciągle była zła na ojca, ale odpowiedziała na komplement szczerym uśmiechem.
- Bardzo ci dziękuję za tę suknię, papo. Jest naprawdę śliczna. - Wygładziła śliwkowe
spódnice nowej toalety i podsunęła krzesło bliżej stołu, sadowiąc się wygodnie.
- Merci tellement. - Skłonił głowę, zwracając się do gości, odsunął krzesło dla ciotki
Luci, po czym zajął miejsce u szczytu stołu.
Sapphire zauważyła, że jeden z panów pomógł usiąść Angelique. Mężczyźni ją
uwielbiali, bo nigdy z nikim nie wdawała się w spory, a jej trochę egzotyczna uroda
fascynowała.
- Czujcie się jak u siebie w domu - ciągnął Armand, rozkładając ramiona w geście
zaproszenia. - Tu, w Orchid Manor, żyjemy sobie swobodnie, nie lubimy sztywnych
konwenansów.
Skinął na jedną z dziewcząt. Musiała wpaść mu w oko. Żona pobłażliwie odnosiła się
do tej jego słabości, powiadając, że nie ma mężczyzny, który byłby od niej wolny. W
przypadku Armanda musiała być to prawda, gdyż od kiedy Sapphire pamiętała, szeptano,
że Angelique jest jego córką.
Nowa służąca, Tarasai, zapewne rówieśniczka Sapphire, skromnie spuszczając wzrok,
podeszła do stołu z wielką wazą zupy żółwiowej i tak rozpoczęła się długa, trwająca dwie
godziny kolacja.
Goście bawili na plantacji od tygodnia, wyczerpano już tematy do rozmów
towarzyskich i konwersacje przy stole stawały się z dnia na dzień nudniejsze. Panowie
rozprawiali wyłącznie o plonach i swoim zdrowiu, ale z dwojga złego Sapphire wolała
już słuchać nużących dyskusji na temat kóz i cen trzciny cukrowej niż plotek angielskich
dam na temat londyńskiej socjety. Ciotka Lucia potrafiła kiwać głową w odpowiednich
momentach, rzucając na przemian krótkie oui i tak, oraz uprzejmie się uśmiechać,
Angelique flirtowała lekko z panami, a Sapphire umierała z nudów, nie potrafiąc
wykrzesać krzty zainteresowania.
W przerwie między daniami podniosła wzrok i z ciężkim westchnieniem spojrzała na
wielki kryształowy kandelabr, wiszący nad równie wielkim stołem. Orchid Manor był
pod wieloma względami rezydencją bardzo nowoczesną: w większości pomieszczeń
używano lamp gazowych i olejowych, ale w jadalni, na wyraźnie żądanie ojca, musiały
palić się świece.
Sapphire usłyszała ciche skomlenie i po chwili mokry nos trącił jej zwieszoną dłoń.
Upewniła się, że nikt nie patrzy, i wsunęła pod stół kawałek chleba. Pies pochłonął
natychmiast poczęstunek i domagał się jeszcze. Sapphire chyłkiem podsunęła psu kolejny
kawałek chleba.
Baronowa Wells, zajmująca sąsiednie krzesło, uśmiechnęła się porozumiewawczo.
Sapphire lubiła Patricię, która niedawno wyszła za mąż. Mogłaby być świetną
towarzyszką zabaw, ale pilnowała jej ciotka, straszna lady Carlisle. Sapphire
proponowała Pat, żeby wybrały się razem pojeździć konno albo popływać, ale za każdym
Strona 8
razem lady Carlisle się nie zgadzała. Dowodziła, że dżungle Martyniki to zbyt
niebezpieczny teren dla białej kobiety, i jakoś umykał jej uwagi fakt, że na wyspie
mieszka wiele francuskich arystokratek, które czują się tu całkiem bezpieczne.
Sapphire podsunęła psu kolejny kawałek chleba. Tym razem kudłaty biesiadnik
wychylił nos spod białego obrusa i Pat na widok psiej kufy szybko zasłoniła usta
serwetką, tłumiąc śmiech.
Lady Carlisle chrząknęła znacząco, Sapphire podniosła wzrok i dopiero teraz
zorientowała się, że wszystkie panie przy stole na nią patrzą. Ktoś najwidoczniej zwrócił
się do niej z pytaniem, którego nie usłyszała, pochłonięta dokarmianiem przyjaciela.
- Opowiedz lady Carlisle, kochanie - pospieszyła jej z pomocą ciotka Lucia - o stułach,
które ostatnio haftowałyście z Angelique dla ojca Richmonda. Właśnie mówiłam
hrabinie, jak staranne wychowanie otrzymałaś u siostrzyczek.
- Mam powiedzieć prawdę? - Sapphire doskonale wiedziała, że nikt nie chce od niej
prawdy. - Hafty Angelique były piękne, ścieg w nich równy, a moje okropne, krzywe i w
dodatku poplamione krwią, bo ciągle kłułam się igłą i stuła była do wyrzucenia.
Lady Morrow i łady Carlisle dech zaparło z wrażenia, Sapphire uśmiechnęła się
wdzięcznie, a ciotka Lucia wychyliła jednym haustem wino, które miała w kieliszku.
Kiedy panie już ochłonęły, zaczęły rozmawiać o kłopotach ze skompletowaniem
wyprawy dla Pat. Sapphire, którą pozostawiono na wszelki wypadek w spokoju, mogła
wrócić do karmienia psa.
Kiedy ze stołu zniknęły ostatnie talerze, podniosła się, licząc na to, że wymknie się z
sali jadalnej przez nikogo niezauważona.
- Zapraszam na przechadzkę po ogrodzie, mes dames, o ile nie jest zbyt chłodno -
powiedział Armand, wskazując prowadzące na patio drzwi. - Ja tymczasem zabiorę
panów do gabinetu na cygaro, a potem dołączymy do was.
- Chłodno? - Sapphire dotknęła dekoltu serwetką.
- Na litość boską, papo. Wieczór jest tak ciepły, że nikomu raczej nie grozi
przeziębienie.
Ojciec nachylił się ku niej z uśmiechem i położył dłoń na jej ramieniu.
- Proszę cię, Sapphire - zaczął cichym głosem.
- Rozumiem, że jesteś na mnie zła, ale miej wzgląd na gości. Prowadzę interesy z tymi
panami i nie zawadzi, jeśli postarasz się być miła dla ich żon.
- Rozumiem, papo. Przepraszam. Każę Tarasai przynieść szale, jeśli którejś z pań zrobi
się zimno.
- Dziękuję ci. - Wyszedł, prowadząc panów do gabinetu, a Sapphire, chcąc nie chcąc,
musiała zająć się paniami.
- Przejdźmy na patio. Zapraszam na kordiał, a przy okazji obejrzymy sobie orchidee,
które dzisiaj właśnie rozkwitły.
- Ja bardzo przepraszam. - Angelique stanęła za krzesłem siostry. - Nie czuję się
najlepiej. Chyba migrena. Proszę o wybaczenie, pójdę do swojego pokoju.
- Oczywiście, oczywiście - przytaknęły panie zgodnym chórem.
Kiedy Sapphire udało się wreszcie wyjść z domu, ciotka Lucia pokazywała Pat jedną z
hybryd wyhodowanych przez Armanda, niezwykły jasnoróżowy storczyk o czarnym
słupku, a dwie starsze damy szeptały coś zawzięcie, nachyliwszy ku sobie głowy. Nie
mając ochoty przyłączać się do żadnej z tych par, Sapphire ruszyła nad oczko wodne, w
Strona 9
którym mieszkały złote rybki. Przykucnęła i zaczęła wypatrywać lokatorek oczka,
ciekawa, czy dojrzy jakąś w blasku oświetlających ogród pochodni.
Nie dojrzała żadnej, zauważyła natomiast dużą zieloną żabę, pomarańczowo
nakrapianą. Żaba zaczęła się przemieszczać w stronę patia, Sapphire ruszyła za nią i po
kilku krokach doszły ją kobiece głosy.
- Naga? - Usłyszała pełen zgorszenia szept lady Morrow. - To być nie może.
- Owszem - przytaknęła samej sobie lady Carlisle. - Tak mówił lord Carlisle. No,
prawie naga.
- Oburzające - powiedziała lady Morrow. - I pomyśleć, że biedny Fabergine musi
znosić takie rzeczy, kiedy żałoba jeszcze się nie skończyła.
- To jedno, dwa, to ta kolorowa. Siada z nimi przy stole jak swoja. Nie do wiary.
- Kolorowa? A ja myślałam, że to jakaś ich kuzynka z Francji czy coś takiego...
Sapphire straciła zainteresowanie dla żaby, wyprostowała się, uniosła dumnie głowę i
podeszła do dzielących się sensacjami dam.
- Panie wybaczą, ale mimo woli usłyszałam fragment waszej rozmowy-powiedziała
chłodno, spoglądając prosto w oczy najpierw jednej, potem drugiej plotkarce.
- To bardzo niegrzecznie przysłuchiwać się cudzym rozmowom. Jesteś zupełnie
niewychowana, moja panno. Nie uczono cię dobrych manier? - zbeształa ją lady Carlisle.
Lady Morrow miała na tyle przyzwoitości, by odwrócić wzrok.
Sapphire podeszła jeszcze bliżej, na dobre już rozeźlona.
- Pani pyta o maniery? Owszem, uczono mnie manier. Moja matka zawsze mi
powtarzała: „Jeśli nie masz nic miłego do powiedzenia, lepiej milcz".
- Co ona mogła wiedzieć? - wycedziła lady Carlisle z pogardą. - Jakaś wywloka.
- Moja matka... - Sapphire zabrakło słów z oburzenia. Osłupiała, urwała w pół zdania i
patrzyła na lady Carlisle szeroko rozwartymi oczami.
- Twoja matka była zwykłą nowoorleańską dziwką. Tak samo jak twoja droga
cioteczka. Twój ojciec poznał ją w domu rozpusty.
- Jak pani śmie! - krzyknęła Sapphire.
- Kochanie - u boku Sapphire pojawiła się ciotka Lucia; położyła jej łagodnym gestem
rękę na ramieniu - goście twojego ojca...
Sapphire odepchnęła jej dłoń.
- Słyszałaś, co ta kobieta powiedziała przed chwilą o mojej matce? Jak ją nazwała?
- Zapytaj lady Morrow. - Lady Carlisle wyprostowała się dumnie. Ptaszek na jej
głowie zakołysał się lekko, jakby zamierzał wydziobać dziurę w czaszce właścicielki
absurdalnego stroiku. - Jej kuzyn widywał obie w Nowym Orleanie, kiedy prowadził
wspólne interesy z Armandem.
- Edith, wystarczy - rzuciła ciotka Lucia ostrym tonem.
- To nie może być prawda! To jest kłamstwo. Ciociu Luciu, powiedz im, że moja
matka nie była... –
Sapphire spojrzała na ciotkę i zrozumiała, że nie uzyska od niej zaprzeczenia. Czyżby
te kobiety wiedziały coś, czego ona nie wiedziała? - Nie, nie - szepnęła wstrząśnięta.
- Sapphire, moja maleńka... - Ciotka Lucia ujęła jej dłoń.
- Nieprawda! To wszystko kłamstwo!
- Prawda jest skomplikowana, Sapphire - powiedziała Lucia cicho. - Wejdźmy do
domu i...
- Nie! - zawołała Sapphire i z oczami pełnymi łez wybiegła z ogrodu w ciemną noc.
Strona 10
ROZDZIAŁ DRUGI
Biegła jak szalona, łzy płynęły jej po policzkach. Niemal na oślep, w ciemnościach,
drogą na skróty, przedzierała się przez gęstwinę w kierunku stajen.
- To nieprawda - powtarzała na głos. - Moja matka nie była dziwką. - W głębi serca
wiedziała jednak, że to prawda. Pamiętała wyraz twarzy ciotki Luci, który mówił
wszystko. Jej najdroższa mama Sophie, ukochana Armanda, była prostytutką. Sapphire
dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że w gruncie rzeczy od dawna wiedziała, że
matka skrywa jakiś sekret. W Sophie był smutek, którego nigdy nie przemogła. Nawet
miłość córki i oddanego męża nie była w stanie go rozproszyć. - Jak mogłaś, mamo? -
szepnęła Sapphire, zwalniając kroku. -Jak mogłaś odejść, nie wyznając mi prawdy? -
pytała, spoglądając w rozgwieżdżone niebo, jakby oczekiwała, że matka stamtąd jej
odpowie.
Ale oczywiście odpowiedź nie przyszła; milczało niebo, milczała nieżyjąca od prawie
roku matka. Rok bez mała, a zdawało się, że tak niedawno chowali ją w pięknym
miejscu. Krótko chorowała. Zaczęła gwałtownie tracić na wadze, coraz gorzej widziała,
miała zawroty głowy, ciągłą suchość w ustach. Lekarz, którego wezwano, nie był w
stanie nic pomóc. Rozłożył bezradnie ręce, mówił coś o „chorobie cukrowej"; trzy
tygodnie później Sophie nie żyła.
Na widok stajen Sapphire odetchnęła z ulgą. Zawsze tu przybiegała, kiedy czuła się
smutna, przygnębiona albo gdy coś wytrąciło ją z równowagi. Tutaj, mając za
towarzystwo jedynie konie, mogła albo szukać zapomnienia w ich oporządzaniu, albo po
prostu im się przyglądała. Czasami dosiadała któregoś z wierzchowców i galopowała
plażą; kopyta rozpryskiwały falę przyboju, zły nastrój pierzchał, a ona czuła się naprawdę
wolna. W ostatnich latach coraz bardziej tęskniła za swobodą i wolnością.
W pomieszczeniu, w którym trzymano uprząż, paliło się światło. Sapphire serce zabiło
mocniej. Czyżby Maurice czekał, licząc, że po kolacji uda się jej wymknąć z domu?
Przyspieszyła kroku, weszła do stajni i podeszła do uchylonych drzwi, zza których padała
smuga światła.
- Maurice? - szepnęła, robiąc krok.
Zza drzwi doszedł ją kobiecy głos. Angelique? Co jej siostra, do kroćset, robi w stajni
o tej porze? Przyszła po konia, by jechać na schadzkę z Jacques'em?
- Angelique?
- Sapphire? Myślałam, że jesteś w ogrodzie z... Sapphire pchnęła drzwi.
- Nie uwierzysz, co się stało... - Przerwała w pół słowa i znieruchomiała.
Angelique uwolniła się gwałtownie z objęć mężczyzny.
- Maurice! - Sapphire nie wierzyła własnym oczom. Miała uczucie, że za chwilę serce
jej pęknie.
- Sapphire, moja ukochana...
- Nie! - Niewiele myśląc, chwyciła stojące w kącie widły.
- To nie jest tak, jak myślisz, najdroższa. - Maurice podszedł, by ją wziąć w ramiona.
- Nie jest tak, jak myślę?! - krzyknęła Sapphire.
- Sapphire, proszę cię - próbowała uspokoić ją Angelique.
Strona 11
Miała na sobie prostą suknię, sięgającą za kolana, z tych, jakie noszą rdzenne
mieszkanki wyspy. Wkładała taki strój, kiedy wymykała się z domu na schadzkę.
- Nie zbliżaj się do mnie - ostrzegła siostrę Sapphire i odwróciła się do Maurice'a,
pochylając widły. - Zapewniałeś, że mnie kochasz. Przysięgałeś, że chcesz się ze mną
ożenić. - Była tak zła, tak zawiedziona, że z trudem formułowała wyrazy. - Mówiłeś, że
dochowamy się ślicznych dzieci.
- Chcę się z tobą ożenić, ukochana. Kocham cię. Chodzi tylko o to, że...
- Chodzi o to, że mnie kochasz, ale całujesz się z moją siostrą?
- Sapphire... - próbowała się wtrącić Angelique.
- Nic nie mów - syknęła Sapphire, ciągle nastawiając widły tak, jakby chciała
zaatakować Maurice'a. - Najpierw skończę z moją „wielką miłością", z moim
„kochanym". - Tu wykonała gwałtowny ruch i Maurice musiał uskoczyć. Przywarł
płasko do ściany.
- Sapphire, proszę, pozwól sobie wytłumaczyć. To nie ma nic wspólnego z tobą i ze
mną... z nami. Nas łączy prawdziwa miłość...
- Prawdziwa miłość! O tak! - Sapphire zaśmiała się gorzko. - Wynoś się stąd!
Natychmiast! - nakazała pełnym pogardy głosem.
Maurice wybiegł, jakby go sam diabeł gonił.
- Nigdy więcej nie pokazuj mi się na oczy! - zawołała za nim. - Nigdy więcej.
Słyszysz?
Stała tak przez chwilę, wpatrując się w mrok rozświetlony nielicznymi lampami, a
kiedy usłyszała trzaśniecie zamykanych wrót, postawiła widły pod ścianą i wróciła do
pomieszczenia na uprzęż, gdzie czekała Angelique.
- Jak mogłaś? - szepnęła, spoglądając na siostrę. - Wiesz przecież, że go kocham.
- Przepraszam - wymamrotała Angelique, wbijając wzrok w podłogę.
- Przepraszasz? Zdradziłaś mnie, zawiodłaś moje zaufanie, i to wszystko, co masz do
powiedzenia?
- Lepiej, żebyś nie słyszała tego, co mogłabym jeszcze powiedzieć.
- Ale ja chcę usłyszeć. - Sapphire podeszła bliżej.
- Przepraszam, że pozwoliłam na pocałunek, ale on ciebie nie kocha.
- O czym ty mówisz? - Sapphire spojrzała zdumiona na siostrę. - Oczywiście, że mnie
kocha.
- Gdyby cię kochał, nie całowałby się ze mną.
- Nie mów tak.
- Maurice kocha ziemię twojego ojca, nie ciebie. Małżeństwo z tobą zapewni mu
majątek i pozycję. On ma starszego brata i nie odziedziczy nic po swoim ojcu, w dodatku
ich plantacja jest mocno zadłużona. Jeśli nie znajdzie bogatej żony, będzie musiał zająć
się handlem albo pójść do rzemiosła.
Sapphire założyła ręce za siebie i oparła się o ścianę.
- To nieprawda.
- Już kilka razy próbował się ze mną spotkać. Kiedy zobaczyliśmy się pierwszy raz,
zaraz po ich powrocie z Francji, jesienią minionego roku na balu namawiał mnie, żebym
zgodziła się na schadzkę w lesie.
Sapphire pokręciła głową z niedowierzaniem, próbując zebrać myśli.
Strona 12
- Tamtego wieczoru przetańczyłam z nim wszystkie tańce. Mówił, że jestem
najpiękniejszą kobietą, jaką zdarzyło mu się w życiu spotkać, i że zakochał się we mnie
od pierwszego wejrzenia.
- Chyba jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką zdarzyło mu się w życiu spotkać, ale on nie
wie, co to znaczy być wiernym. Zasługujesz na kogoś lepszego.
- Nie odwracaj kota ogonem. Całowałaś go. A co z Jacques'em? - zapytała Sapphire. -
Wydawało mi się, że go lubisz.
- Ach, Jacques. Owszem, lubię go, ale on nie ma zamiaru się żenić. Ja też nie myślę
wychodzić za niego za mąż. - Angelique przesunęła palcem po blacie stołu, na którym
leżały szczotki i grzebienie do czesania koni. - Jestem kolorowa i żaden szanujący się
biały mnie nie zechce, choćby Armand kupował mi najpiękniejsze suknie w Paryżu,
choćbym znała łacinę jak mnich i całą francuską literaturę na wyrywki.
- To nieprawda - powiedziała Sapphire.
- Owszem, to prawda, i doskonale o tym wiesz. To dlatego mama, umierając, zapisała
pieniądze mnie, nie tobie. Wiedziała, że nie wyjdę za mąż, i chciała, żebym była
niezależna. Ty odziedziczysz cały majątek po ojcu, plantację, pieniądze, a ja dostanę to,
co miała matka. - Angelique podeszła do siostry. - Chcesz usłyszeć, jaki plan ułożył
Maurice?
- Jaki? - Sapphire miała łzy w oczach.
- Wiedział, że ojciec nigdy nie zgodzi się na wasz ślub, więc postanowił cię uwieść.
Gdybyś zaszła w ciążę, Armand musiałby ustąpić, ratując twój honor.
Sapphire nie chciała wierzyć w to, co mówi siostra, ale Angelique nigdy nie kłamała.
Nawet kiedy były dziećmi i czekała je kara za to, że zrobiły głupi kawał komuś ze służby
albo wymknęły się bez pozwolenia na plażę, żeby popływać w oceanie z dziećmi z
wioski.
- Wszystko jedno - powiedziała Sapphire. - Nie powinnaś była tego robić.
- Taka jestem i się nie zmienię. Nie żądaj ode mnie rzeczy niemożliwych, bo będziesz
przeżywała ciągłe rozczarowania. - Teraz w oczach Angelique pojawiły się łzy. -
Wybaczysz mi, siostrzyczko?
Sapphire odwróciła wzrok.
Były najlepszymi, najserdeczniejszymi przyjaciółkami. Pokochały się od pierwszej
chwili, od pierwszego dnia, który Angelique spędziła w swoim nowym domu. Pewnego
razu Sapphire zamiast siedzieć na lekcji muzyki, uciekła do dżungli. Włóczyła się bez
celu. W końcu natknęła się, tuż przy plaży, na dwa bezpańskie psy, które atakowały
dziewczynkę, próbującą schronić się przed napastnikami na drzewie. Odgoniła psy
ogromną gałęzią i zaprowadziła małą do domu. Sophie opatrzyła dziewczynce rozcięte
kolano. Okazało się, że mała mieszka w pobliskiej wiosce i że jest sierotą. Matka
odumarła ją niedawno, a ojciec...
Mała nie wiedziała, kto jest jej ojcem, ale wystarczyło spojrzeć na jasną buzię
ośmiolatki, by odgadnąć, że musiał być to Francuz. Być może Sophie Fabergine
podejrzewała, że chodzi o jej męża, w każdym razie jeszcze tego dnia przyjęła sierotę
pod swój dach i od tej chwili wychowywała jako własną córkę.
- Jestem zła na ciebie - szepnęła Sapphire. Angelique na te słowa objęła siostrę i
uścisnęła serdecznie.
Strona 13
- Wiem - przytaknęła. - Nie oczekiwałam nic innego. Zasłużyłam na twój gniew. -
Podeszła do ściany, wspięła się na palce i zgasiła lampę. - Wracajmy do domu.
Sapphire nie zdziwiła się specjalnie, zastając w swojej sypialni ojca i ciotkę. Angelique
na ich widok cofnęła się pospiesznie.
- Pójdę do siebie - rzuciła i chciała wyjść, ale Armand ją zatrzymał.
- Zostań - nakazał, obracając się w fotelu. Nie skomentował ani słowem swobodnego
stroju Angelique, udał też, że nie zauważa potarganych włosów Sapphire ani tego, że jej
suknia znajduje się w opłakanym stanie. - To, co mam do powiedzenia, dotyczy tak samo
ciebie, jak i Sapphire. Wejdźcie i zamknijcie drzwi. Nasi goście zdążyli dzisiaj
dowiedzieć się o was aż nazbyt dużo, nie sądzicie?
- Nie możemy odłożyć tej rozmowy? - zapytała Sapphire. Ciotka Lucia musiała
powtórzyć ojcu, co lady Carlisle powiedziała na temat jej matki. Sapphire chciała
dowiedzieć się wielu rzeczy od ojca, ale nie była jeszcze gotowa stawić czoło prawdzie. –
Jestem zmęczona, papo. - Podeszła do szafy, udając, że chce się rozebrać. -
Porozmawiamy jutro. Tak będzie lepiej.
- Nie - rzekł Armand tak stanowczym tonem, że wszystkie trzy panie na moment
zamarły. - Dzisiaj to ja będę decydował, nie ty, młoda damo. Chcę ci coś powiedzieć, a
ty, przez szacunek należny ojcu, wysłuchasz mnie uważnie. Ta rozmowa powinna była
odbyć się wiele lat temu. Twoja matka winna była ją przeprowadzić, ale co się stało, to
się nie odstanie. Nasi goście naprawili za nas to niedopatrzenie. - Zamilkł na moment. -
Pozostaje nam zacząć od punktu, w którym lady Carlisle przerwała. Siadaj. - Wskazał
dłonią na łóżko i spojrzał na Angelique. - Ty też, Angel. I ostrzegam, nie próbujcie we
trzy występować przeciwko mnie. Nie dzisiejszego wieczoru.
Zaskoczona zdecydowaną postawą ojca, Sapphire posłusznie podeszła do łóżka i
usiadła w milczeniu obok ciotki. Angelique usadowiła się po jej drugiej stronie.
- Zacznę od tego, że jest mi bardzo przykro, Sapphire. Muszę powiedzieć, że nie
zawsze zgadzałem się z decyzjami twojej matki, ale to były jej decyzje, miała do nich
prawo. Jak wiesz, lord Carlisle przyjechał sfinalizować pewne transakcje, które
przeprowadzamy wspólnie, ale chciał też poznać ciebie. Zamierzam wysłać cię do
Londynu...
- Co takiego?! - Sapphire zerwała się z łóżka. - Nie pojadę do żadnego Londynu!
Armand wstał w fotela.
- Powiedziałem ci, żebyś usiadła, córko, i masz to robić.
Nic sobie nie robiąc z groźnej miny ojca, Sapphire oparła się o łóżko, ale nie usiadła.
Założyła ręce na piersi i czekała.
- Po śmierci twojej matki wpadłem w takie przygnębienie, że przestałem zwracać
uwagę na twoje zachowanie. Stanowczo zbyt wiele sobie pozwalasz, moja panno.
- Papo, ja nie...
- Nie przerywaj mi znowu!
Sapphire zacisnęła wargi, ale wszystko się w niej gotowało. Ojciec całkiem postradał
zmysły! Chce ją wysłać do Londynu! Po co, na litość boską?
- Dałem ci zbyt wiele swobody - ciągnął Armand, chodząc w tę i z powrotem po
sypialni. - Po śmierci matki opuściłaś się w nauce, przestałaś brać lekcje, ciągle nie ma
cię w domu, robisz wyprawy w głąb wyspy samopas, bez żadnego nadzoru, bez kontroli.
Spotykasz się z kawalerami, których nie powinnaś w ogóle...
Strona 14
- Papo, Maurice i ja... - Ojciec spojrzał na nią takim wzrokiem, że natychmiast
zamilkła.
- Udasz się do Londynu. Lucia pojedzie z tobą jako przyzwoitka oraz opiekunka.
Wszystko już ustaliłem z lordem i lady Carlisle.
- A co będzie ze mną? - odezwała się Angelique. - Nie mogłabym też pojechać do
Londynu?
- Myślę, że mogłabyś - odparł Armand, najwyraźniej zaskoczony. - Nie byłem pewien,
czy zechcesz opuścić rodzinną wyspę, moja droga, po to, żeby...
- Oczywiście, że chcę jechać! - Angelique klasnęła w dłonie, podniecona perspektywą
wyjazdu. - Och, papo, nawet nie wiesz, jak bardzo chciałabym zobaczyć Londyn.
Marzyłam o tym.
- Wydawało mi się, że marzyłaś o Nowym Jorku, nie o Londynie. A nie, przepraszam,
to było w zaprzeszłym tygodniu. A w minionym. Czekaj... Co to było? Ateny? Paryż.
Chyba Bruksela... - zastanawiała się głośno Sapphire.
- Wszędzie tam chciałabym jechać! - zwołała Angelique, ani trochę niezbita z tropu. -
Ale najbardziej do Londynu. Och, dziękuję ci, papo.
Sapphire spojrzała na ojca. Matka często powtarzała, że Angelique łatwo zadowolić,
potrafi cieszyć się ze wszystkiego. Sapphire zawsze kręciła nosem, nic nie było dla niej
dość dobre, nic się jej nie podobało, chyba że chodziło o jej własne pomysły.
- Nie chcę jechać do Londynu, papo. - Wbiła wzrok w podłogę. Nie umiała ustępować
i nie chciała tego zrobić. Zerknęła spod oka na ojca, ręce ciągle trzymając założone na
piersi. - Jeśli to tylko z powodu Maurice'a...
- Nie chodzi o tego franta - prychnął Armand zniecierpliwiony i odwrócił się w pół
kroku. - Nic nie rozumiesz, Sapphire. Nie wiesz, kim jesteś.
- Znowu do tego wracamy? - Sapphire oderwała się od łóżka. - Traktujesz mnie jak
małe dziecko, które nie jest w stanie samo decydować o sobie, nie wie, co jest dla niego
dobre, co złe. - Podeszła do ojca. - Mylisz się. Doskonale wiem, kim jestem i czego chcę
od życia. Jestem Sapphire Lucia Fabergine, córka Sophie i Armanda Fabergine'ow i nie
pragnę niczego bardziej niż...
- Nie jesteś moją córką - przerwał jej Armand. Pod Sapphire ugięły się kolana.
- Co takiego? - wykrztusiła.
- Chodź tutaj, usiądź koło mnie - poprosiła Lucia, wyciągając dłoń do chrześnicy.
- Nie. - Sapphire szarpnęła się do tyłu. Najpierw koszmarna wiadomość o matce, teraz
to? Ile w ciągu jednego dnia może się człowiekowi przydarzyć? Ilu odmieniającym życie
wydarzeniom potrafi stawić czoło? Spojrzała na ojca. - Całe moje życie jest kłamstwem?
Czy ktoś w tym domu powiedział kiedyś jedno słowo prawdy? O czym ty mówisz, papo,
na litość boską?
Armandowi drżała niebezpiecznie broda. Widać było, że jest bardzo zdenerwowany.
- Proszę. - Sapphire ujęła go pod ramię. - Siadaj i powiedz.
Ku jej zaskoczeniu, Armand bez protestów dał się posadzić w fotelu.
- To prawda - rzekł, gdy usadowiła się na podnóżku u jego stóp. - Nie jestem twoim
ojcem, ale wierz mi, kocham cię jak własną córkę. Pamiętaj o tym, zanim zacznę
opowiadać.
- Słucham - powiedziała Sapphire.
- Poznałem twoją matkę i Lucię w Nowym Orleanie.
Strona 15
- Był pięknym mężczyzną, najprzystojniejszym, jakiego kiedykolwiek zdarzyło się
nam poznać. - Lucia uśmiechnęła się do Armanda. - A on tylko spojrzał na twoją matkę i
całkiem stracił dla niej głowę.
- Ale ona była prostytutką - wtrąciła Sapphire, bardzo się starając, by w jej głosie nie
było słychać goryczy. -Tak ją poznałeś. O tym mówiła lady Carlisle. To była tajemnica
mamy, którą do końca przede mną ukrywała.
Armand milczał przez chwilę.
- Tak - powiedział w końcu. - Poznałem twoją matkę w nowoorleańskim domu
publicznym. Zakochaliśmy się w sobie i poprosiłem, żeby za mnie wyszła, chociaż miała
dziecko z innym. Sophie zgodziła się mnie poślubić i zamieszkać w Orchid Manor.
Zabrała z sobą Lucię.
- I to wszystko? Chcesz mi powiedzieć, że jestem; efektem nocy, którą moja matka
spędziła z jakimś nieznajomym?
Armand patrzył na twarz przybranej córki i myślał, że jest bardzo silna. Znacznie
silniejsza niż on sam czy Sophie. Miała zaczerwienione oczy, ale nie płakała. Pamiętał
doskonale, jak mając siedem lat, spadła z konia i złamała rękę. Musiała cierpieć, była
przerażona, ale nie uroniła ani jednej łzy. Ileż razy wracała do domu z poobijanymi do
krwi kolanami, poobcieranymi łokciami: nigdy się nie skarżyła. Tak, jego Sapphire
naprawdę jest silna. Usiadł wygodniej, założył nogę na nogę.
- Najpierw mnie wysłuchaj, potem wydawaj sądy. Nie chcesz wiedzieć, dlaczego twoja
matka trafiła do domu publicznego?
- Czy powiedziałam, że nie chcę? - Sapphire wysunęła hardo brodę.
- A jakie to ma znaczenie - prychnęła Angelique, zsuwając się z łóżka, po czym
podeszła i stanęła obok Luci. - Sapphire nie będzie przez to ani trochę gorsza, ani lepsza.
Kobiety muszą robić różne rzeczy, żeby przetrwać. Czyż nie jest tak, jak mówię, ciociu?
Lucia spojrzała w ciemne oczy Angelique.
- Tak właśnie trafiłam do madame Dulane w Nowym Orleanie. Wcześniej byłam
zwykłą dziwką uliczną w Londynie. Nadarzyła się szansa wyjazdu do Ameryki z
pewnym... dobroczyńcą. Kiedy znudził się mną, musiałam wrócić do jedynego zajęcia,
jakie znałam, ale tym razem, zamiast pracować na ulicy, znalazłam dach nad głową, wikt
i opierunek.
Sapphire czuła się tak, jakby ktoś wsadził ją na karuzelę. Tyle na nią spadło w ciągu
zaledwie kilku godzin. Ciotka Lucia i jej matka sprzedawały się w domu publicznym? Jej
kochana mama była dziwką?
- Poznałaś mamę w Nowym Orleanie czy przyjechałyście razem z Londynu?
- Poznałam ją w Nowym Orleanie, ale ona też przypłynęła z Londynu, chociaż nie z
własnej woli.
- Nie z własnej woli?
- Sapphire, nie będziesz chyba teraz potępiała swojej matki, że milczała. Uważała, że
tak będzie lepiej dla ciebie - odezwał się Armand. - To była jej decyzja. Chciała
powiedzieć ci prawdę, kiedy będziesz starsza. A potem nagle zachorowała i nie było już
czasu na rozmowy...
W pokoju zaległa cisza. Angelique usiadła z powrotem na łóżku. Sapphire wpatrywała
się przez chwilę w niebo za oknem, po czym zwróciła do ojca:
- Czyją córką jestem, jeśli nie twoją?
Strona 16
Lucia położyła dłoń na ramieniu Armanda i szepnęła coś do niego, a on skinął głową i
ciotka rozłożyła ręce w teatralnym geście, jakby przygotowywała się do ważnego
występu.
- Twoja matka, Sapphire, niewiele mówiła o sobie, ale postaram się wiernie oddać to,
czego zdołałam się dowiedzieć. Otóż żyła sobie w Devonshire pewna młoda dziewczyna
- zaczęła Lucia, niczym najprawdziwsza bajarka. - Miała na imię Sophie i była bardzo
piękna. Miała kasztanowe włosy i uśmiech, któremu nie mógł się oprzeć żaden
mężczyzna.
Sapphire słuchała ciotki z najwyższą uwagą, chłonąc każde słowo.
- Była córką farmera, umiała czytać i pisać i tęskniła za wielkim światem, który
rozpościerał się gdzieś hen, za wzgórzami, okalającymi małą wioskę, w której mieszkała.
Któregoś dnia, a miała wtedy siedemnaście wiosen, na popas w miejscowej gospodzie
zatrzymał się pewien młodzieniec.
- To brzmi zupełnie jak początek romansu, których tyle czytasz, albo jak bajka -
odezwała się Angelique.
- Był synem hrabiego - ciągnęła Lucia - i mial prawo tytułować się wicehrabią, a na
imię było mu Edward. Spotkali się przypadkiem, ale ktoś mógłby rzec, że to zrządzenie
losu zetknęło z sobą tych dwoje. - Podeszła do okna, szeleszcząc fałdami jedwabnej,
sukni. - Gdyby Sophie nie wychodziła akurat z ojcowskiej gospody i nie natknęła się w
przejściu na jego lordowską mość, nigdy by się nie poznali.
Lucia zamilkła na moment, po czym podjęła opowieść.
- Młodzieniec zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia, a ona w nim. I chociaż
wiedzieli, że ich miłość nie ma przed sobą przyszłości, bo pochodzą z zupełnie różnych
światów, on przyjeżdżał do wsi regularnie, by widywać się z ukochaną, a Sophie
wymykała się z domu na schadzki. - Co było potem? - zapytała Sapphire, choć dobrze
znała odpowiedź.
- Pobrali się następnego lata, nie pytając nikogo o zgodę, w zupełnej tajemnicy -
oznajmiła Lucia z namaszczeniem. I przypieczętowali swoją miłość...
- Gorącą nocą poślubną - wtrąciła obeznana z tematem Angelique.
- Edward podarował swojej Sophie w dowód wielkiej miłości jeden z najpiękniejszych
szafirów, jakie widziała Anglia, który kiedyś należał do wielkiej monarchini, królowej
Elżbiety.
Armand poruszył się w fotelu i wyjął z kieszeni maleńkie drewniane puzderko.
- A to prezent od niej dla ciebie. - Wydobył klejnot niezwykłej urody. Szafir wielkości
włoskiego orzecha zajarzył się w blasku lampy.
- Dla mnie? - szepnęła z niedowierzaniem Sapphire. Wzięła kamień ostrożnie do ręki.
Był zimny, a jednak promieniowało z niego ciepło.
- Tutaj są również listy pisane przez twojego ojca do twojej matki. Listy miłosne, jak
się domyślam.
- Posmutniał i pokręcił głową. - Nie czytałem ich nawet po jej śmierci. Nigdy nie
zaproponowała, żebym je przeczytał, uszanowałem jej wolę.
- Też mi je dajesz? - zapytała Sapphire. Armand skinął głową.
- Co było potem? - Sapphire spojrzała na Lucię.
- Opowiadaj, ciociu.
Strona 17
- Cóż, młodzi spędzili razem cudowną noc, po czym się rozstali. On wrócił do
Londynu, by powiedzieć rodzicom o ślubie, a ona poszła do rodzinnego domu, żeby
podzielić się swoim szczęściem z ojcem.
- Lucia odsunęła się od okna i zaplotła dłonie. - Ojcu Edwarda, hrabiemu Wesseksowi,
bardzo nie w smak było, że syn poślubił prostą wiejską dziewczynę, bez majątku i tytułu.
Sapphire zwiesiła głowę.
- Nie zaakceptował tego małżeństwa.
- W rzeczy samej, nie zaakceptował. Jak mówiła, twoja matka, uniósł się straszliwym
gniewem, bo miał już upatrzoną żonę dla syna, pannę z dobrej rodziny; bogatą i herbową
- powiedziała Lucia. - Wysłał do Sophie swojego człowieka, który oznajmił jej, że
Edward popełnił wielki błąd i że chce unieważnic małżeństwo.
- Ale Sophie musiała przecież wiedzieć, że to kłamstwo - wtrąciła Sapphire,
wyobrażając sobie, jak ten cios musiał zaboleć matkę.
Angelique miała taką smutną minę, jakby to jej samej przytrafiła się ta smutna historia.
- Sophie wiedziała - przytaknęła Lucia. - Niej podpisała zgody na unieważnienie
małżeństwa, choć hrabia proponował jej duże pieniądze. Zagroziła., że pojedzie do
Londynu, odnajdzie Edwarda i wtedy lord Wessex przestraszył się prostej wiejskiej
dziewczyny i ją porwał.
- Biedna mama. - Sapphire nie mogła sobie wyobrazić, że podobna katastrofa
przydarzyła się spokojnej, pełnej łagodności Sophie. - Opowiadaj dalej, proszę.
- A więc - Lucia wzięła głęboki oddech - Sophie' została wysłana za ocean i
wysadzona na brzeg w nowoorleańskim porcie. Lord Wessex tak się wystraszył, że prosta
wieśniaczka skradła serce jego dziedzicowi, że z tego strachu wyekspediował ją aż do
Ameryki.
- Wierzyć się nie chce - szepnęła Angelique z przejęciem.
- I tak Sophie znalazła się w obcym kraju, bez pieniędzy, bez dachu nad głową, w
dodatku w ciąży, bo wtedy już wiedziała, że będzie miała dziecko.
- Dziecko Edwarda - dodała Sapphire, ciągle nie mogąc uwierzyć w to, co przytrafiło
się mamie. - Mnie.
- Tak, była w ciąży z tobą - przytaknęła Lucia. - Jedyny jej majątek stanowił szafir,
który dostała od Edwarda, bezpiecznie zaszyty w kraju sukni, jedynej, jaką miała, ale
Sophie nie pozbyła się klejnotu, wiedząc, że to wszystko, co może ofiarować swojemu
dziecku. Zaczęła szukać pracy i w końcu najęła się za kucharkę w gospodzie w Dzielnicy
Francuskiej. Dostała pokoik na poddaszu gospody. Miała zajęcie, dach nad głową, ale po
pewnym czasie, kiedy ciąża zaczęła być widoczna...
- Niewiele myśląc, wyrzucili ją na ulicę - dopowiedziała Angelique z gniewem. -
Zawsze tak się dzieje.
- Tak, wyrzucili ją, ale Sophie się nie poddała. Była silna, bo wiedziała w głębi serca,
że Edward ją kocha i będzie kochał, choćby nigdy już nie mieli się zobaczyć, a ona musi
opiekować się ich dzieckiem, zadbać o nie, kiedy się urodzi. I tak znalazła pracę w
jedynym miejscu, gdzie chcieli przyjąć pannę w ciąży, dziewczynę bez obrączki na palcu
czy wpływowego opiekuna. Trafiła do dobrej madame, znalazła tu prawdziwe
przyjaciółki.
- Ciebie, ciociu?
Strona 18
- Tak. Poznałyśmy się u madame i od pierwszej chwili stałyśmy się sobie bliskie
niczym siostry. Wiejska dziewczyna, którą los uczynił kobietą upadłą, i dziwka z
londyńskich doków - oznajmiła Lucia z dumą. - W kilka miesięcy później Sophie
urodziła córeczkę.
- Nie mogę uwierzyć, że tak długo ukrywaliście przede mną prawdę. - Sapphire
spojrzała na ojca, zaciskając mocno klejnot w dłoni.
- Twoja matka pragnęła, byś rosła w poczuciu, że masz miłość obojga rodziców. To
było dla niej bardzo ważne. - Armand ciągle trzymał szkatułkę na kolanach. - Czas płynął
i w końcu kłamstwo zamieniło się w prawdę, bo pokochałem cię jak własne dziecko i
zapomniałem, że ktoś inny jest twoim ojcem.
- Wzięłaś kasztanowe włosy po matce, a oczy po ojcu, bo Edward też miał jedno oko
zielone, jedno niebieskie.
Sapphire zasłoniła usta dłonią na tę rewelację i wciągnęła głęboko powietrze. Tyle
razy pytała matkę, skąd u niej te niezwykłe oczy, skoro Sophie i Armand mieli brązowe, i
matka odpowiadała niezmiennie, że dzieci dziedziczą różne cechy nie tylko i
niekoniecznie po rodzicach.
- Sophie dała ci na imię Sapphire. - W oczach Luci zalśniły łzy. - Sapphire, Szafir, jak
klejnot, który dostała od twojego ojca. Chciała dla ciebie lepszego życia niż to, które było
jej udziałem. Marzyła, że pewnego dnia wrócicie obie do Anglii, odnajdziecie Edwarda i
się połączycie. I że będziesz nosiła nazwisko swojego ojca.
Sapphire przysiadła znowu na podnóżku, oszołomiona historią, którą usłyszała.
- Dlatego chcesz wysłać mnie do Londynu, papo? Żebym odnalazła swojego ojca?
- Nie, moja ukochana córko, nie chcę tego. Nie chodzi nawet o to, czego ty chcesz. -
Armand spojrzał w okno. - Musimy zrobić to, czego pragnęła twoja matka. Tak brzmiało
jej ostatnie życzenie przed śmiercią: żebyś odnalazła swojego ojca i nosiła jego
nazwisko, bo masz do tego pełne prawo.
- I mówisz mi to prawie rok po jej śmierci? Dlaczego tak długo czekałeś? - zapytała
Sapphire, ocierając łzy gromadzące się w kącikach oczu. - Dlaczego akurat teraz chcesz
mnie wysłać do Anglii? Dlaczego pod opieką tych okropnych ludzi?
- Jestem słabym człowiekiem i wiele miesięcy zbierałem się na odwagę, by powiedzieć
ci prawdę. Niełatwo mi myśleć o rozłące z tobą. A wysyłam cię z lady i lordem Carlisle,
bo wiem, że u nich będziesz bezpieczna. Oboje mają odpowiednie koneksje, wprowadzą
cię do londyńskiego towarzystwa. Będziesz mieszkała u nich tylko do chwili, gdy twój
ojciec zaprosi cię pod swój dach.
- Ciągle nie rozumiem, dlaczego właśnie teraz chcesz wysłać mnie do Londynu?
- Dlatego, że nadszedł właściwy czas. Sapphire milczała przez moment, w końcu pod-
niosła wzrok na Armanda.
- A jeśli wcale nie chcę szukać swojego ojca? - zapytała hardo. - Jeśli nie zgodzę się
wyjechać, co wtedy?
ROZDZIAŁ TRZECI
Trzy tygodnie później
Strona 19
- Tu jesteś, moja droga. Myślałem, że poszłaś już spać. - Armand pojawił się w
drzwiach prowadzących na patio, boso, w jedwabnym szlafroku, z cygarem w dłoni.
- Wiesz, że nie wolno ci palić ani pić - skarciła go Lucia, podeszła, wyjęła mu cygaro z
ręki i sama się zaciągnęła.
Armand parsknął śmiechem i upił łyk z kieliszka, który trzymał w drugiej dłoni.
- Będzie mi ciebie brakowało, Luciu - powiedział, smakując spływający do przełyku
rum.
- Jak nie będzie komu cię pilnować, w pół roku zapijesz się na śmierć.
Armand uśmiechnął się i obrócił kilka razy kieliszek w palcach.
- Czasami tak sobie myślę, że powinienem był ożenić się z tobą, zamiast z Sophie.
Tworzylibyśmy całkiem udaną parę, moja droga.
- Wypiłeś sobie i głupstwa gadasz. - Lucia zaciągnęła się cygarem. - Poza tym jestem
za stara, żeby być czyjąś „drogą", a już na pewno nie twoją. Miałeś szansę przed laty, w
Nowym Orleanie, skoro już o tym mowa, ale wolałeś Sophie. - Podeszła bliżej, stanęła
obok Armanda i podjęła łagodniejszym tonem - Sophie była z tobą szczęśliwa. Może
nie tak, jak to sobie wyobrażałeś, ale była naprawdę szczęśliwa, że wybrała takie życie.
- Nie wiem, czy Sophie miała jakiś wybór.
- Mylisz się, Armandzie, jeśli myślisz, że wyszła za ciebie z musu. Za bardzo
szanowała ciebie, siebie i Sapphire, by zrobić coś takiego.
- Bardzo ją kochałem. Prawie rok minął od jej śmierci, a ja ciągle za nią tęsknię. Nie
kochała mnie tak bardzo, jak Edwarda, ale dała mi wiele szczęścia. Teraz, kiedy jej
zabrakło, każdy dzień wydaje się pusty, pozbawiony treści. Nawet te młódki, które biorę
do łóżka... - Westchnął smętnie. - Samotność pozostaje, nic jej nie rozproszy.
- Ona cię kochała, Armandzie. Musiałeś to czuć. I Sapphire cię kocha.
- Dlatego musi wyjechać - powiedział, otrząsając się z zamyślenia. - Niech sobie
mówi, co chce, jutro wsiądzie na statek i popłynie do Anglii.
- Wiesz, że od początku byłam przeciwna temu pomysłowi. Powinieneś jeszcze raz
przemyśleć rzecz całą. Daj jej jeszcze rok. Pozwól, żeby dorosła, zmądrzała...
- Nie. –Armand mocno zacisnął kieliszek w palcach.
- Nie będę patrzył, jak Sapphire marnuje życie, zadając się z frantami pokroju
Maurice'a Dupree. Nie chcę też, żeby tkwiła w domu, widząc, jak powoli się kończę.
- Spojrzał na Lucię z chytrym uśmieszkiem. - Obiecaj mi, że nie powiesz jej o mojej
chorobie. Ani słowa, rozumiesz? Gdyby dowiedziała się, co mi dolega, musiałbym chyba
ją związać, zapakować do skrzyni i dopiero tak wysłać za ocean. - Przesunął dłonią po,
brzuchu. - Dzień i noc palą mnie wnętrzności, pluję krwią. Nie chcę, żeby patrzyła, jak
umieram! -Jakby na potwierdzenie swoich słów zaniósł się gwałtownymi kaszlem.
- Och, drogi Armandzie. - Lucia pogładziła go po plecach - czekając, aż atak minie -
Postaraj się trochę dbać o siebie.
- Staram się trochę dbać o siebie - powtórzyli z kpiną w głosie, wciągając głęboko
powietrze w płuca. - Żałuję, że nie mogę sam zabrać mojej córki do Londynu.
- Będę się nią opiekowała jak własnym dzieckiem, wiesz o tym przecież - zapewniła
go Lucia. - Obiecuję ci, że dopilnuję, by ojciec ją uznał, a jakby nie, to będzie miał do
czynienia z dziwką z londyńskich doków.
Armand uśmiechnął się i otoczył Lucię ramieniem.
Strona 20
- Chodźmy do łóżka. Dlaczego dwoje starych przyjaciół nie miałoby się ogrzać
nawzajem?
Lucia uderzyła go żartobliwie po dłoni.
- Mów za siebie, ladaco. Ja nie jestem jeszcze aż tak stara.
- Nie jesteś stara! - Zaśmiał się i znowu zaniósł kaszlem. - A ile masz lat?
Lucia rzuciła niedopałek cygara na kamienną posadzkę patia i zgasiła go końcem
pantofelka.
- Nie twoja sprawa. Nikomu nic do tego. - Odwróciła się, szeleszcząc fałdami sukni, i
dumnie uniosła głowę. - Kiedy Sapphire znajdzie odpowiednią partię i wydam ją
szczęśliwie za mąż, poszukam jakiegoś bogatego pana dla siebie: niech zadba o moje
potrzeby u schyłku życia, zapewni złotą jesień.
Armand zaniósł się śmiechem.
- Nie wątpię, że dopniesz swego, moja droga Luciu. Mogę spokojnie umrzeć, bo wiem,
że życzenie Sophie się spełni. Ty już zadbasz, by nasza Sapphire stała się hrabiną
Sapphire Wessex.
- Nie śpisz jeszcze? - szepnęła Angelique. Sapphire leżała w swoim łożu pod
jedwabnym
baldachimem. Przez wielkie okna sączyła się księżycowa poświata, zasłony przy łóżku
wydymały się w powiewach nocnej bryzy.
- Jak mogłabym usnąć? - odszepnęła Sapphire, zerkając na zegar: było po północy.
Angelique przeciągnęła się i założyła dłonie pod głowę. Jej własna sypialnia, równie
przestronna i urządzona z nie mniejszym przepychem niż sypialnia Sapphire, znajdowała
się w tym samym korytarzu, ale panny lubiły sypiać razem, nie potrafiąc się rozstać
nawet w nocy.
- To takie podniecające. Pomyśleć, że jutro wypływamy na spotkanie wielkiej
przygody, może największej w całym naszym życiu.
- Nie wiem czy „podniecające" to najwłaściwsze słowo - odezwała się Sapphire. - Trzy
tygodnie na tym samym statku z lady Carlisle i lady Morrow. Będziemy musiały słuchać,
jak obgadują ludzi i natrząsają się z ich różnych ułomności. - Oparła nadgarstek o czoło i
wbiła wzrok w sufit. - Ciągle nie mogę uwierzyć, że papa wysyła mnie do Anglii. - Jeśli
sprzeciwiała się z początku decyzji ojca, to z wrodzonego uporu, bo w gruncie rzeczy
chciała uciec jak najdalej od Maurice'a. Nie była natomiast pewna, czy chce odnaleźć
ojca, ale skoro matka sobie tego życzyła, to sprawa nie podlegała kwestii i jej własne
odczucia schodziły na dalszy plan.
- Wysyła cię w świat, bo wie, że gdzieś tam, daleko, czeka cię wspaniała przyszłość.
Jesteś córką angielskiego hrabiego. Już cię widzę, jak robisz konkietę w londyńskim
towarzystwie. Ty, wielka dama, wchodzisz do sali balowej we wspaniałej sukni, a wokół
ciebie cisną się utytułowani panowie, zabiegający o jeden taniec z lady Sapphire.
- A po cóż miałabym z nimi tańczyć?
- Po to, żeby w tańcu poznać tego jedynego, który zostanie twoim mężem, ma się
rozumieć. Przecież zawsze o tym marzyłaś. Dlatego przecież zaczytujesz się w
powieścidłach i w poezji. Marzy ci się wielka romantyczna miłość.
Sapphire się zachmurzyła.