Rogers Bruce Holland - Zielone trawniki

Szczegóły
Tytuł Rogers Bruce Holland - Zielone trawniki
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Rogers Bruce Holland - Zielone trawniki PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Rogers Bruce Holland - Zielone trawniki PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Rogers Bruce Holland - Zielone trawniki - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Autor: BRUCE HOLLAND ROGERS Tytul: zielone trawniki (Green Lawns) Z "NF" 10/99 1. Jedno, co mam, z tkwienia tu, na górze, to możliwość naocznego przekonania się, jak zielone są naprawdę te trawniki. Waxmana. Evansa. Taylora. Wszystkie przystrzyżone i wypielęgnowane. Wszystkie zieloniutkie. Najgorzej jest wtedy, kiedy słyszę odgłos pracujących zraszaczy. Jak wiele bym zrobił, jak wiele bym zmienił, gdyby tylko dali mi szansę, gdyby tylko pozwolili mi zejść na dół i skosztować tej wody. Rzecz jasna, to właśnie jest najgorsze - brak wody. Dość szybko przestaje się czuć głód, ponieważ pragnienie jest stokroć gorsze. Wydaje mi się, że mam gardło z papieru. 2. Kiedy Waxman po raz pierwszy napomknął mi o trawniku, wydało mi się to dość niewinne. Staliśmy nad grillem z tyłu jego domu, doglądając piekących się befsztyków, podczas gdy jego żona przyrządzała sałatkę, a jego dzieci bawiły się w małpim gaju i na huśtawkach. Waxman miał duże podwórko - mówił, że składały się na nie dwie standardowe działki - i największy dom na osiedlu. Plac zabaw z tyłu domu był wyposażony nie gorzej od małego parku. - Cóż, Dick - rzekł Waxman - myślę, że zadomowiłeś się już na tyle, żeby wziąć się za ten twój trawnik. Przydałoby się go nieco podlać i przystrzyc. Celowo przedstawiłem się jako Richard. Nie cierpiałem jakichkolwiek zdrobnień mojego imienia. Jednak, chcąc być uprzejmym, nie zadałem sobie trudu poprawiania go, zwłaszcza że - biorąc pod uwagę, jak bujny był jego trawnik - nie sądziłem, aby spodobało mu się to, co miałem zamiar powiedzieć o moim. - Prawdę powiedziawszy - wygarnąłem - zamierzam po prostu odpuścić sobie trawnik. - Odpuścić sobie? - Waxman przerwał obracanie befsztyków i spojrzał na mnie. Uśmiechnął się niepewnie, jakby wiedział, że żartuję, ale nie zrozumiał puenty. - Jak to "odpuścić"? - Ano tak. Nie strzyc go. Pozwolić, żeby na wiosnę urósł tak wysoki i nierówny, jak sobie chce, a kiedy przyjdą letnie upały - skosić go raz i pozwolić, żeby zbrązowiał. - Zbrązowiał? - Śmiech Waxmana był wymuszony. Z pewnością sądził, że sobie kpię. - Pozwolić, żeby twój trawnik zbrązowiał? Celowo? - W tej części kraju dbanie o trawniki nie ma większego sensu. Zachód rozrasta się w takim tempie, że nie ma wystarczającej ilości wody, więc pomyślałem sobie, że przyczynię się jakoś do jego ochrony. Woda jest bardziej potrzebna do uprawy zbóż na równinach, niż do podlewania naszych trawników. Uśmiech nadal tkwił na twarzy Waxmana, ale teraz wyglądał jak przyklejony. Na jego obliczu pojawił się pot. Zauważyłem, że pod koszulą z krótkim rękawem nosi biały podkoszulek. Musiało mu być gorąco. Mój dziadek był jedynym znanym mi człowiekiem, który wciąż jeszcze nosił podkoszulek przez cały czas, niezależnie od pory roku. - Ale z pewnością pakty... - zaczął Waxman. - To stara okolica - przerwałem mu. - Pakty wygasły dziesięć lat temu. Sprawdziłem. Bez obrazy, John, ale nie wprowadziłbym się do dzielnicy, w której wymagano by ode mnie posiadania idealnie zielonego trawnika. Z drugiej strony domu dobiegł nas daleki dźwięk dzwoneczków, a dzieci Waxmana, dwóch chłopców i dziewczynka, zeskoczyły z huśtawek i podbiegły do niego. - Ojcze - odezwał się starszy z chłopców - czy moglibyśmy dostać trochę pieniędzy na lody? "Ojcze?" - powtórzyłem w myślach. "Czy moglibyśmy?" Z jakiej planety są te dzieci? Waxman zdobył się teraz na inny uśmiech. Ojcowski uśmiech. - W porządku - powiedział, wyjmując drobne z kieszeni. - Jeżeli włożycie je do chłodziarki na po obiedzie. Zauważyłem, że obaj chłopcy noszą podkoszulki, zupełnie jak ich ojciec. - Furgonetka lodziarza z dzwoneczkami... - zagadnąłem. - To znacznie milsze niż te nowoczesne, grające muzykę z taśmy. Waxman z roztargnieniem skinął głową. Podał synowi dwie ćwierćdolarówki. Dzieci pobiegły ku frontowi domu. - Nie dostaną wiele za pięćdziesiąt centów - dodałem. - Bill Taylor... Poznałeś już Taylorów? Nie? Bill Taylor robi lody, to taki jego konik. Utrzymuje niskie ceny. To dzielnicowa tradycja. - Waxman zaczął przenosić befsztyki z grilla na talerz. - Zielone trawniki także są dzielnicową tradycją, Dick. Nie chciałem, żeby nasza rozmowa zamieniła się w kłótnię. Bądź co bądź dopiero co się wprowadziłem, a Waxmana poznałem zaledwie dwa dni temu. Powiedziałem więc tylko: - Cóż, twój trawnik z pewnością jest zadbany. - W rzeczy samej. Dziękuję. Utrzymywanie go w takim stanie wiele dla mnie znaczy. - Otoczenie twojego domu też mi się podoba. Tamte drzewa, które rosną wzdłuż płotu z tyłu, są naprawdę piękne. Czy to, co widać na jednym z nich, to domek dla dzieci? - Nie. To nie dla dzieci. Wiesz co, podajmy te befsztyki do stołu zanim wystygną. 3. Przez następnych kilka dni żony sąsiadów przychodziły, aby poznać się z moją żoną. Każda z nich przynosiła ciasto lub potrawkę. Jakież było ich zdumienie, kiedy dowiadywały się, że jestem kawalerem. "To zawsze była taka rodzinna dzielnica" - powtarzały prawie wszystkie. Trawnik wyglądał, jakby susza dała mu się nieźle we znaki i żadna z kobiet nie omieszkała tego skomentować. - To bardzo ważne - powiedziała jedna z nich - aby wszystko w tej dzielnicy wyglądało akuratnie. Uznały też za stosowne dać wyraz zdziwieniu z powodu mojej całodziennej obecności w domu. Musiałem wciąż od nowa wyjaśniać, że jestem malarzem i że urządziłem sobie pracownię w domu. Wszystkie miały na sobie sukienki. Normalnie nie zwróciłbym na to uwagi, ale Waxman ze swoimi podkoszulkami sprawił, że zacząłem zauważać, w co ludzie się ubierali. Wszystkie kobiety, a nawet małe dziewczynki, nosiły sukienki. Żadnych spodniumów. Żadnych dżinsów. 4. Pewnego popołudnia wpatrywałem się w puste płótno w poszukiwaniu miejsca, w którym chciałaby znaleźć się farba, kiedy usłyszałem dzwoneczki furgonetki z lodami. Tylko że gdy wyjrzałem przez okno, okazało się, że nie jest to żadna furgonetka. Był to trójkołowy wehikuł, z zamontowanym z przodu pojemnikiem na lody. Mężczyzna w białym garniturze - Bill Taylor, jak sądzę - pedałował na nim ulicą. 5. W niektórych miejscach gleba wciąż była wilgotna - trawa urosła tam zielona i wyższa, niż gdzie indziej. Jednak większość trawnika zeschła na słomę. Wiedziałem, że trawa jedynie pogrążyła się w drzemce. Ożywała na nowo wraz z pierwszymi jesiennymi śniegami i wraz z nadejściem wiosny. To mi odpowiadało. Nie miałem nic przeciw zielonej trawie - dopóty, dopóki nie musiałem marnować wody, aby doprowadzić ją do takiego stanu. 6. Bob Evans, gość z domu obok, ledwo co się przedstawił, a już zaczął mi opowiadać o tym, jak istotne jest dla mnie podlewanie mojego trawnika. Dopuszczanie do jego niekontrolowanego wzrostu nie jest kwestią wyboru, powiadomił mnie. To, co robię, dotyczy także sąsiadów. - Chodzi o ceny nieruchomości? - zaryzykowałem, szykując wymuszony uśmiech. Ale według Evansa chodziło o znacznie więcej. Było to coś bardzo ważnego, związanego ze specyfiką tej dzielnicy. Pewne rzeczy musiały być akuratne. Evans dopiero co wrócił z pracy. Pod jego koszulą mogłem dostrzec zarys białego podkoszulka bez rękawów. - Słuchaj - powiedziałem - w przyszłym roku, jeżeli będę miał trochę pieniędzy, każę przekopać trawnik, wysypię teren żwirem i kamieniami i obsadzę roślinami odpornymi na suszę. Będzie świetnie wyglądać. - To nie będzie pasowało - stwierdził Evans. - Nie chcesz się dopasować? Uśmiechał się, mówiąc te słowa, ale w jego uśmiechu było coś sztucznego. Albo w jego twarzy. Ponieważ był łysy, jego twarz wyglądała jak maska namalowana na czaszce. 7. Samochody. Nie wiem, czemu nie zauważyłem tego wcześniej, ale wszyscy mieszkańcy dzielnicy jeździli staroświeckimi samochodami. Wszystkie pochodziły mniej więcej z tego samego rocznika. Bob Evans jeździł kasztanowatym ramblerem sedan, a jego żona miała błękitnego ramblera kombi. Waxmanowie mieli t-birda i chevy'ego kombi z drewnianą tablicą rozdzielczą. Mieszkający po drugiej stronie ulicy starsi państwo, Larry i Theresa Smith, mieli staroświeckiego buicka roadmastera. Prawdę powiedziawszy, mój samochód był jedynym na całej ulicy wyprodukowanym po roku 1963. 8. Po lunchu spacerowałem zwykle po dzielnicy, myśląc o projekcie, nad którym właśnie pracowałem. Dolatywały do mnie wtedy strzępki tego, co wykrzykiwały bawiące się na podwórkach dzieci. Słowa takie jak: Jejuśku. Wdechowo. Patafian. Kurcze pieczone. O rety. Nigdy: Zajebiste. Czadowe. Ekstra. Pojeb. Dupek. Żadne z tych wyrazów, które zazwyczaj słyszałem z ust dzieci. 9. Pewnego wieczora usłyszałem charakterystyczną muzykę z taśmy. I głosy. Gniewne głosy. Wyjrzawszy przez okno, ujrzałem stojącą na rogu furgonetkę lodziarza. Moi sąsiedzi otaczali furgonetkę ze wszystkich stron. Niektórzy wygrażali pięściami. Niektórzy wrzeszczeli na oszołomionego kierowcę. - Wynoś się stąd! - usłyszałem krzyk Billa Taylora. - Nie chcemy tu takich jak ty! Jednak nie była to jedynie kwestia konkurencji. Inni ludzie wokół furgonetki wykrzykiwali podobne rzeczy. A kiedy tak krzyczeli, patrzyli nie tylko na furgonetkę lodziarza. Patrzyli też na mój dom. I na mój trawnik. 10. Któregoś wieczora odwiedził mnie w domu Waxman. Był poruszony i zniecierpliwiony. - Chcesz zobaczyć, co nam przyszło z tego twojego zaniedbywania trawnika?! Chcesz?! - wyrzucił z siebie. Miałem zamiar oczyścić pędzle, zanim wyschną, ale sprawiał wrażenie tak bliskiego paniki, że zgodziłem się pójść z nim do jego domu. Zabrał mnie do swojego pokoju gościnnego i włączył telewizor. Był to stary odbiornik i zabrało sporo czasu, zanim się nagrzał. Podczas gdy czekaliśmy, przyglądałem się zielonemu półmiskowi na cukierki, stojącemu na drewnianej obudowie telewizora. Cukierki były ciemnobrązowe, prawie czarne, i miały kształt baryłek. Szanty, jak przypuszczałem. - O, właśnie - rzucił Waxman. Ekran pstryknął i rozjarzył się. - Zszedłem, żeby obejrzeć sobie "Ozzie'ego i Harriet" i oto co mam! Mężczyzna i kobieta w ciasno dopasowanych ubraniach wirowali na ekranie. Kamera pokazała zbliżenie ich ciał, zatrzymała je w kadrze, po czym wróciła do planu ogólnego. - Cóż to takiego? - spytał Waxman oskarżycielskim tonem. Wzruszyłem ramionami. - Jak dla mnie, to wygląda na MTV. - To jest w kolorze - wykrztusił Waxman. - W moim telewizorze! W kolorze! Widzisz, do czego doprowadziłeś? Widzisz? - pokazał mi dłonie. - A spójrz na to, no spójrz! Waxman wydawał się być w moim wieku. Aż do teraz. Skóra na jego dłoniach wyglądała jak pergamin. Pokrywały ją plamy wątrobowe. - Czy ty tego nie widzisz? Wywracasz wszystko do góry nogami! Jeśli nie podlejesz tego trawnika, to diabli wiedzą, co się może stać! 11. Wracając do domu, przespacerowałem się po sianie, które było moim trawnikiem. No dobra, do cholery, może by go jednak trochę podlać? Szkoda mi było marnować wodę, wyglądało to na brak odpowiedzialności, ale w końcu gra szła tu o coś znacznie większego niż ochrona zasobów wodnych. Przynajmniej na to zaczynało wyglądać. Nie ma sprawy. Podleję go rano. Ale tej nocy przyśniło mi się, że oglądam "Ojciec wie najlepiej" w telewizorze w drewnianej obudowie. W moim pokoju gościnnym było gorąco. Spływał po mnie pot. Miałem na sobie podkoszulek i koszulę, której sterczący kołnierzyk wpijał mi się w kark. Do pokoju weszła kobieta z utapirowanymi włosami, która, jak po chwili zrozumiałem, była moją żoną. Tuż za nią pojawił się chłopiec z włosami na jeża. - Ojcze - odezwał się chłopiec - czy mogę dostać piętnaście centów na lody? Pogrzebałem w kieszeni i odparłem: - Masz, chłopie. Obudziłem się na mokrym prześcieradle. - Nie - powiedziałem sobie. - Zostaję przy swoim. Trawnik niech sobie rośnie sam. 12. Próbowali zrobić to sami - moi sąsiedzi, z młodymi twarzami i plamami wątrobowymi na rękach. Kiedy malowałem w pracowni, podłączyli mój wąż ogrodowy i odkręcili wodę. Usłyszałem szum wody, a kiedy wyszedłem na zewnątrz, zobaczyłem ich, jak podlewają ziemię. - Wynocha z mojej posesji! - ryknąłem. - Zrobimy to sami - oświadczył Bob Evans. - Sami podlejemy trawnik! Będziemy go nawozić i kosić! - Nie! - warknąłem. - Żadnego trawnika! Do diabła z nim, nie chcę tak żyć! 13. Przyszli nocą. Takie rzeczy zawsze robi się nocą. Nie było w nich jednak celowej złośliwości. Tylko desperacja. Ich twarze także zaczęły się już starzeć. Zwłaszcza twarz Waxmana, która uschła i pomarszczyła się, tak jak jego ręce. Taką ją właśnie ujrzałem, kiedy włączył światło w mojej sypialni; kiedy przyszli po mnie. Uśpili mnie chloroformem. Trochę staroświecki sposób, nieprawdaż? Przyłożyli mi do twarzy bawełniany tampon i zaczekali do czasu, kiedy nie mogłem już dłużej wstrzymywać oddechu. Obudziłem się tutaj. Klatka jest na podwórku Waxmana - to ta rzecz, którą wziąłem za domek na drzewie. Jest to sześcian ze stalowej siatki, sześć stóp na sześć, dwadzieścia stóp nad ziemią. Po południu pierwszego dnia mojej niewoli Waxman wyszedł się ze mną zobaczyć. Powiedział, że nocą solidnie podlali mój trawnik i że już wygląda znacznie lepiej. Waxman także lepiej wyglądał. Potem powiedział, że jest mu przykro z mojego powodu. Że wszystkim jest przykro. Ale tak się czasami zdarzało, że do dzielnicy wprowadzał się ktoś, kto tu po prostu nie pasował. To zawsze stanowiło problem. - Wypuść mnie stąd, John - poprosiłem. - Dick - odrzekł - jest mi naprawdę niezmiernie przykro, ale po prostu nie mogę tego zrobić. A potem wszedł do domu, żeby obejrzeć "Ozzie'ego i Harriet". Wtedy widziałem go po raz ostatni. Czasem tylko, patrząc poprzez liście, kątem oka widzę, jak podlewa swój trawnik. Minęły już cztery dni. Cztery upalne dni. Nigdy nie zdawałem sobie sprawy, że pragnienie może być tak bolesne. Nawet moje oczy są ciastowate i suche. Słyszę głosy, dobiegające gdzieś z drugiej strony domu. Słyszę dzwoneczki przy wózku z lodami. A wszędzie wokół słyszę syk zraszaczy trawników. Czuję zapach wody. Przełożył Paweł Martin BRUCE HOLLAND ROGERS Pisuje nie tylko science fiction i fantasy, lecz również powieści kryminalne i głównonurtowe, niekiedy zaś zapuszcza się także na grząski grunt literatury eksperymentalnej. Prowadzi warsztaty literackie na uniwersytetach w Illinois i Kolorado, chętnie i często uczestniczy we wszelkiego rodzaju spotkaniach i konferencjach poświęconych literaturze. Dwukrotnie zdobywał Nebulę (w 1998 r. za "Thirteen Ways to Water" i w 1996 r. za "Lifeboat on a Burning Sea"). W "NF" 5/98 zamieściliśmy jego opowiadanie "Buty, w których umarli Obcy". (anak)