Przeblyski pamieci - PALMER MICHAEL
Szczegóły |
Tytuł |
Przeblyski pamieci - PALMER MICHAEL |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Przeblyski pamieci - PALMER MICHAEL PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Przeblyski pamieci - PALMER MICHAEL PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Przeblyski pamieci - PALMER MICHAEL - podejrzyj 20 pierwszych stron:
PALMER MICHAEL
Przeblyski pamieci
MICHAEL PALMER
(Flashback) Przelozyl Zygmunt Halka
Opowiesc ta jest fikcyjna. Nazwiska,postacie, tlo akcji
i wydarzenia sa wytworem wyobrazni
autora. Wszelkie
podobienstwo do rzeczywistych zdarzen,
miejsc i osob,
zyjacych lub zmarlych, jest jedynie
przypadkowe.
DlaNMSW ciagu trzech lat pisania Przeblyskow pamieci wiele osob nie szczedzilo mi zachety, sluzac pomoca i opiniami, wsrod nich moj agent-Jane Rotrosen Berkey, wydawca - Linda Grey, redaktor - Beverly Lewis, moja rodzina i przyjaciele Billa W. Wszystkim im goraco dziekuje
MSP
Fahnouth, Massachusetts
1988
Jezeli dochowam tej przysiegi i nie
zlamie jej, obym
osiagnal pomyslnosc w zyciu i
pelnieniu tej sztuki,
cieszac sie uznaniem ludzi po
wszystkie czasy, jezeli
ja przekrocze i zlamie, niech mnie
los przeciwny
dotknie.
Zakonczenie Przysiegi Hipokratesa 377? p.n.e.Swiety Piotrze nic wzywaj mnie,
bo nic moge przyjsc. Zaprzedalem moja dusze firmie.
Merle Travis
Prolog
10 stycznia
Dwa... trzy... cztery...
Lezac na plecach, Toby Nelms liczyl przesuwajace sie nad jego glowa swiatla. Mial osiem lat, lecz byl maly jak na swoj wiek; mial geste, rudobrazowe wlosy i piegi, pokrywajace gorna czesc policzkow i nasade nosa. Przez pewien czas po tym, jak jego ojciec zostal przeniesiony z polnocnej czesci stanu Nowy Jork do TJ Carter Paper Company w Sterling, w stanie New Hampshire, byl dla swoich kolegow klasowych w Bouquette Elementary School popychadlem. Przezywali go "indyczym jajem" albo "komisem". Sytuacja zmienila sie na lepsze dopiero wowczas, gdy postawil sie Jimmy'emu Barnesowi, szkolnemu tyranowi, za co zreszta dostal od niego przy okazji ciezkie lanie.
Piec... szesc... siedem...
Toby podrapal sie po guzie, ktory zrobil mu sie obok siusiaka - u nasady nogi i byl zrodlem uporczywego bolu. Lekarze powiedzieli, ze zastrzyk sprawi mu ulge, lecz bol nie ustepowal.
Nie pomagala rowniez muzyka, ktora, jak obiecywaly pielegniarki, powinna go zrelaksowac. Melodia byla przyjemna, ale brakowalo slow. Drzacymi rekami siegnal do glowy i sciagnal z uszu sluchawki.
Osiem... dziewiec... Swiatla zmienialy barwe: biale, potem zolte, rozowe, w koncu czerwone. Dziesiec... jedenascie...
W nastepstwie bojki z Jimmym przestal byc popychadlem; po lekcjach koledzy zaczeli go zapraszac do wspolnych powrotow do domu. Wybrano go nawet na przedstawiciela klasy w radzie uczniowskiej. Przyjemnie bylo znow chodzic z ochota do szkoly, po miesiacach udawania roznych dolegliwosci, byle tylko zostac w domu. Teraz, z powodu guza, straci caly tydzien. To nie fair.
Dwanascie... trzynascie... Przesuwajace sie nad jego glowa czerwone swiatla stawaly sie coraz jasniejsze. Toby z calych sil zacisnal powieki, lecz czerwien robila sie coraz goretsza i intensywniejsza. Sprobowal przyslonic oczy ramieniem, lecz to nic nie pomoglo. Palace, krwiste swiatlo przewiercalo reke i coraz bardziej klulo go w oczy. Zaczal cicho plakac.
-Nie placz, Toby. Doktor zoperuje ci ten maly guzek i przestanie bolec. Nic chcesz
sluchac muzyki? Wiekszosc naszych pacjentow twierdzi, ze przynosi im ulge.
Toby potrzasnal glowa, nastepnie powoli opuscil reke. Swiatla nad glowa zniknely, w ich miejscu pojawila sie twarz pielegniarki, ktora usmiechala sie do niego. Byla siwa, pomarszczona i stara - tak stara jak ciotka Amelia. Miala pozolkle konce zebow, a na policzkach plamy jasnoczerwonego makijazu. Kiedy na nia patrzyl, skora na jej twarzy napiela sie, policzki zapadly, zmarszczki zniknely, a miejsca pod makijazem i powyzej, gdzie znajdowaly sie oczy, zrobily sie puste i czarne.
-Spokojnie, Toby, no...
Toby ponownie przyslonil oczy reka i znow to nie pomoglo. Skora na twarzy
pielegniarki napinala sie coraz bardziej, nastepnie zaczela odpadac platami, odslaniajac biale kosci. Czerwien makijazu splywala jak krew po kosciach policzkow, a miejsca, gdzie kiedys byly oczy, promieniowaly swiatlem
-N o, no, Toby, uspokoj sie...
-Pozwol mi wstac. Prosze, pozwol mi wstac.
Toby chcial wykrzyczec te slowa, lecz z gardla wydobyl mu sie jedynie niski pomruk, jak zgrzyt, gdy po plycie przesuwa sie palcem igle adapteru.
-Pozwol mi wstac. Prosze, pozwol mi wstac. Okrywajace go przescieradlo zostalo sciagniete i Toby zadrzal z zimna.
-Zimno mi - krzyczal bezglosnie. - Przykryjcie mnie. Pozwolcie mi wstac, prosze. Mamo! Chce do mamy!
Odezwal sie meski glos - niski i spokojny. Toby poczul rece wokol swoich kostek i pod pachami, unoszace go coraz wyzej z wozka na kolkach, na ktorym lezal. W pokoju rozbrzmiewala ta sama muzyka. Teraz ja slyszal bez sluchawek.
-Ostroznie, przyjacielu. Rozluznij sie!
Toby otworzyl oczy. Zobaczyl nad soba zamglona twarz. Zamrugal raz i drugi, lecz
twarz ponizej niebieskiego czepka pozostala zamglona. Wlasciwie to nic byla twarz, tylko skora, w ktorej powinny sie znajdowac oczy, nos i usta.
Krzyknal ponownie i znow odpowiedziala mu cisza. Unosil sie bezsilnie w przestrzeni. Chce do mamy!
-Kladziemy cie, przyjacielu powiedzial mezczyzna bez twarzy.
Toby poczul pod plecami zimna plyte. W poprzek jego piersi zacisnal sie szeroki pas.
Tylko guz, zaskowyczal bezglosnie. Nie skaleczcie mojego siusiaka. Obiecaliscie, ze go nie skaleczycie.
-W porzadku, Toby, teraz cie uspimy. Odprez sie, sluchaj muzyki i zacznij liczyc od stu wstecz w nastepujacy sposob: sto... dziewiecdziesiat dziewiec... dziewiecdziesiat osiem...
-Sto... dziewiecdziesiat dziewiec... - Toby wypowiadal po kolei slowa, lecz zdawal sobie sprawe, ze nikt ich nie slyszy. - Dziewiecdziesiat osiem... dziewiecdziesiat siedem... -Poczul dotyk lodowato zimnej wody pomiedzy brzuchem a szczytem uda, w miejscu gdzie byl guz, a potem na siusiaku. - Dziewiecdziesiat szesc... dziewiecdziesiat piec. - Przestancie. To mnie boli. Prosze!
-W porzadku, spi. Jestes gotow, Jack? Zespol? - Meski glos, ten sam, ktory Toby juz kiedys slyszal. Ale gdzie? Gdzie? - Marie, podkrec odrobine muzyke. Dobrze, wystarczy. W porzadku, zaczynajmy. Poprosze skalpel...
Glos lekarza. Tak, to byl on. Lekarz, ktory go badal na oddziale pogotowia. Mial lagodne oczy. Doktor, ktory obiecal, ze nie...
Skalpel? Jaki skalpel? Po co?
W tym momencie zobaczyl refleks swiatla w malym, srebrzystym ostrzu, ktore zblizalo sie do guza nad jego pachwina. Probowal sie poruszyc, odepchnac je, lecz pas zacisniety mocno w poprzek piersi unieruchamial mu rece wzdluz bokow.
Z poczatku nie czul strachu, jedynie zaskoczenie i ciekawosc. Obserwowal cienkie ostrze, ktore obnizalo sie, a w koncu dotknelo skory obok siusiaka. W tym momencie wstrzasnal nim bol, jakiego nigdy dotad nic zaznal.
-Czuje go! Czuje go! - wrzasnal. - Przestancie! Boli mnie!
Skalpel wniknal glebiej, nastepnie zaczal ciac. Przecial guz, po czym zawrocil ku
nasadzie siusiaka. Z przecietej skory plynela obficie krew. Toby nie przestawal krzyczec.
-Gotowe. Odsysaj! - uslyszal spokojny glos doktora.
-Boli mnie! Czuje wszystko! Prosze przestancie! - blagal Toby. Wierzgal nogami, probujac z calej sily uwolnic sie od krepujacego pasa.
-Mamo, tato, pomozcie mi! Blyszczace ostrze, teraz usmarowane krwia, wynurzylo sie z przecietego guza. Toby
zobaczyl, jak w miejsce noza zaglebiaja sie w ranie nozyce, ktore otwieraja sie, zamykaja, otwieraja, zamykaja... zblizajac sie coraz bardziej do nasady siusiaka. Kazdy ich ruch sprawial potworny bol prawie przekraczajacy granice ludzkiej wytrzymalosci. Prawie...
-Nie rozumiecie? krzyczal Toby, probujac argumentowac jak dorosly. - Jestem
przytomny. To boli. To mnie boli!
Nozyce powedrowaly dalej, obejmujac nasade jego siusiaka.
-N i e! Nie dotykajcie go! Nic dotykajcie go!
-Gazik! Predko, gazik. Dobrze, tak jest lepiej. Teraz jest dobrze. Nozyce posunely sie dalej. W miejscu gdzie byl siusiak i jadra, Toby czul teraz pustke. Nie robcie mi tego... nie robcie... Nie wypowiedzial tych slow glosno - zabrzmialy
jedynie w jego mozgu.
Zebrawszy wszystkie sily, ponownie sprobowal uwolnic sie od krepujacego go pasa. Zobaczyl nad soba doktora, tego o lagodnych oczach, ktory obiecal mu, ze nic poczuje bolu. Trzymal cos w reku... cos krwawego... pokazujac to wszystkim obecnym. Toby glowil sie, co to jest jaka rzecz jest warta takiego zainteresowania. Naraz wszystko stalo sie dla niego jasne. Przerazony spojrzal na miejsce, w ktorym byl guz. Guza nic bylo, ale nie bylo rowniez siusiaka... ani jader. Zamiast nich dostrzegl jedynie krwawa ziejaca dziure.
W tym momencie zapiecie pasa, krepujacego jego piers, puscilo. Wywijajac na oslep rekami i nogami, uciekl ze stolu, kopiac po drodze lekarzy, pielegniarki i wszystko, co mu stanelo na drodze. Roztrzaskal zrodlo oslepiajacego swiatla nad glowa tace z blyszczacymi stalowymi instrumentami pospadaly na podloge.
-Zlapcie go, zlapcie! - uslyszal krzyk doktora.
Tlukac piesciami i nogami, Toby wywrocil polke z butelkami. Krew z jednej z rozbitych
butelek obryzgala mu nogi. Zaczal uciekac w strone drzwi... jak najdalej od twardego stolu... jak najdalej od pasow.
-Zatrzymac go!... Zatrzymac!
Czyjes silne rece zlapaly go za ramiona, ale paroma kopniakami zdolal sie uwolnic. Po
chwili rece znow go objely. Meskie, silne ramiona zacisnely sie wokol jego piersi i pod broda.
-Uspokoj sie, Toby - powiedzial doktor. - Wszystko w porzadku. Jestes bezpieczny.
To ja, twoj tata.
Toby przekrecil sie, probujac z calej sily sie wysliznac.
-Toby, przestan, prosze. Posluchaj mnie. Przysnil ci sie koszmar. To byl tylko sen, nic
wiecej. Po prostu zly sen.
Glos byl inny niz doktora. Toby dalej walczyl, choc mniej zawziecie.
-W porzadku, synu, uspokoj sie. Jestem twoim tata. Nikt nie zrobi ci krzywdy.
Toby przestal sie wyrywac. Ramiona opasujace mu piers i przyciskajace podbrodek
rozluznily uscisk. Ktos bardzo powoli odwrocil go ku sobie. Otworzywszy oczy, zobaczyl zatroskana twarz ojca.
-Toby, widzisz mnie? Jestem twoim ojcem. Poznajesz mnie?
-Ja tez tu jestem Twoja mama. Toby Nelms spojrzal wpierw na ojca, potem na zmartwiona twarz matki. Nastepnie z
przerazeniem, ktore wciaz odczuwal, pomacal reka z przodu pidzamy. Siusiak byl na swoim miejscu. Jadra takze.
Czy to byl sen?
Zawstydzony, zbyt slaby, zeby plakac, polozyl sie na podlodze. W pokoju panowal straszny balagan. Wszedzie lezaly porozrzucane zabawki i ksiazki. Drzwi do biblioteczki byly otwarte, a rzeczy z gornej polki wyrzucone. Radio i male akwarium, mieszkanie zlotej rybki, Benny, lezaly roztrzaskane na podlodze. Wsrod okruchow szkla spoczywala martwa Benny.
Bob Nelms wyciagnal reka ku synowi, lecz chlopiec nie zareagowal. Nie spuszczajac oka z rodzicow, sunal do tylu po podlodze, po czym wstal i wrocil do lozka. Znow dotknal sie z przodu.
-Toby, dobrze sie czujesz? - zapytala cicho matka. Chlopiec nie odpowiedzial. Przetoczywszy sie na drugi bok, tylem do rodzicow, zwinal sie w klebek i wbil pusty wzrok w sciane.
Rozdzial 1
Niedziela trzydziestego czerwca byla ciepla i senna. Na kretej szosie numer szesnascie, prowadzacej z Portsmouth w New Hampshire prawie do granicy kanadyjskiej, nieliczne samochody przebijaly sie leniwie przez fale goracego powietrza. Nad zachodnim horyzontem wisial fioletowy wal chmur burzowych.
Dla Zacka Iversona jazda na polnoc, zwlaszcza w takie popoludnia, byla odkad siegnal pamiecia najwieksza przyjemnoscia. Jechal ta trasa juz ze sto razy, lecz kazdy przejazd, najpierw przez pastwiska na poludniu, potem przez wioski i lagodne wzgorza, w koncu przez Gory Biale, przynosil nowe widoki, nowe odczucia.
Furgonetka Zacka, zdezelowany pomaranczowy volkswagen, byla wyladowana pudlami, odzieza i roznymi dziwnymi okazami mebli. Rozparty na siedzeniu pasazera Cheapdog opieral pysk na parapecie, delektujac sie rzadka mozliwoscia ogladania swiata z odwianymi znad oczu kudlami.
Jego pan, nie przerywajac jazdy, siegnal reka i podrapal zwierze za uchem. Od czasu gdy Connie zniknela z jego zycia i sprzedal wiekszosc mebli, Cheapdog stal sie dla niego opoka wyspa na morzu niepewnosci i ciaglych zmian.
Niepewnosc i zmiany. Zack usmiechnal sie ze zdenerwowaniem. Od ilu juz lat daty trzydziesty czerwca i pierwszy lipca staly sie ucielesnieniem tych slow? Wakacyjne prace w szkole sredniej, cztery lata na uczelni i cztery dalsze na wydziale medycyny, osiem lat stazu najpierw na chirurgii, a potem na neurochirurgii - tyle zmian, tyle znaczacych trzydziestych czerwca. Dzisiejszy bedzie ostatni w tym lancuszku - noz, odcinajacy pierwsza polowe jego zycia od drugiej. Ten za rok minie prawdopodobnie jako najzwyklejszy, normalny dzien.
Autostrada numer szesnascie zwezila sie i prowadzac w strone gor, zmienila profil na bardziej wlasciwy dla kolejki gorskiej. Zack spojrzal na zegarek. Druga trzydziesci. Frank i Sedzia byli o tej porze w klubie, prawdopodobnie przy czwartym lub piatym dolku. Obiad bedzie nie wczesniej niz o szostej. Nie widzial powodu, zeby sie spieszyc. Zatrzymal sie na przydroznym parkingu.
Cheapdog poruszyl sie niecierpliwie na siedzeniu, czujac, ze przerwa w podrozy jest przeznaczona dla niego.
-Masz racje, kudlaty pyszczku - powiedzial Zack. - Zaraz bedziesz wolny. Ale
przedtem...
Z przerwy miedzy siedzeniami wydobyl postrzepiona ksiazke w miekkiej oprawie i oparl ja na desce rozdzielczej. Pies natychmiast przestal piszczec. Przekrecil glowe, czekajac.
-Widze, ze zgadzasz sie na cene, ktora musisz zaplacic za wolnosc, jaka niebawem
otrzymasz. A teraz, psy i dziewczeta, czas na - wyjal z kieszeni na piersiach srebrna
jednodolarowke i przeczytal z ksiazki - "klasyczny transfer palcowy, styl wloski".
Ksiazka Sztuczki z monetami, autorstwa Rufo, byla przedrukiem z tysiac dziewiecset piecdziesiatego roku. Zack natknal sie na nia w antykwariacie w Cambridge.
Zadziwisz przyjaciol... Ubawisz swoja rodzine... Zachwycisz przedstawicieli plci przeciwnej... Udoskonalisz wlasna zrecznosc manualna.
Kazda z tych czterech obietnic, wydrukowanych splowiala zlota czcionka na okladce, miala w sobie specyficzny urok, lecz tylko ostatnia zdecydowala, ze kupil ksiazke.
-Nie rozumiesz? - probowal wytlumaczyc koledze neurochirurgowi, borykajac sie z
cwiczeniami z pierwszego rozdzialu. - Ile czasu przebywamy w sali operacyjnej?... Najwyzej
pare godzin dziennie. Powinnismy miedzy operacjami cwiczyc dlonie, zeby udoskonalic
sprawnosc manualna. Inaczej jestesmy jak sportowcy, ktorzy nie trenuja miedzy kolejnymi zawodami.
Wprawdzie cel byl pozyteczny, jednak osiagniecie go graniczylo z cudem. Choc w sali operacyjnej potrafil doskonale poslugiwac sie swoimi rekami, do tej pory nie udalo mu sie opanowac nawet najprostszych sztuczek Rufo, skutkiem czego pozostalo mu jedynie popisywac sie przed lustrem, zwierzetami lub nieswiadomymi jego ambicji dziecmi.
-W porzadku, piesku, przygotuj sie. Oszczedze ci opisu tej sztuczki, bo widze, ze masz
na oku tamte brzozy. Popatrz, umieszczam monete tutaj... robie taki ruch przegubem... i voila!
nie ma monety... Dziekuje, dziekuje. Teraz po prostu przesuwam druga reka nad pierwsza w ten
sposob i...
Srebrna dolarowka wypadla mu z dloni, odbila sie od dzwigni hamulca recznego i zadzwieczala pod siedzeniem. Pies odwrocil leb w przeciwna strone.
-Cholera - mruknal Zack. - to wina slonca. Slonce mnie oslepilo. Przepraszam, piesku.
Nie pokaze ci wiecej sztuczek.
Odnalazl monete, po czym siegnawszy reka otworzyl drzwi przy siedzeniu pasazera.
Cheapdog wyskoczyl z furgonetki i w niecala minute zdazyl obsikac pol tuzina drzew. Nastepnie pognal w dol stromego, trawiastego zbocza i zanurzyl sie po brzuch w gorskim potoku.
Zack poszedl za nim. Byl wysokim mezczyzna o zielonych oczach i surowej, meskiej urodzie. Connie powiedziala o nim kiedys: "...wyglad zbira, ale cholernie przystojny".
Szedl wzdluz krawedzi pochylosci, mijala mu sztywnosc uszkodzonego kolana, spowodowana dluga jazda. Zobaczyl, jak Cheapdog gwaltownie skacze na sojke i chybia.
Zdajesz sobie sprawe, chlopcze, ze czas treningu sie skonczyl? - powiedzial do siebie, nie mogac w to uwierzyc. Ze nie wrocisz juz do miasta?
Spojrzal na Gory Biale. Od czasu gdy byl nastolatkiem, z zapalem sie wspinal w Gorach Skalistych, Tetonskich, Dymnych, w Sierra Nevada, w polnocnych Appalachach. Ale tylko do Bialych mial szczegolny stosunek. Odnosil wrazenie, ze umacnialy go w przekonaniu, iz jego zycie toczy sie wlasciwa droga.
Wymaganiom zwiazanym ze szkoleniem w zawodzie chirurga poswiecil wiekszosc swoich zyciowych pasji, najtrudniejsze jednak bylo rozstanie sie ze wspinaczka. Teraz, majac trzydziesci szesc lat, nie mogl sie doczekac, kiedy zacznie nadrabiac stracony czas.
Thin Air... Turnabout i Fair Play... Widowmaker... Carson's Cliff... Wejscie na kazdy z nich bedzie jak spotkanie z dawno niewidzianym przyjacielem.
Zamknawszy oczy, wciagnal gleboko gorskie powietrze. Od miesiecy wahal sie, czy wybrac kariere naukowa w medycynie, czy zdecydowac sie na praktykowanie w malym miescie. Sposrod wszystkich zyciowych decyzji, ktore podjal - takich jak wybor uczelni, szkoly medycznej, specjalnosci, programu szkolenia - ta okazala sie najtrudniejsza.
A kiedy juz ja podjal, rozwazywszy wszystkie za i przeciw i uzyskawszy zgode Connie i postanowil wrocic do Sterling, ta hamletowska decyzja wzbudzila w nim watpliwosci. Ledwie zdazyl wyschnac atrament na kontrakcie, ktory podpisal z korporacja szpitali Ultramed, gdy Connie oswiadczyla mu, iz przemyslawszy ich narzeczenstwo, doszla do wniosku, ze boi sie czlowieka, ktory mogl nawet przez chwile zastanawiac sie nad przeniesieniem z Back Bay do polnocnego New Hampshire.
Niecale dwa tygodnie pozniej listonosz przyniosl mu do mieszkania butelke cold duck, z przyczepionym do niej pierscionkiem w oryginalnym pudelku.
Westchnawszy, przeczesal palcami ciemnobrazowe wlosy. Mial osobliwe palce; pulchne i tak dlugie, nawet przy jego metrze osiemdziesieciu wzrostu, ze musial zamowic w firmie zaopatrzenia medycznego specjalne rekawice. Takie palce przydawaly sie w sali operacyjnej, a dawniej na skalnych scianach.
Spojrzal na polnocny zachod. W dali mignal mu odblask Mirror, sciany z niemal czystego granitu tak gesto poprzetykanego mika, iz refleks letniego slonca przywodzil na mysl rozblysk dalekiej gwiazdy.
Lion Head... Tuckerman Ravine... Wall of Tears...
Gory mialy tyle magii, tyle kryly niespodzianek, ktore na niego czekaly. Zdawal sobie sprawe, iz choc zycie w Sterling bedzie z pewnoscia mniej ciekawe niz w miescie, to mozliwosc wspinania sie wynagrodzi mu te straty, zapewniajac wystarczajaco wiele wrazen.
No i oczywiscie sama praktyka - wyzwanie, ktore podejmuje, bedac pierwszym neurochirurgiem na tym terenie. Za mniej niz dwadziescia cztery godziny znajdzie sie we wlasnym gabinecie w supernowoczesnej klinice lekarzy i chirurgow Ultramed, sasiadujacej z odnowionym szpitalem okregowym Ultramed-Davis.
Po trzech dekadach przygotowan i poswiecen byl gotow do urzeczywistnienia celu swojego zycia udowodnienia swiatu i sobie, co potrafi Te perspektywy rozproszyly resztki drzemiacych w nim obaw, wymiatajac je jak wiatr suche liscie.
Z Connie czy bez niej wszystko powinno sie dobrze ulozyc.
Chleb domowego wypieku i zupa jarzynowa; gesi pasztet na wafelkach z ziarna sezamowego; krysztalowe kieliszki i puchary do wina Waterforda; lopatka z jagniecia w mietowej galarecie; zastawa porcelanowa Royal Doulton; pilaw ryzowy ze slodkimi kartoflami; swieza zielona fasola szparagowa z migdalami; obrusy z irlandzkiego lnu.
Potrawy byly dzielem Cinnie Werson. Zack doznal znajomego uczucia, mieszaniny podziwu z zaklopotaniem, obserwujac matke w samodzielnie wyhaftowanym fartuchu, ktora krazyla pomiedzy kuchnia a jadalnia, podajac jedno po drugim dania na wielkim stole z wisniowego drewna, sprzatajac talerze, w przerwach bioraca udzial w rozmowie, nawet nalewajac wode - a przy tym grzecznie, lecz stanowczo odmawiala propozycji pomocy ze strony jego i Lisette.
Stol byl nakryty na osiem osob, chociaz Cinnie rzadko siedziala na swoim miejscu. Sedzia sprawowal kontrole nad wszystkim ze swojego stalego miejsca u szczytu stolu. Jego masywne krzeslo z wysokim oparciem niewiele sie roznilo od tego, na ktorym zasiadal w sali sadowej okregu. Zackowi przydzielono honorowe miejsce po przeciwnej stronie stolu, vis-a-vis ojca. Pomiedzy nimi siedzieli Frank, starszy brat Zacka, jego zona Lisette, ich czteroletnie blizniaczki Lucy i Marthe oraz ponadsiedemdziesiecioletnia wdowa Annie Doucette, gospodyni domowa Wersonow, ktora od dnia narodzin Franka stala sie czescia rodziny.
Atmosfera przy stole byla jak zwykle napieta, momenty ciszy oddzielaly wywazone wymiany zdan. Zack usmiechnal sie w duchu na wspomnienie straszliwego rejwachu panujacego w restauracji miejskiego szpitala w Bostonie, gdzie w ciagu ostatnich siedmiu lat spozywal wiekszosc posilkow. Choc urodzil sie w Sterling, w tym domu i z tego wzgledu nalezal do tego miejsca - to jednak czul sie, jakby po spakowaniu manatkow w Bostonie wyladowal po siedemnastu latach na innej planecie.
Obserwujac siedzacych za stolem, stwierdzil, iz najbardziej w ciagu tego czasu zmienila sie Lisette. Niegdys tryskajaca energia, beztroska pieknosc, teraz, miala krotko obciete wlosy, nie nosila makijazu i sprawiala wrazenie, ze przyzwyczaila sie do roli matki i zony. Byla nadal szczupla i z pewnoscia pociagajaca, lecz w jej oczach brakowalo owej iskry fantazji, ktora kiedys go fascynowala. Siedziala miedzy blizniaczkami, naprzeciw Franka i Annie, ograniczajac sie do rozmowy z dziewczynkami, uwazajac, by sie dobrze zachowywaly, i usmiechajac sie aprobujaco, kiedy jedna lub druga wtaczaly sie grzecznie do konwersacji.
Lisette, o rok mlodsza od Zacka, prawie przez dwa lata - od polowy jego przedostatniej klasy w szkole sredniej w Sterling, az do jej przyjazdu w odwiedziny do niego do Yale - byla jego pierwsza prawdziwa miloscia. Szok i cierpienie przezyte przez nich w trakcie spotkania na
zjezdzie absolwentow w New Haven, uswiadomienie sobie, jak bardzo zdolalo ich oddalic zaledwie szesc tygodni rozlaki, staly sie punktem zwrotnym w zyciu obojga.
Przez pewien okres po powrocie Lisette do Sterling jeszcze od czasu do czasu telefonowali do siebie, wymienili nawet pare listow, ale w koncu przestali sie kontaktowac.
W rezultacie Lisette wyjechala do Montrealu, tam zaczela studiowac, ale nie skonczyla, bo wyszla za maz - za pediatre lub oftalmologa, jak sie Zackowi zdawalo. Po rozpadnieciu sie malzenstwa wrocila do Sterling i w niespelna rok zareczyla sie z Frankiem. Zack byl druzba na ich weselu i ojcem chrzestnym blizniaczek.
Annie, podobnie jak Lisette, siedziala w milczeniu, raczej dziobiac potrawy, niz jedzac, i zabierajac glos tylko po to, zeby ponarzekac na artretyzm, zawroty glowy lub puchniecie kostek, ktore przeszkadzaly jej byc bardziej pomocna dla "pani Cinnie". Zackowi zrobilo sie przykro, kiedy przypomnial sobie owa silna madra kobiete, ktora byla za jego dziecinstwa. Pochylona stawala w rozkroku nad pilka a potem rzucala ja w tyl do Franka, kiedy ten na polu za domem cwiczyl ze swoim malym bratem.
Jednym z przeklenstw zawodu lekarza jest patrzenie na ludzi jak na przypadki chorobowe. Po kazdym powrocie do domu Zack podswiadomie dodawal jedna lub dwie nowe diagnozy do swojego widzenia Annie. Dzis byla blada i wygladala mizerniej niz kiedykolwiek.
Sposrod wszystkich obecnych najmniej w ciagu tych lat zmienil sie Frank. Mial trzydziesci osiem lat, a od czterech byl dyrektorem szpitala Ultramed-Davis. Do tego byl szczuplejszy oraz bardziej przystojny i pewny siebie niz kiedykolwiek.
-Jakie sa mozliwosci, zeby dwaj bracia nie mieli wspolnych genow? - spytal kiedys
Zack specjaliste od genetyki.
Stary profesor usmiechnal sie i cierpliwie wytlumaczyl, iz przy milionach genow matki i ojca, pochodzacych z jajeczka i spermy i podzielonych losowo, kazde rodzenstwo, brat czy siostra, sa w zasadzie w piecdziesieciu procentach podobni do siebie, a w piecdziesieciu rozni.
-Powinien pan poznac mojego brata - powiedzial Zack.
-Moze w takim razie - profesor puscil do niego oko - lepiej byloby, gdybym poznal rodzinnego mleczarza.
Swiadomosc, iz Frank i on sa do siebie w piecdziesieciu procentach podobni, byla dla niego niewiele latwiejsza do zaakceptowania niz mozliwosc, ze matka skorzystala z banku genow i jego ojcem nie byl Sedzia.
Dochodzila siodma i obiad dobiegal konca. Blizniaczki robily sie niespokojne, ale spojrzenie Lisette i perspektywa zjedzenia szarlotki trzymaly je przy stole. Choc spodziewano sie, iz konwersacja bedzie sie toczyla wokol przyszlej praktyki Zacka, rozmowy jakos schodzily na golfa. Sedzia, nie baczac na male zainteresowanie wszystkich tematem, opowiedzial szczegolowo, dolek po dolku, swoja partie z Frankiem i byl wlasnie przy szesnastym dolku.
-Dziewiec metrow - powiedzial, podsuwajac zonie kieliszek, ktory ona natychmiast napelnila winem. - Moze dwanascie. Przysiegam. Zachary, nigdy jeszcze nie widzialem, zeby twoj brat dobil pileczke z takiej odleglosci. Marthe! Mloda dama nie bawi sie sukienka przy stole. Podchodzi do pileczki, patrzy na mnie i mowi spokojnie: "Podwojnie albo nic" To bylo ile, Frank? Trzy dolary...
-Piec - poprawil Frank, nawet nie starajac sie ukryc znudzenia.
-Mon Dieu, piec. Mowie ci, poslal pileczke ponad wzgorkiem i dolina prosto do dolka, przy par wynoszacym trzy. Trzeba miec nerwy. Sluchajcie, moze w przyszlym tygodniu zagramy w trojke?
-Sedzio - powiedzial Frank. - Zostaw tego czlowieka w spokoju. Jest teraz chirurgiem w Ultramed. Kontrakt mowi wyraznie: zadnego golfa w ciagu pierwszego roku. - Odwrocil sie do brata, zaslaniajac sie rekami w pozorowanej obronie. - Nie martw sie Zack, zartowalem. Grywales czasem w Bostonie?
-Tylko w takiej wersji, ze celujesz do pyska wieloryba, a pileczka wylatuje ogonem.
Annie wybuchnela smiechem, krztuszac sie przy tym kawalkiem selera.
-Gralysmy w to, wujku Zack - pochwalila sie z podnieceniem Lucy. - Mama nas zabrala. Marthe rabnela sie w glowe wlasnym kijem. Wezmiesz nas kiedys?
-Oczywiscie.
-Nie odjedziesz juz od nas tak jak poprzednio?
-Nie, Lucy, zostane tutaj.
-Widzisz, Marthe? Mowilam ci, ze tym razem nie wyjedzie. Pojdziemy do
McDonalda? Nikt procz ciebie nas tam nie zabiera. - Zack skulil sie na krzesle pod karcacym
spojrzeniem Lisette.
-Czasem cos im sie miesza w glowie - powiedzial.
-Rozmawialem z Jessem Bishopem - ciagnal Sedzia. - Jest prezesem klubu. Pamietasz go Zachary? Niewazne. Jess mowi, ze skoro twoj ojciec i brat sa szanowanymi czlonkami klubu, nie bedziesz musial przechodzic procedury aplikacyjnej.
-Chwala Bogu - powiedzial Zack, majac nadzieje, ze Sedzia nie uslyszal w jego glosie ironicznej nutki. - Wiec kto dzis w koncu zwyciezyl?
-Zwyciezyl? Oczywiscie, ze ja - odparl Sedzia, poprawiajac swoje potezne cialo na krzesle. Na chrzcie nadano mu imie Clayton, lecz nawet wlasna zona rzadko nazywala go inaczej niz Sedzia. Podobnie jak obaj synowie, mial ponad metr osiemdziesiat wzrostu, lecz jego atletyczne cialo w miare uplywu lat stracilo na sprawnosci przez siedzacy tryb zycia i lakomstwo. Byl niekwestionowanym przywodca miejscowej spolecznosci, przewodniczacym rady okregowego szpitala Davis i do chwili sprzedazy szpitala konsorcjum Ultramed na scianie jego gabinetu zdazylo zawisnac szesc oznak za pierwsze miejsce w konkursie na czlowieka roku w Sterling. Przy swoich szescdziesieciu kilku latach wygladal o dziesiec mlodziej. - Ale byles blisko, Frank - ciagnal. - Musze ci to przyznac.
-Blisko - zachnal sie Frank. - Sedzio, sam wbijales nam do glowy, ze blisko ma wartosc tylko w przypadku granatow recznych i konskich podkow.
Annie Doucette znow sie glosno zasmiala i po raz drugi jej smiech skonczyl sie atakami kaszlu. Tym razem Zack zauwazyl, ze kiedy atak ustal, zrobila sie bledsza i pomasowala sobie piers.
-Dobrze sie czujesz Annie?
-Dobrze, zupelnie dobrze - odrzekla kobieta z akcentem Maurice'a Chevaliera, ktorego nie zamierzala przestac nasladowac. Zsunela reke z piersi, lecz jej nie odjela. - Przestan na mnie patrzec, tak jakbys chcial wyjac mi watrobe albo cos innego, i zajmij sie rozmowa. Od jutra bedziesz mial mnostwo okazji, zeby sie zabawic w doktora. Wszyscy moi przyjaciele wymyslaja sobie klopoty z glowa zeby przyjsc do twojego gabinetu.
Nim Zack zdazyl odpowiedziec, wrocila Cinnie Iverson z ciastem i zaczela okrazac stol, namawiajac kazdego, zeby wzial znacznie wieksza porcja niz zamierzal. Annie poslala mu ostrzegawcze spojrzenie, ktore mialo oznaczac: "Nie waz sie powiedziec niczego, co by zmartwilo twoja matke". Jednak w wyrazie jej twarzy i w barwie skory bylo cos, co go niepokoilo.
Rozmowa przy deserze zostala zdominowana przez blizniaczki, rywalizujace z soba ktora bardziej szczegolowo opowie "wujkowi Jackowi" o najwazniejszych wydarzeniach w jej zyciu. Bedac Jankeskami ze strony ojca, a kanadyjskimi Francuzkami ze strony matki, dziewczynki byly dwujezyczne. Ozywienie sprawilo, iz zaczely im sie mieszac jezyki, tak ze coraz trudniej bylo je zrozumiec. Natomiast tym, co Zacka zastanowilo, a przy tym zasmucilo, byl zauwazalny brak zainteresowania Franka corkami, a takze Lisette.
Mogl na to wplynac charakter spotkania, a moze zaabsorbowanie Franka kwestiami zwiazanymi z przybyciem mlodszego brata do szpitala w charakterze neurochirurga. Cokolwiek to bylo Zack zauwazyl, ze Frank zamienil ledwie pare slow z dziewczynkami i ani razu nie
odezwal sie do Lisette. Taki byl jego brat - ciagle myslal o rozszerzeniu zakresu uslug Ultramed-Davis, rynku nieruchomosci i rozwoju przemyslu w regionie.
Obserwujac go, sluchajac jego wywodow na temat ryzyka i korzysci plynacych z wejscia na rynek obligacji i mozliwosci zbudowania centrum handlowego na terenie lak na polnoc od miasta, Zack nie mogl sie oprzec uczuciu podziwu dla brata. Frank dal sobie rada z jedna z najtrudniejszych przeszkod w zyciu czlowieka - sukcesem odniesionym w mlodym wieku, a Zack dobrze wiedzial, jakie to trudne.
Frank, as w trzech dziedzinach sportu w Sterling High, gospodarz klasy z perspektywa przedluzenia funkcji, przeniosl sie do Notre Dame, a towarzyszyla temu lawina notatek prasowych, ktore glosily, ze jest jednym z najbardziej utalentowanych rozgrywajacych w kraju. Jego oceny w szkole sredniej byly przecietne, zachowanie pozostawialo wiele do zyczenia, jednak sztab trenerow i administracja szkoly w Indianie obiecali mu wszelkie potrzebne korepetycje, byle tylko miec go na swoim boisku. Rzeczywiscie pomagali mu... poki daleko podawal.
W polowie drugiego roku zaczal wysylac do domu pelne rozdraznienia listy i dzwonil ze skargami. Byl nadmiar utalentowanych rozgrywajacych. Trenerzy nie zajmowali sie nim w nalezytym stopniu. Nauczyciele dyskryminowali go, poniewaz byl sportowcem. Potem nastapila seria dokuczliwych kontuzji - bole plecow, zerwany miesien, skrecona kostka. Na koniec jeden z asystentow trenera zlozyl wizyta Sedziemu i Cinnie. Mimo iz Zack nie byl swiadkiem tej rozmowy, z roznych dalszych uwag domyslil sie, ze z Frankiem sa "klopoty wychowawcze" i ze bardziej go interesuje wznoszenie piwnych toastow niz kierowanie atakiem druzyny.
W polowie przedostatniego roku wrocil do Sterling, narzekajac na zle traktowanie w Notre Dame. Pracowal w branzy budowlanej, prowadzil wstepne rozmowy z trenerami i administracja uniwersytetu w New Hampshire i bawil sie. Uszkodzenie kolana w polowie pierwszego roku na uniwersytecie stanowym zakonczylo jego sportowa kariere.
Na dodatek musial patrzec, jak sukces odnosi jego mlodszy brat, ktoremu pechowa kontuzja narciarska uniemozliwila udzial we wszelkich sportach wyczynowych procz wspinaczki. Przez pewien okres po wypadku Zack byl w depresji, po czym stopniowo zaczal podciagac oceny, co sprawilo, iz zostal przyjety do Yale - stal sie pierwszym absolwentem ze Sterling, ktory dostapil tego zaszczytu.
Frank mial wszelkie powody do rozgoryczenia i zazdrosci, nawet do porzucenia studiow, lecz wytrwal. Powtorzyl rok i przeszedl na nastepny. Potem, ku zdumieniu wielu, skonczyl uczelnie, zdobywajac magisterium na kierunku zarzadzania.
Sedzia postawil przed nim sciane z czystego szkla, lecz Frank stopniowo, krok po kroku, wspial sie na nia i teraz znow byl czlowiekiem sukcesu, przynajmniej w kategoriach stylu zycia, wladzy i osiagniec.
Cinnie Iverson nalewala ostatnia runde kawy, blizniaczkom pozwolono odejsc od stolu, gdy Frank niespodziewanie wstal, trzymajac kieliszek z winem.
-Wznosze toast powiedzial. Pozostali rowniez podniesli swoje kieliszki, a blizniaczki, chcac sie dolaczyc, zazadaly, zeby nalac im mleka w takie same naczynia jak maja inni. - Na czesc mojego braciszka, ktory udowodnil, ze umysl jest pozyteczniejszy niz krzepa, jesli chce sie cos osiagnac na tym swiecie. Milo miec cie z powrotem w Sterling.
-Amen - dodal Sedzia.
-Amen - powtorzyly blizniaczki.
Zack podniosl sie i wyciagnal reke z kieliszkiem w strone Franka, zastanawiajac sie, czy
ktokolwiek procz niego uslyszal w glosie Franka dziwna nute. Ich oczy spotkaly sie na moment. Frank niemal niedostrzegalnie skinal glowa. Toast nie byl kurtuazyjny. Frank, pomimo swojego statusu i osiagniec, nadal rywalizowal z mlodszym bratem, czujac kompleks z powodu jego tytulu doktora.
-Za was! - odezwal sie Zack. A zwlaszcza za mojego wspolnika od mokrej roboty. Frank, jestem dumny, ze bede mogl z toba pracowac.
-Amen! - wykrzyknely blizniaczki. - Amen, amen.
Rozdzial 2
Mezczyzni, ojciec z synami, zostali sami przy stole. Nadciagajace chmury burzowe spowodowaly wczesniejszy zmierzch. Kobiety byly w kuchni, Annie we wnece sniadaniowej, Cinnie i Lisette przy zlewie: po raz drugi ladowaly naczynia do zmywarki, gawedzac o zblizajacej sie aukcji wypiekow w Women's Club i pilnujac blizniaczek, ktore wyprowadzily Cheapdoga, by sie z nim pobawic na lace.
Sedzia, zgodnie ze swym pogladem, ze we wszelkie interesy, w miare mozliwosci, nie nalezy wtajemniczac kobiet, prowadzil lekka konwersacje do chwili, gdy ostatnia z pan wyszla z pokoju. Wowczas dopiero, napiwszy sie kawy, powiedzial do Franka:
-Byl u mnie wczoraj Guy Beallieu.
-I co?
-Powiedzial, ze Ultramed i ten nowy chirurg, Mainwaring, chca sie go pozbyc ze szpitala.
-Jason Mainwaring nie jest nowy, Sedzio - odparl z naciskiem Frank. - Pracuje w szpitalu prawie od dwoch lat. I nikt - ani on, ani Ultramed, ani ja, ani ktokolwiek inny - nie chce sie pozbyc Guya. Moze zasluzyl sobie na takie traktowanie. Jesli bedzie latwiejszy we wspolpracy i uprzejmiejszy wobec ludzi, nic takiego sie nie stanie.
-Masz racje, ze Guy to stary zrzeda - powiedzial Sedzia. - Ale jest w tym miescie prawie tak dlugo jak ja i pomogl wielu ludziom.
-O co w tym wszystkim chodzi? - zapytal Zack. Zastanowilo go, dlaczego Sedzia, bedac czlowiekiem spontanicznym, nie poruszyl tego tematu w ciagu czterech godzin golfa z Frankiem, tylko dopiero teraz.
Frank i Sedzia popatrzyli na siebie, walczac niemo o pierwszenstwo przedstawienia swojej wersji. Pojedynek skonczyl sie po paru sekundach.
-Jakis czas temu - zaczal Sedzia, najwidoczniej nie chcac polemizowac z Frankiem w
kwestii, czy "prawie dwa lata" to jest dlugo, czy krotko - Ultramed sprowadzil do miasta
nowego chirurga, wlasnie owego Jasona Mainwaringa.
-Znam go - powiedzial Zack. Zwrocil sie do Franka: - Wysoki blondyn o
poludniowym akcencie? - Frank skinal glowa.
Zack zapamietal Mainwaringa jako nieco chlodnego, lecz wytwornego, zasadniczego i jak mogl ocenic na podstawie krotkiego kontaktu znajacego sie na rzeczy czlowieka, ktorego raczej mozna by sie spodziewac na stanowisku profesora medycyny na uniwersytecie niz na posadzie chirurga ogolnego w peryferyjnym szpitalu.
-Chodzi o to - ciagnal Sedzia, ze Guy zaczal miec klopoty z umieszczaniem swoich
pacjentow w szpitalu.
Frank westchnal glosno i przygryzl dolna warge, demonstrujac w ten sposob, ze tylko dobre wychowanie powstrzymuje go od zaprotestowania przeciw temu zarzutowi.
-Coraz wiecej jego pacjentow, zwlaszcza tych biednych francuskich Kanadyjczykow,
odsylano do szpitala okregowego w Clarion. W miescie zaczely sie rozchodzic pogloski
podajace w watpliwosc kompetencje Guya i nagle wszystkie operacje dokonywane na
pacjentach, ktorzy mogli zaplacic czy z wlasnego ubezpieczenia, czy przez Medicaid przeszly
do Mainwaringa. Sam slyszalem niektore z tych poglosek i musze przyznac, ze sa obrzydliwe.
Pijanstwo, nieuzasadnione badania narzadow plciowych kobiet, przyjmowanie silnych lekarstw po przebytym malym udarze...
-Czy ktores z nich sa prawdziwe? - spytal Zack.
W letniej przerwie wakacyjnej przed przedostatnim rokiem studiow medycznych w
Yale pracowal jako stazysta w szpitalu Davis, ktory wowczas byl szpitalem okregowym. Widzac jego rosnace zainteresowanie chirurgia Beallieu zabieral go do sali operacyjnej i poswiecil mu mnostwo czasu. Zack nigdy mu tego nie zapomnial. Sedzia potrzasnal glowa.
-Z tego, co mowi Guy, wynika, ze nie bylo konkretnych skarg od nikogo, tylko plotki. Twierdzi, ze osiemdziesiat procent jego obecnych zajec to praca charytatywna w okregu Clarion i ze w Ultramed od roku nie operowal pacjenta, ktory nie bylby francuskim Kanadyjczykiem Powiedzial, ze uknuto zemste za to, iz oponowal przeciw sprzedazy szpitala -szczegolnie jesli nabywca mialby byc Ultramed.
-To absurd - powiedzial Frank. - Mainwaring dostaje operacje, poniewaz jest dobry i pracuje za kilku. Nie ma w tym zadnego spisku. To nie w porzadku, Sedzio, zebys stawal po stronie Beallieu.
Clayton Iverson rabnal piescia w stol.
-Nie waz mi sie dyktowac, co jest dobre, a co zle, mlody czlowieku - warknal. - Okres
probny naszego kontraktu z Ultramed konczy sie dopiero za miesiac. Namowilem rade
powiernicza zeby sprzedala szpital korporacji, ale, na Boga, trzy tygodnie to az nadto, zebym
ich przekonal do skorzystania z prawa odkupienia go na powrot.
Odetchnal gleboko, zeby sie uspokoic. Zack popatrzyl na Franka. Zauwazyl, iz brat zaciska piesci, az mu klykcie pobielaly.
-Chce jasno powiedziec - ciagnal Sedzia - ze nie stoje po zadnej ze stron. Prawde
mowiac. Frank, powiedzialem mu, iz urazily mnie jego sugestie, ze w jakis sposob przyczyniles
sie do jego klopotow. Przeprosil mnie i wycofal sie z niektorych oskarzen, ale nadal jest
urazony i zly. Obiecalem mu, ze porozmawiam z toba - z wami obydwoma - o tej sprawie i
poprosze, zebyscie mieli oczy i uszy otwarte. Jestesmy mu to winni. Byles jeszcze za maly,
zeby to pamietac, Frank, ale kiedy miales atak wyrostka robaczkowego, ten czlowiek uratowal
ci zycie.
Choc piesci Franka nie byly juz tak kurczowo zacisniete, widac bylo, iz nadal czuje sie urazony grozba Sedziego. Zack az nazbyt dobrze zdawal sobie sprawe, ze konflikty charakterow, rozwiazania silowe i gry polityczne istnieja wszedzie, i sa taka sama integralna czescia szpitala jak kroplowki i baseny. Wyczuwal w bracie jednak cos wiecej - jakas zawzietosc.
-Annie!
Sekunde po okrzyku Cinnie Iverson uslyszeli dzwiek tluczonych naczyn. Dzieki
refleksowi nabytemu w sytuacjach kryzysowych Zack biegl juz do kuchni, zanim Frank i Sedzia zdazyli pomyslec o jakimkolwiek dzialaniu.
Annie Doucette lezala na podlodze. Plecy i szyje miala wygiete w luk. Miotala sie w ataku padaczki.
Kleknawszy kolo kobiety, Zack poczul zachodzaca w nim metamorfoze. Slyszal o tym zjawisku od starszych lekarzy, lecz po raz pierwszy doswiadczyl go dopiero na drugim roku stazu, kiedy byl swiadkiem ustania akcji serca u pacjenta. Swiat wokol niego nagle zaczal wygladac jak na zwolnionym filmie. Glos mu sie obnizyl, a slowa staly sie wywazone; poczul, ze puls bije mu wolniej, a zmysly sie wyostrzaja. To bylo cos innego niz wrazenia, ktorych doswiadczal w podobnych naglych wypadkach. Jego ruchy staly sie automatyczne, a polecenia wydawal instynktownie. Mozg blyskawicznie przetwarzal dziesiatki danych.
Pozniej, kiedy pacjent zostal z powodzeniem zreanimowany i jego stan byl stabilny, pielegniarki powiedzialy mu, ze dzialal szybko, stanowczo i spokojnie. Dopiero po
wysluchaniu ich sprawozdania z przebiegu akcji uswiadomil sobie do konca to, co w nim zaszlo. Od tego czasu metamorfoza stala sie czescia jego osobowosci.
-Mamo, zadzwon po karetke - powiedzial, przetaczajac Annie w taki sposob, by lezala
bokiem, w obawie, zeby sie nie zachlysnela zawartoscia zoladka, w razie gdyby zwymiotowala.
Czyniac to, dotknal rownoczesnie palcami jej szyi, zeby zbadac tetno.
W miare jak przechodzil metamorfoze, zmienial sie jego stosunek do kobiety. Uwazal ja za przyjaciela - znanego od dziecinstwa, kochanego - ale teraz poschodzil do niej z chlodnym obiektywizmem lekarza. Gdyby musial zadac jej bol, zrobilby to bez wahania, jesli mialoby to przyniesc korzysc.
-Frank, moja torba lekarska jest w duzym pudle z tylu furgonetki; przynies mi ja
prosze. - Prosze. Dziekuje. Uzywanie takich slow w sytuacji kryzysowej uspokajalo
wszystkich, przypuszczalnie wlacznie z nim samym. Udar, atak serca powiklany arytmia
epilepsja, nagly krwotok wewnetrzny powodujacy szok, hipoglikemia, zwykle omdlenie z
objawami jak przy ataku padaczki - roznorodne diagnozy przelatywaly mu przez glowe.
Na skorze Annie wystapily plamy. Plecy miala nadal wygiete, epileptyczne drgawki konczyn nie ustawaly. Szczeki miala tak silnie zacisniete, ze nie dalo sie wlozyc miedzy zeby ochraniacza. Palce Zacka wedrowaly wzdluz jej tchawicy w poszukiwaniu pulsu. Byl teraz pewien, ze przy stole poczula bol w piersi. Prawdopodobnie zawal serca, powiklany arytmia lub calkowitym zatrzymaniem krazenia.
-Sedzio, czy moglbys mi pomoc? Dziekuje. Przekrece ja teraz na plecy. Gdyby zaczela
wymiotowac, przetocz ja tak, zeby lezala na boku, niezaleznie od tego, co ja bede robil. Lisette,
ty pilnuj czasu.
Zack przekrecil kobiete na plecy. Atak trwal, choc ruchy konczyn zrobily sie mniej gwaltowne. Jeszcze raz sprobowal znalezc puls, najpierw na szyi, potem w kazdej pachwinie, lecz bez skutku. Oburacz uderzyl Annie w srodek klatki piersiowej, po czym zaczal rytmicznie uciskac mostek, dopoki nie przybyl Frank z torba lekarska.
-Sedzio, prosze zwin cokolwiek i podloz jej pod kark, potem przyciagnij krzeslo i oprzyj jej stopy na siedzeniu. Dobrze. Frank, na dnie torby sa strzykawki z iglami. Potrzebuje dwoch. Jest tam tez skorzany woreczek z ampulkami. Potrzebne mi valium i adrenalina. Ta druga moze byc pod nazwa epinefryna. Mamo, wezwalas karetke? Dobrze. Kiedy przyjedzie?
-Najpozniej za piec minut.
-Frank, umiesz robic reanimacje?
-Przeszedlem dwa razy kurs.
-Dobrze. Zastap mnie tu, prosze, a ja tymczasem podam jej lekarstwo, zeby atak minal. Nie rob sztucznego oddychania, dopoki atak trwa. Tylko masaz serca. Dobrze ci idzie. Wszyscy sie swietnie spisujecie. - Zack przylozyl palce do tetnicy udowej Annie. - Nieco energiczniej, Frank, Ile czasu minelo, Lisette?
-Troche ponad minute.
Obywajac sie bez opaski uciskowej, Zack wstrzyknal valium i adrenaline do zyly w
zgieciu lokciowym Annie. Po kilku sekundach atak minal. Frank nadal robil masaz serca, a w tym czasie Zack pochylil sie nad kobieta przylozyl usta do jej ust i wpompowal w nia z pol tuzina oddechow. Chwile pozniej Annie sama zaczerpnela powietrza.
-Przestan, Frank - powiedzial Zack, probujac kolejny raz wyczuc puls w tetnicy
szyjnej. Tym razem go znalazl - wolny i slaby, lecz miarowy. W pachwinie tetno rowniez bylo
wyczuwalne. Annie znow nabrala powietrza... potem jeszcze raz. Tak trzymaj, Annie, modlil
sie w duchu. Odetchnij jeszcze raz. Dobrze! Jeszcze raz.
Zalozywszy jej na ramie mankiet cisnieniomierza, przytrzymal jedna reka stetoskop, druga zas przylozyl do szyi kobiety.
-Ma bardzo niskie cisnienie, ale na razie nic na to nie poradzimy - oznajmil cicho.
Oddech Annie byl nadal plytki, za to znacznie regularniejszy. Zaczela cicho jeczec. Wargi miala dalej pociemniale, lecz plamy na skorze zaczely znikac. W tym momencie uslyszeli sygnal ambulansu i chwile pozniej za oknami salonu ujrzeli migajace zlote swiatla.
Zack spojrzal na starszego brata, ktory kleczal naprzeciw niego, przy drugim boku kobiety. Stanal mu przed oczami obraz dwoch malych chlopcow kleczacych naprzeciw siebie na pustym, zakurzonym placyku i grajacych w kulki.
Przez dziesiec, moze dwadziescia sekund zaden z nich sie nie ruszyl ani nie odezwal. Potem Frank wyciagnal do Zacka reke.
-Witaj w Sterling - rzekl.
Rozdzial 3
Ambulans byl jedna z kilku doskonale wyposazonych karetek Ultramed-Davis, obslugiwanych przez straz pozarna w Sterling. Zack siedzial z tylu przy Annie, patrzac na ekran monitora, podczas gdy pojazd kolysal sie na nierownosciach waskiej drogi, wiodacej zboczem ku szpitalowi. Mlody, sprawny sanitariusz kleczal obok, odczytujac glosno co kilkanascie sekund cisnienie krwi.
Miasto Sterling w New Hampshire bylo male, lecz Zack widzial wyrazny wplyw Ultramed na sprawnosc pogotowia ratunkowego. Uslugi medyczne staly na bardzo dobrym poziomie. Annie byla ciagle nieprzytomna, choc oddychala juz lzej, a cisnienie sie poprawialo.
-Osiemdziesiat na szescdziesiat - zameldowal sanitariusz. - Latwiej je teraz uslyszec.
Zack kiwnal glowa i wyregulowal kroplowke, ktorej igle mlody czlowiek wklul sprawnie w zyle Annie szybciej, niz on by to zrobil.
Frank zostal w domu, zeby sie zajac rodzina i skontaktowac z kardiologiem. Mieli sie spotkac pozniej w szpitalu.
Zack czul napiecie, a zarazem przepelnialo go radosne uniesienie. Nie znal uczucia dajacego sie porownac z tym, ktorego doznawal, kiedy udawalo mu sie opanowac sytuacje, kiedy wszystko wracalo do normy. Do dziela, Watsonie! Gra sie zaczela. Zack uwielbial ten cytat, czesto sie zastanawial, czy Arthur Conan Doyle, lekarz, nie obdarzyl swojego detektywa energia ktora go przepelniala w obliczu naglych wypadkow.
Przejechawszy krotki odcinek autostrada ambulans zwolnil i skrecil w dlugi, okrezny podjazd wiodacy do polozonego na wzgorzu szpitala. Napis na duzej, podswietlone] tablicy u podnoza glosil: SZPITAL OKREGOWY ULTRAMED-DAVIS - SPOLECZENSTWO I KORPORACJE AMERYKI WSPOLDZIALAJA W IMIE DOBRA KAZDEGO OBYWATELA.
Zack usmiechnal sie do siebie, zastanawiajac sie, czy jest jedynym, ktorego bawi gornolotnosc proklamacji.
W imie dobra kazdego obywatela!
Gwoli sprawiedliwosci nalezalo przyznac, iz korporacja szpitali Ultramed i szpital okregowy Davis postawily wysoko poprzeczke. Choc wciaz dreczyly go watpliwosci, czy celowa jest praca dla tworu nazywanego przez niektorych kompleksem medyczno-przemyslowym, to jednak rozmowy z Frankiem i Sedzia i wlasny wywiad na temat szpitala i jego spolki macierzystej jak dotad nie dawaly powodow do zwatpienia w te proklamacje, choc brzmiala pompatycznie.
Ultramed-Davis - w chwili obecnej nowoczesny, dwustulozkowy obiekt - mial piekna historie, siegajaca poczatku wieku, kiedy to szarytki z Quebecu zainstalowaly dziesiec lozek w duzym domu, ofiarowanym miastu na cele dobroczynne, i nadaly mu francuska nazwe Hopital St. Georges. W nastepnych dziesiecioleciach dodano ceglane skrzydla, a jeszcze pozniej pierwotny budynek zostal calkowicie zmieniony. Szpital mogl najpierw przyjac do piecdziesieciu pacjentow, potem do osiemdziesieciu. W 1927 roku powstala przy nim szkola pielegniarstwa, ktora do czasu gdy ja zamknieto we wczesnych latach siedemdziesiatych, zdazyla wyszkolic ponad trzysta piecdziesiat pielegniarek.
W polowie 1971 roku prawo wlasnosci i zarzadzanie szpitalem St. Georges przeszly z rak szarytek w rece spolecznej, nienastawionej na dochod korporacji pod przewodnictwem Claytona Iversona, juz wowczas sedziego okregowego w okregu Clarion. Dla upamietnienia
pastora Louisa Davisa, ktory ofiarowal pierwotny budynek miastu, szpital zostal przemianowany i od tamtej pory nazywal sie szpitalem Davisa.
W ciagu nastepnych lat kolejni niedoswiadczeni administratorzy, ktorych wiekszosc traktowala posade w Davis jako pierwszy krok do innych, lepszych stanowisk podjela wiele niefortunnych decyzji, glownie personalnych, wprawdzie wygladajacych na dobre, lecz nijak sie majacych do budzetu szpitala.
Powoli, lecz nieuchronnie pomoc spoleczenstwa dla szpitala malala; ofiarodawcow bylo coraz mniej. Starsi lekarze przechodzili na emeryture wczesniej, niz poczatkowo zamierzali, a brak perspektyw finansowych odstreczal mlodych adeptow od zajmowania ich miejsc. Bankructwo i zamkniecie szpitala przestaly byc teoretyczna mozliwoscia, lecz staly sie realna grozba. Kiedy sytuacja zrobila sie juz dramatyczna, na scenie pojawila sie korporacja Ultramed. Bedac filia korporacji RIATA International dzialajaca w roznych galeziach biznesu, Ultramed zarzucila spoleczna rade szpitala mnostwem danych o kapitale akcyjnym, broszurami, wykresami, przezroczami i danymi finansowymi.
Rada sprzeciwila sie sprzedazy z powodu braku zaufania do obcych i obawy utraty kontroli nad szpitalem bedacym od ponad polwiecza oczkiem w glowie miejscowej spolecznosci i postanowila przeprowadzic jeszcze jedna probe naprawienia stanu rzeczy.
Clayton Iverson wiedzial, ze spolecznosc miasta nie miala zadnego sensownego wyboru, musiala sprzedac szpital. Poslugujac sie obrazowym cytatem o koniecznosci "napisanej krwia na scianie" przekonal kolejno jednego po drugim czlonkow rady, schlebiajac im, argumentujac lub wykorzystujac ich zobowiazania wzgledem siebie. W rezultacie wynik byl jednoglosny z jednym wyjatkiem. Guy Beallieu sprzeciwial sie, ale ze wzgledu na szacunek dla Sedziego nie wzial udzialu w glosowaniu.
Nie chcac utracic kontroli nad szpitalem, Sedzia wytargowal od korporacji dwa ustepstwa: tymczasowy czteroletni okres, po ktorym rada bedzie miala prawo odkupic szpital -wlacznie z wszys