Powers Tim - Wrota Anubisa 01
Szczegóły |
Tytuł |
Powers Tim - Wrota Anubisa 01 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Powers Tim - Wrota Anubisa 01 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Powers Tim - Wrota Anubisa 01 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Powers Tim - Wrota Anubisa 01 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
WROTA ANUBISA
4
Strona 2
Mojej ¿onie, Serenie
5
Strona 3
pod¹¿aj¹ przez ciemne, stare zak¹tki wiata,
Jak marynarze, niegdy krzepcy, o orlim wzroku,
Którzy, gdy statek siê rozbi³, nie mogli uznaæ
Owej klêski i koniecznoci zejcia z pok³adu,
Lecz postanowili pod¹¿aæ swym ukochanym wrakiem
W otch³añ mroku; nie zatonêli jednak na dobre,
Lecz p³yn¹ bezustannie pod wygiêtymi ¿aglami
Wbrew pr¹dom g³êbin pó³nocnej godziny,
Od zatoki do zatoki, od grani do mrocznej grani,
W z³udnej nadziei przedostania siê na l¹d;
I którzy, w swej zamieraj¹cej, powolnej wêdrówce
Utrac¹ niebawem wszelkie pragnienie wiat³a
I powietrza, i towarzystwa ¿ywych istot st¹d
Wyrusz¹ na poszukiwanie tylko najg³êbszych rozpadlin,
Tych najdalszych od s³oñca zapomnianego w mroku nocy
William Ashbless: Dwanacie godzin nocy
6
Strona 4
¯aden cz³owiek nie mo¿e wejæ dwukrotnie do tej samej rzeki,
gdy¿ za drugim razem nie jest to ju¿ ta sama rzeka
i nie jest to ju¿ ten sam cz³owiek.
Heraklit
7
Strona 5
8
Strona 6
Ksiêga I
OBLICZE UKRYTE POD
ZWIERZÊCYM FUTREM
9
Strona 7
10
Strona 8
Prolog: 2 lutego 1802 roku
Choæ du¿o sczez³o, sporo pozosta³o,
I choæ nie mamy tylu si³ co dawniej,
By niebo wzruszyæ i ziemiê jestemy
Sob¹
*
Alfred lord Tennyson
Na szczycie wzgórza, miêdzy dwoma drzewami, sta³ bardzo stary
cz³owiek i spogl¹da³ z têsknot¹, o jak¹ siê ju¿ nie pos¹dza³, na ostat-
ni¹ grupê wycieczkowiczów; pakowali koszyki i dosiadaj¹c koni
odje¿d¿ali na po³udnie; w ich ruchach widoczny by³ popiech, gdy¿
od Londynu dzieli³o ich dobre dziesiêæ kilometrów, a s³oñce p³onê³o
ju¿ za konarami drzew porastaj¹cymi rzekê Brent oddalon¹ o trzy
kilometry na zachód.
Kiedy odjechali, stary cz³owiek odwróci³ siê, by popatrzeæ na
powolny zachód s³oñca. Barka Milionów Lat, pomyla³; ³ód umie-
raj¹cego boga Ra, ¿egluj¹ca po zachodnim niebie ku ród³om mrocz-
nej podziemnej rzeki, która p³ynie z zachodu na wschód, by po dwu-
nastu godzinach nocy ukazaæ wiatu na nowo m³odzieñcze, odro-
dzone s³oñce.
Albo te¿ pomyla³ z gorycz¹ tak odleg³a od nas, ¿e nawet
wszechwiat nie jest w stanie jej obj¹æ, wielka nieruchoma kula p³o-
n¹cego gazu, dooko³a której kr¹¿y ta maleñka planeta, jak grudka
nawozu toczona przez skarabeusza Chepri. Dokonaj wyboru, powie-
dzia³ do siebie, ruszaj¹c powoli w dó³ wzgórza, lecz b¹d gotów za
niego umrzeæ.
* Przek³ad J. Pietrkiewicz
11
Strona 9
Musia³ iæ bardzo ostro¿nie, gdy¿ japoñskie drewniaki nie nada-
wa³y siê do chodzenia po trawie i nierównym gruncie.
Miêdzy namiotami i wozami rozpalono ju¿ ogniska, a wieczorny,
ch³odny wietrzyk przyniós³ ze sob¹ falê intensywnych woni: odór
dochodz¹cy od strony spêtanych mu³ów, dym palonego drewna i aro-
mat pieczonego je¿a, potrawy szczególnie cenionej przez jego ludzi.
Zdawa³o mu siê te¿, ¿e ze skrzyni, któr¹ przywieziono tego popo³ud-
nia, dobywa siê fetor niewie¿ego oddechu niemal szokuj¹cy w po-
wiewach rzekiego wiatru nad ³¹kami Hampstead Heath; sprawia³o
to wra¿enie, jakby kto dobra³ perfidnie przyprawy, pragn¹c wywo-
³aæ odrazê. Gdy zbli¿y³ siê do namiotów, wybieg³y mu na spotkanie
dwa obozowe psy; gdy tylko go pozna³y, pierwszy odwróci³ siê i ru-
szy³ zdecydowanie w stronê najbli¿szego namiotu; drugi, z widocz-
n¹ niechêci¹, eskortowa³ Amenofisa Fikee do obozu.
Na widok powracaj¹cego psa z namiotu wyszed³ niady mê¿czy-
zna w pasiastym p³aszczu i ruszy³ w stronê Fikeego. Podobnie jak
zwierzêta, zatrzyma³ siê w pewnej odleg³oci od starego cz³owieka.
Dobry wieczór, rya powiedzia³. Czy zechcesz spo¿yæ wie-
czerzê? Na ogniu grzeje siê hoczewiczi, pachnie bardzo kuszto.
Jak zwykle mrukn¹³ nieobecny mylami Fikee. Nie, dziê-
kujê. Ale wy jedzcie.
Ja nie, rya. Moja Bessie zawsze uwielbia³a gotowane hoczewi-
czi, ale odk¹d mullered, umar³a, nie biorê tego do ust.
Fikee przytakn¹³, choæ najwyraniej nie s³ucha³.
Bardzo dobrze, Ryszardzie. Zamilk³, jakby maj¹c nadziejê,
¿e rozmówca co powie, ten jednak siê nie odzywa³. Kiedy s³oñce
ju¿ zajdzie, ka¿ kilku ludziom zanieæ tê skrzyniê do namiotu dokto-
ra Romany.
Cygan szarpn¹³ lni¹ce w¹sy i poruszy³ siê niespokojnie.
Tê skrzyniê, któr¹ przyniós³ dzi marynarz?
A niby jak¹, Ryszardzie? Tak, w³anie tê.
Naszym ludziom to siê nie podoba, rya. Powiadaj¹, ¿e jest w niej
co mullo dusta beszes, martwe od wielu lat.
Amenofis Fikee zmarszczy³ brwi i owin¹³ siê szczelniej p³aszczem.
Ostatnie promienie s³oñca pozostawi³ za sob¹, na szczycie wzgórza,
i teraz, poród cieni, jego kamienne oblicze mia³o w sobie niewiele
wiêcej ¿ycia ni¿ ska³a czy pieñ drzewa. Po chwili przemówi³:
No có¿, to, co w niej spoczywa, by³o na pewno wiadkiem
dusta beszes wielu, wielu lat. Obdarzy³ bojaliwego Cygana
umiechem. Wygl¹da³o to tak, jakby od zbocza odpad³ kawa³ ziemi
12
Strona 10
i ods³oni³ star¹, bia³¹ ska³ê. Ale nie jest mullo
mam nadziejê.
Nie ca³kiem mullo.
Nie uspokoi³o to jednak Cygana, który ju¿ otwiera³ usta, by znów
wyraziæ z szacunkiem w¹tpliwoæ, ale Fikee odwróci³ siê i ruszy³
przez ³¹kê ku brzegowi rzeki. Po³y jego p³aszcza powiewa³y na wie-
trze jak skrzyd³a wielkiego owada.
Cygan westchn¹³ i powlók³ siê w stronê jednego z namiotów, æwi-
cz¹c po drodze utykanie. Mia³ nadziejê, ¿e uwolni go to od obowi¹z-
ku dwigania tej strasznej skrzyni.
Fikee szed³ ostro¿nie coraz ciemniejszym brzegiem rzeki w stro-
nê namiotu doktora Romany. Prócz chrapliwych westchnieñ lekkiej
bryzy wieczór by³ dziwnie cichy. Cyganie jakby domylali siê, ¿e ta
noc niesie ze sob¹ co donios³ego, i kr¹¿yli w ciszy, niespokojni jak
ich psy. Nawet jaszczurki przesta³y skakaæ i nurkowaæ z pluskiem
wród nadbrze¿nych trzcin.
Namiot sta³ na polance, przytrzymany niezliczon¹ liczb¹ lin, jak
wielki, zacumowany przy brzegu statek. Wygiête postronki, wraz z tu-
zinem pali, podtrzymywa³y faluj¹c¹, niezmierzon¹ p³achtê namiotu
doktora. Fikee pomyla³, ¿e wygl¹da jak ogromna zakonnica w zi-
mowym habicie, przykucniêta nad brzegiem rzeki.
Przechodz¹c schylony pod linami, zbli¿y³ siê do wejcia, odsun¹³
na bok po³ê namiotu, po czym wszed³ do g³ównego pomieszczenia.
Zamruga³ olepiony wiat³em, które p³ynê³o z licznych lamp na wy-
cie³ane dywanami wnêtrze namiotu.
Kiedy doktor Romany wsta³ zza sto³u, Fikee poczu³, jak ogarnia
go uczucie beznadziejnej zazdroci. Dlaczego, pyta³ nienawistnie, to
nie Romanelli wyci¹gn¹³ w Kairze, ubieg³ego wrzenia, krótsz¹ s³om-
kê? Fikee zdj¹³ swój bury p³aszcz i kapelusz, po czym cisn¹³ je w k¹t.
W wietle lampy jego ³ysa czaszka lni³a jak nierówno wypolerowa-
na koæ s³oniowa.
Romany podszed³ do niego, hutaj¹c siê groteskowo w swoich
wysokich butach na sprê¿ynowanych podeszwach, i chwyci³ przyby-
³ego za rêkê.
To wielka rzecz, któr¹ my, to znaczy ty zaczynasz dzisiejszej
nocy powiedzia³ zmienionym g³osem. ¯a³ujê tylko, ¿e nie bêdê
tu z tob¹ osobicie.
Fikee wzruszy³ niecierpliwie ramionami.
Obaj jestemy s³ugami. Moim posterunkiem jest Anglia, twoim
Turcja. Pojmujê, dlaczego mo¿esz byæ tu obecny tylko jako skin¹³
nieznacznie d³oni¹ replika.
13
Strona 11
Nie trzeba nawet wspominaæ zacz¹³ Romany niskim g³osem,
jakby chcia³ wydobyæ echo z wy³o¿onych dywanami cian namio-
tu ¿e gdyby przypadkiem umar³ dzisiejszej nocy, mo¿esz byæ pe-
wien, i¿ zostaniesz zabalsamowany i pochowany z nale¿n¹ ceremo-
ni¹ i mod³ami.
Jeli zawiodê odpar³ Fikee nie bêdzie siê do kogo modliæ.
Nie powiedzia³em: zawiedziesz. Mo¿e siê zdarzyæ, ¿e uda ci siê
otworzyæ wrota, ale umrzesz dokonuj¹c tego zauwa¿y³ obojêtnie
Romany. ¯yczy³by sobie wówczas, by post¹piono wedle obyczaju.
Doskonale odrzek³ Fikee, przytakuj¹c z wysi³kiem. Zgoda
dorzuci³ po chwili.
Od strony wejcia dobieg³o szuranie stóp i po chwili rozleg³ siê
pe³en troski g³os.
Rya? Gdzie postawiæ skrzyniê? Trzeba siê pospieszyæ, wydaje
mi siê, ¿e z rzeki wychodz¹ duchy, by zobaczyæ, co siê w niej kryje!
Nie jest to ca³kiem wykluczone mrukn¹³ doktor Romany, pod-
czas gdy Fikee nakazywa³ Cyganom, by wnieli skrzyniê do rodka
i postawili na pod³odze. Uczynili to pospiesznie, po czym wyszli tak
szybko, jak pozwala³y na to dobre obyczaje.
Przez jaki czas obaj bardzo starzy ludzie wpatrywali siê milcz¹-
co w skrzyniê. Wreszcie Fikee drgn¹³ i przemówi³:
Pouczy³em Cyganów, by w czasie mojej
nieobecnoci uwa-
¿ali ciê za swego przywódcê.
Romany przytakn¹³, po czym pochyli³ siê nad skrzyni¹ i zacz¹³
odrywaæ deski wieka. Odsun¹³ na bok kilka garci zmiêtych papie-
rów i ostro¿nie wyci¹gn¹³ ma³e, drewniane pude³ko obwi¹zane sznur-
kiem. Postawi³ je na stole. Znowu odwróci³ siê w stronê skrzyni, ode-
rwa³ pozosta³e deski wieka i stêkaj¹c z wysi³ku podniós³ owiniêt¹
papierem paczkê, któr¹ po³o¿y³ na pod³odze. Mia³a kszta³t prawie
kwadratowy; ka¿dy z boków liczy³ oko³o metra, gruboæ za wyno-
si³a jakie piêtnacie centymetrów.
Podniós³ wzrok i powiedzia³:
Ksiêga.
Niepotrzebnie, gdy¿ Amenofis Fikee wiedzia³, co to jest.
Gdyby tylko móg³ tego dokonaæ tam, w Kairze wyszepta³.
Serce brytyjskiego imperium przypomnia³ mu Romany.
A mo¿e wyobra¿asz sobie, ¿e móg³by podró¿owaæ?
Fikee potrz¹sn¹³ g³ow¹ i klêkaj¹c przy stole wyci¹gn¹³ spod nie-
go globus ze szk³a, którego czêæ mo¿na by³o zdj¹æ, nastêpnie zacz¹³
rozwi¹zywaæ wêze³ki na ma³ym, drewnianym pude³ku. Romany od-
14
Strona 12
win¹³ tymczasem paczkê z papieru, ods³aniaj¹c czarne, drewniane
pude³ko wy³o¿one kawa³kami koci s³oniowej, które tworzy³y setki
egipskich hieroglifów Starego Pañstwa. Zamkniêcie pude³ka by³o
skórzane, ale tak sparcia³e, ¿e pod wp³ywem dotyku rozpad³o siê
w py³. W rodku znajdowa³o siê kolejne poczernia³e srebrne pude³-
ko z podobnymi hieroglifami. Kiedy Romany zdj¹³ z niego wieczko,
we wnêtrzu ukaza³o siê jeszcze jedno, tym razem z³ote, którego wspa-
niale wyg³adzona powierzchnia zap³onê³a w wietle lampy.
Fikee otworzy³ swoje drewniane pude³ko i wyci¹gn¹³ z niego za-
korkowan¹ fiolkê, która by³a zawiniêta w kawa³ek we³ny. W fiolce
znajdowa³o siê oko³o trzydziestu mililitrów czarnego, gêstego p³y-
nu, który zdawa³ siê zawieraæ jaki osad.
Doktor Romany odetchn¹³ g³êboko, po czym zdj¹³ wieko z³otego
pude³ka.
Pocz¹tkowo s¹dzi³, ¿e zgas³y jednoczenie wszystkie lampy, lecz
kiedy podniós³ wzrok, stwierdzi³, ¿e ich p³omienie s¹ równie wysokie
jak poprzednio. wiat³o jednak w znacznym stopniu przygas³o; by³o
tak, jakby widzia³ pomieszczenie przez tafle matowego szk³a. Otuli³
szyjê ko³nierzem p³aszcza; powietrze nagle siê och³odzi³o.
Po raz pierwszy tej nocy odczuwa³ strach. Zmusi³ siê, by opuciæ
wzrok i spojrzeæ na spoczywaj¹c¹ w pude³ku ksiêgê, która wch³onê-
³a wiat³o i ciep³o. Na staro¿ytnym papirusie p³onê³y hieroglify; nie
wiat³em, lecz intensywn¹ czerni¹, która zdawa³a siê wch³aniaæ jego
duszê. Znaczenie hieroglifów by³o dla niego zrozumia³e i ich sens
dr¹¿y³ jego umys³; byæ mo¿e dzia³oby siê tak samo z kim, kto nawet
nie potrafi³by odczytaæ tego przekazu, poniewa¿ powsta³ on u zara-
nia wiata za spraw¹ boga Tota, ojca samego jêzyka. Oderwa³ boja-
liwy wzrok od papirusu, gdy¿ czu³, ¿e s³owa zapadaj¹ g³êboko w je-
go duszê, pozostawiaj¹c na niej swój lad.
Krew powiedzia³ chrapliwie, gdy¿ nawet powietrze z trudem
przenosi³o dwiêki. Krew naszego pana powtórzy³, zwracaj¹c siê
do niewyranej postaci Amenofisa Fikee. W³ó¿ to do kuli.
Widzia³, jak Fikee porusza kciukiem haczyk w cianie globusa,
wyjmuje korek z flakonika i wlewa do rodka czarny p³yn, który za-
barwi³ górn¹ czêæ szklanej kuli. Ksiê¿yc musia³ ju¿ wzejæ, uwia-
domi³ sobie Romany. Kropla spad³a na d³oñ Fikeego i chyba go
oparzy³a, gdy¿ sykn¹³ przez zaciniête zêby.
Dzia³aj
sam rzek³ chrapliwie doktor Romany i poruszaj¹c
siê niczym lepiec wyszed³ z namiotu na ³¹kê, gdzie wieczorne powie-
trze wydawa³o siê teraz ciep³e. Pod¹¿y³ niepewnym krokiem, ko³ysz¹c
15
Strona 13
siê na podeszwach swoich dziwacznych butów, wzd³u¿ brzegu rzeki,
i wreszcie zdyszany kucn¹³ na ³agodnym wzniesieniu, po czym spoj-
rza³ na widoczny z odleg³oci piêædziesiêciu metrów namiot.
Gdy jego oddech i puls uspokoi³y siê, pomyla³ o Ksiêdze Tota,
któr¹ widzia³ przelotnie, i zadr¿a³. Jeli ktokolwiek potrzebowa³ do-
wodów na istnienie magii przez ostatnie osiemnacie wieków, to owa
prehistoryczna Ksiêga by³a ich ród³em; choæ Romany nigdy przed-
tem jej nie ogl¹da³, doskonale wiedzia³, ¿e kiedy ksi¹¿ê Setnau Kha-
-em-Uast zst¹pi³ w Memfis przed tysi¹cami lat do grobowca Ptah-
-nefer-ka, by j¹ odzyskaæ, zasta³ komorê grobow¹ owietlon¹ rzêsi-
stym blaskiem p³yn¹cym z Ksiêgi.
A ten akt magii, pomyla³ niezadowolony, to niezwyk³e przedsiê-
wziêcie, maj¹ce siê dokonaæ tej nocy, by³oby skrajnie niebezpieczne
nawet wówczas, jeszcze zanim magia sta³a siê znacznie trudniejsza
i bardziej wymagaj¹ca wobec osoby czarnoksiê¿nika, i pomimo naj-
surowszej kontroli, nieprzewidywalna i zaskakuj¹ca w skutkach.
Nawet w tamtych dniach tylko najodwa¿niejsi i najsprawniejsi ka-
p³ani omieliliby siê wykorzystaæ hekau, moc s³ów, które tej nocy
mia³ wypowiedzieæ Fikee: s³owa te by³y inwokacj¹ i zarazem prob¹
o przejêcie w³adzy, skierowan¹ do Anubisa, boga o g³owie szakala;
w czasach wietnoci Egiptu sprawowa³ on pieczê nad podziemnym
wiatem zmar³ych i wrotami oddzielaj¹cymi go od wiata ¿ywych.
Doktor Romany oderwa³ wzrok od namiotu i przeniós³ spojrzenie
na przeciwleg³y brzeg rzeki, na wrzosowiska ci¹gn¹ce siê a¿ do na-
stêpnego wzniesienia zwieñczonego drzewami, których rachityczne
ga³êzie ko³ysa³y siê na wietrze. Pó³nocny krajobraz, omiatany wiatrem,
przypomina³ mu d¿in: ostry, czysty i przepojony woni¹ ja³owca.
Nie chc¹c zag³êbiaæ siê w te rozwa¿ania, pomyla³ o podró¿y do
Kairu, dok¹d przed czterema miesi¹cami udali siê wraz z Fikeem,
wezwani przez ich Mistrza, by zaradziæ pewnemu kryzysowi.
Nie mog¹c z powodu straszliwego zamieszania opuszczaæ swego
domu, Mistrz przez d³u¿szy czas korzysta³ z tajnej armii agentów
i ogromnej fortuny, by oczyciæ Egipt z muzu³mañskich i chrzeci-
jañskich elementów, a tak¿e, co by³o znacznie trudniejsze, by wy-
gnaæ tureckiego paszê i jego najemników, a tym samym wskrzesiæ
Egipt jako niepodleg³¹ potêgê wiata. Pierwszy prze³om nast¹pi³ cztery
lata wczeniej, w 1798 roku, po bitwie pod piramidami, choæ w owym
czasie wydawa³a siê ostateczn¹ klêsk¹ poniewa¿ w jej rezultacie
do Egiptu wkroczyli Francuzi. Romany przymkn¹³ powieki, wspo-
minaj¹c odg³osy strza³ów francuskich muszkietów, rozbrzmiewaj¹-
16
Strona 14
cych echem owego upalnego lipcowego popo³udnia nad wodami Nilu,
spotêgowanych odg³osem werbli, które towarzyszy³y szar¿uj¹cej
kawalerii mameluków; przed zapadniêciem nocy armie egipskich
gubernatorów, Ibrahima i Murada beja rozbito, w³adzê za przejêli
Francuzi pod wodz¹ m³odego genera³a, Napoleona.
Dzikie i przepe³nione bólem wycie zerwa³o doktora Romany na
równe nogi; dwiêk ten odbija³ siê jeszcze przez kilka chwil echem
od drzew porastaj¹cych brzeg rzeki, a kiedy zamar³, Romany us³y-
sza³, jak który z Cyganów mamrocze ze strachem zaklêcia. Z na-
miotu nie dobieg³ ju¿ ¿aden odg³os, wiêc doktor odetchn¹³ i znowu
przykucn¹³. Powodzenia, Amenofisie, pomyla³. Powinienem raczej
powiedzieæ, oby bogowie byli z tob¹, ale teraz sam o tym w³anie
decydujesz. Potrz¹sn¹³ niespokojnie g³ow¹.
Gdy do w³adzy doszli Francuzi, wydawa³o siê, ¿e przepad³y wszel-
kie nadzieje na przywrócenie starego porz¹dku, wiêc Mistrz, dziêki
niezwykle misternej, magicznej manipulacji wiatrem i przyp³ywami,
udzieli³ nieznacznej pomocy brytyjskiemu admira³owi Nelsonowi,
który w nieca³e dwa tygodnie póniej zniszczy³ francusk¹ flotê. Po-
tem okupacja francuska obróci³a siê jednak na korzyæ Mistrza; Fran-
cuzi ukrócili pe³n¹ arogancji w³adzê mameluckich bejów, a w 1800 r.
Muhammad odebra³ im ziemiê i wytêpi³ tureckich najemników, d³a-
wi¹cych kraj. Po powrocie Napoleona do Francji, dowództwo w Ka-
irze obj¹³ genera³ Kleber, który nie wtr¹ca³ siê w polityczne intrygi
Mistrza i nie przeszkadza³ mu w jego wysi³kach zmierzaj¹cych do
nawrócenia muzu³mañskiej i koptyjskiej ludnoci na panteistyczny
kult Ozyrysa, Izydy, Horusa i Re. Wygl¹da³o w³aciwie na to, ¿e fran-
cuska okupacja okaza³a siê dla Egiptu tym, czym szczepionka ospy
doktora Jennera dla ludzi: zast¹pieniem przez niegron¹ infekcjê,
³atw¹ po jakim czasie do zlikwidowania miertelnej choroby która
ustêpowa³a dopiero po zgonie ofiary.
Z czasem wszystko zaczê³o siê psuæ. Jaki szaleniec z Aleppo za-
sztyletowa³ Klebera na kairskiej ulicy. Potem nast¹pi³y miesi¹ce nie-
pokoju, w czasie których Brytyjczycy zaczêli zaciskaæ pêtlê; do wrze-
nia 1801 niezaradny nastêpca Klebera skapitulowa³ przed Brytyj-
czykami w Egipcie i Aleksandrii. Anglicy znaleli siê w samym
Kairze, i nim up³yn¹³ tydzieñ, aresztowano z tuzin agentów Mistrza.
Nowy gubernator znalaz³ te¿ powód, by pozamykaæ wi¹tynie sta-
rych bogów, wzniesionych przez Mistrza poza murami miasta.
W przyp³ywie rozpaczy, Mistrz pos³a³ po swoich dwóch najstar-
szych i najpotê¿niejszych zastêpców, Amenofisa Fikee z Anglii i dok-
17
2 Wrota Anubisa
Strona 15
tora Monboddo Romanellego z Turcji, po czym przedstawi³ im pe-
wien plan; by³ on tak fantastyczny, ¿e mo¿na by pos¹dziæ wiekowe-
go cz³owieka o niesprawnoæ umys³ow¹, ale wed³ug Mistrza by³ to
jedyny sposób, by wymazaæ Angliê z mapy wiata i przywróciæ utra-
cone przed wiekami panowanie Egiptu.
Spotkali siê w wielkiej komnacie, w której mieszka³ zupe³nie sam,
z wyj¹tkiem ushabtis, czterech odlanych z wosku ludzkich postaci
naturalnych rozmiarów. Z wysokoci swego dziwacznego tronu za-
instalowanego pod sufitem zacz¹³ ich przekonywaæ, ¿e chrzecijañ-
stwo, owa bezlitosna si³a, niszcz¹ca soki ¿ycia os³abionej magii, tra-
ci swe znaczenie wskutek zw¹tpienia, którym przepojone s¹ pisma
ludzi takich jak Wolter, Diderot czy Godwin.
Romanelli, z tak¹ sam¹ niecierpliwoci¹ przyjmuj¹cy metafory wie-
kowego maga jak wiêkszoæ informacji, wtr¹ci³ siê, by spytaæ bez ogró-
dek, jak to wszystko ma dopomóc w wyparciu Brytyjczyków z Egiptu.
Istnieje pewna magiczna procedura
zacz¹³ Mistrz.
Magia! przerwa³ mu Romanelli z pogard¹, na jak¹ tylko móg³
siê odwa¿yæ. W dzisiejszych czasach dostalibymy zawrotów g³o-
wy i zaburzeñ wzroku, nie wspominaj¹c ju¿ o utracie co najmniej
trzech kilogramów wagi, gdybymy chcieli zmusiæ czarami kilka
bezdomnych psów do zejcia nam z drogi; nawet wtedy wszystko
posz³oby nie tak, kundle za pad³yby trupem na miejscu. £atwiej
wrzasn¹æ i postraszyæ je kijem. Jestem pewien, ¿e nie zapomnia³e
o swoich cierpieniach, których dozna³e przed trzema laty po mani-
pulacjach z pogod¹ w zatoce Abukir. Twoje oczy wypali³y siê ni-
czym daktyle pozostawione zbyt d³ugo na s³oñcu, a twoje nogi
!
Jak powiedzia³e, nie zapomnia³em stwierdzi³ zimno Mistrz,
kieruj¹c na Romanellego swój wzrok, który ju¿ uleg³ nieznacznej
poprawie; ten drgn¹³ bezwiednie, co mu siê zawsze zdarza³o, gdy
dostrzega³ w oczach Mistrza g³êbok¹, bezsensown¹ nienawiæ. Tak
siê sk³ada, ¿e choæ bêdê przy tym porednio obecny, jeden z was
musi dokonaæ tego aktu magii, gdy¿ powinien on siê odbyæ bardzo
blisko samego serca Imperium Brytyjskiego, a wiêc w Londynie; nie-
stety stan mego zdrowia nie pozwala na podró¿. Choæ wyposa¿ê was
w najsilniejsze rodki i amulety, spe³nienie tego zadania, jak sugero-
wa³e, odbije siê w znacznej mierze na osobie maga. Bêdziecie ci¹-
gn¹æ s³omki spod obrusa na stole, a temu, który wyci¹gnie krótsz¹,
przypadnie w udziale dokonanie tego czynu.
Fikee i Romanelli wlepili wzrok w dwa patyczki wystaj¹ce spod
materia³u, a potem popatrzyli na siebie.
18
Strona 16
Có¿ to za akt? spyta³ Fikee.
Wiecie, ¿e nasi bogowie ju¿ odeszli. Przebywaj¹ teraz w Tuau-
cie, podziemnym wiecie, a na jego wrota napiera od osiemnastu
wieków si³a, której nie pojmujê, ale jestem pewien, ¿e ma ona zwi¹-
zek z chrzecijañstwem. Bogiem owego wiata i wrót jest Anubis,
pozbawiony jednak postaci, w jakiej móg³by siê tu pojawiæ. Sie-
dzisko Mistrza przesunê³o siê nieznacznie i starzec na chwilê przy-
mkn¹³ oczy z bólu. W Ksiêdze Tota powiedzia³ w koñcu chrapli-
wie znajduje siê zaklêcie; jest to inwokacja do Anubisa, za której
przyczyn¹ mo¿e on przenikn¹æ w maga. Pozwoli to bogu przyj¹æ
wasz¹ postaæ fizyczn¹. Wypowiadaj¹c owo zaklêcie, bêdziecie jed-
noczenie spisywaæ inne, wymylone przeze mnie, a które otworzy
wrota miêdzy dwoma wiatami; uczyni to wy³om nie tylko w murze
mierci, ale i w murze czasu, i je¿eli wszystko siê powiedzie, roze-
wr¹ siê one w podziemnym wiecie sprzed czterdziestu trzech wie-
ków, kiedy to bogowie i ja mielimy pe³niê w³adzy.
Zapad³a cisza, trwaj¹ca dostatecznie d³ugo, by siedzisko Mistrza
przesunê³o siê o kilka nastêpnych i bolesnych dla maga centymetrów.
W koñcu Fikee przemówi³:
A co siê stanie potem?
Potem odpar³ Mistrz szeptem, który obieg³ echem kolist¹ kom-
natê bogowie Egiptu pojawi¹ siê znienacka we wspó³czesnej An-
glii. ¯ywy Ozyrys i Rae porannego nieba zamieni¹ chrzecijañskie
wi¹tynie w gruzy, Horus i Konsu po³o¿¹ sw¹ transcedentn¹ si³¹ kres
wszystkim obecnie toczonym wojnom, a monstra Set i Sebek po¿r¹
tych wszystkich, którzy omiel¹ siê stawiaæ opór! Egipt odzyska he-
gemoniê, a wiat znowu stanie siê czysty i nowy.
A jak¹ rolê móg³by ty, czy te¿ my, odegraæ w tym czystym, no-
wym wiecie?, pomyla³ Romanelli.
Czy to wszystko jest mo¿liwe, czy jeste tego wszystkiego pe-
wien? spyta³ z wahaniem Fikee. W koñcu wiat by³ ju¿ niegdy
m³ody, a starzec nie mo¿e zmieniæ siê w ch³opca, podobnie jak wino
nie mo¿e staæ siê na powrót sokiem z winogron. Dostrzeg³, ¿e Mistrz
pa³a coraz wiêkszym gniewem, ale mówi³ zdesperowany dalej: Czy
absolutnie nie mo¿na
zaadaptowaæ siê do nowych warunków i bo-
gów? A jeli czepiamy siê ton¹cego statku?
Mistrz dozna³ ataku wciek³oci, lini¹c siê i be³kocz¹c bezradnie.
Jeden z woskowych pos¹gów drgn¹³ i zacz¹³ poruszaæ szczêkami.
Zaadaptowaæ? wrzasnê³o g³osem Mistrza woskowe gard³o.
Chcesz przyj¹æ chrzest? Czy wiesz, co on z ciebie uczyni? Zniszczy
19
Strona 17
twoj¹ moc, bêdziesz jak æma w ogniu! Wciek³y potok mowy spra-
wia³, ¿e woskowe usta pêka³y. Ton¹cy statek? Ty cuchn¹cy, tchórz-
liwy pomiocie martwej ladacznicy! Nie ma znaczenia, czy zatonie,
czy zaton¹³, czy ju¿ tonie! Pop³yniemy nim. Wola³bym staæ u steru
tego zatopionego statku, ni¿ gniæ na pok³adzie nowego! Czy mam
kha
kha
kha
jêzyk i wargi woskowej postaci odpad³y pod
wp³ywem wci¹¿ ¿ywego oddechu.
Przez kilka chwil Mistrz i jego ushabti mamrotali jednoczenie,
a¿ w koñcu starzec odzyska³ panowanie nad sob¹, pos¹g za umilk³.
Czy mam ciê uwolniæ, Amenofisie? spyta³.
Romanelli przypomnia³ sobie z niepokoj¹c¹ jasnoci¹, jak kiedy
jeden z wiekowych s³ug Mistrza uwolni³ siê nagle z magicznych wiê-
zów swego pana; cz³owiek ten w ci¹gu zaledwie kilku minut uwi¹d³,
upad³, sczez³, rozsypa³ siê na kawa³ki, a w koñcu obróci³ siê w po-
pió³; lecz od obrazu mierci i rozk³adu straszniejsze by³o to, ¿e cz³o-
wiek ten ca³y czas zachowa³ wiadomoæ
a jego agonia wydawa³a
siê straszliwsza od mierci w p³omieniach.
Cisza w komnacie przeci¹ga³a siê, zak³óca³ j¹ tylko odg³os wo-
skowego jêzyka uderzaj¹cego o posadzkê.
Nie wyrzek³ w koñcu Fikee. Nie.
A zatem nale¿ysz do mej za³ogi i bêdziesz pos³uszny. Mistrz
uczyni³ gest s³abym ramieniem. Wyci¹gnij s³omkê.
Fikee spojrza³ na Romanellego, który sk³oni³ siê tylko i wskaza³
na stó³, jakby chcia³ powiedzieæ: Najpierw ty. Fikee podszed³ i wy-
ci¹gn¹³ jedn¹ z dwóch s³omek. By³a oczywicie krótsza.
Mistrz wys³a³ ich do ruin Memfis, by skopiowali z ukrytego ka-
mienia hieroglify, dziêki którym poznaj¹ jego prawdziwe imiê. Tutaj
równie¿ prze¿yli szok, gdy¿ widzieli kamieñ z imieniem Mistrza
ju¿ wczeniej, przed wieloma wiekami. Wtedy widnia³y na nim dwa
symbole: ogieñ p³on¹cy w misie, a za nim sowa i krzy¿ z pêtl¹. Wy-
mawia³o siê to Czacza-em-Ankh, Si³a ¯ycia; lecz teraz na staro¿yt-
nym kamieniu widnia³y inne znaki: trzy rysunki w kszta³cie paraso-
li, ma³y ptak, sowa, stopa, znów ptak i ryba nad limakiem. Kaibi-
tu-em-Betu-Tuf przeczyta³ Romanelli i przet³umaczy³ w mylach:
Cienie nienawici.
Pomimo piek¹cego skwaru pustyni poczu³ ch³ód, lecz przypomnia³
sobie istotê, która jêcz¹c i wij¹c siê zamienia³a siê w py³, wiêc tylko
zacisn¹³ usta i skopiowa³ imiê.
20
Strona 18
Gdy powrócili do Kairu, Mistrz opóni³ wyjazd Romanellego do
Turcji, by móc stworzyæ za pomoc¹ magicznego p³ynu jego replikê.
¯ywy z pozoru sobowtór, czy te¿ ka, zosta³ powo³any do ¿ycia, by
udaæ siê do Anglii wraz z Fikeem i dopomóc w przywo³aniu Anubi-
sa, ale wszyscy trzej wiedzieli, ¿e mia³ przede wszystkim pe³niæ rolê
stra¿nika i zapobiec ewentualnemu zaniedbaniu obowi¹zków. A po-
niewa¿ ta dziwaczna para mia³a zamieszkaæ a¿ do nadejcia Ksiêgi
i flakonika z krwi¹ Mistrza, wród Cyganów ze szczepu Fikeego,
Amenofis ochrzci³ ka imieniem Romany, czyli s³owem, zbli¿onym
do tego, jakim Cyganie okrelali swój jêzyk i kulturê.
Z namiotu znowu dobieg³o wycie; tym razem przypomina³o bardziej
dwiêk, jaki wydaj¹ kawa³ki metalu pocierane o siebie ni¿ odg³os doby-
waj¹cy siê z gard³a ¿ywej istoty. Stawa³ siê stopniowo coraz g³oniejszy
i wy¿szy. Przez chwilê, podczas której Romany zauwa¿y³ têpo, ¿e rzeka
trwa w bezruchu niczym tafla pomarszczonego szk³a, to dzwonienie,
zgrzytanie utrzymywa³o siê na najwy¿szej nucie, wype³niaj¹c swym
brzmieniem okolicê. Po chwili wyda³o mu siê, ¿e co pêk³o, jakby rozbi-
³a siê nad nimi ogromna kula, cicho, lecz wyczuwalnie. Upiorne wycie
te¿ ucich³o i gdy rozproszone dwiêki niknê³y w oszala³ym, rozpaczli-
wym szlochu, Romany poczu³, jak powietrze odzyskuje swe normalne
cinienie, a namiot, jakby cz¹steczki czarnej tkaniny straci³y nagle swe
w³aciwoci, rozb³ysn¹³ jasno¿ó³tym p³omieniem.
Romany ruszy³ biegiem wzd³u¿ brzegu, drogê owietla³ mu blask
ognia; parz¹c sobie palce odsun¹³ na bok p³on¹c¹ po³ê przy wejciu
i wskoczy³ do zadymionego wnêtrza. W k¹cie tkwi³ skulony i wstrz¹-
sany ³kaniem Fikee. Romany zamkn¹³ Ksiêgê Tota, w³o¿y³ do z³ote-
go pude³ka, nastêpnie wepchn¹³ je pod pachê i wyszed³ chwiejnym
krokiem na zewn¹trz.
Gdy oddala³ siê ju¿ od intensywnego gor¹ca, odwróci³ siê s³ysz¹c
za plecami warczenie i popiskiwanie. Fikee wyczo³ga³ siê z namiotu
i zacz¹³ tarzaæ siê po ziemi, chc¹c najwidoczniej ugasiæ tl¹ce siê na
nim ubranie.
Amenofisie! zawo³a³ Romany, przekrzykuj¹c szum ognia.
Fikee wsta³ i obrzuci³ towarzysza têpym spojrzeniem, jakby go
nie poznawa³, po czym przechyli³ do ty³u g³owê i zawy³ jak szakal do
ksiê¿yca.
Romany natychmiast siêgn¹³ pod p³aszcz i wyci¹gn¹³ dwa pisto-
lety ska³kowe. Wycelowa³ jeden z nich i wypali³. Fikee, zgiêty wpó³,
przelecia³ dwa metry do ty³u i usiad³ ciê¿ko na ziemi; w chwilê pó-
niej przekrêci³ siê na bok i pomkn¹³ na czworakach w ciemnoæ.
21
Strona 19
Romany wycelowa³ drugi pistolet, najdok³adniej jak tylko potra-
fi³, i ponownie wypali³, lecz podskakuj¹ca postaæ nie zatrzyma³a siê
i niebawem zniknê³a.
Do diab³a wyszepta³ Romany. Umrzyj tam gdzie, Ameno-
fisie. Jeste nam to winien.
Spojrza³ w niebo nie dostrzeg³ ladu nadchodz¹cych bogów;
wpatrywa³ siê dostatecznie d³ugo w zachodni horyzont, by stwier-
dziæ z ponur¹ satysfakcj¹, ¿e s³oñce nie ma zamiaru siê pokazaæ.
Potrz¹sn¹³ znu¿ony g³ow¹.
Tak to zwykle bywa z czarami w dzisiejszych czasach, pomyla³ z go-
rycz¹, co tam zadzia³a³o, choæ cel nie zosta³ osi¹gniêty.
W koñcu schowa³ pistolety, podniós³ Ksiêgê i ruszy³ powoli w stro-
nê cygañskiego obozu. Nawet psy siê pochowa³y i Romany, id¹c do
namiotu Fikeego, nie napotka³ nikogo. Gdy znalaz³ siê w rodku,
od³o¿y³ z³ote pude³ko, zapali³ lampê, po czym d³ugo w nocy, pos³u-
guj¹c siê wahad³em, poziomic¹, teleskopem i kamertonem, dokonu-
j¹c mnóstwa obliczeñ, zarówno geometrycznych, jak i alchemicznych,
stara³ siê okreliæ, do jakiego stopnia czar móg³ zadzia³aæ.
22
Strona 20
Rozdzia³ 1
A zatem có¿ pozostaje w tym niepowstrzymanym strumieniu
z niesionych jego nurtem rzeczy, na których tak bardzo zale¿y cz³owiekowi?
To tak, jakby kto zakocha³ siê w jednym z lec¹cych w górze wróbli,
który ju¿ zd¹¿y³ znikn¹æ sprzed oczu.
Marek Aureliusz
Kierowca BMW podjecha³ szybko i p³ynnie do krawê¿nika, zaha-
mowa³ i wy³¹czy³ wiat³a. Brendan Doyle wychyli³ siê i spojrza³ na
ogrodzon¹, pokryt¹ kamieniami rozleg³¹ posesjê, przed któr¹ siê za-
trzymali. Tonê³a w jaskrawym blasku elektrycznych lamp zawieszo-
nych na s³upach. S³ychaæ by³o ha³as pracuj¹cych gdzie niedaleko
maszyn.
Dlaczego siê zatrzymalimy? spyta³ nieco bezradnie.
Kierowca wysiad³ z samochodu i otworzy³ tylne drzwi po stronie
Doylea. Nocne powietrze by³o zimne.
Tu w³anie przebywa pan Darrow wyjani³. Proszê pozwo-
liæ, ja to wezmê doda³, bior¹c walizkê Doylea.
W czasie dzisiêciominutowej jazdy z lotniska Heathrow Doyle siê
nie odzywa³, ale teraz zdenerwowanie by³o silniejsze ni¿ niechêæ
przyznania siê, jak niewiele wiedzia³ o swojej sytuacji.
Ja, hm, z tego, co mówili ci dwaj panowie, z którymi spotka-
³em siê w Fullerton, w Kalifornii, wywnioskowa³em, ¿e mój pobyt
tutaj ma co wspólnego z Samuelem Taylorem Coleridgeem po-
wiedzia³ niemia³o, gdy zbli¿ali siê do furtki w ogrodzeniu z drucia-
nej siatki. Czy mo¿e wie pan
o co dok³adnie chodzi?
Jestem pewien, ¿e pan Darrow wyjani wszystko wyczerpuj¹-
co odpar³ kierowca, który teraz, gdy jego rola na tym etapie dobie-
23