Mistrz Harfiarzy z Pern - McCAFFREY ANNE
Szczegóły |
Tytuł |
Mistrz Harfiarzy z Pern - McCAFFREY ANNE |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Mistrz Harfiarzy z Pern - McCAFFREY ANNE PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Mistrz Harfiarzy z Pern - McCAFFREY ANNE PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Mistrz Harfiarzy z Pern - McCAFFREY ANNE - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Anne McCaffrey
Mistrz Harfiarzy z Pern
tom XIVPrzeklad: Katarzyna Przybos
Tytul oryginalu: The Masterpieces of Pern
Ksiazke te z serdecznym uczuciem dedykujezawsze uroczej i zawsze pomocnej Shelly Shapiro,
jej mezowi Tomowi Hitchinsowi
i ich corce, Adriannie.
Rozdzial I
-Jedno jest pewne - powiedziala kwasno Betrice, ciasno zawijajac piszczacego, wierzgajacego noworodka w cienki bawelniany becik, ktory jego matka utkala wlasnie na te okazje - odziedziczyl po tobie pluca, Petironie. Trzymaj! Musza teraz wygodnie ulozyc Merelan.Wrzeszczace dziecko, ktorego twarzyczka z wysilku przybrala kolor cegly, a piastki zacisnely sie kurczowo, znalazlo sie w ramionach przerazonego taty.
Kolyszac malenstwo na reku, tak jak podpatrzyl to u innych ojcow, Petiron podszedl do okna, by dobrze przyjrzec sie pierworodnemu.
Nie spostrzegl, ze polozna z pomocnica popatrzyly na siebie znaczaco; nie widzial tez, ze mlodsza z kobiet wyszla cicho po uzdrowicielke. Merelan wciaz krwawila. Polozna podejrzewala, ze cos sie w niej naderwalo: porod byl posladkowy, a do tego dzieciak mial duza glowe. Przylozyla do szczuplych bioder Merelan lod zawiniety w recznik. Porod byl dlugi. Merelan lezala bezwladnie w lozku, wyczerpana i blada; wysilek wyostrzyl rysy jej twarzy. Wygladala, jakby braklo jej krwi, a to dodatkowo niepokoilo Betrice. Transfuzje byly bardzo ryzykowne; mimo podobienstwa koloru, krew roznych osob miala bardzo odmienne cechy. Kiedys, dawno temu uzdrowiciele wiedzieli, jak wykryc te roznice i dopasowac wlasciwy rodzaj krwi. Przynajmniej tak mowiono.
Betrice od poczatku wiedziala, ze Merelan bedzie miala trudnosci z urodzeniem, bo wyczula wielkosc dziecka w macicy, wiec poprosila cechowa uzdrowicielke, by czekala w gotowosci. W skrajnych sytuacjach stosowano pewien roztwor soli, ktory pomagal przy utracie duzej ilosci krwi.
Betrice popatrzyla w strone okna. Mimo wszystko usmiechnela sie lekko, patrzac na zabiegi niedoswiadczonego ojca. Moze Petiron i jest harfiarzem, moze i potrafi grac godzinami na Zgromadzeniach, ale o ojcostwie musi sie jeszcze wiele nauczyc. Ach, jesli juz o to chodzi, to ma szczescie, ze w ogole urodzil mu sie syn... przeciez Merelan juz trzy razy ronila w poczatkach ciazy. Niektore kobiety sa stworzone do licznych porodow, ale ta spiewaczka do nich nie nalezala.
Merelan otworzyla oczy, ktore zablysly z radosci na dzwiek donosnych wrzaskow noworodka.
-Widzisz, juz jest na swiecie i nic mu nie brakuje, wiec odprez sie, Spiewaczko - powiedziala Betrice, gladzac japo policzku.
-Moj syn... - szepnela Merelan. Jej glos o magicznym uroku byl zachrypniety z wyczerpania. Odwrocila glowe w strone, z ktorej dochodzil placz dziecka, a jej palce zacisnely sie na poplamionym przescieradle.
-Juz zaraz, Spiewaczko. Tylko cie umyje.
-Musze go wziac na rece... - Glos Merelan byl slaby, ale wyrazal gorace pragnienie.
-Bedziesz miala dosc czasu, by go potrzymac, Merelan - powiedziala Betrice surowym, ale uspokajajacym tonem. - Obiecuje. - I mam nadzieje, ze nie klamie ci prosto w oczy, dodala w myslach.
W tym momencie weszla Sirrie wraz z uzdrowicielka. Betrice odetchnela z ulga widzac, ze Ginia niesie butle przezroczystego plynu, ktory mogl zdecydowac o zyciu lub smierci mlodej matki.
-Petironie, wez tego wrzeszczacego smarkacza i pokaz go wszystkim - polecila Ginia, rzuciwszy okiem na ojca, nerwowo przestepujacego z nogi na noge. - Caly Cech chce go zobaczyc na wlasne oczy. Nikt naturalnie nie watpi, ze maly juz przyszedl na swiat, te plucka daly o sobie znac. Idz juz!
Petiron tylko na to czekal. Staral sie w miare mozliwosci pomagac przy dlugim porodzie, a teraz rozpaczliwie potrzebowal napic sie czegos na uspokojenie. Pod koniec strasznie sie bal o Merelan, zwlaszcza juz po wydaniu dziecka na swiat, gdy lezala taka skurczona i drobna na zakrwawionym lozku. Gdyby cos poszlo nie tak, Betrice kazalaby mu wyjsc, byl tego pewien! Byl pewien rowniez tego, ze nigdy wiecej nie narazi Merelan na takie zagrozenie. Nie mial pojecia, ze rodzenie dzieci jest takie trudne.
-Alez ma pluca! - powiedziala Ginia z wymuszonym usmiechem. Pochylila sie, by zbadac Merelan. - Ano rzeczywiscie, jest pekniecie.
Mozesz jej dac fellis od razu, Betrice. Sirrie, przymocuj jej ramie do tej rozwidlonej deski. Potrzeba jej plynow. Nie moge odzalowac, ze nie wiem nic wiecej o tym calym przetaczaniu krwi. To by jej sie najbardziej przydalo, bo stracila jej bardzo duzo. Sirrie, sama wiesz, jak znalezc zyle tym kolcem, ale jesli ci sie nie uda, zaraz mi powiedz.
Sirrie kiwnela glowa i zabrala sie do dziela, a Ginia najlepiej jak mogla zaszyla rozdarte cialo. Protesty dziecka wciaz bylo slychac w pokoju, mimo odleglosci dzielacej go od glownej Sali.
-Ona nie poddaje sie dzialaniu fellisu, Ginio - powiedziala Betrice z niepokojem w glosie.
-Co mowi?
-Ze chce dziecko - odpowiedziala polozna i dodala bezglosnie, samym ruchem warg, zeby tylko Ginia wiedziala, co mowi: - Jest pewna, ze umrze.
-Nie umrze, poki ja tu jestem - padla gwaltowna odpowiedz. - Przynies dziecko. Nie zaszkodzi jej, jak maly troche possie, dzieki temu szybciej obkurczy sie macica. Tak czy siak, to ja uspokoi, a zalezy mi, zeby teraz mozliwie najbardziej sie odprezyla.
Betrice wyszla poszukac Petirona i wrocila z protestujacym glosno niemowlakiem na rekach, szeroko usmiechnieta na widok jego witalnosci.
-Ten maly tyle ma checi do zycia, ze i matce jej udzieli - zapewnila, kladac niemowle u boku Merelan, ktora instynktownie otoczyla je prawym ramieniem. Maly bez pomocy znalazl piers. Jego matka westchnela z ulga.
-Och, przysiegam, to dziala - powiedziala Betrice, zdumiona naglym rumiencem na policzkach spiewaczki.
-Widzialam juz dziwniejsze rzeczy - odpowiedziala Ginia, podnoszac na nia wzrok. - No coz, to wszystko, co moglam zrobic... poza tym, ze bede musiala ostrzec Petirona, ze ona nie moze miec wiecej dzieci. Nie sadze, by donosila ciaze, ale on i tak bedzie musial sie ograniczac.
Trzy kobiety usmiechnely sie do siebie, bo cala Warownia wiedziala, jak bardzo zakochana w sobie jest ta para: wystarczy powiedziec, ze doskonale wiedziano, czyje uczucie slawia te ballady milosne, ktore krazyly po calym Pemie.
-Mamy pod reka wszystkie talenty z calego kontynentu, wiec Petiron nie musi sam plodzic calego choru - dodala Ginia i wyprostowala sie.
Kobiety sprawnie przescielily lozko. Merelan ledwie drgnela. Dziecko mocno sie do niej przytulilo. Wreszcie Ginia i Betrice uznaly, ze mozna ja zostawic pod opieka Sirrie, bo chociaz spala, ale wygladala o wiele mniej mizernie.
-Jedno ci powiem - zwierzyla sie Betrice uzdrowicielce - ona wcale nie bedzie zadowolona z tego, ze musi poprzestac na jednym dziecku.
-Postaramy sie, zeby wziela kogos na wychowanie. Dzieci powinny miec rodzenstwo, tym bardziej ze Merelan bedzie rozpieszczac tego malego. Pamietaj o tym w przyszlym roku. To znaczy jesli ona wroci do sil.
Betrice parsknela lekcewazaco:
-Dojdzie do siebie. Musze przeciez dbac o swoja reputacje. - Nie ty jedna!
To Petiron nie zgodzil sie, by jego zona brala cudze dzieci na wychowanie. Z trudem znosil koniecznosc dzielenia sie nia z wlasnym synem i nie wierzyl innym rodzicom, ktorzy zapewniali go, ze maly Robinton - bo tak go nazwano ku czci ojca Merelan, Roblyna - jest dobrym i niewymagajacym dzieckiem.
-Zawsze mi sie wydawalo, ze Petiron ma wielkie serce! - powiedziala kiedys Betrice do meza, Mistrza Harfiarzy Gennella.
-A co, zmienilas zdanie? - zapytal, nieco zaskoczony. Zamilkla na chwile, wydymajac usta, bo nie miala plotkarskiego usposobienia.
-Powiedzialabym, ze jest zazdrosny o to, ze Merelan poswieca czas Robiemu.
-Naprawde?
-To nic waznego, tym bardziej, ze ona chyba zdaje sobie sprawe z tej niecheci i stara sie wszystko zalagodzic. Ale mloda Mardy ma nastepne dziecko, choc jej radzilam, by z tym poczekali, bo trzecie nie ma nawet jeszcze pelnego Obrotu... - Betrice westchnela z irytacja. - Merelan moglaby jej pomoc...gdyby Petiron sie temu tak ostro nie sprzeciwial.
-Ile ma maly Robinton?
-Nastepnego Trzeciego Dnia skonczy pelen Obrot i juz chodzi, taki jest silny. Merelan bez trudu moglaby zajac sie za dnia niemowlakiem w kolysce. Robie nie sprawia klopotu, jest rownie slodki, jak jego matka. - Betrice rozpromienila sie z niemal macierzynska duma.
-Zostaw ich na jakis czas w spokoju, Betrice - stwierdzil Gen- nell. - Wszyscy tak sie emocjonuja nowa Kantata o Morecie, ktora Petiron pisze na Koniec Obrotu dla Merelan jako solistki.
-Wcale mi sie nie podoba, ze ona nad tym tak ciezko pracuje, wiesz, Gen? Prawda jest taka, ze ona jeszcze nie calkiem doszla do siebie po tym trudnym porodzie...
Gennel poklepal zreczna dlon swojej zony.
-Petiron napisal te muzyke dla niej, na calym Pernie nie ma drugiego sopranu o takiej skali. Doskonale rozumiem, ze jest zazdrosny o kazdego, kto zajmuje jej cenny czas.
-Chyba ze chodzi o niego samego, prawda?
-Wiesz, jest wiele drog wiodacych do tego samego celu - spojrzal na nia, poczekal, az spotkaja sie wzrokiem i usmiechnal sie.
-A ty znow o tym samym? - odpowiedziala bez gniewu, cieplym tonem. Gennel zostal Mistrzem Harfiarzy nie tylko dlatego, ze potrafil zagrac na kazdym pernenskim instrumencie.
-Nie - odparl wesolo - ale zajme sie czym innym, skoro mi uprzejmie zwrocilas uwage na te sprawe. Petiron to porzadny czlowiek, sama wiesz. I naprawde kocha tego chlopaka.
Betrice zacisnela usta.
-Kocha, mowisz?
-Watpisz w to? Popatrzyla na meza krytycznie.
-Watpie - odpowiedziala, zaciskajac palce na jego ramieniu. - Moge go porownac z toba, a ty z rowna przyjemnoscia zajmowales sie pierwszym dzieciakiem z naszej piatki, co ostatnim, na czym one bardzo skorzystaly. Wiesz, Petiron od czasu do czasu zaglada do lozeczka albo popatrzy na malego, gdy ten drepce po dziedzincu, pod warunkiem, ze ktos akurat przypomni mu, ze ma syna.
Gennel skubnal sie w dolna warge i pokiwal glowa.
-Tak, chyba rozumiem, o co ci chodzi. Sadze jednak, ze obciazenie Merelan maluchem Mardy nie zaradzi na ojcowskie roztargnienie... szczegolnie teraz, gdy Petiron tak mocno sie zaangazowal w proby na Koniec Obrotu.
-Ach, te proby! Miejmy nadzieje, ze nie wykonczy w ten sposob swojej zony przed koncertem.
-Tego moge dopilnowac - odparl zywo Gennell - i dopilnuje. A teraz zmykaj.
Gdy sie odwrocila, udalo mu sie dac jej serdecznego klapsa w pupe, zanim na nowo pograzyl sie w trudnym zadaniu przydzielania nowo mianowanych czeladnikow do pracy w tych warowniach i siedzibach cechow, ktore czekaly na ich uslugi.
Merelan spiewala napisana dla niej przez meza trudna role Morety w kantacie na Koniec Obrotu, pokonujac kadencje tak latwo, jakby byly to zwykle wokalizy. Cieplo jej glosu i swoboda wykonania oczarowaly widownie, wlacznie z samym Petironem. Nawet mieszkancy Cechu, ktorzy slyszeli ja na probach i doskonale zdawali sobie sprawe z mozliwosci jej glosu, zgotowali Merelan owacje na stojaco, zachwyceni umiejetnosciami spiewaczki. Nie tylko wypracowala doskonala kontrole oddechu, wspierajaca koloraturowy sopran, ale potrafila takze tchnac w spiew tyle uczucia, ze w wielu oczach zablysly lzy, gdy stopniowo cichl jej glos, po tym, jak Moreta ze swoja smoczyca wskoczyly w pomiedzy podczas ostatniego, pechowego przelotu. Wladca i Wladczyni Warowni Fort byli tak zachwyceni, ze weszli na scene, chcac sie upewnic, ze spiewaczka uslyszy ich komplementy.
Petiron usmiechal sie od ucha do ucha, gdy Merelan skromnie przyjmowala zachwyty, przypominajac wszystkim subtelnie, jaka radosc sprawilo jej wykonywanie muzyki napisanej przez meza. Nawet nie zauwazyl, jak zbladla. Dostrzegla to jednak Betrice, ktora w krotkiej przerwie, gdy ze sceny schodzily osoby nie wystepujace w nastepnej czesci koncertu, dala spiewaczce silny srodek regenerujacy. Merelan miala tez spiewac w drugiej czesci wieczoru, ale juz mniej meczace partie. Zeszla jednak ze sceny na czas, gdy wystepowal meski chor.
Betrice obserwowala spiewaczke przez caly czas i dostrzegla, ze bladosc powoli ustepowala z jej twarzy. A gdy wstala, by zaspiewac kontrapunkt do finalowego wejscia, wygladala na duzo silniejsza.
Po zakonczeniu wystepow, gdy uprzatano Sale na tance, Wladczyni Warowni, Winalla, podeszla do Betrice.
-Czy Mistrzyni Spiewaczka dobrze sie czuje, Betrice? Tak drzala, gdy rozmawiala ze mna i z Grogellanem, ze balam sie puscic jej dlon.
-Mam dla niej tonik regenerujacy - odparla Betrice mozliwie najbardziej neutralnym tonem. To milo, ze Lady Winalla tak sie troszczy o Merelan, ale jej slabosc to wewnetrzna sprawa Cechu, a nie Warowni. - Tyle z siebie daje w spiewie, prawda?
-Ano coz, skoro tak twierdzisz - odparla Winalla. Spokojnie godzac sie na te zdawkowa odpowiedz, poszla porozmawiac z innymi goscmi.
Jeden Petiron z calego Cechu zdziwil sie, ze Merelan wkrotce przeziebila sie powaznie, przy czym meczyly ja napady szarpiacego kaszlu.
-Czasem zdaje mi sie, ze ten czlowiek zainteresowal sie nia jedynie ze wzgledu na glos - jadowicie powiedziala Betrice do Gennella, gdy wrocila do mieszkania z dyzuru przy chorej spiewaczce.
-Niewatpliwie ma to znaczenie dla naszego oficjalnego kompozytora - odparl Gennell. - Nikt inny nie bylby w stanie przebrnac przez jego karkolomne partytury, nikt tez nie ma takiej skali glosu, by je wyspiewac. Jednak on widzi w niej o wiele wiecej - odchrzaknal. - Jej uroda oczarowala go od chwili, gdy Merelan przyjechala do nas z Poludniowego Bollu na szkolenie. Wlasciwie zakochal sie, zanim jeszcze odkrylismy jej cudowny glos. - Zapatrzyl siew ciemnosc poza kregiem swiatla rozjarzonych przy lozku zarow, wspominajac moment, kiedy pierwszy raz poslyszal, jak Merelan bez wysilku spiewa gamy. Caly Cech przerwal wtedy prace, by tego posluchac.
Betrice zachichotala, wsuwajac sie pod nowe futra, ktore dostali w prezencie na Koniec Obrotu od wszystkich cechowych czeladnikow. Skorki pozszywano razem w przepiekny wzor. Pozwolila, by dlon swobodnie opadla na miekkie futro przy obszyciu.
-Nigdy w zyciu nie widzialam, zeby kogos tak trafilo - powiedziala. - Po prostu gapil sie na nia. Ona tez nie mogla od niego oczu oderwac. Wiesz przeciez, ze jest atrakcyjny, choc moze nazbyt powazny. Moze i dobrze, ze to nie on, tylko August uczyl ja spiewu, bo nigdy nie przeszlaby przez wszystkie wokalizy.
-Pamietasz, jak Petiron krecil sie po dziedzincu, zeby tylko posluchac jej glosu, jakby nie mial nic do roboty? - dodal Gennell, wyciagajac reke, by zamknac zary. Z nawyku poklepal Betrice po ramieniu, a potem piescia wygniotl w poduszce miejsce na glowe.
Gdy Gennell wreszcie uznal, ze rozwiazal problem przydzialow czeladnikow na placowki, kilka gospodarstw zglosilo sie z prosba o wyszkolonych harfiarzy, ktorych po prostu nie mial. Zima byla sroga i nie sposob bylo prosic czeladnikow, by wedrowali od gospodarstwa do gospodarstwa i dzielili czas, spedzajac w kazdym z nich po cztery siedmiodnie. Kazda rodzina miala prawo do nauki Ballad Instruktazowych, aby nie zaistnialy zadne nieporozumienia co do tego, czego sie od niej oczekuje i kiedy.
Z nostalgia pomyslal o czasach odleglych o kilka setek Obrotow, kiedy szesc Weyrow na Pemie pomagalo wiekszym Cechom, przewozac ludzi i towary na smokach. Mieszkancy wschodniego wybrzeza w dalszym ciagu mieli Benden Weyr, wiec lord Maidir z duma latal na smoku do odleglych Warowni i na Zgromadzenia, kiedy zachodzila taka potrzeba. Ale Fort Weyr byl pusty od czterech wiekow i nikt wlasciwie nie wiedzial, czemu tak sie stalo.
Gennell zajrzal kiedys do Kronik przechowywanych w archiwach Cechu Harfiarzy i w Warowni Fort, byl tam jednak tylko jeden zapis, powstaly wkrotce po zakonczeniu Przejscia: "Mistrza Harfiarzy wezwano do Weyru Fort piatego dnia siodmego miesiaca, pierwszego Obrotu po Przejsciu".
I tyle: krotka, nic nie mowiaca notatka. W innych przypadkach, gdy Mistrza Harfiarzy wzywano do Weyru, zawsze podawano dluzsze wyjasnienia.
Nastepnego zapisu dokonal owczesny Mistrz Harfiarzy, Creline, w pelne dwa miesiace pozniej, kiedy wyladowane wozy z zaopatrzeniem z Warowni Fort dotarly zgodnie z harmonogramem do Weyru i zastaly tam pustke; nic, tylko skorupy starych garnkow na kupie smieci. Inni wladcy Warowni zauwazyli, ze flagi, ktore oznaczaly prosbe o smoczy transport, pozostaly bez odpowiedzi. Choc ubodla ich ta nieuprzejmosc, byli tak zadowoleni, ze wreszcie moga odpoczac po piecdziesieciu Obrotach pelnienia sluzby naziemnej, ze nie zastanawiali sie nawet, czemu na niebie nie pojawiaja sie smoki.
Gdy wszyscy uswiadomili sobie wreszcie, ze piec z szesciu Weyrow stoi pustych, zwolano Narade Wladcow. Wladcy Weyru Benden byli nie mniej zdziwieni niz reszta; calkowicie zaskoczylo ich znikniecie smoczego ludu i z trudem pogodzili sie z tym, ze Benden jest jedynym zagospodarowanym Weyrem.
Snuto rozne domysly. Najpopularniejsza hipoteza sugerowala pojawienie sie tajemniczej zarazy, ktora ogarnela piec Weyrow, zabijajac smoki i jezdzcow. Jej zwolennicy nie potrafili jednak wyjasnic, co stalo sie z jezdzcami i dlaczego zniknely rowniez wszystkie nalezace do nich przedmioty. Benden wyslal nawet skrzydlo, do ktorego jako pasazerowie dolaczyli godni zaufania przedstawiciele Warowni i Cechow, by przeszukac Poludniowy Kontynent, na wypadek gdyby wszystkie piec Weyrow, nie wiedziec czemu, postanowilo przeniesc sie na poludnie, pomimo ryzyka, jakie nioslo ze soba zamieszkanie za morzem.
Przez wiele Obrotow wybuchaly na ten temat dyskusje, a czesto nawet gorace spory, choc nikt przez to nie zblizyl sie ani na jote do prawdy.
Potem Creline wykonal nowy utwor, ktory zatytulowal "Piesn Zagadka", i nakazal wlaczyc go do obowiazkowego kanonu Ballad Instruktazowych. Gennell zakonotowal sobie w pamieci, by przeniesc te piesn z powrotem do ballad, gdyz ktos - lepiej nie wskazywac palcem kto - pozwolil kiedys, by ja pomijano, jeszcze zanim Gennell zostal Mistrzem Harfiarzy. Takie rzeczy zdarzaly sie nieraz, choc nie powinny, zwazywszy na znaczenie, jakie Creline przywiazywal do tej piesni. Dziwny utwor. Melodia jak ze snu. Tak, warto ja przypomniec.
Do nastepnych Opadow Nici pozostalo jeszcze piecdziesiat piec Obrotow. To znaczy, poprawil sie Gennell, jesli w ogole bedzie jakis Opad. Wiele osob bylo przekonanych, ze Nici zniknely na dobre. Powszechnie mniemano, ze Weyry, zobowiazane jakas tajemna umowa, popelnily zbiorowe samobojstwo, pozostawiajac tylko Benden, by kontynuowal smocze tradycje. Dla myslacych ludzi nie bylo w tym ani odrobiny sensu. Na szczescie ja nie bede mial z tym wszystkim do czynienia, jak dlugo bede Mistrzem Harfiarzy, pomyslal Gennell i z westchnieniem ulgi zapadl w sen.
Kaszel Merelan przeszedl w zapalenie pluc wkrotce po Koncu Obrotu. O tej porze, gdy utrzymywala sie mrozna i sniezna pogoda, zawsze wszyscy kichali i pokaslywali. Maly Robinton i Petiron tez sie poprzeziebiali, ale infekcja szybko przestala im dokuczac. Za to kaszel Merelan nie chcial przejsc i rzadko udawalo jej sie przespiewac cala wokalize bez spazmatycznego ataku. Petiron po raz pierwszy zaczaj sie powaznie martwic ojej zdrowie.
Betrice i Ginia tez sie niepokoily, bo spiewaczka szybko stracila kilogramy, ktore przybyly jej po urodzeniu dziecka - i chudla dalej.
-Nie planujecie teraz zadnych powaznych prob, prawda? - zagadnela Ginia Petirona, gdy przyszla z kolejna butelka syropu na kaszel dla Merelan. Pokrecil glowa z pewna niechecia; gdyby nie zachorowal, z pewnoscia zaczalby juz komponowac cos ekstrawaganckiego na Wiosenne Zgromadzenie.
-To bardzo dobrze - dodala - bo przypadkiem wiem, ze Mistrz Harfiarzy szuka kogos, kto uczylby ballad w poludniowym Bollu. Niedaleko rodzinnego gospodarstwa Merelan. Moze poprosilbys go o ten przydzial? Zdaje mi sie, ze kwatery sa tam odpowiednie dla takiej malej rodziny jak wasza. Wlasnie przyjechali do nas kupcy Ritecampa. Moglibyscie sie z nimi zabrac az do Osady Pierie.
Zanim Petiron zdazyl wymyslic uzasadniona wymowke, tlumaczac, ze nie moze przeciez opuscic Cechu Harfiarzy w tym okresie, juz wedrowal ze swoja niewielka rodzina na poludnie. Wszystkie bagaze jechaly na grzbietach jucznych zwierzat, ktore przydzielil im Mistrz Gennell. Dolaczyl do nich rowniez dwa dobre biegusy z hodowli Ruatha. Mistrz Sev Ritecamp z radoscia powital okazje, by przysluzyc sie Cechowi Harfiarzy i obiecal, ze doprowadzi podroznych pod same drzwi Osady Pierie.
-Bylbym tylko wdzieczny, gdyby Mistrz Petiron zechcial co wieczor poswiecic nieco czasu, by poduczyc nasza mlodziez Ballad Instruktazowych. Bardzo by sie im przydalo troche nauki - poprosil Sev grzecznie. - Moglby tez zaspiewac co wieczor przy ognisku jedna czy dwie piesni.
-Rozumie sie samo przez sie - odparla Merelan, gdy Petiron nieco zbyt dlugo wahal sie z odpowiedzia. Mrugnela do meza, wiedzac doskonale, ze nienawidzil wykladania "podstaw" nowicjuszom, podczas gdy ona sama uwielbiala uczyc najmlodszych. Osoba wykladowcy nie miala przeciez zadnego znaczenia, wazne, by dzieci czegos sie nauczyly. Jako Mistrzyni Spiewu, znala wszystkie Piesni i Ballady Instruktazowe rownie dobrze jak sam Petiron.
Najmlodsza corka Ritecampow ma synka w tym samym wieku co Robie, choc tamten maluch nie wyglada tak zdrowo, pomyslala Merelan na wlasny uzytek. Dalma na pewno nie bedzie miala nic przeciw temu, by popilnowac dwoch chlopcow, ktorzy beda sie razem bawic, podczas gdy Merelan bedzie uczyc jej krewnych.
Mistrz Gennell byl zachwycony, ze znalazl mistrza na jeden z przydzialow, choc na krotki czas. Betrice zamienila kilka slow z uzdrowicielem Ritecampow na temat stanu Merelan i pomachala im na pozegnanie wraz z reszta mieszkancow Cechu.
Choc biegusy z Ruathy mialy lagodny chod i dobrzeje wyszkolono, Merelan z poczatku jechala w wygodnym wozie Dalmy, wiedzac, ze nie wystarczy jej sil, by powodowac rozbrykanym wierzchowcem. Petiron, mniej obeznany z biegusami, najczesciej przesiadywal na kozle wozu prowadzacego karawane, rozmawiajac z Sevem Ritecampem, jego ojcem lub wujem, zaleznie od tego, kto w tym dniu byl przewodnikiem. Pomimo zlych przeczuc i poczatkowej niecheci, Petiron wkrotce sie odprezyl i wyprawa zaczela mu sie podobac. Przypadkowo uslyszal pochlebne uwagi na temat swojego biegusa z Ruathy, wiec zaproponowal najstarszemu synowi Seva przejazdzke na tym wierzchowcu; to z kolei przyjaznie usposobilo do niego wszystkich mezczyzn z rodu Ritecampow. Procz tego zaczelo mu sprawiac przyjemnosc wspolne wieczorne muzykowanie; niemal wszyscy mieszkancy trzydziestu wozow karawany grali na jakichs instrumentach, i to na tyle dobrze, ze mogli wykonywac skomplikowane pasaze. Wielu z nich mialo tez dobre glosy, wiec nagle okazalo sie, ze prowadzi cztero- i piecioglosowe linie melodyczne ich ulubionych ballad i piosenek, a takze uczy ich nowszych piesni.
-Sa prawie tak dobrzy, jak uczniowie czwartego roku - powiedzial do Merelan z pewnym zaskoczeniem pod koniec trzeciego wspolnego muzycznego wieczoru.
-Tyle, ze oni to robia dla przyjemnosci - odparla cieplo.
-Nie ma powodu, dla ktorego nie mogliby tego robic jeszcze lepiej. Przyjemnosci im to nie odbierze - odparl, bardzo niezadowolony z tego, ze robila mu subtelne wyrzuty za proby dopracowania grupowego spiewu wedrownych kupcow.
-Nie ruszaj sie, bede cie smarowac balsamem - odpowiedziala i mocno przytrzymala go za podbrodek, wklepujac w policzki i nos kojaca masc przeciw podraznieniom skory, ktora od kogos dostal.
Patrzac na nia z takiej bliskosci, dostrzegl, ze blade policzki nieco porozowialy, choc w dalszym ciagu dolegal jej tak gwaltowny kaszel, ze az drzal na mysl, jak bardzo moze to zaszkodzic strunom glosowym. Ale napiecie, widoczne ostatnio wokol jej oczu i ust, nieco zelzalo.
-Dobrze sie czujesz, Mere? - spytal, obejmujac ja za ramiona.
-Naturalnie, ze tak. Przeciez spelnilo sie jedno z marzen mojego dziecinstwa! Zawsze chcialam podrozowac z wedrownymi handlarzami.
Obdarzyla go szerokim usmiechem, od ktorego w obu policzkach pojawily sie doleczki. Po raz pierwszy od czasu ciazy zaczela przypominac jego Merelan. Wzial ja w ramiona i przytulil, pamietajac, by zrobic to delikatnie. Czul, jak bardzo jest wychudzona. Zapragnal tego, czego nie mogl dostac... i juz mial j a stanowczo odsunac od siebie, kiedy przytulila sie czule.
-Nic sie nie powinno stac - mruknela, wiec objal ja z uczuciem, tlumionym od tak dawna, ze az bolalo. Nie musial nawet sie martwic, ze dziecko im przeszkodzi, bo spalo spokojnie w kolysce w wozie Dalmy. Kochal wiec Merelan calym soba, zarliwie oddajac sie temu, na co juz zbyt dlugo czekal. Odpowiedziala mu nader chetnie.
Ta powolna podroz na poludnie rzeczywiscie byla wspanialym pomyslem.
W pewnym momencie tej leniwej, trzytygodniowej wedrowki na poludniowy kraniec Poludniowego Bollu, Petiron zdal sobie sprawe, ze do tej pory zyl w niemal takim samym napieciu emocjonalnym i fizycznym jak Merelan. Pobyt w Cechu Harfiarzy, gdzie wszystko obracalo sie wokol muzyki i muzykow, przy ciaglym akompaniamencie przeroznych instrumentow, sprawial, ze myslalo sie jedynie o kompozycjach na glosy i instrumenty. Tu, na szlaku, nie ograniczala go ostra cechowa konkurencja, zmuszajaca do tworzenia coraz to bardziej skomplikowanych i zachwycajacych brzmien. Po raz pierwszy od czasow praktyki czeladniczej zdal sobie sprawe, jakie bogactwo zycia go otacza... i jaka prostota.
Pochodzil z Warowni Telgar, jednej z najwiekszych, wiec nigdy wlasciwie mu nie brakowalo wszystkiego, czego potrzeba do codziennego zycia. W Cechu Harfiarzy zapewniono mu podobne warunki. Tyle spraw do tej pory uznawal za oczywiste, ze traktowal jak lekcje zyciowa sytuacje, gdy nie mial pod reka na przyklad dobrze wyprawionych skor do pisania, ktore zwykl byl wypelniac duzymi, wyraznymi nutami. Musial sie nauczyc oszczednego pisania drobnych znaczkow, ktore pozwalaly zmiescic na pojedynczej skorze wiecej niz jeden utwor.
Nad jedzeniem tez do tej pory specjalnie sie nie zastanawial. Mieszkancow Cechu nie interesowalo, skad bierze sie zywnosc, kto przyrzadza posilki i w jaki sposob to robi. Teraz Petiron polowal i lowil ryby z innymi mezczyznami, podczas gdy kobiety zbieraly chrust i orzechy, a pozniej, gdy dotarli w cieplejsze okolice, pierwsze warzywa, owoce i jagody.
Teraz mogl juz przez caly dzien dotrzymywac kroku kupcom. Merelan rowniez nabrala ciala i okrzepla, a cera jej stala sie smagla od wiatru. Przez czesc dnia szla z Dalma i innymi mlodymi matkami, na tyle wolno, by nawet najmniejsze berbecie mogly za nimi nadazyc. Kaszel zniknal, a za to powrocila jej promienna uroda, ktora Petiron tak sie zachwycil przed piecioma Obrotami. Zaczal sobie wreszcie zdawac sprawe, jak surowy byl w Cechu Harfiarzy; pochloniety pisaniem i wykonywaniem muzyki, zapomnial, ze w zyciu istnieje jeszcze cos innego: codziennosc i normalnosc.
Karawana przez trzy dni obozowala przy stacji poslancow sztafetowych. Jak zwykle, tamtejszy Poczmistrz rozeslal swoich biegaczy w cztery strony swiata, by o przybyciu kupcow powiadomic mieszkancow gospodarstw lezacych z dala od poludniowego szlaku.
-Niektorzy sa bardzo skryci - ostrzegl gosci. - Moga wam sie nawet wydac... nieco zdziwaczali.
-Dlatego, ze mieszkaja samotnie, daleko wsrod wzgorz? - spytala Merelan.
Sev podrapal sie po glowie i wyjasnil:
-Niekoniecznie, maja po prostu dziwne zapatrywania. Merelan zauwazyla, ze w jego slowach kryje sie jakies niedopowiedzenie, ale nie mogla zrozumiec, dlaczego nagle przestal mowic wprost.
-Eee... macie do ubrania cos, co nie jest ufarbowane na harfiarski blekit? - wykrztusil wreszcie.
-Ja mam - odpowiedziala Merelon - ale Petiron raczej nie. Chcesz powiedziec, ze ktos moglby sie poczuc urazony? - usmiechnela sie na dowod, ze doskonale rozumie, co mial na mysli.
-Tak, o to wlasnie chodzi.
-Postaram sie go czyms zajac - powiedziala, usmiechajac sie ze zrozumieniem.
Przez pierwsze dni wszystko szlo dobrze. Rano trzeciego dnia, kiedy Merelan zabawiala dzieci piosenkami i uczyla je tanca, ktory ilustrowal zabawe, do ich grupy przysunela sie ukradkiem bardzo obdarta dziewczynka, szeroko otwierajac oczy z zachwytu. Gdy znalazla sie blisko, Merelan usmiechnela sie do niej i znizajac przezornie glos, zapytala:
-Chcesz sie bawic z nami?
Dziewczynka potrzasnela glowa, a w jej oczach zablysly jednoczesnie tesknota i lek.
-Chodz, prosze, przeciez sie bawimy - namawiala Merelan, starajac sie osmielic przerazone dziecko. - Rob, przerwij kolko i wez ja do srodka, dobrze, kochanie?
Mala postapila krok do przodu i nagle pisnela ze strachu na widok mezczyzny, ktory ruszyl pedem od strony wozow prosto do Merelan.
-Hej, ty tam! Natychmiast przestan, ty dziwko! Wiedzma, co kusi dzieci, zeby odeszly od rodzicow!
Merelan z poczatku nie zrozumiala, ze to do niej. Dziecko popedzilo w strone gestych drzew na skraju polanki, by sie tam ukryc, ale to wcale nie zlagodzilo furii napastnika, ktory dobiegal juz do spiewaczki z reka wzniesiona do ciosu.
Robinton przybiegl i zlapal sie matczynej spodnicy, przerazony halasliwymi grozbami i gwaltownym zachowaniem obcego. Sev, Poczmistrz, dwoch goncow i trzech innych kupcow popedzilo na ratunek. Sev zdazyl dopasc mezczyzny i odepchnac go od Merelan. Dzieci rozbiegly sie z placzem.
-Daj spokoj, Rochers, to tylko matka, ktora zabawia dzieci rymowankami - tlumaczyl Sev, odciagajac napastnika na bok.
-Spiewa przecie, nie? Spiewa na poczatek, co? To spiewanie, co dzieci wyciaga z domu! Wiedzma! Jak te inne harfiarze. Uczy bzdur, co nie daja zyc, jak trzeba!
-Rochers, uspokoj sie - powtorzyl Poczmistrz, z wysilkiem odpychajac mezczyzne. Popatrzyl na Merelan przepraszajaco i z zaklopotaniem.
-Chodz, Rochers, skonczymy handlowac - odezwal sie jeden z kupcow. - Juz prawie dobilismy targu.
-Harfiarska dziwka! - wrzeszczal tamten, starajac sie wyrwac piesc, by pogrozic nia Merelan, ktora tulila sie do Robintona z rowna sila, jak chlopczyk do niej.
-Nie jest harfiarka, Rochers. To matka, zabawia dzieci - huknal Poczmistrz tak glosno, ze zagluszyl slowa napastnika.
-Kazala im tanczyc! - w kacikach jego ust wystapila piana. Sila poprowadzono go w strone wozow.
-Wsiadaj do wozu Dalmy, Merelan - predko powiedzial Sev. - Trzeba sie go pozbyc.
Merelan usluchala. Wziela Robiego na rece, by ukoic jego przestraszony szloch. Schowala sie za drzewem i pod oslona zarosli przeszla na skraj polanki, gdzie przy koncu szeregu stal woz Dalmy. Wsunela sie do niego roztrzesiona i o malo nie krzyknela ze strachu, gdy ktos otworzyl drzwiczki. Na szczescie byla to sama Dalma, pobladla ze strachu. Objela Merelan, jednoczesnie starajac sie przytulic Robintona.
-Wariat, kompletny wariat - mruczala uspokajajaco. - Kto by pomyslal, ze zwroci na ciebie uwage, przeciez tak ladnie zabawialas dzieci.
-O co mu chodzilo ? - spytala Merelan, starajac sie stlumic lkanie. Nigdy w zyciu nie byla tak przerazona. Przeciez od czasu, gdy wstapila do Cechu Harfiarzy, zawsze traktowano ja z najwiekszym szacunkiem jako Mistrzynie Spiewu. - O co moglo mu chodzic?
Nazwal mnie harfiarska dziwka. Jak spiew moze byc czyms zlym? Czyms przekletym?
-Cicho, cicho - Dalma przytulila ja mocno, gladzac po wlosach i ramionach. Glaskala tez Robiego, choc ucichl juz, siedzac w przytulnym wozie, w uspokajajacej bliskosci Dalmy. - Czasami trafiamy na niesamowitych dziwakow. Niektorzy w zyciu nie widzieli harfiarza, a inni nie znosza tanca, spiewu ani picia. Sev twierdzi, ze po prostu nie potrafia sami warzyc piwa ani nastawiac wina, wiec uwazaja, ze alkohol to przeklenstwo. Nie chca, zeby dzieci wiedzialy wiecej niz oni sami... moze i slusznie - zasmiala sie gorzko - bo pouciekalyby natychmiast z tej okropnej dzungli.
-Ale on powiedzial "harfiarka" w taki sposob, ze... - Merelan przelknela sline na wspomnienie tonu, jakim mezczyzna wymowil to slowo. - A ta sliczna dziewczynka...
-Merelan, zapomnij o niej. Bardzo cie prosze.
Choc Merelan skinieniem glowy przyznala Dalmie racje, zastanawiala sie, czy kiedykolwiek zapomni ten zal i glod w oczach dziecka: tesknote za muzyka, a moze tylko za zabawa z innymi dziecmi. Zostala na wozie, poki Sev nie przyszedl z wiadomoscia ze lesne odludki juz odjechaly. Przeprosil ja tez za nieprzyjemny wypadek.
Przez reszte podrozy wszystko juz szlo gladko, choc Merelan zauwazyla, ze nie kazde gospodarstwo, w ktorym sie zatrzymywali, korzystalo z harfiarskich nauk. To prawda, ze harfiarzy bylo za malo i do niektorych miejsc mogli przybywac tylko raz albo dwa razy do roku, ale Merelan i tak przerazala liczba chat i malych osad, gdzie nikt nie umial czytac ani liczyc powyzej dwudziestu.
Nie odwazyla sie na rozmowe na ten temat z Petironem, ale wiedziala, ze przedyskutuje to z Gennellem, gdy wroca do domu. Najprawdopodobniej zreszta Mistrz sam zdawal sobie sprawe z tego, co sie dzieje.
Zwykle przyjazd karawany byl swiateczna okazja dla odwiedzanych przez nia gospodarzy. Petiron wreszcie przestal traktowac wieczorne spiewy jak zlo konieczne; zaczely mu one sprawiac przyjemnosc. Mial do dyspozycji tyle dobrych glosow, tylu instrumentalistow... moze nie tak profesjonalnych jak ci, z ktorymi zwykle grywal, ale wystarczajaco dobrych, a co wazniejsze, chetnych wniesc cos od siebie do wykonywanej muzyki. Sluchal tez wersji niektorych ballad i piosenek, od wiekow spiewanych w gospodarstwach, a jemu nie znanych. Niektore byly tak skomplikowane, ze zastanawial sie, ktora wersja jest oryginalem: harfiarska czy ta, ktora przekazywano z pokolenia na pokolenie w rodzinach gospodarskich.
Jedna z najbardziej tesknych ballad, te o Przeprawie, naprawde powinno sie grac w wersji instrumentalnej, poczynajac od podstawowej linii melodycznej, pelnej niezapomnianego uroku, a potem wzbogacajac ja roznorodnymi ozdobnikami. Petiron mogl ja zapisac, gdyz zdobyl sporo miejscowego materialu do pisania, wytwarzanego z sitowia. Mial on wprawdzie tendencje do wchlaniania nadmiernej ilosci atramentu, wiec partytury bywaly nieco kleksowate, ale mozna bylo przeciez wszystko przepisac po powrocie do Cechu. Zawsze byl dumny ze swojej muzycznej pamieci.
Do osady Pierie dotarli poznym rankiem dwudziestego pierwszego dnia podrozy, wliczajac w to dwudniowy postoj w rodzinnym domu Merelan. Zobaczyla sie tam z cala rodzina, wysluchala nowinek, obejrzala wszystkie niemowleta, zlozyla zyczenia nowozencom, ktorzy niedawno pozawierali zwiazki - i pokazala rodzinie malego Robintona.
Ciotka i wuj, ktorzy wychowali Merelan, gdy jej rodzice zgineli podczas jednego z dzikich sztormow, ktore czesto smagaly zachodnie wybrzeze, cieplo przyjeli Petirona. Jego z kolei zdumiala liczba doskonalych, choc niewyszkolonych glosow w tej rodzinie.
-Przeciez nie ma tu nikogo, kto by nie byl obdarzony dobrym sluchem - zachwycal sie po pierwszym wieczorze. - Przypomnij mi, ktora to ciotka zaczela cie uczyc?
-Segoina - odparla, smiejac sie z jego zdumienia.
-Ten kontralt? Przytaknela. Zagwizdal z uznaniem.
-Uparla sie, by mnie wyslano do Cechu Harfiarzy - powiedziala skromnie Merelan. - Sama powinna jechac, ale zareczyla sie z Dugallem i nie chciala go zostawic.
-I zmarnowala ten cudowny glos, siedzac w gospodarstwie... - Petiron z pewna pogarda wskazal obszerne zabudowania z czerwonego kamienia, ktore tworzyly zagrode.
-Segoina nie zmarnowala talentu - odparla Merelan nieco sztywno.
-Nie o to mi chodzilo, dobrze wiesz, Mere - pospieszyl z wyjasnieniem. Widzial, jak wielki szacunek i milosc laczy obie kobiety. - Ale mogla zostac Mistrzynia Spiewu...
-Nie wszyscy, poza nami, uznaliby to za produktywne zajecie, Petironie - odparla spokojnie, lecz stanowczo. Wiedzial, ze kazda nastepna uwaga gleboko by ja urazila. To prawda, pomyslala Merelan z gorycza, wspominajac gorala Rochersa, ze nie kazdy Pernenczyk akceptuje harfiarzy.
Gdy zajmowali kwatery w Pierie, powrocily watpliwosci Petirona, czy slusznie przyjeli te prace. Przeznaczono dla nich tylko trzy pokoje, co oznaczalo, ze dziecko mialo sypiac z nimi, w lozeczku ustawionym u stop wielkiego loza, ktore zajmowalo prawie cala sypialnie. Dobrze chociaz, ze szafy miescily sie w wykutych w skale wnekach. Wieksze pomieszczenie mialo charakter pokoju dziennego, polaczonego z kuchnia. Na zewnetrznej scianie miescil sie duzy kominek. Trzeci pokoik to byla klitka, sluzaca jako toaleta i lazienka. Merelan stwierdzila wesolo, ze to nie szkodzi, bo i tak wszyscy kapia sie w morzu. Petiron spojrzal katem oka na schodki, wiodace na piaszczysta, lukowato wygieta plaze, gdzie zakotwiczono kilka nalezacych do gospodarstwa kutrow rybackich.
Wkrotce mial sie przekonac, ze mieszkancy spedzali tu wiekszosc czasu na swiezym powietrzu: albo na otwartym szerokim dziedzincu, gdzie ulokowano roznego rodzaju stanowiska pracy, albo w cieniu ogromnej, pokrytej winorosla altany, ktora zajmowala wieksza przestrzen niz wszystkie pomieszczenia mieszkalne razem wziete. Ogrodzono tam nawet dwa miejsca zabaw dla dzieci - jedno dla mlodszych, jedno dla starszych, gdzie wykopano plytka sadzawke. Dzieciaki mogly sie tam bezpiecznie chlapac, mialy piasek do zabawy i przebogaty zbior zabawek. Robinton juz dreptal z jakims wypchanym zwierzakiem w reku.
-Czym on sie bawi? To chyba nie smok, prawda? - zapytal Petiron Merelan. Nigdy nie robiono zabawek w postaci smokow; byloby to swietokradztwem.
-Alez nie, gluptasie. To ma byc jaszczurka ognista. - Merelan usmiechem uspokoila zdziwionego malzonka.
-Jaszczurka ognista? Przeciez one wyginely setki lat temu. - Nie, nie calkiem. Moj ojciec kiedys jedna widzial... wuj Patry tez twierdzi, ze zobaczyl jaszczurke w zeszlym roku.
-Jest tego pewien? - pragmatyczna strona natury Petirona wymagala dowodow.
-Oczywiscie. Morze wyrzuca tez puste skorupy jaj, ktore sa dowodem, ze jaszczurki istnieja, choc trudno je wypatrzyc.
-No, skoro sa skorupy... - uspokoil sie Petiron. Merelan odwrocila glowe, by ukryc usmiech.
Doskonale zdawala sobie sprawe, jakie jej malzonek ma zdanie na temat wszystkiego, co zastal w Pierie, ale nie bylo sensu na sile zmieniac jego blednych pogladow. Byl uczciwy i szczery, wiec Merelan uznala, ze sam dojdzie prawdy. Moze nawet polubi mieszkanie tutaj, z dala od zgielku i nadmiernej stymulacji w Cechu Harfiarzy. Tak sie cieszyla, gdy goraco dziekowal Sevowi, Dalmie i pozostalym kupcom. Mowil to, co czul: naprawde nauczyl sie wiele na szlaku, polubil wspolne wieczory, a nawet lekcje. Potrafil teraz bez trudu utrzymac sie na grzbiecie biegusa, wiec wiedziala, ze uda sie namowic go na wycieczki do innych pobliskich gospodarstw, gdzie mieszkali jej bracia i siostry. Tym bardziej, ze bedzie musiala zostawiac Robintona w Pierie, by niepotrzebnie nie irytowac meza ciagla obecnoscia synka. Maly byl juz odchowany, a w dodatku Segoina niemal blagala, by pozwolili jej sie nim opiekowac. Niechby tylko Petiron polubil wreszcie synka, dla niego samego, zamiast widziec w nim tylko rywala, skupiajacego na sobie uwage Merelan.
Najwazniejsza jednak byla nauka. Petiron podzielil czterdziescioro dwoje przyszlych uczniow na piec grup. Poczatkujacy, adepci, sredniacy i zaawansowani byli w roznym wieku; wszystko zalezalo od tego, ile nauczyli ich rodzice. Ostatnia grupa liczyla piec osob, zbyt doroslych, by chodzic na zwyczajne zajecia. Sam ich uczyl wieczorami, choc zadne z nich nie odczuwalo skrepowania swoim brakiem wiedzy.
-Ano, jak sie mieszka na halach, to nie sposob sie uczyc - stwierdzil Rantou bez cienia zawstydzenia. Potezny drwal popatrzyl spod oka na mloda zone w zaawansowanej ciazy. - Znaczy, poki nie spotkalem tej tu Carral - dodal i nagle sie zarumienil. - Z serca lubie muzyke, choc jej nie umiem za dobrze. Ale sie naucze, zeby male nie mialo durnia za ojca.
Choc Rantou nie mial w ogole formalnego wyksztalcenia, potrafil wydobywac zdumiewajace dzwieki z trzcinowej fletni Pana. Machnal jednak reka, gdy Petiron powiedzial, jak bardzo chce go nauczyc czytac nuty.
-Zagraj mi to wszystko raz a dobrze, nauczycielu, i wystarczy.
Petiron tego wieczoru przemierzal w kolko ich malenki pokoj. Martwilo go, ze muzyk o tak wielkim wrodzonym talencie co dzien ryzykuje, ze skaleczy sobie bezcenne palce zwykla pila, toporem albo korownica, az Merelan musiala go uspokajac.
-Nie kazdy uwaza, ze Cech Harfiarzy jest najwazniejszy na swiecie, kochanie.
-Ale on...
-On calkiem niezle sobie radzi w zyciu, jak na mlodego czlowieka, ktorego rodzina ma sie wkrotce powiekszyc - odpowiedziala - i zawsze bedzie kochal muzyke, choc nie stanowi ona calego jego zycia, tak jak w twoim przypadku.
-Alez on ma wrodzony talent! Sama wiesz, jak ciezko musze pracowac nad teoria i kompozycja, by wprowadzac zroznicowane tempa, a on po jednorazowym wysluchaniu utworu wygrywa takie kadencje, jakich ty musialabys sie uczyc calymi dniami, choc jestes naprawde swietna. A Segoina powiada, ze on robi... uwazasz, robi gitary, flety, bebny, wszystkie instrumenty, na ktorych oni tu graja... - W desperacji i proznym gniewie podniosl obie rece do gory. - Kiedy pomysle, ile musze sie napracowac, by wypromowac czeladnika! A ten czlowiek po prostu w jednej chwili opanowal ze sluchu cala potrzebna wiedze. Naprawde, brak mi slow.
-Rantou nie chce byc muzykiem, kochanie. On pragnie robic to, co robi: pracowac w lesie. Wykonywanie instrumentow to tylko jego hobby.
-Mere, moze to i prawda, ale nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo Cech Harfiarzy potrzebuje mlodych ludzi. Wciaz mamy za malo mlodziezy. Pierie potrzebuje czeladnika-nauczyciela na stale, a nie takich jak my, na wakacjach. - Petiron chodzil po pokoju i zacieral rece; pewna oznaka dla jego zony, ze coraz bardziej sie ekscytuje. - Wszyscy maja prawo do wiedzy, to tradycyjny obowiazek Cechu Harfiarzy. Bardzo brakuje nam nauczycieli.
-Ale przeciez mozna nauczyc sie samemu Ballad i Piesni Instruktazowych, tak jak ludzie stad - odparla Merelan. - Ja tez sie uczylam sama.
-Tak, tych najpopularniejszych, ale inne tez sa wazne - odparl powaznie, marszczac czolo. Jak zwykle w takich przypadkach, mocno zarysowane brwi niemal spotkaly sie nad jego orlim nosem. Merelan nigdy mu nie mowila, jak bardzo podobaja jej sie te brwi. - Na Przyklad nie znaja tu Ballady o Smoczych Obowiazkach.
Merelan stlumila westchnienie. Czy juz tylko ludzie, ktorzy wychowali sie bezposrednio w Cechu Harfiarzy, wierza, ze Nici naprawde powroca za piecdziesiat Obrotow? Ze to nie sa mrzonki? A moze ta wiara to jedynie kolejna cechowa tradycja?
-Przeciez ich uczysz, i ja tez. Chyba nikt nie wezmie ci tego za zle... teraz, gdy cie poznali, a ze mna spotkali sie ponownie... jesli zaproponujesz, by ktorys z bardziej utalentowanych chlopcow zastanowil sie nad wstapieniem do Cechu na cale zycie.
Petiron rzucil jej dziwne spojrzenie...
-Tak sadzisz?
Zacisnela wargi. Ten ton, ostry i nieprzyjazny, byl na ogol zarezerwowany dla nowicjuszy, ktorzy niewystarczajaco przykladali sie do nauki, by sprostac wysokim wymaganiom mistrza.
-Wiesz, niedawno panowala tu zaraza, a wielu mieszkancow tego gospodarstwa zginelo tez podczas wielkiego sztormu - powiedziala, silac sie na lekki ton. - To mala farma, ale potrzebuje duzo rak do pracy, tyle jest tu do zrobienia. Czasem kazda para rak sie liczy.
-A jednak puscili dwoch chlopcow do Weyru - odpowiedzial z uraza.
Merelan zaslonila twarz dlonia, by ukryc usmiech, ale nie udalo jej sie to; parsknela smiechem na widok jego zazdrosnej miny.
-A czy ty sam odpowiedzialbys na zaproszenie, gdyby cie wskazano podczas Poszukiwania?
-Nikt mnie nie wybral.
-Wiem, ale gdyby Weyr Benden cie Odszukal, to bys z tego zrezygnowal?
-No, coz... - zaczal sie wycofywac - nigdy nie kwestionowalem zaszczytu, zwiazanego z Poszukiwaniem... ale nie kazda osoba wybrana podczas Poszukiwania Naznacza smoka.
-A oni naznaczyli zielone - odparowala Merelan.
-No coz, mieli ogromne szczescie.
-Zaden z nich nie nadawalby sie na harfiarza - dodala, a w oczach zatanczyly jej psotne blyski.
-To chwyt ponizej pasa, Mere - odparl sztywno.
-Przemysl to sobie, kochanie - stwierdzila i dalej skladala swiezo uprana bielizne, ktora tego popoludnia wyprasowala.
Petiron malo nie umarl ze strachu, gdy dowiedzial sie, ze Merelan uczy Robintona plywac.
-Przeciez on ledwie zaczal chodzic! - protestowal. - Jak moze sie nauczyc plywania?
-Wszystkie nasze dzieci ucza sie plywac w pierwszym roku zycia - wyjasnila mu Segoina. - Najlepiej zanim jeszcze zaczna chodzic, zanim zapomna o plywaniu w czasach zycia plodowego.
-Zanim co?
Merelan polozyla mu ostrzegawczo dlon na ramieniu, bo caly zesztywnial, przerazony niebezpieczenstwem, na jakie wlasnie wystawiono jego syna.
-To prawda - tlumaczyla Segoina. - Spytaj po powrocie kogos z Cechu Uzdrowicieli.
Petiron az sie cofnal, ale kobieta mowila dalej, niezrazona i pogodna: - To najlepszy okres, by przypomniec dziecku umiejetnosci nabyte w brzuchu matki. Poza tym mieszkamy przeciez tak blisko morza, ze bez przerwy zamartwialibysmy sie o bezpieczenstwo dzieci. - Wskazala na schody i plaze, gdzie lagodny przyboj ukladal piasek w szerokie biale polksiezyce. - Mamy tu cos w rodzaju ceremonii dojrzalosci: mlodzi ludzie musza skoczyc do wody z tej wysokosci - tu wskazala przyladek, wrzynajacy sie spory kawalek w morze - by udowodnic, ze sa mezczyznami.
Petiron gwaltownie przelknal sline i zamrugal.
-Umiesz plywac? - spytala go wprost Segoina.
-Tak, wlasciwie to umiem. W domu plywalismy w rzece Telgar.
-W morzu jest o wiele latwiej, bo slona woda unosi cie sama. - Segoina odwrocila sie i odeszla. Nie zdazyla zauwazyc niepokoju, malujacego sie na twarzy mezczyzny.
Merelan pohamowala rozbawienie. Na szczescie Petiron mogl odpowiedziec twierdzaco na pytanie jej ciotki; widac bylo wyraznie, ze za nic w swiecie nie zgodzilby sie, by Merelan zostala jego instruktorka. Rzeczywiscie, plywal niezle, a do wyscigow z okazji letniego przesilenia pozostalo jeszcze wiele miesiecy. Wtedy oni beda juz spokojnie siedziec w Cechu Harfiarzy. Westchnela, bo z checia zostalaby na Wielkie Letnie Zgromadzenie, gdy caly Polwysep zjezdzal sie tu z okazji wyscigow plywackich i zeglarskich. Kazdy mogl sprobowac swoich sil w roznych konkurencjach.
No coz, wlasciwie to dobrze, ze Petiron przekroczyl juz wiek, w ktorym od mezczyzn wymagano owego skoku z wysokosci - myslala dalej Merelan, gdy weszli do domu. Ta ceremonia rowniez odbywala sie podczas Zgromadzenia. Moze udaloby sie go namowic na dluzszy pobyt...
Wiele sie tu nauczyl o sobie i o zyciu zwyklych ludzi. W dziecinstwie, spedzonym w Telgarze, skupial sie na nauce i przede wszystkim dlatego zebrano pieniadze na jego dalsze ksztalcenie w Cechu Harfiarzy. Jako dorosly mial wiec niewiele okazji, by rozszerzac horyzonty - az do przyjazdu do Bollu. Nigdy w zyciu nie wygladal tak zdrowo i tak przystojnie. Mial wlosy do ramion, piekna opalenizne, zaczal dobrze jezdzic na biegusie, potrafil caly dzien maszerowac bez zmeczenia i wiecej czasu poswiecal obowiazkom harfiarza, niz wymagal tego Cech. Szkoda tylko, ze miedzy nim a jego wlasnym synem wciaz nie bylo harmonii...
Merelan powtarzala sobie w myslach, ze kiedy Robinton zacznie mowic, kiedy zacznie odczuwac potrzebe przyswajania sobie tego, co kazdy ojciec powinien wpoic synowi, pojawi sie miedzy nimi uczucie i Petiron zacznie odczuwac ojcowska dume. Przynajmniej niepokoi sie juz o bezpieczenstwo dziecka - oto dodatkowa korzysc z nauki plywania.
Niepokoj ten byl bardzo widoczny, gdy Petiron wybral sie z zona na plaze nastepnego Pierwszego Dnia. Robinton radosnie unosil sie na wodzie i chlapal lapkami, nie przejmujac sie zupelnie, gdy zdarzylo mu sie zanurkowac. Widzac to, blady z przerazenia Petiron zlapal male opalone cialko w ramiona, zaskakujac dziecko, ktore szeroko otwo- i rzylo oczy i zaczelo sie wyrywac z powrotem do wody, gdzie bylo tak przyjemnie - fale pluskaly wokol nozek i przynosily rozne skarby, ktore mozna bylo sobie ogladac do woli. Dal nawet tacie bardzo ladny kamyk, czerwony z bialymi zylkami o regularnym wzorze. Petiron obejrzal uwaznie znalezisko, bez namawiania ze strony Merelan.
Kiedy Robinton dostal kamyk z powrotem, podreptal do miejsca, gdzie pietrzyla sie juz spora kupka roznych niezwyklych rzeczy, ktore wyciagnal z morza. Potem popedzil w inna strone, tak szybko, jak pozwalaly mu na to krotkie nozki, by zobaczyc, co tez jego kuzynkowie wygrzebali sposrod wodorostow.
-Usiadz, kochanie - powiedziala cicho Merelan i poklepala dlonia pleciona z sitowia mate, rozlozona w cieniu palmowego daszka. - Jesli cos sie bedzie dzialo, zdazymy zareagowac.
-On jest chyba mlodszy niz chlopak Naylora, prawda? - spytal, po raz pierwszy wykazujac typowo ojcowska tendencje do porownywania.
-O dwa miesiace - odparla nonszalancko Merelan.
-Jest wyzszy o cala dlon - stwierdzil, chyba z zadowoleniem.
-Wyrosnie na duzego mezczyzne - dodala. - Nie nalezysz do niskich, moi rodzice tez byli wysokiego wzrostu. Byles wyzszy od swoich braci czy nizszy?
-Chyba Forist jest wyzszy ode mnie, ale pozostala trojka do niego nie porasta - odparl Petiron, ktory zdecydowanie nie lubil swoich braci.
-Ani do ciebie. - Leniwie strzepnela piasek z jego kasztanowych wlosow, odsunela je z ramienia i skorzystala z okazji, by dotknac gladkiej, cieplej skory. Lubila jego plecy. Nabraly muskulatury. Nigdy zreszta nie byl otyly; mial na to zbyt choleryczny temperament. Ale i nigdy tez nie wygladal lepiej...a ona nie darzyla go goretszym uczuciem.
Podniosl wzrok, pochwycil jej spojrzenie i odpowiedzial na nie. Przyciagnal jej dlon do ust i skubnal zebami palce, ani na chwile nie odwracajac oczu.
-Poszukamy gdzies cienia, gdy Robie pojdzie spac po poludniu? - spytal, a jego oddech nieco przyspieszyl.
-Chetnie - mruknela, czujac, ze i w niej odpowiedzialo pragnienie. - Segoina dala mi masc, dzieki ktorej nie bedziemy musieli obawiac: sie klopotow.
Gdy wrocili do Cechu, wszyscy zachwycali sie, ze Merelan tak zdrowo wyglada, Robie bardzo wyrosl przez te pol roku, a charakter