Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie Milion kropli - Victor del Arbol PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Tytuł oryginału:
UN MILLÓN DE GOTAS
Copyright © Victor del Árbol, 2014
Copyright © 2017 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga
Copyright © 2017 for the Polish translation by Wydawnictwo Sonia Draga
Projekt graficzny okładki: Mariusz Banachowicz
Redakcja: Bogusława Wójcikowska
Korekta: Marta Chmarzyńska, Aneta Iwan, Agnieszka Majewska
ISBN: 978-83-8110-153-0
Ta książka została wydana dzięki dotacji Hiszpańskiego Ministerstwa Edukacji, Kultury i Sportu
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej
publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im
przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie
publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to
dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo!
Polska Izba Książki
Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl
WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.
Pl. Grunwaldzki 8-10, 40-127 Katowice
tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28
e-mail:
[email protected]
www.soniadraga.pl
www.facebook.com/wydawnictwoSoniaDraga
E-wydanie 2017
Skład wersji elektronicznej:
konwersja.virtualo.pl
Strona 4
Spis treści
Wstęp. Początek października 2001 roku
Część pierwsza. Wychudzony wilk
1. Barcelona, 20 czerwca 2002 roku
2.
3. Moskwa, styczeń 1933 roku
4. Barcelona, 6 lipca 2002 roku
5.
6. Moskwa, początek lutego 1933 roku
7. Barcelona, 12 lipca 2002 roku
8.
9. Tomsk. Zachodnia Syberia, początek marca 1933 roku
Część druga. Żółte listy
10. Barcelona, 15 sierpnia 2002 roku
11. Początek maja 1933 roku. Wyspa Nazino (Syberia)
12. Barcelona, wrzesień 2002 roku
13. Moskwa, styczeń 1934 roku
14. Barcelona, 9 września 2002 roku
15. Moskwa, koniec marca 1934 roku
16. Barcelona, wrzesień 2002 roku
17. Barcelona, 1936–1937
18. Barcelona, wrzesień 2002 roku
19. Barcelona, marzec 1938 roku
20. Barcelona, październik 2002 roku
Część trzecia. Milczenie
21. Argelès, Francja, luty–wrzesień 1939 roku
22. Barcelona, 8 października 2002 roku
Strona 5
23. Niedaleko granicy z Polską, styczeń 1941 roku
24. Barcelona, listopad 2002 roku
25. Berlin, 1945–1947
26. Barcelona, listopad 2002 roku
27. Barcelona, czerwiec 1967 roku
28. Barcelona, listopad 2002 roku
29. Jezioro. Noc świętojańska 1967 roku
30. Barcelona, listopad 2002 roku
Epilog. Luty 2010 – styczeń 2014 roku. Barcelona
Podziękowania
Przypisy
Strona 6
Mojemu ojcu i naszym murom milczenia
Strona 7
Także wilczyce są matkami.
Antonio Reyes Huertas,
Opowiadania estremadurskie, 1945
„Wszelka prawda jest prosta”. – Czyż nie jest to dwojakim kłamstwem?1
Friedrich Nietzsche,
Zmierzch bożyszcz, czyli jak filozofuje się młotem, 1888
Strona 8
Wstęp
POCZĄTEK PAŹDZIERNIKA 2001 ROKU
Po deszczu krajobraz wyglądał jak narysowany grubą kreską, kolory lasu
stały się bardziej rozmyte. Wycieraczki uderzały w szybę od prawej do lewej
mniej desperacko, niż kiedy godzinę wcześniej wyjeżdżali z Barcelony. Przed
nimi wznosiły się góry, które teraz, o zmierzchu, były już tylko majaczącą
w oddali ciemną bryłą. Młody mężczyzna prowadził ostrożnie, wpatrzony
w szosę, która zwężała się po każdym kolejnym zakręcie, w miarę jak pięła się
w górę; cementowe słupki wyznaczające drogę nie wyglądały na solidne
zabezpieczenie przed głęboką przepaścią otwierającą się po prawej stronie.
Kierowca spoglądał od czasu do czasu we wsteczne lusterko i pytał chłopca,
czy nie jest mu niedobrze. Rozespany malec kręcił głową, był jednak blady
i co chwila przykładał czoło do szyby.
– Już niedaleko – powiedział mężczyzna, żeby podnieść go na duchu.
– Mam nadzieję, że nie zwymiotuje; tapicerka jest nowa.
Ochrypły głos Zinowiewa sprawił, że mężczyzna znów skupił całą uwagę na
drodze.
– Ma zaledwie sześć lat.
Zinowiew wzruszył ramionami. Olbrzymią dłonią z wytatuowanym
pająkiem, podobnym do tego, który zakrywał mu pół twarzy, sięgnął po
zapalniczkę w desce rozdzielczej i przytknął ją do papierosa.
– Tapicerka ma zaledwie trzy i jeszcze ją spłacam.
Wzrok mężczyzny spoczął na moment na telefonie komórkowym leżącym
w przegródce pod radiem. Wyciszył go na wszelki wypadek, ale Zinowiew
zauważy, jeżeli rozświetli się ekran.
Szosa przeszła w wysadzaną drzewami drogę prowadzącą do doliny.
Miejsce to nazywano jeziorem, choć w rzeczywistości był to mały zbiornik
Strona 9
wodny zasilający wybudowaną w latach czterdziestych elektrownię. Latem
przyjeżdżali tu turyści spragnieni spędzenia czasu na łonie natury. Z biegiem
lat powstały nieco lepsze dojazdy, wybudowano też hotelik z łupkowym
dachem, kamienną fasadą, huśtawkami i kawiarnią. Jednak w październiku
budka strażnika leśnego była zamknięta, zniknęli wycieczkowicze, których
można by obsługiwać w małym baraku z reklamą coca-coli, a plastikowe
krzesła piętrzące się przy zakratowanych drzwiach kawiarni przedstawiały
smutny widok.
Mężczyzna zatrzymał samochód tak blisko brzegu, że przednie koła
delikatnie musnęły wodę. Wyłączył silnik. Po północnej stronie, na
zagrodzonym terenie oznaczonym wielkimi tablicami informacyjnymi
Ministerstwa Rozwoju, stały ciężkie maszyny. Zamierzano osuszyć jezioro
i wybudować w tym miejscu luksusowe osiedle. W planach były domy
szeregowe z basenami, otaczające duże pole golfowe. Zaczęto już karczować
i znakować drzewa w lasku na brzegu jeziora – pośród żelastwa, betonu i gór
piasku piętrzyły się zwalone byle jak pnie. Panowała kompletna cisza, nie
licząc wycia wiatru potrząsającego jodłami i nieustannego stukotu
niedomkniętej okiennicy w hotelu. Krople deszczu spadały na powierzchnię
jeziora, tworząc delikatne fale. Wszystko to wydawało się nierealne.
Zinowiew otworzył drzwi. Kiedy młody mężczyzna chciał zrobić to samo,
powstrzymał go.
– Ty tu zaczekaj.
– Lepiej z tobą pójdę. Chłopiec ufa tylko mnie.
– Powiedziałem, żebyś tu zaczekał.
Zinowiew otworzył tylne drzwi i poprosił chłopca, żeby wysiadł. Starał się
być miły, ale nie przywykł do tego rodzaju subtelności. W dodatku jego głos
i wytatuowana twarz budziły strach. Malec wybuchnął płaczem.
– Nic ci się nie stanie. Idź z nim – zachęcił go młody mężczyzna, siląc się na
uśmiech.
Patrzył, jak Zinowiew prowadzi chłopca za rękę ku szarej tafli jeziora.
Kiedy malec odwrócił głowę w stronę samochodu, przyjaźnie mu pomachał.
Przez poruszające się wycieraczki dostrzegł drewniany pomost i taras
widokowy. Zrobiło się już niemal zupełnie ciemno. Łamiąc zakaz, wysiadł
z samochodu i ruszył za Zinowiewem. Opadłe liście szeleściły pod jego
stopami, wilgoć przenikająca przez podeszwy butów szybko przemoczyła mu
skarpetki. Kiedy dotarł do punktu widokowego, zobaczył szerokie plecy
Strona 10
Zinowiewa. Trzymał ręce w kieszeniach, a nad jego ramieniem unosiła się
spirala niebieskawego dymu. Odwrócił się powoli i z niesmakiem spojrzał na
mężczyznę.
– Powiedziałem ci, żebyś zaczekał w samochodzie.
– Nie musimy tego robić, na pewno jest inny sposób.
Zinowiew wyjął z ust papierosa i dmuchnął na tlącą się końcówkę.
– Już po wszystkim – powiedział i ruszył w stronę auta.
Mężczyzna podszedł do brzegu pomostu. Gładka tafla jeziora błyszczała
niczym mosiądz. „Chodź – wzywała go ciemna toń. – Chodź, zapomnijmy
o wszystkim”.
Chłopiec unosił się na powierzchni twarzą do wody. Wyglądał jak
rozgwiazda. Krople deszczu, miliony kropli, uderzały w jego ciało, które
powoli zaczęło opadać na dno.
Minęło osiem miesięcy. W tym momencie Zinowiew skupiał się wyłącznie na
własnym oddechu. Lubił biegać rano, pokonywał w niezłym tempie osiem albo
dziesięć kilometrów, dopingowany płynącą ze słuchawek muzyką (tamtego
ranka Dziadkiem do orzechów Czajkowskiego). Kiedy biegł, przychodziły mu
do głowy myśli niemożliwe do wyrażenia konkretnymi zdaniami. Rozmyślał
o wszystkich tych ludziach, którymi mógł być, gdyby nie był tym, kim jest.
Całą winę ponosiły pająki. Najbardziej skrywany lęk Zinowiewa miał
korzenie w pewnej piwnicy z dzieciństwa – zimnej, pełnej pajęczyn spiżarni.
W mroku żyły tysiące pająków, małych lub wręcz mikroskopijnych. Czuł
w ciemnościach, jak wspinają mu się po nogach, rękach, szyi, ustach. Na
darmo próbował je strząsnąć, ich odnóża macały jego skórę jak włochate
palce, chcąc owinąć go w pułapkę z lepkiego jedwabiu. Gdyby nie tamta
piwnica, prawdopodobnie byłby teraz innym człowiekiem. Nauczył się
pokonywać swoje lęki, zmieniać strach w siłę. Wytatuowanie sobie pajęczyny
było jak list intencyjny – co cię nie zabije, to cię wzmocni.
Ostatni odcinek trasy był najtrudniejszy. Kiedy dostrzegł we mgle dom,
zacisnął zęby i przyspieszył. Zza ogrodzenia dobiegło go znajome ochrypłe
szczekanie Lionela, jego doga argentyńskiego.
– Nie jest źle, nie jest źle – powiedział do siebie, łapiąc oddech, i zatrzymał
stoper zegarka. Walące serce uspokajało się, aż odzyskało równy rytm.
Otworzył furtkę prowadzącą do posesji i przyjaźnie szturchnął nogą Lionela.
Strona 11
Dog jeszcze trochę utykał. Podczas ostatniej walki ten przeklęty amerykański
staffordshire terier niemal wyrwał mu tylną łapę. Zinowiew pogłaskał psa po
kwadratowym łbie o potężnej szczęce. Powinien się go pozbyć. Na co mu, do
diabła, pies do walki, który nie może już walczyć? Sęk w tym, że go polubił.
– Co powiesz, stary wojowniku? Mieliśmy dziś jakichś gości?
Podszedł do drzwi i usiadł na schodku, szukając w saszetce papierosów.
Lubił sobie zapalić, zanim jeszcze odzyskał normalne tętno. Tytoń wdzierał się
do płuc niczym lawina. Otarł pot rękawem bluzy i wypuścił z ust duży obłok
dymu. To był dobry pomysł, żeby wynająć ten dom. Stał na uboczu,
w spokojnej okolicy, pośród sielskiego, wiejskiego krajobrazu. Nawet
z punktu widokowego na wzgórzu trudno było go dostrzec w gęstym sosnowym
lesie. A jeśli już ktoś przypadkiem zabłądziłby w pobliże ogrodzenia, Lionel
wiedziałby, jak go zniechęcić do kontynuowania przechadzki. Gdyby jednak
i to nie wystarczyło, no cóż, wtedy musiałby użyć glocka trzymanego za
telewizorem.
Zdjął zabłocone adidasy i przeszedł po skrzypiącej drewnianej podłodze.
Przez wilgotne skarpetki przenikało ciepło bijące od rozpalonego kominka.
Włączył telewizor i uśmiechnął się na widok kanału z kreskówkami. Uczył się
angielskiego z seriali Disneya, ale też naprawdę lubił tę olbrzymią mysz. Za
każdym razem, kiedy na nią patrzył, ze zdziwieniem myślał, że on także miał
kiedyś osiem lat. Od tamtej pory minęło dużo czasu. Zbyt dużo. Oderwał
wzrok od plazmowego ekranu i poszedł do kuchni przygotować sobie koktajl
proteinowo-węglowodanowy. Nawet tu docierały do niego dźwięki
z telewizora.
Mimo to nagle usłyszał głuche warknięcie psa. Cofnął się do holu
i zobaczył, że zapomniał zamknąć drzwi. Dog siedział ze zjeżoną na grzbiecie
sierścią i warczał, patrząc na ogrodzenie. Zinowiew głośno westchnął.
– Co się dzieje, Lio…?
Pierwsza kula rozerwała na kawałki pierś psa, który wyleciał w powietrze
z gardłowym jękiem, po czym upadł u stóp swojego pana. Potężny strzał
z obrzyna, oddany z bardzo bliskiej odległości. Zinowiew rzucił się do
telewizora po glocka. Nie zauważył, że Miki właśnie podarował Mini bukiet
róż. Chwycił pistolet. Zdążył się jeszcze odwrócić. Gdyby nie chwila
wahania, miałby czas, żeby dobrze wycelować. Ale przez ułamek sekundy stał
bez ruchu, szeroko otwierając usta. Na jego twarzy malował się wyraz
zdziwienia i żalu.
Strona 12
– Ty?
Odpowiedziało mu jedynie zimne spojrzenie. Spojrzenie, które nie
pozostawiało miejsca na wątpliwości odnośnie do tego, co zaraz nastąpi.
Zanim Zinowiew zdążył zareagować, dostał kolbą strzelby w sam środek
czoła.
Ile zakończeń może mieć ludzkie życie? Wszystkie, jakie tylko człowiek zdoła
sobie wyobrazić. Przez głowę Zinowiewa przemknęły najgorsze przeczucia,
kiedy otworzył oczy i zdał sobie sprawę, że twarz ściska mu wełniany kaptur.
Kłaczki wchodziły mu do ust, czuł, że się dusi. Kaptur śmierdział potem.
Bolały go ramiona i nogi. Został rozebrany do naga i w nienaturalnej pozycji
przykuty kajdankami do jakiegoś słupa czy belki. Ciężar całego ciała
utrzymywały nadgarstki, stopy ledwo dotykały wilgotnej podłogi. Wisząc jak
kiełbasa, czuł, że ma zerwane włókna mięśniowe, a metal kajdanek wrzyna mu
się w skórę.
– Nie trzeba było go zabijać. To było tylko bezbronne dziecko.
Głos, który rozbrzmiał za plecami Zinowiewa, sprawił, że jego ciało
napięło się, jakby wsadzono mu w kręgi pręt. Zaczął się pocić i drżeć.
Najgorsze zawsze może ulec pogorszeniu. Przeszedł go dreszcz, gdy poczuł na
plecach coś zimnego i ostrego. Nóż.
– Ilu osobom wstrzyknąłeś już swoją truciznę? Najpierw je paraliżujesz,
żeby nie mogły się ruszać, kiedy będziesz się nad nimi pastwił?
„Opanuj się. Opanuj. Chce cię tylko nastraszyć”. Zinowiew uczepił się tej
myśli. Pierwsze cięcie maczety wyprowadziło go z błędu. Szybkie, między
żebrami. Zacisnął zęby. „Nie krzycz. To tylko ból”.
– Niewinni nie boją się potworów, wiedziałeś o tym? Dzieci nie boją się
zła.
Zinowiew poczuł ostrze maczety przesuwające się w dół po obojczyku,
w stronę sutka.
– Chciałbym, żeby to trwało długo. Wyświadcz mi przysługę i nie umieraj
od razu.
Zinowiew zrozumiał, że jego śmierć będzie okrutna, jakby wrócił do tamtej
piwnicy z dzieciństwa, gdzie czekały na niego pająki. Miliony pająków.
Wytrzymał, ile był w stanie. W końcu jednak wydał z siebie krzyk, którego
nikt nie mógł usłyszeć.
Strona 13
Laura obserwowała kawałki drewna wyrzucone na piasek, plastikowe butelki
i śmieci, w których mewy grzebały zapamiętale niczym sępy w padlinie.
Nocny przypływ zostawił na brzegu wszelakie świństwa. Nie był to specjalnie
idylliczny widok, ale podobał jej się ten nagi krajobraz, wolała go od
panującego latem gwaru, parasoli, awionetek z reklamowymi transparentami
krążących w powietrzu niczym dokuczliwe muchy na jej balkonie.
Odwróciła głowę w stronę sypialni i zobaczyła, że on nadal śpi
w skłębionej pościeli. Usiadła w nogach łóżka i przyglądała mu się przez kilka
minut. Przedstawił jej się? Pewnie tak, ale zapomniała jego imię, zanim
zdążyła się go nauczyć.
Wydarzenia ubiegłej nocy nie składały się jeszcze w jej głowie w wyraźną
całość. Piła do późna, on od razu do niej podszedł, niczym drapieżnik, któremu
wystarczy rzut oka, by wyłowić ofiarę z całego stada. Ostatnią rzeczą, jaką
pamiętała, był seks w pomieszczeniu z bankomatami. Rozerwał jej zapięcie od
stanika i ugryzł w sutek. Kontynuowali w taksówce, potem tutaj. Na szafce
nocnej zostały resztki kokainy. Leżała tam także jej obrączka. Zawsze ją
zdejmowała, kiedy szła do łóżka z innym. Nie miała powodów, żeby to robić –
koniec końców Luis ją rzucił, nie przywykła jednak jeszcze do jego
nieobecności.
Wysunęła nogę i potrząsnęła łydką śpiącego królewicza. Nawet się nie
poruszył, wydał jedynie cichy jęk niemowlęcia, które zaśliniało jej pościel.
W pokoju pachniało wyschniętą spermą. Sądząc po zadrapaniach na jego
plecach, to musiał być dobry seks. Szkoda, że niczego nie pamiętała.
– Posłuchaj, Adonisie, na pewno masz gdzie dalej sobie pochrapać, a ja
muszę załatwić parę spraw. – Uśmiechnął się, nie otwierając oczu. Wyciągnął
rękę, próbując złapać Laurę za nadgarstek, ale uwolniła się od jego
niepewnych palców. Jeden błąd na noc wystarczy. Postanowiła dać mu jeszcze
trochę czasu i wziąć prysznic. Zamknęła się w łazience, odkręciła kran i zdjęła
przed lustrem koszulkę i majtki. Wyglądała żałośnie, nie tylko dlatego, że
począwszy od pewnego wieku, nocne ekscesy kosztują znacznie więcej niż
wówczas, kiedy ma się dwadzieścia lat. Sposób, w jaki patrzyły na nią jej
oczy, wskazywał na znacznie dotkliwszą porażkę niż seks z nieznajomymi,
nadużycie alkoholu czy narkotyków.
– Mogę wejść? Zaraz się zeszczę.
Laura otworzyła drzwi i wpuściła go do łazienki. Spojrzała na jego penisa
we wzwodzie i nie poczuła żadnego podniecenia, wyłącznie lekkie mdłości.
Strona 14
– Sikaj na siedząco. Nie chcę, żebyś zalał sedes swoim wężem.
Dziwnie było dzielić tak intymne rzeczy, jak higiena, łazienka, wydalanie,
z mężczyzną, który nie jest Luisem. Kiedy zamieszkali razem, zaskoczyła ją
jego mania, żeby zamykać od środka drzwi w łazience, kiedy chciał się
wypróżnić. Jej nie przeszkadzało, że może go zobaczyć siedzącego na sedesie
z majtkami na łydkach, on natomiast miał z tym problem, jakby ta jego strona
nie pasowała do weekendowych wyjazdów na narty, kolacji w drogich
restauracjach, wieczorów w teatrze Liceu czy sposobu, w jaki kochał się z nią
na katamaranie cumującym w zatoce w Cadaqués. Luis nigdy nie zrozumiał, że
nie musi być doskonały, żeby go kochała. Teraz była wręcz pewna, że to
właśnie jego słabości trzymały ją przy nim przez te wszystkie lata.
Nieznajomy zrozumiał, że to nie na niego patrzą szare oczy Laury. Nadszedł
czas, by zebrać swoje ubrania i wyjść, zanim gorycz, która zaczynała
wypływać na jej ładne usta, zamieni się w coś znacznie gorszego.
– Ubieram się i spadam.
– I o to chodzi.
Laura weszła pod prysznic i zaciągnęła zasłonę w kwiaty. Ledwo się
mieściła na wyłożonym małymi płytkami prostokącie, mimo to ubiegłej nocy
jakimś cudem byli tutaj oboje. Na kafelkach widniały odciski czterech dłoni.
Z żołądkiem ściśniętym z powodu mdłości wytarła ślady i odkręciła kran.
Wyszła z łazienki z nadzieją, że jest już sama. Nieznajomy wprawdzie się
ubrał, ale wciąż tu był. Wieczorowy strój – czarna, błyszcząca, dopasowana
koszula i obcisłe skórzane spodnie – w świetle dnia wydawał się nie na
miejscu. Myszkował w kącie salonu, który służył Laurze za miejsce do pracy.
– Nie powiedziałaś mi wczoraj, że jesteś policjantką. – Między książkami
stało zdjęcie przedstawiające podinspektor Laurę Gil w galowym mundurze,
a na ramce wisiało policyjne odznaczenie za zasługi.
– Przypuszczam, że nie powiedziałam ci o wielu innych sprawach – odparła
Laura, zła, że facet grzebie w jej rzeczach.
– Nie wspomniałaś też, że jesteś mężatką – dodał, wskazując ślubne
zdjęcie.
Czas, którego użył, był dla Laury jak kolec wbity w skórę. Niemal się
uśmiechnęła, widząc, jacy byli młodzi. Luis w smokingu i aksamitnej muszce,
ona w sukni z tiulu, bez welonu, ale za to z długim trenem. Inna epoka.
– Powinieneś już iść. Zaraz.
Nieznajomy przytaknął, nieco zawiedziony. Chciał dotknąć wilgotnej szyi
Strona 15
Laury, ale powstrzymała go bezwzględnym spojrzeniem. Nie miał tu nic do
roboty. Wykrzywił usta nie tyle z powodu rozczarowania, ile urażonej dumy.
Naprężył bicepsy pod koszulą i wypiął pierś, jakby chciał jej pokazać, co
traci. Ruszył w stronę drzwi, ale zanim wyszedł, rzucił jej ironiczne
spojrzenie.
– Potrzebujesz pomocy, pani podinspektor. Pieprzysz się jak modliszka. Nie
wydajesz się zbyt zrównoważona, a ludzie tacy jak ty mają bronić ludzi takich
jak ja. Jestem zaniepokojony jako obywatel.
Laura miała ochotę podejść i jednym kopnięciem w jaja sprawić, by to
muskularne ciało zgięło się w pół.
– Skoro pieprzę się jak modliszka, powinieneś mi podziękować, że nie
oderwałam ci głowy. Jeśli chodzi o ciebie, trenuj dalej. Wiesz, że są
ćwiczenia na powstrzymanie przedwczesnego wytrysku?
Kiedy została sama, otworzyła szafę, szukając czegoś czystego do włożenia.
Ubrania Luisa zniknęły: jego koszulki polo, letnie koszule, bermudy, które
nosił w weekendy, mokasyny i japonki. Plastikowe wieszaki były metaforą
przestrzeni, której Laura nie potrafiła zapełnić. Włożyła koszulkę Nirvany
z długim rękawem, a na nią atłasowy sweter w serek, po czym wsadziła płytę
do odtwarzacza. Początkowe dźwięki symfonii Patetycznej rozprzestrzeniły
się w powietrzu niczym wirus.
Rozległ się dzwonek u drzwi.
– Czego znowu chce ten palant?
Poszła otworzyć z zamiarem pokazania temu gościowi, jak nieprzyjemna
potrafi być, kiedy ktoś ją wkurzy, tymczasem natknęła się na twarz całkiem
inną niż ta, którą spodziewała się zobaczyć.
– Minąłem przed chwilą jakiegoś wariata. Zbiegał po schodach, miotając
przekleństwa, których nawet ty nie chciałabyś usłyszeć. Nie wiem, co mu
zrobiłaś albo co przestałaś mu robić, w każdym razie był nieźle wnerwiony.
Alcázar stał oparty o ścianę, a na jego twarzy malował się jak zwykle
ironiczny uśmiech. Laura zmarszczyła czoło, zezłoszczona.
– To tylko kolejny dupek. Co tu robisz?
Lubiła Alcázara. Jego okazałe siwe wąsy marszałka, których nie tknął od
pięćdziesięciu lat, budziły w niej zaufanie, choć miał nieprzyjemny zwyczaj
wciągania ich dolną wargą i ssania, kiedy się nad czymś zastanawiał. Gdy
wykrzywiał usta, wąsy poruszały się jak zasłona, z prawej strony na lewą,
przez co nie sposób było zobaczyć jego zębów.
Strona 16
– Nie zaprosisz mnie do środka? – zapytał, spoglądając ponad ramieniem
swojej najlepszej uczennicy. Zobaczył w głębi pokoju porozrzucane na
podłodze ubrania. A także resztki kokainy na szklanym blacie szafki nocnej
i puste butelki.
– To nie jest odpowiedni moment.
Alcázar przytaknął, wyciągnął wykałaczkę i włożył ją do ust.
– Nic dziwnego, skoro słuchasz takiej muzyki. Jaki to ma tytuł? Zachęta do
samobójstwa?
Laura pokręciła głową.
– Powinieneś spróbować posłuchać czegoś innego niż bolera
i meksykańskie ranchery. Mógłbyś przestać dłubać tym w zębach? To
obrzydliwe.
– Taki już jestem, nieznośny i obrzydliwy. Dlatego wysyłają mnie na
emeryturę. Tym właśnie są starzy ludzie, czarnymi plamami i chmurzyskami na
horyzoncie młodych i ich płonnych nadziei.
– Nie bądź cyniczny. Nie to miałam na myśli.
Alcázar schował wykałaczkę.
– Widziałem bar na plaży po drugiej stronie zatoki. Serwują śniadania.
– Nie jestem głodna – zaprotestowała Laura, ale Alcázar przerwał jej,
podnosząc palec wskazujący. Tym gestem zwykł narzucać swoją wolę na
komisariacie, kiedy zaczynały go irytować przeciągające się dyskusje.
Podnosił palec i kończyła się demokracja.
– Zarezerwowałem z obrusem, świeczkami i kwiatami. Za pięć minut na
plaży.
Wiatr szarpał wyblakłą markizę. W barze zalatywało starymi linami
i nieświeżą rybą. Nie było nikogo poza znudzonym właścicielem, który czytał
gazetę, opierając się łokciem o ladę. Nie ucieszył się specjalnie na ich widok.
Alcázar poprosił o kawę. Laura nie zamówiła niczego, bolała ją głowa i miała
rozstrojony żołądek. Chociaż szorowała zęby, jakby chciała je wyrwać, smak
cointreau uparcie utrzymywał się w głębi gardła. Alcázar zamówił za nią –
kanapkę z serem i coca-colę light.
Z miejsca, gdzie siedzieli, widać było kawałek plaży i skały klifu. Mewy
latały ponad prądami powietrza, niektóre zawisały, nieważkie, a inne składały
skrzydła i pikowały, muskając grzbiety szarych fal.
Strona 17
– Jak znalazłaś to miejsce? Jest przygnębiające – rzucił Alcázar. Był
człowiekiem miasta, tłumów, zapachu benzyny i zanieczyszczeń.
Laura lubiła morze, bo wystarczyło na nie popatrzeć, by zniknąć za
horyzontem.
– Miejsce dobre jak każde inne. Po co przyjechałeś? Żeby się upewnić, że
nie robię nic głupiego?
Właściciel baru przyniósł zamówienie i nie siląc się na uprzejmości,
postawił je na stoliku. Alcázar splótł dłonie na blacie, jakby chciał
pobłogosławić kanapkę z serem, której Laura nie zamierzała tknąć.
– Zinowiew nie żyje. Powiedziałbym, że nawet więcej, niż nie żyje. Nieźle
go skatowali, zanim z nim skończyli.
Laura zbladła. Machinalnie oderwała skórkę od bułki.
– Jak to wyglądało?
– Nieprzyjemnie. Bardzo nieprzyjemnie. Obdarli go żywcem ze skóry,
kawałek po kawałku. Obcięli mu jaja i zmusili, żeby je połknął.
– Nie powiem, żeby było mi przykro. Szczerze mówiąc, mam ochotę
krzyczeć z radości jak wariatka.
Sceptyczne spojrzenie Alcázara wprawiło Laurę w zakłopotanie, jak wtedy,
kiedy była początkującą policjantką, a szef proponował jej cukierka ze
szklanego słoja, który stał na jego biurku. Nie znosiła tych cukierków, były
niemal zawsze zleżałe i przyklejały się do papierka, jednak kiedy Alcázar
zachęcająco kiwał głową, nie pozostawało jej nic innego, jak z uśmiechem
włożyć sobie jednego do ust i trzymać go pod językiem do chwili, aż wyszła
z gabinetu i ukradkiem wypluła go do ręki. Gorycz utrzymywała się przez kilka
dni. Mimo to kiedy wracała do gabinetu, brała kolejny cukierek.
– Jakiej reakcji się spodziewałeś? Ten skurwysyn zabił mojego syna.
– Nie mamy na to dowodów. Nigdy nie mieliśmy. – Własne słowa wydały
mu się przykre i obsceniczne.
Laura zacisnęła szczęki i przez kilka sekund z zagadkowym wyrazem twarzy
przyglądała się swojemu szefowi.
– Ale oboje wiemy, że to zrobił.
– To, co się wie, ma niewielkie znaczenie, jeśli brak dowodów.
– Kilkadziesiąt lat temu dowody nie miały dla ciebie znaczenia.
Alcázar dzielnie zniósł cios. Spokojnie dopił kawę, mocząc w niej
koniuszki wąsów.
– Czasy się zmieniły. Lata siedemdziesiąte są już za nami.
Strona 18
Laura drżała, jakby dostała nagle ataku malarii.
– Oczywiście, ty lubiłeś straszyć dzieci. Od nich łatwo było ci wyciągnąć
zeznania, prawda?
Alcázar wytrzymał jej spojrzenie.
– Zakłada się, że demokracja została wymyślona po to, by faceci tacy jak ja
nie mogli dalej robić tego, co robili. Ty najlepiej powinnaś o tym wiedzieć.
Zapadła napięta cisza; Alcázar był wyraźnie zakłopotany.
– Przepraszam – powiedziała Laura, patrząc niewidzącym wzrokiem na
plażę. Zobaczyła swojego sześcioletniego syna, jak biegnie brzegiem, a za nim
jej mąż. Zobaczyła inne czasy, sprzed zaledwie ośmiu miesięcy, które
zniknęły, jak gdyby nigdy nie istniały.
– Przyjechałeś mnie aresztować?
Alcázar nabrał powietrza i wypuścił je jednym dmuchnięciem, jakby
wynurzył się z lodowatej wody. Nie wahał się.
– Chcę, żebyś mi powiedziała, jeśli to ty. Mogę ci pomóc, ale muszę to
wiedzieć.
Laura odwróciła nieco wzrok, unikając spojrzenia szefa.
– Rozumiem, że mnie podejrzewasz. Doskonale to rozumiem – szepnęła.
– Mam wrażenie, że jednak nie rozumiesz. Zinowiew był przykuty
kajdankami do belki sufitowej. Policyjnymi kajdankami. Twoimi. Miał też
zdjęcie twojego syna, przytwierdzone do piersi gwoździarką.
Laurę przeszedł dreszcz; wbiła paznokcie w papierowy obrus, jakby to były
czarne oczy Zinowiewa, jakby w ten sposób mogła je z siebie wyrwać, usunąć
je ze swoich koszmarów. Wstała z trudem, musiała się chwycić stolika.
– Jeśli sądzisz, że to ja, wiesz, jak powinieneś postąpić.
– Nie rób niczego głupiego, Lauro.
– Aresztujesz mnie?
– Ja nie, ale przed twoim domem stoi już pewnie radiowóz.
Spojrzała na niego, jakby uszło z niej całe życie i jedynie powietrze
utrzymywało w pionie jej puste ciało.
– Nie mam zamiaru iść do więzienia.
Alcázar uniósł wąsy.
– Myślę, że będziesz musiała zacząć rozważać taką możliwość. Nie
zabronię ci wyjść przez te drzwi. Mnie tu nie było, rozumiesz?
Tak. Świetnie rozumiała.
Strona 19
Część pierwsza
WYCHUDZONY WILK
Strona 20
1.
BARCELONA, 20 CZERWCA 2002 ROKU
Pan nie rozumie. Ta dziwka i tak wszystko mi zabierze, a jeszcze żąda,
żebym płacił jej dożywotnio alimenty.
Gonzalo nigdy nie chciał być adwokatem, wbrew temu, co głosiła tabliczka
wisząca na drzwiach jego gabinetu: „Gonzalo Gil. Ekspert w dziedzinie prawa
cywilnego, małżeńskiego i handlowego”. Nie obeszłoby go specjalnie, gdyby
skończył za ladą w sklepie mięsnym. Po prostu pozwolił, żeby zadecydował za
niego los, a w wieku czterdziestu lat nie było już sensu się skarżyć.
– Prawo stoi po stronie pańskiej żony. Myślę, że powinien pan zabiegać
o rozwód za obopólnym porozumieniem. Zaoszczędziłby pan pieniądze
i energię.
Klient spojrzał na niego, zadzierając podbródek, jak gdyby ten prawnik,
równie szary jak jego garnitur, wsadził mu palec w dupę.
– Co z pana za adwokat?
Gonzalo rozumiał jego zaskoczenie: klient liczył na to, że go okłamie.
Liczyli na to wszyscy, którzy przekraczali próg jego kancelarii, jakby szukali
nie porady prawnej, ale chiromanty, który w magiczny sposób rozwiąże ich
problemy. Kłopot w tym, że on nie potrafił kłamać. Przez chwilę zastanawiał
się, czy nie dać klientowi jednej z pretensjonalnych wizytówek z danymi
kancelarii swojego teścia. Wystarczyłoby, aby wyszedł z gabinetu Gonzala
i udał się na koniec korytarza. Nie musiałby nawet opuszczać budynku.
– Powinien był pan skonsultować się ze specjalistą, zanim przepisał pan
dom i majątek na żonę. Nie mogę panu pomóc.
Wyobraził sobie, jak zareagowałby na takie stwierdzenie jego teść –
wywracając oczami, powiedziałby: „Kiedy się nauczysz, że w naszym
zawodzie kłamstwo niekoniecznie oznacza brak prawdy, jest po prostu
sposobem na to, by tak ubrać ją w prawne wykręty, że będzie nie do