McNaught Judith - Jak w raju
Szczegóły |
Tytuł |
McNaught Judith - Jak w raju |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
McNaught Judith - Jak w raju PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie McNaught Judith - Jak w raju PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
McNaught Judith - Jak w raju - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
JUDITH MCNAUGHT
Strona 3
JAK W RAJU
Przełożyła Anna Maria Nowak
ROZDZIAŁ 1
Piętnastu posłańców w charakterystycznych błękitno - srebrnych liberiach rodu Cameronów
wyruszyło z Havenhurst tego samego dnia o świcie. Wszyscy wieźli takie same, pilne listy, które
Julius Cameron, stryj hrabianki Elizabeth, polecił dostarczyć do piętnastu rezydencji na terenie całej
Anglii.
Adresatów łączyło tylko jedno, każdy kiedyś oświadczył się o hrabiankę Elizabeth.
Żaden też nie zareagował obojętnie na treść listu. Kilku nie wierzyło własnym oczom, inni prychnęli
z pogardą, paru odczuwało złośliwą satysfakcję. Dwunastu odpisało natychmiast, odrzucając
skandaliczną propozycję Juliusa, a potem udało się do przyjaciół, by się z nimi podzielić tą
niezwykłą, smakowitą plotką.
Trzej mężczyźni jednak zachowali się inaczej.
Lord John Marchman właśnie wrócił z polowania - swojej ulubionej rozrywki - kiedy w jego
rezydencji pojawił się służący z Havenhurst. Lokaj przyniósł list.
- Niech mnie kule biją! - zdziwił się lord, czytając.
Pan Cameron pisał bowiem, że pragnie, by jego bratanica, hrabianka Elizabeth Cameron jak
najszybciej stanęła na ślubnym kobiercu z odpowiednim kandydatem. Dlatego też - kontynuował
Julius -
mimo wcześniejszej odmowy, jest teraz skłonny przychylić się do prośby sir Johna. A ponieważ
ewentualni narzeczeni nie widzieli się od półtora roku, proponuje, że przyśle swoją bratanicę,
naturalnie z przyzwoitką.
Niech spędzi tydzień pod dachem konkurenta, co pozwoli im na „odnowienie znajomości”.
Lord Marchman nie wierzył własnym oczom. Krążył po gabinecie i jeszcze dwukrotnie przeczytał
list.
- Niech mnie kule biją! - powtórzył.
Przeciągnął ręką po jasnych włosach i odruchowo zerknął na ścianę, całkowicie pokrytą jego
najcenniejszymi trofeami: łbami zwierząt, upolowanych w Europie i poza nią. Łoś popatrzył na niego
szklistymi ślepiami, obok szczerzył kły niedźwiedź polarny. Lord wyciągnął rękę i podrapał łosia
między rogami czułym, choć zgoła niestosownym gestem, dziękując zwierzęciu za wspaniały dzień,
jaki spędził, ścigając go po kniejach.
Strona 4
Przed oczami mężczyzny zamajaczyła prześliczna twarz Elizabeth Cameron: niezrównane rysy,
zielone oczy, jasna, czysta cera i uśmiechnięte, delikatne usta. Kiedy ją poznał, półtora roku temu,
natychmiast przykuła jego uwagę niezwykłą urodą. A wystarczyły dwa spotkania i ta czarująca,
niezepsuta siedemnastolatka tak go zauroczyła, że popędził do jej brata oświadczyć się o nią,
spotykając się wszakże z chłodną odmową.
Najwyraźniej stryj Elizabeth, który teraz pełnił rolę jej opiekuna, łaskawszym okiem spoglądał na sir
Johna.
A może sama dziewczyna stała za tym listem? Może tamte dwa spotkania w parku znaczyły dla niej
równie dużo co dla niego?
John wstał i podszedł do ściany, na której wisiały niezliczone wędki. Starannie wybrał jedną. Dziś
będzie łowił pstrągi - postanowił, przypominając sobie jednocześnie cudowne włosy Elizabeth. Jej
loki w kolorze miodu połyskiwały w promieniach słońca, przywodząc na myśl złocistą łuskę
pięknego pstrąga, przecinającego fale rzeki. Porównanie było tak idealne, a przy tym poetyckie, że
lord znieruchomiał, zdumiony własną inwencją, i odłożył wędkę. Właśnie tymi słowami złoży hołd
włosom Elizabeth, kiedy za miesiąc pojawi się w jego progach, postanowił, przyjmując propozycję
Juliusa Camerona.
Sir Francis Belhaven, czternasty adresat listu Juliusza Camerona, przeczytał propozycję w sypialni,
ubrany w jedwabny szlafrok. W głębi pokoju, na łóżku, czekała na niego naga kochanka.
- Francis, kochanie - zamruczała, przeciągając palcami po atłasowej pościeli - co takiego ważnego
jest w tym liście, że nad nim siedzisz zamiast przyjść do mnie?
Podniósł wzrok znad kartki i zmarszczył brwi na odgłos drapania paznokci o gładki materiał.
- Uważaj na pościel, moja słodka - upomniał ją. - Samo prześcieradło kosztuje trzydzieści funtów.
- Gdybyś mnie kochał - poskarżyła się, pilnując, by w jej głosie nie zabrzmiał wyrzut - nie
obchodziłyby cię pieniądze.
Francis Belhaven był takim skąpcem, że Eloise czasem zastanawiała się, czy jeśli za niego wyjdzie,
dostanie więcej niż jedną albo dwie suknie rocznie.
- A gdybyś ty mnie kochała - odparował błyskawicznie - bardziej byś się liczyła z moim groszem.
Czterdziestopięcioletni Francis Belhaven, choć nigdy się nie ożenił, nie narzekał na brak damskiego
towarzystwa. Przepadał za kobietami - ich ciałami, twarzami, pięknością...
Teraz jednak potrzebował dziedzica, a zatem należało rozejrzeć się za żoną. Od roku układał w
myślach listę wymagań, jakie musi spełnić szczęśliwa kandydatka, godna stać się jego małżonką.
Wybranka przede wszystkim musi być młoda, ładna i majętna, żeby nie szastała jego pieniędzmi.
Podniósłszy wzrok znad listu Juliusa, łakomie popatrzył na piersi Eloise i w duchu dorzucił kolejny
wymóg dla przyszłej oblubienicy: musi rozumieć jego apetyty i konieczność urozmaicenia
Strona 5
seksualnego menu.
Nie życzy sobie Skromnisi, która będzie się dąsać, bo uciął sobie na boku jakiś romansik. W tym
wieku nie pozwoli, by nim dyrygowała jakaś nabożna smarkula o surowych poglądach na cnotę i
wierność.
Zamiast swojej nagiej kochanki zobaczył Elizabeth Cameron. Jakąż była zmysłową pięknością, kiedy
się o nią oświadczał niemal dwa lata temu. Dojrzałe piersi, szczuplutka talia, twarz... niezapomniana
uroda.
Majątek... wystarczający. Jak głosiła plotka, po tajemniczym zniknięciu brata dziewczyna została
właściwie bez grosza, ale stryj dawał do zrozumienia, że narzeczona wniesie znaczny posag, co
oznacza, że plotka, jak zwykle, mijała się z prawdą.
- Francis!
Mężczyzna wstał, podszedł do łóżka i usiadł przy kochance. Pieszczotliwie pogładził jej piersi, ale
drugą ręką szarpnął za taśmę dzwonka.
- Jeszcze chwilka, najdroższa - odezwał się, kiedy do sypialni wbiegł służący. Podał mu list. - Niech
mój sekretarz odpowie twierdząco - polecił.
Ostatni list Juliusa Camerona przesłano z londyńskiego domu Iana Thorntona do Montmayne,
wiejskiej rezydencji młodego dżentelmena. Tam trafił na biurko wraz z górą korespondencji -
towarzyskiej i związanej z interesami - która czekała na odpowiedź. Kiedy łan otworzył kopertę z
bombą Juliusa, w zawrotnym tempie przekazywał właśnie swojemu nowemu sekretarzowi instrukcje.
Na podjęcie decyzji nie potrzebował jednak tyle czasu co lord John Marchman czy sir Francis
Belhaven.
Zdumiony i oniemiały wpatrywał się w list, podczas gdy sekretarz, Peters, który pracował u Iana
dopiero od dwóch tygodni, w duchu dziękował niebiosom za krótką przerwę i najszybciej, jak się
dało, pisał, bezskutecznie usiłując nadążyć za poleceniami pracodawcy.
- Ten list - oświadczył krótko Thornton - to albo pomyłka, albo żart. W każdym razie uważam, że jest
wyjątkowo niesmaczny.
Na moment w jego pamięci ożyła Elizabeth Cameron - chytra, płocha kokietka, której ciało i uroda
zaćmiły mu rozum. Kiedy się poznali, była już zaręczona z wicehrabią. Jak widać nie wyszła za niego
za mąż -
zapewne rzuciła go, licząc na złowienie grubszej ryby. Angielska szlachta, o czym już zdążył się
przekonać, zawierała małżeństwa tylko dla pozycji i majątku, a potrzeby seksualne zaspokajała gdzie
indziej.
Najwyraźniej rodzina Elizabeth Cameron postanowiła położyć jej głowę na małżeńskim szafocie.
Zdaje się, że niezwykle im zależy na pozbyciu się dziewczyny, skoro są gotowi poświęcić tytuł dla
pieniędzy Iana ... Ta koncepcja była tak nieprawdopodobna, że Thornton natychmiast ją odrzucił. Nie
Strona 6
ulega wątpliwości, że ten list to głupi żart, autorstwa kogoś, kto zapamiętał plotki, jakie krążyły po
pamiętnej dwudniowej zabawie w pewnej wiejskiej rezydencji; kto sądził, że taka propozycja
rozbawi Iana .
Całkowicie usuwając z myśli dowcipnisia oraz Elizabeth Cameron, zerknął na spłoszonego
sekretarza, który pisał, aż pióro skrzypiało.
- Ten pozostawiamy bez odpowiedzi - oświadczył.
To powiedziawszy, rzucił epistołę na biurko, lecz biały arkusz przesunął się po wypolerowanym
dębowym blacie i sfrunął na podłogę. Peters rzucił się, by go złapać, ale kiedy się przechylił, listy,
które już wcześniej dał mu pracodawca, poleciały na podłogę.
- B... bardzo przepraszam - wyjąkał i poderwał się, usiłując zebrać kartki, które rozsypały się po
dywanie. - Ogromnie przepraszam, panie Thornton - powtórzył, rozpaczliwie zgarniając umowy,
zaproszenia oraz listy i układając je w nierówną stertkę.
Pracodawca zachowywał się, jakby go nie słyszał, rzucał już kolejne instrukcje i podsuwał
sekretarzowi następne zaproszenia i notatki.
- Na pierwsze trzy odmów, czwarte przyjmij, piąte - odmowa.
Na szósty wyślij wyrazy współczucia. Tu odpisz, że jadę do Szkocji.
Dołącz zaproszenie wraz ze wskazówkami, jak dotrzeć na miejsce.
Peters wynurzył się spod biurka, przyciskając do piersi korespondencję.
- Tak, panie Thornton - odrzekł, usiłując nadać głosowi pewny ton.
Trudno jednak zachować pewność siebie, kiedy jest się na klęczkach. A jeszcze trudniej, jeśli ma się
tylko mętne pojęcie, których listów dotyczą poszczególne instrukcje.
łan Thornton spędził resztę popołudnia zamknięty z Petersem, zasypując biedaka kolejną górą
poleceń.
Wieczorem zaś spotkał się z hrabią Melbourne'em, swoim przyszłym teściem, uzgadniając szczegóły
umowy przedślubnej.
Tymczasem Peters przez pół wieczoru usiłował wyciągnąć od lokaja, które zaproszenia jego
pracodawca by przyjął, a które odrzucił.
ROZDZIAŁ 2
Lady Elizabeth Cameron, hrabianka Havenhurst, zeskoczyła z wiekowej klaczy, wspierając się na
stangrecie, który - o ile wymagała tego sytuacja, a często wymagała - przejmował też obowiązki
stajennego.
Strona 7
- Dziękuję, Charles - powiedziała, uśmiechając się serdecznie do starego sługi.
W tej chwil dziewczyna bynajmniej nie uosabiała tradycyjnego wyobrażenia o arystokratce ani
modnej damie. Włosy przykryła niebieską chustką związaną na karku. Suknię miała prostą,
pozbawioną ozdób i niemodną. Na ramieniu niosła wiklinowy kosz, który zawsze brała na zakupy w
miasteczku. Ale nawet mimo podniszczonego stroju, koszyka oraz starej klaczy nikt nie uznałby
Elizabeth Cameron za pospolitą. Złociste, gęste włosy, osłonięte chusteczką, opadały kaskadą loków
na ramiona i plecy. Zwykle nosiła je rozpuszczone i wtedy otaczały jej twarz o zapierającej dech w
piersi, nieskazitelnej urodzie: delikatnie rzeźbione, wysokie kości policzkowe, mleczna cera,
promieniejąca zdrowiem, pełne, miękkie usta. Lecz najbardziej przykuwały uwagę oczy: ukryte pod
łukowatymi brwiami i długimi, zakręconymi rzęsami, niezwykłe zielone tęczówki.
Nie piwne, nie szarozielonkawe, tylko intensywnie zielone. Cudownie wyraziste zielone oczy, które
błyszczały niczym szmaragdy, gdy Elizabeth była szczęśliwa, albo ciemniały, kiedy się zadumała.
Stangret z nadzieją zerkał do koszyka na zawinięte w papier sprawunki, ale dziewczyna ze smutnym
uśmiechem pokręciła głową.
- Nie ma dziś placków, Charles. Były za drogie, a panu Jenkinsowi nie można przemówić do rozumu.
Proponowałam, że kupię cały tuzin, ale nie chciał opuścić ceny nawet o grosz, więc nie kupiłam ani
jednego.
Dla zasady. Wiesz - zwierzyła się ze śmiechem - że w ubiegłym tygodniu na mój widok schował się
za workami z mąką? - Co za tchórz! - odrzekł Charles z szerokim uśmiechem, bowiem wszyscy kupcy
i sklepikarze doskonale wiedzieli, że Elizabeth Cameron tak mocno ściskała każdego szylinga, aż
piszczał, i zdawali sobie sprawę, że kiedy przychodziło do targowania z nią, rzadko wychodzili
zwycięsko z takiej próby.
W owych zmaganiach dziewczyna nie wykorzystywała swojej urody, lecz inteligencję. Nie tylko
dodawała i mnożyła w pamięci, ale jeszcze z taką energią i talentem wyliczała, czemu należy jej się
lepsza cena, że sprzedawcy ustępowali - albo dla świętego spokoju, albo dlatego że ich przekonała.
Nie tylko podczas wypraw na targ liczyła się z każdym groszem, również w samym Havenhurst
oszczędzała, na czym się dało, i dobrze sobie radziła. Ta dziewiętnastolatka, na której młodzieńczych
barkach spoczywał ciężar utrzymania rodowej posiadłości oraz osiemnaściorga z niegdyś
dziewięćdziesięciu służących, nie tylko rzadko musiała zwracać się do niechętnego stryja o wsparcie
finansowe, ale także uratowała swe rodzinne dziedzictwo przed licytacją i jeszcze zapewniała wikt
oraz ubranie pozostałej służbie.
Jedynym „luksusem”, na jaki pozwoliła sobie Elizabeth, było zatrzymanie panny Lucindy
Throckmorton -
Jones, swojej przyzwoitki, a teraz i towarzyszki, która zgodziła się u niej zostać mimo znacznie
okrojonej pensji. Co prawda dziewczyna spokojnie mogłaby mieszkać w Havenhurst sama, ale
zdawała sobie sprawę, że gdyby się na coś takiego zdecydowała, resztki jej reputacji nieodwracalnie
Strona 8
ległyby w gruzach.
Elizabeth wręczyła lokajowi koszyk.
- Zamiast placków kupiłam truskawki - oznajmiła pogodnie. - Z panem Thergoodem znacznie łatwiej
można się dogadać niźli z panem Jenkinsem. On się zgadza, że jeśli klient kupuje dużo jednego
towaru, powinien mniej płacić od sztuki.
Charles podrapał się w głowę na te wywody, ale usiłował robić mądrą minę.
- Oczywiście - przyznał, odprowadzając konia. - Byle osioł to zrozumie.
- Święte słowa - przytaknęła hrabianka, odwróciła się i lekko wbiegła po schodach.
Zamierzała przejrzeć księgi rachunkowe, ale Bentner szeroko otworzył przed nią drzwi. Twarz
starego sługi rozjaśniało podniecenie.
- Ma panienka gościa - oświadczył tonem człowieka, którego rozsadza radość, lecz poczucie własnej
godności nie pozwala mu na okazanie emocji.
Od półtora roku nikt nie zaglądał do Havenhurst, nic więc dziwnego, że Elizabeth poczuła podobny
przypływ radości, a potem ogarnął ją niepokój. Nie powinien to być wierzyciel, przecież spłaciła
wszystkie długi, wyprzedając po kolei wszelkie cenne przedmioty i większość mebli.
- Kogo? - spytała, wchodząc do holu i rozwiązując chusteczkę.
Twarz Bentnera rozjaśnił promienny uśmiech.
- Aleksandrę Lawrence... Eee... teraz Townsende. - Lokaj poprawił się, przypomniawszy sobie, że
mówi o mężatce.
Radosne niedowierzanie sprawiło, że Elizabeth na moment znieruchomiała, po czym odwróciła się i
nieprzystojącym damie biegiem ruszyła do salonu, po drodze ściągając z głowy chusteczkę. W
drzwiach gwałtownie wyhamowała i zapatrzyła się na czarującą, młodą brunetkę, stojącą na środku
pokoju, ubraną w szykowny, czerwony strój podróżny. Brunetka się odwróciła i dziewczęta chwilę
przyglądały się sobie, a nieśmiałe uśmiechy pojawiły się na ich twarzach i rozpromieniły oczy.
- Aleksa? To naprawdę ty? - wyszeptała Elizabeth głosem pełnym podziwu, niedowierzania i
nieskrywanej radości.
Brunetka skinęła głową i szerzej się uśmiechnęła.
Stały bez ruchu, pełne wahania, a każda odnotowała dramatyczne zmiany, jakie w ciągu ostatniego
półtora roku zaszły w wyglądzie przyjaciółki; obie też z niepokojem zastanawiały się, czy owe
zmiany nie sięgnęły zbyt głęboko. W cichym pokoju budziły się echa dawnej długiej przyjaźni jeszcze
z dziecięcych lat, każąc dziewczętom postawić najpierw jeden, niepewny krok, potem drugi... i nagle
obie podbiegły ku sobie, rzuciły się jedna drugiej na szyję i mocno objęły z okrzykami radości.
Strona 9
- Och, Alekso, cudownie wyglądasz! Tak za tobą tęskniłam - śmiała się Elizabeth, ściskając
przyjaciółkę.
Wielki świat znał tamtą jako księżnę Hawthorne, lecz dla Elizabeth była to Aleksa, jej najdawniejsza
przyjaciółka. Przyjaciółka, która wyruszyła w długą podróż poślubną i dlatego zapewne jeszcze nie
usłyszała, w jakie tarapaty wpakowała się hrabianka.
Elizabeth pociągnęła przybyłą na kanapę i zasypała Aleksę gradem pytań.
- Kiedy wróciłaś z podróży poślubnej? Jesteś szczęśliwa? Co cię tu sprowadza? Na jak długo
zostaniesz?
- Ja też za tobą tęskniłam - odrzekła Aleksandra ze śmiechem, o czym zaczęła kolejno odpowiadać na
pytania - - Wróciliśmy trzy tygodnie temu, jestem niebiańsko szczęśliwa, przyjechałam, by cię
odwiedzić, to oczywiste, i jeśli tylko zechcesz, mogę zostać na parę dni.
- Naturalnie, że zechcę - odpowiedziała radośnie Elizabeth. - Nie mam żadnych planów z wyjątkiem
dzisiejszego dnia. Odwiedzi mnie stryj.
Prawda wyglądała tak, że towarzyski kalendarz hrabianki Cameron na najbliższe dwanaście miesięcy
nie przewidywał zupełnie nic, a okresowe wizyty Juliusa były nawet gorsze od braku rozrywek. Ale
to wszystko przestało się już liczyć. Elizabeth tak uradował widok przyjaciółki, że z jej twarzy nie
znikał
uśmiech.
Zupełnie jak za dawnych czasów zrzuciły pantofelki, podwinęły nogi i przez długie godziny
rozmawiały z łatwością i ożywieniem bliskich przyjaciółek, które mimo kilkuletniego rozstania
łączyły radosne, czułe i smutne wspomnienia z lat dziecinnych.
- A pamiętasz - spytała ze śmiechem Elizabeth po dwóch godzinach - nasze turnieje, urządzane
podczas urodzin u Mary Ellen?
- Nigdy ich nie zapomnę - oświadczyła z mocą Aleksa, uśmiechając się do wspomnień.
- Zawsze wysadzałaś mnie z siodła.
- Za to ty wygrywałaś w strzelaniu. Przynajmniej do momentu, kiedy twoi rodzice dowiedzieli się o
tych konkursach i uznali, że podobne rozrywki nie przystoją takiej dorosłej i eleganckiej pannie jak ty
-
wróciła na ziemię Aleksa. - Brakowało cię nam.
- Nawet nie masz pojęcia, jak tęskniłam za naszymi zabawami. Zawsze doskonale wiedziałam, kiedy
odbywają się turnieje i krążyłam po domu ponura, myśląc o tym, jak wspaniałe się bawicie. W końcu
zaczęliśmy z Robertem urządzać własne turnieje i zmuszaliśmy służących, by się do nich przyłączali -
dodała, ze śmiechem przypominając sobie dawne szaleństwa własne i przyrodniego brata.
Strona 10
Po chwili z twarzy Aleksy zniknął uśmiech.
- Właśnie, a gdzie on się podział? Ani słowem o nim nie wspomniałaś.
- Cóż... - Hrabianka zawahała się, wiedząc, że nie może opowiedzieć przyjaciółce o zniknięciu
przyrodniego brata, nie wspominając o wydarzeniach, które je poprzedziły, z drugiej jednak strony,
w spojrzeniu tamtej dostrzegała współczucie i zastanawiała się, czy aby Aleksandra już nie zna całej
tej okropnej historii. - Półtora roku temu Robert zniknął - wyjaśniła wreszcie rzeczowym tonem. -
Zdaje się, że wiązało się to z... cóż... długami. Nie mówmy już o tym - dodała pośpiesznie.
- Jak sobie życzysz - zgodziła się Aleksa z wymuszonym uśmiechem. - W takim razie o czym chcesz
pogawędzić?
- O tobie - odparła natychmiast Elizabeth.
Aleksa była starsza od Elizabeth i czas szybko płynął na opowieściach o mężu, którego po prostu
uwielbiała. Elizabeth uważnie słuchała opisów cudownych miejsc na całym świecie, do których
książę zawiózł
żonę.
- Opowiedz mi o Londynie - poprosiła, kiedy wyczerpały się już historyjki z dalekich stron.
- A co cię interesuje? - zapytała przywołana do rzeczywistości Aleksa.
Elizabeth pochyliła się w fotelu i już chciała zadać pytanie, które najbardziej ją dręczyło, lecz
powstrzymała ją duma.
- Och, nic szczególnego - skłamała.
Chcę wiedzieć, czy przyjaciele mnie potępiają, czy drwią ze mnie, albo - co gorsza - litują się nade
mną, myślała. Chcę wiedzieć, czy już wszędzie dotarła wieść, że zostałam bez grosza. A przede
wszystkim -
czemu nikt nie raczył mnie odwiedzić ani nie dał znaku życia.
Prawie dwa lata temu, kiedy po raz pierwszy zjawiła się w stolicy, odniosła natychmiastowy sukces
towarzyski, a rekordowa liczba konkurentów ubiegała się o jej rękę. Teraz, gdy miała dziewiętnaście
lat, to samo towarzystwo, które niegdyś ją naśladowało, wychwalało pod niebiosa i rozpieszczało,
uznało ją za wyrzutka. Elizabeth złamała reguły wielkiego świata i stała się bohaterką skandalu, który
wzbudził wrzenie w wyższych sferach.
Patrząc na Aleksandrę, zastanawiała się, czy w arystokratycznych kręgach znano prawdziwą historię,
czy tylko plotkę; czy nadal rozmawiano o całej sprawie, czy rzecz wreszcie przycichła. Aleksa
wyruszyła w podróż tuż przed skandalem i teraz Elizabeth zachodziła w głowę, czego przyjaciółka
się dowiedziała.
Strona 11
Owo pytanie nieustannie cisnęło jej się na usta, ale nie odważyła się go wypowiedzieć z dwóch
powodów: po pierwsze odpowiedź mogłaby wywołać łzy, a ona nie zamierzała płakać; a po drugie,
żeby zadać pytanie, musiałaby powiadomić przyjaciółkę, co się wydarzyło. Prawda zaś wyglądała
tak, że osamotniona i pozbawiona życzliwych osób Elizabeth nie mogła ryzykować, że Aleksa pozna
fakty i też ją opuści.
- Co najbardziej cię interesuje? - powtórzyła tamta, przykleiwszy do ust pogodny uśmiech, który miał
ukrywać życzliwość i współczucie dla dumnej przyjaciółki.
- Wszystko! - padła błyskawiczna odpowiedź.
- Niech pomyślę... - zaczęła Aleksa, by wypędzić z pokoju bolesne, nie zadane pytanie. - Lord
Dusenberry zaręczył się z Cecylią Lacroix!
- Bardzo się cieszę - odrzekła Elizabeth z nieskrywaną radością, uśmiechając się uroczo. - Jest
bardzo bogaty i pochodzi z doskonałego rodu.
- To nieuleczalny uwodziciel i w miesiąc po ślubie znajdzie sobie kochankę - odparowała Aleksa z
bezpośredniością, która zawsze szokowała i zachwycała Elizabeth.
- Obyś się myliła.
- Na pewno nie. Ale jeśli sądzisz, że się mylę, może się założymy? - ciągnęła Aleksa. Tak ją
uradował
wesoły ognik, który znowu pojawił się w oczach przyjaciółki, że palnęła bez namysłu: - Na przykład
o trzydzieści funtów.
Elizabeth poczuła, że już dłużej nie zniesie niepewności. Musiała się dowiedzieć, czy to lojalność
sprowadziła tu Aleksę, czy też przyjaciółka znalazła się tu, bo sądzi, że hrabianka Cameron nadal jest
najbardziej rozchwytywaną panną w Londynie.
- Nie mam trzydziestu funtów - odpowiedziała ze spokojną dumą, patrząc w niebieskie oczy
przyjaciółki.
Tamta wytrzymała jej spojrzenie, mruganiem próbując ukryć łzy współczucia.
- Wiem.
Elizabeth nauczyła się z wysoko podniesioną głową znosić wrogość i ukrywać strach, teraz w obliczu
dobroci i lojalności omal nie uległa znienawidzonym łzom, których wcześniej nie zdołała wycisnąć
jej z oczu przeżyta tragedia.
- Dziękuję - wykrztusiła cicho przez zaciśnięte gardło.
- Nie ma za co dziękować. Usłyszałam całą tę odrażającą historię i nie wierzę w ani jedno słowo. Co
Strona 12
więcej, chcę, żebyś pojechała ze mną do Londynu na cały sezon towarzyski i zatrzymała się u nas. -
Ujęła Elizabeth za rękę. - Przez wzgląd na samą siebie musisz stawić im czoło. Pomogę ci. Albo
jeszcze lepiej, namówię babkę męża, żeby wzięła cię pod opiekę. Wierz mi - dokończyła Aleksa z
uczuciem i serdecznym uśmiechem - nikt się nie odważy zrobić ci afrontu, jeśli stanie za tobą księżna
wdowa Hawthorne.
- Proszę, przestań, sama nie wiesz, co mówisz. Nawet gdybym się zgodziła, co, nie nastąpi ona nigdy
by na to nie przystała. Nie znam księżnej, ale z pewnością wystarczająco dużo o mnie słyszała.
Miasto aż trzęsło się od plotek.
Aleksa wytrzymała jej spojrzenie.
- W jednym się nie mylisz. Rzeczywiście, słyszała plotki, które krążyły pod moją nieobecność. Ale
omówiłam z nią tę sprawę i postanowiła, że spotka się z tobą i sama podejmie decyzję. A kiedy to
już się stanie, poruszy niebo i ziemię, by wielki świat cię przyjął z powrotem.
Elizabeth pokręciła głową, przełykając dławiącą ją kulę wdzięczności i upokorzenia.
- Doceniam twoje starania, ale nie zniosłabym tego.
- Już postanowiłam - oświadczyła stanowczo Aleksa. - Mąż szanuje moje zdanie i też się zgodzi. Co
do tego nie mam żadnych wątpliwości. Jeśli zaś chodzi o suknie, w mojej szafie wisi mnóstwo,
których jeszcze nie nosiłam. Chętnie ci pożyczę...
- Wykluczone! - wybuchnęła Elizabeth. - Błagam cię - zaklinała, zdając sobie sprawę, że zachowuje
się jak niewdzięcznica - zostaw mi choć odrobinę dumy. Zresztą - dodała z łagodnym uśmiechem -
nie jestem aż taka nieszczęśliwa. Mam ciebie. I Havenhurst.
- Pamiętam. Ale wiem też, że nie możesz tu spędzić całego życia. Jeśli nie będziesz chciała, nie
musisz bywać w towarzystwie, ale przynajmniej spędzimy razem parę tygodni. Stęskniłam się za
tobą.
- Nie będziesz miała czasu - opierała się Elizabeth, która doskonale pamiętała szał i wielość
rozrywek londyńskiego sezonu towarzyskiego.
- Zamierzam raczej siedzieć w domu - wyznała Aleksandra. W jej oczach lśnił tajemniczy uśmiech. -
Jestem przy nadziei.
Elizabeth z całej siły chwyciła ją w ramiona.
- Przyjadę - zgodziła się bez namysłu. - Ale zatrzymam się w domu stryja, jeśli nie będzie go w
stolicy.
- U nas - nie ustępowała Aleksa.
Strona 13
- Zobaczymy - odrzekła z równym uporem Elizabeth. - Dziecko! - zawołała radośnie.
- Przepraszam, panienko Alekso - przerwał im Bentner, potem zakłopotany zwrócił się do Elizabeth.
-
Właśnie przyjechał stryj. Prosi, by panienka natychmiast stawiła się w gabinecie.
Aleksa powiodła wzrokiem od lokaja do Elizabeth.
- Kiedy przyjechałam, Havenhurst wydało mi się opuszczone. Ile służby zostało?
- Osiemnaścioro - odpowiedziała Elizabeth. - Przed zniknięciem Roberta zeszliśmy z
dziewięćdziesięciu osób do czterdziestu pięciu, ale stryj wszystkich ich zwolnił. Uznał, że nie są
potrzebni, a po zbadaniu ksiąg majątku udowodnił, że stać nas wyłącznie na zapewnienie im dachu
nad głową i jedzenie.
Osiemnaście osób mimo wszystko zostało - ciągnęła, uśmiechając się do Bentnera. - Całe swoje
życie spędzili w Havenhurst. To również ich dom. - Wstała tłumiąc niepokój, który nieodmiennie
towarzyszył rozmowom ze stryjem. - To nie potrwa długo. Stryj zatrzymuje się tutaj tylko na tyle, ile
musi.
Bentner został pod pozorem uprzątania talerzyków i filiżanek i odprowadził wzrokiem swą panią.
Kiedy hrabianka zniknęła, zwrócił się do księżnej Hawthrone, którą znał jeszcze z czasów, kiedy
biegała w chłopięcych spodniach.
- Wasza książęca mość daruje - odezwał się oficjalnie, a na jego poczciwej twarzy malowała się
troska.
- Czy wolno mi wyrazić radość z pani obecności? Zwłaszcza teraz, kiedy pojawił się pan Cameron.
- Bardzo dziękuję, Bentner. Ja też się cieszę, że znowu cię widzę. Czyżby pan Cameron przywoził
jakieś złe wieści?
- Na to się zanosi. - Lokaj podszedł do drzwi, wyjrzał na korytarz, wrócił do gościa i odezwał się
konfidencjonalnie: - Aaronowi, znaczy się stangretowi, i mnie także nie podobała się mina pana
Camerona. I jeszcze coś - oświadczył, biorąc tacę z zastawą. - Nikt z tych, co zostali, nie zrobił tego
z przywiązania do Havenhurst. - Na białych policzkach starego sługi pojawił się rumieniec,
wzruszenie odbierało mu głos. - Nie odeszliśmy ze względu na panienkę. Tylko my jej pozostaliśmy.
To zapewnienie o lojalności sprawiło, że Aleksę pod powiekami zaszczypały łzy.
- Nie możemy dopuścić, by stryj wpędził ją w smutek - dodał jeszcze lokaj. - A nieodmiennie to robi.
- Da się go jakoś powstrzymać? - spytała z uśmiechem młoda księżna.
Strona 14
Bentner wyprostował się i skinął głową.
- Ja uważam, że powinno się go zepchnąć z londyńskiego mostu - oznajmił z mocą. - Aaaron zaś jest
za trucizną.
W jego głosie brzmiały gniew i bezsilność, ale nie prawdziwa wola mordu, więc Aleksa odrzekła z
konspiracyjnym uśmiechem:
- Chyba wolę twoją metodę, Bentner. Jest czystsza.
Żartowała, ale lokaj odpowiedział formalnym ukłonem. Popatrzyli na siebie; nie potrzebowali
więcej słów, by się porozumieć. Bentner zapewnił Aleksę, że gdyby potrzebowała wsparcia
służących, może na nich liczyć. Odpowiedź księżnej uspokoiła go, że młoda dama nie tylko nie
pogniewała się za ową śmiałość, ale także zapamiętała jego słowa i w razie czego nie omieszka
skorzystać z pomocy.
ROZDZIAŁ 3
Kiedy bratanica weszła do gabinetu, Julius Cameron podniósł wzrok i zmrużył oczy ze złości. Nawet
teraz, kiedy była niczym więcej jak biedną sierotą, chodziła z niemal królewską godnością, a
delikatny podbródek dumnie zadzierała do góry. Tkwiła po uszy w długach i z miesiąca na miesiąc
coraz bardziej się pogrążała, a mimo to nosiła głowę wysoko zupełnie jak jej zarozumiały ojciec, ten
niespokojny duch. W wieku trzydziestu pięciu lat zginął na morzu wraz z matką Elizabeth, gdy zatonął
ich żaglowiec, ale już wtedy zdążyli przehulać większą część znacznego majątku i potajemnie
zastawić część rodzinnych dóbr. Mimo to aż do ostatniej chwili zachował dumę i żył niczym zamożny
arystokrata.
Julius urodził się jako młodszy syn hrabiego Havenhurst, dlatego nie odziedziczył ani tytułu, ani
fortuny, ani posiadłości ziemskich. Tymczasem jednak to właśnie on - upartą pracą i skąpieniem na
wszystkim
- zgromadził znaczny majątek. W nieustannej walce o poprawę losu odmawiał sobie wszystkiego;
ograniczył
się do niezbędnego minimum, nie ulegając pokusom i czarowi wyższych sfer, nie tylko dlatego że
wiązało się to z olbrzymimi kosztami, ale również dlatego, że nie zamierzał wyłącznie krążyć po
orbicie wielkiego świata.
Po wszystkich tych poświęceniach, po spartańskiej egzystencji, jaką wiódł z żoną, los wystrychnął go
na dudka - żona nie dała mu dziedzica. Wieczna gorycz Juliusa brała się stąd, że nie miał potomka,
któremu pozostawiłby swój majątek i ziemie - otrzyma je dziecko Elizabeth, która oczywiście musi
najpierw dobrze wyjść za mąż.
Teraz, kiedy patrzył na siedzącą po drugiej stronie biurka dziewczynę, ze zdwojoną, bolesną siłą
uderzyła go ironia losu. Całe życie harował i ciułał, a co zyskał w zamian? Przekaże bogactwo
wnukowi swego rozrzutnego brata. Jakby tego było mało, spoczął na nim ciężar uporządkowania
Strona 15
bałaganu, jaki zostawił
po sobie przyrodni brat Elizabeth, Robert, znikając przed dwoma laty. Dlatego teraz Julius musiał
spełnić polecenie, zawarte w testamencie ojca Elizabeth i wydać dziewczynę za człowieka
posiadającego najlepiej i tytuł, i majątek. Miesiąc wcześniej, przystępując do tego zadania, Julius nie
spodziewał się najmniejszych problemów. W końcu kiedy przed dwoma laty bratanica pojawiła się
w Londynie, jej uroda, nieskazitelne pochodzenie i pogłoski o bogactwie sprawiły, że w ciągu
zaledwie czterech tygodni oświadczyło się o nią aż piętnastu konkurentów. Teraz, ku zdumieniu jej
stryja, na jego list odpowiedziało twierdząco zaledwie trzech kandydatów, wielu zaś nawet nie
raczyło odpisać. Oczywiście, wszyscy już wiedzieli, że hrabianka zubożała, ale Julius obiecywał
duży posag, byle się pozbyć dziewczyny. Ponieważ zawsze myślał wyłącznie o pieniądzach,
spodziewał się, że wiano wystarczy, by uczynić z Elizabeth partię godną zainteresowania. Prawie nie
pamiętał o strasznym skandalu, jaki rozpętała i nic go on nie obchodził. Odrzucał wielki świat ze
wszystkimi jego plotkami, frywolnością i brakiem zasad. Z gniewnej zadumy wyrwało go pytanie
bratanicy.
- O czym chciałeś ze mną rozmawiać, stryju?
Wrogość w połączeniu z niechęcią na myśl o rychłym i niewątpliwym wybuchu gniewu ze strony
Elizabeth, sprawiły, że Julius przybrał jeszcze bardziej oschły ton niż zwykle.
- Przyjechałem, by omówić kwestię twojego bliskiego zamążpójścia.
- Mojego... czego? - wykrztusiła, tak zaskoczona, że na chwilę zapomniała o pozorach dumy.
Wyglądała i czuła się jak dziecko, oszołomione, wstrząśnięte i schwytane w pułapkę.
- Chyba słyszałaś. Wybrałem trzech kandydatów - ciągnął ostrym tonem Julius, odchyliwszy się na
krześle. - Dwóch ma szlachecki tytuł, trzeci nie. Ponieważ twój ojciec przywiązywał dużą wagę do
pochodzenia, wybiorę kandydata, stojącego najwyżej w hierarchii. Oczywiście, pod warunkiem że
będę miał
wybór.
- Jak... - Elizabeth urwała, by zebrać myśli. - Można wiedzieć, w jaki sposób wybrałeś owych
kandydatów?
- Poprosiłem Lucindę o nazwiska mężczyzn, którzy w czasie twojego pobytu w Londynie rozmawiali
z Robertem o małżeństwie z tobą. Podała mi je, a ja pchnąłem do wszystkich posłańców, deklarując
twoją i moją
- jako twojego opiekuna - gotowość, by wziąć ich pod uwagę jako kandydatów do twojej ręki.
Elizabeth zacisnęła dłoń na poręczy fotela, próbując zapanować nad przerażeniem.
- Czy dobrze rozumiem - odezwała się zduszonym szeptem - że ogłosiłeś przetarg na moją rękę,
ofiarując ją każdemu, kto zechce?
Strona 16
- Tak! - wyrzucił, kipiąc z gniewu, że śmie insynuować, jakoby nie zachował się w sposób godny
jego i jej urodzenia. - Co więcej, warto, byś sobie uświadomiła, że straciłaś swoją legendarną
władzę nad mężczyznami. Z całej piętnastki tylko trzech konkurentów zgodziło się odnowić z tobą
znajomość.
Upokorzona do samej głębi Elizabeth tępo wpatrywała się w ścianę za stryjem.
- Nie mieści mi się w głowie, że mogłeś zrobić coś takiego!
Uderzył otwartą dłonią w biurko, aż zadudniło.
- Postąpiłem zgodnie z moim prawem opiekuna i spełniając wolę twojego ojca - utracjusza.
Pozwolisz, że przypomnę: po mojej śmierci to moje pieniądze zostaną przekazane twojemu mężowi,
a następnie waszemu synowi - Moje.
Elizabeth od wielu miesięcy próbowała zrozumieć stryja i w głębi serca wiedziała, skąd się bierze
jego gorycz. Nawet mu współczuła.
- Żałuję, że nie dochowałeś się syna - odpowiedziała zduszonym głosem. - Ale to nie moja wina -
Nie zrobiłam ci nic złego i nie dałam powodu, żebyś mnie aż tak znienawidził, by w ten sposób mnie
traktować... -
Umilkła, widząc, że oblicze Juliusa twardnieje wobec, jak sądził, jej błagań. Dlatego podniosła
głowę, próbując zachować resztki godności. - Co to za mężczyźni?
- Sir Francis Belhaven - odrzekł krótko.
Dziewczyna wpatrywała się w niego zdumiona i pokręciła głową.
- W Londynie poznałam setki ludzi, ale nie przypominam sobie tego nazwiska.
- Drugi to lord John Marchman, hrabia Canford. Znowu pokręciła głową.
- Brzmi znajomo, ale nie kojarzę twarzy.
- Widać masz słabą pamięć - oświadczył rozdrażniony stryj, wyraźnie rozczarowany jej reakcją - -
Skoro nie możesz sobie przypomnieć szlachcica ani hrabiego - dodał sarkastycznie - zapewne nic ci
też nie powie nazwisko nie poprzedzone żadnym tytułem.
- Kim jest trzeci kandydat? - spytała chłodno, dotknięta tą krzywdzącą uwagą.
- Pan Ian Thornton. Jest...
To nazwisko sprawiło, że Elizabeth zerwała się na równe nogi, ogarnięta furią, przerażeniem i
odrazą.
Strona 17
Ian Thornton! - krzyknęła, opierając się o blat biurka, żeby nie upaść. - Ian Thornton! - powtórzyła
podniesionym głosem, w którym brzmiał gniew i histeryczny śmiech. - Stryju, nawet jeśli Ian
Thornton rozmawiał z Robertem o ślubie ze mną, to nad pistoletem! Nigdy nie zamierzał się ze mną
ożenić, a mój brat pojedynkował się z nim, broniąc mej reputacji. Co więcej, nawet go postrzelił!
Stryj nie okazał skruchy ani gniewu, tylko patrzył na Elizabeth z zimną obojętnością.
- Nie rozumiesz? - zawołała.
- Rozumiem jedynie - odrzekł wyniośle - że odpowiedział na mój list nie tylko twierdząco, ale wręcz
serdecznie. Może żałuje swojego zachowania i pragnie zgody.
- Zgody?! Nie wiem, czy czuje do mnie odrazę, czy tylko pogardę, ale zapewniam cię, że nie pragnie
mnie poślubić i nigdy nie miał takiego zamiaru! To przez niego nie mogę się pokazać w
towarzystwie!
- Moim zdaniem, lepiej na tym wyjdziesz, jeśli nie będziesz się obracać w zepsutym londyńskim
świecie. Ale nie w tym rzecz, Ian Thornton zaakceptował moje warunki.
- Jakie warunki?
Nie przejmując się uczuciami roztrzęsionej bratanicy, Julius rzeczowo wyjaśnił:
- Wszyscy trzej kandydaci zgodzili się udzielić ci krótkiej gościny, w czasie której przekonacie się,
czy do siebie pasujecie. Lucinda będzie ci towarzyszyć jako przyzwoitka.. Wyruszysz za pięć dni.
Najpierw odwiedzisz Belhavena, potem Marchmana, a następnie Thorntona.
Pokój zawirował jej przed oczami.
- Nie wierzę własnym uszom! - wybuchnęła i zdesperowana zwróciła uwagę na najmniejsze ze
swoich zmartwień. - Lucinda wyjechała na pierwsze od lat wakacje. Odwiedza siostrę w Devon.
- W takim razie weź zamiast niej Bertę, a Lucinda przyłączy się do ciebie, kiedy będziesz jechać do
Szkocji do Thorntona.
- Bertę! To przecież tylko pokojówka! Moja reputacja legnie w gruzach, jeśli spędzę tydzień w domu
kawalera ze służącą w roli przyzwoitki.
- To nie przyznawaj się, że jest służącą - warknął. - Ponieważ w listach zapowiadałem, że zjawisz
się z Lucinda Throckmorton - Jones jako przyzwoitką, przedstawiaj Bertę jako ciotkę. Bez żadnych
sprzeciwów, moja panno - zakończył. - Sprawę uważam za zamkniętą. To na razie wszystko. Możesz
odejść.
- Wcale nie wszystko! Musiało dojść do jakiejś strasznej pomyłki! Pan tak samo jak ja nie ma ochoty
na to spotkanie!
Strona 18
- Nie doszło do żadnej pomyłki - oznajmił Julius tonem nie znoszącym sprzeciwu. - Ian Thornton
otrzymał mój list i przyjął propozycję. Zamieścił nawet wskazówki, jak dotrzeć do jego majątku w
Szkocji.
- Twoją propozycję - wykrzyknęła bratanica - nie moją!
- Nie zamierzam dłużej roztrząsać szczegółów, Elizabeth. Koniec dyskusji.
ROZDZIAŁ 4
Hrabianka wolno szła korytarzem do pokoju Aleksandry, ale kolana tak jej się trzęsły, że musiała
stanąć i oprzeć się o ścianę. Pan Thornton... Spotkanie z Ianem Thorntonem jest wyłącznie kwestią
dni.
Jego nazwisko dźwięczało jej w głowie i wprost trzęsła się z upokorzenia, nienawiści i strachu.
Musiała wejść do małego saloniku, gdzie opadła na kanapę, wpatrując się niewidzącym wzrokiem w
jaśniejszą plamę na ścianie w miejscu, gdzie kiedyś wisiał obraz Rubensa.
Ani przez moment nie wierzyła, by Ian Thornton zamierzał się z nią ożenić. Nie miała pojęcia, jakie
pobudki mogły go skłonić do przyjęcia oburzającej propozycji stryja. Jeśli chodzi o Iana Thorntona,
Elizabeth zawsze była naiwną, łatwowierną gąską.
Teraz, siedząc z odchyloną głową i zamkniętymi oczami, sama nie wierzyła, że kiedyś mogła być tak
szalona - i bezmyślna - jak owego dnia, kiedy go poznała. Wtedy nie wątpiła, że otwiera się przed
nią cudowna, jasna przyszłość. Ale cóż, nie miała powodów sadzić, iż jest inaczej.
Kiedy jako jedenastolatka straciła rodziców, życie stało się mroczne, lecz miała Roberta, który ją
pocieszał i obiecywał, że wkrótce znowu wszystko nabierze barw. Robert, o osiem lat starszy, nie
był jej rodzonym bratem, tylko synem matki z pierwszego małżeństwa, ale dziewczynka od
pierwszych chwil kochała go i darzyła zaufaniem. Rodzice tak często wyjeżdżali, że myślała o nich
raczej jak o wspaniałych gościach, którzy trzy, cztery razy w roku pojawiali się w jej życiu,
zasypując prezentami, a potem znikali wśród pożegnań.
Z wyjątkiem utraty matki i ojca dzieciństwo Elizabeth upływało niemal bez trosk. Dzięki swojej
pogodzie ducha była ulubienicą służących, którzy za nią przepadali. Kucharka dawała jej łakocie,
lokaj nauczył grać w szachy, Aaron, stangret, zdradził tajniki wista, a parę ładnych lat później
również strzelania z pistoletu, gdyby kiedyś musiała się bronić.
Lecz spośród wszystkich swoich przyjaciół z pałacu, Elizabeth najwięcej czasu spędzała z Oliverem,
głównym ogrodnikiem, który zjawił się w Havenhurst, kiedy dziewczynka miała jedenaście lat. Ten
cichy mężczyzna o łagodnym spojrzeniu pracował w oranżerii i przy klombach i cicho przemawiał
zawsze do kwiatów i roślin.
- Rośliny potrzebują uczucia - wyjaśnił, kiedy Elizabeth przyłapała go raz w oranżerii na
pieszczotliwych zachętach, skierowanych do więdnącego fiołka. - Zupełnie jak ludzie. Śmiało -
zachęcił, ruchem głowy wskazując kwiat - podnieś biedulkę na duchu.
Strona 19
Hrabianka czuła się trochę dziwnie, ale posłuchała Olivera, nikt bowiem nie śmiał wątpić w jego
umiejętności - od przybycia tego człowieka ogrody w Havenhurst zmieniły się nie do poznania.
Dlatego pochyliła się nad kwiatem i zwróciła się do niego z powagą:
- Mam nadzieję, że wkrótce wydobrzejesz i znowu będziesz tak samo śliczny, jak dawniej.
Potem odsunęła się i czekała, aż pożółkłe liście podniosą się ku światłu.
- Dałem jej trochę mojego specyfiku - oświadczył ogrodnik, ostrożnie przestawiając kwiat na półkę,
do pozostałych chorych. - Przyjdź za parę dni: sama pokaże ci, jakie poczyniła postępy.
Dopiero później Elizabeth uświadomiła sobie, że dla Olivera każdy kwiatek doniczkowy to „ona”,
pozostałe zaś to „oni”.
Następnego dnia dziewczynka pobiegła do oranżerii, ale fiołek wyglądał tak samo mizernie jak
wcześniej. Po pięciu dniach zapomniała o kwiatku i w oranżerii zjawiła się tylko po to, by
poczęstować ogrodnika ciastem.
- Przyjaciółka pragnie się z tobą przywitać, panienko - powiedział.
Elizabeth podeszła do stołu z pacjentami Olivera i zobaczyła tam fiołek - delikatne główki kwiatów
mocno trzymały się na młodych łodygach, jędrne listki sterczały dookoła.
- Oliverze! - wykrzyknęła zachwycona. - Jak to zrobiłeś?
- Wyzdrowiała dzięki twoim miłym słowom. No i trochę pomogła moja mikstura - odrzekł.
A ponieważ dostrzegł w oczach Elizabeth prawdziwą fascynację - a może chciał wyrwać świeżo
osieroconą dziewczynkę ze smutku oprowadził ją po oranżerii, pokazując rośliny i tłumacząc, jakie
odmiany próbuje wyhodować. Potem spytał, czy nie chciałaby założyć własnego ogródka; gdy się
zgodziła, przeszli do sadzonek i zaczęli planować, jakie kwiaty powinna zasadzić.
Tego dnia narodziła się miłość Elizabeth do wszystkiego, co rolnie. Pracując u boku Olivera, w
fartuchu osłaniającym sukienkę, poznała wszystkie jego „lekarstwa”, nawozy i marzenia o stworzeniu
własnych odmian roślin.
Kiedy zaś ogrodnik nauczył ją wszystkiego, co wiedział, Elizabeth zaczęła dzielić się z nim swoją
wiedzą, gdyż miała nad Oliverem niewątpliwą przewagę: umiała czytać, a jej dziadek zgromadził
imponujący księgozbiór. Ramię w ramię siedzieli aż do zmroku na ławce w ogrodzie i dziewczynka
czytała przyjacielowi o starych i nowoczesnych metodach wspomagania rozwoju roślin, dzięki czemu
rosły jędrne i krzepkie. Po pięciu latach „ogródek” hrabianki rozprzestrzenił się na niemal wszystkie
klomby. Wystarczyło, że klęknęła ze swoim małym szpadlem, a rośliny natychmiast zaczynały
kwitnąć.
- Wiedzą, że je kochasz - powiedział pewnego dnia Oliver, kiedy przycupnęła wśród różnobarwnych
stokrotek. Jego zwykle poważną twarz rozjaśniał uśmiech. - One zaś okazują ci swoją miłość,
starając się przedstawić jak najlepiej.
Strona 20
Kiedy ogrodnik podupadł na zdrowiu i musiał się przenieść w cieplejsze strony, Elizabeth bardzo za
nim tęskniła i z tym większym zapałem poświęciła się pracy w ogrodzie. Puściła wodze wyobraźni,
szkicowała własne projekty, a potem realizowała je, zagoniwszy do roboty wszystkich lokajów i
stajennych. Klomby zajęły teraz cały zniwelowany teren na tyłach domu.
Elizabeth uważała za cenny skarb nie tylko ogrodnictwo i towarzystwo służby, ale również przyjaźń z
Aleksandrą Lawrence. Aleksa była najbliższą sąsiadką w odpowiednim wieku; choć nieco starsza od
Elizabeth, tak samo jak ona uwielbiała opowiadać nocą mrożące krew w żyłach historie o duchach,
aż obie zaczynały chichotać nerwowo ze strachu, albo siedzieć w okazałym domku na drzewie i
zwierzać się z dziewczęcych sekretów i marzeń.
Nawet kiedy Aleksa wyszła za mąż i wyjechała, Elizabeth nigdy nie czuła się samotna, bo miała coś,
co kochała i co zajmowało jej myśli i czas: Havenhurst. Pierwotna warownia powstała w dwunastym
wieku, była prawdziwym zamkiem z fosą i murami obronnymi, zbudowała ją jakaś
praprapraprababka Elizabeth. Mąż owej protoplastki wykorzystał wpływy, jakie posiadał u króla i
dołączył do aktu własności liczne kodycyle, dzięki którym posiadłość miała należeć do jego żony i
potomków obojga tak długo, jak będą chcieli go zatrzymać. Dziedziczyć tytuł mogli tak mężczyźni,
jak i kobiety.
Dlatego też po śmierci ojca jedenastoletnia Elizabeth została hrabianką Havenhurst, a choć to
niewiele dla niej znaczyło, majątek z jego barwną historią był dla niej wszystkim. Jako
siedemnastoletnia panna znała jego dzieje równie dobrze jak własne. Pamiętała szczegóły oblężeń,
łącznie z nazwiskami napastników i fortelami, do jakich uciekali się hrabiowie oraz hrabiny
Havenhurst, by bronić swej własności. Mogła też bez zająknienia wyrecytować imiona wszystkich
właścicieli, ich osiągnięcia i słabostki - od pierwszego hrabiego, słynącego z męstwa na polu walki
(a w skrytości ducha panicznie bojącego się własnej żony) po jego syna, który zranił Bogu ducha
winnego konia, kiedy spadł z niego podczas nauki strzelania.
Fosę zasypano już parę wieków temu, mury obronne rozebrano, budowlę zaś powiększono i
przebudowywano, aż do obecnego kształtu, który w niczym nie przypominał oryginalnej warowni.
Teraz Havenhurst stał się obszerną wiejską rezydencją, malowniczym połączeniem wielu stylów.
Mimo to dzięki starym pergaminom i obrazom Elizabeth doskonale wiedziała, gdzie co niegdyś się
znajdowało, łącznie z fosą, murami, a nawet błoniami, na których średniowieczni rycerze ćwiczyli
się w sztuce walki.
Trudno zatem się dziwić, że siedemnastoletnia Elizabeth Cameron w niczym nie przypominała
typowej dobrze urodzonej panny. Niezwykle oczytana i pewna siebie, obdarzona zmysłem
praktycznym, który coraz wyraźniej dawał o sobie znać, uczyła się od zarządcy tajników
administrowania majątkiem. Wychowana wśród wiernych, godnych zaufania służących, w swojej
naiwności sądziła, że wszyscy ludzie są równie odpowiedzialni i uczciwi jak mieszkańcy
Havenhurst.
Nic dziwnego, że owego pamiętnego dnia, gdy z Londynu nieoczekiwanie przybył Robert, by
oderwać ją od róż, które właśnie przycinała, i z szerokim uśmiechem oświadczył, że za pół roku
Elizabeth zadebiutuje w stolicy, dziewczyna przyjęła wiadomość z radością i bez cienia obawy.