Mason David - Cień nad Babilonem
Szczegóły |
Tytuł |
Mason David - Cień nad Babilonem |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Mason David - Cień nad Babilonem PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Mason David - Cień nad Babilonem PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Mason David - Cień nad Babilonem - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
David Mason
„Cień nad Babilonem”
Strona 2
David Mason urodził się w 1951 roku.
Po ukończeniu elitarnej szkoły w Eton, wstąpił do równie elitarnej
Gwardii Walijskiej.
W 1974 roku został odkomenderowany jako instruktor do Omanu,
gdzie służył do 1976 roku.
W 1975 odebrał z rąk Sułtana Omanu najwyższe odznaczenie
wojskowe - Medal Odwagi za udział w dwóch niesłychanie ryzykownych
akcjach (podczas jednej z nich uratował siedmiu rannych żołnierzy,
wynosząc ich kolejno z pola minowego w nocy).
Jest uważany za jednego z najlepszych strzelców wyborowych w
Wielkiej Brytanii.
Prawa do ekranizacji Cienia nad Babilonem zostały zakupione przez
wytwórnię MGM za milion dolarów, co jest rekordową sumą w przypadku
debiutu książkowego.
David Mason płynnie mówi po arabsku, niemiecku i francusku.
Jest właścicielem posiadłości w Oxfordshire, gdzie mieszka z żoną i
czworgiem dzieci.
Strona 3
Podziękowania
Rozpocząwszy pracę nad tą książką w marcu 1992 roku szybko
zdałem sobie sprawę, że nie doceniłem ogromu czekającego mnie wysiłku
i że pisanie jej będzie czymś więcej niż tylko ubocznym zajęciem.
Od tamtej pory nie byłem właściwie w stanie zajmować się niczym
innym.
Moi przyjaciele cały czas szczodrze dodawali mi otuchy.
Osoby, którym chciałbym szczególnie podziękować za pomysły,
rady i sugestie, to Tim Nicholas, Jock Tillotson, George Plumptre i mój
brat, Robert Mason.
Ludzie wykonujący papierkową robotę dzielą się na dwie kategorie:
tych, którzy potrafią zawsze utrzymać na biurku porządek i tych, którzy z
jakiegoś powodu zupełnie nie są do tego zdolni.
Niestety, należę zdecydowanie do tej drugiej grupy - i być może
musi już tak pozostać.
Gdyby nie przyszła mi z pomocą Tricia Joyce, a ostatnio Sarah
Nethersole, wiele miesięcy temu zasypałyby mnie sterty nie
posegregowanych dokumentów i pozostawionej bez odpowiedzi
korespondencji.
Jestem im bardzo wdzięczny, a równocześnie przepraszam
najmocniej tych wszystkich, których doprowadzałem zapewne do pasji,
nie mogąc zająć się na czas innymi, wymagającymi mojej decyzji
sprawami.
Pani Hilary Thomas wyszukiwała dla mnie materiały w Londynie, a
Strona 4
James Edwards pomagał przeglądać doniesienia prasowe, radiowe i
telewizyjne, aby nie przeoczyć żadnych istotnych wiadomości.
Nigel Cooper z Arabii Saudyjskiej poświęcił wiele godzin,
zapoznając mnie z realiami tego kraju i wynajdując fakty oraz dane,
których nie znałem.
Rodion Cantacuzene, emerytowany kapitan amerykańskiej
marynarki, był uprzejmy podzielić się ze mną swą wiedzą na temat floty
USA i panujących w niej obyczajów.
Osoby studiujące wnikliwie historię sił morskich Stanów
Zjednoczonych zauważą zapewne, że pozwoliłem sobie na pewną
dowolność w opisie przebiegu służby okrętu USS ”Mis souri”.
Nie uczestniczył on, jak to sugeruję, w wojnie wietnamskiej - a w
roku 1992, w którym rozgrywa się akcja książki, de facto już nie pływał.
Frank Sutton i Sheila Dewart pomogli mi ogromnie w zbieraniu
danych statystycznych, a dr Michael Kenworthy-Browne uzupełnił luki w
mojej wiedzy medycznej.
Derek Cannon wykonał przekład łacińskiej sentencji, której nie
potrafiłem sam przetłumaczyć, chociaż powinienem.
Graham Markham dostarczył wielu użytecznych informacji na temat
kontenerów, a Stan Walker był moim doradcą w sprawach transportu
morskiego.
O ile mi wiadomo, nie istnieje statek o nazwie ”Manatee”.
Jego pierwowzorem była inna jednostka, która rzeczywiście
odbywała wówczas rejs na opisywanej trasie.
Przez wzgląd na kapitana i załogę tego statku ufam, że nie wzbudził
on takiego zainteresowania policji i służb celnych w Mombasie, jak
Strona 5
frachtowiec przedstawiony w książce.
Powieść zawiera też sporo szczegółowych informacji na temat broni
strzeleckiej i balistyki.
Chociaż tematyka ta nie jest mi obca, nie mógłbym pisać o niej z
pełną odpowiedzialnością, gdy by nie współpraca Johna Leightona-
Dysona, a szczególnie Malcolma Coopera, kawalera Orderu Imperium
Brytyjskiego.
Malcolm posiada w tej dziedzinie niezrównaną wiedzę i
doświadczenie.
Jestem mu ogromnie wdzięczny za pomoc.
(Czytelników obawiających się, że publikowanie tak szczegółowych
i potencjalnie niebezpiecznych informacji dowodzi mojej lekkomyślności,
pragnę uspokoić, iż w paru miejscach przytoczyłem celowo niedokładne
dane.)
Dr Dave Sloggett wie zapewne więcej niż którykolwiek z żyjących
współcześnie ludzi na temat satelitów i techniki kosmicznej.
Jego zaangażowanie i entuzjazm były godne podziwu i pragnę mu
ogromnie podziękować za mnóstwo cennych uwag.
Okazał się prawdziwym przyjacielem, umożliwiając mi
dokładniejsze poznanie technicznych zawiłości tej bardzo specjalistycznej
dziedziny wiedzy.
Równocześnie dzięki jego rozległej znajomości tematu uniknąłem
ryzyka ujawnienia tajnych informacji - co inaczej mogłoby się
przypadkiem zdarzyć.
Były jeszcze cztery inne osoby, które okazały mi nieocenioną
pomoc, służąc fachową ekspertyzą w różnych sprawach.
Strona 6
Ze względów bezpieczeństwa nie mogę wymienić ich nazwisk, ale
ludzie ci wiedzą, jak bardzo jestem im wdzięczny.
Moja wydawczyni, Vivienne Schuster, nieustannie zachęcała mnie
do dalszej pracy.
Głównie dzięki niej ukończyłem tę książkę w stosunkowo krótkim
czasie.
Właściwie fakt, że w ogóle została ukończona, jest w znacznym
stopniu jej zasługą.
Czytałem kiedyś, że pisarzom i wydawcom trudno się na ogół
porozumieć, albo wręcz mają do siebie otwarcie wrogi stosunek.
W wielu przypadkach niewątpliwie tak jest, ale na pewno nie w
moim.
Trudno o bardziej życzliwych i skorych do pomocy
współpracowników niż cały personel wydawnictwa Bloomsbury, a
szczególnie Nigel Newton, David Reynolds i Penny Phillips.
Jestem im szczerze zobowiązany.
Siłą rzeczy pisanie tej książki pochłaniało mnie prawie bez reszty.
W rezultacie zaniedbywałem wiele innych spraw, a jednak moja
żona Monique cierpliwie to znosiła.
Musiałem nieraz do prowadzać ją do szału, zawsze jednak
znajdowałem w niej oparcie.
To ona zasługuje na moje najgorętsze podziękowania i wyrazy
miłości.
D.P.M.
Strona 7
CZĘŚĆ PIERWSZA - MROCZNE MOTYWY.
1
Tropiciel rozejrzał się uważnie po okolicy i ukrył lornetkę pod
kurtką.
- Będziemy musieli iść teraz bardzo, bardzo wolno - wyszeptał do
swego towarzysza.
- Te trzy łanie po lewej nie ułatwiają nam sprawy.
Przez najbliższych trzydzieści parę metrów, dopóki nie dotrzemy do
tamtego strumyka, będą nas miały jak na dłoni.
Myśliwy, pułkownik w stanie spoczynku, skinął głową ze
zrozumieniem.
Ufał bezgranicznie zdaniu tropiciela.
Skoro Danny twierdził, że nie ma innej drogi, na pewno się nie mylił.
Zdumiewało go, że zaszli już tak daleko.
W ciągu ostatniej godziny skradali się powoli obok rozproszonych
grup łań i jelonków.
Zakrawało na cud, że żadne ze zwierząt ich nie dostrzegło.
Jeszcze bardziej niezwykły był fakt, że łanie dotychczas ich nie
zwietrzyły.
Lekki wiatr chwilami zanikał, a potem zmieniał nieco kierunek.
Wystarczyło, by do niesłychanie wrażliwego nosa jednej tylko łani
dotarł z najlżejszym choćby powiewem zapach człowieka, by zerwała się
do ucieczki, alarmując wszystkie zwierzęta w promieniu kilkuset metrów.
Pułkownik pomyślał, że gdyby nawet polowanie się nie udało, od
Strona 8
dawna już żadne inne nie dostarczyło mu równie wielu emocji.
Uniósłszy ostrożnie głowę spojrzał na odkrytą, podmokłą łąkę, przez
którą musieli teraz przejść.
Nie mieli się gdzie ukryć.
Zwierzęta stojące na zboczu z lewej strony czujnie obserwowały
teren.
Kiedy myśliwi znajdą się na otwartej przestrzeni, łanie z pewnością
ich zobaczą.
Na razie pasły się, nieświadome obecności ludzi, ale były w
odległości zaledwie stu trzydziestu metrów i zauważą natychmiast każdy
gwałtowny ruch.
Pułkownik wiedział, że muszą poruszać się tak wolno i ostrożnie, by
było to niemal niedostrzegalne.
Musieli przylgnąć do ziemi i dosłownie pełznąć, jak sunące w
zwolnionym tempie węże.
Tropiciel po raz ostatni skinął na niego głową, po czym wyczołgał
się na otwartą przestrzeń.
Pułkownik ruszył za nim, posuwając się na przód centymetr po
centymetrze.
Obaj mężczyźni pełzli powoli, leżąc płasko na brzuchu.
Pułkownik zwracał baczną uwagę na buty tropiciela, które widział
kilkanaście centymetrów przed sobą.
Kiedy parę razy nieruchomiały, on również zastygał w bezruchu,
dopóki znów nie zaczęły sunąć do przodu.
Jedna z pasących się łań podniosła łeb, wypatrując czujnie oznak
grożącego niebezpieczeństwa.
Strona 9
Pułkownik nie próbował nawet zobaczyć, co się dzieje.
Gdyby zostali za uważeni, natychmiast by o tym wiedział.
Łania wydałaby krótkie, ostrzegawcze prychnięcie i rzuciłaby się do
ucieczki.
Byłby to koniec polowania.
Przez cały poprzedni tydzień padał deszcz i choć mżawka już ustała,
trawa na zboczu wciąż była mokra.
Myśliwi byli przemoczeni do suchej nitki.
Potrzebowali kolejnych dwudziestu minut, aby pokonać odległość
czterdziestu kilku metrów do płytkiej niecki strumyka.
Pułkownik dyszał ciężko z wysiłku.
Dotarłszy do strumienia zniknęli na chwilę z oczu łaniom i szli dalej
na czworakach.
Pułkownik nie mógł się nadziwić, że zdołali przejść nie zauważeni.
Woda w strumieniu szemrała hałaśliwie, ale tropiciel odezwał się
znowu szeptem:
- Jeleń jest o jakieś sto osiemdziesiąt metrów stąd, może trochę
bliżej.
Podejdziemy pięćdziesiąt parę metrów wzdłuż po toku do tego
niewielkiego pagórka po prawej stronie.
Może stamtąd da się go ustrzelić.
Pułkownik znowu skinął głową i podążył za Dannym w górę
strumienia.
Nie widział jelenia, odkąd przed dwiema godzinami zaczęli go tropić
w miejscu oddalonym o ponad pół kilometra od wzgórza.
Pułkownik - niewysoki, muskularny mężczyzna - był w niezłej
Strona 10
formie, jak na swoje pięćdziesiąt trzy lata.
Miał nadal dobry wzrok, ale tropiciel musiał mu dokładnie wskazać,
gdzie leży rogacz.
Dotarli do niewysokiego pagórka.
Danny nakazał pułkownikowi gestem ręki, aby nie ruszał się z
miejsca, a sam podczołgał się kilka metrów do przodu, niemal natychmiast
znikając wśród traw i wrzosów.
Pułkownik odprężył się, robiąc kilka głębokich wdechów i pomyślał
o tym, co go czeka.
Choć polował od ponad trzydziestu lat, towarzyszyły tej pasji wciąż
nie słabnące emocje i napięcie.
Był urodzonym myśliwym.
Uwielbiał łowy.
Polując co roku przez tydzień na jelenie wracał potem zawsze do
swego londyńskiego biura wypoczęty i zrelaksowany o wiele bardziej, niż
gdyby spędzał czas w jakikolwiek inny sposób.
Za kilka minut, jeśli wszystko dobrze pójdzie, jeleń będzie martwy, a
on dozna jak zwykle ekscytującego uczucia triumfu, zmieszanego ze
smutkiem, jaki ogarnia człowieka na widok śmierci zwierzęcia.
Tropiciel powrócił równie bezgłośnie i niezauważenie, jak się
oddalił.
- Leży ciągle w tym samym miejscu - oznajmił.
- Myślę, że będzie można go ustrzelić ze zbocza tego pagórka.
- Gdzie jest?
- zapytał pułkownik.
- Jak daleko?
Strona 11
- Jakieś sto trzydzieści metrów stąd, nieco w dole, zwrócony
częściowo w naszym kierunku - odparł tropiciel.
-Jeśli pan chce, mogę krzyknąć, żeby się podniósł - jak już się pan
złoży do strzału - ale wolałbym tego nie robić.
Musimy być bardzo ostrożni.
Zaledwie pięćdziesiąt parę metrów stąd, między nami a jeleniem, jest
jeszcze kilka łań.
Najbliższa łania wietrzy jakieś nie bezpieczeństwo.
Jeśli się przestraszy, ucieknie.
Myślę, że będzie pan musiał strzelić do byka zanim stanie na nogi.
- Jaki on jest?
- To bardzo stary rogacz.
Ósmak.
Być może dożywa już swoich dni.
Ma niepokaźny, wąski łeb, ale nadaje się doskonale do odstrzału.
Waży z siedemdziesiąt pięć kilogramów, może osiemdziesiąt.
Dobry okaz do ustrzelenia na wzgórzu.
Był z łaniami, a teraz od poczywa.
Jest ubrudzony torfem i wygląda na zmęczonego.
Pułkownik był zadowolony.
Nigdy nie pragnął upolować jelenia z rekordowym porożem, ani
zwierzęcia w kwiecie wieku.
Wolał zdecydowanie strzelać do leciwych, słabych okazów.
Wiadomość, że tropiony przez nich rogacz jest stary, była mu bardzo
na rękę.
Wiedział, jaka śmierć czeka jelenia, który traci ostatnie zęby.
Strona 12
Wycieńczone i osłabione wskutek głodu i zimna, pozbawione resztek
energii zwierzę pada w końcu na ziemię podczas dotkliwych, zimowych
mrozów.
Zanim rogacz zdechnie obsiadają go wrony, wydziobując mu oczy i
szarpiąc ciało, drgające słabo w ostatnich konwulsjach.
O wiele lepiej, gdy uśmierci go kula.
Tropiciel wyjął z brezentowego pokrowca sztucer Rigby’ego i zdjął z
optycznego celownika ochronną plastikową pokrywę.
Odciągnął bardzo cicho rączkę zamkową, wprowadzając nabój
kalibru.275 z magazynka do komory, po czym zabezpieczył broń.
Nie mogli podejść do jelenia bliżej niż na sto trzydzieści metrów.
Dla wprawnego strzelca był to wystarczający dystans.
Dzień wcześniej pułkownik zaprezentował swoje możliwości na
strzelnicy koło domu.
Radził sobie nieźle - a właściwie bardzo dobrze.
Będzie w stanie trafić z tej, czy nawet większej odległości.
Tropiciel doprowadzał jednak zawsze myśliwych jak najbliżej celu i
nigdy nie pozwalał, by nawet najlepszy z nich strzelał z dystansu
przekraczającego sto sześćdziesiąt - sto osiemdziesiąt metrów.
Skinął na pułkownika, aby ten podążył za nim.
Podczołgali się powoli jeszcze kilka metrów po zboczu pagórka.
Przed oczami pułkownika wyłonił się stopniowo cały krajobraz.
Wprost przed sobą widział łanie z jelonkami.
Najbliższa z nich stała bardzo blisko.
Miała podniesiony łeb i patrzyła w dół zbocza.
Dalej zobaczył starego jelenia, który rzeczywiście leżał na ziemi.
Strona 13
Tropiciel podał mu bardzo powoli broń i pułkownik zaczął układać
się wygodnie do oddania strzału.
Nagle stojąca najbliżej łania odwróciła łeb, spoglądając prosto w
jego kierunku.
Pułkownik zamarł w bezruchu.
Boże, patrzy dokładnie w naszą stronę, pomyślał.
Tym razem na pewno nas zobaczy.
Człowiek i zwierzę wpatrywali się w siebie jakby bez końca.
Łania dostrzegła kątem oka jakiś ruch i utkwiła wzrok w miejscu,
gdzie się pojawił.
Teraz nic się już nie poruszało, w pejzażu zaszła jednak jakaś
nieuchwytna zmiana.
Łania była czujna i nie spokojna.
Niebezpieczeństwo?
Nie miała pewności.
Przestawiła jedną nogę, a jej niepokój udzielił się jelonkowi, który
przysunął się bliżej.
Łania rzuciła na niego okiem, a potem spojrzała znów na miejsce,
gdzie zauważyła podejrzany ruch.
Młodsza łania, stojąca o kilka metrów dalej, popatrzyła na nią z
zaciekawieniem, podążając wzrokiem w tym samym kierunku.
Nie zauważywszy niczego godnego uwagi, straciła wkrótce
zainteresowanie dla całej sprawy.
Jelonek spoglądał zdezorientowany to w jedną, to w drugą stronę.
Po chwili jego matka przestała wpatrywać się w przestrzeń i zaczęła
znowu skubać trawę.
Strona 14
Zajęcie to nie po chłaniało jej jednak bez reszty.
Pozostała czujna.
Pułkownik odetchnął z ulgą, gdy łania opuściła w końcu łeb i zaczęła
się paść.
Z największą ostrożnością wymierzył optyczny celownik w kierunku
jelenia i odbezpieczył broń.
Zobaczył leżące ukośnie zwierzę, które spoglądało w dół zbocza.
Wycelował w dolną część klatki piersiowej, w pobliżu prawej
łopatki.
Światło było coraz lepsze i gdy po raz ostatni zaczerpnął tchu przed
oddaniem strzału, słońce wyszło zza chmur, ukazując jeszcze ostrzej w
celowniku sylwetkę jelenia.
Doskonale, pomyślał pułkownik.
Zaczął powoli wypuszczać z płuc powietrze, za ciskając palec na
spuście.
Tym razem łania nie miała wątpliwości.
Dostrzegła błysk światła w tym samym miejscu co poprzednio.
Promień słońca odbijał się od soczewki optycznego celownika.
Spłoszone zwierzę prychnęło głośno i rzuciło się do ucieczki.
Pozostałe łanie zrobiły to samo.
Pułkownik usłyszał ostrzegawcze prychnięcie, koncentrował jednak
teraz całą uwagę na jeleniu i nie widział, jak łanie ruszyły z miejsca.
Zobaczył w celowniku, że rogacz odwraca gwałtownie łeb w jego
kierunku i ściągnął spust.
Dokładnie w tym momencie zwierzę zaczęło dźwigać się na nogi.
Huk wystrzału był ogłuszający.
Strona 15
Spowodowany przez pocisk podmuch powietrza uniósł w górę
kropelki wody z mokrej trawy, przesłaniając na chwilę widok obu
mężczyznom.
W niecałą sekundę po oddaniu strzału usłyszeli charakterystyczny
odgłos uderzenia kuli o ciało.
Mgiełka opadła i ujrzeli, co się dzieje.
Całe stado uciekało już w popłochu.
Stary jeleń zaczął się właśnie podnosić, gdy poczuł silne uderzenie w
prawy bok, jakieś trzydzieści centymetrów za przednią nogą.
O mało nie upadł.
W nie całe ćwierć sekundy później dotarł do niego huk wystrzału.
Słyszał go już przedtem wiele razy.
Zawsze zwiastował niebezpieczeństwo: obecność ludzi.
Podźwignął się z trudem na nogi.
Żaden człowiek trafiony takim pociskiem nie byłby w stanie się
poruszyć, ale czerwony jeleń jest zwierzęciem niezwykle wytrzymałym.
Spojrzawszy w kierunku, z którego dochodził huk, rogacz zobaczył
unoszący się nad trawą obłok rosy.
Nie potrzebował dalszej zachęty, by rzucić się do ucieczki.
- Dostał, panie pułkowniku - oznajmił tropiciel, przyglądając się
przez lornetkę galopującemu stadu.
- Tak, z całą pewnością, nie wiem tylko, gdzie go pan trafiŁ Jeżeli w
płuca, nie przebiegnie nawet stu metrów, ale myślę, że mógł dostać trochę
bardziej z tyłu.
Proszę na wszelki wypadek dać mi sztucer.
- Danny, ten skurczybyk się poruszył!
Strona 16
- powiedział pułkownik.
Gdy opadło napięcie i nie trzeba już było zachowywać mil czenia,
stał się nagle bardzo rozmowny.
- Ruszył się cholernik akurat, gdy wystrzeliłem!
A niech to diabli!
Wystarczyłoby mi pół sekundy więcej!
Jeleń uciekał.
Czuł się dziwnie słaby, brakowało mu tchu i trochę niepewnie
stawiał nogi, ale serce ciągle pompowało do krwiobiegu adrenalinę.
Instynkt samozachowawczy nie pozwalał mu się zatrzymać.
Łanie zdążyły już umknąć, pokonując szybko i bez wysiłku trudny
teren.
Jeleń gnał za nimi.
O niecałe sto metrów dalej stado zbiegło urwiskiem do wąwozu i
zniknęło im z oczu.
Danny zerwał się na równe nogi.
- Ruszajmy, pułkowniku.
Nie możemy go zgubić!
Zaczął biec, a pułkownik popędził za nim.
W pewnej odległości od skraju wąwozu Danny rzucił się nagle na
ziemię na porośniętym trawą zboczu i przyłożył do ramienia sztucer.
Odciągnął rączkę zamkową, wyrzucił łuskę pozostałą po strzale
pułkownika i wprowadził do komory nowy nabój.
W polu widzenia pojawiło się znowu kilka łań.
Były daleko i pięły się
- Cieszę się, że pan przyszedł, panie Asher.
Strona 17
Jestem doprawdy bardzo wdzięczny, że poświęca mi pan tak wiele
swego cennego czasu.
Minister uśmiechał się ciepło, podając Rogerowi Asherowi dłoń.
Miał nadzieję, że nie przesadza.
Był zwykle nieco zbyt wylewny, witając się z kimś, kogo nie lubił.
Powiedział mu to kiedyś jeden z przyjaciół.
Rozdrażniła go ta uwaga, dostrzegł jednak jej słuszność i od tamtej
pory był ostrożniejszy.
Na szczęście miał dość osobistego uroku, aby sobie poradzić.
Niewiele osób potrafiło całkowicie mu się oprzeć.
Między innymi dzięki temu urokowi robił z powodzeniem karierę
jako polityk.
Obserwował z niechęcią twarz Ashera, skrywając prawdziwe uczucia
pod maską przyjaznego uśmiechu.
Pojął, że nie ma powodu do obaw.
Roger Asher był przyzwyczajony do pochlebstw.
W istocie rzadko miał do czynienia z czymkolwiek innym.
Zdawał się niemal oczekiwać pochwał i służalczości.
Minister przypuszczał, że to skutek ciągłego otaczania się ludźmi,
którzy mu tylko przytakiwali.
- Cała przyjemność po mojej stronie, panie ministrze - zagrzmiał
Asher.
Minister wskazał mu uprzejmie obszerny, wygodny fotel.
Gdy Asher usiadł, skórzana tapicerka syknęła pod jego opasłym
cielskiem.
Minister zauważył, że jego gość się poci.
Strona 18
Nie potrafił zrozumieć, jak można doprowadzić się do takiego stanu.
Ten pozbawiony kondycji, mocno otyły człowiek był żywym
pomnikiem nadmiernego dogadzania swoim zachciankom.
- Szklaneczkę lemoniady?
- zaproponował minister.
- Domowej roboty.
Znakomicie orzeźwia.
- Bardzo chętnie.
Minister nalał lemoniadę do szklanki, po czym usiadł na fotelu
naprzeciwko Ashera i przyglądał się, jak grubas łapczywie wlewa w siebie
płyn.
Zastanawiało go, czy złe maniery pomogły Asherowi w
zgromadzeniu ogromnego majątku, czy też dorobiwszy się fortuny uznał,
że ogłada nie jest już mu do niczego potrzebna? Był to interesujący
problem.
Asher najwyraźniej nie przejmował się zanadto konwenansami.
Miał charakter pasujący do swej postury i prawdopodobnie nie dbał
już o to, co ludzie myślą o jego zachowaniu - o ile w ogóle liczył się z
czyjąkolwiek opinią.
Niewątpliwie jednak kontakty z wpływowymi ludźmi i rozmowy z
ministrami należały do zajęć, którymi się delektował.
Przyjął zaproszenie na to spotkanie z nieprzyzwoitą wręcz
skwapliwością.
- Mam nadzieję, że podróżowało się panu wygodnie?
- zapytał troskliwie minister.
Wiedział, że Asher przyleciał z Nowego Jorku swym prywatnym
Strona 19
odrzutowcem Gulfstream IV, bogato wyposażonym wedle jego
wątpliwego gustu.
Wnętrze owszem wystawne, ale niewygodne.
- Dziękuję, panie ministrze - odparł Asher.
- Lot był bardzo spokojny, chociaż prawdę mówiąc nie lubię
podróżować samolotem.
Nigdy za tym nie przepadałem.
Wypił jeszcze łyk lemoniady i odstawił szklankę.
Skończywszy z uprzejmościowymi frazesami minister przy glądał się
przez chwilę swoim paznokciom, po czym rzekł:
- Nasz rząd ma pewien delikatny problem.
Zamilkł, jakby zastanawiając się nad dalszym ciągiem.
Wiedział dokładnie, co ma powiedzieć, ale chciał sprawić wrażenie,
że jest trochę zakłopotany.
Miał świadomość, że potrafi umiejętnie manipulować ludźmi.
Należało tylko podejść odpowiednio do każdego człowieka.
Nie łudził się ani przez chwilę, że ma tym razem do czynienia z byle
głupcem.
Asher był sprytny, przebiegły i zręczny, co potwierdzały jego
sukcesy finansowe.
Cóż, w tej grze nie ma monopolistów, pomyślał.
On sam musiał wykazać sporo sprytu, aby utrzymać się na
stanowisku podczas radykalnych przemian politycznych, które nastąpiły w
latach osiemdziesiątych.
Jego uprzywilejowane pochodzenie i wykształcenie nie pomagały w
robieniu kariery tak, jak bywało w dawnych czasach.
Strona 20
Tradycje rodzinne, Eton, Oxford...
Tego rodzaju wychowanie i edukację uważano obecnie, delikatnie
rzecz ujmując, za nieco anachroniczne.
Minister starał się bagatelizować wszelkie wzmianki na ten temat i
przetrwał jakoś bez szwanku na swoim stanowisku.
Teraz nowy przywódca wykaże prawdopodobnie bardziej
umiarkowaną postawę.
Odpowiadało mu to, gdyż wolał delikatność i umiar od
agresywności.
Miał nadzieję, że wybory, zapowiadane na wiosnę 1992 roku,
potwierdzą te nowe tendencje.
- Jest pewna sprawa, która przysparza rządowi kłopotów - ciągnął.
- Pragniemy szybko się z nią uporać i uznaliśmy, że może będzie pan
w stanie posłużyć nam radą albo wskazówkami, jakie kroki należałoby
podjąć.
- Minister wiedział, że Asherowi się to spodoba.
Spojrzał na twarz grubasa i w jego oczach zauważył skupienie.
- Sprawa jest dość delikatna - oznajmił w końcu, starając się okazać
jeszcze większe zakłopotanie.
- Jestem zaszczycony, panie ministrze, że pańskim zdaniem mogę się
na coś przydać - zaczął Asher.
- Oczywiście, bardzo chętnie pomogę.
Będzie to dla mnie zaszczyt - powtórzył.
Minister pomyślał, że Asher wcale nie czuje się zaszczycony.
Po prostu mu to schlebia, tyle że nie potrafi dostrzec różnicy między
jednym i drugim.