2911
Szczegóły |
Tytuł |
2911 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2911 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2911 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2911 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
A.E VAN VOG
KSI�GA PTAHA
(Przek�ad: Jan Kabat)
1
Powr�t Ptaha
By� Ptahem. Nie oznacza�o to, �e my�la� tylko o swoim imieniu. Stanowi�o po prostu nieod��czn� cz�� jego istoty -jak cia�o, r�ce i nogi, jak ziemia, po kt�rej st�pa�. Nie, nieprawda. Ta ziemia nie nale�a�a do niego. Istnia� oczywi�cie pewien zwi�zek, ale nieco zagadkowy. By� Ptahem i st�pa� po ziemi, zmierzaj�c po d�ugiej nieobecno�ci do Ptah, powracaj�c do miasta Ptah, stolicy imperium Gonwonlane.
Wszystko to wydawa�o si� w miar� jasne i mo�liwe do zaakceptowania bez g��bszej my�li - i wa�ne. Czu�, �e kryje si� za tym jaki� przymus, przyspieszy� wi�c kroku, by si� przekona�, czy nast�pne zakole rzeki pozwoli mu ruszy� na zach�d.
Na zachodzie za� rozci�ga�a si� szeroka po�a� trawy, drzew i sk�panych w niebieskiej mgie�ce wzg�rz; gdzie� za nimi kry� si� cel jego w�dr�wki. Spojrza� poirytowany na rzek�, kt�ra zagradza�a mu drog�. Wi�a si� bezustannie i zawraca�a nurt, musia� wi�c co jaki� czas pod��a� z powrotem w�asnymi �ladami. Z pocz�tku nie mia�o to znaczenia, ale teraz by�o inaczej. Ca�ym sercem, ca�� moc� zamglonej �wiadomo�ci pragn�� ruszy� czym pr�dzej ku zachodnim wzg�rzom, �miej�c si� i krzycz�c z rado�ci -jakby w oczekiwaniu tego, co za nimi znajdzie.
A przecie� nie bardzo wiedzia�, co znajdzie. By� Ptahem, wraca� do swojego ludu. Jaki on by�? Jak wygl�da�o Gonwonlane? Nie m�g� sobie przypomnie�. Szuka� z wysi�kiem odpowiedzi, kt�re zdawa�y si� przeb�yskiwa� gdzie� poza granicami jego �wiadomo�ci.
Wiedzia� tylko tyle, �e musi przej�� rzek�. Dwukrotnie wchodzi� na p�ycizn�, tu� przy samym brzegu, i za ka�dym razem cofa� si�, przepe�niony nag�ym poczuciem wyobcowania. Po raz pierwszy od chwili, gdy wynurzy� si� z ciemno�ci, dozna� b�lu �wiadomej, celowej my�li. Zdumiony, obr�ci� wzrok ku wzg�rzom, kt�re przycupn�y na horyzoncie - na po�udniu, wschodzie i p�nocy. Wygl�da�y tak jak te na zachodzie, zjedna zasadnicz� r�nic�: nie budzi�y jego zainteresowania.
Zn�w obj�� spojrzeniem zachodnie wzg�rza. Musia� tam dotrze�, bez wzgl�du na rzek�. Nic nie mog�o go powstrzyma�. �w zamiar by� niczym wiatr, niczym szalej�ca w nim burza. Za rzek� czeka� �wiat pe�en chwa�y. Wszed� do wody, cofn�� si� na moment, po czym wtargn�� w ciemny, wiruj�cy nurt. Rzeka szarpa�a go; zdawa�o si�, �e jest �yw� istot�, jak on sam. Ona te� pod��a�a l�dem, a mimo to stanowi�a odr�bny byt
Tok jego my�li urwa� si� nagle, gdy Ptah wpad� w g��bok� dziur�. Woda burzy�a si� gniewnie wok� jego brody, mia�a md�y smak i by�a ciep�a. Poczu� w piersi uk�ucie straszliwego b�lu. Walczy�, ch�oszcz�c r�kami rzek�, by wydosta� si� na wy�szy grunt Sta� teraz zanurzony do piersi i spogl�da� gniewnie na wod�, kt�ra go zaatakowa�a. Nie odczuwa� strachu, a jedynie niech�� i przekonanie, �e zosta� potraktowany nieuczciwie. Chcia� dotrze� do wzg�rz, a rzeka pr�bowa�a go powstrzyma�. Ale nie zamierza� ust�pi�, nawet je�li oznacza�o to cierpienie; pogodzi� si� z tym. Ruszy� przed siebie.
Tym razem zignorowa� b�l w piersi i brn�� �mia�o dalej przez wodnist� ciemno��, kt�ra otacza�a go ze wszystkich stron. W ko�cu, jakby u�wiadamiaj�c sobie pora�k�, b�l ust�pi�. Rzeka wci�� napiera�a na Ptaha, ci�gn�a za nogi, by pozbawi� go oparcia w mi�kkim, b�otnistym dnie, ale ilekro� wynurza� g�ow�, widzia�, �e posuwa si� naprz�d.
Gdy wkroczy� wreszcie na p�ycizn�, zn�w poczu� ten straszny ucisk w piersi Z ust tryska�y mu strumyczki wody. Kaszla� i krztusi� si�, �zy zamgli�y mu wzrok; le�a� przez chwil� na trawiastym brzegu, zwini�ty w k��bek. Gdy paroksyzm b�lu przemin��, d�wign�� si� na nogi, a potem sta� d�ug� chwil�, wpatruj�c si� w mroczny, rozp�dzony nurt. Kiedy si� odwr�ci�, by� zupe�nie pewny jednej rzeczy: nie lubi� wody.
Droga, do kt�rej dotar�, zadziwi�a go. Ci�gn�a si� niemal prost� lini� ku zachodniemu horyzontowi; ten zupe�ny brak zakr�t�w nadawa� jej specyficzny charakter. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e podobnie jak on, mia�a jaki� cel, lecz tak naprawd� wiod�a donik�d. Stara� si� my�le� o niej jak o rzece, kt�ra nie p�ynie, lecz nie doznawa� przy tym poprzedniego poczucia obco�ci i niech�ci; gdy na ni� wkroczy�, nie zanurzy� si� w niej jak w wodzie.
Z zadumy wyrwa� go jaki� d�wi�k. Dochodzi� od p�nocy, gdzie te� wida� by�o drog�, wype�zaj�c� zza poro�ni�tego drzewami wzg�rza. Z pocz�tku nic nie dostrzeg�, lecz po chwili pojawi�a si� jaka� istota, cz�ciowo przynajmniej podobna do niego. Mia�a r�ce, nogi, korpus i g�ow�, niemal identyczne jak on. Twarz istoty by�a bia�a, ale reszta ciemna. Na tym wszak�e ko�czy�o si� podobie�stwo. Pod dziwaczn� postaci� znajdowa�o si� drewniane urz�dzenie na ko�ach; a przed tym wszystkim -jakie� l�ni�ce, szkar�atne, czteronogie stworzenie ze stercz�cym na �rodku g�owy rogiem.
Ptah z szeroko otwartymi oczami ruszy� wprost na t� besti�, ch�on�c wszelkie szczeg�y widzianego obrazu. Us�ysza�, �e g�rna cz�� istoty krzykn�a na niego, a po chwili nos stworzenia z rogiem uderzy� go w pier�. Zwierz� przystan�o.
Ptah podni�s� si� rozgniewany ze �wirowej drogi. Ludzka cz�� istoty wci�� na niego krzycza�a; nie chodzi�o o to, czy j� rozumia�, czy nie. Rzecz w tym, �e stan�a na nogi, wymachuj�c r�kami. Istota nie by�a przytwierdzona do swojej dolnej cz�ci. Podobnie jak on, by�a odr�bna. Us�ysza� jej s�owa:
- Co si� z tob� dzieje? Dlaczego w�azisz wprost na mojego jednoro�ca? Chory jeste�? I co to za pomys�, �eby paradowa� nago? Chcesz, �eby ci� zobaczyli �o�nierze bogini?
By�o w tym wszystkim zbyt wiele pi�trz�cych si� s��w. Gniew Ptaha ust�pi� pod wp�ywem ogromnego wysi�ku, by pouk�ada� je wszystkie w sensown� ca�o��.
- Dzieje? - powt�rzy� wreszcie. - Chory? M�czyzna przygl�da� mu si� ciekawie.
- Pos�uchaj, jeste� chory - powiedzia� powoli. - Lepiej w�a� na w�z i siadaj ko�o mnie, zabior� ci� do �wi�tyni w Linn. To tylko pi�� kanb�w st�d; dadz� ci tam je�� i opatrz�. No dobrze, zejd� z wozu i pomog� ci. - Gdy ko� ruszy�, m�czyzna spyta�: - Co si� sta�o z twoim ubraniem?
- Z ubraniem? - powt�rzy� zaciekawiony Ptah.
- W�a�nie. - M�czyzna wpatrywa� si� w niego. - Na Zard� z Akkadistranu, chcesz powiedzie�, �e nie zdajesz sobie sprawy ze swojej nago�ci? Co� mi si� zdaje, �e masz zanik pami�ci.
Ptah poruszy� si� niespokojnie. Dos�ysza� w g�osie tego cz�owieka ton, kt�ry mu si� nie spodoba�, jakby sugesti�, �e z nim, Ptahem, jest co� nie tak. Spojrza� gniewnie i powiedzia� g�o�no:
- Nagi! Ubranie!
- Nie gor�czkuj si�! - Cz�owiek wydawa� si� lekko przestraszony. Po chwili doda� pospiesznie: - Sp�jrz, ubranie, takie jak to!
Pomaca� sw�j p�aszcz i odchyli� jego po��. Ptah poczu�, jak powoli opuszcza go z�o��. Wpatrywa� si� w m�czyzn�, u�wiadamiaj�c sobie, �e jego rozm�wca nie jest wcale ciemny, �e ciemny kolor w jaki� spos�b go pokrywa. Chwyci� za p�aszcz i przyci�gn�� do siebie, by dok�adniej mu si� przyjrze�. Rozleg� si� trzask rozdzieranego materia�u, a jego kawa�ek pozosta� w d�oni Ptaha.
- Hej, co u diab�a... - wyrwa�o si� m�czy�nie.
Ptah obr�ci� na niego zdziwione spojrzenie. Uzna�, �e ta istota, kt�ra robi tyle ha�asu, nie chce, by ogl�dano jej p�aszcz. Zniecierpliwiony, zwr�ci� oderwany kawa�ek. Ale by�o to najwyra�niej za ma�o. M�czyzna, mru��c oczy i wykrzywiaj�c usta, zauwa�y�:
- Rozerwa�e� materia�, jakby to by� papier. Nie jeste� chory. Jeste�...
Pod wp�ywem nag�ej decyzji stwardnia� mu wzrok. Wyrzuci� gwa�townym ruchem r�ce i przesun�� si� ostro w bok. Dzia�a� z zaskoczenia, wi�c nie napotka� �adnego oporu i po chwili by�o ju� po wszystkim. Ptah r�bn�� o ziemi�, zbyt rozgniewany, by odczuwa� b�l. Zerwa� si� z j�kiem na r�wne nogi i zobaczy�, �e w�z oddala si� drog� na zach�d. Jednoro�ec galopowa�, sadz�c wielkimi krokami. M�czyzna sta� wyprostowany na ko�le i smaga� zwierz� lejcami.
Ptah powl�k� si� przed siebie, rozmy�laj�c o zwierzaku i wozie. By�oby wygodnie dojecha� na nim do Ptah.
Po d�ugim czasie w dali pojawi�y si� wielkie bestie. Przygl�da� im si�, a gdy na ich grzbietach dostrzeg� ludzi, ogarn�o go nag�e zainteresowanie. Wiedzia� ju�, �e sztuczka polega na tym, by zbli�y� si� do kt�rego� z je�d�c�w, zepchn�� go szybko na ziemi� i odjecha� czym pr�dzej drog�. Czeka�, dr��c z niecierpliwo�ci. Zdumienie ogarn�o go dopiero wtedy, gdy cztery bestie podbieg�y bli�ej.
By�y wi�ksze ni� s�dzi�. Przewy�sza�y go dwukrotnie i wydawa�y si� pot�nie zbudowane. Mia�y d�ugie szyje, podtrzymuj�ce niewielkie g�owy o gro�nym wygl�dzie, uzbrojone w trzy rogi. Jasno��ty kolor kark�w kontrastowa� z zieleni� cia� i niebieskawym fioletem d�ugich, zw�aj�cych si� ogon�w. Przygalopowa�y szybko i zatrzyma�y si� w tumanie kurzu.
- To na pewno on - odezwa� si� jeden z je�d�c�w. - Ten wie�niak opisa� go do�� dok�adnie.
- Nie�le wygl�da - zauwa�y� drugi. - Jak sobie z nim poradzimy?
Trzeci zmarszczy� brwi.
- Gdzie� ju� go widzia�em. Jestem pewien. Tylko nie wiem gdzie.
Przyjechali po niego, bo kto� im go opisa�. Cz�owiek z jednoro�cem, oczywi�cie, jego wr�g. Ptah nie pojmowa� tego wszystkiego, ale to tylko pog��bi�o jego determinacj�. D�ugi, opadaj�cy ogon, my�la�, to najlepsza droga, by wspi�� si� na grzbiet zwierz�cia... tyle, �e je�dziec zorientowa�by si� w jego zamiarach. Najlepiej zmodyfikowa� nieco podst�p, jakiego u�y� przeciwko niemu tamten cz�owiek.
- Pomo�ecie mi dosi��� zwierz�cia? - spyta�. - Do Lian pozosta�o pi�� kanb�w, a w �wi�tyni dadz� mi je�� i opatrz� mnie. Zeskoczcie na ziemi� i pom�cie mi. Jestem chory i nie mam odzienia.
Brzmia�o to wed�ug Ptaha przekonuj�co. Czeka�, obserwuj�c, ich reakcj�, czujny na ka�de s�owo i gest, by zapami�ta� sobie na przysz�o�� ich wypowiedzi, zdecydowany osi�gn�� cel. M�czy�ni spojrzeli po sobie, by po chwili wybuchn�� �miechem. W ko�cu jeden z nich przyzna� �askawie:
- Pewnie, cz�owieku, podwieziemy ci�. Po to tu jeste�my.
- Troch� ci si� pomyli�y odleg�o�ci, obcokrajowcu- doda� drugi. - Linn znajduje si� trzy kanby st�d, nie pi�� - roze�mia� si�. - Masz szcz�cie, �e jeste� nieszkodliwy. S�dzili�my, �e to jaki� podst�p rebeliant�w. Rzu� mu to odzienie, kt�re wieziemy, Dallird.
W trawie na poboczu drogi wyl�dowa�o zawini�tko. Ptah grzeba� w nim zaciekawiony, rozk�ada� ka�dy element ubioru na zielonej murawie, przygl�daj�c si� k�tem oka, jak s� ubrani je�d�cy. Znalaz� w tobo�ku kilka dziwnych rzeczy, kt�re zbada� dok�adnie i odrzuci� w ko�cu jako zb�dne. Zauwa�y�, �e m�czy�ni patrz� na niego, szczerz�c w rozbawieniu z�by.
- Ty g�upcze, nic nie wiesz o ubraniu! - rzuci� w ko�cu jeden z nich. - Sp�jrz, to bielizna. Nosi siej� pod spodem. Od tego musisz zacz��.
Umys� Ptaha pracowa� teraz szybciej. Dysponowa� ju� znacznym zasobem takt�w. Chwyta� w mgnieniu oka zas�yszane informacje i po dw�ch minutach by� ju� odziany.
- Wsi��� - powiedzia�. - Pom� mi wsi���. Plan, jaki mu przyszed� nagle do g�owy, wydawa� si� r�wnie prosty co skuteczny. Je�dziec wyci�gn�� r�k� i powiedzia�:
- Chwy� si� mojej d�oni i z�ap za siod�o.
By�o to �atwe. Bardzo �atwe. Ptah podci�gn�� si� zupe�nie bez wysi�ku, a jednocze�nie szarpn�� za d�o� m�czyzny. Dallird wrzasn�� przera�liwie, wylatuj�c z siod�a. Upad� na kolana, j�cz�c i przeklinaj�c, podczas gdy Ptah sadowi� si� w siodle. Chwyciwszy wodze obr�ci� zwierz� ku zachodowi, ch�oszcz�c je jednocze�nie, tak jak zaobserwowa� to u cz�owieka na wozie.
Szybka jazda zafascynowa�a go. Nie odczuwa� �adnego szarpania czy ko�ysania. W�z tamtego cz�owieka podskakiwa�, za� bestia porusza�a si� p�ynnym, jakby sennym rytmem. Nie mia� �adnych w�tpliwo�ci, �e w�a�nie w taki spos�b pokona reszt� drogi.
Obserwuj�c tylne nogi swojego wierzchowca w galopie i ci�ki ogon, kt�ry unosi� si� w powietrzu za wielkim zwierzakiem, uchwyci� katem oka fragment drogi w oddali. Dostrzeg� trzy pozosta�e stworzenia. Na grzbiecie jednego z nich siedzia�o dw�ch ludzi.
Wszystko to stanowi�o ciekawy, barwny obraz - grupa w pe�nym galopie. Patrzy� zafascynowany, jak podje�d�aj�, coraz bli�ej i bli�ej. Nie odczuwa� niepokoju, nie mia� w og�le wra�enia, �e co� tu dotyczy jego osoby. Dopiero gdy ujrza�, jak usta m�czyzn otwieraj� si� i zamykaj�, na jego czole pojawi�a si� nieznaczna bruzda. D�wi�k ich krzyk�w dociera� do niego ponad stukotem kopyt bestii, i to go przerazi�o. �cigali go, a to nie by�o w porz�dku. On nie �ciga� tamtego cz�owieka na wozie. Za�wita�o mu, �e pope�ni� b��d.
Obserwowa� z rosn�c� niech�ci�, jak tamci go wyprzedzaj�. Ch�osta� swojego wierzchowca, ale nic to nie da�o. By� powolniejszy od pozosta�ych, albo te� ci ludzie znali jaki� tajemny spos�b, by zmusi� swoje zwierzaki do szybszego biegu. Dwa z nich napiera�y d�ugimi szyjami na �eb jego wierzchowca. Ten zwolni�, potem zacz�� przysiada� na zadzie, w ko�cu si� zatrzyma�.
Ptah siedzia� w siodle z�y i zupe�nie zbity z tropu. Sytuacja by�a dla niego zupe�nie nowa, inna i dziwna. Zrozumia�, �e je�li nie zdo�a wymy�li� skutecznego wybiegu, ci ludzie mog� str�ci� go z wierzchowca.
Jeden z m�czyzn przem�wi�:
- No dobra, mamy go. Co teraz?
- Przebij� go w��czni�- warkn�� Dallird. - Zostanie tylko krwawa miazga z tej jego przystojnej twarzy.
Ptah patrzy� gniewnie na owego cz�owieka. Nie by� pewien, co wypowiedziane przeze� s�owa oznaczaj�, ale wyczu� kryj�cy si� za nimi zamiar. Mi�nie szyi napr�y�y mu si� z w�ciek�o�ci. Pewien plan, ukryty dotychczas gdzie� w zakamarkach jego umys�u, objawi� si� teraz w ca�ej pe�ni. Mia� wra�enie, �e znalaz� proste i zadowalaj�ce rozwi�zanie.
Zamierza� str�ci� wszystkich tych m�czyzn z ich wierzchowc�w, a nast�pnie pop�dzi� zwierz�ta przed sob�. W ten spos�b zapobieg�by po�cigowi i wys�aniu w �lad za nim innych ludzi.
Dostrzeg�, �e jeden z je�d�c�w wyci�ga z pochwy przytroczonej do boku bestii jaki� d�ugi, ostro zako�czony przedmiot, kt�ry b�ysn�� w s�o�cu.
- Z�a�! - wrzasn�� cz�owiek. - Z�a� na ziemi�, albo dam ci moj� w��czni� po g�owie!
- A dlaczego go nie przebi�? - nalega� Dallird. - Trzeba da� mu nauczk�, z�by nie zaczyna� z �o�nierzami �wi�tyni.
Umys� Ptaha ogarn�� gniew i zawzi�to��, by dopi�� swego. Dostrzega� pewien spos�b, kt�ry m�g� wykorzysta� przeciwko Dallirdowi i cz�owiekowi siedz�cemu razem z nim na wierzchowcu. Ich zwierz� by�o poza zasi�giem jego ramion, m�g� jednak chwyci� za siod�o, przerzuci� przez nie lew� nog� i si�gn�� szybko...
To jednak narazi�oby go na atak cz�owieka z w��czni� i tego, kt�ry dosiada� trzeciej bestii; by�o jasne, �e musi przeprowadzi� sw�j plan etapami. Zwinnym ruchem, niczym w��, rzuci� si� na obu m�czyzn. Na jego twarzy wyl�dowa�a pi��. Zapiek�o go, ale to nie b�l, tylko zupe�nie nieznany charakter tego doznania kaza� mu odpowiedzie� w ten sam spos�b. Wpakowa� k�ykcie w twarz cz�owieka siedz�cego obok Dallirda. Rozleg� si� trzask ko�ci, chlusn�a krew. M�czyzna run�� z krzykiem do ty�u i zwis� bezw�adnie z siod�a. Okaza�o si� to tak skuteczn� metod�, �e Ptah zaatakowa� Dallirda. Ten cofn�� si� gwa�townie, po czym powoli osun�� si� na ziemi�. Sta� w miejscu, krzycz�c przera�liwie:
- Przebij go, Bir, przebij! Zabi� Sana! Ptah wyprostowa� si� gwa�townym ruchem w siodle. Spodziewa� si�, �e poczuje b�l w plecach, ale nic si� nie sta�o. Cz�owiek z w��czni� oddala� si� drog�, znikaj�c za grzbietem wzg�rza. Ptah zmarszczy� czo�o i ponagli� swego wierzchowca. Zamierza� dogoni� tego osobnika, lecz gdy dotar� do ko�ca rozleg�ej doliny, kt�r� wi�a si� droga, dostrzeg�, �e dystans mi�dzy nimi powi�ksza si� coraz bardziej. W ko�cu tamten znikn�� w odleg�ym zagajniku.
Droga bieg�a zakolami, kieruj�c si� w prawo. Min�a �ukiem ludzi pracuj�cych na ciemnym, nagim polu i obok drewnianych i kamiennych kopc�w o zagadkowym wygl�dzie, kt�re sta�y w g��bi, mi�dzy drzewami. Ptah galopowa� w g��b doliny. Kiedy w ko�cu dotar� do lasku, w kt�rym znikn�� Bir, droga rozwidli�a si� zgrabnie.
Ptah, zaskoczony, wstrzyma� wierzchowca. Dopiero po d�u�szej chwili dotar�o do niego, �e to najzwyklejsza droga, tyle �e rozchodz�ca si� w dw�ch kierunkach. Przesta� odczuwa� napi�cie, gdy u�wiadomi� sobie t� prost� rzecz. Mia� przed sob� dwie drogi. Jeden trakt bieg� w prawo, a drugi skr�ca� na zach�d ku rozleg�ej r�wninie - ku odleg�emu miastu Ptah.
Pod��a� ju� od d�u�szego czasu zachodnim szlakiem, gdy z nieba dolecia� jaki� d�wi�k. Tu� nad g�ow� przemkn�� mu lataj�cy stw�r. Jego wielkie, niebieskoszare skrzyd�a �opota�y og�uszaj�co, tr�jk�tna g�owa by�a skierowana w d�, a z�e, ogniste �lepia wpatrywa�y si� w Ptaha. Dopiero gdy stw�r run�� na niego, Ptah dostrzeg�, �e na lataj�cym potworze siedzi dw�ch ludzi, a jednym z nich jest osobnik o imieniu Bir. Ptah zesztywnia�. Wi�c wykorzystali owego stwora, by nadal go niepokoi�. Tak uparta pogo� stawa�a si� nie do zniesienia. Ptah pogrozi� ptakowi pi�ci� i krzykn��, podobnie jak uczynili to wobec niego je�d�cy na d�ugoszyich bestiach. Lataj�ca bestia zatoczy�a nad nim jeszcze jedno ko�o, po czym odfrun�a przed siebie, oddalaj�c si� szybko. Po chwili sta�a si� kropk� na niebie, aby w ko�cu znikn�� w niebieskiej mgie�ce zachodu.
Ptah jecha� dalej. Nagle u�wiadomi� sobie, �e s�o�ce, kt�re ledwie dostrzega�, gdy sta�o wysoko nad jego g�ow�, pojawi�o si� tu� nad zachodnim horyzontem, dok�adnie nad rosn�c� chmur� kurzu. Chmura ta przybli�a�a si�, by w ko�cu przybra� posta� d�ugiej kawalkady bestii, takich jak ta, kt�rej sam dosiada�, z je�d�cami na grzbietach. W g�rze za� unosi� si� r�j niebieskoszarych lataj�cych stwor�w.
To wielkie stado zmierza�o wprost ku niemu; w jednej chwili otoczy�o go mn�stwo istot. Potem co� d�ugiego i cienkiego, niczym monstrualne lejce, skr�powa�o mu w oka mgnieniu ramiona i cisn�o na ziemi�. Ptah upad� na kolana i d�onie; przez chwil� by� ca�kowicie zdezorientowany. T�oczy�y si� wok� niego r�ne stworzenia. Zewsz�d dobiega�y krzyki, tworz�c ha�as, kt�ry nie pozwala� my�le�. W ko�cu, niemal na �lepo, Ptah d�wign�� si� na nogi. Z�apa� arkan i jednym szarpni�ciem odrzuci� na bok. Uwolniony z wi�z�w, u�wiadomi� sobie, �e oto zn�w wysadzono go z siod�a i �e mozolny proces chwytania wierzchowca trzeba zaczyna� od nowa.
Oczy mu si� zw�zi�y; skierowa� wzrok na twarze otaczaj�cych go je�d�c�w, szukaj�c Bira. Nie by�o go; uzna� to za dobry omen. Oznacza�o to, �e nie zorientuj� si� w jego podst�pie. Przez chwil� zastanawia� si� gor�czkowo, jakich s��w u�y� w tej sytuacji. Wreszcie powiedzia�:
- Niech kto� zsi�dzie i pomo�e mi. Do Linn pozosta�y tylko trzy kanby, a w tamtejszej �wi�tyni dadz� mi je�� i opatrz� mnie. Ja...
Umilk�, gdy� jego wzrok pad� na posta�, kt�ra z ca�� pewno�ci� nie by�a m�czyzn�. Istota owa przypomina�a innych, ale zamiast kr�tkiego odzienia mia�a na sobie d�ug�, ciemn� szat� i nie siedzia�a w siodle d�ugoszyjej bestii, tylko jecha�a pod daszkiem w skrzyni, przytroczonej do grzbietu ogromnego zwierza. Kobieta przem�wi�a g��bokim kontraltem:
- M�j Panie, to najdziwniejsza przemowa, jak� kiedykolwiek s�ysza�am. Czy ten cz�owiek jest ob��kany?
Wysoki m�czyzna o stalowoszarych w�osach odpar�:
- Obawiam si�, �e tak. Zapomnia�em ci� uprzedzi�, c�rko, �e je�dziec na ptaku, wiedz�c, i� pod��amy do domu, przylecia� ostrzec nas przed tym osobnikiem. Wydaje si�, �e zd��y� on ju� pope�ni� zbrodni�. Kapitanie, podaj ksi�niczce szczeg�y.
Ptah s�ucha� z zainteresowaniem. Pad�o kilka zagadkowych stwierdze�, sporo s��w, kt�re nie uk�ada�y si� w obrazy, ale zrozumia� dostatecznie du�o, by owa poprzekr�cana wersja wydarze� wzbudzi�a w nim gniew. Nie przysz�o mu jednak do g�owy, by skorygowa� fakty, nie przypuszcza� te�, �e cokolwiek jeszcze z tego wszystkiego wyniknie.
Wygl�da�o na to, �e pocz�wszy od cz�owieka z wozem napotyka� co chwila na przeszkody, uniemo�liwiaj�ce mu jazd�. By�o to irytuj�ce, lecz tak oczywiste, �e postanowi�, na razie przynajmniej, zaakceptowa� sytuacj�. P�jdzie dalej piechot�. Podj�wszy decyzj�, odwr�ci� si�, przeszed� schylony pod zielonym brzuchem jakiej� bestii i ruszy� wzd�u� drogi.
Wia� delikatny, ch�odny wietrzyk. Muska� policzki Ptaha, przynosz�c ze sob� mocny, raczej przyjemny zapach zwierz�cego potu, lekk� wo� trawy, drzew, zaoranych p�l i zbo�a, kt�rego niskie k�osy zieleni�y si� bujnie; wszystko to tworzy�o bogat�, odurzaj�c� mieszanin�, kt�ra pobudza�a zmys�y. Ten b�ogi spok�j zak��ci� nagle krzyk, kt�ry przeci�� powietrze. Zwierz�ta poruszy�y si� niespokojnie, t�ocz�c si� i tratuj�c ziemi�. Po chwili wszyscy zn�w go otoczyli. Kobieta powiedzia�a cicho:
- Nawet jak na szale�ca, zachowuje si� dziwnie. Co zamierzasz z nim uczyni�, M�j Panie? M�czyzna wzruszy� ramionami.
- Ka�� go oczywi�cie zg�adzi�. Morderstwo to morderstwo. -Skin�� na kapitana. - Ka�cie sze�ciu ludziom zej�� z wierzchowc�w. Zaprowad�cie go na to zaorane pole, zabijcie i zakopcie. Wystarczy gr�b g��boki na metr.
Ptah przygl�da� si� z zainteresowaniem, jak je�d�cy zeskakuj� na ziemi�. S�owa wypowiedziane przez cz�owieka zwanego "Moim Panem" nios�y ze sob� jakie� znaczenie, ale by�y tak nowe, �e jego umys� nie zdo�a� przywo�a� �adnych obraz�w. A spokojny, pe�en powagi ton, jakim zosta�y wypowiedziane, tylko zaciemnia� sytuacj�, kt�ra z ka�d� chwil� stawa�a si� bardziej zagadkowa.
Poczucie rzeczywisto�ci powr�ci�o nagle, gdy dwaj ludzie podeszli do niego znienacka od ty�u i chwycili go za �okcie. To dzia�anie by�o tak niespodziewane, �e odepchn�� ich gwa�townie. M�czy�ni wy�adowali na ziemi. Ptah odwr�ci� si� poirytowany, gdy nagle trzeci cz�owiek rzuci� si�, zamierzaj�c chwyci� go za kolana. Ptah zachwia� si�, uderzony ramieniem tamtego, po czym wymierzy� przeciwnikowi silny cios w g�ow�. Ten run�� na ziemi� i znieruchomia�.
Ptah odsun�� si� od le��cego, ale natychmiast wczepili mu si� w ramiona dwaj inni, a trzeci chwyci� go za nogi. Napastnicy unie�li go z ziemi, a to by�o ju� nie do zniesienia. Kopn�� w twarz cz�owieka, kt�ry trzyma� go za nogi. W tej samej sekundzie, zn�w stoj�c mocno na ziemi, Ptah skoczy� ku dw�m pozosta�ym, pochwyci� ich, potrzyma� przez chwil� w g�rze - wij�ce si�, oporne cia�o w ka�dej d�oni - po czym odrzuci� gniewnie na bok.
Popatrzy� na cz�owieka zwanego "Moim Panem", potem na kobiet�, potem zn�w na m�czyzn�. Po raz pierwszy obarczy� go win� za ow� niezrozumia�� napa��. Wpatrywa� si� w niego p�on�cymi oczami, jednym spojrzeniem oceniaj�c odleg�o�� mi�dzy nimi. Gdyby zdo�a� uciszy� go tak jak tamtych, ten absurd m�g�by si� sko�czy�. U�wiadomi� sobie, �e kobieta co� m�wi.
- Wydaje mi si�, �e ju� go gdzie� widzia�am. Jak masz na imi�, obcy przybyszu?
Pytanie zatrzyma�o go w miejscu. Imi�? Ptah, oczywi�cie. Ptah z Gonwolane. Po trzykro� wielki Ptah. By� zdumiony, �e takie pytanie w og�le pad�o. Potrz�sn�� g�ow�, zniecierpliwiony krzykami, kt�re niemal zag�uszy�y jego odpowied�. "M�j Pan" wrzeszcza� co� o strza�ach; jednocze�nie pier� Ptaha przeszy� rozdzieraj�cy b�l. Spu�ci� wzrok i zobaczy� ze zdumieniem, �e z jego lewej piersi sterczy jaki� cienki kawa�ek drewna. Przygl�da� mu si� przez chwil� t�pym wzrokiem, po czym wyszarpn�� go z cia�a i rzuci� na ziemi�. B�l znikn��. Druga strza�a przygwo�dzi�a mu r�k� do boku. T� r�wnie� wyrwa�; teraz odwr�ci� si� do cz�owieka, kt�ry narazi� go na te wszystkie k�opoty. Pos�ysza�, jak kobieta wo�a:
- M�j Panie, powstrzymaj ich, powstrzymaj! Czy nie s�ysza�e�, co powiedzia�? Czy nie widzisz?
- H�?
M�czyzna obr�ci� si� ku niej. Ptah, zmagaj�c si� w�ciekle z trzeci� strza��, dos�ysza� w jego g�osie zastanowienie.
- Czy nie widzisz? - powt�rzy�a kobieta. - "Ten, kt�rego moc nie zna granic, kt�ry nie do�wiadcza zm�czenia i nie wie, co to strach..."
- C� za niedorzeczno�ci opowiadasz- przeci�� powietrze g�os m�czyzny. - To mit, kt�ry podtrzymujemy ze wzgl�du na ciemny lud. Tysi�c razy ju� ustalali�my, �e Bogini bie�nia pos�uguje si� nim jedynie w celach propagandowych, - Umilk�, a po chwili rzuci� gniewnie: - Przecie� to niemo�liwe.
- Powstrzymaj ich! - krzykn�a. - Powr�ci� po wiekach sp�dzonych po�r�d rodzaju ludzkiego. Przypatrz si� dobrze! Jego twarz! Jak oblicze figury w �wi�tyni.
- Albo Ksi�cia Ineznio, kochanka bogini - odpar� m�czyzna. - Ale mniejsza z tym. Pozw�l, �e si� nim zajm�. Twarz kobiety uspokoi�a si�; przymru�y�a oczy.
- Nie tutaj - powiedzia�a pospiesznie. - Zabierz go do �wi�tyni.
"M�j Pan" przem�wi� do swoich ludzi, po czym zwr�ci� si� cicho do Ptaha:
- Pojedziesz z nami do �wi�tyni w Linn. Nakarmimy ci� i opatrzymy, a potem damy ci skriera, kt�ry zaniesie ci�, dok�d tylko zechcesz.
Niepoj�ta napa�� sko�czy�a si� w mgnieniu oka.
2
Bogini w kajdanach
Ukryta w lochach wielkiej cytadeli miasta Ptah, pi�kna, ciemnow�osa kobieta westchn�a z wysi�kiem. Kamienna pod�oga, na kt�rej le�a�a skulona, by�a wilgotna i zimna. Przez ca�e wieki uwi�zienia nie zdo�a�a nigdy rozproszy� ch�odu p�yn�cego z metalowych �a�cuch�w, kt�re skuwa�y j� ca�y czas. Widzia�a ze swojego miejsca tron, na kt�rym siedzia�a z�otow�osa kobieta. S�ysza�a te� jej triumfalny �miech, kt�ry urwa� si� nagle. Z�otow�osa kobieta odezwa�a si� g��bokim, czystym g�osem:
- Czy nadal we mnie w�tpisz, kochana L'onee? Oto zn�w powt�rzy�a si� stara historia. Pami�tasz ten czas, gdy nie chcia�a� wierzy�, �e mog� ci� uwi�zi�? A jednak tu jeste�. Kiedy po raz pierwszy si� tu zjawi�am, by ci powiedzie�, �e zamierzam zniszczy� pot�nego Ptaha, ty przypomnia�a� mi, �e tylko my obie mo�emy sprowadzi� go z powrotem; �e musia�abym pos�u�y� si� tob� jako biegunem mocy, co wymaga�oby twej zgody. A jednak on tu jest I teraz ju� wiesz, �e pos�u�y�am si� tob� bez twojej zgody. Mo�e zaczniesz sobie w ko�cu u�wiadamia�, �e gdy ty czeka�a� pe�na wiary, a� tw�j Ptah prze�yje niezliczone ludzkie byty, ja nauczy�am si�, �e boska moc, kt�r� on powierzy� naszej pieczy, jest nieograniczona.
Ciemnow�osa kobieta drgn�a. Jej zimne wargi rozchyli�y si�. Odpar�a znu�onym, a jednak twardym i pogardliwym g�osem:
- Jeste� zdrajczyni�, Ineznio.
Na ustach z�otow�osej Inezni igra� u�miech.
- Jak�e jeste� naiwna - powiedzia�a cicho. - A mimo to ka�de twoje s�owo jasno dowodzi, �e nie mog� przegra�. Te z�o�liwe uwagi wydadz� si� doprawdy daremne, gdy Ptah b�dzie ju� martwy... i gdy ty b�dziesz martwa. I to na wieki.
Ciemnow�osa kobieta usiad�a. �ar w jej g�osie zdradza� moc ducha.
- Nie jeste�my jeszcze martwi. �adne z nas nie jest martwe. Czy teraz, gdy ujrza�a� go w dzia�aniu, nie czujesz si� nieco zaniepokojona, Ineznio? Cho� wi�zi�a� Ptaha w Gonwonlane, nim nasta� jego czas, cho� przyby� tu odarty ze swojej mocy, sama si�a jego osobowo�ci -w g�osie L'onee pojawi�a si� nuta ironii -z pewno�ci� budzi w tobie niepok�j. I nie zapominaj, droga Ineznio, nie zapominaj o zakl�ciach, kt�re wypowiedzia� dawno temu, by uchroni� si� przed niebezpiecze�stwem. Teraz ty stanowisz niebezpiecze�stwo. Siedem zakl��, Ineznio, dok�adnie siedem. Lecz tylko on jeden umie si� nimi pos�ugiwa� bez szkody dla siebie. - Po chwili doda�a szyderczo: - Ju� widz� w wyobra�ni, jak pr�bujesz nagi�� nieskr�powany charakter pot�nego i upartego Ptaha do swojej woli. Ptaha, kt�ry z ka�d� chwil� staje si� bardziej przebieg�y, kt�rego umys� z ka�d� godzin� zyskuje coraz wi�ksz� moc. Czas ucieka, Ineznio, cenny, niezast�piony czas.
Gdy umilk�a, w ciasnym, kamiennym lochu d�wi�cza� jeszcze przez chwil� jej szyderczy �miech, ale szybko umilk�. U�wiadomiwszy sobie, �e marnotrawi si�y, L'onee zn�w przyj�a le��c� pozycj�.
Dostrzeg�a te�, �e jej s�owa nie zrobi�y wielkiego wra�enia.
Na �licznej, m�odziutkiej twarzy bogini Inezni pojawi� si� wyraz zadowolenia; przypomina�a dzikie zwierz�, kt�re zdo�a�o wzbudzi� daremny op�r bezradnej ofiary.
- Jakie to dziwne, �e pomy�la�a� o tych wszystkich rzeczach, kt�rych rozwi�zanie znam ju� od dawna - mrukn�a. - Naprawd� igra�abym z ogniem, gdybym pozwoli�a Planowi rosn�� w si�� i z-dobywa� wiedz� pod jego w�asn� postaci�. Mo�e zapomnia�a�, �e mia� wiele ludzkich osobowo�ci. Przywo�am ostatnie z nich, by dominowa�y, m�ci�y i same ulega�y zm�ceniu. Co si� za� tyczy tych zakl��, o kt�rych wspomnia�a� - z jak�� �atwo�ci� b�dzie mo�na je zniszczy�! Najwa�niejszy, jak wiesz, jest Tron Boga w pa�acu Nushira w Nushirvanie. By go dosi�gn��, Ptah musia�by podbi� Nushirvan. Pozostawi� to jego ludzkiej przemy�lno�ci, a tak�e mocy wielkich armii, kt�re oddam do jego dyspozycji. Prawd� powiedziawszy, dysponuj� kilkoma alternatywnymi planami. Dop�ki �w tron istnieje, nie mog� pos�ugiwa� si� ca�� moc� Gonwonlane. To symbol jego dominacji. Muszego nak�oni�... albo zmusi�... by przeby� rzek� wrz�cego b�ota, kt�ra przez te wszystkie lata zagradza�a mi dost�p do owego tronu. Nie musz� dodawa�, �e kiedy ju� do niego dotr�, b�d� potrzebowa�a jedynie paru godzin, by go zniszczy�. Pozosta�e zakl�cia wplot� w tre�� tego najwa�niejszego. Musi kocha� si� ze mn�, by potwierdzi� moj� bosko��. Musi do�wiadczy� pot�nego strumienia modlitewnej �aski, podpisa� tw�j wyrok �mierci, wyruszy� ze mn� w podr� umys��w, przej�� �wiadomie przez kr�lestwo ciemno�ci i, jak ju� m�wi�am, przeby� rzek� wrz�cego b�ota. Lecz teraz, kochana L'onee, opuszczam ci�. Orszak eskortuj�cy Ptaha zbli�a si� do �wi�tyni W Linn; musz� jeszcze zaw�adn�� umys�em tamtejszej ksi�niczki I BY� TAM obecna, by nadzorowa� i kszta�towa� wydarzenia...
Ciemnow�osa kobieta patrzy�a, jak Ineznia prostuje si� na tronie i zamyka oczy. Nap�r jej obecno�ci przygas�; loch pogr��a� si� z wolna w mroku. Dwie postacie - milcz�ca, zakuta w �a�cuchy L'onee i �miertelnie nieruchoma Ineznia na swoim tronie - wydawa�y si� cieniami p�yn�cymi z najg��bszych ciemno�ci.
Mija�y dni.
3
Cz�owiek z roku 1944
�wi�tynia by�a miejscem ciemnego, nisko wisz�cego nieba i dusznych horyzont�w. Niespokojny, �wiadomy tych bliskich �cian i przygniataj�cego sklepienia, Ptah wpatrywa� si� w jad�o na stole.
Unosi�a si� nad nim ciep�a mgie�ka, a przede wszystkim kusz�ca wo�, kt�ra dra�ni�a mu przyjemnie nozdrza. Z w�szego ko�ca sto�u g�os "Mojego Pana" zaproponowa� mu, by usiad�. Ptah, zaskoczony, uczyni� to.
Niczego nie przeoczy� w drodze do �wi�tyni Linn. Jego zmys�y, wyostrzone prze�ytymi trudami, o�ywione nowymi doznaniami, wch�ania�y wszystko wok�: koliste miasto, sam� �wi�tyni�, kt�ra wyrasta�a, bia�a i wysoka, z niewielkiego lasu, otaczaj�ce j� budynki. T� w�a�nie �wi�tyni�, kt�ra tak zadziwiaj�co utraci�a swoj� biel, gdy do niej wkroczy�.
Spostrzeg�, �e inni te� siadaj�. By� w�r�d nich "M�j Pan" i ksi�niczka, ciemnow�osa i w�adcza, o w�osach po�yskuj�cych w mroku, o oczach l�ni�cych jak woda w tamtej rzece, kt�ra zada�a mu b�l. R�nica polega�a na tym, �e nie odczuwa� do niej niech�ci. Ledwie dostrzega� kilku m�czyzn w ciemnych szatach. Byli bezimiennymi osobnikami, kt�rzy prawie bezszelestnie w�lizn�li si� do sali. Ich twarze niczego nie wyra�a�y, a oczy �wieci�y jednakow� czerni�.
- Wszystko dobrze - to m�wi�a kobieta; jej g�os brzmia� w tej ciszy jak syk. -Nigdy przedtem nie widzia� jad�a.
Ptah spojrza� na ni�. Spos�b, w jaki to powiedzia�a, nie spodoba� mu si�. Na wargach kobiety zago�ci� przelotny u�miech. Wygl�da�a tak ol�niewaj�co, �e z miejsca zapomnia� o irytacji.
- Ostro�nie - odezwa� si� "M�j Pan". - Jedzmy i przekonajmy si�, czy p�jdzie za naszym przyk�adem.
- Jestem pewna, �e nie musimy zwa�a� na s�owa-odpar�a po chwili kobieta. - Powr�ci� tu pozbawiony rozumu. Nic nie wie. Popatrzcie na niego.
Wystarczy�o pierwsze doznanie smaku. Ptah po�yka� bez my�li, nie zwracaj�c ju� uwagi na pozosta�ych. Jad�o by�o ciep�e i dobre, ka�dy k�s pozostawia� na j�zyku mi�e wra�enie. Nie zauwa�y� nawet przybor�w le��cych obok talerza. Nie wiadomo dlaczego, jedzenie stawa�o si� z ka�d� chwil� mniej smaczne. Odsun�� w ko�cu talerz, krzywi�c si�.
- Gdzie jest skrier? - spyta� rzeczowo. - Teraz polec� do Ptah. Kobieta podnios�a si� z u�miechem.
- T�dy- odpar�a.
"M�j Pan" uni�s� si� nieco, gdy przechodzi�a obok jego krzes�a i po�o�y� jej d�o� na ramieniu.
- Jeste� pewna... - zacz�� niespokojnie.
- Ryzykujemy tylko �ycie - odpowiedzia�a kobieta. - Je�li za� zwyci�ymy, nasz� nagrod� mo�e by� �wi�tynne kr�lestwo, miejskie imperium. Zapewniam ci�, ojcze, �e wiem, co robi�.
Ksi�niczka u�miechn�a si� do Ptaha, kt�ry przys�uchiwa� si� tej rozmowie, cz�ciowo tylko rozumiej�c, o co chodzi.
- T�dy! - powt�rzy�a; jej g�os by� mocny i pewny, rozwiewa� wszelkie w�tpliwo�ci. - Skrier czeka u podn�a tych schod�w.
Jej u�miech go poci�ga�. Z niejasnych powod�w podoba�a mu si�. Pod��y� za ni�. Czu� niemal, jak unosi si� w powietrzu, tak samo jak unosi� si� nad nim tamten cz�owiek, Bir, albo skriery w drodze do Linn. By�o to podniecaj�ce uczucie.
Schody by�y d�u�sze ni� zapami�ta�, kiedy wchodzi� na g�r�. Lecz w pewnym momencie w�dr�wka w d� sko�czy�a si�. Pojawi�a si� p�aszczyzna twardej posadzki. Wzd�u� szerokiego korytarza, w r�wnych odst�pach, tkwi�y jarz�ce si� laski. By�o te� wiele zamkni�tych drzwi. Kobieta przystan�a przed tymi, kt�re sta�y otworem.
- T�dy - powiedzia�a jeszcze raz i u�miechn�a si�. Unios�a rami� i musn�a jego r�k� p�ynnym mchem d�oni. Dotyk jej cia�a by� mi�kki i ciep�y. Ca�� istot� poczu� do niej sympati�.
Ptah przekroczy� pr�g i znalaz� si� w niewielkiej izbie o bardzo niskim sklepieniu. Z sufitu pustego pomieszczenia zwiesza� si� pojedynczy �wiec�cy patyk. Z ty�u rozleg� si� trzask. Ptah odwr�ci� si� i zobaczy�, �e drzwi si� zamkn�y. Sta� przez chwil� nieruchomo, gdy otwar�o si� z cichym brz�kiem ma�e okienko. Ukaza�a si� w nim twarz kobiety.
- Nie obawiaj si�, Ptahu - rzek�a. - Zmienili�my zdanie, nie damy ci skriera. Posy�amy do miasta Ptah po twoj� �on�, pi�kn� Inezni�. Przyjedzie tu i zabierze ci� z powrotem do wielkiego miasta. Pozostaniesz w tej izbie, dop�ki ona si� nie zjawi.
- Na Akkadistran! - rozleg� si� na korytarzu g�os "Mojego Pana". - Nie spodziewasz si� chyba, �e b�dzie spokojnie czeka�...
Okienko zatrza�ni�to gwa�townie. G�os, nagle przerwany, zamilk�. W tej samej chwili zgas�o �wiat�o. Zapad�a cisza. I ciemno��.
Ptah sta� w tej nieprzeniknionej czerni, nie bardzo wiedz�c, co robi�. Spodziewa� si� w ka�dej chwili, �e drzwi si� otworz� i us�yszy, �e pi�kna Ineznia - takie imi� wymieni�a ksi�niczka ze �wi�tyni, zapami�ta� wymow� ka�dej sylaby-przyby�a, by zabra� go do Ptah.
Czas p�yn��. Narasta�a w nim niecierpliwo�� i przekonanie, �e dawno ju� dotar�by do miasta, nawet gdyby musia� i�� pieszo. My�l o chodzeniu podsun�a mu pomys�, �eby usi���. Pod�oga by�a twarda i zimna, ale siad� i czeka�. Czeka�.
Przez umys� przep�ywa�y, niczym k��by dymu, jakie� rojenia. Pojawia�y si� zacz�tki my�li - pozbawione znaczenia, dziwne, niepe�ne, a jednocze�nie z nimi niezbite przekonanie: to wszystko wydawa�o si� ob��kane. Co� by�o nie tak. Zrozumia�, �e musi podj�� jakie� dzia�anie. Min�o du�o, du�o czasu, nim zdecydowa�, co to ma by�. W ko�cu d�wign�� si� na nogi. Czu�, �e w jego umy�le �arzy si� p�omienny gniew. Napar� na drzwi, wykorzystuj�c ca�� swoj� straszliw� si��. Ale nie ust�pi�y, nie drgn�y nawet pod ci�arem jego cia�a.
Po chwili stwierdzi� ze zdumieniem, �e zn�w siedzi na pod�odze - nie przypomina� sobie zupe�nie, by w spos�b �wiadomy przyj�� tak� pozycj�. Czas up�ywa�. Ciemno�� i cisza by�y jak odr�bne, wyczuwalne si�y, kt�re zak��ca�y r�wnomierny strumie� �ywotnych pr�d�w w jego ciele, przerywa�y tak po��dan� ci�g�o�� woli i przynosi�y jakie� nieprawdopodobne my�li.
"Trzymaj czo�g na chodzie. Pilnuj silnika... jeste�my ju� blisko... blisko... uwa�aj... bombowiec nurkuj�cy... uwa�aj... dosta� nas..."
Czer�.
Przez niezliczone wieki cia�o Holroyda zmaga�o si� z ciemno�ci�. Nie by�o w niej przesz�o�ci, tera�niejszo�ci ani przysz�o�ci, jedynie zimna twardo�� wilgotnych kamieni, kt�re gniot�y mu ko�ci i napiera�y ze �lep�, �mierteln� si�� na jego cia�o. Z wolna, lecz nieub�aganie ten bezlitosny ch��d pozbawia� go ciep�ej �ywotno�ci.
Holroyd odzyska� �wiadomo�� z nag�ym wstrz�sem. Mia� wra�enie, �e wynurza si� z niespokojnego, koszmarnego snu, �aden sen jednak nie ko�czy� si� takim przebudzeniem. Przesuwa� palcami po zimnej kamiennej pod�odze, kt�rej nie widzia�, bo w pomieszczeniu panowa�a g�sta ciemno��.
Pr�bowa� wsta�. Poniewa� nie przysz�o mu do g�owy, �e to niemo�liwe i w dodatku jego umys� nie odbiera� panuj�cej wok� czerni jako czego� realnego, a tych wilgotnych kamieni jako �o�a -przyj�� pozycj� siedz�c�, nim zd��y�a go ugodzi� fala oszo�omienia. Siedzia� ot�pia�y, wstrz�sany straszliwymi nudno�ciami. Napieraj�ca zewsz�d noc wirowa�a ob��dnie, a ch��d kamieni przypomina� wiatr, kt�ry wysysa mu szpik z ko�ci. I wtedy nap�yn�� gniew. P�on�ca filia �miertelnego gniewu, zwr�cona jakim� cudem w odpowiednim kierunku, maj�ca �r�d�o w zrozumieniu, dlaczego on, Holroyd, si� tu znajduje.
- Niech b�dzie przekl�ta! - zawo�a�. - Och, niech b�dzie przekl�ta ta ksi�niczka ze �wi�tyni!
Przedziwny sens s��w powt�rzonych przez og�uszaj�ce echo wystraszy� go. Gniew przemin��; po d�ugiej chwili zast�pi�o go dzieci�ce zdumienie.
- Ksi�niczka ze �wi�tyni! - powt�rzy� g�o�no i przekrzywi� g�ow�, staraj�c si� za wszelk� cen� przenikn�� obc� mu tre�� tych s��w. Lecz przez d�ug�, martw� jak kamie� chwil� ta bolesna koncentracja nie dawa�a �adnych rezultat�w. Jego umys� w��czy� si� z wolna w ten niejasny ci�g my�li.
- Ksi�niczka ze �wi�tyni - powiedzia� znowu, lecz tym razem niemal bezg�o�nie; s�owa nie by�y niczym wi�cej jak tylko chrapliwym szmerem w czarnej ciszy. Niek�amane zdumienie przynios�o ze sob� fal� mocy. Zawo�a�:
- Do diab�a, nie ma niczego takiego w Ameryce! Ani w tej cz�ci Niemiec, gdzie walczymy! Mo�e w Pomocnej Afryce... Nie!
To by� ob��d, fantastyczny ob��d, kt�ry uderza� niczym m�ot w jego skronie. Osun�� si� na ziemi�, po trosze �wiadomie, po trosze bezwiednie, oszo�omiony wysi�kiem my�li i cia�a. Le�a� jaki� czas na plecach, a jego m�zg balansowa� na kraw�dzi mrocznej otch�ani, nape�niaj�c si� leniwie niewyra�nymi, ostro�nymi zacz�tkami my�li, �agodnym szmerem niezmierzonej i bolesnej pami�ci, w kt�rej zawiera�o si� mgliste i straszliwe przekonanie, �e pomijaj�c nazwy miejsc, wypowiedzia� te s�owa w j�zyku jednocze�nie obcym i znanym, j�zyku o tak cudownie harmonijnym brzmieniu, �e owe nazwy - Ameryka, Niemcy, Pomocna Afryka - przypomina�y w nim dysharmoniczne uderzenia m�ota w czasie koncertu -ostre, kakofoniczne, barbarzy�skie d�wi�ki.
- Pos�uchaj, ty, kt�ry zwiesz si� Ptahem! - odezwa� si� m�ski g�os, g��boki i melodyjny, gdzie� z niedalekiej ciemno�ci.
By�o to bez w�tpienia skierowane do niego. Holroyd spr�bowa� przekr�ci� si� na bok, ale przenika� go do szpiku ko�ci ch��d, jakby by� zamkni�ty w bryle lodu. Podda� si� i le�a� nieruchomo, lecz jego umys� przywar�, niczym pijawka, do s�owa b�d�cego imieniem. Poruszy� wargami i wymamrota�:
- Holroyd Ptah! Nie, to me tak. Musi by� Ptah Holroyd. Nie, Holroyd jest w Ameryce. Peter Holroyd, kapitan, dwie�cie dziewi��dziesi�ta brygada czo�g�w i... ale kto to jest Ptah?
Pytanie przypomina�o klucz do zamkni�tych drzwi. Powr�ci�a pami��. Powiedzia� g�o�no, z nag�ym zdumieniem:
- Jestem... szalony!
Ptah, b�g Gonwonlane, kt�rego ostatnie ludzkie wcielenie - Peter Holroyd, kapitan korpusu pancernego - wynurzy�o si� pod wp�ywem wyniszczaj�cego stresu z mrocznych g��bi umys�u, usiad�.
- Przekle�stwo! - stwierdzi�. - Jestem Holroyd. A ten drugi to...
Holroyd urwa�, przej�ty nag�ym dreszczem mglistego przera�enia, fal� strachu, bolesn� i dojmuj�c� �wiadomo�ci� tej drugiej, niemal pozbawionej rozumu osobowo�ci.
To ob��dne, my�la�. Ob��dne!
Jednak�e po minucie wszystko zn�w by�o jak przedtem: ciemne pomieszczenie, drugi umys�, �wiadomo��, �e �yje, pami�� o tym, kto siedzia� w czo�gu, gdy trafi�a we� niemiecka bomba. I pojawi�o si� znienacka co� jeszcze - wspomnienie g�osu, kt�ry do niego przem�wi�, g�osu, kt�ry nazwa� go - Ptahem.
Nie, niezupe�nie tak. G�os nie nazwa� go Ptahem. G�os powiedzia�: "Ty, kt�ry zwiesz si� Ptahem!". Istnia�a pewna subtelna r�nica w znaczeniu, kt�ra sprawi�a, �e Holroyd zmarszczy� czo�o. Le�a� nieruchomo, rozmy�laj�c o wszystkim, co Ptah zobaczy� na drodze i w �wi�tyni. Ca�� jego istot� przenikn�� dreszcz bezmiernego zdumienia. Umys� pulsowa� przera�eniem. Mijaj�ce sekundy przynios�y rozwi�zanie - �wiadomo�� podw�jnej osobowo�ci, kt�ra w nim zamieszkiwa�a.
Cokolwiek to by�o, nie mog�o zrani� go fizycznie. Stanowi�o jego cz��. Albo raczej on by� tego cz�ci�, ale z jakiego� powodu dominowa� -jego my�li, osobowo��, jego ja��. Poczu� si� lepiej. Rozlu�ni� mi�nie. Ca�� jego istot� ogarn�o odpr�enie.
Cisz� ciemno�ci, kt�ra go otacza�a, zak��ci� chrapliwy szmer ci�kiego oddechu. Po chwili us�ysza� ciche przekle�stwo:
- Gdzie u licha jest pochodnia? Powinna znajdowa� si� w tym naro�niku... ach!
Zamigota� blady p�omie�, wydobywaj�c z mroku wszystko to, co Holroyd zd��y� ju� sobie przypomnie�: ma�e, puste, betonowe pomieszczenie o solidnej, kamiennej pod�odze. No, nie ca�kiem solidnej. Jedna z p�yt, w naro�niku przy drzwiach, zosta�a wyrwana i od�o�ona na bok. Teraz w tym miejscu widnia�o wej�cie do tunelu, kt�re Holroyd ze swojej le��cej pozycji z trudem dostrzega�.
Powoli, z wysi�kiem, obr�ci� g�ow� w stron� �wiat�a. Pod p�on�c� g�owni� sta� niewysoki m�czyzna i wpatrywa� si� w niego. Mia� na sobie kr�tkie spodnie i koszul�. Z okr�g�ej, weso�ej twarzy, najwyra�niej zdziwionej, spogl�da�y b�yszcz�ce oczy.
- Nie wygl�dasz najlepiej - zauwa�y� przybysz. - Powinienem chyba przyj�� wcze�niej, ale nie wiedzia�em, do kt�rej celi ci� wsadzili, poza tym chcia�em zaczeka�, a� podadz� ci jedzenie. - Wykrzywi� w zamy�leniu usta. - Zabawne, ale nie zrobili tego. Mniejsza z tym. Mam w tunelu troch� zupy, powinna by� niez�a. - Ruszy� w stron� dziury. - Zaraz ci j� przynios�.
Zupa by�a ciep�a i po�ywna. Wywo�ywa�a w ustach przyjemne wra�enie i sp�ywa�a w g��b cia�a jak �agodny ogie�. Koi�a i �agodzi�a straszliwy ch��d, przynosz�c obietnic� lepszego samopoczucia. Holroyd popija� j� z wolna i przys�uchiwa� si� s�owom, jakimi zalewa� go ma�y cz�owieczek:
- Nazywam si� Tar, reprezentuj� wi�ni�w ze �wi�tyni w Linn i witam ci� w naszych szeregach. Tutejsza organizacja powi�zana jest, ma si� rozumie�, z rebeliantami, wi�c zdrada oznacza �mier�.
Tyle powiniene� wiedzie�. My natomiast wiemy o tobie absolutnie wszystko, ma si� rozumie� - terkota� m�czyzna. - Twierdzisz, �e jeste� Ptahem. Niez�a taktyka. Nowa. Nikt na to dotychczas nie wpad�. Mo�e rebelianci zechcieliby ci� wykorzysta�, gdyby� by� got�w kontynuowa� t� gr�. Ale wie�niak, kt�ry ci� podwi�z�, twierdzi, �e cierpisz na zanik pami�ci.
Holroyd walczy� z pokus�, by po�kn�� od razu ca�� zup�, a zwi�zany z tym wysi�ek utrudnia� koncentracj�. Przez ten czas wydawa� si� niezdolny do niczego z wyj�tkiem s�uchania. Lecz nagle Holroyd u�wiadomi� sobie dziwn� i straszn� rzecz. Co� w nim samym - co� - odbiera�o jego w�asnym umys�em ka�de s�owo, jakie Tar wypowiada�. Odbiera�o z uwag�, wy�apuj�c z niezachwian� �wiadomo�ci� sens tego, co by�o m�wione. Min�a d�uga chwila pustki, nim zda� sobie spraw�, �e owo co� - to by� on sarn.
Holroyd wyczuwa� ch��d betonu, o kt�ry si� opiera�, ale palce grza� mu w�ski pojemnik z zup�. Wok� siebie, tak blisko, wyczuwa� wilgotny i przera�aj�cy loch. �wiadomo�� otoczenia by�a teraz bardziej dojmuj�ca ni� kiedykolwiek; mimo to przy�miewa� j� ponury takt istnienia tej drugiej, silniejszej osobowo�ci, kt�ra w jaki� zagadkowy i nieprzyjemny spos�b zintegrowa�a si� wewn�trznie z jego w�asn�. Obydwie stanowi�y jedno��, a mimo to istnia�y ka�da osobno. Holroyd j�kn�� w duchu: a wi�c tak wygl�da amnezja - gdy pami�ta si� t� drug� ja��. Siedzia� za�amany tym faktem, wstrz��ni�ty istnieniem to�samo�ci i wspomnieniem rzeczy, jakie kiedy� czyni�a.
Ksi�niczka ze �wi�tyni powiedzia�a, �e posy�a po kogo� zwanego bogini� bie�ni�. A� do tej chwili imi� to kry�o si� gdzie� w zakamarkach umys�u, stanowi�o po prostu cz�� wspomnie�. Ale teraz mia� wra�enie, �e jego m�zg zatrzymuje si� na tym zagadnieniu. Po kogo pos�a�a?
Zupa znikn�a. Nie wypuszcza� jednak naczynia z r�k, bo wci�� kry�o w sobie ciep�o. Jedyne ciep�o, jakiego do�wiadcza�. Jego m�zg przypomina� bry�� lodu tkwi�c� w czaszce. Bogini Ineznia! - hucza�o mu w g�owie. Kiwa� si� w prz�d i w ty�, a przez umys� prze�lizgiwa� si� zagadkowy, niewyra�ny cie�. W ko�cu pojawi� si� kszta�t my�li, my�li o tak ostrych konturach, �e zdawa�a si� przeszywa� jego istot� niczym wbity ca�� si�� n�. Musi si� st�d wydosta�. Bez wzgl�du na to, kim by� Ptah, Peter Holroyd nie potrafi� poradzi� sobie z t� sytuacj�. Musi si� wydosta� - chyba �e jest ju� za p�no.
U�wiadomiwszy sobie tak� mo�liwo��, otworzy� szeroko oczy. Poczu� przejmuj�cy l�k. Spogl�da� gniewnie na ma�ego cz�owieczka, czuj�c napi�cie w ka�dym mi�niu.
- Jak d�ugo tu jestem? - spyta�, a jego w�asny g�os zabrzmia� mu w uszach jak krakanie.
Gdy tylko wypowiedzia� te s�owa, u�wiadomi� sobie, �e przerwa� Tarowi, kt�ry ani na chwil� nie przesta� trajkota�. Go�� umilk�, marszcz�c brwi.
- W�a�nie ci o tym m�wi�. Podania o tobie powiadaj�, �e by�e� silny jak grimb; a jednak po siedmiu dniach bez jedzenia i picia znalaz�em ci� w takim stanie. Prawie martwego...
M�czyzna m�wi� dalej, ale Holroyd nie s�ucha�. Siedem dni, zastanawia� si�. Przez siedem dni b�g Ptah le�a� w tym lochu, z wolna popadaj�c w ob��d, i w ko�cu stres spowodowa�, �e �w osobnik wskoczy� na powr�t w swoje ostatnie wcielenie. Zdenerwowa�o go to, poniewa�... tak powa�ny spadek si� w ci�gu zaledwie siedmiu dni? Niemo�liwe.
Chodzi�o raczej o siedem lat, a mo�e nawet o siedemset Ptah, kt�ry nie zna� poj�cia czasu, le��c niesko�czenie d�ugo w ciemno�ci, m�g� odbiera� go szybciej ni� otoczenie. By�o to jedynym mo�liwym wyt�umaczeniem tak przera�aj�cego rezultatu. I zn�w my�l Holroyda urwa�a si� pod wp�ywem nag�ego wstrz�su. Siedzia� t�po, zdumiony samym sob�, tym, �e m�g� wpa�� na co� takiego. C� to za ob��d go ogarn��? Siedemset lat w siedem dni! Obliza� suche wargi, zapanowa� nad umys�em i skupi� si� na owych siedmiu dniach.
- Jak d�ugo lecia�by... - jego dwudziestowieczny umys� zawaha� si� przed u�yciem tego s�owa, w ko�cu jednak Holroyd wym�wi� je z wysi�kiem - ...skrier st�d do Ptah i z powrotem?
Jasne oczy Tara przypatrywa�y mu si� z dziwnym wyrazem.
- Zabawny osobnik z ciebie - stwierdzi� w ko�cu. - M�wiono, �e zmierzasz do Ptah. Ale to tylko dowodzi, w jak z�ym musia�e� by� stanie, zanim ci� tu wsadzili.
Potrz�sn�� g�ow�, a Holroyd odni�s� nagle wra�enie, �e Tar droczy si� z nim celowo. W pierwszym odruchu chcia� rzuci� si� na tego cz�owieka i wydusi� z niego odpowied� si��. Ogarn�� go dziki gniew. W ostatniej chwili u�wiadomi� sobie, �e ta niezwyk�a furia nie pasuje do Holroyda. Zapanowa� nad sob� i spyta� roztrz�sionym g�osem:
- Ale jak d�ugo., jak d�ugo by to trwa�o?
- Nie rozumiesz - odpar� m�czyzna. - Twoje pytanie jest pozbawione sensu. �aden skrier jak dot�d nie polecia� z Linn wprost do Ptah. To za daleko. Kiedy ksi�niczka wyruszy�a w podr�, polecia�a najpierw na p�noc, do nadmorskiego miasta Tamardee, nast�pnie do Lapisar i wspania�ego Ghay, i tak wzd�u� ca�ego wybrze�a. Ca�a podr� zabra�a dwa miesi�ce. Musisz jednak wiedzie� - ci�gn�� Tar - �e istnieje rzekomo gatunek naprawd� szybkich ptak�w. Powiadaj�, �e niekt�rzy spo�r�d pos�a�c�w bogini, lec�c na specjalnie wyszkolonych zwierzakach, mog� przelecie� z jednego ko�ca Gonwonlane na drugi w niewiele wi�cej ni� osiem dni bez l�dowania. To oznacza sze�� dni st�d do Ptah. A teraz pos�uchaj...
Holroyd westchn��. Sze�� dni tam, sze�� z powrotem. Bogini wiedzia�a, i to od dwudziestu czterech godzin. Jeszcze pi�� dni i b�dzie tutaj.
Mia� pi�� dni na ucieczk� z lochu �wi�tyni.
4
2OO OOO OOO lat w przysz�o��
�wiadomo��, jak niewiele Czasu mu pozosta�o, nie by�a z pocz�tku przygn�biaj�ca. Holroyd nie czu� specjalnej ch�ci, by wsta� czy nawet pomy�le�, czekaj�c, a� Tar przyniesie wi�cej zupy. Zastanawia� si� raczej, sk�d j� bierze, a tak�e inne jad�o, kt�re obieca� przynie��, zanim znikn�� w tunelu. Jednak, gdy w ko�cu sobie u�wiadomi� czas, a raczej jego brak, przerazi� si�.
Jak�� cz�ci� swojej istoty nie martwi� si� zbytnio. Ta cz�� czeka�a na przybycie bogini, czeka�a zimna i spokojna, jak niepowstrzymana si�a nie�wiadoma ogranicze�, akceptuj�ca wiedz�, jak� dysponowa� m�zg Holroyda, w taki sam spos�b, w jaki wcze�niej akceptowa�a w�asn� to�samo��, w�asny cel.
Uczucie by�o silne i jednoznaczne. Holroyd nie mia� �adnych w�tpliwo�ci. Ptah, podobny do dziecka b�g Gonwonlane, i Peter Holroyd, kapitan brygady pancernej, zamieszkiwali to samo cia�o, a b�g uwa�a� Holroyda za nieod��czn� cz�� swojej istoty. I tak by�o. Holroyd zadr�a�, a po chwili dozna� napadu dzikiej furii.
- Ty idioto - wrzasn��. - Czy nie zdajesz sobie sprawy, w co nas wpakowa�e�, kiedy da�e� si� zwabi� do lochu tej dziewczynie o �adnej, u�miechni�tej twarzy? Najwi�kszemu g�upcowi wystarczy�oby jedno spojrzenie na tyra�sk� struktur� - ksi��� �wi�tyni, kr�l �wi�tyni, cesarz �wi�tyni, a gdzie� na szczycie tej hierarchii bogini - by wiedzie�, �e twoje przybycie to istny dynamit. Nie mo�esz...
Zamilk�. Jeszcze przez chwile jego g�os odbija� si� echem w tym ma�ym pomieszczeniu. W ciszy, jaka nast�pi�a, Holroyd pomy�la� z pe�nym ironii znu�eniem: "C� to za bezsensowny wybuch -wariat strofuje samego siebie". Ale czu� si� teraz lepiej, przekonany, �e panuje nad w�asnym cia�em, �e jego umys� pracuje, kontroluj�c struny g�osowe.
A �e odznacza� si� typow� dla Ptaha, bosk� pewno�ci� siebie... nie przeszkadza�o mu to specjalnie. Dobrze by�o mie� w trudnej chwili �wiadomo��, �e jaka� cz�� jego istoty nie zna strachu i nie w�tpi o swoich umiej�tno�ciach, �yj�c z prze�wiadczeniem, i� ma prawo czyni� wszystko. Nie przeszkadza�o mu poczucie, �e jest niezniszczalny.
Za drugim razem Tar przyni�s� wi�cej zupy i du�y, zielony owoc. By� zadziwiaj�co soczysty i s�odki, a smak mia� cudowny, niepodobny do niczego, czego Holroyd kiedykolwiek skosztowa�. W�a�nie �w smak, niezaprzeczalny fakt niezwyk�o�ci owocu, nasun�� mu pytanie, kt�re jak dot�d nie wynurzy�o si� z wcze�niejszych, abstrakcyjnych rozwa�a� i prze�laduj�cych go wspomnie�. Gdzie by�o Gonwonlane? Gdzie znajdowa�a si� kraina z miastami zwanymi Ptah, Tamardee, Lapisar i Ghay? Wspania�e Ghay, jak powiedzia� Tar. Holroyd pr�bowa� odmalowa� sobie w my�lach ow� wspania�o��... i nie m�g�. Przywo�a� jedynie mglisty obraz kilku miast, jakie widzia� na ziemi roku 1944 - slumsy, ponure ulice, przygn�biaj�cy rytua� codziennego �ycia. Wypowiedzia� g�o�no nazwy: Gonwonlane, Ptah - by� w nich rytm i dziwna s�odycz brzmienia, przypominaj�ca muzyk�.
G��d wiedzy nasili� si�. Gdzie by�o Gonwonlane? O�ywiony podni