2921
Szczegóły |
Tytuł |
2921 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2921 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2921 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2921 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
SZTUKA DYSTANSU
Pr�ba przywo�ania przesz�o�ci ko�czy si� tak� sam� pora�k� jak pr�ba odkrycia sensu istnienia. W jednym i
drugim przypadku czujemy si� jak dziecko chwytaj�ce pi�k� do koszyk�wki: d�onie wci�� si� nam ze�lizguj�.
Pami�tam niewiele z mojego �ycia, a to, co pami�tam, jest b�ahe. Wi�kszo�� my�li, kt�re we wspomnieniach
wydaj� mi si� interesuj�ce zawdzi�cza swoje znaczenie czasom, w kt�rych si� zrodzi�y. Je�li nie wszystkich to
dotyczy, bez w�tpienia kto� inny wyrazi� je lepiej. Biografia pisarza zawiera si� w �ama�cach jego j�zyka.
Pami�tam na przyk�ad, �e w wieku lat dziesi�ciu czy jedenastu przysz�o mi do g�owy, �e sentencja Marksa "byt
okre�la �wiadomo��" jest prawdziwa jedynie dop�ty, dop�ki �wiadomo�� nie przyswoi sobie sztuki dystansu;
potem �wiadomo�� jest samodzielna i mo�e zar�wno okre�la� byt, jak si� nim nie interesowa�. Dla ch�opca w
moim wieku by�o to niew�tpliwym odkryciem - ale chyba niewartym zanotowania i z ca�� pewno�ci� lepiej
sformu�owanym przez innych. Czy to istotnie ma jakie� znaczenie, kto pierwszy odcyfrowa� to intelektualne
pismo klinowe, kt�rego "byt okre�la �wiadomo��" jest doskona�ym przyk�adem?
Tak wi�c pisz� to wszystko, nie �eby uporz�dkowa� kronik� mego �ycia (nie ma takiej kroniki, a je�li nawet
istnieje, jest ma�o wa�na i dlatego nie sfa�szowana), lecz g��wnie ze zwyk�ego powodu, dla kt�rego pisarz pisze
- �eby da� czy znale�� podniet� p�yn�c� z j�zyka, w tym przypadku j�zyka obcego. Ta odrobina, kt�r�
pami�tam, maleje jeszcze przez to, �e wspominam j� po angielsku.
Na pocz�tek b�dzie chyba lepiej, je�li zawierz� mojej metryce, stwierdzaj�cej, ze urodzi�em si� 24 maja 19d(1
roku w Leningradzie, jakkolwiek czuje wstr�t nazywaj�c tak miasto, kt�re dawno temu zwykli ludzie
przezywali "Pitrem"- od Petersburga. Zachowa� si� stary dwuwiersz:
..dawny Piter
co to ludziom dobrze rog�w przytar�...
(t�um. 5. Pollak)
W odczuciu ca�ego kraju miasto jest niew�tpliwie Leningradem; Przy wci�� wzrastaj�cym prostactwie tego, co
zawiera, staje si� coraz bardziej Leningradem. Zreszt� jako s�owo "Leningrad" brzmi dla rosyjskiego ucha tak
neutralnie, jak s�owo "budowa" czy �kie�basa". A przecie� wol� to miasto nazywa� "Pitrem", bo pami�tam je z
czasu, kiedy nie wygl�da�o jak �Leningrad" - tu� po wojnie. Szare, bladozielone fasady z dziurami od kul i
szrapneli; nie ko�cz�ce si�, puste ulice a na nich nieliczni przechodnie i niewielki ruch na jezdniach; wygl�d
niemal zg�odnia�y, a w rezultacie rysy wyrazistsze i, je�li wola, szlachetniejsze. Ostra. �ci�g�a twarz, z
abstrakcyjnym blaskiem rzeki odbijaj�cym si� w oczach pustych okien. Komu� kto ocala� nie mo�na nadawa�
imienia Lenina.
Te wspaniale, dziobate fasady, za kt�rymi - po�r�d starych fortepian�w, wytartych dywan�w, pokrytych
kurzem obraz�w w ci�kich, z�oconych ramach, po�r�d resztek mebli (najmniej krzese�) spalonych podczas
obl�enia w �elaznych piecykach - zaczyna�o si� tli� s�abe �ycie. I pami�tam, �e przechodz�c obok tych fasad
w drodze do szko�y by�em ca�kowicie poch�oni�ty wyobra�aniem sobie, co dzieje si� w tych pokojach
wylepionych star�, w wybrzuszon� tapet�. Musz� powiedzie�, �e te fasady i portyki - klasyczne, nowoczesne,
eklektyczne, ze swoimi kolumnami, pilastrami, gipsowymi g�owami mitycznych ludzi czy zwierz�t � te
ornamenty i kariatydy podtrzymuj�ce balkony, te popiersia umieszczone w niszach obok bram nauczy�y mnie
wi�cej o historii naszego �wiata ni� p�niej ksi��ki. Grecja, Rzym, Egipt - wszystka to tam by�o, i wszystko
zosta�o posiekane przez pociski artyleryjskie podczas bombardowa�. A szara, odbijaj�ca �wiat�o rzeka, kt�ra
p�yn�a do Ba�tyku, i na niej z rzadka holownik borykaj�ce si� z pr�dem, nauczy�a mnie wi�cej o niesko�-
czono�ci i stoicyzmie nit matematyka i Zenon.
Wszystko to mia�o bardzo ma�o wsp�lnego z Leninem, kt�rym zacz��em gardzi� chyba ju� w pierwszej klasie -
nie tyle za jego polityczn� filozofi� czy te� praktyk�, o czym w si�dmym roku �ycia wiedzia�em bardzo ma�o,
ile za jego wszechobecne podobizny - plag� prawie wszystkich podr�cznik�w szkolnych, �cian w klasach,
znaczk�w pocztowych, banknot�w i tak dalej ukazuj�cych go w r�nym wieku i rozmaitych falach �ycia. Wi�c
by�o dzieci� Lenin, podobne do cherubinka ze swoimi du�ymi lukami. By� Lenin dwudziesto - i
trzydziestoparoletni, �ysy i spi�ty, z owym nic nie znacz�cym wyrazem twarzy, w kt�rym mo�na si� by�o przez
pomy�k� dopatrzy� wszystkiego, najlepiej jednak stanowczo�ci. Ta twarz w pewnym sensie prze�laduje
ka�dego Rosjanina I poniewa� jest tak ca�kowicie pozbawiona charakteru, sugeruje pewien wzorzec ludzkiego
wygl�du. (Mo�e dlatego, �e nie wyr�nia si� niczym szczeg�lnym, przywodzi na my�l wiele mo�liwo�ci.) No i
mieli�my Lenina starszawego, z wi�ksz� �ysin� i br�dk� w szpic, w ciemnym ubraniu z kamizelka; niekiedy si�
u�miecha�, ale najcz�ciej przemawia� do "mas� z dachu samochodu pancernego albo z Podium na jakim�
kongresie, z r�k� sztywno wyci�gni�t� w powietrzu.
By�y te� inne warianty: Lenin w czapce robotnika z go�dzikiem w klapie marynarki; bez marynarki, czytaj�cy
albo pisz�cy w swoim gabinecie; siedz�cy na pie�ku nad brzegiem jeziora i gryzmol�cy swoje Tezy
Kwietniowe, czy jakie� inne brednie - al fresco. I wreszcie Lenin w kurtce wojskowego kroju, siedz�cy na
ogrodowej �awce obok Stalina, kt�ry jedyny prze�cign�� go wsz�dobylstwem swoich drukowanych wizerunk�w.
Ale Stalin �y� wtedy, natomiast Lenin nie �y� i ju� cho�by dlatego by� �dobry", bo nale�a� do przesz�o�ci, to
znaczy patronowa�a mu zar�wno historia jak natura. Tymczasem Stalinowi patronowa�a tylko natura czy te�
na odwr�t
My�l� ze w chwili, kiedy przesta�em zwraca� uwag� na te obrazki, otrzyma�em pierwsz� lekcj� jakby
wy��czenia si�, podj��em pierwsz� pr�b� wyobcowania. Mia�o ich by� wi�cej; w rzeczy samej reszt� mojego
�ycia mo�na rozpatrywa� jako nieprzerwane unikanie jego bardziej natr�tnych aspekt�w. Przyznaj�, �e
poszed�em w tym kierunku daleko, mo�e nawet za daleko. Wszystko co zawiera�o cho�by �lad powt�rzenia
kompromitowa�o si� samo przez si� i musia�o by� odrzucone. Dotyczy�o to zda�, drzew, pewnego typu ludzi,
niekiedy nawet b�lu fizycznego; i wp�yn�o na m�j stosunek do wielu os�b. W pewnym sensie jestem
wdzi�czny Leninowi. We wszystkim, co by�o w nadmiarze, natychmiast dopatrywa�em si� takiej czy innej
propagandy. My�l�. �e ta postawa spowodowa�a straszliwe przy�pieszenie mojej w�dr�wki przez g�szcz
wydarze� - wraz z towarzysz�c� mu cecha powierzchowno�ci.
Ani przez chwile nie wierz� �eby wszystkie klucze do charakteru mo�na by�o znale�� w dzieci�stwie. Od
mniej wi�cej trzech pokole� Rosjanie �yj� we wsp�lnych mieszkaniach i zat�oczonych pokojach, a nasi rodzice
uprawiali mi�o��, kiedy my, dzieci, udawali�my, ze �pimy. Potem by�a wojna, g��d, nieobecni lub okaleczeni
ojcowie, lubie�ne matki, oficjalne k�amstwa w szkole i w domu. Ci�kie zimy, brzydka odzie�, publiczne
demonstrowanie naszych zmoczonych prze�cierade� na obozach letnich i omawianie takich spraw w obecno�ci
wszystkich. A potem czerwona flaga powiewa�a na maszcie naszego obozu. I co z tego? Ca�a ta militaryzacja
dzieci�stwa, ca�a ta gro�na brednia, erotyczne napi�cie (w wieku lat dziesi�ciu wszyscy po��dali�my naszych
nauczycielek) - wszystko to nie mia�o wi�kszego wp�ywu na nasza moralno�� czy nasz zmys� estetyczny, czy
wreszcie na nasz� zdolno�� kochania i cierpienia. Wspominam te rzeczy nie dlatego, �e je uwa�am za klucz do
pod�wiadomo�ci i z pewno�ci� nic z t�sknoty za dzieci�stwem. Wspominam je, poniewa� nigdy dot�d tego nic
robi�em, poniewa� chc�, aby niekt�re z nich przetrwa�y - przynajmniej na papierze. I poniewa� lepiej jest
spogl�da� wstecz ni� patrze� przed .siebie. Jutro jest po prostu mniej pon�tne ni� wczoraj. Z jakiego� powodu
przesz�o�� nie emanuje tak bezbrze�n� monotoni� jak przysz�o��. Z racji swojej obfito�ci przysz�o�� jest
propagand�. Tak samo trawa.
Prawdziwa historia �wiadomo�ci rozpoczyna si� wraz z pierwszym k�amstwem. Ot� pami�tam moje. By�o to
w szkolnej bibliotece, kiedy wype�nia�em formularz prosz�c o przyj�cie na cz�onka. Naturalnie w pi�tej rubryce
by�a "narodowo��". Mia�em siedem lat i doskonale wiedzia�em, �e jestem �ydem, ale powiedzia�em
bibliotekarce, �e nie wiem. Z dwuznacznym u�miechem zaproponowa�a, �ebym poszed� do domu i spyta�
rodzic�w. Nie wr�ci�em do tej biblioteki, chocia� by�em potem cz�onkiem wielu innych, gdzie nale�a�o wy-
pe�nia� takie same formularze. Nie wstydzi�em si�, ze jestem �ydem, ani nie balem si� przyzna�, �e nim
jestem. W dzienniku klasowym nasze imiona i nazwiska, imiona rodzic�w, adresy, narodowo�� by�y wypisane
ze wszystkimi szczeg�ami i od czasu do czasu kto� z nauczycieli "zapomina�" zabra� dziennik z biurka w
czasie pauzy. Wtedy jak stado s�p�w rzucali�my si� na te stronice; wszyscy w mojej klasie wiedzieli, �e jestem
�ydem. Ale siedmioletni ch�opcy nie s� dobrym materia�em na antysemit�w. Zreszt� by�em do�� silny jak na
sw�j wiek, a pi�ci znaczy�y wtedy najwi�cej. Wstydzi�em si� samego s�owa "�yd" - po rosyjsku jewrej - bez
wzgl�du na tre�ci, jakie zawiera�o.
Los s�owa zale�y od r�norodno�ci jego kontekst�w, od cz�sto�ci, z jak� jest u�ywane. W druku rosyjskie s�owo
jewrej pojawia si� tak rzadko jak, powiedzmy, mediastinum czy gennel w angielszczy�nie ameryka�skiej.
W�a�ciwie ma ono te� co� z plugawego epitetu czy nazwy choroby wenerycznej. Maj�c siedem lat operuje si�
wystarczaj�cym s�ownictwem, �eby oceni� rzadko�� tego s�owa i jest bardzo nieprzyjemnie identyfikowa� si� z
nim; w jakim� sensie razi ona nasze poczucie prozodii. Pami�tam, �e czu�em si� znacznie swobodniej z
rosyjskim odpowiednikiem ameryka�skiego kike - s�owem �id; by�o ono wyra�nie obra�liwe i dlatego
pozbawione znaczenia, nie obci��one �adunkiem aluzji. Jednosylabowe s�owo niewiele zdzia�a w j�zyku
rosyjskim. Ale wystarczy si�gn�� po przyrostki, ko�c�wki, przedrostki, a wtedy leci pierze. Przez to wszystko
nic chc� wcale powiedzie�, �e cierpia�em jako �yd w tym m�odocianym wieku; chc� tylko powiedzie�, �e
pierwsze moje k�amstwo wi�za�o si� z moj� to�samo�ci�.
Niez�y pocz�tek. A je�li chodzi o antysemityzm jako taki, ma�o si� nim przejmowa�em, bo objawiali go
g��wnie nauczyciele: wydawa� si� przyrodzona cz�stka ich negatywnej roli w naszym �yciu i trzeba by�o sobie
z nim radzi�, jak ze z�ymi stopniami. Gdybym by� katolikiem, �yczy�bym wi�kszo�ci z nich, by poszli do
piek�a. To prawda, niekt�rzy byli lepsi od innych, ale poniewa� wszyscy byli panami naszego codziennego
�ycia, nie zadawali�my sobie trudu, �eby mi�dzy nimi rozr�nia�. Podobnie jak oni nie pr�bowali rozr�nia�
mi�dzy swoimi ma�ymi niewolnikami i nawet najostrzejsze antysemickie uwagi mia�y w sobie co� z
bezosobowej inercji. Jako� nigdy nie umia�em bra� na serio s�ownych atak�w, zw�aszcza ze strony ludzi z tak
innej grupy wieku. My�l�, �e diatryby kierowane przeciwko mnie przez moich rodzic�w bardzo mnie zaharto-
wa�y. Zreszt� niekt�rzy nauczyciele byli �ydami, a balem si� ich nie mniej ni� czystej krwi Rosjan.
To jeden tylko przyk�ad owego przystrzygiwania osobowo�ci, co - wraz z samym j�zykiem, w kt�rym
rzeczowniki i czasowniki zmieniaj� miejsce ze swobod�, na jak� tylko mamy odwag� im pozwoli� -zrodzi�o w
nas tak przemo�ne poczucie ambiwalencji, �e po dziesi�ciu latach wyl�dowali�my z sil� woli nie wi�ksz� ni� u
wodorost�w. Cztery lata wojska (do kt�rego powo�ywano m�czyzn w wieku lat dziewi�tnastu uzupe�nia�y
proces ca�kowitego poddania si� pa�stwu. Pos�usze�stwo stawa�o si� zar�wno pierwsz� jak drug� natur�.
Kto mia� g�ow� na karku usi�owa�, rzecz jasna, przechytrzy� system obmy�laj�c najrozmaitsze chwyty,
aran�uj�c m�tne transakcje ze zwierzchnikami, k�ami�c na pot�g� i naciskaj�c spr�yny swoich niby
nepotycznych stosunk�w. Stawa�o si� to zaj�ciem pe�noetatowym. A jednak cz�owiek nieustannie sobie
u�wiadamia�, �e sie�, kt�r� rozsnuwa, jest sieci� k�amstw i mimo osi�gni�tego sukcesu i w�asnego poczucia
humoru gardzi� sob�. Jest to szczytowe zwyci�stwo systemu: czy od niego uciekasz, czy si� do niego
przy��czasz, czujesz si� jednakowo winny. Wed�ug powszechnego przekonania - i zgodnie z przys�owiem - nie
ma z�a, w kt�rym by nie tkwi�o ziarnko dobra, i zapewne na odwr�t.
Ambiwalencja, my�l�, jest g��wn� cech� charakterystyczn� naszego narodu. Nie ma rosyjskiego kata, kt�ry si�
nie boi, �e pewnego dnia zostanie ofiar�, ani te� nie ma naj�a�o�niejszej nawet ofiary, kt�ra by si� nie
przyzna�a (chocia�by przed sam� sob�) do psychicznych zadatk�w na kata. Nasza najnowsza historia postara�a
si� o jedno i drugie. Jest w tym jaka� m�dro��. Mo�na by nawet pomy�le�, �e ta ambiwalencja j e s t
m�dro�ci�, �e �ycie jako takie nie jest ani dobre, ani z�e, tylko arbitralne. Mo�e nasza literatura dlatego k�adzie
tak wyra�ny nacisk na s�uszn� spraw�, �e jest ona z takim powodzeniem kwestionowana. Gdyby �w nacisk by�
tylko dwulicowo�ci� my�lenia, wszystko by�oby w porz�dku; ale on dra�ni instynkty. Ten rodzaj ambiwalencji
jest, jak my�l�, w�a�nie ow� �b�ogos�awion� nowin��, kt�r� Wsch�d, nie maj�c nic innego do ofiarowania, ma
wkr�tce narzuci� reszcie �wiata. I wygl�da na to, �e �wiat dojrza� do jej przyj�cia.
Abstrahuj�c od losu �wiata, zej�cie na manowce by�o dla m�odego ch�opca jedynym sposobem walki z
w�asnym, zagra�aj�cym mu losem. Sprawa by�a trudna z uwagi na rodzic�w i poniewa� sam nic na �arty ba�e�
si� nieznanego. Najbardziej dlatego, �e czyni�o ci� to innym od wi�kszo�ci, a z mlekiem matki wszyscy
wyssali�my przekonanie, �e wi�kszo�� ma racj�. Potrzebna by�a pewna beztroska, a tej mi nie brakowa�o.
Pami�tam, �e kiedy rzuci�em szko�� w wieku lat pi�tnastu, by�a to nie tyle sprawa �wiadomego wyboru, ile
reakcja �o��dka. Po prostu nie mog�em znie�� niekt�rych twarzy w mojej klasie twarzy niekt�rych koleg�w, ale
przede wszystkim nauczycieli. I tak pewnego zimowego ranka, bez wyra�nej przyczyny, wsta�em w �rodku
lekcji i melodramatycznie wyszed�em a bram� szko�y, z jasn� �wiadomo�ci� �e nigdy nie wr�c�. Je�li chodzi o
wzbieraj�ce wtedy we mnie uczucia, pami�tam tylko og�lny wstr�t do samego siebie za to, �e jestem za m�ody i
pozwalam wszystkiemu doko�a mn� rz�dzi�. A tak�e by�a niewyra�na, ale radosna �wiadomo�� ucieczki,
rozs�onecznionej ulicy bez kresu.
Spraw� chyba najwa�niejsz� by�a zmiana otoczenia. W pa�stwie scentralizowanym wszystkie wn�trza
wygl�daj� tak samo: gabinet dyrektora mojej szko�y by� dok�adn� replik� pokoj�w przes�ucha�, kt�re zacz��em
odwiedza� w jakie� pi�� lat p�niej. Taka sama boazeria, biurka, krzes�a - raj dla stolarzy. Portrety naszych
Ojc�w Za�o�ycieli, Lenina, Stalina, cz�onk�w Politbiura i Maksyma Gorkiego (ojca literatury radzieckiej),
je�eli to by�a szko�a, albo Feliksa Dzier�y�skiego (ojca radzieckiej tajnej policji), je�eli by� to pok�j prze-
s�ucha�.
Co prawda cz�sto Dzier�y�ski - "�elazny Feliks� lub "Rycerz Rewolucji", jak go nazywa propaganda �
ozdabia� �cian� gabinetu dyrektora szko�y, bo z wy�yn KGB ze�lizn�� si� do systemu szkolnictwa. I te pokryte
bia�ym tynkiem �ciany mojej klasy, z niebieskim poziomym szlaczkiem na wysoko�ci oczu, biegn�cym przez
ca�y kraj niczym linia jakiego� nieko�cz�cego si� wsp�lnego mianownika: w salach, szpitalach, fabrykach,
wi�zieniach, korytarzach zbiorowych mieszka�. Nie widzia�em go tylko w drewnianych ch�opskich cha�upach.
Ta dekoracja by�a w r�wnej mierze irytuj�ca co wszechobecna i jak�e cz�sto �apa�em si� na tym, �e
spogl�dam bezmy�lnie na �w niebieski szlaczek szeroko�ci dw�ch cali bior�c go czasem za horyzont morza,
kiedy indziej za samo wcielenie nico�ci. By� zbyt abstrakcyjny, aby znaczy� cokolwiek. Od pod�ogi do poziomu
oczu mysioszara albo zielonkawa farba olejna, zwie�czona tym niebieskim szlaczkiem, wy�ej dziewiczo bia�y
tynk. Nikt nie pyta�, dlaczego szlaczek tam si� znajduje. Nikt nie umia�by odpowiedzie�. Po prostu by� tam,
linia graniczna, linia podzia�u mi�dzy szaro�ci� i biel�, mi�dzy tym, co na dole i w g�rze. Nie by�y to
w�a�ciwie kolory, tylko sugestie kolor�w, przerywane jedynie przez kolejne plamy br�zu: drzwi. Zamkni�te,
uchylone. A przez te uchylone drzwi mo�na by�o zobaczy� nast�pny pok�j o takim samym rozmieszczeniu
szaro�ci i bieli, przeci�tych niebieskim szlaczkiem. I jeszcze portret Lenina i map� �wiata.
Przyjemnie by�o wydosta� si� z tego Kafkowskiego kosmosu, chocia� ju� wtedy - albo tak mi si� zdaje -
przeczuwa�em, �e zamieniam siekierk� na kijek. Wiedzia�em, �e ka�dy nast�pny budynek, do kt�rego wejd�.
b�dzie wygl�da� dos�ownie tak samo, bo tak czy owak jeste�my skazani na przebywanie w budynkach. A
przecie� czu�em, �e musz� odej��. Sytuacja materialna mojej rodziny byla ponura: �yli�my gl�wnie z pensji
matki, bo ojciec, kiedy go zwolniono z marynarki wojennej zgodnie z jak�� seraficzn� decyzj�, �e �ydzi nie
powinni zajmowa� wy�szych stanowisk w wojsku, mia� trudno�ci ze znalezieniem pracy. Naturalnie rodzice
daliby sobie rad� bez mojego udzia�u i woleliby, �ebym sko�czy� szko��. Wiedzia�em o tym, ale wm�wi�em
sobie, �e musz� pom�c rodzinie. By�o to prawie k�amstwo, ale w ten spos�b rzecz wygl�da�a lepiej, a do tego
czasu nauczy�em si� ju� lubi� k�amstwa za owo �prawie", kt�re uwydatnia kontury k�amstwa: ostatecznie
prawda ko�czy si� tam, gdzie si� zaczyna k�amstwo. Tego w�a�nie ch�opiec uczy� si� w szkole i to wiedza
okaza�a si� po�yteczniejsza od algebry.
II
Cokolwiek to by�o - k�amstwo, prawda, czy najpewniej ich mieszanina - co
sk�oni�o mnie do podj�cia takiej decyzji, jestem temu niesko�czenie wdzi�czny, bo wydaje si�. �e by� to m�j
pierwszy akt wolnej woli. By� to akt instynktowny, odej�cie. Rozum mia� z tym bardzo ma�o wsp�lnego. Wiem,
bo od tego czasu odchodzi�em z wzrastaj�c� cz�stotliwo�ci�. I niekoniecznie pod wp�ywem nudy czy uczucia,
�e zastawiono na mnie pu�apk�. Wycofywa�em si� wcale nie rzadziej z doskona�ych sytuacji ni� z okropnych.
Jakkolwiek skromne jest miejsce, kt�re w�a�nie zajmujesz, je�li tylko ma ono jakie takie znamiona
przyzwoito�ci, mo�esz by� pewien, �e kt�rego� dnia kto� przyjdzie i za��da go dla siebie, albo co gorsza -
zaproponuje, �eby� je z nim dzieli�. I wtedy albo musisz o to miejsce walczy�, albo je opu�ci�. Tak si� sk�ada�o,
�e ja wola�em to drugie. Nie dlatego bynajmniej, �e nie umia�em walczy�; raczej z obrzydzenia do samego
siebie: umie� wybra� co�, co poci�ga innych, wskazuje na pewn� wulgarno�� w wyborze. Nie ma
najmniejszego znaczenia, �e pierwszy trafi�e� na to miejsce. Jest nawet gorzej przyby� dok�d� pierwszym, bo
ci, kt�rzy przyjd� po tobie, b�d� mieli wi�kszy apetyt ni� tw�j, cz�ciowo ju� zaspokojony.
P�niej cz�sto �a�owa�em tego kroku, zw�aszcza kiedy patrzy�em na dawnych koleg�w z klasy, tak dobrze
daj�cych sobie rad� wewn�trz systemu. A jednak wiedzia�em co�, czego oni nie wiedzieli. W rzeczywisto�ci ja
te� dobrze sobie radzi�em, tylko szed�em w przeciwnym kierunku, docieraj�c nawet dalej. Jedna rzecz
szczeg�lnie mnie cieszy, to mianowicie, �e zdo�a�em podpatrzy� "klas� robotnicz�" w jej prawdziwie
proletariackiej fazie, zanim pod koniec lat pi��dziesi�tych zacz�a si� przeistacza� w klas� �redni�. Kiedy jako
pi�tnastoletni ch�opiec rozpocz��em prac� przy frezarce, mia�em do czynienia z prawdziwym "proletariatem".
Marks natychmiast rozpozna�by tych ludzi. Wszyscy oni - czy raczej "my" - gnie�dzili si� we wsp�lnych
mieszkaniach, po cztery albo pi�� os�b w pokoju, cz�sto trzy pokolenia razem, sypiali na zmian� i pili jak
g�bki, awanturuj�c si� we wsp�lnych kuchniach i w porannej kolejce do wsp�lnego klozetu, bij�c swoje kobiety
ze �mierteln� determinacj�, p�acz�c otwarcie, kiedy umar� Stalin, albo w kinie, przeklinaj�c z tak�
cz�stotliwo�ci�, �e zwyk�e s�owo w rodzaju "samolotu" mog�oby si� wyda� przypadkowemu przechodniowi
wyszukanym plugastwem - i staj�c si� powoli w szarym, oboj�tnym oceanem g��w czy lasem podniesionych
r�k na publicznych mityngach w sprawie takiego czy innego Egiptu.
Fabryka by�a z ceg�y, ogromna, rodem prosto z rewolucji przemys�owej. Wybudowano j� w ko�cu XIX
wieku i mieszka�cy "Pitra" nazywali j� "Arsena�em"; fabryka produkowa�a armaty. W czasie, kiedy zacz��em
tam pracowa�, wytwarza�a te� narz�dzia rolnicze i spr�arki. Jednak�e zgodnie z zasad� siedmiu zas�on
tajemnicy, kt�re w Rosji okrywaj� niemal wszystko, co wi��e si� z ci�kim przemys�em, nasz zak�ad mia�
swoj� zaszyfrowan� nazw� "Skrytka Pocztowa 671". My�I� jednak, �e to tajemniczo�� zosta�a narzucona nie
tyle po to, i�by zmyli� obcy wywiad, ile �eby utrzyma� co� w rodzaju paramilitarnj dyscypliny, co by�o jedynym
sposobem zagwarantowania jakiej takiej ci�g�o�ci produkcji. W obu przypadkach fiasko by�o oczywiste.
Maszyny by�y przestarza�e, 90 proc. przywieziono z Niemiec w ramach reparacji po drugiej wojnie
�wiatowej. Pami�tam to ca�e ZOO z lanego �elaza, pe�ne egzotycznych stwor�w opatrzonych nazwami
Cincinnati, Karlton, Fritz Werner, Siemens & Schuckert. Planowanie by�o beznadziejne; co chwila nagle
zam�wienia na nowy wyr�b niweczy�y nasze dychawiczne pr�by ustalenia jakiego� rytmu pracy, jakiej� metody
post�powania. Pod koniec kwarta�u (to jest co trzeci miesi�c), kiedy plan si� wali�, dyrekcja wydawa�a okrzyk
bojowy mobilizuj�c ca�� za�og� do jednego zadania, wskutek czego plan mia� by� zdobyty szturmem. Ilekro�
co� si� psu�o, nie by�o cz�ci zamiennych, wi�c wzywano ca�� gromad� podpitych partaczy, �eby odprawili
swoje czary, Metal dostarczano pe�en wg��bie�. W poniedzia�ek w�a�ciwie wszyscy mieli kaca, nie m�wi�c o
godzinach rannych nazajutrz po wyp�acie.
Produkcja spada�a raptownie po pora�ce lokalnej dru�yny pi�karskiej albo reprezentacji narodowej. Nikt nie
pracowa�, wszyscy rozprawiali o szczeg�ach gry i o graczach, bo obok kompleks�w mocarstwowych Rosja
cierpi na kompleks ni�szo�ci ma�ego kraiku. W g��wnej mierze jest to nast�pstwem centralizacji �ycia. St�d
optymistyczne, "afirmuj�ce �ycie" brednie w gazetach i radio nawet przy opisie trz�sienia ziemi; nie podaje si�
nigdy liczby ofiar, lecz tylko wychwala bratersk� pomoc innych miast i republik, posy�aj�cych okolicom
dotkni�tym kl�sk� namioty i �piwory. A jak wybucha epidemia cholery, mo�na dowiedzie� si� o tym tylko
przypadkiem, czytaj�c o ostatnich osi�gni�ciach naszej wspanialej medycyny, to jest o wynalezieniu nowej
szczepionki.
Wszystko to wygl�da�oby wr�cz komicznie, gdyby nie te bardzo wczesne ranki, kiedy po prze�kni�ciu
�niadania i popiciu go s�ab� herbat� bieg�em do tramwaju i dodaj�c w�asn� jagod� do ciemnoszarej ki�ci
winogron wisz�cej na stopniach szybowa�em przez r�awo-niebieskie jak akwarela miasto do drewnianej psiej
budy- bramy moich zak�ad�w. Sta�o tam dw�ch wartownik�w, sprawdzaj�cych nasze przepustki, a fasada
bramy byla ozdobiona klasycystycznymi, fornirowanymi pilastrami. Zauwa�y�em, �e wej�cia do wi�zie�, szpi-
tali psychiatrycznych i oboz�w koncentracyjnych s� w tym samym stylu: wszystkie maj� w sobie co� z
klasycystycznych lub barokowych portyk�w. Niez�e echo! Na moim wydziale przeplata�y si� pod stropem r�ne
odcienie szaro�ci, a na pod�odze pneumatyczne w�e spokojnie sycza�y po�r�d ka�u� mazutu mieni�cych si�
wszystkimi kolorami t�czy. Ko�o dziesi�tej ta metalowa d�ungla kipia�a ju� �yciem rycz�c i skrzecz�c, a
stalowa lufa przysz�ego dzia�a przeciwlotniczego unosila si� w powietrzu jak wywichni�ta szyja �yrafy.
Zawsze zazdro�ci�em tym dziewi�tnastowiecznym postaciom, kt�re umia�y spojrze� za siebie i rozr�ni�
wydarzenia prze�omowe w swoim �yciu. Jaki� epizod zaznacza� punkt zwrotny, nast�pny etap. M�wi� o
pisarzach, ale naprawd� mam na my�li pewien typ ludzi obdarzonych zdolno�ci� do racjonalizowania swojego
�ycia, do widzenia ka�dej rzeczy oddzielnie, je�li nie wyrazi�cie. I uwa�am, �e to zjawisko nie powinno by�
ograniczone do XIX wieku. A jednak w moim �yciu spotyka�em si� z nim g��wnie w literaturze. Czy to z
powodu zasadniczej skazy w mojej psychice, czy z powodu p�ynnej, amorficznej natury samego �ycia nigdy nie
umia�em dostrzec �adnego punktu orientacyjnego, a c� dopiero boi. Je�li istnieje jakikolwiek punkt
orientacyjny, to jest nim co�, czego istnienia sam nie b�d� m�g� po�wiadczy� -�mier�. W pewnym sensie nigdy
nie by�o czego� takiego jak dzieci�stwo. Te kategorie - dzieci�stwo, doros�o��, dojrza�o�� - wydaj� mi si�
bardzo dziwne i je�li czasem pos�uguj� si� nimi w rozmowie, uwa�am je w duchu, na prywatny u�ytek, za
wypo�yczone.
My�l�, ze zawsze bylo jakie� "ja" wewn�trz tej ma�ej, potem nieco wi�kszej skorupki, doko�a kt�rej dzia�o
si� �wszystko". Wewn�trz tej skorupki istnienie, kt�re zwiemy "ja", nigdy si� nie zmienia�o i nigdy nie
przesta�o obserwowa� tego, co odbywa�o si� na zewn�trz. Nie ma to by� aluzja do pere� ukrytych w �rodku.
Chc� tylko powiedzie�, �e bieg czasu w�a�ciwie nie wp�ywa na owo istnienie. Dosta� z�y stopie� w szkole,
obs�ugiwa� frezark�. by� skatowanym na przes�uchaniu, wyk�ada� o Kallimachu jest zasadniczo jednym i tym
samym, i w�a�nie dlatego jeste�my troch� zaskoczeni, kiedy dorastaj�c. zaczynamy nagle boryka� si� z
zadaniami, kt�re niby powinny nale�e� do doros�ych. Niezadowolenie dziecka z w�adzy rodzic�w nad nim,
paniczny strach doros�ego w obliczu odpowiedzialno�ci s� tej samej natury�. Nie jest si� �adn� z tych postaci;
jest si� mo�e mniej ni� "kim��.
Z pewno�ci� mo�na to cz�ciowo uzna� za pochodn� wykonywanego zawodu. Kto�, kto pracuje w banku albo
jest pilotem, wie doskonale, �e po osi�gni�ciu do�� znacznej bieg�o�ci ma w mniejszym czy wi�kszym stopniu
zagwarantowany zysk albo bezpieczne l�dowanie. Natomiast w zawodzie pisarskim zdobywa si� nie bieg�o��,
lecz r�ne odmiany niepewno�ci. A to jest inn� nazw� kunsztu. W tej dziedzinie, gdzie bieg�o�� zapowiada
zgub�. poj�cia wieku m�odzie�czego i dojrza�o�ci mieszaj� si� ze sob� i panika staje si� najcz�stszym stanem
ducha. Sk�ama�bym zatem, gdybym uciek� si� do chronologii lub czegokolwiek, co sugeruje post�p linearny.
Szko�a jest fabryk� jest wierszem jest wi�zieniem jest akademi� jest nud� - z przeb�yskami paniki.
Tyle tylko, �e fabryka s�siadowa�a ze szpitalem, a szpital s�siadowa� z najs�ynniejszym wi�zieniem w ca�ej
Rosji, zwanym Kriesty (w Kriestach jest 999 cel). I w kostnicy tego szpitala zacz��em pracowa� po rzuceniu
Arsena�u, bo pomy�la�em sobie, �e zostan� lekarzem. Kriesty otwar�y przede mn� drzwi jednej ze swych cel
nied�ugo po tym, jak zmieni�em zdanie i zacz��em pisa� wiersze. Pracuj�c w fabryce widzia�em ponad murem
szpital. Kraj�c i zszywaj�c zw�oki w szpitalu widzia�em wi�ni�w przechadzaj�cych si� po dziedzi�cu
Kriest�w; czasem udawa�o im si� przerzuci� listy przez mur, podnosi�em je i wrzuca�em do skrzynki
pocztowej. Ta st�oczona topografia i zamkni�cie w otaczaj�cej mnie skorupce sprawi�y, �e wszystkie te
miejsca, praca, wszyscy ci kator�nicy, robotnicy, lekarze, stra�nicy stopili si� jakby ze sob� i teraz ju� nie
wiem, czy przypominam sobie kogo� chodz�cego tam i z powrotem po dziedzi�cu Kriest�w, kt�ry mia� kszta�t
�elazka do prasowania, czy to ja sam tam chodz�. Co wi�cej, fabryka i wi�zienie zosta�y zbudowane w mniej
wi�cej tym samym czasie i na pierwszy rzut oka trudno je by�o rozr�ni�; jeden budynek wygl�da� jak skrzyd�o
drugiego.
Dlatego uwa�am, �e nie ma sensu zachowywanie tu jakiej� kolejno�ci. �ycie nigdy nie wydawa�o mi si�
seri� wyra�nie zaznaczonych przej��: raczej toczy si� i narasta jak kula �nie�na, a im d�u�ej si� toczy, tym
bardziej jedno miejsce (czy jedna chwila) upodabnia si� do drugiej. Pami�tam na przyk�ad, jak w 1945
czekali�my z matk� na poci�g na jakiej� stacji blisko Leningradu. Wojna dopiero co si� sko�czy�a, dwadzie�cia
milion�w Rosjan gni�o w prowizorycznych grobach wzd�u� i wszerz kontynentu, a reszta, rozproszona przez
wojn�, wraca�a do swoich domostw czy do tego, co z tych domostw zosta�o. Dworzec przedstawia� obraz
pierwotnego chaosu. Ludzie oblegali bydl�ce wagony jak oszala�e insekty; wspinali si� na dachy, wciskali
mi�dzy wagony i tak dalej. Nie pami�tam ju� dlaczego moj� uwag� przyci�gn�� starszy, �ysy m�czyzna,
kaleka z drewniana nog�: raz po raz usi�owa� dosta� si� do kt�rego� z wagon�w, ale za ka�dym razem
odpychali go wisz�cy na stopniach ludzie. Poci�g ruszy� i stary ku�tyka� za nim. W pewnej chwili zdo�a�
uchwyci� klamk� drzwi i nagle zobaczy�em, jak kobieta stoj�ca w tych drzwiach podnosi garnek i wylewa
wrz�c� wod� prosto na �ys� czaszk� starego. Upad� - poch�on�y go Brownowskie ruchy tysi�ca n�g i straci�em
go z oczu.
Tak, to by�o okrutne, ale ten przyk�ad okrucie�stwa zlewa si� z kolei w moich wspomnieniach z czym�, co
zdarzy�o si� dwadzie�cia lat p�niej, kiedy schwytano grup� dawnych kolaborant�w na us�ugach okupacyjnej
armii niemieckiej, cz�onk�w tak zwanej Polizei. Pisano a tym w gazetach. Starzy ludzie, by�o ich sze�ciu czy
siedmiu. Ich szef nazywa� si�, rzecz jasna, Gurewicz czy Ginsburg - to znaczy by� �ydem, jakkolwiek wydaje
si� nie do pomy�lenia, �eby �yd kolaborowa� z nazistami. Zapad�y r�ne wyroki. �yda skazano naturalnie na
kar� �mierci. S�ysza�em, �e kiedy rankiem w dniu egzekucji zabrano go z celi i prowadzono na dziedziniec
wi�zienia, gdzie czeka� pluton egzekucyjny, dow�dca stra�y wi�ziennej spyta� go: "Ale, ale, Gurewicz (czy
Ginsburg), jakie jest twoje ostatnie �yczenie?" "Ostatnie �yczenie?" - Powt�rzy� stary. - "Nie wiem... chcia�bym
si� odla�..." Na co dow�dca strefy powiedzia�: "Och, odlejesz si� p�niej". Ot� dla mnie obie te opowie�ci s�
tym samym: chocia� to nawet gorzej, je�eli druga jest czystym folklorem, co mi si� zreszt� nie wydaje
prawdopodobne. Znam setki podobnych opowie�ci, mo�e wi�cej ni� setki. A przecie� zlewaj� si� w jedno.
Moja fabryka i moja szko�a r�ni�y si� nie tym, co w nich robi�em, nie tym, co, b�d�c w nich, my�la�em,
lecz wygl�dem swoich fasad, tym, co widzia�em po drodze do szko�y i do fabryki. W ostatecznym rozrachunku
tylko wygl�d si� liczy. Ten sam krety�ski los przypad� milionom. Egzystencja jako taka, ju� sama w sobie
monotonna, zosta�a sprowadzona przez scentralizowane pa�stwo do jednostajnej surowo�ci. Obserwowa� warto
by�o tylko twarze, pogod�, budynki; a tak�e j�zyk, jakiego ludzie u�ywali.
Mia�em wuja, cz�onka Partii, kt�ry by�, jak teraz zdaj� sobie z tego spraw�, bardzo dobrym in�ynierem.
Podczas wojny budowa� schrony przeciwlotnicze dla partyjnych Genossen; przed wojn� i po wojnie budowa�
mosty; jedne i drugie stoj� do dzi�. M�j ojciec zawsze go wy�miewa� k��c�c si� o pieni�dze z matk�, kt�ra
stawia�a swojego brata-in�yniera za wz�r solidno�ci i stabilizacji �yciowej, a ja gardzi�em nim mniej czy
bardziej automatycznie. No, ale mia� wspania�� bibliotek�. Chyba niewiele czyta�, jednak�e dla sowieckiej
klasy �redniej by�o - i nadal jest - oznak� dobrego tonu kupowa� w subskrypcji nowe wydania r�nych
encyklopedii, klasyk�w i tak dalej. Nieprzytomnie mu zazdro�ci�em. Pami�tam, jak sta�em kiedy� za krzes�em
wuja wpatruj�c si� w jego plecy i m�wi�c sobie, �e gdybym go zabi�, ca�y ksi�gozbi�r sta�by si� moj�
w�asno�ci�, bo wuj nie by� wtedy �onaty i nie mia� dzieci. Cz�sto bra�em ksi��ki z jego p�ek, a nawet
skombinowa�em klucz do wysokiej biblioteki, gdzie za szyb� sta�y cztery ogromne tomy przedrewolucyjnego
wydania "M�czyzny i kobiety".
By�a to obficie ilustrowana encyklopedia, wobec kt�rej do dzi� mam d�ug wdzi�czno�ci za moj� podstawow�
wiedz� o tym, jak smakuje owoc zakazany. Je�li, og�lnie rzecz bior�c. pornografia jest nieo�ywionym
przedmiotem powoduj�cym erekcj�, to warto zauwa�y�, �e w puryta�skiej atmosferze stalinowskiej Rosji
mo�na si� by�o erotycznie podnieci� stuprocentowo niewinnym. socrealistycznym malowid�em
zatytu�owanym "Przyj�cie do komsomo�u", kt�re by�o reprodukowane w niezliczonych kopiach i zdobi�o
niemal ka�d� klas� szkoln�. W�r�d postaci przedstawionych na obrazie znajdowa�a si� m�oda blondynka
siedz�ca na krze�le z nogami skrzy�owanymi w taki spos�b, �e wida� by�o dwa lub trzy cale jej uda. Nie tyle
ten skrawek, ile kontrast mi�dzy nim a ciemnobr�zow� sukienk�. kt�r� mia�a na sobie, doprowadza� mnie do
szale�stwa i prze�ladowa� w snach.
W�a�nie wtedy nauczy�em si� nie dawa� wiary ca�emu temu jazgotowi o pod�wiadomo�ci. Chyba nigdy
nie �ni�em symbolami - zawsze widzia�em rzecz w jej prawdziwym kszta�cie: piersi, biodra, damsk� bielizn�.
Je�li chodzi o t� ostatni�, mia�a w tym okresie dla nas, ch�opc�w, dziwaczne znaczenie. Pami�tam, jak w
czasie lekcji kto� czo�ga� si� pod rz�dem �awek a� do stolika nauczycielki tylko po to, �eby sprawdzi� kolor
noszonych przez ni� tego dnia majtek. Zako�czywszy ekspedycj� oznajmia� reszcie klasy dramatycznym
szeptem: �lila".
Kr�tko m�wi�c, nasze fantazje specjalnie nas nie dr�czy�y - mieli�my wok� siebie za du�o
rzeczywisto�ci, z kt�r� trzeba by�o sobie radzi�. Jak ju� kiedy� wspomnia�em, Rosjanie - przynajmniej w
moim pokoleniu - nigdy nie szukaj� pomocy psychiatr�w. Po pierwsze nie ma ich tak wielu. Poza tym psy-
chiatria jest w�asno�ci� pa�stwa. Wiadomo, �e mie� psychiatryczn� przesz�o�� nie jest dla nikogo specjalnie
korzystne. Mo�e si� to w ka�dej chwili odbi� rykoszetem. Tak czy inaczej, przywykli�my sami sobie radzi� z
naszymi problemami, �ledzi� to, co si� dzia�o w naszych g�owach nie szukaj�c pomocy z zewn�trz. Jest
pewn� korzy�ci� totalizmu, �e sugeruje jednostce jakby jej w�asn� hierarchi�, ze �wiadomo�ci� na samym
szczycie. W ten spos�b nadzorujemy to, co si� dzieje w naszym wn�trzu; nieomal sk�adamy naszej
�wiadomo�ci meldunki o naszych instynktach. A potem sami wymierzamy sobie kar�. Kiedy si�
zorientujemy, �e kara jest niewsp�mierna do wielko�ci �wini, kt�r��my w �rodku odkryli, si�gamy po
alkohol i upijamy si� do nieprzytomno�ci.
Moim zdaniem taki system jest skuteczny i poch�ania mniej got�wki. Z tego wcale nie wynika, �e wed�ug
mnie t�umienie jest lepsze od wolno�ci; po prostu uwa�am, �e mechanizm t�umienia jest r�wnie przyrodzony
ludzkiej psyche, jak mechanizm wyzwalania. Ponadto, my�le� o sobie jako o �wini jest czym� skromniejszym
i w konsekwencji precyzyjniejszym ni� widzie� siebie jako upad�ego anio�a. Mam wszelkie powody, aby tak
s�dzi�, bo w kraju, w kt�rym sp�dzi�em trzydzie�ci dwa lata, cudzo��stwo i chodzenie do kina s� jedynymi
formami nieskr�powanej inicjatywy. I jeszcze sztuka.
Mimo wszystko czu�em si� patriot�. By� to normalny patriotyzm dziecka, patriotyzm o silnym zabarwieniu
militarystycznym. Podziwia�em samoloty i okr�ty wojenne i nie by�o dla mnie rzeczy pi�kniejszej od ��to-
niebieskiego sztandaru wojsk lotniczych, kt�ry wygl�da� jak baldachim otwartego spadochronu ze �mig�em
po�rodku. Kocha�em samoloty i jeszcze do niedawna bardzo uwa�nie �ledzi�em rozw�j lotnictwa. W raz z
pojawieniem si� rakiet zrezygnowa�em i moja mi�o�� przeobrazi�a si� w t�sknot� za samolotami �mig�owymi.
(Wiem, �e nie jestem w tym odosobniony: m�j dziewi�cioletni syn oznajmi� kiedy�, �e jak doro�nie, zniszczy
wszystkie turboodrzutowce i przywr�ci samoloty dwup�atowe). Je�eli chodzi o flot� wojenn�, by�em
nieodrodnym synem mojego ojca i w wieku lat czternastu z�o�y�em podanie o przyj�cie do szko�y morskiej.
Zda�em wszystkie egzaminy, ale z powodu paragrafu pi�tego - narodowo�� - nie zosta�em przyj�ty i moja
irracjonalna mi�o�� do marynarskich p�aszczy z dwoma rz�dami z�otych guzik�w, przywodz�cych na my�l
ulic� noc� z jej umykaj�cymi �wiat�ami, pozosta�a nieodwzajemniona.
Obawiam si�, �e wizualne aspekty �ycia zawsze znaczy�y dla mnie wi�cej, ni� tre��. Na przyk�ad
zakocha�em si� w fotografii Samuela Becketta na d�ugo zanim mia�em okazj� cokolwiek jego przeczyta�. Je�eli
chodzi o wojsko, wi�zienia oszcz�dzi�y mi poboru, wi�c m�j romans z mundurem pozosta� na zawsze
platoniczny. Uwa�am, �e wi�zienie jest du�o lepsze od wojska. Przede wszystkim w wi�zieniu nikt nie uczy
nienawidzie� odleg�ego "potencjalnego" wroga. W wi�zieniu wr�g nie jest abstrakcj�: jest konkretny i
namacalny. To znaczy, ty jeste� zawsze namacalny dla twego wroga. Mo�e "wr�g" jest s�owem zbyt mocnym.
W wi�zieniu ma si� do czynienia z wyj�tkowo ob�askawionym poj�ciem wroga, sprowadzaj�cym ca�� rzecz do
zupe�nie doczesnych, ludzkich wymiar�w. Ostatecznie moi stra�nicy czy wsp�wi�niowie wcale si� nie r�nili
od moich nauczycieli czy od robotnik�w, kt�rzy upokarzali mnie, kiedy praktykowa�em w fabryce.
Innymi slowy, �rodek ci�ko�ci mojej nienawi�ci ani troch� si� nie przesuwa� w stron� jakiego� obcego
kapitalisty znik�d; to nawet nie by�a nienawi��. Przekl�ta sk�onno�� do rozumienia wszystkiego a wi�c i
przebaczenia wszystkim, kt�ra rozwin�a si� ju� w latach szkolnych, w pe�ni rozkwit�a w wi�zieniu. Chyba nie
czu�em nawet nienawi�ci do moich �ledczych z KGB: by�em sk�onny rozgrzesza� nawet ich (nieudacznik, ma
rodzin� na utrzymaniu itd.). Nie mog�em usprawiedliwi� w najmniejszej nawet mierze tylko tych, kt�rzy
rz�dzili krajem, mo�e dlatego, �e nigdy si� z nimi nie zetkn��em. Skoro ju� mowa o wrogach: najbli�szego ma
si� w celi, jest nim brak przestrzeni. Przepis na wiezienie to brak przestrzeni zr�wnowa�ony nadmiarem czasu.
To jest naprawd� m�cz�ce, z tym nie mo�na wygra�. Wi�zienie jest brakiem alternatywy, a przysz�o��,
oddalona niczym w teleskopie, przyprawia o szale�stwo. Ale i tak jest to lepsze od namaszczenia, z jakim w
armii szczuj� ci� na ludzi z drugiego ko�ca �wiata albo bli�ej.
S�u�ba w wojsku radzieckim trwa od trzech do czterech lat i nie spotka�em nigdy cz�owieka, kt�rego psyche
nie zosta�aby okaleczona przez subordynacj�, ten duchowy kaftan bezpiecze�stwa. Mo�e z wyj�tkiem
muzyk�w graj�cych w orkiestrze wojskowej i moich dw�ch dalekich znajomych, kt�rzy zastrzelili si� w
1956, na W�grzech, gdzie obaj byli dow�dcami czo�g�w. To w�a�nie armia robi z ciebie w ko�cu obywatela;
bez niej masz szans�, jakkolwiek niewielk�, pozostania cz�owiekiem. Je�eli mam jaki� pow�d do dumy z
mojej przesz�o�ci, to ten, �e zosta�em skaza�cem, nie �o�nierzem. Nawet za przepuszczenie okazji nauczenia
sie �argonu wojskowego - co mnie najbardziej martwi�o - zosta�em sowicie wynagrodzony gwar� wi�zienn�.
A swoj� drog� okr�ty wojenne i samoloty by�y pi�kne i z ka�dym rokiem ich przybywa�o. W 1945 na
jezdniach t�oczy�y si� ci�ar�wki "Studebekker" i jeepy z bia�ymi gwiazdami na drzwiczkach i maskach -
ameryka�skie �elastwo, jakie przypad�o nam w ramach dostaw wojennych. W 1972 sami sprzedawali�my
tego rodzaju towar urbi et orbi. Je�eli stopa �yciowa wzros�a w tym okresie o 15 do 20%, to skok w
produkcji broni mo�na by wyrazi� w dziesi�tkach tysi�cy procent. I ta produkcja b�dzie ros�a, bo jest to
niemal jedyna prawdziwa rzecz w naszym kraju, jedyna konkretna dziedzina gwarantuj�ca rozw�j. R�wnie�
dlatego, �e militarny szanta�, to znaczy nieustanny wzrost produkcji broni, godz�cy sie doskonale z
ustrojem totalitarnym, mo�e narazi� na szwank ekonomi� ka�dego demokratycznego przeciwnika, kt�ry
usi�uje utrzyma� r�wnowag�. Rozbudowa si� zbrojnych nie jest szale�stwem, jest najlepszym dost�pnym
narz�dziem manipulowania ekonomi� Przeciwnika i na Kremlu doskonale zdaj� sobie z tego spraw�.
Ka�dy, kto d��y do dominacji nad �wiatem, robi�by to samo. Alternatywy s� albo niewykonalne
(wsp�zawodnictwo gospodarcze), albo zbyt przera�aj�ce (faktyczne u�ycie �rodk�w militarnych).
Co wi�cej, armia jest ch�opskim idea�em porz�dku. Nic tak nie uspokaja przeci�tnego cz�owieka, jak
widok jego w�asnych kohort, kiedy paraduj� przed cz�onkami Politbiura stoj�cymi na szczycie Mauzoleum.
Chyba �adnemu z nich nie przysz�o nigdy do g�owy, �e stanie na szczycie grobowca kryj�cego �wi�te
relikwie zawiera w sobie element blu�nierstwa. My�l�, �e chodzi to o pewne continuum i najsmutniejsze w
figurach z dachu Mauzoleum jest to, �e rzucaj�c wyzwanie czasowi naprawd� ��cz� si� z mumi�. Ogl�da si�
to na �ywo w telewizji, albo na kiepskim zdj�ciu w milionach egzemplarzy oficjalnych gazet. Jak staro�ytni
Rzymianie, kt�rzy utwierdzali sw�j zwi�zek z centrum Imperium wytyczaj�c g��wn� ulic� osiedla zawsze z
p�nocy na po�udnie, tak Rosjanie sprawdzaj� stabilno�� i przewidywalno�� swojej egzystencji wed�ug tych
fotografii.
Kiedy pracowa�em w fabryce, sp�dzali�my przerw� obiadow� na fabrycznym dziedzi�cu. Jedni siadali i
wyjmowali kanapki, inni palili papierosy albo grali w siatk�wk�. By� tam niewielki klomb ogrodzony
typowym drewnianym p�otkiem, sk�adaj�cym si� z desek wysokich na dwadzie�cia cali z dwucalow� przerw�
mi�dzy nimi, po��czonych listw� z tego samego materia�u i pomalowanych na zielono. P�otek by� pokryty
warstw� kurzu i sadzy, podobnie jak skarla�e, przywi�d�e kwiaty wewn�trz tego kwadratowego kojca.
Gdziekolwiek si� znalaz�e� w tym imperium, zawsze trafia�e� na taki p�otek. Jest z prefabrykat�w, ale nawet
gdy ludzie robi� go w�asnymi r�kami, na�laduj� przepisany wz�r. Kiedy� pojecha�em do �rodkowej Azji, do
Samarkandy. Z przej�ciem my�la�em o turkusowych kopu�ach i nieodgadnionych ornamentach medres i
minaret�w. By�y tam. A potem zobaczy�em ten p�otek z jego idiotycznym rytmem i serce we mnie zamar�o,
Wsch�d znikn��. Ta �a�osna, grzebieniowata monotonia w�skiej palisady natychmiast unicestwi�a przestrze�
- i czas mi�dzy dziedzi�cem fabrycznym a staro�ytn� siedzib� Kubilaja Chana.
Nic bardziej obcego temu ogrodzeniu ni� przyroda - przyroda, kt�rej ziele� jego farba tak idiotycznie
sugeruje. Te deseczki, rz�dowe �elazo sztachet nieuniknione khaki wojskowego munduru w ka�dym t�umie
przechodni�w na ka�dej ulicy ka�dego miasta, wieczne fotografie stalowni w ka�dej gazecie porannej i
nieustaj�cy Czajkowski w radio - wszystko to doprowadza�oby do szale�stwa, gdyby� si� nie umia� wy��cza�.
W radzieckiej telewizji nie ma reklam; s� podobizny Lenina albo tzw. fotograficzne etiudy "wiosny", "jesieni"
itd. w przerwach mi�dzy programami. A do tego "lekka" bulgoc�ca muzyka, kt�rej nikt nigdy nie
skomponowa� i kt�ra jest produktem samego wzmacniacza.
Wtedy nie wiedzia�em jeszcze, �e wszystko to jest wynikiem wieku rozumu i post�pu, wieku produkcji
masowej; przypisywa�em ca�� rzecz pa�stwu, cz�ciowo samemu spo�ecze�stwu, kt�re zgodzi si� na
wszystko, co nie wymaga wyobra�ni. A przecie� my�l�, �e nie myli�em si� ca�kowicie. Czy nie jest �atwiej
uprawia� i upowszechnia� nauk� i kultur� w Pa�stwie scentralizowanym? Teoretycznie w�adca ma �atwiejszy
dost�p do doskona�o�ci (kt�r� i tak sobie przypisuje) ni� reprezentant. Rousseau tego dowodzi�. Wielka
szkoda, �e to si� nigdy nie udawa�o w Rosji. Ten kraj, ze swoim cudownie fleksyjnym j�zykiem zdolnym
wyrazi� najsubtelniejsze odcienie ludzkiej psyche, z nieprawdopodobn� wra�liwo�ci� etyczn� (dobre skutki
sk�din�d tragicznej historii), mia� wszystkie zadatki na to, aby sta� si� rajem kulturalnym i duchowym, praw-
dziwym naczyniem cywilizacji. A tymczasem sta� si� bezbarwnym piek�em z wy�wiechtanych
materialistycznych dogmat�w i z �a�osn� namiastk� konsumeryzmu.
Jednak�e mojemu pokoleniu zosta�o to cz�ciowo oszcz�dzone. Kiedy wynurzyli�my si� spod wojennych
gruz�w, pa�stwo by�o zbyt zaj�te lizaniem w�asnych ran, �eby nas nale�ycie pilnowa�. Poszli�my do szk� i
aczkolwiek uczono nas tam wznios�ych bredni, widzieli�my doko�a siebie cierpienie i bied�. Ruin nie da si�
przykry� stronic� Prawdy�. Wystawy sklep�w zia�y pustk� jak oczodo�y ko�ciotrupa, a chocia� byli�my ma�ymi
dzie�mi, instynktem wyczuwali�my tragedi�. To prawda, nie mogli�my skojarzy� swego losu z tymi ruinami,
ale to nie by�o konieczne: emanowa�o z nich dostatecznie du�o, �eby przerwa� �miech. Potem �miali�my si� od
nowa, ca�kowicie bezmy�lnie, by� to jednak �miech po wyra�nej przerwie. W tych powojennych latach
wyczuwali�my w powietrzu dziwne napi�cie - co� niematerialnego, niemal widmowego. A byli�my przecie�
m�odzi, byli�my dzie�mi. Ilo�� towar�w byta bardzo ograniczona, ale nie wiedzieli�my, ze mo�e by� inaczej,
wi�c nie zwracali�my na to uwagi. Rowery by�y stare, jeszcze przedwojennej produkcji, a w�a�ciciela pi�ki fut-
bolowej uwa�ano za bur�uja. Nosili�my kurtki i bielizn�, kt�re matki szy�y nam z mundur�w i po�atanych
kaleson�w po naszych ojcach: exit Zygmunt Freud. Tote� nie rozwin�� si� w nas instynkt posiadania. Rzeczy,
kt�re mogli�my posiada� p�niej, by�y �le uszyte i brzydkie. W jakim� sensie woleli�my idee rzeczy od samych
rzeczy, chocia� kiedy ogl�dali�my si� w lustrze, nie byli�my tym widokiem zachwyceni.
Nie mieli�my nigdy w�asnego pokoju, do kt�rego mogliby�my zwabi� dziewczyn�, a nasze dziewczyny te�
nie mia�y w�asnych pokoi. Nasze przygody mi�osne ogranicza�y si� najcz�ciej do spacer�w i rozmowy; gdyby
�ci�gano z nas op�aty za kilometra�, p�aciliby�my sumy astronomiczne. Stare sk�ady, nabrze�a w dzielnicach
przemys�owych, twarde �awki w wilgotnych parkach, zimne przedsionki gmach�w publicznych-oto typowe
dekoracje naszych pierwszych pneumatycznych rozkoszy. Nigdy nie mieli�my tego, co nazywa si� "bod�cami
materialnymi". Bod�ce ideologiczne by�y po�miewiskiem nawet w�r�d przedszkolak�w. Je�eli kto� si�
sprzedawa�, nie robi� tego dla d�br materialnych czy wygody: te nie istnia�y. Sprzedawa� si� z wewn�trznej
potrzeby i wiedzia� o tym. Nie by�o poda�y, by� wy��cznie popyt.
Je�eli dokonywali�my wybor�w moralnych, opiera�y si� one nie tyle na otaczaj�cej nas rzeczywisto�ci, ile
na wzorcach moralnych zaczerpni�tych z literatury. Czytali�my chciwie i stawali�my si� zale�ni od tego,
co�my czytali. Ksi��ki, mo�e dla ich formalnego elementu nieodwo�alno�ci, mia�y nad nami w�adz� wr�cz
absolutn�. Dickens by� bardziej realny ni� Stalin czy Beria. Ksi��ki, bardziej ni� cokolwiek innego,
kszta�towa�y nasz spos�b bycia i rozmowy, a 90 proc. naszych rozm�w dotyczy�o ksi��ek. Powoli stawa�o si� to
b��dnym ko�em, ale nie chcieli�my go rozerwa�.
W swoim systemie etycznym to pokolenie by�o zapatrzone w ksi��ki, jak ma�o kt�re w historii Rosji - i
Bogu dzi�ki. Sp�r o wy�szo�� Hemingwaya nad Faulknerem m�g� doprowadzi� do ostatecznego zerwania
przyja�ni; hierarchia w tym panteonie by�a naszym prawdziwym Komitetem Centralnym. Zacz�o si� to jako
zwyk�e gromadzenie wiedzy, wkr�tce jednak sta�o si� naszym najwa�niejszym zaj�ciem. Ksi��ki okaza�y si�
pierwsz� i jedyn� rzeczywisto�ci�. Podczas gdy sam� rzeczywisto�� traktowali�my albo jak bzdur�, albo jak
dokuczliw� przykro��. W por�wnaniu z innymi, na poz�r odwracali�my si� od �ycia czy te� fa�szowali�my
�ycie. Ale je�li si� nad tym zastanowi�, egzystencja, kt�ra odrzuca kryteria g�oszone w literaturze, jest czym�
po�lednim i nie wartym wysi�ku. Tak uwa�ali�my i s�dz�, �e mieli�my racj�.
Instynktownie przedk�adali�my czytanie nad dzia�anie. Nic dziwnego, �e nasze prawdziwe �ycie by�o w
mniejszym czy wi�kszym stopniu w ruinie. Nawet ci z nas, kt�rym uda�o si� przedrze� przez bardzo g�ste
chaszcze "wy�szych studi�w" z ca�ym ich fa�szem nieuniknionej s�u�alczo�ci - w s�owie i czynach- wobec
systemu, w ko�cu padali ofiar� skrupu��w narzuconych przez literatur� i nie wytrzymywali d�u�ej. Ko�czy�o
si� na tym, �e brali�my dorywcze zaj�cia, jak�� prac� fizyczn� czy redaktorsk�, albo co� bezmy�lnego jak
rycie napis�w na nagrobkach, kre�lenie, t�umaczenia techniczne, ksi�gowo��, introligatorstwo, wywo�ywanie
zdj�� rentgenowskich. Od czasu do czasu pojawiali�my si� na progu czyjego� mieszkania z butelk� w jednej
r�ce, kwiatami, s�odyczami czy zak�skami w drugiej i sp�dzali�my wiecz�r na rozmowach, plotkach,
przeklinaniu g�upoty wysokich urz�dnik�w, zgadywaniu, kto z nas umrze pierwszy. A teraz porzucam
zaimek "my".
Nikt nie zna� lepiej literatury i historii ni� ci ludzie, nikt nie pisa� lepiej po rosyjsku, nikt bardziej ni� oni
nie gardzi� naszymi czasami. Cywilizacja znaczy�a dla nich wi�cej ni� chleb codzienny i conocna pieszczota.
Ale nie by�o to, chocia� mog�o si� tak wydawa�, jeszcze jedno stracone pokolenie. By�o to jedyne pokolenie
Rosjan, kt�re si� odnalaz�o, dla kt�rego Giotto i Mandelsztam stanowili imperatyw silniejszy ni� w�asny
jednostkowy los. Biednie ubrani, a przecie� w jaki� spos�b eleganccy, tasowani jak karty bezmy�lnymi d�o�mi
swoich bezpo�rednich pan�w, uciekaj�cy jak kr�liki przed wszechobecnymi psami go�czymi pa�stwa i jeszcze
bardziej wszechobecnymi donosicielami, bez pieni�dzy, starzej�cy si�, wci�� jeszcze dochowywali mi�o�ci owej
nieistniej�cej (lub istniej�cej tylko w ich �ysiej�cych g�owach) rzeczy zwanej "cywilizacj�". Beznadziejnie
odci�ci od reszty �wiata, wyobra�ali sobie, �e przynajmniej ten �wiat jest taki jak oni; teraz wiedz�, �e jest jak
wszyscy dooko�a, tylko lepiej ubrany. Pisz�c to zamykam oczy i niemal ich widz�. jak stoj� w swoich
odrapanych kuchniach z kieliszkami w r�ku i z ironicznym u�miechem ne twarzy. "No dobrze ju�, dobrze.."
Szczerz� z�by: "Liberte, Egalite, Fraternite... Dlaczego nikt nie doda: Kultura?".
Pami��, jak my�l�, jest namiastk� ogona, kt�ry stracili�my na dobre w radosnym procesie ewolucji. Kieruje
naszymi ruchami, nie wy��czaj�c migracji. A poza tym jest co� wyra�nie atawistycznego w samym procesie
wspominania, ju� cho�by z tej przyczyny, �e taki proces nigdy nie jest linearny. Ponadto, im wi�cej
pami�tamy, tym bli�ej mo�e jeste�my umierania.
A skoro tak, dobr� jest rzecz�, gdy pami�� si� potyka. Jednak�e cz�ciej zwija si�, prostuje, odskakuje na
wszystkie strony, dok�adnie jak ogon; i tak powinno by� z narracj�, nawet za cen� ryzyka, �e wyda si�
nielogiczna i nudna. Ostatecznie nuda jest najcz�stsz� cech� egzystencji i wydaje si� dziwne, �e by�o z ni� tak
kiepsko w prozie XIX-wiecznej, ze wszystkich si� d���cej do realizmu.
Ale nawet je�eli pisarz jest w pe�ni przygotowany do tego, �eby imitowa� na papierze najsubtelniejsze
fluktuacje umys�u, wysi�ek odtworzenia ogona w ca�ej jego spiralnej wspania�o�ci jest mimo to skazany na
niepowodzenie, bo ewolucja nie by�a na darmo. Perspektywa lat wyg�adza rzeczy a� do ich ca�kowitego
zamazania. Nic ich nie zdo�a przywr�ci�, nawet r�cznie pisane s�owa z ich poskr�canymi literami. Taki
wysi�ek jest tym bardziej skazany na niepowodzenie, je�eli ogon wlecze si� za nami gdzie� w Rosji.
Ale gdyby s�owa drukowane dowodzi�y tylko braku pami�ci, nie by�oby tak �le. Smutne