Kidaj Andrzej - W strefie

Szczegóły
Tytuł Kidaj Andrzej - W strefie
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Kidaj Andrzej - W strefie PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Kidaj Andrzej - W strefie PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Kidaj Andrzej - W strefie - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Andrzej 'Andy' Kidaj W Strefie Dochodziła północ. Całe miasto powoli zapadało w spokojny sen. Nikt z mieszkańców nie przeczuwał tego, co miało się już wkrótce wydarzyć. A może ktoś jednak przeczuwał. Sen tej osoby siłą rzeczy nie mógł być więc spokojny i beztroski. Może nawet osoba ta nie mogła w ogóle zasnąć. Daremnie przewracała się w łóżku z boku na bok bezskutecznie oczekując nadejścia snu. W pomieszczeniu znajdującym się w piwnicach starej kamienicy panowały nieprzeniknione ciemności. Dało się słyszeć tylko trzy niecierpliwe oddechy. Jeden z nich był lekko zachrypnięty. Kiedy zegar na pobliskiej wieży wybił pełną godzinę, jeden z głosów przerwał panującą ciszę: - Czy są już wszyscy? - A skąd mogę wiedzieć? - odpowiedział mu drugi. - Przecież jest ciemno jak u murzyna w... - To było tylko formalne pytanie - przerwał mu pierwszy. - Przecież wiem, że brakuje jeszcze jednej osoby. Zawsze się spóźnia. Nie możemy zacząć bez niego. W tej właśnie chwili usłyszeli coraz głośniejsze "cpykcpykcpykcpyk...". To Gelek wjechał na swym lśnąco-zielonym rumaku do komnaty. Zeskoczył z siodła i oparł rower o ścianę. - Spokojnie - powiedział łagodnie i poklepał wierzchowca po kierownicy. - Od samego rana jest jakiś niespokojny - wyjaśnił Gelek obecnym zdejmując zbroję z polaru. - Pewnie chce mu się baby - stwierdził milczący do tej pory głos. - A ty jak zwykle tylko o jednym - skarcił go zachrypnięty. - Czy jest coś, co interesuje cię oprócz bab? - Tak. Kobiety i dziewczyny. A ciebie nie? - Mnie jeszcze Linux. - Dobra, skończcie już. Może wreszcie zaczniemy? - Możemy. Podajcie swoje hasła. - Raz. - Dwa. - Trzy. - Eee... Cztery. Piotr załamał ręce. - Ja już z wami nie mogę. Takie łatwe hasła wam wymyśliłem, a wy nawet ich nie możecie spamiętać? - Łatwo ci mówić - jęknął Gelek. - Ja miałem najtrudniejsze. Najwięcej liter i sylab. Zamień się ze mną, wtedy zobaczymy. Piotr rozważał coś przez chwilę, po czym machnął ręką. - W porządku. I tak was znam. Możemy zaczynać. Mroki pomieszczenia trochę rozjaśniła słaba, czterdziestowatowa żarówka. Nie dawała ona dużo światła, pozwalała jednak dostrzec znajdujące się przy starym, drewnianym stole osoby, a więcej nie było im trzeba. W każdym razie w tej chwili. Ivan wyciągnął ze stojącej obok skrzynki cztery butelki i otworzywszy je postawił na stole. Wszyscy wypili po łyku rytualnego napoju i zagryźli słonymi paluszkami. - Chyba wszyscy wiemy, po co się tu zebraliśmy - przerwał ciszę Piotr. - Tak. Żeby po raz kolejny zdobyć władzę nad światem - odpowiedział Gelek. - Myślicie, że tym razem nam się uda? - Andy był raczej nastawiony sceptycznie. - Tyle razy już próbowaliśmy... - Gdybyś w to nie wierzył, nie byłoby cię tutaj. - Przyszedłem, bo miało być piwo - uniósł butelkę do góry i pociągnął porządnego łyka. - Tym razem mam niezawodny plan - Piotr wyjął z kieszeni niewielkie urządzenie, które mogło być tak pilotem jak i telefonem komórkowym, w półmroku trudno było rozróżnić. Nacisnął jeden z przycisków i kawałek ściany odsunął się ukazując wielki monitor. - O w mordę - jęknął Ivan. - Ale by się na tym grało w Opposinga. W Senniku Egipskim jest napisane: "W Opposing Force'a grać - wiele nieprzespanych nocy, bo spędzonych nad grą mieć będziesz". - No - poparł go Gelek. - Albo w Baldurka. - Albo w Scrabble. Wszyscy spojrzeli na Andy'ego z dezaprobatą, ale nikt się nie odezwał. Wrócili do podziwiania monitora. Piotr nacisnął inny przycisk i na ekranie pojawiły się jakieś literki, potem cyferki, potem kolorowa flaga na tle niebieskich chmur. Zanim skończyli trzecie piwo, system był już uruchomiony. - Panowie. Zebrałem wszystkie potrzebne danie i tym razem mam niezawodny plan. Po prostu nie może nam się nie udać. Nie ma takiej możliwości. - Co to za plan? - Ivan aż drżał z ciekawości. A może już widział siebie przed tym pięknym, dużym monitorem, który stwarzał tyle możliwości. Piotr nie odpowiedział tylko nacisnął kolejny przycisk na swoim pilocie. Na ekranie pojawiła się winieta programu o nazwie Powerpoint czy jakoś podobnie. Chwilę potem był już uruchomiony. - Spójrzcie na to - Piotr wskazał na ekran, gdzie pojawiła się animacja przedstawiająca mężczyznę i kobietę w niedwuznacznej sytuacji. - Albo lepiej nie - wyłączył szybko program ku wielkiemu niezadowoleniu pozostałych. - Nieważne. Chodziło mi o to, żeby połączyć się z internetem nie na zasadzie użytkownika tylko zarządcy z nieograniczonymi uprawnieniami. - A niby jak chcesz zdobyć te uprawnienia? - spytał Ivan. - Przecież one nie leżą ot tak sobie na ulicy. - Wpuściłem już do sieci taki mały programik - wyjął czteropak płyt CD i położył na stole - który otwiera wszystkie zamki. Wszędzie wejdzie. - Skąd go masz? - Kupiłem za grosze u jednego Hackera. - Dlaczego tytułujesz go z wielkiej litery? - spytał Gelek. - Bo to nie jest jakiś tam byle hacker, tylko naprawdę Ktoś, przez duże "K". Poza tym był duży. - No dobra. I co dalej? - chciał wiedzieć Ivan. - Dalej wejdziemy do internetu i przejmiemy wszystkie ważniejsze procesy. Pozostawimy stare wejścia dla administratorów, żeby się nie zorientowali, ale z pewnymi ograniczeniami, żeby nie mogli nas wywalić. A kiedy już będziemy mieli pod kontrolą najważniejsze serwery, ogłosimy swoje panowanie nad światem - tu zaśmiał się szaleńczo, a jego śmiech odbił się wielokrotnym echem po całej kamienicy i wzniósł ponad miasto. - A kiedy wszyscy będą już od nas uzależnieni - kontynuował Piotr - wtedy... - Co wtedy? - Jeszcze nie wiem - Piotr wzruszył ramionami. - Coś się wymyśli. Może zrzeszymy wszystkie państwa w jedno i będziemy nim władać. - Albo kupimy cały browar na własność - podniecił się Andy. - I taki zajebisty rower - podchwycił Gelek. - I zagramy ze szpitalem w Opposinga. - Władcy absolutni nie zajmują się takimi banałami. Zapanowało pełne konsternacji milczenie. Czym więc się zajmują władcy absolutni? Tylko rządzą? Rozkazują? Wyrzucają z Matrixa opornych? A co z przyjemnościami? - Nie mają na nie czasu - wyjaśnił Piotr jakby czytając im w myślach. - Panowanie nad światem to bardzo ciężka praca. Wymaga dużej odpowiedzialności i poświęcenia. - Po co w takim razie wszyscy się do tego pchają? - Dla pieniędzy. - Pieniądze szczęścia nie dają. - Same w sobie nie. Ale można za nie szczęście kupić. Dzisiaj wszystko można kupić. Patrzcie, jaki fajny monitor kupiłem. - Ale stój, stój. Nie lepiej byłoby od razu zgarnąć te pieniądze bez panowania nad światem? Mielibyśmy więcej czasu na popykanie w Opposinga. - Jesteś pewien, że to się uda? - Andy'ego znowu naszły wątpliwości. Przecież już tyle razy próbowali i nic z tego nie wychodziło. Skąd więc pewność, że tym razem się uda? Tylko dlatego, że Piotr kupił nowy monitor? To jeszcze nic nie znaczyło. - Nie. Ale co nam szkodzi spróbować? W najgorszym wypadku Andy znowu napisze jakieś bzdetne opowiadanko. A w najlepszym będzie mógł je wydać i zmusić ludzi do czytania go. Hmm... - zastanowił się Andy. To nie byłoby takie głupie. Tak czy inaczej wyszedłby na swoje. Piotr podszedł chwiejnym krokiem (wypite piwo nie pozostało bez wpływu na jego organizm) do komputera i wklepał coś na klawiaturze. Po chwili na ekranie pojawiło się kilka niezwykle kolorowych rybek w akwarium. Wyglądały jak żywe. - Tu będzie nasze centrum sterowania i sprawowania władzy. Poczyniłem już pewne przygotowania w tym celu i zainstalowałem najnowszego Explorera z pluginami do Virtual Reality i sterowania mentalnego. - Ale stój, stój - przyhamował go Ivan. - Przecież to bez sensu. Chcesz być najważniejszym człowiekiem na świecie i siedzieć w takiej dziurze? - I o to chodzi. Nikt się nie domyśli. To będzie rewelacja. Czy pomyślałbyś, że ktoś rządzi światem z piwnicy? - Czytałem kiedyś takie opowiadanie Andy'ego... - Aleś ty naiwny - przerwał mu Piotr. - Nie można wierzyć we wszystko, co Andy napisze. W ogóle nie powinieneś mu wierzyć. Przecież on cały czas coś zmyśla, żyje w świecie fantazji. Nawet jego praca dyplomowa zalatuje fantastyką. - O, wypraszam to sobie - zaoponował Andy. - Jestem tak samo realny jak wy. Ivan wyglądał na załamanego. Wszystkie fundamenty jego świata i rzeczywistości właśnie obróciły się w gruzy. Wszystko, w co wierzył, runęło. Pozostała pustka. Poczucie beznadziejności. Nic nie miało już sensu. Ivan sięgnął do kieszeni po pistolet i wyjął... telefon komórkowy. Wybrał numer. - Cześć... Tak, to ja... Właśnie odkryłem straszną prawdę... Nie, nie wrócę na kolację... Nie wiem, może nigdy... Żegnaj... (...) Dobrze, kupię ziemniaki Ivan schował komórkę i postawił na stole kolejne butelki piwa. - To już ostatnie - powiedział grobowym głosem. Wszyscy uczcili tą wiadomość minetą... minutą ciszy. A potem sięgnęli po butelki. - To kiedy zaczynamy? - spytał Gelek po dłuższej chwili milczenia. - Im szybciej tym lepiej. To chyba jasne - odparł Piotr. - A biorąc pod uwagę zaistniałe możliwości, najlepiej teraz. Przy okazji wypróbujemy nowego Explorera. - A jeśli się zawiesi lub wykona niedozwoloną operację? - Wtedy przejdziemy do historii. To znaczy nie przejdziemy, bo nie zdążymy. - No to ja tak nie chcę - jęknął Andy. - Kurde - zirytował się Piotr. - Przepraszam za słowo, ale kurde. Człowiek się stara... - ...kosi pieniądz - wtrącił Ivan. - ...ma jaguara... - dodał Gelek. - ...a tu taka niewdzięczność. Stwarzam ci życiową szansę, a ty nie chcesz podjąć ryzyka. Skąd ty się właściwie wziąłeś? - Mama mnie urodziła. - Mogłem się domyślić, że cię nie ściągnięto z internetu. - A ciebie ściągnięto? - Mnie przyniósł bocian. - No co ty? Wierzysz w bociany? - zdziwił się Gelek. - Pewnie. Sam widziałem jednego. Latem na wsi jest ich pełno. - Dobra, co z tym internetem? - zniecierpliwił się Ivan zerkając do pustej butelki. Piotr jeszcze raz użył pilota. Odsunęła się kolejna ściana ukazując cztery olbrzymie fotele zaopatrzone w skomplikowaną aparaturę elektroniczną. Wyglądały raczej jak kapsuły jakiegoś statku kosmicznego albo teleportery. W pewnym sensie były to teleportery, tylko służyły do przenoszenia w cyberprzestrzeń. Podeszli bliżej. Piotr pokazał im, jak założyć kombinezony i jak włączyć urządzenia. Trochę więcej czasu zajęło mu przy Ivanie, gdyż ten oczywiście zaczął dłubać przy kabelkach. Oczy błyszczały mu jak u małego dziecka. Kiedy już Piotrowi udało się oderwać Ivana od jego ciekawskich działań mających zdecydowanie destrukcyjny wpływ na sprzęt, wszyscy usadowili się wygodnie i zasunęli przyłbice na oczy. Piotr po raz ostatni użył pilota... Na początku była ciemność przetykana gdzieniegdzie białymi nitkami połączeń między różnokolorowymi kropkami terminali. Czuli się trochę zagubieni, w nowym otoczeniu, w nowych ciałach... - Ale wyglądasz - parsknął na widok Ivana Andy. Istotnie, Ivan miał w cyberprzestrzeni całkiem inną postać, niż ta, do jakiej byli przyzwyczajeni w realnym świecie. Dokładniej był Różową Panterą, chudą ja cienki patyk i bez przerwy kręcącą ogonem. Także pozostali mieli odmienne oblicza. Piotr wcielił się w Batmana, Gelek zaś był gostkiem na jednokołowym rowerze. - A to co za laska? - spytał Gelek. - Gdzie? - rozejrzał się Andy. - No ty. Spójrz tylko na siebie. Andy popatrzył na swoje ciało. A raczej ciało nagiej, dobrze zbudowanej, dwudziestoletniej nimfomanki, w którym aktualnie się znajdował. W Senniku Egipskim jest napisane: "Ciało nimfomanki mieć - uważaj na kolegów i nigdy nie odwracaj się do nich tyłem". - Teraz właściwy człowiek na właściwym miejscu - skomentował Piotr. - Ale nie zazdroszczę ci, człowieku. Wiesz, co powiedział kiedyś Woody Allen? - Słyszałem. Że nie chciałby być kobietą, bo by się zamacał na śmierć. - Coś w tym rodzaju - przytaknął Piotr. - No to co ja mam zrobić? Przecież nie wybierałem tego ciała celowo. Masz może jakiś moduł z ubraniami? Przykryję się choć trochę. Bo faktycznie zapomnę się i zacznę się macać - spojrzał jeszcze raz na siebie. - A muszę przyznać, że mam całkiem niezłe piersi. - Chciałeś powiedzieć: cycki - poprawił Ivan. - Nie powinieneś używać takich słów jak "piersi". - Dlaczego? - Nie wypada. Piotr wybrał z podręcznego menu jakiś mały programik i uruchomił go, po czym przesłał Andy'emu. Chwilę późnej ten był już ubrany w jeansy dobrze opinające jego (jej?) figurę i jasnofioletową bluzkę. - Cholera - mruknął - czuję się jak transwestyta. - Dobra, nie marudź. Ciesz się, że nie jesteś gościem z filiżanką kawy na głowie. Poza tym taka laska może nam się przydać. Może trzeba będzie kogoś uwieźć. - Jeśli myślisz, że będę... - Może nie będziesz. Zobaczymy. Ale teraz musimy lecieć. Ruszyli przed siebie. Nie wiedzieli, czy spadają, czy też lecą w górę. Grawitacja jak i inne prawa fizyki tutaj nie istniały. Przez jakiś czas lecieli w milczeniu. Piotr rozglądał się na boki w poszukiwaniu czegoś, o czym wiedział tylko on. - Jest tam! - krzyknął nagle wskazując jeden z kolorowych punkcików. Nikt nie wiedział, co to jest to coś, co było tam i po czym on poznał, że to jest właśnie to, czego szukał. Podlecieli bliżej. Punkcik stawał się coraz większy aż w końcu okazał się wielką kulą, która pulsowała białym, łagodnym światłem. Oblecieli kulę dookoła, ale nigdzie nie znaleźli wejścia do środka. O ile Piotrowi chodziło o wejście. Ale najwidoczniej tak, gdyż ten dokładnie obejrzawszy kulę z bliska dotknął jej w jakimś miejscu i został dosłownie wessany do środka. - No i co teraz robimy? - spytał Gelek. - Jakieś rozsądne propozycje? - Owszem. Idziemy za nim - odparł Ivan, po czym wykonał te same czynności co Piotr i również zniknął w kuli. Gelek z Andy'm spojrzeli na siebie i wzruszywszy ramionami podążyli za pozostałymi. Znajdowali się z olbrzymiej sali, o wiele większej, niżby to wynikało z zewnętrznych rozmiarów kuli. Ale w cyberprzestrzeni wszystko było możliwe, więc nie dziwili się dłużej, niż to było określone normami użytkowników internetu. - Czego szukamy i gdzie my właściwie jesteśmy? - chciał wiedzieć Andy. - To chyba jasne, że jesteśmy na uniwersyteckim serwerze. Wystarczy tylko spojrzeć na adres - Piotr wskazał palcem różowawy, niemal przezroczysty napis unoszący się nad ich głowami. - A czego szukamy? Bibliotek systemowych. Muszę pozmieniać kilka rzeczy. - Chyba nie sądzisz, że to będą po prostu drzwi w korytarzu z tabliczką: Biblioteka Systemowa? - Oczywiście że nie. Wejście jest dobrze ukryte. Ale chyba pamiętacie o małym drobiazgu, który zapuściłem do sieci? On już na pewno znalazł to wejście, teraz my musimy znaleźć ten drobiazg. Piotr uruchomił skaner i przed nimi pojawiła się półprzezroczysta mapa bieżącej lokalizacji. Daleko przed nimi pulsowała czerwona kropka. Ruszyli w jej kierunku. - Stop! Dokąd to? - rozległ się donośny głos. Zdawał się pochodzić jednocześnie zewsząd i znikąd. Bezcelowe więc było rozglądanie się w poszukiwaniu jego właściciela. Przyjaciele doszli jednak do tego dopiero po kilku minutach. W międzyczasie Piotr dyskretnie zdezaktywował monitor. O swój mały program był spokojny. Bez aktywnego monitora pluskwa była nie do wykrycia, tak w każdym razie zapewniał tamten hacker. W końcu głos się zniecierpliwił. - No więc? Doczekam się odpowiedzi? - Eee... My tylko tak... Na spacer - wyjąkała w końcu przestraszona nimfomanka. - Kto to jest? - Piotr spojrzał pytająco na Gelka, ten popatrzył na Ivana, ten zaś z powrotem na Piotra. - Nie mam zielonego pojęcia. Może to Wielki Brat - zasugerował. Gelek przytakująco pokiwał głową. - No to musi być bardzo wielki - mruknął Piotr ironicznie. - Tak wielki, że go wcale nie widać. A może boi się pokazać? - Nie boję się - powiedział głos - tylko nie uważam za celowe pokazywanie się takim nędznym robakom jak wy. Tym bardziej, że jesteście aresztowani. Przyjaciele zaszumieli cicho. - Za co? - spytał w końcu Piotr. - Przebywacie tu nielegalnie. Zostaniecie przetrzymani aż do wyjaśnienia sprawy. W tej samej chwili wokół nich pojawiły się grube, metalowe ściany, podłoga i sufit. Ucieczka była więc niemożliwa. Jedynym wyjściem było... - Jasne, wylogujcie się - zaśmiał się ironicznie głos. - W ten sposób tylko szybciej was odnajdziemy. A o innych sztuczkach możecie zapomnieć. Strefa jest chroniona i nie uruchomicie żadnego własnego programu. Głos ucichł. Zostali sami. Piotr oczywiście zaczął od uruchamiania wszystkich pomocniczych programów ofensywnych, ale bez skutku. Jak mówił Wielki Brat, strefa była chroniona. I to dobrze chroniona. Gelek podjechał na swoim jednokołowym rowerku do ścian i zaczął je po kolei badać. Również i jego działanie nie przyniosło żadnego pozytywnego efektu. Nikt nie próbował się wylogowywać. Dopóki nie łączyli się z realnym światem, dopóty byli bezpieczni. Przy najmniejszej próbie od razu zostaliby namierzeni. A tak, jak na razie, miejsce ich zalogowania było nieznane. To dawało im szansę jakoś z tego wybrnąć. Niewielką, ale zawsze. Nie chcieli jej zaprzepaścić. - Ta cycata pójdzie ze mną - znów usłyszeli władczy głos Wielkiego Brata. Kawałek ściany odsunął się ukazując czarną pustkę. Andy przerażonym wzrokiem spojrzał na kolegów. - Oj nie chcę, oj nie chcę, oj nie chcę, oj... - jęknął. - On myśli, że jestem kobietą. A co będzie, jeśli on zechce... no wiecie. - Ona nigdzie nie pójdzie! - krzyknął Piotr. - Jesteśmy drużyną. Albo wszyscy albo nikt. Poza tym ona nie jest kobietą. - Nie podskakuj, fifraku jeden, bo dostaniesz do celi wielkiego murzyna. Chcesz tego? - Eee... Nie bardzo. W Senniku Egipskim jest napisane: "Murzyna do celi dostać - przez długi czas nie będziesz mógł usiąść". - Więc niech cycata się pospieszy - ponaglił Wielki Brat. Andy pożegnał się z kolegami, jakby już nigdy więcej mieli się nie zobaczyć i odetchnąwszy głęboko wyszedł z celi. - I co teraz? - spytał Ivan, kiedy drzwi za Andy'm się zamknęły. - No cóż. Szkoda go. Był fajnym kolegą. - Musimy się stąd wydostać - przypomniał Gelek.- Macie jakiś pomysł? Czas płynął bardzo powoli, dłużył się niemiłosiernie. Zniechęcona drużyna już dawno zaprzestała prób wydostania się z celi. No, może poza Piotrem, który coś tam sobie dłubał na podręcznej konsoli. Co chwila cicho klął pod nosem, jednak się nie poddawał. Różowa Pantera usiadła pod ścianą i tępym wzrokiem patrzyła przed siebie. Ivan nie miał żadnych pomysłów, wolał więc po prostu poczekać na rozwój sytuacji. Wiedział, że musi się w końcu jakoś rozwinąć. Tak jest przecież w każdym opowiadaniu, nie mówiąc już o filmach. Chciał być przygotowany na ten moment psychicznie, co najłatwiej było zrealizować poprzez medytacje. Gelek natomiast zaczął jeździć na swoim jednokołowym rowerku dookoła celi. - No co? Nosi mnie - warknął do robiącego zdziwioną minę Ivana. - Wczoraj błędy w Post-scripcie a teraz to... Ivan wzruszył tylko ramionami, ale nic nie powiedział. Wiedział, że będącego w takim stanie Gelka lepiej już nie drażnić. Cela była na to zbyt mała. - To wszystko twoja wina - Gelek zwrócił się do Piotra wskazując na oskarżycielsko palcem. To był twój pomysł, ty nas w to wciągnąłeś. Andy miał rację, że ci nie ufał. A teraz trafił pewnie do haremu Wielkiego Brata i nie wiadomo, co z nim zrobią. A jeśli... - zamilkł. Batman uniósłszy głowę znad swojej konsoli wpatrywał się w Gelka przenikliwie. - Pragnę ci przypomnieć - odparł w końcu, a głos miał opanowany, wręcz zimny - że do niczego cię nie namawiałem. Jesteś tu, ponieważ sam, z własnej woli chciałeś wziąć udział w tej akcji. - Chciałem wziąć udział w udanej akcji, a nie pakować się w szambo już na samym początku. Ładna mi, kurde, akcja. Kurde, kurde, kurde! - Znałeś ryzyko, więc się zamknij i nie stwarzaj niepotrzebnych problemów, dobra? - Bo co? Batman spojrzał na niego jeszcze zimniejszym wzrokiem. W celi zrobiło się chłodniej. Gelek zamilkł i powrócił do przerwanej czynności jaką było jeżdżenie na jednokołowym rowerku. Szedł wąskim korytarzem, który wydawał się nie mieć końca, ale za to wiele zakrętów. Andy po jakimś czasie zaczął odnosić wrażenie, że kręci się w kółko, jednak nie mógł tego sprawdzić, gdyż korytarz wszędzie był identyczny, jakby renderowany jakimś prymitywnym programem. I ani razu nie natrafił na jakiekolwiek rozwidlenie. Żeby chociaż jakieś małe drzwi dokądkolwiek. Nic. Nie dało się nawet zostawić żadnych śladów, które mogłyby pomóc Andy'emu w nawigacji. Także Wielki Brat nie był skory do pomocy. Nie odezwał się ani słowem, odkąd Andy opuścił celę. - Jeśli twoim zamiarem było wykończenie mnie psychicznie, to ci się udało! - krzyknął w przestrzeń, po czym usiadł na podłodze. - Nie ruszam się stąd i mam gdzieś twoje groźby! Był zmęczony. Nie działało żadne z udogodnień, jakie Andy miał w zestawie podręcznych funkcji. Nie mógł więc lecieć, a kilkugodzinne chodzenie, mimo iż tylko wirtualne, wyczerpało go w końcu. Może powinienem się rozpłakać, pomyślał. W końcu jakby nie było, jestem teraz kobietą. Ciekawe tylko, czy na Wielkiego Brata działają kobiece łzy. Do płaczu jednak nie doszło, a głos uparcie milczał mimo nawoływań Andy'ego i przekleństw rzucanych pod jego adresem. - Obraziłeś się, czy co? - spytał Andy w końcu. Raczej nie sądził, żeby Wielki Brat się obraził. Już prędzej milczał z czystej złośliwości, żeby tylko dobić Andy'ego jeszcze bardziej. - A może po prostu stchórzyłeś? - zawołał Andy prowokująco. To działało w 99% przypadków. Tym razem jednak trafił na ten 1% będący ponad takie prymitywne prowokacje. Drzwi, w których wcześniej znikł Andy, otworzyły się nagle i stanęło w nich coś małego i niebieskiego. Gelek z wrażenia stracił równowagę i przewrócił się na Różową Panterę. Batman patrzył na przybysza oniemiały. - Cześć chłopaki! - krzyknął niebieski. - Co tu porabiacie? Batman pierwszy odzyskał głos. Podczas kiedy Gelek złaził z Ivana wysłuchując jego wściekłych przekleństw, Batman podszedł do małego przybysza. - Siedzimy oczywiście. A ty? Kim ty właściwie jesteś? - No jak to kim? - obruszył się niebieski. - Nie poznajecie mnie? Jestem Czopcio Smurf! - Czopas! - krzyknęli wszyscy na raz i rzucili się uściskać kumpla. Spod masy ciał wydobyło się ciche rzężenie. - Udusicie mnie - jęknął Czopas. - Nie widzicie, że jestem bardzo malutkim stworzonkiem? Drużyna niechętnie zeszła z niego. - Nie widziałeś gdzieś po drodze Andy'ego? - spytał Piotrek. - A jak on wygląda? - Eee... Trochę jak zajebiście seksowna laska z takimi... - Batman pokazał dłońmi jak dużymi... - Nie wiedziałem, że on jest transwestytą. - Nie jest. Po prostu tak mu się trafiło. - Nie widziałem go. Jesteście pierwszymi osobami na pustyni, jakie tu spotykam. - Na pustyni? - krzyknęli znowu wszyscy na raz i wybiegli z celi. Znajdowali się na skąpanej w jasnym słońcu pustyni pełnej wydm i... wydm. Piasek aż po horyzont. Ani jednej palmy, ani jednej oazy. Ani kawałka Wielkiego Brata z uprowadzonym Andy'm. Za nimi stała stara, drewniana chata, którą właśnie opuścili. Chwilę potem zachwiała się i zamieniła w stertę spróchniałych desek. - Cholera - mruknął Gelek. - To teraz możemy go szukać do końca świata. - Kogo? - spytał Czopcio Smurf. - Andy'ego - odparł Piotrek i opowiedział mu historię porwania Andy'ego pomijając szczegóły związane z celem ich pobytu w cyberprzestrzeni. - O cholera - powtórzył po Gelku Czopas. - Faktycznie przerąbane. No i co teraz zrobimy? Nawet nie możemy użyć żadnych własnych programów. Strefa jest chroniona. Ma zabezpieczenia lepszejsze niż Lex. Dopóki się stąd nie wydostaniemy, możemy zapomnieć o jakichkolwiek udogodnieniach. - To by wszystko tłumaczyło - mruknął Piotr do siebie, po czym dodał głośniej - w takim razie im szybciej rozpoczniemy poszukiwania, tym szybciej go znajdziemy. Ruszajmy więc. Siedział w wąskim korytarzu oparty o ścianę. Nie wiedział, jak długo, dawno już stracił poczucie czasu. Zresztą w cyberprzestrzeni czas jest pojęciem względnym. Podobnie zresztą jak wiele innych rzeczy. Ale zwłaszcza czas. Dziadek Einstein musiał chyba przewidywać powstanie komputerów i internetu głosząc swoje teorie. Czekał. Na co? Na śmierć, na wybawienie, na kolejny odcinek "Zbuntowanego Anioła", na cokolwiek. Tym razem cokolwiek pojawiło się w postaci sporych rozmiarów człowieka z długą siwą brodą, odzianego w czerwony kubraczek i tegoż samego koloru czapkę. Kogoś Andy'emu przypominał. Tylko kogo? To chyba nie był Wielki Brat? - Dzień dobry, młoda damo - człowiek ukłonił się nisko, aż mu coś strzeliło w kręgosłupie lub gdzieś w okolicach. Przytrzymał okulary, które o mało co mu nie spadły. - Dzień dobry, Etimark - ucieszył się Andy, którego nie zmyliło przebranie. - Skąd wiesz, kim jestem? - zdziwił się Etimark, któremu się wydawało, że nawet rodzony brat nie jest w stanie go rozpoznać. - Ja cię nie znam. Andy wstał i podszedł bliżej. Etimark wydawał się być jakiś inny niż zwykle. Jakby mniej pewny siebie. A może to szerokość a raczej wąskość korytarzy tak go przytłaczały? - Znasz mnie, znasz. Przecież to ja, Andy. Tak trudno mnie rozpoznać? - Hmm... Niech się zastanowię. No tak, ogoliłeś brodę i zapuściłeś włosy. - Dżizus Krajst - jęknął Andy. - Jestem teraz kobietą. Nie widać? - Ooo... Nie wiedziałem, że przeszedłeś operację zmiany płci. Kiedy? Andy'emu opadły ręce. Dosłownie. Nadgarstkiem lewej boleśnie uderzył o ścianę. Czasami brakowało mu sił do tego gościa. Ale z drugiej strony często bywał taki zabawny. Tylko powoli oswajał się z nowinkami technicznymi. - Jesteśmy w internecie. Tu możesz być kim chcesz. Rozumiesz? - Aha - Etimark chyba zrozumiał. - Ale czekaj... Nie wiedziałem, że masz takie skłonności do... Ale muszę przyznać, że biust... eee... to jest gust masz niezły. No cóż, tu możesz do woli pofolgować swoim fantazjom. - Daj spokój. Ciało dostałem przypadkiem, nie miałem wyboru. Myślisz, że to tak wygodnie się chodzi, gdy cały czas coś ci sterczy pod brodą? Chociaż... - Andy zamyślił się. - Wiesz... To nawet ciekawe uczucie, gdy nic ci nie przeszkadza między nogami. - Chyba nie chciałbym spróbować. Dobrze mi być tym, kim jestem. - A właśnie. Kim jesteś? Tym razem to Etimarkowi opadły ręce. Nadgarstkiem lewej boleśnie uderzył o ścianę. - Wstydziłbyś się nie wiedzieć. Oczywiście że Świętym Mickym. Takim, co roznosi prezenty na gwiazdkę. - A masz coś dla mnie? - ożywił się Andy. - A zasłużyłeś? - Pewnie! Od dwóch dni nie straszyłem kota. Słucham starszych... jeśli mają coś interesującego do powiedzenia. No i w końcu zabrałem się za pisanie tego opowiadania, na które wszyscy czekają. Micky podrapał się po głowie i poprawił przesuniętą perukę. Przez chwilę patrzył gdzieś przed siebie, jakby się nad czymś zastanawiał. - No dobra. Niech ci będzie. Zobaczmy, co my tu mamy - rozchylił worek. Przed dłuższy czas grzebał w nim mrucząc pod nosem jakieś niezrozumiałe dla Andy'ego słowa. Może to były zaklęcia, może słowa jakiejś piosenki... Nieważne. Co chwilę wyjmował przedmioty o nieznanym Andy'emu przeznaczeniu po czym wrzucał je z powrotem w czeluście wora. Większość z tego wyglądało jak nic nie warty złom, jakieś poprzepalane żarówki, pudełka różnej wielkości z tajemniczymi zawartościami, stare karty rozszerzeń, zużyte naklejki, telefon komórkowy. W końcu znalazł i wręczył Andy'emu zużytą baterię (nazwa firmy zastrzeżona) do latarki. - Ma wielką moc i jeszcze więcej energii - powiedział natchnionym głosem niczym Yoda z Gwiezdnych Wojen. - Strzeż jej dniem i nocą. A kiedy nadejdzie właściwy moment, sama odkryje przed tobą swoje tajemnice. - To zupełnie jak moja była dziewczyna - mruknął Andy pod nosem oglądając podarek. - Dzięki. To będzie mój talizman, który tą ręką schowam do tej kieszeni - po czym schował baterię do kieszeni. Stali przez chwilę w milczeniu. W końcu Etimark westchnął i zarzucił worek na plecy. - Na mnie już czas. Jak to mówią: Komu w drogę, temu bilet na autobus. - Kto tak mówi? - A... Ludzie gadają, co im ślina na język przyniesie. - A przy okazji. Nie widziałeś gdzieś paru gości pod wodzą Batmana? - Co, znowu się bawicie w zdobywanie władzy nad światem? - No, tak jakby - Andy wzruszył ramionami. - Nie widziałem ich. Ale to nic nie znaczy. Tu jest dużo miejsca, żeby się schować. Poza tym niedawno wszedłem. - NIEDAWNO? Znaczy się gdzieś niedaleko jest wejście? - To zależy. Dla jednego wejście, dla innego wyjście - stwierdził filozoficznie Etimark. - Szukajcie a znajdziecie. Czołem panowie Szlachta... Eee... - zreflektował się zauważywszy, że tu jest tylko jedna kobieta. - To znaczy bywaj zdrów. - No cześć - szybko odpowiedział Andy i pobiegł przed siebie. - Hej Andy! Jak zmienić rozdzielczość? Wszystko widzę jak przez sitko. - Spróbuj pogrzebać we właściwościach wyświetlania - rzucił Andy przez ramię, bo był już dosyć daleko. Pustynia wydawała się nie mieć końca. Wszędzie, jak okiem sięgnąć, był tylko żółty piach. I o ile korytarz, którym szedł Andy, wszędzie był taki sam, o tyle na pustyni trudno było znaleźć jakiś powtarzający się element. - Może tu nie ma tekstury - zasugerował Ivan, który trafnie odczytał myśli Piotra. - Wygląda na to, że piasek jest renderowany w czasie rzeczywistym. I to piasek doskonałej jakości - pochylił się, żeby wziąć garść piachu, który następnie przesypał między palcami. - Profesjonalna robota. Przydałby mi się taki plugin. Gelek cały czas kręcił się wokół nich na swoim rowerku, wyglądał raczej jak cyrkowiec zabawiający publiczność. Można by mu jeszcze dać piły łańcuchowe do żonglowania, pomyślał Czopcio Smurf. Świeciło jasne słońce, jednak nie było upalnie, ani nawet gorąco. Dmuchał lekki, chłodny wietrzyk, jakby prosto znad morza. Istotnie, czuli się raczej, jakby spacerowali wieczorem po plaży. Tak, cyberprzestrzeń dawała wiele możliwości dla twórczych umysłów. - Powiedz mi, Czopas, co robiłeś na tej pustyni - zainteresował się Batman. - O ile się orientuję, nie jest to twój sposób na spędzanie wolnego czasu. - Masz rację, nie jest. Szukałem potrzebnych materiałów, które znajdują się na tym serwerze. A że akurat dzisiaj jest tu pustynia... - Smurf wzruszył ramionami. - Jutro tu może być arena w starożytnym Rzymie, albo tropikalna dżungla. - Nie uważasz, że to nadzwyczaj szczęśliwy zbieg okoliczności, że nas znalazłeś? - w głosie Piotra zabrzmiała nutka podejrzliwości. Nie potrzeba było specjalisty, żeby ją wyczuć. Czopas nie miał z tym najmniejszych problemów. - Czy o coś mnie oskarżasz? - spytał zimno. Wydawało się, że za chwilę to małe, niebieskie stworzonko urośnie do olbrzymich rozmiarów i powoli wdepcze Batmana w piach. - Ależ skąd. Zastanawiam się tylko, o co tu chodzi. No bo patrz: niemal od razu po wejściu na serwer zostajemy schwytani i uwięzieni, Wielki Brat uprowadza Andy'ego i tyle ich widzimy. Potem jakby nigdy nic zjawiasz się ty i nas uwalniasz. Nikt się do ciebie nie przyczepił, a na pewno administrator, kimkolwiek on jest, zauważył już twoją obecność. - Ja nie przebywam tu nielegalnie, mam zezwolenie i własne konto. - No i skąd się wzięła ta pustynia? O ile wiem, zmiana scenerii nie jest byle pierdnięciem. Nawet posiadając gotowy zestaw tekstur i procedur obsługi zdarzeń, trzeba się zdrowo nakombinować z synchronizacją i dostosowaniem użytkowników. A tutaj widzę robotę pierwszej klasy. - Ale co to ma ze mną wspólnego? Nie znam się na tym, to nie moja dziedzina. Kiedy tu przybyłem, pustynia już była. - I nie zauważyłeś niczego niezwykłego? Żadnego migotania, fatamorgany? Czegokolwiek? Czopcio Smurf zastanowił się. - Nie - odparł w końcu niepewnie. - Chyba nie. Nie jestem grafikiem. Nie wiem, na co zwracać uwagę. Chociaż... Nie wiem, czy to ma znaczenie. Bywam tu czasami i zazwyczaj jest tu więcej ludzi. Co prawda nie aż tyle, co na najpopularniejszych serwerach, ale zawsze kogoś się spotkało. Dzisiaj jesteście jedynymi osobami, które tutaj widziałem. Ale to nic nie znaczy, bo może po prostu jest mały ruch. W końcu w realu jest noc i ludzie raczej śpią. - Taaa... - zamyślił się Piotr. - Może masz rację. A może to jest właśnie to. - Co? - Maskowanie użytkowników. Są niewidoczni dla innych. Wiecie, ileś tam warstw i widzą się tylko ci, którzy są na tej samej warstwie. Coś jak inny wymiar. Może Andy jest gdzieś tutaj, nawet tuż obok, tylko na innej płaszczyźnie. W Senniku Egipskim jest napisane: "Warstw wiele jest - właściwej szukać możesz do końca życia". - To dlaczego ja was widzę? - spytał Czopcio. - Bo trafiłeś na naszą warstwę. I to właśnie mi się nie podoba. Akurat ty trafiłeś akurat do nas. Jak dla mnie to trochę duży zbieg okoliczności. - Jasne - parsknął sarkastycznie Czopas. - Jestem w konszachtach z Wielkim Bratem i trafiłem na waszą warstwę z własnej woli, prawda? Batman wzruszył ramionami. Przypuszczenia przypuszczeniami, ale nigdy nikogo nie oskarżał, jeśli nie miał niezbitych dowodów. Teraz nie miał, więc poprzestał na wzruszeniu ramion. A teoria warstw, o ile była najbardziej prawdopodobna, o tyle niezbyt optymistyczna. Nie wiedział, ile jest tych warstw, na której znajduje się Andy i, co najważniejsze, jak się poruszać pomiędzy warstwami. Żaden z jego programów wspomagających nie działał. Piotr domyślał się, że gdzieś muszą znajdować się teleporty międzywarstwowe. Problem w tym, jak je rozpoznać. Niewiedza jest czasami taka praktyczna, pomyślał patrząc na towarzyszy. Nie przejmować się problemami nie mając o nich pojęcia. Wierzyli w niego, darzyli zaufaniem. Czuł się za nich odpowiedzialny niczym ojciec za swoje dzieci, w końcu to on ich w to wciągnął. Taaa... Odpowiedzialność to duży ciężar. Czy będzie w stanie go udźwignąć? Nagle kręcący się wokół Gelek krzyknął. Wszyscy jak na komendę odwrócili się w jego stronę. Kilka metrów dalej jednokołowy rowerzysta w szybkim tempie zapadał się w grząskim piasku, który sięgał mu już do pasa. Przerażonym wzrokiem patrzył na kolegów. Nigdy jeszcze nie znalazł się w takiej sytuacji, pierwszy raz spoglądał śmierci w oczy. Nie było to przyjemne uczucie. - Nie ruszaj się! - krzyknął Batman biegnąc w jego stronę. - Nie ruszam się! - odkrzyknął Gelek. Piasek sięgał mu już do ramion. - Szybciej! - Złapcie mnie za nogi! - wrzasnął Batman do pozostałych kładąc się na brzuchu. Wyciągnął rękę do Gelka, ale ten chybił o centymetry. Musnął Batmana koniuszkami palców. Drugiej szansy już nie miał. Zamknął oczy i po chwili już go nie było. - Cholera - zaklął Piotr pod nosem uderzając pięścią o piasek. To już druga osoba. Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego wciąż tracił przyjaciół? Same nieszczęścia. - Idziemy za nim - zakomenderował. Podniósł się, chwilę popatrzył w miejsce, w którym zniknął Gelek i wziąwszy głęboki oddech skoczył na główkę. Piasek szybko go pochłonął. Ivan z Czopasem popatrzyli na piasek, potem na siebie. Powzięli błyskawiczną decyzję i skoczyli niemal równocześnie. - Ała! Ała! Ała! - krzyknął Smurf, kiedy Różowa Pantera spadła mu na głowę. Sam dopiero co próbował zejść z Batmana, która to czynność przekraczała jego możliwości. Wylądowali w budce telefonicznej, w której z natury nie ma zbyt wiele miejsca. Budki zazwyczaj nie były projektowane jako trzyosobowe. A sam Batman był dosyć pokaźnych rozmiarów. Gdyby wybierał się do kina, musiałby wykupić dwie miejscówki. Ale kto by wpuścił Batmana do kina? Wreszcie udało im się otworzyć drzwi i "wypłynęli" na chodnik. Przez chwilę podziwiali nowe otoczenie. W końcu Batman jako pierwszy otrząsnął się z wrażenia (w przenośni) i towarzyszy (dosłownie). Znajdowali się w wymarłym mieście. A może tylko w opuszczonym. Jakby na to nie patrzeć, byli tu sami. A poza nimi ani żywej duszy. W ogóle żadnej. Samo miasto wyglądało na bardzo nowoczesne. Wysokie, oszklone budynki, lśniące okna, nowiutkie samochody, powietrze krystalicznie czyste, wszystko takie świeże. Ivan od razu, z racji skrzywienia zawodowego, zaczął badać tekstury. - Łiii tam - machnął w końcu ręką. - Amatorszczyzna. Chała. Kicz. - Co masz do tego? - zainteresował się Piotr. - Sam zobacz. To jest zbyt idealne. Rendering na poziomie podstawówki. Przyjrzyj się na połączenie elementów. Wyglądają, jakby się w ogóle nie stykały. Przydałby się mały blurek, może noisik, jakiś gradiencik... W Senniku Egipskim jest napisane: "Efektów z Photoshopa potrzebować - świat wokół ciebie nie jest rzeczywisty". - Nie przesadzaj. Nie każdy jest zawodowcem. - Ale to bez sensu. Jeśli ktoś zajmuje się grafiką na taką skalę, to mógłby to chociaż zrobić dobrze. To w końcu nie jest amatorska strona domowa tylko poważny portal. Szli środkiem ulicy rozglądając się na boki. Kilka razy zawołali Gelka, ale bez skutku. Gdyby był gdzieś w pobliżu, na pewno by się odezwał. Smurf biegał wokół i zaglądał w różne zakamarki. To naprawdę było bardzo niepokojące, że w tak dużym (na pierwszy rzut oka) mieście nie było nikogo poza nimi. Piotr natomiast zaczął snuć domysły na temat warstw. Bo to było aż nadto oczywiste, że przez dziurę w pustyni przenieśli się do innej warstwy. Jego teoria więc się sprawdzała. Tłumaczyło to też fakt, że Czopas od razu znalazł się na pustyni i nie widział żadnych anomalii w stworzonym świecie. Znaczyło to, że zarządca nie zmieniał powłok, tylko stworzył kilka niezależnych warstw. Problem tkwił w umiejętności poruszania się między warstwami. Oni nie umieli. To była druga oczywista rzecz. Piotr już jakiś czas temu domyślił się, że Gelek trafił do innej warstwy. Zastanawiające było to, czy to był przypadek, czy ktoś kontrolował przejścia. Być może jakaś "pomocna dłoń" pomogła Gelkowi trafić do innej warstwy. Jakaś "siła wyższa" lub po prostu Wielki Brat. Piotr niemal cały czas czuł, że są obserwowani, że ktoś się zabawia ich kosztem. Nie cierpiał tego. Wielki Brat. To, że ich kontrolował, martwiło go najbardziej. Przez to nie mogli się wylogować, bo wtedy zostaliby namierzeni i byłby koniec. Nie chciał też podejmować żadnych ryzykownych kroków bez porozumienia z drużyną. A tej było jakby coraz mniej. Nie mógł ich narażać. Czy to oznaczało pozostanie w Matrixie na zawsze? To było niemożliwe. Ciało długo nie wytrzyma bez zaspokojenia podstawowych potrzeb. Już zaczął odczuwać głód, którego nie mogło zaspokoić żadne wirtualne jedzenie. - Hopsa, hopsa, hopsa, hopsa... - zawołała mała dziewczyna przebiegając w pobliżu. - Hihihi... - zaśmiała się na widok skamieniałej drużyny. - Wyglądacie jak rzeźby. - Skąd się tu wzięłaś? - spytał Piotr odzyskując głos. - Stamtąd - dziewczynka wskazała palcem za siebie. - A wy? - A my nie - odpowiedział Piotr zgodnie z prawdą. - Co tu robisz? - A co to? Przesłuchanie? Nie będę zeznawała bez adwokata. - Ja jestem adwokatem - powiedział Czopcio Smurf. - I tak nic wam nie powiem. Cały dzień tak skaczę i już nie mam siły - usiadła zmęczona na ulicy. - Widzicie, jaka jestem zmęczona? - Nie widziałaś gdzieś może dobrze obdarzonej laski albo gościa na jednokołowym rowerze? Dziewczynka znowu się zaśmiała. Kiedy skończyła, zaśmiała się ponownie. - A co, zginęli wam? - spytała w końcu. - Może poszli na solo i... wiecie... - zaśmiała się kolejny raz. - Jeśli ona zaraz nie przestanie, to chyba oszaleję - mruknął Ivan. Czopas tylko pokiwał głową. - To raczej niemożliwe - Piotr pokręcił głową. - To są faceci. - No to ja tu czegoś nie rozumiem. Przed chwilą mówiłeś coś o jakiejś lasce a teraz, że to faceci. Czy oni nie są... tego? - dziewczynka machnęła dłonią z kciukiem przy głowie. - Nieważne. Zapomnij. - Już zapomniałam. A o czym? - Nie powinnaś być teraz w domu? - Piotr zmienił temat. - Rodzice pewnie się niepokoją. Taka mała dziewczynka nie powinna sama chodzić po pustym mieście. - Hihihi... Wy myślicie, że ile ja mam lat? Osiem? Chłopcy pokiwali głowami. - Hihihi... To się mylicie. Jestem już dorosła. I to tak bardzo, że ojej. Oceniacie mnie po wyglądzie a powinniście po zachowaniu. A ja jestem bardzo, bardzo dorosła. I umiem nawet palić papierosy. Zobaczcie, jak ładnie umiem palić. Prawda, że ładnie? - wypuściła nosem dym, który unosząc się utworzył najpierw kulę, potem torus, potem delikatnie wulgarne słowo i w końcu się rozwiał. - Potrafię nawet pół paczki dziennie. Ale teraz nie mam czasu. Muszę hopsać dalej. I pobiegła. Jeszcze przez jakiś czas słyszeli jej śmiech, ale wkrótce i on ucichł. Ivan odetchnął z ulgą. - Ile dalibyście jej lat tak naprawdę? - spytał. - Szczerze? Jakieś siedem. Ale nie chciałem robić jej przykrości. Dlatego przytaknąłem na te osiem lat. Kto ją w ogóle wpuścił do internetu? Czopcio tylko wzruszył ramionami, ale nic nie powiedział. Trawa była miękka, jednak upadek do przyjemnych nie należał. Gelek jęknął wstając i potarł dłonią miejsce, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę. Cóż, upadek ma swoje prawa i czasami musi boleć. Gelek spojrzał w górę. Dziura w niebie, która go wypluła, powoli się zasklepiła i po chwili błękit znów był bez skazy a białe chmurki płynęły po nim radośnie. Znajdował się na niewielkiej polanie w samym środku (prawdopodobnie) lasu. Wokół rosły największe drzewa, jakie kiedykolwiek w życiu widział. Do samego nieba. Wydawały się być tak samo stare jak cały świat i tak samo mądre. "Widziałyśmy niejedno i wiemy wszystko" - wydawały się szeptać liście. - No to powiedzcie mi, gdzie jestem i gdzie mam szukać przyjaciół? - spytał Gelek. "Jesteś w lesie" - zaszumiał wiatr - "tak wielkim, że tu jest tylko las i nic więcej. Tu jest tylko las. Przyjaciół znajdziesz wśród ludzi, których lubisz i cenisz, których rozumiesz i którzy ciebie rozumieją. Nie szukaj ich na siłę. Prawdziwego przyjaciela poznaje się przez całe lata, w szczęściu i w biedzie. Nie każdy będzie twoim przyjacielem, chociaż tak będzie ci się wydawało. Ale w końcu znajdziesz prawdziwych przyjaciół. Bierz przykład z nas" - odezwały się drzewa. - "Jesteśmy bardzo stare, ale nauczyłyśmy się cierpliwości. I znalazłyśmy przyjaciół. Wszystkie jesteśmy sobie przyjazne. Nie szukałyśmy przyjaciół na siłę. Po dwustu latach nauczyłyśmy się odróżniać to, co ważne od tego, co mało istotne. Ty też się nauczysz." - Nie mam aż tyle czasu. "Wobec tego idź przed siebie. Tam znajdziesz odpowiedź" - zaszumiała trawa. - Dzięki - krzyknął Gelek, wskoczył na swój jednokołowy rowerek i popedałował prosto przed siebie. Jechał długo, jednak nadzieja odnalezienia odpowiedzi podtrzymywała go na duchu i nie dopuszczała do niego zniechęcenia. Wiatr rozwiewał jego włosy i brodę, od czasu do czasu jakieś niskie gałęzie przejechały go po twarzy, ale nic sobie z tego nie robił. Wycierał krew i jechał dalej. W końcu jego oczom ukazała się polanka. Była nieco mniejsza od tej, na której wylądował, ale za to nie była pusta. Stała na niej chatka. Cała była z piernika. No, może nie cała. Ściany, okiennice i drzwi były ze śmietankowo-kakaowych wafelków a dach oblany polewą czekoladową. Komin zrobiony był z tabliczek czekolady z orzechami. Gelkowi ślina pociekła po brodzie. Wytarł ją nerwowo rękawem. Coś mu tu jednak nie pasowało. Czuł jakiś dziwny, irracjonalny lęk. No bo niby czego miałby się bać? Cóż niezwykłego było w chatce z piernika stojącej w środku lasu? Ale nie potrafił od siebie odpędzić ogarniającego go chłodu, lęku przed czymś nieznanym. - Hej! Jest tu kto? - krzyknął niepewnie. - Halo! Odpowiedziała mu cisza, co go w niewielkim stopniu uspokoiło. Zawsze dobre i to na początek. Cichutko podszedł do chatki i zajrzał przez okna. W środku panował półmrok. Domek wyglądał na opuszczony, w każdym razie Gelek nie dostrzegł żadnego ruchu. Ostrożnie nacisnął klamkę. Ostrożnie, bo była zrobiona z batonika. Drzwi nie były zamknięte. Gelek na palcach wszedł od środka. - Dzień dobry. Jestem Gelek - rzucił w przestrzeń. W przestrzeni jednak nikogo nie było, o czym przekonała go cisza. Jak zwykle domek od środka był o wiele większy niż z zewnątrz o czym Gelek już nie raz zdążył się przekonać i przyzwyczaić. Co prawda przez okienko widział tylko jedną izbę, teraz jednak się okazało, że na samym parterze znajduje się kilkoro drzwi do różnych pokoi nie wspominając już o schodach na pięterko, na które z zewnątrz chatka była oczywiście za niska. To jednak Gelka nie dziwiło. Najbardziej zastanawiała go cisza, która mimo iż przejmująca, wydawała się być tylko chwilowa. Niby domek wyglądał na opuszczony, ale jednocześnie miało się wrażenie, że właściciel wyszedł tylko na chwilę. I że niedługo wróci. I że nie będzie zadowolony z niespodziewanego gościa. I że stanie się coś złego. Nie wiedzieć czemu Gelek nagle pomyślał o wielkim piecu, w którym jest bardzo gorąco i nieprzyjemnie. Myśl ta sprawiła, że zaschło mu w gardle. Jednak zanim znalazł kuchnię, usłyszał czyjeś kroki. Chwilę później otworzyły się drzwi... Andy wciąż szedł niekończącym się korytarzem. Był coraz bardziej zniechęcony. Kilka razy był bliski wylogowania się z systemu. Nie zrobił tego jednak. Dlaczego? Sam nie wiedział. Może dlatego, że byłby to bardzo idiotyczny koniec. Przyjaciele nie tego od niego oczekiwali. A właśnie. Czego w ogóle oczekiwali? Przygody? Dobrej zabawy? Czy był w stanie im to zapewnić? Na razie chyba nie było aż tak źle. W każdym razie dopóki miał pomysły. Jednak chęć ucieczki z tego świata powracała do niego coraz częściej i z coraz większą siłą. - Gdzie jest to cholerne wyjście, o którym mówił Etimark? - pytał sam siebie. - A może ono działa tylko jako wejście? Już dawno przestał zwracać uwagę na to, że mówi sam do siebie. Zresztą i tak nikt go nie słyszał. Wielki Brat zrobił go w bambuko. Był pewien, że mógłby spokojnie zostać z kumplami w celi i nic złego by im się nie stało. Już od ósmego roku życia nie wierzył w Wielkiego Murzyna, tak samo jak nie wierzył w Świętego Mikołaja... Chociaż... Sięgnął ręką do kieszeni, żeby sprawdzić, czy podarek wciąż tam jest. Chyba będzie musiał zweryfikować swoje stanowisko co do wiary w istnienie Świętego Mikołaja. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie użyć od razu magicznej baterii. Tylko jak to zrobić? Obejrzał dokładnie ten niewielki przedmiot. Hmm... Bateria niczym nie różniła się od innych baterii. Może jakieś zaklęcie? Ale jakie zaklęcie służy do zaktywowania baterii? Andy nie znał żadnych zaklęć. Zrezygnowany schował podarek z powrotem do kieszeni. Etimark wyraźnie powiedział, że w odpowiedniej chwili bateria sama okaże swą moc. Może ta chwila jeszcze nie nadeszła? Być może obecna sytuacja nie była bez wyjścia? I w tej właśnie chwili Andy zauważył wyjście. Korytarz kończył się nagle drewnianymi drzwiami. Andy bez namysłu nacisnął klamkę i wszedł do środka. W tej właśnie chwili wyczuł czyjąś obec