Kidaj Andrzej - W strefie
Szczegóły |
Tytuł |
Kidaj Andrzej - W strefie |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Kidaj Andrzej - W strefie PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Kidaj Andrzej - W strefie PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Kidaj Andrzej - W strefie - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Andrzej 'Andy' Kidaj
W Strefie
Dochodziła północ. Całe miasto powoli zapadało w spokojny sen. Nikt z
mieszkańców nie przeczuwał tego, co miało się już wkrótce wydarzyć. A może ktoś
jednak przeczuwał. Sen tej osoby siłą rzeczy nie mógł być więc spokojny i
beztroski. Może nawet osoba ta nie mogła w ogóle zasnąć. Daremnie przewracała
się w łóżku z boku na bok bezskutecznie oczekując nadejścia snu.
W pomieszczeniu znajdującym się w piwnicach starej kamienicy panowały
nieprzeniknione ciemności. Dało się słyszeć tylko trzy niecierpliwe oddechy.
Jeden z nich był lekko zachrypnięty.
Kiedy zegar na pobliskiej wieży wybił pełną godzinę, jeden z głosów przerwał
panującą ciszę:
- Czy są już wszyscy?
- A skąd mogę wiedzieć? - odpowiedział mu drugi. - Przecież jest ciemno jak u
murzyna w...
- To było tylko formalne pytanie - przerwał mu pierwszy. - Przecież wiem, że
brakuje jeszcze jednej osoby. Zawsze się spóźnia. Nie możemy zacząć bez niego.
W tej właśnie chwili usłyszeli coraz głośniejsze "cpykcpykcpykcpyk...". To Gelek
wjechał na swym lśnąco-zielonym rumaku do komnaty. Zeskoczył z siodła i oparł
rower o ścianę.
- Spokojnie - powiedział łagodnie i poklepał wierzchowca po kierownicy. - Od
samego rana jest jakiś niespokojny - wyjaśnił Gelek obecnym zdejmując zbroję z
polaru.
- Pewnie chce mu się baby - stwierdził milczący do tej pory głos.
- A ty jak zwykle tylko o jednym - skarcił go zachrypnięty. - Czy jest coś, co
interesuje cię oprócz bab?
- Tak. Kobiety i dziewczyny. A ciebie nie?
- Mnie jeszcze Linux.
- Dobra, skończcie już. Może wreszcie zaczniemy?
- Możemy. Podajcie swoje hasła.
- Raz.
- Dwa.
- Trzy.
- Eee... Cztery.
Piotr załamał ręce.
- Ja już z wami nie mogę. Takie łatwe hasła wam wymyśliłem, a wy nawet ich nie
możecie spamiętać?
- Łatwo ci mówić - jęknął Gelek. - Ja miałem najtrudniejsze. Najwięcej liter i
sylab. Zamień się ze mną, wtedy zobaczymy.
Piotr rozważał coś przez chwilę, po czym machnął ręką.
- W porządku. I tak was znam. Możemy zaczynać.
Mroki pomieszczenia trochę rozjaśniła słaba, czterdziestowatowa żarówka. Nie
dawała ona dużo światła, pozwalała jednak dostrzec znajdujące się przy starym,
drewnianym stole osoby, a więcej nie było im trzeba. W każdym razie w tej
chwili.
Ivan wyciągnął ze stojącej obok skrzynki cztery butelki i otworzywszy je
postawił na stole. Wszyscy wypili po łyku rytualnego napoju i zagryźli słonymi
paluszkami.
- Chyba wszyscy wiemy, po co się tu zebraliśmy - przerwał ciszę Piotr.
- Tak. Żeby po raz kolejny zdobyć władzę nad światem - odpowiedział Gelek.
- Myślicie, że tym razem nam się uda? - Andy był raczej nastawiony sceptycznie.
- Tyle razy już próbowaliśmy...
- Gdybyś w to nie wierzył, nie byłoby cię tutaj.
- Przyszedłem, bo miało być piwo - uniósł butelkę do góry i pociągnął porządnego
łyka.
- Tym razem mam niezawodny plan - Piotr wyjął z kieszeni niewielkie urządzenie,
które mogło być tak pilotem jak i telefonem komórkowym, w półmroku trudno było
rozróżnić. Nacisnął jeden z przycisków i kawałek ściany odsunął się ukazując
wielki monitor.
- O w mordę - jęknął Ivan. - Ale by się na tym grało w Opposinga.
W Senniku Egipskim jest napisane: "W Opposing Force'a grać - wiele
nieprzespanych nocy, bo spędzonych nad grą mieć będziesz".
- No - poparł go Gelek. - Albo w Baldurka.
- Albo w Scrabble.
Wszyscy spojrzeli na Andy'ego z dezaprobatą, ale nikt się nie odezwał. Wrócili
do podziwiania monitora.
Piotr nacisnął inny przycisk i na ekranie pojawiły się jakieś literki, potem
cyferki, potem kolorowa flaga na tle niebieskich chmur. Zanim skończyli trzecie
piwo, system był już uruchomiony.
- Panowie. Zebrałem wszystkie potrzebne danie i tym razem mam niezawodny plan.
Po prostu nie może nam się nie udać. Nie ma takiej możliwości.
- Co to za plan? - Ivan aż drżał z ciekawości. A może już widział siebie przed
tym pięknym, dużym monitorem, który stwarzał tyle możliwości.
Piotr nie odpowiedział tylko nacisnął kolejny przycisk na swoim pilocie. Na
ekranie pojawiła się winieta programu o nazwie Powerpoint czy jakoś podobnie.
Chwilę potem był już uruchomiony.
- Spójrzcie na to - Piotr wskazał na ekran, gdzie pojawiła się animacja
przedstawiająca mężczyznę i kobietę w niedwuznacznej sytuacji. - Albo lepiej nie
- wyłączył szybko program ku wielkiemu niezadowoleniu pozostałych.
- Nieważne. Chodziło mi o to, żeby połączyć się z internetem nie na zasadzie
użytkownika tylko zarządcy z nieograniczonymi uprawnieniami.
- A niby jak chcesz zdobyć te uprawnienia? - spytał Ivan. - Przecież one nie
leżą ot tak sobie na ulicy.
- Wpuściłem już do sieci taki mały programik - wyjął czteropak płyt CD i położył
na stole - który otwiera wszystkie zamki. Wszędzie wejdzie.
- Skąd go masz?
- Kupiłem za grosze u jednego Hackera.
- Dlaczego tytułujesz go z wielkiej litery? - spytał Gelek.
- Bo to nie jest jakiś tam byle hacker, tylko naprawdę Ktoś, przez duże "K".
Poza tym był duży.
- No dobra. I co dalej? - chciał wiedzieć Ivan.
- Dalej wejdziemy do internetu i przejmiemy wszystkie ważniejsze procesy.
Pozostawimy stare wejścia dla administratorów, żeby się nie zorientowali, ale z
pewnymi ograniczeniami, żeby nie mogli nas wywalić. A kiedy już będziemy mieli
pod kontrolą najważniejsze serwery, ogłosimy swoje panowanie nad światem - tu
zaśmiał się szaleńczo, a jego śmiech odbił się wielokrotnym echem po całej
kamienicy i wzniósł ponad miasto.
- A kiedy wszyscy będą już od nas uzależnieni - kontynuował Piotr - wtedy...
- Co wtedy?
- Jeszcze nie wiem - Piotr wzruszył ramionami. - Coś się wymyśli. Może zrzeszymy
wszystkie państwa w jedno i będziemy nim władać.
- Albo kupimy cały browar na własność - podniecił się Andy.
- I taki zajebisty rower - podchwycił Gelek.
- I zagramy ze szpitalem w Opposinga.
- Władcy absolutni nie zajmują się takimi banałami.
Zapanowało pełne konsternacji milczenie. Czym więc się zajmują władcy absolutni?
Tylko rządzą? Rozkazują? Wyrzucają z Matrixa opornych? A co z przyjemnościami?
- Nie mają na nie czasu - wyjaśnił Piotr jakby czytając im w myślach. -
Panowanie nad światem to bardzo ciężka praca. Wymaga dużej odpowiedzialności i
poświęcenia.
- Po co w takim razie wszyscy się do tego pchają?
- Dla pieniędzy.
- Pieniądze szczęścia nie dają.
- Same w sobie nie. Ale można za nie szczęście kupić. Dzisiaj wszystko można
kupić. Patrzcie, jaki fajny monitor kupiłem.
- Ale stój, stój. Nie lepiej byłoby od razu zgarnąć te pieniądze bez panowania
nad światem? Mielibyśmy więcej czasu na popykanie w Opposinga.
- Jesteś pewien, że to się uda? - Andy'ego znowu naszły wątpliwości. Przecież
już tyle razy próbowali i nic z tego nie wychodziło. Skąd więc pewność, że tym
razem się uda? Tylko dlatego, że Piotr kupił nowy monitor? To jeszcze nic nie
znaczyło.
- Nie. Ale co nam szkodzi spróbować? W najgorszym wypadku Andy znowu napisze
jakieś bzdetne opowiadanko. A w najlepszym będzie mógł je wydać i zmusić ludzi
do czytania go.
Hmm... - zastanowił się Andy. To nie byłoby takie głupie. Tak czy inaczej
wyszedłby na swoje.
Piotr podszedł chwiejnym krokiem (wypite piwo nie pozostało bez wpływu na jego
organizm) do komputera i wklepał coś na klawiaturze. Po chwili na ekranie
pojawiło się kilka niezwykle kolorowych rybek w akwarium. Wyglądały jak żywe.
- Tu będzie nasze centrum sterowania i sprawowania władzy. Poczyniłem już pewne
przygotowania w tym celu i zainstalowałem najnowszego Explorera z pluginami do
Virtual Reality i sterowania mentalnego.
- Ale stój, stój - przyhamował go Ivan. - Przecież to bez sensu. Chcesz być
najważniejszym człowiekiem na świecie i siedzieć w takiej dziurze?
- I o to chodzi. Nikt się nie domyśli. To będzie rewelacja. Czy pomyślałbyś, że
ktoś rządzi światem z piwnicy?
- Czytałem kiedyś takie opowiadanie Andy'ego...
- Aleś ty naiwny - przerwał mu Piotr. - Nie można wierzyć we wszystko, co Andy
napisze. W ogóle nie powinieneś mu wierzyć. Przecież on cały czas coś zmyśla,
żyje w świecie fantazji. Nawet jego praca dyplomowa zalatuje fantastyką.
- O, wypraszam to sobie - zaoponował Andy. - Jestem tak samo realny jak wy.
Ivan wyglądał na załamanego. Wszystkie fundamenty jego świata i rzeczywistości
właśnie obróciły się w gruzy. Wszystko, w co wierzył, runęło. Pozostała pustka.
Poczucie beznadziejności. Nic nie miało już sensu. Ivan sięgnął do kieszeni po
pistolet i wyjął... telefon komórkowy. Wybrał numer.
- Cześć... Tak, to ja... Właśnie odkryłem straszną prawdę... Nie, nie wrócę na
kolację... Nie wiem, może nigdy... Żegnaj... (...) Dobrze, kupię ziemniaki
Ivan schował komórkę i postawił na stole kolejne butelki piwa.
- To już ostatnie - powiedział grobowym głosem.
Wszyscy uczcili tą wiadomość minetą... minutą ciszy. A potem sięgnęli po
butelki.
- To kiedy zaczynamy? - spytał Gelek po dłuższej chwili milczenia.
- Im szybciej tym lepiej. To chyba jasne - odparł Piotr. - A biorąc pod uwagę
zaistniałe możliwości, najlepiej teraz. Przy okazji wypróbujemy nowego
Explorera.
- A jeśli się zawiesi lub wykona niedozwoloną operację?
- Wtedy przejdziemy do historii. To znaczy nie przejdziemy, bo nie zdążymy.
- No to ja tak nie chcę - jęknął Andy.
- Kurde - zirytował się Piotr. - Przepraszam za słowo, ale kurde. Człowiek się
stara...
- ...kosi pieniądz - wtrącił Ivan.
- ...ma jaguara... - dodał Gelek.
- ...a tu taka niewdzięczność. Stwarzam ci życiową szansę, a ty nie chcesz
podjąć ryzyka. Skąd ty się właściwie wziąłeś?
- Mama mnie urodziła.
- Mogłem się domyślić, że cię nie ściągnięto z internetu.
- A ciebie ściągnięto?
- Mnie przyniósł bocian.
- No co ty? Wierzysz w bociany? - zdziwił się Gelek.
- Pewnie. Sam widziałem jednego. Latem na wsi jest ich pełno.
- Dobra, co z tym internetem? - zniecierpliwił się Ivan zerkając do pustej
butelki.
Piotr jeszcze raz użył pilota. Odsunęła się kolejna ściana ukazując cztery
olbrzymie fotele zaopatrzone w skomplikowaną aparaturę elektroniczną. Wyglądały
raczej jak kapsuły jakiegoś statku kosmicznego albo teleportery. W pewnym sensie
były to teleportery, tylko służyły do przenoszenia w cyberprzestrzeń.
Podeszli bliżej. Piotr pokazał im, jak założyć kombinezony i jak włączyć
urządzenia. Trochę więcej czasu zajęło mu przy Ivanie, gdyż ten oczywiście
zaczął dłubać przy kabelkach. Oczy błyszczały mu jak u małego dziecka.
Kiedy już Piotrowi udało się oderwać Ivana od jego ciekawskich działań mających
zdecydowanie destrukcyjny wpływ na sprzęt, wszyscy usadowili się wygodnie i
zasunęli przyłbice na oczy. Piotr po raz ostatni użył pilota...
Na początku była ciemność przetykana gdzieniegdzie białymi nitkami połączeń
między różnokolorowymi kropkami terminali. Czuli się trochę zagubieni, w nowym
otoczeniu, w nowych ciałach...
- Ale wyglądasz - parsknął na widok Ivana Andy.
Istotnie, Ivan miał w cyberprzestrzeni całkiem inną postać, niż ta, do jakiej
byli przyzwyczajeni w realnym świecie. Dokładniej był Różową Panterą, chudą ja
cienki patyk i bez przerwy kręcącą ogonem. Także pozostali mieli odmienne
oblicza. Piotr wcielił się w Batmana, Gelek zaś był gostkiem na jednokołowym
rowerze.
- A to co za laska? - spytał Gelek.
- Gdzie? - rozejrzał się Andy.
- No ty. Spójrz tylko na siebie.
Andy popatrzył na swoje ciało. A raczej ciało nagiej, dobrze zbudowanej,
dwudziestoletniej nimfomanki, w którym aktualnie się znajdował.
W Senniku Egipskim jest napisane: "Ciało nimfomanki mieć - uważaj na kolegów i
nigdy nie odwracaj się do nich tyłem".
- Teraz właściwy człowiek na właściwym miejscu - skomentował Piotr. - Ale nie
zazdroszczę ci, człowieku. Wiesz, co powiedział kiedyś Woody Allen?
- Słyszałem. Że nie chciałby być kobietą, bo by się zamacał na śmierć.
- Coś w tym rodzaju - przytaknął Piotr.
- No to co ja mam zrobić? Przecież nie wybierałem tego ciała celowo. Masz może
jakiś moduł z ubraniami? Przykryję się choć trochę. Bo faktycznie zapomnę się i
zacznę się macać - spojrzał jeszcze raz na siebie. - A muszę przyznać, że mam
całkiem niezłe piersi.
- Chciałeś powiedzieć: cycki - poprawił Ivan. - Nie powinieneś używać takich
słów jak "piersi".
- Dlaczego?
- Nie wypada.
Piotr wybrał z podręcznego menu jakiś mały programik i uruchomił go, po czym
przesłał Andy'emu. Chwilę późnej ten był już ubrany w jeansy dobrze opinające
jego (jej?) figurę i jasnofioletową bluzkę.
- Cholera - mruknął - czuję się jak transwestyta.
- Dobra, nie marudź. Ciesz się, że nie jesteś gościem z filiżanką kawy na
głowie. Poza tym taka laska może nam się przydać. Może trzeba będzie kogoś
uwieźć.
- Jeśli myślisz, że będę...
- Może nie będziesz. Zobaczymy. Ale teraz musimy lecieć.
Ruszyli przed siebie. Nie wiedzieli, czy spadają, czy też lecą w górę.
Grawitacja jak i inne prawa fizyki tutaj nie istniały. Przez jakiś czas lecieli
w milczeniu. Piotr rozglądał się na boki w poszukiwaniu czegoś, o czym wiedział
tylko on.
- Jest tam! - krzyknął nagle wskazując jeden z kolorowych punkcików. Nikt nie
wiedział, co to jest to coś, co było tam i po czym on poznał, że to jest właśnie
to, czego szukał.
Podlecieli bliżej. Punkcik stawał się coraz większy aż w końcu okazał się wielką
kulą, która pulsowała białym, łagodnym światłem.
Oblecieli kulę dookoła, ale nigdzie nie znaleźli wejścia do środka. O ile
Piotrowi chodziło o wejście. Ale najwidoczniej tak, gdyż ten dokładnie
obejrzawszy kulę z bliska dotknął jej w jakimś miejscu i został dosłownie
wessany do środka.
- No i co teraz robimy? - spytał Gelek. - Jakieś rozsądne propozycje?
- Owszem. Idziemy za nim - odparł Ivan, po czym wykonał te same czynności co
Piotr i również zniknął w kuli.
Gelek z Andy'm spojrzeli na siebie i wzruszywszy ramionami podążyli za
pozostałymi.
Znajdowali się z olbrzymiej sali, o wiele większej, niżby to wynikało z
zewnętrznych rozmiarów kuli. Ale w cyberprzestrzeni wszystko było możliwe, więc
nie dziwili się dłużej, niż to było określone normami użytkowników internetu.
- Czego szukamy i gdzie my właściwie jesteśmy? - chciał wiedzieć Andy.
- To chyba jasne, że jesteśmy na uniwersyteckim serwerze. Wystarczy tylko
spojrzeć na adres - Piotr wskazał palcem różowawy, niemal przezroczysty napis
unoszący się nad ich głowami. - A czego szukamy? Bibliotek systemowych. Muszę
pozmieniać kilka rzeczy.
- Chyba nie sądzisz, że to będą po prostu drzwi w korytarzu z tabliczką:
Biblioteka Systemowa?
- Oczywiście że nie. Wejście jest dobrze ukryte. Ale chyba pamiętacie o małym
drobiazgu, który zapuściłem do sieci? On już na pewno znalazł to wejście, teraz
my musimy znaleźć ten drobiazg.
Piotr uruchomił skaner i przed nimi pojawiła się półprzezroczysta mapa bieżącej
lokalizacji. Daleko przed nimi pulsowała czerwona kropka. Ruszyli w jej
kierunku.
- Stop! Dokąd to? - rozległ się donośny głos. Zdawał się pochodzić jednocześnie
zewsząd i znikąd. Bezcelowe więc było rozglądanie się w poszukiwaniu jego
właściciela. Przyjaciele doszli jednak do tego dopiero po kilku minutach. W
międzyczasie Piotr dyskretnie zdezaktywował monitor. O swój mały program był
spokojny. Bez aktywnego monitora pluskwa była nie do wykrycia, tak w każdym
razie zapewniał tamten hacker.
W końcu głos się zniecierpliwił.
- No więc? Doczekam się odpowiedzi?
- Eee... My tylko tak... Na spacer - wyjąkała w końcu przestraszona nimfomanka.
- Kto to jest? - Piotr spojrzał pytająco na Gelka, ten popatrzył na Ivana, ten
zaś z powrotem na Piotra.
- Nie mam zielonego pojęcia. Może to Wielki Brat - zasugerował. Gelek
przytakująco pokiwał głową.
- No to musi być bardzo wielki - mruknął Piotr ironicznie. - Tak wielki, że go
wcale nie widać. A może boi się pokazać?
- Nie boję się - powiedział głos - tylko nie uważam za celowe pokazywanie się
takim nędznym robakom jak wy. Tym bardziej, że jesteście aresztowani.
Przyjaciele zaszumieli cicho.
- Za co? - spytał w końcu Piotr.
- Przebywacie tu nielegalnie. Zostaniecie przetrzymani aż do wyjaśnienia sprawy.
W tej samej chwili wokół nich pojawiły się grube, metalowe ściany, podłoga i
sufit. Ucieczka była więc niemożliwa. Jedynym wyjściem było...
- Jasne, wylogujcie się - zaśmiał się ironicznie głos. - W ten sposób tylko
szybciej was odnajdziemy. A o innych sztuczkach możecie zapomnieć. Strefa jest
chroniona i nie uruchomicie żadnego własnego programu.
Głos ucichł. Zostali sami. Piotr oczywiście zaczął od uruchamiania wszystkich
pomocniczych programów ofensywnych, ale bez skutku. Jak mówił Wielki Brat,
strefa była chroniona. I to dobrze chroniona.
Gelek podjechał na swoim jednokołowym rowerku do ścian i zaczął je po kolei
badać. Również i jego działanie nie przyniosło żadnego pozytywnego efektu.
Nikt nie próbował się wylogowywać. Dopóki nie łączyli się z realnym światem,
dopóty byli bezpieczni. Przy najmniejszej próbie od razu zostaliby namierzeni. A
tak, jak na razie, miejsce ich zalogowania było nieznane. To dawało im szansę
jakoś z tego wybrnąć. Niewielką, ale zawsze. Nie chcieli jej zaprzepaścić.
- Ta cycata pójdzie ze mną - znów usłyszeli władczy głos Wielkiego Brata.
Kawałek ściany odsunął się ukazując czarną pustkę.
Andy przerażonym wzrokiem spojrzał na kolegów.
- Oj nie chcę, oj nie chcę, oj nie chcę, oj... - jęknął. - On myśli, że jestem
kobietą. A co będzie, jeśli on zechce... no wiecie.
- Ona nigdzie nie pójdzie! - krzyknął Piotr. - Jesteśmy drużyną. Albo wszyscy
albo nikt. Poza tym ona nie jest kobietą.
- Nie podskakuj, fifraku jeden, bo dostaniesz do celi wielkiego murzyna. Chcesz
tego?
- Eee... Nie bardzo.
W Senniku Egipskim jest napisane: "Murzyna do celi dostać - przez długi czas nie
będziesz mógł usiąść".
- Więc niech cycata się pospieszy - ponaglił Wielki Brat.
Andy pożegnał się z kolegami, jakby już nigdy więcej mieli się nie zobaczyć i
odetchnąwszy głęboko wyszedł z celi.
- I co teraz? - spytał Ivan, kiedy drzwi za Andy'm się zamknęły.
- No cóż. Szkoda go. Był fajnym kolegą.
- Musimy się stąd wydostać - przypomniał Gelek.- Macie jakiś pomysł?
Czas płynął bardzo powoli, dłużył się niemiłosiernie. Zniechęcona drużyna już
dawno zaprzestała prób wydostania się z celi. No, może poza Piotrem, który coś
tam sobie dłubał na podręcznej konsoli. Co chwila cicho klął pod nosem, jednak
się nie poddawał.
Różowa Pantera usiadła pod ścianą i tępym wzrokiem patrzyła przed siebie. Ivan
nie miał żadnych pomysłów, wolał więc po prostu poczekać na rozwój sytuacji.
Wiedział, że musi się w końcu jakoś rozwinąć. Tak jest przecież w każdym
opowiadaniu, nie mówiąc już o filmach. Chciał być przygotowany na ten moment
psychicznie, co najłatwiej było zrealizować poprzez medytacje.
Gelek natomiast zaczął jeździć na swoim jednokołowym rowerku dookoła celi.
- No co? Nosi mnie - warknął do robiącego zdziwioną minę Ivana. - Wczoraj błędy
w Post-scripcie a teraz to...
Ivan wzruszył tylko ramionami, ale nic nie powiedział. Wiedział, że będącego w
takim stanie Gelka lepiej już nie drażnić. Cela była na to zbyt mała.
- To wszystko twoja wina - Gelek zwrócił się do Piotra wskazując na
oskarżycielsko palcem. To był twój pomysł, ty nas w to wciągnąłeś. Andy miał
rację, że ci nie ufał. A teraz trafił pewnie do haremu Wielkiego Brata i nie
wiadomo, co z nim zrobią. A jeśli... - zamilkł.
Batman uniósłszy głowę znad swojej konsoli wpatrywał się w Gelka przenikliwie.
- Pragnę ci przypomnieć - odparł w końcu, a głos miał opanowany, wręcz zimny -
że do niczego cię nie namawiałem. Jesteś tu, ponieważ sam, z własnej woli
chciałeś wziąć udział w tej akcji.
- Chciałem wziąć udział w udanej akcji, a nie pakować się w szambo już na samym
początku. Ładna mi, kurde, akcja. Kurde, kurde, kurde!
- Znałeś ryzyko, więc się zamknij i nie stwarzaj niepotrzebnych problemów,
dobra?
- Bo co?
Batman spojrzał na niego jeszcze zimniejszym wzrokiem. W celi zrobiło się
chłodniej. Gelek zamilkł i powrócił do przerwanej czynności jaką było jeżdżenie
na jednokołowym rowerku.
Szedł wąskim korytarzem, który wydawał się nie mieć końca, ale za to wiele
zakrętów. Andy po jakimś czasie zaczął odnosić wrażenie, że kręci się w kółko,
jednak nie mógł tego sprawdzić, gdyż korytarz wszędzie był identyczny, jakby
renderowany jakimś prymitywnym programem. I ani razu nie natrafił na
jakiekolwiek rozwidlenie. Żeby chociaż jakieś małe drzwi dokądkolwiek. Nic. Nie
dało się nawet zostawić żadnych śladów, które mogłyby pomóc Andy'emu w
nawigacji. Także Wielki Brat nie był skory do pomocy. Nie odezwał się ani
słowem, odkąd Andy opuścił celę.
- Jeśli twoim zamiarem było wykończenie mnie psychicznie, to ci się udało! -
krzyknął w przestrzeń, po czym usiadł na podłodze. - Nie ruszam się stąd i mam
gdzieś twoje groźby!
Był zmęczony. Nie działało żadne z udogodnień, jakie Andy miał w zestawie
podręcznych funkcji. Nie mógł więc lecieć, a kilkugodzinne chodzenie, mimo iż
tylko wirtualne, wyczerpało go w końcu.
Może powinienem się rozpłakać, pomyślał. W końcu jakby nie było, jestem teraz
kobietą. Ciekawe tylko, czy na Wielkiego Brata działają kobiece łzy. Do płaczu
jednak nie doszło, a głos uparcie milczał mimo nawoływań Andy'ego i przekleństw
rzucanych pod jego adresem.
- Obraziłeś się, czy co? - spytał Andy w końcu. Raczej nie sądził, żeby Wielki
Brat się obraził. Już prędzej milczał z czystej złośliwości, żeby tylko dobić
Andy'ego jeszcze bardziej.
- A może po prostu stchórzyłeś? - zawołał Andy prowokująco. To działało w 99%
przypadków.
Tym razem jednak trafił na ten 1% będący ponad takie prymitywne prowokacje.
Drzwi, w których wcześniej znikł Andy, otworzyły się nagle i stanęło w nich coś
małego i niebieskiego. Gelek z wrażenia stracił równowagę i przewrócił się na
Różową Panterę. Batman patrzył na przybysza oniemiały.
- Cześć chłopaki! - krzyknął niebieski. - Co tu porabiacie?
Batman pierwszy odzyskał głos. Podczas kiedy Gelek złaził z Ivana wysłuchując
jego wściekłych przekleństw, Batman podszedł do małego przybysza.
- Siedzimy oczywiście. A ty? Kim ty właściwie jesteś?
- No jak to kim? - obruszył się niebieski. - Nie poznajecie mnie? Jestem Czopcio
Smurf!
- Czopas! - krzyknęli wszyscy na raz i rzucili się uściskać kumpla. Spod masy
ciał wydobyło się ciche rzężenie.
- Udusicie mnie - jęknął Czopas. - Nie widzicie, że jestem bardzo malutkim
stworzonkiem?
Drużyna niechętnie zeszła z niego.
- Nie widziałeś gdzieś po drodze Andy'ego? - spytał Piotrek.
- A jak on wygląda?
- Eee... Trochę jak zajebiście seksowna laska z takimi... - Batman pokazał
dłońmi jak dużymi...
- Nie wiedziałem, że on jest transwestytą.
- Nie jest. Po prostu tak mu się trafiło.
- Nie widziałem go. Jesteście pierwszymi osobami na pustyni, jakie tu spotykam.
- Na pustyni? - krzyknęli znowu wszyscy na raz i wybiegli z celi.
Znajdowali się na skąpanej w jasnym słońcu pustyni pełnej wydm i... wydm. Piasek
aż po horyzont. Ani jednej palmy, ani jednej oazy. Ani kawałka Wielkiego Brata z
uprowadzonym Andy'm. Za nimi stała stara, drewniana chata, którą właśnie
opuścili. Chwilę potem zachwiała się i zamieniła w stertę spróchniałych desek.
- Cholera - mruknął Gelek. - To teraz możemy go szukać do końca świata.
- Kogo? - spytał Czopcio Smurf.
- Andy'ego - odparł Piotrek i opowiedział mu historię porwania Andy'ego
pomijając szczegóły związane z celem ich pobytu w cyberprzestrzeni.
- O cholera - powtórzył po Gelku Czopas. - Faktycznie przerąbane. No i co teraz
zrobimy? Nawet nie możemy użyć żadnych własnych programów. Strefa jest
chroniona. Ma zabezpieczenia lepszejsze niż Lex. Dopóki się stąd nie
wydostaniemy, możemy zapomnieć o jakichkolwiek udogodnieniach.
- To by wszystko tłumaczyło - mruknął Piotr do siebie, po czym dodał głośniej -
w takim razie im szybciej rozpoczniemy poszukiwania, tym szybciej go znajdziemy.
Ruszajmy więc.
Siedział w wąskim korytarzu oparty o ścianę. Nie wiedział, jak długo, dawno już
stracił poczucie czasu. Zresztą w cyberprzestrzeni czas jest pojęciem względnym.
Podobnie zresztą jak wiele innych rzeczy. Ale zwłaszcza czas. Dziadek Einstein
musiał chyba przewidywać powstanie komputerów i internetu głosząc swoje teorie.
Czekał. Na co? Na śmierć, na wybawienie, na kolejny odcinek "Zbuntowanego
Anioła", na cokolwiek. Tym razem cokolwiek pojawiło się w postaci sporych
rozmiarów człowieka z długą siwą brodą, odzianego w czerwony kubraczek i tegoż
samego koloru czapkę. Kogoś Andy'emu przypominał. Tylko kogo? To chyba nie był
Wielki Brat?
- Dzień dobry, młoda damo - człowiek ukłonił się nisko, aż mu coś strzeliło w
kręgosłupie lub gdzieś w okolicach. Przytrzymał okulary, które o mało co mu nie
spadły.
- Dzień dobry, Etimark - ucieszył się Andy, którego nie zmyliło przebranie.
- Skąd wiesz, kim jestem? - zdziwił się Etimark, któremu się wydawało, że nawet
rodzony brat nie jest w stanie go rozpoznać. - Ja cię nie znam.
Andy wstał i podszedł bliżej. Etimark wydawał się być jakiś inny niż zwykle.
Jakby mniej pewny siebie. A może to szerokość a raczej wąskość korytarzy tak go
przytłaczały?
- Znasz mnie, znasz. Przecież to ja, Andy. Tak trudno mnie rozpoznać?
- Hmm... Niech się zastanowię. No tak, ogoliłeś brodę i zapuściłeś włosy.
- Dżizus Krajst - jęknął Andy. - Jestem teraz kobietą. Nie widać?
- Ooo... Nie wiedziałem, że przeszedłeś operację zmiany płci. Kiedy?
Andy'emu opadły ręce. Dosłownie. Nadgarstkiem lewej boleśnie uderzył o ścianę.
Czasami brakowało mu sił do tego gościa. Ale z drugiej strony często bywał taki
zabawny. Tylko powoli oswajał się z nowinkami technicznymi.
- Jesteśmy w internecie. Tu możesz być kim chcesz. Rozumiesz?
- Aha - Etimark chyba zrozumiał. - Ale czekaj... Nie wiedziałem, że masz takie
skłonności do... Ale muszę przyznać, że biust... eee... to jest gust masz
niezły. No cóż, tu możesz do woli pofolgować swoim fantazjom.
- Daj spokój. Ciało dostałem przypadkiem, nie miałem wyboru. Myślisz, że to tak
wygodnie się chodzi, gdy cały czas coś ci sterczy pod brodą? Chociaż... - Andy
zamyślił się. - Wiesz... To nawet ciekawe uczucie, gdy nic ci nie przeszkadza
między nogami.
- Chyba nie chciałbym spróbować. Dobrze mi być tym, kim jestem.
- A właśnie. Kim jesteś?
Tym razem to Etimarkowi opadły ręce. Nadgarstkiem lewej boleśnie uderzył o
ścianę.
- Wstydziłbyś się nie wiedzieć. Oczywiście że Świętym Mickym. Takim, co roznosi
prezenty na gwiazdkę.
- A masz coś dla mnie? - ożywił się Andy.
- A zasłużyłeś?
- Pewnie! Od dwóch dni nie straszyłem kota. Słucham starszych... jeśli mają coś
interesującego do powiedzenia. No i w końcu zabrałem się za pisanie tego
opowiadania, na które wszyscy czekają.
Micky podrapał się po głowie i poprawił przesuniętą perukę. Przez chwilę patrzył
gdzieś przed siebie, jakby się nad czymś zastanawiał.
- No dobra. Niech ci będzie. Zobaczmy, co my tu mamy - rozchylił worek.
Przed dłuższy czas grzebał w nim mrucząc pod nosem jakieś niezrozumiałe dla
Andy'ego słowa. Może to były zaklęcia, może słowa jakiejś piosenki... Nieważne.
Co chwilę wyjmował przedmioty o nieznanym Andy'emu przeznaczeniu po czym wrzucał
je z powrotem w czeluście wora. Większość z tego wyglądało jak nic nie warty
złom, jakieś poprzepalane żarówki, pudełka różnej wielkości z tajemniczymi
zawartościami, stare karty rozszerzeń, zużyte naklejki, telefon komórkowy. W
końcu znalazł i wręczył Andy'emu zużytą baterię (nazwa firmy zastrzeżona) do
latarki.
- Ma wielką moc i jeszcze więcej energii - powiedział natchnionym głosem niczym
Yoda z Gwiezdnych Wojen. - Strzeż jej dniem i nocą. A kiedy nadejdzie właściwy
moment, sama odkryje przed tobą swoje tajemnice.
- To zupełnie jak moja była dziewczyna - mruknął Andy pod nosem oglądając
podarek. - Dzięki. To będzie mój talizman, który tą ręką schowam do tej kieszeni
- po czym schował baterię do kieszeni.
Stali przez chwilę w milczeniu. W końcu Etimark westchnął i zarzucił worek na
plecy.
- Na mnie już czas. Jak to mówią: Komu w drogę, temu bilet na autobus.
- Kto tak mówi?
- A... Ludzie gadają, co im ślina na język przyniesie.
- A przy okazji. Nie widziałeś gdzieś paru gości pod wodzą Batmana?
- Co, znowu się bawicie w zdobywanie władzy nad światem?
- No, tak jakby - Andy wzruszył ramionami.
- Nie widziałem ich. Ale to nic nie znaczy. Tu jest dużo miejsca, żeby się
schować. Poza tym niedawno wszedłem.
- NIEDAWNO? Znaczy się gdzieś niedaleko jest wejście?
- To zależy. Dla jednego wejście, dla innego wyjście - stwierdził filozoficznie
Etimark. - Szukajcie a znajdziecie. Czołem panowie Szlachta... Eee... -
zreflektował się zauważywszy, że tu jest tylko jedna kobieta. - To znaczy bywaj
zdrów.
- No cześć - szybko odpowiedział Andy i pobiegł przed siebie.
- Hej Andy! Jak zmienić rozdzielczość? Wszystko widzę jak przez sitko.
- Spróbuj pogrzebać we właściwościach wyświetlania - rzucił Andy przez ramię, bo
był już dosyć daleko.
Pustynia wydawała się nie mieć końca. Wszędzie, jak okiem sięgnąć, był tylko
żółty piach. I o ile korytarz, którym szedł Andy, wszędzie był taki sam, o tyle
na pustyni trudno było znaleźć jakiś powtarzający się element.
- Może tu nie ma tekstury - zasugerował Ivan, który trafnie odczytał myśli
Piotra. - Wygląda na to, że piasek jest renderowany w czasie rzeczywistym. I to
piasek doskonałej jakości - pochylił się, żeby wziąć garść piachu, który
następnie przesypał między palcami. - Profesjonalna robota. Przydałby mi się
taki plugin.
Gelek cały czas kręcił się wokół nich na swoim rowerku, wyglądał raczej jak
cyrkowiec zabawiający publiczność. Można by mu jeszcze dać piły łańcuchowe do
żonglowania, pomyślał Czopcio Smurf.
Świeciło jasne słońce, jednak nie było upalnie, ani nawet gorąco. Dmuchał lekki,
chłodny wietrzyk, jakby prosto znad morza. Istotnie, czuli się raczej, jakby
spacerowali wieczorem po plaży. Tak, cyberprzestrzeń dawała wiele możliwości dla
twórczych umysłów.
- Powiedz mi, Czopas, co robiłeś na tej pustyni - zainteresował się Batman. - O
ile się orientuję, nie jest to twój sposób na spędzanie wolnego czasu.
- Masz rację, nie jest. Szukałem potrzebnych materiałów, które znajdują się na
tym serwerze. A że akurat dzisiaj jest tu pustynia... - Smurf wzruszył
ramionami. - Jutro tu może być arena w starożytnym Rzymie, albo tropikalna
dżungla.
- Nie uważasz, że to nadzwyczaj szczęśliwy zbieg okoliczności, że nas znalazłeś?
- w głosie Piotra zabrzmiała nutka podejrzliwości. Nie potrzeba było
specjalisty, żeby ją wyczuć. Czopas nie miał z tym najmniejszych problemów.
- Czy o coś mnie oskarżasz? - spytał zimno. Wydawało się, że za chwilę to małe,
niebieskie stworzonko urośnie do olbrzymich rozmiarów i powoli wdepcze Batmana w
piach.
- Ależ skąd. Zastanawiam się tylko, o co tu chodzi. No bo patrz: niemal od razu
po wejściu na serwer zostajemy schwytani i uwięzieni, Wielki Brat uprowadza
Andy'ego i tyle ich widzimy. Potem jakby nigdy nic zjawiasz się ty i nas
uwalniasz. Nikt się do ciebie nie przyczepił, a na pewno administrator,
kimkolwiek on jest, zauważył już twoją obecność.
- Ja nie przebywam tu nielegalnie, mam zezwolenie i własne konto.
- No i skąd się wzięła ta pustynia? O ile wiem, zmiana scenerii nie jest byle
pierdnięciem. Nawet posiadając gotowy zestaw tekstur i procedur obsługi zdarzeń,
trzeba się zdrowo nakombinować z synchronizacją i dostosowaniem użytkowników. A
tutaj widzę robotę pierwszej klasy.
- Ale co to ma ze mną wspólnego? Nie znam się na tym, to nie moja dziedzina.
Kiedy tu przybyłem, pustynia już była.
- I nie zauważyłeś niczego niezwykłego? Żadnego migotania, fatamorgany?
Czegokolwiek?
Czopcio Smurf zastanowił się.
- Nie - odparł w końcu niepewnie. - Chyba nie. Nie jestem grafikiem. Nie wiem,
na co zwracać uwagę. Chociaż... Nie wiem, czy to ma znaczenie. Bywam tu czasami
i zazwyczaj jest tu więcej ludzi. Co prawda nie aż tyle, co na
najpopularniejszych serwerach, ale zawsze kogoś się spotkało. Dzisiaj jesteście
jedynymi osobami, które tutaj widziałem. Ale to nic nie znaczy, bo może po
prostu jest mały ruch. W końcu w realu jest noc i ludzie raczej śpią.
- Taaa... - zamyślił się Piotr. - Może masz rację. A może to jest właśnie to.
- Co?
- Maskowanie użytkowników. Są niewidoczni dla innych. Wiecie, ileś tam warstw i
widzą się tylko ci, którzy są na tej samej warstwie. Coś jak inny wymiar. Może
Andy jest gdzieś tutaj, nawet tuż obok, tylko na innej płaszczyźnie.
W Senniku Egipskim jest napisane: "Warstw wiele jest - właściwej szukać możesz
do końca życia".
- To dlaczego ja was widzę? - spytał Czopcio.
- Bo trafiłeś na naszą warstwę. I to właśnie mi się nie podoba. Akurat ty
trafiłeś akurat do nas. Jak dla mnie to trochę duży zbieg okoliczności.
- Jasne - parsknął sarkastycznie Czopas. - Jestem w konszachtach z Wielkim
Bratem i trafiłem na waszą warstwę z własnej woli, prawda?
Batman wzruszył ramionami. Przypuszczenia przypuszczeniami, ale nigdy nikogo nie
oskarżał, jeśli nie miał niezbitych dowodów. Teraz nie miał, więc poprzestał na
wzruszeniu ramion.
A teoria warstw, o ile była najbardziej prawdopodobna, o tyle niezbyt
optymistyczna. Nie wiedział, ile jest tych warstw, na której znajduje się Andy
i, co najważniejsze, jak się poruszać pomiędzy warstwami. Żaden z jego programów
wspomagających nie działał. Piotr domyślał się, że gdzieś muszą znajdować się
teleporty międzywarstwowe. Problem w tym, jak je rozpoznać.
Niewiedza jest czasami taka praktyczna, pomyślał patrząc na towarzyszy. Nie
przejmować się problemami nie mając o nich pojęcia. Wierzyli w niego, darzyli
zaufaniem. Czuł się za nich odpowiedzialny niczym ojciec za swoje dzieci, w
końcu to on ich w to wciągnął. Taaa... Odpowiedzialność to duży ciężar. Czy
będzie w stanie go udźwignąć?
Nagle kręcący się wokół Gelek krzyknął. Wszyscy jak na komendę odwrócili się w
jego stronę. Kilka metrów dalej jednokołowy rowerzysta w szybkim tempie zapadał
się w grząskim piasku, który sięgał mu już do pasa. Przerażonym wzrokiem patrzył
na kolegów. Nigdy jeszcze nie znalazł się w takiej sytuacji, pierwszy raz
spoglądał śmierci w oczy. Nie było to przyjemne uczucie.
- Nie ruszaj się! - krzyknął Batman biegnąc w jego stronę.
- Nie ruszam się! - odkrzyknął Gelek. Piasek sięgał mu już do ramion. -
Szybciej!
- Złapcie mnie za nogi! - wrzasnął Batman do pozostałych kładąc się na brzuchu.
Wyciągnął rękę do Gelka, ale ten chybił o centymetry. Musnął Batmana koniuszkami
palców. Drugiej szansy już nie miał. Zamknął oczy i po chwili już go nie było.
- Cholera - zaklął Piotr pod nosem uderzając pięścią o piasek. To już druga
osoba. Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego wciąż tracił przyjaciół? Same
nieszczęścia. - Idziemy za nim - zakomenderował.
Podniósł się, chwilę popatrzył w miejsce, w którym zniknął Gelek i wziąwszy
głęboki oddech skoczył na główkę. Piasek szybko go pochłonął. Ivan z Czopasem
popatrzyli na piasek, potem na siebie. Powzięli błyskawiczną decyzję i skoczyli
niemal równocześnie.
- Ała! Ała! Ała! - krzyknął Smurf, kiedy Różowa Pantera spadła mu na głowę. Sam
dopiero co próbował zejść z Batmana, która to czynność przekraczała jego
możliwości.
Wylądowali w budce telefonicznej, w której z natury nie ma zbyt wiele miejsca.
Budki zazwyczaj nie były projektowane jako trzyosobowe. A sam Batman był dosyć
pokaźnych rozmiarów. Gdyby wybierał się do kina, musiałby wykupić dwie
miejscówki. Ale kto by wpuścił Batmana do kina?
Wreszcie udało im się otworzyć drzwi i "wypłynęli" na chodnik. Przez chwilę
podziwiali nowe otoczenie. W końcu Batman jako pierwszy otrząsnął się z wrażenia
(w przenośni) i towarzyszy (dosłownie).
Znajdowali się w wymarłym mieście. A może tylko w opuszczonym. Jakby na to nie
patrzeć, byli tu sami. A poza nimi ani żywej duszy. W ogóle żadnej. Samo miasto
wyglądało na bardzo nowoczesne. Wysokie, oszklone budynki, lśniące okna,
nowiutkie samochody, powietrze krystalicznie czyste, wszystko takie świeże. Ivan
od razu, z racji skrzywienia zawodowego, zaczął badać tekstury.
- Łiii tam - machnął w końcu ręką. - Amatorszczyzna. Chała. Kicz.
- Co masz do tego? - zainteresował się Piotr.
- Sam zobacz. To jest zbyt idealne. Rendering na poziomie podstawówki. Przyjrzyj
się na połączenie elementów. Wyglądają, jakby się w ogóle nie stykały. Przydałby
się mały blurek, może noisik, jakiś gradiencik...
W Senniku Egipskim jest napisane: "Efektów z Photoshopa potrzebować - świat
wokół ciebie nie jest rzeczywisty".
- Nie przesadzaj. Nie każdy jest zawodowcem.
- Ale to bez sensu. Jeśli ktoś zajmuje się grafiką na taką skalę, to mógłby to
chociaż zrobić dobrze. To w końcu nie jest amatorska strona domowa tylko poważny
portal.
Szli środkiem ulicy rozglądając się na boki. Kilka razy zawołali Gelka, ale bez
skutku. Gdyby był gdzieś w pobliżu, na pewno by się odezwał. Smurf biegał wokół
i zaglądał w różne zakamarki. To naprawdę było bardzo niepokojące, że w tak
dużym (na pierwszy rzut oka) mieście nie było nikogo poza nimi.
Piotr natomiast zaczął snuć domysły na temat warstw. Bo to było aż nadto
oczywiste, że przez dziurę w pustyni przenieśli się do innej warstwy. Jego
teoria więc się sprawdzała. Tłumaczyło to też fakt, że Czopas od razu znalazł
się na pustyni i nie widział żadnych anomalii w stworzonym świecie. Znaczyło to,
że zarządca nie zmieniał powłok, tylko stworzył kilka niezależnych warstw.
Problem tkwił w umiejętności poruszania się między warstwami.
Oni nie umieli. To była druga oczywista rzecz. Piotr już jakiś czas temu
domyślił się, że Gelek trafił do innej warstwy. Zastanawiające było to, czy to
był przypadek, czy ktoś kontrolował przejścia. Być może jakaś "pomocna dłoń"
pomogła Gelkowi trafić do innej warstwy. Jakaś "siła wyższa" lub po prostu
Wielki Brat. Piotr niemal cały czas czuł, że są obserwowani, że ktoś się zabawia
ich kosztem. Nie cierpiał tego.
Wielki Brat. To, że ich kontrolował, martwiło go najbardziej. Przez to nie mogli
się wylogować, bo wtedy zostaliby namierzeni i byłby koniec. Nie chciał też
podejmować żadnych ryzykownych kroków bez porozumienia z drużyną. A tej było
jakby coraz mniej. Nie mógł ich narażać. Czy to oznaczało pozostanie w Matrixie
na zawsze? To było niemożliwe. Ciało długo nie wytrzyma bez zaspokojenia
podstawowych potrzeb. Już zaczął odczuwać głód, którego nie mogło zaspokoić
żadne wirtualne jedzenie.
- Hopsa, hopsa, hopsa, hopsa... - zawołała mała dziewczyna przebiegając w
pobliżu.
- Hihihi... - zaśmiała się na widok skamieniałej drużyny. - Wyglądacie jak
rzeźby.
- Skąd się tu wzięłaś? - spytał Piotr odzyskując głos.
- Stamtąd - dziewczynka wskazała palcem za siebie. - A wy?
- A my nie - odpowiedział Piotr zgodnie z prawdą. - Co tu robisz?
- A co to? Przesłuchanie? Nie będę zeznawała bez adwokata.
- Ja jestem adwokatem - powiedział Czopcio Smurf.
- I tak nic wam nie powiem. Cały dzień tak skaczę i już nie mam siły - usiadła
zmęczona na ulicy. - Widzicie, jaka jestem zmęczona?
- Nie widziałaś gdzieś może dobrze obdarzonej laski albo gościa na jednokołowym
rowerze?
Dziewczynka znowu się zaśmiała. Kiedy skończyła, zaśmiała się ponownie.
- A co, zginęli wam? - spytała w końcu. - Może poszli na solo i... wiecie... -
zaśmiała się kolejny raz.
- Jeśli ona zaraz nie przestanie, to chyba oszaleję - mruknął Ivan. Czopas tylko
pokiwał głową.
- To raczej niemożliwe - Piotr pokręcił głową. - To są faceci.
- No to ja tu czegoś nie rozumiem. Przed chwilą mówiłeś coś o jakiejś lasce a
teraz, że to faceci. Czy oni nie są... tego? - dziewczynka machnęła dłonią z
kciukiem przy głowie.
- Nieważne. Zapomnij.
- Już zapomniałam. A o czym?
- Nie powinnaś być teraz w domu? - Piotr zmienił temat. - Rodzice pewnie się
niepokoją. Taka mała dziewczynka nie powinna sama chodzić po pustym mieście.
- Hihihi... Wy myślicie, że ile ja mam lat? Osiem?
Chłopcy pokiwali głowami.
- Hihihi... To się mylicie. Jestem już dorosła. I to tak bardzo, że ojej.
Oceniacie mnie po wyglądzie a powinniście po zachowaniu. A ja jestem bardzo,
bardzo dorosła. I umiem nawet palić papierosy. Zobaczcie, jak ładnie umiem
palić. Prawda, że ładnie? - wypuściła nosem dym, który unosząc się utworzył
najpierw kulę, potem torus, potem delikatnie wulgarne słowo i w końcu się
rozwiał. - Potrafię nawet pół paczki dziennie. Ale teraz nie mam czasu. Muszę
hopsać dalej.
I pobiegła. Jeszcze przez jakiś czas słyszeli jej śmiech, ale wkrótce i on
ucichł. Ivan odetchnął z ulgą.
- Ile dalibyście jej lat tak naprawdę? - spytał.
- Szczerze? Jakieś siedem. Ale nie chciałem robić jej przykrości. Dlatego
przytaknąłem na te osiem lat. Kto ją w ogóle wpuścił do internetu?
Czopcio tylko wzruszył ramionami, ale nic nie powiedział.
Trawa była miękka, jednak upadek do przyjemnych nie należał. Gelek jęknął
wstając i potarł dłonią miejsce, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę. Cóż,
upadek ma swoje prawa i czasami musi boleć.
Gelek spojrzał w górę. Dziura w niebie, która go wypluła, powoli się zasklepiła
i po chwili błękit znów był bez skazy a białe chmurki płynęły po nim radośnie.
Znajdował się na niewielkiej polanie w samym środku (prawdopodobnie) lasu. Wokół
rosły największe drzewa, jakie kiedykolwiek w życiu widział. Do samego nieba.
Wydawały się być tak samo stare jak cały świat i tak samo mądre.
"Widziałyśmy niejedno i wiemy wszystko" - wydawały się szeptać liście.
- No to powiedzcie mi, gdzie jestem i gdzie mam szukać przyjaciół? - spytał
Gelek.
"Jesteś w lesie" - zaszumiał wiatr - "tak wielkim, że tu jest tylko las i nic
więcej. Tu jest tylko las. Przyjaciół znajdziesz wśród ludzi, których lubisz i
cenisz, których rozumiesz i którzy ciebie rozumieją. Nie szukaj ich na siłę.
Prawdziwego przyjaciela poznaje się przez całe lata, w szczęściu i w biedzie.
Nie każdy będzie twoim przyjacielem, chociaż tak będzie ci się wydawało. Ale w
końcu znajdziesz prawdziwych przyjaciół. Bierz przykład z nas" - odezwały się
drzewa. - "Jesteśmy bardzo stare, ale nauczyłyśmy się cierpliwości. I
znalazłyśmy przyjaciół. Wszystkie jesteśmy sobie przyjazne. Nie szukałyśmy
przyjaciół na siłę. Po dwustu latach nauczyłyśmy się odróżniać to, co ważne od
tego, co mało istotne. Ty też się nauczysz."
- Nie mam aż tyle czasu.
"Wobec tego idź przed siebie. Tam znajdziesz odpowiedź" - zaszumiała trawa.
- Dzięki - krzyknął Gelek, wskoczył na swój jednokołowy rowerek i popedałował
prosto przed siebie.
Jechał długo, jednak nadzieja odnalezienia odpowiedzi podtrzymywała go na duchu
i nie dopuszczała do niego zniechęcenia. Wiatr rozwiewał jego włosy i brodę, od
czasu do czasu jakieś niskie gałęzie przejechały go po twarzy, ale nic sobie z
tego nie robił. Wycierał krew i jechał dalej.
W końcu jego oczom ukazała się polanka. Była nieco mniejsza od tej, na której
wylądował, ale za to nie była pusta. Stała na niej chatka. Cała była z piernika.
No, może nie cała. Ściany, okiennice i drzwi były ze śmietankowo-kakaowych
wafelków a dach oblany polewą czekoladową. Komin zrobiony był z tabliczek
czekolady z orzechami.
Gelkowi ślina pociekła po brodzie. Wytarł ją nerwowo rękawem. Coś mu tu jednak
nie pasowało. Czuł jakiś dziwny, irracjonalny lęk. No bo niby czego miałby się
bać? Cóż niezwykłego było w chatce z piernika stojącej w środku lasu? Ale nie
potrafił od siebie odpędzić ogarniającego go chłodu, lęku przed czymś nieznanym.
- Hej! Jest tu kto? - krzyknął niepewnie. - Halo!
Odpowiedziała mu cisza, co go w niewielkim stopniu uspokoiło. Zawsze dobre i to
na początek.
Cichutko podszedł do chatki i zajrzał przez okna. W środku panował półmrok.
Domek wyglądał na opuszczony, w każdym razie Gelek nie dostrzegł żadnego ruchu.
Ostrożnie nacisnął klamkę. Ostrożnie, bo była zrobiona z batonika. Drzwi nie
były zamknięte. Gelek na palcach wszedł od środka.
- Dzień dobry. Jestem Gelek - rzucił w przestrzeń. W przestrzeni jednak nikogo
nie było, o czym przekonała go cisza.
Jak zwykle domek od środka był o wiele większy niż z zewnątrz o czym Gelek już
nie raz zdążył się przekonać i przyzwyczaić. Co prawda przez okienko widział
tylko jedną izbę, teraz jednak się okazało, że na samym parterze znajduje się
kilkoro drzwi do różnych pokoi nie wspominając już o schodach na pięterko, na
które z zewnątrz chatka była oczywiście za niska. To jednak Gelka nie dziwiło.
Najbardziej zastanawiała go cisza, która mimo iż przejmująca, wydawała się być
tylko chwilowa. Niby domek wyglądał na opuszczony, ale jednocześnie miało się
wrażenie, że właściciel wyszedł tylko na chwilę. I że niedługo wróci. I że nie
będzie zadowolony z niespodziewanego gościa. I że stanie się coś złego. Nie
wiedzieć czemu Gelek nagle pomyślał o wielkim piecu, w którym jest bardzo gorąco
i nieprzyjemnie. Myśl ta sprawiła, że zaschło mu w gardle. Jednak zanim znalazł
kuchnię, usłyszał czyjeś kroki. Chwilę później otworzyły się drzwi...
Andy wciąż szedł niekończącym się korytarzem. Był coraz bardziej zniechęcony.
Kilka razy był bliski wylogowania się z systemu. Nie zrobił tego jednak.
Dlaczego? Sam nie wiedział. Może dlatego, że byłby to bardzo idiotyczny koniec.
Przyjaciele nie tego od niego oczekiwali.
A właśnie. Czego w ogóle oczekiwali? Przygody? Dobrej zabawy? Czy był w stanie
im to zapewnić? Na razie chyba nie było aż tak źle. W każdym razie dopóki miał
pomysły.
Jednak chęć ucieczki z tego świata powracała do niego coraz częściej i z coraz
większą siłą.
- Gdzie jest to cholerne wyjście, o którym mówił Etimark? - pytał sam siebie. -
A może ono działa tylko jako wejście?
Już dawno przestał zwracać uwagę na to, że mówi sam do siebie. Zresztą i tak
nikt go nie słyszał. Wielki Brat zrobił go w bambuko. Był pewien, że mógłby
spokojnie zostać z kumplami w celi i nic złego by im się nie stało. Już od
ósmego roku życia nie wierzył w Wielkiego Murzyna, tak samo jak nie wierzył w
Świętego Mikołaja... Chociaż... Sięgnął ręką do kieszeni, żeby sprawdzić, czy
podarek wciąż tam jest. Chyba będzie musiał zweryfikować swoje stanowisko co do
wiary w istnienie Świętego Mikołaja.
Przez chwilę zastanawiał się, czy nie użyć od razu magicznej baterii. Tylko jak
to zrobić? Obejrzał dokładnie ten niewielki przedmiot. Hmm... Bateria niczym nie
różniła się od innych baterii. Może jakieś zaklęcie? Ale jakie zaklęcie służy do
zaktywowania baterii? Andy nie znał żadnych zaklęć. Zrezygnowany schował podarek
z powrotem do kieszeni. Etimark wyraźnie powiedział, że w odpowiedniej chwili
bateria sama okaże swą moc. Może ta chwila jeszcze nie nadeszła? Być może obecna
sytuacja nie była bez wyjścia?
I w tej właśnie chwili Andy zauważył wyjście. Korytarz kończył się nagle
drewnianymi drzwiami.
Andy bez namysłu nacisnął klamkę i wszedł do środka.
W tej właśnie chwili wyczuł czyjąś obec