Andrzej 'Andy' Kidaj W Strefie Dochodziła północ. Całe miasto powoli zapadało w spokojny sen. Nikt z mieszkańców nie przeczuwał tego, co miało się już wkrótce wydarzyć. A może ktoś jednak przeczuwał. Sen tej osoby siłą rzeczy nie mógł być więc spokojny i beztroski. Może nawet osoba ta nie mogła w ogóle zasnąć. Daremnie przewracała się w łóżku z boku na bok bezskutecznie oczekując nadejścia snu. W pomieszczeniu znajdującym się w piwnicach starej kamienicy panowały nieprzeniknione ciemności. Dało się słyszeć tylko trzy niecierpliwe oddechy. Jeden z nich był lekko zachrypnięty. Kiedy zegar na pobliskiej wieży wybił pełną godzinę, jeden z głosów przerwał panującą ciszę: - Czy są już wszyscy? - A skąd mogę wiedzieć? - odpowiedział mu drugi. - Przecież jest ciemno jak u murzyna w... - To było tylko formalne pytanie - przerwał mu pierwszy. - Przecież wiem, że brakuje jeszcze jednej osoby. Zawsze się spóźnia. Nie możemy zacząć bez niego. W tej właśnie chwili usłyszeli coraz głośniejsze "cpykcpykcpykcpyk...". To Gelek wjechał na swym lśnąco-zielonym rumaku do komnaty. Zeskoczył z siodła i oparł rower o ścianę. - Spokojnie - powiedział łagodnie i poklepał wierzchowca po kierownicy. - Od samego rana jest jakiś niespokojny - wyjaśnił Gelek obecnym zdejmując zbroję z polaru. - Pewnie chce mu się baby - stwierdził milczący do tej pory głos. - A ty jak zwykle tylko o jednym - skarcił go zachrypnięty. - Czy jest coś, co interesuje cię oprócz bab? - Tak. Kobiety i dziewczyny. A ciebie nie? - Mnie jeszcze Linux. - Dobra, skończcie już. Może wreszcie zaczniemy? - Możemy. Podajcie swoje hasła. - Raz. - Dwa. - Trzy. - Eee... Cztery. Piotr załamał ręce. - Ja już z wami nie mogę. Takie łatwe hasła wam wymyśliłem, a wy nawet ich nie możecie spamiętać? - Łatwo ci mówić - jęknął Gelek. - Ja miałem najtrudniejsze. Najwięcej liter i sylab. Zamień się ze mną, wtedy zobaczymy. Piotr rozważał coś przez chwilę, po czym machnął ręką. - W porządku. I tak was znam. Możemy zaczynać. Mroki pomieszczenia trochę rozjaśniła słaba, czterdziestowatowa żarówka. Nie dawała ona dużo światła, pozwalała jednak dostrzec znajdujące się przy starym, drewnianym stole osoby, a więcej nie było im trzeba. W każdym razie w tej chwili. Ivan wyciągnął ze stojącej obok skrzynki cztery butelki i otworzywszy je postawił na stole. Wszyscy wypili po łyku rytualnego napoju i zagryźli słonymi paluszkami. - Chyba wszyscy wiemy, po co się tu zebraliśmy - przerwał ciszę Piotr. - Tak. Żeby po raz kolejny zdobyć władzę nad światem - odpowiedział Gelek. - Myślicie, że tym razem nam się uda? - Andy był raczej nastawiony sceptycznie. - Tyle razy już próbowaliśmy... - Gdybyś w to nie wierzył, nie byłoby cię tutaj. - Przyszedłem, bo miało być piwo - uniósł butelkę do góry i pociągnął porządnego łyka. - Tym razem mam niezawodny plan - Piotr wyjął z kieszeni niewielkie urządzenie, które mogło być tak pilotem jak i telefonem komórkowym, w półmroku trudno było rozróżnić. Nacisnął jeden z przycisków i kawałek ściany odsunął się ukazując wielki monitor. - O w mordę - jęknął Ivan. - Ale by się na tym grało w Opposinga. W Senniku Egipskim jest napisane: "W Opposing Force'a grać - wiele nieprzespanych nocy, bo spędzonych nad grą mieć będziesz". - No - poparł go Gelek. - Albo w Baldurka. - Albo w Scrabble. Wszyscy spojrzeli na Andy'ego z dezaprobatą, ale nikt się nie odezwał. Wrócili do podziwiania monitora. Piotr nacisnął inny przycisk i na ekranie pojawiły się jakieś literki, potem cyferki, potem kolorowa flaga na tle niebieskich chmur. Zanim skończyli trzecie piwo, system był już uruchomiony. - Panowie. Zebrałem wszystkie potrzebne danie i tym razem mam niezawodny plan. Po prostu nie może nam się nie udać. Nie ma takiej możliwości. - Co to za plan? - Ivan aż drżał z ciekawości. A może już widział siebie przed tym pięknym, dużym monitorem, który stwarzał tyle możliwości. Piotr nie odpowiedział tylko nacisnął kolejny przycisk na swoim pilocie. Na ekranie pojawiła się winieta programu o nazwie Powerpoint czy jakoś podobnie. Chwilę potem był już uruchomiony. - Spójrzcie na to - Piotr wskazał na ekran, gdzie pojawiła się animacja przedstawiająca mężczyznę i kobietę w niedwuznacznej sytuacji. - Albo lepiej nie - wyłączył szybko program ku wielkiemu niezadowoleniu pozostałych. - Nieważne. Chodziło mi o to, żeby połączyć się z internetem nie na zasadzie użytkownika tylko zarządcy z nieograniczonymi uprawnieniami. - A niby jak chcesz zdobyć te uprawnienia? - spytał Ivan. - Przecież one nie leżą ot tak sobie na ulicy. - Wpuściłem już do sieci taki mały programik - wyjął czteropak płyt CD i położył na stole - który otwiera wszystkie zamki. Wszędzie wejdzie. - Skąd go masz? - Kupiłem za grosze u jednego Hackera. - Dlaczego tytułujesz go z wielkiej litery? - spytał Gelek. - Bo to nie jest jakiś tam byle hacker, tylko naprawdę Ktoś, przez duże "K". Poza tym był duży. - No dobra. I co dalej? - chciał wiedzieć Ivan. - Dalej wejdziemy do internetu i przejmiemy wszystkie ważniejsze procesy. Pozostawimy stare wejścia dla administratorów, żeby się nie zorientowali, ale z pewnymi ograniczeniami, żeby nie mogli nas wywalić. A kiedy już będziemy mieli pod kontrolą najważniejsze serwery, ogłosimy swoje panowanie nad światem - tu zaśmiał się szaleńczo, a jego śmiech odbił się wielokrotnym echem po całej kamienicy i wzniósł ponad miasto. - A kiedy wszyscy będą już od nas uzależnieni - kontynuował Piotr - wtedy... - Co wtedy? - Jeszcze nie wiem - Piotr wzruszył ramionami. - Coś się wymyśli. Może zrzeszymy wszystkie państwa w jedno i będziemy nim władać. - Albo kupimy cały browar na własność - podniecił się Andy. - I taki zajebisty rower - podchwycił Gelek. - I zagramy ze szpitalem w Opposinga. - Władcy absolutni nie zajmują się takimi banałami. Zapanowało pełne konsternacji milczenie. Czym więc się zajmują władcy absolutni? Tylko rządzą? Rozkazują? Wyrzucają z Matrixa opornych? A co z przyjemnościami? - Nie mają na nie czasu - wyjaśnił Piotr jakby czytając im w myślach. - Panowanie nad światem to bardzo ciężka praca. Wymaga dużej odpowiedzialności i poświęcenia. - Po co w takim razie wszyscy się do tego pchają? - Dla pieniędzy. - Pieniądze szczęścia nie dają. - Same w sobie nie. Ale można za nie szczęście kupić. Dzisiaj wszystko można kupić. Patrzcie, jaki fajny monitor kupiłem. - Ale stój, stój. Nie lepiej byłoby od razu zgarnąć te pieniądze bez panowania nad światem? Mielibyśmy więcej czasu na popykanie w Opposinga. - Jesteś pewien, że to się uda? - Andy'ego znowu naszły wątpliwości. Przecież już tyle razy próbowali i nic z tego nie wychodziło. Skąd więc pewność, że tym razem się uda? Tylko dlatego, że Piotr kupił nowy monitor? To jeszcze nic nie znaczyło. - Nie. Ale co nam szkodzi spróbować? W najgorszym wypadku Andy znowu napisze jakieś bzdetne opowiadanko. A w najlepszym będzie mógł je wydać i zmusić ludzi do czytania go. Hmm... - zastanowił się Andy. To nie byłoby takie głupie. Tak czy inaczej wyszedłby na swoje. Piotr podszedł chwiejnym krokiem (wypite piwo nie pozostało bez wpływu na jego organizm) do komputera i wklepał coś na klawiaturze. Po chwili na ekranie pojawiło się kilka niezwykle kolorowych rybek w akwarium. Wyglądały jak żywe. - Tu będzie nasze centrum sterowania i sprawowania władzy. Poczyniłem już pewne przygotowania w tym celu i zainstalowałem najnowszego Explorera z pluginami do Virtual Reality i sterowania mentalnego. - Ale stój, stój - przyhamował go Ivan. - Przecież to bez sensu. Chcesz być najważniejszym człowiekiem na świecie i siedzieć w takiej dziurze? - I o to chodzi. Nikt się nie domyśli. To będzie rewelacja. Czy pomyślałbyś, że ktoś rządzi światem z piwnicy? - Czytałem kiedyś takie opowiadanie Andy'ego... - Aleś ty naiwny - przerwał mu Piotr. - Nie można wierzyć we wszystko, co Andy napisze. W ogóle nie powinieneś mu wierzyć. Przecież on cały czas coś zmyśla, żyje w świecie fantazji. Nawet jego praca dyplomowa zalatuje fantastyką. - O, wypraszam to sobie - zaoponował Andy. - Jestem tak samo realny jak wy. Ivan wyglądał na załamanego. Wszystkie fundamenty jego świata i rzeczywistości właśnie obróciły się w gruzy. Wszystko, w co wierzył, runęło. Pozostała pustka. Poczucie beznadziejności. Nic nie miało już sensu. Ivan sięgnął do kieszeni po pistolet i wyjął... telefon komórkowy. Wybrał numer. - Cześć... Tak, to ja... Właśnie odkryłem straszną prawdę... Nie, nie wrócę na kolację... Nie wiem, może nigdy... Żegnaj... (...) Dobrze, kupię ziemniaki Ivan schował komórkę i postawił na stole kolejne butelki piwa. - To już ostatnie - powiedział grobowym głosem. Wszyscy uczcili tą wiadomość minetą... minutą ciszy. A potem sięgnęli po butelki. - To kiedy zaczynamy? - spytał Gelek po dłuższej chwili milczenia. - Im szybciej tym lepiej. To chyba jasne - odparł Piotr. - A biorąc pod uwagę zaistniałe możliwości, najlepiej teraz. Przy okazji wypróbujemy nowego Explorera. - A jeśli się zawiesi lub wykona niedozwoloną operację? - Wtedy przejdziemy do historii. To znaczy nie przejdziemy, bo nie zdążymy. - No to ja tak nie chcę - jęknął Andy. - Kurde - zirytował się Piotr. - Przepraszam za słowo, ale kurde. Człowiek się stara... - ...kosi pieniądz - wtrącił Ivan. - ...ma jaguara... - dodał Gelek. - ...a tu taka niewdzięczność. Stwarzam ci życiową szansę, a ty nie chcesz podjąć ryzyka. Skąd ty się właściwie wziąłeś? - Mama mnie urodziła. - Mogłem się domyślić, że cię nie ściągnięto z internetu. - A ciebie ściągnięto? - Mnie przyniósł bocian. - No co ty? Wierzysz w bociany? - zdziwił się Gelek. - Pewnie. Sam widziałem jednego. Latem na wsi jest ich pełno. - Dobra, co z tym internetem? - zniecierpliwił się Ivan zerkając do pustej butelki. Piotr jeszcze raz użył pilota. Odsunęła się kolejna ściana ukazując cztery olbrzymie fotele zaopatrzone w skomplikowaną aparaturę elektroniczną. Wyglądały raczej jak kapsuły jakiegoś statku kosmicznego albo teleportery. W pewnym sensie były to teleportery, tylko służyły do przenoszenia w cyberprzestrzeń. Podeszli bliżej. Piotr pokazał im, jak założyć kombinezony i jak włączyć urządzenia. Trochę więcej czasu zajęło mu przy Ivanie, gdyż ten oczywiście zaczął dłubać przy kabelkach. Oczy błyszczały mu jak u małego dziecka. Kiedy już Piotrowi udało się oderwać Ivana od jego ciekawskich działań mających zdecydowanie destrukcyjny wpływ na sprzęt, wszyscy usadowili się wygodnie i zasunęli przyłbice na oczy. Piotr po raz ostatni użył pilota... Na początku była ciemność przetykana gdzieniegdzie białymi nitkami połączeń między różnokolorowymi kropkami terminali. Czuli się trochę zagubieni, w nowym otoczeniu, w nowych ciałach... - Ale wyglądasz - parsknął na widok Ivana Andy. Istotnie, Ivan miał w cyberprzestrzeni całkiem inną postać, niż ta, do jakiej byli przyzwyczajeni w realnym świecie. Dokładniej był Różową Panterą, chudą ja cienki patyk i bez przerwy kręcącą ogonem. Także pozostali mieli odmienne oblicza. Piotr wcielił się w Batmana, Gelek zaś był gostkiem na jednokołowym rowerze. - A to co za laska? - spytał Gelek. - Gdzie? - rozejrzał się Andy. - No ty. Spójrz tylko na siebie. Andy popatrzył na swoje ciało. A raczej ciało nagiej, dobrze zbudowanej, dwudziestoletniej nimfomanki, w którym aktualnie się znajdował. W Senniku Egipskim jest napisane: "Ciało nimfomanki mieć - uważaj na kolegów i nigdy nie odwracaj się do nich tyłem". - Teraz właściwy człowiek na właściwym miejscu - skomentował Piotr. - Ale nie zazdroszczę ci, człowieku. Wiesz, co powiedział kiedyś Woody Allen? - Słyszałem. Że nie chciałby być kobietą, bo by się zamacał na śmierć. - Coś w tym rodzaju - przytaknął Piotr. - No to co ja mam zrobić? Przecież nie wybierałem tego ciała celowo. Masz może jakiś moduł z ubraniami? Przykryję się choć trochę. Bo faktycznie zapomnę się i zacznę się macać - spojrzał jeszcze raz na siebie. - A muszę przyznać, że mam całkiem niezłe piersi. - Chciałeś powiedzieć: cycki - poprawił Ivan. - Nie powinieneś używać takich słów jak "piersi". - Dlaczego? - Nie wypada. Piotr wybrał z podręcznego menu jakiś mały programik i uruchomił go, po czym przesłał Andy'emu. Chwilę późnej ten był już ubrany w jeansy dobrze opinające jego (jej?) figurę i jasnofioletową bluzkę. - Cholera - mruknął - czuję się jak transwestyta. - Dobra, nie marudź. Ciesz się, że nie jesteś gościem z filiżanką kawy na głowie. Poza tym taka laska może nam się przydać. Może trzeba będzie kogoś uwieźć. - Jeśli myślisz, że będę... - Może nie będziesz. Zobaczymy. Ale teraz musimy lecieć. Ruszyli przed siebie. Nie wiedzieli, czy spadają, czy też lecą w górę. Grawitacja jak i inne prawa fizyki tutaj nie istniały. Przez jakiś czas lecieli w milczeniu. Piotr rozglądał się na boki w poszukiwaniu czegoś, o czym wiedział tylko on. - Jest tam! - krzyknął nagle wskazując jeden z kolorowych punkcików. Nikt nie wiedział, co to jest to coś, co było tam i po czym on poznał, że to jest właśnie to, czego szukał. Podlecieli bliżej. Punkcik stawał się coraz większy aż w końcu okazał się wielką kulą, która pulsowała białym, łagodnym światłem. Oblecieli kulę dookoła, ale nigdzie nie znaleźli wejścia do środka. O ile Piotrowi chodziło o wejście. Ale najwidoczniej tak, gdyż ten dokładnie obejrzawszy kulę z bliska dotknął jej w jakimś miejscu i został dosłownie wessany do środka. - No i co teraz robimy? - spytał Gelek. - Jakieś rozsądne propozycje? - Owszem. Idziemy za nim - odparł Ivan, po czym wykonał te same czynności co Piotr i również zniknął w kuli. Gelek z Andy'm spojrzeli na siebie i wzruszywszy ramionami podążyli za pozostałymi. Znajdowali się z olbrzymiej sali, o wiele większej, niżby to wynikało z zewnętrznych rozmiarów kuli. Ale w cyberprzestrzeni wszystko było możliwe, więc nie dziwili się dłużej, niż to było określone normami użytkowników internetu. - Czego szukamy i gdzie my właściwie jesteśmy? - chciał wiedzieć Andy. - To chyba jasne, że jesteśmy na uniwersyteckim serwerze. Wystarczy tylko spojrzeć na adres - Piotr wskazał palcem różowawy, niemal przezroczysty napis unoszący się nad ich głowami. - A czego szukamy? Bibliotek systemowych. Muszę pozmieniać kilka rzeczy. - Chyba nie sądzisz, że to będą po prostu drzwi w korytarzu z tabliczką: Biblioteka Systemowa? - Oczywiście że nie. Wejście jest dobrze ukryte. Ale chyba pamiętacie o małym drobiazgu, który zapuściłem do sieci? On już na pewno znalazł to wejście, teraz my musimy znaleźć ten drobiazg. Piotr uruchomił skaner i przed nimi pojawiła się półprzezroczysta mapa bieżącej lokalizacji. Daleko przed nimi pulsowała czerwona kropka. Ruszyli w jej kierunku. - Stop! Dokąd to? - rozległ się donośny głos. Zdawał się pochodzić jednocześnie zewsząd i znikąd. Bezcelowe więc było rozglądanie się w poszukiwaniu jego właściciela. Przyjaciele doszli jednak do tego dopiero po kilku minutach. W międzyczasie Piotr dyskretnie zdezaktywował monitor. O swój mały program był spokojny. Bez aktywnego monitora pluskwa była nie do wykrycia, tak w każdym razie zapewniał tamten hacker. W końcu głos się zniecierpliwił. - No więc? Doczekam się odpowiedzi? - Eee... My tylko tak... Na spacer - wyjąkała w końcu przestraszona nimfomanka. - Kto to jest? - Piotr spojrzał pytająco na Gelka, ten popatrzył na Ivana, ten zaś z powrotem na Piotra. - Nie mam zielonego pojęcia. Może to Wielki Brat - zasugerował. Gelek przytakująco pokiwał głową. - No to musi być bardzo wielki - mruknął Piotr ironicznie. - Tak wielki, że go wcale nie widać. A może boi się pokazać? - Nie boję się - powiedział głos - tylko nie uważam za celowe pokazywanie się takim nędznym robakom jak wy. Tym bardziej, że jesteście aresztowani. Przyjaciele zaszumieli cicho. - Za co? - spytał w końcu Piotr. - Przebywacie tu nielegalnie. Zostaniecie przetrzymani aż do wyjaśnienia sprawy. W tej samej chwili wokół nich pojawiły się grube, metalowe ściany, podłoga i sufit. Ucieczka była więc niemożliwa. Jedynym wyjściem było... - Jasne, wylogujcie się - zaśmiał się ironicznie głos. - W ten sposób tylko szybciej was odnajdziemy. A o innych sztuczkach możecie zapomnieć. Strefa jest chroniona i nie uruchomicie żadnego własnego programu. Głos ucichł. Zostali sami. Piotr oczywiście zaczął od uruchamiania wszystkich pomocniczych programów ofensywnych, ale bez skutku. Jak mówił Wielki Brat, strefa była chroniona. I to dobrze chroniona. Gelek podjechał na swoim jednokołowym rowerku do ścian i zaczął je po kolei badać. Również i jego działanie nie przyniosło żadnego pozytywnego efektu. Nikt nie próbował się wylogowywać. Dopóki nie łączyli się z realnym światem, dopóty byli bezpieczni. Przy najmniejszej próbie od razu zostaliby namierzeni. A tak, jak na razie, miejsce ich zalogowania było nieznane. To dawało im szansę jakoś z tego wybrnąć. Niewielką, ale zawsze. Nie chcieli jej zaprzepaścić. - Ta cycata pójdzie ze mną - znów usłyszeli władczy głos Wielkiego Brata. Kawałek ściany odsunął się ukazując czarną pustkę. Andy przerażonym wzrokiem spojrzał na kolegów. - Oj nie chcę, oj nie chcę, oj nie chcę, oj... - jęknął. - On myśli, że jestem kobietą. A co będzie, jeśli on zechce... no wiecie. - Ona nigdzie nie pójdzie! - krzyknął Piotr. - Jesteśmy drużyną. Albo wszyscy albo nikt. Poza tym ona nie jest kobietą. - Nie podskakuj, fifraku jeden, bo dostaniesz do celi wielkiego murzyna. Chcesz tego? - Eee... Nie bardzo. W Senniku Egipskim jest napisane: "Murzyna do celi dostać - przez długi czas nie będziesz mógł usiąść". - Więc niech cycata się pospieszy - ponaglił Wielki Brat. Andy pożegnał się z kolegami, jakby już nigdy więcej mieli się nie zobaczyć i odetchnąwszy głęboko wyszedł z celi. - I co teraz? - spytał Ivan, kiedy drzwi za Andy'm się zamknęły. - No cóż. Szkoda go. Był fajnym kolegą. - Musimy się stąd wydostać - przypomniał Gelek.- Macie jakiś pomysł? Czas płynął bardzo powoli, dłużył się niemiłosiernie. Zniechęcona drużyna już dawno zaprzestała prób wydostania się z celi. No, może poza Piotrem, który coś tam sobie dłubał na podręcznej konsoli. Co chwila cicho klął pod nosem, jednak się nie poddawał. Różowa Pantera usiadła pod ścianą i tępym wzrokiem patrzyła przed siebie. Ivan nie miał żadnych pomysłów, wolał więc po prostu poczekać na rozwój sytuacji. Wiedział, że musi się w końcu jakoś rozwinąć. Tak jest przecież w każdym opowiadaniu, nie mówiąc już o filmach. Chciał być przygotowany na ten moment psychicznie, co najłatwiej było zrealizować poprzez medytacje. Gelek natomiast zaczął jeździć na swoim jednokołowym rowerku dookoła celi. - No co? Nosi mnie - warknął do robiącego zdziwioną minę Ivana. - Wczoraj błędy w Post-scripcie a teraz to... Ivan wzruszył tylko ramionami, ale nic nie powiedział. Wiedział, że będącego w takim stanie Gelka lepiej już nie drażnić. Cela była na to zbyt mała. - To wszystko twoja wina - Gelek zwrócił się do Piotra wskazując na oskarżycielsko palcem. To był twój pomysł, ty nas w to wciągnąłeś. Andy miał rację, że ci nie ufał. A teraz trafił pewnie do haremu Wielkiego Brata i nie wiadomo, co z nim zrobią. A jeśli... - zamilkł. Batman uniósłszy głowę znad swojej konsoli wpatrywał się w Gelka przenikliwie. - Pragnę ci przypomnieć - odparł w końcu, a głos miał opanowany, wręcz zimny - że do niczego cię nie namawiałem. Jesteś tu, ponieważ sam, z własnej woli chciałeś wziąć udział w tej akcji. - Chciałem wziąć udział w udanej akcji, a nie pakować się w szambo już na samym początku. Ładna mi, kurde, akcja. Kurde, kurde, kurde! - Znałeś ryzyko, więc się zamknij i nie stwarzaj niepotrzebnych problemów, dobra? - Bo co? Batman spojrzał na niego jeszcze zimniejszym wzrokiem. W celi zrobiło się chłodniej. Gelek zamilkł i powrócił do przerwanej czynności jaką było jeżdżenie na jednokołowym rowerku. Szedł wąskim korytarzem, który wydawał się nie mieć końca, ale za to wiele zakrętów. Andy po jakimś czasie zaczął odnosić wrażenie, że kręci się w kółko, jednak nie mógł tego sprawdzić, gdyż korytarz wszędzie był identyczny, jakby renderowany jakimś prymitywnym programem. I ani razu nie natrafił na jakiekolwiek rozwidlenie. Żeby chociaż jakieś małe drzwi dokądkolwiek. Nic. Nie dało się nawet zostawić żadnych śladów, które mogłyby pomóc Andy'emu w nawigacji. Także Wielki Brat nie był skory do pomocy. Nie odezwał się ani słowem, odkąd Andy opuścił celę. - Jeśli twoim zamiarem było wykończenie mnie psychicznie, to ci się udało! - krzyknął w przestrzeń, po czym usiadł na podłodze. - Nie ruszam się stąd i mam gdzieś twoje groźby! Był zmęczony. Nie działało żadne z udogodnień, jakie Andy miał w zestawie podręcznych funkcji. Nie mógł więc lecieć, a kilkugodzinne chodzenie, mimo iż tylko wirtualne, wyczerpało go w końcu. Może powinienem się rozpłakać, pomyślał. W końcu jakby nie było, jestem teraz kobietą. Ciekawe tylko, czy na Wielkiego Brata działają kobiece łzy. Do płaczu jednak nie doszło, a głos uparcie milczał mimo nawoływań Andy'ego i przekleństw rzucanych pod jego adresem. - Obraziłeś się, czy co? - spytał Andy w końcu. Raczej nie sądził, żeby Wielki Brat się obraził. Już prędzej milczał z czystej złośliwości, żeby tylko dobić Andy'ego jeszcze bardziej. - A może po prostu stchórzyłeś? - zawołał Andy prowokująco. To działało w 99% przypadków. Tym razem jednak trafił na ten 1% będący ponad takie prymitywne prowokacje. Drzwi, w których wcześniej znikł Andy, otworzyły się nagle i stanęło w nich coś małego i niebieskiego. Gelek z wrażenia stracił równowagę i przewrócił się na Różową Panterę. Batman patrzył na przybysza oniemiały. - Cześć chłopaki! - krzyknął niebieski. - Co tu porabiacie? Batman pierwszy odzyskał głos. Podczas kiedy Gelek złaził z Ivana wysłuchując jego wściekłych przekleństw, Batman podszedł do małego przybysza. - Siedzimy oczywiście. A ty? Kim ty właściwie jesteś? - No jak to kim? - obruszył się niebieski. - Nie poznajecie mnie? Jestem Czopcio Smurf! - Czopas! - krzyknęli wszyscy na raz i rzucili się uściskać kumpla. Spod masy ciał wydobyło się ciche rzężenie. - Udusicie mnie - jęknął Czopas. - Nie widzicie, że jestem bardzo malutkim stworzonkiem? Drużyna niechętnie zeszła z niego. - Nie widziałeś gdzieś po drodze Andy'ego? - spytał Piotrek. - A jak on wygląda? - Eee... Trochę jak zajebiście seksowna laska z takimi... - Batman pokazał dłońmi jak dużymi... - Nie wiedziałem, że on jest transwestytą. - Nie jest. Po prostu tak mu się trafiło. - Nie widziałem go. Jesteście pierwszymi osobami na pustyni, jakie tu spotykam. - Na pustyni? - krzyknęli znowu wszyscy na raz i wybiegli z celi. Znajdowali się na skąpanej w jasnym słońcu pustyni pełnej wydm i... wydm. Piasek aż po horyzont. Ani jednej palmy, ani jednej oazy. Ani kawałka Wielkiego Brata z uprowadzonym Andy'm. Za nimi stała stara, drewniana chata, którą właśnie opuścili. Chwilę potem zachwiała się i zamieniła w stertę spróchniałych desek. - Cholera - mruknął Gelek. - To teraz możemy go szukać do końca świata. - Kogo? - spytał Czopcio Smurf. - Andy'ego - odparł Piotrek i opowiedział mu historię porwania Andy'ego pomijając szczegóły związane z celem ich pobytu w cyberprzestrzeni. - O cholera - powtórzył po Gelku Czopas. - Faktycznie przerąbane. No i co teraz zrobimy? Nawet nie możemy użyć żadnych własnych programów. Strefa jest chroniona. Ma zabezpieczenia lepszejsze niż Lex. Dopóki się stąd nie wydostaniemy, możemy zapomnieć o jakichkolwiek udogodnieniach. - To by wszystko tłumaczyło - mruknął Piotr do siebie, po czym dodał głośniej - w takim razie im szybciej rozpoczniemy poszukiwania, tym szybciej go znajdziemy. Ruszajmy więc. Siedział w wąskim korytarzu oparty o ścianę. Nie wiedział, jak długo, dawno już stracił poczucie czasu. Zresztą w cyberprzestrzeni czas jest pojęciem względnym. Podobnie zresztą jak wiele innych rzeczy. Ale zwłaszcza czas. Dziadek Einstein musiał chyba przewidywać powstanie komputerów i internetu głosząc swoje teorie. Czekał. Na co? Na śmierć, na wybawienie, na kolejny odcinek "Zbuntowanego Anioła", na cokolwiek. Tym razem cokolwiek pojawiło się w postaci sporych rozmiarów człowieka z długą siwą brodą, odzianego w czerwony kubraczek i tegoż samego koloru czapkę. Kogoś Andy'emu przypominał. Tylko kogo? To chyba nie był Wielki Brat? - Dzień dobry, młoda damo - człowiek ukłonił się nisko, aż mu coś strzeliło w kręgosłupie lub gdzieś w okolicach. Przytrzymał okulary, które o mało co mu nie spadły. - Dzień dobry, Etimark - ucieszył się Andy, którego nie zmyliło przebranie. - Skąd wiesz, kim jestem? - zdziwił się Etimark, któremu się wydawało, że nawet rodzony brat nie jest w stanie go rozpoznać. - Ja cię nie znam. Andy wstał i podszedł bliżej. Etimark wydawał się być jakiś inny niż zwykle. Jakby mniej pewny siebie. A może to szerokość a raczej wąskość korytarzy tak go przytłaczały? - Znasz mnie, znasz. Przecież to ja, Andy. Tak trudno mnie rozpoznać? - Hmm... Niech się zastanowię. No tak, ogoliłeś brodę i zapuściłeś włosy. - Dżizus Krajst - jęknął Andy. - Jestem teraz kobietą. Nie widać? - Ooo... Nie wiedziałem, że przeszedłeś operację zmiany płci. Kiedy? Andy'emu opadły ręce. Dosłownie. Nadgarstkiem lewej boleśnie uderzył o ścianę. Czasami brakowało mu sił do tego gościa. Ale z drugiej strony często bywał taki zabawny. Tylko powoli oswajał się z nowinkami technicznymi. - Jesteśmy w internecie. Tu możesz być kim chcesz. Rozumiesz? - Aha - Etimark chyba zrozumiał. - Ale czekaj... Nie wiedziałem, że masz takie skłonności do... Ale muszę przyznać, że biust... eee... to jest gust masz niezły. No cóż, tu możesz do woli pofolgować swoim fantazjom. - Daj spokój. Ciało dostałem przypadkiem, nie miałem wyboru. Myślisz, że to tak wygodnie się chodzi, gdy cały czas coś ci sterczy pod brodą? Chociaż... - Andy zamyślił się. - Wiesz... To nawet ciekawe uczucie, gdy nic ci nie przeszkadza między nogami. - Chyba nie chciałbym spróbować. Dobrze mi być tym, kim jestem. - A właśnie. Kim jesteś? Tym razem to Etimarkowi opadły ręce. Nadgarstkiem lewej boleśnie uderzył o ścianę. - Wstydziłbyś się nie wiedzieć. Oczywiście że Świętym Mickym. Takim, co roznosi prezenty na gwiazdkę. - A masz coś dla mnie? - ożywił się Andy. - A zasłużyłeś? - Pewnie! Od dwóch dni nie straszyłem kota. Słucham starszych... jeśli mają coś interesującego do powiedzenia. No i w końcu zabrałem się za pisanie tego opowiadania, na które wszyscy czekają. Micky podrapał się po głowie i poprawił przesuniętą perukę. Przez chwilę patrzył gdzieś przed siebie, jakby się nad czymś zastanawiał. - No dobra. Niech ci będzie. Zobaczmy, co my tu mamy - rozchylił worek. Przed dłuższy czas grzebał w nim mrucząc pod nosem jakieś niezrozumiałe dla Andy'ego słowa. Może to były zaklęcia, może słowa jakiejś piosenki... Nieważne. Co chwilę wyjmował przedmioty o nieznanym Andy'emu przeznaczeniu po czym wrzucał je z powrotem w czeluście wora. Większość z tego wyglądało jak nic nie warty złom, jakieś poprzepalane żarówki, pudełka różnej wielkości z tajemniczymi zawartościami, stare karty rozszerzeń, zużyte naklejki, telefon komórkowy. W końcu znalazł i wręczył Andy'emu zużytą baterię (nazwa firmy zastrzeżona) do latarki. - Ma wielką moc i jeszcze więcej energii - powiedział natchnionym głosem niczym Yoda z Gwiezdnych Wojen. - Strzeż jej dniem i nocą. A kiedy nadejdzie właściwy moment, sama odkryje przed tobą swoje tajemnice. - To zupełnie jak moja była dziewczyna - mruknął Andy pod nosem oglądając podarek. - Dzięki. To będzie mój talizman, który tą ręką schowam do tej kieszeni - po czym schował baterię do kieszeni. Stali przez chwilę w milczeniu. W końcu Etimark westchnął i zarzucił worek na plecy. - Na mnie już czas. Jak to mówią: Komu w drogę, temu bilet na autobus. - Kto tak mówi? - A... Ludzie gadają, co im ślina na język przyniesie. - A przy okazji. Nie widziałeś gdzieś paru gości pod wodzą Batmana? - Co, znowu się bawicie w zdobywanie władzy nad światem? - No, tak jakby - Andy wzruszył ramionami. - Nie widziałem ich. Ale to nic nie znaczy. Tu jest dużo miejsca, żeby się schować. Poza tym niedawno wszedłem. - NIEDAWNO? Znaczy się gdzieś niedaleko jest wejście? - To zależy. Dla jednego wejście, dla innego wyjście - stwierdził filozoficznie Etimark. - Szukajcie a znajdziecie. Czołem panowie Szlachta... Eee... - zreflektował się zauważywszy, że tu jest tylko jedna kobieta. - To znaczy bywaj zdrów. - No cześć - szybko odpowiedział Andy i pobiegł przed siebie. - Hej Andy! Jak zmienić rozdzielczość? Wszystko widzę jak przez sitko. - Spróbuj pogrzebać we właściwościach wyświetlania - rzucił Andy przez ramię, bo był już dosyć daleko. Pustynia wydawała się nie mieć końca. Wszędzie, jak okiem sięgnąć, był tylko żółty piach. I o ile korytarz, którym szedł Andy, wszędzie był taki sam, o tyle na pustyni trudno było znaleźć jakiś powtarzający się element. - Może tu nie ma tekstury - zasugerował Ivan, który trafnie odczytał myśli Piotra. - Wygląda na to, że piasek jest renderowany w czasie rzeczywistym. I to piasek doskonałej jakości - pochylił się, żeby wziąć garść piachu, który następnie przesypał między palcami. - Profesjonalna robota. Przydałby mi się taki plugin. Gelek cały czas kręcił się wokół nich na swoim rowerku, wyglądał raczej jak cyrkowiec zabawiający publiczność. Można by mu jeszcze dać piły łańcuchowe do żonglowania, pomyślał Czopcio Smurf. Świeciło jasne słońce, jednak nie było upalnie, ani nawet gorąco. Dmuchał lekki, chłodny wietrzyk, jakby prosto znad morza. Istotnie, czuli się raczej, jakby spacerowali wieczorem po plaży. Tak, cyberprzestrzeń dawała wiele możliwości dla twórczych umysłów. - Powiedz mi, Czopas, co robiłeś na tej pustyni - zainteresował się Batman. - O ile się orientuję, nie jest to twój sposób na spędzanie wolnego czasu. - Masz rację, nie jest. Szukałem potrzebnych materiałów, które znajdują się na tym serwerze. A że akurat dzisiaj jest tu pustynia... - Smurf wzruszył ramionami. - Jutro tu może być arena w starożytnym Rzymie, albo tropikalna dżungla. - Nie uważasz, że to nadzwyczaj szczęśliwy zbieg okoliczności, że nas znalazłeś? - w głosie Piotra zabrzmiała nutka podejrzliwości. Nie potrzeba było specjalisty, żeby ją wyczuć. Czopas nie miał z tym najmniejszych problemów. - Czy o coś mnie oskarżasz? - spytał zimno. Wydawało się, że za chwilę to małe, niebieskie stworzonko urośnie do olbrzymich rozmiarów i powoli wdepcze Batmana w piach. - Ależ skąd. Zastanawiam się tylko, o co tu chodzi. No bo patrz: niemal od razu po wejściu na serwer zostajemy schwytani i uwięzieni, Wielki Brat uprowadza Andy'ego i tyle ich widzimy. Potem jakby nigdy nic zjawiasz się ty i nas uwalniasz. Nikt się do ciebie nie przyczepił, a na pewno administrator, kimkolwiek on jest, zauważył już twoją obecność. - Ja nie przebywam tu nielegalnie, mam zezwolenie i własne konto. - No i skąd się wzięła ta pustynia? O ile wiem, zmiana scenerii nie jest byle pierdnięciem. Nawet posiadając gotowy zestaw tekstur i procedur obsługi zdarzeń, trzeba się zdrowo nakombinować z synchronizacją i dostosowaniem użytkowników. A tutaj widzę robotę pierwszej klasy. - Ale co to ma ze mną wspólnego? Nie znam się na tym, to nie moja dziedzina. Kiedy tu przybyłem, pustynia już była. - I nie zauważyłeś niczego niezwykłego? Żadnego migotania, fatamorgany? Czegokolwiek? Czopcio Smurf zastanowił się. - Nie - odparł w końcu niepewnie. - Chyba nie. Nie jestem grafikiem. Nie wiem, na co zwracać uwagę. Chociaż... Nie wiem, czy to ma znaczenie. Bywam tu czasami i zazwyczaj jest tu więcej ludzi. Co prawda nie aż tyle, co na najpopularniejszych serwerach, ale zawsze kogoś się spotkało. Dzisiaj jesteście jedynymi osobami, które tutaj widziałem. Ale to nic nie znaczy, bo może po prostu jest mały ruch. W końcu w realu jest noc i ludzie raczej śpią. - Taaa... - zamyślił się Piotr. - Może masz rację. A może to jest właśnie to. - Co? - Maskowanie użytkowników. Są niewidoczni dla innych. Wiecie, ileś tam warstw i widzą się tylko ci, którzy są na tej samej warstwie. Coś jak inny wymiar. Może Andy jest gdzieś tutaj, nawet tuż obok, tylko na innej płaszczyźnie. W Senniku Egipskim jest napisane: "Warstw wiele jest - właściwej szukać możesz do końca życia". - To dlaczego ja was widzę? - spytał Czopcio. - Bo trafiłeś na naszą warstwę. I to właśnie mi się nie podoba. Akurat ty trafiłeś akurat do nas. Jak dla mnie to trochę duży zbieg okoliczności. - Jasne - parsknął sarkastycznie Czopas. - Jestem w konszachtach z Wielkim Bratem i trafiłem na waszą warstwę z własnej woli, prawda? Batman wzruszył ramionami. Przypuszczenia przypuszczeniami, ale nigdy nikogo nie oskarżał, jeśli nie miał niezbitych dowodów. Teraz nie miał, więc poprzestał na wzruszeniu ramion. A teoria warstw, o ile była najbardziej prawdopodobna, o tyle niezbyt optymistyczna. Nie wiedział, ile jest tych warstw, na której znajduje się Andy i, co najważniejsze, jak się poruszać pomiędzy warstwami. Żaden z jego programów wspomagających nie działał. Piotr domyślał się, że gdzieś muszą znajdować się teleporty międzywarstwowe. Problem w tym, jak je rozpoznać. Niewiedza jest czasami taka praktyczna, pomyślał patrząc na towarzyszy. Nie przejmować się problemami nie mając o nich pojęcia. Wierzyli w niego, darzyli zaufaniem. Czuł się za nich odpowiedzialny niczym ojciec za swoje dzieci, w końcu to on ich w to wciągnął. Taaa... Odpowiedzialność to duży ciężar. Czy będzie w stanie go udźwignąć? Nagle kręcący się wokół Gelek krzyknął. Wszyscy jak na komendę odwrócili się w jego stronę. Kilka metrów dalej jednokołowy rowerzysta w szybkim tempie zapadał się w grząskim piasku, który sięgał mu już do pasa. Przerażonym wzrokiem patrzył na kolegów. Nigdy jeszcze nie znalazł się w takiej sytuacji, pierwszy raz spoglądał śmierci w oczy. Nie było to przyjemne uczucie. - Nie ruszaj się! - krzyknął Batman biegnąc w jego stronę. - Nie ruszam się! - odkrzyknął Gelek. Piasek sięgał mu już do ramion. - Szybciej! - Złapcie mnie za nogi! - wrzasnął Batman do pozostałych kładąc się na brzuchu. Wyciągnął rękę do Gelka, ale ten chybił o centymetry. Musnął Batmana koniuszkami palców. Drugiej szansy już nie miał. Zamknął oczy i po chwili już go nie było. - Cholera - zaklął Piotr pod nosem uderzając pięścią o piasek. To już druga osoba. Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego wciąż tracił przyjaciół? Same nieszczęścia. - Idziemy za nim - zakomenderował. Podniósł się, chwilę popatrzył w miejsce, w którym zniknął Gelek i wziąwszy głęboki oddech skoczył na główkę. Piasek szybko go pochłonął. Ivan z Czopasem popatrzyli na piasek, potem na siebie. Powzięli błyskawiczną decyzję i skoczyli niemal równocześnie. - Ała! Ała! Ała! - krzyknął Smurf, kiedy Różowa Pantera spadła mu na głowę. Sam dopiero co próbował zejść z Batmana, która to czynność przekraczała jego możliwości. Wylądowali w budce telefonicznej, w której z natury nie ma zbyt wiele miejsca. Budki zazwyczaj nie były projektowane jako trzyosobowe. A sam Batman był dosyć pokaźnych rozmiarów. Gdyby wybierał się do kina, musiałby wykupić dwie miejscówki. Ale kto by wpuścił Batmana do kina? Wreszcie udało im się otworzyć drzwi i "wypłynęli" na chodnik. Przez chwilę podziwiali nowe otoczenie. W końcu Batman jako pierwszy otrząsnął się z wrażenia (w przenośni) i towarzyszy (dosłownie). Znajdowali się w wymarłym mieście. A może tylko w opuszczonym. Jakby na to nie patrzeć, byli tu sami. A poza nimi ani żywej duszy. W ogóle żadnej. Samo miasto wyglądało na bardzo nowoczesne. Wysokie, oszklone budynki, lśniące okna, nowiutkie samochody, powietrze krystalicznie czyste, wszystko takie świeże. Ivan od razu, z racji skrzywienia zawodowego, zaczął badać tekstury. - Łiii tam - machnął w końcu ręką. - Amatorszczyzna. Chała. Kicz. - Co masz do tego? - zainteresował się Piotr. - Sam zobacz. To jest zbyt idealne. Rendering na poziomie podstawówki. Przyjrzyj się na połączenie elementów. Wyglądają, jakby się w ogóle nie stykały. Przydałby się mały blurek, może noisik, jakiś gradiencik... W Senniku Egipskim jest napisane: "Efektów z Photoshopa potrzebować - świat wokół ciebie nie jest rzeczywisty". - Nie przesadzaj. Nie każdy jest zawodowcem. - Ale to bez sensu. Jeśli ktoś zajmuje się grafiką na taką skalę, to mógłby to chociaż zrobić dobrze. To w końcu nie jest amatorska strona domowa tylko poważny portal. Szli środkiem ulicy rozglądając się na boki. Kilka razy zawołali Gelka, ale bez skutku. Gdyby był gdzieś w pobliżu, na pewno by się odezwał. Smurf biegał wokół i zaglądał w różne zakamarki. To naprawdę było bardzo niepokojące, że w tak dużym (na pierwszy rzut oka) mieście nie było nikogo poza nimi. Piotr natomiast zaczął snuć domysły na temat warstw. Bo to było aż nadto oczywiste, że przez dziurę w pustyni przenieśli się do innej warstwy. Jego teoria więc się sprawdzała. Tłumaczyło to też fakt, że Czopas od razu znalazł się na pustyni i nie widział żadnych anomalii w stworzonym świecie. Znaczyło to, że zarządca nie zmieniał powłok, tylko stworzył kilka niezależnych warstw. Problem tkwił w umiejętności poruszania się między warstwami. Oni nie umieli. To była druga oczywista rzecz. Piotr już jakiś czas temu domyślił się, że Gelek trafił do innej warstwy. Zastanawiające było to, czy to był przypadek, czy ktoś kontrolował przejścia. Być może jakaś "pomocna dłoń" pomogła Gelkowi trafić do innej warstwy. Jakaś "siła wyższa" lub po prostu Wielki Brat. Piotr niemal cały czas czuł, że są obserwowani, że ktoś się zabawia ich kosztem. Nie cierpiał tego. Wielki Brat. To, że ich kontrolował, martwiło go najbardziej. Przez to nie mogli się wylogować, bo wtedy zostaliby namierzeni i byłby koniec. Nie chciał też podejmować żadnych ryzykownych kroków bez porozumienia z drużyną. A tej było jakby coraz mniej. Nie mógł ich narażać. Czy to oznaczało pozostanie w Matrixie na zawsze? To było niemożliwe. Ciało długo nie wytrzyma bez zaspokojenia podstawowych potrzeb. Już zaczął odczuwać głód, którego nie mogło zaspokoić żadne wirtualne jedzenie. - Hopsa, hopsa, hopsa, hopsa... - zawołała mała dziewczyna przebiegając w pobliżu. - Hihihi... - zaśmiała się na widok skamieniałej drużyny. - Wyglądacie jak rzeźby. - Skąd się tu wzięłaś? - spytał Piotr odzyskując głos. - Stamtąd - dziewczynka wskazała palcem za siebie. - A wy? - A my nie - odpowiedział Piotr zgodnie z prawdą. - Co tu robisz? - A co to? Przesłuchanie? Nie będę zeznawała bez adwokata. - Ja jestem adwokatem - powiedział Czopcio Smurf. - I tak nic wam nie powiem. Cały dzień tak skaczę i już nie mam siły - usiadła zmęczona na ulicy. - Widzicie, jaka jestem zmęczona? - Nie widziałaś gdzieś może dobrze obdarzonej laski albo gościa na jednokołowym rowerze? Dziewczynka znowu się zaśmiała. Kiedy skończyła, zaśmiała się ponownie. - A co, zginęli wam? - spytała w końcu. - Może poszli na solo i... wiecie... - zaśmiała się kolejny raz. - Jeśli ona zaraz nie przestanie, to chyba oszaleję - mruknął Ivan. Czopas tylko pokiwał głową. - To raczej niemożliwe - Piotr pokręcił głową. - To są faceci. - No to ja tu czegoś nie rozumiem. Przed chwilą mówiłeś coś o jakiejś lasce a teraz, że to faceci. Czy oni nie są... tego? - dziewczynka machnęła dłonią z kciukiem przy głowie. - Nieważne. Zapomnij. - Już zapomniałam. A o czym? - Nie powinnaś być teraz w domu? - Piotr zmienił temat. - Rodzice pewnie się niepokoją. Taka mała dziewczynka nie powinna sama chodzić po pustym mieście. - Hihihi... Wy myślicie, że ile ja mam lat? Osiem? Chłopcy pokiwali głowami. - Hihihi... To się mylicie. Jestem już dorosła. I to tak bardzo, że ojej. Oceniacie mnie po wyglądzie a powinniście po zachowaniu. A ja jestem bardzo, bardzo dorosła. I umiem nawet palić papierosy. Zobaczcie, jak ładnie umiem palić. Prawda, że ładnie? - wypuściła nosem dym, który unosząc się utworzył najpierw kulę, potem torus, potem delikatnie wulgarne słowo i w końcu się rozwiał. - Potrafię nawet pół paczki dziennie. Ale teraz nie mam czasu. Muszę hopsać dalej. I pobiegła. Jeszcze przez jakiś czas słyszeli jej śmiech, ale wkrótce i on ucichł. Ivan odetchnął z ulgą. - Ile dalibyście jej lat tak naprawdę? - spytał. - Szczerze? Jakieś siedem. Ale nie chciałem robić jej przykrości. Dlatego przytaknąłem na te osiem lat. Kto ją w ogóle wpuścił do internetu? Czopcio tylko wzruszył ramionami, ale nic nie powiedział. Trawa była miękka, jednak upadek do przyjemnych nie należał. Gelek jęknął wstając i potarł dłonią miejsce, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę. Cóż, upadek ma swoje prawa i czasami musi boleć. Gelek spojrzał w górę. Dziura w niebie, która go wypluła, powoli się zasklepiła i po chwili błękit znów był bez skazy a białe chmurki płynęły po nim radośnie. Znajdował się na niewielkiej polanie w samym środku (prawdopodobnie) lasu. Wokół rosły największe drzewa, jakie kiedykolwiek w życiu widział. Do samego nieba. Wydawały się być tak samo stare jak cały świat i tak samo mądre. "Widziałyśmy niejedno i wiemy wszystko" - wydawały się szeptać liście. - No to powiedzcie mi, gdzie jestem i gdzie mam szukać przyjaciół? - spytał Gelek. "Jesteś w lesie" - zaszumiał wiatr - "tak wielkim, że tu jest tylko las i nic więcej. Tu jest tylko las. Przyjaciół znajdziesz wśród ludzi, których lubisz i cenisz, których rozumiesz i którzy ciebie rozumieją. Nie szukaj ich na siłę. Prawdziwego przyjaciela poznaje się przez całe lata, w szczęściu i w biedzie. Nie każdy będzie twoim przyjacielem, chociaż tak będzie ci się wydawało. Ale w końcu znajdziesz prawdziwych przyjaciół. Bierz przykład z nas" - odezwały się drzewa. - "Jesteśmy bardzo stare, ale nauczyłyśmy się cierpliwości. I znalazłyśmy przyjaciół. Wszystkie jesteśmy sobie przyjazne. Nie szukałyśmy przyjaciół na siłę. Po dwustu latach nauczyłyśmy się odróżniać to, co ważne od tego, co mało istotne. Ty też się nauczysz." - Nie mam aż tyle czasu. "Wobec tego idź przed siebie. Tam znajdziesz odpowiedź" - zaszumiała trawa. - Dzięki - krzyknął Gelek, wskoczył na swój jednokołowy rowerek i popedałował prosto przed siebie. Jechał długo, jednak nadzieja odnalezienia odpowiedzi podtrzymywała go na duchu i nie dopuszczała do niego zniechęcenia. Wiatr rozwiewał jego włosy i brodę, od czasu do czasu jakieś niskie gałęzie przejechały go po twarzy, ale nic sobie z tego nie robił. Wycierał krew i jechał dalej. W końcu jego oczom ukazała się polanka. Była nieco mniejsza od tej, na której wylądował, ale za to nie była pusta. Stała na niej chatka. Cała była z piernika. No, może nie cała. Ściany, okiennice i drzwi były ze śmietankowo-kakaowych wafelków a dach oblany polewą czekoladową. Komin zrobiony był z tabliczek czekolady z orzechami. Gelkowi ślina pociekła po brodzie. Wytarł ją nerwowo rękawem. Coś mu tu jednak nie pasowało. Czuł jakiś dziwny, irracjonalny lęk. No bo niby czego miałby się bać? Cóż niezwykłego było w chatce z piernika stojącej w środku lasu? Ale nie potrafił od siebie odpędzić ogarniającego go chłodu, lęku przed czymś nieznanym. - Hej! Jest tu kto? - krzyknął niepewnie. - Halo! Odpowiedziała mu cisza, co go w niewielkim stopniu uspokoiło. Zawsze dobre i to na początek. Cichutko podszedł do chatki i zajrzał przez okna. W środku panował półmrok. Domek wyglądał na opuszczony, w każdym razie Gelek nie dostrzegł żadnego ruchu. Ostrożnie nacisnął klamkę. Ostrożnie, bo była zrobiona z batonika. Drzwi nie były zamknięte. Gelek na palcach wszedł od środka. - Dzień dobry. Jestem Gelek - rzucił w przestrzeń. W przestrzeni jednak nikogo nie było, o czym przekonała go cisza. Jak zwykle domek od środka był o wiele większy niż z zewnątrz o czym Gelek już nie raz zdążył się przekonać i przyzwyczaić. Co prawda przez okienko widział tylko jedną izbę, teraz jednak się okazało, że na samym parterze znajduje się kilkoro drzwi do różnych pokoi nie wspominając już o schodach na pięterko, na które z zewnątrz chatka była oczywiście za niska. To jednak Gelka nie dziwiło. Najbardziej zastanawiała go cisza, która mimo iż przejmująca, wydawała się być tylko chwilowa. Niby domek wyglądał na opuszczony, ale jednocześnie miało się wrażenie, że właściciel wyszedł tylko na chwilę. I że niedługo wróci. I że nie będzie zadowolony z niespodziewanego gościa. I że stanie się coś złego. Nie wiedzieć czemu Gelek nagle pomyślał o wielkim piecu, w którym jest bardzo gorąco i nieprzyjemnie. Myśl ta sprawiła, że zaschło mu w gardle. Jednak zanim znalazł kuchnię, usłyszał czyjeś kroki. Chwilę później otworzyły się drzwi... Andy wciąż szedł niekończącym się korytarzem. Był coraz bardziej zniechęcony. Kilka razy był bliski wylogowania się z systemu. Nie zrobił tego jednak. Dlaczego? Sam nie wiedział. Może dlatego, że byłby to bardzo idiotyczny koniec. Przyjaciele nie tego od niego oczekiwali. A właśnie. Czego w ogóle oczekiwali? Przygody? Dobrej zabawy? Czy był w stanie im to zapewnić? Na razie chyba nie było aż tak źle. W każdym razie dopóki miał pomysły. Jednak chęć ucieczki z tego świata powracała do niego coraz częściej i z coraz większą siłą. - Gdzie jest to cholerne wyjście, o którym mówił Etimark? - pytał sam siebie. - A może ono działa tylko jako wejście? Już dawno przestał zwracać uwagę na to, że mówi sam do siebie. Zresztą i tak nikt go nie słyszał. Wielki Brat zrobił go w bambuko. Był pewien, że mógłby spokojnie zostać z kumplami w celi i nic złego by im się nie stało. Już od ósmego roku życia nie wierzył w Wielkiego Murzyna, tak samo jak nie wierzył w Świętego Mikołaja... Chociaż... Sięgnął ręką do kieszeni, żeby sprawdzić, czy podarek wciąż tam jest. Chyba będzie musiał zweryfikować swoje stanowisko co do wiary w istnienie Świętego Mikołaja. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie użyć od razu magicznej baterii. Tylko jak to zrobić? Obejrzał dokładnie ten niewielki przedmiot. Hmm... Bateria niczym nie różniła się od innych baterii. Może jakieś zaklęcie? Ale jakie zaklęcie służy do zaktywowania baterii? Andy nie znał żadnych zaklęć. Zrezygnowany schował podarek z powrotem do kieszeni. Etimark wyraźnie powiedział, że w odpowiedniej chwili bateria sama okaże swą moc. Może ta chwila jeszcze nie nadeszła? Być może obecna sytuacja nie była bez wyjścia? I w tej właśnie chwili Andy zauważył wyjście. Korytarz kończył się nagle drewnianymi drzwiami. Andy bez namysłu nacisnął klamkę i wszedł do środka. W tej właśnie chwili wyczuł czyjąś obecność. Instynktownie pochylił się i potężny, drewniany wałek uderzył w ścianę tuż nad jego głową. Andy nie widział napastnika, nie było jednak czasu na wypatrywanie go. Rzucił się na podłogę i przeturlał. Ułamek sekundy później wałek uderzył w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się jego głowa. Dał nura pod stół, a z krzesła za nim posypały się drzazgi. Andy kątem oka dojrzał wreszcie swego dręczyciela. - Gelek! Stój! To ja, Andy! - krzyknął uchylając się przed kolejnym ciosem. Ten na szczęście nie nastąpił. Gelek rozpoznał przyjaciela i powstrzymał swe śmiercionośne narzędzie. Chwilę jeszcze stał niepewnie trzymając wałek w pogotowiu, ale uspokoił się w końcu i opuścił broń. - Co ty robiłeś w tej sypialni? - spytał wreszcie. - W jakiej sypialni? - zdziwił się Andy. - Nie byłem w żadnej sypialni. - No to co jest za tymi drzwiami? Andy spojrzał we wskazanym przez Gelka kierunku i przez niedomknięte drzwi ujrzał wielkie łóżko wodne. Przymknął oczy i rozmarzył się. Zawsze chciał na takim pobaraszkować. Tylko jakoś nigdy nie było z kim. No i nigdy nie miał takiego łóżka. Ech, brutalna rzeczywistość. - Nie mam pojęcia, skąd się tam wzięła sypialnia. Wszedłem tu prosto z korytarza. - Korytarza? - zdziwił się tym razem Gelek. - Jesteśmy w domku! Nie sądzę, żeby tu były jakieś korytarze. Chociaż... - opowiedział Andy'emu wszystko, co się wydarzyło do chwili przybycia do chatki z piernika. Ten zrewanżował się tym samym i pokazał prezent od Etimarka. - Kolejne zakrzywienie przestrzeni - powiedział w końcu. Gelek pokiwał głową. - No to świetnie - westchnął. - W takiej sytuacji możemy do końca życia szukać pozostałych i jednocześnie mieć nadzieję, że się sami nie pogubimy. Wylogowanie oczywiście nie wchodzi w grę. Chce mi się pić. - Poszukajmy czegoś w kuchni - zaproponował Gelek. W kuchni znaleźli lodówkę. A w lodówce... oczywiście zimne piwo. Jakżeby inaczej? Na dobre, zimne piwo znajdzie się miejsce w każdym opowiadaniu. A chyba nie było sytuacji, w której Andy z Gelkiem pogardziliby dobrym, krasnoludzkim browarkiem. Otworzyli butelki i zasiedli do stołu w salonie. Piwo było zimne i dobre, chociaż ich marka była chłopcom (pomijając chwilową płeć Andy'ego) nieznana. Prawdę mówiąc, na butelkach w ogóle nie było żadnych etykiet, naklejek czy czegokolwiek, co by ich naprowadziło na nazwę piwa czy producenta. W zaistniałej sytuacji nie mogli jednak wybrzydzać, poza tym w opowiadaniach Andy'ego piwo zawsze było dobre. - Musimy opracować jakiś plan dalszego działania - powiedział Gelek między czwartym a piątym łykiem. - Tu jest fajnie, ale nie możemy tu zostać do końca życia. Jestem jeszcze bardzo młodym Gelkiem. - Taaa... - zamyślił się Andy. - Masz jakiś pomysł? Bo ja nie za bardzo. Właściwie to wcale. Przecież oni mogą nas szukać przez całą wieczność a my ich przez drugą. A dwie wieczności, to o półtorej za dużo. Poza tym Piotr mówił coś o jakichś warstwach. - Taaa... - powtórzył Andy. - Jak myślisz, ile jest tych warstw? I jakie są duże? A może są jakieś kruczki, dzięki którym można jakoś świadomie poruszać się między nimi? - Taaa... - A ty co? Zaciąłeś się? - zirytował się Gelek. - Powinieneś coś wiedzieć na ten temat! Znasz się przecież na tym. - Na tym to się zna Piotr - sprostował spokojnie Andy. - Ja jestem w stanie przygotować tylko prosty serwis. Zastanawiam się, czy... Jego rozważania przerwało skrzypnięcie drzwi. W korytarzu rozległy się czyjeś szybkie kroki. Gelek na wszelki wypadek położył rękę na wałku. Andy wymacał w kieszeni baterię. - Puszek, Puszek, Puszek, Puszek... - usłyszeli wołanie przerywane od czasu do czasu coraz bliższymi trzaśnięciami drzwi. - Puszek, Puszek, Puszek... - do pokoju wpadł Diabeł Tasmański, w każdym razie tak go sobie wyobrażali. Nie przestając wołać jakiegoś Puszka obiegł dwa razy stół, w końcu zatrzymał się i zaczął węszyć. Dopiero po chwili zauważył chłopców. - Cześćcześć. Nie widzieliście może Puszka? - A kto to? - To mój mały kotek - wyjaśnił Diabeł Tasmański, po czym zawirował wokół własnej osi. W międzyczasie porwał ze stołu butelkę piwa i pociągnął potężnego łyka. - Mogę? - spytał i odstawił na stół puste naczynie. - Ależ proszę bardzo, poczęstuj się - powiedział Gelek nieco po czasie. Diabeł Tasmański jednak już go nie słuchał. Znowu zaczął węszyć. Chwilę potem wołając Puszka okrążył stół i zniknął za drzwiami. I tyle go widzieli. W Senniku Egipskim jest napisane: "Diabła Tasmańskiego spotkać - bajek za dużo oglądasz". - Kurde - Andy zaczął kontaktować. - Mogliśmy go trochę wypytać. - Myślisz, że coś byś się od niego dowiedział? - Gelek był bardziej sceptyczny. - Nie wyglądał na zbyt komunikatywnego. - Ale sporo się kręci. Mógł coś widzieć, coś zauważyć. - Fakt, kręci nieźle. Ale już za późno. Szukaj wiatru w polu. - Albo Diabła na pustyni. Kurde, gość wyglądał na bardziej szajbniętego od nas. I nawet się napił piwa! - Bardziej? - Gelkowi trudno było w to uwierzyć. - To chyba niemożliwe. Ty masz chyba jakieś urojenia. - Wiem. Renata mi to powtarza co najmniej trzy razy dziennie... - ...po każdym, posiłku?... - ...w końcu jej uwierzyłem - Andy puścił wtrącenie mimo uszu. - Ale już się z tym pogodziłem. I z tymi głosami, które słyszę codziennie rano też już się pogodziłem. Jeszcze tylko krasnoludki czasami nie dają mi spokoju. Ale lekarz powiedział, że to normalne. Będą mi przeszkadzać tylko do trzydziestego roku życia. - A potem? - Potem się przyzwyczaję. Milczeli przez chwilę. W międzyczasie do ataku ruszyły kolejne piwa. Sytuacja sytuacją, ale na ten napój zawsze znaleźliby wolną chwilę. No, chyba że wolna chwila byłaby akurat zajęta. Ale poza tym to zawsze. - Już wiem! - wykrzyknął nagle Gelek. - Wystarczy iść cały czas przed siebie, powiedzmy na zachód, aż dojdziemy do krańca sfery. A potem tylko hop na zewnątrz i możemy spoko iść do domu. Poza tym na zewnątrz działają wszystkie nasze programy i... - Zakładając, że nie ma tu żadnego zakrzywienia czasoprzestrzeni - ostudził jego zapał Andy. - Bo inaczej możemy się kręcić w kółko aż dostaniemy kręćka. Jak ten Diabeł. - Ależ z ciebie optymista - zaironizował Gelek. - Tylko realista. Nie walczę z wiatrakami, nie porywam się z łomem na smoki. Wolę użyć snajperki. - Nie rozumiem aluzji. - Przemyślana robota, brachu - wyjaśnił Andy. - Wiesz, opracowujesz plan, wprowadzasz poprawki, rozważasz możliwości i... czysty strzał. A nie jakaś chaotyczna bieganina. Obczajasz? - A nie mówi się przypadkiem "złoty strzał"? - "Złoty" to przy narkotykach, a przy snajperce jest "czysty". Kapujesz? Gelek pokiwał głową. Żaden z nich jednak nie miał pomysłu nie mówiąc już o większym planie i poprawkach do niego. Burza, jaka przetoczyła się nad miastem, była krótka, ale bardzo gwałtowna. Pojawiła się tak nagle i tak niespodziewanie, że zanim trójka przyjaciół zdążyła się gdzieś schować, ich ubrania były przemoknięte do suchej nitki, jakkolwiek stwierdzenie to jest trochę bez sensu, gdyż nie mieli na sobie ani jednej suchej nitki. Niebo mocno pociemniało. Jedynie błyskawice od czasu do czasu darły ten całun mroku. Kilka uderzyło niebezpiecznie blisko niemal oślepiając drużynę. Towarzyszące temu grzmoty powodowały nieznośny ból bębenków. Krótko mówiąc burza była zrobiona nad wyraz perfekcyjnie i Ivan był nią zachwycony. Gdyby się nie bał, z pewnością dałby się porazić piorunowi, żeby sprawdzić jego efektywność. Wolał jednak nie ryzykować, gdyby miało się okazać, że efektywność wynosi 100%. Kilka, może kilkanaście chwil później burza przeniosła się w inne miejsce, dało się słyszeć już tylko stłumione odgłosy gromów. Chłopcy mogli bezpiecznie wyjść z bramy. Niemal natychmiast pojawiło się słońce i gdyby nie mokre i błyszczące ulice, można by pomyśleć, że żadnej burzy nie było. Chwilę potem wyschły także ulice i ubrania. - Niezła anomalia pogodowa - powiedział Batman z uznaniem przeglądając swoją pelerynę w poszukiwaniu choćby najmniejszej plamki wilgoci. - W realu chyba jeszcze nigdy czegoś takiego nie widziałem. - No pewnie, w hipermarketach nie ma burzy - zakpił Ivan. W Senniku Egipskim jest napisane: "W Realu zakupy robić - pół pensji szybko utracić możesz". - Oj wiesz, o co mi chodzi. Mówię o realnym świecie - zdenerwował się Piotr. - Dowcipniś, kurde, się znalazł. - Nie znalazł, nie znalazł, bo się wcale nie gubił. Byłem tu przez cały czas. - Och, doprawdy? - udał zdziwienie Piotr. - A ja myślałem, że się jakaś Różowa Pantera przyczepiła. - Panowie! Nie kłóćcie się - krzyknął Smurf widząc, że za chwilę sytuacja wymknie się spod kontroli i koledzy rzucą się sobie do gardeł niczym dobermany. A wolał nie oglądać Batmana z różowym krawatem. Panterze czarny też raczej nie pasował. - Ale to on zaczął - poskarżył się Piotr wskazując oskarżycielsko palcem na Różową Panterę. - On ze mnie kpił. A kiedyś w szkole to nawet podstawił mi nogę. I... i... i... - zająknął się - i on w ogóle jest be. - Skarżypyta bez kopyta, język lata jak łopata - odgryzł się Ivan. - Widzisz, znowu zaczyna. - Uspokójcie się wreszcie, bo was postawię do konta. - Chyba do kąta - poprawił go Piotr. - Wszystko jedno. Idziemy czy nie? Ja tu nie przyszedłem na wycieczkę tylko w konkretnym celu. - My też nie - chciał powiedzieć Piotr, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język. Syknął więc tylko cicho i wzruszył ramionami. Czopcio czy nie, im mniej ludzi wiedziało o ich planach tym lepiej. Szli więc dalej, grupa samotnych pielgrzymów przemierzająca ulice wymarłego (albo po prostu opuszczonego) miasta. Miasta - widma. Ponownie otoczyła ich cisza przerywana tylko zwielokrotnionym echem ich kroków. Poza tym nic. Poczuli się, jakby byli sami, całkowicie sami na całym świecie. I nic i nikt poza nimi. Minęli olbrzymi kościół, a może katedrę, której kolorowe witraże lśniły w promieniach słońca. Nie zwrócili także większej uwagi na ratusz, jeszcze większy chyba od kościoła. Szli po prostu, w milczeniu, skupieni. Jakby byli świadomi i pewni tego, że cel ich wędrówki czeka na nich na końcu tej ulicy. Końcu, którego jeszcze nie widzieli, który był gdzieś hen daleko. Którego może nawet w ogóle nie było, w końcu tutaj wszystkiego mogli się spodziewać. A zwłaszcza ulic bez końca. - Znalazłem! Znalazłem! Znalazłem! - krzyknął nagle Czopas i wbiegł do jakiegoś budynku. Po chwili wybiegł, podskoczył dwa razy i wbiegł z powrotem. - Co znalazłeś? - spytał Batman, kiedy Smurf ponownie pojawił się na ulicy. - Bibliotekę znalazłem. Tu są materiały, których potrzebuję. - Myślisz, że tu może być Biblioteka Systemowa? - szeptem spytała Różowa Pantera. Batman wzruszył ramionami. Czopcio tymczasem wbiegł do środka na dobre i raczej nie zanosiło się, żeby szybko stamtąd wyszedł. W każdym razie nie o własnych siłach. - To co? Wchodzimy? - spytał Ivan. - Raczej nie sądzę, żeby Biblioteka Systemowa znajdowała się w takim publicznym miejscu - powątpiewał Piotr. - Dlaczego nie? Nie wiesz, że pod latarnią zawsze najciemniej? Komu by przyszło do głowy szukać tutaj tak ważnych plików? - Tobie na przykład. Nie sądzę, żeby ktoś aż tak ryzykował. A jakby jakiś użytkownik przez przypadek grzebnął, gdzie nie powinien? Nie, to bez sensu... - Ale stój, stój! - przerwał mu Ivan. - Jak to bez sensu? Życie jest bez sensu! W tym miejscu chciałbym przeprosić wszystkich czytelników poirytowanych powtarzana przez Ivana frazą, ale ma to swój (pokręcony co prawda, ale jednak) sens. Po prostu Ivan często tak mówi i nic na to nie mogłem poradzić. Ale wracajmy do opowiadania... - Matrix czasami też. Na pewno tam nie ma Biblioteki Systemowej. Zaufaj mi... Chodźmy dalej. Nie mamy czasu. Jak już wcześniej było napisane, cel czeka na nas na końcu ulicy. Jestem bardzo ciekaw, co to będzie. - Jak znam życie i Andy'ego, to będzie coś idiotycznie głupiego - mruknął Ivan. - Daj mu szansę. Co z tego, że w tej chwili nie ma pomysłów? Może zanim dojdziemy do końca, coś wymyśli. Ivan pokręcił z powątpiewaniem głową, ale ruszył za Batmanem. Szli tak przez jakiś czas nie odzywając się do siebie. Ulica wciąż była prosta, jakby renderowana od linijki. Nie mieli pojęcia, czy znajdują się w środku miasta, czy też dopiero na początku. Wieżowce cały czas wydawały się być takie same i po jakimś czasie odnieśli wrażenie, że już kilka razy byli w tym miejscu. Najgorsze było to, że nie widzieli końca prostej przecież ulicy. Przyczyna była banalnie prosta. Jakieś dwieście, może trzysta metrów przed nimi robiła się pikseloza. W końcu to był tylko komputer i to o ograniczonej rozdzielczości wyświetlanego obrazu. Może kiedyś przynajmniej grafika będzie oparta o układy analogowe. Teraz jednak ulica kończyła się pojedynczym pikslem a na tej podstawie nie byli w stanie odgadnąć odległości dzielącej ich do granic miasta. Czopcio Smurf przemierzał rozległe korytarze biblioteki w poszukiwaniu interesującego go działu. Jak znał swoje szczęście, mógł się go spodziewać na samym końcu swojej wędrówki. Beznamiętnie mijał drzwi zaopatrzone tabliczkami z takimi napisami jak: "Fantastyka Naukowa", "Bajki dla Potłuczonych", "Adaptacje Filmowe", "Windows\System", "Urojenia Andy'ego" i wiele, wiele innych. Na końcu długiego korytarza znajdowało się to, czego szukał: "LEX - mity i fakty". Od tej chwili Czopas nie będzie nas już interesował jako bohater tego opowiadania, gdyż jest zbyt pochłonięty zgłębianiem wiedzy. Wbrew temu, czego się obawiali, wyjście z miasta pojawiło się niespodziewanie szybko. W zasadzie nie tyle się pojawiło (gdyż nie mogło pojawić się samo) ile dotarli wreszcie do niego. Nagle znaleźli się w lesie. Uradowany Batman miał właśnie wydać z siebie swój prywatny (i chroniony prawami autorskimi) okrzyk radości, kiedy drogę zastąpiła im banda krasnoludów. Dosyć liczna, należałoby dodać. Ivan z Piotrem zatrzymali się niepewni, co robić dalej. Krasnoludy nie wyglądały zbyt przyjaźnie. I śmierdziały tanim winem. Największy z nich, sięgający Batmanowi do pasa, wystąpił przed kamratów i oparł się o ogromny topór. - Odnoszę wrażenie - odezwał się zachrypniętym, przepitym głosem - że panowie podróżni chętnie wspomogą nas numerami i hasłami do swoich kont w interbanku. Mam rację? - pogłaskał pieszczotliwie swój topór. - Eee... tego... - zająknął się Batman. - Nie mamy kont w interbanku. Mogą być czeki podróżne bez pokrycia? - Panowie podróżni chyba mają nas za idiotów. Ivan przytaknął ruchem głowy. - No to musimy pokazać panom podróżnym z bliska nasze zabawki, bo chyba niedowidzą... W Senniku Egipskim jest napisane: "Zabawki z bliska oglądać - duże masz szanse wylądować w szpitalu". Jako, że scena walki jest zbyt brutalna, jej szczegóły zostaną pominięte. Ważne, że zakończyła się zwycięstwem naszych bohaterów. Oczywiście nie obyło się bez strat. Zostawiwszy pobojowisko z nieprzytomnymi krasnoludami w tyle, dotkliwie poturbowani Batman z Różową Panterą kuśtykali dalej, gdzie spodziewali się znaleźć cel swojej wędrówki. W lesie jednak noc zapada szybko. Nie chcąc błądzić po omacku Piotr zarządził postój z noclegiem. - Nie spodziewaj się wiele - powiedział do kręcącej nosem Pantery. - Marriot to nie jest, wygód tu nie uświadczysz. - No właśnie widzę. Rozumiem, że o zamówieniu budzenia też mogę zapomnieć. - Nie. Dlaczego? - wzruszył ramionami Piotr. - Budzenie możesz sobie zamówić. Możesz tylko zapomnieć o jego zrealizowaniu. Dobranoc. Duszno było jak diabli (chociaż z tym Tasmańskim nie miało to nic wspólnego). Chłopcy pili piwo za piwem i wycierali spocone czoła. Przy dwudziestym Gelek zauważył, że nie jest ani trochę wstawiony. - Lipa - mruknął - możemy tak pić i pić i co? - I nic. Przynajmniej masz za friko. Nie wymagaj za wiele od darmowego piwa. - A ja cały czas mam dziwne przeczucie, że zaraz zjawi się ktoś i wypisze nam bardzo ładny rachunek. Andy wzruszył ramionami. Nie interesowały go rachunki, dopóki nie trzeba było ich regulować. Na razie się tym jednak nie przejmował i wyciągnął z lodówki kolejne dwie butelki. Inna sprawa, że za każdym razem lodówka była pełna. Taka nowoczesna wersja bajki pt. "Stoliczku, nakryj się". Fakt, że piwem bezalkoholowym. Andy musiał tu Gelkowi przyznać rację. - Robi się ciemno - powiedział Gelek patrząc w stronę okna. - Myślisz, że będzie w nocy burza? - Nie widzę żadnych przeciwwskazań. Przydałaby się. Cały się lepię. Aż się boję myśleć, jak wygląda moje ciało w realu. - Moje pewnie nie lepiej. Chodź, zapalimy w kominku i otworzymy balkon. Może jakiś TV się znajdzie. - Kurde, nie tak sobie wyobrażałem zdobywanie władzy nad światem - mruknął pod nosem Andy idąc za Gelkiem do salonu. Kominek był już przygotowany do rozpalenia ognia. Nikt się nie zastanawiał, kto i w jaki sposób to zrobił. Ważne, że wystarczyło tylko podpalić, co też Gelek uczynił. Wyszło mu to nadzwyczaj dobrze. Jedno pociągnięcie zapałką i w kominku zapłonął jasny, wesoły ogień. Drewno musiało być bardzo świeże, gdyż co chwilę na podłogę strzelały iskry. - Zagramy w szachy? - usłyszeli cichy szept. - Mówiłeś coś? - Gelek spojrzał pytająco na Andy'ego. - Ja? Skądże. Ani słowa. - Ja sam przeciwko wam dwojgu - ponownie ktoś wyszeptał propozycję. - Tak jakby z kominka - zauważył Andy. - No pewnie, że z kominka - zaszeptała trzecia iskierka strzelając z przesyconego żywicą drewna. - Więc co z tymi szachami? - Może nie dziś - wykręcił się Gelek. - Jest za duszno i nie chce nam się myśleć. Może inną razą. - Szkoda - czwarta iskra zgasła zanim dotarła do podłogi. - Wiesz - odezwał się po chwili milczenia Andy - zastanawiam się, po jakiego grzyba ty w ogóle zapaliłeś w tym kominku. Nie żebym miał coś przeciw iskrom, ale i tak jest już gorąco jak w piekle a kominek też daje swoje. - Nie pytaj mnie - wzruszył ramionami Gelek. - Przecież to nie ja to wszystko wymyślam. Nie ja jestem autorem tego opowiadania. Robię tylko to, co jest napisane. - A co jest napisane? - Przeczytasz, to się dowiesz. Nagle usłyszeli pukanie do drzwi. Dosyć natarczywe zresztą. Gelek na wszelki wypadek skoczył do kuchni po wałek i zanim pukanie powtórzyło się czwarty raz, był już z powrotem. Ostrożnie otworzyli drzwi. Na zewnątrz stała para młodych ludzi. Chłopak miał w ręku aparat fotograficzny a dziewczyna na sobie sukienkę w kolorze morskim. Przez chwilę cała czwórka mierzyła się wzrokiem. - Dzień dobry - odezwała się w końcu dziewczyna. - Jesteśmy z czasopisma "Jak sobie pościelesz, to mnie zawołaj". Umawialiśmy się z właścicielami na zrobienie kilku zdjęć wnętrza tego pięknego domu... Ale widzę, że ich nie ma. To my może przyjdziemy innym razem. - Ależ proszę, proszę! - krzyknął Andy widząc, że para odwróciła się. - Wejdźcie. Właścicieli chwilowo nie ma, ale o wszystkim nas powiadomili - skłamał. - Po prostu nie spodziewaliśmy się was tak szybko. Andy z Gelkiem odsunęli się od drzwi wpuszczając obcych do środka. Tamci szybko zabrali się do roboty. Fotograf zainstalował lampę błyskową na aparacie, pani redaktor szybkim krokiem przemierzała pokój i krytycznym okiem oceniała, co się nadaje a co nie. - Cholera, gdzie ta bateria? - zaklął w pewnej chwili fotograf grzebiąc w swojej torbie. I wtedy Andy poczuł, że w kieszeni coś mu drgnęło. Nie, to nie TO, o czym myślicie, w końcu Andy miał teraz ciało kobiety i TO nie mogło mu drgnąć. To była bateria, magiczny podarek od Świętego Mikołaja. Sięgnął do kieszeni, wyjął drgające maleństwo i wręczył fotografowi, który czym prędzej włożył ją do lampy błyskowej. Można by jeszcze dodać, że bateria nigdy się nie wyczerpała i fotograf żył z nią długo i szczęśliwie, ale po co? To już temat na inne opowiadanie. Sesja zdjęciowa wnętrza chatki z piernika nie trwała długo. Wkrótce wszyscy siedzieli w salonie i popijali zimne piwo. Bezalkoholowe oczywiście. Andy żałował, że z setek możliwych ciał jemu trafiło się ciało kobiety. Ale cóż mógł poradzić? Jak się wchodzi do internetu nielegalnie, nie ma możliwości skorzystania z oficjalnej wypożyczalni postaci. Koło północy goście podziękowali za możliwość zrobienia zdjęć i piwo i opuścili chatkę znikając w ciemnym lesie. - Szkoda, że nie zostali dłużej - mruknął Andy. - Ano szkoda - przytaknął Gelek. - Ciekawe, czy już się zgubili czy jeszcze nie. Andy wzruszył ramionami. Czasami odnosił wrażenie, że nie wszyscy widzą to samo. Być może tylko oni widzieli las, dla tamtych mogła to być jasno oświetlona ulica. - Jestem śpiący - powiedział w końcu. - Nie wiem jak ty, ale ja idę się przekimać - Andy ruszył w stronę korytarza z nadzieją znalezienia tamtej sypialni z łóżkiem wodnym. - Idź. Ja się jeszcze pogapię w TV. Obudziła go kropla rosy, która spłynęła z liścia prosto na jego lewe oko. To wystarczyło. Momentalnie się wyprostował do pozycji siedzącej i zaspanym wzrokiem rozejrzał wokół. Kciukami przetarł oczy i rozejrzał ponownie, tym razem już nieco trzeźwiej. Pierwsze, co zauważył, to brak Ivana. Następnie zorientował się, że jest w lesie. Ale to już było jakby mniej ważne. Ivan! Gdzie jest Ivan? - Ivan! Ivanek! - zawołał. - Gdzie jesteś? Nie odczuwał paniki. Jeszcze nie. Nie bał się sam być w lesie. Już dawno z tego wyrósł, był w końcu dorosłym chłopcem. Chodziło raczej o sam fakt zniknięcia kolejnego (ostatniego poza nim) członka drużyny. Ktoś, kto tego dokonał, doskonale wiedział, jak go złamać psychicznie. Prawie mu się to udało, Piotr trzymał się już z najwyższym trudem. Ktoś tam miał na pewno niezłą zabawę. No i w końcu został sam. Zastanawiał się tylko, dlaczego ktoś się fatygował, żeby po kolei zabierać mu przyjaciół i po co w ogóle to robił. Powstrzymał się od rzucenia mięchem, nie chciał dawać satysfakcji temu, kto go ewentualnie mógł podsłuchiwać. Zaklął tylko cicho pod nosem (tak cicho, że sam się ledwie usłyszał) i wstał. Sam czy nie, należało iść dalej. Aż do celu. Miał nadzieję osiągnąć go jeszcze przed południem. Ziewnął szeroko o mało nie łamiąc sobie szczęki, wzruszył ramionami komentując tym własne ziewnięcie i ruszył przed siebie nie zastanawiając się nad tym, czy idzie w dobrą stronę. W końcu równie dobrze mógł właśnie się cofać. To też skwitował wzruszeniem ramion. Najwyżej jeśli ponownie zobaczy miasto, to po prostu się powiesi na różowym sznurku do suszenia bielizny. Na pewno w mieście się jakiś znajdzie. W tej sprawie miał jednak wielkie szczęście. Nie minęło południe, kiedy dotarł do dużej polany. Interesującym faktem było to, że nie rosła na niej trawa. Ale to chyba łatwo da się wyjaśnić, bowiem aż do samej linii drzew pokryta była czarnym jak noc żużlem. Piotr skierował się ku jej centrum. Tam czymś białym (prawdopodobnie wapnem) usypane były koncentrycznie okręgi. Wyglądało to jak ogromna tarcza. CEL! W ten sposób Piotr osiągnął cel swojej wędrówki. Tylko co dalej? Liczył, że kiedy dotrze do celu, coś się wydarzy. Może nie gromy i wielka jasność, ale cokolwiek. A tymczasem nie stało się absolutnie nic. W Senniku Egipskim jest napisane: "Cel wędrówki znaleźć - szukać dalej nie musisz". Zniechęcony Piotr usiadł w samym środku celu i oparł brodę na dłoni. Andy przez całą noc nie mógł zasnąć. Wiercił się, przewracał z boku na bok, to było mu gorąco, to znów za zimno. Na dodatek bolał go cały brzuch i podbrzusze. Zastanawiał się, co mogło mu zaszkodzić. Może piwo? W końcu wypił go aż tyle. W realu już dawno miałby dość. Ale przecież tutaj piwo było mocno bezalkoholowe! Poza tym miał dziwne przeczucie, że to nie jest niestrawność. Świtało, kiedy udało mu się wreszcie zasnąć. Jednak godzinę później znów się obudził. Czuł, że wydarzyło się coś dziwnego. Przez chwilę leżał bez ruchu kontemplując otoczenie. Kiedy w końcu wszystkie zmysły zaczęły działać poprawnie, już wiedział. Między nogami miał bardzo wilgotno. - Cholera, zlałem się? - pomyślał. Był na siebie zły, nie przydarzyło mu się to od... od bardzo dawna. Poruszył się i wtedy poczuł, że ta wilgoć między nogami jest jakby lepka. - Jeszcze lepiej - westchnął - polucja. Nie przypominał sobie jednak, żeby śniło mu się coś przyjemnego. Więc skąd? Odrzucił koc i omal nie krzyknął. To nie była polucja. To była... Krew! No to pięknie. Nie dość, że był babą, to jeszcze dostał okresu. I co miał z tym fantem zrobić? Co kobiety robią w takich sytuacjach? Andy z trudem zwlókł się z łóżka i podreptał do łazienki. Czuł się źle. Gorzej niż źle. To było gorsze niż kac po kilkudniowym imprezowaniu. To było gorsze niż wszystko, co w życiu przeszedł. Spojrzał w lustro i ujrzał zmęczoną twarz. Twarz starej kobiety. Dotknął policzków. Tarka. W kącikach oczu ujrzał kurze łapki. Zmarszczki na czole. - Boże, jak ja wyglądam? - jęknął. To było straszne. Cała uroda znikła jak za sprawą czarów. I jeszcze ten okres. W szafce znalazł pudełko podpasek. Połowę zmarnował, zanim udało mu się jedną przymocować do bielizny tak, że się nie ruszała. Prawie płacząc wziął delikatny prysznic, ubrał się i zrobiwszy szybki makijaż wyszedł z łazienki. Słońce już od dłuższego czasu dawało Ivanowi po oczach zanim ten zdecydował je otworzyć. Ziewnął szeroko, usiadł na łóżku i z zainteresowaniem obejrzał pokój. O ile sobie przypominał, zasypiał na trawie pod drzewem. I żadnego łóżka tam nie było. A już na pewno takiego wygodnego. Czary? Czy kolejna sztuczka Wielkiego Brata? Ivan bardziej byłby skłonny uwierzyć w to drugie. W takim razie gdzie jest Piotr? Z szybkiego rachunku, jaki przeprowadził Ivan wynikało, że Piotr został sam w lesie. Odnosił dziwne wrażenie, że właśnie o to chodziło Wielkiemu Bratu. Tylko dlaczego? Kolejne pytanie bez odpowiedzi. Ivan doszedł do wniosku, że wylegiwaniem się w łóżku nie dojdzie do żadnych wniosków. Wstał więc i wyszedł z pokoju niemal wpadając na wychodzącego z łazienki Andy'ego. Zauważył, że ten nie wyglądał dzisiaj najlepiej. - Wszystko w porządku? - spytał zatroskany. - Ach, daj mi spokój. Nie mam nastroju do rozmowy. Ivan zamilkł. Takiego Andy'ego jeszcze nie widział. Gdyby go nie znał, dałby głowę, że rozmawia z kobietą. I to w dodatku taką, która ma okres. Ale Andy? W milczeniu przeszli do salonu, gdzie na kanapie spał Gelek. Andy z widocznym cierpieniem na twarzy usiadł w fotelu, Ivan szturchnął śpiącego kolegę. Gelek przetarł zaspane oczy i dostrzegł stojącego nad nim Ivana. - Cześć. Skąd się tu wziąłeś? - Mieszkam tu - odparł z nutką sarkazmu Ivan. - A tak poważnie? - Niby skąd mam wiedzieć? Obudziłem się w sypialni. Poza tym o to samo mogę was zapytać. - My tu byliśmy już od wczoraj. - No to gratuluję. Gelek wstał i przeciągnął. Coś mu strzeliło w karku, potem w krzyżu. - Ech... starość nie wesołość - mruknął pod nosem. - Co z nim? - spytał wskazując na milczącego Andy'ego. - Nie wiem - Ivan wzruszył ramionami. - Chyba cierpi. - To widzę. Andy, co ci jest? Zapytany spojrzał na Gelka wzrokiem, którym mógłby spokojnie mrozić piwo, lody i sernik na zimno. Ale nic nie powiedział. - Pewnie jest przygnębiony przedłużonym pobytem tutaj. Nie dziwię mu się. Sam chętnie już bym wrócił. Co z Piotrem i Czopasem? - Czopcio znalazł tą swoją bibliotekę i się odłączył, a Piotra ostatnio widziałem pod drzewem. - Co tam robił? - Spał. Gelek podrapał się po głowie. - No to wygląda na to, że teraz został sam. - No... na to wygląda - zgodził się Ivan. - Biedaczek. - Poradzi sobie - zapewnił Gelek. - Mam nadzieję - dodał ciszej. Piotr był zdruzgotany. Cały jego wielki plan diabli wzięli. Wszystko dopracował do ostatniego bitu, nic nie miało prawa się nie udać. Był taki pewien sukcesu. I co? I wszystko się rozpieprzyło. Legło w gruzy jak kopnięty zamek z piasku. I jeszcze wciągnął w to przyjaciół. - I co? Zostałeś sam? - usłyszał nagle. Szybko zerwał się na równe nogi i rozejrzał. Za nim stał... Wielki Brat. Tak właściwie to Piotr nie wiedział, jak wygląda Wielki Brat, nie miał o nim żadnego wyobrażenia, ale był pewien, że to on. I nie mylił się. - Ha ha ha... - zaśmiał się Wielki Brat. - Wyglądasz, jak małe, biedne Batmaniątko. No wytrzyj już łezki. Nie zjem cię. Przynajmniej na razie. - Wcale nie płakałem - odparł hardo Piotr. - I nie rób mi kwasu przed czytelnikami. - No dobra. Nie płakałeś. Już sobie zażartować nie wolno? - Cały czas sobie z nas żartujesz. I wcale nie były to miłe żarty. - Jak dla kogo. Ja się bawiłem świetnie. Dawno się tak nie uśmiałem - na dowód czego Wielki Brat ponownie się zaśmiał. - Po co było to wszystko? - Głównie po to, żebyś sobie nie myślał, że tak łatwo możesz namieszać w internecie. Jesteś na to za cienki w uszach. Już dawno przestało mnie wkurzać, kiedy byle lamerowi wydawało się, że jest wielkim hackerem. Teraz tylko patrzę z pobłażaniem na te godne politowania podrygi. Zazwyczaj takich ludzi wywalam z sieci zanim się porządnie rozejrzą. Już nawet z nimi nie walczę. Po co? Czasami jednak mam ochotę się trochę zabawić. W końcu każdemu potrzeba trochę rozrywki, no nie? Piotr niepewnie pokiwał głową. - No i wtedy przeganiam pewnych siebie chłoptasiów po moim świecie, żeby nie czuli się zbyt dobrze. - A potem? - Potem? Potem pozwalam im odejść. Jeszcze nigdy nie zdarzyło się, żeby wrócili. I, o ile się orientuję, nie próbowali już numerów w innych miejscach. Jestem pewien, że ty też nie spróbujesz. - Jesteś pewien? - Tak. Bo wiem, gdzie cię szukać w realu. - Blefujesz. - Chcesz się przekonać? Wystarczy, że teraz wyrzucę cię z sieci i zobaczę, gdzie kończy się sygnał. To proste jak pierdnięcie po grochówce. Piotr milczał przez chwilę. Coś rozważał. Może planował wykiwanie Wielkiego Brata. A może po prostu uświadamiał sobie swoje położenie. Chyba wreszcie dotarło do niego, że znajduje się na przegranej pozycji. - Nawet nie myśl o wykiwaniu mnie - powiedział Wielki Brat. - Znajdujesz się na przegranej pozycji. Chodź, zaprowadzę cię do przyjaciół. A potem grzecznie się wylogujecie. Wielki Brat zrobił nieokreślony ruch ręką i przed nimi zafalowało powietrze. - Co to? - Przejście do innej warstwy. Zakrzywienie czasoprzestrzeni. Idziemy. Wielki Brat poszedł przodem i zniknął. Piotr chcąc nie chcąc ruszył za nim. I nagle znalazł się w korytarzu. Wielkiego Brata nigdzie oczywiście nie było. Usłyszał za to jakieś głosy dochodzące z salonu. - Może powinniśmy iść na poszukiwania? - zaproponował Gelek. - W końcu skompletowaliśmy już całą drużynę. Siedzeniem tutaj mu nie pomożemy. - Ale ja nie mogę - jęknął Andy. - Nigdzie się stąd nie ruszam. - No masz - zirytował się Ivan chodząc nerwowo po pokoju. - Jeden dzień jest kobietą i już ma kaprysy. - Nie kaprysy tylko okres. Spróbuj ty mieć okres, kozi bobku, wtedy pogadamy. - Eee... Wolę nie. - Mógłbyś lepiej zrozumieć kobiety. - Osobiście wolę, żeby stanowiły dla mnie tajemnicę. Tajemnicze kobiety są bardziej interesujące. - To co robimy? - spytał Gelek. Ivan zatrzymał się i zastanowił. - Kurde, nie wiem. Nie możemy wziąć Andy'ego w takim stanie. Ale też nie chcę znowu się rozdzielać. - To może poczekamy kilka dni? - Myślisz, że mu przejdzie? - Tak. Okres nie jest ciężką chorobą i mija po kilku dniach. - A co z Piotrem? - A co ma być? - spytał Piotr wchodząc do salonu. - Poradzi sobie sam? - Gelek nie zauważył jego wejścia. - Jakoś sobie poradzi. Jest już dużym chłopcem. - PIOTREK! - krzyknął jednocześnie Ivan z Gelkiem teraz dopiero zauważając jego obecność. Andy nie odzywał się. Nie chciał wywoływać nowej fali bólu. - Co tu robisz? - Stoję - odparł Piotr. - Ale muszę usiąść. Macie piwo? Gelek szybko skoczył do kuchni i przyniósł całą skrzynkę stojącą obok lodówki nie zastanawiając się nawet, skąd się tam wzięła. Otworzyli butelki i solidarnie wypili po kilka łyków. - Opowiadaj, co się z tobą działo - zachęcił kolegę Ivan. Piotr opowiedział ze szczegółami spotkanie z Wielkim Bratem i powtórzył w miarę dokładnie rozmowę. - To co? Znaczy się wracamy? - Ano wracamy. Ale dokończmy najpierw to piwo. Wchodzi jak woda. - I ma takiego samego kopa - ostudził jego podniecenie Gelek. - W życiu się nim nie upijesz. Nawet ci nie zaszumi. - Ooo... - zmartwił się Piotr. - To niedobrze. A już miałem taką nadzieję. - Zapomnij - odezwał się Andy. - I wracajmy wreszcie. Dłużej nie wytrzymam. I pomyśleć, że one tak co miesiąc... - No dobra - Piotr nacisnął kilka klawiszy na podręcznej konsoli. - Przygotujcie się do wylogowania. - No i jesteśmy - Ivan zerwał przyłbicę. - Nareszcie. Witaj ukochana rzeczywistości! - Panowie, ostrożnie z tymi kombinezonami! - krzyknął Piotr. - To nie są jednorazówki. - Kurde, ale jestem głodny - jęknął Gelek. - Tasiemiec ledwo żyje. - Nie mam! Chłopaki, nie mam! - Andy przestał się obmacywać. - Nie mam okresu! - No pewnie, że nie masz. Przecież jesteś facetem. - No właśnie. I tak powinno być. Nigdy więcej nie chcę być kobietą. Wolę mieć je obok siebie. - Albo pod sobą? - zadrwił Piotr. - Albo pod sobą - zgodził się Andy. - A może wreszcie stąd wyjdziemy? - zaproponował Ivan. Świtało. Miasto jeszcze spało, większość mieszkańców kończyło właśnie swoje senne przygody. Osoba, która coś przeczuwała, zasnęła wreszcie spokojnie. Mogła przestać czuwać. Tej nocy nic złego się nie wydarzyło. W Senniku Egipskim jest napisane: "Do końca opowiadania dotrwać - silną wole mieć musisz". Sierpień - 2001