Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie Idealny rok - Charlotte Lucas PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Strona 1
Strona 2
Spis treści
Karta tytułowa
Karta redakcyjna
1. Jonathan
2. Hannah
3. Jonathan
4. Hannah
5. Jonathan
6. Hannah
7. Jonathan
8. Hannah
9. Jonathan
10. Hannah
11. Jonathan
12. Hannah
13. Jonathan
14. Hannah
15. Jonathan
16. Hannah
17. Jonathan
18. Hannah
19. Jonathan
Strona 3
20. Hannah
21. Jonathan
22. Hannah
23. Jonathan
24. Hannah
25. Jonathan
26. Hannah
27. Jonathan
28. Hannah
29. Jonathan
30. Hannah
31. Jonathan
32. Hannah
33. Jonathan
34. Hannah
35. Jonathan
36. Hannah
37. Jonathan
38. Hannah
39. Jonathan
40. Hannah
41. Jonathan
42. Hannah
Strona 4
43. Jonathan
44. Hannah
45. Jonathan
46. Hannah
47. Jonathan
48. Hannah
49. Jonathan
50. Hannah
51. Jonathan
52. Hannah
53. Jonathan
54. Hannah
55. Jonathan
56. Hannah
57. Jonathan
58. Hannah
59. Jonathan
60. Hannah
61. Jonathan
62. Hannah
63. Jonathan
64. Jonathan
65. Jonathan
Strona 5
66. Jonathan
67. Jonathan
68. Hannah
69. Jonathan
70. Epilog. Hannah
Podziękowania dla...
Strona 6
Strona 7
Tytuł oryginału
DEIN PERFEKTES JAHR
Wydawca
Magdalena Hildebrand
Redaktor prowadzący
Beata Kołodziejska
Redakcja
Joanna Popiołek
Korekta
Ewa Grabowska
Marzenna Kłos
© 2016 by Bastei Lübbe AG, Köln
Copyright © for the Polish translation by Eliza Borg, 2017
Świat Książki
Warszawa 2017
Świat Książki Sp. z o.o.
02-103 Warszawa, ul. Hankiewicza 2
Księgarnia internetowa: swiatksiazki.pl
Skład i łamanie
Akces, Warszawa
Dystrybucja
Firma Księgarska Olesiejuk Sp. z o.o., Sp. j.
05-850 Ożarów Mazowiecki, ul. Poznańska 91
e-mail:
[email protected] tel. 22 733 50 10
www.olesiejuk.pl
ISBN 978-83-8031-703-1
Skład wersji elektronicznej
[email protected]
Strona 8
Dla mojej matki Dagmar Helgi Lorenz
(8.03.1945 – 20.10.2015)
i mojego ojca Volkera Lorenza
Życiu nie można dodać więcej dni,
Ale dniom można dodać więcej życia.
Powiedzenie chińskie
Dość banalna prawda.
Jonathan N. Grief
Strona 9
Do redakcji „Hamburger Nachrichten”
Dział łączności z czytelnikami
Hamburg, 31 grudnia
Szanowna Redakcjo,
zanim złożę Państwu życzenia noworoczne oraz pomyślnego
startu w Nowy Rok, chciałbym zwrócić Państwa uwagę na kilka
błędów, które wkradły się do najnowszego wydania gazety.
Na stronie 18 piszą Państwo o nowym filmie Eiszeit
z Henningiem Fuhrmannem: „Henning Fuhrmann (lat 33), który
w minionych latach jako odtwórca ról w serialach zyskał już
sławę…”.
Chciałbym w tym miejscu zauważyć, że według Wikipedii
Henning Fuhrmann ma dziś, a więc 31.12, urodziny. Zatem nie ma
już lat 33, lecz raczej 34, co najwyraźniej umknęło Państwa uwadze.
Ponadto w użytym przez Państwa sformułowaniu błędnie użyto
następstwa czasów, prawidłowo należało napisać: „który
w minionych latach jako odtwórca ról w serialach zyskał był już
sławę”.
Z kolei na ostatniej stronie artykuł dotyczący filharmonii nad
Łabą opatrzony jest tytułem „Jetzt gehen sie auf’s Ganze!”.
A przecież aufs pisze się oczywiście bez apostrofu!
Pozostaję niezmiennie z wyrazami szacunku
Jonathan N. Grief
Strona 10
1
Jonathan
1 stycznia, poniedziałek, godzina 7.12
Jonathan N. Grief nie był zadowolony. Jak każdego ranka
punktualnie o szóstej trzydzieści włożył buty do biegania i mimo
ujemnej temperatury wskoczył na rower górski, po czym ruszył
na swą codzienną rundkę wokół jeziora Aussenalster[1].
I jak każdego roku pierwszego stycznia złościł się nie tylko
z powodu pozostałości fajerwerków, rac i chińskich petard, które
wymieszane z rozmiękłym szarym śniegiem tworzyły wstrętną,
śliską breję na wszystkich chodnikach, ścieżkach rowerowych
i dróżkach dla biegaczy; złościły go nie tylko okopcone,
potłuczone butelki po piwie i winie musującym, które w nocy
musiały posłużyć za stanowiska do odpalania rac, ale
najwyraźniej nikt nie uważał za stosowne posprzątać ich potem
i wynieść do kontenera na szkło; irytowało go także nie tylko
zadymione, mgliste powietrze, które rozbawieni – w oczach
Jonathana nieodpowiedzialni – mieszkańcy bezmyślnym
odpalaniem petard koszmarnie zanieczyścili mikropyłami, a te
jako smog falowały teraz nad hanzeatyckim miastem Hamburg,
utrudniając mu oddychanie.
O tej porze oczywiście wszystkie ofiary sylwestrowego
upojenia alkoholowego leżały jeszcze zamroczone i skacowane
w łóżkach, a noworoczne postanowienia, że będą mniej pić
i rzucą palenie, już minutę po północy wystrzeliły na wiatr wraz
Strona 11
ze szczególnie głośną petardą i aż do wczesnych godzin rannych
szalały i rozrabiały, jak gdyby nic ich nie obchodziło, że właśnie
puściły z dymem sumkę, która w mig pomogłaby uzdrowić
finanse państwa.
Nie, nie tylko to złościło Jonathana Griefa.
Najbardziej oburzało go, że jego była żona Tina także tego roku
nie darowała sobie i w którymś momencie tej nocy postawiła mu
przed drzwiami do mieszkania figurkę kominiarza z czekolady
wraz z kartką, na której jak zawsze życzyła mu „Szczęśliwego
i pomyślnego Nowego Roku!”.
Szczęśliwego i pomyślnego Nowego Roku! Gdy truchtał teraz
przez most Krugkoppel, od którego prowadziła ścieżka w dół do
parku nad jeziorem, mijając po drodze kawiarnię Red Dog,
zwiększył tempo do 14 kilometrów na godzinę, tak że każdy jego
krok wydawał chrzęszczący odgłos na piaszczystej nawierzchni.
Szczęśliwego i pomyślnego Nowego Roku! Aparat pomiarowy
Jonathana wskazywał prędkość 16 kilometrów na godzinę i sto
pięćdziesiąt sześć uderzeń serca na minutę, dziś uda mu się
chyba zaliczyć trasę długości 7,4 kilometra w rekordowym
czasie. Do tej pory jego najlepszym wynikiem było 33,29 minuty;
jeśli utrzyma tempo, to pobije ten rekord.
Jednak na wysokości Anglo-German Club zwolnił. To przecież
bez sensu. Czy naprawdę musi się aż tak bardzo denerwować
idiotycznym prezencikiem od Tiny, żeby rujnować zdrowie
i jeszcze może zafundować sobie naderwanie czegoś. W końcu
rozstali się już przed pięcioma laty, więc chyba jakiś głupi
czekoladowy kominiarz nie wyprowadzi go z równowagi.
Tak, kochał Tinę. Nawet bardzo. I prawda, opuściła go dla jego
najlepszego (wtedy) przyjaciela Thomasa Burga, po ponad
siedmiu szczęśliwych latach małżeństwa wniosła o rozwód.
W każdym razie Jonathan wierzył zawsze, że byli ze sobą
szczęśliwi. Tina najwidoczniej widziała to nieco inaczej, bo wtedy
nie wydarzyłaby się chyba ta historia z Thomasem.
Strona 12
Wprawdzie zapewniała go, że nie ma to nic wspólnego z nim,
Jonathanem, ale w końcu każdy, kto jest przy zdrowych
zmysłach, wie, że w takim przypadku to zawsze ma coś
wspólnego z nim samym.
Jonathan do dziś się zastanawiał, co też to mogło być. W końcu
dosłownie zapewnił Tinie raj na ziemi. Kupił jej piękny dom
w mieście tuż przy parku Innocentia w Harvestehude
i przebudował go zgodnie z jej życzeniami (miała tam nawet
swoje całkowicie własne królestwo, wraz z łazienką i garderobą!),
sprawił, że mogła porzucić znienawidzoną pracę graficzki
w agencji reklamowej i wieść swobodne życie całkowicie zgodne
ze swoimi wyobrażeniami.
Niemalże odczytywał jej z oczu każde życzenie. Nieważne, czy
chodziło o ładną sukienkę, elegancką torebkę ze szlachetnej
skóry, biżuterię czy nowe auto – wystarczyło, że Tina
napomknęła o tym, że coś jej się spodobało, a on już to kupował.
Beztroskie życie bez żadnych zobowiązań. Wydawnictwem
książkowym Griefson & Books, które Jonathan przejął po swoim
ojcu Wilhelmie, kierował naprawdę znakomicie dyrektor
zarządzający, tak że on sam musiał tylko co jakiś czas wpadać
jako „dyrektor śniadaniowy” i jako wydawca być do dyspozycji
w celach reprezentacyjnych. Wraz z Tiną udawali się
w luksusowe podróże do najbardziej odległych krajów, na
każdym wydarzeniu towarzyskim w swoim mieście byli zawsze
pożądanymi gośćmi, nie musząc się martwić przy tym, czy ich
sfera prywatna nie zostanie przypadkiem naruszona przez prasę
bulwarową.
Tina w pełni korzystała z uroków życia z nim, proponowała
coraz bardziej egzotyczne cele podróży, nosiła coraz bardziej
wyrafinowane stroje od modnych projektantów i w regularnych
odstępach czasu urządzała na nowo wszystkie pomieszczenia ich
willi.
To prawda, czasami się zastanawiał, czy ona się trochę nie
Strona 13
nudzi – zwłaszcza gdy przychodziła wciąż z tą jedną sprawą.
Szukała „czegoś więcej”, czego przez długi czas nie potrafiła
nazwać, w każdym razie nie wobec Jonathana. Próbowała
kursów języków obcych, wspólnego biegania (to polecił jej
Jonathan), gry na gitarze, chińskich ćwiczeń qigong, tenisa
i najróżniejszych innych zajęć, w żadnym nie wytrzymując na
dłużej. On doszedł już niemal do tego, że zaczął energiczniej
poruszać temat dzieci (a nawet więcej, za słowami poszły czyny),
mimo zapewnień Tiny, że we dwójkę mają przecież takie idealne
życie.
A potem w końcu wylądowała u jakiejś terapeutki.
O czym dokładnie rozmawiała Tina podczas swych
cotygodniowych seansów, Jonathan do dziś nie wie. Nie uznała
za konieczne informować go o tym. Ale cokolwiek by to było,
Tina najwyraźniej odnalazła ostatecznie owo nieokreślone „coś
więcej” akurat w Thomasie, którego Jonathan znał od czasów
szkolnych i który w Griefson & Books odpowiadał za marketing.
Odpowiadał był. Bowiem po ich rozwodzie Thomas wolał
złożyć wymówienie w wydawnictwie, posłał Tinę z powrotem do
jej dawnej pracy w agencji i wprowadzili się do trzypokojowego
mieszkania w dzielnicy Schanze.
Na myśl o tych dwojgu Jonathan potrząsał z niedowierzaniem
głową, podczas gdy wzrok nadal miał wlepiony w neonowo żółte
buty Nike. Tak sobie schrzanić życie w imię miłości! I akurat Tina
życzy mu teraz „Szczęśliwego i pomyślnego Nowego Roku”?
Czysta kpina!
Jonathan prychnął głośno, a przed ustami utworzył mu się
obłoczek pary. On odniósł już sukces i był – do cholery! –
szczęśliwy!
Przyspieszył kroku, tak że obok łąki – wybiegu dla psów,
niemal się potknął i tylko o włos udało mu się nie wdepnąć
w ślady pozostawione przez któregoś z kundli spuszczanych tu
przez właścicieli ze smyczy.
Strona 14
Ciężko dysząc, zatrzymał się. Ze sportowej opaski na ramieniu,
w której obok iPhona i kluczy do domu przechowywał też
plastikowe woreczki, wysupłał jedną taką szeleszczącą
torebeczkę, naciągnął ją sobie na dłoń, by sztywnymi palcami
zebrać i wyekspediować psią kupę do najbliższego kosza na
śmieci. Nie sprawiało mu to żadnej przyjemności, ale ktoś musiał
się przecież o to zatroszczyć.
Kolejna sprawa, która niezmiernie irytowała Jonathana Griefa,
to ci wszyscy wielcy „miłośnicy zwierząt”, którzy w swych
eleganckich mieszkaniach w starych kamienicach w najbardziej
niegodnych warunkach trzymali dogi albo te modne wyżły
weimarskie, którzy ciągnęli te biedne zwierzaki po okolicy na
obowiązkowe pięć minut i nawet nie potrafili sprzątnąć po nich
kup.
W duchu pisał już kolejny mejl do redakcji „Hamburger
Nachrichten”, ta skandaliczna sytuacja w nowym roku powinna
się bezwzględnie zmienić! Ustawodawca będzie musiał sięgnąć
po ostrzejsze środki i zastosować bardziej dotkliwe kary, żeby
wreszcie każdy pojął, że jego własna wolność kończy się tam,
gdzie powoduje ona szkody u innych ludzi. A psia kupa na bucie
była w oczach Jonathana jak najbardziej szkodą. I to nader
cuchnącą.
Rozpędzając się z powrotem, Jonathan rzucił szybkie
spojrzenie na Run-App swego smartfona i stwierdził kolejną
przykrość: przez tę krótką przerwę oczywiście popsuł sobie całą
statystykę. Przez chwilę marzył, by dostać w swoje ręce winnego
pozostawienia psiej kupy wraz z jego kundlem, dopiero by mu
wygarnął!
Potem jednak jego myśli powróciły do Tiny i Thomasa. Tina
i Thomas, przypuszczalnie mówili do siebie „Tini i Tommy”, ale
może też „Bączek” i „Misiaczek”, kto ich tam wie?
Wyobraził sobie, jak wieczorami siedzą razem przy butelce
wina z dyskontu w swoim salonie urządzonym banalnie
Strona 15
meblami z IKEA, podczas gdy ich córeczka Tabea – tak, taaak, no
cóż, widocznie życie we dwoje nie było jednak szczytem
doskonałości, gdyż mniej więcej trzydzieści sekund po
ogłoszeniu swego związku z Thomasem Tina wydała na świat
dzidziusia – śpi słodko w swoim piętrowym łóżku ze zjeżdżalnią,
ręcznie bejcowanym na biomodrzew. A więc Tini, Tommy
i Tabbi, to brzmiało prawie tak samo dobrze jak Tick, Trick
i Track, siostrzeńcy Kaczora Donalda.
Tick, Trick i Track w swoim mieszkanku w Schanzenviertel.
A Tick i Trick martwią się o Jonathana, i jak on sobie w ogóle
radzi. W końcu Tick mówi, że skoczy jeszcze szybko do Aldiego,
sprzedają tam właśnie tych słodkich kominiarzy z czekolady, to
kupi jednego i zostawi swojemu eksowi z kartką pod drzwiami,
ostatecznie wtedy porzuciła go w taki podły sposób i złamała mu
serce.
– Świetny pomysł, Tick! – wykrzykuje Trick. – I weź przy okazji
butelkę tego Chateau de Clochard, akurat mają w promocji,
zrobimy sobie dziś wieczór święto!
Pulsomierz Jonathana pokazywał sto siedemdziesiąt dwa
uderzenia serca na minutę, znowu musiał zwolnić kroku, jeśli
nie chciał ryzykować zdrowiem. Sam nie wiedział, co się z nim
dzieje tego ranka, jednakże musiał niechętnie przyznać, że wciąż
jeszcze nie udawało mu się zachowywać spokoju, gdy myślał
o Tinie i jej nowym życiu.
I to mimo dwudziestu godzin u life coacha, który go zapewniał,
że po ledwie dwóch czy trzech seansach będzie mógł wyrwać zło
z korzeniami. Jeszcze jeden partacz, którym Jonathan mógłby się
podenerwować, gdyby chciał. Facet był nawet na tyle bezczelny,
że zarzucił mu niedostateczną współpracę, gdy Jonathan zwrócił
uwagę na metodyczne niedociągnięcia w jego coachingu.
O dziwo, myślał Jonathan, mijając truchtem Pomost Bode’go
(znowu z niepotrzebnym apostrofem, można zwątpić!), wtedy,
po rozwodzie, Tina nie chciała od niego kompletnie nic. Żadnych
Strona 16
pieniędzy, żadnych alimentów, żadnego udziału w domu,
w ogóle niczego.
A przecież mogła wtedy zażądać tego wszystkiego, według
adwokatów Jonathana nawet dużo więcej. Ale wyszła tak, jak
przyszła osiem lat wcześniej – bez żadnych pieniędzy i z kiepsko
płatną pracą w zawodzie graficzki. Zostawiła nawet minicoopera,
którego jej podarował, i – wbrew jego protestom – całą biżuterię.
Life coach Jonathana był zdania, że Tina wykazała wtedy klasę
i dowiodła swojej przyzwoitości, no bo w końcu to ona chciała
rozwodu. Ale już pomijając fakt, że wynajął trenera po to, żeby
jak najszybciej odfajkować sprawę, a nie żeby wysłuchiwać jego
dyletanckich uwag na temat zachowania swojej byłej, to
Jonathan dziś widział tę sprawę trochę inaczej: rezygnacja Tiny
ze wszystkiego, co jej prawnie przysługiwało, nie była żadnym
godnym pożegnaniem, lecz niczym innym, jak małą, perfidną
złośliwością, mającą mu pokazać, że ona go nie potrzebuje. Także
jego pieniędzy. Nawet ich.
Dwadzieścia minut później Jonathan, spocony i zdyszany jak
nigdy, dobiegł do plenerowej siłowni na łące Schwanenwik.
Każdego ranka kończył tu swą rundkę trzydziestominutowymi
ćwiczeniami na niewielkim placyku z urządzeniami sportowymi,
który o tej porze był zwykle pusty. A już zwłaszcza
w noworoczny poranek, gdy jak okiem sięgnąć Jonathan zdawał
się być jedynym człowiekiem na Ziemi.
Wykonał pięćdziesiąt pompek, następnie pięćdziesiąt
brzuszków, po których pięćdziesiąt razy podciągnął się na
drążku. Ten zestaw powtórzył jeszcze dwukrotnie. Wtedy poczuł
się w dobrej formie, gotowy do rozpoczęcia dnia, a gdy po
kończących ćwiczeniach rozciągających spojrzał po sobie,
kolejny raz stwierdził zadowolony, że jego codzienny program
treningowy jak najbardziej przynosi wyniki.
Jak na swoje czterdzieści dwa lata był w naprawdę dobrej
kondycji, w kwestii fitnesu bez trudu mógł rywalizować
Strona 17
z każdym dwudziestopięciolatkiem, a z wagą osiemdziesięciu
kilogramów i wzrostem prawie stu dziewięćdziesięciu
centymetrów był szczuplejszy niż większość mężczyzn w jego
wieku. W przeciwieństwie do Thomasa, który już w czasach
szkolnych miał wyraźną skłonność do lovehandles – tłuszczyku
w okolicach bioder.
I również w przeciwieństwie do „wielkiej miłości” Tiny
Jonathan cieszył się gęstymi, czarnymi włosami, w których
jedynie na skroniach pokazało się parę siwych pasemek.
Interesujący kontrast z jego niebieskimi oczami, jak mawiała
zawsze Tina.
Kontrast, który obecnie zdawał się już jej nie interesować,
bowiem Thomas, biedaczysko, przed trzydziestką dorobił się
błyszczącej tłusto łysiny czołowej, którą jedynie czułe spojrzenie
zakochanych oczu mogło określić jako „wysokie czoło”. A do
tego kolor oczu sytuujący się gdzieś między brudnym brązem
a butelkową zielenią.
Jonathan pozwolił sobie na przelotny uśmiech, gdy pomyślał
o tym, jak często musiał pocieszać swego, wówczas jeszcze
najlepszego, przyjaciela, gdy ten kolejny raz nie miał szczęścia
z kobietami.
Tym bardziej niesprawiedliwa była obecna sytuacja. Gdy tylko
pomyślał o zdaniu, które wygłosił wtedy Thomas: „No cóż,
Jonathanie, nie bierz sobie tego do serca, lepszy zwycięża!”.
Lepszy – akurat! Od zwolnienia z pracy Thomas najmował się
jako „niezależny doradca marketingowy”, co ściśle biorąc, było
wszak tylko upiększającym określeniem bezrobotnego;
o sukcesie w jego przypadku nie mogło więc być mowy.
Ale teraz to już naprawdę koniec: zanim Jonathan
zaryzykował, że kolejny raz popadnie w rozważania, dlaczego
i z jakiego powodu Tina porzuciła go akurat dla tego, już patrząc
czysto obiektywnie, „gorszego” faceta, wyprostował się
i pomaszerował do swego górala, którego przypiął jak zawsze
Strona 18
przy wejściu do plenerowej siłowni.
Zdziwił się, gdy zobaczył czarną torbę dyndającą na
kierownicy roweru. Skąd się tu wzięła? Czy ktoś jej zapomniał?
Ale dlaczego akurat na jego rowerze? Dziwne. Czy też miałby to
być jeszcze jeden „prezencik” od Tiny? Czyżby teraz czatowała
już na niego na jego porannej trasie treningowej?
Zdjął torbę z kierownicy. Była stosunkowo lekka, a gdy się
bliżej przyjrzał, stwierdził, że to tylko nieco solidniejsza torba na
zakupy z nylonu zamykana na suwak, którą, zwiniętą w małą
paczuszkę, można było kupić przy kasie każdego supermarketu.
Jonathan zastanawiał się, czy ma ją otworzyć, w końcu nie
była jego własnością. Ale nie trwało to długo, ostatecznie ktoś
zawiesił ją na jego rowerze, toteż energicznym pociągnięciem
otworzył suwak i zajrzał do wnętrza.
Ukazała się gruba, oprawiona w ciemnoniebieską skórę
książka. Jonathan wyjął ją zaciekawiony i obrócił na wszystkie
strony. Książka była nowa, skóra szlachetnie wytłaczana,
stębnowana białą nitką; zamykała ją mała klapka z zatrzaskiem.
Terminarz, jakiego w czasach iPhonu, Blackberry & Co.
używało już tylko niewielu ludzi, w każdym razie, jeśli mieli
poniżej pięćdziesięciu lat.
Jonathan był zdezorientowany. Dlaczego ktoś zawiesił mu na
rowerze torbę ze staromodnym kalendarzem?
1 Jedno z dwóch jezior, które tworzy w Hamburgu rzeka Alster; drugie to
Binnenalster (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).
Strona 19
2
Hannah
Dwa miesiące wcześniej
29 października, niedziela, godzina 8.20
Hannah Marx obudziła się i wiedziała, że jest zakochana.
Ale nie miała pojęcia w kim.
Jedno tylko wiedziała: w żadnym razie – i to irytowało Hannah
o wiele bardziej – nie chodziło o jej przyjaciela Simona Klamma,
od którego już od dawna oczekiwała propozycji małżeństwa.
Jednak tylko skrycie, do tej pory jeszcze mu tego ani razu nie
powiedziała ani nie zrobiła choćby najlżejszej aluzji. Ale skoro od
ponad czterech lat byli parą, to zdaniem Hannah chyba już na to
najwyższy czas.
Odrzuciła kołdrę, usiadła i otumaniona tarła oczy. Co za
dziwny sen przyśnił jej się tej nocy! Czuła jeszcze wyraźnie
przyjemne mrowienie przenikające całe ciało, a szybkie
spojrzenie w lustro obok łóżka zdradziło jej, że policzki ma
zaróżowione z podniecenia. Rude loki sterczały jej tak dziko na
głowie, jakby przez całą noc swawolnie rozkopywała poduszki,
i nawet usta, czerwone i pełne, błyszczały jak po długich
pocałunkach.
Bez dwóch zdań: Hannah we śnie się zakochała. Nie, to nie był
erotyczny sen z jakimś nieznajomym mężczyzną, nic takiego.
Także nie sen z kimś, kogo znała, z jakimś dawnym kolegą,
sąsiadem czy kimś z kręgu jej przyjaciół.
Ściśle biorąc, nie potrafiła sobie przypomnieć żadnego
Strona 20
mężczyzny, który odgrywałby jakąś rolę w jej śnie. Tylko właśnie
to uczucie. To jednoznaczne uczucie zakochania. Uczucie ciepła
i bezpieczeństwa, motyli w brzuchu, śmiechu i chichotów,
bezmiernej radości i rozbawienia, szaleństwa. I szczęścia, tak, to
też.
Wzdychając, spuściła nogi z łóżka i przez chwilę siedziała na
jego krawędzi. Potrząsnęła głową w nadziei, że zaprowadzi
z powrotem porządek w myślach i w ten sposób przepłoszy ten
zagadkowy sen. Jakkolwiek sen był przyjemny, to jednak
potrzebowała dziś jasnej głowy, w końcu czekał ją ważny dzień.
Przez prawie pół roku ona i jej najlepsza przyjaciółka Lisa
remontowały i urządzały zaniedbany lokal sklepowy przy
Eppendorfer Weg, do tego sporządzały biznesplany i składały
wnioski o zarejestrowanie firmy, tworzyły stronę internetową,
a przy okazji dzięki crowdfundingowi zebrały nawet pokaźny
kapitał startowy (trochę dołożyli rodzice Hannah i Lisy),
obmyślały marketing i reklamę, drukowały ulotki, starego
volkswagena busa Lisy okleiły wymyślonym przez siebie logo
i robiły całe mnóstwo innych rzeczy.
Dziś o czternastej wreszcie nastąpi finisz: dziś otworzą swój
lokal pod nazwą „Events. Banda Urwisów – agencja rozrywkowa
dla dzieciaków”, urządzając wielką zabawę dla dzieci!
Ten pomysł chodził Hannah po głowie od dawna, nawet jeśli
nie miał jeszcze wyraźnych zarysów. Tak naprawdę marzyła
o tym prawie od dziesięciu lat; od dnia, w którym ona i Lisa po
ukończeniu szkoły pedagogicznej zaczęły razem pracę w tej
samej grupie w przedszkolu.
Marne wynagrodzenie i fatalne godziny pracy to było jedno, co
jej – i Lisie! – zawsze przeszkadzało. Ale jeszcze gorzej Hannah
oceniała sytuację panującą w ich przedszkolu: ciągły brak
pieniędzy na rozwijające zabawki i materiały do prac ręcznych,
na wycieczki i dodatkowe zajęcia, jak rytmika albo lekcje
muzyki; piaskownica na zewnątrz najczęściej była pusta, popsuta