Harbison Elizabeth - Książę i Anastazja
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | Harbison Elizabeth - Książę i Anastazja |
Rozszerzenie: |
Harbison Elizabeth - Książę i Anastazja PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd Harbison Elizabeth - Książę i Anastazja pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Harbison Elizabeth - Książę i Anastazja Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
Harbison Elizabeth - Książę i Anastazja Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Strona 1
ELIZABETH HARBISON
Książę i Anastazja
Tytuł oryginału: Annie And The Prince
Strona 2
PROLOG
- Ach, Annie, nie mogę uwierzyć, że wyjeżdżasz! Jesteś pewna, że to
właśnie powinnaś zrobić? Rzucić pracę i tak po prostu wyruszyć do Europy?
Annie Barimer spojrzała na swoją przyjaciółkę, Joy Simon. Przepracowały
razem pięć lat w Pendleton, szkole dla dziewcząt. Joy w dziale przyjęć,
Annie w bibliotece.
- Jestem pewna, Joy - odparła bez cienia żalu. - Poza tym ja nie wyruszam
tak po prostu do Europy, jak ci to doskonale wiadomo. Będę podróżować
tylko przez tydzień. - Nie mogła powstrzymać radości na myśl o tej
wyprawie. Od dawna marzyła, żeby zwiedzić Francję i Niemcy. Ten tydzień,
niestety, minie bardzo szybko. - .Potem jadę do Kublensteinu i zacznę nową
pracę.
- U nieznanych ludzi. - Joy westchnęła teatralnie, częstując się kolejnym
kawałkiem składkowego tortu, kupionego na pożegnalne przyjęcie Annie.
Na papierowy talerzyk dołożyła jeszcze rozpuszczające się lody. - Kto wie,
jacy oni są. Może to rodzina psychopatycznych morderców?
- Chodzi o córki Marie de la Fuenza - przypomniała Annie.
- W porządku. A co o niej wiemy?
- Wiemy, że dwadzieścia lat temu uczęszczała do Pendleton przez cztery
lata, a przedtem uczyła się tu jej matka. Nadto jej rodzina właściwie
ufundowała szkolną bibliotekę. Sądzę, że można im ufać.
- Musisz przyznać, że są nieco tajemniczy, jeśli chodzi o tę posadę. - Joy
nie dala się przekonać. - Ciągle piszą o córkach Marie de la Fuenza. A jakie
nosi nazwisko po mężu? Jak mają na imię jej córki? Dlaczego listy do nich
trzeba kierować przez naszą ambasadę w Kublensteinie, zamiast pisać pod
ich adresem domowym? I gdzie w ogóle leży ten Kublenstein?
- W Alpach. - Annie nie zbiły z tropu argumenty Joy. - A jej mąż jest tam
jakąś ważną figurą w rządzie, więc wszystko przygotowują bardzo starannie
i ostrożnie.
- W dalszym ciągu nie widzę powodu, byś porzucała pracę w Pendleton. -
Joy wzruszyła ramionami.
- Całe życie chciałam pojechać do Europy, ale to pierwsza okazja, która mi
się nadarzyła, by tam pomieszkać jakiś czas i jeszcze dostawać za to pensję.
- Obrazy wieży Eiffla, katedry Notre Dame, Partenonu, Koloseum i miliona
innych słynnych europejskich zabytków przemknęły jej przez głowę.
Strona 3
Ponurego miasteczka Pendleborough nie można było z nimi porównywać. -
Nie będę tęsknić za niczym.
- Wiedziałam, że to powiesz.
- Mówiłam to tysiące razy. - Annie roześmiała się i odrzuciła w tył pasmo
brązowych jak kawa włosów, które wysunęło się z warkocza i łaskotało ją w
policzek.
Na chwilę zjawiło się kilkoro nauczycieli nauk ścisłych, żeby życzyć jej
szczęścia w nowej pracy. Podziękowała im i wróciła do przerwanej
rozmowy z Joy.
- Pomyśl, marzenia stały się rzeczywistością. Ciesz się razem ze mną.
- Dobrze, dobrze. - Joy podniosła ręce do góry w teatralnym geście
bezradności. - Uczciwie mówiąc, wcale się nie martwię o twój pobyt w
Europie, martwię się o siebie. Zwariuję tu z nudów, kiedy wyjedziesz.
- Będę pisać, przyrzekam - obiecała Annie. Wyobraziła sobie, jak tysiące
kilometrów stąd kaligrafuje adres Pendleton na kopercie. Myśl o tym
przyprawiła ją o zawrót głowy, ale pocieszyła się, że przyjaciółka wolała
kontaktować się szybko i bezpośrednio za pomocą poczty elektronicznej.
- Teraz tak mówisz - pokiwała głową Joy, opychając się ciastem. - Ale co
będzie, kiedy trafisz tam na swojego zaczarowanego księcia, wdasz się w
romans i zapomnisz o pisaniu?
- A więc to tam mieszka mój zaczarowany książę... - rzekła Annie z
udawanym zdziwieniem. - A ja, głupia, od dwudziestu pięciu lat całuję żaby
po złej stronie Atlantyku.
- Śmiej się, jeśli chcesz, ale mam przeczucie, że spotkasz tam kogoś.
Kogoś bardzo romantycznego. Możesz nigdy nie wrócić!
Joy posunęła się za daleko. .Annie nie potrafiła sobie nawet tego
wyobrazić... chociaż ten pomysł, jako czysta fantazja, był pociągający.
- Masz rację, spotkam tam kogoś. Będą to nawet dwie osoby. Córki Marie
de la Fuenza. Nie cierpię sprowadzać cię na ziemię, ale brak mi będzie czasu
na życie towarzyskie.
Mówiła prawdę. Będzie musiała zajmować się przede wszystkim dziećmi.
Nie należała zresztą do tych, co to chadzają wciąż na przyjęcia i zawierają
nowe znajomości.
- Pamiętasz, co mówił tarot, którego ci postawiłam? - spytała Joy. -
Poznasz bardzo ważnego i potężnego człowieka. Ta karta była w domu
miłości.
Annie szukała w myślach, z trudem przypominając sobie te wróżby.
Strona 4
- Joy, to była zabawa na szkolnym kiermaszu. Oczywiście sama nie
wierzysz w to wszystko. Na miłość boską, przecież czytałaś te
przepowiednie z książki.
- Co nie znaczy, że to nieprawda. Poza tym moje przeczucia już się
sprawdzały - oświadczyła urażona Joy.
- Kiedy?
- Mówiłam ci, że Judy Gallagher jest w ciąży.
Wszyscy zdali sobie sprawę, że Judy jest w pierwszych miesiącach ciąży,
kiedy każdego ranka zaczęła wybiegać do łazienki z lekcji nauk
społecznych. Annie miała to na końcu języka, ale zamiast tego ustępliwie
przytaknęła.
- Masz rację, mówiłaś.
- I teraz też mam rację. Zapamiętaj moje słowa.
- Zapamiętam.
- Poza tym powinnaś poznać jakiegoś faceta. Musisz mieć kogoś, w kim
będziesz mogła znaleźć oparcie za rok, kiedy skończy się twój kontrakt
nauczycielki angielskiego i zostaniesz na lodzie.
- Nie zawsze jest tak łatwo na kogoś trafić.
- Cóż... - Joy westchnęła. - Jak będziesz ubrana w samolocie?
Annie wybuchnęła śmiechem. Jej przyjaciółce największą przyjemność w
życiu, zaraz po jedzeniu, sprawiała moda. Nieźle się też na tym znała.
- Włożę to. - Annie wskazała to, co miała na sobie: wygodny bawełniany
sweter i legginsy.
- Doprawdy, masz taką wspaniałą figurę i nigdy nic nie robisz, żeby to
podkreślić. To wręcz nieuczciwe. Może powinnaś wziąć mnie ze sobą,
żebym ci dawała rady.
- Jasne, że powinnam.
Na zewnątrz zabrzmiał słabo klakson. Annie podeszła do okna. Zobaczyła
żółtą taksówkę jadącą przez dziedziniec w kierunku biblioteki.
- Jest taksówka! - zawołał ktoś w tej samej chwili.
- Chyba czas już iść.
- Na to wygląda - zmartwiła się Joy.
Annie nie mogła się martwić razem z nią. Było jej lekko na sercu.
Właściwie to serce biło jej mocno z podniecenia. Nie miała żadnych
przeczuć, ale podświadomie czuła, że jej życie wkrótce się zmieni. Czy to w
ogóle możliwe, żeby spełniła się wróżba przyjaciółki?
Strona 5
- Nie rób takiej smutnej miny. - Pocałowała Joy w policzek. - Obiecałam,
że będę pisać do ciebie i napiszę.
- Koniecznie napisz. Czy wzięłaś cyfrowy aparat fotograficzny, który ode
mnie dostałaś?
- Wszystko zapakowane.
- Dobrze. Rób zdjęcia. Przyślij je pocztą elektroniczną. Pamiętasz, jak to
się robi? Pokazałam ci.
- Pamiętam.
Usadowiła się na tylnym siedzeniu taksówki, machając na pożegnanie
wszystkim znajomym, którzy wyszli przed budynek biblioteki, by
towarzyszyć jej przy odjeździe.
- I nie zapomnij zawiadomić mnie o nim - dodała Joy znaczącym tonem.
Annie zaczerwieniła się. Jak tylko taksówka odjedzie, wszyscy rzucą się
na Joy, żeby powiedziała, o kogo chodzi. A niech się rzucają. Może to nawet
i lepiej.
Bądź co bądź to koniec Annie-znudzonej bibliotekarki i narodziny Annie-
kobiety światowej.
Strona 6
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Annie zastanawiała się, czego właściwie tak się boi. Westchnęła i oparła
się o szybę, patrząc, jak za oknem pociągu przemyka alpejski krajobraz.
Pędzili do Lassbergu, stolicy Kublensteinu, małego europejskiego
państewka. Prawdę mówiąc, niezbyt dobrze skalkulowała koszty pobytu w
paryskim hotelu, potem okazało się, że Niemcy też są zbyt drogie.
Postanowiła więc zjawić się w Kublensteinie dwa dni wcześniej, niż plano-
wała. Będzie mogła poznać przynajmniej ten kraj, zanim rozpocznie nową
pracę.
Powinna sprawić sobie trochę przyjemności. Nie miała prawdziwych
wakacji, odkąd skończyła jedenaście lat i zawieziono ją do parku rozrywki,
niedaleko od jej rodzinnego miasteczka w stanie Maryland. W czasach
szkoły średniej musiała być już całkowicie samodzielna, ciągle pracowała,
by się utrzymać i płacić stosy rachunków. Teraz może jej życie zmieni się na
lepsze. Dostała niezłą posadę i najwyraźniej zetknie się z przedstawicielami
znakomitego europejskiego rodu. Marzyła właśnie o czymś takim.
Wagon się kołysał, a ona po raz setny drobiazgowo analizowała swoją
sytuację i nie mogła znaleźć niczego, co powodowało, że ściskało ją w
żołądku ze strachu.
Pociąg szarpnął gwałtownie. Młody blondyn, z dużym plecakiem na
ramionach, poleciał na nią, rozlewając troszkę kawy na jej bluzkę.
- Bardzo panią przepraszam - powiedział z lekkim skandynawskim
akcentem.
- W porządku - odrzekła cicho, ale on już przeszedł dalej, nie czekając na
odpowiedź.
Zsunęła z nosa swoje grube szkła do czytania i zaczęła szperać w torbie,
szukając chusteczki. Skąd ten młodszy o kilka lat chłopak wiedział, że ona
mówi po angielsku? Musi wyglądać na typową Amerykankę...
Zmartwiona wycierała bluzkę. Plama nie dawała się usunąć. Annie
zwinęła chusteczkę w kulkę i wyrzuciła do kosza, starając się skupić uwagę
na książce, ale przychodziło jej to z trudem. W wagonie było głośno i tak
duszno, że oblewała się potem. Po kolejnej nieudanej próbie zagłębienia się
w lekturze odłożyła książkę na kolana i pozwoliła, by jej myśli błądziły po
swojskiej okolicy, blisko domu. Gdyby została na miejscu, siedziałaby teraz
w swoim ciasnym, chłodnym mieszkanku, oglądając wiadomości i dojadając
resztki wczorajszego jedzenia, kupionego na wynos w chińskiej restauracji.
Strona 7
Rano jej budzik zadzwoniłby o szóstej pięćdziesiąt, wzięłaby prysznic i
pojechała do pracy. Nie takiej zresztą, która nie dawałaby jej satysfakcji.
Jeśli chodziło o to, Annie była bardzo dobrą bibliotekarką. Zawsze cieszyło
ją, że może pomagać uczennicom, wskazywać im bardziej twórcze sposoby
wykonania zadanej pracy. Zachęcała je do wyboru trudniejszych dróg,
uczenia się więcej, i lubiła podsuwać im przykłady silnych charakterów z
literatury.
Na nieszczęście w Pendleton uważano to często za niestosowne i
kilkakrotnie członkowie bardzo konserwatywnego zarządu szkoły upomnieli
Annie, żeby pozostawiła nauczanie nauczycielom. Było bardzo
prawdopodobne, że gdyby teraz nie odeszła sama z tej pracy, zarząd
poprosiłby dyrektora, Lawrence'a Pegrina, by ją zwolnił. Kilka razy
Lawrence zwrócił jej uwagę na niestosowność jej metod wychowawczych,
chociaż podejrzewała, że aprobował je skrycie.
W istocie, kiedy mąż Marie de la Fuenza skontaktował się ze szkołą,
poszukując odpowiedniej angielskiej wychowawczyni i opiekunki, Lawrence
bez wahania podał kandydaturę Annie. Rozmawiając z nią prywatnie,
zapewnił, że jeśli nic z tego nie wyjdzie, będzie mogła wrócić do Pendleton,
bez względu na to, czego sobie życzy zarząd szkoły.
Jakoś ją to zabezpieczało, ale nie aż tak, by teraz mogła czuć się
swobodnie. Poza tym prześladowało ją niemal namacalne wrażenie, że coś
się wydarzy, ale nie potrafiła odczytać tego przeczucia. Może coś strasznego,
a może coś cudownego? Między radosnym podnieceniem a strachem
przebiegała bardzo niewyraźna granica.
Obserwując przez okno krajobraz, Annie pomyślała, że gdyby baśnie
mogły się urzeczywistniać, w Kublensteinie można by znaleźć dla nich
właściwą scenerię. Góry, ogromne trójkąty śnieżnej bieli i cienia, sięgały
stalowoszarego nieba. Stare, wiecznie zielone lasy, z wierzchołkami
pokrytymi śniegiem, stały niewzruszone jak przed tysiącem lat. To był
pejzaż z baśni braci Grimm, kryjący w głębokim cieniu drzew coś
niesamowitego, ale zarazem ulotny jak sen.
Za oknem przemykały kilometry zmarzniętych czarnych pni drzew. Annie
rozejrzała się dookoła. Wydawało się jej, że przynajmniej połowa pasażerów
w wagonie to studenci, rozradowani podróżą, głośno mówiący i pełni
entuzjazmu. Nagle ogarnęło ją poczucie klaustrofobii. Jeśli będzie musiała
dłużej zostać w tym przegrzanym i przepełnionym wagonie, po prostu się
udusi. Postanowiła sprawdzić, czy gdzie indziej nie ma mniej ludzi.
Strona 8
Wepchnęła książkę do torby, podniosła się i zawlokła swoje dwie walizy
do przejścia między wagonami, gdzie znajdowała się mała toaleta.
Chłodniejsze powietrze orzeźwiło ją od razu. Raczej będzie stała tutaj do
końca podróży niż wróci do tamtego tłumu, mimo że to prawdopodobnie
wbrew przepisom. Na nieszczęście musi taszczyć ze sobą bagaż, zanim
znajdzie gdzieś miejsce. Jednak najpierw spróbuje pozbyć się tej upartej
plamy na bluzce.
Wśliznęła się do ciasnej toalety, stopą przytrzymując drzwi tak, żeby
wciąż mieć oko na walizy. Sztywne papierowe ręczniki były praktycznie
wodoodporne, ale zdołała usunąć prawie całkowicie ślady po kawie, chociaż
zmoczyła przy tym bluzkę.
Wyszła na korytarz i stanęła w przejściu przy oknie, głęboko wdychając
lodowate powietrze. Potem znów złapała za walizki, otwierając ramieniem
drzwi następnego wagonu. Dziwnym sposobem okazał się pusty i cichy.
Natychmiast uświadomiła sobie, że jest w pierwszej klasie. Poszczególne
przedziały kusiły swoimi zamkniętymi drzwiami, miękkimi siedzeniami i
małymi kinkietami, których delikatne ciepłe światło rozpraszało zimny i
szary mrok krajobrazu za oknem. Nie sposób było oprzeć się temu. Annie
zadecydowała spontanicznie, że wśliźnie się do jednego z przedziałów i
odpocznie sobie jako nielegalna pasażerka pierwszej klasy, póki pociąg nie
dojedzie do Lassbergu albo też póki nie zostanie wyrzucona. Zresztą niczego
nie ukradnie. Jeśli ona nie zajmie miejsca w przedziale, będzie przecież
pusty.
Nagle zauważyła w jednym z przedziałów bardzo przystojnego
mężczyznę. Siedział sam. Coś w jego postawie sugerowało dystans.
Wyciągnęła szyję, by rzucić okiem na jego dłonie. Nie miał obrączki, jak
słusznie przypuszczała.
Wstrzymała oddech. Gdybyż tylko była kobietą, na którą mężczyzna taki
jak ten zechciałby spojrzeć po raz drugi... Marzycielka, skarciła się w duchu.
Przez dwadzieścia pięć lat jej życia mężczyźni nie obrzucali jej spojrzeniami
i nic nie wskazywało na to, że teraz zaczną, a zwłaszcza ten adonis, którego
właśnie obserwowała. Jednakże ogarnęła ją baśniowa atmosfera Alp, i
wspomniała przepowiednię Joy. Czemu nie poddać się temu, choćby na
krótką chwilę?
Palcem dotknęła drzwi. Może ty będziesz moim zaczarowanym księciem,
wymruczała pod nosem, a para jej oddechu osiadła na szybie. Jeśli dobre
Strona 9
wróżki naprawdę istnieją... Zaśmiała się w duchu. I jeśli współczesna kobieta
nie boi się hańby, marząc o zaczarowanym księciu...
Profil mężczyzny, oświetlony pomarańczowym blaskiem lampki do
czytania, przykuwał wzrok. Rzęsy miał długie i ciemne, nos prosty, kości
policzkowe pięknie zarysowane. Lśniące włosy były tak czarne jak u
Heathcliffa z „Wichrowych wzgórz". Nie widziała, jakiego koloru są oczy,
ale była przekonana, że są inteligentne.
Co prawda na pierwszy rzut oka prezentował sięjak pierwszy lepszy facet,
w wytartych dżinsach i zmechaconym wełnianym swetrze. Trochę ją
dziwiło, że jechał pierwszą klasą - mógł uchodzić za jednego ze studentów z
tamtego wagonu, chociaż by! od nich starszy. Miał w sobie coś władczego i,
jak wydawało się Annie, czuł się bardzo swobodnie w eleganckim otoczeniu.
Tuk tuk, tak tak, tuk tuk - pociąg dudnił pod jej stopami, przemierzając
malowniczy krajobraz. Drzwi do przedziału uchyliły się lekko. Ktoś o
mocniejszych od Annie nerwach wszedłby po prostu i usiadł. Prawie się
roześmiała na samą myśl, że mogłaby to zrobić. To było zupełnie do niej
niepodobne. Gdyby tak się zachowała, gdyby mogła opanować nerwy i
zdobyć się na to, byłby to chrzest bojowy w obcym kraju, ale...
- Przepraszam, panienko, czy mógłbym zobaczyć pani bilet? - ktoś za jej
plecami zadał jej pytanie po niemiecku.
Obróciła się na pięcie i znalazła się twarzą w twarz z niskim, okrąglutkim
człowiekiem w kolejarskim uniformie. W jednej ręce dzierżył bilety, które
już zdążył zebrać od pasażerów, drugą wyciągnął ku niej oczekująco.
- Tak... ja... - Zaczerwieniła się, bo przez chwilę podejrzewała, że kolejarz
domyślił się, komu się tak intensywnie przyglądała. Niezdarnie gmerała w
torebce, szukając biletu pierwszej klasy, którego tam nie było, z nadzieją, że
znajdzie bilet klasy drugiej, który tam powinien być. - Jeden moment - za-
częła mówić po niemiecku. - Jest gdzieś tutaj.
Kątem oka zauważyła, że konduktor zmarszczył brwi.
- Naprawdę. - Grzebała jeszcze w torebce, mając coraz mniej nadziei, że w
ogóle znajdzie bilet. - Kupiłam go w Monachium, tuż przed odjazdem
pociągu.
Modliła się w duchu, by grecki bóg z przedziału nie zauważył, co się
dzieje. Co prawda na pewno zauważył, bądź co bądź drzwi były prawie całe
przeszklone, a ona stała tuż przy nich.
Strona 10
- Panienka pozwoli. - Konduktor wyprostował się i skrzyżował ręce na
piersiach. - Może panienka kupić bilet w pociągu. To kosztuje czterysta
marek.
- Czterysta... - Annie zbladła.
Wagon nagle szarpnął i straciła równowagę, poleciała na drzwi przedziału
tajemniczego mężczyzny, które otworzyła się na oścież. Wskutek tego
rozciągnęła się jak długa przed siedzącym mężczyzną. Okulary, które spadły
jej z nosa, zadźwięczały na podłodze gdzieś za nią.
- Przepraszam - Annie po omacku szukała szkieł, znalazła je i założyła.
Uchwyciła wzrok mężczyzny, miał oczy zielone zielenią tak intensywną,
że trudno było sobie to wyobrazić. Wszystko się w niej skurczyło.
Tajemniczy pasażer podniósł się, obserwując ją z niejakim
zainteresowaniem. Spojrzenie niesamowitych oczu przeniosło się z niej na
konduktora, który sprawiał wrażenie rozgniewanego, potem znowu na nią.
~ Tak mi przykro. - Annie próbowała się uśmiechnąć, usiłując stanąć na
nogi.
- Wszystko w porządku - powiedział łagodnie, odwzajemniając uśmiech.
- Ja... - Straciła zupełnie wątek. Konduktor odchrząknął i przypomniała
sobie, że w przedziale jest jeszcze osoba trzecia. - Gdzieś tutaj mam bilet -
zwróciła się do niego.
Obaj mężczyźni popatrzyli na nią, więc podjęła kolejną próbę odnalezienia
biletu. Nigdzie go nie było. Pod nosem wymamrotała po angielsku niewinne
przekleństwo, za które w Pendleton na pewno odesłano by uczennicę do
dyrektora.
- Obawiam się, że musi panienka zapłacić za bilet - oświadczył konduktor.
- Powiedziała, że ma już bilet - odezwał się mężczyzna głosem
dźwięcznym i spokojnym. Jego niemiecki miał lekki akcent, ale Annie nie
wiedziała jaki.
- Taka jest zasada, proszę pana. - Okrągła twarz poczerwieniała. - Ja nie
wydaję rozporządzeń, ja tylko je wykonuję.
- To nie będzie konieczne - rzeki mężczyzna. Zawahał się przez moment,
potem wziął mały skórzany plecaczek z podłogi. Skinął głową Annie. -
Proszę mi pozwolić. - Wyjął kilka banknotów o wysokim nominale.
- Nie, nie pozwolę panu tego zrobić - sprzeciwiła się Annie, szukając w
torebce pieniędzy.
- Jednak nalegam. - Kiwnął w stronę konduktora. - Proszę wnieść pani
bagaż tutaj.
Strona 11
Wyciągnął pieniądze, ale Annie, która pośpiesznie odliczyła czterysta
marek, zdążyła wręczyć je pierwsza konduktorowi.
- Jestem panu bardzo wdzięczna - podziękowała adonisowi.
- Oczywiście. - Popatrzył na nią przeciągle, z niewyraźnym uśmieszkiem
na wargach.
Kolejarz zaczął coś mówić, ale naraz zamilkł i zaczął się uważnie
przyglądać rycerzowi Annie.
- Chwileczkę... Niech pan nie mówi mi, że pan jest...
- Dziękuję za pańską pomoc. - Mężczyzna spojrzał na niego z góry jakby
odruchowo. - To już wszystko. - Odprawiwszy konduktora w ten sposób,
odwrócił wzrok, chociaż tamten gapił się jeszcze na niego.
- Oczywiście, to nie on, on nie mógłby być tutaj. - Konduktor wyszedł,
mrucząc i drapiąc się po głowie. Na Annie nawet nie spojrzał.
Przyjrzała się mężczyźnie, którego konduktor wziął za jej towarzysza.
Lekko odwrócił głowę. Kogokolwiek miał przypominać, najwyraźniej nie
chciał poruszać tego tematu. Prawdopodobnie jakiś mało znany europejski
gwiazdor filmowy. Wyglądał na takiego. Topniała przecież pod jego
spojrzeniem. Powinna lepiej przestać wlepiać w niego oczy.
- Dziękuję, że zaoferował mi pan pomoc - odezwała się, wycofując się w
stronę drzwi. - Przepraszam, że wtargnęłam do pańskiego przedziału.
- Żaden problem - wzruszył ramionami. - Przykro mi, że ten człowiek był
takim nieprzyjemnym przedstawicielem mojego państwa. Pani jest
Amerykanką?
Zatrzymała się i przytaknęła. Zastanawiała się, czy on spodziewa się, że
ona zostanie w przedziale.
- Proszę usiąść ~ odpowiedział na jej nie zadane pytanie, gestem
wskazując miejsce. - Wolę podróżować w towarzystwie, chyba że musi pani
siedzieć gdzieś indziej.
- Nnnie, dziękuję. - Usiadła, zahipnotyzowana wręcz jego wzrokiem.
- Nie chciałbym, żeby wyjechała pani stąd z wrażeniem, że w
Kublensteinie nieprzyjaźnie traktuje się cudzoziemców - rzekł ze
zniewalającym uśmiechem.
- Ależ skądże, w żadnym razie. - Nastąpił moment ciszy. - Rzeczywiście
mam bilet albo przynajmniej miałam... - dodała szybko.
- Wierzę pani.
Nie była pewna, czy wierzył naprawdę.
Strona 12
- A przy okazji, jestem Annie. - Nie zareagował we właściwy sposób. - A
pan? - ponagliła go.
Obserwował ją przez chwilę z wyrazem twarzy, którego nie potrafiła
odczytać.
- Nie wie pani? - spytał w końcu.
Zimny dreszcz przebiegł jej po plecach. Miała to uczucie zawsze, kiedy
miało się wydarzyć coś ważnego. W jego pytaniu zawierało się jakieś ukryte
znaczenie.
- Nie - odparła po prostu. - A powinnam?
- Oczywiście, że nie - uśmiechnął się. - Pomyślałem tylko, że... że już się
przedstawiałem - Zbagatelizował to, ale wyglądał podejrzanie, jak kot, który
pożarł kanarka. Wyciągnął ku niej rękę. - Jestem Hans.
- Miło mi poznać. - Z uśmiechem dotknęła jego ciepłej dłoni. Niemal się
roześmiała, przypominając sobie znowu przeczucia Joy. W istocie
przyjaciółka miała do pewnego stopnia rację, rzeczywiście spotkała kogoś
interesującego.
- Proszę mi wierzyć - najwyraźniej przez roztargnienie trzymał długo jej
rękę w swojej dłoni - cała przyjemność po mojej stronie. - Uśmiechnął się
ujmująco.
- Muszę powiedzieć - odkaszlnęła - że zwykle nie jestem tak niezręczna i
lekkomyślnie nie gubię biletów. To pewnie z powodu różnicy czasu i
zmęczenia po locie z Ameryki. Jestem pierwszy raz w Europie.
- Naprawdę? - Wydawał się rzeczywiście zaskoczony. - Całkiem dobrze
mówi pani po niemiecku.
- Dziękuję. - Stwierdziła ze zgrozą, że się rumieni. - Moja babcia była
Niemką i rozmawiałam z nią po niemiecku przez pierwsze pięć lat mojego
życia. - Mówiła chaotycznie, jak zawsze gdy była zdenerwowana. - Odkąd
pamiętam, pragnęłam odwiedzić jej ojczyznę.
- Rozumiem - pokiwał głową z namysłem. - Dlaczego pani zdecydowała
się przyjechać właśnie teraz?
- Po pierwsze, zaoszczędziłam wreszcie dość pieniędzy. Prawie nie byłam
w stanie zebrać takiej sumy, ale otrzymałam nową pracę i... - Zorientowała
się, że znowu snuje chaotyczną opowieść. - W każdym razie tu jestem.
- Jest pani. - Wciąż obrzucał ją spojrzeniami, pod którymi się czerwieniła.
Znowu zapadła na krótko cisza. Annie postanowiła natychmiast przerwać
milczenie.
Strona 13
- Wie pan, naprawdę nie wiem, jak mogłam zgubić bilet. Włożyłam go
razem z paszportem do bocznej kieszeni właśnie tutaj w portfelu - otworzyła
zamek błyskawiczny - więc mogłam być pewna, że jest bezpieczny. Pewnie
zrobiła się tam dziura albo coś w tym rodzaju. Ach... - Wyciągnęła bilet z
kieszeni portfela i poczuła, że twarz jej płonie ze wstydu. - To dziwne.
Dlaczego, na miłość boską, nie było go tam przedtem? - Zmieszała się.
Przeszukiwała przecież tę kieszeń bardzo dokładnie. To zakrawało na czary.
Podniosła oczy i zobaczyła, że Hans był wyraźnie zaciekawiony. - Wiem, że
to wygląda dziwnie, ale naprawdę nie zrobiłam tego naumyślnie.
- Nie sądzę. - Zdaje się, że cała sprawa go rozbawiła. Zapanowało
niezręczne milczenie.
- A więc... wysiada pan w Lassbergu? - spytała po kilku minutach Annie.
- Owszem - przytaknął, patrząc na nią. - Mieszkam tam. - Bardzo ostrożnie
formułował odpowiedź.
- Szczęściarz z pana. To piękny kraj.
- Tak, ma pani rację.
Przez okno widać było trasę narciarską.
- Czy mieszkając tutaj, często pan jeździ na nartach?
- Niestety - pokręcił głową- - Nie mogę się wyrwać zbyt często. Moja
praca... nie pozwala mi...
- Ale teraz się pan wyrwał - uśmiechnęła się do niego.
- Tak, ale w sprawach służbowych. Mniej więcej co miesiąc podróżuję
przez kilka dni po kraju, ale nawet wówczas nie mam zbyt wiele czasu na
relaks.
Annie oddałaby wiele, żeby mieć pracę, z którą związane byłyby podróże
pociągiem przez Alpy.
- A co pan robi?
- Pracuję w administracji - odparł po chwili wahania. - To niezbyt
interesujące. A pani? - Trochę zbyt gwałtownie zmienił temat. - Jedzie pani
do Lassbergu na wakacje?
- Tak, na kilka dni. Potem... - Odkryła, że nie lubi być tak wypytywana,
może z powodu zmęczenia. Natychmiast wzięła swoją fantazję pod kontrolę.
Nawet nie zna tego człowieka. To nieznajomy z pociągu. Pamiętając o tym,
nie zamierzała mu powiedzieć, że za kilka dni obejmie posadę prywatnej
nauczycielki angielskiego w Lassbergu.
- Potem? - podpowiedział.
Strona 14
- Po prostu spędzę tam kilka dni wakacji... - lekko się zawahała. - A potem
z powrotem do pracy. - Wzruszyła ramionami.
Opadła na wygodne oparcie-fotela w przedziale pierwszej klasy, patrząc
na przystojnego nieznajomego siedzącego naprzeciwko. Uśmiechnęła się, ale
bynajmniej nie na myśl o nowej pracy. Bawiło ją to, że przeczucia Joy,
dotyczące spotkania z zaczarowanym księciem, mogą jednak okazać się
prawdziwe.
Strona 15
ROZDZIAŁ DRUGI
Książę Ludwig Johann Ambrose George Kublenstein, znany ogółowi i
prasie jako książę Johann, a garstce wybrańców jako Hans, oparł się o
skórzane oparcie fotela w pociągu, by dokładnie przyjrzeć się
współpasażerce siedzącej naprzeciwko.
Była bardzo pociągająca, chociaż robiła wszystko, co mogła, by to ukryć.
Lśniące włosy splotła w ciasny warkocz, odrzucony do tyłu. Nie mógł nic na
to poradzić, ale wyobrażał sobie, że rozpuszcza jej włosy i rozgarnia je
palcami. Na pewno są miękkie, dałby za to głowę, i prawdopodobnie
pachniały kwiatami. Wpatrzył się w jej oczy, intensywnie błękitne, jak
zauważył, kiedy zgubiła okulary. Miała inteligentne spojrzenie. Podobało mu
się to. Jej twarz sprawiała właściwie miłe wrażenie: prosty, niezbyt godny
uwagi nos, wydatny podbródek, ładnie zarysowane usta, gładka cera.
O jej figurze nie mógł nic powiedzieć, ponieważ nosiła gruby sweter i
workowate spodnie. Co prawda to niczego nie zmieniało. Hans nie wątpił, że
jest piękna, chociaż najwyraźniej o tym nie wiedziała. Ogólnie biorąc,
myślał leniwie, wyglądała zupełnie inaczej niż dziewczyny, z którymi się
spotykał. Nie miała w sobie nic ostentacyjnego. Jej piękno było ciche,
stłumione, ale dostrzegał je w każdym szczególe.
Inna sprawa to osobowość tej Amerykanki, zbyt otwartej i śmiałej, jak na
jego gust. Była bardzo uprzejma, ale pod powierzchnią tej uprzejmości kryła
się siła, która dawała mu do myślenia. Poza tym ciekawiło go, czy wszystkie
Amerykanki są tak otwarte. Właśnie zatrudnił obywatelkę Stanów
Zjednoczonych - której na oczy nie widział - jako nauczycielkę angielskiego
i opiekunkę swoich dwóch córek.
Rzecz jasna, kobieta, którą zatrudnił - Anastazja Barimer - posiadała
bardzo dobre, potwierdzone referencje. Pracowała w szkole dla dziewcząt,
do której uczęszczały jego zmarła żona i teściowa - ekskluzywnej i jednej z
najbardziej prestiżowych w całych Stanach. Zatrudnił ją zgodnie z
życzeniem zmarłej żony. Nie chciała, by jej córki zostały odesłane, jak ona
przed laty, do szkoły z internatem tysiące kilometrów od domu. Chociaż
Hansa i Marie dzielił dystans pod wieloma względami, miał dla niej na tyle
szacunku, by postąpić wedle jej woli w kwestii edukacji córek. W szkole dla
dziewcząt Pendleton również darzono Marie ogromnym szacunkiem, więc
wiedział, że nigdy nie przysłano by mu kogoś nieodpowiedniego.
Strona 16
Tak, zapewniał sam siebie, zatrudnienie Amerykanki wywrze dobry
wpływ na dzieci. I będzie nawet korzystne dla przyszłości monarchii. Jego
naród pragnął rozwijać stosunki międzynarodowe. On sam przywiązywał do
tej dziedziny ogromną wagę. Byłoby bardzo dobrze, gdyby jego córki, które
w przyszłości będą reprezentować swój kraj, nauczyły się angielskiego od
rodowitej Amerykanki. Wzięły już oczywiście trochę lekcji u pani Markham,
znającej jednak język w stopniu ograniczonym. Za to nowa nauczycielka
będzie w stanie nauczyć je niuansów amerykańskiej angielszczyzny,
idiomów, wyrażeń potocznych, wszystkiego, co powinny znać. W
rzeczywistości on też odniesie z tego pożytek. Postanowił, że w obecności
tej nauczycielki wszyscy w domu będą mówić tylko po angielsku. Nie
widział żadnego błędu w tych planach. Miał tylko nadzieję, że Amerykanka
nie będzie tak uparta jak Annie. I nie taka młoda, a także nie taka...
pociągająca.
Zresztą to są sprawy drugorzędne. Nie z powodu wyglądu Annie chciał,
żeby została w jego przedziale. Poprosił ją o to i prowadził z nią konwersację
podczas podróży, bo sądził, że opinie cudzoziemki na temat jego kraju mogą
być interesujące. Przyjechała do Europy po raz pierwszy, i już to czyniło z
niej idealną obserwatorkę, patrzącą na Kublenstein świeżym okiem. To, jak i
fakt, że go najwyraźniej nie rozpoznawała.
Ostatni tydzień spędził, podróżując samotnie, bez ochroniarzy i sekretarek.
Odwiedzał małe miasteczka i wsie, spotykał przeciętnych ludzi i
przysłuchiwał się ich opiniom. Ciągle powracała kwestia tego, że
Kublenstein nie liczy się na arenie międzynarodowej. Większość świata
nawet nie wiedziała o istnieniu tego państwa, ci zaś, którzy o nim słyszeli,
uważali je za miejsce zapóźnione cywilizacyjnie, dobre co najwyżej na spę-
dzenie urlopu. Lecz mieszkańcy Kublensteinu pragnęli liczyć się w Unii
Europejskiej. Chcieli być potęgą eksportową i cieszyć się ogólnym
respektem, choćby ze względu na bardzo rozwiniętą produkcję czekolady i
przemysł zegarmistrzowski.
Hans wysłuchiwał żalów swoich poddanych i zgadzał się z ich poglądami.
Rzadko jednak zdarzała mu się okazja, by porozmawiać z kimś przybyłym
po prostu na wakacje z zagranicy, spoza świata wielkiej polityki, z kimś bez
żadnych uprzedzeń.
- Czym się pani zajmuje w Stanach? - zapytał, tłumacząc sobie, że jego
zainteresowanie jest bezosobowe, że w istocie zbiera dane do
socjologicznego wywiadu. Informacje takie jak kształt jej warg, kiedy
Strona 17
wypowiadała słowa, czy jasność, która biła z jej oczu, jako nic nie znaczące
nie będą brane pod uwagę.
- Pracuję w szkolnej bibliotece - odparta po chwili.
- Aha. - Pokiwał głową. Właściwie to go zaskoczyło, chociaż sam nie
wiedział, czego się spodziewał. - Bibliotekarka. Co sprawiło, że
zdecydowała się pani przyjechać do Kublensteinu? Czy dzieci w pani szkole
coś wiedzą o tym kraju?
- Cóż... - namyślała się chwilę. - Niektóre słyszały opowieść o małej
wieśniaczce, która na jeden dzień przerwała wojnę.
Legenda głosiła, że podczas jednej z bitew I wojny światowej mała
dziewczynka znalazła na ganku rannego żołnierza wojsk nieprzyjacielskich i
odprowadziła go do swoich, wbrew błaganiom obu stron, by wracała do
bezpiecznego domu. Póki nie wróciła, przerwano ogień na froncie.
- To tylko mit
- A czy jej pomnik nie stoi na placu w stolicy? - Annie sięgnęła do
przewodnika.
- Tak, ale historia jest wyolbrzymiona. - Czuł lekkie zażenowanie. - Czy
tylko tyle. amerykańscy uczniowie wiedzą o Kubień Steinie?
- Cóż... - Nie chciała go obrażać, więc nie zaznaczyła, że tylko mała
garstka wie aż tyle. - To bardzo mały kraj.
- Mniejszy od innych, ale też i większy od niektórych. -Bardzo irytowało
go to określenie, chociaż odpowiadało prawdzie.
- Myślę, że raczej niedoceniony niż mały - poprawiła Annie. - Pamiętam,
że kiedy sama się uczyłam, w szkole tylko raz wspomniano o Kublensteinie,
na lekcji historii, i to mimochodem, przy okazji kwestii neutralności
Szwajcarii. Ale sądzę, że to urocze miejsce.
- Urocze - powtórzył, jakby zastanawiając się, czy lubi to słowo, czy nie.
- O tak, - Popatrzyła na niego poważnie. - To dla mnie wiele znaczy. Nie
podróżuję do jakiegoś kraju ze względu na rozległość jego granic, podróżuję
dla tego, co znajdę wewnątrz tych granic.
- A co spodziewa się pani znaleźć w Kublensteinie? - Spojrzał na nią z
zainteresowaniem.
Znał ją nader krótko, ale już wiedział dosyć, żeby uświadomić sobie, że
takie pytanie może być niebezpieczne, kiedy stawia sieje młodej,
prostolinijnej kobiecie.
- Naprawdę nie wiem - zaśmiała się wymuszonym śmiechem. - Ale w
innych miejscach w Europie jest masa turystów. Na przykład w Paryżu.
Strona 18
Właśnie stamtąd jadę. Tłok straszliwy, przepełnienie ponad wszelką miarę.
A w takim mieście jak Lassberg, o którym wiele nie słychać, można znaleźć
przestrzeń dla siebie.
- Wie pani, tutaj też żyją ludzie. - Wiedział, że nie zamierzała go
zdenerwować, podkreślając nieobecność turystów.
- Wiem. To właśnie jest interesujące. Można zwiedzać kraj i mieszkać nie
w gromadzie turystów, lecz raczej wtapiając się w życie tutejszych
mieszkańców. - Spojrzała na niego pytająco. - Może wolicie trzymać
turystów z dala? Zachować naturalne uroki kraju, a nie eksploatować
rabunkowo piękno przyrody?
- Kublenstein, jak każdy inny europejski kraj, potrzebuje dochodów, które
przynosi turystyka. - Zacisnął zęby, powstrzymując gniew, i utkwił wzrok w
oknie. - Bez tego uroki, którymi pani jest tak zainteresowana, bardzo
podupadną.
- Hmm, to wstyd, ale nie pomyślałam, że tak to jest. - Zaczęła wyglądać
przez okno.
- Jest, jak jest - mruknął przez zęby. Nie ona go zdenerwowała, ale
prawda, którą usłyszał.
- Mam nadzieję, że nie uraziłam pana.
- Nie, oczywiście, że nie. - Mówiła przecież szczerze. - Po prostu była pani
uczciwa - oświadczył wielkodusznie.
Wiadomość, że Kublenstein jest bardzo mało znany w Stanach, nie mogła
go ucieszyć, ale przynajmniej nie żywił już złudzeń na temat tego, ile wiedzą
o jego kraju w Ameryce. Ogarnęło go przygnębiające poczucie
osamotnienia, jakie dobrze znał. Nie litował się teraz nad sobą, po prostu
zaciążyła mu samotność, do której od dziecka był przyzwyczajony.
- Jaki to piękny kraj.
Jej glos wyrwał go z zamyślenia. Wyjrzał przez okno i zobaczył znajomy
szczyt góry, na której znajdował się jego pałac.
- Ach... - Wskazał ten widok. - Tak. - Był prawie w domu. Odczuł ulgę,
jak zawsze. - Chociaż, jak pani to podkreśliła, jest mały.
- Nie zamierzałam pana urazić. - Spojrzała na niego. Zauważył, że
dostrzegła jego zażenowanie. Nie podobało mu się, że ktoś go tak łatwo
rozszyfrował.
- Zbliżamy się już do Lassbergu. Tam widać wieżę katedry - pokazał jej.
- Wygląda jak z baśni Andersena. Jak zresztą wszystko tutaj. Ciągle o tym
myślę.
Strona 19
Zawsze był bardzo dumny z piękna swojego kraju. Toteż sprawił mu
przyjemność ogromny podziw, jaki ujrzał w oczach Annie, mimo jej
wcześniejszych komentarzy. Już dawno mu się nie zdarzyło widzieć, że ktoś
ogląda jego kraj z rodzajem nabożnej trwogi, na jaką, jego zdaniem,
zasługiwał Kublenstein. Trochę go to udobruchało.
- Nic dziwnego, że tyle baśni powstało w tych okolicach
- zadumała się.
Patrzyła na krajobraz z taką tęsknotą, że zaciekawiło go, co kryje się w jej
sercu.
- Ten kraj wygląda tak, jakby ludzie żyli tu długo i szczęśliwie.
- Tak, niektórzy ludzie, jak przypuszczam - zgodził się. Głupi,
romantyczni ludzie, dodał dla siebie.
- Mam nadzieję, że nie tylko niektórzy - roześmiała się i założyła ręce za
głowę. W jej oczach zabłysła nadzieja.
- Jestem pewien, że pani również żyłaby długo i szczęśliwie, gdyby pani tu
została - powiedział, zanim pomyślał. Umilkł, zdziwiony własnymi
uczuciami. Dlaczego to mu się wypsnęło? Głupio było tak dać się porwać jej
entuzjazmowi.
Spojrzała mu w oczy i przez sekundę czuli niezwykłe wzajemne
porozumienie.
- Wierzę, że pani spodoba się tutaj - odezwał się, próbując odzyskać
wewnętrzną równowagę. Musiał zachowywać dystans, musiał żądać
respektu. Był do tego przyuczany od dnia narodzin. Dlaczego więc teraz
popełnił błąd? Na pewno ze zmęczenia, bo przecież nie miał powodów, by
zachowywać się tak swobodnie przy tej kobiecie. - To znaczy podczas pani
wakacji. Większość z tych niewielu turystów, którzy nas odwiedzają, dobrze
się bawi.
- Chyba ja też będę się dobrze bawiła. - Ziewnęła. - Och, przepraszam. A
w ogóle już się dobrze bawię w pańskim kraju. I zrozumiałam tę aluzję o
niewielu turystach.
Nie mógł powstrzymać uśmiechu. Inteligentna dziewczyna. Znał ją
zaledwie od godziny, ale zdążyła już wzbudzić w nim mieszaninę uczuć. Nie
spotkał jeszcze nikogo takiego, doprowadzającego go do irytacji, a
jednocześnie fascynującego. Gdyby zatrzymała się na dłużej, mógłby poznać
ją lepiej. Choćby po to, żeby odkryć, co w niej wzbudza jego... ciekawość.
Dzięki Bogu, ona nie zostanie tu długo.
Strona 20
- Wie pan, co zauważyłam interesującego? - Annie znów przerwała jego
zamyślenie. - Uderzyło mnie, że jest pan takim indywidualistą. Zaskakuje
mnie więc, że chciałby pan, by do pańskiego kraju napływali turyści. -
Przyparła go do muru.
- Moje osobiste życzenia nie zawsze odpowiadają potrzebom mojego
kraju. Kiedy muszę wybierać miedzy tymi potrzebami a moimi własnymi,
zawsze przedkładam dobro kraju nad własne.
- Och, jest pan prawdziwym patriotą. - Otworzyła szeroko oczy ze
zdziwienia.
- Muszę być. To należy do moich obowiązków.
- Znam masę urzędników, którzy nie troszczą się o nic poza własną pensją.
- Więc ta praca im nie odpowiada.
- A panu? - zmierzała wprost do sedna sprawy.
- Nie sądzę, bym znał panią aż tak dobrze, żeby odpowiedzieć na to
pytanie - odparł po chwili, przyjrzawszy się jej uważnie.
- Przepraszam, nie chciałam być wścibska.
Wyglądała na lekko zdezorientowaną, ale z dobrą wiarą przyjęła jego
odpowiedź. Na pewno na tym nie poprzestanie, to nie leżało w jej
charakterze. Znał ją tylko godzinę, ale na tyle dobrze, że w to nie wątpił.
- Ale gdybym miała zgadywać - kontynuowała - powiedziałabym, że praca
pana nie satysfakcjonuje.
- Doprawdy? - Spojrzał na nią.
- Mam na myśli to. ze gdyby pan lubił tę pracę, prawdopodobnie byłby
pan łaskaw o tym powiedzieć. Ludzie zwykle unikają ujawniania swych
negatywnych uczuć, ale nie kryją się z pozytywnymi,
- Interesująca obserwacja. - Próbował przyjąć to obojętnie.
- Co prawda, nie znam pana tak dobrze, żebyśmy mogli o tym rozmawiać.
- Znowu nie mogła powstrzymać ziewnięcia.
- Nie - przyznał spokojnie. Mimo to czuł, że mogłaby bardzo łatwo
ciągnąć rozmowę na ten temat.
- Proszę się nie krępować i poprawić mnie, jeśli popełnię jakąś gafę.
- Mówi pani jak dziennikarka. - Zmarszczył brwi.
- Albo może jestem po prostu stuknięta - zażartowała. - Przestraszył się
pan?
- Bardziej niż może pani sobie to wyobrazić - odpowiedział uczciwie,
mimo wszystko lekko się uśmiechając.