14008

Szczegóły
Tytuł 14008
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14008 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14008 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14008 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

J. R. Black Dom żywych trupów Przełożył Jan Jackowicz Wydawnictwo Siedmioróg Wrocław 1998 1 UPIORNE DOMOSTWO Przygoda. Takim właśnie słowem moi rodzice określili przeniesienie się do innego miasta. Ale po ich trochę zbyt szerokich i promiennych uśmiechach można się było zorientować bez pudła, że był to zwykły blef. Mama i tata mieli takie miny, jakie mają zazwyczaj rodzice, kiedy próbują wam wmówić, że lekarstwo na żołądek smakuje zupełnie jak miętowy cukierek. Mam już trzynaście lat. Od dawna starałem się nie poddawać tej ich manii zachwalania wszystkiego. Wiele razy próbowałem proszków na przeczyszczenie i nie było to wcale przyjemne. — Rozpoczniemy zupełnie nowe życie — powiedziała wtedy mama. — Zobaczycie, to będzie świetna zabawa. Z pewnością, mamusiu. To prawdziwa bomba zmienić szkołę w środku kwartału. A jeśli chodzi o mnie, to po prostu fikam koziołki z radości na myśl, że już nigdy nie zobaczę swojego najlepszego kumpla, Andy'ego Lipperta. A szczególnie czuję się uszczęśliwiony tym, że muszę marznąć na śmierć w lodowatych, listopadowych szarugach, podczas gdy mógłbym właśnie śmigać razem z.Andym na jego łódce po zatoce Sarasota. Jak więc ostatecznie wyszedłem na tym, że musiałem porzucić słoneczną Florydę, aby wylądować na drugim końcu kraju na północy, w Waringham, ponurej i zimnej mieścinie, zakopanej gdzieś w Massachusetts? Wszystko zaczęło się w momencie, gdy mama dostała tę wspaniałą, nową pracę. W pierwszej chwili i ona, i tata zastanawiali się nawet, czy mogą podjąć takie ryzyko. A potem tata stwierdził, że czuje się całkiem „wypalony" jako specjalista od analiz finansowych i że tak naprawdę marzy tylko o tym, aby otworzyć własną księgarnię. Wreszcie oboje zgodzili się, że dla ich pięciorga dzieci najlepsze będzie małe miasteczko. Następna z przyjemności, jakie mnie spotkały, polegała na tym, że cały dom wypełnił się pudłami i skrzyniami. Nie mogłem zabrać wszystkiego, próbowałem więc opylić chłopakom z ósmej klasy stare, zakurzone komiksy po ćwierć dolara za sztukę. Opowiem wam teraz coś śmiesznego. Wszyscy moi koledzy z Sarasoty uważali mnie za niewiarygodnego szczęściarza. „Masz takich byczych starych" — wmawiali mi bez przerwy. Moi rodzice są rzeczywiście równiachami, którzy potrafią w środku wolnej soboty ni stąd, ni zowąd zaprosić wszystkich sąsiadów na party z krewetkami. Albo naładować do dwóch samochodów tyle dzieciaków, ile tylko się zmieści, i zawieźć je na plażę. W każde Boże Narodzenie mój ojciec pojawiał się na wigilijnej uczcie przebrany. Ale nie za świętego Mikołaja. Za renifera, ciągnącego sanie z prezentami. Chciałbym wtrącić tu coś od siebie. Jeśli chodzi o rodziców, to czasami wcale by się nie chciało, aby byli tacy fajni. Może nawet wolałoby się zwykłych nudziarzy. Uniknęłoby się przynajmniej przeprowadzek. A tak, znalazłem się w końcu w tym starym, mającym ze dwieście lat domu, rozsypującym się dosłownie w oczach. W dodatku zajęty segregowaniem i układaniem bielizny. Moja mała siostrzyczka Phoebe i jeszcze mniejszy braciszek Tucker siedzą razem naprzeciwko mnie na wielkim fotelu z wielce zadowolonymi minami. Oboje należą do tych szczęśliwców, którym wszystko jedno, czy mieszkają w takim, czy w innym domu, byle tylko był wyposażony w telewizor. A więc dom. Zdaje mi się, zapomniałem wspomnieć o tym, że jest nie tylko bardzo już wiekowy, ale także zimny jak lodownia. 6 Ale cóż, tata ma po prostu kota na punkcie tej kupy starego drewna, a mama jest pod tym względem niewiele lepsza od niego. Jest architektką i bez przerwy rozprawia o architektonicznych detalach, o liniach i proporcjach. Tata natomiast bezustannie rozwodzi się nad historią i kulturowym dziedzictwem. On sam wyrósł właśnie tu, w tym brzydkim, starym mieście. Jeśli jeszcze raz w czasie lunchu wspomni o „korzeniach", ucieknę chyba od stołu. Phoebe wrzasnęła nagle głośno: — Ej! Przestań wreszcie! Wyciągnęła rączkę i złapała słony paluszek leżący na talerzu przed Tuckerem. Chłopiec rozpłakał się. Odłożyłem ręcznik, który właśnie zacząłem składać. — Phoebe, to ty przestań — nakazałem. — Oddaj to Tu- ckerowi. — Ale on mi się należał — powiedziała Phoebe. — Przed chwilą Tucker zabrał mi z mojego talerzyka. — Włożyła słony paluszek do buzi i zaczęła go chrupać. Tucker rozszlochał się. Ma tylko cztery lata i prawdopodobnie pomyślał, że to już ostatni słony dorito, jaki istnieje. Phoebe ma siedem lat i powinna być mądrzejsza. Westchnąłem i sięgnąłem po torebkę słonych paluszków, leżącą na kanapie. Wyjąłem pełną garść i położyłem paluszki na talerzyku Tuckera. — Masz, Tucker — powiedziałem. — Jeżeli będziesz chciał, dostaniesz jeszcze. Szlochy Tuckera przeszły w czkawkę. Malec wziął słone dorito do rączki i wydał jeszcze jeden stłumiony szloch, po to tylko, aby nam pokazać, że ciągle czuje się trochę nieszczęśliwy. Nic nie jest w stanie uciszyć tego dziecka tak skutecznie, jak słone paluszki. Chyba tylko któryś z jego ulubionych filmów. — Hej, Phoeb — powiedziałem. — Może byś włączyła „Piękną i Bestię". — Przecież powiedziałeś, że jeżeli jeszcze raz cię zmuszę do 7 oglądania tego, powiesisz mnie za pięty na suchej gałęzi. — Phoebe wygłosiła to, oblizując sól ze zdobycznego paluszka. — Zgadza się, ale zmieniłem zdanie — odparłem. Za odrobinę spokoju i ciszy byłem gotów do wszelkich ustępstw. To małe zamieszanie przypomniało mi o innej niedogodności, wynikającej z przeprowadzki. Ponieważ rodzice byli tak bardzo zajęci, musiałem poświęcać jeszcze więcej czasu braciszkowi i trzem siostrom. Byłem najstarszy i to na mnie właśnie spoczywał obowiązek opiekowania się nimi. Bez chwili przerwy. Mój tata uważał, że teraz, po wcześniejszym wycofaniu się z interesów i założeniu własnej księgarni, powinien być bardziej łagodny i wyrozumiały. Ale właśnie tego ranka palnął mi całkiem surowe kazanie o tym, że trzeba „zabrać się do roboty" i „dawać dobry przykład". Zdałem sobie sprawę, że na razie przynajmniej będę musiał tyrać za dwóch. Prawdopodobnie potrwa to aż do wyjazdu do college'u. W uszach zahuczała mi po raz pewno dziewięćsetny muzyka z „Pięknej i Bestii". Tuż za drzwiami, w salonie, moja siostra Drucie piłowała niemiłosiernie na skrzypcach. Jest tylko o rok młodsza ode mnie, ale uważa sieją za kogoś w rodzaju cudownego dziecka. Z grubsza biorąc oznacza to tyle, że przez cały czas omijają czarna robota w domu i pilnowanie tych brzdąców. Musi przecież ćwiczyć i przygotowywać się do występów. Doprowadza to mnie i moją trzecią siostrę, Kate, do białej gorączki. Właśnie w tej chwili dochodziło z dworu jednostajne draap, draap Kate grabiącej trawnik za domem. Kate ma tylko jedenaście lat, ale jest mi bliższa niż Drucie. Czasami za dużo za mną łazi, wciąż jednak wolę jej towarzystwo niż przebywanie z Drucie. Wszyscy zresztą są pod tym względem lepsi od Drucie. Nawet Tucker. To draap, draap przypomniało mi, że obiecałem pomóc Kate w grabieniu, jak tylko uporam się z bielizną. Prawdę mówiąc, powinienem się pospieszyć. Robiło się późno i niedługo rodzice mogli wrócić do domu na kolację. 8 — Phoebe, popilnuj Tuckera, dobrze? — powiedziałem biorąc stos ręczników. — Muszę to zanieść na górę. — Obrze — odpowiedziała Phoebe. Nawet nie spojrzała przy tym na mnie. Jej oczy przyklejone były do ekranu. Aby skrócić sobie drogę, poszedłem przez kuchnię do tylnych schodów. Zbliżał się wieczór, toteż było tam dość ciemno. Niezbyt często korzystałem z kuchennych schodów, mimo iż prowadziły prosto do mojego pokoju. Zwykle używałem schodów głównych, na które wchodziło się z sieni położonej od frontu. Ponieważ byłem tak bardzo niezadowolony z przeprowadzki, a także i dlatego, że jestem najstarszy z całego rodzeństwa, rodzice pozwolili mi jako pierwszemu wybrać sobie sypialnię. Wybrałem tak zwany pokój „połogowy" w tylnej części domu. Mama powiedziała mi, że tu właśnie kobiety oczekiwały na poród. To najcieplejszy pokój w całym domu, gdyż nie tylko jest najmniejszy ze wszystkich, ale ma także mały kominek. Ale wybrałem go wcale nie z tego powodu. Ponieważ jest najmniejszy, mama powiedziała mi, że będę mógł zamienić go na inny, jak tylko na wiosnę zrobi się ciepło. A na drugim piętrze znajduje się pokój trzy razy większy od „połogowego". Ma nawet coś w rodzaju małego, zamkniętego tarasu, na który nie ma innego wejścia. Od położonego również na drugim piętrze strychu oddzielony jest długim korytarzem. Zimą pokój ten ze względów oszczędnościowych miał pozostać bez ogrzewania. Za to latem zapewniłby mi całkowite i kompletne oddzielenie się od reszty domu. Mógłbym żyć z dala od rodziny, nie opuszczając domowych pieleszy. Prawie by mi to wynagrodziło przykrości związane z zamieszkiwaniem w stanie Massachusetts. Człapiąc na górę po ciemnych schodach, nie mogłem pozbyć się uczucia lekkiego strachu. Problem polegał na tym, że nigdy dotąd nie mieszkałem w tak starym domu. Nasz dom na Florydzie był prawie zupełnie nowy. Ten natomiast został wzniesiony 9 w roku 1770. Nic dziwnego, że każde skrzypnięcie i każdy cień przyprawiały mnie o gęsią skórkę. Nigdy jednak nie przyznałbym się do tego Kate. Ubawiłaby się tylko moim kosztem. Któregoś dnia zdawało mi się, że widziałem jakąś postać poruszającą się między drzewami w zagajniku przylegającym do trawnika za domem i Kate wyśmiewała się potem ze mnie przez cały wieczór. Udawała, że chce mnie nastraszyć, i z okrzykiem „buuuuu!" wymachiwała mi palcami przed nosem. Czasami taki dar niebios w postaci paru siostrzyczek staje się czymś nie do wytrzymania. Kiedy urodził się Tu-cker, ucieszyłem się tym bardzo, ale chłopak jest jeszcze za mały, aby mógł mi służyć jakimś realnym oparciem. Mimo wszystko przynajmniej raz na jakiś czas maleńki brzdąc potrafi dobrze wytargać Drucie za włosy. Trzymając przed sobą solidny stos ręczników, zacząłem po omacku szukać kontaktu w ciemnym korytarzu. Nie mogłem go znaleźć. Nie znałem jeszcze tego domu. Był tak wielki, że na dobrą sprawę gubiłem się w nim, próbując znaleźć swój własny pokój. Odnalazłszy wreszcie kontakt, zapaliłem światło i ostrożnie podszedłem do drzwi łazienki. Otworzyłem je pchnięciem nogi. Kiedy znalazłem się w środku, serce podeszło mi do gardła. Zobaczyłem, że w wannie coś leży. To coś wyglądało na indywiduum płci żeńskiej, ponieważ miało długie, pozlepiane włosy i podartą suknię. Czerwone oczy wwiercały się we mnie niczym jakiś świder. Miejscami brakowało mu skóry na głowie, tu i ówdzie widać było przeświecającą biel czaszki. Także reszta nadgniłego ciała zdawała się odpadać od kości. Z nogami wrosłymi w podłogę przyglądałem się, jak makabryczna poczwara podnosi się i wychodzi z wanny. Z jej sukni i z rzadkich włosów pociekł na podłogę strumień wody. Podczas gdy stałem tak niczym sparaliżowany, przerażająca postać ruszyła ku mnie chwiejnym krokiem! 2 ŚMIESZNE LUDZIKI Krzyknąłem. A potem całkowicie bezwiednie, niczym jakiś automat, cisnąłem ręczniki w kierunku dziwnej postaci i niezdarnie wycofałem się na korytarz. Zatrzasnąłem za sobą drzwi i rzuciłem się do ucieczki. Z wielkim hałasem pognałem w dół kuchennymi schodami. Zatrzymałem się dopiero w jasno oświetlonej kuchni. Ciężko dysząc, pochyliłem się nad kuchennym stołem. Poczułem, że włosy z tyłu głowy literalnie stoją mi dęba. Nogi trzęsły się pode mną jak galareta. W jednej chwili osunąłem się na kuchenną podłogę. W starych domach bywają duchy. Tak naprawdę nigdy dotąd w to nie wierzyłem, ale to, co zobaczyłem przed chwilą, całkiem nieźle przemawiało za prawdziwością takiego twierdzenia. A jeśli nasz dom był także siedliskiem jakichś upiorów? Tylko jakich? To, co ukazało mi się chwilę temu, nie było duchem. Było zbyt cielesne, niemal jak jakaś żywa osoba. Nie, nie jak żywa osoba, przemknęło mi przez głowę, przyprawiając mnie o dreszcz zgrozy. Jak ludzkie zwłoki. Nadgniłe, rozpadające się zwłoki jakiegoś umarlaka, tyle że umiejące się poruszać. Słyszałem przecież nawet głuche uderzenia stopy tej zjawy o drewniany podest leżący przed wanną. Rozejrzałem się po kuchni. Koło zlewu wisiały ścierki do wycierania talerzy. Tuż obok leżały gąbki i łopatka do odwraca- 11 nia befsztyków. Nieco dalej, na kredensie, zobaczyłem pudełko z płatkami dla Tuckera i ulubioną, niebieską filiżankę Phoebe. Wszystko wyglądało tak... tak zwyczajnie. Tak normalnie. Niemożliwe, abym naprawdę zobaczył to wszystko, co wciąż jeszcze zdawało się tańczyć przed moimi oczyma. Czyżbym uległ jakiemuś szaleństwu? Doszedłem do wniosku, że musiałem paść ofiarą jakiegoś figla, spłatanego przez oświetlenie. Wszystko to trwało z górą trzy sekundy. Nie mogłem mieć absolutnie żadnej pewności, co właściwie zobaczyłem. A może był to żart Kate albo Drucie? Kate po prostu uwielbiała robić różne psikusy. Ale zupełnie nie pasowało to do Drucie. Nie miała poczucia humoru. No tak, ale przecież zawsze musi być ten pierwszy raz. Siedząc tutaj przez cały czas słyszałem jednak dochodzące z salonu skrobanie smyczka po strunach. A z podwórka docierał jednostajny odgłos grabienia. Wyjrzałem przez okno i zobaczyłem, jak Kate ze skrzywioną miną oczyszcza zęby grabi z uczepionych do nich liści. Na jej twarzy nie było nawet śladu jakiegoś figlarnego uśmieszku, który chciałaby ukryć przede mną. Czy mogła to zrobić Phoebe? Usłyszałem niski głos Bestii i pobiegłem do pokoju, w którym stał telewizor. Jak przedtem, oczy Phoebe i Tuckera wlepione były w ekran. Niemożliwe, aby przyszły im do głowy jakieś sztuczki z chodzącymi trupami! Rzuciłem się ciężko na kanapę. Starałem się przekonać sam siebie, że nie mogłem zobaczyć tego wszystkiego. W żaden sposób. To musiały być igraszki mojej wyobraźni. — Nikogo tam nie było — mruknąłem do siebie. — Nikogusieńko. Niemożliwe, aby ktoś w takim stanie wyskoczył z twojej wanny. Zwłaszcza w takim stanie. Tucker musiał usłyszeć moje pomrukiwanie, bo odwrócił ku mnie głowę. — Widziałeś może któregoś z tych śmiesznych ludzików? — zapytał. — Śmiesznych ludzików? — powtórzyłem przyglądając mu się. Tucker skinął potakująco. — A ja ich widziałem. Jednego w kuchni i jednego na górze. Bardzo śmieszni. Pewno wiedzą, że to nasz dom, i dlatego cho wali się przede mną. Uniosłem się powoli na łokciach. — Tucker, o czym ty mówisz? — zapytałem. — O tym, co oglądałeś w telewizji? — Psss — odezwała się Phoebe. — To mój ulubiony frag ment. Tucker odwrócił buzię do ekranu, a potem wyciągnął wskazujący paluszek w kierunku widniejącej tam właśnie Bestii. — Tacy jak on. Niesamowici i śmieszni. Z westchnieniem ulgi opadłem na kanapę. Tucker mówił oczywiście o czymś, co musiał zobaczyć w telewizji. Od czasu, gdy na przyjęciu urodzinowym przyjmował życzenia od wielkiego, krwistoczerwonego dinozaura, miał kłopoty z odróżnianiem rzeczywistości od świata telewizyjnych baśni. Na świecie nie ma przecież żadnych duchów. Ani chodzących trupów, zombie. Wszystko to sprawa mojej wyobraźni. Byłem zadowolony, że nikt nie usłyszał moich wrzasków. Gdyby Kate odkryła, że znowu dałem się przestraszyć temu staremu domostwu, postarałaby się z pewnością, abym nigdy o tym nie zapomniał. Powiedziałem sobie, że muszę iść jeszcze raz na górę. Podniosłem się z kanapy i wróciłem do kuchni. Przez dobrą minutę stałem tam, bijąc się z myślami i nasłuchując. Nie usłyszałem jednak nic, żadnych tajemniczych kroków ani odgłosów. Tylko telewizor, skrzypce i Kate grabiącą trawnik. Tym razem dla dodania sobie odwagi zapaliłem światło na schodach. Ciasna klatka schodowa wydała mi się dzięki temu znacznie mniej tajemnicza i groźna. Padające z niej światło pozwoliło mi też odnaleźć z łatwością kontakt w korytarzu na górze. Przekręciłem go i korytarz wypełnił się światłem. 12 13 — No widzisz? — powiedziałem głośno. — Nic. Wziąłem głęboki oddech i położyłem rękę na klamce do łazienki. Nacisnąłem ją i zacząłem, powolutku otwierać drzwi. Próbowałem zebrać siły, aby stawić czoło temu, co... Nic. Wszystko jak zawsze. Umywalka, wanna, kilka wieszadeł na ręczniki. Odetchnąłem z ulgą. Żadnego psującego się trupa w wannie. Idący od drzwi podmuch leciutko wydął delikatną zasłonkę oddzielającą prysznic. Kołysała się łagodnie tam i z powrotem tak, jakby chciała mnie dosięgnąć. Roześmiałem się na cały głos. Dałem się przestraszyć zwykłej zasłonce od prysznica! No bo musiała to być sprawka tej zasłonki. Jasne jak słońce. Tylko ona mogła być przyczyną takich halucynacji. Bo i co innego? Przeprowadzka do nieznanego mi miasta rozbudziła po prostu moją fantazję, i to wszystko. Prawdopodobnie tak właśnie powiedziałaby mama. O rany, jak to dobrze, że nie poprosiłem Kate, żeby przyszła tu ze mną na górę, przeleciało mi nagle przez głowę. Odetchnąłem z ulgą, ale tym razem naprawdę potężnie. Tylko po jakie licho porozrzucałem po podłodze te ręczniki? W tej samej chwili oddech ugrzązł mi w gardle. Poczułem się tak, jakby jakieś lodowate palce zaczęły zjeżdżać mi po plecach. Ręczniki! Nigdzie na podłodze nie było śladu po rozrzuconych bezładnie białych ręcznikach, które cisnąłem w twarz odrażającej kreaturze. Wszystkie, starannie złożone, wisiały na wieszadłach! 3 PANIE, MIEJ LITOŚĆ NAD NAMI! I znowu popędziłem w dół schodami. Tym razem miałem pewność, że coś tu nie tak. Ktoś próbował grać mi na nosie! Przecież to, co zobaczyłem, nie mogło wydarzyć się naprawdę. Nie miało prawa! Z hałasem pchnąłem oszklone drzwi salonu. Drucie spojrzała na mnie z wyrazem zaskoczenia na twarzy. — Co się stało? Czyżby dom stanął w ogniu? — zapytała. — Nie — wysapałem. — No to idź stąd — powiedziała, a potem znowu przycisnęła brodą skrzypce i uniosła smyczek. — Drucie, czy byłaś przed chwilą na górze? — spytałem nie myśląc o tym, że zdradzam się przed nią. — I zrobiłaś w łazience porządek z ręcznikami? Wolałbym, żebyś mi powiedziała prawdę. Drucie znowu spojrzała na mnie. Nawet nie opuściła smyczka. — Nie, Josh, nie chodziłam. Właśnie ćwiczę. To ostatnie słowo wypowiedziała tak, jakby była chirurgiem, któremu przerwano operację mózgu. Stałem w milczeniu. Drucie pomachała mi smyczkiem przed nosem. — Jeżeli próbujesz mi znowu wytykać, że w niczym nie po magam, zastanów się lepiej nad tym, chłoptasiu. Kiedy dziś rano 75 wylegiwałeś się w łóżku, byłam już na nogach i pomagałam mamie rozpakować i umyć wszystkie kryształy. Jeżeli chcesz wiedzieć, to właśnie ty... Nie czekałem na koniec tego przemówienia. Wybiegłem z pokoju i zatrzasnąłem za sobą drzwi. Pognałem z powrotem do pokoju telewizyjnego. — Co to za śmieszne ludziki, o których mówiłeś przedtem? — spytałem Tuckera. — Bo one są śmieszne — odparł Tucker. — Ale co to znaczy? — nie ustępowałem. Tucker skrzywił się lekko, a potem włożył sobie palec do buzi. — Nic. To, że są śmieszne. Spróbujcie kiedyś dowiedzieć się czegoś od czteroletniego malca. To naprawdę niełatwa sprawa. — Pssss — odezwała się Phoebe. — Josh, dopiero co wołała cię Kate. Darła się jak opętana. — No to popilnuj Tuckera — powiedziałem. — Nikt nie musi mnie pilnować — oświadczył Tucker. Phoebe przewróciła wymownie oczami. — Będę na dworze — rzuciłem krótko, a potem złapałem bluzę i pobiegłem do tylnego wyjścia. Kate załatwiła się już z trawnikiem i zabierała się właśnie do grabienia części podwórka, w której znajdował się mały placyk zabaw. — Mam dosyć — poskarżyła się. — Wiesz, mógłbyś mi pomóc. Już prawie wieczór. — Kate, powiedz mi, byłaś na górze i porządkowałaś ręczniki w łazience? — zapytałem. Kate przestała grabić i rzuciła mi gniewne spojrzenie. — Dlaczego miałabym tyrać i za ciebie, i za siebie? — Przysięgasz? Nie chodziłaś tam? — Czyś ty oszalał? — odparła Kate. — Przez cały czas grabiłam ten trawnik. Pomożesz mi? 16 Zabrałem się do grabienia liści. Nie szło mi jednak dobrze. Nie mogłem oderwać się od myśli o tych tak starannie poskładanych ręcznikach. Byłem pewien, że rzuciłem je na podłogę. — Ej, Josh — powiedziała nagle Kate, a potem zaczęła energicznie oczyszczać z liści mały kawałek podwórka. Chodź tu! — ponagliła mnie. — Przyjrzyj się temu. Tu jest coś fajowego! Podszedłem bliżej. To, co Kate odsłoniła spod warstwy liści, było wielkim głazem pogrążonym w ziemi. Głaz był obrobiony i miał znajomy kształt. Jego górna część była zaokrąglona, dolna natomiast kanciasta. W chwilę potem wiedziałem już, co mam przed sobą. Nagrobek! — Rany Julek! — wyrwało mi się. — Gdzie myśmy się znaleźli? Co to za dom? Kate podbiegła parę kroków i odrzuciła nogą warstwę liści. — Tu jest jeszcze jeden! Tu też! — Kiedy obróciła się twa rzą do mnie, zobaczyłem, że ma zaróżowione policzki. — Josh, słuchaj, całe to podwórko jest pełne nagrobków! Czy to nie jest fantastyczne? — Z pewnością — odparłem. — Jeżeli się jest umarlakiem. — Uważam, że to jest fenomenalne — powiedziała Kate, pochylając się nisko nad ziemią. — Ten tutaj należał do Lucindy Grayson. Utopiła się, kiedy miała dwadzieścia sześć lat. Przełknąłem ślinę. Przypomniały mi się przerażające ludzkie zwłoki, które, jak mi się wydawało, widziałem w wannie. — Słuchaj, Kate — powiedziałem podenerwowanym gło sem. — Może powinniśmy już wracać do domu. Kate nie słuchała mnie jednak. Odrzucała nogami liście i odczytywała coraz to nowe napisy. — Ojej, Josh! — krzyknęła nagle. — Ta tutaj była czarownicą! — Kate! — zawołałem nie kryjąc zaniepokojenia. — Idziemy! 2 — Dom żywych trupów 17 — A ta dziewczyna miała tylko siedemnaście lat! Czy to nie jest zasmucające? Nazywała się... Nagle umilkła. Odwróciłem się. Kate stała z szeroko otwartymi, wytrzeszczonymi oczami. Jej buzia zamykała się i otwierała na przemian. Nie wyszedł z niej jednak nawet pisk. Drżącymi rękami Kate wskazywała coś tuż przed sobą. Spojrzałem w tym kierunku. Jeden z nagrobków poruszył się trochę. W chwilę potem uniósł się tak, jakby coś podważało go od dołu. Nie było wątpliwości, ktoś musiał się pod nim znajdować. Nagle spod kamienia wydostała się ubrudzona ziemią i liśćmi zgrzybiała ze starości ręka. I złapała Kate za kostkę! 4 NIE MA MIEJSCA NA WIECZNY ODPOCZYNEK Podbiegłem do Kate i chwyciłem ją za ramiona. Zacząłem ciągnąć ją z całej siły, podczas gdy ona wolną nogą usiłowała kopnąć wystającą z ziemi rękę. W końcu sine palce otworzyły się i uwolniły jej kostkę. Oboje z Kate zatoczyliśmy się do tyłu. Trzymając się kurczowo jedno drugiego, zamarliśmy w bezruchu. Jakaś dziwna zjawa odsunęła kamień na bok i wydostała się na powierzchnię, a potem sztywno stanęła na nogi i popatrzyła na nas. Można ją było wziąć za człowieka. Okrywająca ją, cała w łachmanach, suknia ciągnęła się po ziemi. Jej nadpsuta skóra odsta-wała miejscami od kości, a włosy znajdowały się w dzikim nieładzie. Wpatrywała się w nas oczami, które wyglądały jak dwie czarne dziury. Miałem wrażenie, że chcą mnie wessać do środka. Czułem się tak, jakbym stał nad otwartym grobem. I rzeczywiście oboje z Kate staliśmy nad otwartym grobem. Nigdy dotąd nie przyszło mi do głowy, że jakiś trup mógłby wydostać się zeń o własnych siłach. — Mam na imię Mercy — powiedziała głuchym głosem zjawa. A potem uniosła wargi w przerażającym uśmiechu, odsłaniając dwa rzędy zepsutych, zbrązowiałych zębów. Chciałem uciekać, ale nie byłem w stanie oderwać od niej oczu. Nie można było powiedzieć, że jest osobą, ale nie była także duchem. Była czymś dziwnym, co umiało chodzić i mówić. 19 Kate zachwiała się i upadła na ziemię, niczym w jakimś nagłym omdleniu. Ukląkłem tuż przy niej. Oczy miała otwarte, ale jej twarz była biała jak kreda. — Josh? — szepnęła łamiącym się głosem. — Nie bój się, wszystko będzie dobrze — powiedziałem uspokajająco. Nie miałem oczywiście najbardziej choćby mglistej nadziei na to, że cokolwiek wróci do normy, nie tylko teraz, ale również w przyszłości. Byłem tak samo przerażony jak Kate. Kiwnęła mi jednak głową i uchwyciła mnie mocno za rękę. Pomogłem jej wstać na nogi. Mercy pochyliła się nad swoim kamieniem nagrobnym, a potem kościstą ręką zaczęła zmiatać z niego zbutwiałe liście. — Przeziębiłam się — powiedziała niesamowicie posęp nym głosem. — Nie była to nawet grypa. Po prostu zwykłe przeziębienie. Chciałam iść na tańce do sąsiedniej farmy, więc zmyliłam kochanych rodziców i wymknęłam się z domu. Prze ziębienie przeszło w zapalenie płuc. Och, byłam taka szczęśliwa, kiedy wreszcie umarłam. Znowu mogłam swobodnie oddy chać! Zamilkła na chwilę i popatrzyła na Kate. — Rozumiecie sami, próbowałam spokojnie odpoczywać. Po co właściwie narobiliście tu tyle hałasu? Nic, tylko drap, drap albo szur, szur. Myślałam już, że stracę zmysły. — Znam to uczucie — powiedziałem dzwoniąc zębami. Zacisnąłem mocno szczęki, aby choć trochę stłumić ten nieustający klekot. — Ja tylko grabiłam podwórko — powiedziała drżącym głosem Kate. — To podwórko jest moim domem — oświadczyła Mercy. — Ja tutaj śpię. — Zaraz, zaraz, poczekaj — wtrąciłem się. — To jest nasz dom. Dopiero co go kupiliśmy. — Odbiło mi czy co, pomyślałem nagle. Kłócić się z jakimś trupem? Nie mogłem jednak po- zwolić, aby ktoś bezkarnie mnie tu zaczepiał. Choćby nawet był umarlakiem. Mercy przeniosła na mnie swój ponury wzrok. — Wiesz co — powiedziała świdrując mnie oczami — nie wydaje mi się, abym cię zbytnio lubiła. — Nic nie szkodzi — odparłem, robiąc krok do tyłu. — Wcale nie szukam nowych przyjaciół. W każdym razie nie w tej chwili. Mercy zrobiła parę chwiejnych kroków w naszym kierunku. Zaczęliśmy się wycofywać. Znowu ogarnęło nas przerażenie. — Josh — szepnęła Kate. — O... ona jest chodzącym t... trupem. Zombie. Obrzydliwym zombie. — Jesteś bardzo niegrzeczną, małą dziewczynką — powiedziała Mercy. — Ale co pani tu właściwie robi? — zapytałem. Starałem się demonstrować pewność siebie, toteż mój głos zabrzmiał trochę za głośno. Może tylko nie był już tak rozedrgany. — To nie nasza wina, że zostaliśmy włóczęgami. Zmuszono nas do tego — stwierdziła gniewnie Mercy. — Byliśmy wszyscy w pełni zadowoleni z tego, że będziemy spać aż do końca świata na naszym małym wzgórzu. Ale jakaś kanalia zabrała stamtąd nasze nagrobki. — Zamilkła na chwilę i wskazała ręką podwórko. — Nie mamy nic przeciwko temu, że znaleźliśmy się w świecie umarłych, ale nie chcemy być anonimowi. No a ktoś zabrał nasze płyty nagrobne po to tylko, aby wybrukować nimi podwórze. Pewno nie wiedział, że istnieją zwykłe płyty chodnikowe. Mercy mówiła w sposób, który wydał mi się bardzo dziwny. I to nie tylko ze względu na barwę głosu. Spojrzałem na jej kamień nagrobny. Nie było jej wśród żywych od 1764 roku! — Czy wie pani, kto poprzenosił te kamienie? — spytałem. Mercy pokręciła głową. Zobaczyłem, że kawałek jej policzka zatrzepotał przy tym ruchu jak chorągiewka na wietrze. Przylepiona do mnie Kate wzdrygnęła się. Ja też poczułem się nieswojo. 20 21 — Nie mam pojęcia — odparła Mercy. — Wiem tylko, że wszyscy zostaliśmy zmuszeni do wędrówki po całym mieście w poszukiwaniu naszych nagrobków. Kiedy już uświadomiliśmy sobie, że zniknęły na dobre, szukaliśmy ich bez chwili wytchnienia. Ale zapomnieliśmy zaznaczyć jakoś miejsce, z którego rozpoczęliśmy poszukiwania. Tymczasem pierwotne miejsce naszego spoczynku zdążyło zarosnąć trawą i krzakami, i teraz nie umiemy go odnaleźć. A i samo miasto wygląda zupełnie inaczej niż wtedy, gdy chodziłam po nim żywa. — Mercy westchnęła ciężko. — Nie ma już śladu po rozległych łąkach i zagajnikach. Wszędzie tam, gdzie wówczas były kręte zaułki, dziś są szerokie ulice. — Czy te kamienie mogła tu przenieść pani Tallow? — zapytała Kate. — Mieszkała tu przed nami. — To prawda — dodałem. — Była wielką miłośniczką historii i zabytków. Powiedział nam o tym agent od nieruchomości. — Ach, kochana pani Tallow — westchnęła Mercy, a potem przeniosła spojrzenie na nasz dom. — Namawialiśmy ją usilnie, aby nam pomogła. Prosiliśmy, żeby odnalazła miejsce, na którym zostaliśmy złożeni. Ale ona odczuwała tylko strach i odrazę. Biedna, nieszczęśliwa lady Tallow. — Co się jej przydarzyło? — spytałem. Zaniepokoił mnie wyraz obojętności w oczach Mercy. — Powinna była być mądrzejsza i nie nadużywać naszej cierpliwości — powiedziała Mercy. — No i nie powinna była zabierać się osobiście do mycia tamtych okien na strychu. Kiedy wypadła... Zamiast dokończyć zdanie, Mercy wbiła wzrok w kamienne płyty podwórka. I Kate, i ja zrobiliśmy to samo. — Czuliśmy się przybici tym wypadkiem — powiedziała Mercy. — No, przynajmniej niektórzy z nas. Zatkało mnie. — Zaraz, zaraz, sekundę. Więc pani Tallow wypadła z okna? I wylądowała tu, gdzie teraz stoimy? — Dokładnie mówiąc — wyjaśniła Mercy — troszeczkę bliżej tej grządki, o, tam, gdzie rosną petunie. Zdałem sobie sprawę, że rodzi się we mnie straszliwe podejrzenie. — Czy to pani ją wypchnęła? — zapytałem. Wstrzymałem oddech w oczekiwaniu jej odpowiedzi. Mercy nie odezwała się jednak ani słowem. Zaczęła nucić jakąś prostą melodyjkę. Teraz przeraziłem się nie na żarty. W głowie kotłowało mi się wszystko, co od niej usłyszałem. Było w tym coś, co napełniło mnie śmiertelnym strachem. Mercy kilka razy powiedziała „my"... — Czy jest tu więcej takich... jak pani? — spytałem. Mercy zatoczyła ręką po widocznych spomiędzy liści nagrob kach. — Oczywiście. Wszyscy tu jesteśmy. Żeby spocząć pod własnymi nagrobkami, sami wykopaliśmy sobie nasze obecne mieszkania. Ostatecznie mamy przecież do tego prawo. Cieszy nas to, że możemy spać, mając nad głową płytę z własnym nazwiskiem. Ale chciałabym oświadczyć, że nie czujemy się tu tak, jak we własnych trumnach. Niezbyt jest wygodnie. — Mercy wskazała ręką własną suknię. — Popatrzcie tylko, jaka jestem ubrudzona. Nie powinniście winić Lucindy za to, że co pewien czas chce się wykąpać. — Lucindy? — zapytałem niecierpliwie. — Tej, która się utopiła? — wtrąciła szeptem Kate. Mercy skinęła potakująco. — Uderzyła się głową o krawędź wanny i poszła pod wodę. Następnego dnia miał się odbyć jej ślub. Prawda, że to niewesoła historia? Ona sama nigdy się z tym nie pogodziła. Nie mogła po prostu znieść myśli, że umarła jako stara panna. Ale mimo to czuje się doskonale w wodzie. — Mercy wskazała następny ka mień. — Za to Abigail została spalona na stosie. — To ta czarownica — szepnęła Kate. 22 23 — Ona z kolei uwielbia dobrze się pogrzać, przynajmniej od czasu do czasu — oznajmiła Mercy. — W piecu? — zapytała przez ściśnięte gardło Kate. Mercy odsłoniła w uśmiechu popsute zęby. — Lubisz ob chodzić dzień urodzin, prawda? — T... tak, ale dlaczego pani... — wyjąkała Kate. — Bo my lubimy świętować dni, w których spotkała nas śmierć — wyjaśniła Mercy, delikatnie strzepując swą podartą suknię. — Widziałem dziś Lucindę — powiedziałem. — Kąpała się w naszej wannie. Czy nie mogłaby korzystać z węża do polewania kwiatków? — Lubimy ten dom — stwierdziła Mercy. — Wydaje mi się, że obecnie tworzymy jedną dużą i szczęśliwą rodzinę. Tak jak to było za czasów pani Tallow. — Ale pani Tallow już nie żyje — powiedziałem. Mercy wzruszyła ramionami. — No cóż, nie można mieć wszystkiego naraz. Obejrzałem się na nasz dom. Nasz nowy dom cały w posiadaniu gromady chodzących trupów. I w tej samej chwili, niczym błyskawica, przeszył mnie nagły strach. Drucie, Phoebe i Tucker zostali tam w środku. Zupełnie, zupełnie sami! 5 W GROBOWYM NASTROJU Szarpnąłem Kate za rękę, a potem, wlokąc ją za sobą, pobiegłem przez podwórko do domu. Otworzyłem tylne wejście, wepchnąłem ją do środka i wskoczyłem za nią. Zatrzasnąłem drzwi i przekręciłem klucz tkwiący w zamku. Udało się! Przynajmniej jedna zjawa została na dworze! Wraz z Kate, która dreptała mi po piętach, pognaliśmy do pokoju telewizyjnego. Phoebe, Tucker i Drucie spokojnie oglądali wideo. Nasze nagłe wtargnięcie sprawiło, że cała trójka obróciła się ku nam. — Co się znowu stało? — zapytała Drucie. — Nic. Wszystko w porządku — powiedziałem. Złapałem Kate za rękę i wyciągnąłem ją na korytarz. — Muszę przeszukać dom — syknąłem jej do ucha. — Trzeba się upewnić, czy nie ma w środku któregoś z tych nieboszczyków. Kate wytrzeszczyła na mnie swoje piwne oczy. Jej jasne włosy znajdowały się w wielkim nieładzie. Na tle kredowobladej buzi wyraźnie widać było brązowe piegi. Robiła wrażenie osoby sparaliżowanej strachem. — Pójdę z tobą — poprosiła. — Nie ma mowy — odparłem krótko. — Ale lepiej będzie, jeżeli pójdziemy we dwoje — powiedziała z przekonaniem. — Mogłabym się przydać na przykład do... powiedzmy, odwrócenia uwagi, sama nie wiem. 25 Kate miała słuszność. A poza tym czułem, że w gruncie rzeczy nie miałbym nic przeciwko czyjemuś towarzystwu. — Zdaje mi się, że możemy biegać szybciej niż te truposze — powiedziałem zaglądając do jadalni i do salonu. — Jeśli więc zobaczysz któregoś, uciekaj. — Możesz być spokojny — odpowiedziała mi Kate. Weszliśmy na górę, aby sprawdzić wszystkie sypialnie. Z kołaczącymi sercami obeszliśmy całe piętro, gotowi w każdej chwili do ucieczki. Nic jednak nie znaleźliśmy. Nikogo, albo może raczej niczego, nie było w łazience. Żadnych zjaw w schowkach, pod łóżkami ani w korytarzu. Sprawdziliśmy nawet moją letnią sypialnię i strych. Z braku ogrzewania wiało tam lodowatym chłodem. Ale ani śladu chodzących trupów. Wracając na pierwsze piętro, nie wytrzymaliśmy nerwowego napięcia i prawie jednocześnie zwaliliśmy się na schody. Oparłem się ciężko o ścianę. Co za ulga! Kate zaczęła nerwowo rozcierać sobie ramiona. — Chyba jesteśmy bezpieczni. Przynajmniej na razie. Na razie. Tak, Kate miała rację. Nie mogliśmy przecież zrobić nic, co by na zawsze powstrzymało tych umarlaków od wchodzenia do domu. A było się czego bać. Mercy wygadała się przecież, praktycznie rzecz biorąc, że pani Tallow została przez nich zamordowana. — Josh, co powinniśmy teraz zrobić? — zapytała Kate. — Powiemy o tym mamie i tacie? — Chyba żartujesz? — odparłem. — Nigdy by nam nie uwierzyli. A co więcej, posłaliby nas na pewno do piętnastu różnych psychiatrów. — W takim razie co nam pozostało? — spytała szeptem. — Ani przez chwilę nie będziemy się czuć bezpiecznie. — Możemy zrobić tylko jedno — powiedziałem. — Musimy przekonać mamę i tatę do jeszcze jednej przeprowadzki. Z powrotem na Florydę! — Beznadziejna sprawa — odpowiedziała mi Kate. — Jesteśmy bezapelacyjnie skazani na zgubę. 26 * — Piiizzzzaaa! — rozległo się w dwadzieścia minut później grzmiące wołanie taty. — Gorąca i ostra! — zawtórowała mu mama. — Chodźcie prędko, bo wystygnie. Zeszliśmy z Kate do kuchni. Reszta rodziny już tam była. Nic nie sprowadza młodego pokolenia Millerów do stołu tak szybko jak pizza. Drucie rozkładała nakrycia. Tata rozdzielał porcje. Mama przygrzewała w mikrofalowym piecyku miseczkę zwykłych kluseczek dla Tuckera. A Phoebe nalewała wszystkim po szklance soku z jabłek. Kate wymieniła ze mną porozumiewawcze spojrzenie. Wiedziałem, o czym myśli w tej chwili. Dla wszystkich pozostałych członków rodziny był to jeszcze jeden zwykły wieczór, jak co dzień. Nie mieli pojęcia, że znajdują się na terenie opanowanym przez chodzące trupy. Uświadomiłem sobie nagle, że zapewnienie im bezpieczeństwa było zadaniem przekraczającym siły dwojga dzieciaków. — Miałem dziś wspaniały dzień — powiedział tata, posypując pieprzem swoją porcję pizzy. — Sklep prezentuje się nawet lepiej, niż mi się wydawało. Jest stary, cały w kurzu, no i ściany wymagają pomalowania. Ale poza tym, po prostu idealny! Już widzę, jak to będzie wyglądało. Nie można sobie wyobrazić lepszego lokum dla małej księgarenki. Z tyłu jest okno wychodzące na łąkę i tam właśnie mam zamiar postawić stół. Ludzie będą mogli przy nim usiąść, coś sobie poczytać i popatrzeć na zieleń. No i postanowiłem też kupić ekspres do kawy. — Mnie też świetnie dziś poszło — powiedziała mama. — Wszyscy pracownicy firmy są bardzo mili. Panuje tam atmosfera, jaką lubię — swobodna i rozluźniona. Całkiem inna niż u tego Smitha — dodała z kwaśną miną. „Smith i Synowie", tak nazywała się poprzednia firma, która zatrudniała mamę w Sarasocie. Całkiem o tym zapomniałem. Gdybyśmy przeprowadzili się 27 z powrotem na Florydę, mama mogłaby bez problemów wrócić do swej dawnej pracy. Jedyny kłopot, jak sobie teraz uświadomiłem, polegał na tym, że mama serdecznie jej nie lubiła. Pan Smith nigdy nie pozwolił jej zrobić nic oryginalnego i twórczego. Najlepsze kąski zostawiał dla swoich leniwych synalków. W końcu mama przestała zajmować się tam czymkolwiek. — Zaczęłam już pracę nad pierwszym projektem — ciągnęła mama, podnosząc do ust plasterek zielonej papryki. — Będzie to małe centrum handlowe w północnej części miasta. — Wiesz, Annie, boję się, że znajdzie się ono niedaleko mojego sklepiku — powiedział tata. — Mam nadzieję, że nie będzie to oznaczać podwyższenia czynszu, który muszę płacić. Pani Burger coś mi wygląda na żarłocznego rekina. Jeżeli okolica zacznie się lepiej prezentować, ta kobieta natychmiast wyskoczy z żądaniem przenegocjowania umowy dzierżawnej. — Och, Will, przestań narzekać — odparła mama. Jej zielone oczy poruszały się wesoło. — Pamiętasz chyba, że miałeś się przemienić w dobrodusznego faceta? — Pamiętam, pamiętam — stwierdził tata, biorąc do ust kawałek pizzy. — A wracając do moich planów — podjęła na nowo mama — w tym centrum handlowym będą tylko cztery sklepy. Ale w pewnym sensie byłaby to także prawdziwa próba sił. Ponieważ znajduje się to w starej części miasta, trzeba będzie wszystko dopasować do autentycznej, kolonialnej zabudowy Waringham. W ponurym nastroju zabrałem się do przeżuwania sporego kawałka pizzy. Z oczu mamy strzelały iskry prawdziwego podniecenia. Tata sprawiał wrażenie człowieka rozluźnionego, zadowolonego z życia. Zaczynał naprawdę wyglądać jak dobroduszny jegomość. Czy mogłem mieć nadzieję, że kiedykolwiek uda mi się ruszyć ich z tego miasta? — Czy kontrakt na wynajem tego domu został już przez was ostatecznie podpisany? — zapytałem nagle. Mama rzuciła mi podejrzliwe spojrzenie. — Tak, Josh — powiedziała spokojnie. — Dlaczego pytasz? Wzruszyłem ramionami. — Tak sobie. Właśnie przyszło mi do głowy, że być może nie jest jeszcze za późno na zmianę waszej decyzji o osiedleniu się tutaj. Mama spojrzała na tatę. Oboje wyglądali na lekko poirytowanych. Kate spuściła głowę, tak jakby wiedziała, co się szykuje. — Słuchaj, Josh, najwyższy czas, abyś przestał wreszcie na rzekać na tę przeprowadzkę i zaczął dostrzegać to, co jest w Wa ringham pozytywne — oświadczyła mama. Dałbym słowo, że bardzo się przy tym starała, aby nie stracić panowania nad sobą. Ostatnimi czasy nie byłem, jak to się mówi, zbyt łatwy we współ życiu. — Są tu przepiękne okolice — odezwał się tata. — Spę dziłem w tych stronach wspaniałe lata dzieciństwa. Wiem, Josh, że szkoda ci Florydy, ale my naprawdę chcemy, żebyś przynaj mniej dał temu miastu jakąś szansę. Co mogłem odpowiedzieć? — Okay — mruknąłem pochylony nad swoim kawałkiem pizzy. — Spróbuję. Nie miałem wyboru. No bo czy mogłem powiedzieć mamie i tacie, że moje pretensje nie wynikają wcale z egoistycznych pobudek? I że prawdziwym powodem mojej niechęci do pozostania w naszym nowym domu było podwórko pełne żywych trupów, mających mordercze skłonności? Sprzątanie po kolacji odbyło się wspólnymi siłami. A ponieważ nie trzeba było myć żadnych rondli ani garnków, wszystko poszło łatwo. Phoebe starła resztki z talerzy i mama natychmiast włożyła zastawę do mechanicznej zmywarki. Drucie wytrzepała obrus, a Kate wyrzuciła pudełko po pizzy. Podczas gdy tata karmił Tuckera ciastkiem i sokiem owocowym, ja zawiązałem torbę ze śmieciami tak, żeby była gotowa do wyniesienia. Mama przyjrzała się rozkładowi przymocowanemu magnesem do lodówki. 28 29 — Widzę, że śmieciarka przyjeżdża jutro rano — powie działa. — Josh, może byś skoczył i wyniósł śmieci? Zawahałem się. Wychylanie nosa w nocne ciemności było o-statnią rzeczą, jakiej bym pragnął. Mama zauważyła, że się ociągam, i myślałem już, że ma zamiar zrobić z tego nową historię. Ale nie, uśmiechnęła się nawet i pogłaskała mnie po czuprynie. — W ostatnich dniach byłeś tak bardzo pomocny — powie działa łagodnie. — Wiem, że bez przerwy wynajduję ci coś no wego do roboty. Ale wiesz co? Wynieś te śmieci i na dziś będziesz miał już spokój. Z tatą zajmiemy się dziećmi, a ty będziesz mógł iść do swego pokoju i zająć się, czym chcesz. Będziesz mógł zniknąć aż do rana. Miałem ochotę powiedzieć mamie, że dzięki tym chodzącym trupom z podwórka rzeczywiście mogło mi się przydarzyć zniknięcie, i to na zawsze. Ale mama była dla mnie taka miła. Kiwnąłem głową i złapałem w garść worek ze śmieciami. Po wyjściu na dwór przez dobrą minutę stałem bez ruchu. Widoczny na niebie księżyc otoczony był bladosrebrzystą poświatą. Pojemniki na śmieci znajdowały się w drewnianej skrzyni, stojącej koło szopy na ogrodnicze narzędzia. Zacząłem biec co sił w nogach i z rozpędu wrzuciłem worek do pojemnika. A potem odwróciłem się, aby pognać z powrotem do kuchennego wejścia. Ale one czekały już na mnie. W połowie drogi między mną i domem stała Mercy. Nocny wietrzyk targał jej zamienioną w łachmany suknię. Otaczała ją gromada słaniających się trupów. Patrzyłem na ich nadpsute ciała, na otwarte, ziejące czernią usta, na posępne, nieruchome oczy. Nigdy dotąd nie oglądałem czegoś tak obrzydliwego. — Pomóż nam — wybełkotał jeden z trupów głuchym, bezbarwnym głosem. — Pomóż nam... Pomóż... — zaczęli prosić pozostali. A potem wszyscy razem ruszyli niezdarnie i sztywno w moim kierunku. 6 UPIORNY KONTRAKT Zacząłem się cofać. Wkrótce jednak moje plecy napotkały ścianę szopy. Nie miałem dokąd uciekać. Straszliwe zjawy otoczyły mnie ciasnym półkolem. Wyraźnie wyczuwałem ich cuchnące trupim jadem oddechy. — Josh, pozwól, że cię przedstawię — odezwała się Mer cy. Jak wam się to podoba? Co za dobrze wychowana nieboszczka! — Spotkałeś się już z Lucindą — powiedziała Mercy, wskazując truposzkę, której kąpiel zakłóciłem po południu. — Dzięki za pozbieranie ręczników — powiedziałem szczękając zębami. Jeśli odwzajemnię im ich grzeczne zachowanie, może nie zrobią mi krzywdy? — Nie ma za co — powiedziała głucho Lucinda. — A to jest Abigail Hawkins. — Mimo iż płaski głos Mercy pozbawiony był wszelkiej ekspresji, wyczułem prawie wyraźnie, że jest lekko podenerwowana. Spojrzałem na Abigail. Jeśli na widok pozostałych zjaw można się było przestraszyć, to Abigail była po prostu absolutnie przerażająca. Z całkowicie bezzębnej i niemal łysej czaszki wyrastało parę kosmyków siwych włosów. To, co kiedyś było jej skórą, zmieniło się w sczerniałą skorupę pełną pęcherzy i oparzelin. Pod spojrze- 31 — Powtarzam ci, młodzieńcze — powiedział Eli — to twoja sprawa. — A z pewnością nie nasza — dołączyła do niego Abigail. Mercy uciszyła swych przyjaciół ruchem ręki. — Czy wspomniałam o tym, z jakiego powodu spalono Abigail na stosie? — zapytała. Upiorne towarzystwo znieruchomiało nagle. — Oskarżono ją o smażenie żywcem małych dzieci — dokończyła Mercy. Abigail przeczesała palcami opadający jej na czoło kosmyk siwych włosów. Zobaczyłem, że ma długie i upaprane ziemią paznokcie. — Strasznie lubię małe dzieci — powiedziała, oblizując wargi sczerniałym językiem, a potem obróciła się w kierunku domu. — Spotkałam w kuchni pulchniutkiego chłoptysia. Widziałam też ładniutką małą dziewczynkę. — Jooosh! Aż podskoczyłem do góry. Z półotwartych kuchennych drzwi wyjrzała Kate i zaczęła wymachiwać do mnie ręką. — Josh! Jej krzyki były na tyle głośne, że mogły postawić na nogi wszystkich sąsiadów. Upiorne towarzystwo wyglądało na lekko spłoszone. Niektórzy zaczęli nawet wycofywać się z głośnym tupotem. — Josh, możesz już zmykać — powiedziała Mercy. — Nie zapomnij o naszej umowie. Nie musiała powtarzać tego dwa razy. Przemknąłem chyłkiem między słaniającymi się truposzami. Gnając ku domowi czułem, jak moją twarz omiata rześkie, nocne powietrze. Kate przytrzymywała drzwi, mogłem więc wskoczyć do środka. Na szczęście w kuchni nie było już nikogo. Ciężko dysząc, osunąłem się na podłogę. Byłem uratowany. Na razie. Kate przycupnęła tuż przy mnie. — Co się stało? — spytała mocno zaniepokojona. Opowiedziałem jej o pogróżkach ze strony upiornych lokato rów podwórka. — Jeżeli im nie pomogę, będą polować na Tuckera i Phoebe — powiedziałem. Kate miała zmartwioną minę. — Może powinniśmy powiedzieć o tym mamie i tacie? — zapytała. — Wykluczone. Te umarlaki zabroniły mi tego — odparłem dygocąc ze strachu. — Mercy wyglądała wystarczająco groźnie. Ale powinnaś zobaczyć tego jej kumpla, Eli'ego. Co za okaz! Według niego to jest zwykła transakcja. Nie mam innego wyjścia. Muszę znaleźć ten cmentarz. — Pomogę ci — powiedziała Kate ze zbolałą miną. Skinąłem potakująco głową. Przynajmniej raz nie rozzłościłem się na Kate za jej wścibstwo. Zdawałem sobie sprawę, że gdyby coś zdenerwowało tych nieboszczyków, musiałbym szukać pomocy, gdzie tylko by się dało. 34 7 UPIÓR Z WARINGHAM Przez cały weekend lało jak z cebra, toteż nikt nie mógł się dziwić temu, że siedzimy razem z Kate w domu, ani na moment nie wychylając nosa za drzwi. Oboje zdawaliśmy sobie sprawę, że gdybyśmy chcieli pobawić się na dworze, niechybnie natknęlibyśmy się na któregoś z tych potępieńców. Ale przyszedł poniedziałek i nie można było dłużej się ukrywać. Trzeba było iść do szkoły. Na szczęście nie musiałem kłopotać się wyciąganiem roweru z garażu, co także mogło mnie narazić na jakiś afront z ich strony. Tego dnia tata powiedział, że nas podwiezie. Miał zamiar pojechać potem do swego nowego sklepu, aby dokończyć porządkowanie lokalu. Najpierw podrzuciliśmy Tuckera do przedszkol