J. R. Black Dom żywych trupów Przełożył Jan Jackowicz Wydawnictwo Siedmioróg Wrocław 1998 1 UPIORNE DOMOSTWO Przygoda. Takim właśnie słowem moi rodzice określili przeniesienie się do innego miasta. Ale po ich trochę zbyt szerokich i promiennych uśmiechach można się było zorientować bez pudła, że był to zwykły blef. Mama i tata mieli takie miny, jakie mają zazwyczaj rodzice, kiedy próbują wam wmówić, że lekarstwo na żołądek smakuje zupełnie jak miętowy cukierek. Mam już trzynaście lat. Od dawna starałem się nie poddawać tej ich manii zachwalania wszystkiego. Wiele razy próbowałem proszków na przeczyszczenie i nie było to wcale przyjemne. — Rozpoczniemy zupełnie nowe życie — powiedziała wtedy mama. — Zobaczycie, to będzie świetna zabawa. Z pewnością, mamusiu. To prawdziwa bomba zmienić szkołę w środku kwartału. A jeśli chodzi o mnie, to po prostu fikam koziołki z radości na myśl, że już nigdy nie zobaczę swojego najlepszego kumpla, Andy'ego Lipperta. A szczególnie czuję się uszczęśliwiony tym, że muszę marznąć na śmierć w lodowatych, listopadowych szarugach, podczas gdy mógłbym właśnie śmigać razem z.Andym na jego łódce po zatoce Sarasota. Jak więc ostatecznie wyszedłem na tym, że musiałem porzucić słoneczną Florydę, aby wylądować na drugim końcu kraju na północy, w Waringham, ponurej i zimnej mieścinie, zakopanej gdzieś w Massachusetts? Wszystko zaczęło się w momencie, gdy mama dostała tę wspaniałą, nową pracę. W pierwszej chwili i ona, i tata zastanawiali się nawet, czy mogą podjąć takie ryzyko. A potem tata stwierdził, że czuje się całkiem „wypalony" jako specjalista od analiz finansowych i że tak naprawdę marzy tylko o tym, aby otworzyć własną księgarnię. Wreszcie oboje zgodzili się, że dla ich pięciorga dzieci najlepsze będzie małe miasteczko. Następna z przyjemności, jakie mnie spotkały, polegała na tym, że cały dom wypełnił się pudłami i skrzyniami. Nie mogłem zabrać wszystkiego, próbowałem więc opylić chłopakom z ósmej klasy stare, zakurzone komiksy po ćwierć dolara za sztukę. Opowiem wam teraz coś śmiesznego. Wszyscy moi koledzy z Sarasoty uważali mnie za niewiarygodnego szczęściarza. „Masz takich byczych starych" — wmawiali mi bez przerwy. Moi rodzice są rzeczywiście równiachami, którzy potrafią w środku wolnej soboty ni stąd, ni zowąd zaprosić wszystkich sąsiadów na party z krewetkami. Albo naładować do dwóch samochodów tyle dzieciaków, ile tylko się zmieści, i zawieźć je na plażę. W każde Boże Narodzenie mój ojciec pojawiał się na wigilijnej uczcie przebrany. Ale nie za świętego Mikołaja. Za renifera, ciągnącego sanie z prezentami. Chciałbym wtrącić tu coś od siebie. Jeśli chodzi o rodziców, to czasami wcale by się nie chciało, aby byli tacy fajni. Może nawet wolałoby się zwykłych nudziarzy. Uniknęłoby się przynajmniej przeprowadzek. A tak, znalazłem się w końcu w tym starym, mającym ze dwieście lat domu, rozsypującym się dosłownie w oczach. W dodatku zajęty segregowaniem i układaniem bielizny. Moja mała siostrzyczka Phoebe i jeszcze mniejszy braciszek Tucker siedzą razem naprzeciwko mnie na wielkim fotelu z wielce zadowolonymi minami. Oboje należą do tych szczęśliwców, którym wszystko jedno, czy mieszkają w takim, czy w innym domu, byle tylko był wyposażony w telewizor. A więc dom. Zdaje mi się, zapomniałem wspomnieć o tym, że jest nie tylko bardzo już wiekowy, ale także zimny jak lodownia. 6 Ale cóż, tata ma po prostu kota na punkcie tej kupy starego drewna, a mama jest pod tym względem niewiele lepsza od niego. Jest architektką i bez przerwy rozprawia o architektonicznych detalach, o liniach i proporcjach. Tata natomiast bezustannie rozwodzi się nad historią i kulturowym dziedzictwem. On sam wyrósł właśnie tu, w tym brzydkim, starym mieście. Jeśli jeszcze raz w czasie lunchu wspomni o „korzeniach", ucieknę chyba od stołu. Phoebe wrzasnęła nagle głośno: — Ej! Przestań wreszcie! Wyciągnęła rączkę i złapała słony paluszek leżący na talerzu przed Tuckerem. Chłopiec rozpłakał się. Odłożyłem ręcznik, który właśnie zacząłem składać. — Phoebe, to ty przestań — nakazałem. — Oddaj to Tu- ckerowi. — Ale on mi się należał — powiedziała Phoebe. — Przed chwilą Tucker zabrał mi z mojego talerzyka. — Włożyła słony paluszek do buzi i zaczęła go chrupać. Tucker rozszlochał się. Ma tylko cztery lata i prawdopodobnie pomyślał, że to już ostatni słony dorito, jaki istnieje. Phoebe ma siedem lat i powinna być mądrzejsza. Westchnąłem i sięgnąłem po torebkę słonych paluszków, leżącą na kanapie. Wyjąłem pełną garść i położyłem paluszki na talerzyku Tuckera. — Masz, Tucker — powiedziałem. — Jeżeli będziesz chciał, dostaniesz jeszcze. Szlochy Tuckera przeszły w czkawkę. Malec wziął słone dorito do rączki i wydał jeszcze jeden stłumiony szloch, po to tylko, aby nam pokazać, że ciągle czuje się trochę nieszczęśliwy. Nic nie jest w stanie uciszyć tego dziecka tak skutecznie, jak słone paluszki. Chyba tylko któryś z jego ulubionych filmów. — Hej, Phoeb — powiedziałem. — Może byś włączyła „Piękną i Bestię". — Przecież powiedziałeś, że jeżeli jeszcze raz cię zmuszę do 7 oglądania tego, powiesisz mnie za pięty na suchej gałęzi. — Phoebe wygłosiła to, oblizując sól ze zdobycznego paluszka. — Zgadza się, ale zmieniłem zdanie — odparłem. Za odrobinę spokoju i ciszy byłem gotów do wszelkich ustępstw. To małe zamieszanie przypomniało mi o innej niedogodności, wynikającej z przeprowadzki. Ponieważ rodzice byli tak bardzo zajęci, musiałem poświęcać jeszcze więcej czasu braciszkowi i trzem siostrom. Byłem najstarszy i to na mnie właśnie spoczywał obowiązek opiekowania się nimi. Bez chwili przerwy. Mój tata uważał, że teraz, po wcześniejszym wycofaniu się z interesów i założeniu własnej księgarni, powinien być bardziej łagodny i wyrozumiały. Ale właśnie tego ranka palnął mi całkiem surowe kazanie o tym, że trzeba „zabrać się do roboty" i „dawać dobry przykład". Zdałem sobie sprawę, że na razie przynajmniej będę musiał tyrać za dwóch. Prawdopodobnie potrwa to aż do wyjazdu do college'u. W uszach zahuczała mi po raz pewno dziewięćsetny muzyka z „Pięknej i Bestii". Tuż za drzwiami, w salonie, moja siostra Drucie piłowała niemiłosiernie na skrzypcach. Jest tylko o rok młodsza ode mnie, ale uważa sieją za kogoś w rodzaju cudownego dziecka. Z grubsza biorąc oznacza to tyle, że przez cały czas omijają czarna robota w domu i pilnowanie tych brzdąców. Musi przecież ćwiczyć i przygotowywać się do występów. Doprowadza to mnie i moją trzecią siostrę, Kate, do białej gorączki. Właśnie w tej chwili dochodziło z dworu jednostajne draap, draap Kate grabiącej trawnik za domem. Kate ma tylko jedenaście lat, ale jest mi bliższa niż Drucie. Czasami za dużo za mną łazi, wciąż jednak wolę jej towarzystwo niż przebywanie z Drucie. Wszyscy zresztą są pod tym względem lepsi od Drucie. Nawet Tucker. To draap, draap przypomniało mi, że obiecałem pomóc Kate w grabieniu, jak tylko uporam się z bielizną. Prawdę mówiąc, powinienem się pospieszyć. Robiło się późno i niedługo rodzice mogli wrócić do domu na kolację. 8 — Phoebe, popilnuj Tuckera, dobrze? — powiedziałem biorąc stos ręczników. — Muszę to zanieść na górę. — Obrze — odpowiedziała Phoebe. Nawet nie spojrzała przy tym na mnie. Jej oczy przyklejone były do ekranu. Aby skrócić sobie drogę, poszedłem przez kuchnię do tylnych schodów. Zbliżał się wieczór, toteż było tam dość ciemno. Niezbyt często korzystałem z kuchennych schodów, mimo iż prowadziły prosto do mojego pokoju. Zwykle używałem schodów głównych, na które wchodziło się z sieni położonej od frontu. Ponieważ byłem tak bardzo niezadowolony z przeprowadzki, a także i dlatego, że jestem najstarszy z całego rodzeństwa, rodzice pozwolili mi jako pierwszemu wybrać sobie sypialnię. Wybrałem tak zwany pokój „połogowy" w tylnej części domu. Mama powiedziała mi, że tu właśnie kobiety oczekiwały na poród. To najcieplejszy pokój w całym domu, gdyż nie tylko jest najmniejszy ze wszystkich, ale ma także mały kominek. Ale wybrałem go wcale nie z tego powodu. Ponieważ jest najmniejszy, mama powiedziała mi, że będę mógł zamienić go na inny, jak tylko na wiosnę zrobi się ciepło. A na drugim piętrze znajduje się pokój trzy razy większy od „połogowego". Ma nawet coś w rodzaju małego, zamkniętego tarasu, na który nie ma innego wejścia. Od położonego również na drugim piętrze strychu oddzielony jest długim korytarzem. Zimą pokój ten ze względów oszczędnościowych miał pozostać bez ogrzewania. Za to latem zapewniłby mi całkowite i kompletne oddzielenie się od reszty domu. Mógłbym żyć z dala od rodziny, nie opuszczając domowych pieleszy. Prawie by mi to wynagrodziło przykrości związane z zamieszkiwaniem w stanie Massachusetts. Człapiąc na górę po ciemnych schodach, nie mogłem pozbyć się uczucia lekkiego strachu. Problem polegał na tym, że nigdy dotąd nie mieszkałem w tak starym domu. Nasz dom na Florydzie był prawie zupełnie nowy. Ten natomiast został wzniesiony 9 w roku 1770. Nic dziwnego, że każde skrzypnięcie i każdy cień przyprawiały mnie o gęsią skórkę. Nigdy jednak nie przyznałbym się do tego Kate. Ubawiłaby się tylko moim kosztem. Któregoś dnia zdawało mi się, że widziałem jakąś postać poruszającą się między drzewami w zagajniku przylegającym do trawnika za domem i Kate wyśmiewała się potem ze mnie przez cały wieczór. Udawała, że chce mnie nastraszyć, i z okrzykiem „buuuuu!" wymachiwała mi palcami przed nosem. Czasami taki dar niebios w postaci paru siostrzyczek staje się czymś nie do wytrzymania. Kiedy urodził się Tu-cker, ucieszyłem się tym bardzo, ale chłopak jest jeszcze za mały, aby mógł mi służyć jakimś realnym oparciem. Mimo wszystko przynajmniej raz na jakiś czas maleńki brzdąc potrafi dobrze wytargać Drucie za włosy. Trzymając przed sobą solidny stos ręczników, zacząłem po omacku szukać kontaktu w ciemnym korytarzu. Nie mogłem go znaleźć. Nie znałem jeszcze tego domu. Był tak wielki, że na dobrą sprawę gubiłem się w nim, próbując znaleźć swój własny pokój. Odnalazłszy wreszcie kontakt, zapaliłem światło i ostrożnie podszedłem do drzwi łazienki. Otworzyłem je pchnięciem nogi. Kiedy znalazłem się w środku, serce podeszło mi do gardła. Zobaczyłem, że w wannie coś leży. To coś wyglądało na indywiduum płci żeńskiej, ponieważ miało długie, pozlepiane włosy i podartą suknię. Czerwone oczy wwiercały się we mnie niczym jakiś świder. Miejscami brakowało mu skóry na głowie, tu i ówdzie widać było przeświecającą biel czaszki. Także reszta nadgniłego ciała zdawała się odpadać od kości. Z nogami wrosłymi w podłogę przyglądałem się, jak makabryczna poczwara podnosi się i wychodzi z wanny. Z jej sukni i z rzadkich włosów pociekł na podłogę strumień wody. Podczas gdy stałem tak niczym sparaliżowany, przerażająca postać ruszyła ku mnie chwiejnym krokiem! 2 ŚMIESZNE LUDZIKI Krzyknąłem. A potem całkowicie bezwiednie, niczym jakiś automat, cisnąłem ręczniki w kierunku dziwnej postaci i niezdarnie wycofałem się na korytarz. Zatrzasnąłem za sobą drzwi i rzuciłem się do ucieczki. Z wielkim hałasem pognałem w dół kuchennymi schodami. Zatrzymałem się dopiero w jasno oświetlonej kuchni. Ciężko dysząc, pochyliłem się nad kuchennym stołem. Poczułem, że włosy z tyłu głowy literalnie stoją mi dęba. Nogi trzęsły się pode mną jak galareta. W jednej chwili osunąłem się na kuchenną podłogę. W starych domach bywają duchy. Tak naprawdę nigdy dotąd w to nie wierzyłem, ale to, co zobaczyłem przed chwilą, całkiem nieźle przemawiało za prawdziwością takiego twierdzenia. A jeśli nasz dom był także siedliskiem jakichś upiorów? Tylko jakich? To, co ukazało mi się chwilę temu, nie było duchem. Było zbyt cielesne, niemal jak jakaś żywa osoba. Nie, nie jak żywa osoba, przemknęło mi przez głowę, przyprawiając mnie o dreszcz zgrozy. Jak ludzkie zwłoki. Nadgniłe, rozpadające się zwłoki jakiegoś umarlaka, tyle że umiejące się poruszać. Słyszałem przecież nawet głuche uderzenia stopy tej zjawy o drewniany podest leżący przed wanną. Rozejrzałem się po kuchni. Koło zlewu wisiały ścierki do wycierania talerzy. Tuż obok leżały gąbki i łopatka do odwraca- 11 nia befsztyków. Nieco dalej, na kredensie, zobaczyłem pudełko z płatkami dla Tuckera i ulubioną, niebieską filiżankę Phoebe. Wszystko wyglądało tak... tak zwyczajnie. Tak normalnie. Niemożliwe, abym naprawdę zobaczył to wszystko, co wciąż jeszcze zdawało się tańczyć przed moimi oczyma. Czyżbym uległ jakiemuś szaleństwu? Doszedłem do wniosku, że musiałem paść ofiarą jakiegoś figla, spłatanego przez oświetlenie. Wszystko to trwało z górą trzy sekundy. Nie mogłem mieć absolutnie żadnej pewności, co właściwie zobaczyłem. A może był to żart Kate albo Drucie? Kate po prostu uwielbiała robić różne psikusy. Ale zupełnie nie pasowało to do Drucie. Nie miała poczucia humoru. No tak, ale przecież zawsze musi być ten pierwszy raz. Siedząc tutaj przez cały czas słyszałem jednak dochodzące z salonu skrobanie smyczka po strunach. A z podwórka docierał jednostajny odgłos grabienia. Wyjrzałem przez okno i zobaczyłem, jak Kate ze skrzywioną miną oczyszcza zęby grabi z uczepionych do nich liści. Na jej twarzy nie było nawet śladu jakiegoś figlarnego uśmieszku, który chciałaby ukryć przede mną. Czy mogła to zrobić Phoebe? Usłyszałem niski głos Bestii i pobiegłem do pokoju, w którym stał telewizor. Jak przedtem, oczy Phoebe i Tuckera wlepione były w ekran. Niemożliwe, aby przyszły im do głowy jakieś sztuczki z chodzącymi trupami! Rzuciłem się ciężko na kanapę. Starałem się przekonać sam siebie, że nie mogłem zobaczyć tego wszystkiego. W żaden sposób. To musiały być igraszki mojej wyobraźni. — Nikogo tam nie było — mruknąłem do siebie. — Nikogusieńko. Niemożliwe, aby ktoś w takim stanie wyskoczył z twojej wanny. Zwłaszcza w takim stanie. Tucker musiał usłyszeć moje pomrukiwanie, bo odwrócił ku mnie głowę. — Widziałeś może któregoś z tych śmiesznych ludzików? — zapytał. — Śmiesznych ludzików? — powtórzyłem przyglądając mu się. Tucker skinął potakująco. — A ja ich widziałem. Jednego w kuchni i jednego na górze. Bardzo śmieszni. Pewno wiedzą, że to nasz dom, i dlatego cho wali się przede mną. Uniosłem się powoli na łokciach. — Tucker, o czym ty mówisz? — zapytałem. — O tym, co oglądałeś w telewizji? — Psss — odezwała się Phoebe. — To mój ulubiony frag ment. Tucker odwrócił buzię do ekranu, a potem wyciągnął wskazujący paluszek w kierunku widniejącej tam właśnie Bestii. — Tacy jak on. Niesamowici i śmieszni. Z westchnieniem ulgi opadłem na kanapę. Tucker mówił oczywiście o czymś, co musiał zobaczyć w telewizji. Od czasu, gdy na przyjęciu urodzinowym przyjmował życzenia od wielkiego, krwistoczerwonego dinozaura, miał kłopoty z odróżnianiem rzeczywistości od świata telewizyjnych baśni. Na świecie nie ma przecież żadnych duchów. Ani chodzących trupów, zombie. Wszystko to sprawa mojej wyobraźni. Byłem zadowolony, że nikt nie usłyszał moich wrzasków. Gdyby Kate odkryła, że znowu dałem się przestraszyć temu staremu domostwu, postarałaby się z pewnością, abym nigdy o tym nie zapomniał. Powiedziałem sobie, że muszę iść jeszcze raz na górę. Podniosłem się z kanapy i wróciłem do kuchni. Przez dobrą minutę stałem tam, bijąc się z myślami i nasłuchując. Nie usłyszałem jednak nic, żadnych tajemniczych kroków ani odgłosów. Tylko telewizor, skrzypce i Kate grabiącą trawnik. Tym razem dla dodania sobie odwagi zapaliłem światło na schodach. Ciasna klatka schodowa wydała mi się dzięki temu znacznie mniej tajemnicza i groźna. Padające z niej światło pozwoliło mi też odnaleźć z łatwością kontakt w korytarzu na górze. Przekręciłem go i korytarz wypełnił się światłem. 12 13 — No widzisz? — powiedziałem głośno. — Nic. Wziąłem głęboki oddech i położyłem rękę na klamce do łazienki. Nacisnąłem ją i zacząłem, powolutku otwierać drzwi. Próbowałem zebrać siły, aby stawić czoło temu, co... Nic. Wszystko jak zawsze. Umywalka, wanna, kilka wieszadeł na ręczniki. Odetchnąłem z ulgą. Żadnego psującego się trupa w wannie. Idący od drzwi podmuch leciutko wydął delikatną zasłonkę oddzielającą prysznic. Kołysała się łagodnie tam i z powrotem tak, jakby chciała mnie dosięgnąć. Roześmiałem się na cały głos. Dałem się przestraszyć zwykłej zasłonce od prysznica! No bo musiała to być sprawka tej zasłonki. Jasne jak słońce. Tylko ona mogła być przyczyną takich halucynacji. Bo i co innego? Przeprowadzka do nieznanego mi miasta rozbudziła po prostu moją fantazję, i to wszystko. Prawdopodobnie tak właśnie powiedziałaby mama. O rany, jak to dobrze, że nie poprosiłem Kate, żeby przyszła tu ze mną na górę, przeleciało mi nagle przez głowę. Odetchnąłem z ulgą, ale tym razem naprawdę potężnie. Tylko po jakie licho porozrzucałem po podłodze te ręczniki? W tej samej chwili oddech ugrzązł mi w gardle. Poczułem się tak, jakby jakieś lodowate palce zaczęły zjeżdżać mi po plecach. Ręczniki! Nigdzie na podłodze nie było śladu po rozrzuconych bezładnie białych ręcznikach, które cisnąłem w twarz odrażającej kreaturze. Wszystkie, starannie złożone, wisiały na wieszadłach! 3 PANIE, MIEJ LITOŚĆ NAD NAMI! I znowu popędziłem w dół schodami. Tym razem miałem pewność, że coś tu nie tak. Ktoś próbował grać mi na nosie! Przecież to, co zobaczyłem, nie mogło wydarzyć się naprawdę. Nie miało prawa! Z hałasem pchnąłem oszklone drzwi salonu. Drucie spojrzała na mnie z wyrazem zaskoczenia na twarzy. — Co się stało? Czyżby dom stanął w ogniu? — zapytała. — Nie — wysapałem. — No to idź stąd — powiedziała, a potem znowu przycisnęła brodą skrzypce i uniosła smyczek. — Drucie, czy byłaś przed chwilą na górze? — spytałem nie myśląc o tym, że zdradzam się przed nią. — I zrobiłaś w łazience porządek z ręcznikami? Wolałbym, żebyś mi powiedziała prawdę. Drucie znowu spojrzała na mnie. Nawet nie opuściła smyczka. — Nie, Josh, nie chodziłam. Właśnie ćwiczę. To ostatnie słowo wypowiedziała tak, jakby była chirurgiem, któremu przerwano operację mózgu. Stałem w milczeniu. Drucie pomachała mi smyczkiem przed nosem. — Jeżeli próbujesz mi znowu wytykać, że w niczym nie po magam, zastanów się lepiej nad tym, chłoptasiu. Kiedy dziś rano 75 wylegiwałeś się w łóżku, byłam już na nogach i pomagałam mamie rozpakować i umyć wszystkie kryształy. Jeżeli chcesz wiedzieć, to właśnie ty... Nie czekałem na koniec tego przemówienia. Wybiegłem z pokoju i zatrzasnąłem za sobą drzwi. Pognałem z powrotem do pokoju telewizyjnego. — Co to za śmieszne ludziki, o których mówiłeś przedtem? — spytałem Tuckera. — Bo one są śmieszne — odparł Tucker. — Ale co to znaczy? — nie ustępowałem. Tucker skrzywił się lekko, a potem włożył sobie palec do buzi. — Nic. To, że są śmieszne. Spróbujcie kiedyś dowiedzieć się czegoś od czteroletniego malca. To naprawdę niełatwa sprawa. — Pssss — odezwała się Phoebe. — Josh, dopiero co wołała cię Kate. Darła się jak opętana. — No to popilnuj Tuckera — powiedziałem. — Nikt nie musi mnie pilnować — oświadczył Tucker. Phoebe przewróciła wymownie oczami. — Będę na dworze — rzuciłem krótko, a potem złapałem bluzę i pobiegłem do tylnego wyjścia. Kate załatwiła się już z trawnikiem i zabierała się właśnie do grabienia części podwórka, w której znajdował się mały placyk zabaw. — Mam dosyć — poskarżyła się. — Wiesz, mógłbyś mi pomóc. Już prawie wieczór. — Kate, powiedz mi, byłaś na górze i porządkowałaś ręczniki w łazience? — zapytałem. Kate przestała grabić i rzuciła mi gniewne spojrzenie. — Dlaczego miałabym tyrać i za ciebie, i za siebie? — Przysięgasz? Nie chodziłaś tam? — Czyś ty oszalał? — odparła Kate. — Przez cały czas grabiłam ten trawnik. Pomożesz mi? 16 Zabrałem się do grabienia liści. Nie szło mi jednak dobrze. Nie mogłem oderwać się od myśli o tych tak starannie poskładanych ręcznikach. Byłem pewien, że rzuciłem je na podłogę. — Ej, Josh — powiedziała nagle Kate, a potem zaczęła energicznie oczyszczać z liści mały kawałek podwórka. Chodź tu! — ponagliła mnie. — Przyjrzyj się temu. Tu jest coś fajowego! Podszedłem bliżej. To, co Kate odsłoniła spod warstwy liści, było wielkim głazem pogrążonym w ziemi. Głaz był obrobiony i miał znajomy kształt. Jego górna część była zaokrąglona, dolna natomiast kanciasta. W chwilę potem wiedziałem już, co mam przed sobą. Nagrobek! — Rany Julek! — wyrwało mi się. — Gdzie myśmy się znaleźli? Co to za dom? Kate podbiegła parę kroków i odrzuciła nogą warstwę liści. — Tu jest jeszcze jeden! Tu też! — Kiedy obróciła się twa rzą do mnie, zobaczyłem, że ma zaróżowione policzki. — Josh, słuchaj, całe to podwórko jest pełne nagrobków! Czy to nie jest fantastyczne? — Z pewnością — odparłem. — Jeżeli się jest umarlakiem. — Uważam, że to jest fenomenalne — powiedziała Kate, pochylając się nisko nad ziemią. — Ten tutaj należał do Lucindy Grayson. Utopiła się, kiedy miała dwadzieścia sześć lat. Przełknąłem ślinę. Przypomniały mi się przerażające ludzkie zwłoki, które, jak mi się wydawało, widziałem w wannie. — Słuchaj, Kate — powiedziałem podenerwowanym gło sem. — Może powinniśmy już wracać do domu. Kate nie słuchała mnie jednak. Odrzucała nogami liście i odczytywała coraz to nowe napisy. — Ojej, Josh! — krzyknęła nagle. — Ta tutaj była czarownicą! — Kate! — zawołałem nie kryjąc zaniepokojenia. — Idziemy! 2 — Dom żywych trupów 17 — A ta dziewczyna miała tylko siedemnaście lat! Czy to nie jest zasmucające? Nazywała się... Nagle umilkła. Odwróciłem się. Kate stała z szeroko otwartymi, wytrzeszczonymi oczami. Jej buzia zamykała się i otwierała na przemian. Nie wyszedł z niej jednak nawet pisk. Drżącymi rękami Kate wskazywała coś tuż przed sobą. Spojrzałem w tym kierunku. Jeden z nagrobków poruszył się trochę. W chwilę potem uniósł się tak, jakby coś podważało go od dołu. Nie było wątpliwości, ktoś musiał się pod nim znajdować. Nagle spod kamienia wydostała się ubrudzona ziemią i liśćmi zgrzybiała ze starości ręka. I złapała Kate za kostkę! 4 NIE MA MIEJSCA NA WIECZNY ODPOCZYNEK Podbiegłem do Kate i chwyciłem ją za ramiona. Zacząłem ciągnąć ją z całej siły, podczas gdy ona wolną nogą usiłowała kopnąć wystającą z ziemi rękę. W końcu sine palce otworzyły się i uwolniły jej kostkę. Oboje z Kate zatoczyliśmy się do tyłu. Trzymając się kurczowo jedno drugiego, zamarliśmy w bezruchu. Jakaś dziwna zjawa odsunęła kamień na bok i wydostała się na powierzchnię, a potem sztywno stanęła na nogi i popatrzyła na nas. Można ją było wziąć za człowieka. Okrywająca ją, cała w łachmanach, suknia ciągnęła się po ziemi. Jej nadpsuta skóra odsta-wała miejscami od kości, a włosy znajdowały się w dzikim nieładzie. Wpatrywała się w nas oczami, które wyglądały jak dwie czarne dziury. Miałem wrażenie, że chcą mnie wessać do środka. Czułem się tak, jakbym stał nad otwartym grobem. I rzeczywiście oboje z Kate staliśmy nad otwartym grobem. Nigdy dotąd nie przyszło mi do głowy, że jakiś trup mógłby wydostać się zeń o własnych siłach. — Mam na imię Mercy — powiedziała głuchym głosem zjawa. A potem uniosła wargi w przerażającym uśmiechu, odsłaniając dwa rzędy zepsutych, zbrązowiałych zębów. Chciałem uciekać, ale nie byłem w stanie oderwać od niej oczu. Nie można było powiedzieć, że jest osobą, ale nie była także duchem. Była czymś dziwnym, co umiało chodzić i mówić. 19 Kate zachwiała się i upadła na ziemię, niczym w jakimś nagłym omdleniu. Ukląkłem tuż przy niej. Oczy miała otwarte, ale jej twarz była biała jak kreda. — Josh? — szepnęła łamiącym się głosem. — Nie bój się, wszystko będzie dobrze — powiedziałem uspokajająco. Nie miałem oczywiście najbardziej choćby mglistej nadziei na to, że cokolwiek wróci do normy, nie tylko teraz, ale również w przyszłości. Byłem tak samo przerażony jak Kate. Kiwnęła mi jednak głową i uchwyciła mnie mocno za rękę. Pomogłem jej wstać na nogi. Mercy pochyliła się nad swoim kamieniem nagrobnym, a potem kościstą ręką zaczęła zmiatać z niego zbutwiałe liście. — Przeziębiłam się — powiedziała niesamowicie posęp nym głosem. — Nie była to nawet grypa. Po prostu zwykłe przeziębienie. Chciałam iść na tańce do sąsiedniej farmy, więc zmyliłam kochanych rodziców i wymknęłam się z domu. Prze ziębienie przeszło w zapalenie płuc. Och, byłam taka szczęśliwa, kiedy wreszcie umarłam. Znowu mogłam swobodnie oddy chać! Zamilkła na chwilę i popatrzyła na Kate. — Rozumiecie sami, próbowałam spokojnie odpoczywać. Po co właściwie narobiliście tu tyle hałasu? Nic, tylko drap, drap albo szur, szur. Myślałam już, że stracę zmysły. — Znam to uczucie — powiedziałem dzwoniąc zębami. Zacisnąłem mocno szczęki, aby choć trochę stłumić ten nieustający klekot. — Ja tylko grabiłam podwórko — powiedziała drżącym głosem Kate. — To podwórko jest moim domem — oświadczyła Mercy. — Ja tutaj śpię. — Zaraz, zaraz, poczekaj — wtrąciłem się. — To jest nasz dom. Dopiero co go kupiliśmy. — Odbiło mi czy co, pomyślałem nagle. Kłócić się z jakimś trupem? Nie mogłem jednak po- zwolić, aby ktoś bezkarnie mnie tu zaczepiał. Choćby nawet był umarlakiem. Mercy przeniosła na mnie swój ponury wzrok. — Wiesz co — powiedziała świdrując mnie oczami — nie wydaje mi się, abym cię zbytnio lubiła. — Nic nie szkodzi — odparłem, robiąc krok do tyłu. — Wcale nie szukam nowych przyjaciół. W każdym razie nie w tej chwili. Mercy zrobiła parę chwiejnych kroków w naszym kierunku. Zaczęliśmy się wycofywać. Znowu ogarnęło nas przerażenie. — Josh — szepnęła Kate. — O... ona jest chodzącym t... trupem. Zombie. Obrzydliwym zombie. — Jesteś bardzo niegrzeczną, małą dziewczynką — powiedziała Mercy. — Ale co pani tu właściwie robi? — zapytałem. Starałem się demonstrować pewność siebie, toteż mój głos zabrzmiał trochę za głośno. Może tylko nie był już tak rozedrgany. — To nie nasza wina, że zostaliśmy włóczęgami. Zmuszono nas do tego — stwierdziła gniewnie Mercy. — Byliśmy wszyscy w pełni zadowoleni z tego, że będziemy spać aż do końca świata na naszym małym wzgórzu. Ale jakaś kanalia zabrała stamtąd nasze nagrobki. — Zamilkła na chwilę i wskazała ręką podwórko. — Nie mamy nic przeciwko temu, że znaleźliśmy się w świecie umarłych, ale nie chcemy być anonimowi. No a ktoś zabrał nasze płyty nagrobne po to tylko, aby wybrukować nimi podwórze. Pewno nie wiedział, że istnieją zwykłe płyty chodnikowe. Mercy mówiła w sposób, który wydał mi się bardzo dziwny. I to nie tylko ze względu na barwę głosu. Spojrzałem na jej kamień nagrobny. Nie było jej wśród żywych od 1764 roku! — Czy wie pani, kto poprzenosił te kamienie? — spytałem. Mercy pokręciła głową. Zobaczyłem, że kawałek jej policzka zatrzepotał przy tym ruchu jak chorągiewka na wietrze. Przylepiona do mnie Kate wzdrygnęła się. Ja też poczułem się nieswojo. 20 21 — Nie mam pojęcia — odparła Mercy. — Wiem tylko, że wszyscy zostaliśmy zmuszeni do wędrówki po całym mieście w poszukiwaniu naszych nagrobków. Kiedy już uświadomiliśmy sobie, że zniknęły na dobre, szukaliśmy ich bez chwili wytchnienia. Ale zapomnieliśmy zaznaczyć jakoś miejsce, z którego rozpoczęliśmy poszukiwania. Tymczasem pierwotne miejsce naszego spoczynku zdążyło zarosnąć trawą i krzakami, i teraz nie umiemy go odnaleźć. A i samo miasto wygląda zupełnie inaczej niż wtedy, gdy chodziłam po nim żywa. — Mercy westchnęła ciężko. — Nie ma już śladu po rozległych łąkach i zagajnikach. Wszędzie tam, gdzie wówczas były kręte zaułki, dziś są szerokie ulice. — Czy te kamienie mogła tu przenieść pani Tallow? — zapytała Kate. — Mieszkała tu przed nami. — To prawda — dodałem. — Była wielką miłośniczką historii i zabytków. Powiedział nam o tym agent od nieruchomości. — Ach, kochana pani Tallow — westchnęła Mercy, a potem przeniosła spojrzenie na nasz dom. — Namawialiśmy ją usilnie, aby nam pomogła. Prosiliśmy, żeby odnalazła miejsce, na którym zostaliśmy złożeni. Ale ona odczuwała tylko strach i odrazę. Biedna, nieszczęśliwa lady Tallow. — Co się jej przydarzyło? — spytałem. Zaniepokoił mnie wyraz obojętności w oczach Mercy. — Powinna była być mądrzejsza i nie nadużywać naszej cierpliwości — powiedziała Mercy. — No i nie powinna była zabierać się osobiście do mycia tamtych okien na strychu. Kiedy wypadła... Zamiast dokończyć zdanie, Mercy wbiła wzrok w kamienne płyty podwórka. I Kate, i ja zrobiliśmy to samo. — Czuliśmy się przybici tym wypadkiem — powiedziała Mercy. — No, przynajmniej niektórzy z nas. Zatkało mnie. — Zaraz, zaraz, sekundę. Więc pani Tallow wypadła z okna? I wylądowała tu, gdzie teraz stoimy? — Dokładnie mówiąc — wyjaśniła Mercy — troszeczkę bliżej tej grządki, o, tam, gdzie rosną petunie. Zdałem sobie sprawę, że rodzi się we mnie straszliwe podejrzenie. — Czy to pani ją wypchnęła? — zapytałem. Wstrzymałem oddech w oczekiwaniu jej odpowiedzi. Mercy nie odezwała się jednak ani słowem. Zaczęła nucić jakąś prostą melodyjkę. Teraz przeraziłem się nie na żarty. W głowie kotłowało mi się wszystko, co od niej usłyszałem. Było w tym coś, co napełniło mnie śmiertelnym strachem. Mercy kilka razy powiedziała „my"... — Czy jest tu więcej takich... jak pani? — spytałem. Mercy zatoczyła ręką po widocznych spomiędzy liści nagrob kach. — Oczywiście. Wszyscy tu jesteśmy. Żeby spocząć pod własnymi nagrobkami, sami wykopaliśmy sobie nasze obecne mieszkania. Ostatecznie mamy przecież do tego prawo. Cieszy nas to, że możemy spać, mając nad głową płytę z własnym nazwiskiem. Ale chciałabym oświadczyć, że nie czujemy się tu tak, jak we własnych trumnach. Niezbyt jest wygodnie. — Mercy wskazała ręką własną suknię. — Popatrzcie tylko, jaka jestem ubrudzona. Nie powinniście winić Lucindy za to, że co pewien czas chce się wykąpać. — Lucindy? — zapytałem niecierpliwie. — Tej, która się utopiła? — wtrąciła szeptem Kate. Mercy skinęła potakująco. — Uderzyła się głową o krawędź wanny i poszła pod wodę. Następnego dnia miał się odbyć jej ślub. Prawda, że to niewesoła historia? Ona sama nigdy się z tym nie pogodziła. Nie mogła po prostu znieść myśli, że umarła jako stara panna. Ale mimo to czuje się doskonale w wodzie. — Mercy wskazała następny ka mień. — Za to Abigail została spalona na stosie. — To ta czarownica — szepnęła Kate. 22 23 — Ona z kolei uwielbia dobrze się pogrzać, przynajmniej od czasu do czasu — oznajmiła Mercy. — W piecu? — zapytała przez ściśnięte gardło Kate. Mercy odsłoniła w uśmiechu popsute zęby. — Lubisz ob chodzić dzień urodzin, prawda? — T... tak, ale dlaczego pani... — wyjąkała Kate. — Bo my lubimy świętować dni, w których spotkała nas śmierć — wyjaśniła Mercy, delikatnie strzepując swą podartą suknię. — Widziałem dziś Lucindę — powiedziałem. — Kąpała się w naszej wannie. Czy nie mogłaby korzystać z węża do polewania kwiatków? — Lubimy ten dom — stwierdziła Mercy. — Wydaje mi się, że obecnie tworzymy jedną dużą i szczęśliwą rodzinę. Tak jak to było za czasów pani Tallow. — Ale pani Tallow już nie żyje — powiedziałem. Mercy wzruszyła ramionami. — No cóż, nie można mieć wszystkiego naraz. Obejrzałem się na nasz dom. Nasz nowy dom cały w posiadaniu gromady chodzących trupów. I w tej samej chwili, niczym błyskawica, przeszył mnie nagły strach. Drucie, Phoebe i Tucker zostali tam w środku. Zupełnie, zupełnie sami! 5 W GROBOWYM NASTROJU Szarpnąłem Kate za rękę, a potem, wlokąc ją za sobą, pobiegłem przez podwórko do domu. Otworzyłem tylne wejście, wepchnąłem ją do środka i wskoczyłem za nią. Zatrzasnąłem drzwi i przekręciłem klucz tkwiący w zamku. Udało się! Przynajmniej jedna zjawa została na dworze! Wraz z Kate, która dreptała mi po piętach, pognaliśmy do pokoju telewizyjnego. Phoebe, Tucker i Drucie spokojnie oglądali wideo. Nasze nagłe wtargnięcie sprawiło, że cała trójka obróciła się ku nam. — Co się znowu stało? — zapytała Drucie. — Nic. Wszystko w porządku — powiedziałem. Złapałem Kate za rękę i wyciągnąłem ją na korytarz. — Muszę przeszukać dom — syknąłem jej do ucha. — Trzeba się upewnić, czy nie ma w środku któregoś z tych nieboszczyków. Kate wytrzeszczyła na mnie swoje piwne oczy. Jej jasne włosy znajdowały się w wielkim nieładzie. Na tle kredowobladej buzi wyraźnie widać było brązowe piegi. Robiła wrażenie osoby sparaliżowanej strachem. — Pójdę z tobą — poprosiła. — Nie ma mowy — odparłem krótko. — Ale lepiej będzie, jeżeli pójdziemy we dwoje — powiedziała z przekonaniem. — Mogłabym się przydać na przykład do... powiedzmy, odwrócenia uwagi, sama nie wiem. 25 Kate miała słuszność. A poza tym czułem, że w gruncie rzeczy nie miałbym nic przeciwko czyjemuś towarzystwu. — Zdaje mi się, że możemy biegać szybciej niż te truposze — powiedziałem zaglądając do jadalni i do salonu. — Jeśli więc zobaczysz któregoś, uciekaj. — Możesz być spokojny — odpowiedziała mi Kate. Weszliśmy na górę, aby sprawdzić wszystkie sypialnie. Z kołaczącymi sercami obeszliśmy całe piętro, gotowi w każdej chwili do ucieczki. Nic jednak nie znaleźliśmy. Nikogo, albo może raczej niczego, nie było w łazience. Żadnych zjaw w schowkach, pod łóżkami ani w korytarzu. Sprawdziliśmy nawet moją letnią sypialnię i strych. Z braku ogrzewania wiało tam lodowatym chłodem. Ale ani śladu chodzących trupów. Wracając na pierwsze piętro, nie wytrzymaliśmy nerwowego napięcia i prawie jednocześnie zwaliliśmy się na schody. Oparłem się ciężko o ścianę. Co za ulga! Kate zaczęła nerwowo rozcierać sobie ramiona. — Chyba jesteśmy bezpieczni. Przynajmniej na razie. Na razie. Tak, Kate miała rację. Nie mogliśmy przecież zrobić nic, co by na zawsze powstrzymało tych umarlaków od wchodzenia do domu. A było się czego bać. Mercy wygadała się przecież, praktycznie rzecz biorąc, że pani Tallow została przez nich zamordowana. — Josh, co powinniśmy teraz zrobić? — zapytała Kate. — Powiemy o tym mamie i tacie? — Chyba żartujesz? — odparłem. — Nigdy by nam nie uwierzyli. A co więcej, posłaliby nas na pewno do piętnastu różnych psychiatrów. — W takim razie co nam pozostało? — spytała szeptem. — Ani przez chwilę nie będziemy się czuć bezpiecznie. — Możemy zrobić tylko jedno — powiedziałem. — Musimy przekonać mamę i tatę do jeszcze jednej przeprowadzki. Z powrotem na Florydę! — Beznadziejna sprawa — odpowiedziała mi Kate. — Jesteśmy bezapelacyjnie skazani na zgubę. 26 * — Piiizzzzaaa! — rozległo się w dwadzieścia minut później grzmiące wołanie taty. — Gorąca i ostra! — zawtórowała mu mama. — Chodźcie prędko, bo wystygnie. Zeszliśmy z Kate do kuchni. Reszta rodziny już tam była. Nic nie sprowadza młodego pokolenia Millerów do stołu tak szybko jak pizza. Drucie rozkładała nakrycia. Tata rozdzielał porcje. Mama przygrzewała w mikrofalowym piecyku miseczkę zwykłych kluseczek dla Tuckera. A Phoebe nalewała wszystkim po szklance soku z jabłek. Kate wymieniła ze mną porozumiewawcze spojrzenie. Wiedziałem, o czym myśli w tej chwili. Dla wszystkich pozostałych członków rodziny był to jeszcze jeden zwykły wieczór, jak co dzień. Nie mieli pojęcia, że znajdują się na terenie opanowanym przez chodzące trupy. Uświadomiłem sobie nagle, że zapewnienie im bezpieczeństwa było zadaniem przekraczającym siły dwojga dzieciaków. — Miałem dziś wspaniały dzień — powiedział tata, posypując pieprzem swoją porcję pizzy. — Sklep prezentuje się nawet lepiej, niż mi się wydawało. Jest stary, cały w kurzu, no i ściany wymagają pomalowania. Ale poza tym, po prostu idealny! Już widzę, jak to będzie wyglądało. Nie można sobie wyobrazić lepszego lokum dla małej księgarenki. Z tyłu jest okno wychodzące na łąkę i tam właśnie mam zamiar postawić stół. Ludzie będą mogli przy nim usiąść, coś sobie poczytać i popatrzeć na zieleń. No i postanowiłem też kupić ekspres do kawy. — Mnie też świetnie dziś poszło — powiedziała mama. — Wszyscy pracownicy firmy są bardzo mili. Panuje tam atmosfera, jaką lubię — swobodna i rozluźniona. Całkiem inna niż u tego Smitha — dodała z kwaśną miną. „Smith i Synowie", tak nazywała się poprzednia firma, która zatrudniała mamę w Sarasocie. Całkiem o tym zapomniałem. Gdybyśmy przeprowadzili się 27 z powrotem na Florydę, mama mogłaby bez problemów wrócić do swej dawnej pracy. Jedyny kłopot, jak sobie teraz uświadomiłem, polegał na tym, że mama serdecznie jej nie lubiła. Pan Smith nigdy nie pozwolił jej zrobić nic oryginalnego i twórczego. Najlepsze kąski zostawiał dla swoich leniwych synalków. W końcu mama przestała zajmować się tam czymkolwiek. — Zaczęłam już pracę nad pierwszym projektem — ciągnęła mama, podnosząc do ust plasterek zielonej papryki. — Będzie to małe centrum handlowe w północnej części miasta. — Wiesz, Annie, boję się, że znajdzie się ono niedaleko mojego sklepiku — powiedział tata. — Mam nadzieję, że nie będzie to oznaczać podwyższenia czynszu, który muszę płacić. Pani Burger coś mi wygląda na żarłocznego rekina. Jeżeli okolica zacznie się lepiej prezentować, ta kobieta natychmiast wyskoczy z żądaniem przenegocjowania umowy dzierżawnej. — Och, Will, przestań narzekać — odparła mama. Jej zielone oczy poruszały się wesoło. — Pamiętasz chyba, że miałeś się przemienić w dobrodusznego faceta? — Pamiętam, pamiętam — stwierdził tata, biorąc do ust kawałek pizzy. — A wracając do moich planów — podjęła na nowo mama — w tym centrum handlowym będą tylko cztery sklepy. Ale w pewnym sensie byłaby to także prawdziwa próba sił. Ponieważ znajduje się to w starej części miasta, trzeba będzie wszystko dopasować do autentycznej, kolonialnej zabudowy Waringham. W ponurym nastroju zabrałem się do przeżuwania sporego kawałka pizzy. Z oczu mamy strzelały iskry prawdziwego podniecenia. Tata sprawiał wrażenie człowieka rozluźnionego, zadowolonego z życia. Zaczynał naprawdę wyglądać jak dobroduszny jegomość. Czy mogłem mieć nadzieję, że kiedykolwiek uda mi się ruszyć ich z tego miasta? — Czy kontrakt na wynajem tego domu został już przez was ostatecznie podpisany? — zapytałem nagle. Mama rzuciła mi podejrzliwe spojrzenie. — Tak, Josh — powiedziała spokojnie. — Dlaczego pytasz? Wzruszyłem ramionami. — Tak sobie. Właśnie przyszło mi do głowy, że być może nie jest jeszcze za późno na zmianę waszej decyzji o osiedleniu się tutaj. Mama spojrzała na tatę. Oboje wyglądali na lekko poirytowanych. Kate spuściła głowę, tak jakby wiedziała, co się szykuje. — Słuchaj, Josh, najwyższy czas, abyś przestał wreszcie na rzekać na tę przeprowadzkę i zaczął dostrzegać to, co jest w Wa ringham pozytywne — oświadczyła mama. Dałbym słowo, że bardzo się przy tym starała, aby nie stracić panowania nad sobą. Ostatnimi czasy nie byłem, jak to się mówi, zbyt łatwy we współ życiu. — Są tu przepiękne okolice — odezwał się tata. — Spę dziłem w tych stronach wspaniałe lata dzieciństwa. Wiem, Josh, że szkoda ci Florydy, ale my naprawdę chcemy, żebyś przynaj mniej dał temu miastu jakąś szansę. Co mogłem odpowiedzieć? — Okay — mruknąłem pochylony nad swoim kawałkiem pizzy. — Spróbuję. Nie miałem wyboru. No bo czy mogłem powiedzieć mamie i tacie, że moje pretensje nie wynikają wcale z egoistycznych pobudek? I że prawdziwym powodem mojej niechęci do pozostania w naszym nowym domu było podwórko pełne żywych trupów, mających mordercze skłonności? Sprzątanie po kolacji odbyło się wspólnymi siłami. A ponieważ nie trzeba było myć żadnych rondli ani garnków, wszystko poszło łatwo. Phoebe starła resztki z talerzy i mama natychmiast włożyła zastawę do mechanicznej zmywarki. Drucie wytrzepała obrus, a Kate wyrzuciła pudełko po pizzy. Podczas gdy tata karmił Tuckera ciastkiem i sokiem owocowym, ja zawiązałem torbę ze śmieciami tak, żeby była gotowa do wyniesienia. Mama przyjrzała się rozkładowi przymocowanemu magnesem do lodówki. 28 29 — Widzę, że śmieciarka przyjeżdża jutro rano — powie działa. — Josh, może byś skoczył i wyniósł śmieci? Zawahałem się. Wychylanie nosa w nocne ciemności było o-statnią rzeczą, jakiej bym pragnął. Mama zauważyła, że się ociągam, i myślałem już, że ma zamiar zrobić z tego nową historię. Ale nie, uśmiechnęła się nawet i pogłaskała mnie po czuprynie. — W ostatnich dniach byłeś tak bardzo pomocny — powie działa łagodnie. — Wiem, że bez przerwy wynajduję ci coś no wego do roboty. Ale wiesz co? Wynieś te śmieci i na dziś będziesz miał już spokój. Z tatą zajmiemy się dziećmi, a ty będziesz mógł iść do swego pokoju i zająć się, czym chcesz. Będziesz mógł zniknąć aż do rana. Miałem ochotę powiedzieć mamie, że dzięki tym chodzącym trupom z podwórka rzeczywiście mogło mi się przydarzyć zniknięcie, i to na zawsze. Ale mama była dla mnie taka miła. Kiwnąłem głową i złapałem w garść worek ze śmieciami. Po wyjściu na dwór przez dobrą minutę stałem bez ruchu. Widoczny na niebie księżyc otoczony był bladosrebrzystą poświatą. Pojemniki na śmieci znajdowały się w drewnianej skrzyni, stojącej koło szopy na ogrodnicze narzędzia. Zacząłem biec co sił w nogach i z rozpędu wrzuciłem worek do pojemnika. A potem odwróciłem się, aby pognać z powrotem do kuchennego wejścia. Ale one czekały już na mnie. W połowie drogi między mną i domem stała Mercy. Nocny wietrzyk targał jej zamienioną w łachmany suknię. Otaczała ją gromada słaniających się trupów. Patrzyłem na ich nadpsute ciała, na otwarte, ziejące czernią usta, na posępne, nieruchome oczy. Nigdy dotąd nie oglądałem czegoś tak obrzydliwego. — Pomóż nam — wybełkotał jeden z trupów głuchym, bezbarwnym głosem. — Pomóż nam... Pomóż... — zaczęli prosić pozostali. A potem wszyscy razem ruszyli niezdarnie i sztywno w moim kierunku. 6 UPIORNY KONTRAKT Zacząłem się cofać. Wkrótce jednak moje plecy napotkały ścianę szopy. Nie miałem dokąd uciekać. Straszliwe zjawy otoczyły mnie ciasnym półkolem. Wyraźnie wyczuwałem ich cuchnące trupim jadem oddechy. — Josh, pozwól, że cię przedstawię — odezwała się Mer cy. Jak wam się to podoba? Co za dobrze wychowana nieboszczka! — Spotkałeś się już z Lucindą — powiedziała Mercy, wskazując truposzkę, której kąpiel zakłóciłem po południu. — Dzięki za pozbieranie ręczników — powiedziałem szczękając zębami. Jeśli odwzajemnię im ich grzeczne zachowanie, może nie zrobią mi krzywdy? — Nie ma za co — powiedziała głucho Lucinda. — A to jest Abigail Hawkins. — Mimo iż płaski głos Mercy pozbawiony był wszelkiej ekspresji, wyczułem prawie wyraźnie, że jest lekko podenerwowana. Spojrzałem na Abigail. Jeśli na widok pozostałych zjaw można się było przestraszyć, to Abigail była po prostu absolutnie przerażająca. Z całkowicie bezzębnej i niemal łysej czaszki wyrastało parę kosmyków siwych włosów. To, co kiedyś było jej skórą, zmieniło się w sczerniałą skorupę pełną pęcherzy i oparzelin. Pod spojrze- 31 — Powtarzam ci, młodzieńcze — powiedział Eli — to twoja sprawa. — A z pewnością nie nasza — dołączyła do niego Abigail. Mercy uciszyła swych przyjaciół ruchem ręki. — Czy wspomniałam o tym, z jakiego powodu spalono Abigail na stosie? — zapytała. Upiorne towarzystwo znieruchomiało nagle. — Oskarżono ją o smażenie żywcem małych dzieci — dokończyła Mercy. Abigail przeczesała palcami opadający jej na czoło kosmyk siwych włosów. Zobaczyłem, że ma długie i upaprane ziemią paznokcie. — Strasznie lubię małe dzieci — powiedziała, oblizując wargi sczerniałym językiem, a potem obróciła się w kierunku domu. — Spotkałam w kuchni pulchniutkiego chłoptysia. Widziałam też ładniutką małą dziewczynkę. — Jooosh! Aż podskoczyłem do góry. Z półotwartych kuchennych drzwi wyjrzała Kate i zaczęła wymachiwać do mnie ręką. — Josh! Jej krzyki były na tyle głośne, że mogły postawić na nogi wszystkich sąsiadów. Upiorne towarzystwo wyglądało na lekko spłoszone. Niektórzy zaczęli nawet wycofywać się z głośnym tupotem. — Josh, możesz już zmykać — powiedziała Mercy. — Nie zapomnij o naszej umowie. Nie musiała powtarzać tego dwa razy. Przemknąłem chyłkiem między słaniającymi się truposzami. Gnając ku domowi czułem, jak moją twarz omiata rześkie, nocne powietrze. Kate przytrzymywała drzwi, mogłem więc wskoczyć do środka. Na szczęście w kuchni nie było już nikogo. Ciężko dysząc, osunąłem się na podłogę. Byłem uratowany. Na razie. Kate przycupnęła tuż przy mnie. — Co się stało? — spytała mocno zaniepokojona. Opowiedziałem jej o pogróżkach ze strony upiornych lokato rów podwórka. — Jeżeli im nie pomogę, będą polować na Tuckera i Phoebe — powiedziałem. Kate miała zmartwioną minę. — Może powinniśmy powiedzieć o tym mamie i tacie? — zapytała. — Wykluczone. Te umarlaki zabroniły mi tego — odparłem dygocąc ze strachu. — Mercy wyglądała wystarczająco groźnie. Ale powinnaś zobaczyć tego jej kumpla, Eli'ego. Co za okaz! Według niego to jest zwykła transakcja. Nie mam innego wyjścia. Muszę znaleźć ten cmentarz. — Pomogę ci — powiedziała Kate ze zbolałą miną. Skinąłem potakująco głową. Przynajmniej raz nie rozzłościłem się na Kate za jej wścibstwo. Zdawałem sobie sprawę, że gdyby coś zdenerwowało tych nieboszczyków, musiałbym szukać pomocy, gdzie tylko by się dało. 34 7 UPIÓR Z WARINGHAM Przez cały weekend lało jak z cebra, toteż nikt nie mógł się dziwić temu, że siedzimy razem z Kate w domu, ani na moment nie wychylając nosa za drzwi. Oboje zdawaliśmy sobie sprawę, że gdybyśmy chcieli pobawić się na dworze, niechybnie natknęlibyśmy się na któregoś z tych potępieńców. Ale przyszedł poniedziałek i nie można było dłużej się ukrywać. Trzeba było iść do szkoły. Na szczęście nie musiałem kłopotać się wyciąganiem roweru z garażu, co także mogło mnie narazić na jakiś afront z ich strony. Tego dnia tata powiedział, że nas podwiezie. Miał zamiar pojechać potem do swego nowego sklepu, aby dokończyć porządkowanie lokalu. Najpierw podrzuciliśmy Tuckera do przedszkola, potem Phoebe do jej podstawówki, wreszcie Drucie, Kate i ja wysiedliśmy przed Liceum imienia Silasa Waringa. Udało się nam uniknąć spotkania Mercy i jej kompanii. Teraz jednak musiałem iść do swojej klasy, co było rzeczą prawie tak samo nieprzyjemną, jak natknięcie się na chodzącego na własnych nogach nieboszczyka. Rozpoczynałem dziś drugi tydzień w nowej szkole i nic nie zapowiadało, że będzie on lepszy od pierwszego. Jeżeli możecie tego uniknąć, nie przenoście się nigdy do innej szkoły. A już szczególnie nie róbcie tego w środku roku szkolnego. A jeśli naprawdę chcecie uniknąć najbardziej wyrafinowanych tortur, jakie tylko istnieją, nigdy, ale to przenigdy nie przenoście się w środku roku do szkoły, która znajduje się w małym miasteczku. Bo wszystkie dzieciaki ze szkoły pod wezwaniem Silasa Waringa znały się i przebywały ze sobą od czasów żłobka i przedszkola. I żaden z nich nie odczuwał najmniejszej potrzeby nawiązywania nowej przyjaźni. Drucie radziła sobie oczywiście doskonale. Już trzeciego dnia spiknęła się z niejaką Janie Dawson, która okazała się kimś w rodzaju mistrzyni w przebieraniu palcami po klawiaturze fortepianu. I praktycznie biorąc, z miejsca stały się najlepszymi przyjaciółkami. Najgorzej było w porze drugiego śniadania. Dziwne, prawda? Bo zwykle jest to najlepsza ze wszystkich szkolnych godzin. Ale żeby tak było, trzeba mieć gromadę dobrych kumpli, w których można celować frytkami. A moja sytuacja wyglądała tak, że stałem po prostu z tacą w garści, rozglądając się bezradnie po morzu nieznanych mi twarzy. No, z wyjątkiem Kate. Ponieważ była to mała szkoła, jej klasa spotykała się z moją w tym samym szkolnym barze. Spożywanie co dzień drugiego śniadania z moją małą siostrzyczką było dla mnie czymś w rodzaju dziwnej mieszaniny upokorzenia i ulgi. Pewno było to lepsze niż samotne dziobanie nosem we własnej tacy. Wciąż jednak czułem się tym zażenowany. Tego dnia godziny lekcyjne zdawały się upływać naprawdę szybko. Zwykle ciągnęły się niczym całe stulecia. Być może leciały w takim tempie, ponieważ ciągle miałem świadomość, że na świecie są gorsze rzeczy od braku przyjaciela, z którym można by zjeść razem drugie śniadanie. Choćby coś takiego, jak wystąpienie samemu w charakterze drugiego śniadania dla bandy oszalałych truposzów. Na ostatniej lekcji mieliśmy historię. Tematem był okres kolonialny. Uczenie się o osiemnastym stuleciu było tu, w Massachusetts, czymś zupełnie innym niż na Florydzie. Historia otaczała nas tutaj ze wszystkich stron. Pierwsi angielscy koloniści 36 37 Położyłem pieniądze na kontuarze. Ciekawe, czy te chodzące mary zwrócą nam nasze wydatki? Usiadłem wraz z Kate na stopniach frontowych schodów ratusza i rozłożyłem plan. Omal nie dostałem ataku serca stwierdziwszy, że w samym tylko Waringham znajduje się czternaście starych cmentarzy. — Chyba nie uporamy się z tym do końca świata — jęknąłem. — One są porozrzucane po całym mieście. — Zacznijmy od najbliższego — zauważyła logicznie Kate. — A potem będziemy robić coraz większe koła. Propozycja wydała mi się całkiem dobra. Zaczęliśmy więc od cmentarza, położonego na terenie miejskiego parku. Rozciągał się on u stóp starego wiatraka, który można oglądać na wszystkich miejscowych pocztówkach. — To mi wygląda dość nieciekawie — powiedziałem, rozglądając się po nagrobkach. — Cmentarz nie jest niczym porośnięty. No i nie sądzę, aby te truposze mogły go nie zauważyć, kiedy szły przez miasto. — Masz rację — przytaknęła mi Kate. — W dodatku nic nie wskazuje na to, aby brakowało tu jakichś nagrobków. Nikt chyba nie zabierał stąd żadnych kamieni. W tym momencie zobaczyłem Jamie'ego Beringera, jadącego rowerem szeroką Main Street. Także on mnie dojrzał i machnął ku mnie ręką. Fatalna sprawa. Jutro wszyscy w klasie będą wiedzieć, że spędzam popołudnia na cmentarzu, i to z młodszą siostrą. — Dokąd teraz? — spytała Kate. Popatrzyłam na wznoszącą się po drugiej stronie skweru wieżę kościoła. — Może rzucimy okiem na cmentarz przykościelny. Mercy wspomniała, że całe to jej towarzystwo pochowane było na wzgórzu, a za kościołem jest przecież górka. — Niezły pomysł — zgodziła się Kate. Przemierzyliśmy przylegający do kościoła cmentarzyk, ale nie zauważyliśmy nic podejrzanego. Teren ogrodzony był biało pomalowanym parkanem i wszystko wyglądało tak, jakby nic nie zakłóciło nigdy spokoju leżących tu ludzi. — Dokąd pójdziemy teraz? — spytała Kate. Rozwinąłem plan miasta. — Gdybyśmy poszli do dzielnicy północnej, moglibyśmy sprawdzić cmentarz przy kościele metodystów. A potem rzucili byśmy okiem jeszcze na te dwa cmentarzyki przy Chandler's Lane, skąd mielibyśmy dwa kroki do księgarni taty. Nie musieli byśmy wracać do domu na piechotę. — Całkiem niegłupio — stwierdziła Kate. — Lecimy. Ale godzina, jaką zajęło nam zwiedzanie trzech położonych blisko siebie cmentarzy, okazała się czasem zupełnie straconym. Kiedy opuszczaliśmy ostatni z nich, byliśmy naprawdę zniechęceni. — Myślę, że będziemy mieli więcej szczęścia po drugiej stronie miasta — powiedziałem, kiedy człapaliśmy ciężko wzdłuż Quail's Lane. — Moglibyśmy spróbować jutro po lekcjach. — Ale trzeba wziąć rowery — oznajmiła Kate. — Jestem skonana od tego łażenia. Kiedy znaleźliśmy się w księgarni, tata rozpakowywał właśnie jakieś stare książki. — Ej, co za niespodzianka! — powiedział wesoło. — Przy szliście mi pomóc? Wymieniłem z Kate spojrzenie pełne poczucia winy. Nawet nie pomyśleliśmy o tym, że można by wyręczyć w czymś tatę. Przyszliśmy tylko po to, aby podwiózł nas do domu. Kiedy jednak spojrzałem na tatę, stwierdziłem z ulgą, że jego oczy tryskają dobrym humorem. — No to świetnie — powiedział śmiejąc się. — Na dziś wystarczy. Walimy na obiad. W chwilę potem siedzieliśmy w terenowym bronco taty, jadąc do domu. 40 41 — Jak wam poszło w szkole? — zapytał. — Jeżeli o mnie chodzi, to całkiem dobrze — powiedziałem. — Wymyśliłem temat wypracowania z historii. Mam zamiar znaleźć jakiś stary cmentarz i dowiedzieć się czegoś o ludziach, którzy są na nim pochowani. — To wygląda zachęcająco — stwierdził z uśmiechem tata. — Tak, ale znalezienie naprawdę starego cmentarza z czasów kolonialnych okazuje się wielkim problemem — odparłem. — Nie pamiętasz jakiegoś z czasów, gdy byłeś młodym chłopakiem? Ale raczej gdzieś za miastem. — Oczywiście — powiedział tata. — Prawie wszędzie można się na nie natknąć. Jeden, zdaje mi się, znajduje się przy Burney's Pond Road. Och, pamiętam jeszcze jeden, koło pola golfowego. — Nie mógłbyś pokazać nam po drodze, gdzie on się znajduje? — zapytała przymilnie Kate. — Pewno, że tak — tata skręcił na najbliższym rogu. — Byłoby mi strasznie miło zobaczyć miejsca, które kiedyś lubiłem. Zaśmiał się przy tym trochę po wariacku, a my odpowiedzieliśmy mu grzecznym chichotem. Tata zawsze miał skłonność do zbytniego entuzjazmowania się wszystkim. Kluczyliśmy ze trzydzieści minut, ale nie udało się nam znaleźć żadnego z dawnych cmentarzysk. Na miejscu jednego z nich wyrosła grupa mieszkalnych domów. Teren, na którym powinien znajdować się najstarszy, jak zapewniał tata, ze wszystkich cmentarzy w mieście, zajęty był przez wielką mleczarnię. A tam, gdzie rozciągało się pole golfowe, był teraz zjazd na autostradę, toteż tacie nie udało się odnaleźć dawnego cmentarza także i tu. — Obawiam się, że musimy się poddać — oświadczył w końcu, wcale nie kryjąc zakłopotania. — Mama z pewnością zabrała się już do przygotowania kolacji. Zdaje się, że moje dawne miasto całkiem zmieniło swój wygląd — dodał z wes tchnieniem. Nie szkodzi, tatusiu — po-wiedziałem. — Dzięki za po moc. Resztę drogi do domu spędziłem jednak na ponurych rozmyślaniach. Miałem nadzieję, że tata będzie mógł dać mi jakąś wskazówkę, która naprowadzi mnie na właściwy trop. Nadal znajdowałem się w punkcie wyjścia. 42 8 NIEPROSZONY GOŚĆ Kiedy dotarliśmy do domu, nasza rodzina pogrążona była w chaosie, poprzedzającym każdy obiad. Mama próbowała jednocześnie gotować i karmić Tuckera. Drucie rozmawiała przez telefon, podczas gdy w radiu huczała jakaś klasyczna symfonia. Phoebe chciała się koniecznie przekonać, ile koziołków trzeba zrobić, aby poczuć nudności. W chwili, gdy stanąłem w drzwiach, mama potknęła się o swoją małą córeczkę i Phoebe zaplątała się w kabel telefoniczny. Tata i Kate powiększyli jeszcze to zamieszanie, aleja pobiegłem do pokoju telewizyjnego i wyjrzałem przez okno na podwórze. Zobaczyłem Mercy, stojącą w pewnym oddaleniu, pośród drzew, zwróconą twarzą ku domowi. Nie widziała mnie jednak. Zdawało mi się, że wpatruje się w okna kuchni. Wiedziałem, że czeka na mnie. Ale gdzie mogli się podziewać jej przyjaciele? Na myśl o tym poczułem gęsią skórkę. A jeśli właśnie teraz znajdują się wewnątrz domu? Może Lucinda doszła do wniosku, że czas na kąpiel, a Abigail zatęskniła za małym, pulchniutkim bobasem? Pomknąłem z powrotem do kuchni. Z westchnieniem ulgi stwierdziłem, że wszystko jest w porządku. Drucie odłożyła już słuchawkę i rozkładała nakrycia na stole. Mama szła właśnie w kierunku piecyka, z rondlem pełnym siekanych kotletów. Piecyk... — Nie! — krzyknąłem. Mama drgnęła i obróciła się do mnie. — O co ci chodzi, Josh? — Nie otwieraj piecyka, mamo — rzuciłem podnieconym głosem. — Dlaczego? — spytała mama. — B... b... bo może wybuchnąć — zacząłem się jąkać. — Chodzi o gaz. — Och, Josh, na litość boską — mama sięgnęła do drzwiczek piecyka, aby je otworzyć. Zamknąłem oczy. — Wiem, że na Florydzie mieliśmy elektryczny piekarnik — powiedziała. — Ale to nie powód, żeby się tak denerwować. Usłyszałem odgłos otwieranych drzwiczek. Mama nie wydała jednak okrzyku przerażenia, zerknąłem więc w kierunku piecyka. Był pusty. Mama wsunęła rondel do środka. — Przecież on wcale nie ma zamiaru wybuchać — odezwała się Drucie. — Josh, nie bądź idiotą. — Drucie, nie nazywaj idiotą swego brata — zareagowała mama. Do kuchni wtoczył się Tucker ze strażackim samochodem. — Gdzie jest Phoebe? — zapytał. — Chciałbym pobawić się z nią w pożar wieżowca. — Poproś Kate, skarbie, żeby się z tobą pobawiła — odpowiedziała mu mama. — Phoebe poszła się wykąpać. Wykąpać... — Nie! — wrzasnąłem. — Nie wolno jej tam wchodzić! Popędziłem do kuchennych schodów i z tupotem pognałem na górę. Już pod samym szczytem zobaczyłem Phoebe w aksamitnym szlafroczku, schodzącą w dół z torebką-słoniem na przybory toaletowe w ręku. Przemknąłem obok niej i wpadłem jak burza do łazienki. Roz- 44 45 sunąłem zasłonkę rozwieszoną wokół wanny. Ani śladu Lucindy. Oparłem się o chłodną, wyłożoną kafelkami ścianę i otarłem pot spływający mi z czoła. — Mamo! — wrzasnęła Phoebe. — Josh robi brzydkie rzeczy w łazience! — Joshuo Miller! — krzyknęła z dołu mama. — Natychmiast proszę tu przyjść! Wymknąłem się z łazienki. Już na schodach rzuciłem Phoebe groźne spojrzenie. Dobrze znałem ten ton w mamy głosie. Oznaczał on, że jej cierpliwość jest na wyczerpaniu. Ale uświadomiłem też sobie coś innego: że absolutnie i nieodwołalnie muszę pozbyć się tych chodzących trupków. Bo jeśli tego nie zrobię, moi rodzice już niedługo zaczną myśleć, że jestem skończonym półgłówkiem. Przez całą kolację nie mogłem przestać myśleć o mieszkańcach naszego podwórka. Ale na szczęście, kiedy ma się dużą rodzinę, nikt nie zwróci nawet uwagi, że coś człowieka gnębi. Tym razem pomogli mi zresztą sami rodzice, którzy nagle wszczęli poważną sprzeczkę. Wszystko zaczęło się od dzwonka u drzwi, który odezwał się w momencie, gdy zaczęliśmy już jeść. Tata poszedł zobaczyć, kto przyszedł, i po chwili wrócił, wymachując adresowanym do niego listem poleconym. — Pani Burger przysłała mi zawiadomienie o eksmisji — powiedział. — Ona nie ma prawa robić czegoś takiego! — Zawiadomienie o eksmisji? — spytała mama. — Na jakiej podstawie mogłaby cię wyrzucić? Zapłaciłeś przecież czynsz? — Ale ona nie zrealizowała czeku — odpowiedział tata, wpatrując się w list. — Wiem, dlaczego to zrobiła. Rozmawiałem dziś z Amosem Porterem. On ma sklep z antykami o parę kroków ode mnie. Powiedział mi, że pani Burger zawiązała spółkę z innym agentem od nieruchomości, Frankiem Whipple'em. Planują wyburzenie paru domów i zbudowanie na ich miejscu centrum handlowego. Rozumiesz? Centrum handlowego! Mama odłożyła widelec. Wydało się, że krew odpłynęła nagle z jej twarzy. — Pani Burger i Frank Whipple? — zapytała dziwnie zmie nionym głosem. — Ależ oni są szefami spółki B&W. Tej samej, która zleciła mojej firmie zaprojektowanie minimarketu. Tata utkwił wzrok w twarzy mamy. — Chwileczkę, Annie. Chcesz mi powiedzieć, że macie za miar wybudować to centrum w miejscu, gdzie teraz jest moja księgarenka? — Nie miałam o tym zielonego pojęcia. Wiedziałam tylko tyle, że ma ono stanąć w tamtej części miasta. Ale dotąd nie miałam okazji zobaczyć, jak to wygląda na miejscu. Ciągle jesz cze jestem na etapie zapoznawania się ze sprawą. — Nie mogę w to uwierzyć — stwierdził tata, rzucając list na stół. — Ta Burger wyrzuca wszystkich starych najemców. No i chce wyburzyć domy, które mają przeszło sto lat! — Z historycznego punktu widzenia one nie przedstawiają żadnej wartości — stwierdziła mama tonem usprawiedliwienia. — Poza tym są w fatalnym stanie. Ich odnowienie kosztowałoby pięć razy więcej. No a my mamy zamiar wybudować coś, co byłoby całkowicie zgodne z charakterem... — Mam to w nosie! — wrzasnął tata. — Chcesz zburzyć moją księgarnię! — Ona nie jest twoja — odcięła się mama, odgarniając do tyłu swe krótko obcięte, brązowe włosy. — Należy do pani Burger — powiedziała, wpijając w tatę błyszczące spojrzenie swych zielonych oczu. — Nie masz żadnych szans pod względem prawnym. — Ale ja nie mam na myśli względów prawnych — zagrzmiał tata. — Mówię o etycznej stronie zagadnienia. To jest podejście, które rujnuje nasze małe miasteczka! Całe młode pokolenie Millerów zwracało twarze to na mamę, 46 47 to na tatę, jakbyśmy byli na meczu ping-ponga. Rodzice sprzeczali się bardzo rzadko i nigdy na naszych oczach. — Tatusiu, obiecałeś, że będziesz odtąd łagodny i spokojny — odezwała się cichutko Kate. Tata spojrzał na nią. — Posłuchaj, Will, za bardzo uogólniasz te problemy — powiedziała spokojnym tonem mama. — Mogłabym równie dobrze zarzucić ci, że takie postawy jak twoja niszczą postęp, dzięki któremu małe miasteczka mogą żyć i rozwijać się. To, że masz jakieś mrzonki na temat małomiasteczkowego życia, nie oznacza, że Waringham nie miałoby rosnąć, rozwijać się i zarazem zachowywać to... — Jakieś mrzonki? — zapytał tata. — ...wszystko, co decyduje o jego uroku — dokończyła mama. — A nawiasem mówiąc, pani Burger i Frank Whipple są gotowi pomóc dotychczasowym najemcom. Proponują umowy na dzierżawę pomieszczeń w przyszłym centrum. Koniec końców, mogłoby ci się to nawet lepiej opłacać. Twarz taty zrobiła się prawie purpurowa. Zdawał sobie jednak sprawę, że wszyscy patrzymy na niego. Otworzył usta, a potem znowu je zamknął. — Annie, pomówimy o tym później, dobrze? — zaproponował z udawanym spokojem. — Ja też myślę, że tak będzie lepiej — odpowiedziała mu mama, a potem zwróciła się do nas: — Czy któreś z was ma ochotę na budyń czekoladowy? Nie? Może nabierzecie apetytu później. Podniosła się i zabrała do zbierania talerzy. Nagle zrobiło mi się niemal wesoło. Uświadomiłem sobie, że jeśliby tata nie dał się wyeksmitować, mama straciłaby zamówienie na opracowanie planów budowy. A w wyniku tego mogłaby też stracić pracę. No a gdyby wszystko potoczyło się tak właśnie, zostalibyśmy może zmuszeni do powrotu do Sarasoty! Gdzie nie ma żadnych chodzących nieboszczyków! Z uśmiechem podniosłem się z krzesła, aby odnieść swój ta- lerz. Kiedy jednak spojrzałem ku schodom, talerz wyśliznął mi się z rąk i roztrzaskał o podłogę na milion kawałeczków. Na schodach stała Mercy. Przyglądając się nam wszystkim, oblizywała z apetytem usta. Wyglądała na zgłodniałą. Ale sam nie wiem czemu przyszło mi do głowy, że wcale nie stęskniła się za siekanymi kotletami! 48 4 — Dom żywych trupów 9 OSTRZEŻENIE — Josh! — krzyknęła przestraszona hałasem mama. Mercy wycofała się z pola widzenia. — Przepraszam — schyliłem się, żeby pozbierać kawałki talerza. — Ostrożnie, żebyś się nie skaleczył — powiedziała rozdrażnionym głosem mama. — Ja to zrobię. A na dobrą sprawę, możecie wszyscy iść na górę. Pozmywam naczynia wieczorem, razem z tatą. Być może chciała prowadzić dalej tę dyskusję z tatą. Byliśmy jednak wszyscy zadowoleni, że nie musimy zajmować się talerzami. Drucie, Kate, Phoebe i Tucker skierowali się do pokoju telewizyjnego. Była to pora odrabiania lekcji. Czas ten spędzaliśmy zwykle w pokoju telewizyjnym, ponieważ było tam miło i ciepło. Zasiadaliśmy wszyscy przy dużym sosnowym stole, a tata rozpalał ogień w kominku. Dziś jednak przemknąłem za plecami rodziców w kierunku kuchennych schodów. Czekała tam na mnie Mercy. — Chodź ze mną — powiedziała, a potem odwróciła się i zaczęła się wspinać po schodach. Niechętnie powlokłem się za nią. Wiedziałem, że tak naprawdę nie mam po prostu wyboru. Dotarliśmy na drugie piętro. Mercy skręciła w korytarz prowadzący do mojej letniej sypialni. Nie ulegało wątpliwości, że doskonale zna ten dom. Jak te trupki dostają się do środka? Którędy? Nie potrafią przecież przenikać przez ściany jak duchy. Jutro rano będę musiał sprawdzić, czy wszystkie drzwi są pozamykane. Mercy weszła do mojego letniego pokoju. Był on prawie pusty. W kącie stał tylko tapczan. Pozostałe meble mieliśmy tu wnieść dopiero wiosną. — Usiądź, Josh, proszę — odezwała się Mercy. — Przyszło mi do głowy, że moglibyśmy pogadać na osobności. — Czemu nie — zgodziłem się. Wolałem jednak stać, żeby w razie potrzeby móc rzucić się prędzej do ucieczki. Światło nie paliło się, toteż nie widziałem zbyt dobrze jej twarzy. Tak było zresztą lepiej. W mroku moja rozmówczyni nie była tak odpychająca. — Powiedz mi, czy udało ci się dziś popchnąć naszą sprawę do przodu? — zapytała. Potrząsnąłem przecząco głową. — Obejrzałem pięć cmentarzy — powiedziałem — ale żaden nie odpowiadał opisowi. Spróbuję jutro. Doszedłem do wniosku, że więcej szans może dać szukanie w pobliżu dróg za miastem... Urwałem nagle. Zdałem sobie sprawę, że Mercy przestała mnie słuchać. Odwróciła głowę i zaczęła wyglądać przez okno. Zza niewielkiej chmurki wyjrzał blady księżyc. — Zapowiada się chłodny dzień — powiedziała Mercy. — Zbliża się zima. — Też tak myślę — odparłem czując ciarki na plecach. — Dzień mojej śmierci wypadł w grudniu. Dlatego lubię ten miesiąc i myślę o nim zawsze ciepło — wyznała Mercy. — Może to dziwne, że wszystkie z taką sympatią odnosimy się do tego, co było przyczyną naszej śmierci. Lucinda do wody, Abigail do ognia. A ja do zimna. Znowu obróciła się twarzą do mnie. Przy świetle księżyca jej rysy były bardziej wyraziste. Nie był to zbyt miły widok. — Wiesz co, Josh, czasami, kiedy patrzę na ciebie, czuję się tak jakbym oglądała samą siebie. 50 51 — Co takiego? Mój widok przypomina pani siebie samą? — Jeżeli myślała, że czymś takim sprawi mi przyjemność, to musia ła nie mieć dobrze pod sufitem. Kiwnęła potakująco głową. — Zdaję sobie sprawę, że trudno ci wyobrazić sobie coś podobnego, ale ja naprawdę byłam zupełnie taka, jak ty. Miałam młodsze rodzeństwo, braciszka i siostrzyczkę. Musiałam się nimi opiekować i zawsze marzyłam tylko o tym, aby się od nich uwol nić. Żeby mieć ich z głowy. To dlatego właśnie wymknęłam się z domu tamtego wieczoru. Ale powiem ci teraz coś zabawnego. Nastawiłem uszu, ale w żaden sposób nie mogłem sobie wyobrazić, że taka zjawa z innego świata może powiedzieć coś zabawnego. — Teraz ciągle tęsknię za ich towarzystwem — powiedzia ła. — Chcę spocząć obok nich na tamtym wzgórzu. Przełknąłem ciężko ślinę. Po raz pierwszy poczułem, że jest mi jej żal. Może takie chodzące truposze także mogą odczuwać samotność? — Spróbuję coś zrobić — obiecałem. — Naprawdę, Mer- cy, postaram się wam wszystkim pomóc. Podeszła do drzwi otwierających się na mały tarasik. Popatrzyła w dół na podwórze. — Muszę ci powiedzieć, że Eli i Abigail są bardzo niecierpliwi. Nie wiem, jak długo jeszcze będę w stanie ich powstrzymać. — Powstrzymać ich? Od czego? — spytałem czując, że nagle ogarnia mnie przerażenie. — Eli ma okrutny charakter — powiedziała obojętnie Mer-cy. — No a Abigail wciąż umie rzucać czary. Obawiam się, że w Kręgu Ciemności może się zdarzyć wszystko. — W czym? — W Kręgu Ciemności — powtórzyła Mercy, odwracając się ku mnie. — Znalazłeś się w nim tamtego wieczoru, gdy zobaczyłeś mnie po raz pierwszy. — Ale co to takiego? — zapytałem. Uświadomiłem sobie, że to określenie bardzo mi się nie podoba, bez względu na to, co mogłoby oznaczać. — To takie miejsce, w którym niewiarygodne staje się rzeczywistością, a to, o czym myślałeś, że nigdy się nie zdarzy, dzieje się na twoich oczach. Już za późno, Josh, aby się wycofać. — Mercy, o czym pani mówi? — zapytałem. Poczułem, że sztywnieję z przerażenia. — Ja nie chcę być w żadnym Kręgu Ciemności. Jak można się z niego wydostać? — Musisz znaleźć miejsce naszego spoczynku — stwierdziła Mercy. — Jeśli tego nie zrobisz, nie będę mogła zapobiec... temu, co się może wydarzyć. Jeżeli ci się nie uda, Eli, Abigail i inni będą po prostu wściekli. Nie mam nad nimi żadnej władzy. Posłuchaj, Josh, znajdujesz się teraz w Kręgu Ciemności. Może się zdarzyć dosłownie wszystko. Absolutnie wszystko. Mimo iż głos Mercy był głuchy i pozbawiony życia, odnosiłem jakieś dziwne wrażenie, że i ona jest przerażona. Księżyc skrył się za chmurą. Strach ściskał mnie za gardło. Ktoś, kto raz już umarł, odczuwał z mojego powodu śmiertelne przerażenie. Moje kłopoty mogły się okazać czymś jeszcze gorszym, niż mi się dotąd wydawało! 52 10 CZARY Miałem nadzieję, że uda mi się obejrzeć razem z Kate parę innych cmentarzy następnego dnia po lekcjach. Było jednak deszczowo i do szkoły zawiózł nas tata. A bez rowerów nie byliśmy w stanie przeszukać większej przestrzeni. Po lekcjach wsiedliśmy wszyscy do samochodu taty. Pojechaliśmy najpierw po Tuckera, a potem do księgarni taty. — Po co właściwie szykujesz te pomieszczenia, jeśli masz już decyzję o eksmisji? — zapytała Drucie. Nikt tak jak ona nie potrafi zadawać przykrych pytań. Tata nie okazał jednak nawet śladu zniecierpliwienia. — Staram się ją unieważnić — powiedział podjeżdżając na wolne miejsce na parkingu. — Walczę o to razem z Amosem Porterem. — Przeciwko mamie? — spytała Phoebe. — Nie, przeciwko spółce Burger&Whipple — wyjaśnił spokojnie tata, a potem przeciągnął dłonią po swych kasztanowatych, niesfornych włosach. — Nie chciałbym, żebyście myśleli, że walczę z mamą. Doszliśmy tylko oboje do wniosku, że mamy odmienne poglądy na tę sprawę. Jasne? Jasne, tatusiu — odpowiedzieliśmy zgodnym chórem. Czyż mogło być inaczej? Tata wprowadził nas do zakurzonego wnętrza księgarni. Zauważyłem jednak, że kurzu było jakby trochę mniej. Zdjął ze stołu stos leżących na nim książek i ustawił dookoła kilka krzeseł. — Siadajcie tu. Możecie zacząć odrabiać lekcje, a ja tymczasem zabiorę się do paru rzeczy, które muszę zrobić. — Lekcje? — skrzywiła się Phoebe. — Nie mam do odrabiania żadnych lekcji. — Wiesz co, Phoeb? — zwrócił się do niej tata. — Muszę wymyślić jakąś nazwę dla tej księgarni. Pomożesz mi w tym? Phoebe rozjaśniła się. Bardzo lubiła czuć się pomocna. — Co myślisz o tym: „Książki i Rozmaitości"? Tata poważnie pokiwał głową. — Niezły pomysł. Zobaczymy, jak by to wyglądało w formie pisemnej. — Tato, zaraz wrócę — powiedziałem. — Chciałbym przyjrzeć się tym domom. — A właściwie dlaczego? — zapytał tata. Wzruszyłem ramionami. — Tak sobie. Chciałem tylko zobaczyć, czy zasługują na to, aby ich nie wyburzać. W ten sposób będę mógł wyrobić sobie własne zdanie o eksmisji. — Dobry pomysł — powiedział tata z uznaniem. A potem puścił do mnie oko. — Pod warunkiem, że będziemy mieli ten sam pogląd. Roześmiałem się, szczerząc zęby, i wymknąłem się na dwór. Przecież muszę coś zrobić, nie mogę zmarnować całego popołudnia. Wiedziałem, że moje chodzące umarlaki przyłapią mnie niedługo w jakimś kącie. Kiedy byłem w połowie łąki za sklepem, usłyszałem za sobą czyjeś kroki. Obejrzałem się i zobaczyłem nadbiegającą Kate. — Co ty wyprawiasz? — zapytałem kładąc dłonie na biodra. — Dokąd idziesz? — spytała Kate. — Wcale nie oglądasz tych domów. — Nie jesteś mi potrzebna — stwierdziłem. — Wracaj do taty. — Nie możesz mnie do tego zmusić — odpowiedziała hardo 54 55 Kate. — Ja też jestem w to zamieszana. Nie możesz zwyczajnie odesłać mnie tylko dlatego, że nie chcesz mojego towarzystwa. — Jesteś pewna, że nie mogę? Zakładasz się? — Daj spokój, Josh — powiedziała Kate, przerzucając sobie przez ramię gruby, jasny warkocz. — Powiedz lepiej, co chcesz zrobić? Westchnąłem z uczuciem zniechęcenia. — Mam zamiar zapytać panią Burger, czy te nagrobki zostały przywiezione przez panią Tallow. No i przy okazji dowiem się, czy nie wie, skąd je zabrano. Zadowolona? — Idę z tobą — powiedziała Kate. Zdawałem sobie sprawę, że wykłócanie się z nią może oznaczać tylko stratę czasu, ruszyłem więc bez słowa. Kate podreptała obok mnie, starając się dotrzymać mi kroku. Aby dotrzeć do biura pani Burger, trzeba było przejść całą łąkę aż do szczytu wzgórza i zejść kawałek po drugiej stronie. Zapukaliśmy do drzwi i usłyszeliśmy głos zapraszający nas do środka. Pani Burger miała proste, jasne włosy, sięgające linii podbródka. Nosiła duże okulary w czerwonej oprawie i dopasowała do tej oprawy szminkę na ustach. Kiedy wchodziliśmy, odkładała właśnie słuchawkę telefonu. — Dzień dobry pani — powiedziałem. — Czy pamięta nas pani? Nazywam się Josh Miller, a to jest moja siostra Kate. Nasi rodzice kupili parcelę po pani Tallow. Pani Burger skinęła głową, a potem sięgnęła po ołówek i włożyła go do elektrycznej temperówki. Maszynka zawyła, pani Burger wyjęła z niej ołówek, przyjrzała mu się i włożyła go znowu. Kiedy obejrzała go po raz drugi, doszła widocznie do wniosku, że jest już ostry jak igła, bo w końcu zwróciła swą uwagę ku nam. — Co mogę dla was zrobić, moje dzieci? — zapytała. — Zastanawialiśmy się ostatnio nad nagrobkami, którymi wyłożone jest podwórze — powiedziałem. Pani Burger podniosła oczy do sufitu. — To cudowne historyczne zabytki, prawda? 56 — Tak naprawdę to napędzają tylko strachu — odezwała się Kate. Pani Burger uniosła do góry jedno ramię. — Chyba tylko dzieciom — oświadczyła. — Ale chodzenie po nich jest wyrazem braku poszanowania — powiedziała Kate. Pani Burger rzuciła jej nieprzyjemne spojrzenie. Szturchnąłem siostrę w bok, żeby ją uciszyć. Nie chciałem, żeby pani Burger wyrzuciła nas za niegrzeczne zachowanie. — Chodzi o to, że zastanawialiśmy się, czy pani nie wie przypadkiem, skąd one zostały przywiezione — zapytałem. — Czy to pani Tallow tam je ułożyła? Pani Burger zaczęła stukać ołówkiem w biurko, po czym kiwnęła potakująco głową. — Tak, ona była wielką ekscentryczką, to nie ulega wątpliwości. Żyła przeszłością. — Czy wie pani, skąd wzięła te kamienie? Pani Burger podniosła się i wyszła zza biurka, a potem oparła się o nie, skrzyżowawszy ręce. — Nie mam pojęcia — powiedziała. — Ale dlaczego o to pytacie? Czy wasi rodzice mają z nimi jakieś kłopoty? — Właściwie to... — zacząłem niepewnie — nie mielibyśmy nic przeciwko temu, żeby odwieziono je tam, skąd przybyły. Może pani mogłaby to zorganizować. Jeśli nie sprawiłoby to zbyt wielu kłopotów. Pani Burger kilkakrotnie skinęła głową. A potem uśmiechnęła się. — Zdajcie się na mnie. Być może uda mi się odszukać jakąś notatkę o tym, gdzie pani Tallow znalazła te nagrobki. Chciałabym, żeby moi klienci byli zadowoleni. Żeby chodzili uśmiechnięci. Zobaczę, co da się zrobić. — Dziękujemy — powiedziałem z uczuciem wdzięczności. — Do widzenia, pani Burger. Szturchnąłem Kate i także ona powiedziała do widzenia. Po- 57 czułem się znacznie lepiej, kiedy znaleźliśmy się znowu na dwo- v mżawce. Może wcale me będę musiał ba- S LyS lUmzy w Waringham? A ca., robotę wykona za mnie pani Burger? 7araz D0 powrocie do domu Drucie wzięła skrzypce i poszła ćwiczyć do salonu- Phoebe i Tucker zasiedli do gry w chińczyka. Mama przyszła i pracy w parę minut później i prawie pędem TJ, n róre PO torbę z ekwipunkiem pływackim. Tata zajęty ^^nr^SO-ywanien, swej s.ynnej potrawki z Rur- czaka i zielonej papryki. Usiadłem razem z Kate na kanapie i włączyłem telewizor, żadne z nas nie patrzyło jednak na ekran. Czekaliśmy. Po kilku Snutach dało się słyszeć skrobanie w okno za naszymi głowami. Obejrzeliśmy się i zobaczyliśmy Mercy. Kiwnęła nam, żebyśmy ^ Narzucil^my na siebie kurtki i przez kuchnię pobiegliśmy do tylnego wyjścia. Byliśmy gotowi zrobić wszystko, aby tylko zatrzymać Mercy na podwórku i uniemożliwić jej wejście do d°™'Będziemy na dworze — rzuciłem w biegu tacie. Zajęty był właśnie ucieraniem cheddara i nawet me podniósł głowy znad tarki- _ Dobrze -- powiedział. Mercy czekała na nas między drzewami na samym końcu POd!.0Wygląda tak, jakby ją coś martwiło - powiedziała Kate. _ Skąd wiesz? — mruknąłem cicho. Kate nie myliła się. _ Abigail gdzieś zginęła - oświadczyła Mercy, jak tylko zaleźliśmy się blisko niej. - Muszę wam powiedzieć, że jestem tym zaniepokojona. Ona jest przekonana, że Josh nie zamie-na wcale dotrzymać umowy. Wie o tym, ze dziś nie szukałeś naszego cmentarza, Josh. Usłyszała, jak twój ojciec mówił, ze byliście wszyscy w jego księgarni. Boję się, że mogłaby zrobić coś nieprzyjemnego. To prawda, że jest tylko chodzącym cieniem, ale nie znaczy to wcale, że straciła moc rzucania czarów. — Ojej! — jęknęła Kate. — Co mamy zrobić? Mercy rozejrzała się nerwowo. — Obawiam się, że nie pozostało wam wiele do zrobienia — szepnęła — ale radziłabym, żebyście nie spuszczali z oka waszej małej siostrzyczki i braciszka. — Josh! Kate! — rozległo się nagle wołanie od strony domu. — To tata — Kate obejrzała się niespokojnie. Wybiegliśmy spomiędzy drzew i pognaliśmy w jego kierunku. Tata miał na sobie kurtkę i bawił się kluczykami od samochodu. — Muszę pojechać do sklepu — oznajmił. — Zapomnia łem o kurczakach do potrawki. — Och, biedny tatko — powiedziała współczująco Kate. Tata wyszczerzył zęby w uśmiechu. — Tak, nawet bardzo. A skoro już będę w mieście, zajrzę też do sklepu z narzędziami. Przypilnujecie domu, dobrze? Obiecałem Drucie, że będzie miała dziś po południu całą godzinę na ćwiczenie. — Nie ma sprawy, tatusiu — powiedziałem. Tak czy owak musieliśmy przecież pilnować Tuckera i Phoebe. — Niedługo wrócę — dodał jeszcze tata, spiesząc do samochodu. — Chodźmy do domu, Kate — poprosiłem. — Lepiej być w pobliżu Phoebe i Tuckera. — Może zdarzy się cud — rozmarzyła się Kate, kiedy bieg liśmy do domu — i Abigail rzuci urok na Drucie, żeby nie mogła bez przerwy grać na tych skrzypcach? Ciągle jeszcze chichocząc, wpadliśmy do pokoju telewizyjnego, gdzie Phoebe grała samotnie w chińczyka. — Gdzie jest Tucker? — zapytałem. 59 Phoebe wzruszyła ramionami i posunęła o parę miejsc jeden z pionków. — Nie wiem. Nie widziałam go już od dłuższej chwili. Bez jednego słowa obróciliśmy się na pięcie i popędziliśmy do salonu. Drucie nie przestała grać, kiedy wbiegliśmy do środka. —- Widziałaś Tuckera? — zapytałem starając się przekrzyczeć muzykę. — Nie — rzuciła krótko Drucie. Smyczek pracowicie dra pał się w górę i w dół po strunach, tak jakby i on ignorował naszą obecność. Wraz z Kate wybałuszyliśmy na siebie oczy w obłędnym przerażeniu. Tucker zniknął! 11 MÓJ BRACISZEK KOT Przeszukaliśmy wszystkie pokoje w całym domu. Zaglądaliśmy do szaf i pod łóżka. Nie ominęliśmy żadnego schowka i żadnego kącika, w końcu jednak musieliśmy dać za wygraną. — Co teraz zrobimy? — zapytała szeptem Kate. — Może schował się gdzieś na dole? — odpowiedziałem jej pytaniem. — Zajrzyj jeszcze raz do kuchni, a ja przeszukam jego pokoik. Kate kiwnęła głową i popędziła na parter. Trzymałem właśnie głowę w szafie z rzeczami Tuckera, kiedy dobiegało mnie jej wołanie. Prostując się rąbnąłem głową w drążek na wieszaki. Wybiegłem na korytarz i po dwa stopnie pognałem po schodach w dół. Kate czekała na mnie w kuchni, tuląc do piersi rudego kota. Kiedy pojawiłem się w drzwiach, wytrzeszczyła na mnie oczy. — Znalazłaś go? Skąd wzięłaś tego kota? — zapytałem niecierpliwie. — To... jest on — powiedziała podsuwając mi kota pod nos. — Jaki on? — zapytałem. — Tucker — szepnęła Kate. Biedna Kate, pomieszało się jej w głowie. Nie wytrzymała nerwowo tego napięcia. — Uspokój się, Kate — powiedziałem. — To przecież kot. 61 — To musi być sprawka tej Abigail. Ona to zrobiła — zaczęła nerwowo Kate. — Zamieniła go w kota! Posłuchaj mnie, Josh. Usłyszałam skrobanie do drzwi. Kiedy je otwarłam, wskoczył mi prosto na ręce. — Naprawdę? — zapytałem. — Towarzyski zwierzak. — Spójrz na jego oczy, Josh — nawijała niezmordowanie Kate. — Tak samo zielone jak u Tuckera. Kiedy wskoczył mi na ręce, zaczął mnie lizać po twarzy, tak jakby chciał mnie pocałować. — Ale to wcale nie znaczy... — No dobrze, ale jak wytłumaczysz jego zachowanie? W kieszonce na piersi miałam torebkę mlecznych cukierków. A on zaczął je obwąchiwać. — Naprawdę? — Naprawdę, a Tucker uwielbia przecież takie cukierki. — Kate sięgnęła do kieszonki. Zębami otworzyła torebkę z cukierkami i wysypała je na blat kredensu. Z cichym miauknięciem kot wyskoczył z jej rąk na kredens i popchnął nosem jeden z cukierków. Kate złapała mnie za rękę. — Widziałeś, Josh? Trącił nosem żółty. Musicie wiedzieć, że kolor żółty jest ulubionym kolorem Tuckera. — To zwykły zbieg okoliczności — stwierdziłem z zakłopotaniem. Kot przesunął łapką żółty cukierek. — Posłuchaj, Josh! — szepnęła z przejęciem Kate. — To on! Zdawałem sobie sprawę z całej śmieszności tej sytuacji, ale mimo to przyjrzałem się dziwnemu kotu. — To ty, Tucker? Kot rzucił mi przelotne spojrzenie, a potem cicho miauknął. — Jeżeli to jesteś ty, miauknij jeszcze raz — powiedziałem. — Miaauuu. Kate nie odrywała oczu od mojej twarzy. 62 — I co teraz zrobimy? — szepnęła. — Jak powiemy mamie i tacie, że Tucker zamienił się w kota? Zanim zdążyłem odpowiedzieć, doszły mnie początkowe dźwięki piosenki „Zapraszamy do nas". Phoebe musiała włączyć kasetę z „Piękną i Bestią". Kot zeskoczył nagle na podłogę, przemknął przez kuchnię i znikł za drzwiami. Pobiegliśmy za nim. Zanim zdążyliśmy dotrzeć do pokoju telewizyjnego, kot usadowił się już w fotelu tuż obok Phoebe. Tam, gdzie zawsze lubi siedzieć Tucker. Rudy zwierzak siedział wyprostowany, nie mrużąc wcale zielonych oczu. Patrzył prosto w ekran telewizora. — Skąd się wziął ten kotek? — zapytała Phoebe. — Bardzo ładny. I widzieliście? Lubi telewizję! — podciągnęła kolana pod brodę i oparła się wygodnie piętami o siedzenie fotela. — A teraz zaczął mruczeć. Gdzie jest Tucker? To jego ulubiona piosenka! Usiedliśmy oboje z Kate na kanapie, wpatrując się w Tuckera. Daliśmy mu słonego paluszka, a on oblizał go, zupełnie tak samo, jak by to zrobił prawdziwy Tucker. Podsunęliśmy mu miseczkę mleka. I specjalnie dla niego powtórzyliśmy trzy razy tę jego ulubioną piosenkę. Tucker musiał się jednak w końcu znudzić tym wszystkim. Nagle zeskoczył z fotela i wymknął się z pokoju. Pobiegliśmy wraz z Kate za nim. Zdążyłem zobaczyć jeszcze koniec jego ogona, znikający gdzieś na górnych stopniach frontowych schodów. Rzuciliśmy się, żeby go dogonić, ale on był szybszy. Zniknął w mroku korytarza. — Tucker! Gdzie jesteś? — zawołałem półgłosem. — Tucker! — zawtórowała mi Kate. — Tucker, kici kici! Pobiegliśmy do jego pokoju, ale tam go nie było. Także inne sypialnie były puste. Znowu straciliśmy z oczu naszego braciszka! Po pewnym czasie usłyszałem ciche miauczenie. 63 — Słyszałeś? — zapytała Kate. — Tak, słyszałem — odpowiedziałem. — Wydawało mi się, że dochodziło to z mojego pokoju. Popędziliśmy na sam koniec korytarza. Ale w moim pokoju go nie było. — Och, nie! — jęknęła Kate. — Znowu go zgubiliśmy. Wtedy usłyszałem następne miauknięcie. Tym razem z szafy. Drzwi do niej były uchylone. Rzuciłem się przez cały pokój i wskoczyłem do środka. Kot siedział w jej najdalszym kącie i obwąchiwał ścianę. — Tucker — szepnąłem. — Chodź tu, kici, kici. Tucker nie zwracał jednak na mnie uwagi. Odsunąłem na bok ubrania i powoli zacząłem się do niego zbliżać. Kiedy byłem już blisko, skoczyłem, żeby go złapać. — Kici, kici! Ale rzucając się do przodu, rąbnąłem w tylną ścianę szafy i usłyszałem głośne skrzypnięcie. — Co to za hałas? — zapytała Kate. Poczułem na twarzy prąd chłodnego powietrza. Zrobiłem jeszcze jeden krok w kierunku ściany. Skrzypnięcie dochodziło z najdalszego kąta szafy. Popchnąłem ścianę, która ustąpiła pod naciskiem mojej ręki. Tylna ściana szafy nie była wcale ścianą. Była drzwiami. Drzwiami, które prowadziły do jakiegoś tajemnego pomieszczenia! 12 SZAFA PEŁNA STRACHÓW Byłem tak zaskoczony, że wypuściłem z rąk Tuckera, który natychmiast zniknął w wąskiej szczelinie. Wściekłym pchnięciem trochę bardziej uchyliłem tajemnicze drzwi, a potem sam się w nie wcisnąłem. Kate zrobiła to samo tuż za mną. Nie miałem czasu rozejrzeć się po maleńkim pomieszczeniu. Zdążyłem tylko dostrzec Tuckera, znikającego gdzieś na dolnych stopniach wąskich, krętych schodów. — Kate, zostań tu — powiedziałem. — A ja pójdę za nim. W tym momencie doszło nas jednak stłumione wołanie, dobiegające z dołu. Ktoś wykrzykiwał nasze imiona. To tata — powiedziała zaniepokojona Kate. — Pewno wrócił już do domu. — Nie możemy dopuścić, żeby Tucker zginął! — powie działem, kręcąc się nerwowo z zawiedzioną miną. Znowu usłyszeliśmy wołanie, tym razem trochę bliżej. — Wiesz, chodźmy lepiej zobaczyć, czego tata chce od nas — zaproponowała Kate. — I tak nic byś tam nie zobaczył. Musimy wziąć latarkę. Popatrzyłem z góry na wąskie schody. Kate miała rację. Gdybym tylko znalazł się poza zasięgiem światła, rzucanego przez małą żarówkę umieszczoną w szafie, pogrążyłbym się w absolutnych ciemnościach. Dom żywych trupów 65 — No chodźże już — ponagliła Kate, ciągnąc za rękaw mojej flanelowej koszuli. Poszedłem niechętnie za nią. Tylnymi schodami zeszliśmy do kuchni. Tata zabrał się już do gotowania kolacji. — Nie gniewajcie się, że tak długo mnie nie było — powiedział. — Spotkałem kogoś w sklepie z narzędziami. — Marszcząc brwi, wsypał do kamionki utarty wcześniej ser. — Mam już za mało czasu na robienie potrawki z kurczaka. Zjemy dziś jarską kolację, co powinno dobrze zrobić nam wszystkim. Czy mama już wróciła? — Jeszcze nie — odpowiedzieliśmy jednocześnie. Wstrzymałem oddech. Kącikiem oka widziałem, że Kate także w najwyższym napięciu oczekuje pytania, które miało paść prędzej czy później: „Gdzie jest wasz mały braciszek?" Na szczęście do kuchni wtoczyła się Phoebe, a tuż za nią pojawiła się i Drucie. Byliśmy uratowani. Przynajmniej na chwilę. — Kiedy będzie kolacja? — zapytała Drucie. — Za dwadzieścia minut — odpowiedział tata, nie odwracając głowy. — Gdzie Tucker? — spytała Phoebe. Ratunek nie zdał się na wiele. Ani Kate, ani ja nie odpowiedzieliśmy. W kuchni zapadła cisza. Tata zajęty był krojeniem w kostkę pomidorów. Nagle usłyszałem skrobanie do drzwi wychodzących na kuchenne schody. Podszedłem do nich i otwarłem je. Do środka wśliznął się rudy kot i zaczął ocierać się o nogi Phoebe. — Tucker! — jęknęła Kate i wybuchnęła płaczem. — Gdzie? — zapytała Phoebe. — Co gdzie? — zapytał tata, pochylając się ku niej w półobrocie. — Hej, jak się macie! — powiedziała mama, która w tej właśnie chwili weszła do kuchni, niosąc na rękach prawdziwego Tuckera! — Tucker, to ty? — wyjąkała Kate, a potem obtarła dłonią łzy spływające jej po policzku. Opadłem na stojące koło mnie krzesło. Nie wiedziałem, co robić — chwycić go w objęcia czy krzyknąć na Kate. Byłem pewny tylko tego, że czuję się uszczęśliwiony jego widokiem. Tata pochylił się ku mamie i pocałował ją w policzek. — Jak się udały zajęcia na kursie pływania dla mamuś z dziećmi? — Wspaniale — powiedziała mama. — Tucker robi wielkie postępy. — Pływałem w dużym basenie! — oświadczył dumnie malec. Mama sięgnęła po kawałek żółtego sera i podniosła go do ust. — Byłoby dobrze, gdybyśmy urządzili basen tu u nas, za domem. Wymieniliśmy z Kate znaczące spojrzenia. Nie miałem żadnych wątpliwości, o czym oboje myślimy. O przyjęciach nad basenem, organizowanych przez naszych lokatorów z podwórka. Kate przycupnęła na brzeżku krzesła tuż koło mnie. Oboje byliśmy wykończeni. Co za popołudnie! Drucie pochyliła się i podrapała kota za uchem. — On jest przemiły — powiedziała. — Czy mógłby u nas zostać? — zapytała Phoebe. — To jest kot naszych sąsiadów, skarbie — wyjaśniła mama. — Widziałam go na ganku tego białego domku z zielonymi okiennicami. Ale możemy się nim pobawić. Phoebe usiadła na kuchennej podłodze i zabrała się do czesania rudego zwierzątka. — Mój kochany kiciuś — oświadczyła. Rzuciłem Kate znaczące spojrzenie. Jaka szkoda, że ten kociak nie jest Tuckerem. Phoebe nigdy nie okazywała tyle czułości swemu małemu braciszkowi. Nagle poczułem, że sztywnieję. Popatrzyłem na kota. Byłem pewien, że mrugnął do mnie. Gdyby tak jeszcze umiał mówić! 66 67 Szturchnąłem łokciem Kate i dałem jej głową znak, żeby poszła za mną. Skierowałem się do pokoju stołowego i pchnąłem wahadłowe drzwi. Stanęliśmy w ciemnościach. — Słuchaj, Kate, jest pewien problem — szepnąłem. — Ja myślę — odszepnęła mi Kate. — Tata wsypał przed chwilą do potrawki całe pudełko mielonej jalapy, wiesz, tego proszku na przeczyszczenie. Pewno myślał, że to pieprz. — Posłuchaj mnie — powiedziałem. — Zostawiliśmy kota w tym tajemniczym pomieszczeniu na górze, prawda? — Tak — przytaknęła Kate. — I co? Pochyliłem się do jej ucha. — Więc może mi wytłumaczysz, jak on się stamtąd wy dostał? 13 WYCIECZKA DO ZAGAJNIKA Byłem pewien, że odkryłem drogę, którą Mercy i jej kompania dostawali się do wnętrza domu. Bo jeśli mógł wydostać się nią kot, oznaczało to, że oni mogli korzystać z niej przy wchodzeniu do środka. Na razie- jednak nie miałem możliwości sprawdzenia tej hipotezy. Trzeba było siadać do kolacji. Zjadłem swoją porcję najszybciej, jak tylko mogłem, i poprosiłem rodziców, żeby mi pozwolili pójść do mego pokoju. Kate wymknęła się także. Mama i tata pomachali nam na odchodnym, zadowoleni, że nikt nie będzie im przeszkadzał w zmywaniu naczyń i wymianie poglądów. — A więc, Annie, byłem w sklepie z narzędziami — zwrócił się tata do mamy, kiedy wkładaliśmy nasze talerze do zmywaka — i na dobrą sprawę nie powiedziałem nic konkretnego. Wspomniałem tylko właścicielowi, że mam zamiar zaprotestować przeciwko eksmisji. A on stwierdził wtedy, że powinienem iść na całego. „Ktoś wreszcie musi ją powstrzymać" — powiedział. I dodał, że ta pani Burger jest osobą całkowicie pozbawioną skrupułów! — To znaczy, Will, że zacząłeś teraz nasłuchiwać, co gadają zwykli plotkarze? — zapytała mama. Wymknęliśmy się z Kate z kuchni. Kiedy wchodziliśmy na schody, Kate trąciła mnie w ramię. — Co to znaczy „pozbawioną skrupułów"? — zapytała. 69 — To znaczy, że być może wrócimy na Florydę — od parłem z uśmiechem zadowolenia. Kiedy znajdowaliśmy się w moim pokoju, wyjąłem z szuflady biurka elektryczną latarkę. — Tym razem — oświadczyłem siostrze — zostaniesz tutaj. — Ale... — W przypadku, gdyby mama i tata przestali się sprzeczać i zauważyli, że mnie nie ma... — Ale posłuchaj, Josh... — ...będziesz musiała ich uspokoić, rozumiesz? A poza tym, tam może być naprawdę ciemno i nieprzyjemnie. Mogą być pająki i szczury. Jeszcze zaczniesz krzyczeć, albo cię coś napadnie, bo ja wiem? Kate zacisnęła usta. Jej oczy zaczęły rzucać wściekłe błyski. Nie ma nic gorszego niż dać takiej dziewczynie do zrozumienia, że sieją traktuje jak dziecko. — Postaram się wrócić jak najprędzej — obiecałem. Otworzyłem szafę i wśliznąłem się w wąską szczelinę. Rozejrzałem się pobieżnie po małym pokoiku. Stał tam tylko stary fotel i nieduże biurko, na którym leżał stos książek. Wszystkie były zakurzone i stare. Wyglądały tak, jakby od lat nikt ich nie dotykał. Nadawałyby się idealnie do tatusiowego antykwariatu. Oświetliłem latarką wąskie schody, a potem ostrożnie zacząłem schodzić w dół. Z trudem utrzymywałem równowagę, ponieważ schody były bardzo strome. Kiedy dotarłem wreszcie na dół, miałem wrażenie, jakbym pokonał z pięć milionów stopni. Skierowałem światło latarki przed siebie, próbując się zorientować, gdzie też się znalazłem. Stwierdziłem, że stoję u wlotu do tunelu. Był na tyle wysoki, że mogłem zagłębić się weń w wyprostowanej pozycji. Ktoś o takim wzroście, jak na przykład mój tata, musiałby się tu pochylać. W smudze światła dostrzegłem chropowate ściany i wiszące tu i ówdzie pajęczyny. Podłogę stanowiła twardo ubita ziemia. Powoli ruszyłem przed siebie. W tunelu pachniało wilgocią. Musiał być wykopany głęboko pod powierzchnią ziemi. Głębiej nawet niż piwnice. Uchwyciłem mocno latarkę i ruszyłem dalej. Gdzieś w głębi słyszałem jakieś szmery, wolałem jednak o nich nie myśleć. Parłem naprzód, starając się nie przejmować tym, co też tam mogło być. Grozę budził we mnie już sam fakt przebywania w mrocznym tunelu, w którym na każdym zakręcie można było obawiać się natknięcia na jakiegoś nieboszczyka. Spróbujcie kiedyś czegoś takiego. Już po kilku krokach usłyszałem coś dziwnego. Jakieś miękkie stąpania za moimi plecami, które cichły jednak, kiedy przystawałem. Wstrzymałem oddech. Przemknęło mi przez głowę, że mogła to być groźna czarownica Abigail albo obrzydliwie wyglądający Eli. Wsłuchując się we wszystkie odgłosy, szedłem dalej. Tym razem tajemnicze kroki były jakby trochę szybsze. Słyszałem nawet małe podskoki, tak jakby ktoś chciał mnie dogonić. Domyśliłem się, kto jest sprawcą tych hałasów. Zatrzymałem się nagle, odwróciłem się i wycelowałem światło latarki prosto w ...Kate. — Ej! — zawołała zasłaniając oczy dłonią. — Nic nie widzę! — Prosiłem cię przecież, żebyś została na górze — powiedziałem rozdrażnionym głosem. Co komu z tego, że jest starszym bratem, jeśli i tak nikt i nigdy go nie słucha? Kate wydęła pogardliwie usta. — Nie boję się pająków — oświadczyła. Z ciężkim westchnieniem dałem jej znak, aby podeszła bliżej. Wiedziałem, że nie będzie chciała wrócić, a poza tym czułem, że w gruncie rzeczy wolę, żeby nie odchodziła. W tym tunelu było naprawdę trochę za ciemno. 70 71 — Tylko nie rób żadnych hałasów — przykazałem. W od powiedzi pokazała mi język. Zacząłem się już bać, że tunel nie ma końca. Czułem, że idąca obok mnie Kate trzęsie się jak galareta. Było wilgotno i zimno. Żałowałem, że nie włożyliśmy swetrów. W końcu doszliśmy do małych drewnianych drzwi. Pchnąłem je zastanawiając się, co też zobaczę za nimi. Aby przedostać się przez nie, musieliśmy się mocno zgarbić. Przeszedłszy na drugą stronę, zorientowałem się, że jesteśmy w niedużej jaskini. Skierowałem światło latarki w górę, aby zobaczyć, czy jest wysoka. — Josh, nie oświetlaj stropu — powiedziała Kate. — Tu mogą być nietoperze. — Uważaj, żeby nie okazały się wampirami — zażartowałem z siostrzyczki. Kiedy ruszyliśmy dalej, oświetlałem już jednak tylko ziemię przed naszymi stopami. Lepiej nie wywoływać wilka z lasu. Aby przecisnąć się przez mały otwór u wylotu jaskini, musieliśmy poruszać się na kolanach. Już na zewnątrz odsunąłem na bok jakieś gałęzie i z trudem przedarłem się między nimi. Leżąc na trawie zobaczyłem, że wejście do jaskini zarośnięte było gęstymi krzewami i badylami, które całkowicie je zasłaniały. Rozejrzałem się dokoła. Znajdowaliśmy siew zagajniku rosnącym na tyłach naszej parceli. W pewnym oddaleniu zobaczyłem ledwo widoczne zza krzaków i drzew, światła w oknach kuchni. — Kate, co o tym myślisz? — zapytałem. — Jesteśmy na końcu podwórza. — Dziwna sprawa — stwierdziła Kate, rozcierając sobie ramiona. — Nie wydaje ci się, że ten tunel to robota naszych umarlaków? — Nie wiem, w jaki sposób mogliby go wykopać — powiedziałem po chwili zastanowienia. — Założę się, że ktoś wydrążył go już dawno temu. Większość starych domów ma sekretne przejścia i pomieszczenia. Może mieszkali tu jacyś przemytnicy? Znajdujemy się niedaleko wybrzeża. — W każdym razie wygląda to bardzo fajnie — powiedziała Kate. — Ale te zjawy na pewno znalazły wejście — stwierdziłem oglądając się w kierunku jaskini. — To jest droga, którą wchodzą do wnętrza domu. Nagle wszystkie chyba włosy stanęły mi dęba na głowie. Uświadomiłem sobie, że ta przerażająca czereda dostawała się do naszego domu przez moją własną sypialnię! W jednej chwili znaleźliśmy się znów w tunelu. Tym razem mogliśmy poruszać się szybciej, jako że wiedzieliśmy mniej więcej, czego możemy się spodziewać w jego zakamarkach. Spieszyło się nam, by jak najprędzej szczelnie zamknąć drzwi w tylnej ścianie szafy i uniemożliwić wstrętnym kreaturom przedostawanie się do wnętrza domu. Dzięki temu nie musielibyśmy przynajmniej obawiać się, że porwą Tuckera i Phoebe. Kiedy znaleźliśmy się w tajemnym pokoiku, Kate zatrzymała się. — Ciekawa jestem, co to za książki — powiedziała. Podszedłem bliżej. Jedna z nich miała tytuł „Opowieści z cza sów kolonialnych", inna — „Cmentarze Nowej Anglii". — Josh, popatrz tutaj — odezwała się Kate. — Tu jest sta ry plan Waringham. Taki sam, jaki dostaliśmy w ratuszu. Spojrzałem na duży arkusz, przypięty do ściany. Wszystkie widniejące na nim cmentarze zaznaczone były kółkiem. I wszystkie przekreślone. Wyciągnąłem rękę, żeby dotknąć zakurzonego planu. — Założę się, że pani Tallow próbowała pomóc tym niebosz czykom — powiedziałem. — Musiała zrobić to samo, co i my. To znaczy zbadać wszystkie cmentarze, jakie znajdują się na tym terenie. No i widać z tego, że jej także nie udało się znaleźć nic ciekawego — dodałem z uczuciem rozczarowania. Nagle Kate wydała cichy okrzyk. Obróciłem się ku niej i zobaczyłem w jej rękach mały obrazek. Był to portret młodej 72 73 dziewczyny w czerwonej sukni. Dziewczyna miała ładną buzię okoloną ciemnymi włosami i uśmiechała się pogodnie. — Josh, widziałeś to? — w głosie Kate pobrzmiewało zdu mienie. W dolnej części ramki widać było przymocowaną do niej plakietkę. Pochyliłem się, by ją odczytać. Wykonany cienką czarną kreską na pozłacanym drewnie napis głosił: „Portret Mercy Hibbens, zmarłej w siedemnastej wiośnie życia, namalowany przez jej ukochaną siostrę Charity". — To jest Mercy — powiedziała Kate. 14 Z UMRZYKIEM W SYPIALNI Portret oczarował nas bez reszty. Mercy była na nim po prostu urocza. W jej oczach można było wyczytać zamiłowanie do psot i figlów. Wyglądała jak dziewczyna, z którą naprawdę chciałoby się zawrzeć znajomość. Przypomniało mi się opowiadanie Mercy ojej śmierci. Po raz pierwszy tamte wypadki nabrały w moich oczach sensu. Jak żywy stanął mi przed oczami obrazek ślicznej dziewczyny wymykającej się z domu, żeby iść na potańcówkę. Wyobrażałem sobie, jak brnie z uporem przez śnieżną zamieć, z oszronionymi rzęsami i zziębniętym nosem. I co chwila odchyla do tyłu głowę, aby popatrzeć na księżyc. — To może śmieszne — wyznała Kate — ale tak naprawdę nigdy nie zastanawiałam się, jak mogła wyglądać za życia. Wiesz, chyba nie umiałabym sobie tego wyobrazić. Pewno to nie jej wina, że teraz jest chodzącą zjawą. — Też tak myślę — zgodziłem się. — Ale nie musi chyba bez przerwy napędzać nam strachu. — To prawda — przytaknęła mi Kate, kiwając ponuro głową. Odstawiłem portret z powrotem na półkę. — Wygląda na to, że pani Tallow przeprowadziła prawdziwe śledztwo — powiedziałem. — I mimo to nie udało się jej wy jaśnić tej tajemnicy. Więc w jaki sposób my mamy tego dokonać? 75 — Nie mam pojęcia — odparła Kate. W jej głosie wyczułem zniechęcenie. — A jeśli i nam się nie uda, to co te kreatury nam zrobią? — zapytałem w przystępie poczucia beznadziejności naszej sytuacji. — Marzę o tym, żeby z powrotem znaleźć się w Sarasocie! — jęknęła Kate. — A ja o tym, żebym nigdy nie był zmuszony oglądać Massachusetts — powiedziałem. — Ani lądować w końcu w tym lodowatym mieście, pełnym forsy i chodzących trupów. I mieszkać w domu, który ma cmentarz zamiast podwórka. — Nie martw się, zima kiedyś się przecież skończy — Kate próbowała rozweselić mnie trochę. — Latem jest tu tak samo gorąco jak na Florydzie. — Wiem — odparłem. — Ale czy wytrzymamy tyle czasu? Nie mogę się doczekać letnich wieczorów z hamburgerami pieczonymi w ogródku na ruszcie. To by dopiero było. Wszystkie te kreatury wypełzłyby może spod swoich kamieni i dołączyły do naszej rodziny. Jak myślisz, czy Eli kładłby na swoją porcję kawałek sera? Nagle przerwałem tę buńczuczną tyradę. Coś mi się przypomniało. Pewno dzięki tym hamburgerom. — Co ci jest, Josh? — zapytała Kate. — Wyglądasz tak, jakbyś usiadł na pinezce. — Kate, pamiętasz, co nam powiedziała pani Burger? Że to pani Tallow przeniosła tutaj te nagrobki. — Tak, tak powiedziała — przytaknęła mi Kate. — Zastanów się nad tym. Jeśli pani Tallow zrobiła to rzeczywiście, to po co miałaby szukać potem cmentarza, z którego pochodziły? Znałaby przecież miejsce, z którego je zabrała. Kate powoli kiwnęła głową. — Masz słuszność. Ale jaki powód mogłaby mieć pani Burger, żeby wprowadzać nas w błąd? — Tego właśnie musimy się dowiedzieć — stwierdziłem. — I to już jutro. Ale najpierw trzeba dobrze zamknąć to sekretne przejście, żeby nasi przyjaciele z podwórka nie mogli się dostać do domu. Chodźmy. Z pomocą Kate udało mi się wepchnąć do szafy stojącą koło łóżka szafkę nocną i przesunąć ją tak, aby znajdowała się dokładnie naprzeciwko tajemnego przejścia. Następnie ułożyłem na niej całe swoje sportowe wyposażenie. Gdyby te kreatury chciały sforsować przeszkodę siłą, zostałbym przynajmniej zaalarmowany. Usłyszałbym, jak wszystkie te piłki, maski i płetwy do pływania czy kij do baseballa walą się z hałasem na podłogę. — Myślę, że to powinno wystarczyć — powiedziała Kate. — Sama szafka nocna waży chyba tonę. — Też tak uważam. Uśmiechnęliśmy się do siebie. Byliśmy nawet trochę dumni. Przyszło mi do głowy, że całkiem nieźle radziliśmy sobie z tą furą nieszczęść. — Kate! Czas do łóżka! — Mama woła — powiedziała Kate. — Chyba już pójdę. — Jutro zastanowimy się, co z tym wszystkim dalej począć — zdecydowałem. Kate wydostała się spomiędzy wiszących w szafie ubrań i wyszła z pokoju. Upewniłem się jeszcze raz, czy moja barykada daje szansę powstrzymania ewentualnej inwazji, a potem tyłem wyszedłem z szafy. Odwróciłem się i omal nie krzyknąłem z wrażenia. Na środku pokoju stała Mercy! Na tyle zdało się zagradzanie jej drogi do wnętrza. Powinienem upewnić się najpierw, czy przypadkiem już jej tu nie ma. Postanowiłem, że tym razem nie będę wobec niej tak ustępliwy. — Mam parę nowych informacji — oświadczyłem. — Pani Tallow próbowała wam pomóc. Badała wszystkie cmentarze w całej okolicy. Z pewnością znalazłaby miejsce, z którego zabrano wasze nagrobki. Nie musieliście więc jej zabijać. W gruncie rzeczy było to bardzo głupie posunięcie. 76 77 Mercy wzruszyła ramionami. — Czy to coś złego, że się jest umarłym? — Wystarczy przejrzeć się w lustrze — mruknąłem. Mercy chyba nie dosłyszała tej uwagi. — Przebywanie w Kręgu Ciemności nie jest takie znowu przykre — stwierdziła. — Dla mnie samej najgorsze do znie sienia jest oddzielenie od reszty mojej rodziny. No i przebywanie z dala od miejsca, które miałam na własność. — Już o tym słyszałem — odrzekłem burkliwie. Mercy spojrzała na mnie. Jej trupio blada twarz połyskiwała w przyćmionym świetle. — Mogę spędzić tu noc? — zapytała tym swoim głuchym głosem. — Co takiego? — Byłem pewny, że się przesłyszałem. — Muszę ci się zwierzyć, że denerwuje mnie przebywanie w pobliżu Abigail i Eli'ego. To bardzo nieprzyjemne typki. — Moim zdaniem to zbyt delikatne określenie. Oni są po prostu obrzydliwi. Mercy uśmiechnęła się. — Masz ostry język, Josh. — Słucham? — Mam na myśli to, że w żadnej sytuacji nie dałbyś się zapędzić w kozi róg — wyjaśniła Mercy. — Z wyjątkiem tej, w której się właśnie znalazłem — odparłem, a Mercy przytaknęła mi skinieniem głowy. Zrobiła to jednak z wielce bolesną miną. I w jakiś dziwny sposób w jednej chwili znikł gdzieś strach, który budziła dotąd we mnie. Jej twarz wydała mi się naraz pełna beznadziejnego smutku. — Przepraszam cię za kłopot, którego jestem przyczyną — powiedziała — ale po prostu nie miałam wyboru. Chyba będę dziś spać gdzieś na dworze. — Może pani tu zostać — oświadczyłem bez wahania. Całkiem nagle poczułem dla niej coś w rodzaju współczucia. Może 78 dlatego że widziałem przedtem ten jej portret. Albo może dlatego że iego autorka wyraziła w nim wielką tęsknotę za utraconą siostrą A może po prostu dlatego, że Mercy wyglądała tak smutno. -Będę spać na ławie pod oknem — twarz jej rozjaśniła się nade - Zasłonisz kotary i nikt mnie tam me zobaczy. — Może być — powiedziałem, a potem wręczyłem jej jed ną ze swoich poduszek. Mercy poczłapała z nią do ławy i zwinęła się na niej w kłębek. — Całkiem tu wygodnie — stwierdziła. Usłyszałem kroki zbliżające się do drzwi i szybko zasunąłem kotary. A potem wskoczyłem do łóżka i naciągnąłem kołdrę az po "^Rozległo się pukanie i zaraz potem drzwi się uchyliły. _ Idziesz spać tak wcześnie? - zapytała mama. — Jestem skonany — oświadczyłem. Mama podeszła do łóżka i poprawiła kołdrę. Chyba wszystkie mamusie mają takie śmieszne przyzwyczajenia. Nawet jeśli kołdra czy poduszka są ułożone doskonale, zawsze muszą przynajmniej ich dotknąć. Prostując się zmarszczyła nos. 7.-.. — Czuję tu jakąś stęchliznę - powiedziała. - Zostawię ci uchylone okno — skierowała się do okiennej wnęki. C1U^yN?e' _wrzasnąłem siadając na łóżku. Zaraz jednak znowu dałem nura pod kołdrę. Nie mogła przecież zobaczyć, ze nie mam na sobie piżamy. Mama zatrzymała się w pół drogi. — Josh, co się z tobą dzieje? _ Nic __ mruknąłem. - Po prostu nie chcę spać przy otwartym oknie, i to wszystko. ^ ™rSytt; mus-ata pojawia, , .ob, o „ie-st„sow„ośc, negatyw„ych= u .a, —^I^ewy- Nie gniewaj się, mamusiu WJU1 raźnie. 79 Moje przeprosiny musiały wyglądać chyba wystarczająco wiarygodnie, bo twarz mamy wypogodziła się z miejsca. Podeszła do łóżka i pocałowała mnie w czoło. — Kocham cię, mój skarbie — szepnęła cicho. — Śpij dobrze. — Dobranoc, mamusiu — powiedziałem. W chwilę potem usłyszałem odgłos łagodnie zamykanych drzwi. O rany! Co za ulga! Odwróciłem się na bok i naciągnąłem kołdrę po same uszy. Myślicie może, że nie da się spać w jednym pokoju z chodzącym nieboszczykiem? Czułem się tak zmęczony, że zacząłem zasypiać, nie zdjąwszy nawet ubrania. Byłem już prawie pogrążony we śnie, gdy Mercy uchyliła kotarę i wystawiła spoza niej głowę. — Jeszcze mały drobiazg. Jutro mam zamiar iść z tobą do szkoły. Z wrażenia aż usiadłem, wyprostowany jak kołek. — Co takiego? — Moi przyjaciele nie ufają ci, kazali mi więc, żebym ci towarzyszyła — wyjaśniła Mercy. — Nie przejmuj się tym, postaram się, żeby nikt mnie nie zobaczył. Oni obawiają się, że będziesz chciał wywieść nas wszystkich w pole. Dobranoc. Usłyszałem szelest zasuwanej kotary. Do tej pory myślałem, że największym nieszczęściem było holowanie nieznośnej młodszej siostry. Teraz miał się za mną włóczyć nadpsuty chodzący trup. Świadomość tego zmroziła mnie zupełnie. W jednej chwili wybiłem się ze snu. 15 PANI BURGER I SPÓŁKA Kiedy obudziłem się następnego ranka, Mercy nie było w pokoju. Zaspałem trochę, ponieważ poprzedniego wieczoru długo nie mogłem usnąć. Teraz musiałem w pięć sekund przełknąć banana i słodką bułeczkę. Kate wyszła już, wskoczyłem więc na rower i samotnie popędziłem do szkoły. W pewnej chwili zauważyłem Mercy między drzewami rosnącymi wzdłuż drogi. Zaczęła posuwać się za mną. Tak szybko, jak tylko mogłem, zacząłem pedałować alejką prowadzącą do rowerowej ścieżki, ciągnącej się wzdłuż głównej drogi. Czułem na twarzy miły dotyk świeżego wiatru. Po chwili mknąłem już rowerową ścieżką w kierunku szkoły. Byłem pewien, że żaden chodzący nieboszczyk nie jest w stanie dotrzymać mi kroku. Kiedy jednak obejrzałem się za siebie w kierunku mijanych właśnie drzew, zobaczyłem Mercy. Była tuż za mną! Przyspieszyłem jeszcze bardziej. Ale Mercy wciąż trzymała się blisko mnie. Najśmieszniejsze było to, że zdawała się osiągać to bez większego wysiłku. Po prostu szła. Jakimś cudem znajdowała się ciągle blisko mnie, ukryta między drzewami. Kiedy byłem blisko szkoły, przestałem pedałować. Zostało mi już tylko zjechanie ze wzgórza, prościutko na rowerowy parking. Wzdrygnąłem się, czując chłodny wiatr na spoconym czole. Ale tak naprawdę to nie wiatr przyprawiał mnie o dreszcze. 6 — Dom żywych trupów 81 Prawdziwą przyczyną była świadomość towarzyszącego mi przez całą drogę cienia. Zdałem sobie sprawę, że nie miałem dotąd pojęcia o możliwościach chodzących trupów. Kiedy wyszedłem po lekcjach, Kate czekała na mnie na rowerowym parkingu. A Mercy czaiła się w pobliskim zagajniku. Za jednym z drzew zauważyłem brzeg jej podartej sukni. — Dzwoniłem do pani Burger — poinformowałem siostrę. — Powiedziała, że mogę do niej wpaść po drodze. — Jadę z tobą — oświadczyła Kate. — Byłem pewien, że tak właśnie będzie — powiedziałem, przerzucając nogę nad siodełkiem roweru. Jechałem szybko, ale Kate trzymała się tuż za mną. A także Mercy, choć w miarę zbliżania się do śródmieścia było jej trudniej ze względu na coraz mniejszą liczbę drzew. Raz czy dwa razy straciłem ją nawet z oczu. Kiedy jednak zaczęliśmy zbliżać się do biura handlu nieruchomościami, zobaczyłem ją znowu, kroczącą sztywno między drzewami rosnącymi na tyłach agencji. Zeskoczyliśmy z rowerów i oparliśmy je o białą ścianę budynku. Zapukałem do drzwi i otworzyłem je. Pani Burger jak zwykle rozmawiała przez telefon. Pomachała nam ręką na powitanie. Można było pomyśleć, że nasza wizyta sprawiła jej radość. Potem wróciła do rozmowy. — Jutrzejszy termin mi nie odpowiada — powiedziała ostro do słuchawki. — Ktoś musi przyjść dzisiaj. Tak, widziałam jed ną i powtarzam jeszcze raz, że to jest dla mnie wielki problem. Nie mogę pozwolić sobie na gryzonie w moim biurze. Co by było, gdyby któryś z moich klientów zobaczył tu mysz? Myśli pan, że po czymś takim kupiłby ode mnie dom czy inną nierucho mość? — Pani Burger wzdrygnęła się przy tych słowach. — Nie chcę już nawet wspominać, że te małe zwierzątka są po prostu obrzydliwe. Te ich cienkie szare ogonki... Nie, powtarzam, jeśli pan pozwoli. Dziś. Wzdrygnąwszy się jeszcze raz, pani Burger odwiesiła słuchawkę. — Nikt już w tych czasach, Josh, nie zna się na prowadzeniu interesów. Cieszę się, że zajrzałeś do mnie. Zdaje mi się, że rozwiązałam problem, który cię martwił. — Naprawdę? — zapytałem. — Dowiedziała się pani, skąd zabrano te nagrobki? — Nie, tego nie wiem nadal — odparła pani Burger. — Ale mam zamiar uwolnić cię od nich. Panu Whipple'owi i mnie przyszła do głowy świetna myśl. Wyłożymy nimi dziedziniec naszego minimarketu! Turyści będą je po prostu pożerać oczami. Dostaną to, na czym tak im zależy — autentyczny fragment kolonialnej Nowej Anglii. Z przerażenia aż mnie zatkało. Wybranie centrum handlowego na miejsce wiecznego spoczynku było jeszcze gorszym wyjściem, niż pozostawienie tych nieboraków na podwórku naszego domu. Mogłem być pewien, że teraz nasi lokatorzy po prostu mnie zamordują! — Frank Whipple i ja pojechaliśmy dzisiaj obejrzeć te nagrobki — ciągnęła pani Burger, nie zwracając najmniejszej uwagi na przerażenie, malujące się na mojej twarzy. — Wyglądają doskonale. My oczywiście nie rozpoczęliśmy jeszcze robót ziemnych na terenie przyszłego minimarketu, to jest jednak tylko techniczny drobiazg. — Ale... — zacząłem. Pani Burger przerwała swój wywód. Jej twarz mówiła mi, że moje zachowanie poirytowało ją trochę. — Ale co? — Ale — zacząłem jeszcze raz, starając się znaleźć logiczne usprawiedliwienie dla moich wątpliwości. — Czy pani jest pewna, że ten pomysł z minimarketem... Pani Burger zaczęła stukać swym doskonale zatemperowa-nym ołówkiem o blat biurka. — Josh, o co ci chodzi? 82 83 — Czy nie sądzi pani, że wykładanie starymi nagrobkami przejść między sklepami mogłoby się okazać czymś w złym guście? Pani Burger zmarszczyła brwi. — Nie, nie sądzę. — Chodząc po nich, ludzie mogliby odczuwać smutek — wtrąciła Kate. Pani Burger roześmiała się. — Dzięki za wizytę, kochani. Jestem trochę zajęta, więc gdy byście zechcieli poprzestać na tym... Pozdrówcie ode mnie wa szego tatusia. Twardy facet, ale bez złych intencji. Powiedzcie mu, że dam mu lepsze warunki na dzierżawę nowego lokalu. Zrujnuje mnie to, ale dla niego jestem gotowa to zrobić. Pani Burger wyraźnie chciała się nas pozbyć, ale ja nie miałem ochoty iść do domu. Postanowiłem dopiąć tego, żeby zmieniła zdanie. W dodatku musiałem dowiedzieć się, dlaczego skłamała twierdząc, że to pani Tallow przeniosła te kamienie. Miałem jednak wrażenie, że nie otrzymam od niej jednoznacznej odpowiedzi. Pani Burger sięgnęła znowu po słuchawkę telefonu. Spojrzałem bezradnie na Kate. — Iiiiiiiii! — zaczęła naraz krzyczeć moja siostrzyczka. Pani Burger odwróciła się w jej kierunku. Teraz jej twarz naprawdę wyrażała zniecierpliwienie. — Co tam znowu? — warknęła. — Mysz! — powiedziała Kate. — Pod pani biurkiem! Pani Burger zdrętwiała. — Widziałaś ją?... Naprawdę? — zapytała, a potem powoli uniosła obie stopy, jakby się bała, że mysz może zacząć wdrapywać się po jej nodze. — Ooooooo! — krzyknęła Kate. — Wskoczyła do pani torebki! Oooo! Jeszcze widać jej szary ogonek! Pani Burger poderwała się na nogi. — Ooooooo! Wiedziałem już, dlaczego Kate to zrobiła. — Pani Burger, jeśli pani chce, mogę złapać tę mysz — powiedziałem szybko. — Niech pani wyjdzie razem z Kate na korytarz. Pani Burger nie wahała się ani chwili. Wyskoczyła zza biurka i wypadła z pokoju, zatrzaskując drzwi mojej siostrze przed nosem. — Przeszukaj biurko, szybko — szepnęła Kate, a potem wymknęła się za drzwi, zamykając je za sobą. Skoczyłem w kierunku biurka pani Burger. Leżał na nim stos różowych formularzy i jakieś poważnie wyglądające dokumenty. Przed oczami tańczyły mi oderwane wyrazy, takie jak „niezgodność", „prace ziemne" i „zezwolenie". Nie znalazłem jednak nic, co mogłoby mi się przydać. Otworzyłem górną szufladę. Ołówki, kalkulator, szminki, kremy, pieczątki, ręczne lusterko. Boczna szuflada — przybory do pisania, jeszcze więcej szminek. Następna szuflada — księgi handlowe, paczka dwudziestodolarówek opasana gumką. Otworzyłem jedną z ksiąg, natrafiłem jednak tylko na pokwitowania bankowych wypłat i depozytów. Odłożyłem ją na miejsce i otworzyłem najniższą szufladę. To była prawdziwa mieszanina pełna przeróżnych drobiazgów, pomiędzy którymi znajdował się kłębek sznurka, bateryjki i latarka. Był też plastykowy pojemnik z margaryną. Margaryna w biurku? Raczej pudełko po margarynie. Otworzyłem je. Miałem nadzieję, że trafię wreszcie na jakiś ślad, spotkało mnie jednak rozczarowanie. W pudełku znajdowało się parę starych monet, jakieś perłowe guziki, para starodawnych kolczyków z czerwonymi kamieniami i dwie równie wiekowe klamerki do butów, ze śladami zaschłego błota. Dziwne. Zamknąłem wieczko i odłożyłem pudełko na miejsce. Podbiegłem do szafy z kartotekami. Może pani Burger prowadzi kartotekę dla każdego domu? Otworzyłem już pierwszą 84 85 z brzegu szufladkę, kiedy dobiegły mnie z korytarza jakieś hałasy. Poznałem głos Kate, która tłumaczyła coś przeraźliwie cienkim, donośnym głosem. — Nie może pan tam wejść! — Dlaczego? — odpowiedział jej jakiś głos. Był to głos mężczyzny. Na pewno Frank Whipple! Skoczyłem do toalety. — Tam jest mysz! — powiedziała Kate. — Nie boję się myszy, dziecinko — stwierdził Frank Whipple. Usłyszałem odgłos przekręcanej klamki. Szybko nacisnąłem na dźwignię do spuszczania wody i wyszedłem z toalety. W drzwiach biura stał Frank Whipple. Zza jego ramienia wyglądała pani Burger. — Gdzie ona jest? — zapytała. — Wrzuciłem ją do sedesu i spuściłem wodę — powiedziałem. — Ojej! — wzdrygnęła się pani Burger. — Musiałeś to zrobić? — A jak miałem się zachować w takiej sytuacji? — odparłem. Nie podobał mi się sposób, w jaki przyglądał mi się Frank Whipple. Stał z rękami na biodrach i podejrzliwie wpatrywał się we mnie swymi szarobrązowymi oczami. A potem przeniósł wzrok na biurko. Wiedziałem, że myśli o leżącej w szufladzie paczce banknotów. Z nieufną ciągle miną Frank Whipple podszedł do biurka i niedbałym gestem otworzył drugą szufladę od góry. Rzucił okiem na dwudziestodolarówki i znowu spojrzał na mnie. W jego oczach wciąż czaiło się jakieś niedowierzanie. Uznałem, że najwyższy czas, aby stąd zmykać. — Chyba musimy już wracać do domu — powiedziałem przesuwając się ku drzwiom. — Niedługo będzie kolacja. — Do widzenia, moi drodzy — powiedziała pani Burger z szerokim, nieszczerym uśmiechem. — Nie zapomnijcie powiedzieć waszemu ojcu o mojej propozycji zabrania stamtąd tych nagrobków. Frank Whipple ciągle obrzucał nas chłodnym spojrzeniem swych ciemnych oczu. — Powiemy na pewno — stwierdziłem, a potem wybiegłem wraz z Kate z biura i zamknąłem drzwi. — Uff! — sapnęła Kate. — A ja myślałam, że straszne są tylko chodzące trupki. — No widzisz — roześmiałem się. — A jeśli już mowa o chodzących tru... W tym momencie zobaczyłem, że Mercy macha nam ręką ze skraju zagajnika. Wzięliśmy rowery i poszliśmy w jej kierunku. — Dowiedzieliście się czegoś? — zapytała. Pokręciłem głową. — Niczego. — Ale pani Burger chce... — zaczęła Kate. Na szczęście zdążyłem zdzielić ją łokciem w żebra. Nasi przyjaciele z zaświatów nie powinni dowiedzieć się o planach pani Burger. Nie wiadomo, jak zareagowaliby na taką wiadomość. Nie wiedzieli może, co to jest minimarket, ale prędko uzupełniliby swoją wiedzę na ten temat. — Więc czego chce ta pani? — zapytała Mercy. — Chce nam pomóc — zapewniłem. — Wydaje mi się, że to jest dobra wiadomość — stwierdziła Mercy. — Oczywiście, że tak — przytaknąłem jej. — Robimy zdecydowane postępy. — To dobrze — powiedziała cicho Mercy, patrząc na nas tak, jakby było jej nas żal. — Bo ja nie jestem już w stanie dłużej ich powstrzymywać. Nie mamy do stracenia ani chwili! 86 16 OKRĄŻENI! W czasie jazdy do domu Mercy nie pokazała się nam ani razu. Znalazłszy się na podwórku, poczułem wielką ulgę. Po zabarykadowaniu przejścia z tunelu mogliśmy się czuć bezpieczni przynajmniej we wnętrzu. Kiedy weszliśmy, Drucie odrabiała lekcje, a Phoebe próbowała nauczyć Tuckera jakichś sztuczek z kartami. Z kuchni dochodziły smakowite zapachy przygotowywanej przez mamę kolacji. Prawdopodobnie jej sprzeczka z tatą była już historią. Opadliśmy wraz z Kate na kanapę. Oboje byliśmy tak zmęczeni, że stać nas było tylko na przyglądanie się Phoebe i Tucke-rowi. Nagle doszedł nas odgłos zatrzaśniętych z hukiem drzwi frontowych. — Annie, jesteś tam? — wrzeszczał z dołu tata. Wyglądało na to, że jest wściekły. Słyszeliśmy jego ciężkie kroki zmierzające w kierunku kuchni. Tego dnia jeździł do Bostonu w sprawie zakupu książek antykwarycznych. Może natrafił na korki na drodze i chciał się wyżalić na uciążliwą podróż. — Przeholowali! Tego już za wiele! — krzyczał na cały głos. Jakikolwiek mógł być powód jego zdenerwowania, nie były nim na pewno korki na autostradzie. Popędziliśmy wszyscy do kuchni, potykając się o siebie po drodze. Prześliznąłem się za 88 plecami Drucie i Kate i jako pierwszy dopadłem kuchennych drzwi. Tata stał koło zlewu. Robił wrażenie jeszcze bardziej rozzłoszczonego niż wtedy, gdy Phoebe wymazała mu jakąś farbą nowiutkie, szare, flanelowe ubranie. — Poczekali, aż pojadę do Bostonu, i dopiero wtedy zabrali się do tego — mówił tata do mamy, która słuchała go zdenerwo wana tak samo jak on, kryjąc policzki w uniesionych dłoniach. — Rozpoczęli budowę! Na łące za blokiem pełno jest sprzętu budowlanego, a w środku tego wszystkiego wykopany jest wielki dół. Zignorowali albo jakoś ominęli zakaz wszczynania robót. Co za bezczelni ludzie! Mama potrząsnęła z niedowierzaniem głową. — To po prostu niesłychane — powiedziała. — Oni wy obrażają sobie pewno, że miasto podda się w obliczu faktów dokonanych. Will, musimy się im przeciwstawić! Tata wydał się zaskoczony. — My? Ze zdecydowanym wyrazem twarzy mama odpięła fartuszek. — Nie będę współpracowała z takimi ludźmi — oświadczy ła. — Moja firma może mnie zwolnić. Mam to w nosie. Dzisiaj wieczorem odbędzie się zebranie mieszkańców miasta. Myślę, że powinniśmy na nie pójść i publicznie zdemaskować spółkę Bur ger i Whipple. Tata skinął potakująco głową. — To doskonała myśl. Zadzwonię do Amosa, żeby się u- pewnić, czy on też tam będzie. Podczas gdy tata zabrał się do wykręcania numeru telefonu, mama odwróciła się do mnie. — Josh, skarbie, znowu będziesz musiał popilnować dzieci. — Nic strasznego, mamo — powiedziałem. Mając świadomość, że te chodzące zjawy odcięte są od wnętrza domu, czułem się trochę pewniej. Oczywiście, wolałbym, żeby rodzice nigdzie nie wychodzili. Zdawałem sobie jednak 89 sprawę, że szło o coś ogromnie ważnego. Zaczynałem już uświadamiać sobie, jak bardzo tata był zakochany w tym swoim starym, zakurzonym antykwariacie. — Drucie, odgrzejesz później te paszteciki z zamrażalnika — poprosiła mama. — Przygotowałam też sałatę, jest w lodówce. — Dobrze mamusiu. — Raz przynajmniej i Drucie do cze goś się przyda. Tata odwiesił słuchawkę. — Amos też tam będzie. Uważa, że powinniśmy spotkać się przedtem dla przedyskutowania naszej strategii. — Dobra myśl — powiedziała mama. — Jestem gotowa. Wychodząc z domu, tata i mama mieli takie miny, jakby wybierali się na wojnę. Dokładnie zamknąłem drzwi na zasuwkę i dodatkowo jeszcze na łańcuch. — Spodziewasz się włamywaczy? — zapytała kpiącym tonem Drucie. — Nie, raczej odżywiających się ludzkim mięsem upiorów — odpowiedziała jej Kate. Drucie przewróciła pogardliwie oczami. Po kolacji zasiedliśmy wszyscy przed telewizorem. Jeszcze kiedy zmywaliśmy naczynia, zaczęło padać i krople deszczu bębniły o szyby. W kominie zawodził i jęczał wiatr. — Może to jakieś duchy? — zapytała Phoebe. — Chciała bym, żeby mama i tata wrócili już do domu. Drucie spojrzała znad książki. — Nie mów tak, Phoebe. Josh i Kate boją się duchów. — Nie duchów, tylko chodzących nieboszczyków — poprawiła ją Kate. — Och, excusez-moi — mruknęła Drucie. — Ja się nie boję — powiedział Tucker, po czym włożył wielki palec do buzi. Muszę przyznać, że byłem przestraszony bardziej nawet niż Phoebe. Podskakiwałem przy każdym skrzypnięciu gałęzi o fra- mugę okna. Brzmiało to tak, jakby nasi lokatorzy chcieli wedrzeć się do środka. Kiedy jednak po kolejnym skrzypnięciu wyjrzałem na dwór, zobaczyłem tylko czarną, spływającą deszczem noc. Nagle usłyszałem jakiś głośny stuk. Doszedł gdzieś z górnego piętra. — Co to było? — zapytała szeptem Kate. — Być może jakaś większa gałąź uderzyła w ścianę domu, albo coś w tym rodzaju — powiedziała Drucie. — Nie denerwujcie się. Ale nawet ona wyglądała na podenerwowaną. — Może te śmieszne ludziki chodzą po pokoju Josha — odezwał się Tucker, bawiący się swym strażackim samochodzikiem. — Jedynym śmiesznym ludzikiem w tym domu jest Josh — stwierdziła Drucie. — Mama poszła do jego pokoju po brudną bieliznę i znalazła nocną szafkę w dużej szafie. Ty jesteś po prostu niesamowity, Josh — dodała odwracając się ku mnie. — Musiałam pomóc mamie ustawić ją na swoim miejscu. Czy komuś normalnemu przyszłoby do głowy, żeby upychać całkiem dobrą nocną szafkę w najdalszym kącie starej, wielkiej szafy na ubrania? Nic dziwnego, że twoje rzeczy nigdy nie wyglądają... Zerwałem się na równe nogi. Kate również podbiegła do mnie. Trzęsła się ze strachu. — Pilnuj dzieci — rzuciłem krótko Drucie. — Idę na górę. — Dobrze, panie Obrażalski — odpowiedziała Drucie. — Ale ja nie miałam nic złego na myśli. Razem z Kate pobiegliśmy kuchennymi schodami na górę. Miałem nadzieję, że hałas, który usłyszałem, nie wróżył nic niedobrego. Ale kiedy dobiegliśmy do szczytu schodów, zobaczyliśmy ich przed sobą. Byli w komplecie. Gromada upiornych zjaw z podwórka wypełniała ciemny korytarz. W mroku świeciły tylko ich zaczerwienione oczy. — Josh, co teraz będzie? — zapytała trzęsącym się głosem Kate. 90 91 — Cicho bądź! — krzyknąłem i popchnąłem ją tak, żeby stanęła za moimi plecami. — Jest tam! — syknęła Abigail. — Wstrętny oszust! Eli wyciągnął ku mnie palec wskazujący. — Zdrajca! — O czym wy mówicie? — zapytałem drżącym głosem. — Posłuchaj, Josh — powiedziała Mercy. — Oni uważają, że ich zdradziłeś. Kiedy włóczyłam się dzisiaj za wami po mieście, tutaj na podwórze przyszło dwoje ludzi, mężczyzna i kobieta. Przez cały czas, kiedy stali na naszych nagrobkach, wszyscy moi przyjaciele znajdowali się pod nimi. Słyszeli każde słowo. — I co takiego usłyszeli? — zapytałem. — Usłyszeliśmy ich rozmowę — odezwał się Eli. — Kobieta powiedziała, że zabiera nasze nagrobki, żeby zrobić z nich chodnik dla sklepikarzy i ich klientów! — To ten minimarket — jęknęła szeptem Kate. — Ludzie będą dniem i nocą chodzić nad naszymi głowami — płaczliwym głosem dodała Lucinda. — Nie będziemy mieli ani chwili na odpoczynek.— rzekł ponuro Toby. Abigail wycelowała we mnie wskazujący palec, zakończony długim, zakrzywionym jak u sępa paznokciem. — Ty jesteś winien temu wszystkiemu! — Nie! — powiedziałem. — Nic nie zrobiłem. To nie moja wina... — Kłamca! — zaskrzeczała Abigail. — Kłamca! Ta kobieta powiedziała, że to ty, Joshua Miller, przyszedłeś do niej i poprosiłeś ją o zabranie kamieni. Ty i twoja siostra spiskowaliście za naszymi plecami. — Zdrajca! — powiedział Eli bezdźwięcznym, drewnianym głosem, którego brzmienie zmroziło mnie do szpiku kości. — Morderca! — Bierzcie go! — rozkazała Abigail. Straszliwe zjawy zaczęły zbliżać się do mnie. 17 POLOWANIE Upiorna gromada zaczęła podchodzić ku nam, coraz bliżej i bliżej. — Josh, nie mogę ci pomóc — powiedziała cicho Mercy. — Bardzo mi przykro. Rozglądałem się w popłochu na wszystkie strony, a potem złapałem Kate za rękę. — Do mojego pokoju — szepnąłem jej do ucha. Kiwnęła mi głową i oboje pomknęliśmy do mojej sypialni. Zatrzasnąłem za sobą drzwi. — Szybko! — rzuciłem zdyszanym głosem. — Nocna szafka! Nasz strach musiał być naprawdę wielki, bo tym razem ciężka szafka przeleciała jak piórko przez cały pokój. Przystawiliśmy ją do drzwi. — Lecimy! — rzuciłem siostrze i popędziłem do szafy na ubrania. Pchnąłem sekretne drzwi i kiedy znaleźliśmy się po drugiej stronie, zamknąłem je dokładnie. Będąc tu poprzednio, zostawiłem na biurku pani Tallow swoją latarkę i teraz sięgnąłem po nią. Potem przysunąłem biurko do drzwi. To nie wystarczyłoby oczywiście, aby ich zatrzymać, ale mogło przynajmniej zwolnić tempo pościgu. Byłem pewien, że upiorna banda będzie nas gonić choćby na koniec świata. Ale dzię- 93 ki temu Drucie i dzieciaki nie zostaną przez nich zaatakowane. Zbiegliśmy z Kate po schodach. Kiedy znaleźliśmy się na dole, usłyszeliśmy z góry jakieś głuche odgłosy. Ścigające nas zjawy musiały już sforsować tajemne przejście. — Nie zatrzymuj się — ponagliłem Kate, a potem popędziliśmy tak szybko, jak tylko pozwalał na to nierówny grunt tunelu. Daleko za naszymi plecami upiorna gromada hałaśliwie złaziła po schodach. Przypomniało mi się, że nawet jadąc rowerem nie byłem w stanie pozbyć się Mercy. Jakie więc szanse miała nasza ucieczka na piechotę? Jedyną nadzieją było wydostanie się z tunelu przed nimi. A potem może by się nam udało zgubić ich jakoś między drzewami. — Szybciej, Kate! — ponagliłem siostrę. Omal nie krzyknąłem z radości na widok małych drzwiczek. Otworzyłem je i pomogłem Kate przeleźć na drugą stronę, a potem zatrzasnąłem je za sobą. Na kolanach przeczołgaliśmy się przez jaskinię i wydostaliśmy się na zewnątrz tuż obok wielkiego krzewu. Kiedy znaleźliśmy się w pogrążonym w ciemności zagajniku, poczuliśmy na twarzach wiatr i deszcz. — Dalej, biegniemy! — powiedziałem rzucając się przed siebie. — Ale, Josh, słuchaj, dom jest w tamtym kierunku! — od-szepnęła mi Kate. Wiatr odgarnął z jej czoła włosy, toteż po jej policzkach zaczęły spływać krople deszczu, niczym łzy. — Oni będą pewni, że pobiegliśmy do domu — powiedziałem. — Dlatego musimy biec w drugą stronę! Zobaczyłem, że dolna warga Kate zaczyna dygotać. — Mamy oddalić się od domu? Usłyszałem jakiś hałas dochodzący z jaskini. — To jedyna szansa — zawołałem. — Chodź! Szybciej! Zaczęliśmy biec najszybciej, jak tylko się dało, starając się przy tym nie hałasować. Na szczęście, wiatr i deszcz okazały się naszymi sprzymierzeńcami. Mozolnie przedzieraliśmy się przez małe zagajniki, próbując dostać się do miasta. Co pewien czas musieliśmy przystawać dla złapania oddechu. Nasłuchiwałem wtedy uważnie. Początkowo nic nie zakłócało otaczającej nas ciszy. Potem jednak, za którymś razem, usłyszałem jakieś odległe szmery i trzaski. Gonili nas nadal! W końcu, po biegu, który zdawał się trwać parę godzin, lasek się skończył i znaleźliśmy się na skraju Waringham. Miasto opustoszało zupełnie. Pogoda była okropna, toteż ci, co nie poszli na zebranie, siedzieli w domu. Kate była wykończona i dyszała ciężko. — Josh, nie mam siły biec dalej — jęknęła. — Naprawdę nie dam rady. Możesz mnie tu zostawić, jeśli chcesz... — Nie ma mowy — powiedziałem. — Musimy się gdzieś ukryć. — Ale gdzie? — spytała Kate, obcierając rękawem krople deszczu z czoła i twarzy. — Dokąd moglibyśmy pójść? — Jeszcze parę przecznic, Katie — powiedziałem prosząco. A potem wziąłem ją za rękę i zacząłem ją ciągnąć przez wyludnione, mokre miasto. Ciężko sapiąc, pokonaliśmy ostatnie wzgórze, skręciliśmy na najbliższym rogu i doszliśmy do tatusiowego antykwariatu. Wiedziałem, że tato zostawia zawsze klucz na małym daszku nad tylnymi drzwiami. Otworzyłem zdrętwiałymi, drżącymi palcami i weszliśmy do środka. Zatrzasnąłem drzwi i zamknąłem je na klucz od wewnątrz. Było ciemno i zimno, ale przynajmniej sucho. — A jeśli przyjdą tu za nami? — szepnęła Kate. — Jeżeli zobaczyli, dokąd biegniemy? — Cicho bądź — powiedziałem, a potem podszedłem do okna i wyjrzałem na ulicę. W pierwszej chwili zobaczyłem tylko krople deszczu rozpryskujące się na jezdni. Po chwili jednak zza najbliższego rogu wyszedł Eli. Na ostrzu tkwiącego w jego piersi noża błysnęło światło ulicznej latarni. 94 95 Tuż za nim pokazała się Abigail. A potem reszta straszliwej gromady, ciągnąca środkiem jezdni, jakby im wcale nie zależało na tym, że ktoś może ich zobaczyć. Pchała ich żądza zemsty, toteż postanowili znaleźć nas za wszelką cenę. — Musimy się ukryć — powiedziałem Kate. — Nadchodzą? — zapytała przerażonym głosem. Ukląkłem na podłodze i pociągnąłem Kate, żeby zrobiła to samo. Na kolanach podpełzliśmy do ogromnego, stojącego niedaleko okna biurka z żaluzjowym zamknięciem. Odsunąłem na bok stojący przed nim fotel na kółkach i oboje wczołgaliśmy się pod nie. A potem podciągnąłem fotel tam, gdzie stał przedtem. Wcisnęliśmy się w ciemny kąt najdalej, jak tylko się dało. Przez kilka trwających całe wieki minut myślałem, że jesteśmy uratowani. Przypuszczałem, że minęli sklep i poszli dalej. Potem jednak usłyszałem stukanie ich nóg tuż przed drzwiami. Kate skręciła się w kłębek i oparła o mnie. Ktoś z nich zbił szybę i szkło posypało się na podłogę. Drzwi otworzyły się z trzaskiem. Widząc wdzierające się do księgarni upiorne kreatury, wstrzymałem oddech. — Oni tu są — usłyszałem głos Abigail. — Czuję ich zapach. — Posłuchaj, Abigail, wcale ich tu nie ma — powiedziała Mercy. — Jesteś w błędzie. — Może byś przestała wreszcie ich osłaniać, panienko! — warknęła Abigail. — Teraz należą do nas! Głos Abigail przybliżał się coraz bardziej. Zobaczyłem podarty rąbek jej ubrudzonej, czarnej sukni. A potem powykrzywiane, gołe stopy, z których wystawały długie, ubłocone paznokcie. Kate ścisnęła mnie za kolano. W chwilę później Abigail zatrzymała się. Spojrzenie jej żółtych oczu spoczęło na mnie. — Znalazłam ich! — zachichotała. Nie wahałem się ani chwili. Obiema nogami odepchnąłem fotel, który uderzył Abigail w brzuch. Czarownica rąbnęła o podłogę z głośnym klekotem kości. Złapałem Kate za łokieć i pociągnąłem ją za sobą. Wyskoczyliśmy spod biurka. Zaskoczone naszym ukazaniem się upiory odwróciły się ku nam. Wszystkie tarasowały nam drogę do drzwi. Wskoczyłem na biurko i wciągnąłem Kate za sobą. Ledwo pomieściliśmy się na nim oboje. — Nigdzie stąd nie wyjdziecie — syknął Eli. Usłyszałem zdecydowane kroki wszystkich pozostałych. Przybliżali się ku nam. Odwróciłem się i zacząłem się mocować z oknem. Trzymało się mocno. Napierałem na nie bez żadnego skutku, słysząc tuż za plecami coraz bardziej przybliżającą się, groźną bandę. Wreszcie, ostatnim wysiłkiem udało mi się otworzyć je na oścież. Popchnąłem lekko Kate, która schyliła się i wypełzła na parapet. Sam ustawiłem się tuż za nią. Gotów do skoku spojrzałem w dół. Nie było jednak na co skoczyć! Spychacze rozorały dokładnie trawę, która rosła na tyłach tatusiowej księgarni. Teraz na jej miejscu ziała mroczną czernią głęboka jama, rozwierająca się tuż pod nami. Nie bardzo wiedząc, co zrobić, zachwiałem się na mokrym parapecie. Kate wyciągnęła rękę, aby mi pomóc w odzyskaniu równowagi, ale było już za późno. Oboje zaczęliśmy spadać. Trzymając się za ręce, osunęliśmy się do błotnistego dołu. 96 7 — Dom żywych trupów 18 POGRZEBANI ŻYWCEM Na poły ześlizgując się, na poły staczając, zjechaliśmy po stromych ścianach dołu aż na jego dno. Starałem się ze wszystkich sił uchwycić czegokolwiek, co wyhamowałoby nasz upadek. Moje palce ślizgały się jednak po grudach błota, trawy, po małych kamykach i jakichś patyczkach. Nie zdołałem uchwycić się niczego. Ostatecznie znaleźliśmy się aż na dnie. Leżąc na plecach, czułem na twarzy krople deszczu. Wysoko w górze widziałem czarną otchłań nieba. Kręciło mi się w głowie. Podniosłem się do pozycji klęczącej i potrząsłem parę razy głową, żeby oczyścić ją choć trochę z błotnistej ziemi. Nad sobą widziałem tylko strome ściany wykopu, majaczące niewyraźnie w ciemności. Czułem się prawie tak, jakbym był w grobie. Próbując stanąć na nogi, pośliznąłem się na gliniastym błocie. Zobaczyłem na krawędzi dołu zaglądające ze wszystkich stron upiorne zjawy. Znowu byliśmy otoczeni. — Kate, nic ci nie jest? — zapytałem cicho. — Chyba nie — odpowiedziała Kate. Zaczęła wymachiwać rękami, próbując stanąć na równych nogach. I ona dostrzegła wpatrujące się w nas upiorne twarze. — Josh! — jęknęła głosem przypominającym szlochanie. — Jesteśmy w pułapce. Już po nas. — Nie poddawaj się tak łatwo — rzuciłem ostro, a potem zacząłem rozglądać się za czymkolwiek, co mogłoby mi posłużyć do obrony. Naokoło było jednak bardzo ciemno. Wyciągnąłem rękę i spróbowałem znaleźć coś po omacku. Moje palce zamknęły się na jakimś ubłoconym kamieniu. Lepsze to niż nic. Potrząsnąłem ręką w kierunku upiornego towarzystwa. — Precz stąd! — krzyknąłem z całej siły. Mój głos za brzmiał jednak zbyt słabo i cienko, aby przekrzyczeć szum wiatru. W oczach Kate pojawiły się iskierki zwiastujące gotowość na wszystko. Pochyliła się i podniosła jakiś patyk. Otarła go z błota, aby móc go lepiej uchwycić. Patyk niewyraźnie błysnął w ciemnościach. — Kate — powiedziałem — pokaż mi to, co masz w ręku. Kate wyciągnęła w moją stronę swoje znalezisko. Nie był to patyk ani kawałek kija, lecz coś w rodzaju trzonka, zrobionego z polerowanej kości. Zobaczyłem, że do wykopu zagląda Eli. — Panienko, co to jest, co panienka trzyma w ręku? — zapytał. — Nie wiem — odkrzyknęła mu Kate. — Ale z pewnością tego użyję! — To jest rękojeść mojego noża — oświadczył Eli, dotykając tkwiącego w jego piersi zardzewiałego ostrza. — Rozpoznał bym ją na końcu świata. Mocniej ścisnąłem znaleziony przeze mnie kamień. Pod palcami czułem jego nieregularne kształty. Oczyściłem go z błota i położyłem na otwartej dłoni. Moim oczom ukazał się profil kobiecej twarzy. W tym momencie Lucinda sięgnęła ręką do szyi. — Moja kamea! Zostałam z nią pochowana! Toby wskazywał ręką w kierunku majaczącego w pobliżu wzgórza. — Ten dąb! — krzyknął. — Poznaję ten dąb! Kate otarła z policzka błoto. — Josh, o co tu chodzi? — zapytała. 98 99 — Zdaje mi się, że jesteśmy uratowani — powiedziałem. Kate mocniej chwyciła rękojeść noża. — Skąd masz tę pewność? Powiedz mi, jakim cudem w tym dole znalazły się te rzeczy? Wysoko ponad naszymi głowami Mercy odgarnęła opadające na twarz włosy, a potem rozejrzała się dookoła w najwyższym zdumieniu. — To jest nasze wzgórze! — krzyknęła. — Nic nie rozumiem — powiedziała Kate. — A ja domyślam się wszystkiego — odparłem. — Wiem już, skąd w biurku pani Burger znalazły się wszystkie te dziwne przedmioty. To ona przeniosła nagrobki na nasze podwórko! Ona i Frank Whipple już dawno temu zaplanowali wybudowanie tego centrum handlowego. Kupili teren i dopiero potem zorientowali się, że znajduje się na nim stary, kolonialny cmentarz. No i zdali sobie sprawę, że miasto nie pozwoli im wybudować marketu na miejscu, na którym znajdują się historyczne pamiątki. — A przy tym wiedzieli, że obecność tych kamieni wyjdzie na jaw, jak tylko zacznie się porządkowanie terenu — powiedziała powoli Kate. — Zdecydowali się więc na zabranie ich stąd — dokończyłem. — Zabrali też wszystkie drobne przedmioty, jakie udało się im znaleźć. Pani Burger miała może nadzieję, że zdoła sprzedać je jakiemuś muzeum czy antykwariatowi. — Josh, słyszysz mnie? — krzyknęła z góry Mercy. — Możecie już wyjść. Moi przyjaciele nie zrobią wam nic złego. Niebezpieczeństwo minęło. Zaczęliśmy drapać się razem z Kate na górę. W końcu wypełzliśmy poza krawędź wykopu i stanęliśmy na nogach. Mercy ruszyła w kierunku wysokiego dębu, rosnącego wyżej na stoku wzgórza. Całą gromadą poszliśmy za nią. W pewnej chwili Mercy rzuciła się na kolana i zaczęła wyrywać badyle i trawy, a potem dłonią odgarnęła błotnistą ziemię. Usłyszałem szloch dobywający się z jej gardła. — Charity, moja siostrzyczko — szepnęła. Domyśliłem się, że Mercy odkryła nagrobek swojej siostry. Pochyliła się nad nim i przycisnęła do niego policzek. — Jestem wreszcie w domu — powiedziała. Wciąż jeszcze trzymałem w ręku znalezioną kameę. Lucinda upomniała się teraz o nią. — Josh, możesz mi zwrócić moją własność? — zapytała. Zawahałem się. — Chwileczkę, Lucindo — powiedziałem, a potem odwróciłem się do całej gromady. — Myślę, że mogę zapewnić wam powrót na miejsce waszego spoczynku, gdzie nikt już nie będzie was niepokoił — powiedziałem. — Zostaniecie tu na całą wieczność. Ale najpierw musicie mi wypożyczyć na pewien czas tę kameę i rękojeść noża. — Nic z tego — oświadczyła Abigail. — Cicho bądź, stara wiedźmo — powiedziała stanowczo Mercy, a potem odwróciła się do nas. — Możecie je zabrać. Ale dokąd chcecie z nimi iść? Schyliłem się, żeby oczyścić z błota spodnie. — Na zebranie mieszkańców miasta — powiedziałem. Kiedy razem z Kate uchyliliśmy drzwi do sali zebrań w ratuszu, w środku panował zgiełk i wrzawa. Tata perorował właśnie, wskazując ręką na panią Burger, która siedziała na swoim miejscu kręcąc zapamiętale głową. A Frank Whipple wpatrywał się w tatę tak, jakby chciał go znokautować. — Pan niczego nie rozumie, panie Miller — wykrzykiwała pani Burger, przerywając co chwilę wystąpienie taty. — To jas ne, bo jest pan tutaj nowy. Nie potępiam pana za to, że ma pan złe informacje. Wszyscy obecni tu doskonale wiedzą, że jestem zwolenniczką zachowania całego kolonialnego dziedzictwa na terenie Waringham. Ale w tym przypadku chodzi o malutki ka wałeczek gruntu, pozbawiony jakiejkolwiek historycznej warto ści... 700 101 Pani Burger zamilkła nagle. Zrobiła to na nasz widok. Dochodziliśmy już prawie do przedniej części sali, zostawiając na posadzce placki błota. Ja miałem w ręku kameę, Kate dzierżyła rękojeść noża. Ze swego miejsca zerwała się mama. — Josh! Kate! Nic wam nie jest? Tata popatrzył na nas z zakłopotaniem, marszcząc brwi. — O co chodzi, dzieciaki? Dlaczego jesteście tak ubłoceni? — Spędziliśmy właśnie trochę czasu w dole, który wykopała pani Burger na tyłach twojej księgarni, tatusiu — powiedziałem. — To niedopuszczalne! — zaskrzeczała pani Burger. — Znaleźliśmy tam te oto zabytki z czasów kolonialnych — stwierdziłem. — To śmieszne! Skąd możecie wiedzieć, ile lat mają te przedmioty? — wybuchnął Frank Whipple. — Och, jesteśmy tego pewni — odparłem. — Powiedział to nam specjalista. Nie wspomniałem oczywiście o tym, że specjalista, z którym rozmawiałem, nie żył od dwóch stuleci. — Wiem o czymś jeszcze — oświadczyłem głośno, wska zując ręką panią Burger i Franka Whipple'a. — Wiem, że ci państwo z całą świadomością naruszyli teren cmentarza z czasów kolonialnych. I mogę to udowodnić! W sali wybuchła piekielna wrzawa. Tata wyszczerzył do mnie zęby w szerokim uśmiechu. Pani Burger rzuciła mi spojrzenie pełne złości. Nie zwróciłem na nie uwagi. Gdyby trzeba było, mógłbym przyprowadzić mieszkańców całego miasta do biura pani Burger. Wyszłaby na jaw prawda o przedmiotach, znajdujących się w szufladzie jej biurka, i to bez względu na to, czy pani Burger i Frank Whipple byliby tym zachwyceni, czy też nie. A bezdomni umarli mogliby wreszcie odzyskać niczym nie zakłócony spokój. 19 WDZIĘCZNA NIEBOSZCZKA Kolorowy transparent powiewał przez całą szerokość fasady tatusiowej księgarni. ZAPRASZAMY NA WIELKIE OTWARCIE! DZIŚ KAWA GRATIS! Nad połyskującą szybą wystawową wisiał stary drewniany szyld, znaleziony przez tatę na jakimś pchlim targu. Widniała na nim świeżo wymalowana nazwa księgarni: „Epitaphion". Od zebrania mieszkańców minął tydzień. Otwarcie antykwariatu miało nastąpić jutro. Było właśnie piątkowe popołudnie i w perspektywie całe dwa dni wolne od szkoły. Z naszego podwórka zniknęły już chodzące upiory. Ja zaś dostałem właśnie piątkę za pierwszą samodzielną pracę w nowej szkole. Życie nie było takie złe. Przed zabraniem nagrobków na stary cmentarz skopiowałem wszystkie napisy. Przy okazji dowiedziałem się mnóstwa szczegółów o tym, jak wyglądało Waringham w osiemnastym stuleciu. Dodałem do tego niektóre z informacji uzyskanych przeze mnie osobiście. Na lekcję, na której przedstawiłem swoje badania, zabrałem odbitki napisów i opowiedziałem całej klasie krótkie historyjki o złoczyńcy Elim, pracowitym Tobym, o smutnej Lucindzie i przebiegłym Willie'em, a także o spalonej na stosie czarownicy Abigail i o kochającej wesołe potańcówki Mercy. Pani Quan stwierdziła, że mam talent do przedstawiania 103 historycznych faktów jak żywe. Ale co najlepsze, Jamie Beringer, który siedzi tuż za mną, w następnej ławce, zapytał mnie, czy nie miałbym ochoty pojeździć z nim w przyszłym tygodniu na łyżwach. W ciągu najbliższych dni spodziewano się ataku mrozów, toteż można było przypuszczać, że jeziorko Fowler's Pond zamarznie na dobre. Powiedziałem oczywiście, że tak. Pomyślałem sobie, że lepiej będzie, jeżeli kiedy indziej przyznam mu się do tego, że nie umiem jeździć na łyżwach. Ale prawdę mówiąc, czy jazda na łyżwach jest tak o wiele znowu trudniejsza niż zwykły skating na asfalcie? Po lekcjach popędziłem prosto do „Epitaphionu". Chciałem jak najprędzej pochwalić się tacie tą piątką z historii. Aby pomóc w przygotowaniu referatu, pożyczył mi kilka książek dotyczących historii tego regionu. Byłem już pod drzwiami, ale przed naciśnięciem klamki obejrzałem się w kierunku łąki. Pod szczytem wzgórza, prawie zupełnie ukryta między drzewami stała Mercy. Pomachała mi sztywno ręką, w sposób, który znałem już tak dobrze. Odwróciłem się i zacząłem się wspinać w jej kierunku. Zastanawiałem się, dlaczego Mercy łazi nadal po cmentarzu. Wszystkie nagrobki z naszego podwórka zostały już ustawione na swoich miejscach, a kamienie, których pani Burger i Frank Whipple nie zdążyli wywieźć, podniesione i oczyszczone. Jeden z członków rady miejskiej porobił pewne badania i odnalazł trochę informacji na temat pierwotnego wyglądu cmentarza. I już w czasie najbliższego weekendu zamierzano rozpocząć jego odnawianie. Trzeba było zasypać wykop, powycinać niepotrzebne krzaki i przystrzyc wyrośniętą nadmiernie trawę. A członkowie Towarzystwa Miłośników Waringham zamierzali zasadzić kwiaty wokół wszystkich grobów. Oparta o drzewo Mercy spoglądała w stronę miasta. Z daleka wyglądała prawie jak jakaś żywa osoba. Miała wprawdzie podar- tą i ubłoconą suknię, ale wiatr malowniczo rozwiewał długie sploty jej ciemnokasztanowatych włosów. Odwróciła się w moją stronę i oboje uśmiechnęliśmy się do siebie. Po tylu wspólnych przygodach byłem już przyzwyczajony do jej widoku. Zupełnie się jej nie bałem. Nadal jednak miałem pietra przed Elim. Byłem zadowolony, że znajduje się znowu pod ziemią. — Witaj, Josh — powiedziała Mercy. — Wszyscy moi przyjaciele wrócili już na swoje miejsca. Ale ja chciałam się jeszcze z tobą pożegnać. — Cieszę się — odparłem. — Ja też chciałem powiedzieć pani do widzenia. Mercy rozejrzała się po łące. — Jestem gotowa spocząć koło mego brata Jonathana i jego żony, i dzieci, a także moich rodziców i siostry Charity. — Okropnie się cieszę, że ich odnaleźliśmy — stwierdziłem z odcieniem dumy. — Jestem ci bardzo zobowiązana — powiedziała Mercy. — Wiem, że przez cały czas starałeś się naprawdę nam pomóc. Przykro mi, że przeżyłeś też chwile strachu. — Och, to nie było takie znowu straszne — zapewniłem. Ejże, czy aby na pewno? — Muszę ci się z czegoś zwierzyć — ciągnęła Mercy. — Stawałam często na podwórzu i obserwowałam przez okno twoją rodzinę. Wszyscy jesteście tacy pracowici i pogodni. W waszym domu czuje się naprawdę obecność wielkiej rodzinnej miłości. Wiesz, moi przyjaciele wcale nie wyznaczyli mnie do śledzenia was obojga tamtego dnia. Zrobiłam to z własnej woli. Chciałam być blisko ciebie i twojej siostry. Zdaje mi się, że bardzo ją lubisz i jesteś do niej przywiązany? — Ja? Przywiązany do Kate? — zapytałem. — Och, sam wiesz, że jesteś — stwierdziła łagodnie Mercy. Uśmiechnąłem się. — No, niech będzie. 104 105 Mercy przyparła mnie do muru i w żaden sposób nie mogłem się tego wyprzeć. Tylko ja wiedziałem zresztą, że Kate jest naprawdę dzielną dziewczyną. A teraz mieliśmy jeszcze wspólną tajemnicę, dotyczącą tej upiornej historii. Byłem pewny, że do końca życia pozostaniemy sobie bliscy. — Powiedz mi jeszcze, proszę, co się stało z panią Burger i tym łotrem Frankiem Whipple'em? — spytała Mercy. — Och nic wielkiego, zapłacili tylko grzywnę — odparłem. — Muszą przenieść za miasto budowę tego centrum handlo wego. — To dobrze. Cieszę się, że twojemu ojcu udało się zatrzy mać księgarnię. Ale może dobrze by było, gdyby tę panią Burger odwiedził co pewien czas Eli, żeby dać jej nauczkę? Roześmiałem się. — To jest, zdaje mi się, doskonały pomysł. — Wiesz, Josh, chyba już pójdę — powiedziała Mercy. — Mam nadzieję, że podobało ci się w Kręgu Ciemności. — Nie powiedziałbym, że mi się podobało — odparłem. — Ale chyba była to podniecająca przygoda. Przynajmniej tak mi się teraz wydaje. Mimo wszystko cieszę się, że już się skończyła. — Nigdy nie wiadomo — powiedziała Mercy. — Po tej wycieczce do Kręgu Ciemności widzisz wszystko trochę inaczej. Nie jest wykluczone, że w przyszłości zajrzysz tam jeszcze. — Co pani ma na myśli? — zapytałem czując lekkie zaniepokojenie. Nie mogę powiedzieć, aby jej słowa przypadły mi zbytnio do gustu. — Na przykład to, że kiedy ludzie przedwcześnie kończą swoją ziemską wędrówkę, ich dusze mogą się błąkać przez jakiś czas po okolicy — wyjaśniła Mercy. — Chce mnie pani nastraszyć? — zapytałem. — Bo ja, jeśli nawet wierzę w istnienie chodzących nieboszczyków, z całą pewnością nie wierzę w duchy. Ale chciałbym się czegoś jeszcze dowiedzieć. Czy rzeczywiście ktoś z waszej kompanii zamordował panią Tallow? Mercy zaczęła kręcić głową. — Nie, to był czysty przypadek. Pani Tallow do tej pory wstrząśnięta jest swoją nieostrożnością. Była w trakcie realizowania tylu projektów. Zaplanowała na przykład zasadzenie grządki z pelargoniami. Poza tym robiła swej córeczce sweter na drutach i zdążyła doprowadzić tę robotę tylko do połowy. — Zaraz, zaraz — wtrąciłem. — Pani Tallow opowiedziała pani o tym wszystkim jeszcze przed śmiercią, prawda? Mercy zbyła moje pytanie uśmiechem. — Żegnaj, Josh. Nigdy cię nie zapomnę. — Ja także będę panią pamiętał — odpowiedziałem. — Życzę miłego snu. Mercy ruszyła przez łąkę w kierunku grobu. Odwróciła się jeszcze, aby pomachać mi ręką po raz ostatni, i zrobiła to nawet z pewnym wdziękiem. A potem uniosła swój nagrobny kamień i z uśmiechem na ustach skryła się pod nim. Tej nocy nie mogłem zasnąć. Wiedziałem, że nie ma już żadnych żywych trupów, a mimo to nie udawało mi się zapaść w sen. Usiadłem na łóżku i pogrążyłem się w lekturze książki o historii Nowej Anglii. Nigdy przedtem nie przypuszczałem, że tego rodzaju rzeczy mogą być ciekawe. A jednak były. Zetknąłem się przelotnie wprawdzie, ale za to bezpośrednio, z ludźmi, którzy żyli w tak odległych latach, i pod wieloma względami wydali mi się podobni do nas. W całym domu nie spałem tylko ja. Czułem się tak, jakbym był jedyną czuwającą osobą na całym świecie. Było tak cicho, że szelest odwracanej kartki zabrzmiał w mych uszach niczym jakiś głośny trzask. — Ratunkuuu! Ojeeeej! — usłyszałem nagle. Poznałem głosik Tuckera. A mimo iż jest małym chłopcem, Tucker nie daje się łatwo przestraszyć. Musiało mu się przyśnić coś naprawdę okropnego. Odrzuciłem kołdrę i pobiegłem do drzwi. Otworzyłem je 706 707 gwałtownym szarpnięciem i wyjrzałem na korytarz. Z pokoju, który dzieliła z Phoebe, wybiegła Kate. Rozczesane włosy opadały jej na plecy. Tuż za nią wytoczyła się Phoebe. Mama i tata także wyskoczyli z sypialni i pobiegli do pokoju Tuckera. Z pokoju na końcu korytarza nadbiegła Drucie. Wszyscy razem stłoczyliśmy się w pokoiku Tuckera, który siedział na łóżku i z przerażoną miną wpatrywał się w okno. — Niebo się rozpada! — szlochał, wskazując rączką na okienną szybę. Spojrzeliśmy wszyscy w tym kierunku. Mama uśmiechnęła się. — To tylko śnieg leci z góry — powiedziała. Wyjrzałem na dwór. Za zamarzniętą lekko szybą widać było wirujące w powietrzu miękkie, białe płatki. Mimo iż był środek nocy, zobaczyłem iskrzącą, bladą poświatę. Tata wziął Tuckera na ręce i podszedł z nim do okna. Kiedy zaczął wyjaśniać mu, skąd się bierze śnieg, zgromadziliśmy się wszyscy tuż za ich plecami, jakbyśmy byli świadkami jakiegoś cudu. I może rzeczywiście mieliśmy prawo tak myśleć. Ostatecznie przyjechaliśmy tu przecież z Florydy. Staliśmy więc w zimnym pokoju, o północy, wpatrując się w cudowny, biały świat za oknem. Śnieg okrył białym puchem trawniki i sprawił, że wiecznie zielona jodła tuż za oknem zaczęła wyglądać tak, jakby była zrobiona z koronki. Nigdy nie przypuszczałem, że świat może być tak niewyobrażalnie spokojny i cichy. Mama opasała mnie swym ramieniem. — Czy to nie jest piękne? — Tak, z pewnością — powiedziałem. — Może w końcu polubisz Massachusetts — dodała cicho. — Ej, niczego nie mogę obiecać — mruknąłem. Mama roześmiała się i przytuliła mnie mocniej. Była pewna, że się nie myli. Bo rzeczywiście, ten północny stan zaczynał mi się naprawdę podobać. Przez chwilę jeszcze przyglądaliśmy się wirującym śnieżynkom, wkrótce jednak znużyło nas to zajęcie. Wróciliśmy do łóżek, żeby móc wstać wcześnie rano i, jak każe tradycja, ulepić śnieżnego bałwana i pobawić się rzucaniem białymi pigułami. Mama obiecała nawet, że kiedy wrócimy z saneczek na Jastrzębim Wzgórzu, będzie dla nas miała kakao ze świeżo upieczonym, domowym ciastem. Może nawet zaprosimy dzieci z sąsiedztwa. Drucie zapytała, czy może przyjść ze swą przyjaciółką i mama odpowiedziała jej, że oczywiście tak. Zastanawiam się, czyby nie zadzwonić do Jamie'ego Beringera. Wsunąłem się do ciepłego łóżka i zgasiłem nocną lampkę. Jakie to śmieszne, pomyślałem, że ten krzyk Tuckera tak bardzo mnie przeraził. Prawdopodobnie dopiero po jakimś czasie poczuję się całkiem bezpiecznie w tym starym domu. Dla takiego chłopaka jak ja było tu za wiele różnych podejrzanych odgłosów, aby móc się naprawdę odprężyć. Zamknąłem oczy i zacząłem wyobrażać sobie tańczące za oknem płatki śniegu. Zasypiałem już prawie, kiedy moich uszu dobiegły jakieś dziwne odgłosy. Klik, klik... klik, klik... klik, klik, klik... Usiadłem na łóżku. W jednej chwili rozbudziłem się całkowicie. Klik, klik... klik, klik... Dziwny szmer dochodził z góry, z pomieszczenia znajdującego się dokładnie nad moją głową. Czyli z mojego letniego pokoju. I przypominał cichutkie odgłosy, takie jak przy ...robieniu na drutach! Mercy powiedziała mi, że pani Tallow nie dokończyła swetra dla swojej córeczki... Klik, klik... Spojrzałem na sufit. — Pani Tallow? — szepnąłem. 108 109 Usłyszałem jakiś miękki odgłos, tak jakby na podłogę spadł kłębek wełny. Rzuciłem się z powrotem na łóżko i naciągnąłem kołdrę na głowę. Wciąż jednak słyszałem dziwne szmery. Klik, klik... Kiedy przyjdzie wiosna, zmienię może swoje plany. Ostatecznie przenoszenie się do letniego pokoju nie jest wcale takim wspaniałym pomysłem... SPIS TREŚCI 1. Upiorne domostwo 5 2. Śmieszne ludziki 11 3. Panie, miej litość nad nami! 15 4. Nie ma miejsca na wieczny odpoczynek 19 5. W grobowym nastroju 25 6. Upiorny kontrakt 31 7. Upiór z Waringham 36 8. Nieproszony gość 44 9. Ostrzeżenie 50 10. Czary 54 11. Mój braciszek kot 61 12. Szafa pełna strachów 65 13. Wycieczka do zagajnika 69 14. Z umrzykiem w sypialni 75 15. Pani Burger i spółka 81 16. Okrążeni! 88 17. Polowanie 93 18. Pogrzebani żywcem 98 19. Wdzięczna nieboszczka 103 Krąg Ciemności Kiedy ostatni raz przebiegały Ci po plecach dreszcze? Czarownice z sąsiedztwa Dom żywych trupów Duch ze Wzgórza Kurzej Wątróbki Giganty atakują Kosmita pod łóżkiem Krzyki w mroku Lato mulistych potworów Nauczycielka zjadła moją pracę domową Pożegnanie z mumią Szkielet w mojej szafie Zemsta komputerowych wojowników