Hamilton Peter F. - Pustka (1) - Sny
Szczegóły |
Tytuł |
Hamilton Peter F. - Pustka (1) - Sny |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Hamilton Peter F. - Pustka (1) - Sny PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Hamilton Peter F. - Pustka (1) - Sny PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Hamilton Peter F. - Pustka (1) - Sny - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Tytuł oryginału:
The Dreaming Void
Copyright © 2007 by Peter F. Hamilton
Copyright for the Polish translation © 2010
by Wydawnictwo MAG
Redakcja:
Paweł Matuszek
Korekta:
Urszula Okrzeja
Ilustracja na okładce:
Tomasz Maroński
Opracowanie graficzne okładki:
Piotr Chyliński
Projekt typograficzny, skład i łamanie:
Tomek Laisar Fruń
ISBN 978-83-66065-44-4
Wydanie III
Wydawca: Wydawnictwo MAG
ul. Krypska 21 m. 63,
04-082 Warszawa
tel./fax 228 132519
ebook lesiojot
Strona 4
Prolog
Statek głębokiej eksploracji kosmosu „Caragana" ześlizgnął się z
nocnego nieba. Jego szaro szkarłatny kadłub oświetlało blade
żarzenie olbrzymich burz jonowych. Burze gnębiły ten sektor
kosmosu, rozciągający się we wszystkich kierunkach na lata
świetlne od statku. Pod statkiem Stacja Centurion tworzyła
mrugający świetlny półksiężyc wyraźnie odcinający się na tle
pokrytej pyłem kamienistej powierzchni nigdy nie nazwanej
planety. Załoga i pasażerowie patrzyli na zamieszkaną oazę z
jednakową ulgą. Nawet przy zastosowaniu hipernapędu, który
pchał ich z prędkością piętnastu lat świetlnych na godzinę,
dotarcie do Stacji Centurion, należącej do Wielkiej Wspólnoty
zabierało osiemdziesiąt trzy dni. Był to praktycznie największy
dystans pokonywany przez człowieka w połowie trzydziestego
czwartego wieku, a przynajmniej największy dystans regularnie
pokonywany przez ludzi.
Ze swego fotela w głównym salonie statku Inigo ze
zdystansowanym zainteresowaniem obserwował zbliżający się
obcy krajobraz. Widział już dokładnie to samo w plikach
informacyjnych sprzed miesięcy - monotonną równinę starej
lawy pofałdowaną płytkimi żlebami prowadzącymi donikąd.
Rzadka argonowa atmosfera poruszała piasek krótkotrwałymi
podmuchami, przeganiając smużaste zawijasy z wydmy na
wydmę. Tak naprawdę Inigo interesowała sama stacja.
Teraz, gdy znajdowali się tylko dwadzieścia kilometrów nad
ziemią, światła zaczęły się układać w rozróżnialne kształty. Inigo
z łatwością rozpoznał wielką kopułę ogrodową w centrum sekcji
ludzkiej, znajdującej się na północnym krańcu zamieszkałego
półksiężyca. Drgający światłem krąg zieleni, z którego
rozchodziło się kilkanaście czarnych rur transportowych,
biegnących do wielkich kompleksów mieszkalnych. Taki
krajobraz mógł równie dobrze znajdować się w dowolnym
Strona 5
egzotycznym ośrodku wypoczynkowym we Wspólnocie. Rury
wychodziły z kompleksów i szły dalej przez lawę do
sześciennych modułów wsparcia technicznego i obserwatorium.
Ospowaty teren na południu zajmowały habitaty obcych -
kształty i konstrukcje różnych geometrii i rozmiarów, większość
oświetlona. Przy siedzibach ludzi srebrzyły się bańki golantów -
ssaków naczelnych; za nimi ogrodzone pastwiska, gdzie wśród
swoich stad - dostarczycieli żywności - przechadzali się
ticothowie; jeszcze dalej wznosiły się ogromne i połączone
wzajemnie zbiorniki sulinów, wodnych istot. Dziesięć
kilometrów za zamkniętymi w metalowych pudełkach jeziorami
sulinów wznosiła się pozbawiona wyrazu wieża ethoxów. W
widzialnym widmie wydawała się czarna, ale temperatura jej
powierzchni wynosiła 180 stopni Celsjusza. Ethoxowie byli
jednym z gatunków, który nie kontaktował się z kolegami
obserwatorami - jeśli nie liczyć formalnej wymiany danych z
sond orbitalnych wokół Pustki. Równie małomówni byli forlene,
zajmujący pięć wielkich kopuł, jaśniejących łagodnym
fioletowym światłem. I stanowczo były to istoty towarzyskie w
porównaniu z kandra, którzy mieszkali w prostym metalowym
sześcianie o boku trzydziestu metrów. Przynajmniej od dwustu
osiemdziesięciu lat, to jest od chwili, kiedy ludzie dołączyli do
obserwatorów, nie wylądował tam żaden statek kandra. Nawet
wyjątkowo długowieczni jadradeshe twierdzili, że nigdy nie
widzieli takiego statku, a raielowie zaprosili tych podobnych do
głazów mieszkańców bagien przed siedmioma tysiącami lat.
Kiedy Inigo obejrzał te wszystkie różnorodne strefy, na jego
twarzy zamigotał uśmieszek. Widok tylu obcych sobie gatunków
zgromadzonych w jednym miejscu robił wrażenie. Tworzył
kolekcję, która podkreślała ważność ich misji. Jednak, gdy
powędrował wzrokiem poza cień rzucany przez stację, musiał
przyznać, że żyjących absolutnie przytłaczają ci, którzy już
odeszli. Narastanie i wiek Stacji Centurion można by mierzyć
mniej więcej w ten sam sposób jak przyrosty słoi jakiegoś
skromnego ziemskiego drzewa. Stacja rozwijała się
pierścieniami, dodawanymi w miarę jak w ciągu stuleci do
Strona 6
projektu dołączały coraz to nowe gatunki. Szeroki krąg terenu
przy wklęsłej stronie półksiężyca był wysadzany ruinami -
kruszącymi się szkieletami habitatów porzuconych przed
tysiącleciami, kiedy sponsorujące je cywilizacje upadły, przeszły
na wyższy szczebel rozwoju, lub przestały się troszczyć o
astrofizykę. Dokładnie w centrum artystyczne konstrukcje
zniszczały do wzgórków sprasowanego metalu i krystalicznych
płatków, których nie mogli już zanalizować nawet najbystrzejsi
archeolodzy. Ekspedycje badające wiek ustaliły, że to starożytne
serce stacji wybudowano ponad czterysta tysięcy lat temu.
Oczywiście w porównaniu z czasem, w którym raielowie
prowadzili obserwacje ten czas nadal wydawał się krótki.
Na polu lawowym, służącym jako port kosmiczny dla sekcji
ludzkiej, migały zielone światła, przyzywające „Caraganę". Kilka
statków stało na burej skale obok aktywnej strefy lądowania:
dwa masywne tej samej klasy co „Caragana" i kilka mniejszych,
wykorzystywanych do umieszczania i obsługi zdalnych sond,
bezustannie monitorujących Pustkę.
Przy lądowaniu statku nastąpił niewielki wstrząs, a potem
wyłączyła się grawitacja wewnętrzna. Inigo poczuł, że kiedy
zadziałało siedemdziesięcioprocentowe ciążenie planety,
tapicerka w jego fotelu wzniosła się nieco. Zapadła cisza, gdy
pasażerowie oswajali się z nową sytuacją, a potem rozległ się
radosny szmer rozmów ludzi świętujących przybycie na miejsce.
Główny steward poprosił wszystkich, by przeszli do głównej
śluzy, nałożyli skafandry i udali się do stacji pieszo. Inigo czekał,
aż wyjdą bardziej zapalczywi koledzy, potem ostrożnie wstał i
opuścił hol. Mówiąc ściśle, nie potrzebował skafandra, jego
biononika Wyższego mogła owinąć go kokonem i zapewnić mu
całkowite bezpieczeństwo, ochraniając przed szkodliwą
atmosferą, a nawet przed promieniowaniem kosmicznym, które
mżyło z masywnych gwiazd Ściany oddalonych o pięćset lat
świetlnych. Ale... przebył całą tę drogę po części dlatego, by uciec
od swego niechcianego dziedzictwa i teraz nie była właściwa
pora, by się z nim obnosić. Założył skafander jak wszyscy inni.
Przyjęcie z okazji przekazania obowiązków na Stacji Centurion
Strona 7
było już tradycją. Od przyjazdu statku Floty z nowymi
obserwatorami, do wyjazdu poprzedniej grupy zawsze upływało
nieco czasu. Wykorzystywano go, by świętować w kopule
ogrodowej, podczas wieczornej gali obsługiwanej najlepszym
bufetem, jaki mogły zapewnić programy jednostki kulinarnej.
Stare dęby, pod którymi rozkładano stoły pobłyskiwały setkami
magicznych latarni, a kopułę nad głowami przyozdabiała aura
złotego brzasku. Na małym podium, opływanym przez strumień,
projekcja solido kwartetu smyczkowego grała klasyczną
nastrojową muzykę.
Inigo przybył na miejsce całkiem wcześnie. Nadal poprawiał
rękawy swego ultraczarnego wieczorowego stroju. Długie,
prostokątnie skrojone poły marynarki nie bardzo mu się
podobały. Były nieco za modne, jak na jego gust. Musiał jednak
przyznać, że anagaskański krawiec wykonał wspaniałą robotę.
Nawet obecnie, jeśli ktoś chciał mieć ubrania naprawdę wysokiej
jakości, potrzebował człowieka, by zaprojektował styl i krój.
Inigo wiedział, że w swym ubraniu wygląda dobrze - był o tym
tak przekonany, że nawet przez chwilę nie czuł się nim
skrępowany.
Dyrektor stacji witał wszystkich gości osobiście. Inigo stanął na
końcu krótkiej kolejki i czekał na swoją kolej. Widział wokół
stołów kilku obcych. Golantów, wyglądających dziwnie w
ubraniach naśladujących stroje ludzi. Mieli szaroniebieską skórę i
wysokie wąskie głowy, więc ich uprzejma próba wtopienia się w
towarzystwo, sprawiała, że wyglądali jeszcze bardziej nie na
swoim miejscu. Była tam również para ticohów, zwiniętych
razem na trawie, obydwoje rozmiaru kucyka, ale na tym
podobieństwo się kończyło. Najwidoczniej byli drapieżnymi
mięsożercami, na potężnych pasmach ich mięśni rozciągała się
ciemnozielona skóra. Za każdym razem, kiedy warczeli na siebie i
na grupę ludzkich rozmówców, odsłaniali niepokojąco ostre
zęby. Inigo instynktownie sprawdził działanie swego
wbudowanego pola siłowego, a potem zawstydził się, że to
zrobił. Kilkoro obecnych sulinów unosiło się w pobliżu, w
wielkich półkolistych szklanych zbiornikach, podtrzymywanych
Strona 8
przez małe jednostki regrawu. Ich translatory paplały, a kiedy
Sulinowie patrzyli na ludzi, zakrzywione szkło powiększało i
zniekształcało ich potężne ciała.
- Inigo, jak przypuszczam - niezbyt głośno stwierdził dyrektor. -
Cieszę się, że pana widzę. Przyszedł pan na przyjęcie o czasie, a
także rześki jak skowronek. To godne pochwały, chłopcze.
Inigo uśmiechnął się z profesjonalnym szacunkiem i uścisnął
dłoń wysokiego mężczyzny.
- Dyrektorze Eyre - powiedział z uszanowaniem.
Plik CV niewiele mu powiedział o dyrektorze. Wynikało z niego
tylko, że ma on ponad tysiąc lat. Inigo podejrzewał błąd danych,
choć ubiór dyrektora z pewnością wyglądał dość historycznie:
krótka marynarka i dobrany kilt w bardzo krzykliwą
ametystowo-zieloną kratkę.
- Och, proszę mówić do mnie Walker.
- Walker? - zapytał Inigo.
- To skrót od LionWalker. Długa historia. Nie martw się
chłopcze. Nie zanudzę cię nią dzisiaj.
- Ach. Jasne.
Inigo patrzył mu w oczy. Dyrektor miał gęstą brązową
czuprynę, ale pod nią coś pobłyskiwało, jakby jego czaszka roiła
się od złocistych plamek. Po raz drugi w ciągu ostatnich pięciu
minut Inigo powstrzymał się od zastosowania biononiki -
skanowanie polowe odkryłoby technikę z pomocą której
wzbogacono dyrektora. Inigo nie potrafił jej rozpoznać. Musiał
przyznać, że czupryna nadawała LionWalkerowi Eyre
młodzieńczy wygląd. Zresztą cała rasa ludzka obecnie tak
wyglądała, wszystkie jej odłamy - Wyżsi, Zaawansowani,
Naturalni - byli mniej lub bardziej próżni. Jednak siwa kozia
bródka nadawała dyrektorowi wygląd człowieka
dystyngowanego i kulturalnego, i taką właśnie rolę miała pełnić.
LionWalker machnął szklaneczką whisky, ogarniając gestem
zaciemniony park. Kostki lodu zadźwięczały.
- Więc, młody Inigo, cóż sprowadza pana do naszej słynnej
placówki? Myśli o chwale? Bogactwach? Mnóstwie seksu? Mimo
wszystko, niewiele więcej jest tu do roboty.
Strona 9
Inigo zdał sobie sprawę, że dyrektor jest bardzo pijany.
Uśmiechnął się z nieco większym napięciem.
- Chciałem tylko pomóc. Myślę, że to ważne.
- Dlaczego?
Pytanie brzmiało jak warknięcie, a pytający zmrużył oczy.
- Więc tak. Pustka jest zagadką, której nawet ZAN nie jest w
stanie rozwiązać. Jeśli kiedykolwiek dowiemy się, o co w niej
chodzi, powiększymy nasze zrozumienie wszechświata o ważny
element.
- Ha. Wyświadcz sobie chłopcze przysługę, zapomnij o ZAN.
Kupa zdegenerowanych arystokratów o spreparowanych
umysłach. Akurat dbają o to, co zdarzy się z fizycznymi ludźmi.
My pomagamy raielom, ludowi wartemu odrobiny naszych
inwestycji. A nawet te ciężko człapiące mózgi operacji są
zakłopotane. Wiesz, co inżynierowie Floty znaleźli, kiedy kopali
fundamenty pod tę właśnie kopułę?
- Nie mam pojęcia.
- Dalsze ruiny.
LionWalker pociągnął solidny łyk whisky.
- Rozumiem.
- Nie, nie rozumiesz. Praktycznie rzecz biorąc, były niczym
więcej niż skamieniałą warstwą gruntu, sprzed ponad siedmiuset
pięćdziesięciu milionów lat. I z tego, co zrozumiałem, patrząc na
wczesne zapiski, które raielowie raczyli nam udostępnić,
obserwacje trwały o wiele dłużej.
Milion lat naddziobywania problemu. Więc to właśnie
dedykacja dla ciebie. Nie poradzimy sobie z tym, znaczymy o
wiele za mało.
- Mów za siebie.
- Ach, wierzący, mogłem się domyślić.
- Wierzący w co?
- W ludzkość.
- Z pewnością tacy jak ja muszą być liczni wśród tutejszego
personelu? Inigo zastanawiał się, jak odejść, dyrektor zaczynał go
irytować.
- Masz cholerną słuszność, chłopcze. To jedna z kilku rzeczy,
Strona 10
która podtrzymuje mnie, nieco osamotnionego, samotnego na
duchu, trochę. Och... i jest.
LionWalker przechylił głowę w tył i spojrzał za kopułę, gdzie
gasła cienka warstewka zamglonego światła. Powyżej kryształ
był całkowicie przezroczysty, ukazywał rozległe nieprzyjazne
mgławice, przesuwające się po niebie. Przez żarzącą się zasłonę
prześwitywały setki gwiazd, kolce światła tak silne, że płonęły
fioletem i indygo. Gwiazdy mnożyły się przy horyzoncie, w miarę
jak obracała się planeta i nad obserwatorów nasuwała się Ściana
- rozległa bariera masywnych gwiazd, tworzących zewnętrzną
powłokę jądra galaktyki.
- Stąd nie widać Pustki, prawda? - spytał Inigo.
Wiedział, że to głupie pytanie. Pustkę, dokładnie w sercu
galaktyki, przysłaniała Ściana. Przed wiekami, jeszcze zanim
ktokolwiek wydostał się z systemu słonecznego Ziemi, ludzcy
astronomowie sądzili, że to ogromna czarna dziura. Wykryli
nawet emisję promieni X z rozległych chmur przegrzanych
cząstek okrążających horyzont zdarzeń. Potwierdzało to ich
teorie. Dopiero kiedy „Endeavor" - statek floty Wspólnoty,
dowodzony przez Wilsona Kima - w 2560 roku dokonał
pierwszego ludzkiego oblotu galaktyki, odkryto prawdę.
Rzeczywiście w jądrze znajdował się nieprzenikniony horyzont
zdarzeń, ale nie otaczał nic tak naturalnego i przyziemnego jak
supergęsta masa umarłych gwiazd. Pustka była sztuczną granicą
strzegącą dostępu do spuścizny sprzed miliardów lat. Raielowie
utrzymywali, że wewnątrz znajduje się cały wszechświat,
ukształtowany przez rasę żyjącą u zarania dziejów galaktyki.
Rasa wycofała się tam, by sfinalizować swą podróż do
absolutnego szczytu ewolucji. W następstwie tego czynu, Pustka
powoli pożerała teraz pozostałe gwiazdy galaktyki. Pod tym
względem nie różniła się od naturalnych czarnych dziur, które
znaleziono zakotwiczone w centrach innych galaktyk - ale kiedy
tamte wykorzystywały grawitację i entropię, by wciągać w siebie
masę, Pustka naprawdę pożerała gwiazdy. Ten proces wolno acz
nieubłaganie przyśpieszał. Jeśli się go nie zatrzyma, galaktyka
umrze młodo, może trzy czy cztery miliardy lat przed swoim
Strona 11
wyznaczonym czasem. W wystarczająco dalekiej przyszłości, by
Sol stało się zimnym węgielkiem, a rasa ludzka przestała być
nawet wspomnieniem. Ale raielom nie było to obojętne. To była
ich rodzima galaktyka i wierzyli, że trzeba jej dać szansę na
przeżycie pełnego życia.
LionWalker parsknął cicho rozbawiony.
- Nie, oczywiście tego nie rozumiesz. Nie panikuj, chłopcze, na
naszym niebie nie ma widocznego koszmaru. Wschodzi DF7, to
wszystko.
Inigo czekał i po minucie ponad horyzont wpłynął lazurowy
półksiężyc. Miał rozmiary połowy ziemskiego księżyca z dziwnie
regularnym czarnym cętkowaniem. Inigo cicho westchnął z
podziwu.
W układzie gwiezdnym Stacji Centurion znajdowało się
piętnaście maszyn wielkości planety. Gniazda koncentrycznych
kratownicowych sfer, każda z odmiennymi własnościami masy i
pól kwantowych, z zewnętrzną skorupą mniej więcej o średnicy
Saturna. Zbudowali je raielowie - „system obronny" na wypadek
gdyby faza pożerania Pustki przerwała Ścianę. Nikt nigdy nie
widział tych maszyn w działaniu, nawet jadradeshowie.
- Rzeczywiście. To robi wrażenie - oznajmił Inigo.
DF-y oczywiście znajdowały się w plikach, które przejrzał. Ale
maszyny o takiej skali, oglądane bezpośrednio, budziły podziw.
- Będziesz tu pasował - oznajmił radośnie LionWalker. Klepnął
Inigo dłonią po ramieniu. - Idź, nalej sobie drinka. Dopilnowałem,
byśmy tu mieli najlepszy program kulinarny do syntezy alkoholi.
Możesz to traktować jako wyzwanie.
Poszedł powitać następnego przybysza.
Inigo, nie spuszczając oczu z DF7 przeszedł do baru.
LionWalker nie żartował, drinki były najwyższej jakości, nawet
wódka, tryskająca do góry przez lodową rzeźbę rusałki.
***
Inigo pozostał na przyjęciu dłużej niż się spodziewał. Znalazł się
nagle wśród podobnie myślących, oddanych sprawie ludzi i jego
instynkt zadziałał - włączył normalnie uśpioną skłonność do
Strona 12
życia towarzyskiego. Kiedy w końcu wrócił do swego
apartamentu, biononika już od kilku godzin broniła jego neurony
przed infiltracją alkoholu. Mimo to, pozwolił, by nieco tej toksyny
przeniknęło przez jego sztuczne linie obronne, wystarczająco
wiele, by spowodować łagodne upojenie i wszystkie związane z
nim korzyści. Będzie musiał mieszkać z tymi ludźmi cały rok.
Zachowywanie widocznego dystansu nie było korzystne.
Kiedy wgramolił się do łóżka nakazał kompletne odsycenie. To
była jedna ze wspaniałych korzyści biononiki - brak kaca.
I tak Inigo śnił swój pierwszy sen na Stacji Centurion. Nie swój.
Strona 13
1
Cały dzień Aaron chodził po rozległym placu w centrum Złotego
Parku w tłumie wyznawców Żywego Snu. Podsłuchiwał, jak
niecierpliwie dyskutują na temat sukcesji, popijał wodę z
ruchomych kramów, próbował skryć się w cieniu przed palącym
słońcem, gdyż coraz bardziej doskwierały upał i wilgoć od morza.
Chyba pamiętał, jak przybył tu o świcie; na pewno pamiętał, że
gdy przemierzał bezmiary marmurowych płyt, było tu
praktycznie pusto. Teren otaczały wspaniałe, białe metalowe
kolumny ukoronowane różowozłotym światłem, gdy nad
horyzontem wschodziła lokalna gwiazda. Uśmiechnął się wtedy z
zachwytem, podziwiał plan miasta-repliki. Topografia okolic
Złotego Parku zgadzała się z tym, co było w snach, jakie Aaron
pobierał z gajasfery przez ostatnie... no, przez jakiś czas. Potem
Złoty Park szybko się zapełnił wyznawcami z innych rejonów
Makkathranu2. Przechodzili przez kanał mostami albo
przypływali flotą gondoli. Około południa zgromadziło się ich
prawie sto tysięcy. Wszyscy zwróceni w stronę Pałacu Sadowego,
dominującego nad dzielnicą Anemonów, po drugiej stronie
Kanału Zewnętrznego Kręgu. Ten pałac przypominał skupisko
wysokich wydm. A oni czekali, czekali z ledwo skrywaną
niecierpliwością na decyzję Rady Kleryków. Na jakąkolwiek
decyzję. Już trzy dni temu Rada zebrała się na konklawe. Ileż
mogą trwać wybory nowego Konserwatora?
Rano przepchnął się do Kanału Zewnętrznego Kręgu w pobliże
centralnego druciano-drewnianego mostu prowadzącego do
Anemonu. Most był oczywiście zamknięty jak pozostałe dwa w
tym rejonie. W normalnym okresie każdy - i ultra-dewoci, i
zainteresowani turyści - mogli przejść na drugą stronę i
spacerować wokół rozległego Pałacu Sadowego, ale dziś dostępu
bronili wysportowani młodzi Klerycy, najwyraźniej wyposażeni
w modyfikowane mięśnie. Po jednej stronie czasowo
Strona 14
zamkniętego mostu obozowały setki dziennikarzy ze wszystkich
zakątków Wielkiej Wspólnoty. Byli oburzeni, ponieważ Żywy Sen
konsekwentnie nie udzielał żadnych informacji. Łatwo ich było
rozpoznać: nosili eleganckie nowoczesne ubrania i mieli
doskonałe twarze utrzymane dzięki łuskom kosmetycznym.
Nawet DNA Awangardów nie gwarantowało tak dobrej cery.
Za ekipami dziennikarzy kłębił się tłum wiernych
dyskutujących o swoich ulubionych kandydatach. Około
dziewięćdziesiąt pięć procent osób kibicowało Ethanowi - o ile
Aaron poprawnie rozpoznawał panujący nastrój. Chcieli właśnie
jego, bo mieli dość cierpliwego czekania, dość status quo
propagowanego przez bezbarwnych tymczasowych włodarzy, od
kiedy sam Inigo - Śniący - usunął się z życia publicznego. Chcieli
kogoś, kto poprowadzi ich ruch ku rozkosznej chwili spełnienia,
którą im obiecano już w chwili, gdy zakosztowali pierwszego snu
Iniga.
W pewnym momencie, już po południu, Aaron zorientował się,
że obserwuje go kobieta. Niezbyt otwarcie. Nie wpatrywała się w
niego, nie chodziła za nim. Instynkt gładko włączył mu
świadomość jej położenia - Aaron nie wiedział wcześniej, że
posiada taką zdolność. Od tej chwili świadomie śledził kobietę,
która swobodnie spacerowała, starając się zachować wygodny
dystans. A gdy akurat na nią spoglądał, jej oczy nigdy nie były
skierowane na niego. Miała na sobie prostą rdzawą bluzkę z
krótkimi rękawami i granatowe spodnie do kolan z jakiejś
nowoczesnej tkaniny. Różniła się nieco od wiernych, którzy nosili
przeważnie surową odzież z wełny, bawełny czy skóry - z
ulubionych materiałów obywateli Makkathranu. Jej ubranie nie
było jednak aż tak współczesne, by rzucało się w oczy. Nie
wyróżniała się również wyglądem - miała dość płaską twarz z
milutkim noskiem jak guziczek. Czasami opuszczała na oczy
wąskie miedziane okulary przeciwsłoneczne, ale na ogół
przesuwała je do góry na krótkie ciemne włosy. Była w
nieokreślonym wieku, jak wszyscy w Wielkiej Wspólnocie
biologicznie ustabilizowała się na dwadzieścia kilka lat. Aaron
był pewien, że przekroczyła parę setek. Ale nie miał na to
Strona 15
żadnego konkretnego dowodu.
Przez czterdzieści minut bawili się w orbitujące wokół siebie
satelity, wreszcie podszedł do niej z miłym uśmiechem. Jego
klastry makro-komórkowe nie wykryły żadnego brzęczenia
docierającego z jej strony, żadnych linków do unisfery, żadnej
aktywności czujnych sensorów. Pod względem elektroniki tkwiła
w epoce kamiennej, jak to miasto.
- Cześć! - powiedział.
Koniuszkiem palca uniosła okulary i uśmiechnęła się do niego
żartobliwie.
- Cześć! Co cię tu sprowadza?
- Historyczne wydarzenie.
- Zdecydowanie.
- Czy ja cię znam?
Przekonał się, że instynkt go nie mylił. Różniła się od
spacerujących wokół łagodnych wyznawców. Miała zupełnie
inny język ciała. Potrafiła się ściśle kontrolować, zmyliłaby
każdego, kto nie przeszedł szkolenia takiego jak on - szkolenia? -
ale wyczuwał, że w jej wnętrzu coś się czai.
- A powinieneś mnie znać?
Zawahał się. W twarzy dostrzegał coś znajomego, coś co
powinien rozpoznać. Nie wiedział, co to takiego z tego prostego
powodu, że brakowało mu wspomnień, które dałyby się
wyciągnąć i zanalizować. Jak się nad tym zastanowić, to
prawdopodobnie nie miał żadnego życia przed dzisiejszym
dniem. Wiedział, że wszystko jest nie tak, ale nie przejmował się
tym.
- Nie przypominam sobie.
- To ciekawe. Jak się nazywasz?
- Aaron.
Zaskoczył go jej śmiech.
- Co takiego? - spytał.
- Numer jeden, tak? Urocze.
Aaron przesłał jej wymuszony uśmiech.
- Nie rozumiem.
- Jeśli miałbyś wymienić po kolei ziemskie zwierzęta, od czego
Strona 16
byś zaczął?
- Teraz zupełnie nie wiem, o co ci chodzi.
- Zacząłbyś od aardvaka. Podwójne „a" na czele listy.
- O, tak, rozumiem - wymamrotał.
- Aaron. - Zaśmiała się krótko. - Ktoś wykazał się poczuciem
humoru, wysyłając cię tutaj.
- Nikt mnie nie wysyłał.
- Naprawdę? - Wygięła gęste brwi. - Więc po prostu pojawiłeś
się na tej historycznej imprezie?
- Tak. Mniej więcej.
Opuściła miedzianą opaskę na oczy i kpiąco pokręciła głową.
- Jest nas tu kilkoro. Nie sądzę, by był to przypadek, a ty?
- Nas?
Zatoczyła ręką łuk.
- Nie zaliczasz się chyba do tego stada owiec? Wierny? Ktoś, kto
uważa, że znajdzie życie pod koniec tych snów, którymi Inigo tak
szczodrze obdarował Wspólnotę?
- Nie, raczej nie.
- Mnóstwo ludzi obserwuje, co tu się dzieje. To przecież ważne,
nie tylko dla Wielkiej Wspólnoty. Niektórzy uważają, że
pielgrzymka do Pustki może zainicjować fazę pożerania, co
spowoduje koniec istnienia galaktyki. Chciałbyś, Aaronie, żeby do
tego doszło?
Patrzyła na niego bardzo uważnie.
- Byłoby źle - odparł z ociąganiem. - Oczywiście. - W istocie nie
miał zdania na ten temat. Nie zastanawiał się nad tym.
- Dla jednych - oczywiście, dla innych - szansa.
- Skoro tak twierdzisz.
- Tak twierdzę. - Oblizała wargi z łobuzerskim rozbawieniem. - I
jak, spróbujesz zdobyć mój kod w unisferze? Zaprosisz mnie na
drinka?
- Nie dzisiaj.
Przesadnie wydęła usta.
- A może w takim razie seks bez zobowiązań? Jaki ci się
zamarzy.
- To bym też zostawił na przyszłość, dzięki. - Zaśmiał się.
Strona 17
- Jak chcesz. - Lekko wzruszyła ramionami. - Do widzenia,
Aaron.
- Poczekaj - powstrzymał ją, gdy się odwróciła. - Jak się
nazywasz?
- Lepiej, żebyś mnie nie znał - odparła. - Oznaczam złe
wiadomości.
- Do widzenia, Złe Wiadomości.
Spojrzała na niego ze szczerym uśmiechem. Pomachała mu
palcem.
- To najlepiej pamiętam - powiedziała i odeszła.
Uśmiechał się, patrząc za jej oddalającą się sylwetką. Dość
szybko zniknęła w tłumie. Po minucie nawet on nie potrafił jej
namierzyć. Teraz uświadomił sobie, że zauważył ją, bo tego
chciała.
Powiedziała: jest nas tu kilkoro. To nie brzmiało zbyt
sensownie. Ale sprowokowała mnóstwo pytań. Dlaczego tu
jestem? - zastanawiał się. W umyśle nie znalazł konkretnej
odpowiedzi, jedynie to, że powinien tu być, chciał zobaczyć, kogo
wybiorą. Ale dlaczego nie mam żadnych wspomnień? Wiedział,
że powinno go to niepokoić. Wspomnienia to zasadnicze jądro
ludzkiej tożsamości, ale u niego brakowało nawet tej emocji.
Dziwne. Ludzie to skomplikowane emocjonalnie jednostki, a
wydawało się, że on jest tego pozbawiony. Mógł z tym żyć. Gdzieś
w głębi słyszał głos, który mu mówił, że w końcu zdoła rozwiązać
tajemnicę swojej osoby. Nie ma pośpiechu.
Komunikatu nie wydano i późnym popołudniem tłum się
przerzedził. Na twarzach ludzi wracających do domów Aaron
widział rozczarowanie; słyszał szepty emocji w lokalnej
gajasferze. Otworzył swój umysł na otaczające go myśli, pozwalał
im się wlać przez wrota, jakie gajainterfejsy zainstalowały mu w
móżdżku. Jakby spacerował w delikatnym obłoku widm, które
zasiedliły plac błyskami nierzeczywistych barw, obrazami dawno
minionych czasów, a jednak pamiętanych z czułością, odgłosami
stłumionymi, jakby dochodzącymi zza mgły. Aaron mgliście
pamiętał moment, kiedy połączył się ze społecznością gajasfery;
pamiętał to równie mgliście jak wszystko, co się wydarzyło przed
Strona 18
dniem dzisiejszym; takie połączenie jakoś mu nie pasowało,
wydawało się bardzo dziwaczne. Gajasfera była dobra dla
nastolatków, którzy uznawali współdzielenie snów i emocji za
coś głębokiego, albo dla fanatyków jak ci z Żywego Snu. Jednak
dość biegle opanował dobrowolną wymianę myśli i wspomnień i
potrafił sobie zbudować spójne wrażenie, gdy wystawiał się tutaj
na placu na surowe umysły. Skoro można to było zrobić w innych
miejscach, oczywiście można też było i w Makkathranie2, z
którego Żywy Sen uczynił stolicę gajasfery Wielkiej Wspólnoty -
ze wszystkimi wynikającymi z tego sprzecznościami. Wierni
uważali, że Gajasfera to niemal to samo co autentyczna telepatia,
którą posługiwali się mieszkańcy prawdziwego Makkathranu.
Teraz Aaron bezpośrednio poczuł ich smutek, smutek z paroma
silniejszymi podtekstami wściekłości na Radę Kleryków. W
społeczeństwie, które współdzieliło myśli i uczucia, wybory
naprawdę nie powinny być tak trudne. Dostrzegł również
wypełzające przez gajasferę podprogowe pragnienie
Pielgrzymki. Jedynej prawdziwej nadziei całego ruchu.
Choć wokół siebie czuł porywy rozczarowania, został w tłumie.
Nie miał nic innego do roboty. Słońce zapadało już za horyzont,
gdy na szerokim balkonie od frontu Sadowego Pałacu
dostrzeżono jakiś ruch. Ludzie wskazywali sobie pałac. Teraz się
uśmiechali. Wielu ruszyło powoli w stronę Kanału Zewnętrznego
Kręgu. Rozszerzyły się ochronne pola siłowe wzdłuż brzegów, by
przy balustradzie zabezpieczyć osoby, na które napierał tłum.
Wysoko w powietrze poszybowały kamery agencji
informacyjnych jak migoczące czarne balony. Emocje rosły. W
ciągu paru sekund atmosferę na placu rozpaliło niecierpliwe
wyczekiwanie. Gajasfera trzeszczała podnieceniem, tak że Aaron
musiał się nieco wycofać, bo zalewał go burzliwy potok barw i
eterycznych krzyków.
Na balkon uroczyście wkroczyła Rada Kleryków - piętnaście
osób w długich szkarłatno-czarnych strojach. W środku między
nimi stała samotna postać w olśniewająco białej szacie
lamowanej złotem; twarz zakrywał nasunięty na nią kaptur.
Światło zachodzącego słońca jaśniało na miękkiej tkaninie,
Strona 19
wokół postaci utworzył się nimb. Tłum zaczął entuzjastycznie
wiwatować. Latające kamery przysuwały się do balkonu, ale pola
siłowe pałacu zmarszczyły się ostrzegawczo, nie dopuszczając
ich zbyt blisko. Klerycy z Rady jak jeden mąż sięgnęli umysłami
do gajasfery. Za pośrednictwem unisfery komunikat o wspaniałej
nowinie natychmiast docierał do każdego miejsca w Wielkiej
Wspólnocie, do wyznawców i niewiernych.
Biało odziana postać powoli ściągnęła kaptur. Ethan
uśmiechnął się błogo do całego miasta, do wielbiących go
tłumów. Jego wąska uroczysta twarz emanowała łagodnością -
sugerował, że doskonale wyczuwa wszelkie obawy ludzi.
Współczuł i rozumiał. Miał ciemne worki pod oczami -
świadczyły o tym, że przyjęcie tego niezwykle wysokiego
stanowiska i wzięcie na swe barki oczekiwań wszystkich
Śniących jest dla niego wielkim ciężarem. Gdy wystawił twarz na
intensywne światło słońca, owacje się wzmogły. Teraz
członkowie Rady Kleryków odwrócili się do nowego
Konserwatora i z zadowoleniem bili mu brawo.
Bez świadomej interwencji Aarona pomocnicze procedury
myślowe, działające wewnątrz klastrów makrokomórkowych,
pobudziły u niego oczny zoom. Przeskanował twarze kleryków z
Rady i każdemu obrazowi nadał kod całkowitoliczbowy, gdy
procedury pomocnicze umieszczały portrety w
makrokomórkowych spacjach pamięci; portrety były gotowe do
natychmiastowego odtworzenia. Później zamierzał je
przeanalizować, poszukać w nich emocji, mogących świadczyć o
tym, jak klerycy się spierali, jak głosowali.
Nie wiedział wcześniej, że posiada funkcję zoomu. To
rozbudziło jego ciekawość. Zażądał, by dodatkowe procedury
myślowe uruchomiły sprawdzanie systemu przez klastry
makrokomórkowe modyfikujące jego układ nerwowy.
Egzoobrazy i ikony mentalne rozwinęły się ze statusu
neutralnego w tryb gotowości w widzeniu peryferyjnym,
opalizujące linie wskazywały zasięg jego naturalnego widzenia.
Wszystkie egzoobrazy były symbolami domyślnymi
generowanymi przez u-adiunkta - stanowiącego osobisty
Strona 20
interfejs z unisferą - który miał błyskawicznie łączyć Aarona z
masowymi bazami danych, z usługami komunikacji, rozrywki i
komercji. Wszystko to standard.
Przeglądał ikony mentalne i przekonał się, że reprezentują
znacznie więcej niż tylko standardowe fizjologiczne modyfikacje
wzbogacające, jakimi dzięki DNA Awangardów mogło
dysponować ludzkie ciało. Jeśli prawidłowo interpretował
komunikaty ikon, był wyposażony w nadzwyczaj zabójcze bronie
biononicznych funkcji polowych.
Wiem o sobie jeszcze coś, pomyślał, jest we mnie dziedzictwo
Awangardów. To żadna rewelacja: osiemdziesiąt procent
obywateli Wielkiej Wspólnoty miało podobne modyfikacje
wbudowane w swoje DNA; zawdzięczali to starym fanatycznym
wizjonerom z Far Away. Ale ktoś, kto równocześnie posiadał
biononikę, należał do nieco węższej kategorii. Aaron mógł więc
trochę lepiej określić swoje pochodzenie.
Ethan wzniósł dłonie, prosząc o ciszę. Wierni na placu zamilkli,
wstrzymując oddech, ucichła nawet paplanina ekip z mediów.
Wrażenie spokoju sprzęgło się z żelazną stanowczością wysłaną
do gajasfery przez nowego Konserwatora. Ethan był człowiekiem
bardzo świadomym swej misji.
- Dziękuję kolegom z Rady za zaszczytne wyróżnienie - rzekł
Ethan. - Zaczynam urzędowanie i zrobię to, czego, jak sądzę,
chciał Śniący. Wskazał nam drogę - nikt nie może temu
zaprzeczyć. Pokazał nam, gdzie można przeżyć życie i zmienić je,
aż osiągnie się doskonałość, jaką każdy z nas indywidualnie
pojmuje. Wierzę, że pokazał nam to z jakiegoś powodu.
Zbudował to miasto. Zainicjował ten ruch. Miał jeden cel. Żyć
snem. I właśnie do tego będziemy teraz dążyć.
Tłum odpowiedział owacją.
- Drugi Sen się zaczął! Poznaliśmy go w naszych sercach.
Poznaliście go. Ja go poznałem. Znowu pokazano nam wnętrze
Pustki. Unosiliśmy się z Władcą Niebios.
Aaron znów przeskanował Radę. Nie musiał odkładać analizy
ich twarzy na później. Już teraz widział, że pięciu z nich ma
niewyraźne miny. Owacje osiągnęły apogeum, tak jak samo