H.P. Lovecraft - Zew Cthulhu
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | H.P. Lovecraft - Zew Cthulhu |
Rozszerzenie: |
H.P. Lovecraft - Zew Cthulhu PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd H.P. Lovecraft - Zew Cthulhu pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. H.P. Lovecraft - Zew Cthulhu Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
H.P. Lovecraft - Zew Cthulhu Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
H.P.Lovecraft
Zew Cthulhu
"Nie jest wykluczone, �e s� pozosta�o�ci tych wielkich
si� i istot... pozosta�o�ci bardzo odleg�ego okresu,
kiedy... �wiadomo�� wyra�a�a si�, by� mo�e, w
kszta�tach i formach dawno ju� zanik�ych, jeszcze przed
zalewem rozwijaj�cej si� ludzko�ci... formach,
o kt�rych tylko poezja i legenda zachowa�y przelotne
wspomnienie, zw�c je bogami, potworami, mitycznymi
istotami wszelkiego gatunku i rodzaju... "
Algernon Blackwood
I. Horror w glinie
Wydaje mi si�, �e najwi�kszym dobrodziejstwem na tym �wiecie jest fakt, �e
umys� ludzki nie jest w stanie skorelowa� ca�ej swej istoty. �yjemy na spokojnej
wyspie ignorancji po�r�d czarnych m�rz niesko�czono�ci i wcale nie jest
powiedziane, �e w swej podr�y zaw�drujemy daleko. Nauki - a ka�da z nich d��y
we w�asnym kierunku - nie wyrz�dzi�y nam jak dot�d wi�kszej szkody; jednak�e
pewnego dnia, gdy po��czymy rozproszon� wiedz�, otworz� si� przed nami tak
przera�aj�ce perspektywy rzeczywisto�ci, a r�wnocze�nie naszej strasznej
sytuacji, �e albo oszalejemy z powodu tego odk222rycia, albo uciekniemy od tego
�mierciono�nego �wiat�a przenosz�c si� w spok�j i bezpiecze�stwo nowego
mrocznego wieku.
Teozofowie w swoich domniemaniach wskazuj� na niesamowity ogrom kosmicznego
cyklu, w kt�rym nasz �wiat i rasa ludzka to tylko wydarzenia przej�ciowe.
Napomykaj� o dziwnych pozosta�o�ciach stosuj�c okre�lenia, kt�re zmrozi�y by
krew w �y�ach, gdyby nie zamaskowano ich �agodnym optymizmem. Ale to nie
teozofowie przyczynil2i si� do mego przelotnego zetkni�cia si� z zakazanymi
eonami, kt�re przeszywaj� mnie dreszczem, gdy o nich my�l�, i przyprawiaj�
niemal o szale�stwo, gdy o nich �ni�. Zetkni�cie si� z nimi, tak jak i z
wszystkimi przejawami straszliwej prawdy, nast�pi�o w momencie przypadkowego
��czenia ca�kiem r�nych rzeczy - wiadomo�ci z gazety i notatek zmar�ego
profesora. Mam nadziej�, �e ju� nikt wi�cej nie b�dzie si� tym zajmowa�; jedno
jest pewne, �e je�li b�d� �y�, nigdy �wiadomie nie dostarcz� ogniwa do tego
strasznego �a�cucha. My�l�, �e profesor tak�e zamierza� zachowa� milczenie
odno�nie tej cz�ci, kt�ra by�a mu znana, i �e zniszczy�by swoje notatki, gdyby
nie zabra�a go nag�a �mier�.
Moja znajomo�� tej sprawy datuje si� od prze�omu 1926 i 1927 roku, a
konkretnie od �mierci wujecznego dziadka, George'a Gammela Angella,
emerytowanego profesora j�zyk�w semickich w Brown University, Providence, Rhode Island. Profesor Angell by� powszechnie cenionym autorytetem w dziedzinie
staro�ytnych zapis�w i cz�sto zasi�gali jego opinii dyrektorzy najs�awniejszych
muze�w; tak wi�c jego odej�cie w wieku dziewi��dziesi�ciu dw�ch lat upami�tni�o
si� wielu znakomitym osobom. Jednak�e tajemnicze okoliczno�ci jego �mierci
wzbudzi�y szerokie zainteresowanie w�r�d miejscowej ludno�ci. Profesor zmar�
wracaj�c z Newport; nagle si� przewr�ci�, jak powiadaj� �wiadkowie, potr�cony
przez Murzyna, wygl�daj�cego na marynarza, kt�ry wy�oni� si� z jednego z tych
dziwnych mrocznych zau�k�w na stromym zboczu wzg�rza, przez kt�re wiod�a kr�tsza
droga do domu zmar�ego profesora na Williams Street. Lekarze nie znale�li
�adnych obra�e�, a po burzliwej naradzie doszli do wniosku, �e przyczyn� �mierci
by�y dziwne zmiany patologiczne w sercu, spowodowane szybkim wej�ciem starszego
cz�owieka na wzg�rze. Wtedy nie widzia�em powodu, by mie� odmienne zdanie, z
czasem jednak zrodzi�a si� we mnie w�tpliwo��, a nawet co� wi�cej ni�
w�tpliwo��.
Jako spadkobierca i egzekutor mojego wujecznego dziadka - by� bowiem
bezdzietnym wdowcem - mia�em obowi�zek przejrze� dok�adnie wszystkie jego
dokumenty. W tym celu przewioz�em ca�y komplet jego akt i skrzyneczek do mego
domu w Bostonie. Du�a cz�� materia�u, kt�ry po��czy�em w jedn� ca�o��, zostanie
p�niej opublikowana prze Ameryka�skie Stowarzyszenie Archeologiczne, opr�cz
zawarto�ci jednej skrzyneczki, kt�ra wyda�a mi si� niezwykle zagadkowa i kt�rej
nie mia�em ochoty ujawnia� przed innymi. By�a zamkni�ta i nie mog�em znale��
kluczyka, a� wpad�em na pomys�, by obejrze� dok�adnie pier�cie�, kt�ry profesor
nosi� zawsze w kieszeni. Uda�o mi si� j� otworzy�, ale wtedy stan��em przed
jeszcze wi�ksz� i jeszcze trudniejsz� do pokonania przeszkod�. Bo i c� mia�a
znaczy� dziwna p�askorze�ba w glinie, bez�adne zapiski i jakie� wycinki? Czy�by
m�j wuj na staro�� sta� si� wyznawc� najbardziej wyrafinowanej szarlatanerii?
Postanowi�em odszuka� ekscentrycznego rze�biarza, kt�ry by� odpowiedzialny za to
oczywiste zak��cenie spokoju umys�owego starego cz�owieka.
P�askorze�ba by�a nier�wnym prostok�tem o wymiarach pi�� na sze�� cali, a
grubo�ci oko�o jednego cala; niew�tpliwie nowocze�nie zaprojektowana, zosta�a
jednak wykonana w spos�b daleki od nowoczesnej techniki i koncepcji. Bo cho�
rozliczne i szale�cze s� fantazje futuryzmu i kubizmu, niecz�sto odtwarzaj� one
tajemnicz� regularno��, jaka si� kryje w prehistorycznych zapisach. A z
pewno�ci� ta rze�ba kry�a w sobie jakie� zapisy; jednak�e moja pami��, chocia�
posiada�em wnikliw� znajomo�� dokument�w i zbior�w mego wuja, zawodzi�a mnie i w
�aden spos�b nie mog�em zidentyfikowa� tego szczeg�lnego przypadku ani nawet
domy�la� si� jego odleg�ej przynale�no�ci.
Opr�cz zupe�nie oczywistych hieroglif�w, by�a tam te� figura niew�tpliwie
obrazkowa w zamierzeniu, cho� jej impresjonistyczne wykonanie uniemo�liwia�o
odczytanie jakiejkolwiek koncepcji. Zdawa�a si� by� jakim� potworem albo
symbolem przedstawiaj�cym potwora, o kszta�cie, kt�ry tylko schorza�a wyobra�nia
mog�a wymy�li�. Je�eli powiem, �e moja cokolwiek ekstrawagancka wyobra�nia
podsuwa�a mi jednocze�nie obrazy o�miornicy, smoka i karykatury cz�owieka, nie
b�d� niewierny duchowi tej p�askorze�by. G�bczasta, zako�czona mackami g�owa
wie�czy�a groteskow� i pokryt� �uskami figurk� ze szcz�tkami skrzyde�, ale
najbardziej szokuj�cy i przera�aj�cy by� jej og�lny zarys. T�o tej figurki
przypomina�o cyklopow� architektur�.
Pismo towarzysz�ce tej osobliwo�ci, poza stosem wycink�w gazetowych, wysz�o
spod r�ki profesora Angella i to w ostatnich czasach, nie mia�o ambicji stylu literackiego. Zasadniczy dokument nosi� nag��wek "KULT CTHULHU", starannie
wypisany drukowanymi literami, �eby unikn�� b��dnego odczytania niespotykanego
s�owa. Manuskrypt zosta� podzielony na dwa dzia�y, z kt�rych pierwszy by�
zatytu�owany "1925 - Sen i rozprawa na temat snu H. A. Wilcoxa, Thomas St. 7
Providence, R.I.", a drugi "Opowie�� inspektora Johna R. Legrasse, Bienville St.
121, Nowy Orlean, La., w 1908 roku A. A. S. Mtg. - Notatki na temat Same i prof.
Webba sprawozdanie". Jedne r�kopisy by�y kr�tkie i pobie�ne, inne zawiera�y
opowie�ci dziwnych sn�w r�nych os�b, jeszcze inne zn�w cytaty z teozoficznych
ksi�g i czasopism (zw�aszcza z Atlantis i Lost Lemuria), a pozosta�e zawiera�y
komentarze na temat d�ugotrwa�ych sekretnych stowarzysze� i tajemnych kult�w, z
odniesieniem do fragment�w mitologicznych i antropologicznych ksi��ek
�r�d�owych, takich jak "Z�ota ga���" Frazera oraz "Kult wied�m w Zachodniej
Europie" Miss Murray. Wycinki odnosi�y si� g��wnie do outr, schorze� umys�owych
i objaw�w szale�stwa lub manii prze�ladowczych z okresu wiosny 1925.
Pierwsza cz�� g��wnego manuskryptu zawiera�a szczeg�lnie niezwyk�� opowie��.
Okazuje si�, �e 1 marca 1925 roku szczup�y, ciemnow�osy m�odzieniec o
neurotycznych cechach, ogromnie podniecony, z�o�y� profesorowi Angellowi wizyt�
przynosz�c z sob� osobliw� p�askorze�b� w glinie, kt�ra wtedy by�a jeszcze
mokra, �wie�o wykonana. Okaza� wizyt�wk� z nadrukiem Henry Anthony Wilcox i wuj
rozpozna� w nim najm�odszego syna znanej mu szacownej rodziny, studiuj�cego
rze�b� w Szkole Modelarskiej w Rhode Island, a mieszkaj�cego samotnie w budynku
Fleur-de-Lys w pobli�u uczelni. Wilcox by� m�odzie�cem niezwyk�ym, uwa�anym za
geniusza, ale troch� ekscentrycznym i od dzieci�stwa zwraca� na siebie uwag�
opowiadaniem dziwnych historii i do�� osobliwych sn�w. Sam okre�la� siebie jako
"psychicznie nadwra�liwego", ale stateczni mieszka�cy starego handlowego miasta
powiadali, �e jest po prostu "dziwny". Nigdy nie w��cza� si� w �ycie otoczenia,
a� w ko�cu stopniowo przestano go w og�le dostrzega� i znany by� tylko
nielicznej grupie estet�w z innych miast. Nawet Klub Artystyczny w Providence,
usi�uj�cy za wszelk� cen� zachowa� sw�j konserwatyzm, uzna� go za przypadek
ca�kiem beznadziejny.
Z okazji tej wizyty, jak podawa� manuskrypt profesora, rze�biarz zwr�ci� si�
z bezceremonialn� pro�b� do gospodarza, jako znawcy archeologii, o
zidentyfikowanie hieroglif�w na p�askorze�bie. M�wi� w jaki� senny, sztuczny
spos�b, w kt�rym czu�o si� poz� i odpychaj�c� uk�adno��; m�j wuj odpowiadaj�c
zareagowa� do�� ostro, bo wyra�na �wie�o�� rze�by mog�a �wiadczy� o
pokrewie�stwie ze wszystkim, tylko nie z archeologi�. Odpowied� m�odego Wilcoxa,
kt�ra wywar�a takie wra�enie na wuju, �e zapami�ta� j� i zapisa� dos�ownie, by�a
wprost fantastyczna i poetycka, co zapewne cechowa�o te� ca�� z nim rozmow�, a
co ja uzna�em za wielce dla niego charakterystyczne. Powiedzia�: "Bo
rzeczywi�cie jest nowa, jako �e wykona�em j� wczoraj w nocy �ni�c o dziwnych
miastach, a sny s� starsze ni� zadumany Tyr, pogr��ony w kontemplacji Sfinks czy
opasany ogrodami Babilon".
I wtedy to rozpocz�� t� zawi�� opowie��, kt�ra nagle zbudzi�a u�pion� pami��
i gor�czkowe zainteresowanie wuja. Ubieg�ej nocy mia�o miejsce lekkie trz�sienie
ziemi, najbardziej odczuwalne w Nowej Anglii na przestrzeni kilku lat, co �ywo
pobudzi�o wyobra�ni� Wilcoxa. Odpoczywaj�c zapad� w przedziwny sen o wielkich
miastach Cyklop�w zbudowanych z blok�w Tytana i si�gaj�cych nieba monolit�w,
kt�re ocieka�y zielonym szlamem i zia�y groz� tajemniczego horroru. Wszystkie
�ciany i kolumny pokryte by�y hieroglifami, a z jakiego� nieokre�lonego miejsca
na dole dobywa� si� g�os, kt�ry nie by� g�osem; chaotyczne doznanie, kt�re tylko fantazja mog�a przetworzy� w d�wi�k, a kt�re on usi�owa� przekaza� za pomoc�
prawie nie do wym�wienia galimatiasu liter: "Cthulhu fhtagn".
Ten werbalny galimatias sta� si� kluczem do wspomnienia fascynuj�cego i
niepokoj�cego dla profesora Angella. Wypyta� rze�biarza o wszystko z naukow�
dok�adno�ci� i w wielkim skupieniu przyjrza� si� p�askorze�bie, kt�r� Wilcox
wykona� podczas snu, zzi�bni�ty, tylko w pi�amie, i nad kt�r� obudzi� si� w
kompletnym oszo�omieniu. Wuj sk�ada� win� na sw�j wiek - Wilcox potem zezna� -
za to, �e tak powoli rozpozna� zar�wno hieroglify, jak i obrazkowy wz�r. Wiele
jego pyta� wyda�o si� go�ciowi zupe�nie bez zwi�zku, zw�aszcza te, w kt�rych
usi�owa� powi�za� wz�r z kultami albo spo�eczno�ciami; Wilcox nie m�g� te�
zrozumie� coraz to powtarzaj�cych si� obietnic milczenia, jakie mu sk�ada�
profesor w zamian za przyj�cie na cz�onka jakiego� rozpowszechnionego
mistycznego czy poga�skiego stowarzyszenia religijnego. Kiedy profesor Angell
przekona� si�, �e rze�biarz naprawd� nie ma poj�cia o kultach ani systemach
tajemnej wiedzy, zwr�ci� si� do niego z pro�b�, aby zdawa� mu relacje ze
wszystkich swych sn�w. To zaowocowa�o, bo w manuskrypcie s� opisy codziennych
wizyt m�odego cz�owieka, podczas kt�rych snu� zdumiewaj�ce opowie�ci o swoich
nocnych wizjach. Dominowa� w nich straszny widok ciemnych, ociekaj�cych szlamem
kamieni, oraz podziemny g�os albo jaka� informacja przekazywana monotonnie w
spos�b zagadkowy i pozbawiony sensu, daj�cy si� okre�li� tylko jako be�kot. Dwa
d�wi�ki powtarzane najcz�ciej mo�na odda� za pomoc� tych liter: "Cthulhu" i
"R'lyeh".
23 marca, jak by�o dalej w manuskrypcie, Wilcox si� nie zjawi�; po
przeprowadzeniu wywiadu w miejscu zamieszkania okaza�o si�, �e zapad� na jak��
dziwn� gor�czk� i rodzina zabra�a go do domu na Waterman Street. Krzycza� przez
ca�� noc, budz�c wszystkich w tym budynku, na przemian to trac�c �wiadomo��, to
popadaj�c w delirium. Wuj natychmiast zatelefonowa� do rodziny i bacznie od tej
pory obserwowa� ten przypadek; odwiedza� te� cz�sto doktora Tobeya na Thayer
Street, kt�ry opiekowa� si� pacjentem. Rozgor�czkowany umys� Wilcoxa kr��y�
wok� jakich� dziwnych spraw, a doktor m�wi�c o tym a� si� wzdryga�. By�y wi�c
opowie�ci o jego dawnych snach, ale i o jakiej� przedziwnej wielkiej rzeczy na
"milowych wysoko�ciach", kt�ra tam chodzi albo si� snuje dooko�a. Nigdy nie
okre�li� wyra�nie tego obiektu, ale szalone s�owa, jakie wypowiada� od czasu do
czasu, powt�rzone przez doktora Tobeya, przekona�y profesora, �e jest on
identyczny jak owo nieokre�lone monstrum, kt�re chcia� odtworzy� w rze�bie
podczas snu. Wzmianki o tym obiekcie, wedle doktora, by�y zawsze wst�pem do
letargu, w jaki popada� m�ody cz�owiek. Dziwna rzecz, ale jego temperatura
niewiele przekracza�a granice normy, natomiast stan og�lny �wiadczy� raczej o
autentycznej gor�czce ni� o jakimkolwiek zak��ceniu umys�owym.
2 kwietnia, oko�o trzeciej po po�udniu, ust�pi�y wszelkie symptomy choroby
Wilcoxa. Usiad� prosto na ��ku, zdziwi� si� swoj� obecno�ci� w domu, nie�wiadom
zupe�nie tego, co zdarzy�o si� we �nie czy na jawie od 22 marca. Lekarz orzek�,
�e stan jego zdrowia jest ju� dobry i Wilcox wr�ci� po trzech dniach do swojego
mieszkania; ale te� i przesta� by� pomocny profesorowi Angellowi. Wraz z
powrotem do zdrowia znikn�y wszelkie �lady dziwnych sn�w i m�j wuj przesta�
prowadzi� notatki z jego nocnych wizji po tygodniu bezcelowych i nie zwi�zanych
z tematem sprawozda� z najzupe�niej normalnych sn�w.
Tu si� ko�czy�a pierwsza cz�� manuskryptu, lecz wzmianki odnosz�ce si� do pewnych rozproszonych zapisk�w dostarczy�y mi du�o materia�u do my�lenia - w
gruncie rzeczy tak du�o, �e tylko wrodzony sceptycyzm, kszta�tuj�cy wtedy moj�
filozofi�, mo�e by� odpowiedzialny za ci�g�� nieufno�� w stosunku do artysty.
Wspomniane notatki by�y opisem sn�w rozmaitych os�b z tego samego okresu, w
kt�rym m�ody Wilcox sk�ada� tak dziwne wizyty. M�j wuj, wydaje si�, szybko
rozwin�� ogromny, na szerok� skal� zakrojony wywiad po�r�d niemal wszystkich
przyjaci�, do kt�rych m�g� bez pos�dzenia o zuchwalstwo zwr�ci� si� z pro�b� o
relacje z ich sn�w z podaniem daty co ciekawszych sennych wizji z przesz�o�ci.
Na pro�b� t� reagowano w r�ny spos�b, jednak�e spotka� si� ze znacznie wi�kszym
odzewem ni� ka�dy przeci�tny cz�owiek posiadaj�cy do pomocy sekretark�.
Korespondencja w wersji oryginalnej nie zachowa�a si�, ale jego notatki by�y
dok�adnym i naprawd� wiele znacz�cym sprawozdaniem. Relacje przeci�tnych ludzi
ze sfer towarzyskich i biznesu - stanowi�cych tradycyjn� "s�l ziemi" Nowej
Anglii - okaza�y si� prawie zupe�nym fiaskiem, jednak pojedyncze przypadki
niespokojnych, acz nie sprecyzowanych impresji nocnych pojawiaj� si� tu i
�wdzie, zawsze mi�dzy 23 marca a 2 kwietnia - w okresie delirium m�odego
Wilcoxa. Naukowcy byli troch� pod ich wi�kszym wp�ywem, cho� do�� niejasny opis
czterech przypadk�w nasuwa przelotne obrazy dziwnych krajobraz�w, a jeden
wspomina o l�ku przed czym� wykraczaj�cym poza przyj�te granice wyobra�ni.
To od artyst�w i poet�w nadesz�y owe trafne odpowiedzi i jestem przekonany,
�e rozp�ta�aby si� panika, gdyby byli w stanie por�wna� zanotowane uwagi. W tej
jednak sytuacji, z powodu braku oryginalnych list�w, uzna�em, �e kompilator
musia� zadawa� wiod�ce pytania albo te� sam zredagowa� listy b�d�ce �wiadectwem
tego, co skrycie postanowi� zobaczy�. Dlatego te� wci�� czu�em, �e Wilcox w
pewnym stopniu �wiadom wszystkich danych b�d�cych od dawna w posiadaniu mego
wuja, okpiwa� starego naukowca. Odpowiedzi estet�w stanowi�y bulwersuj�c�
opowie��. Mi�dzy 28 lutego a 2 kwietnia ogromna wi�kszo�� z nich �ni�a o
dziwnych rzeczach, a nasilenie tych sn�w znacznie narasta�o w okresie delirium
rze�biarza. Ponad jedna czwarta spo�r�d tych, kt�rzy cokolwiek donosili,
opisywa�a sceny i d�wi�ki niewiele odbiegaj�ce od tych, kt�re podawa� Wilcox, a
poniekt�rzy zwierzali si� z przeszywaj�cego ich l�ku przed ogromn� i jak��
nies�ychan� rzecz� widzian� pod koniec snu. Jeden przypadek, szczeg�lnie
podkre�lany w tym opisie, by� bardzo smutny. Jego obiekt, powszechnie znany
architekt sk�aniaj�cy si� ku teozofii i okultyzmowi, uleg� gwa�townemu napadowi
szale�stwa w okresie delirium Wilcoxa i po kilku miesi�cach wyzion�� ducha
wo�aj�c bez ustanku, aby go ocalono przed jakim� zbieg�ym z piekie� stworem.
Gdyby wuj opatrywa� owe przypadki imieniem, zamiast pos�ugiwa� si� tylko cyfr�,
podj��bym osobi�cie badania w celu potwierdzenia ich wiarygodno�ci; w tej
jednak�e sytuacji uda�o mi si� natrafi� na �lad ledwie kilku przypadk�w. Ale te
by�y dok�adnie opisane. Cz�sto zastanawia�em si�, czy wszystkie osoby, kt�re
profesor wypytywa�, by�y r�wnie zaskoczone, jak te tu opisane. Dobrze si�
sk�ada, �e �adne wyja�nienie do nich nie dotrze.
Wycinki prasowe, jak ju� wspomnia�em, wskazywa�y na przypadki paniki, ob��du
i ekscentryczno�ci w danym okresie. Profesor Angell zatrudni� chyba ca�e biuro
wycink�w prasowych, bo liczba notatek by�a wprost niesamowita, a �r�d�a
rozproszone po ca�ej kuli ziemskiej. Tu oto by�o samob�jstwo noc� w Londynie,
cz�owiek �pi�cy samotnie, krzykn�wszy przera�liwie, wyskoczy� przez okno. Inny
wycinek cytowa� zaskakuj�cy list do wydawcy gazety w Po�udniowej Ameryce, w kt�rym jaki� fanatyk przepowiada straszn� przysz�o�� na podstawie makabrycznej
wizji sennej. Przes�ane wycinki z Kalifornii opisuj� koloni� teozof�w odzianych
en masse w bia�e szaty, dla jakiego� chwalebnego spe�nienia �ycze�, kt�re nigdy
si� nie ziszcz�, podczas gdy wycinki z Indii m�wi� niejasno o niepokoju
tamtejszych mieszka�c�w, jaki zauwa�ono pod koniec marca. Na Haiti nasilaj� si�
orgie czarnoksi�nik�w, za� afryka�ska forpoczta donosi o z�owieszczych
rozruchach. Ameryka�scy inspektorzy na Filipinach stwierdzaj�, �e pewne plemiona
sprawiaj� im k�opoty w tym czasie, a noc� z 22 na 23 marca nowojorsk� policj�
atakuj� rozhisteryzowani Lewanty�czycy. W zachodniej cz�ci Irlandii wyst�puj�
zamieszki i kr��� r�ne legendy, natomiast pe�en fantazji malarz, Ardois-Bonnot,
wystawia blu�nierczy obraz "Pejza� ze snu" na paryskim wiosennym wernisa�u 1926
roku. A tak liczne k�opoty zanotowano w zak�adach dla psychicznie chorych, �e
chyba tylko cudem lekarska korporacja nie dostrzeg�a dziwnego paralelizmu i nie
wyci�gn�a mistycznych wniosk�w. Ogromny stos wycink�w; a ja w tym czasie prawie
nie dostrzega�em swego zimnego racjonalizmu, z jakim odk�ada�em je na bok. By�em
jednak wtedy przekonany, �e Wilcox znaj ju� wcze�niej sprawy, o jakich wspomina
profesor.
II. Opowie�� inspektora Legrasse
Dawniejsze sprawy, z powodu kt�rych sen rze�biarza i jego p�askorze�ba sta�y
si� kwesti� tak wielkiej wagi dla mego wuja, s� tematem drugiej cz�ci
obszernego manuskryptu. Okazuje si�, �e niegdy� profesor Angell ujrza� piekielne
zarysy niesamowitego potwora, g�owi�c si� nad jakimi� nieznanymi hieroglifami, i
us�ysza� z�owieszcze sylaby, kt�re mo�na by�o odtworzy� tylko jako "Cthulhu"; a
wszystko w tak pe�nym zam�tu i strasznym powi�zaniu, �e trudno si� dziwi�, i�
molestowa� m�odego Wilcoxa pytaniami i domaga� si� szczeg�owych danych.
To wcze�niejsze zdarzenie mia�o miejsce w 1908 roku, siedemna�cie lat temu,
podczas dorocznego zebrania Stowarzyszenia Ameryka�skich Archeolog�w w St.
Louis. Profesor Angell, stosownie do swego autorytetu i osi�gni�� naukowych,
spe�nia� czo�ow� rol� we wszystkich rozwa�aniach, by� te� jednym z pierwszych,
do kt�rego zg�osi�o si� kilka os�b spoza sta�ego grona, jako do wybitnego
przedstawiciela tego zebrania, z pro�b� o prawid�ow� odpowied� na ich pytania i
fachowe rozwi�zanie nurtuj�cych ich problem�w.
G��wnym przedstawicielem grona outsider�w, kt�ry zreszt� wkr�tce sta� si�
centralnym obiektem zainteresowania ca�ego zgromadzenia, by� m�czyzna w �rednim
wieku, o do�� pospolitym wygl�dzie, kt�ry przyjecha� a� z Nowego Orleanu, aby
zdoby� pewne informacje, raczej szczeg�lnej natury, nieosi�galne w �adnym z
lokalnych �r�de�. Nazywa� si� John Raymond Legrasse i by� inspektorem policji.
Przywi�z� ze sob� przedmiot b�d�cy celem tej wizyty, groteskow�, budz�c� odraz�
i niew�tpliwie bardzo star� kamienn� statuetk�, kt�rej pochodzenia nie by� w
stanie ustali�.
Trudno przypuszcza�, aby inspektor Legrasse interesowa� si� cho�by w
najmniejszym stopniu archeologi�. Wr�cz przeciwnie, jego pragnienie, aby
wyja�ni� t� zagadk�, mia�o charakter czysto profesjonalny. Statuetka, bo�ek,
fetysz, cokolwiek to by�o, zosta�a znaleziona kilka miesi�cy temu w lasach
rosn�cych na moczarach na po�udnie od Nowego Orleanu podczas ob�awy na
czarnoksi�nik�w, kt�rzy mieli odbywa� tam swoje zgromadzenia; tak niezwyk�e i tak niesamowite by�y obrz�dy zwi�zane z t� statuetk�, �e policja nie mia�a
w�tpliwo�ci, i� natkn�a si� na jaki� tajemniczy kult, zupe�nie nieznany i o
wiele bardziej szata�ski ni� wszelkie znane dot�d, najbardziej mroczne kulty
czarnoksi�nik�w afryka�skich. O jej pochodzeniu, poza chaotycznymi i wprost
niewiarygodnymi opowie�ciami, jakie z trudem wydobyto od schwytanych cz�onk�w
zgromadzenia, nie dowiedziano si� absolutnie niczego; st�d usilne d��enie
policji, aby nauka o staro�ytno�ci pomog�a zidentyfikowa� ten przera�aj�cy
symbol i przyczyni� si� do wy�ledzenia kultu a� po samo jego �r�d�o.
Inspektor Legrasse nie spodziewa� si�, �e statuetka wywo�a a� tak� sensacj�.
Jedno spojrzenie wystarczy�o, aby wszyscy zebrani tam ludzie nauki popadli w
stan euforycznego podniecenia; st�oczyli si� wok� niego, by przyjrze� si�
male�kiej statuetce, kt�rej niepoj�ta osobliwo�� i autentyczny powiew
najbardziej odleg�ej staro�ytno�ci otwiera�y zupe�nie nieznane mo�liwo�ci. �adna
ze s�awnych szk� rze�biarskich nie potrafi�a rzuci� �wiat�a na ten niesamowity
przedmiot, a jednak na jego zielonkawej powierzchni z nieznanego kamienia by�y
wyryte �lady setek, a nawet tysi�cy lat.
Figurka kt�ra zacz�a przechodzi� z r�k do r�k dla dok�adniejszych ogl�dzin,
mia�a oko�o siedmiu a nawet o�miu cali wysoko�ci i zosta�a wykonana w spos�b
mistrzowski i wysoce artystyczny. Przedstawia�a potwora o niewyra�nych
antropoidalnych kszta�tach, g�owie o�miornicy i twarzy pe�nej macek, tu�owiu
g�bczastym i pokrytym �uskami, ogromnych szponach na przednich i tylnych �apach
i d�ugich, w�skich skrzyd�ach z ty�u. Zdawa�a si� zion�� przera�aj�c� i jak��
nienaturaln� z�o�liwo�ci�, by�a jakby troch� wypuk�a i korpulentna i osadzona na
kwadratowym bloku albo postumencie pokrytym nieczytelnymi znakami. Ko�ce
skrzyde� dotyka�y tylnego brzegu podstawy, podczas gdy d�ugie, zakrzywione
szpony skrzy�owanych i podkurczonych zadnich n�g obejmowa�y brzeg od przodu i
si�ga�y jedn� czwart� d�ugo�ci pod sp�d podstawy. G�owa wyrastaj�ca jakby z n�g
by�a pochylona do przodu, tak �e koniuszki czu�ek na twarzy ociera�y si� o
wielkie przednie szpony obejmuj�ce podkurczone i uniesione kolana. Statuetka
wygl�da�a jak �ywa i tym bardziej budzi�a l�k, �e jej pochodzenie by�o tak
ca�kowicie nieznane. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e jej wiek by� nieogarniony;
nawet w najdrobniejszym szczeg�le nie wykazywa�a zwi�zku z �adnym rodzajem
sztuki przynale�nym do m�odej cywilizacji - a w�a�ciwie do �adnej cywilizacji
znanej na tym �wiecie.
W tej ca�kowitej odr�bno�ci i wyizolowaniu nawet tworzywo, z kt�rego zosta�a
wykonana, by�o tajemnicze, poniewa� mi�kki, zielonoczarny kamie� ze z�ocistymi i
opalizuj�cymi c�tkami i pr��kami nie przypomina� �adnego znanego w geologii czy
mineralogii kamienia. Znaki na podstawie by�y r�wnie zaskakuj�ce i nie do
odczytania; nikt spo�r�d obecnych, cho� zgromadzi�a si� reprezentacja ekspert�w
w tej dziedzinie z po�owy �wiata, nie potrafi� znale�� cho�by najmniejszego
podobie�stwa do jakichkolwiek znanych im nawet najstarszych j�zyk�w. Znaki te,
podobnie jak sama statuetka i materia� z kt�rego zosta�a wykonana, przynale�a�y
do jakich� bardzo odleg�ych czas�w, nieznanych rodzajowi ludzkiemu; sugerowa�y,
nape�niaj�c groz�, ogromnie dawne i bezbo�ne �ycie, w kt�rym nasz �wiat i nasze
wyobra�enia nie maj� �adnego udzia�u.
A jednak, kiedy cz�onkowie tego zgromadzenia potrz�sali g�owami jeden po
drugim i przyznawali zgodnie, �e nie potrafi� rozwik�a� problemu inspektora,
znalaz� si� kto�, komu wydawa�o si�, �e chyba wie co nieco o tej przera�aj�cej
statuetce i pi�mie na postumencie, po czym z pewnym onie�mieleniem opowiedzia�
dziwn� histori�. By� to William Channing Webb, profesor antropologii w Princeton University, badacz naukowy raczej ma�o znany.
Profesor Webb zosta� zaanga�owany czterdzie�ci osiem lat temu jako cz�onek
wyprawy badawczej do Grenlandii i Islandii w poszukiwaniu pewnych napis�w
runicznych, kt�rych jednak nie uda�o mu si� znale��; a daleko na zachodnim
brzegu Grenlandii natkn�� si� na niezwyk�e plemi� czy te� kult zdegenerowanych
Eskimos�w, odprawiaj�cych dziwne obrz�dy ku czci szatana, a ju� szczeg�lnie
zmrozi�a go ich pe�na premedytacji i odra�aj�ca ��dza krwi. By�a to religia, o
kt�rej inni Eskimosi raczej ma�o wiedzieli, a na kt�r� reagowali jedynie
wzruszeniem ramion m�wi�c, �e pochodzi z okresu bardzo dawnych eon�w, jeszcze
przed stworzeniem �wiata. Opr�cz potwornych obrz�d�w i ofiar sk�adanych z ludzi
odprawiali jakie� niesamowite, odziedziczone po przodkach rytua�y, przeznaczone
dla nadrz�dnego, starszego diab�a albo tornasuka; z tych rytua��w profesor Webb
sporz�dzi� fonetyczny zapis s�uchaj�c wiekowego angekoka albo
duchownego-czarownika, odtworzywszy te d�wi�ki za pomoc� rzymskich liter w miar�
mo�liwo�ci jak najdok�adniej. Teraz jednak najwi�ksze znaczenie mia� bo�ek,
kt�rego w tym kulcie otaczano czci� i wok� kt�rego wykonywano ta�ce, gdy zorza
polarna wznosi�a si� wysoko nad okryte lodem urwiska skalne. By�a to, jak
stwierdzi� profesor, bardzo prymitywnie wykonana kamienna p�askorze�ba, a na
niej szkaradny obraz i jakie� tajemnicze pismo. Zgodnie z tym, co zapami�ta�,
przypomina�a w og�lnych zarysach tego w�a�nie le��cego teraz przed zebranymi
potwora.
Powy�sze dane, przyj�te przez zebranych z najwi�kszym zdumieniem i
pow�tpiewaniem, wzbudzi�y jeszcze wi�ksze zainteresowanie inspektora Legrasse;
zasypa� profesora pytaniami. Maj�c zanotowany i przepisany tekst rytua�u
czarownik�w na moczarach, kt�rych jego ludzie aresztowali, zwr�ci� si� z pro�b�
do profesora, aby przypomnia� sobie mo�liwie najdok�adniej sylaby, jakie zapisa�
w�r�d diabolicznych Eskimos�w. Nast�pi�y teraz wyczerpuj�ce por�wnania
szczeg��w, po czym zapanowa� moment naprawd� przera�aj�cej ciszy, kiedy zar�wno
detektyw jak i naukowiec ustalili identyczn� zgodno�� frazy obu diabelskich
rytua��w odleg�ych od siebie o taki szmat �wiata. To, co w istocie zar�wno
eskimoscy czarownicy, jak i kap�ani na moczarach w Luizjanie �piewali male�kim
bo�kom, tak si� mniej wi�cej przedstawia�o - poszczeg�lne s�owa mo�na by�o
odgadn�� na podstawie przerw ustalonych tradycyjnym zwyczajem w �piewanej
frazie:
"Ph'nglui mglw'nafh Cthulhu R'lyeh wgah'nagi fhtagn."
Legrasse mia� w tym wzgl�dzie przewag� nad profesorem Webbem, poniewa� kilku
z jego wi�ni�w przekaza�o mu znaczenie tej frazy, zgodnie z wyja�nieniem, jakie
otrzymali od starszych celebrant�w. Tekst brzmia� mniej wi�cej tak:
"W tym domu w R'lyeh czeka w u�pieniu zmar�y Cthulhu."
Teraz inspektor Legrasse na usilne nalegania zebranych zacz�� opowiada�
mo�liwie najdok�adniej swoj� przepraw� z czcicielami bo�ka na moczarach; by�a to
opowie��, do kt�rej m�j wuj, jak si� zdo�a�em zorientowa�, przywi�zywa�
szczeg�ln� wag�. Graniczy�a ona z najdzikszymi mrzonkami mitomana i teozofa i
ujawnia�a zadziwiaj�cy stopie� kosmicznej wyobra�ni po�r�d takich miesza�c�w
krwi i parias�w, po kt�rych najmniej mo�na si� by�o tego spodziewa�.
1 listopada 1907 roku nowoorlea�ska policja otrzyma�a pilne wezwanie na
tereny moczar�w i lagun, znajduj�ce si� na po�udniu. Tamtejsi osadnicy, w
wi�kszo�ci prymitywni, ale prostoduszni potomkowie Lafitte'�w, �yli w panicznym l�ku przed czym� nieznanym, co zakrada�o si� do nich noc�. By�y to niew�tpliwie
praktyki czarnoksi�skie, ale z takim okropie�stwem jeszcze si� dotychczas nie
spotkali; kilka ich kobiet i kilkoro dzieci znikn�o w momencie, gdy rozleg�o
si� z�owieszcze bicie b�bna w g��bi mrocznych, nawiedzonych las�w do kt�rych nie
zagl�da� �aden z okolicznych mieszka�c�w. Dochodzi�y stamt�d oszala�e krzyki,
j�ki udr�czonych i zawodzenia mro��ce krew w �y�ach, pojawia�y si� te�
rozta�czone, diabelskie p�omienie; zastraszony pos�aniec powiedzia�, �e
przekracza to ju� wytrzyma�o�� miejscowej ludno�ci.
Tak wi�c grupa dwudziestu policjant�w w dw�ch wozach i automobilu wyruszy�a
p�nym popo�udniem z roztrz�sionym pos�a�cem jako przewodnikiem. Na ko�cu drogi
wysiedli i dalej brn�li pieszo pokonuj�c ca�e mile w milczeniu po�r�d
przera�aj�cych cyprysowych las�w, do kt�rych dzie� nigdy nie zagl�da�. Paskudne
korzenie i zwisaj�ce z�owieszczo p�tle hiszpa�skiego mchu zagradza�y im
przej�cie, a co pewien czas zwalisko wilgotnych kamieni albo szcz�tki
zmursza�ego muru b�d�ce przypomnieniem, jak schorza�e jest to miejsce,
pot�gowa�y nastr�j grozy, kt�r� budzi�o ka�de zniekszta�cone drzewo i ka�da k�pa
poros�a grzybami. W ko�cu wy�oni�o si� przed nimi osiedle bez�adnie
rozproszonych ubogich chat; rozhisteryzowani mieszka�cy wybiegli i zgromadzili
si� wok� migoc�cych latarek. Gdzie� daleko rozlega�o si� ledwo s�yszalne
st�umione bicie w b�bny; co pewien czas, wraz z powiewem wiatru, dobiega�
�cinaj�cy krew w �y�ach krzyk. Poprzez jasne poszycie, spoza bezkresnych �cie�ek
lesistej nocy zdawa�o si� przenika� czerwonawe �wiat�o. Mieszka�cy tej osady
dr�eli na my�l, �e musz� sami pozosta�, i ka�dy z nich, zl�kniony, kategorycznie
odmawia� aby zbli�y� si� cho�by na krok w stron� tego diabelskiego miejsca
obrz�d�w, wobec tego inspektor Legrasse wraz z dziewi�tnastoma kolegami zapu�ci�
si� bez przewodnika w czarne arkana koszmaru, z jakim jeszcze si� w �yciu �aden
z nich nie zetkn��.
Teren, na kt�ry wkroczy�a policja, mia� z dawna ustalon� z�� reputacj�, by�
absolutnie nieznany, bo nie dotkn�a go stopa bia�ego cz�owieka. Kr��y�y legendy
o tajemniczym jeziorze, kt�rego nie ujrza� jeszcze �aden �miertelnik, a w kt�rym
mieszka ogromny, bezkszta�tny, bia�y, polipowaty stw�r, o b�yszcz�cych �lepiach;
tubylcy szeptali, �e czarty o skrzyd�ach nietoperza wylatuj� z jam w g��bi
ziemi, aby oddawa� mu cze�� o p�nocy. Powiadali, �e przebywa� tam jeszcze przed
d'Ibervillem, przed La Sallem, przed Indianami, nawet jeszcze wtedy, kiedy w
lasach nie by�o ani zwierz�t, ani ptak�w. By�a to zmora nocna, a zobaczy� j� -
znaczy�o umrze�. Prze�ladowa�a jednak ludzi w snach, wiedzieli wi�c o niej
wystarczaj�co du�o, aby si� trzyma� z daleka. Orgia czarownik�w odbywa�a si�
teraz na samym brzegu tego odra�aj�cego terenu, co by�o ju� wystarczaj�co
okropne; miejsce odprawiania czar�w przera�a�o tubylc�w bardziej ni�
wstrz�saj�ce odg�osy i same wydarzenia.
Tylko poezja albo ob��d mog�y usprawiedliwi� wrzaski, jakie dociera�y do
Legrasse'a, kiedy brn�li poprzez czarne grz�zawisko w kierunku czerwonego blasku
i przyt�umionego bicia w b�bny. Istniej� odg�osy w�a�ciwe ludziom i w�a�ciwe
zwierz�tom; straszne jednak s� one wtedy, gdy s�yszymy g�osy ludzkie, a zdaj�
si� je wydawa� dzikie bestie. Zwierz�ca furia i wyuzdana orgia wzbija�y si� do
demonicznych wy�yn, przecinane wyciem i skrzecz�cym wrzaskiem najwy�szej
ekstazy, kt�ra rozdziera�a i wibrowa�a w tym spowitym noc� lesie niczym z�owroga
burza dobywaj�ca si� z piekielnych g��bi. Od czasu do czasu s�abiej sterowane zawodzenie cich�o i to, co zdawa�o si� by� dobrze wy�wiczonym ch�rem ochryp�ych
g�os�w, przeradza�o si� w przy�piewk�, w kt�rej rozbrzmiewa�a ta ohydna fraza
czy te� rytua�:
"Ph'nglui mglw'nafh Cthulhu R'lyeh wgah'nagi fhtagn."
Kiedy dotarli do miejsca, w kt�rym drzewa si� przerzedza�y, natkn�li si� na
prawdziwe widowisko. Czterech spo�r�d ludzi Legrasse'a cofn�o si�, jeden
zemdla�, a dwaj pod wp�ywem doznanego wstrz�su, wydali z siebie przera�liwy
krzyk, kt�ry na szcz�cie zag�uszy�a rozszala�a kakofonia orgii. Legrasse
chlusn�� bagnist� wod� w twarz omdla�ego policjanta, po czym wszyscy stan�li
dygoc�c, niemal zahipnotyzowani strasznym widowiskiem.
W naturalnej przesiece, jak� by�o bagnisko, widnia�a poros�a traw� wyspa
wielko�ci oko�o akra, bez drzew i w miar� sucha. Na niej w�a�nie podskakiwa�a i
wi�a si� horda ludzkich potwor�w, jeszcze bardziej niesamowita ni� na obrazach
Sime'a Angaroli. Naga gromada hybryd�w rycza�a, wy�a i spazmatycznie wygina�a
si� wok� ogromnego ognia w kszta�cie pier�cienia; gdy rozchyla�a si� zas�ona
dymu, ukazywa� si� stoj�cy w samym �rodku ogniska wielki granitowy monolit,
wysoki na jakie� osiem st�p; na jego wierzcho�ku spoczywa�a absurdalnie ma�a i
dziwacznie wyrze�biona statuetka. Z szerokiego kr�gu dziesi�ciu platform
rozstawionych w regularnych odst�pach wok� spowitego ogniem monolitu zwisa�y
g�ow� w d� cia�a owych mieszka�c�w osady, kt�rzy znikn�li. Po�rodku tego
w�a�nie kr�gu stoj�cy ko�em wierni skakali i ryczeli, przesuwaj�c si� w prawo w
bezustannych bachanaliach pomi�dzy kr�giem cia� i p�on�cym ogniskiem.
Mo�e zadzia�a�a tu wyobra�nia, a mo�e rozbrzmiewaj�ce echo, ale jeden z
cz�onk�w wyprawy, Hiszpan, ogromnie podekscytowany, twierdzi�, �e s�ysza� w
dali, w g��bi nie obj�tego blaskiem ognia lasu starych legend i koszmaru, odzew
na odprawiany obrz�d. Z cz�owiekiem tym, kt�ry nazywa� si� Joseph D. Galvez,
spotka�em si� i rozmawia�em; okaza� si� roztargniony i sk�onny do bujnej
fantazji. W swoich rozwa�aniach si�ga� nawet tak daleko, �e wspomina� co� o
cichym trzepocie wielkich skrzyde�, o b�yszcz�cych oczach i ogromnej bia�ej
masie prze�wituj�cej spoza odleg�ych drzew - my�l� jednak, �e nas�ucha� si� zbyt
wielu tubylczych zabobon�w.
Chwila przera�aj�cego milczenia, jakie ogarn�o ludzi Legrasse'a, nie trwa�a
jednak d�ugo. Pobudzi� ich obowi�zek; cho� w tym t�umie celebrant�w by�o oko�o
stu miesza�c�w krwi, policjanci zaopatrzeni w bro� rzucili si� bez wahania na to
budz�ce wstr�t zgromadzenie. Przez pi�� minut trwa� zgie�k i chaos nie do
opisania. Pada�y oszala�e ciosy, strza�y, t�um rozproszy� si� na wszystkie
strony; w ko�cu jednak Legrasse zdo�a� si� doliczy� oko�o czterdziestu siedmiu
ponurych je�c�w, kt�rym natychmiast kaza� si� ubra� i ustawi� w szeregu pomi�dzy
dwoma rz�dami policjant�w. Pi�ciu spo�r�d wyznawc�w tego obrz�du zosta�o
zabitych, dw�ch ci�ko rannych ich wsp�towarzysze odnie�li na zaimprowizowanych
noszach. Legrasse ostro�nie zdj�� z monolitu rze�b� i zabra� j� ze sob�.
Po bardzo forsownej i nu��cej podr�y je�cy zostali przes�uchani na komendzie
i okaza�o si�, �e wszyscy s� ogromnie prymitywnymi miesza�cami krwi i objawiaj�
zaburzenia umys�owe. W wi�kszo�ci byli to marynarze, Murzyni i Mulaci, g��wnie z
Indii Zachodnich albo portugalskiej Brava z wysp Cape Verde; wykonywali
czarnoksi�skie praktyki oddaj�c si� heterogenicznemu kultowi. Jednak�e ju� po
zadaniu im kilku pyta� sta�o si� oczywiste, �e zachodzi tu zjawisko o wiele
g��bsze i starsze ni� murzy�ski fetyszyzm. Cho� tak zwyrodniali i ignoranccy, obstawali ze zdumiewaj�c� konsekwencj� przy przewodniej idei swojej szkaradnej
wiary.
Czcili, jak sami powiadali, Wielkie Dawne B�stwa, kt�re �y�y przed wiekami,
kiedy to jeszcze nie by�o ludzi, a kt�re przyby�y do tego m�odego �wiata prosto
z nieba. Teraz ju� ich tutaj nie ma, s� g��boko pod ziemi� i pod dnem ocean�w;
ale ich cia�a zwierzy�y swoje tajemnice pierwszemu cz�owiekowi podczas snu i on
to w�a�nie stworzy� kult, kt�ry nigdy nie zaniknie. To w�a�nie ich kult, kt�ry,
jak twierdzili je�cy, zawsze istnia� i zawsze b�dzie istnia�, skrywany na
dalekich pustkowiach i w mrocznych zak�tkach �wiata, dop�ki wielki Cthulhu nie
powstanie ze swego spowitego mrokiem domu w pot�nym mie�cie R'lyeh znajduj�cym
si� pod wod� i nie obejmie znowu w�adzy nad �wiatem. Pewnego dnia, kiedy gwiazdy
b�d� gotowe, rozlegnie si� jego wo�anie, a tajemniczy kult b�dzie trwa� w
oczekiwaniu na jego wyzwolenie.
Do tego czasu nic wi�cej nie wolno m�wi�. Jest to tajemnica, kt�rej nie
zdo�aj� wyjawi� �adne tortury. Ludzko�� nie jest sama po�r�d wszystkich rzeczy
na ziemi, kt�rych jeste�my �wiadomi, bowiem z ciemno�ci przybywaj� cienie i
nawiedzaj� swoich wiernych. Nie s� to jednak Wielkie B�stwa. Cz�owiek ich
jeszcze nie widzia�. Wyrze�bione b�stwo to wielki Cthulhu, ale nikt nie
potrafi�by powiedzie�, czy tak w�a�nie owe b�stwa wygl�daj�. Nikt te� nie
potrafi�by teraz odczyta� starego napisu, ale s�owa te zosta�y kiedy�
wypowiedziane. S�owa nucone podczas obrz�du nie s� tajemnic� - nigdy jednak nie
m�wi si� ich g�o�no, tylko szeptem. A znacz�:
"W tym domu w R'lyeh czeka w u�pieniu zmar�y Cthulhu".
Tylko dwaj je�cy okazali si� na tyle zdrowi na umy�le, aby ich mo�na by�o
powiesi�, pozosta�ych przekazano do r�nych zak�ad�w psychiatrycznych. Wszyscy
wyparli si� udzia�u w morderstwie podczas obrz�d�w i twierdzili, �e ludzie ci
zostali zabici przez B�stwa o Czarnych Skrzyd�ach, kt�re przyby�y do nich ze
swej siedziby po�r�d nawiedzonych las�w. Jednak �adnego sensownego zeznania nie
uda�o si� wydoby� od tajemniczych sprzymierze�c�w. Jedynie od bardzo wiekowego
Metysa nazwiskiem Castro policja zdo�a�a nieco wyci�gn��, on za� utrzymywa�, �e
zawija� do r�nych dziwnych port�w i tam rozmawia� z nie�miertelnymi wodzami
kultu, �yj�cymi po�r�d g�r w Chinach.
Stary Castro pami�ta� fragmenty strasznych legend, kt�re podwa�a�y teorie
teozof�w i dowodzi�y, �e zar�wno �wiat, jak i cz�owiek istniej� od niedawna i s�
rzeczywi�cie zjawiskiem przemijaj�cym. By�y eony, podczas kt�rych inne rzeczy
panowa�y na ziemi i mia�y swoje wielkie miasta. Pozosta�o�ci tych Rzeczy - jak
o�wiecili go nie�miertelni Chi�czycy - mo�na jeszcze teraz spotka� w postaci
gigantycznych ska� na Pacyfiku. Zmar�y one przed wieloma wiekami, nim jeszcze
nasta� cz�owiek, s� jednak sposoby, za pomoc� kt�rych mo�na je przywr�ci� do
�ycia, kiedy gwiazdy osi�gn� w�a�ciwe po�o�enie w cyklu wieczno�ci. Przyby�y z
gwiazd i sprowadzi�y ze sob� swoje wizerunki.
Te Wielkie Stare B�stwa, wyja�nia� dalej Castro, nie mia�y cia�a ani krwi.
Posiada�y kszta�t - czy� nie �wiadczy� o tym ten pos��ek ? - ale nie by�y
zbudowane z materii. Kiedy gwiazdy ustawi� si� we w�a�ciwej pozycji, B�stwa b�d�
mog�y w�drowa� poprzez niebo ze �wiata do �wiata; za� p�ki gwiazdy nie maj�
odpowiedniej konfiguracji, B�stwa nie mog� �y�. Ale chocia� teraz nie �yj�, to
naprawd� nie umieraj� nigdy. Spoczywaj� w kamiennych domach w swoim wielkim
mie�cie R'lyeh, zabezpieczone czarami pot�nego Cthulhu do czasu chwalebnego
zmartwychwstania, kiedy to gwiazdy i ziemia b�d� znowu gotowe na ich przyj�cie.
Wtedy jednak jaka� si�a z zewn�trz musi przyczyni� si� do ich uwolnienia. Czary, dzi�ki kt�rym istniej�, jednocze�nie powstrzymuj� je od poruszania si�, wi�c
mog� tylko le�e� rozbudzone w ciemno�ci i rozmy�la� ca�e miliony up�ywaj�cych
lat. Wiedz� o wszystkim, co si� dzieje we wszech�wiecie, bowiem porozumiewaj�
si� za pomoc� przekazywanych my�li. Nawet teraz rozmawiaj� w swoich grobowcach.
Kiedy po nieprzeliczonych wiekach chaosu nastali pierwsi ludzie, Wielkie Stare
B�stwa przem�wi�y do najwra�liwszych spo�r�d nich kszta�tuj�c ich sny, bo tylko
t� drog� ich j�zyk m�g� dosi�gn�� cielesnych ssak�w.
- Wtedy to w�a�nie - wyjawi� szeptem Castro - pierwsi ludzie stworzyli kult
ma�ych bo�k�w, kt�re pokaza�y im Wielkie Stare B�stwa; bo�ki zosta�y sprowadzone
na ziemi� w tajemniczych wiekach wprost z mrocznych gwiazd. Ten kult nie
zaniknie, dop�ki gwiazdy nie zajm� w�a�ciwego miejsca, a tajemni kap�ani nie
wyzwol� wielkiego Cthulhu z grobu, aby przywr�ci� do �ycia swych podw�adnych i
obj�� panowanie na ziemi. Czas ten �atwo b�dzie rozpozna�, poniewa� ludzie stan�
si� podobni do Wielkich Starych B�stw; wolni i swobodni, poza zasi�giem dobra i
z�a, odrzuc� wszelkie prawa i zasady moralne, b�d� krzycze�, zabija� i p�awi�
si� w rado�ci. Wyzwolone Stare B�stwa naucz� ludzi, jak krzycze�, jak zabija�,
jak radowa� si� i bawi�, a ca�a ziemia rozgorzeje ca�opaln� ofiar� ekstazy i
wolno�ci. Tymczasem jednak ich kult, wyra�any w odpowiednich obrz�dach, musi
o�ywia� pami�� tych dawnych zwyczaj�w i duch�w, zapowiadaj�c ich powr�t na
ziemi�.
Dawniej ludzie porozumiewali si� w snach ze Starymi B�stwami spoczywaj�cymi w
grobach, ale potem co� si� sta�o. Wielkie kamienne miasto R'lyeh, wraz z
monolitami i grobowcami, skry�o si� pod falami; g��bokie wody, pe�ne pierwotnej
tajemnicy, przez kt�re nawet my�l nie mo�e przenikn��, odci�y wszelki z nimi
kontakt. Jednak�e pami�� nigdy nie ginie, a wielcy kap�ani twierdz�, �e miasto
znowu si� wy�oni, gdy gwiazdy zajm� prawid�ow� pozycj�. Wtedy wynurz� si� z
g��bi ziemi czarne duchy, pokryte ple�ni� i widmowe, pe�ne tajemnych wie�ci
nagromadzonych w otch�aniach pod niedost�pnym dnem ocean�w. O nich jednak stary
Castro nie mia� odwagi m�wi�. Natychmiast przerwa� sw� opowie�� i �adne
perswazje ani te� pro�by nie zdo�a�y go nak�oni� do kontynuowania tego tematu. O
rozmiarach Starych B�stw nawet s�owem nie chcia� wspomnie�. Wyjawi� tylko, �e
g��wny o�rodek kultu znajduje si�, jak przypuszcza�, po�r�d nieprzebytych
arabskich pustyni, gdzie Irem, miasto Pillar�w, spoczywa ukryte i nietkni�te.
Kult ten nie ma �adnego zwi�zku z europejskim kultem czarownic i jest znany
wy��cznie cz�onkom tego ugrupowania. �adna ksi��ka na �wiecie nawet o nim nie
wspomina, cho� nie�miertelni Chi�czycy twierdz�, �e s� dwie wzmianki w
"Necronomicon" Szalonego Araba, Abdula Alhazreda, kt�re wtajemniczeni mogli by
odczyta� dowolnie, zw�aszcza ten cz�sto dyskutowany kuplet:
" Nie jest umar�ym ten, kt�ry mo�e spoczywa� wiekami,
Nawet �mier� mo�e umrze� wraz z dziwnymi eonami. "
Legrasse, mocno poruszony i z lekka oszo�omiony, na pr�no wypytywa� o
historyczn� przynale�no�� tego kultu. Castro, oczywi�cie, wyzna� prawd�, kiedy
powiedzia�, �e jest to g��boka tajemnica. Uczeni z Tulane University nie
potrafili rzuci� �adnego �wiat�a ani na kult, ani na ten pos��ek, wobec tego
detektyw przyby� do najwy�szych autorytet�w w kraju i us�ysza� niewiele wi�cej
poza grenlandzk� opowie�ci� profesora Webba.
Gor�czkowe zainteresowanie, jakie wzbudzi�a w�r�d zebranych opowie��
Legrasse'a, a tak�e przywieziona przez niego statuetka, znalaz�o odbicie w korespondencji poszczeg�lnych uczestnik�w zebrania; natomiast w oficjalnej
publikacji stowarzyszenia niewiele wzmiankowano na ten temat. Ostro�no�� zawsze
cechuje tych, kt�rym zdarza si� zetkn�� z szarlataneri� i czarami. Legrasse
wypo�yczy� na pewien czas statuetk� profesorowi Webbowi, kt�ry jednak wkr�tce
zmar�. Zosta�a zwr�cona Legrasse'owi i wci�� znajduje si� w jego posiadaniu, a
niedawno mia�em nawet mo�no�� j� sobie obejrze�. Jest rzeczywi�cie potworna i
bez w�tpienia podobna do rze�by m�odego Wilcoxa.
Nie dziwi� si�, �e opowie�� rze�biarza tak bardzo wzburzy�a mego wuja, bo
przecie� zna� ju� relacj� Legrasse'a. Mo�na sobie wyobrazi�, jakie my�li
wzbudzi�o w nim to, co us�ysza� od wra�liwego m�odego cz�owieka, kt�ry ujrza� we
�nie nie tylko sam� figurk� i dok�adny zapis hieroglificzny, jak na statuetce
znalezionej na bagnach i na grenlandzkiej p�askorze�bie, ale jeszcze na dodatek
us�ysza� co najmniej trzy s�owa formu�y wym�wionej przez eskimoskich wyznawc�w
czarnej magii, a tak�e wyznawc�w kultu w Luizjanie. Wydaje si� wi�c najzupe�niej
oczywiste, �e profesor Angell z miejsca zainteresowa� si� spraw� i chcia� j�
pozna� jak najdok�adniej; ja jednak w g��bi ducha podejrzewa�em, �e m�ody Wilcox
gdzie� us�ysza� kiedy� o tym kulcie i po prostu zmy�la� opowie�ci o swoich
snach, aby kosztem mego wuja podtrzyma� t� tajemnic�. Zgromadzone wycinki z
gazet i opowie�ci o r�nych snach by�y do�� przekonuj�cym �wiadectwem; jednak�e
m�j racjonalny umys� i niezwyk�o�� ca�ej tej sprawy sk�oni�y mnie do
wyci�gni�cia wniosk�w, kt�re wydawa�y mi si� najrozs�dniejsze. Tak wi�c, po
dok�adnym zapoznaniu si� z manuskryptem i zestawieniu go z teozoficznymi i
antropologicznymi notatkami, a tak�e z opowie�ci� Legrasse'a, odby�em podr� do
Providence, �eby zobaczy� si� z rze�biarzem i powiedzie� mu kilka s��w prawdy co
do tego, �e tak bez ogr�dek okpi� uczonego i starego cz�owieka.
Wilcox nadal mieszka� sam w budynku Fleur-de-Lys na Thomas Street, b�d�cym
szkaradn� wiktoria�sk� imitacj� siedemnastowiecznej breto�skiej architektury,
kt�ry ozdobionym stiukami frontem puszy� si� w�r�d pi�knych dom�w w stylu
kolonialnym po�o�onych na wzg�rzu i za�ywa� cienia pod najwspanialsz� w Ameryce
georgia�sk� strzelist� wie��. Zasta�em go przy pracy i z miejsca zorientowa�em
si� po rozrzuconych we wszystkich pokojach rze�bach, �e mam do czynienia z
autentycznym i wybitnym talentem. Jestem przekonany, �e kiedy� zyska rozg�os
jako jeden z najwi�kszych dekadent�w: teraz wyra�a si� w glinie, ale kiedy� w
przysz�o�ci ujawni w marmurze wszystkie te mary nocne i twory fantazji, kt�re
Arthur Machen pokazuje w swojej prozie, a Clark Ashton Smith w poezji i
malarstwie.
Ciemny, drobny, niedbale ubrany, ledwie obr�ci� si� s�ysz�c pukanie i spyta�,
czego sobie �ycz�, nawet nie wstaj�c. Dowiedziawszy si� kim jestem, okaza� pewne
zaciekawienie; m�j wuj wzbudzi� w nim zainteresowanie wypytuj�c tak dociekliwie
o jego sny, ale nigdy nie wyjawi� mu przyczyny swojego zainteresowania. Ja
r�wnie� nie przyczyni�em si� do wzbogacenia jego wiedzy w tym zakresie i
stara�em si�, zachowuj�c pozory, jak najwi�cej z niego wyci�gn��.
Szybko zorientowa�em si�, �e opowie�ci o jego snach by�y naprawd� szczere i
nie budz�ce w�tpliwo�ci. To w�a�nie one i wci�� jeszcze �ywe ich wspomnienia
wywar�y wp�yw na ca�� jego dalsz� tw�rczo��; pokaza� mi statuetk� b�d�c�
wytworem schorza�ej wyobra�ni, kt�rej zarysy, �wiadcz�ce o sile ciemnych mocy,
g��boko mn� wstrz�sn�y. Nie przypomina� sobie, aby kiedykolwiek przedtem
widzia� taki przedmiot, znany mu by� tylko ze snu, a jego r�ce kszta�towa�y go bezwiednie. By� to bez w�tpienia potw�r z jego majacze� sennych. Nie ulega�o
w�tpliwo�ci, �e nie mia� najmniejszego poj�cia o kulcie, otoczonym tak �cis��
tajemnic�, mo�e jedynie wuj uchyli� r�bka tajemnicy surowo strze�onej w jego
katechizmie; znowu wi�c zacz��em si� zastanawia�, w jaki spos�b zosta�y mu
przekazane tak niesamowite wra�enia.
M�wi� o swoich snach dziwnie poetyckim stylem, ze straszliw� wyrazisto�ci�
zobaczy�em ociekaj�ce wod� miasto Cyklop�w zbudowane z o�lizg�ego zielonego
kamienia - kt�rego wymiary geometryczne, jak Wilcox do�� osobliwie zaznaczy�,
by�y nieprawid�owe - i s�ysza�em w przera�aj�cym oczekiwaniu nieustanne,
p�przytomne wo�anie z podziemi: "Cthulhu fhtagn, Cthulhu fhtagn".
S�owa te stanowi�y cz�� strasznego rytua�u, kt�ry m�wi� o sennym czuwaniu
zmar�ego Cthulhu w kamiennej krypcie w mie�cie R'lyeh, co mn� wstrz�sn�o do
g��bi mimo tak racjonalnego stosunku do tej sprawy. By�em przekonany, �e musia�
przypadkiem us�ysze� kiedy� o tym kulcie i wkr�tce zapomnia� o tym, pogr��ony w
powodzi r�wnie niesamowitej lektury i w�asnej wyobra�ni. Potem, przy jego
wzmo�onej wra�liwo�ci, znalaz�o to pod�wiadomy odzew w snach, w p�askorze�bie i
w tej potwornej statuetce, kt�r� trzyma�em teraz w r�kach; je�li by�o to pewnego
rodzaju oszuka�stwo w stosunku do mego wuja, to najzupe�niej niewinne. Ten m�ody
cz�owiek, chwilami troch� afektowany, chwilami wskazuj�cy brak dobrych manier,
nie budzi� mojej sympatii; ale nie mog�em mu odm�wi� talentu, ani uczciwo�ci.
Rozsta�em si� z nim przyja�nie, �ycz�c mu sukcesu, na jaki zas�ugiwa� jego
talent.
Sprawa tego kultu wci�� mnie fascynowa�a i chwilami snu�y si� przede mn�
wizje mojej w�asnej s�awy, zwi�zanej z badaniami �r�de� jego pochodzenia i
wszelkich z nim zwi�zk�w. Wybra�em si� wi�c do Nowego Orleanu, rozmawia�em z
Legrassem i innymi uczestnikami dawnej ob�awy na czarnoksi�nik�w, zobaczy�em t�
straszn� statuetk�, a nawet mia�em mo�no�� zada� kilka pyta� schwytanym je�com
przebywaj�cym jeszcze w wi�zieniu. Stary Castro, niestety, zmar� przed kilkoma
laty. Wszystko, co us�ysza�em z pierwszej r�ki, cho� nie by�o w tym nic wi�cej
ponad to, co m�j wuj tak szczeg�owo potwierdzi� w swoich zapisach, na nowo
obudzi�o moje zainteresowanie; czu�em, �e odkry�em �lad prawdziwej, tajemnej i
bardzo starej religii, dzi�ki czemu mog� sta� si� s�awnym antropologiem.
Stosunek m�j mia� w dalszym ci�gu pod�o�e materialistyczne i pragn��em, aby
nadal taki pozosta�, a zbie�no�� sprawozda� ze sn�w i wycink�w zebranych przez
doktora Angella przyjmowa�em z niewyt�umaczaln� przekor�.
Jak ju� wspomnia�em, zacz��em podejrzewa�, a teraz mog� ju� powiedzie�, �e
wiem na pewno, i� m�j wuj nie zmar� �mierci� naturaln�. Przewr�ci� si� na
w�skiej dr�ce prowadz�cej przez wzg�rze ze starej przystani wkr�tce po
przypadkowym zderzeniu si� z jakim� murzy�skim marynarzem. Nie zapomnia�em o
ob�awie w Luizjanie na marynarzy, kt�rzy byli wyznawcami tego kultu, i nie
zdziwi�bym si�, gdybym si� dowiedzia� o ich skrytych metodach i zatrutych
ig�ach, r�wnie bezlitosnych i znanych od najdawniejszych czas�w, jak wszystkie
tajemnicze obrz�dy i wierzenia. To prawda, �e Legrasse'a i jego ludzi
pozostawiono w spokoju, ale w Norwegii pewien marynarz, kt�ry du�o wiedzia�, nie
�yje. Czy�by dog��bne badania prowadzone przez mego wuja, po zapoznaniu si� z
relacjami rze�biarza, dotar�y do z�owieszczy