Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie 504 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
tytu�: "Gwiezdne wojny"
autor: George Lucas
tytu� orygina�u: "starwars"
t�umaczy�: Piotr W. Cholewa
tekst wklepa�: Grabcu
drobna korekta:
[email protected]
* * *
Prolog
Inna galaktyka, inny czas...
Dawna Republika by�a Republik� z legendy si�gaj�cej poza przestrze� i czas. Nie trzeba pami�ta�, gdzie si� znajdowa�a i kiedy powsta�a, wystarczy wiedzie�, �e... by�a to Republika. Kiedy�, pod m�drymi rz�dami Senatu, pod ochron� Rycerzy Jedi, Republika rozrasta�a si� i rozkwita�a. Zwykle jednak, gdy bogactwa i pot�ga przestaj� wzbudza� podziw i szacunek, a zaczynaj� budzi� l�k, pojawiaj� si� ci, kt�rych z�a wola dor�wnuje chciwo�ci. To w�a�nie zdarzy�o si� w Republice w szczytowym okresie jej rozwoju. Sta�a si� niby pot�ne drzewo, wytrzymuj�ce ka�dy nap�r, lecz od �rodka pr�chniej�ce, mimo i� z zewn�trz choroba nie by�a widoczna. Za namow� i przy pomocy niespokojnych i ��dnych w�adzy cz�onk�w rz�du, a tak�e pot�nych konsorcj�w handlowych, ambitny senator Palpatine zdo�a� sk�oni� Senat, by mianowa� go Prezydentem. Obiecywa� zaspokoi� ��dania niezadowolonych i odbudowa� dawn� chwa�� Republiki. Jednak gdy tylko obj�� rz�dy i poczu� si� bezpieczny, og�osi� si� Imperatorem i odizolowa� od skarg poddanych. W nied�ugim czasie sta� si� marionetk� w r�kach swych doradc�w i pochlebc�w, kt�rym powierzy� najwy�sze stanowiska. Wo�ania o sprawiedliwo�� nie dociera�y do jego uszu. Gubernatorzy i urz�dnicy Imperium zdrad� i podst�pem zniszczyli Rycerzy Jedi, obro�c�w sprawiedliwo�ci w galaktyce. Strach zaw�adn�� zgn�bionymi ludami zamieszkuj�cymi rozproszone gwiezdne systemy. Dla zaspokojenia osobistych ambicji cz�sto wykorzystywano si�y zbrojne cesarstwa, zawsze w imieniu coraz bardziej odizolowanego Imperatora. Kilka system�w gwiezdnych zbuntowa�o si� przeciw wci�� nowym gwa�tom. Og�osi�y, �e nie zgadzaj� si� z Nowym Porz�dkiem i rozpocz�y walk� o odrodzenie Dawnej Republiki. Z pocz�tku by�o ich niewiele w por�wnaniu z tymi, w kt�rych Imperator wymusza� pos�uch. W owych mrocznych dniach zdawa�o si� rzecz� pewn�, �e jasny p�omie� oporu zostanie st�umiony, nim blaskiem nowej prawdy zdo�a roz�wietli� galaktyk� uciskanych i krzywdzonych lud�w...
Z pierwszej Sagi "Dziennika Whills"
Znale�li si� w niew�a�ciwym miejscu, o niew�a�ciwym czasie. Oczywi�cie zostali bohaterami.
Leia Organa z Alderaan, senator
* * *
I
Ogromny l�ni�cy glob rzuca� w przestrze� �agodne l�nienie barwy topazu - lecz nie by� s�o�cem. Przez d�ugi czas oszukiwa� ludzi i dopiero, gdy jego obro�cy dotarli na poblisk� orbit�, zrozumieli, �e nie jest to trzecia gwiazda, lecz le��ca w podw�jnym systemie planeta. Wydawa�o si� niemo�liwe, by cokolwiek, a zw�aszcza ludzie, mog�o przetrwa� w takim �wiecie. A jednak dwa s�o�ca, typu G1 i G2, orbitowa�y wok� wsp�lnego �rodka masy z zadziwiaj�c� regularno�ci�, za� Tatooine okr��a� je w tak du�ej odleg�o�ci, �e zdo�a� si� tam wytworzy� wprawdzie niezwykle gor�cy, lecz do�� stabilny klimat. Wi�ksz� cz�� powierzchni planety pokrywa�a pustynia, a jej niezwyk�y, typowy raczej dla gwiazd, ��ty blask by� rezultatem silnego �wiat�a dw�ch s�o�c, padaj�cego na piaski bogate w s�d. To samo �wiat�o rozb�ys�o nagle na cienkiej metalicznej os�onie obiektu, p�dz�cego szale�czo ku g�rnym warstwom atmosfery. Zmienna pr�dko�� statku by�a celowa. Nie stanowi�a efektu uszkodzenia, lecz rozpaczliw� pr�b� jego unikni�cia. W�skie, nios�ce straszliwe energie smugi b�yska�y ko�o pancerza - wielobarwny sztorm destrukcji, niby stado t�czowych podnawek, pr�buj�cych przyssa� si� do wi�kszej od siebie i niech�tnej im ryby. Jednemu z promieni uda�o si� dosi�gn�� uciekiniera. Trafi� w centraln� p�etw�. Koniec statecznika rozpad� si�, a metalowe i plastikowe strz�py wytrysn�y w przestrze�, l�ni�c jak klejnoty. Zdawa�o si�, �e ca�y statek zadr�a�. Nad planet� pojawi�o si� tak�e �r�d�o tych �mierciono�nych promieni energii - sun�cy oci�ale kr��ownik Imperium o sylwetce naje�onej niby kaktus dziesi�tkami wyrzutni. Teraz, gdy �up by� ju� blisko, przesta�y emitowa� �wiat�o. W mniejszym statku, tam gdzie zosta� trafiony, od czasu do czasu b�yska�y eksplozje. W�r�d absolutnego ch�odu przestrzeni kr��ownik zbli�a� si� do swej rannej ofiary. Kolejna eksplozja wstrz�sn�a dalekim sektorem statku, nie nazbyt jednak odleg�ym wed�ug oceny Erdwa Dedwa i Ce Trzypeo, kt�rzy, obijaj�c si� o �ciany w�skiego korytarza, czuli si� jak �o�yska rozklekotanej maszyny. Na pierwszy rzut oka mog�oby si� wydawa�, �e wysoki cz�ekokszta�tny Trzypeo jest prze�o�onym, za� kr�py tr�jnogi Dedwa - wykonawc� jego polece�. W istocie jednak, cho� ten pierwszy prychn��by pogardliwie, s�ysz�c tak� opini�, byli r�wni sobie pod ka�dym wzgl�dem - z wyj�tkiem gadatliwo�ci. W tym Trzypeo oczywi�cie (i z konieczno�ci) przewy�sza� swego towarzysza. Jeszcze jeden wybuch wstrz�sn�� korytarzem i wysoki robot zatoczy� si�. Jego ni�szy kolega lepiej sobie radzi� w tych okoliczno�ciach - przysadzisty, cylindryczny korpus z nisko po�o�onym �rodkiem ci�ko�ci by� doskonale wywa�ony na trzech grubych nogach. Erdwa Dedwa odwr�ci� si� w stron� towarzysza, kt�ry oparty o �cian� stara� si� utrzyma� r�wnowag�. Wok� jedynego mechanicznego oka zagadkowo b�ysn�y �wiat�a, gdy ma�y robot ogl�da� poobijany pancerz przyjaciela. Metaliczne wi�ry i kurz pokrywa�y l�ni�ce zazwyczaj br�zem powierzchnie, wyra�nie wida� by�o wgniecenia - po�redni rezultat uderze�, kt�re trafi�y statek rebeliant�w. A� do ostatniego wstrz�su s�yszeli ci�gle niskie buczenie, kt�rego nie zag�usza�y najg�o�niejsze nawet eksplozje. Nagle, bez widocznego powodu, basowy d�wi�k. W korytarzu rozlega�y si� jedynie suche trzaski spi�� w przeka�nikach i szum zamieraj�cych obwod�w. Znowu wybuchy, tym razem naprawd� odleg�e, odbi�y si� echem od �cian. Trzypeo pochyli� sw� g�adk�, podobn� kszta�tem do ludzkiej, g�ow�. Metalowe uszy nas�uchiwa�y uwa�nie. Owo na�ladowanie ruch�w cz�owieka nie by�o konieczne - jego czujniki d�wi�kowe by�y wszechkierunkowe - lecz smuk�y robot zosta� zaprogramowany tak, by w spos�b doskona�y dostosowywa� si� do towarzystwa ludzi, a to obejmowa�o tak�e imitowanie ich gest�w. - S�ysza�e� to? - spyta�, raczej retorycznie, swego spokojnego towarzysza. Chodzi�o mu o ten ucich�y nagle, bucz�cy d�wi�k. - Wy��czyli g��wny reaktor i nap�d. W jego g�osie zabrzmia�o ludzkie niedowierzanie i niepok�j. Metalowa d�o� �a�osnym gestem pociera�a zmatowia�y, szary bok, gdzie padaj�ca wr�ga porysowa�a powierzchni� pancerza. Trzypeo mia� sk�onno�ci do pedantyzmu i takie rzeczy wprawia�y go w zak�opotanie. - Szale�stwo, zupe�ne szale�stwo - wolno pokr�ci� g�ow�. - Tym razem na pewno b�dziemy zniszczeni. Erdwa odpowiedzia� nie od razu. Z odchylonym do ty�u beczu�kowatym korpusem i mocno wsparty nogami o pok�ad, metrowej wysoko�ci robot poch�oni�ty by� obserwacj� sufitu. Nie mia� wprawdzie g�owy, kt�r� m�g�by przekrzywi� w ge�cie nas�uchiwania, potrafi� jednak wywrze� wra�enie, �e w�a�nie nas�uchiwaniu po�wi�ca teraz swoj� uwag�. Z jego g�o�nika dobieg�a seria pisk�w i gwizd�w, kt�re nawet dla bardzo wyczulonego ludzkiego ucha by�yby tylko trzaskami zak��ce�. Dla Trzypeo jednak tworzy�y one s�owa tak jasne i czyste jak pr�d sta�y. - Te� uwa�am, �e musieli wy��czy� nap�d - przyzna�. - Ale co teraz? Mamy zniszczony g��wny stabilizator i nie mo�emy wej�� w atmosfer�. A nie wierz�, �eby�my mieli si� po prostu podda�. W korytarzu pojawi�a si� nagle niewielka grupa m�czyzn w pomi�tych mundurach, z wyrazem zdecydowania na twarzach. Nie�li miotacze i sprawiali wra�enie gotowych na �mier�. Trzypeo milcz�c spogl�da� za nimi, p�ki nie znikn�li za zakr�tem, potem odwr�ci� si� do Erdwa. Ten trwa� bez ruchu w nie zmienionej pozycji. Trzypeo tak�e popatrzy� w g�r�, cho� wiedzia�, �e zmys�y jego kolegi s� odrobin� bardziej czu�e od jego w�asnych. - O co chodzi, Erdwa?
Odpowiedzi� by�a kr�tka, lecz gwa�towna seria pisk�w. Zreszt� w chwil� p�niej wysoka czu�o�� sensor�w nie by�a ju� potrzebna - po minucie czy dw�ch �miertelnej ciszy z g�ry da� si� s�ysze� delikatny zgrzyt, niby drapanie kota w drzwi. �r�d�em niezwyk�ego d�wi�ku by�y ci�kie kroki i przesuwanie masywnego sprz�tu po pancerzu zewn�trznym statku. - Dostali si� do �rodka gdzie� nad nami - mrukn�� Trzypeo, s�ysz�c kilka przyt�umionych eksplozji. - Tym razem kapitan nie zdo�a si� wymkn��. - Odwr�ci� si� i spojrza� na Erdwa. - My�l�, �e lepiej b�dzie... Przerwa� mu zgrzyt rozrywanego metalu. O�lepiaj�cy, aktyniczny blask zala� koniec korytarza - gdzie� tam star� si� z atakuj�cymi niewielki oddzia�, kt�ry kilka minut temu przechodzi� obok nich. Trzypeo odwr�ci� g�ow� w sam czas, by ochroni� delikatne fotoreceptory od przelatuj�cych kawa�k�w metalu. W suficie pojawi� si� nagle otw�r, przez kt�ry zeskakiwa�y w d� srebrzyste kszta�ty, przypominaj�ce wielkie metaliczne krople. Oba roboty wiedzia�y, �e �aden sztuczny tw�r nie jest zdolny do p�ynno�ci ruch�w, z jak� te postacie b�yskawicznie zajmowa�y pozycje bojowe. Nowo przybyli nie byli maszynami, lecz lud�mi zakutymi w zbroje. Jeden z nich spojrza� wprost na Trzypeo... Nie, nie na mnie, pomy�la� nerwowo przera�ony robot, lecz gdzie� dalej... Posta� podnios�a trzymany w d�oniach okrytych r�kawicami ci�ki miotacz.... za p�no. Wi�zka intensywnego �wiat�a trafi�a j� w g�ow�. Strz�py zbroi, cia�a i ko�ci rozprysn�y si� na wszystkie strony. Cz�� atakuj�cego oddzia�u odwr�ci�a si� w ich stron� i otworzy�a ogie�, celuj�c poza dwa roboty. - Szybko! T�dy! - rzuci� rozkazuj�co Trzypeo. Mia� zamiar oddali� si� od �o�nierzy Imperium i Erdwa pos�usznie ruszy� za nim. Przeszli jednak ledwie kilka krok�w, gdy zobaczyli grup� ludzi z za�ogi statku, zajmuj�cych pozycje przed nimi i strzelaj�cych wzd�u� korytarza. W ci�gu kilku sekund dym i krzy�uj�ce si� strumienie energii wype�ni�y przej�cie. Czerwone, zielone i b��kitne b�yskawice wypala�y kawa�y plastiku ze �cian i pod�ogi, ry�y d�ugie szramy w metalowych powierzchniach. Krzyki rannych i umieraj�cych- d�wi�k wysoce nierobotyczny, pomy�la� Trzypeo - zag�usza�y odg�osy nieorganicznej destrukcji. Jeden z promieni uderzy� tu� przed robotem, a jednocze�nie inny wypali� �cian� bezpo�rednio za nim, ods�aniaj�c iskrz�ce przeka�niki i szeregi przewod�w. Energia podw�jnej eksplozji pchn�a Trzypeo prosto w poszarpane kable, a dziesi�tki pr�d�w i zwar� zmieni�y go w podskakuj�c�, skr�caj�c� si� marionetk�. Przez metalowe zako�czenia jego nerw�w przep�ywa�y niezwyk�e wra�enia. Nie sprawia�y b�lu, powodowa�y tylko zamieszanie. Za ka�dym razem, gdy pr�bowa� si� uwolni�, rozlega� si� gwa�towny trzask i przepala� si� kolejny obw�d. Zgie�k nie ustawa�. Wci�� uderza�y wok� niego tworzone przez ludzi pioruny. Walka trwa�a. W w�skim korytarzu k��bi� si� dym. Erdwa Dedwa uwija� si� dooko�a przyjaciela, pr�buj�c mu pom�c. Niewielki robot demonstrowa� flegmatyczn� oboj�tno�� wobec szukaj�cych ofiary strumieni energii. By� tak niski, �e wi�kszo�� z nich przelatywa�a ponad nim. - Ratunku! - wrzasn�� Trzypeo, przera�ony nagle informacj�, kt�r� przekaza� jeden z jego wewn�trznych czujnik�w. - Chyba co� si� topi. Wyci�gnij moj� lew� nog�... To co� niedaleko serwomotoru. - Jak zwykle jego ton zmieni� si� nagle z prosz�cego na poirytowany. - To wszystko twoja wina! - zawo�a� gniewnie. - Powinienem wiedzie�, �e nie wolno ufa� logice niewydarzonej, termoizolowanej, pomocniczej maszyny przemeblowuj�cej. Nie mam poj�cia, dlaczego si� upar�e�, �eby�my opu�cili nasze stanowiska i wle�li w ten idiotyczny korytarz dojazdowy. Zreszt� i tak nie ma to ju� znaczenia. Na pewno ca�y statek... Erdwa Dedwa przerwa� mu seri� gniewnych bucze� i gwizd�w. W dalszym ci�gu jednak precyzyjnymi ruchami rozcina� i odci�ga� popl�tane przewody. - Ach tak? - odpar� z ironi� Trzypeo. - �ycz� ci tego samego, ty ma�y... Wyj�tkowo silny wybuch wstrz�sn�� korytarzem, uciszaj�c gadatliwego robota. W powietrzu rozszed� si� dusz�cy od�r palonego plastiku, a k��by dymu przes�oni�y wszystko.
Dwa metry wzrostu. Dwuno�ny. Lu�na czarna szata i funkcjonalna, cho� dziwaczna metalowa maska ekranu oddechowego os�aniaj�ca twarz - Czarny Lord Sith - Darth Vader. Wzbudza� l�k, krocz�c pewnie korytarzami statku rebeliant�w.
Trwoga towarzyszy�a ka�demu z Czarnych Lord�w, lecz aura z�a, kt�ra otacza�a tego w�a�nie, by�a na tyle intensywna, �e zahartowani w bojach szturmowcy Imperium cofali si�; na tyle gro�na, �e nawet oni zaczynali mrucze� co� nerwowo do siebie. Odwa�ni do tej chwili cz�onkowie za�ogi zaprzestawali oporu, rzucali bro� i uciekali na sam widok zbroi Vadera, kt�ra cho� czarna, nie by�a nawet w przybli�eniu tak mroczna, jak my�li okrytej ni� istoty. Jeden cel, jedna idea, jedna obsesja opanowa�a teraz umys� Dartha Vadera. P�on�a w jego m�zgu, gdy skr�ca� w kolejny korytarz zdobywanego statku. Tu dym zdawa� si� rozwiewa�, cho� wci�� s�ycha� by�o odg�osy odleg�ej strzelaniny. Tu walka ju� si� sko�czy�a, lecz gdzie� dalej trwa�a nadal. Jedynie robot zachowa� zdolno�� swobodnego poruszania si�, gdy przechodzi� Czarny Lord. Ce Trzypeo zerwa� wreszcie ostatni trzymaj�cy go kabel. Z dala dochodzi�y do niego krzyki ludzi - to bezlito�ni �o�nierze Imperium likwidowali ostatnie gniazda rebeliant�w. Trzypeo spojrza� w d�, lecz by� tam jedynie osmalony pok�ad. Rozejrza� si�. - Erdwa Dedwa! Gdzie jeste�? - w jego g�osie zabrzmia� niepok�j. Chmury dymu rozst�pi�y si� na moment i w ko�cu korytarza Trzypeo dostrzeg� przyjaciela. By� blisko, ale nie patrzy� w jego stron�. Zastyg� w pozycji wskazuj�cej na wyt�on� uwag�, nad nim za� pochyla�a si� - nawet elektronicznym fotoreceptorom trudno by�o przebi� si� przez g�sty, lepki opar - ludzka posta�. By�a m�oda i smuk�a. Wed�ug zawi�ych norm cz�owieczej estetyki, duma� Trzypeo, cechowa�o j� ch�odne pi�kno. Jej drobna d�o� porusza�a si� przy frontowej cz�ci kad�uba Erdwa. K��by dymu znowu zg�stnia�y w chwili, gdy Trzypeo ruszy� w ich stron�. A kiedy dotar� na miejsce, zasta� tam ju� tylko Erdwa. Trzypeo rozejrza� si� niepewnie. To prawda, roboty ulegaj� czasami elektronicznym halucynacjom... ale dlaczego mia�by mu si� przywidzie� cz�owiek? Wzruszy� ramionami. W ko�cu dlaczeg� by nie, zw�aszcza je�li uwzgl�dni� niezwyk�e wydarzenia minionej godziny, a tak�e dawk� silnego pr�du, kt�r� niedawno wch�on��. Nie powinna go zaskakiwa� �adna rzecz, kt�r� mog�yby stworzy� jego nadwer�one obwody. - Gdzie by�e�? - spyta� wreszcie. - Chowa�e� si� pewnie. Zdecydowa� si� nie wspomina� o tym by�-mo�e cz�owieku. Je�eli by�a to halucynacja, to nie mia� zamiaru dawa� Erdwa satysfakcji informuj�c, jak powa�nie ostatnie wydarzenia zak��ci�y dzia�anie jego uk�ad�w logicznych. - B�d� t�dy wraca� - wskaza� wzrokiem koniec korytarza. Nie daj�c ma�emu automatowi czasu na odpowied�, ci�gn�� dalej. - B�d� szuka� ludzi, kt�rzy prze�yli. Co zrobimy? Nie zaufaj� s�owom dw�ch mas, kt�re nale�a�y do buntownik�w i nie uwierz�, �e nic nie wiemy. Ze�l� nas do kopal� przyprawy na Kessel albo rozbior� na cz�ci potrzebne dla robot�w bardziej godnych zaufania. A i to tylko wtedy, gdy nas uznaj� nas za programowane pu�apki i nie rozwal� bez ostrze�enia. Je�li nie... Lecz Erdwa ju� si� odwr�ci� i szybko potoczy� korytarzem. - Czekaj, gdzie idziesz? Czy ty mnie w og�le s�uchasz? Przeklinaj�c w kilkunastu j�zykach, niekt�rych czysto mechanicznych, Trzypeo ruszy� za swoim przyjacielem. Te jednostki R2, pomy�la�, zachowuj� si� tak, jakby zwiera�y im si� obwody akurat wtedy, kiedy im to odpowiada. W korytarzu Przed centrum sterowania zdobytego statku t�oczyli si� ponurzy je�cy, sp�dzeni tutaj przez �o�nierzy Imperium. Niekt�rzy le�eli ranni, niekt�rzy konali. Kilku oficer�w oddzielono od reszty za�ogi; stali razem, rzucaj�c pilnuj�cym ich szturmowcom wojownicze spojrzenia i gro�by. Nagle wszyscy - �o�nierze i rebelianci - ucichli jak na komend�. Zza zakr�tu wynurzy�a si� wysoka posta� w czarnym he�mie. Dwaj �miali i uparci do tej chwili oficerowie buntownik�w zacz�li dr�e�. Czarny Lord zatrzyma� si� przed jednym z nich i wyci�gn�� rami�. Pot�na d�o� chwyci�a je�ca za szyj� i unios�a w g�r�. Milcza�, cho� jego oczy wysz�y z orbit. Ze sterowni wyszed� oficer Imperium. Zd��y� zdj�� sw�j opancerzony he�m i demonstrowa� �wie�� szram� w miejscu, gdzie �mierciono�ny promie� przebi� si� przez os�on�. Energicznie pokr�ci� g�ow�. - Nic nie ma, sir. Systemy przechowywania informacji zosta�y wytarte do Czysta. Ledwie widocznym skinieniem g�owy Darth Vader da� znak, �e przyjmuje ten fakt do wiadomo�ci. Nieprzenikniona maska zwr�ci�a si� w stron� nieszcz�snego je�ca, zacisn�y si� okryte metalem palce. Ofiara unios�a r�ce do szyi, rozpaczliwie pr�buj�c rozewrze� �miertelny u�cisk, lecz bez skutku. - Gdzie s� dane, kt�re przechwycili�cie? - zadudni� gro�nie g�os Vadera. - Co zrobili�cie z ta�mami? - Nie... przej�li�my... �adnych... informacji - zawieszony nad pod�og� cz�owiek z wysi�kiem wci�ga� powietrze. Z g��bi um�czonego cia�a wydoby� si� krzyk w�ciek�o�ci. - To jest... statek Rady... Nie widzieli�cie. naszego... oznakowania? Jeste�my... w misji... dyplomatycznej... - Niech chaos poch�onie wasz� misj�! - warkn�� Vader. - Gdzie s� te ta�my? Mocniej �cisn�� szyj� je�ca. Gro�ba, kt�r� wyra�a� ten gest, by�a a� nadto wyra�na. Oficer odpowiedzia� wreszcie, ledwie s�yszalnym, zduszonym szeptem. - Tylko... kapitan...wie. - Statek nosi god�o systemu Alderaan - rzuci� Vader, nachylaj�c sw� straszn� mask�. - Czy na pok�adzie jest kto� z rodziny kr�lewskiej? Kogo wieziecie? Palce zacie�ni�y chwyt. Oficer coraz gwa�towniej pr�bowa� si� wyrwa�. Jego ostatnie s�owa by�y st�umione i niewyra�ne. Vader nie by� zadowolony. Chocia� jeniec zwis� ze straszliw�, ostateczn� bezw�adno�ci�, on ci�gle mocniej zaciska� palce. Rozlega si� mro��cy krew w �y�ach trzask p�kaj�cych ko�ci, podobny do chrobotu pazur�w psa biegn�cego po plastikowej powierzchni. Z pe�nym niesmaku westchnieniem Vader cisn�� martw� ofiar� o �cian�. Kilku szturmowc�w uchyli�o si�, w ostatniej chwili unikaj�c spotkania z tym strasznym pociskiem. Czarny Lord odwr�ci� si� nagle, a oficerowie Imperium skulili si� pod jego gro�nym spojrzeniem. - Rozerwijcie ten statek na kawa�ki, na cz�ci, ale musicie znale�� te ta�my. Co do pasa�er�w, je�eli s� tu jacy�, to chc� ich mie� �ywych - przerwa� na chwil�, po czym doda�: - Szybko! Oficerowie i �o�nierze w po�piechu niemal zderzali si� ze sob�. Nie sz�o im wy��cznie o to, by jak najpr�dzej wykona� polecenia, lecz po prostu, by usun�� si� z nieprzyjemnego s�siedztwa gro�nej postaci.
Erdwa Dedwa wszed� wreszcie w w�skie przej�cie i zatrzyma� si�. Nie by�o tu dymu, �lady walki tak�e nie by�y widoczne. Zatroskany, niespokojny Trzypeo stan�� obok. - Ci�gniesz mnie przez p� statku i gdzie.. - przerwa�, obserwuj�c z niedowierzaniem, jak jedna z zako�czonych szczypcami ko�czyn kr�pego robota zrywa plomb� w�azu szalupy ratunkowej. W chwil� p�niej zab�ys�o ostrzegawcze, czerwone �wiat�o, a w korytarzyku zabrzmia�y niskie sygna�y alarmowe. Trzypeo rozejrza� si� nerwowo, lecz wok� wci�� by�o pusto. Popatrzy� znowu na Erdwa, gdy ten przepycha� si� ju� do ciasnego wn�trza szalupy. By�o dostatecznie obszerne, by pomie�ci� kilka istot ludzkich, projekt jednak nie przewidywa� obecno�ci robot�w. Erdwa mia� sporo k�opot�w z umieszczeniem swego kad�uba w niewielkiej kabinie. - Hej! - zaskoczony Trzypeo krzykn�� ostrzegawczo. - Nie wolno ci tu wchodzi�! To jest tylko dla ludzi! By� mo�e uda si� nam przekona� �o�nierzy, �e nie zaprogramowano nas do buntu, a jeste�my zbyt cenni, �eby nas niszczy�, ale je�li kto� ci� tutaj zobaczy, to nie mamy �adnych szans. Wy�a� natychmiast! Erdwa zdo�a� jako� wt�oczy� swe cia�o na miejsce przed miniaturow� konsol� sterowania. Pochyli� si� lekko do przodu i wyda� seri� g�o�nych gwizd�w i bucze� skierowanych do niech�tnego towarzysza. Trzypeo s�ucha�. Nie m�g� wprawdzie zmarszczy� czo�a, lecz zachowa� si� tak, jakby to w�a�nie robi�. - Misja... co za misja? O czym ty m�wisz? Chyba w twoim m�zgu nie zosta�a ani jedna ca�a integralna ko�c�wka logiczna. Nie! �adnych wi�cej przyg�d. Spr�buj� szcz�cia ze szturmowcami... i nie mam zamiaru tu wchodzi�. - Z g�o�nika Erdwa dobieg� gniewny elektroniczny skrzek. - I nie wymy�laj mi od bezm�zgich filozof�w, ty kanciasta, przepe�niona beczko smaru! Trzypeo zastanawia� si� w�a�nie, co jeszcze m�g�by doda� do swej wypowiedzi, gdy nag�y wybuch rozni�s� tyln� �cian� korytarza. Kurz i metalowe strz�py ze �wistem przeszywa�y niewielk� przestrze�. Niemal natychmiast rozleg�a si� g�o�na seria mniejszych wybuch�w. Ods�oni�ta przegroda wewn�trzna zaj�a si� ogniem. P�omienie odbija�y si� w nielicznych b�yszcz�cych jeszcze powierzchniach pancerza Trzypeo. Mrucz�c pod nosem elektroniczny odpowiednik polecenia swej duszy nieznanemu, smuk�y robot skoczy� do szalupy. - B�d� tego �a�owa� - powiedzia� g�o�niej, gdy Erdwa zamkn�� klap� luku. Ma�y automat pstrykn�� kilkoma prze��cznikami, otworzy� os�on� i w okre�lonej kolejno�ci wcisn�� trzy guziki. W huku odpalanych zaczep�w szalupa odskoczy�a od skaleczonego statku.
Dow�dca kr��ownika Imperium odetchn�� z ulg�, gdy przez komunikator nadesz�a informacja o zniszczeniu ostatniego gniazda oporu buntownik�w. Z satysfakcj� wys�uchiwa� meldunk�w o dzia�aniach swoich ludzi, kiedy poprosi� go jeden z oficer�w artylerii. Kapitan podszed� i spojrza� na okr�g�y ekran obserwacyjny. Widoczny na nim niewielki punkcik opada� ku majacz�cej w dole gor�cej planecie. - jeszcze jedna szalupa, sir. Rozkazy? - jego palce zawis�y wyczekuj�co nad prze��cznikiem komputera celowniczego baterii energetycznej. Ufny w moc ognia swego statku kapitan od niechcenia studiowa� odczyty czujnik�w skierowanych w stron� kutra. Wszystkie wskazywa�y zera. - Prosz� si� powstrzyma�, poruczniku Hija. Sensory nie wykazuj� obecno�ci istot �ywych na pok�adzie. Pewnie w uk�adzie odpalaj�cym tej szalupy nast�pi�o jakie� zwarcie, albo wp�yn�a przek�amana instrukcja. Niech pan nie marnuje energii. Z zadowoleniem wr�ci� do raport�w o je�cach i sprz�cie, nap�ywaj�cych z przechwyconego statku rebeliant�w.
B�yski eksploduj�cych tablic kontrolnych i iskrzenie przewod�w odbija�y si� w zbroi pierwszego z oddzia�u szturmowc�w badaj�cych kr�te korytarze statku. Mia� w�a�nie odwr�ci� si� i wezwa� id�cych za nim koleg�w, kiedy z boku zauwa�y� jakie� poruszenie. Co� ukrywa�o si�, skulone, w p�ytkiej, ciemnej wn�ce. Zajrza� tam ostro�nie, trzymaj�c miotacz w pogotowiu. Drobna dr��ca posta�, odziana w lu�n� bia�� sukni�, przyciskaj�c plecy do �ciany z l�kiem wpatrywa�a si� w �o�nierza. Ten spostrzeg�, �e ma do czynienia z m�od� kobiet�, a jej wygl�d odpowiada opisowi jednej z os�b, kt�rymi Czarny Lord szczeg�lnie si� interesowa�. M�czyzna u�miechn�� si�. Szcz�liwe spotkanie, pomy�la�. Na pewno nie minie go awans. Przekr�ci� g�ow� wewn�trz he�mu, zbli�aj�c usta do niewielkiego mikrofonu. - Tu j� mam - powiedzia� do nadchodz�cych koleg�w. - Ustawcie miotacze na og�usza... Nigdy nie zdo�a� doko�czy� tego zdania, nigdy te� nie doczeka� si� upragnionego awansu. Gdy tylko, skupiony na komunikatorze, przesta� na moment zwraca� uwag� na dziewczyn�, jej niepewno�� rozwia�a si� ze zdumiewaj�c� szybko�ci�. Unios�a trzymany dot�d za plecami miotacz energii i wyskoczy�a ze swej kryj�wki. Jako pierwszy pad� �o�nierz, kt�ry mia� nieszcz�cie j� znale�� - wystrza� zmieni� jego g�ow� w mas� stopionego metalu i ko�ci. Ten sam los spotka� kolejn� okryt� pancerzem posta� nadbiegaj�c� z ty�u. Potem jaskrawozielona wi�zka energii dotkn�a ramienia dziewczyny, a ta run�a bezw�adnie, wci�� �ciskaj�c miotacz w drobnej d�oni. Ludzie w zbrojach stan�li wok� niej. Jeden z nich, nosz�cy na ramieniu insygnia podoficera, przykl�kn�� i odwr�ci� kobiet� na wznak. Do�wiadczonym spojrzeniem zbada� bezw�adne cia�o. - Nic jej nie b�dzie - stwierdzi�, spogl�daj�c na swych podkomendnych. - Zameldujcie Lordowi Vaderowi.
Trzypeo jak zahipnotyzowany wpatrywa� si� w niewielki iluminator wbudowany w przedni� cz�� szalupy. Obserwowa�, jak z wolna poch�ania ich gor�ca, ��ta kula Tatooine. Wiedzia�, �e gdzie� z ty�u znika powoli okaleczony statek i kr��ownik Imperium. Nie mia� nic przeciwko temu. Je�li tylko uda im si� wyl�dowa� w pobli�u jakiego� miasta, poszuka sobie kulturalnego miejsca pracy, gdzie spokojna atmosfera b�dzie bardziej odpowiednia do jego statusu i poziomu wyszkolenia. Jak dla prostego automatu, ostatnie miesi�ce nios�y a� nazbyt wiele irytuj�cych i nie daj�cych si� przewidzie� wypadk�w. Ruchy Erdwa przy sterach zdawa�y si� ca�kowicie przypadkowe i raczej nie obiecywa�y mi�kkiego l�dowania. Trzypeo spojrza� na towarzysza z niepokojem. - Jeste� pewien, �e potrafisz to pilotowa�? Erdwa odpowiedzia� wymijaj�cym gwizdni�ciem, kt�re w niczym nie odmieni�o wzburzonego stanu umys�u wysokiego robota.
* * *
II
Jest takie powiedzenie osadnik�w m�wi�ce, �e �atwiej wypali� oczy wpatruj�c si� w spieczone, piaszczyste r�wniny Tatooine, ni� patrz�c wprost na dwa wielkie s�o�ca planety - tak silny by� przenikliwy blask, odbity od tych niesko�czonych pustkowi. Mimo to �ycie mog�o istnie� - i istnia�o - na tych dnach dawno wyschni�tych m�rz. T� mo�liwo�� dawa�o ponowne wprowadzenie wody do obiegu. Dla ludzkich cel�w jednak dost�pna by�a tylko drobna cz�� wody Tatooine. Atmosfera niech�tnie oddawa�a sw� wilgo�. Trzeba by�o j� �ci�ga� z rozpalonego nieba - �ci�ga� si�� i wt�acza� w wysuszon� gleb�. Dwie postacie, kt�rych zadaniem by�o gromadzenie wilgoci, sta�y w�a�nie na niewielkiej pochy�o�ci, w sercu jednej z niego�cinnych r�wnin. Pierwsz� z nich, sztywn� i metaliczn�, by� przysypany piaskiem skraplacz, pewnie zakotwiczony w g��bokich warstwach ska�y. Druga, stoj�ca obok, by�a o wiele bardziej ruchliwa, cho� w r�wnym stopniu spalona s�o�cem. Luke Skywalker by� dwa razy starszy od dziesi�cioletniego ju� skraplacza i o wiele bardziej zirytowany. W�a�nie przeklina� cicho oporny regulator zawor�w tego pe�nego temperamentu automatu. Od czasu do czasu, zamiast u�y� w�a�ciwego narz�dzia, pr�bowa� du�o mniej subtelnej metody walenia pi�ci�. �aden ze sposob�w nie przynosi� jednak rezultat�w. Luke by� przekonany, �e smary u�ywane do skraplaczy zamiast spe�nia� swe zadanie, przyci�gaj� tylko ma�e, ostre kryszta�ki piasku, wabi�c je oleistym l�nieniem. Otar� pot z czo�a i wyprostowa� si� na chwil�. W tym momencie jedyn� sympatyczn� cech� tego m�odego cz�owieka by�o jego imi�. Lekki wiatr targa� mu czupryn� i workowat�, robocz� tunik�. Ch�opiec przygl�da� si� urz�dzeniu. Nie ma co si� w�cieka�, pomy�la�. W ko�cu to tylko nieinteligentna maszyna. Luke rozwa�a� swe k�opotliwe po�o�enie, gdy na scenie zjawi�a si� trzecia posta�: robot typu Treadwell wynurzy� si� zza skraplacza i zacz�� nieporadnie grzeba� w uszkodzonym mechanizmie. Tylko trzy z jego sze�ciu ramion funkcjonowa�y, a i te by�y bardziej zu�yte ni� podeszwy but�w Luke'a. Ruchy maszyny by�y niepewne i przerywane. Luke popatrzy� na Treadwella ze smutkiem, potem uni�s� g�ow� ku niebu. Wci�� ani ob�oczka, a wiedzia�, �e chmury nie pojawi� si�, je�li si� nie uruchomi skraplacza. W�a�nie na nowo zabiera� si� do pracy, gdy jego uwag� zwr�ci� silny b�ysk. Pospiesznie odpi�� od pasa starannie oczyszczon� makrolornetk� i skierowa� j� w g�r�. Przez d�u�sz� chwil� wyt�a� wzrok, pragn�c zamiast niej mie� do dyspozycji prawdziwy teleskop. Skraplacz, upa� i wszelkie codzienne zaj�cia posz�y w zapomnienie. Zdecydowanym ruchem przypi�� lornetk� do pasa, odwr�ci� si� i ruszy� w stron� �migacza. W po�owie drogi przypomnia� sobie o robocie. - Po�piesz si�! - krzykn�� niecierpliwie. - Na co czekasz? W��cz go i jedziemy. Treadwell ruszy� ku niemu, zawaha� si�, po czym zacz�� zatacza� niewielkie kr�gi. Dym buchn�� ze wszystkich jego z��czy. Luke wykrzykiwa� kolejne rozkazy, w ko�cu zrezygnowa�, poj�wszy, �e s�owa nie wystarcz�, by na nowo sk�oni� robota do sensownego dzia�ania. Przez chwil� zastanawia� si�. Nie chcia� zostawi� tu tej maszyny. Ale przecie�, przekonywa� sam siebie, i tak wszystkie wa�niejsze systemy Treadwella s� poprzepalane. Bez dalszego namys�u wskoczy� do pojazdu. Pod jego ci�arem dopiero co naprawiony repulsyjny �migacz przechyli� si� niebezpiecznie. Luke w�lizn�� si� za konsol�, przywracaj�c mu r�wnowag�. Po chwili lekki wehiku� transportowy uni�s� si� nieco ponad piaszczyste pod�o�e i ustabilizowa� niby ��d� na wzburzonym morzu. Silnik zawy� protestuj�co, fontanna piasku trysn�a z ty�u i pojazd skierowa� si� w stron� odleg�ego Anchorhead. Kolumna dymu z p�on�cego robota wzbija�a si� wysoko w czystym, pustynnym powietrzu. Gdy Luke powr�ci, maszyny ju� tu nie b�dzie. Na rozleg�ych pustkowiach Tatooine obok zwyk�ych padlino�erc�w �yli i tacy, kt�rych interesowa� metal.
Budowle z kamienia i metalu, ca�kowicie wyblak�e od blasku Tatoo I i Tatoo II, skupione by�y blisko siebie, zar�wno w celach towarzyskich, jak i obronnych. Tworzy�y centrum szeroko rozproszonej farmerskiej spo�eczno�ci Anchorhead. O tej porze zakurzone, niebrukowane ulice by�y ciche i puste. Piaskomuchy brz�cza�y leniwie pod sp�kanymi okapami betonowych budynk�w. Z dali dobiega�o szczekanie psa, jedyny znak �ycia do chwili, gdy na drodze pojawi�a si� samotna stara kobieta, szczelnie okryta metalizowanym, chroni�cym od s�o�ca szalem. Ruszy�a przez ulic�, gdy nagle jaki� d�wi�k sprawi�, �e zatrzyma�a si� i rozejrza�a uwa�nie. D�wi�k szybko nabra� mocy i zza zakr�tu wyskoczy� z rykiem l�ni�cy, prostok�tny kszta�t. Staruszka wytrzeszczy�a oczy, spostrzeg�szy, �e zbli�aj�cy si� ku niej pojazd nie ma zamiaru zmieni� kierunku jazdy. Musia�a uskoczy�, by zej�� mu z drogi. - Czy ci smarkacze nigdy nie naucz� si� je�dzi� troch� wolniej! - podnios�a g�os, staraj�c si� przekrzycze� wycie silnika. Z trudem �apa�a oddech i wygra�a�a pi�ci�. Luke by� mo�e j� zauwa�y�, na pewno jednak nie m�g� jej us�ysze�. Zatrzyma� �migacz przy d�ugim, niskim betonowym budynku, z kt�rego �cian i dachu stercza�y przer�ne pr�ty i spirale. Charakterystyczne dla Tatooine niepowstrzymane fale zasypywa�y ��tym piachem �ciany stacji. Nikt nie zadawa� sobie trudu, by go usun��. I tak nast�pnego dnia by�by tu znowu. - Hej! - zawo�a� Luke, z rozmachem otwieraj�c drzwi wej�ciowe. Kanciasty m�ody cz�owiek w kombinezonie mechanika siedzia� rozparty na krze�le za zaniedban� tablic� kontroln� stacji. Jego twarz i r�ce b�yszcza�y od kremu ekranuj�cego, chroni�cego przed pal�cymi promieniami obu s�o�c. Siedz�ca mu na kolanach dziewczyna os�ania�a sw� sk�r� w podobny spos�b. Zreszt� na niej nawet plamy wyschni�tego potu wygl�da�y poci�gaj�co. - Hej, wy wszyscy! - krzykn�� znowu Luke, gdy jego pierwsze zawo�anie nie spowodowa�o nale�nej reakcji. Podbieg� do warsztatu w tylnej cz�ci stacji, a na p� �pi�cy mechanik przesun�� d�oni� po twarzy. - Czy naprawd� s�ysza�em, jak jaki� m�ody krzykacz wlecia� tu jak rakieta?- zapyta�. Dziewczyna przeci�gn�a si� zmys�owo. Jej znoszony kombinezon zacz�� si� rozchyla� w kilku interesuj�cych miejscach. - Nic wa�nego - mrukn�a oboj�tnie niskim, gard�owym g�osem. - To tylko Robaczek si� miota, jak zwykle. Na widok wpadaj�cego do pokoju Luke'a, Deak i Windy oderwali si� od komputerowej partii bilardu. Ubrani byli podobnie jak on, cho� ich kombinezony by�y, jakby lepiej dopasowane i mniej wytarte. Ca�a tr�jka tworzy�a silny kontrast z kr�pym, przystojnym m�odym cz�owiekiem, stoj�cym po drugiej stronie sto�u. Kr�tko przyci�te w�osy i obcis�y mundur wyr�nia�y go tutaj niby mak w�r�d pola owsa. Gdzie� z ty�u dobiega�y ciche szmery - to robot naprawczy m�czy� si� z jakim� elementem wyposa�enia. - Zostawcie to, ch�opaki! - krzykn�� podniecony Luke. Teraz dopiero zauwa�y� nieco starszego m�czyzn� w mundurze. Zdumia� si�, rozpoznaj�c go od razu. - Biggs! Tamten wykrzywi� twarz w p�u�miechu. - Cze��. Luke.
U�cisn�li si� serdecznie.
Luke odst�pi� o krok i spojrza� na przyjaciela, otwarcie zachwycony jego mundurem. - Nie wiedzia�em, �e ju� wr�ci�e�. Od kiedy tu jeste�?
Pewno�� siebie Biggsa nie by�a zarozumia�o�ci�, cho� graniczy�a z ni� bardzo blisko. - Od paru chwil. Chcia�em ci zrobi� niespodziank�, wariacie - machn�� r�k�. - My�la�em, �e b�dziesz tutaj, razem z tymi dwoma noco�azami - Deak i Windy u�miechn�li si�. - W �yciu nie przysz�oby mi do g�owy, �e wyjecha�e� pracowa� - wybuchn�� swobodnym, zara�liwym �miechem. - Nie zmieni�e� si� w Akademii - stwierdzi� Luke. - Ale wr�ci�e� tak szybko... S�uchaj, co si� sta�o? - w jego g�osie zabrzmia� niepok�j. - Nie dosta�e� patentu? Biggs spu�ci� oczy i odpowiedzia� jakby wymijaj�cym tonem. - Oczywi�cie, �e dosta�em. W�a�nie w zesz�ym tygodniu zamustrowa�em si� na frachtowiec "Rand Ecliptis". Pierwszy oficer Biggs Darklighter, do us�ug - zasalutowa� na p� powa�nie, na p� �artobliwie i zn�w rozci�gn�� wargi w wynios�ym, a przecie� ujmuj�cym u�miechu. - Wr�ci�em tylko po to, �eby powiedzie� "do widzenia" wszystkim przykutym do powierzchni prostaczkom. Roze�mieli si�, za� Luke nagle przypomnia� sobie, co sprowadzi�o go tutaj w takim po�piechu. - By�bym zapomnia� - powiedzia�, czuj�c powracaj�ce podniecenie. - jest jaka� bitwa. Tu, w naszym systemie. Chod�cie popatrze�. Deak by� rozczarowany.
- Zn�w jedna z twoich epickich wojen. Nie do�� ich ju� wy�ni�e�? Zapomnij o tym, Luke. - Zapomnij! Do licha, m�wi� powa�nie! To jest bitwa, na pewno. Przekonuj�c ich i popychaj�c, Luke zdo�a� w ko�cu nak�oni� wszystkich na stacji do wystawienia si� na �ar obu s�o�c. Najbardziej niech�tna ca�emu przedsi�wzi�ciu by�a Camie. - By�oby dla ciebie lepiej, �eby widok wart by� ogl�dania - ostrzeg�a, os�aniaj�c oczy od blasku. Luke zd��y� ju� wyj�� makrolornetk� i w�a�nie przeszukiwa� niebo. Odnalezienie w�a�ciwego punktu zaj�o mu tylko chwil�. - A nie m�wi�em? - wykrzykn��. - S� tam. Bigss podszed� do niego i si�gn�� po lornetk�, za� pozostali wyt�ali wzrok. Niewielkie przestrojenie szkie� pozwoli�o m�odemu oficerowi uzyska� wystarczaj�ce powi�kszenie, by zdo�a� rozr�ni� dwa srebrne punkciki na ciemnob��kitnym tle. - To nie �adna bitwa, wariacie - orzek�. Opu�ci� lornetk� i spojrza� �agodnie na przyjaciela. - One po prostu tam s�. Dwa statki, to si� zgadza. Na pewno prom z �adunkiem i frachtowiec, bo Tatooine nie ma stacji orbitalnej. - Ale one strzela�y do siebie... przedtem - zapewni� Luke. jego pocz�tkowy entuzjazm rozwiewa� si� wobec mia�d��cej pewno�ci starszego kolegi. Camie wyrwa�a Biggsowi lornetk�, przez nieuwag� lekko uderzywszy ni� o filar. Luke odebra� j� szybko i zbada� obudow�, szukaj�c uszkodze�. - Delikatniej - powiedzia� z wyrzutem. - Nie zamartwiaj si� tak, Robaczku - zadrwi�a Camie. Luke post�pi� krok w jej stron� i zatrzyma� si�, gdy solidnie zbudowany mechanik od niechcenia wszed� mi�dzy nich i u�miechn�� si� ostrzegawczo. Ch�opiec po namy�le zdecydowa� si� zapomnie� o incydencie. - Ci�gle ci to m�wi�, Luke - mechanik przemawia� tonem cz�owieka znudzonego bezskutecznym powtarzaniem wci�� tych samych argument�w. - Rebelia jest daleko st�d. W�tpi�, czy Imperium walczy�oby o utrzymanie tego systemu. Uwierz mi, Tatooine to tylko wielka kupa niczego. Zanim Luke zd��y� co� odburkn��, wszyscy byli ju� z powrotem w stacji. Fixer obj�� Camie ramieniem i oboje pod�miewali si� z jego naiwno�ci. Nawet Deak i Windy mruczeli co� mi�dzy sob� - na jego temat, Luke by� tego pewien. Poszed� za nimi, rzuciwszy dalekim punkcikom ostatnie spojrzenie. By� pewien, �e widzia� b�yski �wiat�a pomi�dzy nimi. A tak�e tego, �e te b�yski nie by�y odbiciem s�o�c Tatooine w metalowych powierzchniach.
Sznur, wi���cy jej r�ce na plecach by� �rodkiem wprawdzie prymitywnym, ale skutecznym. Sta�a uwaga, jak� po�wi�ca� jej oddzia� uzbrojonych po z�by szturmowc�w mog�aby wyda� si� przesadna w odniesieniu do jednej drobnej kobiety, lecz �ycie tych �o�nierzy zale�a�o od tego, czy bezpiecznie odstawi� j� na miejsce. Kiedy jednak rozmy�lnie zwolni�a kroku, sta�o si� jasne, �e stra�nicy nie s� nadmiernie zainteresowani dobrym traktowaniem je�ca: jeden z nich pchn�� j� w kark tak mocno, �e niemal upad�a. Obejrza�a si� i zmierzy�a go gniewnym spojrzeniem. Trudno powiedzie�, czy wywar�o to na nim jakie� wra�enie, gdy� opancerzony he�m ca�kowicie skrywa� jego twarz. W korytarzu, do kt�rego dotarli, ci�gle jeszcze snu� si� dym, unosz�cy si� z gor�cych kraw�dzi otworu, wypalonego w pancerzu statku. Przy��czono do niego sk�adany tunel - most pomi�dzy okr�tem rebeliant�w i kr��ownikiem. Na jego drugim ko�cu widoczny by� kr�g �wiat�a. Przyjrza�a si� przej�ciu i w�a�nie odwraca�a si�, gdy pad� na ni� cie�. Mimo niewzruszonego opanowania poczu�a uk�ucie l�ku. Ponad ni� wznosi�a si� gro�na sylwetka Dartha Vadera. Czerwone oczy l�ni�y za straszn� mask� oddechow�. Na g�adkim policzku dziewczyny zadrga� jaki� mi�sie�, lecz by�a to jedyna oznaka strachu. - Darth Vader... powinnam si� domy�li� - powiedzia�a pewnym g�osem. - Tylko ty jeste� do�� zuchwa�y... i do�� g�upi. Senat Imperium nie pu�ci tego p�azem. Gdy si� dowiedz�, �e zaatakowa�e� statek lec�cy w misji dyploma... - Senator Leia Organa - Vader m�wi� spokojnie, lecz wystarczaj�co g�o�no, by zag�uszy� jej protesty. Spos�b, w jaki cedzi� ka�d� sylab� wyra�nie �wiadczy� o tym, �e schwytanie jej sprawia�o mu niema�� satysfakcj�. - Niech Wasza Wysoko�� przestanie gra� ze mn� w ciuciubabk� - kontynuowa� z�owr�bnym tonem. - To nie jest �adna misja dobrej woli. Przelecieli�cie przez zastrze�ony system, ignoruj�c liczne ostrze�enia i ca�kowicie lekcewa��c rozkazy powrotu do chwili, kiedy przesta�o to by� istotne. Wielki metalowy he�m pochyli� si�. - Wiem, �e szpiedzy dzia�aj�cy w tym systemie kilkakrotnie nadali meldunki, przeznaczone dla tego statku. Kiedy poszli�my �ladem owych transmisji i dotarli�my do osobnik�w, kt�rzy je wys�ali, okazali na tyle z�e maniery, �e pozabijali si�, zanim zd��yli�my ich przes�ucha�. Chc� wiedzie�, gdzie s� dane, kt�re wam dostarczyli. Ani s�owa Vadera, ani jego gro�na osoba nie wywiera�y na dziewczynie na poz�r �adnego wra�enia. - Nie mam poj�cia, o czym m�wisz - powiedzia�a odwracaj�c wzrok. - Jestem cz�onkiem Senatu w misji dyplomatycznej do... - Do twoich zbuntowanych sojusznik�w - o�wiadczy� Vader tonem oskar�yciela. - Jeste� tak�e zdrajczyni�. Zabierzcie j� - rzuci� stoj�cemu obok oficerowi. Splun�a w jego stron�. �lina zasycza�a na gor�cym jeszcze pancerzu bojowym. Vader milcz�c star� resztki. Z zainteresowaniem przygl�da� si�, jak dziewczyna oddala si� korytarzem. Wysoki, chudy �o�nierz, nosz�cy insygnia komandora, stan�� obok Czarnego Lorda. - Przetrzymywanie jej jest niezbyt bezpieczne - stwierdzi� tak�e spogl�daj�c na eskortowan� do kr��ownika Lei� Organ�. - Je�li wiadomo�� o tym rozejdzie si�, wzbudzi niepok�j w Senacie. A to spowoduje wzrost sympatii dla buntownik�w - spojrza� na nieruchom� metalow� mask�. - Powinna zosta� zlikwidowana. Natychmiast - doda� zdecydowanie. - Nie. Moim najwa�niejszym zadaniem jest odnalezienie ich ukrytej fortecy - odpar� niedbale Vader. - Wszyscy szpiedzy rebeliant�w zgin�li albo z naszej r�ki, albo z w�asnej. A wi�c ona jest jedynym kluczem do tej tajemnicy. U�yj� jej jak najlepiej, nawet zniszcz�, je�li oka�e si� to konieczne, ale dowiem si�, gdzie jest baza buntownik�w. Komandor zacisn�� wargi i pokr�ci� g�ow�. - Umrze, zanim co� z niej wydob�dziemy - rzek�, a w jego g�osie zabrzmia�a nuta sympatii dla dziewczyny. - To moja sprawa - stwierdzi� Vader z budz�c� dreszcz oboj�tno�ci�. Przez chwil� zastanawia� si�. - Prosz� wys�a� szerokopasmowy sygna� katastrofy - m�wi� dalej. - Niech pan og�osi, �e statek Senatora wpad� nieoczekiwanie w strumie� meteor�w, kt�rego nie zdo�a� omin��. Odczyty wskazuj�, �e os�ony by�y przeci��one i �e w wyniku przebi� statek utraci� dziewi��dziesi�t pi�� procent atmosfery. Niech pan zawiadomi jej ojca i Senat, �e wszyscy na pok�adzie ponie�li �mier�. Wesz�o kilku zm�czonych �o�nierzy. Podeszli do komandora i Vadera. Czarny Lord przygl�da� si� im wyczekuj�co. - Ta�m z danymi, o kt�re nam chodzi, nie ma na pok�adzie - wyrecytowa� mechanicznie dow�dca. - Nie znale�li�my tak�e �adnych warto�ciowych informacji w blokach pami�ciowych statku. Od momentu kontaktu nie namierzono r�wnie� �adnych transmisji. Podczas walki od��czy�a si� uszkodzona kapsu�a ratunkowa, ale stwierdzono, �e na jej pok�adzie nie ma istot �ywych. Vader zastanowi� si�.
- To mog�a by� uszkodzona kapsu�a - my�la� g�o�no. - Ale r�wnie dobrze mog�y tam by� te ta�my. Ta�my to nie istoty �ywe. Je�eli znajdzie je kt�ry� z tubylc�w, to zapewne nie b�dzie sobie zdawa� sprawy, jakie s� wa�ne. Pewnie je skasuje i przeznaczy do w�asnego u�ytku. Mimo to... - Prosz� wys�a� oddzia�, kt�ry je odzyska albo upewni si�, �e nie by�o ich w szalupie - poleci� przys�uchuj�cemu si� oficerowi. - B�d�cie tak dyskretni, jak tylko b�dzie to mo�liwe. Nie nale�y zwraca� na siebie uwagi, nawet na tej zapad�ej prowincjonalnej planecie. �o�nierze oddalili si�, Vader za� zwr�ci� si� do komandora. - Niech pan zniszczy statek. Nie chc�, by pozosta�y jakiekolwiek �lady. Co do szalupy, to nie mog� uzna�, �e to zwyk�a awaria. By�oby to zbyt ryzykowne. Dane, kt�re mog�y si� na niej znale��, s� niebezpieczne. Prosz� osobi�cie dopilnowa� tej sprawy. Je�eli te ta�my istniej�, to musimy je odzyska� albo zniszczy�. Za wszelk� cen�. Po chwili doda� z wyra�n� satysfakcj�:
- Z tym, czego dokonali�my i z senator Organ� w r�kach pr�dko po�o�ymy kres tej bezsensownej rebelii. - Pa�skie rozkazy zostan� wykonane, Lordzie Vader - rzek� komandor, po czym obaj znikn�li w tunelu prowadz�cym na pok�ad kr��ownika
- C� to za zakazane miejsce!
Trzypeo odwr�ci� si� ostro�nie i spojrza� na zagrzeban� do po�owy w piachu kapsu��. Jego �yroskopy ci�gle nie mog�y odzyska� r�wnowagi po twardym l�dowaniu. L�dowaniu... samo u�ycie tego s�owa nazbyt pochlebia�o jego t�pemu koledze. Z drugiej strony powinien zapewne by� wdzi�czny, �e dotar� tutaj w jednym kawa�ku. Chocia�, zastanawia� si� obserwuj�c pust� okolic�, wci�� nie by� pewien, czy nie lepiej by�o zosta� na zdobytym statku. Z jednej strony z linii horyzontu wyrasta�y wysokie, strome p�askowzg�rza piaskowca, natomiast we wszystkich pozosta�ych kierunkach ci�gn�y si� niby d�ugie ��te z�by, niesko�czone szeregi wydm. Ocean piasku rozp�ywa� si� w o�lepiaj�cym blasku i nie mo�na by�o dostrzec, gdzie ko�czy si�, a gdzie zaczyna niebo. Niewielki ob�oczek mikroskopijnych cz�steczek unosi� si� wok� dw�ch oddalaj�cych si� od szalupy robot�w. Stateczek w pe�ni wykona� zadanie, dla kt�rego zosta� zaprojektowany. Teraz by� ca�kowicie bezu�yteczny. Konstrukcja �adnego z robot�w nie przewidywa�a pieszego pokonywania takiego terenu, wi�c z wysi�kiem torowa�y sobie drog�, grz�zn�c w sypkim piasku. - Wydaje mi si�, �e wyprodukowano nas dla cierpienia - j�kn�� �a�o�nie Trzypeo. - C� za marna egzystencja. Co� zgrzytn�o w jego lewej nodze. Drgn��.
- Musz� odpocz��, bo rozpadn� si� na kawa�ki. Moje uk�ady wewn�trzne jeszcze nie dosz�y do siebie po tym zwaleniu si� na �eb, kt�re ty nazywasz l�dowaniem. Zatrzyma� si�, lecz Erdwa nie zwr�ci� na to uwagi. Skr�ci� ostro i sun�� teraz w stron� najbli�szego pasma ska�. - Hej, ty! - zawo�a� Trzypeo. Erdwa zignorowa� okrzyk i kontynuowa� marsz. - Gdzie ty w�a�ciwie idziesz? Erdwa zatrzyma� si� w ko�cu i wyemitowa� ci�g elektronicznych wyja�nie�. Zm�czony Trzypeo podszed� do niego. - No wi�c ja nie mam zamiaru tam i�� - o�wiadczy�, gdy mniejszy robot zako�czy� wypowied�. - Za du�o ska�. - Machn�� r�k� w kierunku, w kt�rym szli poprzednio, pod ostrym k�tem oddalaj�c si� od linii ska�. - Ta droga jest o wiele �atwiejsza. A w�a�ciwie dlaczego s�dzisz, �e tam - pogardliwie skin�� metalow� d�oni� w stron� g�r - s� jakie� osady? Z wn�trza Erdwa wydoby� si� d�ugi gwizd.
- Lepiej nie odno� si� do mnie tak technicznie - ostrzeg� Trzypeo. - Zaczynam mie� dosy� twoich decyzji. Erdwa zabucza� kr�tko.
- W porz�dku, zrobisz jak chcesz - oznajmi� Trzypeo. - Zaryjesz si� w piasku, zanim minie dzie�, ty kr�tkowzroczna kupo z�omu. Pogardliwie tr�ci� ni�szego robota. Ten stoczy� si� z niewielkiej wydmy, a kiedy pr�bowa� si� podnie��, Trzypeo ruszy� ku zamglonej linii horyzontu. Raz jeszcze obejrza� si� przez rami�. - I �ebym ci� nie widzia�, jak leziesz za mn� i b�agasz o pomoc - ostrzeg�. - Bo i tak nic ci z tego nie przyjdzie. Erdwa wyprostowa� si� wreszcie. Zatrzyma� si� jeszcze na chwil�, by pomocniczym wysi�gnikiem oczy�ci� swe jedyne elektroniczne oko. Potem wyda� z siebie wysoki pisk, niemal dok�adn� imitacj� ludzkiego sposobu wyra�ania gniewu. Po czym bucz�c co� cicho do siebie skr�ci� i, jakby nic si� nie sta�o, ruszy� mozolnie w stron� piaskowcowych urwisk. Kilka godzin p�niej wewn�trzny termostat Trzypeo by� przeci��ony i niebezpiecznie bliski wy��czenia, spowodowanego przegrzaniem. Android dotar� do czego�, co - mia� nadziej� - by�o ostatni� z szeregu wznosz�cych si� przed nim wydm. Nie opodal filary i skarpy zbiela�ego wapnia i ko�ci jakiej� gigantycznej bestii tworzy�y niezbyt sympatyczny punkt orientacyjny. Ze szczytu robot rozejrza� si� niespokojnie. Zamiast oczekiwanej zieleni, oznaczaj�cej istnienie ludzkich osad, zobaczy� tylko kolejne kilkadziesi�t wydm, niczym nie r�ni�cych si� od tej, na kt�rej w�a�nie sta� - ani kszta�tem, ani nadziejami, jakie budzi�y. Te najdalsze by�y nawet wy�sze ni� ta, na kt�r� w�a�nie si� wdrapa�. Trzypeo spojrza� za siebie, na bardzo ju� odleg�y skalny p�askowy�. Trudno by�o go dostrzec w drgaj�cym od gor�ca powietrzu. - Ty zepsuty, ma�y gracie - mrukn��, nawet teraz niezdolny do przyznania, �e mo�e, cho�by przypadkiem, Erdwa mia� jednak racj�. - To wszystko przez ciebie. To ty mnie nam�wi�e�, �ebym poszed� t�dy, Ale sam te� nie lepiej sobie radzisz. Jego los tak�e si� nie poprawi, je�li nie ruszy w dalsz� drog�. Post�pi� krok do przodu i natychmiast w jego nodze co� zgrzytn�o nieprzyjemnie. Poczu� przyp�yw elektronicznego strachu. Usiad� i zacz�� czy�ci� zapiaszczone stawy. M�g� i�� dalej w tym samym kierunku, m�wi� sobie. Albo m�g� przyzna� si� do b��du, zawr�ci� i stara� si� dogoni� Erdwa Dedwa. �adna z tych mo�liwo�ci nie by�a szczeg�lnie poci�gaj�ca. By�o jeszcze trzecie wyj�cie. M�g� siedzie� tutaj, b�yszcz�c w s�o�cu, a� zapiek� si� jego stawy, przegrzej� systemy wewn�trzne, a ultrafiolet przepali fotoreceptory. Stanie si� jeszcze jednym pomnikiem niszcz�cej pot�gi podw�jnej gwiazdy, tak jak ten wielki organizm, kt�rego wyschni�te ko�ci przed chwil� widzia�. Fotoreceptory ju� zaczynaj� wysiada�, pomy�la�, gdy wyda�o mu si�, �e dostrzega w dali jaki� ruch. Pewnie drgania gor�cego powietrza. Nie... nie, to stanowczo odbicie �wiat�a od metalu i w dodatku to co� si� zbli�a. Zbudzi�y si� w nim nowe nadzieje. Wsta�, nie zwa�aj�c na ostrzegawcze sygna�y uszkodzonej nogi i jak szalony zacz�� wymachiwa� r�kami. Teraz widzia� ju� wyra�nie: to by� pojazd, cho� nie znanego mu typu. Ale zawsze pojazd, a zatem inteligencja i technologia. Podniecony zapomnia� o mo�liwo�ci, �e pojazd nie musi by� wyprodukowany przez ludzi.
- No wi�c zmniejszy�em moc, zamkn��em dopalacze, zszed�em nisko i siad�em Deakowi na ogon - gestykulowa� Luke. Spacerowali z Biggsem w pa�mie cienia na zewn�trz stacji. Ze �rodka dobiega�y zgrzyty metalu - to Fixer przy��czy� si� wreszcie do swego mechanicznego Pomocnika. - By�em tak blisko - ci�gn�� podniecony Luke. - My�la�em, �e mi wysma�y ca�e oprzyrz�dowanie. A i tak solidnie poharata�em skoczka - wspomnienie wywo�a�o zmarszczk� na jego czole. - Wuj Owen by� w�ciek�y. Przyziemi� mnie na reszt� sezonu. �al Luke'a nie trwa� d�ugo. Pami�� o wyczynie zatar�a wspomnienie o jego skutkach. - M�wi� ci, Biggs, szkoda, �e ci� tam nie by�o!
- Nie powiniene� si� tak podnieca�, Luke - przestrzega� go przyjaciel. - Jeste� pewnie najlepszym pilotem po tej stronie Mos Eisley, ale te ma�e skoczki mog� by� niebezpieczne. Lataj� strasznie szybko jak na pojazdy troposferyczne. O wiele szybciej ni� potrzeba. Je�eli nie przestaniesz si� bawi� w maszynowego d�okeja, to pewnego dnia... bums! - gwa�townie uderzy� pi�ci� w otwart� d�o�. - Zostanie z ciebie tylko mokra plama na �cianie kanionu. - I kto to m�wi - odgryz� si� Luke. - Jak tylko troch� polata�e� na du�ych, automatycznych statkach, od razu zacz��e� marudzi� jak m�j wujek. Pobyt w mie�cie zrobi� z ciebie mi�czaka - odwr�ci� si� i zamarkowa� cios. Biggs zablokowa� go bez trudu i bez przekonania wyprowadzi� kontratak. Jego pewno�� siebie zmieni�a si� w cieplejsze uczucie. - Brakowa�o mi ciebie, ma�y. Zak�opotany Luke odwr�ci� wzrok. - Tutaj te�, Biggs, odk�d wyjecha�e�, nic nie by�o takie jak przedtem. Zrobi�o si� tak... - szuka� w�a�ciwego s�owa, a� wreszcie doko�czy� bezradnie - tak spokojnie - przebieg� spojrzeniem puste, zasypane piaskiem ulice. - Tak naprawd�, to tutaj zawsze jest spokojnie. Biggs milcza� zamy�lony. Rozejrza� si�. Byli sami, pozostali skryli si� w stosunkowo ch�odnym wn�trzu stacji. Pochyli� si�, a Luke wyczu� w zachowaniu przyjaciela niezwyk�� powag�. - Luke, nie wr�ci�em tu tylko po to, �eby si� po�egna�, ani po to, �eby zadziera� nosa, bo sko�czy�em Akademi� - zawaha� si�, niepewny swej decyzji. Potem wyrzuci� szybko, by nie m�c si� ju� wycofa�: - Chc�, �eby kto� o tym wiedzia�. Nie mog� powiedzie� rodzicom. Wpatrzony w niego Luke prze�kn�� �lin�. - Wiedzia� o czym? O czym ty m�wisz? - M�wi� o tym, o czym rozmawia si� w Akademii. I gdzie indziej tak�e. To powa�ne rozmowy. Zaprzyja�ni�em si� z paroma ch�opakami spoza systemu. Dogadali�my si� na temat pewnych spraw, kt�re si� teraz dziej� i... - tajemniczo zni�y� g�os - gdy tylko dotrzemy do kt�rego� z peryferyjnych uk�ad�w, mamy zamiar porwa� statek i przy��czy� si� do Przymierza. Luke rozdziawi� usta, pr�buj�c wyobrazi� sobie Biggsa - rozbawionego, odwa�nym-szcz�cie-sprzyja, �yj-dniem-dzisiejszym, Biggsa jako patriot�, rozgrzanego p�omieniem buntu. - Chcesz si� przy��czy� do rebelii? - spyta� zdumiony. - Wyg�upiasz si�. Jak? - Nie tak g�o�no, dobrze? - uciszy� go Biggs, spojrzawszy ukradkiem w stron� stacji energetycznej. - Masz g�b� jak krater. - Przepraszam -szepn�� rozgor�czkowany Luke. - Ju� jestem cichutki. Pos�uchaj jaki cichutki, ledwie mnie s�yszysz... - Mam przyjaciela w Akademii - przerwa� mu
Biggs, - A on ma przyjaciela na Bestine, kt�ry, by� mo�e, zdo�a nas skontaktowa� z jednostk� bojow� powsta�c�w. - Przyjaciela, kt�ry ma... Oszala�e� - stwierdzi� z przekonaniem Luke, pewien, �e jego rozm�wca postrada� zmys�y. - Mo�esz szuka� w niesko�czono��, zanim na