Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie Goodkind Terry - Miecz Prawdy (14) - Skradzione dusze PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Strona 1
Strona 2
Terry Goodkind
Skradzione Dusze
Przełożyła Lucyna Targosz
Dom Wydawniczy REBIS
Strona 3
TK
Strona 4
Tytuł oryginału: Severed Souls
Copyright © 2014 by Terry Goodkind
All rights reserved
Copyright © for the Polish e-book edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2015
Informacja o zabezpieczeniach
W celu ochrony autorskich praw majątkowych przed prawnie niedozwolonym utrwalaniem,
zwielokrotnianiem i rozpowszechnianiem każdy egzemplarz książki został cyfrowo zabezpieczony.
Usuwanie lub zmiana zabezpieczeń stanowi naruszenie prawa.
Redaktor: Agnieszka Horzowska
Projekt i opracowanie graficzne okładki: Jacek Pietrzyński
Fotografie na okładce
© Hofhauser / Shutterstock, © Captblack76 / Shutterstock
Wydanie I e-book (opracowane na podstawie wydania książkowego: Skradzione dusze, wyd. I, Poznań
2015)
ISBN 987-83-7818-347-1
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o.
ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań
tel. 61 867 81 40, 61 867 47 08
fax 61 867 37 74
e-mail:
[email protected]
www.rebis.com.pl
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer
Strona 5
Rozdział 1
– Sprowadź nam naszych zmarłych.
Richard usłyszał głos i w tej samej chwili poczuł na ramieniu dotknięcie
lodowatej dłoni.
Odwrócił się, dobywając miecza.
W cichym przedświcie zabrzmiał charakterystyczny dźwięk wysuwającej
się z pochwy stalowej klingi. Moc tkwiąca w mieczu odpowiedziała na
wezwanie, przepełniła Richarda furią, przygotowując go do walki.
Tuż za nim stali w mroku trzej mężczyźni i dwie kobiety. Dogasające
ognisko, płonące w oddali za jego plecami, rzucało na pięć nieruchomych
twarzy delikatny czerwonawy poblask. Wymizerowane postaci stały bez
ruchu, przygarbione, z bezwładnie zwisającymi rękami.
W powietrzu czuć było nadciągający deszcz, zapach dymu z ogniska w
obozie, woń rosnących w pobliżu drzew balsamicznych i cynamonowych
paproci, zapach koni i zatęchły zapaszek wilgotnych liści zaścielających
ziemię.
Lecz Richard wyczuł również śladową woń siarki.
Chociaż żadne z tych pięciorga ani nie wyglądało, ani nie zachowywało
się groźnie, to przepełniająca go moc starożytnego oręża, które trzymał w
dłoni, sprawiała, że serce mu waliło. Ich bierna, apatyczna postawa nie
łagodziła ani poczucia zagrożenia, ani gotowości do walki, gdyby nagle
zaatakowali.
Jednak najbardziej niepokoiło go to, że choć wypatrywał i nasłuchiwał
najsłabszego dźwięku i najlżejszego ruchu – to ani nie usłyszał, ani nie
dostrzegł podchodzącej do niego piątki.
Przecież to niemożliwe, żeby w takich gęstych, niezamieszkanych lasach
żadne z nich nie nadepnęło na gałązkę, nie skruszyło stopą suchych liści i
kory leżących na ziemi.
Richard był znakomicie obeznany z lasami i nawet wiewiórka nie
Strona 6
mogłaby się do niego podkraść, a co dopiero pięcioro ludzi. Kiedy był leśnym
przewodnikiem, bawił się z innymi przewodnikami w podchody. Miał w tym
dużą wprawę i rozwinęło to w nim rodzaj szóstego zmysłu pozwalającego
wyczuć, czy w pobliżu jest jakaś żywa istota. Prawie nikt nie mógł
niezauważenie podkraść się do Richarda.
A jednak tych pięcioro to zrobiło.
Pustkowia Mrocznych Ziem rzadko widywały podróżników. Było tu zbyt
niebezpiecznie, żeby ryzykować przeprawę. Każdy wędrowiec o tym
wiedział i nie szukałby kłopotów, podkradając się do obozowiska.
Jedno nieodpowiednie słowo lub nagłe poruszenie i Richard przestanie
nad sobą panować. W jego umyśle już się dokonało, każdy ruch był
obmyślony i postanowiony. Jeżeli zrobią coś nie tak, bez wahania będzie
bronił siebie i tych w obozie.
– Kim jesteście? – zapytał. – Czego chcecie?
– Przyszliśmy, żeby być z naszymi zmarłymi – powiedziała jedna z kobiet
takim samym głuchym głosem jak mężczyzna, który przemówił pierwszy.
Wydawało się, że wszyscy pięcioro patrzą przez Richarda.
– Sprowadź ich do nas – powiedziała druga kobieta podobnie martwym
głosem. Tak jak tamci wyglądała jak skóra i kości.
– O czym wy mówicie? – zapytał Richard.
– Sprowadź naszych zmarłych – powtórzył jeden z mężczyzn.
– Jakich zmarłych? – zapytał Richard.
– Naszych zmarłych – powiedział kolejny mężczyzna równie głuchym
głosem.
Te powtarzające się odpowiedzi donikąd nie prowadziły.
Richard słyszał dobiegające z obozu ciche głosy – to żołnierze Pierwszej
Kompanii, obudzeni szczękiem dobywanego miecza, odrzucali koce i
zrywali się na nogi. Wiedział, że chwytają miecze, kopie i topory, leżące w
pogotowiu obok posłań. Zawsze byli gotowi do działania.
Richard nie spuszczał z tej piątki oka – jedynie na mgnienie, by zerknąć
w bok, sprawdzić, czy nie ma innych zagrożeń – lecz wiedział, że żołnierze,
przekazując sobie sygnały gestami, zajmują pozycje. Chociaż byli daleko i
Strona 7
poruszali się bardzo ostrożnie, słyszał czyjś krok, szelest liści, mlaśnięcie
błota pod stopą, kiedy część z nich spiesznie szła przez las, żeby okrążyć
obcych.
To byli najlepsi z najlepszych – doświadczeni żołnierze, którzy ciężko
pracowali, żeby dołączyć do elitarnej Pierwszej Kompanii. Wszyscy mieli za
sobą lata wojaczki. Wielu spośród nich już oddało życie na Mrocznych
Ziemiach, gdzie przybyli, żeby zapewnić Richardowi i Kahlan bezpieczny
powrót do pałacu.
Niestety, wszyscy wciąż byli bardzo daleko od domu.
– Nie wiem, o czym mówicie – powiedział Richard, obserwując
pozbawione wyrazu oczy stojących przed nim pięciorga ludzi.
– Nasi zmarli – odparła głuchym głosem pierwsza kobieta.
Richard zmarszczył brwi.
– Dlaczego mówicie to akurat mnie?
– Bo jesteś tym jedynym, wybrańcem – oznajmił mężczyzna, który go
dotknął.
Richard kolejno poruszył palcami, lepiej ujmując rękojeść. Powiódł
wzrokiem po twarzach bez wyrazu.
– Wybrany? O czym mówicie?
– Jesteś fuer grissa ost drauka – dodał kolejny mężczyzna. – Jesteś ten
jedyny, wybrany.
Richard dostał gęsiej skórki. Fuer grissa ost drauka w prastarym
górnod’harańskim znaczyło „siewca śmierci”. Bardzo niewielu ludzi – poza
nim samym – znało ten martwy język.
Jeszcze bardziej niepokojące było to, skąd tych pięcioro wiedziało, że to
się odnosi do niego.
Richard kierował w ich stronę czubek klingi, by mieć pewność, że żadne
z nich nie podejdzie bliżej. Chciał być pewny, że w razie potrzeby będzie
miał czyste pole do walki.
– Gdzieście to usłyszeli? – zapytał.
– Jesteś tym jedynym, jesteś fuer grissa ost drauka: siewca śmierci –
powiedziała jedna z kobiet. – To właśnie robisz. Siejesz śmierć.
Strona 8
– Czemu uważacie, że mogę wam przyprowadzić waszych zmarłych?
– Od bardzo dawna ich szukamy – rzekła. – Chcemy, żebyś ich do nas
przyprowadził.
– Sprowadź naszych zmarłych – powtórzył jeden z mężczyzn, po raz
pierwszy z nutką gniewnego uporu, co się Richardowi nie spodobało.
Najwyraźniej miało to jakiś sens dla tamtych, lecz żadnego dla Richarda,
chyba że zdecydowanie pokrętny. Znał trzy pradawne znaczenia określenia
fuer grissa ost drauka, wiedział, jak się odnoszą do niego.
Tych pięcioro stosowało je zupełnie inaczej.
Za sobą usłyszał biegnącą ku niemu Kahlan. Rozpoznawał
charakterystyczny odgłos kroków. Spędziła z nim trochę czasu przed świtem
i dopiero niedawno poszła do obozowiska. Kiedy dobiegła, Richard uniósł
lewą rękę, by mieć pewność, że Kahlan zostanie z tyłu, na wypadek gdyby
musiał użyć miecza.
– Co się dzieje? – zapytała, zatrzymując się gwałtownie w pobliżu.
Richard pospiesznie obejrzał się przez ramię. Niepokój i troska w żaden
sposób nie umniejszyły nieskazitelnego piękna kochanej twarzy.
Znowu spojrzał ku tamtym.
Zniknęli.
Zamrugał ze zdziwienia, rozejrzał się. Przecież tylko na mgnienie spuścił
ich z oka. To było niemożliwe, a jednak cała piątka zniknęła.
– Byli tutaj – powiedział na poły do siebie.
Nie mieliby gdzie się schować w tej krótkiej chwili, kiedy obejrzał się na
Kahlan. Nachylony, kamienisty teren, na którym się znajdowali, nie oferował
żadnej kryjówki. Do najbliższych drzew było parędziesiąt stóp. To dlatego
Richard wybrał to miejsce – przestrzeń na tyle otwartą, żeby nikt nie mógł
się ukryć czy do nich podkraść.
Zobaczył, że zbutwiała ściółka na ziemi, na której tamci stali, przy
odsłoniętym grzbiecie granitowej półki, wydaje się nietknięta. Słyszałby ich.
Naruszyliby warstwę liści. Nie mogliby bezgłośnie zrobić kroku; nie mogliby
tak szybko zniknąć mu z oczu i się ukryć.
– Kto? – zapytała Kahlan.
Strona 9
Richard wyciągnął rękę, wskazując mieczem.
– Przed sekundą pięcioro ludzi tutaj stało.
Skrawki nieba, widoczne w lukach w gęstym leśnym sklepieniu,
zaczynały szarzeć, podbarwione czerwienią – zbliżał się świt. Kahlan nie
zamierzała lekceważyć tego, co Richard widział. Badawczo wpatrzyła się w
mrok.
– Byli półludźmi? – zapytała.
Richard wciąż czuł lodowaty chłód na prawym barku, gdzie dotknął go
jeden z mężczyzn.
– Nie, nie sądzę. Jeden z nich mnie dotknął, żeby przyciągnąć moją
uwagę. Nie szczerzyli zębów. Nie sądzę, że przyszli, aby zabrać mi duszę.
– Jesteś pewny?
– Tak.
– Mówili coś?
– Powiedzieli, że chcą, żebym im przyprowadził ich zmarłych.
Kahlan aż otworzyła usta ze zdumienia. Richard wpatrywał się w
miejsce, w którym stali, potem znowu się rozejrzał, wypatrując jakiegoś
śladu. W mroku nie widział żadnych śladów stóp.
Kahlan objęła się ramionami, zbliżyła się do niego.
– Richardzie, nikogo tu nie ma. – Wskazała ku drzewom. – I nie ma się
gdzie schować, zanim się nie wróci do lasu. Jak mogliby zniknąć?
Dziesiątki żołnierzy Pierwszej Kompanii, jego przyboczna straż,
nadbiegło z mroku, by utworzyć ochronny krąg. Każdy z rosłych żołnierzy
trzymał obnażoną broń, gotowy do walki. Wyglądało to tak, jakby Richarda
nagle otoczył stalowy jeżozwierz.
– W czym rzecz, lordzie Rahlu? – spytał jeden z oficerów. – Co się stało?
– Było tutaj pięcioro ludzi, dosłownie przed chwilą. – Richard wskazał
mieczem. – Podeszli od tyłu i stali dokładnie tutaj.
Żołnierze przeczesali wzrokiem mrok, a potem, bez słowa, co najmniej
tuzin ich pobiegło do lasu poszukać intruzów. Chociaż świt już rozświetlał
słabym szarawym światłem cichy las, wciąż było na tyle ciemno, że Richard
wiedział, iż łatwo będzie przeoczyć kogoś, kto się skrywa w gęstych
Strona 10
zaroślach. Obcy musieliby tylko przycupnąć w mroku w gęstwie krzaków lub
młodych drzewek i z łatwością by ich przegapiono.
Lecz nie sądził, żeby tamtych pięcioro przycupnęło i się ukryło.
Wiedział, że było inaczej.
Zniknęli.
Strona 11
Rozdział 2
– Co się dzieje? – zawołała Nicci, przeciskając się przez zwarty pierścień
wielkich żołnierzy.
Powiodła wzrokiem po mieczu – pewnie sprawdzała, czy jest
zakrwawiony. Chociaż żołnierze byli potężni i uzbrojeni, dar Nicci sprawiał,
że była groźniejsza niż oni wszyscy razem. Gdyby dar Richarda działał,
mógłby zobaczyć otaczającą ją aurę mocy.
– Pięcioro ludzi podeszło od tyłu, kiedy stałem na warcie – poinformował
ją Richard. Przez lukę, którą zrobiła, pospiesznie nadszedł Zedd. – Nie
wiedziałem, że tam są, póki jeden z nich nie dotknął mojego ramienia.
Nicci była zaskoczona.
– Podeszli znienacka i cię dotknęli?
Stary czarodziej, podobnie jak ona, nie mógł w to uwierzyć. Chociaż
Richard dobrze znał dziadka, to od czasu do czasu zdumiewało go to, czego
Zedd potrafi dokonać swoją mocą, oraz jego niezwykła wiedza o najbardziej
zawiłych i tajemnych sprawach.
– Ludzie? – Zedd spojrzał za Richarda i Kahlan. – Jacy ludzie?
Samantha i jej matka, Irena, znalazły się za Zeddem. Samantha, chociaż
ledwie nastoletnia, udowodniła, że jest bardzo uzdolnioną czarodziejką.
Richard jeszcze nic nie wiedział o darze jej matki, lecz sądząc po Samancie,
można się było spodziewać, że jest znakomita.
Otaczający go ludzie mieli wiedzę, umiejętności i moc, co nie zmieniało
faktu, że wszyscy się znajdowali w niebezpiecznej krainie, gdzie wiele im
groziło. A to, że pięcioro ludzi potrafiło ot, tak do nich podejść i potem
zniknąć, jedynie uwydatniało czyhające na Mrocznych Ziemiach
niebezpieczeństwa.
– Nic ci nie jest, lordzie Rahlu? – spytała z niepokojem Irena, dotykając
ramienia Richarda.
Pokręcił głową, a Nicci nieznacznie – choć opiekuńczo – podeszła bliżej i
Strona 12
Irena musiała się odsunąć.
– Podkradli się do ciebie? – Nicci pochyliła głowę ku Richardowi. –
Pięcioro ludzi?
Zedd, zirytowany, że się go ignoruje, zamachał ręką.
– Jakich ludzi? – zapytał, zanim Richard zdążył odpowiedzieć Nicci. –
Gdzie byli?
Zdenerwowany Richard skinął za siebie.
– Stali dokładnie w tym miejscu, a potem zniknęli.
Zedd przekrzywił głowę, zmarszczył krzaczaste brwi. Przenikliwie łypnął
jednym okiem.
– Zniknęli?
– Tak, zniknęli. Nie wiem, dokąd poszli. Nie widziałem, jak nadchodzą, i
nie widziałem, jak odeszli. Kiedy znowu się ku nim odwróciłem, już ich nie
było.
Samantha uniosła głowę, powąchała powietrze. Rysy jej twarzy miały
jeszcze dziecinną miękkość. Zmarszczyła nosek.
– Co to za zapach? – zapytała szybko, zanim Zedd lub ktokolwiek inny
zdążył się odezwać. – Już zanika, ale wydaje mi się, że go skądś znam.
Wszyscy się rozejrzeli, poruszeni jej dziwnym pytaniem i niepokojem.
Kahlan zmarszczyła brwi.
– Skoro już o tym wspomniałaś, to i ja go skądś znam.
Richard uważnie badał wzrokiem mrok, wciąż wypatrując jakiegoś śladu
pięciorga nieznajomych.
– To siarka.
Samantha odgarnęła z twarzy gęstwę czarnych włosów. Popatrzyła na
niego.
– Siarka?
– Tak, woń śmierci – powiedział Richard, wpatrzony w ciemność.
– Nie. – Kahlan stukała kciukiem w rękojeść noża w wiszącej u pasa
pochwie, usiłując sobie przypomnieć. – Duchy wiedzą, że nieraz go czułam.
Na pewno nie jest przyjemny, ale to nie zapach śmierci. To coś innego.
– On nie to ma na myśli – stwierdziła posępnie Nicci, wymieniając z
Strona 13
Richardem znaczące spojrzenia.
– To woń świata umarłych – powiedział równie posępnie Richard do
wszystkich zwróconych ku niemu osób. – Jakby wrota zaświatów na
mgnienie się uchyliły.
Wszyscy się w niego wpatrywali.
– Zaświaty! – Samantha pstryknęła palcami. – To stąd znam ten zapach.
Czułam go wtedy, kiedy próbowałam uleczyć ciebie i Matkę Spowiedniczkę.
Kiedy się znalazłam blisko jadu śmierci, który tkwi głęboko w was, poczułam
go.
Irena położyła dłoń na ramieniu córki.
– Jad? Jaki jad? – Miała podejrzliwą minę pasującą do bruzd na czole i
gęstych czarnych włosów. – Co moja córka mogła mieć wspólnego z
zaświatami?
– Jit, Zaszyta Służka, porwała Kahlan i mnie – powiedział Richard. – Ale
zanim zdołała nas zabić, zdążyłem zatkać nam uszy zwitkami płótna i
uwolnić tkwiące w niej zło. Kiedy to zrobiłem, mimowolnie wydała wrzask,
który przyzwał do niej śmierć. Zginęła i mogliśmy uciec. Niestety, dźwięk
przedostał się przez zatyczki w naszych uszach. I teraz szczelina
prowadząca do zaświatów tkwi w nas. Kiedy Samantha leczyła inne nasze
rany, zbliżyła się do tej tkwiącej w nas granicy. Właśnie to pamięta.
– Samantha nic o takich sprawach nie wie – upierała się Irena, patrząc to
na córkę, to na Richarda. – Jest za młoda. Nawet nie powinna czegoś takiego
próbować. Musi się jeszcze wiele nauczyć, zanim się zbliży do ciemnych
mocy.
Samantha się obróciła, żeby spojrzeć na matkę. Okropne wspomnienie
sprawiło, że oczy miała pełne łez.
– Tylko tak mogłam ich uleczyć. Musiałam to zrobić, żeby nie umarli.
Lord Rahl ma nas ocalić. Pomógł uratować wielu mieszkańców Stroyzy.
Doradził mi, co powinnam uczynić. To kiedy uzdrawiałam, wyczułam
głęboko w nich straszliwy mrok śmierci. Wtedy wyczułam tę okropną woń.
– Ma rację – burknął ze smutkiem Zedd. – Pamiętam, że poczułem ten
zapach, kiedy zacząłem was uzdrawiać, zanim nas napadnięto i
Strona 14
uprowadzono. Rozpoznałem wówczas zatęchły odór najmroczniejszych
otchłani świata umarłych. – Odwrócił wzrok. – Już wcześniej się z nim
zetknąłem.
Nicci założyła za ucho długie pasmo jasnych włosów. Badała wzrokiem
mrok wśród drzew. Sprawiała wrażenie pogrążonej w myślach, a może
wykorzystywała swoje umiejętności, żeby sprawdzić, czy ktoś lub coś się tam
nie czai.
– Kiedy jesteś blisko granicy zaświatów, w pobliżu śmierci – powiedziała
cicho głosem, który zdawał się dobiegać z jakiegoś mrocznego miejsca w
głębi niej – możesz niekiedy wyczuć zza zasłony odór świata umarłych.
Irena rozejrzała się z posępną miną.
– Kiedy śmierć jest blisko…? Świat umarłych? Teraz? Tutaj? O czym wy
mówicie? To pewnie tylko bijące w pobliżu siarczane źródło. Na Mrocznych
Ziemiach jest ich mnóstwo. Pewnie wiatr przyniósł tu jego woń i tyle. –
Łypnęła ku Nicci. – Myślę, że ulegamy bezpodstawnym obawom.
Nicci spojrzała na Irenę, na pięknej twarzy malowała się irytacja.
– Byłam niegdyś Siostrą Mroku. Często musiałam wąchać ową woń,
kiedy Opiekun zaświatów nawiedzał nas w snach, by przekazywać nam
polecenia. To dlatego Matka Spowiedniczka uważa to za wspomnienie snu.
Kiedy śpi, dźwięki i obrazy świata bledną. W tym stanie jest bliżej tkwiącej w
niej granicy z zaświatami.
Samantha aż otworzyła buzię.
– Byłaś Siostrą…
– Ciiii… – ostrzegła ją szeptem matka, kładąc obie dłonie na ramionach
córki.
Matką Samanthy wstrząsnęło wyznanie Nicci, że była niegdyś Siostrą
Mroku. Richard wiedział, że wiele żyjących na uboczu osób – jak Irena i jej
córka – jest przesądnych i unika głośnego mówienia o tym, czego się boi, z
lęku, że przywołają do siebie owe tajemnicze zagrożenia. A nie było nic
bardziej przerażającego od Opiekuna zaświatów. Richard znał Siostry
Światła zwące Opiekuna „Bezimiennym”, by nie wymawiać jego imienia.
Dostrzegł też w ciemnych oczach Ireny cień podejrzenia. Kobiety, które
Strona 15
poddały się mrocznym mocom, nigdy nie wracały do światła. A jednak Nicci
to uczyniła.
– Woń siarki jest podobna, ale nie identyczna jak odór świata umarłych.
Przez wzgląd na moją dawną przynależność raczej nie pomyliłabym siarki z
duszącą wonią zaświatów. Kiedy wcześniej dotknęłam Richarda i Kahlan, by
ich uleczyć, aż za dobrze rozpoznałam, że w obojgu rozrasta się śmierć.
Irena, słysząc w głosie Nicci władczość i stanowczość, nie spierała się.
Zedd rozglądał się z niepokojem, twarz miał ściągniętą.
– Gdzie Cara?
Dziadek Richarda wiedział, że Mord-Sith byłaby w pobliżu, gdyby
cokolwiek zagrażało jego wnukowi i Kahlan.
Te słowa ugodziły Richarda prosto w serce.
– Odeszła – powiedział cicho, patrząc w orzechowe oczy dziadka.
Zedd zmarszczył brwi.
– Jak to odeszła? Była tu, kiedy rozbijaliśmy obóz.
– Odeszła nocą.
Kiedy Zedd zobaczył minę Richarda, zamilkł, zostawiając pytania na
później. Był przy tym, jak półludzie okrutnie zamordowali męża Cary. Ona
też tam była. Richard wyczytał z oczu dziadka, że ten nagle zrozumiał jej
decyzję.
Irena popatrywała na ciemne kształty drzew pojawiające się, w miarę jak
świtało. Szczupła i silna, z delikatną twarzą okoloną długimi czarnymi
włosami, wyglądała jak starsza wersja Samanthy, może trochę bardziej
spięta. Samantha dzielnie i stanowczo stawiała czoło straszliwym
niebezpieczeństwom. Richard wiedział, że po części dlatego, iż jest młoda.
Przyszło mu na myśl, że Irena – która całe życie spędziła na Mrocznych
Ziemiach i była doświadczoną czarodziejką – bez wątpienia doświadczyła
więcej niż córka i miała powody do niepokoju. Zapewne widziała rzeczy
nieznane jeszcze Samancie, rozumiała sprawy, które jej córka dopiero
musiała pojąć. Starsza kobieta ponaddwukrotnie dłużej niż Samantha
radziła sobie z zagrożeniami w takim odludnym i surowym miejscu.
Irena wiedziała również, że przełamano blokadę trzeciego królestwa.
Strona 16
Będąc czarodziejką wioski Stroyza, odpowiadała za obserwowanie owej
granicy, wypatrywanie, czy nie została naruszona, i za powiadomienie
innych, gdyby tak się stało. Zapewne znała przynajmniej niektóre
zagrożenia zza muru na północy, który jej pobratymcy obserwowali od
tysięcy lat.
Richard był ciekaw, ile wiedziała o murze i trzecim królestwie, od tak
dawna nim odgrodzonym, w którym życie i śmierć współistniały w jednym
czasie i miejscu. Musiał z nią porozmawiać i dowiedzieć się, co ona wie.
– Powinniśmy stąd odejść – mruknęła Irena, obserwując mrok.
Napomknienie o półludziach ją zestresowało – i nie bez powodu. Zabili
jej męża, pożarli go na jej oczach, próbując ukraść mu duszę.
Blokada trzeciego królestwa została przerwana i przeklęci półumarli –
stwory bez duszy – wydostali się do świata żywych, atakując i pożerając ludzi
w obłąkańczych wysiłkach zdobycia duszy. Kiedy przerwano blokadę od
tysięcy lat powstrzymującą zło, Irena opuściła wioskę, żeby ostrzec ludzi.
Nie dotarła zbyt daleko. Półludzie zabili jej męża, a ją samą uprowadzili. Po
próbach wykorzystania jej do swoich mrocznych celów pewnie by ją pożarli,
jak tylu innych. Na szczęście, zanim to się stało, Richard zdołał uwolnić i ją, i
żołnierzy oraz Zedda, Nicci i Carę.
Niestety, mąż Cary, Ben, generał dowodzący Pierwszą Kompanią, nie
uszedł z życiem.
Wszyscy się odwrócili, usłyszawszy wrzask.
Richard wskazał mieczem.
– Tam!
Strona 17
Rozdział 3
Gdy tylko Richard ruszył w stronę źródła hałasu, Irena chwyciła go za
ramię.
– Nie, lordzie Rahlu, nie powinieneś. Może ich być zbyt wielu. Musimy
cię stąd zabrać.
Wyrwał się znowu, słysząc krzyk.
– To jeden z naszych żołnierzy.
Wskazała w stronę krzyków.
– Już za późno, żeby go uratować. Ryzykowałbyś na próżno.
– Tego nie wiemy. – Odsunął ją i ominął. – Nie zostawimy naszych, póki
jest szansa na ich ocalenie.
Kahlan znalazła się tuż za Richardem, żeby uniemożliwić Irenie
stawanie mu na drodze. To nie był czas na dyskusje, a przede wszystkim nie
było nad czym dyskutować. Kahlan wiedziała to równie dobrze jak Richard.
W takich sytuacjach sekundy mogły decydować o życiu lub śmierci.
A poza tym widziała w oczach Richarda furię miecza. Zamierzał
zniszczyć zagrożenie i nie pozwoli, żeby cokolwiek mu w tym przeszkodziło.
Sądziła, że dla Ireny najważniejsze było bezpieczeństwo Richarda – w
końcu był lordem Rahlem, władcą Imperium D’Hary. Przez wiele lat od
niego zależało przetrwanie ich wszystkich. Zastanawiała się jednak, co
Irena, pochodząca z tak zapadłej wioski, wie o szerokim świecie. A jeszcze
bardziej ją dręczyło, co tamta wie o zagrożeniach w rodzinnej osadzie.
Musiała odsunąć od siebie te myśli. Pośpiesznie znalazła się jak najbliżej
Richarda.
Wszyscy żołnierze zawrócili i pobiegli za Richardem, a Nicci wysunęła
się przed Kahlan, trzymając się tuż za nim. Jasne włosy płynęły za nią
niczym chorągiew, kiedy tak podążała za lordem Rahlem do walki. Richard
przeskoczył wywrócony przez wiatr świerk, pędził w mrok gęstego lasu, a
pozostali za nim.
Strona 18
Cara odeszła, jad śmierci, by tak rzec, wyłączył dar lorda Rahla i Matki
Spowiedniczki, toteż Nicci najwyraźniej zamierzała być blisko Richarda i
Kahlan, by ich chronić. Zapewne najlepiej wiedziała, jak bardzo przetrwanie
ich wszystkich zależy od Richarda. I – tak jakby to zrobiła Cara – zamierzała
zapewnić mu ochronę.
Kahlan się cieszyła, że przynajmniej moc miecza wspiera Richarda. Jego
dar, podobnie jak jej, nie działał, lecz miecz miał własną magię i Richard
nadal mógł z niej korzystać.
Nie protestowała więc, gdy Nicci ją wyprzedziła, tylko ruszyła za
czarodziejką. Wiedziała, że pod nieobecność Cary Nicci powinna być jak
najbliżej, żeby chronić ich obydwoje. Poza tym najważniejsze było dla niej
bezpieczeństwo Richarda. Wiele znaczył dla każdego, a dla niej był
wszystkim, dlatego chciała, żeby czarodziejka była jak najbliżej niego.
Zedd był tuż za Kahlan, Samantha i Irena zaś znalazły się w tyle wraz z
grupą żołnierzy. Część przesunęła się na boki, oskrzydlając Kahlan i
Richarda, ubezpieczając ich od niespodziewanego ataku z flanki.
Richard, we władzy furii miecza, za nic nie zamierzał zwolnić i raz-dwa
wszystkich wyprzedził. Pędził lasem, lawirując wśród pni ogromnych sosen,
gąszczu krzaków, przeskakiwał skałki, powalone drzewa i strumienie z
wprawą, w której nikt mu nie dorównywał. Jakby się obserwowało cień
przemykający wśród pni i znikający w mroku.
Zagnieżdżona we wnętrzu Kahlan choroba spowalniała ją,
uniemożliwiała dotrzymanie mu kroku. Zgroza podkopywała jej siły, czuła
się zmęczona dużo wcześniej niż kiedyś. W Richardzie także rozrastało się
znamię śmierci, lecz w niej było mocniejsze. Tkwiąca w ich wnętrzu śmierć
wkrótce się o nich upomni, a jeśli nic jej nie powstrzyma, najpierw zabierze
Kahlan.
Kiedy tak biegła za Richardem, zdziwiło ją i zaniepokoiło, że choroba tak
szybko pozbawia ją sił. Zedd i Nicci ostrzegali, że sprawa jest poważna, że
wewnętrzna toksyczna zmaza zaszczepiona przez Jit stopniowo się nasila.
Jeśli się tego nie usunie, żadne z nich długo nie pożyje.
Zostawała za Richardem i Nicci, z trudem chwytała oddech. Zedd położył
Strona 19
jej dłoń na plecach między łopatkami. Miało to nie tylko pomóc jej utrzymać
równowagę. Czarodziej nie mógł usunąć tego, co ją zatruwało –
przynajmniej póki nie wrócą do Pałacu Ludu – lecz sączył w nią swoją moc,
dodając sił życiowych w walce o przetrwanie. Ten strumyczek mocy pomagał
się jej trzymać. Wiedziała jednak, że na długo nie wystarczy.
Kahlan od czasu do czasu słyszała dobiegające z przodu krzyki żołnierza.
Były coraz bliżej. Wiedziała, że pewnie napadli go półludzie, ale ponieważ
nie było żadnych oznak ich obecności, nie miała pojęcia, ilu ich mogło być.
Nie podobało się jej, że na oślep pędzą w niewiadome, lecz nie było wyjścia –
chyba że zostawiliby biedaka na pewną śmierć, a to było niemożliwe.
W blasku wczesnego poranka dopiero w ostatniej chwili dostrzegała
wyłaniające się z mroku gałęzie. Musiała szybko się uchylać, żeby jej nie
uderzyły w twarz. Czasem było już za późno i mogła tylko zamknąć oczy.
Innym razem dostawała w ramię gałęziami odgarnianymi przez Richarda.
Czasem, kiedy konar był duży, Richard, pędząc gęstym lasem, po prostu
odcinał go mieczem i odrzucał, a ten padał pomiędzy tych, co biegli za nim.
Żołnierze osłaniali się wtedy ramieniem. Kahlan starała się odnaleźć
Richarda wzrokiem, ilekroć znikał wśród gęstwy sosenek i krzaków i
pojawiał się na nowo, przeskakując zwalony pień lub skalny występ.
Wreszcie wypadli na polankę wśród klonów i brzóz i ujrzeli grupę
półnagich ludzi, wysmarowanych białym popiołem, skupionych wokół
czegoś na ziemi.
To byli Shun-tuk.
W bladym świetle przedświtu wyglądali jak duchy. Wszyscy mieli wokół
oczu otoczki wymalowane czarną, tłustą substancją. Wymalowane szerokie,
rozwarte usta z wyszczerzonymi zębami sprawiały, że ich głowy
przypominały trupie czaszki. Większość była wygolona, lecz niektórzy
pozostawili sobie na czubku pasmo włosów związane sznurami paciorków i
kości, sterczące sztywno.
Odwrócili się od swojej zdobyczy, zdumieni, kiedy Richard przeskoczył
głaz i runął na nich, krzycząc w furii i oburącz trzymając miecz.
W tej samej chwili Kahlan ujrzała, że zdumione twarze ociekają krwią.
Strona 20
Shun-tuk mieli noże, ale pozostały w pochwach.
Woleli się posłużyć zębami.