2730
Szczegóły |
Tytuł |
2730 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2730 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2730 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2730 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ZBIGNIEW NIENACKI
WIELKI LAS
Rozdzia� pierwszy
Horst Sobota od wielu lat nie lubi� chodzi� do lasu, cho� jego pi�kny dom dzieli� od niego tylko ogr�dek i piaszczysta droga. Nie lubi� nawet siadywa� na swym oszklonym ganku, pe�nym r�nobarwnych szybek, gdy� z tego miejsca mo�na by�o widzie� mroczn� g��bi� drzew. Wola� schodzi� nad jezioro po �agodnej pochy�o�ci szerokiej skarpy, w�sk� i kr�t� �cie�k� przez sad z niskopiennymi drzewami owocowymi, i niekiedy wiele godzin sp�dza� na spr�chnia�ym pomo�cie w�r�d trzcin. Jezioro by�o tak samo ogromne i nieprzeniknione jak las, a jednak w upalne dni albo zim�, kiedy pokrywa� je gruby l�d i zasypywa� �nieg, potrafi�o nieruchomie� i jak gdyby pogr��a� si� w odpoczynku lub b�ogim �nie. Las nigdy nie spa� - nawet zim�, ci�gle co� w nim szemra�o, szele�ci�o, trzaska�o albo te� pora�a�o straszliw� cisz�, kt�ra w ka�dej chwili mog�a przerodzi� si� w krzyk wywo�any wichur�; jak czujny i niebezpieczny zwierz jedynie drzema�, got�w w ka�dej chwili ockn�� si� i pochwyci� swoj� ofiar�.
Kiedy przychodzi� wiatr - jezioro pieni�o si� gniewnie, ale przecie� jego wysokie fale tylko �agodnie be�kota�y u brzegu, za� rozko�ysane trzciny pobrz�kiwa�y cichute�ko. Natomiast las hucza�, post�kiwa�, skrzypia�, j�cza�, gro�nie potrz�sa� koronami wysokich sosen, zag�uszaj�c ka�dy d�wi�k, nawet be�kot fal, i nie pozwala� Horstowi s�ucha� mowy jeziora. Podobnie i drzewa w Horstowym sadzie w najwi�ksz� wichur� tylko szumia�y spokojnie i melodyjnie - ich mow� te� podchwytywa� i zag�usza� hucz�cy g�os lasu, przed kt�rym nie by�o ucieczki, bo przenika� a� do domu Horsta Soboty, do pokoj�w, na ganek z kolorowymi szybkami.
Sobocie wydawa�o si�, �e rozumie mow� sadu, mow� jeziora i mow� lasu. Fale jeziora snu�y opowie�� o przewr�conych �odziach i �agl�wkach, o w�gorzach tak grubych jak rami� t�ustej kobiety; spas�y si� przed laty cia�ami setek �o�nierzy i tych, co gnani wojennym strachem pr�bowali ucieka� po kruchym lodzie. R�wnie� stary sum, kt�ry zamieszka� w zatoce przy pomo�cie Horsta Soboty, te� si� wtedy utuczy� i teraz, mimo �e od lat polowali na niego rybacy i w�dkarze, potrafi� chytrze omija� sieci i �aki. Niekiedy podp�ywa� w pobli�e pomostu i nieruchomia� pod powierzchni� wody jak omsza�y pie� drzewa. Stary sum przygl�da� si� wtedy Horstowi Sobocie i czasami, jakby u�miechaj�c si�, otwiera� szeroki pysk, Horst Sobota tak�e u�miecha� si� do niego i nie mia� �alu, �e kiedy�, kiedy Sobota nie by� samotny tak jak teraz, ale zamieszkiwa� ze swoj� drug� �on� i synem, stary sum wci�gn�� pod wod� stado jego bia�ych kaczek. I nie wiedzie� czemu, mimo tej strasznej historii z �o�nierzami w pancernych pojazdach, mimo zaginionych w odm�tach dziesi�tk�w ludzi, koni i woz�w - Horst Sobota nie odczuwa� ani niech�ci do jeziora, ani l�ku przed jego bezmiarem. Co roku jezioro przyjmowa�o nowe ofiary i nie zawsze oddawa�o je ludziom - przewa�nie nieostro�nych m�odzie�c�w lub dzieci albo odwa�nych �eglarzy, kt�rzy wyp�ywali pod tr�jk�tnymi �aglami, aby igra� sobie z falami. Horst Sobota wsp�czu� tym ludziom, lecz nie pot�pia� jeziora, poniewa� nie zach�ca�o nikogo do igrania ze swymi falami, nie �aszczy�o si� samo na cudze �ycie i cudze mienie.
Rozumia� te� Horst Sobota mow� swojego sadu. To wieczne gderanie na mszyce, na leniwe pszczo�y i trzmiele, na wiosenne przymrozki, kt�re trzeba by�o przegania� pal�c mi�dzy drzewami ogniska i zasnuwaj�c dymem korony pokryte kwiatami. Sad wci�� mia� do Horsta o co� pretensje, po prostu nudzi�, przypominaj�c o jakim� suchym konarze, o p�kni�ciu kory, o nie zdj�tym z ga��zi ci�kim brzemieniu owoc�w albo o liszkach, co si� wyl�g�y z kupki zesch�ych li�ci. Sobota przechodzi� �cie�k� przez sad i udawa�, �e nie s�yszy tego gderania, z liszek przecie� rodzi�y si� pi�kne motyle, przyjemnie by�o patrze�, jak lataj� i mieni� si� r�nymi kolorami podobnie jak szybki na ganku. Tak samo mia�a si� rzecz ze szpakami. Nie na wiele si� zda�o gderanie sadu\ - szpaki te� musia�y posmakowa� wi�ni, dzi�cio�y naddzioba� jab�ko: cz�owiek nie powinien �y� bez motyli, szpak�w i dzi�cio��w. A �e mniej przez to otrzymywa� pieni�dzy, c� to mia�o za znaczenie dla Horsta Soboty, kt�ry w skrzyni zakopanej w stodole ukrywa� wi�cej pieni�dzy, ni� m�g�by wyda� do ko�ca �ycia.
Tylko mowy lasu Horst nie lubi�. Wydawa�a mu si� k�amliwa i przewrotna. I zawsze by�a taka sama.
Najpierw las pr�bowa� nastraszy�, przyt�oczy�, porazi� swoim ogromem. Rozhu�tany wichur� grozi�, �e grube sosny zwali na pi�kny dom Soboty i zgniecie go jak skorupk� �limaka. Og�usza� g��bokim hucz�cym g�osem, wygra�a� rozko�ysanymi koronami drzew. Potem za� �agodnia� i zaczyna� si� �ali� - post�kiwa�, poj�kiwa� ocieraj�cymi si� o siebie ga��ziami, wy� z �alu, pop�akiwa�, szlocha�, skar�y� si� na sw�j los, t�umaczy� nieprawo�ci, kt�re czyni�, przeprasza� Horsta za wszystkie krzywdy, jakie mu wyrz�dzi�, obiecywa�, �e ju� nigdy wi�cej nie b�dzie si� �akomi� na cudze �ycie i cudze mienie. A przecie� wystarczy�a chwila nieuwagi, a ju� od strony lasu szybowa�y na pole Horsta Soboty malutkie nasiona brzozy, ptaki nios�y w dziobkach nasiona sosny, jak skrzydlate motyle przelatywa�y nad drog� nasiona klonu, kt�ry akurat usadowi� si� po jej drugiej stronie. Wystarczy� rok nieuwagi, a gdzie si� tylko da�o, nawet w ogr�dku przed domem i obok ganku, w�r�d dalii, astr�w, mieczyk�w, tulipan�w, narcyz�w, cynii, petunii, go�dzik�w i malw - nagle wyrasta�a brz�zka, klon lub sosenka. To samo zdarza�o si� w sadzie, nawet w rowie przydro�nym - wsz�dzie, gdzie si� da�o, las chcia� si� zasiedli�, obj�� w posiadanie ka�dy skrawek gleby, nawet grudk� ziemi, kt�ra pozosta�a w rynnie, bo i tam sadzi� brz�zk�. Las by� �apczywy na cudze mienie, ca�y �wiat chcia� wzi�� w posiadanie. Zarasta� stare drogi, dawne mogi�y, �cie�ki i �cie�ynki. Poj�kiwa� i skamla� t�umacz�c si� ze swoich drobnych win, ale o zbrodniach - milcza�.
"Gdzie moja �ona Hilda i dwie c�rki" - zapytywa� Horst Sobota, a las tylko po swojemu post�kiwa� i skrzypia�, wiatr hucza� mu w ga��ziach. A przecie� dowiedzia� si� Horst Sobota od starego Keile i od tych wszystkich, co prze�yli w okolicy ow� straszn� zim�, �e podobnie jak wielu innych, tak�e i Hilda wraz z c�rkami, ko�mi i krowami ukry�a si� w lesie. I wielu ocala�o, a ona nie - nikt nie wiedzia�, co si� z ni� sta�o, cho� Horst Sobota, gdy powr�ci� z niewoli, wypytywa�, pisa� listy na wszystkie strony �wiata. I czeka�, przez pi�� lat czeka� na jaki� znak od Hildy, od kt�rej� z c�rek. Bo je�li �y�y, to przecie� musia�y si� kiedy� odezwa�, napisa� kartk� cho�by z odleg�ego �wiata, jak wielu innych, co te� si� wtedy zgubi�o, a potem odnalaz�o. Ale Hild� i c�rki musia� poch�on�� las, wpi� si� korzeniami w cia�a, od�ywia� nimi, nabiera� si�.
Co zosta�o z p�l Horsta Soboty? By�y to przyle�ne piaski, lecz nale�a�y przecie� do niego, do cz�owieka. Trzyletnie sosenki zasta� na nich Sobota, gdy wr�ci� z niewoli. Na polach Soboty posadzono las, kt�ry przez to sta� si� jeszcze wi�kszy i bardziej zach�anny, jak gdyby mu ma�o by�o Hildy i dw�ch dziewcz�t.
Na p�wyspie, gdzie zak�adano teraz plantacj� nasienn�, te� kiedy� rozci�ga�y si� pola i sta� drewniany dom starego Keile. Podobno przed ponad dwustu laty tam w�a�nie znajdowa�a si� ca�a wioska, ale przyszed� pom�r, od kt�rego mo�na si� by�o odgrodzi� tylko wod� i ogniem. W�wczas to spalono ca�� wie�, ludzie za� na ��dkach i tratwach przewie�li dobytek i zbudowali domostwa po drugiej stronie, tu, gdzie teraz ma dom Horst Sobota. Z czasem na dawnym pogorzelisku osiedli�a si� rodzina Keil�w, �y�a d�ugo i szcz�liwie, umieraj�c w odpowiednim wieku i z godno�ci�. Chowano ich na w�asnym cmentarzyku w�r�d w�asnych p�l i na mogi�ach stawiano kamienie z wykutymi na nich napisami. To dopiero w pierwszym roku wojny �andarmi znale�li w lesie trzech je�c�w, kt�rzy uciekli z niewoli, lecz las ich wyda� nie chc�c �ywi�. Rozstrzelano ich na polach na p�wyspie, a stary Keile i Horst Sobota pochowali tych ludzi na cmentarzyku Keil�w, bez mogi�, gdy� �andarmi zrobi� tego nie pozwolili. Sobota ciekaw by�, kim byli ci ludzie, jak� mow� m�wili, jakie �ony i jakie dzieci pozostawili w swoim kraju. Nie dowiedzia� si� tego nigdy, a w trzy lata p�niej, owej strasznej zimy, sp�on�a zagroda Keil�w. Potem na p�wyspie posadzono m�ody las, stary Keile za� poniewiera� si� po cudzych domach i on to opowiedzia� Sobocie o tym, co dzia�o si� tutaj, kiedy Sobota wojowa�, kiedy przebywa� w niewoli. I obydwaj - dop�ki stary Keile nie zmar� wreszcie pod cudzym dachem - niekiedy chodzili na p�wysep patrze�, jak las po�era pola, wdziera si� nawet na cmentarzyk i coraz silniejszymi korzeniami obejmuje i pochyla kamienne nagrobki.
A co si� sta�o z drug� �on� Horsta Soboty, Gerd�, i ich synem Henrykiem? Odzyska� przecie� Sobota sw�j pi�kny dom z gankiem pe�nym kolorowych szybek, pozosta� mu te� skrawek ziemi mi�dzy lasem i jeziorem i tutaj du�y sad za�o�y�. Czy to znowu nie ten sam las zabra� mu drug� �on� i syna, kt�rego wykszta�ci� na lekarza? "Pozosta� ze mn� i lecz ludzi" - m�wi� do syna Horst Sobota. Ale on t�umaczy� si�, �e nie mo�e pracowa� na wsi, gdy� na chirurga si� wyuczy� i w wielkich szpitalach musi wiedz� zdobywa�. Przyje�d�a� wtedy do ich domu nadle�niczy Burak, siada� przy stole Soboty, rozk�ada� ogromne mapy i pokazywa� na nich sad i dom Horsta. "Jeste�cie, Sobota, jak wrz�d na cieli lasu - m�wi� Burak. - Ten zielony kolor to las. Sp�jrzcie, jak ogromn� po�a� mapy zajmuje. ��tym kolorem s� zaznaczone skrawki p�l przynale�ne do le�nicz�wek i dom�w zaj�tych przez drwali i robotnik�w le�nych. To wszystko, zielone i ��te, jest w�asno�ci� las�w pa�stwowych. I tylko w samym �rodku widnieje czerwona plama; to wasz dom i wasz sad, panie Sobota. Ta mapa wisi w moim gabinecie, codziennie na ni� patrz� i codziennie mi przykro, �e nie wszystko na niej jest zielone i ��te. Sprzedajcie nam sw�j sad i sw�j dom, zrobimy w nim jeszcze jedn� le�nicz�wk�. Dobrze zap�acimy..."
Nie mia� wtedy Horst Sobota pieni�dzy, poniewa� sad by� m�ody i �adnych zysk�w nie przysparza�. A� pewnego dnia, po jakich� spiskach, kt�re Henryk mia� ze swoj� matk�, powiedzieli mu obydwoje: "Albo sprzedasz dom i sad nadle�niczemu i kupisz synowi pi�kne mieszkanie w mie�cie oraz �adny samoch�d, albo wyjedziemy oboje w daleki �wiat". Nie kochali ani tego skrawka ziemi nad jeziorem, ani tego domu z gankiem i kolorowymi szybkami. Nie, niczego chyba nie kochali opr�cz siebie i nie rozumieli, �e Horst Sobota nigdy i nigdzie si� st�d nie ruszy, bo czuje si� ju� stary i tutaj pragnie umrze� i by� pochowany. Mo�e nawet obok starego Keile na p�wyspie po�eranym przez las. Omami� ich nadle�niczy, ale poniewa� on nie dla siebie, lecz dla lasu potrzebowa� domu Soboty i jego skrawka ziemi, Sobota wiedzia�, �e to las poprzez nadle�niczego znowu wyci�gn�� r�ce po jego dobro. Zawzi�� si� i o�wiadczy� "nie". �onie i synowi. A w�a�ciwie to "nie" zosta�o powiedziane wobec lasu, do kt�rego ju� wtedy zaczai odczuwa� nienawi��.
I tak oto Horst Sobota zosta� sam w swoim domu i w swoim sadzie, od czasu do czasu przychodzi� do niego list od �ony i syna, czasami nawet jaka� paczka z ubraniem albo zaproszeniem do wyjazdu w daleki kraj. Wtedy to Horst Sobota pojecha� do tartaku, wybra� pi�kne jesionowe deski i sam sobie zrobi� trumn� wedle swego wzrostu, a nawet obszerniejsz�. Postawi� j� w szopie, gdzie przechowywa� jab�ka zimowe, i po kt�rym� tam li�cie i zaproszeniu po�o�y� si� w owej trumnie, aby umrze� w zapachu jab�ek i jesionowego drewna. Ale nie umar�. Bo na wie�� o tym, �e Horst Sobota po�o�y� si� za �ycia do trumny, pi�knym samochodem przyby� z dalekiego kraju jego syn Heinrich, przeni�s� go na ��ko, wyleczy� zastrzykami, a potem powiedzia�: "Masz, ojcze, ponad siedemdziesi�t lat i jak na ten wiek zadziwiaj�co zdrowe cia�o. Ale tw�j umys� sta� si� podobny do umys�u dziecka. Powtarzasz ci�gle o zbrodniach lasu, a przecie� las nie jest �yw� istot�. Tw�j umys� trzeba leczy�, o tw�j umys� trzeba dba�". Horst zapyta� go: "Czemu nie przyjecha�a moja �ona, a twoja matka, Gerda?" Syn wzruszy� ramionami i odpar�: "Ona ma ju� innego m�czyzn�. Ja te� jestem �onaty i mam dwoje dzieci. Jed� ze mn�, b�dziesz z nami. Ty nawet nie wiesz, �e powoli staj� si� s�awnym cz�owiekiem". Ale Horst Sobota czu�, �e za tymi s�owami, za tym zaproszeniem kryje si� jeszcze jeden podst�p lasu, przejawia si� ca�a le�na zach�anno�� na jego mienie, na jego mi�o�� do w�asnego domu i w�asnymi r�kami zasadzonych drzew owocowych. Syn wi�c odjecha�, a on pozosta�. Tym bardziej �e jego �ona, Gerda, mia�a ju� innego m�czyzn�, a on by� za stary, aby znale�� sobie now� kobiet� i zacz�� �y� w innym kraju, przy boku nie znanej synowej i wnuk�w, kt�rych imion nawet nie potrafi� zapami�ta�.
Tak wi�c samotno�ci Horsta winien by� las. By�a to kolejna jego zbrodnia - ostatecznie utraci� drug� �on� i syna. Heinrich dziwi� si�, �e Horst traktuje las jak �yw� istot�, i z tego powodu por�wnywa� umys� ojca do umys�u ma�ego dziecka. Ale co on wiedzia� o lesie? Nie tylko przecie� Horst domy�la� si�, �e las jest �yw� istot�, odkry� to jeszcze przed nim nie�yj�cy ju� le�niczy Izajasz Rzepa. A nie by� Rzepa jakim� tam niewykszta�conym cz�owiekiem jak Horst; mia� tytu� in�yniera, wci�� czyta� ksi��ki o lesie, a nawet pisa� o lesie w gazetach.
"Co to jest las? - Izajasz Rzepa zapytywa� Horsta. - Czy mo�na nazwa� lasem zwyk�e skupisko drzew? Zbiorowiskiem drzew jest tak�e posadzony przez ciebie sad, a przecie� twego sadu nazwa� lasem nie mo�na. Zbiorowiskiem drzew jest park, a przecie� parku nie nazywamy lasem, i w istocie nawet najwi�kszy park jeszcze lasem nie jest. C� wi�c za zbiorowisko drzew staje si� lasem i kiedy si� to dzieje? Ot� las, drogi Hor�cie, jest to taki zesp� drzew, w kt�rym zacz�y dzia�a� procesy i si�y lasotw�rcze, powsta�a biocenoza. Tajemne to i przez nikogo do ko�ca jeszcze nie zbadane si�y i procesy. Wiemy o ich istnieniu, liczymy si� z nimi, bierzemy je pod uwag�, ale tak naprawd� niewiele z nich rozumiemy. To one sprawiaj�, �e w pewnej chwili zwyk�e zbiorowisko drzew przemienia si� w las, a nie w park. Powstaj� one nie wiadomo kiedy i dzia�aj� na sw�j w�a�ciwy spos�b. Stwarzaj� to, co my le�ni ludzie w naszym le�nym j�zyku nazywamy ekosystemem le�nym, oraz jeszcze co� wi�kszego, klimaks le�ny. Si�y lasotw�rcze sprawiaj�, �e las sam umiera i sam si� odradza. �ycie lasu za� przejawia si� w ci�g�ej walce o byt. Czy nie przera�a ci� my�l o matce po�eraj�cej w�asne dzieci? A przecie� to codzienne zjawisko w ka�dym lesie. Oto brzoza matka co roku zasiewa wok� miliony swoich dzieci. Ale te, kt�re zakorzeni� si� w jej pobli�u, po jakim� czasie wi�dn� i umieraj�, poniewa� zabiera im wod�, zas�ania przed s�o�cem. W lesie ka�dy �yje kosztem innego, ka�dy walczy o odrobin� �wiat�a s�onecznego, o ka�d� kropl� wilgoci w glebie. To straszna walka, a owe zbrodnie, kt�re dostrzegamy na powierzchni, niczym s� w por�wnaniu z walk�, jak� o ka�d� kropl� wilgoci tocz� ze sob� ukryte w ziemi korzenie. Czym�e te� jest �w klimaks le�ny, czyli przedziwna drabina, kt�ra pozostaje cz�ci� si� lasotw�rczych? Na korzeniach drzew rosn� specjalne grzybki, wy�ej jest runo le�ne, na wy�szym pi�trze podszyt, a jeszcze wy�ej korony drzew. Wszystko istnieje we wzajemnej wsp�zale�no�ci, zarazem po�eraj�c si� wzajemnie i bez siebie �y� i rozwija� si� nie mog�c. Niekt�rzy powiadaj�, �e las jest pi�kny. To �mieszne, Hor�cie. Las jest brzydki, bo to, co si� w nim dzieje, musi napawa� ka�dego wstr�tem. Las to chaos, ba�agan i nieporz�dek. Wystarczy kilka lat nie by� w jakim� mateczniku, aby zobaczy�, jaka stoczy�a si� tam bitwa, ile drzew pad�o martwych, dla ilu nie starczy�o �wiat�a i wody. Wsz�dzie ujrzysz poprzewracane i gnij�ce pnie, po�erane przez paso�ytuj�ce na nich grzyby. My, ludzie, staramy si� wprowadzi� do lasu jaki� tam nasz ludzki porz�dek, czy�cimy m�odniki, aby drzewom zapewni� wi�cej �wiat�a i wody, wywozimy spr�chnia�e lub suche drzewa, aby nie sta�y si� siedliskiem szkodnik�w po�eraj�cych zdrowe drzewa. Wycinamy ogromne po�acie lasu, ale zaraz potem sadzimy nowy las, chronimy go przed spa�owaniem przez �osie i jelenie, leczymy rany lasu. Dbamy o to, aby dzia�a�y owe si�y lasotw�rcze, zarazem jednak ograniczamy ich z�owrogie wp�ywy. Czy wiesz, �e wystarczy�oby dziesi�� lat, aby z twojego ogr�dka pe�nego kwiat�w, z sadu rodz�cego owoce nic nie pozosta�o, poniewa� wkroczy�by tam las, a on nie wie, co to pi�kno, cho� sam czasami r�wnie� rodzi pi�kno. W twoim ogr�dku wyros�yby brzozy, a tw�j sad zacz��by dzicze� i rodzi� coraz mniejsze owoce. Tajemne i gro�ne s� si�y lasotw�rcze i prawdziwe jest wra�enie, �e las to istota gro�na i z�owroga. O tak, Hor�cie, las jest straszny. Nie �ycz� nikomu, aby bez siekiery i pi�y, ranny, pozbawiony si� trafi� do lasu i zda� si� na jego �ask�. Nie oka�e najmniejszej lito�ci, ptaki wydziobi� rannemu oczy, mr�wki oskubi� cia�o, cho� jeszcze b�dzie ko�ata� w nim resztka �ycia. Mo�esz si� schroni� w lesie, p�ki jeste� silny, ale biada ci, je�li oka�esz s�abo��". "A cz�owiek, Izajaszu? Jakie jest w lesie miejsce dla cz�owieka?" - zapyta� Horst Sobota.
Otrzyma� odpowied�: "Wypowiedzia�em tajemne zakl�cie, kt�re brzmi: klimaks. A po grecku znaczy to drabina. Jest wi�c w lesie runo, podszyt i korony drzew, jak gdyby drabina ro�lin wspinaj�ca si� ku s�o�cu i czerpi�ca soki z ziemi. Jakie miejsce na tej drabinie zajmuje cz�owiek? Czy jest na samej g�rze, czy na dole? Niestety, tego nie wiemy. Czasami nam si� zdaje, �e to my jeste�my na g�rze, rz�dzimy w lesie, jak chcemy. Czasami za� odnosimy wra�enie, �e znajdujemy si� na najni�szym szczeblu, jeste�my nikim, ba, obcym cia�em, cho� to nie jest a� tak pewne. W sk�ad si� lasotw�rczych wchodz� r�wnie� mr�wki, �uki, wszystko, co lata i co biega, a wi�c lisy, zaj�ce, koz�y, �anie, jelenie i �osie, borsuki i le�ne myszy, gady i p�azy, a tak�e szczeciniaste dziki. Ptak przenosi w dziobie jakie� ziarenko, gubi je i rodzi si� drzewo, gdzie nigdy go nie by�o. Dzik przenosi w pysku owoc d�bu czy buka, gubi go i znowu ro�nie drzewo tam, gdzie nigdy go dot�d nie by�o. W lesie, jak ci to m�wi�em, wszyscy i wszystko jest sobie wzajemnie potrzebne. A cz�owiek? Ot� nie wiemy, czym jest w lesie cz�owiek. I to nas boli, Hor�cie. Boli i dr�czy, szczeg�lnie tych, kt�rzy w lesie sp�dzili ca�e �ycie, obalili setki drzew i setki drzew posadzili. A z tego b�lu, z tego uczucia niepewno�ci i obco�ci rodzi si� wra�enie krzywdy. Je�li za� do tego dodasz, �e las uczy wci�� z�a, �e na wra�liw� dusz� ludzk� przez wiele lat oddzia�uj� owe bezwzgl�dne i okrutne si�y lasotw�rcze, cz�owiek zostaje zara�ony z�em lasu i sam staje si� z�y. Tylko naprawd� z�y cz�owiek bywa zaakceptowany przez las i tylko taki cz�owiek czuje si� w nim dobrze. Czy nie widzia�e�, ilu do naszego lasu przysz�o m�odych i pe�nych zapa�u le�nik�w, ludzi dobrych, a nawet pi�knych? Jacy za� si� ostaj�, a jacy uciekaj�? Przetrwa� w lesie mog� ci tylko, kt�rzy sami staj� si� podobni do lasu, tworz� z nim jedn� z�owrog� istot�. Kogo bowiem las najczulej przyjmuje? Przede wszystkim tych, co nie sprawdzili si� w wielkich miastach, w ogromnych fabrykach. Albo takich, kt�rzy nie potrafi� �y� w zwartym zespole ludzkim, nieustannie wnosz� do niego swoje urazy, zawi�ci, niech�ci; k��tliwych i ma�ostkowych. Albo takich, kt�rych tu przys�ano za kar�, za jakie� przewinienie; mrok lasu ma ukry� ich brzydkie twarze i jeszcze brzydsze dusze. Na takich ludzi las najpr�dzej potrafi oddzia�a�, zakazi� ich swoim z�em, odebra� ludzk� wra�liwo��, a� stan� si� podobni do lasu. Kim jestem ja, Izajasz Rzepa? To przecie� ja (m�wi� ci to w tajemnicy) wskaza�em �andarmom miejsce, gdzie kry�o si� trzech je�c�w, kt�rych potem ty, Hor�cie, zakopa�e� na starym cmentarzu Keil�w. Dlaczego to uczyni�em? Nie wiem. Do dzi� gryzie mnie sumienie i to przez owo dr�cz�ce poczucie winy zacz��em pojmowa� z�o lasu. A tw�j przyjaciel, le�niczy Kondradt? Czy nie ci��y na nim podejrzenie, �e zastrzeli� kochanka swojej �ony? Uwolni� si� jednak od kary,4 poniewa� rzekomo po�yczy� tamtemu cz�owiekowi nabit� strzelb� i nast�pi� �miertelny wypadek. Powiedz prawd�, Hor�cie: ile niewinnej krwi ludzkiej przela�e�, gdy wojowa�e� w obcej armii? Kto d�ugo mieszka w lesie albo na jego skraju, zostaje zaczadzony z�em i brutalno�ci�. Albo popada w pija�stwo. Albo staje si� k�amliwy, niedba�y i leniwy. Las ro�nie powoli. To nie fabryka z ta�m� produkcyjn�. Nie zrobisz czego� w tym roku, to uczynisz w nast�pnym, co za r�nica? Nie posadzisz m�odych drzew wiosn�, to mo�esz posadzi� je jesieni� albo nast�pnej wiosny. Pomy�l: ka�dy cz�owiek ma satysfakcj� z owoc�w swej pracy. G�rnik, bo wydoby� ton� w�gla, rolnik, bo posia� i zebra� plony. I tylko le�ny cz�owiek sadzi las dla przysz�ych pokole� i �cina drzewa, kt�re sadzi�o poprzednie pokolenie. To tak�e przykre uczucie, kt�re nas dr��y w spos�b niewidzialny i pozostawia osad niespe�nienia. Nie ufaj le�nym ludziom, Horst, bo s� �li i bezwzgl�dni jak las, tak samo podst�pni i k�amliwi. I jest w nich potrzeba czynienia z�a sobie i innym, mszczenia si� za poczucie niedosytu i niespe�nienia. Las ich og�upia i ot�pia, odbiera im, co ludzkie, a zara�a tym, co le�ne. Nie, nie sprzedawaj swojego domu i swego skrawka ziemi, nie pozw�l, aby las przekroczy� drog�. To b�dzie twoje zwyci�stwo nad lasem".
"A ty?" - znowu zapyta� go Horst.
Izajasz odrzek� po chwili:
"Nienawidz� lasu, bo prze�y�em w nim czterdzie�ci lat. Mia�em, jak ty, �on� i mia�em, jak ty, dzieci. Teraz jestem, jak ty, sam. Ja i las. On i ja. Wiem, �e mnie nienawidzi, bo przenikn��em jego istot� do g��bi. Ale przecie� nie do ko�ca, Hor�cie. Chc� mu wydrze� jego wszystkie tajemnice, pozna� sedno jego si�y. Nienawidz� lasu, ale zarazem go kocham i �y� bez niego nie potrafi�".
Nie rozwi�za� zagadek lasu Izajasz Rzepa. Zmar� w rok p�niej i pochowany zosta� na wioskowym cmentarzu. Nie min�y dwa lata, a wyros�a na jego grobie brzoza samosiejka, kt�rej nikt nie wyrwa� z mogi�y, poniewa� Rzepa nie mia� bliskich. Ale Horst Sobota od tego czasu nie lubi� chodzi� do lasu, cho� jak mu si� zdawa�o - zacz�� rozumie� jego mow�. Nie sta�o si� to oczywi�cie tak z dnia na dzie� ani nawet z tygodnia na tydzie�. Najpierw siadywa� Horst Sobota na swoim oszklonym ganku i patrzy� na las przez te szybki, kt�re nie by�y zabarwione �adnym kolorem. Zim� obserwowa� szkielecie ga��zie buk�w, m�ode brzozy przygi�te ci�arem �niegu, wiecznie zielone sosny, dumnie potrz�saj�ce szurpatymi g�owami. Las wydawa� si� cichy i bezbronny, ale wystarczy�o zrobi� kilka krok�w w jego g��bi�, a na dr�kach wydeptanych racicami sarenek i kozio�k�w widzia�o si� krwawe �lady czyjej� zbrodni - porozrzucane pi�ra ptasie, zaduszone przez lisy zaj�ce. Tak, nawet w porze pozornego bezruchu i bezsi�y las tak�e mordowa� to, co s�absze. �ama�y si� drzewa, kt�re nie wytrzymywa�y oki�ci, p�ka�a od mrozu kora i zaraz nast�pnego roku wchodzi�a w te p�kni�cia huba lub tworzy�a si� naro�l rakowa. A co si� dzia�o wiosn� lub latem, kiedy to las zdawa� si� by� a� aksamitny od rozbuchanej w nim zieleni? W cieniu pot�nych drzew dogorywa�y m�ode i s�abe drzewka, ledwie dos�yszalna mowa ich listk�w dr�czy�a serce Horsta Soboty. Jak zakl�cie powtarza� imiona trzech szatan�w, kt�re sk�ada�y si� na si�� lasu: biocenoza, ekosystem i klimaks le�ny. Rozmy�la� te�, na jakim szczeblu drabiny le�nej znajduje si� cz�owiek, kt�ry broni� lasu przed le�nym z�em - i ulega� mu, poddawa� si� z�u, pragn�� podobnie jak las niszczy� s�abszych. A owym s�abszym - by� dla le�nych ludzi siedemdziesi�cioletni Horst Sobota ze swoim pi�knym domem z czerwonej ceg�y i krytym czerwon� dach�wk�, z o�mioma pokojami, kolorowym gankiem i pi�knym sadem. Na mapach le�nych wci�� widnia�a du�a czerwona plama. Dlatego ponownie odwiedzi� Horsta Sobot� nowy nadle�niczy, nazwiskiem Mas�ocha. Przywi�z� ze sob� g��wn� ksi�gow� z Okr�gowego Zarz�du Las�w. To ona wypisa�a na czeku ogromn�, wielocyfrow� sum�, jak� ofiarowa�y Lasy za dom i ziemi� Horsta Soboty. I wtedy on, Horst, poszed� na chwil� do swej skrytki, przyni�s� nar�cze owi�zanych banderolami banknot�w krajowych, kt�re otrzymywa� za owoce z sadu, oraz obcych, jakie dosta� od syna, i roz�o�y� je na stole. A kiedy je ju� roz�o�y�, okaza�o si�, �e nie ma miejsca na czek nadle�niczego Mas�ochy. Tak Horst Sobota odni�s� zwyci�stwo nad lasem i jego lud�mi, nad jednym z szatan�w o nazwie klimaks, gdy� nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e cz�owiek le�ny te� ju� dawno sta� si� cz�ci� lasu, lecz jaki mia� by� dalszy los Horsta? Mia� ponad siedemdziesi�t lat i czas mu by�o umiera�, a po nim - poniewa� ani �ona, co mia�a innego m�czyzn�, ani syn, zdobywaj�cy s�aw� w obcym kraju, nie mieli wzi�� ani domu, ani sadu, ani kawa�ka ziemi - wszystko, co nale�a�o do Soboty, musia�o i tak sta� si� w�asno�ci� lasu. M�g� oczywi�cie Horst Sobota sprzeda� komu� swoje dobro albo darowa� u notariusza, ale nie znajdowa� nikogo, kto by�by tego godny i w duchu (co czu� Sobota) nie drwi�by sobie z jego opowie�ci o le�nych szatanach. Niech�e wi�c w ko�cu tak si� stanie - pomy�la� Sobota - �e las go zwyci�y, z martwej r�ki wydrze mienie, zapanuje nad sadem i domem. Codziennie dotyka� Sobota wieka trumny z jesionu i rozmy�la� o w�asnej �mierci i o tym, co si� po niej stanie. A od tych rozmy�la� wychud�, posiwia�, zbr�zowia� jak kora sosnowa. Nie wiedzia�, �e jest pi�kny - wysoki, szczup�y, ani odrobin� nie przygarbiony przez czas i troski, z poci�g�� twarz� i niebieskimi oczami, z siwymi brwiami i g�adko przylegaj�cymi do czaszki siwymi w�osami. I cho� cz�sto ludziom m�wi� o swej rych�ej �mierci i o tym, �e si� jej nie boi, poniewa� tam gdzie� daleko, sk�d si� nie wraca, stanie przed Panem i za��da ukarania lasu za jego zbrodnie, okaza�o si�, �e Pan wcale si� nie �pieszy na spotkanie z Horstem Sobot�. Lata mija�y, on wci�� by� zdrowy i krzepki, ani wiosn�, ani jesieni� �adna choroba si� go nie czepia�a, nawet nie musn�a lekk� gor�czk�.
Siadywa� wi�c Horst Sobota na kolorowym ganku i przez kilka bezbarwnych szybek obserwowa� las, pragn�c dojrze� owych trzech le�nych szatan�w. Nie nale�a� Sobota do ludzi nie obeznanych z lasem, jako m�odzieniec nie raz i nie dwa by� przez swojego ojca wysy�any do prac le�nych - za drewno na opa�, za kloce na budow� stodo�y. Przez lata wojny te� zdarzy�o mu si� widzie� przer�ne lasy - w dolinach i w g�rach, w ciep�ym i zimnym klimacie. W niewoli przez cztery lata pracowa� w wielu lasach i w wielu borach. Dlatego wiedzia�, �e las potrafi by� r�ny, jak r�ny bywa cz�owiek. W zimnym klimacie ros�y przewa�nie lasy iglaste, w g�rach ku niebu pi�y si� pot�ne �wierki i jod�y, ni�ej - z domieszk� buka, jeszcze ni�ej z modrzewiami, jesionami, klonami, a nawet pachn�c� latem lip� i wstydliw� bia�� brzoz�. Pozna� lasy ��gowe rozci�gni�te na nizinach, z pot�nymi d�bami i jesionami. Pozna� lasy bagienne, las mieszany �wie�y i las wilgotny, las ��gowy g�rski i las mieszany wy�ynny, a tak�e bory pot�ne - te wysokog�rskie, te bagienne, te suche, wilgotne i �wie�e. Ka�dy by� inny, mia� swoje w�asne oblicze, przewag� tych lub owych gatunk�w drzew i najr�niejsze by�o podszycie oraz runo. Inny te� by� las tutejszy - jaki� niesamowity, kud�aty, mroczny, cho� przecie� i w nim by�y ca�e po�acie, gdzie s�o�ce przenika�o na ziemi� przez korony pot�nych sosen. Trafia�y si� w nim jednak miejsca straszne, z kt�rych noc zdawa�a si� nigdy nie odchodzi�, noga zapada�a si� w wilgotne dno na wp� wyschni�tych jezior, nad oparzeliskami snu�a si� mg�a. Inne lasy lub bory mia�y jak�� dziwn� delikatno�� i wra�liwo��, wybiera�y dla siebie najdogodniejsze siedliska i gin�y, gdy tylko przyszed� rok suchy lub nasta� rok wilgotny. Las tutejszy wydawa� si� niezwykle �ywotny, zach�anny na ka�dy skrawek ziemi. Gdzie by�o sucho - zasiewa� brzoz�, gdzie wilgo� - osadza� olchy i osiki, jeszcze gdzie indziej usadawia� d�by, modrzewie i graby, a wsz�dzie sia� sosny i �wierki. Latem wabi� aksamitn� zieleni�, ale wystarczy�o wej�� nieco w g��b, i poch�ania� cz�owieka mrok, a dopiero potem zaskakiwa� widok rozs�onecznionej polany. Po kilkuset krokach znowu las pojawia� si� odmieniony, z miejscami i siedliskami, w kt�rych wra�liwa dusza odczuwa�a nieokre�lony niepok�j, a nawet strach. Nie lubili tam bywa� tak�e i le�ni ludzie, nawykli do z�a lasu. Niech�tnie te� opowiadali o tajemniczych uroczyskach, gdzie pora�a�o cz�owieka niesamowite milczenie drzew, nie s�ysza�o si� nawet ptasiego �piewu. Albo o wysepkach w�r�d mokrade�, poro�ni�tych �wierkami, o kt�re czochra�y si� ogromne dziki i pozostawia�y przylepione do �ywicy d�ugie szorstkie w�osy. W tych miejscach, przewa�nie p�n� jesieni� albo zim�, unosi� si� wstr�tny opar przesycony smrodem metanu, s�ysza�o si� stamt�d krzyk ludzki, jak gdyby przes�anie z tragicznej przesz�o�ci, gdy gin�y tu ca�e plemiona i ludy. Tylko silny mr�z dawa� dost�p cz�owiekowi do owych siedlisk le�nych, znajdowano tam czaszki �osi, dzik�w, a nierzadko i czaszki ludzkie, przerdzewia�� bro�, struchla�e rzemienie plecak�w i puste skrzynie po nabojach. Dziwnie si� nazywa�y te miejsca: B��dnik, Kakaj, Lament, O�win, Skona�, Topnik, Zgni�e, Nie�ywe - by� mo�e tutaj w�a�nie zamieszkiwa�y trzy le�ne moce, kt�re czyni�y las silniejszym i niezwyci�onym.
Poj�� Horst Sobota, �e cz�owiek jest niczym wobec mocy le�nych i �e on sam, cho� jeszcze nie straci� domu - kiedy� przegra z lasem nieodwo�alnie. Poniewa� cz�owiek �yje kr�tko, a las jest wieczny.
A� zdarzy�o si� pewnego razu wczesn� wiosn�, w porze sadzenia drzew, �e piaszczyst� drog� obok domu Horsta Soboty p�nym popo�udniem wracali do swoich dom�w podchmieleni robotnicy le�ni. Zobaczyli Horsta w ogr�dku i jeden z nich zawo�a� do niego:
- Dawno nie u�ywa�e� kobiety, stary Hor�cie. Id� w dwudziesty czwarty oddzia�, tam le�y dziewczyna i czeka na ciebie z roz�o�onymi nogami. Spr�buj z ni�, mo�e ci si� uda. A jak nie, to ona i tak nikomu nic nie powie, bo si� zupe�nie upi�a i pewnie dopiero rano wytrze�wieje.
Przerazi�y te s�owa Horsta Sobot�. Wczesnym rankiem widzia� przechodz�c� mimo jego domu gromadk� dziewcz�t, zapewne przyjezdnych; co roku zapraszano m�odzie�, aby pomaga�a sadzi� las. Czy teraz las dokona� nowej zbrodni?
Po�pieszy� Horst Sobota do dwudziestego czwartego oddzia�u i na skraju zr�bu, w sosnowym m�odniku znalaz� dziewczyn�. Wygl�da�a na szesna�cie lat i mia�a pi�kne, bujne, czarne w�osy, tym czarniejsze, �e twarz jej by�a blada i jak gdyby martwa. A� pod szyj� podci�gni�to jej sukienk� i obok porzucono r�owe majteczki. Le�a�a p�naga, z rozrzuconymi szeroko nogami, z plamami krwi na udach i kroczu, bo chyba dziewictwo do tej pory nosi�a. Be�kota�a co� niewyra�nie, gdy j� Horst Sobota wzi�� na r�ce i usi�owa� zanie�� do domu. Zion�a alkoholem, . kilka razy wymiotowa�a, kiedy j� k�ad� na trawie, bo mu brakowa�o si� i cz�sto musia� odpoczywa�. Ale przecie� doni�s� j� do domu, po�o�y� na wygodnym drewnianym ��ku, zrobi� zimne ok�ady na czo�o, a� po kilku godzinach zacz�a odzyskiwa� przytomno��. O nic jej Horst nie pyta�, bo wszystkiego si� domy�la�. Zapewne dziewczyny pocz�stowano w�dk�, a t� jej zdradliwej mocy jeszcze nie zna�a.
Nie powiedzia�a mu o tym ani s�owa, mo�e ze wstydu, a mo�e z ma�om�wno�ci. Potem, gdy ju� si� oporz�dzi�a i wr�ci�y jej si�y, doradza� dziewczynie Horst, aby sprawc�w nie szuka�a, bo i tak nie znajdzie, wielu ich bowiem by� musia�o, a sama sobie winna, poniewa� pi�a, cho� pi� nie musia�a. Powiedzia� te�, �e jej krzywdzie winien jest las, kt�ry przez swoich trzech szatan�w czyni ludzi z�ymi, i poprosi� j�, aby nigdy nie chodzi�a do lasu, tak jak on od tej pory ju� tam wi�cej nie p�jdzie. Opowiedzia� jej o sobie, o swojej samotno�ci, pokaza� sad i zaproponowa�, �e na jesieni, gdy zacznie si� zbi�r owoc�w, mo�e do niego przyjecha�, na jak d�ugo zechce, i pomaga� mu w pracy.
Nie us�ysza� od dziewczyny ani s�owa. Da� jej na autobus i ona odjecha�a, a� hen, do jakiej� kurpiowskiej wioski, od ludzi bowiem wywiedzia� si�, �e z tamtych stron dziewcz�ta do sadzenia lasu przywieziono. I znowu siadywa� na swym oszklonym ganku rozmy�laj�c o zbrodniach lasu albo schodzi� nad brzeg jeziora i na spr�chnia�ym pomo�cie, z nogami opuszczonymi do starej ��dki, s�ucha� be�kotliwej mowy fal. A� jesieni� przed swoim domem zobaczy� t� sam� dziewczyn�. Wtedy mu wyjawi�a, �e kole�anki, z kt�rymi sadzi�a drzewa, o jej krzywdzie w wiosce rozgada�y, na �miech i drwiny ludzkie wystawi�y. Rodzice j� zbili, trzy siostry i dwaj bracia przy jednym stole z ni� je�� nie chcieli, honor sw�j bowiem ceni� nade wszystko. Nie zaprotestowali, kiedy o�wiadczy�a, �e odchodzi w �wiat. A �wiat to by� dla niej Horst Sobota i jego sad mi�dzy jeziorem a skrajem lasu.
Trzy lata �yli obok siebie; ona z pocz�tku rzadko opuszczaj�c sad i dom w obawie, aby jej ten i �w z robotnik�w le�nych nie rozpozna� i nie wydrwi�. Horst Sobota je�dzi� i chodzi� po wszystkie zakupy. Gotowa�a mu, zbiera�a owoce i uk�ada�a je w skrzynkach lub w sianie, w stodole przerobionej na przechowalni� jab�ek. Po roku do wieczorowego technikum ogrodniczego si� zapisa�a i z g�ow� okryt� chustk� je�dzi�a autobusem dwadzie�cia kilometr�w do szko�y. Na pi�kn� wyros�a kobiet�, o szerokich plecach i szerokich biodrach, o �niadej cerze i czarnych, bardzo bujnych w�osach, kt�re zaplata�a w gruby warkocz. Zdawa�o si� Horstowi Sobocie, �e lubi�a s�ucha� jego opowiada� o zbrodniach lasu i tak owego lasu zacz�a nienawidzi� i l�ka� si�, jak on, Horst, nienawidzi� i l�ka� si� lasu i le�nych ludzi. "Jest moja, poniewa� znalaz�em j� w lesie i zabra�em skrzywdzon� przez las" - pomy�la� Sobota i pewnego razu o�wiadczy� dziewczynie:
- Jestem stary i wkr�tce z�o�ysz mnie do mojej jesionowej trumny. U notariusza przepisz� na ciebie dom, sad i wielki dobytek w gotowi�nie, kt�ry mam schowany. Mo�esz wyj�� za m�� i �y� tutaj szcz�liwie. Ale jednego ci zabraniam: chodzi� do lasu i zadawa� si� z le�nymi lud�mi. To jest twoje drzewo wiadomo�ci dobrego i z�ego, z kt�rego je�� ci nie wolno.
Ostatni rok je�dzi�a do technikum coraz pi�kniejsza dziewczyna od Horsta Soboty. I zdarzy�o si�, �e pozna�a w autobusie m�odego m�czyzn� o puco�owatej twarzy i czarnych w�sach. Mia� tytu� in�yniera i pochodzi� z Warszawy. Przyby� w te strony, aby na p�wyspie Wilczy R�g zak�ada� plantacj� nasienn�. W ca�ym kraju z najdorodniejszych sosen ucinano ga��zki i szczepiono nimi ma�e sosenki. Z tych szczepionych drzewek, najdorodniejszych i najpi�kniejszych, zrodzi si� potem nasienie, kt�re zacznie si� wysiewa� w szk�kach, aby odt�d sosny ros�y pi�kne i dorodne. Ka�da sosenka na tej plantacji b�dzie mia�a swoj� metryk�, sw�j akt urodzenia, jak rasowy buhaj lub rasowa wysoko - mleczna krowa.
Pi�knie opowiada� o swej pracy �w m�ody cz�owiek, kt�ry by� le�niczym. A �e dziewczyna niewielu m�czyzn zna�a, bo przecie� wci�� �y�a jak gdyby w odosobnieniu, w domu i w sadzie Horsta Soboty, odczuwa�a w sobie kobiece pragnienie, aby do kogo� si� tuli� i kogo� pie�ci�. P� roku kry�a si� ze swym uczuciem przed Sobot�, a� wreszcie, gdy m�ody m�czyzna otrzyma� s�u�bow� le�nicz�wk�, du�y dom na skraju lasu, ale nieco dalej od jeziora, rzek�a do Horsta:
- Wiem, co trac�, ale wiem te�, co zyskuj�. By�e� dla mnie jak ojciec i matka. Ale przecie� powiedziane jest: "Przeto� opu�ci cz�owiek ojca swego i matk� swoj�". Jutro m�j �lub z le�niczym. B�d� mieszka� o p� kilometra od ciebie, ale wiem, �e mnie nie zechcesz ju� wi�cej widzie�, gdy� post�pi�am jak Ewa w raju. Uczyni�am to, czego mi zrobi� nie wolno by�o.
I jako si� rzek�o, tak si� sta�o. Jeszcze tego samego dnia odesz�a do le�nicz�wki. A Horst Sobota - cho� wiosna si� dopiero zaczyna�a i pi�knie kwitn�� sad - zrozumia�, �e las go znowu zwyci�y�, i postanowi� umrze�. Poszed� do szopy i po�o�y� si� w jesionowej trumnie.
Z pocz�tku by�o mu w niej dobrze, prawie chyba jak w niebie. Twarde deski ukoi�y b�l, kt�ry ostatnio zacz�� odczuwa� w kr�gos�upie. Lecz najdziwniejsza wydawa�a si� Horstowi jaka� dziwna swoboda my�li i zupe�ny brak trosk. Odlecia�y z nag�a od niego i pozwala�y zastanawia� si� nad sprawami i rzeczami oboj�tnymi, ma�o znacz�cymi, ale przyjemnymi. �mier� sta�a si� przybli�eniem jakiej� wielkiej rado�ci i ogromnego spokoju. Ot, na przyk�ad, rozmy�la� Horst Sobota o swojej jesionowej trumnie. Dlaczego nie zrobi� jej z d�bu lub wi�zu, z sosny lub �wierka, lecz w�a�nie z jesionu. Podj�� t� decyzj� za rad� Izajasza Rzepy, poniewa� - jak mu Rzepa t�umaczy� - jesion mia� drewno �rednio ci�kie - nie chcia� Sobota, aby ludzie, co b�d� go nie�li na wioskowy cmentarz odleg�y od jego domu o trzy kilometry, m�czyli si� zbytnio. Deski jesionu by�y spr�yste, o niewielkiej kurczliwo�ci, nie wypacza�y si� �atwo, suszenie ich nie sprawia�o k�opotu. I pi�kne si� to drewno Horstowi zdawa�o, poniewa� biel mia�o w�sk�, o barwie bia�ej z odcieniem ��tawym, a tu i �wdzie nawet r�owym. Przyrdzeniowa za� cz�� twardzieli by�a jasnobrunatna, s�oje roczne wyra�nie zaznacza�y si� i bez trudu ka�dy stwierdza�, �e drzewo mia�o sto pi��dziesi�t lat. Podoba�o si� Horstowi, �e deski z jesionu s� prostow��kniste i nieco chropawe, co wyczuwa� pod palcami, cho� sam je starannie ostruga�. Trumna pachnia�a jak�� przenikliw� i mi�� kwa�n� woni�, ten zapach zapewne d�ugo mu b�dzie towarzyszy� nawet w�wczas, gdy wraz z trumn� znajdzie si� w ziemi. Z tego te� powodu trumny ani nie zabejcowa�, ani te� nie pomalowa� farb� olejn�, aby owego kwa�nego zapachu nie zgubi�. Wieko te� zrobi� z jesionu, r�wne, proste, bez �adnych wybrzusze�, z malutkim drewnianym krzy�em na wierzchu. Zosta�o dobrze dopasowane do dolnej cz�ci, tak wi�c ani wilgo�, ani woda nie powinny �atwo przenikn�� do �rodka.
Zadowolony by� Horst Sobota ze swojej trumny i le�a� w niej sztywno wyprostowany, ze z�o�onymi na piersiach r�kami, jak powinien spoczywa� cz�owiek zmar�y. Las wiele razy go skrzywdzi� i wiele dobra mu zabra�, po wielekro� unieszcz�liwi�, ale przecie� da� deski na trumn�. Horst widzia� ten jesion, gdy jeszcze r�s� w sto pi�tnastym oddziale, a w�a�ciwie ju� nie r�s�, tylko nie wiadomo dlaczego schn�� zacz��. Pi�kn� te� nosi� nazw� - jesion wynios�y. Tak, las wiele Horstowi zabra�, trumn� jednak da� z jesionu wynios�ego, przez co i Horst czu� si� wyniesiony w g�r�, lepszy od innych, kt�rzy byle sosnowymi deskami si� zadowalali. Zwyci�onemu ofiarowa� rzecz dobr�, jak gdyby pami�taj�c, �e i Horst Sobota tak�e kilka zwyci�stw nad lasem odni�s�, cho�by przez to, �e trwa� na swoim skrawku ziemi, nawet dziewczyn� m�od� z lasu wyni�s� na w�asnych r�kach i jak gdyby tchn�� w ni� �ycie. Czy mia� prawo liczy�, �e ta dziewczyna dochowa mu wierno�ci w jego niech�ci do lasu, skoro kobieta i samego Boga zawiod�a? Przyci�gn�� j� do siebie m�odzieniec z czarnymi w�sami, kt�ry zak�ada� na p�wyspie plantacj� nasienn�, aby las by� jeszcze wi�kszy i jeszcze pot�niejszy.
Przele�a� w trumnie ca�y dzie� i ca�� noc, rankiem poczu� g��d tak przenikliwy, �e wsta�, poszed� do kuchni, usma�y� jajecznic� z czterech jaj, popi� j� herbat�; cz�owiek nie musi bowiem umiera� o g�odnym �o��dku. Znowu si� po�o�y� na twardych deskach i nawet mia� wra�enie, �e na jaki� czas umar�, ale to chyba by� po prostu bardzo d�ugi sen bez sn�w. Po obudzeniu si� obserwowa�, jak do szopy, gdzie na dw�ch drewnianych kozio�kach sta�a trumna, a on w niej le�a�, powoli mi�dzy szparami desek szopy s�czy� si� mrok nocy i myszy harcowa�y w kupie wi�r�w w k�cie. S�ysza� te� na drodze przed domem g�osy przechodz�cych ludzi, porykiwanie kr�w, kt�re pierwszy raz wygnano na pastwiska. A �e od lat kilku nikt do niego nie zagl�da�, teraz tak�e nie obawia� si� niczyjej wizyty. Przekr�ci� si� na lewy bok, a potem na bok prawy i znowu zacz�� drzema�, ale ju� bardzo czujnie, aby go w takiej pozycji �mier� nie zasta�a. Umrze� chcia� wyprostowany, z r�kami z�o�onymi na piersiach. Drzemi�c rozmy�la� o kawa�ku kie�basy, kt�r� mia� w lod�wce w kuchni, nie wsta� jednak z trumny, nie poszed� do kuchni po kie�bas�. Ta noc wyda�a mu si� niezwykle d�uga, zerwa� si� wiatr i zahucza� las m�odymi, dopiero co zieleni�cymi si� listkami. Dziwnie przemawia� tej nocy las do Horsta Soboty - niby to jak zwykle trzeszcza� i skrzypia�, a niekiedy �agodnie szumia�, ale od czasu do czasu wy� kr�tko i przenikliwie jak obity pies. S�ysza� Horst w jego g�osie jak gdyby �al, �e Sobota umiera wraz ze swoj� nienawi�ci� do lasu, gdy� w gruncie rzeczy uczucie nienawi�ci i mi�o�ci oddziela co� tylko tak cienkiego jak wieko trumny, jak grubo�� jesionowej deski. Co si� stanie z lasem, gdy umrze Horst Sobota? Kto go b�dzie nienawidzi� tak jak on? Do kogo las b�dzie m�g� przem�wi�, z kim pogada�, je�li tak naprawd� nikt opr�cz Horsta Soboty nie rozumie mowy lasu? Z pogard� opowiada� las o m�odych le�nikach, dla kt�rych sta� si� tylko zwyk�� fabryk� produkuj�c� drewno, a nie �yw� i ciep�� istot� z�o�on� z trzech mocy szata�skich. Kiedy� las m�g� pogada� z Izajaszem Rzep�, a potem ju� tylko z Horstem - teraz czeka go zupe�na samotno��. Zap�aka� las nad sob�, zaj�cza�, zaszlocha�, zakrzycza� g�osem jakiego� nocnego ptaka, gdy� chyba poj�� wreszcie, �e wraz ze �mierci� Horsta Soboty przestanie by� dla ludzkiego gatunku �yw� istot�, rozleg�� ca�o�ci� rozro�ni�t� na wielkiej po�aci ziemi. Co zostanie dla lasu opr�cz md�ych zachwyt�w turyst�w, rzucaj�cych wsz�dzie puszki po konserwach i wype�niaj�cych las muzyk� z tranzystorowych odbiornik�w? Co pozostanie dla lasu opr�cz profesjonalnej oboj�tno�ci le�nych ludzi, obrzydliwego j�zyka: planu zr�b�w, pozyskania, wywozu drewna? Las te� pragn�� uczucia - cho�by to by�o uczucie przeogromnej nienawi�ci. I zdawa�o si� Horstowi Sobocie, �e drzewo m�wi do drzewa, przekazuje wiadomo�� od najwy�szych pi�ter klimaksu le�nego do najni�szych, nawet do korzeni wro�ni�tych w ziemi�, �e odt�d - po zwyci�stwie nad Sobot� - las stanie si� czym� zwyk�ym, po prostu lasem, a wi�c umrze wraz z Horstem i jego nienawi�ci�. "Nie odchod� - wo�a� las - bo kto mnie b�dzie tak mocno nienawidzi�?"
Rankiem las ucich�, zm�czy� si� swoim krzykiem, a Horst Sobota poczu� g��d tak wielki, �e wyszed� z szopy i spojrza� w wielk� czerwon� kul� s�o�ca, kt�ra wychyli�a si� zza lasu. A w�wczas w owej czerwonej po�wiacie ranka ujrza� na piaszczystej drodze cz�owieka na koniu.
Ko� by� niezbyt �adny, ot, zwyk�a i troch� kr�tkonoga klacz o brunatno��tej sier�ci, izabelowata, jak mawiano kiedy�. Lecz cz�owiek w siodle sprawia� silne wra�enie. Ubrany by� w zielony mundur le�nik�w, bez �adnych oznak na ko�nierzu. Mundur le�a� na nim przepi�knie, bez najmniejszej fa�dki, a przecie� jeszcze nie spotka� w swoim �yciu Horst Sobota cz�owieka le�nego, na kt�rym mundur nie wisia�by jak worek, jak kupa szmat wysmarowanych i brudnych, powyci�ganych w najr�niejsze strony. Na czarnym pasie mia� �w m�czyzna pistolet w czarnej kaburze i na skos przez rami� raport�wk� na czarnym pasku. Zobaczy� Horst Sobota jego niedu��, a nawet nieproporcjonalnie ma�� g�ow� z jasnymi, g�adko przyczesanymi w�osami i niebieskimi zimnymi oczami. Klacz sz�a wolno, a �w m�czyzna, m�ody jeszcze, najwy�ej trzydziestopi�cioletni, patrzy� to na jezioro, to na las. A kiedy spogl�da� na jezioro - jego oczy stawa�y si� jeszcze bardziej niebieskie, a kiedy spogl�da� na las - wst�powa�a w nie ponura czer�. Oczy tego cz�owieka wydawa�y si� z�e, cho� na twarzy wci�� go�ci� mu lekki u�mieszek, usta za� po�yskiwa�y biel� r�wnych z�b�w. Niezwykle wysoki zdawa� si� Horstowi w blasku wschodz�cego s�o�ca i cho� tak pi�kn� i jasn� mia� twarz, to przecie� stare serce Horsta Soboty i jego stare oczy przenikn�y do g��bi jego duszy, wyczu�y z�o wype�niaj�ce tego cz�owieka. Nawet czarne, l�ni�ce buty je�d�ca z po�yskiem czerwieni od wschodz�cego s�o�ca - rzuca�y �wiatu jakie� gro�ne wyzwanie. Strach ogarn�� Horsta Sobot�, bo nigdy nie zdarzy�o mu si� wyczu� w innym cz�owieku tyle z�a, ale przecie� przem�g� si� i wyszed� mu naprzeciw na piaszczyst� drog�.
- Kim jeste�? - zapyta� ze �ci�ni�tym gard�em.
Tamten zatrzyma� izabelowata klacz i spojrza� z wysoka na Horsta swoimi zimnymi oczami, ale ani przez moment nie ulecia� mu z ust pogardliwy u�miech.
- Jestem nowym stra�nikiem �owieckim - odpar� bez zniecierpliwienia, a nawet jak gdyby z ciekawo�ci� i ch�ci� do dalszej rozmowy.
- Podoba ci si� las?... - a� zadygota� Horst Sobota, tak si� ba� odpowiedzi.
- Widzia�em wiele wstr�tnych miejsc, ale to wydaje mi si� najwstr�tniejsze.
- Wi�c dlaczego zosta�e� stra�nikiem �owieckim?
- To tajemnica, dziadku. Niemi�a dla mnie. M�g�bym ci j� zdradzi�, ale na nic ci si� ona nie przyda.
- Gdzie mieszkasz? U kogo? Jak d�ugo tu b�dziesz?
- Nie wiem, dziadku. Wyznaczono mi mieszkanie u le�niczego Kuleszy. Nie jestem z tego zadowolony, nie mam jednak wyboru.
- Czy jeste� dobrym cz�owiekiem?
Us�ysza� �miech. Weso�y, serdeczny. I ujrza� Sobota w ca�ej pe�ni z�by tego m�czyzny. �aden le�nik w tej okolicy, �aden drwal albo ch�op nie mia� tak pi�knych i bia�ych z�b�w, tylko spr�chnia�e, nier�wne, zgni�e. Nawet m�odzi ludzie.
- Zasmuc� ci�, dziadku. Wiele zrobi�em z�ego i jeszcze wiele z�a dokonam, je�li mi na to pozwol�. Nie ufaj mi i nigdy wi�cej nie zatrzymuj mnie, gdy jad�.
Sobota mia� uczucie, �e wraca mu �ycie, bo oto wraz ze wschodem s�o�ca napotka� nadziej�. Uczyni� szeroki gest r�k� i powiedzia� do obcego cz�owieka:
- Sp�jrz na ten dom. Mam w nim osiem pokoj�w. Zamieszkaj u mnie i we� sobie tyle pokoi, ile zechcesz. Za darmo. Mieszkam tu sam i nikt mnie nie rozumie. Bo nikt nie wie, jak bardzo nienawidz� lasu i jego trzech szatan�w. Nie b�j si�, nie jestem wariatem i kiedy� ci opowiem, ile z�a wyrz�dzi� mi las. Zapraszam ci� do siebie, z�y cz�owieku.
- Dzi�kuj� - tamten skin�� mu g�ow�. - Pomy�l� o twoich s�owach.
To m�wi�c cmokn�� na klacz i wymin�� stoj�cego na drodze Horsta Sobot�. Stary zawo�a� za nim niemal z b�aganiem:
- Jak si� nazywasz, obcy cz�owieku? Odkrzykn��, nie odwracaj�c g�owy:
- Nazywam si� J�zef Maryn.
Tego ranka nadle�niczy Mas�ocha udaj�c si� na zr�b w 216 oddziale zauwa�y� na le�nej drodze w b�ocie wysychaj�cej ka�u�y - odci�ni�te �lady wilczych �ap. Z pocz�tku s�dzi�, �e nie tak dawno przebiega� t�dy jaki� du�y pies, wilka bowiem nie widziano w tych okolicach ju� ponad trzydzie�ci lat. Lecz gdy przyjrza� si� bli�ej, musia� stwierdzi�, �e trop by� wilczy - w�szy i d�u�szy od tropu psa, palce zosta�y mocniej odci�ni�te i wydawa�y si� bardziej zwarte. Opuszka palcowa przedniej �apy mia�a kszta�t sercowaty, tylna natomiast owalny. Wilk bieg� st�pa i zostawia� trop zygzakowaty. Poj�� wi�c nadle�niczy, �e pojawi� si� nagle wilk samotnik, a to znaczy�o, �e las by� z jakiego� powodu bardzo niezadowolony i nale�a�o oczekiwa� wielkich k�opot�w.
Rozdzia� drugi
W nocy �ni�o si� Marynowi, �e zosta� pod��czony do wykrywacza k�amstw. Cia�o oblepi�y mu pijawki elektrod, jego �ona Eryka i Ivo Bunder zadawali mu wci�� te same pytania (ich tre�ci nie zapami�ta�), a on nie m�g� powstrzyma� w sobie narastaj�cego �omotu serca, oddech mia� przy�pieszony i poci� si� obficie. Z pocz�tku wykrywacz k�amstw tylko ssa� z niego krew i czyni� bezwolnym, ale potem sta�o si� co� zadziwiaj�cego: aparat zacz�� pompowa� w niego uczucie wstr�tu do samego siebie i J�zef Maryn niemal fizycznie czu�, jak jad owego wstr�tu powoli przedostaje si� do krwi i wraz z ni� p�ynie do m�zgu. Z tym wra�eniem obudzi� si�, zlany potem i z �omocz�cym gwa�townie sercem.
By�a sz�sta rano i tak widno, �e za oknem dostrzeg� wyra�nie seledynow� ziele� dopiero co rozwijaj�cych si� li�ci starych buk�w; przez uchylony lufcik nap�ywa�o z lasu ch�odne powietrze, przesycone zapachem butwiej�cego drewna; przenikliwie gwizda�y szpaki buduj�ce gniazda pod dach�wkami pobliskiej stajni. Mokry od potu naci�gn�� pod brod� koc z przyklejonymi do niego k�pkami brunatno��tej ko�skiej sier�ci (nakry� nim kiedy� spocon� klacz) i d�ug� chwil� le�a� nieruchomo, u�wiadamiaj�c sobie, gdzie si� naprawd� znajduje, i w niepami�� usuwaj�c wspomnienie snu. �omot serca zanika�, oddech stawa� si� r�wny, pot wsi�ka� w pi�am�, lecz wra�enie wstr�tu do samego siebie wci�� dojrzewa�o, a� przerodzi�o si� w co� w rodzaju obrzydzenia. I to w pewien przyjemny spos�b nawet zaskoczy�o Maryna (o ile uczucie obrzydzenia do samego siebie mo�e by� przyjemne), ale nie potrafi� inaczej okre�li� odkrycia, �e oto sta� go jednak na pewien rodzaj wra�liwo�ci, kt�ry chyba �wiadczy� o tym, �e nie przesta� by� istot� ludzk�. Od dawna pow�tpiewa�, czy - na przyk�ad - ma owo co� nazwane sumieniem. S�dzi�, �e je wyrzuci� kiedy�, tak jak si� wyrzuca do pojemnika na �mieci plastykowe pude�eczko po lodach. Sta�o si� to przed o�mioma laty na ulicy Dapperstraat, przed sklepem i domem Bernadetty Bullow. Potem kilkakrotnie znalaz� si� w sytuacjach, kt�re utwierdzi�y go w przekonaniu, �e �w gest pozbycia si� sumienia nie nosi� �adnych znamion teatralno�ci, lecz okaza� si� zabiegiem skutecznym i nieodzownym dla wykonywania zawodu. "Wczoraj wypi�em za wiele i mam poczucie alkoholowego niesmaku" - pomy�la� uspokajaj�co, cho� w ten spos�b �wiadomie oszukiwa� sam siebie. J�zef Maryn nigdy bowiem nie pi� "za wiele". Niewykluczone jednak, �e wraz z kr�tkotrwa�ym odej�ciem z zawodu zacz�y w nim niespodziewanie kie�kowa� jakie� resztki dawnej wra�liwo�ci. Prawdopodobnie pomyli� si�, s�dz�c, i� przed wieloma laty wyrzuci� z siebie sumienie przed domem Bernadetty Bullow. On je po prostu zdepta�, a ono przetrwa�o w nim w jakiej� utajonej postaci. Tutaj za�, gdy nie musia� by� tym, kim by� dawniej, zacz�o kie�kowa� na nowo. Tak rozmy�laj�c, zaraz poczu� si� lepiej, uczucie obrzydzenia znikn�o, gdy� nawet sama my�l o kie�kuj�cej w cz�owieku zdeptanej wra�liwo�ci wyda�a mu si� nad wyraz �mieszna. Ju� raczej nale�a�o przyj��, �e tym razem (bo kiedy� musi by� ten pierwszy raz) wypi� jednak za wiele, gdy� m�g� sobie na to pozwoli�. W wiosce o nazwie Mord�gi, w le�nicz�wce na skraju lasu mog�o si� zdarzy�, �e wypi� za du�o i obudzi� si� z uczuciem niesmaku. Tym bardziej, �e i sen mia� tej nocy bardzo przykry. Ale w�dka i przykry sen - to by�o wyja�nienie zbyt proste. My�l o budz�cej si� w nim wra�liwo�ci (cho� w swej is