2667
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 2667 |
Rozszerzenie: |
2667 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 2667 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 2667 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
2667 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
FELIKS W. KRES
Kr�l Bezmiar�w
PROLOG
Brudnoszare, ci�kie chmury nisko wisia�y nad Ahel�. Wia� silny i zimny wiatr, zrodzony gdzie� w sercu morza; porywisty, zwiastowa� rych�� burz�, w�a�ciwie by� jej pocz�tkiem. Zamkni�to wszystkie okna tawerny, k��bi� si� teraz we wn�trzu gesty dym fajkowy, zmieszany z zapachem potu i kwa�nego piwa. Na krzywych �awach i ko�lawych zydlach siedzieli majtkowie, w��cz�dzy, kilku wielorybnik�w z po�udniowego wybrze�a, jaki� �o�nierz, par� brudnych, ha�a�liwych kobiet. Gwar to wzmaga� si�, to przycicha� na kr�tko; czasem wybija�y si� ze� ostre g�osy k��tni.
Stary, garbaty gaw�dziarz w k�cie izby nuci� co� cicho i tr�ca� struny trzymanego na kolanach dziwnego instrumentu. Zach�cony miedziakiem, rozpocz�� nieg�o�n� opowie��, podkre�laj�c niekt�re fragmenty brz�kiem strun.
Tutaj, na dalekich Agarach, w�drowny grajek-gaw�dziarz by� kim� bardzo niezwyk�ym. Miejscowi pie�niarze nie trudnili si� �piewaniem dla zarobku, nie znali �wiata, o czym mieliby m�wi� by przyci�gn�� uwag� s�uchaczy, sk�d bra� nowe pie�ni? Zna� ich trzeba setki, by �piewaniem zarobi� na chleb. Siedz�cy w tawernie garbus pochodzi� z kontynentu. P�yn�� do Dranu na pok�adzie kogi, kt�r� wczesnojesienny wiatr po�udniowo-zachodni, s�ynny "kaszel", zagna� do brzeg�w Agar�w; tkwi�a teraz uwi�ziona w Aheli, nie mog�c wyj�� w morze z obawy przed falami i wichrem. Zwyk�y zatem przypadek rzuci� gaw�dziarza w te strony. Znalaz� wielu s�uchaczy, bo prawi� rzeczy ciekawe i dziwne, nawet dla �o�nierzy i majtk�w, kt�rzy przecie� w licznych portach widzieli niejedno.
Ale - by�a jesie�. Zamar� ju� dawno ruch na kupieckich szlakach, ukryte w portach i bezpiecznych zatokach statki czeka�y na nadej�cie zimy. Ich za�ogi - �o�nierze, marynarze - wa��sa�y si� bezczynnie po wszystkich portowych miasteczkach i miastach imperium. �o�nierzy trzyma�a dyscyplina i �o�d, wyp�acany sumiennie co tydzie�; z majtkami rzecz si� mia�a inaczej. Nikt im p�aci� za bezczynno�� nie my�la�, oszcz�dno�ci nie mieli, a ci co mieli, przetr�cili ju� dawno. �azili teraz tam i sam, szukaj�c mniej lub bardziej uczciwego zaj�cia, si�owali si� na r�ce w tawernach, czasem k�uli no�ami. Stary grajek, prawi�cy historie o niezwyk�ych zdarzeniach i dziwnych krainach, by� jedyn� tych ludzi rozrywk�; ch�tnie dali ostatniego miedziaka, za kt�rego ni napi� si�, ni nasyci� nie mogli, by sp�dzi� czas na s�uchaniu, zabi� dzie�, dwa mo�e, o krok przybli�y� zim�, a z ni� zaci�g na statki.
Teraz garbus snu� kolejn� opowie��.
Gwar przycicha� stopniowo, coraz wyra�niej s�ycha� by�o powolny g�os grajka. Opowiada� niezwyk�� histori�, bez pocz�tku i ko�ca, o morzu, o sztormach, o statkach, o potworach z g��bin i piratach... o Piracie, o Demonie Walki.
Struny ucich�y.
- �aglowce wyspiarskie zniszczy�y okr�t kr�la m�rz - rzek� starzec p� w przestrze�, troch� do s�uchaczy, a troch� do siebie. Zamilk� na kr�tko, potem powi�d� wzrokiem po otaczaj�cych go twarzach, na kt�rych malowa�o si� zdziwienie i namys�, bo to nie by�a zwyk�a opowie��, nie taka jak inne. - Wasze �aglowce, Agarczycy.
Struny zabrzmia�y ponuro, zgrzytliwie, niespodziewanie fa�szywie.
- Okryli�cie si� s�aw�...
Uroczysty ton zn�w przemieni� si� w przykre zgrzytanie.
- Pos�uchajcie zatem, co powiem. Kl�twa wisi nad waszymi wyspami; przekl�te s� Agary i wy, Agarczycy. Oto bowiem synowie wasi spalili okr�t Demona, okr�t nosz�cy imi� Pana W�d i b�d�cy pod jego szczeg�ln� opiek�. I stanie si�, �e za spraw� pos�a�ca Bezmiar�w i c�rki kr�la pirat�w, dosi�gnie was kl�ska wojny; tu, na Agarach, wybuchn�� ma p�omie�, kt�ry rozleje si� po ca�ym Wiecznym Cesarstwie. Tak m�wi Przepowiednia, zapisana w Ksi�dze Ca�o�ci, po�r�d Praw.
CZʌ� PIERWSZA
Demon Walki
1
- Wszyscy na pok�ad. Ju�.
Spokojne, nieg�o�no wypowiedziane s�owa, utkn�y w gwarze licznych rozm�w i zrazu nie przynios�y �adnego efektu. Jednak ju� po chwili ich sens dotar� do jakiego� marynarza - i cz�owiek �w zamilk�, zamilkli te� jego najbli�si towarzysze, potem nast�pni, zdziwieni nag�� cisz� tu i tam... Min�o niewiele czasu, a w dziob�wce s�ycha� by�o tylko poskrzypywanie poszycia okr�tu.
- Wszyscy na pok�ad. Wo�a� mi tu bosmana.
Majtkowie na �eb, na szyj� wyskakiwali z hamak�w, odrzucali wilgotne pledy, ciskali precz ko�ci do gry. Kapitan K.D.Rapis, dow�dca najwi�kszego �aglowca na Bezmiarach, usun�� si� z drogi p�dz�cego t�umu. Rzadko bywa� w dziob�wce; jego widok prawdziwie przerazi� marynarzy. K��bili si� teraz na w�skich stopniach, przepychali, pr�buj�c jak najszybciej wype�ni� - osobi�cie wydany przez kapitana! - rozkaz. Wkr�tce Rapis by� sam.
Niespiesznie zlustrowa� pomieszczenie za�ogi. Smr�d by� nie do wytrzymania. Jakie� zbutwia�e szmaty, przepocone pledy, wyziewy cia�, cuchn�cy dym tytoniowy... Kilka latar� s�abiutko chwia�o si� na hakach, w rytm uderze� martwej fali, napieraj�cej na burty �aglowca. W k�cie p�on�y pod�e �ojowe �wiece.
Za�omota�y bose pi�ty bosmana.
- Tak, panie!
Kapitan odwr�ci� si� powoli.
- S�uchaj, Dorol, co to jest? Co ja tu widz�? My�lisz, �e jak p�ywamy razem od paru lat, to co, to ju� nie musisz nic robi�? Co, wszystko masz w dupie? Chcesz zarazy na statku? Ja nie chc�. Je�li nie potrafisz wyt�umaczy� tej zbieraninie, gdzie chodzi si� za potrzeb�, to� kiepski bosman, a taki mi na nic. Jeszcze dzi� maj� by� wywietrzone pledy i hamaki. Przegni�e za burt�.
Bosman potakiwa� gorliwie.
- Jeszcze dzi� zg�osisz si� do mnie po latarnie - dorzuci� Rapis. - Ci tutaj postawili sobie �wieczki. Kilka nast�pnych ka�� wytopi� z twojego w�asnego brzucha, je�li jeszcze raz zobacz� na statku otwarty ogie�. A to - kopn�� le��cy na pod�odze n� - jest bro�. Nie powinna by� zardzewia�a, Dorol. Wierzysz mi? Zabierz t� band� z pok�adu i zr�b tutaj porz�dek. Won.
Bosman znikn��. Rapis pogasi� �wiece i wyszed� na pok�ad. Zaczerpn�� �wie�ego powietrza. Przez chwil� s�ucha� ryk�w Dorola, potem ruszy� ku rufie. Uciekaj�cy przed rozw�cieczonym bosmanem majtkowie omijali go du�ymi �ukami. Jeden zagapi� si� i wpad� wprost na kapitana. Ujrzawszy, kogo staranowa�, marynarz chcia� si� cofn��, ale dow�dca pochwyci� go za koszul�, drug� r�k� za hajdawery, rozko�ysa� i wyrzuci� za burt�.
- Wy�owi�, jak troch� och�onie - rozkaza�.
Pyszny �art kapitana przypad� za�odze do serca. Gruchn�� �miech. Rapis zauwa�y� pilota, nieruchomo stoj�cego pod masztem. Podszed� do�.
- Co tam, Raladan? - zagadn��.
- W porz�dku, kapitanie.
Rapis potar� podbr�dek.
- Co my�lisz o tej pogodzie?
Pilot u�miechn�� si� lekko.
- Zdaje si�, �e to samo co kapitan... Zmieni si�. My�l�, �e jeszcze dzi�. Mo�e w nocy.
- Te� tak czuj�.
Przekl�ta cisza trzyma�a ich w miejscu ju� sze�� dni. Nic nie zapowiada�o jej ko�ca. Jednak zar�wno Rapis, jak i jego pilot, mieli przeczucie, �e k�opoty dobiegaj� kresu. �aden z nich nie potrafi� powiedzie�, sk�d ta pewno��.
- Jakby co� si� zmieni�o, daj mi zna�.
- Tak, panie.
Kapitan posta� jeszcze troch� i odszed�. Po chwili by� w kajucie na rufie. Uni�s� brwi, ujrzawszy swego zast�pc�. Ehaden siedzia� na stole, postukuj�c palcami w deski blatu.
- Czekam na ciebie - wyja�ni�.
- Nie trzeba by�o pos�a� kogo�?
- M�wiono mi, �e poszed�e� do dziob�wki - powiedzia� Ehaden. - Nie wiem, po co, ale wida� mia�e� jak�� spraw�.
- Ty te� masz chyba spraw� - zauwa�y� kapitan.
- Ale niezbyt piln�.
Rapis skin�� g�ow�. Opar� ramiona o st� i, pochylony, bada� wzrokiem map� Zachodniego Bezmiaru, na kt�rej siedzia� oficer.
- Powiedz mi, co za �eglarze p�ywali po tych wodach, skoro wyspy jak ta, kt�r� mamy na lewym trawersie, nie s� zaznaczone na mapach? - zagadn�� po d�ugiej chwili.
- Dziwi ci� to? A ilu �eglarzy wyp�ywa tak daleko na po�udniowy wsch�d od Garry?
- Jednak jacy� wyp�yn�li, skoro s� mapy, cho�by i niedok�adne.
Ehaden wzruszy� ramionami. Rapis w zamy�leniu kr�ci� g�ow�.
- Ta pogoda doprowadzi mnie do sza�u. Raladan m�wi, �e dostaniemy wiatr i ja te� tak my�l�. Czas najwy�szy, tkwimy tu ju� tydzie�. S�ysza�e� kiedy o czym� takim na Bezmiarach?
- Bezmiary s� du�e...
- Nie wiadomo, jakie s� - uci�� Rapis. - Pytam: s�ysza�e� kiedy o takiej pogodzie? Wczoraj by�a sztormowa fala!
- Nie s�ysza�em o wielu rzeczach. Na przyk�ad o ptakach wielkich jak okr�t - przypomnia� skrzydlate olbrzymy, widziane przed trzema dniami.
Rapis w milczeniu obserwowa� twarz swego zast�pcy.
- Ostatnio jako� nie mo�emy si� dogada� - skonstatowa� wreszcie. - Co mnie obchodz� wielkie ptaki, Ehaden? Jak nasra taki do morza, to b�dzie wielki plusk. M�wi� o pogodzie. M�wi�, �e zmieni si� dzisiaj. Tak uwa�am, tak my�l�, a skoro potwierdza to Raladan, to mo�emy by� prawie pewni. B�dzie wiatr. Bierzemy jaki� kurs. Jaki to b�dzie kurs? Powrotny? - pyta�, nie kryj�c z�o�liwo�ci. - Teraz dobrze? Takich pyta� ci trzeba, �eby� poj��, co chc� od ciebie wyci�gn��, m�wi�c o pogodzie?
- Chcesz wraca�?
- Chc� wraca�.
- Chyba jeszcze za wcze�nie. Cesarskie eskadry na pewno wci�� kr�c� si� po morzu.
- Albo stercz� w miejscu, jak my - przytwierdzi� Rapis. - No i mo�e dzi�ki temu spotkamy par� holk�w. Wspania�ych holk�w stra�y morskiej, z ��tymi, albo i niebieskimi �aglami...
- Oszala�e�?
- Nie. Nie oszala�em.
Ehaden otworzy� usta, lecz kapitan ostrzegawczo uni�s� r�k�.
- Ani s�owa, Ehaden. Wystarczy. Jak d�ugo jeszcze b�dziemy ucieka�? Co si� z nami sta�o? Cesarskie okr�ty, pomy�l, przecie� to �mieszne! Dawniej, zamiast ucieka�, spaliliby�my jeden albo dwa, prze�lizgn�li si� mi�dzy pozosta�ymi po to tylko, �eby zn�w doskoczy� z boku... Bywa�o tak przecie�, bywa�o! Pami�tasz, jak p�ywali�my na "Mewie"? �ciga�a nas Flota Darta�ska, i co? Spalili�my dwa holki, a potem portow� dzielnic� w Lla. Jaka s�awa, Ehaden, jakie �upy! A dzi�? Nie siedzimy ju� na starej "Mewie", ale�! Siedzimy na "W�u Morskim", p�ywaj�cej fortecy, wi�kszej od czegokolwiek, co p�ywa po morzach Szereru! Ale ujrzeli�my armekta�skie szniki, olbrzymie szniki, tak wielkie, �e mogli�my przejecha� po nich bez obawy o ca�o�� dziobnicy! - Rapis zaczyna� wpada� we w�ciek�o��. - Robimy zwrot i zamiast na p�noc, p�yniemy na po�udniowy wsch�d. I to jak! Gdyby nie ta przekl�ta cisza, byliby�my ju� nie wiadomo gdzie!
- Uspok�j si�, Rap.
- Uspok�j? Ale� cz�owieku, jestem tak spokojny, �e m�g�bym nia�czy� cesarskich wojak�w! M�wisz "uspok�j si�"?
- Uspok�j si�. By� mo�e rzeczywi�cie stali�my si� nazbyt ostro�ni. Ale nie tym razem. Nie uciekali�my przed armekta�skimi sznikami, dobrze wiesz. To nie by�y okr�ty kurierskie, bo takie p�ywaj� samotnie. To by�a eskadra rozpoznawcza, albo i po�cigowa. Dobrze wiesz, �e nie mogli�my po nich przejecha�, bo s� na to za szybkie, mogli�my co najwy�ej czeka�, a� si� rozdziel� i zawezw� ci�kie eskadry. Za tymi sznikami sta�y armekta�skie holki, to ob�awa.
Rapis westchn��.
- No i to w�a�nie pr�buj� ci wyt�umaczy�. P�ywamy na okr�cie, kt�ry mo�e i powinien stawi� czo�o ob�awie. Powinni�my topi� stra�nik�w, zamiast ucieka� przed nimi. Wszystkiego mamy za du�o. Za du�o prochu, za du�o strza�, a zw�aszcza za du�o ludzi. Mamy tylu ludzi, ilu siedzi na dw�ch holkach. To �wie�y zaci�g, marzyli o stosach z�ota i klejnot�w, o walce, walce, s�yszysz?! Walce pod kapitanem Rapisem, legendarnym Demonem, kt�ry wzi�� ich na "W�a Morskiego". A kapitan uciek�, jak tylko dojrza� cesarski okr�t. Potrz�sn�� g�ow�.
- Jak tylko dostaniemy troch� wiatru, wracamy. Kurs na Garr�. Na Garr�, s�yszysz? Cho�by przysz�o halsowa� bez ko�ca.
- Na Garr�? Z tym co mamy w �adowni?
- A co my tam mamy, Ehaden? Rano �y�o siedemdziesi�ciu. Je�li teraz pop�yniemy do Bany, to ilu tam dowieziemy? I w jakim b�d� stanie? Musimy na�apa� nowego towaru.
Ehaden my�la�.
- Dobrze, w ko�cu to ty dowodzisz okr�tem. - Zsun�� si� ze sto�u. - Jakie rozkazy?
- Na razie ka� wyda� po p� kubka rumu na g�ow�. Wyjmij z �adowni kobiety, kilka si� jeszcze rusza. Daj je za�odze, bo i tak p�jd� na straty. Niech ludzie pobawi� si� do wieczora, skorzystaj�, a potem za burt�. Albo nie - zmieni� zdanie. - Od razu za burt�, nie chc� �adnych przepychanek... Mia�e� jak�� spraw�? - przypomnia�.
- Ju� nie - odpar� oficer. - My�la�em o g�rnym biegu tego pr�du, kt�ry w zesz�ym roku poci�gn�� nas a� pod Kirlan. To mo�e by� gdzie� tutaj, dzi� rano zdawa�o mi si�, �e niedaleko tej wyspy woda ma inny kolor i �amie si�, wiesz jak. Ale skoro p�yniemy na Garr�...
Rapis skin�� g�ow�.
- Sprawdzimy, czy to ten pr�d. Pogadaj z Raladanem. Bez wzgl�du na to, dok�d p�yniemy, warto wiedzie�, czy jest tu co� takiego.
Ehaden skin�� g�ow� i wyszed�. Ale wr�ci� prawie natychmiast. Towarzyszy� mu wachtowy.
- Co tam? - zapyta� Rapis.
- Wiatr, panie! - odpar� marynarz. - Z po�udniowego zachodu!
2
Na Morzu Garyjskim spotkali okr�t-widmo.
W ciszy marynarze t�oczyli si� wzd�u� bakburty. Zimny ju�, doszcz�tnie wypalony wrak, powoli dryfowa� z wiatrem na p�nocny wsch�d. Na wytrawionej ogniem rufie nie da�o si� odczyta� nazwy �aglowca - ale wszyscy dobrze j� znali... "P�noc". Widzieli oto resztki wielkiej kogi Alagery. Ona sama (poznano j� po szkar�atnej odzie�y i turkocz�cych na wietrze z�otych w�osach) powieszona za nogi, ko�ysa�a si� na zachowanym od ognia bukszprycie.
- Ob�awa - skwitowa� Ehaden. - Mieli�my racj�, uciekaj�c, Rap. Z�apa�a j� silna eskadra, to nie by� jeden holk. Je�li Kitar i Brorrok tak samo...
- Kitar kiepsko si� bije, ale ma swoj� "Ko�ysank�", a na niej najlepszych �eglarzy �wiata - ostudzi� go Rapis. - Nikt nie dogoni tej karaweli, odk�d ma do�� p��tna. U tego kupczyny zawsze p�ywa�a niedo�aglona i tylko dlatego Kitar zdoby� swoje cacko. A starego Brorroka nie z�api� wszyscy cesarscy razem wzi�ci. Co innego ta tutaj - pokaza� powieszon� kobiet�. - To by� okr�t? Burdel i tyle.
- Nie uwierzysz: nigdy mi nie da�a - rzek� Ehaden. - Chocia� widzieli�my si� a� cztery razy.
- No to jeste� jedynym �eglarzem na �wiecie, kt�ry widzia� j� a� cztery razy i nie wlaz� z kopytami do �rodka - skonstatowa� Rapis. - I pewnie tak ju� zostanie. Chyba �e chcesz teraz? Mo�emy podp�yn�� bli�ej.
Wzruszy� ramionami.
- Daj rozkaz przy dzia�ach - rzek�, z ca�kiem innej beczki. Wypada pu�ci� j� na dno.
Wkr�tce powietrze rozdar� szereg pot�nych, prawie jednoczesnych grzmot�w. Kamienne kule z �oskotem uderzy�y w zniszczony kad�ub. Zrobili zgrabny nawr�t i poprawili drug� pe�noburtow� salw�. Kanonierzy Rapisa mogli mierzy� spokojnie, to nie by�a bitwa... "W�� Morski" wolno odchodzi� na zach�d. Za�oga spogl�da�a na ton�cy okr�t do chwili, a� skry� si� pod falami.
- Morze wzi�o - rzek� Rapis. - Chod�, Ehaden, pomy�limy, co dalej. Zmienimy troch� plany. Nie lubi�em tej zdziry, ale cesarskim nic do tego... Mam pomys�, jak na�apa� towaru, a zarazem wyr�wna� rachunek Alagery.
Udali si� na ruf�.
* * *
Nast�pnego dnia, wieczorem, stoj�cy na oku marynarz obwo�a� ziemi�. To by�a Garra, a raczej jedna z przyleg�ych wysepek. Rapis dobrze zna� ten kawa�ek l�du. By� tu niewielki port, w kt�rym, opr�cz �ajb rybackich, stacjonowa�y dwa lub trzy ma�e okr�ciki stra�y morskiej. Dla pirackiej karaki nie by�y one �adnym zagro�eniem; c� w ko�cu mog�y poradzi� trzy stare jak �wiat szniki przeciw najwi�kszemu okr�towi Bezmiar�w? Dlatego Rapis ju� parokrotnie zawija� do przystani, by uzupe�ni� zapasy �ywno�ci i s�odkiej wody. M�g� pozwoli� sobie na bezczelno��; gdy przyp�ywa�, stra�nicy zwykle siedzieli zupe�nie cicho, udaj�c, �e ich w og�le nie ma... Prawd� rzek�szy, nic lepszego do roboty nie mieli. Przewa�nie "W�� Morski" sta� na redzie, czekaj�c na powr�t wys�anych po zaopatrzenie �odzi. Jednak tym razem kapitan mia� inne plany. Port by� wystarczaj�co g��boki, by przyj�� jego karak�.
Panowa�a g�ucha noc, gdy okr�t wp�ywa� do przystani, holowany przez w�asne �odzie. W niedalekiej wartowni zab�ys�o w�t�e �wiate�ko; z brzegu dobieg� okrzyk:
- Kto� ty?!
Cisza. Olbrzymia bry�a okr�tu, skrzypi�c, napar�a na belki pomostu. Marynarze rzucili cumy.
- Kto� ty?!
Rzucono trap. Tu� przy nim jeden z majtk�w postawi� ma�nic� z p�on�c� smo��. Trap rozj�cza� si� pod uderzeniami marynarskich n�g. Ka�dy z zabijak�w ni�s� pochodni�, kt�r� zanurza� w ma�nicy. Wkr�tce dwie setki ruchomych ogni roz�wietli�y port. Natarczywy g�os z wybrze�a ucich�, w le��cej nieopodal wiosce zal�ni�y migoc�ce �wiate�ka w oknach. Chwil� potem z pok�adu zabrzmia� silny, wyra�ny g�os:
- Wie�niak�w �ywcem, ale tylko wie�niak�w! Naprz�d!
Gromada p�dzikich marynarzy run�a w stron� wartowni.
Lecz �o�nierze postanowili drogo sprzeda� swe �ycie. Nigdy nie zaczepiali za�ogi pirackiego �aglowca, bo by�oby to czyste szale�stwo. Zreszt�, nigdy dot�d nie zdarzy�o si� nic, co zmusi�oby ich do dzia�ania. Poczynania morskich rozb�jnik�w by�y bezczelne i zuchwa�e, lecz poza tym... w�a�ciwie zgodne z prawem. Owszem, "W�� Morski" uzupe�nia� zapasy, jednak p�acono za nie miejscowemu ober�y�cie (cho� prawda, �e by�a to zap�ata �miechu warta); pirackiemu kapitanowi z oczywistych powod�w nie zale�a�o na puszczeniu karczmarza z torbami. Lecz teraz, w obliczu ataku dzikiej bandy, cesarscy �o�nierze nieoczekiwanie wykazali sw� sprawno��. Nadzieje Rapisa na zaskoczenie male�kiego garnizonu zawiod�y. Jego ludzie ujrzeli nagle w p�mroku zwarty, r�wny szyk wy�wiczonej piechoty, stanowi�cej uzupe�nienie za��g stoj�cych w porcie okr�t�w. Wi�kszo�� wyrwana ze snu, bez zbroi, czasem w groteskowych koszulach - przecie� prezentowali si� gro�nie. Od strony przystani dolecia� pot�ny huk: to "W�� Morski" rzuci� cumy i ogniem swych dzia� rozstrzeliwa� bezbronne cesarskie okr�ciki. W tej samej chwili, jakby na um�wiony sygna�, pierwszy szereg �o�nierzy przykl�kn��, celuj�c z kusz, �o�nierze w drugim szeregu unie�li napi�te �uki. �wisn�y be�ty i strza�y, grupa pirat�w zatrzyma�a si� nagle, na jej czele padali trafieni. Przez j�ki i agonalne wrzaski przebi� si� g�os Rapisa:
- Dalej! Alagera i "P�noc"!
- Alagera! - podchwycili z bojow� w�ciek�o�ci� inni. �o�nierze dalej strzelali z �uk�w, lecz kusze, bro� o wiele bardziej �mierciono�na, by�y ju� bezu�yteczne. Dzika zgraja, wywrzaskuj�c has�o zemsty, run�a z zaciek�o�ci� stada wilk�w. Szcz�kn�y krzy�owane miecze, gdzieniegdzie zal�ni� w migotliwym blasku deptanych pochodni grot w��czni, b�d� szerokie �ele�ce topora. Kusznicy, chwyciwszy za miecze, pr�bowali os�oni� wci�� strzelaj�cych �ucznik�w, ale wobec liczebnej przewagi wroga, udawa�o si� to tylko przez chwil�. Linia stra�nik�w p�k�a, rozpad�a si� na dwie osobne grupy, kt�re natychmiast otoczono. W poblasku ostatnich gasn�cych iskier �o�nierze toczyli beznadziejn� walk�. Bili si� zawzi�cie, w milczeniu - ka�dy na w�asn� r�k�, ale sprawnie, tak sprawnie, �e trup po stronie pirat�w �cieli� si� bardzo g�sto. Wkr�tce st�oczono ich jednak, przemieszano. Walka zmieni�a si� w masakr�.
Tymczasem druga setka zb�j�w pustoszy�a wie�. Tu dowodzi� Ehaden. Gdy Rapis dorzyna� �o�nierzy, p�on�y ju� niepewnie pierwsze domy. Grupy zbir�w wpada�y do cha�up, sk�d natychmiast dobiega�y wycia, p�acz i krzyki rybak�w. Rozhukani majtkowie rzucali si� po�r�d dom�w jak w�ciekli, psy ujada�y na �a�cuchach, z ogarni�tego po�arem kurnika wysypa�y si� otumanione dymem kaczki i kury, powi�kszaj�c jeszcze zamieszanie. Tam, gdzie wie�niacy stawili rozpaczliwy op�r - zabijano bez cienia lito�ci. Krew p�yn�a obficie, mordercy Ehadena r�bali mieczami i toporami wysuni�te w obronnym ge�cie r�ce, d�gali pozbawione os�on brzuchy, rozbijali g�owy. J�ki gwa�conych brutalnie kobiet gin�y w przera�liwym p�aczu dzieci, kt�re jako nieprzydatne do transportu, si�� odrywano od matek. Strzechy cha�up p�on�y coraz ja�niej, trzask gorej�cych krokwi miesza� si� z dobiegaj�cym od strony portu zwyci�skim grzmotem dzia� "W�a Morskiego".
Ehaden nie bra� udzia�u w rzezi. Sta� po�rodku wioski z mieczem pod pach� i ze zwyk�ym spokojem wydawa� polecenia coraz to podbiegaj�cym do� piratom. Baczy�, by nikt z mieszka�c�w wioski nie zdo�a� zbiec do pobliskiego lasu, czasem w milczeniu wskazywa� cel trzem najlepszym �ucznikom z za�ogi, kt�rych trzyma� przy sobie. Tak zasta� go Rapis, nadci�gaj�cy na czele zziajanych, pokrwawionych i rozradowanych wojownik�w.
- Za du�o trup�w! - powiedzia� ostro. - Mamy prawie puste �adownie.
- To ludna wioska - mrukn�� oficer, wskazuj�c wy�aniaj�c� si� spomi�dzy cha�up kolumn� kilkudziesi�ciu zwi�zanych wie�niak�w. Po�ow� stanowi�y kobiety. Je�c�w popychano brutalnie, ale z umiarem. Eskorta dba�a o towar.
Z pobliskiej chaty wytoczy� si� rybak z krwi� na twarzy. Trzyma� gruby dr�g. Rapis przymierzy� si�, zakr�ci� toporem nad g�ow� i trafi� wie�niaka prosto w �eb. Mia� krzep�. Rozbrzmia�y pochwalne okrzyki �ucznik�w Ehadena i paru innych pirat�w. Marynarze cieszyli si�, �e maj� kapitana, kt�ry umie im zaimponowa�! Kto� podbieg� do zabitego, przydepn�wszy go, wyrwa� top�r i odni�s� dow�dcy.
- Wy�lij ludzi do ober�y - powiedzia� Rapis, ocieraj�c ostrze. Cesarscy niewiele maj� na sk�adzie. S�yszysz, Ehaden?
Oficer skin�� g�ow�.
- Raladan si� tym zaj��. Za�adunek prowiantu i s�odkiej wody zako�czymy przed �witem. Ale na razie by�y tylko trzy salwy. Machn�� r�k� w stron� przystani. - Dwie burtowe i jedna z po�cigowych albo rejteradowych. To za ma�o na trzy szniki. Jak si� nie pospiesz� i nie stan� zaraz u nabrze�a... - Urwa�r bo w�a�nie da�o si� s�ysze� grzmot kolejnej salwy burtowej. - No, to znakomicie.
Przechodz�cy obok zziajany marynarz cisn�� pochodni� na dach pobliskiego domu. Buchn�y p�omienie.
Powoli milk�y ostatnie wrzaski mordowanych. Rozwrzeszczane dot�d bez�adnie g�osy zacz�y si� ��czy� w star�, ponur� morsk� pie��:
Podmorskie fale zielonym echem podwodnej trawy przynosz� szmer, przegni�e d�onie martwego szypra na dnie otch�ani trzymaj� ster.
Rapis przytkn�� do ust kr�tki, gliniany gwizdek. G�osy umilk�y, w ci�gu kilku chwil mia� przed sob� ca�� za�og�. P�omienie hucza�y. Z trzaskiem zawali� si� dach jednej z chat.
- Wracamy na okr�t - powiedzia� kapitan. - Bosman do mnie. Grube ch�opisko natychmiast wysun�o si� z t�umu.
- We� dziesi�ciu ludzi pod stra�nic� i pozbierajcie wszystko, co mo�e si� przyda�, zw�aszcza niezbyt poszarpane zbroje. Kto nie ma, mo�e wybra� dla siebie. To samo miecze, kusze i reszta. Sprawd�, Dorol, graty p�atnika, to ma�y garnizon, ale mog� mie� troch� srebra. Pozostali na okr�t!
Szli zwart� gromad�, otaczaj�c grup� zawodz�cych je�c�w. Jaki� gruby, chropawy g�os podj��:
A nad powierzchni� niebo si� chmurzy - z mocami sztormu si�d�my do gry; �piewa wiatr w wantach, �piewa o burzy, wi�c za�piewajmy i my:
Podmorskie fale zielonym echem...
Rapis nie ruszy� z innymi. Patrzy� za oddalaj�c� si� grup�, potem powi�d� spojrzeniem doko�a. Mia� tu jeszcze co� do zrobienia... ale zapomnia�, co.
Huk po�ar�w narasta�, p�on�y ju� nie tylko strzechy, ale i �ciany cha�up; z trzaskiem i �omotem spada�y jakie� zw�glone belki i �erdzie. W k��bach wszechobecnego dymu majaczy�y, coraz bardziej rozmazane, wielkie plamy ognia. Gdzie� rozleg� si� krzyk kr�tki, urywany.
Rapis sta� i spogl�da� doko�a.
Tak p�on�y �aglowce. We mgle...
Skazane na zag�ad� �aglowce...
Wielki holk, gnany wiatrem, nios�c w takielunku burz� szybkich p�omieni, podchodzi� od zawietrznej - i zderzenie by�o nieuniknione. Rapis ujrza� nagle ca�e swoje nieudane �ycie, kt�re mia�o oto dobiec kresu w k��bach ognia lub po�r�d s�onej, morskiej wody. P�on�cy holk zbli�a� si� niczym przeznaczenie, wreszcie z �oskotem i trzaskiem uderzy� w burt� "W�a" - a wtedy potworny wstrz�s wyrzuci� kapitana do morza. Poczu� zimne, twarde uderzenie fali.
- Zasn��e�?
Cha�upy p�on�y. G�sty dym utrudnia� oddychanie.
- Zasn��e�? - powt�rzy� Ehaden. - Wr�ci�em po ciebie, bo... Rapis rzuci� mu szybkie spojrzenie i g�o�no prze�kn�� �lin�.
- Nie, nie zasn��em... - rzek� powoli. - Przywidzia�o mi si� tylko. Ten p�on�cy holk, co nas wtedy staranowa�, pami�tasz. Ile to? Rok, dwa lata temu?
Odwr�ci� si� i ruszy� ku przystani.
P�on�cy holk...
Ehaden sta� zamy�lony, spogl�daj�c za odchodz�cym.
- Nigdy nic nas nie staranowa�o, Rapis - rzek� p� do siebie, p� w przestrze�. - �aden p�on�cy holk.
Kapitan znikn�� za kotar� dymu. Oficer zani�s� si� kaszlem i ruszy� �ladem dow�dcy, kryj�c twarz w zgi�ciu �okcia. Oczy zacz�y mu �zawi�.
Skojarzenia... Dziwne skojarzenia, uznawane za rzeczywisto��. To nie po raz pierwszy. Ehaden by� szczerze zaniepokojony. Ba� si� o przyjaciela.
Powiew wiatru zepchn�� na bok k��by dymu. Wie� sta�a si� jednym wielkim morzem ognia.
3
Szcz�liwa gwiazda zn�w si� do niego u�miecha�a.
Zna� ma��, dzik� zatoczk� w okolicach Bany. Tam ukry� "W�a Morskiego", sam za�, wraz z paroma pewnymi lud�mi, dowi�z� szalupami na l�d prawie setk� niewolnik�w i niewolnic. Musieli obr�ci� kilka razy - by�o ju� ciemno, gdy sko�czyli wy�adunek. "W�� Morski" natychmiast odszed� na pe�ne morze; wr�ci� mia� dopiero za dwa dni. Rapis wiedzia�, �e ostro�no�� pop�aca; miejsce by�o odludne, jednak nie chcia� nara�a� swego cennego �aglowca bardziej ni� to konieczne.
Jeszcze przed �witem starannie ukryli �odzie, po czym stado wi�ni�w, eskortowane przez marynarzy, zosta�o poprowadzone w g��b pobliskiego lasu. Rapis, maj�c przy sobie tylko pilota Raladana, przesiedzia� do �witu na pla�y. O brzasku ruszyli w stron� niedalekiej wioski. Kapitan trzyma� tam dwa konie u bogatego ch�opa. Wie�niak m�g� ich u�ywa� do woli, w zamian mia� tylko dba� o zwierz�ta i... milcze�. Ch�tnie czyni� jedno i drugie; wielki pirat upomina� si� o wierzchowce raz, czasem dwa razy do roku. I bywa�o - potrafi� by� hojny...
Wkr�tce Raladan i Rapis k�usowali go�ci�cem w stron� Bany - najwi�kszego miasta w po�udniowo-zachodnim Armekcie.
Bana by�a miastem m�odym, czy te� mo�e lepiej: odm�odzonym i �wie�o rozkwit�ym. Po zaj�ciu Dartanu, a potem Garry i Wysp, wielki port na zachodnim wybrze�u Armektu okaza� si� bardzo potrzebny. Po zjednoczeniu Szereru w granicach Wiecznego Cesarstwa Armekt cz�ciowo przej�� darta�skie rynki zbo�owe, a najwi�kszym rynkiem zbytu dla zbo�a - by�a w�a�nie Garra. Bana, ma�e portowe miasteczko, zacz�a rozrasta� si� gwa�townie jeszcze w okresie armekta�skich wojen morskich. Trzy Porty, po�o�one nad Zatok� Kr�lewsk�, by�y zbyt oddalone od teatru dzia�a�; potrzebny okaza� si� wielki port wojenny, gdzie mog�yby zbiera� si� si�y niezb�dne do podboju zamorskich terytori�w. Os�oni�ta zakrzywionym jak pazur p�wyspem Zatoka Akara, nad kt�r� po�o�ona by�a Bana, zapewnia�a idealne warunki. Miasto bogaci�o si�, pi�knia�o i ros�o. Darta�ska architektura, od chwili przy��czenia Dartanu do imperium �wi�c�ca istne triumfy w ca�ym Wiecznym Cesarstwie, zaanektowa�a Ban� bez reszty, czyni�c z niej "Rollayn� Zachodu" - bo istotnie uderza�o podobie�stwo mi�dzy m�odym wielkim portem, a darta�sk� stolic�. Strzeliste, bielone budowle nie mia�y nic wsp�lnego z oszcz�dnym armekta�skim stylem; kto�, kto zbli�a� si� ku nim, �atwo m�g� odnie�� wra�enie, �e oto za spraw� jakich� czar�w przeniesiono go do serca Z�otej Prowincji...
Jednak�e, je�li nawet Rapis i Raladan dostrzegli pi�kno wy�aniaj�cego si� przed nimi miasta, to nie dali tego pozna� po sobie. Tak�e i p�niej, przemierzaj�c przestronne, jasne ulice, wykazywali zupe�n� oboj�tno�� dla urok�w darta�skiej architektury. Gdy wreszcie zatrzymali si� przed jednym z dom�w-pa�acyk�w, bynajmniej nie uczynili tego po to, by podziwia� �wietne kszta�ty i proporcje budowli. Stali u celu swej podr�y.
Zar�wno kapitan pirackiego �aglowca, jak i jego pilot, zupe�nie nie przypominali morskich rozb�jnik�w. Odziani byli inaczej ni� na pok�adzie "W�a Morskiego", nosili proste w kroju i wygodne, ale bynajmniej nie siermi�ne, armekta�skie stroje podr�ne. Tak�e ko�skie rz�dy wydawa�y si� by� �wiadectwem dyskretnej zamo�no�ci obu je�d�c�w. W oczach postronnego obserwatora, ci m�czy�ni mogli uchodzi� zar�wno za kupc�w, jak te� w�a�cicieli niedu�ych, lecz zapewniaj�cych dostatek, d�br ziemskich. Lekkie, troch� d�u�sze od wojskowych miecze, zdawa�y si� wprawdzie za�wiadcza� o Czystej Krwi p�yn�cej w �y�ach je�d�c�w z drugiej jednak strony, prawo do noszenia miecza �atwo m�g� uzyska� w Armekcie prawie ka�dy wolny, nie splamiony przest�pstwem cz�owiek.
Na niewielkim dziedzi�cu przed domem podr�ni zsiedli z koni i powierzyli je s�u�bie. Zaraz potem, poprzedzani przez niewolnika, weszli do wn�trza pa�acyku. Podali nazwiska, pod kt�rymi byli znani gospodarzowi. Nie musieli d�ugo czeka�.
Pod nieobecno�� w�a�ciciela hodowli, odbywaj�cego podr� w interesach, przyj�a ich Per�a Domu. Rapis zna� t� niewolnic� i wiedzia�, �e zupe�nie otwarcie mo�e z ni� om�wi� wszystkie sprawy. �ona w�a�ciciela hodowli nie miesza�a si� do interes�w m�a; Per�a Domu przeciwnie - mia�a wszelkie pe�nomocnictwa i by�a pe�noprawn� zast�pczyni� pryncypa�a. Na pierwszy rzut oka niewolnica warta by�a osiemset do tysi�ca sztuk z�ota, jednak kapitan "W�a Morskiego" mia� �wiadomo��, �e to niemo�liwe; w�a�ciciele hodowli nie byli a� tak rozrzutni. Nie zauwa�y�, by kiedykolwiek chodzi�a brzemienna, nie by�a wi�c egzemplarzem rozp�odowym. Oznacza�o to, �e musia�a mie� jakie� ukryte wady, drastycznie zbijaj�ce cen�; by� to najcz�stszy pow�d, dla kt�rego takie kobiety zatrzymywano na sta�e w przedsi�biorstwach hodowlanych.
Niewolnica ubrana w �wietnie skrojon�, domow� sukni�, powita�a przyby�ych i przez chwil� prowadzi�a lekk�, �artobliw� rozmow�, ze wzgl�du na Raladana pos�uguj�c si� Kinenem - uproszczon� wersj� armekta�skiego. Zr�cznie zmieni�a tok rozmowy, omal niepostrze�enie przechodz�c do interes�w. Rapis, najwyra�niej czuj�cy si� w tym domu r�wnie dobrze, jak na pok�adzie okr�tu, g�adko i rzeczowo, bez �adnych niedom�wie�, przedstawi� swoj� ofert�, poda� liczb� i szacunkow� warto�� towaru.
- Widzisz wi�c, pani - zako�czy� (niewolnicy o statusie Per�y Domu, reprezentuj�cej w�a�ciciela, przys�ugiwa� tytu� jak kobiecie Czystej Krwi) - �e sprawa jest nieco powa�niejsza ni� zwykle. Ze wzgl�du na warto�� transakcji.
Kobieta zmarszczy�a lekko brwi, rozwa�aj�c co� w my�lach.
- Tak - odpar�a kr�tko. - Powa�niejsza, ale i bardziej k�opotliwa - dorzuci�a po kr�tkiej chwili. - Przecie� zdajesz sobie spraw�, wasza godno��, �e towar czwartego sortu znajdzie nabywc� natychmiast, si�a robocza w kopalniach i kamienio�omach jest bardzo potrzebna. Oboj�tne jest mi zatem, czy nab�d� parti� stu, czy dwustu sztuk; owszem, im wi�cej, tym lepiej. Nikogo nie interesuje tak naprawd�, sk�d bior� si� niewolni robotnicy w kopalniach. Zw�aszcza, je�li s� Wyspiarzami, albo Garyjczykami. - U�miechn�a si� z lekk� ironi�. - Tu akurat nic si� nie zmieni�o.
Rapis skin�� g�ow�. To prawda, surowe prawo imperium, reguluj�ce zasady handlu �ywym towarem, w niekt�rych wypadkach by�o dziwnie bezsilne... W Kirlanie pewnych rzeczy po prostu nie dostrzegano. Rybackie wioski na Wyspach nie przysparza�y du�ych wp�yw�w do imperialnej szkatu�y, podczas gdy kopalnie soli - i owszem. Nawet, je�li by�y w r�kach prywatnych, zapewnia�y niema�e dochody z podatk�w. Utrzymuj�cy si� w rozs�dnych granicach nielegalny handel niewolnikami by� zjawiskiem zwyczajnie po��danym. Oczywi�cie, okr�t piracki, przychwycony z �adowni� pe�n� je�c�w, nie m�g� liczy� na �adne wzgl�dy. Z drugiej strony jednak, prywatne kopalnie, kamienio�omy, a czasem nawet plantacje bawe�ny, kontrolowane by�y przez cesarskich urz�dnik�w zdumiewaj�co pobie�nie...
- Obawiam si� jednak, wasza godno�� - podj�a Per�a Domu - �e wyj�tkowo du�a, jak zapewniasz, ilo�� m�odych i �adnych kobiet, zamiast spodziewanego zysku przyniesie ci tylko k�opot. Nie kupi�, panie - rzek�a prosto z mostu. - Popyt - wyja�ni�a zwi�le, widz�c zdziwione spojrzenie kapitana. - Nie ma popytu. Domy publiczne s� przepe�nione, niewolnice-prostytutki nie maj� w tym roku prawie �adnej warto�ci. Nieurodzaj - zn�w wyt�umaczy�a zwi�le i kr�tko. - Czy�by� nic, panie, nie wiedzia�? Jak to mo�liwe?
- S�ysza�em. Ale nie s�dzi�em, �e a� tak.
- Kl�ska - posumowa�a Per�a. - Kl�ska nieurodzaju. Wiele rodzin znalaz�o si� na skraju n�dzy. Codziennie pojawia si� tutaj jaka� dziewczyna, a czasem kilka dziewczyn. Jeszcze tydzie� temu kupi�am dwie, ale rzeczywi�cie by�o co kupowa�. Pozosta�e odprawi�am i, o ile wiem, nie kupuje ich tak�e nikt inny. �ywy towar, wasza godno��, jest w�a�nie �ywym towarem i je�eli w kr�tkim czasie nie znajdzie nabywcy, to zacznie przejada� spodziewane zyski. Mo�na, przez lat kilkana�cie, wychowywa�, uczy� i szlifowa� dziewczyn� ze starannie dobranej pary rozp�odowej, �eby potem sprzeda� jako Per�� za dziewi��set lub tysi�c sztuk z�ota. Przecie�, je�li nawet nie uzyska certyfikatu Per�y, to tak czy owak b�dzie niewolnic� pierwszego sortu i przynajmniej nie przyniesie strat. Ale materia� na tani� prostytutk�? Koniunktura poprawi si� najpr�dzej za rok, a kto wie, czy nie za dwa lata. Sprzeda� tak� dziewczyn� mog� za dwadzie�cia, trzydzie�ci, no, niechby czterdzie�ci sztuk z�ota, je�li wyj�tkowo m�oda i �adna. Wi�c za ile mog� j� kupi�, by r�nica w cenie pokry�a koszty rocznego utrzymania? Dzisiaj, wasza godno��, musia�by� mi dop�aci�, �ebym zgodzi�a si� wzi�� te Wyspiarki. M�czy�ni to co innego, zawsze ich brakuje i brakowa� b�dzie. Dobrowolnie �aden nie sprzeda si� do hodowli, cho�by przymiera� g�odem. To puste prawo, z kt�rego niemal nikt nie korzysta, wasza godno��, przecie� wiesz. Taki m�czyzna mo�e mie� pewno��, �e trafi do kamienio�omu i po�yje najwy�ej dwa-trzy lata.
Rapis, otrz�sn�wszy si� z zamy�lenia, uni�s� r�k�.
- Wystarczy, pani - uci��, troch� zniecierpliwiony - wiem, jak dzia�a rynek. Zapomnijmy o kobietach. Nab�dziesz wiec samych m�czyzn?
- Kilka kobiet, mo�e... Je�li silne i niezbyt �adne. Naprawd� silne i naprawd� nie�adne - podkre�li�a. - Kobiety przy pracy w kopalniach niezbyt si� op�acaj� i zbytnio zwracaj� uwag�. Trzeba je przebiera� za m�czyzn. Mog� wzi�� kilka, panie, ale prawd� m�wi�c, raczej dla podtrzymania dobrych stosunk�w handlowych...
Przez chwil� liczy�a co� w my�lach, po czym wymieni�a sum�.
- To przybli�ona oferta, oczywi�cie - u�ci�li�a. - Jak zwykle, otrzymasz panie kogo�, kto oceni towar na miejscu. Licz�, �e przystaniesz na ostateczn� cen�? Nie le�y w moim interesie ob�upienie ci� ze sk�ry, wasza godno�� - zmarszczy�a lekko nos i za�mia�a si� - bo nast�pnym razem p�jdziesz do konkurencji... Zapewniam, �e jak zawsze, tak i teraz ostateczna cena b�dzie mia�a odbicie w rzeczywistej warto�ci towaru. Czy tak?
Rapis skin�� g�ow�. Nigdy nie �a�owa� kontakt�w z t� hodowl�; mia� pewno��, �e nie po�a�uje i tym razem. Spadek koniunktury nie by� przecie� win� przedsi�biorstwa. Per�a, w imieniu swego w�a�ciciela, prowadzi�a z nim uczciw� gr�. Wymieniona przez ni�, orientacyjna suma, by�a zupe�nie rozs�dna.
* * *
Przenocowali w niez�ym zaje�dzie i wyruszyli w drog� powrotn� nast�pnego dnia rano, gdy tylko pojawili si� zapowiedziani przez Per�� Domu ludzie. Jednego z nich Rapis zna�; m�czyzna ten ju� dwa razy towarzyszy� mu, by obejrze� i wyceni� przywieziony towar.
Do lasu dotarli jeszcze przed zmierzchem. Dwaj marynarze natychmiast wy�onili si� spomi�dzy drzew. Jeden zabra� konie Rapisa i Raladana, by odprowadzi� do wioski; drugi powi�d� przyby�ych ku miejscu, gdzie trzymani byli niewolnicy. Kapitan upewni� si�, �e pod jego nieobecno�� nie zasz�o nic godnego uwagi. Wystawione warty tylko raz przep�oszy�y jakich� grzybiarzy. Ma�o kto zapuszcza� si� na podobne odludzie.
Po przybyciu na miejsce przedstawiciel hodowli szybko i z wielk� znajomo�ci� rzeczy dokona� przegl�du towaru. M�czy�ni, cho� zabiedzeni (Rapis nie przekarmia� ich na "W�u") na og� prezentowali si� nie�le - rzecz zrozumia�a, bo cherlak�w i starc�w nie brano, za� chorzy i ranni prawie wszyscy poszli za burt� w trakcie morskiej podr�y. Dodatkowo, zgodnie ze z�o�on� przez Per�� obietnic�, zakupiono kilka silnych, zdrowych kobiet, co prawda za cen� bardzo niewyg�rowan�. Jednak Rapis by� zadowolony, bo uda�o mu si� jeszcze sprzeda� trzy �adne, dwunasto-, trzynastoletnie dziewczyny; uzyska� za nie nawet ca�kiem przyzwoit� cen�, szczeg�lnie za najm�odsz�, kt�ra by�a dziewic�. Dobiwszy targu, wys�annik hodowli po�egna� si� bez zw�oki i nie bacz�c na g�stniej�cy mrok, zabra� ca�� nabyt� grup� pod eskort� w�asnych, przyprowadzonych z Bany ludzi. Rapis wiedzia�, �e gdzie� tam, w um�wionym miejscu na go�ci�cu, prawdopodobnie czeka na towar ma�a karawana woz�w... Ale to ju� nie by� jego k�opot i nie jego interes. Z�oto mia�. Nie tyle, ile si� spodziewa�, l�duj�c z towarem na wybrze�u; z drugiej strony jednak - wcale niewiele mniej, ni� uzyskiwa� zwykle. Przywi�z� po prostu wyj�tkowo du�� parti�.
Pozosta�a przy nim grupa blisko czterdziestu kobiet. Ponadto by�o dw�ch, nie spe�niaj�cych wymaga�, m�czyzn. Kapitan nakaza� marsz ku pla�y, gdzie mia� ukryte �odzie. "W�� Morski" prawdopodobnie ju� kotwiczy� niedaleko brzegu... Nios�c spory, brz�cz�cy z�otem i srebrem worek, Rapis trzyma� si� ko�ca oddzia�u. Gdy zbli�yli si� do skraju lasu, przywo�a� Raladana.
- Rad� - za��da� kr�tko. - Nie mo�emy zostawi� tutaj czterdziestu paru trup�w; pr�dzej czy p�niej kto� to znajdzie. Chc�, �eby to miejsce by�o czyste. Rad�, Raladan. Kamie� do szyi? Dwa, a niechby i cztery topielce, nawet jak wyp�yn�, to nic si� nie stanie...
Pilot zakl�� w ciemno�ciach, smagni�ty w twarz jak�� ga��zi�. Nocny marsz przez las nie nale�a� do przyjemno�ci.
- Du�o zarobili�my? - zapyta�.
- Tak sobie - niech�tnie odrzek� Rapis i pilot u�miechn�� si� lekko; kapitan bywa� szczodry, ale czasem, dla odmiany, wr�cz sk�py. - Dla ciebie wystarczy, Raladan.
- Nie o tym my�l�, kapitanie. Je�li przywieziemy towar z powrotem na pok�ad, za�oga przekona si�, �e interes poszed� kiepsko. Nie zdziwi� si�, gdy niewiele wypadnie na g�ow�. Nikt nie wie, ile naprawd� jest w tym worku, kapitanie.
- Nie, Raladan. Nawet, gdyby mi si� chcia�o targa� ca�e to stado z powrotem na "W�a", to za�oga musi zarobi� swoje. Chcesz buntu? Ja nie chc�.
- Jest na to lekarstwo. Mamy czterdzie�ci kobiet, kapitanie. Trzeba by�o oszcz�dza� towar, ale teraz to ju� nie towar. To k�opot. Albo prezent dla za�ogi, prezent mo�e nawet milszy ni� srebro. Dostan� mniej ni� zwykle, ale za to b�d� kobiety. Darmo.
Dotarli do pla�y. Rozmowa, prowadzona do�� cicho, by majtkowie nie mogli nic us�ysze�, zako�czy�a si� �miechem Rapisa.
- Dobry pomys�, Raladan, naprawd� dobry pomys�. Tak zrobimy.
Niedaleko od brzegu, co jaki� czas b�yska�o drobne, w�t�e �wiate�ko. �aglowiec ju� na nich czeka�.
�odzie dotar�y do "W�a Morskiego", po czym zawr�ci�y. Nawet mocno przeci��one, nie mog�y zabra� na raz wio�larzy i czterdziestu kobiet. Rapis nie pop�yn�� z pierwsz� parti�, czeka� na pla�y. Zakotwiczony o �wier� mili od brzegu �aglowiec od wielu lat by� jego domem - jednak nawet do domu nie zawsze chce si� wraca�. Kapitan zdziwi�by si� pewnie, gdyby mu powiedziano, �e zosta�, bo urzek�a go ciep�a, gwia�dzista noc. Zapomnia� ju� prawie, co to znaczy by� urzeczonym; na pok�adzie pirackiego okr�tu nie by�o miejsca dla takich uczu�, ani nawet dla takich s��w. A jednak to w�a�nie granatowa, roziskrzona kopu�a nad g�ow�, mi�kki piasek pla�y i szmer fal li��cych p�aski brzeg kaza�y mu zwleka� z powrotem na pok�ad karaki.
Nieopodal majaczy�o kilkana�cie ciemnych, nieruchomych sylwetek. Dwaj marynarze pilnowali kobiet. Wycie�czone, zastraszone, ba�y si� g�o�no oddycha�. Milcz�ca obecno�� "towaru" sta�a si� nagle Rapisowi przykra; powsta� i rzuciwszy swoim ludziom kr�tkie "czeka�" - powoli ruszy� wzd�u� pla�y. Wkr�tce kalaj�ce piasek cienie roztopi�y si� w mroku i kapitan u�wiadomi� sobie nagle, �e jest sam. Inaczej ni� w kajucie na "W�u". Sam. M�g� i�� dok�dkolwiek, przed siebie, tak d�ugo, jak d�ugo chcia�.
Fale cicho szemra�y na piasku.
Id�c, przypomnia� sobie tak� sam� noc i tak� sam� pla��, przed laty. I zat�skni� do tego wszystkiego, co wtedy, na pla�y, raz na zawsze pozostawi� za sob�. Zat�skni� do m�odego oficera Stra�y Morskiej Armektu, kt�rym by�, i do pi�knej, szlachetnie urodzonej Garyjki, kt�ra go oszuka�a.
Zawr�ci�. Wyda�o mu si� nagle, �e je�li p�jdzie jeszcze troch� dalej, to dojdzie do miejsca, gdzie odnajdzie ca�e swoje dawne, zdradzone �ycie. Ale� tak, by� zupe�nie pewien, �e ona... ona tam czeka. Zabi�by j�. Nie chcia� tego. Wraca� coraz szybciej, jakby boj�c si�, �e majtkowie i kobiety znikn� z pla�y... Cicha noc armekta�ska wyda�a mu si� nagle wroga i nieprzyjazna. Mia� sw�j okr�t, swoich marynarzy, swoj� morsk� legend� - i nie chcia� tego traci�. Nawet na chwil�. Ten okr�t i ci marynarze...
Skrzywi� usta. Mocno w�tpi�, by ktokolwiek z za�ogi rozmy�la� nad sensem istnienia, ba! ocenia� swoje w�asne �ycie. W pewien spos�b kocha� ich wszystkich. Mo�e w�a�nie za to? Oni za� kochali swego kapitana. �aden nie potrafi� powiedzie�, dlaczego. Ale czy to mia�o jakie� znaczenie? Wa�ne by�o zupe�nie co innego: to mianowicie, �e krwawy przyw�dca morderc�w, Demon Walki, jak go nazywano, m�g� by� kochany przez �wier� tysi�ca ludzi, kt�rzy nigdy go nie zdradzili. Ludzi. Oboj�tnie jakich. Do��, �e wedle wszelkiego prawdopodobie�stwa, ma�o kt�ry z zacnych moralist�w, tak ch�tnie dziel�cych �wiat na z�o i dobro, m�g� si� poszczyci� mi�o�ci� cho� dziesi�ciu os�b, c� dopiero m�wi� o setkach. Rapis mia� �wiadomo��, �e gdy wreszcie odejdzie, pozostawi po sobie dobr� pami�� w sercach wszystkich marynarzy p�ywaj�cych pod jego bander�. Zale�a�o mu na tym.
I dlatego nie lubi� wspomnie� z odleg�ej przesz�o�ci. Stara� si� ich nie przywo�ywa�. Kawa� �ycia mia� jeszcze przed sob� - ale ju� �a�owa� roztrwonionych za m�odu lat. Wyj�ty spod prawa, przekl�ty przez setki, a mo�e i tysi�ce ludzi - znalaz� swoje dobro. Swoje miejsce.
Wr�ci� w chwili, gdy pierwsza z �odzi zaszura�a dnem o piasek. Zaraz pojawi�a si� druga. Majtkowie bez komendy rozpocz�li za�adunek niewolnic. Kapitan sta� i patrzy� bez s�owa.
Kobiety niezgrabnie gramoli�y si� przez burty �odzi. Mia�y nogi sp�tane w spos�b umo�liwiaj�cy stawianie ma�ych krok�w, opr�cz tego zwi�zane by�y wsp�lnym sznurem, tworz�cym p�tl� na szyi ka�dej. Teraz sznur porozcinano, by rozmie�ci� �adunek w szalupach.
Na stratowanym piasku pozosta�y tylko jakie� szmaty, widoczne w p�mroku jasnej nocy. Marynarze, ogl�daj�c si� na kapitana, zaczynali ju� spycha� �odzie na wod�. Rapis pochyli� si� i podni�s� z pla�y brudny ga�gan. Nie chcia� zostawia� �adnych zb�dnych �lad�w w tym miejscu. Mo�e by� to zbytek ostro�no�ci, ale... Zrobi� par� krok�w w stron� drugiej szmaty i... nast�pi� na �ywe, zagrzebane w piasku cia�o. Powoli cofn�� si� o p� kroku. Odkry� uciekinierk�.
Marynarze, stoj�c po pas w wodzie, z trudem przytrzymywali ko�ysz�ce si� ci�ko szalupy. Rapis przysiad� na pi�tach, opar� �okcie na udach i spl�t� d�onie, z bliska przygl�daj�c si� temu, co znalaz�. Rozejrza� si� doko�a, pr�buj�c zrozumie�. Tak, to by�o na samym obrze�u st�oczonego stada niewolnic, za plecami pilnuj�cych towaru marynarzy. Nie mia� poj�cia, w jaki spos�b ta kobieta zdo�a�a, bez zwr�cenia uwagi stra�nik�w, zwlec z siebie postrz�pione ga�gany i cz�ciowo zagrzeba� si� w piasku. Bardzo niedok�adnie; spod szarych ziarenek w wielu miejscach przebija�a naga sk�ra. Jednak, w mroku nocy, cia�o i pla�a mia�y t� sam� barw�... Jak uwolni�a si� od sznura? Poczu� mimowolny podziw dla sprytu i zimnej krwi uciekinierki. Zastanawia� si� przez chwil�, czy to dygocz�ce ze strachu stworzenie wie ju�, �e zosta�o odkryte. Musia�a poczu� nacisk jego nogi. Ale nie wiedzia�a, czy j� znaleziono, czy te� mo�e tylko nadepni�to przypadkiem...
Obejrza� si� na majtk�w przy �odziach. Nie mogli mie� poj�cia o tym, co odkry�. Wezbra� mu w piersi szczery �miech; przez chwil� walczy� z pokus� poklepania spryciary po go�ej �ydce i zostawienia tak. Zacisn�� d�o� na szczup�ej, zaskakuj�co rasowej p�cinie i wyprostowa� si�, a potem ruszy� przed siebie, wlok�c bezwoln� kobiet� po pla�y. Wyda�a z siebie co�, co brzmia�o jak kr�tki szloch - a potem ju� nic wi�cej, cho� szorstki piach, kamienie i od�amki muszli musia�y dotkliwie rani�. Us�ysza� zdumione okrzyki marynarzy. Wyskoczyli mu na spotkanie. Zostawi� znalezisko w miejscu, do kt�rego si�ga�y pierwsze fale, wszed� do wody i wkr�tce znalaz� si� w �odzi. Dopiero wtedy spojrza� za siebie. Marynarze wlekli kobiet� w kierunku drugiej szalupy.
- Na "W�u" - powiedzia� g�o�no - przyprowadzi� mi j� do kajuty. Pilnowa�! Bo gotowa wymy�le� jaki� nowy �art.
- Tak, panie!
W g�osie marynarza brzmia�a ulga. By� jednym z pilnuj�cych towaru na pla�y. W�a�nie omin�a go kara.
4
Kobiety sp�dzono do �adowni. Nikt na "W�u Morskim" nie wiedzia� jeszcze, co z nimi b�dzie. Rapis nie spieszy� si� z przekazaniem prezentu za�odze. Zatoczka u wybrze�a Armektu nie by�a dobrym miejscem do zabawy. Nale�a�o wyj�� na pe�ne morze, zyska� swobod� szybko�ci i manewru, a przede wszystkim ukry� si� za horyzontem do�� g��boko, by niepowo�ane oczy na brzegu nie mog�y dostrzec karaki.
Przekazawszy Ehadenowi rozkazy dotycz�ce kursu, kapitan poszed� do siebie. W kajucie odpi�� pas z mieczem, zrzuci� kaftan i koszul�. By�o niezwykle parno. Usiad� na wielkiej skrzyni pod �cian� i przeci�gn�� si�. Zd��y� ju� zapomnie� o wygrzebanej z piasku niewolnicy i a� uni�s� brwi ze zdziwienia, gdy do drzwi kajuty za�omota� Tares. Oficer zaciska� d�o� na karku zgi�tej wp�, nagiej kobiety.
- Podobno...
Rapis machn�� r�k�; g�upota tego cz�owieka czasem go zdumiewa�a. Tares by� drugim jego zast�pc�, oficerem sumiennym, dok�adnym i pos�usznym a� do... bezmy�lno�ci.
- Dobrze, daj j� tutaj - poleci�, czyni�c mimowolny gest ukazuj�cy �rodek kajuty... i a� westchn��, bo Tares jeszcze mocniej zacisn�� d�o� na karku j�cz�cej z b�lu branki i pchn�� z ca�ej si�y, a� wyl�dowa�a na pod�odze, dok�adnie we wskazanym miejscu.
- Dobrze - powt�rzy� kapitan.
Tares odszed�, zamykaj�c drzwi.
Skulona na pod�odze kobieta nie porusza�a si�. Rapis przechyli� si� na swojej skrzyni i uj�� j� pod brod�. Ujrza� twarz, cz�ciowo przys�oni�t� przez potargane w�osy. Cofn�� si� odruchowo - dziewczyna nie mia�a oka. Ohydny, �wie�o zabli�niony oczod� m�g� poruszy� ka�dego. Przypomnia� j� sobie od razu. Straci�a oko podczas napadu na wiosk�, poza tym jednak by�a m�oda, zdrowa, mia�a znakomit� figur� i nieprzeci�tn� urod�. Nosi�a opask� z jakiej� szmaty i z t� opask� wcale nie by�a odra�aj�ca. Sortuj�c towar w �adowni, poszed� za rad� Ehadena i podj�� decyzj� o zostawieniu jej. Mog�a znale�� nabywc�; wtedy jeszcze nie wiedzia�, �e w Armekcie wcale nie ma popytu na kobiety. Prawd� rzek�szy, gdyby nie ta fatalna rana, by�aby najdro�sz� sztuk� ze wszystkich, jakie wi�z�. A� dziwne. Takich kobiet nie widywa�o si� w rybackich wioskach.
- Jak si� nazywasz?
Milcza�a, skulona na pod�odze, tak jak cisn�� j� Tares.
- Nie rozumiesz Kinenu?
Chyba istotnie nie rozumia�a. Nic nadzwyczajnego. Garyjczycy nie lubili tego, wsp�lnego dla ca�ego imperium, j�zyka, b�d�cego szkieletem mowy armekta�skiej. Nie lubili go, jak i zreszt� wszystkich innych rzeczy, narzuconych przez Kirlan. Prawd� m�wi�c Rapis, cho� sam by� Armekta�czykiem, wcale si� temu nie dziwi�. Ale teraz mia� do zgryzienia twardy orzech. Znakomicie rozumia� garyjski, ale z m�wieniem sz�o gorzej. Akcent by� dla niego istn� magi�. Zdawa� sobie spraw�, jak niezrozumiale i prostacko brzmi� w jego ustach garyjskie s�owa.
- Jak si� nazywasz? - spr�bowa�.
Drgn�a i unios�a lekko g�ow�. Ale nie spojrza�a na niego.
- Ridarethe - powiedzia�a ochryple.
- Ridareta - poprawi�, wymawiaj�c imi� w armekta�skim brzmieniu. - Ridareta... - powt�rzy�. - No, no. Dumne imi�. Rzadkie. Zamy�lony, b�bni� palcami w wieko skrzyni, na kt�rej siedzia�. Co� uwiera�o go w gardle. Prze�kn�� �lin�. Nagle o czym� sobie przypomnia�. Wsta�.
- Podnie� si� - rozkaza�.
Spe�ni�a rozkaz. G�ow� wci�� mia�a pochylon�, ale poza tym sta�a wyprostowana, nie garbi�a si�, nie zwiesza�a r�k. Tylko patrze�, a ujmie si� pod boki... Z coraz g��bsz� zadum� spogl�da� na du�e, twarde piersi, oceni� p�aski brzuch i lini� n�g.
- Odwr�� si�.
Z ty�u wygl�da�a r�wnie dobrze; po�ladki i plecy mia�y znakomity kszta�t.
Trzyma� na statku kufer pe�en kobiecych stroj�w. Siedzia� na nim przed chwil�... Suknie i sp�dnice by�y bardzo kosztowne, cz�sto haftowane z�otem, zdobione per�ami. �up z kupieckiej kogi. Chcia� to wszystko sprzeda� przy jakiej� okazji, ale nie zdarzy�a si� dot�d.
- W tej skrzyni - powiedzia� - s� suknie. Wybierz sobie, co ci si� podoba. Nie zareagowa�a.
- Us�ysza�a�? Za�� co� na siebie. - Otworzy� wieko skrzyni, przez chwil� grzeba� w �rodku, po czym wyci�gn�� jaki� czarny aksamit. - Podrzyj to i zr�b sobie opask�, ta dziura zamiast oka to nie jest dobry pomys�. Czekaj. Najpierw umyj si� i uczesz. Popchn�� j� ku niewielkim drzwiom w k�cie kajuty. - Tam znajdziesz dzban z wod�, jest te� zwierciad�o i miedziany grzebie�. Wiem, �e to za ma�o dla damy - u�miechn�� si� nagle - ale to niestety wszystko, co mog� waszej godno�ci ofiarowa�.
M�wi� powoli, starannie. Mia� nadziej�, �e mo�na go zrozumie�. Wrzasn�� po garyjsku "Za mn�!" albo "Nie bra� je�c�w!" nie by�o trudn� sztuk�. Co innego rozmawia� o zwierciad�ach i strojach.
Dziewczyna znikn�a za wskazanymi drzwiami. Rapis otworzy� s�siednie, wiod�ce do sypialni. Odziedziczy� te apartamenty po armekta�skim dow�dcy eskadry. Bardzo niewiele okr�t�w zapewnia�o swoim kapitanom podobne luksusy. Ogarn�� wzrokiem rozbebeszon� po�ciel, porozrzucane odzienie, bro� i wszelkie klamoty. C�, dziewczyna mog�a si� przyda�. Zreszt� nie tylko do sprz�tania... Nie tolerowa� kobiet w za�odze, wiedzia�, czym to si� ko�czy. Jak u Alagery. Jej mieszana banda wi�cej gzi�a si� pod pok�adem, ni� my�la�a o stawianiu �agli. Alagera by�a kapitanem tylko z tytu�u, tak naprawd� nikt jej nie s�ucha�. W takich warunkach ka�dy zwrot okr�tu, ka�de ostrzenie, urasta�o do rangi wielkiego manewru. Na kobiety by� czas w tawernach, na l�dzie. Ale teraz... Skoro czyni� odst�pstwa od zasad, daj�c za�odze prezent, m�g� pofolgowa� i sobie. Zreszt�... Chodzi�o o dzie�, mo�e dwa.
Usiad� na pos�aniu i przetar� twarz d�o�mi. Co� go niepokoi�o - i chyba wiedzia� co. Twarz tej dziewczyny by�a przera�aj�ca. Nigdy dot�d nie s�dzi�, �e widok jakiejkolwiek rany wyzwoli w nim taki... l�k. W�a�nie l�k. Mia� ochot� uderzy� t� kobiet�, sprawi� jako�, �eby jej nie by�o. Pusty, ohydny oczod�... Ale przecie� widywa�