2589
Szczegóły |
Tytuł |
2589 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2589 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2589 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2589 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
MERCEDES LACKEY
S�uga Magii
(T�umaczy�a Magdalena Polaszewska-Nicke)
Dedykowane
Melanie Mar - tak po prostu
oraz
Markowi, Carlowi i Dominikowi
za ich krytyczne wsparcie
Rozdzia� Pierwszy
Tw�j dziadek - rzek� Radevel, krzepki pi�tnastoletni kuzyn Vanyela - by� szale�cem.
Co� w tym jest - pomy�la� Vanyel, pocieszaj�c si� nadziej�, �e przy odrobinie szcz�cia mo�e uda im si� dobrn�� do ko�ca schod�w bez szwanku.
Ow� uwag� Radevela sprowokowa�a zapewne klatka schodowa na ty�ach zamku, na kt�rej teraz si� znajdowali; ci�gn�a si� od izby czeladnej na trzecim pi�trze a� do zaplecza pokoju na bielizn� na parterze. Stopnie by�y tak w�skie i �liskie, �e nawet s�u�ba nie korzysta�a z tego przej�cia.
Twierdza lorda Ashkevron w Forst Reach by�a konstrukcj� osobliw�, sklecon� z najr�niejszych element�w. W czasach prapradziadka Vanyela przypomina�a ona zwyczajn� warowni�, lecz do momentu kiedy ziemie te przej�� dziadek Vanyela, granica posiad�o�ci przesun�a si� daleko za Forst Reach. Wtedy to stary grzesznik, dobijaj�c pi��dziesi�tki, postanowi�, i� funkcja obronna powinna ust�pi� pierwsze�stwa wygodzie - jego wygodzie przede wszystkim.
Vanyel nie mia� nic przeciwko temu - nie uwa�a� decyzji dziadka za ca�kowicie nies�uszn�. Sam ch�tnie popar�by pomys� zasypania fosy i wybudowania komink�w we wszystkich pokojach. Rzecz w tym, �e staruszek miewa� do�� osobliwe fantazje na temat tego, co gdzie chcia�by umie�ci�, a na dodatek cz�sto zdarza�o mu si� zmienia� decyzje ju� w trakcie przebudowy.
Przer�bki dziadka mia�y swoje dobre strony. Dzi�ki nim w ca�ym zamku pojawi�o si� mn�stwo oszklonych i zaopatrzonych w okiennice okien, a ma�e okienka w dachu dawa�y teraz �wiat�o wszystkim pokojom na poddaszu oraz klatkom schodowym. Kominki znajdowa�y si� prawie w ka�dej izbie, a ogrzewane wyg�dki zajmowa�y spor� cz�� budynku �a�ni. Ka�da wewn�trzna �ciana, dla zabezpieczenia przed zimnem i wilgoci�, zosta�a otynkowana i pokryta drewnem. Natomiast stajnie, s�u�b�wki, psiarni� oraz wybieg dla kur przeniesiono do nowych przybud�wek.
Ale by�y te� i mankamenty. Je�li kto� na przyk�ad nie orientowa� si� zbyt dok�adnie w rozk�adzie wszystkich zabudowa� i pomieszcze�, z �atwo�ci� m�g� si� zgubi�. Zamek kry� teraz mn�stwo zakamark�w, do kt�rych dost�p zdawali si� mie� wy��cznie wtajemniczeni, i tylko ci, kt�rzy dok�adnie go znali, nie napotykali na przeszkody poruszaj�c si� po nim. Co gorsza, do owych skrz�tnie ukrytych zakamark�w nale�a�y r�wnie� miejsca pe�ni�ce b�d� co b�d� wa�n� rol�, jak �a�nia czy wyg�dki. Poza tym stary lubie�nik, dziadek Vanyela, nie uwzgl�dni� w swych planach przebudowy przyj�cia na �wiat nast�pnych pokole�. Pokoje dzieci�ce umie�ci� bowiem w obr�bie mieszka� dla s�u�by, co w praktyce oznacza�o, �e nim synowie lorda Withena przenie�li si� do sali kawalerskiej, a c�rki do alkowy, wszystkie dzieci mieszka�y razem, st�oczone po dwoje lub troje w bardzo malutkich pokoikach na poddaszu.
- On by� te� twoim dziadkiem. - Vanyel poczu� si� zmuszony do zrobienia tej uwagi. Za ka�dym razem, gdy tylko poruszano temat dziadka Joserlina oraz jego rozbudowy zamku, kuzynowie Ashkevron zachowywali si� w taki spos�b, jak gdyby nie ��czyli ich z Vanyelem i jego rodze�stwem �adni wsp�lni przodkowie.
- Ha. - Radevel zamy�li� si� na chwil� i wzruszy� ramionami. - A jednak by� szale�cem. - Uni�s� zbroj� i ochraniacze, aby u�o�y� je troch� wy�ej na swym ramieniu.
Vanyel zachowa� spok�j i zbieg� nawet z kilku ostatnich kamiennych stopni, aby przytrzyma� dla kuzyna otwarte drzwi. Radevel wszak�e oddawa� mu przys�ug�. Vanyel wiedzia� jednak, i� kuzyn mia� o nim r�wnie z�e zdanie, jak inni mieszka�cy zamku.
Spo�r�d wszystkich kuzyn�w Radevel wyr�nia� si� najmilszym usposobieniem i �atwo by�o przekabaci� go na swoj� stron�. Za� �ap�wka w postaci nowej r�kawicy do polowania z soko�em okaza�a si� nazbyt cenn� przyn�t�, aby ch�opiec potrafi� odrzuci� propozycj� Vanyela. Mimo to jednak nie by�oby dobrze z�o�ci� go teraz k��tni�. M�g�by doj�� do wniosku, �e ma ciekawsze rzeczy do roboty ni� pomaganie Vanyelowi, a wtedy nawet r�kawica straci�aby na atrakcyjno�ci.
O bogowie, oby to si� uda�o - my�la� Vanyel, gdy wchodzili do ponurej tylnej sieni. Czy wystarczaj�co du�o �wiczy�em z Liss�? Czy moja metoda ma jakiekolwiek szans� przy standardowym ataku? A mo�e nawet pr�bowanie jej jest szale�stwem?
W pogr��onej w mroku sieni panowa� taki sam ch��d jak na klatce schodowej. Radevel szed� pierwszy i g�o�no st�paj�c po kamiennej posadzce pogwizdywa� z zadowoleniem, aczkolwiek niezbyt melodyjnie. Vanyel stara� si� powstrzyma� grymas, jaki wywo�ywa�o na jego twarzy tak okaleczone wykonanie jednej z jego ulubionych melodii, i oddawa� si� powoli swym ponurym rozmy�laniom:
Za trzy dni Lissa wyjedzie, a je�li nie uda mi si� sprawi�, aby wys�ano mnie razem z ni�, zostan� zupe�nie sam. Bez Lissy... Mo�e je�li zdo�am udowodni�, �e powinienem �wiczy� t� sam� metod� co ona, ojciec pozwoli mi jecha� razem z ni�.
W�a�nie ta niezupe�nie jeszcze sprecyzowana my�l sk�oni�a go do trenowania innego stylu walki ni�li ten, kt�rego powinien by� si� uczy�. �wiczy� w tajemnicy wraz ze starsz� siostr�, Liss�, a dzisiejszy eksperyment mia� by� w�a�nie tego treningu ukoronowaniem.
Doprowadzi�a do niego tak�e nag�a potrzeba okazania lordowi Withenowi, �e jego najstarszy syn nie jest tch�rzem, za jakiego uwa�a go fechtmistrz, i �e potrafi odnie�� sukces w pojedynku stosuj�c w�asne zasady.
Vanyel zastanawia� si�, dlaczego jest jedynym ch�opcem, kt�ry uzmys�awia sobie fakt istnienia innych styl�w walki, poza tymi, kt�rych uczy� Jervis. Sam czyta� o nich i wiedzia�, �e s� r�wnie skuteczne. Gdyby by�o inaczej, dlaczego wysy�ano by Liss�, aby wychowywa�a si� i uczy�a z Trevorem Coreyem i jego siedmioma adeptkami, kt�re maj� zosta� zaprzysi�one mieczowi? Wed�ug oceny Vanyela, cudem by�oby kiedykolwiek odnie�� zwyci�stwo przy u�yciu brutalnego stylu, jakim pos�ugiwa� si� Jervis, a zmierzaj�cym do posiekania przeciwnika na kawa�ki. Jednak�e dop�ty, dop�ki Jervis b�dzie si� cieszy� pos�uchem u lorda Withena, nie by�o mowy, aby ten uwierzy�, �e jakakolwiek inna metoda walki mo�e zda� egzamin w polu.
Chyba �e Vanyel sam zdo�a mu to udowodni�. Wtedy ojciec b�dzie zmuszony da� wiar� temu, co zobaczy na w�asne oczy.
A je�li nie potrafi� tego dowie��...
...O bogowie. Nie znios� tego d�u�ej.
Wraz z odjazdem Lissy do Zamku Brenden straci te� jedynego sprzymierze�ca w tym domu, jedynego przyjaciela, jedyn� osob�, kt�rej nie by� oboj�tny.
Dzisiejszy popis mia� by� punktem kulminacyjnym spisku uknutego wraz z Liss�. Radevel spr�buje go pobi� stosuj�c si� do nauk Jervisa. Vanyel za� b�dzie usi�owa� walczy� po swojemu, ubrany tylko w watowany kaftan i he�m, os�aniaj�c si� najl�ejsz� tarcz� i zdaj�c si� ca�kowicie na w�asn� szybko�� i zwinno��.
Radevel kopn�� nie zamkni�te zasuw� drzwi prowadz�ce na pole treningowe i pozostawi� Vanyelowi zamkni�cie ich, zanim kto� zacznie narzeka� na przeci�g. Po mrokach sieni wczesnowiosenne s�o�ce okaza�o si� zbyt jaskrawe - Vanyel zmru�y� oczy, przyspieszaj�c, aby dogoni� kuzyna.
- No dobrze, pi�knisiu - powiedzia� �yczliwie Radevel i rzuciwszy ca�y ekwipunek na skraju pola treningowego, poda� Vanyelowi jego cz�� zbroi. - Przygotuj si�. Zobaczymy, czy ten tw�j nonsensowny pomys� jest co� wart.
Za�o�enie "pancerza" zabra�o Vanyelowi du�o mniej czasu ni� jego kuzynowi. Ostro�nie zaproponowa� mu sw� pomoc, lecz starszy ch�opiec tylko parskn��.
- Mia�bym za�o�y� zbroj� byle jak? Tak, jak ty to robisz? Nie, dzi�kuj� - odpar� i metodycznie kontynuowa� procedur� zapinania i dopasowywania swych ochraniaczy.
Vanyel zarumieni� si�. Stan�� niepewnie z boku zapadni�tego pola treningowego, kontempluj�c g�st�, martw� traw� pod stopami.
Nigdy nic nie partacz�, chyba �e Jervis patrzy - pomy�la� zas�piony, dr��c lekko pod wp�ywem zimnego podmuchu wiatru przenikaj�cego kaftan. Wtedy nic mi nie wychodzi.
Zdawa�o mu si�, �e okna zamku znajduj�cego si� za nim s� oczami wpijaj�cymi si� swym wzrokiem w jego plecy. Zupe�nie jak gdyby z ut�sknieniem wypatrywa�y jego kolejnej pora�ki.
Czego mi w�a�ciwie brakuje? Dlaczego nigdy nie udaje mi si� zadowoli� ojca? Dlaczego wszystko, co robi�, jest z�e?
Westchn��, dotkn�� palcami trawy i przez g�ow� przebieg�a mu my�l, �e lepiej by�oby teraz jecha� konno, zamiast szykowa� si� do podj�cia z g�ry skazanej na pora�k� pr�by dokonania rzeczy niemo�liwej. By� najlepszym je�d�cem w Forst Reach. On i Gwiazda nie mieli sobie r�wnych podczas najbardziej nawet niebezpiecznych pogoni na polowaniach. Gdyby tylko zechcia�, Vanyel potrafi�by uje�dzi� ka�dego konia ze stajni.
Tylko dlatego, �e nie zawracam sobie g�owy tymi brutalami nie umiej�cymi zliczy� do trzech, ojciec nie pasuje mnie nawet na rycerza...
Bogowie, tym razem musz� wygra�.
- Zbud� si� marzycielu - burkn�� Radevel przyt�umionym przez he�m g�osem. - Chcia�e� walczy�, wi�c zabierajmy si� do roboty.
Vanyel wyszed� na �rodek pola treningowego z nerwow� rozwag�, odk�adaj�c za�o�enie he�mu do ostatniej chwili. Nienawidzi� go, nienawidzi� uczucia bycia zamkni�tym w czym�, a najbardziej nie znosi� tego, �e w�ska szparka w przy�bicy tak bardzo ogranicza pole widzenia. Czuj�c ju� pot sp�ywaj�cy pod pachami i po plecach, czeka�, a� Radevel zbli�y si� do niego pierwszy.
Radevel odwr�ci� si�, lecz Vanyel zamiast os�oni� si� tarcz�, tak jak zrobi�by to Jervis, usun�� si� z drogi ciosu i mijaj�c Radevela bokiem, sam go ugodzi�. Jervis nigdy nie przyk�ada� wagi do precyzji walki, lecz Vanyel sam odkry�, �e odpowiednie zaplanowanie zadawanych cios�w mo�e naprawd� przynie�� dobry efekt. Radevel wyda� odg�os zaskoczenia i uni�s� sw� tarcz�, ale zrobi� to zbyt pr�dko i ods�oni� si� na uderzenie.
Widz�c drugie ju� ods�oni�cie si� przeciwnika w tak kr�tkim czasie, Vanyel poczu� w sobie wzbieraj�cy zapa� i zaryzykowa� jeszcze jeden atak. To pchni�cie dosi�gn�o wprawdzie Radevela, ale okaza�o si� zbyt s�abe, aby nazwa� je uderzeniem obezw�adniaj�cym.
- S�aby! - krzykn�� Vanyel, uskoczywszy na bok, zanim kuzyn sam zd��y oceni� cios jako nieudany.
- Prawie dobry, pi�knisiu - odpar� Radevel z niech�tnym podziwem w g�osie. - Jeszcze jeden taki, a przy mojej wadze, powalisz mnie na ziemi�. Spr�buj...
Rzuci� si� do ataku; jego miecz �wiczebny zamajaczy� przy tarczy.
Vanyel w ostatniej chwili usun�� si� na bok, a Radevel si�� rozp�du zatoczy� si� i zatrzyma� dopiero w po�owie odleg�o�ci mi�dzy Vanyelem a granic� pola.
Nowy styl rzeczywi�cie dzia�a�! Radevel nie m�g� nawet zbli�y� si� do Vanyela, kt�ry d�ga� go przy ka�dej okazji. Jego pchni�cia nie mia�y mocy nawet zbli�onej do �miertelnej, ale by�o to spowodowane przede wszystkim brakiem praktyki. Je�li...
- Przerwijcie, do stu diab��w!
Ch�opcy znieruchomieli. Na plac wkroczy� fechtmistrz Forst Reach. Jego oczy nabieg�e krwi� ciska�y gromy.
Podczas gdy Jervis, najemnik o kamiennej twarzy i blond w�osach, mierzy� ich wzrokiem, Vanyel poci� si� ju� nie tylko z wysi�ku. Fechtmistrz zmarszczy� brwi, a ch�opiec poczu�, �e �lina nap�ywa mu do ust. Jervis wygl�da� na rozw�cieczonego, a kiedy Jervis by� z�y, w�wczas na og� Vanyel by� tym, kt�ry cierpia�.
- No c� - zaskrzecza� m�czyzna po chwili wystarczaj�co d�ugiej, aby przera�enie Vanyela zd��y�o si�gn�� zenitu. - Uczymy si� nowej dyscypliny, tak? A kt�ry z was j� wymy�li�?
- Ja, panie - wyszepta� Vanyel.
- Nietrudno zgadn��, �e zachodzenie przeciwnika od ty�u, przyczajanie si� i uniki wydaj� ci si� bardziej atrakcyjne ni�li uczciwa walka - szydzi� fechtmistrz. - A wi�c, jak ci posz�o, m�j bystry m�ody lordzie?
- Spisa� si�, Jervisie. - Ku absolutnemu zdumieniu Vanyela Radevel odpowiedzia� za niego. - Nie uda�o mi si� go trafi�, a je�li tylko w�o�y�by w swe pchni�cia ca�� si��, po�o�y�by mnie raz czy dwa.
- Jeste� zatem prawdziwym bohaterem w walce z niedorostkiem. Id� o zak�ad, �e czujesz si� jak Veth Krethen, prawda? - Jervis splun��. Vanyel stara� si� opanowa� z�o��, licz�c do dziesi�ciu. Nie protestowa� nawet, �e Radevel by� prawie dwa razy wi�kszy od niego i z pewno�ci� trudno by�oby go okre�li� jako "niedorostka". Tymczasem Jervis, w oczekiwaniu na ripost�, wbi� w niego swe nienawistne spojrzenie. Nie us�ysza� jednak ani s�owa sprzeciwu. Rzecz dziwna, ale to w�a�nie wydawa�o si� wprawia� go w jeszcze wi�ksz� w�ciek�o��.
- Dobrze, bohaterze - burkn��, odbieraj�c bro� Radevelowi i wciskaj�c sobie na g�ow� he�m ch�opca. - Przekonajmy si�, jak dobry jeste� naprawd�...
B�yskawicznie, bez ostrze�enia, przypu�ci� atak. Vanyel pad� na kolana, uchylaj�c si� przed wiruj�cym ostrzem. Naraz u�wiadomi� sobie, �e Jervis naciera na niego pe�n� par� i nie zwa�a na fakt, �e jego przeciwnik nie ma na sobie zbroi.
Wszak Vanyel jej nie w�o�y�.
Gdy Jervis natar� ponownie, Vanyel, bliski rozpaczy, obr�ci� si� wok� w�asnej osi, da� nura, wywin�� si�, zakr�ci� i wtedy ujrza� pewn� szans�. Tym razem desperacja obudzi�a w nim si�y, jakich nie u�y� w walce z Radevelem. Ugodzi� Jervisa w klatk� piersiow�, ten zachwia� si� na moment, a Vanyel wyko�czy� swe natarcie solidnym ciosem w g�ow�.
Fechtmistrz zatoczy� si� dwa lub trzy kroki do ty�u. Vanyel z sercem w gardle wyczekiwa� jego reakcji. Potrz�sn�� g�ow� dla odzyskania jasno�ci umys�u. Zapad�a potworna cisza.
Jervis zdj�� he�m; jego twarz �ci�gn�a w�ciek�o��. - Radevelu, zabierz ch�opc�w i przynie� bro� i zbroj� lordzi�tka Vanyela - powiedzia� �miertelnie spokojnym g�osem.
Radevel wycofa� si� z boiska, obr�ci� si� na pi�cie i pop�dzi� w stron� zamku. Wtedy Jervis podszed� z wolna do Vanyela i zatrzyma� si� w odleg�o�ci oko�o metra od niego, wprowadzaj�c go w taki stan, �e ten nieomal pad� trupem na miejscu.
- A wi�c lubisz atakowa� od ty�u, co? - powiedzia� tym samym, �miertelnie spokojnym tonem. - Chyba nie przy�o�y�em si� zbytnio do nauczenia ci�, czym jest honor, m�j m�ody lordzie. - Po jego twarzy przemkn�� nik�y u�miech. - My�l� jednak, �e mo�na temu wnet zaradzi�.
Pow��cz�c nogami, zbli�a� si� ju� Radevel ob�adowany reszt� ekwipunku Vanyela.
- W�� zbroj� - rozkaza� Jervis. Vanyel nie �mia� si� sprzeciwi�.
P�niej, gdy wszystko si� sko�czy�o, Vanyel nie potrafi� przypomnie� sobie dok�adnych s��w Jervisa. Pami�ta� tylko, �e ten zruga� go przy wszystkich, nazwa� tch�rzem i oszustem, morderc�, kt�ry nie potrafi�by spokojnie, z honorem, stawi� czo�a przeciwnikowi. Tylko mglista aura strachu i z�o�ci, otaczaj�ca wspomnienia tamtego dnia, nadawa�a sens ko�acz�cym si� w g�owie s�owom.
Ale wtedy Jervis dopi�� swego. Pobi� Vanyela swoj� metod�, pos�uguj�c si� w�asnym stylem.
By� to pojedynek, kt�ry od samego pocz�tku nie rokowa� dobrze dla ch�opca. Nawet gdyby Vanyel rzeczywi�cie wykazywa� jak�� bieg�o�� we w�adaniu broni� wed�ug zalece� Jervisa, i tak nie mia�by �adnych szans. Kilkakrotnie powalony na ziemi�, s�ysza� w uszach dzwonienie wywo�ane ciosem, kt�rego nie zd��y� nawet zauwa�y�, i odgania� sprzed oczu wiruj�ce gwiazdki.
- Wsta� - m�wi� wtedy Jervis...
Po pierwszym upadku Vanyel podnosi� si� jeszcze pi�� razy, coraz wolniej. Za ka�dym razem pr�bowa� si� podda�. Do momentu, gdy pad� po raz czwarty, zupe�nie zatraci� jasno�� umys�u i w og�lnym ot�pieniu nie zdawa� sobie nawet sprawy, jak bardzo si� poni�a. Jervis jednak nie przyjmowa� jego rezygnacji. Nawet w�wczas gdy Vanyel z ledwo�ci� m�g� wyda� z siebie jakikolwiek d�wi�k, Jervis odm�wi� mu.
Nieprzyjemne by�o uczucie ogarniaj�ce Radevela na widok twarzy Jervisa ugodzonego przez jego kuzyna. Nigdy, odk�d mieszka� w tym zamku, nie widzia� starego drania ogarni�tego takim sza�em.
Spodziewa� si� wprawdzie, �e Jervis zechce przetrzepa� troch� sk�r� Vanyelowi, lecz nigdy nie przysz�o mu do g�owy, i� mo�e sta� si� �wiadkiem dokonanej z premedytacj�...
...masakry. Tylko tak m�g� to nazwa�. Vanyel nie by� przeciwnikiem dla Jervisa, a Jervis naciera� na niego pe�n� par�, jak gdyby walczy� z wyszkolonym doros�ym wojownikiem. Nawet Radevel to zauwa�y�.
Tote� odetchn�� z ulg�, gdy zobaczy�, �e ugodzony po raz pierwszy ch�opiec pad� na plecy i �api�c oddech, wymamrota� deklaracj� kapitulacji. Najgro�niejszym rezultatem walki mog�o by� w�wczas kilka siniak�w na ciele wyrostka.
Lecz kiedy Jervis odrzuci� t� rezygnacj�, kiedy j�� ok�ada� Vanyela p�ask� cz�ci� swego pa�asza, by zmusi� ch�opca do podniesienia miecza i tarczy dla os�ony w�asnego cia�a przed ciosami, Radevela zn�w ogarn�o przera�enie.
Dzia�o si� coraz gorzej. Jeszcze pi�� razy Jervis zwala� Vanyela z n�g, uderzaj�c za ka�dym razem z wi�ksz� nienawi�ci�.
Ale za sz�stym razem Vanyel nie mia� ju� si�, by si� d�wign��.
Cios Jervisa prze�ama� jego drewniano-miedzian� tarcz� w samym �rodku. Gdy ch�opiec pad�, Radevel ku swemu przera�eniu ujrza�, �e r�ka, w kt�rej Vanyel trzyma� tarcz�, jest z�amana. Przedrami� by�o zgi�te wp�.
Oznacza�o to, �e obydwie ko�ci p�k�y i tylko cud sprawi�, �e nie przesz�y przez mi�nie i nie przebi�y sk�ry.
Radevel spostrzeg�, �e ob��ka�czy wzrok Jervisa wci�� pa�a nienawi�ci�.
B�yskawicznie rozwa�y� wszystkie okoliczno�ci w poszukiwaniu jakiego� wyj�cia z sytuacji i szybko doszed� do wniosku, �e nale�y natychmiast sprowadzi� Liss�. Mia�a ona status osoby doros�ej, by�a opiekunk� Vanyela. Dlatego te�, bez wzgl�du na to, jakie Jervis wynajdzie usprawiedliwienie pobicia ch�opca, wiadomo by�o, �e nie odwa�y si� tkn�� Lissy. Gdyby to zrobi�, jego kariera w zamku zako�czy�aby si�; wyrzucono by go momentalnie, �ami�c mu obydwie r�ce. Je�li nawet nie zrobi�by tego sam Withen, znale�liby si� inni, kt�rzy ch�tnie stan�liby w obronie Lissy.
Radevel wycofa� si� z placu i gdy tylko stwierdzi�, �e znikn�� z pola widzenia Jervisa, pu�ci� si� biegiem w stron� zaniku.
Vanyel zn�w le�a� na �opatkach, nie m�g� ju� z�apa� tchu. Znajdowa� si� w stanie jakiego� szoku, kt�ry prawie zupe�nie odebra� mu zdolno�� odczuwania czegokolwiek, poza... poza tym, �e dzieje si� z nim co� dziwnego. Spr�bowa� wsta�, ale rw�cy b�l w lewym ramieniu wydar� z niego przera�liwy krzyk.
Gdy doszed� do siebie, pochyla�a si� nad nim Lissa. Jej ko�sk� twarz �ci�gn�a trwoga. By�a blada, a nozdrza jej wydatnego nosa Ashkevron�w wydyma�y si� jak u przestraszonej koby�y.
- Nie ruszaj si�, Van. Obydwie ko�ci przedramienia s� z�amane. - Kl�cza�a obok niego, delikatnie, lecz zdecydowanie, przytrzymuj�c jednym kolanem jego lewe rami� tak, aby nie m�g� nim porusza�.
- Pani, prosz� si� od niego odsun�� - g�os Jervisa zdradza� ju� znudzenie i obrzydzenie. - W tej r�ce tylko trzyma si� tarcz�. Przywi��emy j� do deski, natrzemy balsamem i ch�opak b�dzie zdr�w...
Lissa nie zmieni�a pozycji, ale odwr�ci�a g�ow� w stron� Jervisa z tak� pr�dko�ci�, �e przepaska w jej w�osach rozwi�za�a si� i �mign�a jak bat ko�o nosa Vanyela.
- Jak na jeden dzie� wyrz�dzi�e� ju� dosy� krzywd, mistrzu Jervisie - warkn�a, - My�l�, �e si� zapominasz.
Przez g�ow� Vanyela przemkn�a my�l, �e chcia�by teraz zobaczy� twarz Jervisa. To dopiero musia� by� widok.
Ale b�l w ramieniu zacz�� przybiera� na sile i by� to wystarczaj�cy pow�d, aby nie zaprz�ta� sobie g�owy niczym innym.
Zwykle w Forst Reach nie zatrudniano na sta�e Uzdrowiciela, lecz ciotka Vanyela, Serina, przebywa�a tutaj u swej siostry, opiekuj�c si� ni� podczas ci��y. Ci�arna mia�a ju� za sob� trzy poronienia i nie chc�c ryzykowa� nast�pnego, podda�a si� opiece swej osobistej uzdrowicielki. Teraz Lissa dopilnowa�a, aby w�a�nie uzdrowicielka, a nie Jervis, zaj�a si� r�k� Vanyela.
- Och, Van... - Lissa przysiad�a bezceremonialnie na brzegu ��ka Vanyela i westchn�a. - Jak to si� sta�o, �e wda�e� si� w t� awantur�?
Wyraz niepokoju na jej twarzy, dziobaty nos Ashkevon�w i wydatna broda, wskazuj�ca na du�� determinacj�, sprawia�y, �e Lissa wygl�da�a teraz jak zawzi�ta, uparta koby�a. Jej wygl�d odpycha� wi�kszo�� ludzi, lecz Vanyel zna� j� wystarczaj�co d�ugo, aby rozpozna� w jej oczach wyraz rozpaczliwej udr�ki. Wszak�e to w�a�nie ona opiekowa�a si� nim przez ca�e dzieci�stwo.
Vanyel nie mia� pewno�ci, czy jego odpowied� zabrzmi sensownie, lecz do�o�y� wszelkich stara�, by wyja�ni� siostrze, co zasz�o. Lissa podkuli�a nogi i opar�a brod� o kolana, przybieraj�c niegodn� damy pozycj�, kt�rej widok rozdra�ni�by zapewne lady Tress� nie na �arty.
- My�l�, �e masz pecha. Nie potrafi� tego inaczej wyt�umaczy�. Nie robisz nic z�ego, ale ci�gle przytrafiaj� ci si� r�ne rzeczy.
Vanyel zwil�y� wargi i popatrzy� na siostr� spod przymru�onych powiek.
- Liss... tym razem Jervis by� naprawd� rozjuszony, a twoje s�owa nie na wiele chyba si� zada�y. On p�jdzie prosto do ojca, je�li ju� tego nie zrobi�.
Lissa potrz�sn�a g�ow�.
- Nie powinnam by�a tego powiedzie�, prawda? Van, chcia�am tylko, �eby zostawi� ci� w spokoju.
- Ja... ja wiem Liss, nie winie ci� za to, ale...
- Ale to ja rozw�cieczy�am go na dobre. Zobacz�, mo�e uda mi si� dotrze� do ojca przed Jervisem, ale nawet je�li zdo�am to zrobi�, ojciec pewnie i tak nie b�dzie chcia� mnie wys�ucha�. Przecie� jestem tylko kobiet�.
- Wiem. - Pok�j raptem zawirowa� i Vanyel zamkn�� oczy. - Tylko... spr�buj, Liss... prosz�.
- Spr�buj�. - Ze�lizgn�a si� z ��ka i pochyliwszy si�, poca�owa�a go w czo�o. - A teraz postaraj si� zasn��, jak zaleci�a ci Uzdrowicielka, dobrze?
Vanyel skin�� g�ow�.
Odk�d umar�a starsza pani Ashkevron, Lissa - nieust�pliwa i niezale�na jak babka, kt�ra j� wychowywa�a - zosta�a w�a�ciwie jedyn� osob� w zamku zdoln� sprzeciwi� si� woli lorda Withena. Bior�c pod uwag� charakter zmar�ej babki, nie by�o to zbyt zaskakuj�ce. Wydawa�o si� bowiem, i� - ku og�lnemu zdumieniu m�skich cz�onk�w rodziny oraz co bardziej uleg�ych dam - ka�de pokolenie rodu Ashkevron�w wydawa�o na �wiat jedn� kobiet� obdarzon� silnym charakterem.
Lady Tressa, dama o do�� nik�ej sile przebicia, oddawa�a si� wprawdzie w pe�ni prze�yciom zwi�zanym ze stanem b�ogos�awionym, folgowa�a do woli swym kaprysom i chimerom, lecz niestety wszelkie fantazje okresu ci��y ustawa�y i odp�ywa�y w niepami��, gdy tylko nowy potomek rodu przychodzi� na �wiat. W�wczas to niemowl� natychmiast przekazywano w r�ce innych, kt�rzy zajmowali si� nim a� do czasu, kiedy dziecko dorasta�o na tyle, aby w��czy� je z po�ytkiem do �wity matki. Gdy urodzi�a si� Lissa, oddano j� babce.
Vanyel za� przeszed� pod opiek� Liss. Ju� z chwil�, gdy Liss zabiera�a brata z pokoju dzieci�cego, po��czy�a ich szczera mi�o��. Dla niego stawi�aby czo�o nawet rozw�cieczonemu lwu.
Teraz wyruszy�a na poszukiwanie ojca. Szybko przekona�a si�, i� nie zdo�a go odnale��, ale mimo to nie powr�ci�a zaraz do komnaty Vanyela. Niestety. Ch�opiec sta� si� ca�kowicie bezbronny w obliczu ojca, kt�ry run�� na niego niczym b�g miotaj�cy pioruny.
Withen wpad� do jego male�kiego pokoiku o pobielonych �cianach, gdy Vanyel by� ju� bardzo wyczerpany zawrotami g�owy wywo�anymi potwornym b�lem oraz lekami podanymi przez uzdrowicielk�. Le�a� na wznak na ��ku, staraj�c si� nie wykonywa� �adnych ruch�w, lecz wci�� zdawa�o mu si�, �e pok�j nie przestaje wirowa� wok� niego. B�l przyprawia� go o md�o�ci; pragn�� tylko jednego: aby zostawiono go w spokoju. Jego ojciec by� ostatni� osob�, jak� chcia� teraz ogl�da�.
Ale nim Vanyel zd��y� si� zorientowa�, �e jego ojciec ju� stoi przed nim, Withen zacz�� go beszta�:
- C� to za oszustwa? - rykn��.
Vanyel drgn�� i przez moment za�wita�a mu my�l, �e bardzo chcia�by mie� odwag� zas�oni� uszy.
- Na bog�w, ty szczeniaku, powinienem z�ama� ci jeszcze drug� r�k�!
- Nie oszukiwa�em! - zaprotestowa� Vanyel, unosz�c si� z pos�ania, zbyt gwa�townie niestety. G�os za�ama� mu si� w najmniej odpowiednim momencie. Stara� si� usi���, ale sko�czy�o si� to kolejnym zawrotem g�owy i pok�j zawirowa� jeszcze szybciej. Wspieraj�c si� na zdrowym �okciu, osun�� si� z powrotem na po�ciel, pr�buj�c zwalczy� pulsuj�cy b�l w lewej r�ce.
- Walczy�em... - wykrztusi� resztk� tchu. - Walczy�em tylko wed�ug rad Seldasena!
- A kt� to jest ten Seldasen? - rykn�� ojciec, marszcz�c brwi. - Jakie� to tch�rzowskie zwyczaje nakazuj� biega� w k�ko i zadawa� przeciwnikowi ciosy w plecy, co?
O bogowie, co ja w�a�ciwie zrobi�em? Cho� wci�� kr�ci�o mu si� w g�owie, Vanyel pr�bowa� przypomnie� sobie, czy rozprawa herolda Seldasena na temat sztuki wojennej i taktyki by�a ksi��k�, kt�r� "po�ycza" sobie nie pytaj�c o pozwolenie, czy te� znajdowa�a si� ona na li�cie lektur obowi�zkowych.
- A wi�c? - Gdy lord Withen rzuca� spod oka swe gniewne spojrzenie, jego ciemne w�osy i broda nadawa�y mu wr�cz demoniczny wygl�d. Jednak�e w oczach odurzonego lekami Vanyela, drapie�no�ci nadawa�a mu jeszcze aureola jaskrawoczerwonego blasku.
- Ojcze, dlaczego nigdy nie chcesz wierzy�, �e mog� mie� racj�?
Vanyel przypomnia� sobie z ulg�, �e ksi��ka Seldasena znajduje si� na "legalnej" li�cie lektur, a jego nauczyciel, Istal, poleci� mu nauczy� si� kilku jej rozdzia��w na pami��.
- To herold Seldasen, ojcze - podj�� wyzywaj�co, czerpi�c ze swego buntu nowe si�y. - To z ksi��ki o taktyce, kt�r� Istal kaza� mi przeczyta�. - S�owa, kt�re sobie przypomnia� doda�y mu odwagi i teraz wyrzuci� je z siebie prosto w twarz ojcu. Zacytowa�:
- "Niechaj ka�dy m�� staj�cy na polu bitwy walczy pod�ug swoich zdolno�ci i niech nie b�dzie zmuszany do u�ycia �adnego ze styl�w. Niech m�� zr�czny wykorzysta sw� zwinno��, a jego uzbrojenie niech b�dzie lekkie. Niech bierze udzia� w potyczkach, ale nie przybli�a si� zbytnio do wroga. Niechaj m�� o ci�kiej budowie stanie ze swymi towarzyszami rami� przy ramieniu, tworz�c mur obronny, kt�rego przeciwnik nie zdo�a prze�ama�. Za� m�� niskiego wzrostu, a o bystrym oku, niechaj uczyni dobry u�ytek ze swej g�owy i zawsze ni� uderza. Herold niechaj walczy swym umys�em - nie cia�em. Mag herold�w za� winien wojowa� czarami - nie mieczem. I niechaj �aden m�� nie b�dzie nazwany tch�rzem za odmow� zaj�cia miejsca poni�ej jego godno�ci". Wcale nie zadawa�em cios�w od ty�u! Nawet je�li Jervis m�wi, �e by�o inaczej... nie zrobi�em tego!
Lord Withen patrzy� nieruchomo na swego najstarszego syna z ustami otwartymi ze zdziwienia. Przez moment Vanyelowi zdawa�o si�, �e zdo�a� dotrze� do serca ojca, kt�ry przywyk� raczej do tego, �e syn cytowa� poezj� ani�eli histori� sztuki wojennej.
- Chcesz si� teraz popisywa� wywodami na temat jakiej� przekl�tej ksi��ki? - warkn�� lord Withen, rozwiewaj�c ostatnie nadzieje Vanyela. - A co jaki� tam plebejusz herold mo�e wiedzie� o walce? Pos�uchaj mnie, ch�opcze. Jeste� moim spadkobierc�, moim pierworodnym, i je�li chcesz zaj�� moje miejsce, gdy mnie ju� nie b�dzie, korzystaj lepiej z tego, czego Jervis mo�e ci� nauczy�! Je�eli on m�wi, �e oszukiwa�e�, to, do stu diab��w, oszukiwa�e�!
- Ale� ja nie oszukiwa�em i nie chc� zaj�� twojego miejsca... - zaprotestowa� Vanyel. Leki odebra�y mu zdolno�� panowania nad sob� i sprawi�y, �e wypowiada� my�li, kt�re powinien by� zatrzyma� dla siebie.
Na te s�owa lord Withen stan�� jak wryty. Gapi� si� na Vanyela, jakby ten oszala�, jakby wyros�a mu druga g�owa, jakby ni st�d, ni zow�d przem�wi� nagle w j�zyku Karsyt�w.
- O wielcy bogowie, ch�opcze... - wybe�kota� po kilku zdaj�cych si� wieczno�ci� sekundach, podczas kt�rych Vanyel oczekiwa� ju� tylko, kiedy na g�ow� zwali mu si� ca�y dach. - Czego ty chcesz?
- Ja... - zacz�� Vanyel i zaraz zamilk�. Gdyby powiedzia� lordowi Withenowi, �e chcia�by zosta� bardem...
- Ty niewdzi�czny szczeniaku. B�dziesz si� uczy� tego, co ja uznam za stosowne, i b�dziesz robi� to, co ja ci rozka��! Jeste� moim spadkobierc� i b�dziesz wype�nia� swoje obowi�zki wobec mnie i tej posiad�o�ci, nawet je�li mia�bym widzie� ci� p�ywym!
Wypad� z pokoju, zostawiaj�c syna os�abionego b�lem, z�o�ci� i kompletn� rezygnacj�. Vanyel zaciska� oczy pe�ne �ez.
O bogowie, czego on ode mnie oczekuje? Dlaczego nigdy nie potrafi� go zadowoli�? Co mam zrobi�, by przekona� go, �e nie mog� by� tym, kim on chcia�by mnie uczyni�? Mam umrze�? A w dodatku... w dodatku ta r�ka, o bogowie, jaki� to potworny b�l - czy jest bardzo uszkodzona? Czy kiedykolwiek jeszcze b�d� m�g� sprawnie si� ni� pos�ugiwa�?
- Serwus, Van...
Otworzy� oczy, zaskoczony d�wi�kiem ludzkiego g�osu.
Drzwi jego pokoju uchylone by�y do po�owy. Przez szpar� zagl�da� do �rodka Radevel, ale Vanyel us�ysza� tak�e dochodz�ce zza jego plec�w szurania i szepty.
- Wszystko w porz�dku?
- Nie - rzuci� Vanyel podejrzliwie. Czego, u diab�a, on chce?
Krzaczaste brwi Radevela podskoczy�y jak para podnieconych g�sienic.
- Nie bujaj. Na pewno boli.
- Boli - uci�� Vanyel czuj�c, �e wzbiera w nim ponura, szata�ska z�o��.
Przygl�da�e� si� wszystkiemu - pomy�la� - i nie zrobi�e� nic, aby go powstrzyma�, kuzynie. Nie pofatygowa�e� si� nawet, aby obroni� mnie przed ojcem. Nikt z was tego nie zrobi�.
Radevel, zamiast odej��, przesuwa� si� powoli w g��b pokoju.
- Hej - powiedzia�, rozja�niaj�c si� - powiniene� by� to widzie�! Wiesz... bach! i tarcza p�ka w p�... i ty upad�e�... i to rami�...
- Id� do diab�a! - warkn�� Vanyel. By� niemal got�w zabi� kuzyna. - I mo�esz zabra� ze sob� te upiory skradaj�ce si� za tob�!
Radevel a� podskoczy�. Zrazu zdawa� si� wstrz��ni�ty, potem jakby obra�ony.
Vanyel nie zwraca� na to uwagi. Zale�a�o mu tylko, aby kuzyn i ca�a reszta zbiegowiska jak najszybciej sobie poszli.
Wreszcie zosta� sam. Od razu sp�yn�� na niego nieprzyjemny, wype�niony jakimi� skrawkami koszmar�w, sen. Kiedy zn�w si� obudzi�, zobaczy� matk� nadzoruj�c� wynoszenie z pokoju rzeczy Mekeala.
To by�o co� nowego. Lady Tressa nie interesowa�a si� zwykle �adnym ze swych dzieci, chyba �e upatrywa�a w tym jak�� korzy�� dla siebie. Zapewne i tym razem nie by�o inaczej. Odk�d pi�� lat temu Vanyel po raz pierwszy wykaza� si� prawdziwym talentem muzycznym, sta� si� nieod��cznym cz�onkiem jej ma�ego orszaku. Bardzo sobie ceni�a umiej�tno�ci swego osobistego minstrela, a oznacza�o to, �e dopilnuje, by Vanyel powr�ci� do zdrowia.
- Tylko nie ha�asuj. - Z nie ukrywan� z�o�ci� szepta�a do Mekeala. - Nie chc�, aby� mu przeszkadza�, kiedy powinien spa�. I nie wchod� w parad� uzdrowicielce.
Trzynastoletni Mekeal, miniaturowa kopia swego ojca, wzruszy� oboj�tnie ramionami.
- I tak ju� czas, aby�my si� przenie�li do sali kawalerskiej, pani matko - odpar�, gdy lady Tressa zwr�ci�a ku niemu oczy. - Nie mog� powiedzie�, �e b�d� t�skni� za t� koci� muzyk� i brzd�kaniem.
Cho� Vanyel widzia� tylko plecy matki, dezaprobata w jej g�osie nie umkn�a jego uwadze.
- Nie zaszkodzi�oby ci, gdyby� przyswoi� sobie troch� og�ady Vanyela - odpowiedzia�a lady Tressa.
Mekeal, do�� rozbawiony, zn�w wzruszy� ramionami.
- Z kiepskiej m�ki nie b�dzie dobrego chleba.
Pomi�dzy ta�cz�cymi p�omieniami �wiec pr�bowa� dojrze� t� cz�� pokoju, w kt�rej le�a� Vanyel.
- Wygl�da na to, �e braciszek nie �pi. Cze��, pi�knisiu. Przenosz� mnie na d�. Zdaje si�, �e zostaniesz tu sam.
- Wyjd�! - rozkaza�a Tressa i Mekeal, chichocz�c bezlito�nie, wyni�s� si� z pokoju.
Nast�pn� miark� �wiecy przysz�o Vanyelowi sp�dzi� w towarzystwie zap�akanej Tressy, odgrywaj�cej nad jego ��kiem teatralne sceny rozpaczy i oddaj�cej si� atakom spazm�w, za kt�rymi zdawa�a si� wprost przepada�. W pewnym sensie by�o to r�wnie trudne do zniesienia jak w�ciek�o�� Withena. Jeszcze nigdy nie zdarzy�o si� Vanyelowi by� obiektem podobnych lament�w.
O bogowie - pomy�la� zmieszany - sprawcie, aby odesz�a. Dok�dkolwiek, niewa�ne dok�d.
Musia� j� nieustannie zapewnia�, �e wyzdrowieje, cho� sam wcale nie by� tego pewny. Jej przera�liwa histeria doprowadza�a go do skraju wytrzyma�o�ci, tote� z wielk� ulg� powita� nadej�cie uzdrowicielki, kt�ra delikatnie wyprowadzi�a matk�, aby m�g� troch� odpocz��.
B�l oraz odurzaj�ce leki sprawi�y, �e nast�pne tygodnie zla�y si� w �wiadomo�ci Vanyela w rozmyt� mg��, z kt�rej wy�ania�y si� tylko postacie dworek jego matki. Jedna z nich zawsze czuwa�a przy jego ��ku. Vanyel z trudem powstrzymywa� krzyk, obserwuj�c, jak trac� g�ow� i za�amuj� r�ce, ogarni�te szalonym podnieceniem. Nawet Melenna, s�u��ca matki, kt�ra kiedy� zdawa�a si� mie� nieco wi�cej oleju w g�owie, nie zachowywa�a si� inaczej. Vanyel czu� si�, jak gdyby nia�czy�o go stado rozemocjonowanych go��bic, kt�re w kr�tkich przerwach mi�dzy atakami spazm�w natychmiast zaczyna�y si� do niego wdzi�czy�. Szczeg�lnie Melenna.
- Czy mam ci poda� poduszk�? - grucha�a.
- Nie - uci�� Vanyel, licz�c w my�lach do dziesi�ciu. Dwa razy.
- Czy przynie�� ci co� do picia? - Dziewczyna przysun�a si� troch� bli�ej i pochyliwszy si� nad nim, zatrzepota�a rz�sami.
- Nie - odpar�, zamykaj�c oczy. - Dzi�kuj�.
- Czy...
- Nie! - warkn�� niezupe�nie zdecydowany, co w tym momencie dokucza�o mu bardziej: �omot w jego g�owie czy pytania Melenny. Pytania Melenny sta�yby si� mniej uci��liwe, gdyby przynajmniej nie towarzyszy� im b�l g�owy.
Dziewczyna poci�gn�a nosem.
Vanyel uchyli� jedn� powiek�, aby m�c j� widzie�. Ona zn�w poci�gn�a nosem i ogromna �za sp�yn�a po jej policzku.
By�a dosy� �adn�, drobniutk� dziewczyn�, jedyn� spo�r�d dworek i s�u��cych jego matki, kt�rej uda�o si� opanowa� pewn� cenn� umiej�tno�� Tressy. Melenna umia�a bowiem p�aka�, wystrzegaj�c si� czerwonych plam i opuchlizny na twarzy, kt�re niestety by�y nieod��czn� cen�, jak� ka�da dama musia�a zap�aci� za d�ugotrwa�e spazmy. Vanyel s�ysza� kiedy� o tym, �e obydwaj, Mekeal i Radevel, par� razy pr�bowali zakra�� si� do jej ��ka. Wiedzia� te�, �e Melenna podkochiwa�a si� w nim, mimo to mo�liwo�� wykorzystania jej przychylno�ci do zbli�enia intymnego nie robi�a na nim wra�enia.
Dziewczyna jeszcze g�o�niej poci�gn�a nosem. Gdyby podobna sytuacja mia�a miejsce cho�by tydzie� wcze�niej, Vanyel westchn��by, przeprosi� i pozwoli� jej co� dla siebie uczyni�. Zrobi�by cokolwiek, aby j� uszcz�liwi�.
Tak by�oby tydzie� wcze�niej. Teraz... To dla niej tylko gra - pomy�la�. Gra, kt�rej nauczy�a si� od matki. M�czy mnie ju� branie w niej udzia�u. Wszystkie te podchody wychodz� mi ju� bokiem.
Zignorowa� j� i zamkn�wszy oczy modli� si�, aby lekarstwa zacz�y wreszcie dzia�a�. W ko�cu zadzia�a�y i ostatecznie uwolni�y go na moment od jej towarzystwa.
- Van?
Ten g�os wyrwa�by go nawet z najg��bszego snu, nie m�wi�c ju� o tej niespokojnej drzemce, w kt�r� zapad� przed chwil�. Z trudno�ci� wypl�ta� si� ze szpon�w koszmaru i otworzy� oczy.
Na brzegu ��ka siedzia�a Lissa ubrana w sk�rzany str�j do jazdy konnej.
- Liss...? - Zacz��, ale zaraz uzmys�owi� sobie, �e str�j do jazdy konnej oznacza... o bogowie...
- Van, przykro mi. Nie chcia�am ci� opuszcza�, ale ojciec powiedzia�, �e mam jecha� teraz albo nigdy. - P�aka�a, lecz nie tak �adnie jak lady Tressa; jej zaczerwienion� twarz pokrywa�y plamy. - Van, prosz�, powiedz, �e nie masz mi tego za z�e!
- Nic... nic nie szkodzi, Liss - wykrztusi�. S�owa uwi�z�y mu w gardle lodowat� bry��, tak� sam�, jak� poczu� gdzie� we wn�trzno�ciach. - Ja... ja wiem, �e musisz jecha�. O bogowie, Lisso, jedno z nas musi si� st�d wydosta�!
- Van... znajd�... znajd� jaki� spos�b, aby ci pom�c. Przyrzekam. Mam prawie osiemna�cie lat, jestem prawie wolna. Ojciec wie, �e Gwardia jest dla mnie najw�a�ciwszym miejscem. Od dw�ch lat nikt nie stara� si� o moj� r�k�. Nie �mie rujnowa� mojej szansy na posad�, inaczej by�by skazany na moj� obecno�� tutaj. Bogowie wiedz�, �e nie grozi ci ju� �adne niebezpiecze�stwo. Je�li ktokolwiek odwa�y si� nakazywa� ci cokolwiek, zanim uzdrowicielka uzna, �e jeste� ju� wystarczaj�co sprawny, przeciwstawi si� niebiosom. Mo�e do czasu, kiedy zdejm� ci szyn�, uda mi si� znale�� spos�b, aby� do mnie do��czy�...
Brzmia�a w tych s�owach taka nadzieja, �e Vanyel nie mia� serca zaprzecza�.
- Spr�buj, Liss. Nic... nic mi nie b�dzie.
Odwr�ci� si� do �ciany i zap�aka�. Lissa by�a dla niego jedynym wsparciem. By�a jedyn� osob�, kt�ra kocha�a go takim, jaki by�. A teraz odesz�a.
Po tym wydarzeniu przesta� nawet udawa�, �e na czymkolwiek mu zale�y. Wszak nikt si� nie zatroszczy� nawet o to, aby pozwolili Liss zosta� do czasu, gdy wydobrzeje. Po co wi�c mia�by zawraca� sobie g�ow� kimkolwiek czy czymkolwiek. Przesta� nawet sili� si� na udawane grzeczno�ci.
"Zbroja nie chroni - zbroja maskuje. He�my zas�aniaj� twarze, a tw�j przeciwnik staje si� tajemnic�, zagadk�".
Seldasen dobrze to uj��. Te s�owa idealnie pasuj� do tamtych dw�ch na dole.
Spojrzenia oczu w szparach przy�bic by�y okrutne i puste. Nie spos�b by�o odczyta� my�li w nich ukrytych. Przeciwnicy dobyli mieczy, wymienili identyczne pozdrowienia i wycofali si� dwadzie�cia krok�w, do przeciwleg�ych kra�c�w pola. S�o�ce znajdowa�o si� dok�adnie nad ich g�owami, a cienie tworzy�y jedynie niewielkie plamy u ich st�p. Dwana�cie niespokojnych, uzbrojonych postaci kr�ci�o si� nerwowo przy granicy kwadratowego placu. Ostre s�o�ce spali�o kr�tk�, martw� traw� na kolor jasnej s�omy, a ka�dy szczeg� sylwetek przeciwnik�w o�wietla�o z bezlitosn� dok�adno�ci�.
Kiedy si� poruszaj�, przestaj� by� tak tajemniczy - pomy�la�.
Jeden z wojownik�w, postawny, pe�en niebezpiecznego wdzi�ku, nosi� wytarte ochraniacze i sfatygowan� zbroj�, pod kt�rymi z pewno�ci� kry�o si� wspaniale umi�nione cia�o. Ka�dy jego ruch zdradza� precyzj� i profesjonalizm. Ka�dy gest zapowiada� zagro�enie dla przeciwnika.
Drugi, o g�ow� ni�szy, wyposa�ony by� w nowiutkie, nieskazitelne uzbrojenie. Mia� na sobie czy�ciutkie ochraniacze i wypolerowany z wielk� staranno�ci� pancerz. W swych ruchach by� jednak niezgrabny, niepewny, wr�cz boja�liwy.
Pomimo �e wyra�nie by� przel�kniony, nie brakowa�o mu odwagi. Nie czekaj�c, a� jego przeciwnik wykona pierwszy ruch, wyda� z siebie wibruj�cy, wyzywaj�cy okrzyk i rzuci� si� przez spalony s�o�cem plac na pot�nego wojownika. Biegn�c ci�ko po twardej, suchej ziemi, ustawi� miecz do zadania niskiego ciosu.
Ale atakowany nie pr�bowa� nawet usun�� si� z jego drogi; po prostu wysun�� w bok sw� pokiereszowan� tarcz�. Miecz nacieraj�cego spad� prosto na ni� i ze�lizgn�� si� po niej ze szcz�kiem. Ros�y wojownik ponownie ustawi� j� w pogotowiu i odpowiedzia� silnym ciosem. Jego miecz zad�wi�cza� o tarcz� przeciwnika, odbi� si� i wtedy atakuj�cy - wykorzystuj�c si�� rozp�du swego or�a - ugodzi� ni�szego wojownika prosto w g�ow�.
D�wi�ki walki odbijaj�ce si� o bia�e mury zamku ponios�y si� echem. Wydawa�o si�, �e tylko szaleniec pozostawiony sarn sobie w ku�ni potrafi�by wszcz�� taki ha�as. Ni�szy wojownik, odrzucany do ty�u z ka�dym ciosem, stopniowo ust�powa� pod naporem zaciek�ego ataku. W ko�cu straci� r�wnowag� i pad� na wznak. Miecz wypad� mu z r�ki.
Jego g�owa zadudni�a g�ucho o kamienist� ziemi�.
Przez chwil� le�a� niemal bez ruchu, z ramionami wyrzuconymi w bok, jak gdyby chcia� obj�� nimi s�o�ce. Zdawa�o si� jednak, �e jego oczy ogl�daj� tylko gwiazdki. Potrz�sn�wszy g�ow� w oszo�omieniu, spr�bowa� si� podnie��.
W tym samym momencie poczu� na gardle czubek miecza swego przeciwnika.
- Poddaj si� ch�opcze. - Ostry, dudni�cy g�os wydoby� si� z ciemnej szczeliny he�mu. - Poddaj si�, albo ci� wyko�cz�.
Pokonany zdj�� he�m i okaza�o si�, �e by� to kuzyn Vanyela, Radevel.
- Je�eli mnie zabijesz, kto b�dzie czy�ci� tw� kolczug�?
Czubek miecza nie drgn��.
- Och, dobrze ju�, poddaj� si� - powiedzia� ch�opiec z ponurym grymasem. - Poddaj� si�.
Miecz wytopiony z metalu do wyrobu garnk�w pow�drowa� do prostej, sk�rzanej pochwy. Jervis zdj�� sw�j sponiewierany he�m t� sam� r�k�, w kt�rej trzyma� tarcz�. Zrobi� to z tak� �atwo�ci�, jak gdyby drewno i br�z nic nie wa�y�y. Odrzuci� do ty�u zlepione potem jasne w�osy, poda� ch�opcu praw� r�k� i - z t� sam�, wystudiowan� precyzj� ruch�w, jak� pos�ugiwa� si� w walce - pom�g� mu wsta�.
- Nast�pnym razem, ch�opcze, poddaj si� od razu - zagrzmia� fechtmistrz, marszcz�c brwi. - Je�eli twojemu przeciwnikowi b�dzie si� spieszy�o, we�mie �art za odmow�, a ty zamienisz si� w zimnego trupa.
Jervis nie poczeka� nawet, aby wys�ucha� speszonego "tak" Radevela.
- Ty tam, na ko�cu, Mekeal. - Skin�� na brata Vanyela, stoj�cego na skraju placu treningowego. - Za�� he�m.
Vanyel parskn�� kpi�co, widz�c spos�b, w jaki Jervis zn�w wciska na g�ow� henn i kroczy dumnie, aby zaj�� sw� poprzedni� pozycj� w samym �rodku placu.
- Reszta maruder�w - rykn�� fechtmistrz - poka�cie, �e �yjecie. Dobra� si� w pary i rozpocz�� solidny atak.
Jervis nie ma uczni�w, to �ywe cele - pomy�la� Vanyel, przygl�daj�c si� wszystkiemu z okna. Wie, �e tylko ojciec da�by mu rad�, ale i tak w ka�dej przekl�tej walce skacze prosto do gard�a. Z dnia na dzie� staje si� coraz bardziej paskudny. Jedyn� ulg�, jak� stosuje, jest to, �e uderza tylko po�ow� swej mocy, co i tak wystarcza, aby zwali� Radevela z n�g. Dra� zn�ca si� nad s�abszymi.
Vanyel osun�� si� na zakurzone poduszki i przymusi� sw� bol�c� r�k� do prze�wiczenia jeszcze jednej palc�wki. Po�owa strun lutni, zamiast wyda� pi�kny dono�ny d�wi�k, brzd�kn�a g�ucho. Jego r�ka straci�a zar�wno si��, jak i zr�czno��.
Nigdy ju� nie uda mi si� porz�dnie tego wykona�. Jak mo�e mi si� to uda�, je�li prawie nie mam czucia w tej r�ce?
Przygryz� wargi i zn�w wyjrza� przez okno. Mru��c oczy, patrzy� na henn Mekeala na tle murawy cztery pi�tra ni�ej. Wieczorem ka�dy z nich b�dzie lamentowa�, ok�adaj�c rany ko�skim mazid�em i przechwalaj�c si�, jak d�ugo tym razem stawia� op�r Jervisowi. Dzi�kuj�, nie ja. Jedna z�amana r�ka mi wystarczy. Wol� dotrwa� do moich szesnastych urodzin z nietkni�t� reszt� ko�ci.
Ten malutki pokoik w wie�y, gdzie Vanyel kry� si� za ka�dym razem, kiedy wzywano go na �wiczenia, by� jeszcze jedn� pozosta�o�ci� po szale�stwach budowlanych dziadka Joserlina. By�a to ulubiona i, jak dot�d, najbezpieczniejsza kryj�wka Vanyela - ma�a rupieciarnia s�siaduj�ca z bibliotek�. Jedyna w miar� wygodna droga do tego pomieszczenia wiod�a przez niskie drzwi w g��bi biblioteki, lecz pokoik mia� te� okno wychodz�ce na t� sam� stron� budynku, co okno pokoju Vanyela na poddaszu. Kiedy tylko przysz�a mu na to ochota - nawet podczas najgorszej pogody i w najczarniejsz� noc - Vanyel m�g� wyj�� przez okno swego pokoju, przesun�� si� po pochy�ym dachu i w�lizgn�� do �rodka przez w�skie okno. Najtrudniejsz� rzecz� w tym wszystkim by�o pozostanie nie zauwa�onym. Pok�j ten, dziwaczny zak�tek w kszta�cie klina, by� wszystkim, co pozosta�o po ostatnim pode�cie klatki schodowej prowadz�cej na ostatnie pi�tro. Stanowi� ewidentny dow�d zmiany zamierze� w trakcie przebudowy, poniewa� reszta klatki schodowej przerobiona zosta�a na komin, a otw�r, gdzie przedtem znajdowa�y si� drzwi zapadowe, prowadzi� teraz do nadstawki kominowej. Oznacza�o to, �e cho� w samej spi�arce nie by�o kominka, dzi�ki �cianie komina w pomieszczeniu tym panowa�o �agodne ciep�o, nawet w czasie najwi�kszej niepogody.
Od czasu kiedy Vanyel przychodzi� si� tutaj ukrywa�, ani razu nie pojawi�o si� w tym rozgardiaszu nic nowego, nikt te� niczego tam nie szuka�. Nie dost�pno�� pokoju sprawia�a, �e podobnie jak wiele innych dziwactw dziadka, �atwo by�o go zignorowa�.
Je�li idzie o Vanyela, taka sytuacja bardzo mu odpowiada�a. Trzyma� tam swoje instrumenty, nawet te dwa, harf� i cytr�, kt�rych posiadanie by�o mu zabronione. Poza tym, kiedy tylko mia� ochot�, m�g� si� zakra�� do biblioteki i wybra� sobie jak�� ksi��k�. Mia� tam w k�cie pokoju fotel, w kt�rym m�g� si� wygodnie wyci�gn��, a na p�ce z ty�u - kolekcj� ogark�w pozwalaj�cych czyta� nawet w nocy. Instrumentom nie zagra�a�y tutaj niezgrabne r�ce i figle jego braci, a on sam mia� mo�liwo�� �wiczenia w spokoju.
U�o�y� przy oknie kilka starych poduszek, tak aby m�g� obserwowa�, jak jego bracia i kuzynowie obrywaj� na �wiczeniach, przeganiani po ca�ym placu, podczas gdy on gra�, albo raczej pr�bowa� gra�. Czasami obserwacje te dostarcza�y mu nawet pewnej rozrywki. Bogowie wiedzieli, �e tak naprawd� nie by�o mu do �miechu.
By�o to odosobnione miejsce, lecz odk�d Lissa odjecha�a, Vanyela nigdy nie opuszcza�o uczucie osamotnienia. Wprawdzie trudno by�o si� tam dosta�, ale w swoim pokoju nie m�g� si� ukry�.
Dopiero gdy wyzdrowia�, Vanyel dowiedzia� si�, �e podczas gdy on leczy� swe z�amane rami�, jego braci i kuzyn�w przeniesiono wraz z Mekealem do sali kawalerskiej. Vanyel za� pozosta� w swym pokoju, nawet gdy r�ka si� zros�a i uzdrowicielka zdj�a szyn�. Jego bracia wy�miali przed ojcem jego gr� na lutni i powiedzieli Withenowi, �e byliby szcz�liwi, gdyby Vanyel nadal zajmowa� sw� dawn� izb�, oczywi�cie je�li zechce. Withen, prawdopodobnie przypomniawszy sobie, jak blisko jego pokoj�w mie�ci si� sala kawalerska, ochoczo przysta� na t� propozycj�. Vanyel nic sobie nie robi� z owych knowa�. Dla niego oznacza�o to, �e odt�d mia� pok�j wy��cznie dla siebie, w czym znajdowa� niejak� otuch�.
Inne miejsce ucieczki, ma�y pok�j jego matki, nie by�o ju� tym schronieniem co dawniej. Zbyt �atwo mo�na by go tam znale��, a ostatnio pojawi�a si� te� inna niedogodno��: damy i wychowanki jego matki zacz�y z nim flirtowa�. Do pewnego momentu sprawia�o mu to nawet przyjemno��, lecz one oczekiwa�y, aby dworsk� gr� przemieni� w romantyczn� mi�o��, na co on wci�� nie czu� si� gotowy. W dodatku lady Tressa nieustannie je zach�ca�a do takiego zachowania.
Jervis popycha� Mekeala do ty�u, krok po kroku. G�upcy - pomy�la� Vanyel pogardliwie, zmuszaj�c swe palce do �wicze� w rytm uderze� Jervisa. Musz� by� pomyleni, aby dzie� po dniu pozwala� temu staremu, zgorzknia�emu cz�owiekowi robi� z siebie idiot�w, a mo�e nawet da� sobie zmia�d�y� czaszki - tak samo jak moje rami�! Zaci�� usta w z�o�ci, a wspomnienie b�ysku satysfakcji, kt�ry ujrza� w oczach Jervisa, spotkawszy go po raz pierwszy od czasu "wypadku", �cisn�o mu �o��dek. Niech diabli wezm� tego drania, umy�lnie z�ama� mi r�k�. Nie ma co do tego �adnych w�tpliwo�ci. Potrafi przecie� dok�adnie obliczy� si�� ka�dego zadawanego ciosu.
Vanyel mia� przynajmniej bezpieczn� kryj�wk�. Bezpieczn�, poniewa� dotarcie do niej wymaga�o nie lada odwagi. Ani Jervisowi, ani ojcu, ani nikomu innemu nie przysz�oby do g�owy, �e Vanyel m�g�by si� zdoby� na wspinaczk� po dachu. Nawet je�li przypomnieliby sobie o istnieniu pokoiku.
Ta dziwaczna zbieranina na dole nie wygl�da�a na krewnych. Wszyscy kuzynowie Ashkevron, osi�gaj�c wiek dojrzewania, nabierali muskularnej budowy, ich ko�ci stawa�y si� masywne, a mi�nie silne i twarde jak u koni poci�gowych.
Synowie Withena, nabieraj�c masy, ro�li jednocze�nie w g�r�.
Vanyel by� jedynym, kt�ry wda� si� w matk�.
Zdawa�o si�, �e Withen nie m�g� tego przebole�, a nawet obwinia� si� za to.
Vanyel parskn��, widz�c Mekeala zataczaj�cego si� do ty�u pod wp�ywem ciosu w he�m.
Pewnie a� m�zg mu si� wymiesza�! Dobrze mu s�u�y opowiadanie doko�a, jaki to z niego b�dzie wspania�y wojownik. G�upkowaty chudzielec. Potrafi tylko my�le� o siekaniu ludzi na kawa�ki w imi� honoru. Wspania�a wojna, ha! Idiota nie widzi nic poza czubkiem w�asnego nosa. Mimo tej gadaniny, widz�c prawdziwe pole bitwy, umar�by ze strachu.
Vanyel wprawdzie sam nie widzia� nigdy pola bitwy, posiada� jednak du�o bogatsz� wyobra�ni� ni� kt�rykolwiek cz�onek jego rodziny. Nie mia� trudno�ci z wyobra�eniem sobie, co mog�yby uczyni� te miecze, gdyby by�y prawdziwe. Od razu te� stawa� mu przed oczami obraz siebie samego okaleczonego �miertelnymi ranami, tak cz�sto opiewanymi w balladach.
Lekcje w�adania or�em niewiele zajmowa�y Vanyela, przywi�zywa� on jednak wielk� wag� do nauki. Zna� wszystkie ballady historyczne i - w przeciwie�stwie do swych r�wie�nik�w - potrafi� cytowa� te ich fragmenty, kt�re opowiada�y o tym, co dzia�o si� po wielkich bitwach: o listach zabitych, umieraj�cych, okaleczonych. Nie uchodzi�o te� jego uwagi, �e po zsumowaniu liczby nazwisk z owych list, otrzymywa�o si� zwykle wynik o wiele wy�szy ni� liczba bohater�w, kt�rzy prze�yli.
Vanyel wiedzia� bardzo dobrze, na kt�rej li�cie znalaz�by si�, gdyby kiedykolwiek przysz�o mu wzi�� udzia� w starciu zbrojnym. Wyci�gn�� ju� wnioski z nauczki, jak� mu da� Jervis. Po co wi�c w og�le mia�by pr�bowa� zosta� bohaterem?
Poza tym za ka�dym razem, gdy natkn�� si� na lorda Withena, ten raczy� go swymi wywodami na temat obowi�zk�w najstarszego syna wobec posiad�o�ci.
Bogowie. Jestem takim samym wo�em poci�gowym jak ka�dy inny osio� w posiad�o�ci! Obowi�zek. To wszystko, o czym s�ysz� - pomy�la�, patrz�c nieruchomo przez okno, nie dostrzegaj�c w dole ju� nic poza traw�. Dlaczego ja? Mekeal by�by sto razy lepszym lordem posiadaczem ni�li ja i �wietnie by si� czu� w takiej roli! Dlaczego nie pozwolono mi pojecha� z Lissa?
Westchn�� i od�o�ywszy na bok lutni�, si�gn�� do kieszeni tuniki po skrawek pergaminu, kt�ry przyni�s� mu giermek Trevora Coreya, dor�czywszy uprzednio do r�k Tressy "oficjalne" listy od Lissy.
Z�ama� piecz�� i starannie wyg�adzi� kartk�. Lissa post�pi�a bardzo sprytnie, rozdzieraj�c ten zabazgrany i poplamiony skrawek, wiedz�c, �e nikt nie zauwa�y jego znikni�cia! U�y�a dobrego, silnego atramentu i cho� litery by�y troszk� zamazane, Vanyel nie mia� trudno�ci z odczytaniem listu.
Najdro�szy Vanyelu!
Gdyby� tylko m�g� by� tutaj! Nie potrafi� wyrazi�, jak bardzo za tob� t�skni�. Dziewczynki Corey�w s� do�� milutkie, ale niezbyt bystre. Zupe�nie jak nasi kuzynowie. Wiem, �e powinnam by�a wcze�niej do ciebie napisa�, ale nie mia�am ku temu okazji. Twoja r�ka powinna ju� by� zdrowa. Gdyby tylko ojciec nie by� tak za�lepiony! Ucz� si� dok�adnie tego samego, co wsp�lnie �wiczyli�my.
Vanyel wzi�� g��boki oddech, czuj�c w sobie narastaj�c� fal� gniewu przeciwko niem�drej postawie Withena.
Obydwoje wiemy, jaki on jest, wi�c nie k��� si� z nim, kochanie. Po prostu r�b, co ci ka�e. To nie b�dzie trwa�o wiecznie, naprawd�, nie b�dzie. Tylko si� trzymaj. Ja za� uczyni� wszystko, co tylko b�d� mog�a. Lord Corey jest cz�owiekiem du�o m�drzejszym ni� ojciec. Mo�e uda mi si� nam�wi� go, aby Ci� zaprosi�. Mo�e si� uda. B�d� tylko naprawd� grzeczny, a mo�e wtedy ojciec b�dzie z Ciebie do�� zadowolony, by pozwoli� Ci tu przyjecha�. U�ciski.
Liss
Vanyel zwin�� list i od�o�y� go na bok. Och, Liss. Nie ma �adnej nadziei. Ojciec nigdy nie pozwoli mi tam jecha�, nie po tym, jak ostatnio wykr�ca�em si� od �wicze�. To nie b�dzie trwa�o wiecznie. Pewnie masz racj�. Prawdopodobnie nast�pnym razem, kiedy Jervisowi uda si� mnie dopa��, nie prze�yj�. Bogowie, dlaczego nikt nigdy