Dąbrowska Maria - Dzienniki powojenne 1960-65
Szczegóły |
Tytuł |
Dąbrowska Maria - Dzienniki powojenne 1960-65 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Dąbrowska Maria - Dzienniki powojenne 1960-65 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Dąbrowska Maria - Dzienniki powojenne 1960-65 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Dąbrowska Maria - Dzienniki powojenne 1960-65 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Maria Dąbrowska
DZIENNIKI POWOJENNE
1960 -1965t. 4
Wybór
wstęp i przypisy
Tadeusz Drewnowski
Czytelnik. WarszawA 1996
1960
3 I 1960. Niedziela
Przed południem mimo padającego deszczu poszłyśmy do Hołyń-
skich z życzeniami noworocznymi.
Jakaś scena Goyowsko-Brueglowska. Ich w zeszłym roku zbudowa-
na chałupina zaroiła się od suczek - wszystkie namiętnie przyjazne
i uradowane zachowują się tak, jakbyśmy do nich właśnie przyszły
w gościnę. Jest się obskoczonym, dokumentnie na wszystkie strony ob-
lizanym, wszystko to się łasi, wdzięczy, jedno na kolanach, drugie włazi
pod pachę, trzecie wspina się na kark i liże w ucho, inne wiją się u nóg,
liżą ręce. Zgiełk, jazgot, skomlenie - ledwo można rozmawiać.[...]
Pani Hołyńska od razu na wstępie zapytała, czy Dyl wrócił. I obie
z Nadzią' opowiedziały nam wzzuszającą przygodę Dyla. Nadzia jecha-
ła z suczką "na wesele" do Włoch, nagle okazało się, że Dyl jest w ko-
lejce. Ktoś zaczął wołać: "To pies pani Dąbrowskiej". Kto inny: "To
trzeba go przerzucić do pierwszego wagonu. Pani Dąbrowska zawsze
jeździ w pierwszym wagonie". Ktoś jeszcze: "Gdzie by pani Dąbrowska
tak wiozła go bez smyczy. On się zabłąkał". Nadzia poradziła, żeby go
wyrzucić z pociągu w Pruszkowie. "A czy on trafl do domu?" "Trafi,
trafi". Konduktor więc w Pruszkowie go wyrzucił. I Dyl trafił, a nam
nawet przez myśl nie przeszło, co się z nim działo.
1 N a d z i e j a I w a n i e c, pochodziła z Białorusi, od 14 roku życia pracowała
u J. i I. Hołyńskich, wówczas przy hodowli psów.
4 I 1960. Poniedziałek
Rano nieoczekiwanie przyszedł mąż wnuczki starego Czekana'.
Przyniósł mi [wiadomość)od swego teścia, Jerzego Czekanowskiego:-
Słuchał on 2 stycznia audycji z Londynu, którą Wierzyński "poświęcił
mojej osobie", prosząc słuchaczy o powiadomienie mnie o tym. Audy-
cję miał zakończyć słowami: "Dąbrowskajest nam danajak talizman na
szczęście", przeciwstawiając mnie "wielu pisarzom, którzy swoim po-
5
stępowaniem i serwilizmem wywołują burzę tak w kraju, jak za grani-
cą". Co za stek uproszczeń i nieporozumień! Nie cierpię panegiryków,
nawet gdy dyktowane są najszczerszymi uczuciami. Wiję się pod nimi,
jak deptana - bardziej niż pod naganami.
A prócz tego - nigdy nie starałam się przypodobać emigracji, ani
dbam o jej względy. Najchętniej mówiłabym tzw. gorzkie prawdy nie
tylko naszemu rządowi, ale i naszemu społeczeństwu, i naszej emigra-
cji. Nie mogę ich mówić rządowi, milczę też wobec społeczeństwa i
emigracji. To cała tajemnica mojego rzekomego talizmanu. Nie mówię
już o tym, że taka audycja nie wyświadcza mi dobrej przysługi tu w kra-
ju. O tym nigdy nie pomyślą emigranci, zwłaszcza wybitni, podobni w
tym do wybitnych Żydów z czasów okupacji, pogrążający siebie i swo-
ich polskich "schronodawców", bo miłość własna nigdy nie pozwala im
do końca wytrwać w ukryciu tego, że są właśnie tacy wybitni. Żałosna
sprawa.
Potem Brzostkowa w emocjach zawiadomiła, że proboszcz "idzie do
nas z kolędą". Jakoż przyszedł, bardzo ugrzeczniony, zapytując, czy
może "dokonać poświęcenia domu". "Ależ, bardzo proszę".
Pokropił (właściwie symbolicznie, bo nawet nie widziałam, by padła
choć kropla święconej wody) pokoje, ale zapomniał o miejscu najważ-
niejszym, o kuchni i pokoiku Brzostkowej, dla której jedynej ta ceremo-
nia miała realne znaczenie. Wskazałam mu dyskretnie drogę i poświęcił
dziedzinę Brzostkowej, ofiarowując jej trzy święcone obrazki. Przymó-
wił się o "nabycie moich książek" - ofiarowałam mu z dedykacją nowe
y "
wydanie "Noc i dni.
' B a r b a r a M a r i a B u k o w i e c k a z d. Czekanowska (ur. 1930), córka Je-
rzego, a wnuczka Stanisława Czekanowskiego.
Franciszek Ksawery Bukowiecki(ur.1921),drinż.łąkarz,jejmąż;
pracownik Instytutu Melioracji i Użytków Zielonych w Falentach.
5 I 1960. Wtorek
Na wieczór chciałam zobaczyć, dlaczego Tula nie może zapamiętać
formuły chemicznej nadtlenku wodoru, dlaczego w ogóle nie może, jak
widać, zrozumieć chemu, którą od wczoraj wkuwa popołudniami. Wie-
czorem po kolacji posiedziałam z nią trochę nad tą chemią i zdjęło mnie
przerażenie. Od czasu, gdy byłam w szkołach, urosła cała olbrzymia no-
wa chemia, która już w ósmej klasie (dawnej czwartej gimnazjalnej)
graniczy i z nową (monstrualnie trudną) fizyką, i niemal z wyższą mate-
matyką. Teoretycznie to się to wie, ale jak wejrzeć w to praktycznie,
włosy stają dęba na głowie. Umysł trzynastoletniego dziecka nie jest w
stanie tego wszystkiego dobrze się nauczyć ani całkiem zrozumieć, o ile
nie ma specjalnych zdolności do nauk ścisłych. Problem reformy śred-
niego ogólnego wykształcenia staje się wręcz palący. Jedyne, co mogło-
by go rozwiązać, nie jest w dzisiejszych okolicznościach ani w tym
ustroju możliwe.
Jedynie tylko szeroka wolność nauczania, możność otwierania pry-
watnych szkół i szkół eksperymentalnych, i szkół dla dzieci o specjal-
nym typie umysłu i osobowości; jedynie powrót do kilku typów szkół
średnich ogólnokształcących (przyrodniczy, humanistyczny) mógłby tu
coś pomóc. Rozluźniłby przeludnione klasy, stworzył możliwe warunki
dla pracy nauczyciela i nauki dziecka, pozwoliłby kierować dzieci we-
dług ich uzdolnień i upodobań do odpowiedniego typu szkół. Inaczej
większość będzie się tylko męczyć, a młodym pokoleniom będzie grozi-
ło biologiczne wyniszczenie. Wciąż rosnącego zasobu wiedzy nic nie
jest możliwym [sic!] do wtłoczenia we wszystkie umysły nawet przy
12-letniej szkole.
Szkoła jest dziś rzeczywiście męczarnią i gehenną. Od pewnego cza-
su pytam każde poznane lub znajome dziecko, czy lubi swoją szkołę.
Znam bardzo mało takich, które odpowiadają pozytywnie. Także chło-
piec, który wczoraj przyszedł tu z księdzem, Grzegorz Bielicki, skrzy-
wił się na to zapytanie. A pamiętam, jak w zeszłym roku, w Moskwie,
mały Staniukowicz zapytany o to powiedział: "Cztob ona (tj. szkoła)
sgorieła".
"Beznadziejne to wszystko" - jak pisze w świątecznym felietonie-
powtarzając to niby refren - młody Konwicki.
6 I 1960. Środa
Około 10 rano Tula wyjeżdża. O dwunastej przyjechał Henryk - oca-
liłam dla niego (także przed własnym łakomstwem) trochę chruściku-
arcydzieła Anny.
O trzeciej wyjechał.
Zrobiło się strasznie pusto. To aż dziwne - ale brak mi Tulci. Przy
wszystkich przykrych cechach usposobienia, trzeba przyznać, że jest
idealnie dyskretna, cicha, a czuje się przynajmniej żywego człowieka za
ścianą. Tyleż potrzebuję samotności, co zaczynam się od pewnego cza-
su bać przebywania samotnie w tym przeraźliwie pustym domu.
6
10 I 1960. Niedziela
Cały czwartek, piątek i sobotę odwalałam zalegającą stosami kore-
spondencję. Jestem aż do niestrawności nażarta korespondencją. Ale
dziś chybajuż z tym skończę. Mam najdziwniejszych korespondentów.
Nudne jak lukrecja są listy dzieci ze szkół', wszystkie na to samo ko-
pyto. Ale czasem przemknie się w nich coś naiwnie i wzruszająco włas-
nego, lecz bardzo rzadko. Kartki z podziękowaniami zabierają mi nie-
zmiernie dużo bezpowrotnie umykającego czasu. Ciężkie są zagranicz-
ne listy, na które muszę odpowiadać w obcych językach. Zabierają trzy
razy tyle czasu, co polskie.
Ale najgorsi są grafomani i natręci (jak owa R. z wierszami swego
zmarłego męża). "Matysiakowie"z już też wywierają swój wpływ. Jakiś
słuchacz z Elbląga przysłał mi swoje dwa kawałki: trywialna bzdura pi-
sana pod "Matysiaków". Jeden z nich - niby fikcyjna rozmowa ze mną.
Bóg wie, co takiemu strzeli do głowy i komu jeszcze pośle tę rozmów-
kę. Odsyłając tę przesyłkę musiałam mu to zganić jako nadużycie czyje-
goś nazwiska. Jeżeli tyle ludzi uwierzyło, że wydaną w Kaliszu w 1912
roku bzdurę pt. "Żyje się tylko raz", popełnioną przez jakąś Marię Dą-
browską, napisałam ja3, a nawet w bibliografii IBL-u i w Moskwie
w Bibliotece Lenina ta broszurka figurowała pod moim hasłem - to
i nonsens owego Wizela [?] z Elbląga ktoś może wziąć serio.
Namnożyło się też starych babsk, które raptem przypomniały sobie,
że miały koleżanki szkolne o nazwisku Maria Dąbrowska. [...] Swoją
drogą wielkim błędem było nie zostać przy swoim panieńskim nazwi-
sku Szumska, o tyle jednak rzadszym niż Dąbrowska. Oszczędziłoby mi
to wielu, wielu godzin traconych na korespondencję. Tak zresztą robi
większość kobiet spodziewających się rozgłosu swej twórczości, lecz ja
się go nie spodziewałam. Jedna Orzeszkowa zyskała na zmianie nader
częstego nazwiska Pawłowska na oryginalne mężowskie Orzeszko. Nie-
ważne zresztą.
i W swym archiwum Dąbrowska zachowała listy dzieci sprzed wojny, kiedy poprzez
czytanki i lektury szkolne kontaktjej ze szkołą był żywszy (Oddział Rękopisów BUW).
2 Popularna powieść radiowa zbiorowego autorstwa (J. Janicki, D. Połtorzycka
S. Stampfl, W. Żesławski; obecnie już tylko pierwszych dwoje), ciągnąca się od 1955
do dziś.
3 iVlowa tu o wierszowanym pamflecie na mieszkańców miasta Wielowody (w któ-
rym n;etrudno rozpoznać Kalisz) pt. Żyjmy tylko, aby użyć! Gawgdy i obrazki, Kalisz,
druk. A. Czerwińskiego,1912. Prawdopodobnie, zgodnie z odżegnywaniem się Dąbro-
wskiej, wyszedł on spod innego pióra, jakkolwiek w jej dzienniku pod datą 14 XII 1915
spotkać można podobne strofy (por. M. Dąbrowska - Dzienniki,1988, t. I).
11 I 1960. Poniedzialek
W nocy zerwał się wiatr i wieje cały dzień. Mróz zelżał na pięć sto-
pni. Ciśnienie spadło. Chwilami sypie trochę śniegu, lecz idzie, zdaje
się, do odwilży. Dzień mroczny. Pustka taka, że prócz ludzi idących
niekiedy z kolejki żywego ducha nie widać. Głucha pustka i jak dla m-
nie - obcość straszliwa tego Komorowa. Jeszcze nigdy nie żyłam w tak
absolutnej samotności i nie myślałam, że na taką samotność skazana bę-
i dę w starości.
; Próbuję czytać Faulknera: "Absalomie, Absalomie...." i "Światłość
# w sierpniu". I wciąż porzucam tę lekturę. Ten pisarz jest nie tylko trud-
ny. Jest w jakiś męczący sposób nudny. Jakiś "crispe" i zarazem "stri-
dent"1. Czytając go mam uczucie, że kurczę się wewnętrznie, jak pod
świdrującym borkiem dentystycznym.
Conrad ma też bardzo trudne konstrukcje utworów. Ale u Conrada
' przerywanie wątku, nawracanie i wybieganie naprzód nie przeszkadza
# bo w każdym zdaniu jest tak przykuwający i fascynujący ładunek wiel-
kiej sztuki i wielkiej poezji, że przy każdym zapominamy chętnie o
i wszystkim innym i do wszystkiego innego równie chętnie z woli twór-
czej potęgi konstruktora tej całej budowy wracamy. Z Faulknerem jest
inaczej -jego prozajest zbyt mało nasycona poezją, niecierpliwimy się,
, gdy przerywa wątek, co nas zajął - skłonni jesteśmy szukać jego nawro-
, tu. Wciąż jeszcze nie wiem, w czym jest wielkość Faulknera, choć wie-
rzę jak mogę temu, co mówią o jego wielkości.
" p y
W "Szkicach o Conradzie na om kam, że w "Dzikich palmach '
i w "Starym" zdają się być pewne wpływy Conrada2. Coś o Conradzie
w związku z Faulknerem pisał Iwaszkiewicz w swoich rozmowach
o książkach. Teraz, kiedy wiem już coś niecoś o biografii Conrada, do-
strzegam jeszcze inne oprócz literackich powiązania jego z Conradem.
Faulkner jest z południowych stanów, ze stanów "feudalnego" - jak się
teraz mówi - ziemiaństwa, z tych stanów, które krwią broniły niewol-
nictwa Murzynów, a jednocześnie miały do nich patriarchalny stosunek.
Coś trochę w rodzaju kresowego pochodzenia Conrada, który jest nadto
twórcą "rotmistrza Blunta" ("Złota strzała"), który mówił o sobie: "Je
ů suis Americain, catholique et gentilhomme"#.
W tym świetle zrozumiałym się staje, dlaczego na Faulknera w mło-
dości wrażenie zrobiło Sienkiewicza "Na polu chwały", które, o ile pa-
t miętam z jakiegoś wywiadu, zachował w swej bibliotece dla pewnego
arcypolskiego zdania (już nie pamiętamjakiego)4.
8
1 C r i s p e (fr.) - tu: niecierpliwiący; s t r i d e n t (fr.) - przeraźliwy
z M. Dąbrowska - Pożegnanie z Conradem w: Szkice o Conradzie, 1959.
3 J e s u i s... (fr.) -jestem Amerykaninem, katolikiem i dżentelmenem, Złotu str#a-
ła,1948, s. 42.
4 We wstępie do The Faułkner Reader, powstałym w 1953, pisarz wspomina, że za
młodu, w roku 1915-16 wziął z biblioteki swego dziadka i przeczytał "napisaną przez
Polaka Sienkiewicza opowieść o czasach Sobieskiego, kiedy Polacy ratowali Europę
przed Turkami", że szczególnie zapadła mu w pamięć przedmowa do tej książki z przy-
taczanymi swobodnie słowami o pisaniu dla pokrzepienia serc, które stały się dla niego
dewizą całej przyszłej twórczości. Nie wiadomo, która książka okazała się dla Faulkne-
ra ważna: czy było to Na połu chwały, czy ostatnia część Trylogii, i oczywiście nie
przedmowa, lecz końcowa apostrofa, przynosząca słynną formułę pisarstwa H. Sienkie-
wicza: "dla pokrzepienia serc", rozumiana zresztą i rozwijana przez Faulknera swoiście.
O tej idei wypowiadał się Faulknerjuż wcześniej, z powodu nadania mu Nagrody Nob-
la (1949), lecz bez wskazania nazwiska swego patrona.
ll I(sic!) 1960. Poniedziałek
Cały dzień nad opowiadaniem, któremu dałam tytuł: "Klara i Angeli-
ka".
12 I 1960. Wtorek
Dalej nad opowiadaniem. Chciałabym napisać tom opowiadań zabar-
wionych humorem i z tragicznością tylko w tle. Ale jeśli będę pisać tyl-
ko jedno opowiadanie na rok?'
i Jak widać, Kłarę i Angełikę przeznaczała Dąbrowska do zamierzonego tomu Małe
obłędy istnienia. którego nie zrealizowała.
Kalisz. 22 I 1960. Piątek
Rano pakujemy się do Kalisza. Już o pierwszej przyjechało auto z
panią Sutarzewicz, polonistką z Liceum Pedagogicznego'. Na pierwszy
rzut oka sympatyczna, ładna, ładnie ubrana, siwawa, lecz o młodej syl-
wetce i twarzy pani. O trzy na drugą wyjeżdżamy.
Zarezerwowano nam pokój w Hotelu Europejskim (al. Wolności
dawna - Józefiny). [...] Kiedyśmy już zjadły i zabierały się do spania,
raptem... zastukała i weszła pani Fuldowa, objuczona kobiałkami. Po-
myślałam: "Biedna kobieta, dopiero teraz wraca z pracy i w dodatku ob-
juczona sprawunkami". Jakież było zażenowanie i zdziwienie, gdy się
okazało, że... przyniosła nam kolację: herbatę w termosie, jakąś sałatkę,
Halina Sutarzewicz
mnóstwo smakołyków. Była przerażona, gdy się okazało, żeśmy za to
wszystko podziękowały nie będąc w stanie zjeść po raz drugi kolacji.
Zachowywała się dziwnie, prawie jak jedna z "wariatek z Chaillot".
Uniżona, niemal pełzała przede mną, co mnie doprowadzało do szaleń-
stwa i wściekłości. A jednak ta stara sentymentalna wariatka jest śród
ludzi spotkanych w Kaliszu jedną z dramatyczniejszych, z najbardziej
"powieściowych" postaci.
Pamiętam, jak w 1930 czy 193I roku gościłam u niej w podkaliskim
majątku Żydowie, w luksusowo urządzonym domu - i jak mi tam do
łóżka podano luksusowe śniadanie. Potem stracili wszystko, nie przyjęli
volkslisty. Fulde przesiedział 6 lat w obozie, rozstrzelano mu jedynego
syna, będącego w konspiracyjnym AK (w Neu Reichu!)z. A teraz przy-
nosi mi kolację w kobiałkach. Prawie gotowe opowiadanie: "Dwa śnia-
dania" czy "Dwie kolacje".
# H a 1 i n a S u t a r z e w i c z (1910-1991), polonistka. Ukończyła fslologię polską
na Uniwersytecie Poznańskim. Podczas okupacji pracowała w Kaliszu jako robotnica.
10 II
prowadząc równocześnie tajne nauczanie. Po wyzwoleniu uczyła w szkołach średnich,
a w I. 1960-75 w studium nauczycielskim. Przewodnicząca kaliskiego koła Towarzy-
stwa im. M. Konopnickiej. Interesuje się pisarzami związanymi z Kaliszem, wśród nich
M. Dąbrowską (wiele publikacji na jej temat w "Roczzuku Kaliskim" i "Południowej
Wielkopolsce"); wydała m.in.: Asnyk, Konopnicka i Dąbrowska w Kaliszu,1977.
z Informacje nieścisłe. Koleżanka Dąbrowskiej z kaliskiej pensji, Łucja Fibiger, wy-
szła za mąż za Fuldego, przemysłowca i właściciela majątku Żydów. Gdy Dąbrowska
w okresie nuędzywojennym wybrała się do Kalisza z wieczorem autorskim, zatrzymała
się w Żydowie. Podczas okupacji Fuldowie z dziećmi, podobnie jak wielu innych zie-
mian niemieckiego pochodzenia na terenach włączonych do Rzeszy, podpisali volksli-
stę i pozostali nadal w Żydowie. Na przełomie 1941/42 sporo młodzieży z tych świeżo
spolszczonych, półniemieckich jeszcze rodzin, m.in. z rodziny Fibigerów, przystąpiło
do konspiracji antyhitlerowskiej i miało powiązania z AK; w marcu i grudniu 1944 na-
stąpiły wśród nich aresztowania; m.in. aresztowano młodych Elwirę Fibigerównę i Hen-
ryka Fulde, skazano ich na śmierć i na kilka dni przed ucieczką z Kalisza, mimo że wy-
roki były nieprawomocne, rozstrzelano. W tymże procesie na ławie oskarżonych zasia-
dał Fulde-ojciec, który został skazany na 10 lat więzienia i prosił sąd o zamianę wyro-
ków z synem. Podobno Ł. Fuldowa marzyła, aby Dąbrowska napisała o losie ich syna.
23 I 1960. Sobota
O wpół do dwunastej zawieźli nas do teatru na ową uroczystą sesję
Rad Narodowych Miejskiej i Powiatowej. Okazało się, o czym mnie
w żadnym zaproszeniu nie zawiadomiono, że to nie tylko inauguracja
1800-lecia Kalisza', ale i "rocznica wyzwolenia". Cała sesja miała cha-
rakter wybitnie propagandowy i upolityczniony. Przemówienia były nie
tylko monstrualnie długie i złe, ale wszystkie nieodmiennie kończyły się
awanturami z neohitleryzmem w Niemczech Zachodnich, które są istot-
nie przerażające, ale podejrzewam, że są prowokowane przez Rosję, od-
powiednio sobie przygotowującą atmosferę na "spotkanie na szczycie".
Nie mam pojęcia, co o tym wszystkim myśleć, ale źle i "nie u #iebie"
czuję się w tym wszystkim. Bardzo źle. Fatalnie.
Po wręczeniu dyplomów i "uściskaniu się" z Kulisiewiczemz - wy-
chrypiałam parę słów podziękowania i usprawiedliwienia się wciąż drę-
12 13
Łucja i Emil Fuldowie
Jubileusz XVIII wieków Kalisza. Akademii przewodniczy Piotr Jaroszewicz, za stołem
prezydialnym m.in. M. Dąbrowska i T. Kulisiewicz
czącą mnie chrypką, że nie mówię więcej. Przy wyjściu z teatru oblega-
ły mnie tłumy, zwłaszcza młodzieży szkolnej, usiłującej mnie fotogra-
fować. Tłum przyciskał się wprost do szyby samochodu, czułam się jak
zwierz w zoo - i mimo woli myślałam, jak cierpieć muszą zwierzęta ob-
legane przez ludzi w klatkach zoo.
Pojechałyśmy do hotelu, a okazało się, że powinnyśmy były jechać
wprost do Ratusza na bankiet. Spóźniłyśmy się tam, wszyscy już jedli
i wiwatowali. Siedziałam przy Kulisiewiczu. Jedzenie było dobre.
Z drugiej strony siedział Jaroszewicz3. Nie opodal mnie siedzieli górni-
cy... spod Konina, z nowych kopalń węgla czy rudy żelaznej, albo jed-
nego i drugiego. Toasty również upolitycznione, a nawet, oho, ho - ze
wstawaniem na toast za "drużbę" polsko-sowiecką, za "uspiechy" etc.
etc. Nawet były przemówienia konsulów (ze Szczecina i Wrocławia) ro-
syjskiego i niemieckiego!
Jedyny do rzeczy i dowcipny toast był Gieysztora4, profesora zasłu-
żonego w archeologii kaliskiej i w komitecie uczczenia tych starożytno-
ści: - "za sprawcę tego, że się teraz tak musimy męczyć, za Klaudiusza
Ptolemeusza"5.
Około szóstej urwałyśmy się do hotelu [...). Ale jeszcze przychodzili
do hotelu ludzie - pani Sutarzewicz, pani Fuldowa, a już kiedy leżały-
śmy, zastukał jakiś młody człowiek, że chce zamienić kilka słów. Prze-
prosiłam, żejuż nie można.
' Kalisz dzięki Ptolemeuszowi, który w formie "Kalisia" odnotował jego istnienie
w II w.n.e., ma najstarszą w Polsce metrykę pisaną. Okoliczności jubileuszowe skłoniły
do rozwinięcia badań archeologicznych i historycznych dotyczących Kalisza. Podczas
uroczystej sesji rad narodowych z powodu tego wyjątkowego jubileuszu dwoje wybit-
nych kaliszan: Maria Dąbrowska i Tadeusz Kulisiewicz, otrzymało honorowe obywatel-
stwa miasta (były to pierwsze akty tego rodzaju, później tytuł ten spowszedniałj.
W ramach dalszych obchodów 22-24 VII 1960 odbył się w Kaliszu Zlot byłych Wy-
chowanków Kaliskich Szkół Średnich, w którym Dąbrowska obiecała swój udział. Nie
mogąc ze względu na stan zdrowia przyjechać, przesłała do swych koleżanek i kolegów
piękny list (por. H. Sutarzewicz - Wspomnienia, powrotv, materii #ycia przetwarzanie,
"Południowa Wielkopolska",1983, nr 6).
= T a d e u s z K u I i s i e w i c z (1899-1988), znany rysownik, grafik. Studiowal
w Szkole Sztuk Pięknych w Warszawie u W. Skoczylasa i M. Kotarbińskiego. I 926-39
należał do stowarzyszenia Ryt. Od I946 profesor grafiki w ASP w Warszawie. Do 1939
uprawiał głównie drzeworyt (m.in. z podróży do Francji i Belgii 1930, cykl Szlembark,
1931). Po wojnie tworzy prawie wyłącznie cykle rysunków tuszem, poszukując ciągle
nowych rozwiązań (m.in. Warszawa I945, I945-45, Szlembark,1947-48, Chinv, 1953,
"Kaukuskie kredowe koło" B. Brechta,1955, Indie,1956, Brazvlia,1963).
# P i o t r J a ro s z e w i c z (1909-I992), polityk, generał. Do 1939 pracowałjako
nauczyciel. Podczas wojny przebywał w ZSRR, od 1943 w Armu Polskiej, gdzie w 1944
został zastępcą dowódcy I Armii do spraw politycznych. W 1. 1945-50 wiceminister ob-
rony narodowej. W 1. 1950-62 zastępca przewodniczącego PKPG, 1952-70 wicemini-
ster, od 1964 w Biurze Politycznym KC PZPR. W 1. 1970-80 premier. W 1981 wyklu-
czony z PZPR. W 1992 zamordowany wraz z żoną, Ireną Solską (dziennikarką), w ich
willi w Aninie.
# A 1 e k s a n d e r G i e y s z t o r (ur. 1916), historyk. Podczas wojny pracownik
DIP w Delegaturze Rządu londyńskiego. Od 1949 profesor UW, od 1955 dyrektor In-
stytutu Historii PAN; w 1. 1980-83 i 1990-92 prezes PAN. W 1. 1948-53 stał na czele
Kierownictwa Zespołu Badań nad Początkami Państwa Polskiego; m.in. uczestniczył w
pracach nad najstarszą historią Kalisza, redagował wraz z K. Dąbrowskim Osiemnaście
wiekó#v Kuli.sza. Studia i materiah# do d#iejów m. Kulis#a i regtonu kaliskiego, t. I-III,
Kalisz 1960-62, dyr. Zamku Królewskiego w Warszawie 1980-91. Wydał m.in. Wiad#a
Karola Wielklego iv opinii sv.spófc#esnej, 1938, Encvkltki Sergius:.a IV, 1948, współau-
14
Pierwsi honorowi obywatele Kalisza: M. Dąbrowska i T.
Kulisiewicz
tor Historii Polski, t. I, 1958, Historia kultury średniowiecznej w Polsce,1963, Mitolo-
gia słowiańska,1982.
5 K 1 a u d i u s z P t o 1 e m e u s z (ok. 100-168), astronom, matematyk, geograf i
teoretyk muzyki. Całokształt ówczesnej wiedzy astronomicznej zawarł w 13-tomowym
dziele Megdle syntaxis, znanym pt. Almagest. Drugie jego dzieło, Wstgp do geografii,
omawiało zasady konstruowania map oraz zawierało zestawienie ok. 8 tys. nazw geo-
graficznych (na jednej z załączonych map zaznaczony został właśnie Kalisz), pierwot-
nie znane głównie w świecie arabskim, na łacinę przełożone dopiero w XV w. Ponadto
jego Harmonikd (w 3 księgach) należy do głównych źródeł wiedzy o muzyce starożyt-
nej Grecji.
24 I 1960. Niedziela
Droga była dobra. Dzień mroźny, przepysznie słoneczny. Po drodze
widziałyśmy w wielu miejscach stada kuropatw. Setki, tysiące kuro-
patw. Chodziły nawet po szosie, dziwnie śmiało. Żadne stado nie zry-
wało się i nie uciekało nawet przed samochodem. Trzeba było je wymi-
jać biegnące pieszo niby kury czy kaczki. Pierwszy raz w życiu widzia-
łam coś podobnego.
Słyszałam, że kuropatwy i bażanty są pod ochroną jako niszczyciele
stonki. Ale czyżby wiedziały o tym?
Warszawa. 28 I 1960. Czwartek
Jestem już o tyle zdrowa (czy już coś teraz można u mnie nazwać
zdrowiem?), że aby nie robić zamieszania, pojechałam z Anną na "pro-
szony" obiad u Zawieyskiego. Trzypokojowe mieszkanko w nowym
bloku na Polnej. Mieszka z "przyjacielem" (dopiero parę lat temu do-
wiedziałam się, że i on jest homoseksualistą), też już niemłodym pa-
nem, bardzo sympatycznym psychologiem wieku szkolnego. Nie wiem
nawet, jak się nazywa, tylko że na imię ma Staśl. Zawieyski zapowie-
dział "niespodziankę" - okazało się, że zaprosił... Jurka. Obiad z sakra-
mentalnym indykiem (nie cierpię indyków) był suto zakrapiany domo-
wą śliwowicą, którą Jurek i Zawieyski bardzo się podpili.
Do kawy Zawieyski zapowiedział likier trapistów ofiarowany mu
przez Prymasa - i który dla nas dopiero otworzył. Po spróbowaniu oka-
zał się to gorzki jak piołun ekstrakt eukaliptusowy. Anna powiedziała:
"
Dajcie okulary" i odczytała etykietkę butelki. Odczytała po włosku, że
to jest niezawodne lekarstwo na influenzę. Nasypaliśmy do kieliszków
cukru i zjedli to "jako krople na cukrze". Setnieśmy się przy tym na-
śmieli, że Zawieyski nie zna swego Prymasa. Likiery i kardynał Wy-
szyński, jakoś to nie pasuje do siebie - i cóż innego mógł przywieźć od
tra istów, jak nie gorzkie lekarstwo?
Ale nastrój tego "męskiego domu" jest jakiś przyjemny i mimo wszy-
stkie okropności chwili, o których Z. wciąż napomyka - jakiś wesoły.
Zawieyski w swej roli członka Rady Państwa robi dużo dobrego lu-
dziom i jako sposobność do tego traktuje tę całą swoją posadę. Jest też
mediatorem między Gomułką i Prymasem.
W największej tajemnicy opowiadał nam, że doprowadził do spotka-
nia tych dwu "opatrznościowych mężów. W cztery oczy, w miejscu
neutralnym. Rozmowa trwała cztery godziny.
2 - Dzienniki, t. 4
17
Prymas Stefan Wyszyński i Jerzy Zawieyski w warszawskim
Klubie lnteligencji Katolickiej
Ale trudno nie widzieć, że ta nieoczekiwana kariera wprawia go chy-
ba w trochę zbytnią euforię. I że mimo woli ulega opiniom środowiska
partyjnego, w którym się obraca. Wróciłyśmy jednak z tej wizyty w do-
brych humorach.
Zapomniałam dodać, że w Kaliszu jedynym dyskretnym "wielbicie-
lem" był jakiś pan, który zaraz po przyjeździe podał mi goździki z kar-
tką: "Od przypadkowego przechodnia, który widząc nadjeżdżającą Ma-
rię Dąbrowską" etc. Bez podpisu - i natychmiast się wycofał. Musiał
wiele czasu czekać na przyjście samochodu. Dziękując zapytałam jed-
nak o nazwisko. Jakiś lekarz Pniewskiz, ale nie krewny architekta. Ten
mi został w najwdzięczniejszej pamięci, bo niczego nie żądał, nawet
"chwilki rozmowy".
' S t a n i s ł a w T r ę b a c z k i e w i c z (1910-1980), dr psychologii rozwojowej,
którą od lat 60. wykładał na KUL-u. Przyjaźń z Zawieyskim trwała od lat 30. Po śmierci
Zawieyskiego w mieszkaniu na Brzozowej prowadził salon literacko-aktorski. Pocho-
wany w Laskach.
# T a d e u s z P n i e w s k i ( 1914-1994), doktor medycyny. Studia medyczne roz-
począł przed wojną w Poznaniu, ukończył w 1946 na Uniwersytecie Łódzkim. Podczas
okupacji żołnierz AK, od 1944 Ludowego Wojska Polskiego. Speejalizował się w za-
kresie diagnostyki laboratoryjnej i transfuzji. W 1946-62 był kierownikiem Pracowni
Analitycznej Szpitala Miejskiego a następnie dyrektorem Wojewódzkiej Stacji Krwio-
dawstwa w Kaliszu. Od 1966 w Łodzi; dyrektor WSK i kierownik Zakładu Diagnostyki
Szpitala Chorób Płuc. Autor ok. 50 publikacji naukowych. W rodzinnym Kaliszu udzie-
lał się społecznie: był radnym miejskim, członkiem Komitetu Jubileuszowego; honoro-
wy obywatel m. Kalisza. Napisał wspomnienia Kalisz z oddali.
Podczas wizyty pisarki z okazji 1800-lecia miasta z ramienia Rady Narodowej opie-
kował się Dąbrowską. Jak świadczy powyższy zapis, czynił to dyskretnie.
29 I 1960. Piątek
Rano przed wyjściem do miasta przyjechali do mnie Kasiński i Szy-
mańska, której się ucieszyłam, bo jest zawsze pełna żyeia i werwy.
Przyjechali, niby to żeby omówić wyjście z impasu, jaki powstał około
wydania pism Jerzego Stempowskiego. Ale właściwie mówiliśmy
o wszystkim, tylko nie o tym.
O tak tajemniczo zakomunikowanym nam spotkaniu Wyszyńskiego
z Gomułką wszyscy już głośno mówią. Ma z tego wyjść zachowanie
dotychczasowego status quo w stosunkach z Kościołem. A już podobno
było postanowione "upaksowić" katolicyzm, to znaczy zrobić taki ko-
ściół rządowy jak w Rosji. To zdaje się więc tymczasem przestało nam
zagrażać.
Wieczorem (na zaproszenie Anny przez ambasadę japońską) poszły-
śmy na japoński film "Narayama Bushi-Ko"1. Kolorowy film - ilustra-
cjajakiejś pieśni, ballady, czy podania o głodnej wsi, która swoich star-
ców wysyła na górę Śmierci, by pozbyć się choć jednej gęby do osz-
czędnego zapasu ryżu. Właściwie historia bohaterskiej 70-letniej kobie-
ty, która ma złego wnuka a dobrego syna, która jest duszą domu, i za-
nim uda się na górę Śmierci, wszystko urządza tak, by pozostającym
było jak najlepiej. Dobry syn sam niesie matkę na górę Narayama, a
gdy zaczyna padać śnieg, żegnając ją woła: "Matko, masz szczęście.
Zaczyna padać śnieg". To znaczy, zamarznie pod nim - nie rozdziobą
jej żywcem krążące sępy i kruki. Film okrutny i ponury, ale chyba
świetnie zrobiony - bo straszna pamięć tych obrazów zostaje długo.
Bardzo umowny. Cały w atelier robiony i bez ukrywania sztuczności
krajobrazów. Lekkie zasłony z jednym widokiem rozsuwają się, aby
ukazać drugi. Jaskrawo kolorowy. Świetnie grany, zwłaszcza owa mat-
kajest doskonałą aktorką2, choć wygląda nie na 70, ale na 170 lat.
Jej tragedia - że mimo to ma wszystkie zęby, tym więc groźniejsza
19
Tadeusz Pniewski, Kalisz, I 958
jako partner do nędznej miski. Okrzyknięta za czarownicę, niezdolną
odejść na górę Śmierci. Aby uniknąć tej "hańby", wybija sobie kamie-
niami wszystkie przednie zęby i pokazuje skrwawione dziąsła na do-
wód, żejuż godnajest odejścia w dobrowolną śmierć. Obrzydliwie stra-
szne.
Siedząca obok mnie Słonimska pomrukiwała, że pejzaże są kiczem
a la Rapacki. W samej rzeczy za mało zachowano w nich precyzyjnej
doskonałości malarstwa japońskiego. Ale rzecz jest w swoim rodzaju
mocna i w swej beznadziejności nędzy, ciemnoty i okrucieństwa zabo-
bonu.
iBallada o Narayamie,1958, reż. Keisuke Kinoshita (ten sam mit powtórnie sfilmo-
wany pod tym samym tytułem,1983, reż. Skodrei Imamura).
2 K i n y o T a n a k a (1910-1977), aktorka i reżyserka, weteranka filmu, gwiazda
pierwszego mówionego filmu japońskiego. W młodości występowała w tradycyjnym
zespole muzycznym. W 14 roku życia zaczęła pracować w wytwómi Shochilen, kręciła
ponad 10 filmów rocznie. W ostatnich latach grała m.in. w filmach: Siostrv Munehata,
1950, Okusan,1952, Życie O'Hary,1953, starą kobietę w Balladzie o Narayamie,1958;
reżyserowała m.in.: List mtlosny, Górnik skazany na śmierć, Parasolka w świetle k.riężvcu.
Komorów. 30 I 1960. Sobota
Pani Hołyńska podobno jest na mnie obrażona o opowiadanie
"Szczęśliwa istota", choć dalibóg niczym jej w nim nie ubliżyłam, prze-
ciwnie - jedynie "ferma psów rasowych" jest w nim potraktowana bez
ironu.
31 I 1960. Niedziela
O czwartej odprowadzam Annę i Tulę na stację. Na chwilę spuściłam
Dyla i od razu uciekł. Tym razem chyba już nie wróci. Na dworze jest
12 st. mrozu.
Gdzieś zamarznie. Szkoda. To był miły - choć bardzo kłopotliwy
piesek. Jak czynią panowie, miał dwa domy i był wieczny kłopot z pil-
nowaniem go, żeby nie uciekał do Hołyńskich. Bardzo go lubię, ale tym
razem nie miałamjuż siły, aby po niego iść. Ostatnio,14 stycznia zazię-
biłam się szukając i wołając go po lesie. Choć jestem już u podnóża Na-
rayamy - nie chce mi się umierać dla psa. Skoro tak niewierny - trudno,
niech już raczej ginie przede mną. Ale żal mi go, lituję się nad jego sza-
leństwem, które jeśli nie tym razem jeszcze, którymś następnym przy-
prawi go o śmierć nieuchronnie.
2 II 1960. Wtorek
Józefa Retingera "Conrad and his Contemporaries"'. [...] To nie jest
żadna świeżo wydana książka. Pisana przed wojną, wyszła w New Yor-
ku w 1943. W pierwszej chwili wprawia w zażenowanie równorzędnym
traktowaniem własnej biografii z biografią Conrada. Niby dwa równo-
ległe losy, nawet to samo gimnazjum w Krakowie i mieszkanie na tej
samej ulicy, ten sam początek wojażu: najpierw Francja, potem Anglia-
tyle, że wszystko o 20 lat później. Akcentowanie tej równoległości, nie-
mal rozwodzenie się nad nią, jest aż tak zabawne, skoro z jednego losu
wyszedł Conrad, a z drugiego postać skądinąd interesująca, o życiu peł-
nym przygód ([...] w czasie wojny - już 50-letni skakał ze spadochro-
nem do Polski), ale jednak tylko Retinger (tzw. Jussuf). Poza tym książ-
ka czyta się lekko i daje dużo ciekawego (choć czasem wątpliwej warto-
ści) materiału. Bodaj najciekawszy jest rozdział o Arnoldzie Bennetcie,
20 21
Psia ferma Hołyńskich
nad którym Ret. też się tak bardzo rozpisał z uwagi na siebie. Mianowi-
cie Bennett wprowadził go do Conrada i w "serce" spraw angielskich.
#Józef Hieronim Retinger(1888-1960).Pośmierciojca,adwokatakra-
kowskiego, opiekował się nim hr. Władysław Zamoyski. Ukończył studia na Sorbonie
ze stopniem doktora filologu. W 1911 wydawał "Miesięcznik Literacki i Artystyczny".
Z ramienia polskich stronnictw niepodległościowych przed I wojną światową znalazł się
w Londynie, gdzie propagował sprawę polską i dla swej akcji pozyskał Josepha Conra-
W Prezydium Rady Ministrów w Londynie. Od lewej: sekretarz Adam Kułakowski, Ka-
rol Popiel, gen. Władysław Sikorski, Józef Hieronim Retinger
da. Najego zaproszenie Conrad w 1914 odwiedził Polskę. Po I wojnie wydalony z Fran-
cji wywędrował do Meksyku, służył rewolucji meksykańskiej, a nawet w jej imieniu po-
dejmował misje pojednawcze w USA. Równocześnie od 1923 stał sięjak gdyby łączni-
kiem między Labour Party i PPS. Pisywał w "Wiadomościach Literackich" pod pseudo-
nimem Jussuf i przyjaźnił się z pisarzami tego kręgu. W miarę wzrastającej opozycji
wobec Piłsudskiego zbliżał się do gen. Wł. Sikorskiego i stał się za granicą rzecznikiem
Frontu Morges. Gdy podczas ll wojny światowej rząd gen. Sikorskiego (nie bez pomocy
Retingera) znalazł się w Anglu, prowadził jego sekretariat cywilny i stał się "szarą emi-
nencją". Odbywał wiele podróży dyplomatycznych, m.in. do ZSRR. Jako zaufany An-
glu odbył w kwietniu-lipcu 1944 podróż informacyjną do okupowanego kraju. Po woj-
nie czynny w ruchu integracyjnym zachodniej Europy, m.in. przy tworzeniu zacho-
dnioeuropejskiego parlamentu. Uważany za masona. Napisał m.in. Conrad and his
Contemporarie.r, London,1941, Memoirs ofan Eminence Grise,1972.
Dąbrowska poznała J. H. Retingera w Londynie przed I wojną światową, gdy pełnił
podobne funkcje jak jej mąż. To on ułatwił Marianowi Dąbrowskiemu przeprowadzenie
dla "Tygodnika Ilustrowanego" rozmowy z Conradem, która odbyła się w Londynie,
prawdopodobnie w mieszkaniu Retingerów (por. M. Dąbrowska - Polski wywiad pra-
sowv :. Conradem w: S4kice o Conradzie,1959).
7 II 1960. Niedziela
Ku mojemu zdziwieniu dzisiaj skończyłam definitywnie przedwczo-
raj zaczęte przepisywanie opowiadania "Klara i Angelika". Wyszło ja-
koś dość żwawo, prawie by z tego mogła być jednoaktówka do telewi-
zji. Ale wierna Orłowskiej, posyłamjej to do radia'.
Dawno nic nie zrobiło na mnie tak silnego wrażenia, jak artykuł St.
Ossowskiego (w "Życiu Warszawy") o świadomym macierzyństwie`.
Dotąd (będąc zresztą zwolenniczką regulacji urodzin) patrzyłam na tę
akcję trochę przez ramię, jak na Ligę Kobiet, walkę z alkoholizmem,
esperanto itp. zabawy poczciwych ludzi, nie rozporządzających żadny-
mi istotnymi środkami naprawy, argumentujących zaś nieudolnie i nud-
nie. Dopiero Ossowski postawił to zagadnienie w sposób zdolny każde-
go zdobyć, a nadto z taką siłą przekonania, jaką może mieć tylko rzetel-
ny naukowiec i wielkiej klasy człowiek-humanista. To jest wezwanie
pod adresem propagandy walczącej z regulacją urodzin, czyli mówiąc
jasno - pod adresem Kościoła. Ale z jakim taktem i umiarem to jest zro-
bione, z jaką umiejętnością i dobrą wolą nieobrażania nikogo, a pokazy-
wania tylko w jakimś jaskrawym blasku uczciwej prawdy życia. Gdyby
każda argumentacja wyjaśniająca aktualne przemiany życia i świata by-
ła tak nieodparta, nierównie mniej byłoby tej strasznej grudy i zakalca w
stosunkach międzyludzkich. Niestety, nie każda głoszona dzisiaj prawda
jest równie prawdziwa i nie każda nadaje się do tak rzetelnej obrony.
Rozumiem zresztą występowanie przeciw przerywaniu ciąży. To już
jest zabijanie życia i może być stosowane tylko w wypadku konieczno-
ści ratowania życia matki. Ale kto chce, żeby nas było 60 milionów przy
dzisiejszym stanie opanowania epidemii, ztnniejszania śmiertelności
niemowląt i przedłużenia życia - ten chce nie tylko głodu (o zagrażają-
cym mnożącemu się światu braku żywności piszą najpoważniejsze pis-
ma i książki bogatych krajów Europy), nie tylko wojny i innych przed-
potopowych środków regulowania przyrostu naturalnego, ale ten chce
22 23
też coraz większej męczarni dzieci w przeładowanych szkołach, coraz
większego scherlaczenia młodych pokoleń itp. Nie mówiąc o tym, że
ilość nie decyduje dziś o jakości, o wartości narodów.
Holandia, Dania, Szwecja, Norwegia, Szwajcaria i Belgia są każda
w swoim rodzaju krajami wielkich narodów, choć liczą po kilka milió-
nów mieszkańców. Ilość w znaczeniu demograficznym była potrzebna
przy wojnach dawnego typu, przy prymitywnych cywilizacjach nawie-
dzanych morem i głodem, przy śmiertelności wszystkich niemal chorób,
gdy dzisiaj większość przestała być śmiertelna. Doprawdy, rzadko co
jest równie sprzeczne z aktualnym stanem wiedzy i cywilizacji jak wal-
ka z regulacją przyrostu naturalnego, a raczej ze społeczną świadomo-
ścią nieuchronności zapobiegania nadmiernemu przyrostowi naturalne-
mu. Kiedy się pomyśli w dodatku, że naprawdę najobficiej mnożą się
alkoholicy i gruźlicy, ciarki przechodzą z przerażenia o przyszłość naro-
du. Artykuł Ossowskiego powinien być przedrukowany przez całą prasę
polską.
# M. Dąbrowska - Klara i Angelika, pierwodruk "Twórczość" 1960, z. 4; opowiada-
nie nadane przez radio, a następnie przerobione przez W. L. Terleckiego na,jedno-
aktówkę do telewizji".
z S t a n i s ł a w O s s o w s k i (1897-1963), socjolog, teoretyk kultury, metodo-
log nauk społecznych. Studiował na UW u J. Łukasiewicza i W. Tatarkiewicza. Debiu-
tował w 1917 w "Pro arte et studio" szkicem Opatriotyzmie. W 1934 doktoryzował się
u T. Kotarbińskiego na podstawie pracy Analiza pojęcia znaku. Od 1933 docent UW, od
1936 przy katedrze socjologu prof. J. St. Bystronia. Działał wówczas społecznie na tere-
nie WSM. W 1. 1945-47 profesor uniwersytetu w Łodzi, 1956-62 kierownik Zakładu
Kultury i Przemian Społecznych Instytutu Filozofii i Socjologii PAN. Od 1956 prze=
wodniczący Polskiego Towarzystwa Socjologicznego, w 1.1956-62 wiceprzewodniczą-
cy International Sociological Association. Główne prace: U podstaw estetyki, 1933,
Więź spoleczna i dziedzichvo knvi, 1939, Ku nowymformom życia spolecznego, 1943,
Struktura klasowa w spolecznej świadomości, 1957, O osobliwościach nauk spolec:-
nych,1962.
Omawiany tu artykuł Ossowskiego Jak wytlumaczyć tę propagandę ?, "Życie War-
szawy" 1960, nr 33, b#ł nieco skróconym stenogramem przemówienia z dyskusji na
zjeździe Towarzystwa Swiadomego Macierzyństwa.
8 II 1960. Poniedziałek
Przeczytałam trzy pozycje młodej literatury: Stanisława Stanucha
"
Portret z pamięci"' (właściwie trzy portrety), Aleksandra Minkowskie-
go "Nigdy na świecie"z i Włodzimierza Odojewskiego "Miejsca nawie-
dzone"3.
Wszystkie trochę chybiają w tytułach. Według mego rozumienia po-
winno być: "Portrety z pamięci", "Nigdy w świecie" i "Miejsce nawie-
dzone" - ale wszystkie są interesujące, wszystkie świadczą o tym, że
zaczynamy mimo wszystko wchodzić w coś, co można już nazwać kul-
turą literacką. Zaczynamy posiadać to, o co się upominałam w 1945 ro-
ku w ankiecie ówczesnej "Twórczości" - po prostu dobrą literaturę.
Dawniej mieliśmy tylko wieszczów i geniuszy (albo co gorsza pretensje
do tej rangi) i bezwartościową szmirę. Dziś większość ukazujących się
książekjest na poziomie.
Wszystkie trzy książki są raczej pesymistyczne, dwie z nich zajmują
się psychologią stanów raczej psychopatycznych. To nic nie szkodzi.
Autorzy zgodnie z klasyczną maksymą Flauberta nie wyprowadzają
wniosków. Te należą do czytelnika.
Nawet najbardziej kontrowersyjnie usposobiony - musi myśleć,
czuć, ruszać się duchem. Dla każdego (prócz tych, co nie są jeszcze na
poziomie odpowiedniego wyrobienia artystycznego) są te książki - mo-
gą i powinny być w każdym razie - płodną lekturą.
Najbardziej oryginalnie polska jest "Nigdy w świecie". To bardzo
dobra książka. Trudno o mniej schematyczne i bardziej prawdomówne
zaangażowanie się w "tematykę aktualną". Dramat młodego lekarza za-
grzebanego w miasteczku głuchej prowincji. Walka o zachowanie god-
ności i uczciwości w grzęzawisku niedoli zapóźnionego w kulturze i cy-
wilizacji środowiska. Trochę zbyt schematycznie, z najlepszą zresztą
wolą potraktowana postać księdza. Znam i w tym środowisku mnóstwo
ludzi usiłujących sprostać godności i uczciwości. A zadanie to jest u
nich niepomiernie trudniejsze jak u świeckich. Fala nabożnej ciemnoty,
mającej niewiele wspólnego z chrześcijaństwem i katolicyzmem, który
wyznaje - sama niesie. Wśród młodych światłych księży są postacie tak
samo się męczące jak lekarz Minkowskiego. Zresztą, prawdę mówiąc,
Minkowski daje rację i księdzu. Więc to naprawdę dobra książka.
Świetne powiedzenie "patriarchalne stosunki i XX wiek - piorunująca
mieszanka. A my jesteśmy w środku i musimy z tym coś zrobić" - mó-
wi sekretarz partii, pierwszy tego rodzaju żywy człowiek w literaturze.
Powieść trochę przypomina Hamsuna. Tak, aż Hamsuna! W sensie po-
krewieństw - nie wpływów. U nas już dawno nie wydaje się i nie czyta
Hamsuna.
Dwie pozostałe książki są wyraźnie pod wpływami zagranicznymi-
J. Joyce i Kafka, i zwłaszcza powieściopisarska technika francuska teo-
rii o "antypowieści" itp. przychodzą tu na myśl. Nie wiem, czy pod
wpływami bezpośrednimi, czy z drugiej ręki te wpływy.
24 25
"
Portret z pamięci" nie tylko z powodu tytułu każe myśleć o "Portre-
cie nieznajomego" Nathalie Sarraute. Przypomina ją także w szczegó-
łach4. Trochę za dużo strachów [słowo nieczytelne], uczucia tropienia
i bycia tropionym. Niektóre partie każą myśleć o Czechowie, np. miej-
sce, gdzie młody człowiek przychodzi starać się o posadę, a siedzący za
stołem dyrektor po świetnej zresztą tyradzie "bohatera" mówi do niego:
"Gdyby biedny ojciee znał pana poglądy, byłby bardzo zasmucony"
("Mężczyzna"). Zbieżność może bye przypadkowa, a może być świado-
ma. Nie dziwiłabym się przyjmowaniu wpływów od Czechowa. Uwa-
żam go za prekursora dzisiejszej literatury. Dostojewski wywierał
wpływ na Zachód w czasie Gide'a i Prousta. Czechow jest na wskroś
dzisiejszy i dzisiejsi właśnie pisarze mogą się wiele od niego nauczyć.
Gdy myślę o "Trzech siostrach", muszę myśleć o "Czekając na Go-
dota". Mała "krotochwila" - "Niedźwiedź" (całkiem trywialnie potrak-
towana przez recenzentów) przypomina Osborne'a. "Sala nr 6" i "Moje
życie" zwiastują "Upadek" Camusa.
Muszę dodać, że Stanuch jest bardziej zajmujący od Nathalie Sarrau-
te (zresztą cudownie nudnej), czyta się z pasją. Wiele należy oczekiwać
po takim debiucie. W obecnych warunkach trzeba się cieszyć, że takie
książki jednak wychodzą. Hłasko nie był więc meteorem - są już dziś
młodzi równie dobrzy, a może będą lepsi od niego.
A dlaczego się tak rozpisałam o wpływach? Na ogół tego nie lubię
i większość dociekań na ten temat wydaje mi się nietrafna. Ale to spo-
sobność, żeby właśnie stanąć w obronie "wpływów". Odciąć się od ob-
cych wpływów - skąd ja to znam? Aha, to tak przecież zaczynają się
"Noce i dnie".
"Niechcicowie (dawni) czuli się organiczną częścią potężnego jakby
plemienia, które wystarczało samo sobie, miało własną rodzinno-przyja-
cielską gwarę, zastanawiało się, w jaki sposób wychowywać swe dzieci,
aby je raz na zawsze uchronić przed wpływami z zewnątrz"... Taka po-
stawa nie może trwać - i na szczęście już Bogumił chce budować no-
woczesne mieszkania dla służby folwarcznej (sprawa dotąd aktualna),
a Barbara - uczyć dzieci obcych języków. Odciąć kogoś od wpływów
z zewnątrz, to udusić go we własnym sosie.[...]
Ciekawe, że Anglia i Ameryka nie odeszły właściwie od tradycyj-
nych form powieści, ulepszyły je tylko, rozszerzyły problematykę (Ca-
ry5, Angus Wilsonb), nadały prozie jędrność, zwięzłość, precyzję. Zmie-
nili postawę do zagadnień. Najwięcej zmian formalnych daje Francja.
Wszystko to jest różnymi formami rozwoju, a nie upadku literatury.
Mimo tytułu i paru szczegółów z Sarraute, nie Stanuch a Odojewski
wydaje mi się do niej trochę podobny. Trochę też tu z Kafki, z Camusa.
Przy tym temat umierającego gruźlika ma już w polskiej literaturze wca-
le dobrą pozycję, jak na owe czasy dosyć rewelacyjną i oryginalną. To
"Śmierć" Ignacego Dąbrowskiego. Zdaje się, że tak się to nazywało'.
Osobiście chyba najwyżej stawiam Minkowskiego "Nigdy na świe-
cie". Nic nie wiem o tych autorach. O żadnym.
"Les Arts" pisząc o pogarszającej się sytuacji literatury w Polsce za-
kończyło słowami: "Żadnego nowego Hłaski na horyzoncie". Nie miało
racji. Jesteśmy wytrawne konie, umiemy brać przeszkody - żyć i two-
rzyć wśród przeszkód.
Co nie znaczy, że nie trzeba w pocie czoła usuwać przeszkód, uwła-
czających XX wiekowi. I tak znajdzie się ich dosyć, wynikających z sa-
mej natury komplikującego się świata.
Wracając do tych trzech książek młodych pisarzy, to załamują się
tylko na sprawach erotycznych. Tu z wyjątkiem paru trafnych odkryw-
czych spostrzeżeń panuje absolutna wulgarność, i to niestety - mimo-
wolna. Tematem literatury francuskiej bywała długi czas amor profanus
albo po prostu stosunki z prostytutkami. Ale i w tym temacie Francuzi
dawali pełną gamę liryzmu, tragizmu, satyry lub ironicznego humoru.
Tu nie ma żadnej skali, choć przedstawione stosunki erotyczne dotyczą
studenckiej młodzieży. Panuje lepka wulgarność, w której ani sławny
Casanova ani Restif de la Bretonne nie dorównywają naszym uzdolnio-
nym debiutantom. Ale i tojestjakieś gorzkie świadectwo prawdy nasze-
go czasu.
Nawet sławny wiersz Villona jest wobec Stanucha pełen poezji. Wo-
bec niektórych postaci "trzeciego portretu" Stanucha Hłasko jest czysty
jak lilia (a propos: w tymże "Portrecie" jest scena z dyrektorem i Cze-
chowowskim zdaniem [?]. Nie darmo autor dał i motto z Czechowa).
Istotą tych utworów jest osaczenie człowieka (to samo jest i w prozie
Różewicza), z którego motto całej książki.
# S t a n i s ł a w S t a n u c h (ur. 1931), prozaik, publicysta. Ukończył wydział
dziennikarski UJ. Debiutował w 1951 na łamach prasy jako poeta. Prowadził stały felie-
ton o ksiąźkach w krakowskim "Dzienniku Polskim". Wydał m.in. Portret :. pamięci,
1959, Przystanek w szczerym polu, 1966, Wpefnym świetle, 1970, Sceny, # życia męż-
czyzn w wieku średnim,1982.
2 A 1 e k s a n d e r M i n k o w s k i (ur.1933), prozaik, autor książek dla młodzieży,
scenarzysta. W okresie wojny w ZSRR, ukończył filologię rosyjską na UW. Debiutował
w 1956 na łamach prasy. W 1. 1969-70 w USA. Wydał m.in. Bfękitna miłość, 1958,
Nigdy na świecie,1959, Czterdziestu na górze,1961, Wielkipoker,1961, Wyznania od-
26
szczepieńca,1963, Kwiaty: dla Klementyny,1964, Odmieniec,1982; wiele książek oraz
pozycji sensacyjnych dla młodzieży; sztuki i scenariusze TV, m.in. współautor serialu
Dyrek