Collins Jackie - Szanse 02 - Lucky

Szczegóły
Tytuł Collins Jackie - Szanse 02 - Lucky
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Collins Jackie - Szanse 02 - Lucky PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Collins Jackie - Szanse 02 - Lucky PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Collins Jackie - Szanse 02 - Lucky - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Jackie Collins LUCKY Z angielskiego przełożył Jan Krasko Świat Książki Tytuł oryginału LUCKY Projekt okładki i stron tytułowych Zofia Sokołowska Redakcja techniczna Alicja Jabłońska-Chodzeń Korekta Irena Kulczycka Izabella Wieczorek Copyright © Jackie Collins 1985 © Copyright for the Polish edition by „Świat Książki", Warszawa 1997 © Copyright for the Polish translation by Jan Krasko, 1997 Świat Książki, Warszawa 1997 Skład KOLONEL Druk i oprawa w GGP ISBN 83-7129-583-9 Nr 1799 AkcJc? ід ## Pamięci Kimberly. Nie zapominamy o Tobie. Prolog Do sali rozpraw jeden za drugim weszli cicho przysięgli. Chwilę później Strona 2 wrócił sędzia i w zatłoczonym pomieszczeniu rozległ się niecierpliwy syk oczekiwania. Spięta Lucky Santangelo stała w lawie oskarżonych. Patrzyła prosto przed siebie. Niewzruszona. Dziko, mrocznie piękna. Wbrew wszystkiemu. Sędzia usiadł, poprawił okulary w ciężkiej rogowej oprawie i odchrząknął. — Panie i panowie przysięgli — spytał krótko — czy uzgodniliście werdykt? Przewodniczący ławy postąpił krok do przodu. Miał ziemistą cerę i nerwowy tik twarzy. — Tak, wysoki sądzie — odrzekł niewyraźnie. — Głośniej, proszę! — burknął poirytowany sędzia. — Uzgodniliśmy, wysoki sądzie — powtórzył przewodniczący, nie mogąc opanować coraz wyraźniejszego i coraz bardziej denerwującego tiku. — W takim razie zechce pan przekazać werdykt sekretarzowi — warknął zjadliwie stary sędzia. Przewodniczący spełnił jego żądanie. Sekretarz wziął złożony formularz i zaniósł go prosto do sędziego, który uważnie przyjrzał się dokumentowi. W wypełnionej do ostatniego miejsca sali zapanowała pełna oczekiwania cisza. Była tak głęboka, że aż dzwoniła w uszach. Lucky nie patrzyła na sędziego, ale widziała, jak czyta 9 werdykt, jak zwraca go sekretarzowi, a potem zamknęła czarne, opalizujące oczy, by odmówić króciutką, sekretną modlitw?- Lucky Santangelo była oskarżona o morderstwo. Kilka następnych minut miało zadecydować o jej losie. próbowała oddychać równo i głęboko. Próbowała zachować spokój, Strona 3 skoncentrować się, odpędzić od siebie złe myśli. Sekretarz zaczął mówić. Boże! Nie, to niemożliwe! To nie mogło się jej przytrafić. Nie Lucky Santangelo. Nie jej! Stała z wysoko podniesioną głową. Jak na prawdziwą Santangelo przystało. Nic nie mogło rzucić jej na kolana. Nic. Była przecież niewinna. prawda? prawda... 44 KSIĘGA PIERWSZA Lato roku 1978 1 Lennie Golden nie był w Las Vegas od trzynastu lat, choć tu został poczęty, tu się urodził i tu mieszkał do siedemnastego roku życia. Wysiadłszy z samolotu, rozejrzał się, powąchał powietrze i wziął głęboki oddech. Miasto wciąż pachniało jak dawniej. Na hałaśliwym lotnisku kłębił się tłum przyjezdnych ha-zardzistów, turystów i średnio zamożnych Amerykanów, którzy chcieli się zabawić. Grube męskie zadki kołysały się obok zadków pulchnych, tlenionych i obwieszonych sztuczną biżuterią blondynek w poliesterowych kostiumach. Dzieci jęczały i narzekały. Prostytutki w wiązanych na szyi, odsłaniających plecy oraz ramiona bluzkach i obcisłych spodniach Strona 4 przyjechały w interesach. Śniadzi obcokrajowcy ściskali czarne skórzane dyplomatki, roztaczając woń czosnku wokół towarzyszących im kochanek o płowych włosach. Czekała na niego Jess. Niezwykle piękna, choć niska — mierzyła ledwie metr pięćdziesiąt — wciąż miała w sobie coś z trzpiotki, jaką była w szkole. Zawsze wolała trzymać się z chłopakami. Zwłaszcza z Lenniem. Zostali najlepszymi przyjaciółmi już w pierwszej klasie, a ich cokolwiek nieoczekiwany i platoniczny związek przetrwał, umacniając się w miarę upływu lat, chociaż odkąd wyjechał z Vegas do Nowego Jorku, widywali się bardzo rzadko. Stanowili wyjątkowo źle dobraną parę. Lennie, taki wysoki, szczupły, o ciemnoblond włosach i oczach koloru 13 morskiej wody — przerośnięty Robert Redford z sowitą domieszką Chevy'ego Chase'a. I Jess, malutka, piegowata, o wielkich oczach, z szopą pomarańczowych włosów na głowie — miniaturka dziewczyny z rozkładówki „Playboya". Rzuciła mu się w ramiona. — Tak się cieszę, że cię widzę! Jak na faceta, który puszcza się na wszystkie strony, wyglądasz fantastycznie. Jak ty to robisz? Podrzucił ją do góry niczym szmacianą lalkę. — I kto to mówi! Zachichotała i mocno go uścisnęła. — Kocham cię do szaleństwa, Lennie. Witaj w domu. — Ja też cię kocham, małpko. — Nie nazywaj mnie tak! — zapiszczała. — Jestem teraz mężatką, szacowną żoną. Mam dziecko i w ogóle, więc traktuj mnie jak damę. Wybuchnął śmiechem. Strona 5 — Jeśli ty jesteś damą, to ja jestem Raąuel Welch. Wzięła go za rękę. — Tak, masz wspaniały biust! Śmiejąc się, ruszyli w stronę wyjścia. — Jak lot? — spytała, próbując chwycić jego poobijaną walizkę. Wyszarpnął się i odrzekł: — Długi i nudny. Gdyby Bóg chciał, żebyśmy latali, dałby nam więcej stewardes. Mrugnęła do niego porozumiewawczo. — Zaliczyłeś coś? — A jak. — Naprawdę? — Komu jak komu, ale tobie bym nie skłamał — odrzekł z kamienną twarzą. Parsknęła śmiechem. Zawsze śmiała się głośno i rubasznie — ludzie odwracali głowy i gapili się na nią jak na wariatkę. — Gdybyś doszedł do wniosku, że to ci pomoże, zełgałbyś samemu papieżowi. — A oto i ona... — zaintonował monotonnie. — Kto? Gdzie? — Odruchowo odwróciła się, żeby obe- 14 jrzeć jego ostatnią ofiarę. Tuż obok spokojnie przeszła zakonnica. — Mówiłem ci, że zmienił mi się gust — powiedział poważnie. — Bardzo śmieszne! — Wzięła zamach, żeby grzmotnąć go w brzuch. Powstrzymał ją gestem ręki. — Odwal się. Właśnie zoperowali mi język. — Hę? — Pamiętasz, robiłem nagranie do programu Lee Bryan-ta. To, o którym Strona 6 ci mówiłem. — Pamiętam. No i? — Z czterech minut skrócili mnie do trzydziestu sekund. Zmarszczyła czoło. — Durnie, nie wiedzą, co dobre. Ale co tam, teraz jesteś w Las Vegas. Twoje teksty rzucą ich na kolana. — Jasne. Moje pojawienie się w foyer „Magiriano" wzbudzi zamieszki. — Dużo się tu zmieniło. Może właśnie tego ci trzeba. Kto wie, do czego dojdziesz. — Przestań, Jess. Mówisz jak mój agent. Weź tę chałturę, weź tamtą, odwal ten numer i zanim się spostrzeżesz, dostaniesz etat u Carsona. — Twój tak zwany agent to bubkowaty artysta z Nowego Jorku. — Zmarszczyła nos. — Jesteś wspaniałym komikiem. To ja powinnam cię reprezentować. Ostatecznie załatwiłam ci ten angaż, nie? — Ile chcesz? Dziesięć procent? Wybuchnęła obłąkanym śmiechem. — Myślisz, że oddałabym tytuł królowej blackjacka w Las Vegas? Masz mnie za wariatkę czy co? Wsadź sobie tę prowizję tam, gdzie słońce nie dochodzi! Parsknął śmiechem i oparł się o ścianę, podczas gdy Jess popędziła do toalety. Tak, była prawdziwą przyjaciółką. Zadzwonił do niej przed dwoma tygodniami i powiedział, że musi dać nogę z Nowego Jorku. „Nie ma sprawy — odrzekła Jess bez wahania. — Matt Traynor, dyrektor artystyczny hotelu, w którym pracuję, leci na mnie, że hej. Przyślij mi taśmę, namówię go, żeby cię zaangażował". 15 Lennie wysłał kasetę. Jess załatwiła mu pracę. Prawdziwa kumpelka. Strona 7 Od niechcenia obserwował ciemnowłosą dziewczynę w czarnych, skórzanych spodniach i czerwonej koszuli. Minęła go, idąc przez tłum, jakby należało do niej całe lotnisko. Podobał mu się jej styl, nie wspominając już o ciele. Chryste! Czyżby jeszcze się od niej nie uwolnił? Rozstali się pół roku temu, mimo to, ilekroć widział atrakcyjną kobietę, zawsze porównywał ją z Eden. Zawsze, teraz też, nic nie mógł na to poradzić. Nie, Eden Antonio i on jeszcze z sobą nie skończyli — dlaczego nie potrafił spojrzeć prawdzie w oczy? Jess wyszła z toalety i ścisnęła go za rękę. — To cudownie, że wróciłeś, Lennie. — Musisz mi opowiedzieć wszystko o wszystkim. __ Proszę bardzo: kariera prowadząca donikąd i spieprzone życie seksualne. — Ekscytujące. Też mi nowina. Wyszli przed terminal i otulił ich pustynny upał. — Jezu! — wykrzyknął Lennie. — Zapomniałem już, jak tu jest. . .""■"■'.. — Przestań kwękać. Lekka opalenizna dobrze ci zrobi. Wyglądasz jak facet, który od lat nie wychodził z nocnego lokalu. Podeszli do czerwonego camaro z wgiętą karoserią, czekającego na parkingu. __ Widzę, że nadal świetnie prowadzisz — zauważył mimochodem, wrzucając walizkę do bagażnika. — To nie ja — odparła rozdrażniona. — Mój stary nie potrafi przejechać Strona 8 skrzyżowania, żeby się na coś nie nadziać. Lennie zastanawiał się, cóż to za mężczyzna wziął za żonę zwariowaną Jess. Miał nadzieję, że to ktoś wyjątkowy. — Wskakuj — powiedziała, siadając za kierownicą. — Dzieciak ryczy, Wayland pitrasi lunch: mówię ci, Lennie, spodoba ci się tu jak nigdzie indziej. To miasto zawsze do ciebie pasowało. Posępnie kiwnął głową. __ Taa. Tego się właśnie obawiam. 16 Idąc szybko przez tłum na lotnisku, Lucky Santangelo rzucała się w oczy. Była szczupłą, mocno opaloną, uderzająco piękną dwudziestoośmioletnią kobietą o czarnych, kędzierzawych i niesfornych włosach, o cygańsko czarnych oczach i szerokich, zmysłowych ustach. Miała na sobie czarne spodnie z mięciutkiej skóry, koszulę z czerwonego jedwabiu rozpiętą do granic przyzwoitości i szeroki, nabijany srebrnymi ćwiekami pas. Z uszu zwisały jej proste srebrne kolczyki w kształcie kół, a palec prawej ręki ozdabiał kwadratowy brylant tak wielki i tak lśniący, że należało wybaczyć wszystkim, którzy myśleli, że to tylko tania błyskotka. Nie, brylant był prawdziwy. Niekonwencjonalnie piękna, nosiła się po swojemu i miała swój własny styl. Biła z niej pewność siebie i egzotyczny zapach perfum, którymi się skropiła. — Boogie! — Czule powitała chudego, długowłosego mężczyznę w wojskowych drelichach, który wyszedł jej na spotkanie. — Jak sprawy? — Po staremu — odrzekł cicho. Strzelając wąskimi oczyma to w lewo, to w prawo, obserwując wszystko i wszystkich, wziął jej czarną torbę Strona 9 podróżną i kwit na resztę bagażu. — Żadnych podniecających wiadomości? Żadnych plotek? — pytała z uśmiechem, ciesząc się z powrotu. Owszem, plotki słyszał, ale nie zamierzał być tym, kto przekaże je Lucky. — Myślę, że wszystko wypali, Boog — mówiła z ożywieniem w drodze do długiego mercedesa parkującego na czerwonej linii. — Kontrakt na Atlantic City jest zapięty na ostatni guzik. I ja to załatwiłam. Ja! Wystarczy tylko zgoda Giną i płyta zacznie się kręcić. Czuję się wyśmienicie! Cieszył się, że Lucky jest w tak dobrym humorze. Kiwnął głową i rzekł: — Jeśli czegoś chcesz, zawsze dopniesz swego. Nigdy w ciebie nie wątpiłem. Jej oczy błyszczały z podniecenia. — Atlantic City — powiedziała. — Zbudujemy hotel, jakjggcświat nie widział! ■*/ ^ś^rflirawno. — Otworzył tylne drzwi. f\UN Щ 13 5) 17 __ Hej, dobrze wiesz, że zawsze siedzę obok ciebie. Otworzył drzwi przednie, pomógł jej wsiąść i pobiegł po resztę bagażu. Gino Santangelo obudził się nagle i gwałtownie. Przez chwilę był zdezorientowany, ale tylko przez chwilę. Owszem, był stary, ale na pewno nie cierpiał na uwiąd starczy. I dzięki Bogu. Poza tym siedemdziesiąt dwa lata to w dzisiejszych czasach nie wiek na sztuczne zapylanie kwiatów pomarańczy. Szczerze mówiąc, ostatniej nocy znowu poczuł się w łóżku Strona 10 jak nastolatek. Nic dziwnego — towarzyszyła mu Susan Martino. Susan Martino. Wdowa po wielkim Tinym Martinie, wszechstronnie utalentowanym weteranie kina i telewizji. Komiku, którego nazwisko wymawiano jednym tchem z nazwiskami Keatona, Chaplina i Benny'ego. Tiny umarł na atak serca przed dwoma laty. Gino był na jego pogrzebie w Los Angeles, złożył kondolencje wdowie i od tamtej pory jej nie widział. Spotkali się dopiero teraz, przed trzema tygodniami, kiedy Susan przyjechała do Las Vegas na imprezę dobroczynną. Po raz piąty z rzędu budził się rano w jej łóżku i wcale z tego powodu nie cierpiał. Jakby czytając w jego słodkich myślach, do sypialni weszła Susan. Była atrakcyjną, dobrze utrzymaną czterdzies-todziewięcioletnią kobietą, która wyglądała co najmniej dziesięć lat młodziej. Miała bladobłękitne oczy, wysokie kości policzkowe i białą, gładką skórę. Srebrnoblond włosy upięła w zgrabny koczek na tyle głowy, choć dochodziła dopiero dziewiąta. W peniuarze z białego jedwabiu, okrywającym jej skromne, aczkolwiek doskonałe ciało, niosła tacę ze szklanką świeżo wyciśniętego soku pomarańczowego, ugotowanym na miękko jajkiem i dwiema cienkimi, lekko posmarowanymi masłem grzankami. — Dzień dobry, Gino. Z trudem usiadł i przeczesał rękami niesforne czarne włosy, które choć siwiały na skroniach, były gęste i kędzierzawe jak w młodości. Tak, wciąż liczył się jako mężczyzna. Wiek ani nie przytępił witalności, ani nie pozbawił go 18 wprost niewyczerpanej energii, chociaż ciężki atak serca, jaki przeszedł przed rokiem, odrobinę go spowolnił. Podobnie jak Susan nie wyglądał na Strona 11 swoje lata. — Co to jest? — spytał, wskazując zastawioną tacę. — Śniadanie do łóżka. — Czym sobie na nie zasłużyłem? Obdarzyła go uśmiechem. — Wszystkim. Uśmiechnął się, przypominając sobie ich łóżkowe wyczyny. — Taa. Nieźle jak na takiego starucha, co? Postawiła przed nim tacę i usiadła na brzegu łóżka. — Jesteś najlepszym kochankiem, jakiego kiedykolwiek miałam — odrzekła poważnie. Podobało mu się to. I to bardzo. Susan Martino nie była dziwką, ale przed dwudziestoma pięcioma laty, kiedy to poślubiła Tiny'ego, miała określoną reputację. Krążyły plotki, że utrzymywała intymne kontakty z Aly Khanem, Ru-biriosą, a nawet z Sinatrą. To wystarczyło, żeby Gino poczuł się mile połechtany jej komplementem. Oczywiście nigdy nie wypytywał o jej przeszłość. Ona też go nie wypytywała. — Chcę się czegoś dowiedzieć — powiedział, zainteresowany na tyle, żeby ją o to zapytać. Starannie zdejmowała skorupkę z jajka. — Czego? — Kiedy byliście razem, ty i Tiny... Czy on cię zdradzał? Nie wahała się ani sekundy. — Nigdy — odrzekła stanowczo. — Chociaż, dlaczego miałabym ci o tym opowiadać... Nagle stał się zaborczy, nagle zapragnął mieć ją tylko dla siebie. Ją, tę Strona 12 blond damę z klasą. A ilu ich kręciło się wokół niej dzisiaj? Kobiety. Pokochaj je i porzuć — tak brzmiało jego życiowe kredo. Z paroma wyjątkami. Ostatnimi laty chodzenie z nimi do łóżka coraz bardziej go nudziło. Jeszcze jedno ciało. Jeszcze jedna piękna twarz. Jeszcze jeden tysiącdola-rowy banknot na drobną błyskotkę, bo nie lubił odprawiać ich z pustymi rękami. Były w łóżku z Ginem Santangelo 19 i chciał, żeby to sobie dobrze zapamiętały. Nie to, żeby musiał im płacić. Nigdy. Już sama myśl była obłąkana. — Możemy spędzić razem cały dzień? — spytała Susan, maczając kawałek grzanki w jajku i wsuwając mu go do ust. Już miał powiedzieć „tak", gdy nagle o czymś sobie przypomniał. Dzisiaj wracała Lucky. Jego córka. Piękna, nieokiełznana Lucky, dziewczyna o jego oczach, jego ciemno-oliwkowej cerze, jego kędzierzawych włosach. Z jego żądzą życia. Jak mógł o tym zapomnieć? Trzy tygodnie temu wyjechała na wschód w sprawach służbowych. Gdyby nie Susan, bardzo by za nią tęsknił. — Może przełóżmy to na jutro? — rzekł, odsuwając łyżeczkę. — Dzisiaj mam kilka spraw do załatwienia. — Ach tak... — Sprawiała wrażenie rozczarowanej. Zastanawiał się, jak zareagowałaby Lucky, gdyby zaprosił Susan na wspólną kolację. Instynkt podszeptywał mu, że by tego nie zniosła. Dobrze ją rozumiał. Ostatecznie to jej pierwszy wieczór po powrocie i mieli sobie mnóstwo do powiedzenia. Miał wystarczająco dużo czasu na wprowadzenie Susan do ich życia i zamierzał to zrobić. Susan Martino była zbyt wielką damą, żeby pójść w Strona 13 odstawkę po tygodniu znajomości. W drodze do hotelu Lucky wprowadzała Boogiego w szczegóły podróży. Boogie był kimś więcej niż tylko zwykłym kierowcą i ochroniarzem, gdy klimat zmuszał ją do zaangażowania obstawy. Był przyjacielem i darzyła go całkowitym zaufaniem. Kiedy miała kłopoty, zawsze się sprawdzał. W przeszłości wielokrotnie udowodnił, że jest człowiekiem lojalnym, bystrym i zazwyczaj milczącym, chyba że miał do powiedzenia coś naprawdę ważnego — co bardzo Lucky odpowiadało. Podwiózł ją do „Magiriano" na Stripie. Wysiadła i stała chwilę, odczuwając ten sam rozkoszny dreszcz co zawsze, ilekroć wracała do domu, do swego hotelu. „Magiriano" — kombinacja imion rodziców, Marii i Giną. Marzenie ojca, które ziściła, podczas gdy on kisł na 20 siedmioletnim wygnaniu podatkowym. Zawsze będzie dumna ze swego osiągnięcia. „Magiriano" był czymś wyjątkowym. W holu jak zwykle panował hałas i jak zwykle kłębił się tłum turystów. W kasynie tłoczyli się poranni hazardziści. Żadnych okien. Żadnych zegarów. Dwadzieścia cztery godziny rozrywki na dobę. Lucky nie uprawiała hazardu. Po co zasiadać do zielonego stolika, skoro to wszystko i tak należało do niej i do Giną? Przecięła hol, stanęła przed drzwiami prywatnej windy, ukrytej za parawanem z doniczkowych palm, i wsunęła do czytnika magnetyczną kartę. Dobrze jest wrócić do domu. Nie mogła się doczekać, kiedy zobaczy ojca. Miała mu tyle do powiedzenia. Strona 14 Jess nie pławiła się w zbytku, ale mały osiedlowy domek, przed którym się zatrzymali, miał przynajmniej maleńki basen kąpielowy. — Chata jest w porządku, ale niedługo się przeprowadzamy — wyjaśniła obojętnie, otwierając frontowe drzwi. — W Lakę Tahoe widzieliśmy osiedle i chcielibyśmy kupić tam dom. — Taa? — mruknął Lennie zastanawiając się, kto ten dom miałby kupić. Z kilku skąpych informacji o mężu, które Jess sprzedała mu w drodze z lotniska, wynikało, że to ona zdobywa pieniądze na życie, podczas gdy Wayland nie robi nic poza doglądaniem ich dziesięciomiesięcznego dziecka. — Jest tu kto? — zawołała, gdy podbiegł do nich zapyziały kundel, machając pożałowania godnym ogonem. Pogłaskała zwierzę i wyjaśniła: — To jest Trawka. Znalazłam go w pojemniku na śmieci, kiedy był szczeniakiem. Fajny, nie? Zjawił się Wayland, a przynajmniej ktoś, kogo Lennie za Waylanda wziął. Sądząc z wyglądu, jeszcze jeden znajda albo przybłęda. Miał na sobie utytłane białe spodnie, luźną, haftowaną koszulę i był na bosaka. Miał brudne nogi, 21 żółtawe włosy do ramion z przedziałkiem pośrodku i podłużną bladą twarz. Jess, która pisała cudowne listy, wspomniała, że Wayland maluje. Ale co maluje, nie zdradziła. __ Cześć, stary — powiedział Wayland, nawalony jak stodoła. — Witaj w naszym domu. — Wyciągnął do Len-niego kościstą, trzęsącą się rękę. — Gdzie dziecko? — spytała Jess. Strona 15 — Śpi. — Na pewno? — Idź, sprawdź. Jej piękna twarz na chwilę spochmurniała i Lennie wyczuł, że w ich rocznym związku nie wszystko układa się dobrze. Do szczęścia brakowało mu tylko żałosnej sceny małżeńskiej. Miał na głowie wystarczająco dużo własnych kłopotów. Lunch: wielka micha brązowego ryżu i trochę zwiędłej sałaty oblanej stęchłym jogurtem. Jess próbowała ukryć rozdrażnienie — pracowała całą noc i kazała Waylandowi przygotować coś specjalnego — ale przychodziło jej to z trudem. Lennie znał ją na tyle dobrze, by wiedzieć, że jest wkurzona. Dziecko — chłopczyk imieniem Simon — obudziło się na chwilę i przyjęło butelkę. __ Chcę odwieźć Lenniego do hotelu — oświadczyła nerwowo Jess, kiedy mały zasnął. Wayland kiwnął głową. Miał niewiele do powiedzenia na jakikolwiek temat. W samochodzie zapaliła skręta, wydmuchała dym prosto w twarz Lenniego i rzuciła agresywnie: — Nie chcę o tym gadać, dobra? — A kto pyta? — odrzekł spokojnie. Uruchomiła samochód i popędzili do „Magiriano". Zatrzymała wóz przed głównym wejściem i nie wyłączając silnika, powiedziała: — Będę tu na ciebie czekać za dwie godziny. Pytaj o Matta Traynora. To Strona 16 facet, który cię zaangażował. Każe oprowadzić cię po hotelu. — A ty? Gdzie jedziesz? — Mam... mam spotkanie. 22 — Już się puszczasz? — A niby dlaczego miałabym się nie puszczać. Teraz, kiedy poznał już Waylanda, musiał przyznać jej rację. Matt Traynor, pięćdziesięciopięcioletni, srebrzystowłosy lis w beżowym garniturze z kamizelką, był najlepszym specem od rozrywki w Las Vegas i oprócz pensji pobierał procent od hotelowych zysków. Zabiegała o niego sama Lucky Santangelo i dał się skusić tylko tą smakowitą perspektywą. Powiedział Lenniemu, że kaseta, którą przysłał Jess, bardzo mu się podobała, następnie zasypał go pytaniami o przyjaciółkę, jakby chciał poznać każdy szczegół jej życia. Lennie próbował odpowiadać ogólnikowo, ale kiedy Matt zagadnął o jej małżeństwo, doszedł do wniosku, że pora przejść-do rzeczy. Szybko powiedział, że chciałby obejrzeć salę, gdzie będzie występował, i posmakować atmosfery hotelu. Traynor wyraził zgodę, udzielił mu kilku mętnych wskazówek, po czym go odprawił. Las Vegas. Upał. Specyficzny zapach. Krzątanina. Las Vegas. Dom. Od urodzenia do siedemnastego roku życia. Las Vegas. Wspomnienia z młodości kłębiące się w głowie. Tu przespał się pierwszy raz z dziewczyną, tu się pierwszy raz upił i zaćpał, tu pierwszy raz oberwał. Tu się pierwszy raz zakochał, uciekł z domu, podprowadził starym samochód... Strona 17 Starzy. Mama i tato. Dziwaczna para. Tato, staromodny komik. Jack Golden. Solidny facet, prawdziwy chałturnik. Ale chałturnik, którego nazwisko wszyscy w branży dobrze znali — wszyscy z wyjątkiem szerokiej publiczności. Zmarł przed trzynastu laty. Na raka woreczka żółciowego. I mama, Alice Golden — przedtem znana jako Piersió-weczka — jedna z najbardziej wziętych striptizerek w mieście. Dobra, stara mama — miała teraz pięćdziesiąt dziewięć lat i mieszkała w spółdzielczym mieszkaniu własnościowym w Kalifornii. Z Las Vegas do Marina del Rey — wystarczył jeden chyży skok ze sprzedawcą używanych samochodów 23 z Sausolito. Alice nie była przeciętną żydowską mateczką, o nie. Nosiła króciutkie szorty, bluzeczki bez ramiączek, farbowała włosy, goliła nogi, a po tym, jak sprzedawca samochodów z Sausolito zwiał z miasta, zwijając przy okazji jej biżuterię wartą dziesięć tysięcy dolarów, miała kochanka za kochankiem. Alice... Kobieta doprawdy niezwykła. Nie łączyły ich zbyt bliskie stosunki. Kiedy był małym chłopcem, rozstawiała go po kątach, wysyłała po niezliczone sprawunki i traktowała jak lokaja. Nigdy w życiu nie przyrządziła żadnego posiłku. Podczas gdy inne dzieciaki przynosiły do szkoły czyściutkie, brązowe torebki z przekładanymi mięsem kanapkami, ciasteczkami i serem, on miał szczęście, jeśli udało mu się zwędzić jabłko z drzewa w ogrodzie. — Musisz nauczyć się niezależności — powiedziała mu Alice, kiedy miał mniej więcej siedem lat. I nauczył się. Strona 18 Jednak życie z Alice i Jackiem było ekscytujące. W ich niechlujnym mieszkanku zawsze tłoczyły się tancerki i piosenkarki, pracownicy kasyna, ludzie z branży. Tak, jeśli zapomniało się o dzieciństwie, życie było fajne. Alice. Miała charakter. Nauczył się akceptować ją taką, jaką była. Las Vegas. Dlaczego wrócił? Dla roboty. No i powiedział Jess, że musi zwiewać z Nowego Jorku. Przypięła się do niego policja, bo przyłożył jakiemuś zapitemu grubasowi, który dogadywał mu podczas występu w jednym z klubów w Soho. Zapity grubas okazał się pokątnym adwokatem, który obudziwszy się następnego ranka z rozciętą wargą, doszedł do wniosku, że Lennie Golden musi swoje odsiedzieć, i przystąpił do działania. Pozew sądowy i wynikające z tego okoliczności obciążające były ostatnią rzeczą, jakiej Lennie potrzebował. Uznał, że wyjazd z miasta będzie najlepszym sposobem na rozwiązanie problemu. Poza tym na zachodnim wybrzeżu przebywała Eden — chciał ruszyć za nią już od miesięcy, choć nie rozstali się jak przyjaciele. Zaliczywszy Las Vegas, zamierzał wyjechać do Los Angeles. 24 Nie tylko po to, żeby zobaczyć Eden. Tak. Po to, żeby zobaczyć Eden. Przyznaj się, baranie, jeszcze nie wyplułeś haczyka. Lucky przystanęła na patio, czekając, aż zauważy ją Bertil, Szwed, odpowiedzialny za wszystko, co działo się nad basenem. Spostrzegł ją natychmiast. Najdłuższe nogi w mieście, czarny jednoczęściowy kostium kąpielowy okrywający gibkie ciało — trudno było jej nie zauważyć. Pamiętając, kto tu jest szefem, zerwał się na równe nogi, szybko podszedł do Lucky i powitał ją z dobrze wyważoną Strona 19 kombinacją obojętności i entuzjazmu. — Witamy z powrotem, pani Santangelo. Skinęła mu głową, omiatając wzrokiem dziesiątki opalonych na brąz ciał. — Dziękuję, Bertil. Miał pan jakieś problemy, kiedy mnie nie było? — Nic, czym musiałbym zawracać pani głowę. — Śmiało — odrzekła łagodnie. — Lubię wiedzieć wszystko. Zawahał się, a potem opowiedział jej krótką historyjkę o dwóch ratownikach, którzy podrywali goszczące w hotelu kobiety. — Wyrzucił ich pan? — spytała. — Tak. Chcą nas zaskarżyć. — Rozmawiał pan z naszymi prawnikami? — Tak. — W takim razie sprawa załatwiona — odparła, usatysfakcjonowana. Odprowadził ją do leżaka. Usiadła, żeby poobserwować okolicę. — Niech pan przyniesie mi telefon — poprosiła. Przyniósł aparat i zostawił ją samą. Po raz trzeci spróbowała dodzwonić się do Giną. Ciągle był poza domem. Gdzie się on, do diabła, włóczył? Dlaczego nie czekał na jej przyjazd? 25 2 — Olympio, jesteś księżniczką. Boginią. Królową. Złociste, zaokrąglone ciało Olympii Stanislopoulos zadrżało w ekstazie. — Jeszcze, Jeremy. Mów, nie przerywaj... Angielski lord zmienił pozycję na nagim, dojrzałym ciele greckiej spadkobierczyni potężnego armatora, kontynuując litanię pochwał i komplementów. Strona 20 — Twoje oczy są jak Morze Śródziemne. Twoje usta jak rubiny. Twoja skóra jest gładka jak najgładszy jedwab. Twoje... — Aaaach... — Uciszył go głośny okrzyk rozkoszy. Szeroko rozłożyła nogi, potem owinęła go nimi i unieruchomiła w bolesnym uścisku, orząc mu plecy szponiastymi paznokciami. Z ran pociekła krew. Wrzasnął z bólu, zagłuszając jej ekstatyczny krzyk. — Na miłość boską, Olympio! Narzekania Jeremy'ego zupełnie jej nie interesowały. Obojętnie zepchnęła go z siebie. — Jeszcze nie skończyłem — zaprotestował. — Twoja strata — ucięła ostro. Przetoczyła się na łóżku i wstała. Olympia Stanislopoulos nigdy nie była znana z ciepłej i współczującej natury. Szybko weszła do łazienki, zatrzasnęła drzwi i spojrzała na swoje odbicie w dużym lustrze. Tłuszcz! Zwały spurchlonego celulitisem sadła! Rozzłoszczona chwyciła wałek tłuszczu w talii i wściekle go ścisnęła. Niech szlag trafi tego francuskiego znachora, który zaaplikował jej trzymiesięczną kurację odchudzającą tudzież kilka parszywych sztosów, za co zażyczył sobie trzydzieści tysięcy dolarów. O tak, pilnie do niego chodziła, tylko po jaką cholerę. Nie cierpiąc tego, co widziała w lustrze, pokazała język swemu odbiciu. A widziała stosunkowo niską, dwudziestoośmioletnią kobietę o obfitych kształtach, wielkich, jędrnych piersiach, gęstych, kędzierzawych blond włosach i pięknej twarzy. Oczy miała małe i niebieskie. Nieokreślony nos. Wydatne różowe usta. Mężczyźni za nią przepadali. Wyglądała bar- 26