Childe #8 Gildia Oredownikow - DICKSON GORDON R

Szczegóły
Tytuł Childe #8 Gildia Oredownikow - DICKSON GORDON R
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

Childe #8 Gildia Oredownikow - DICKSON GORDON R PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd Childe #8 Gildia Oredownikow - DICKSON GORDON R pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Childe #8 Gildia Oredownikow - DICKSON GORDON R Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

Childe #8 Gildia Oredownikow - DICKSON GORDON R Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

DICKSON GORDON R Childe #8 Gildia Oredownikow (The Chantry Gild) GORDON R. DICKSON Przelozyl Miroslaw R. Jablonski Rozdzial 1 Tuz przed switem Amanda Morgan obudzila sie we frontowym pokoju malutkiego mieszkanka wynajmowanego przez rodzine, ktora powaznie ryzykowala, dajac jej schronienie. Podloge pokoju dzielila z nia mloda dziewczyna, ktora byla jednak nadal pograzona we snie, tak jak i reszta domownikow.Amanda spala w bezksztaltnej brazowej koszuli; noszenie tego stroju zostalo wymuszone na mieszkancach tej planety oraz blizniaczej Mary, przez sily okupacyjne wladajace teraz oboma swiatami. Amanda wstala i, nie wkladajac swoich wysokich do kostek traperskich butow, kucnela obok pozyczonej maty do spania i zrolowala ja. Zlozyla mate w rogu pomieszczenia, po czym niosac buty w jednej rece, wyszla po cichu na korytarz. Przeszedlszy nim, skorzystala ze wspolnej lazienki na jego koncu, a potem zeszla waskimi, drewnianymi schodami prowadzacymi na ulice. Tuz przed drzwiami domu zatrzymala sie, zeby wlozyc buty. Koszula miala kaptur, ktory Amanda naciagnela teraz na glowe, chcac ukryc twarz. Otworzyla cicho zatrzask i wslizgnela sie w metne od mgly swiatlo przedswitu pustych ulic Porfiru. Bylo to niewielkie miasto na subtropikalnej wyzynie Hysperii - polnocno-wschodnim kontynencie Kultis, planety Exotikow. Szla szybko ulicami wyznaczonymi przez szarzejace, niepomalowane, drewniane fasady czynszowek. Wiekszosc miejscowych Exotikow, wyrzuconych z ich wiejskich rezydencji, zostala sprowadzona tutaj i zmuszona do zbudowania dla siebie tych domow, tuz pod okiem wladz; i fakt, ze narzucony projekt i materialy czynily z budynkow ogniowe pulapki, nie byl do konca niezamierzony przez pomyslodawcow, gdyz okupacja planet Exotikow, Mary i Kultisu miala w zamysle wygubic ich mieszkancow - tak wielu, jak to mozliwe i ich wlasnymi rekami. Amanda pomyslala o spiacych we wnetrzach domow; poczula, ze serce skurczylo jej sie w piersi na mysl o opuszczeniu ich - tak matka moglaby zareagowac na koniecznosc porzucenia dzieci i pozostawienia ich w rekach brutalnych i nieprzyjaznych opiekunow. Ale przyslana jej wiadomosc byla ta, ktora miala pierwszenstwo przed wszystkimi innymi; Amanda nie mogla zrobic nic innego, jak sie jej podporzadkowac. Skreciwszy kilka razy w rozne ulice, wslizgnela sie w koncu miedzy dwa budynki, a potem wynurzyla sie na otwartym dziedzincu za nimi. Tuz przed nia wznosilo sie otaczajace teraz cale miasto drewniane ogrodzenie szesciometrowej wysokosci, do wzniesienia ktorego zostali zmuszeni mieszkancy Porfiru. Zatrzymala sie u podstawy plotu i siegnawszy przez rozciecie w swojej szacie, poluznila cos. Kiedy wstrzasnela cialem, na ziemie wokol jej stop upadla lina. Wyszla z kregu i pochylila sie, zeby podniesc ja za zawiazana juz na jednym koncu petle. Zebrala reszte liny i w zwojach dlugosci przedramienia rzucila z powrotem na rzadka trawe niekultywowanego gruntu u swych stop; potrzasajac sznurem zwinela go ponownie w luzne petle trzymane lewa dlonia, co mialo sprawic, ze nie bedzie na nim suplow. Pozniej, chwytajac line prawa reka jakis metr od drugiego konca, tego z ruchoma petla, strzasnela ja, przesuwajac przez owo oczko i tworzac w ten sposob wiekszy krag, ktorym zakolysala kilka razy w powietrzu, chcac poczuc jego ciezar i zbalansowac go, a potem cofnela sie o krok od podstawy sciany. Powiodla wzrokiem w gore ogrodzenia, ponad waski chodnik, ktory pozwalal straznikom patrolowac teren bez potrzeby wystawiania sie na widok w wiekszym stopniu niz wysuwajac glowy ponad zaostrzone konce sterczacych pionowo klod tworzacych plot. Wybrawszy jeden konkretny szpic pala, zatoczyla prawa dlonia kilka wdziecznych kregow, a potem wypuscila petle w gore. Rzucala lassem od wczesnego dziecinstwa, na dalekiej planecie bedacej miejscem jej urodzenia, na jednym z niewielu Mlodszych Swiatow, gdzie hodowano konie roznych ras. Rzut byl plynny i celny; petla zawisla na gornym koncu wybranej klody. Szarpnela line, a potem uwiesila sie na niej, mocno zaciskajac petle. Nastepnie, korzystajac z pomocy sznura, zaczela wspinac sie po wewnetrznej stronie sciany, az dotarla na chodnik straznikow. Rozluznila line zacisnieta na czubku klody, a potem powiekszyla petle i zalozyla na siebie sznur w ten sposob, ze diagonalnie opasywal jej cialo, biegnac od jednego ramienia w strone przeciwleglego biodra, a dalej pod nim. Wykorzystujac czesc liny podwoila te petle, a reszte sznura zrzucila na ziemie po przeciwleglej stronie ogrodzenia, po czym przeszla tam i na modle wspinacza gorskiego zaczela opuszczac sie po zewnetrznej stronie plotu. Stojac juz pewnie na gruncie, sciagnela reszte liny otaczajacej koniec klody nad jej glowa. Owijajac sie sznurem w pasie, zmierzala ku mrokowi rosnacego w poblizu lasu. Las skryl ja, i juz jej nie bylo. Ale nie odeszla niezauwazona. Jeden z wczesnie obudzonych mieszkancow domu wyjrzal przez okno z tylu budynku i dostrzegl jej odejscie. Pech chcial, ze byl jednym z niewielu miejscowych, ktorzy kolaborowali z Silami Okupacyjnymi - gdyz byli dobrzy i zli Exotikowie, tak jak istnieli podobni ludzie we wszystkich spolecznosciach. Uwage obserwatora zwrocilo migniecie poruszajacej sie na zewnatrz postaci, chociaz nadal obowiazywala godzina policyjna minionej nocy. Teraz nie tracil czasu na ubieranie sie, tylko udal sie osobiscie do dowodztwa wojskowego. Kobieta byla juz niemal u celu, kiedy dotarlo do niej, ze podazaja za nia postacie w zielonych mundurach i wysokich butach; scigajacy ja trzymali w dloniach metal rozsiewajacy blyski, ktore mogly pochodzic wylacznie od miotaczy lub strzelb iglowych. Szla dalej, nie przyspieszajac kroku. Etyli juz wystarczajaco blisko, by ja zabic za pomoca swej broni, gdyby tego chcieli. Zaczekaja, zeby sie przekonac, czy nie zaprowadzi ich do innych; a w kazdym razie, najbardziej zalezalo im na wzieciu jej zywcem, by ja przesluchac i zabawic sie z nia przed zabiciem. Gdyby jednak udalo jej sie zyskac jeszcze tylko kilka minut, pokonac jeszcze kawalek terenu... Szla niespiesznie, a jej zdecydowanie roslo w niej w trakcie marszu. Nawet gdyby probowali schwytac ja teraz, zanim osiagnela zamierzony cel, to nadal nie wszystko byloby stracone. Byla Dorsajka, z planety Dorsai, urodzona na tym zimnym, trudnym, skapo poblogoslawionym swiecie, ktorego jedyne zrodlo bogactw naturalnych krylo sie w oblewajacym cala planete oceanie i rzadko rozsianych obszarach ziem uprawnych oraz pastwisk lezacych na nagich wyspach, ktore wystawaly z fal niczym szczyty podmorskich skal. Przez cale pokolenia Dorsajowie widzieli, jak ich synowie i corki opuszczaja domy, by walczyc w wojnach innych Mlodszych Swiatow i zarabiac w ten sposob miedzygwiezdne kredyty, ktorych Dorsajowie potrzebowali, zeby przezyc. Natomiast scigajacy ja teraz ludzie byli szumowinami pochodzacymi z owych innych planet. Nie bylo to prawdziwe wojsko; na dodatek zolnierze byli zdemoralizowani przez fakt, ze Exotikowie, do dominacji nad ktorymi przywykli, nie potrafili walczyc, nawet jesli chcieliby to zrobic w celu ocalenia zycia. Wiec ci, ktorzy ja teraz scigali, zyli w przekonaniu, ze samo pokazanie broni kazdemu nieuzbrojonemu cywilowi zaowocuje natychmiastowym posluszenstwem z jego strony. A zatem w walce wrecz, jesliby nie unieruchomili jej strzalami z miotaczy lub broni iglowej, dalaby sobie rade z co najmniej pol tuzinem napastnikow. W kazdym razie byloby dziwne, gdyby w trakcie walki nie udalo jej sie zdobyc przynajmniej jednego egzemplarza ich broni. Gdyby tak sie stalo, to bez klopotu poradzilaby sobie co najmniej z calym plutonem. Ale byla juz niemal u celu, ku ktoremu zmierzala, a tamci pozostawali nadal w pewnej odleglosci za nia. Stawalo sie coraz bardziej oczywiste, ze po prostu sledzili ja, nie podejrzewajac, iz moze byc swiadoma ich obecnosci i majac nadzieje, ze doprowadzi ich do innych, ktorych takze mogliby schwytac. Od trzech lat pracowala tutaj jako tajny agent Starej Ziemi, pomagajac przetrwac miejscowej ludnosci; a kiedy to bylo mozliwe, opierac sie stronnikom Innych, nowych suzerenow Mlodszych Swiatow. Ci zolnierze mogli slyszec pogloski o niej. Niewatpliwie bylo dla nich niepojete, ze moglaby byc sama i zwodzic ich dlugo; wedlug nich musialaby ja wspierac jakas organizacja. Usmiechnela sie lekko pod nosem. W istocie jej najbardziej aktywne dzialania podczas tych trzech lat sprowadzaly sie - kiedy tylko mogla to zrobic bez zdradzania swojej tozsamosci - do okazjonalnego ratowania wiezniow z rak tych pseudozolnierzy w ciezkich buciorach. Glownie jednak jej praca polegala na podtrzymywaniu nadziei Kultisan. Zeby, jak inni zdominowani mieszkancy Mlodszych Swiatow wiedzieli, ze nie zostali kompletnie zapomniani przez tych, ktorzy nadal trwali za tarcza fazowa Starej Ziemi, opierajac sie polaczonym silom Mlodszych Swiatowi samozwanczym, obdarzonym wieloma talentami Innym, ktorzy nimi wladali. Teraz jej nadzieje wzrosly. Scigajacy zwlekali niemal zbyt dlugo. Dotarla w koncu do malego pagorka kwitnacego poszycia lesnego i mlodych drzewek, ktore trzy lata temu przesadzila z wielka troska i sporym nakladem pracy. Zatrzymala sie i niemal obojetnie zaczela drzec pas darni miedzy dwoma drzewkami. To, pomyslala, powinno zaintrygowac ich na tyle, zeby wstrzymac pogon. Darn odeszla latwo, jak to zostalo zaprojektowane, gdyz byla sztuczna, a nie naturalna. Pod spodem znajdowala sie metalowa plyta i uchwyt sluzy wejsciowej statku. Teraz poruszala sie szybko. Chwile pozniej wlaz byl otwarty, a ona sama znalazla sie wewnatrz pojazdu, zatrzaskujac za soba klape. Kiedy obrocila dzwignie w pozycje "zamkniete", strzal z miotacza zadzwieczal bezproduktywnie na zewnetrznej powierzchni wlazu. Zrobila dwa kroki, usadowila sie w fotelu przed panelem sterowniczym i polozyla dlonie na przyrzadach. Nawet po trzyletniej bezczynnosci dorsajski pojazd kurierski nie potrzebowal czasu na rozgrzanie napedu atmosferycznego przed startem. Niemal w tym samym momencie, w ktorym chwycila drazek sterowy, statek wystrzelil z pagorka, posylajac we wszystkie strony ziemie, trawe i drzewa. Wzniosla sie, korzystajac ze zwyklego napedu atmosferycznego i przeleciala tuz nad najblizszym grzbietem. Gdy tylko sie przekonala, ze znajduje sie poza zasiegiem wzroku swoich przesladowcow, za sprawa jednego, plynnego skoku fazowego przemiescila statek w przestrzen pozaplanetarna. Nastepne, niemal natychmiastowe przejscie oddalilo ja o dwa lata swietlne od wschodzacego teraz slonca, ktore mieszkancom Starej Ziemi bylo znane jako Beta Procjona. Znalazlszy sie w przestrzeni miedzygwiezdnej, gdzie nie mogl jej wykryc zaden statek z Mlodszych Swiatow, byla poza zasiegiem poscigu. Tutaj, w glebokim kosmosie, byla tak trudna do znalezienia, jak mala rybka we wszechswiatowym oceanie. Rozejrzala sie po nieporzadnym wnetrzu pojazdu. Nie byl w stanie nadajacym sie do zlozenia oficjalnej wizyty na Starej Ziemi, nie mowiac juz o Encyklopedii Ostatecznej. Ale to nie mialo nic do rzeczy. Liczylo sie tylko to, ze wydostala sie bezpiecznie poza pierscien statkow patrolujacych przestrzen wokol planet Bety Procjona. Teraz stalo przed nia duzo powazniejsze zadanie, polegajace na dotarciu na sama Stara Ziemie, co oznaczalo koniecznosc przenikniecia przez oblegajaca ja i blokujaca dostep do planety flote Mlodszych Swiatow. W jakis sposob musi przeslizgnac sie bezpiecznie przez kordon duzo lepiej uzbrojonych i przygotowanych okretow bojowych, w porownaniu z ktorymi jej wlasny pojazd mogl rzeczywiscie wydac sie rybka. Ale to byl problem, z ktorym trzeba sie bedzie zmierzyc, kiedy znajdzie sie na miejscu. Rozdzial 2 Za oknem biblioteki padal chlodny, gorski deszcz wczesnej zimy w polnocnej strefie klimatycznej Starej Ziemi. Deszcz zacinal skosem, padajac na bezlistne deby i sosny rosnace wokol malego jeziora przed domem, ktory byl pierwszym domem, jaki mogl pamietac jako Hal Mayne. Wyzej, zaslaniajac szczyty okolicznych gor, niebo bylo nieprzerwanym, szarym walem ciezkich chmur, a przypadkowe powiewy wiatru przyginaly od czasu do czasu wierzcholki drzew i miotaly deszczem pod wiekszym katem. Mroczny dzien i wiszace nisko chmury sprawialy, ze szyba okienna stala sie lekko refleksywna, wiec widzial to, w czym dalo sie z trudem rozpoznac obraz jego twarzy, wygladajacej jak oblicze ducha.Niezwykle wczesna zima zaczela swoje panowanie w Gorach Skalistych na kontynencie polnocnoamerykanskim. W istocie spowijala cala polnocna polkule planety. Dzien na zewnatrz byl chlodny i ponury, sprawiajac, ze lesne stworzenia nie wychodzily ze swoich nor i kryjowek. Na kominku w bibliotece, zapalony przez automatyczne wyposazenie domu na sygnal z satelity, plonal jasny ogien, wydzielajac mily zapach brzeziny. Swiatlo gornych lamp blyszczalo na grzbietach starych ksiazek, ktore w calosci wypelnialy polki pokrywajace sciany pomieszczenia. To byl dom, w ktorym sierote Hala Mayne'a wychowywali jego nauczyciele, trzej starzy mezczyzni, ktorych kochal; bylo to tez miejsce, gdzie jedenascie lat temu, kiedy mial szesnascie lat, widzial ich wszystkich martwych. Od tamtej pory byl to pusty dom, ale Hal znajdowal tu zwykle ukojenie. Oni nie sa martwi, przypomnial sobie. Ten, kogo kochasz, nigdy dla ciebie nie umiera. Przychodzi do ciebie tak dlugo, jak dlugo zyjesz. Ale ta mysl mu nie pomogla. W ten zimny, ciemny dzien czul nieuchronna pustke otaczajacego go domu. Jego umysl, tak jak robil to wielokrotnie, siegnal po ukojenie w postaci poezji. Ale jedyne wersy, jakie przyszly mu do glowy, nie przyniosly pociechy. Nie byly niczym wiecej, jak echem umierajacego na zewnatrz roku. Byly linijkami wiersza, ktory sam niegdys napisal tutaj, w tym domu, w podobny dzien zblizajacej sie zimy, tuz po tym, gdy skonczyl trzynascie lat. Jesienna brzoza, bialoreka, ze smutku pozbawiona lisci, W splecionych dniach, kiedy slabe slonce swieci w dol, Po zanikajacym roku i rozmoklej lesnej plesni, Modli sie o wspomnienia stare, jak spatynowany braz; A kiedy nocne niebo, i jego siostra mgielka, skradaja sie, Niesione przez puchacza gniewajacego sie na niewidoczny ksiezyc, Placze jak lutnia w przenikliwym wietrze, Takze w pustym pniu brzmi pusty rog. Dzwonek wygral w gorze swoja srebrzysta nute. Hal uslyszal kobiecy glos. -Hal - rozlegl sie glos Ajeli. - Konferencja za dwadziescia minut. -Bede tam - powiedzial. Westchnal. -Wylacz! - dodal pod adresem otaczajacej go, niewidocznej, technologicznej magii. Biblioteka, posiadlosc i deszcz mignely i znikly. Znowu byl w swojej kwaterze na Encyklopedii Ostatecznej, na orbicie ponad powierzchnia swiata, ktory dopiero co widzial. Deszcz, wiatr i biblioteka, wszystko takie, jak wygladalo w tej samej chwili na terenie ziemskiej posiadlosci, zostalo daleko pod nim. Otaczala go cisza; cztery pokryte panelami sciany i troje drzwi - jedne prowadzace na korytarz na zewnatrz, K3 jedne do jego sypialni i jedne do aneksu, ktory byl jego nominalnym gabinetem. Obok, w glownym pomieszczeniu, nad miekkim, czerwonym dywanem unosily sie zwyczajne, wyscielane dryfowe siedziska i pulpit. Byl znowu tam, gdzie spedzil wieksza czesc ostatnich trzech lat zycia - w Encyklopedii Ostatecznej, tym technologicznym cudzie, ktory byl sztucznym satelita Ziemi. Stale na ziemskiej orbicie. Orbicie planety, ktora emigranci nazwali w dwudziestym czwartym wieku Stara Ziemia - w odroznieniu od Nowej, zasiedlonej trzysta lat temu i krazacej wokol Syriusza, daleko stad. Wokolo panowala nadal wylacznie cisza - wokol jego pokoju i samego satelity. Encyklopedia Ostateczna unosila sie wysoko nad powierzchnia Ziemi, tuz pod mgliscie biala tarcza fazowa, ktora otaczala i chronila zarowno planete, jak i Encyklopedie. Tak daleko, ze nie moglyby byc slyszane, nawet gdyby na zewnatrz istniala przenoszaca dzwieki atmosfera, znajdowaly sie okrety wojenne, ktore patrolowaly tarcze od spodu, broniac satelite i Ziemie przed jakakolwiek proba wtargniecia przez oslone okretow dziesieciu sposrod trzynastu Mlodszych Swiatow. Hal zatrzymal sie chwile dluzej. Mial dwadziescia minut, przypomnial sobie, zatem ostatni raz opadl na dywan do pozycji siedzacej, ze skrzyzowanymi nogami i wprawil swoj umysl w stan relaksu, ktory byl forma koncentracji, chociaz jego fizyczne i psychiczne mechanizmy nie byly zwyczajnymi dla tej kondycji mentalnej. W istocie stanowily kombinacje technik, ktorych nauczyl go, jako chlopca, Walter InTeacher, jeden z trzech wychowawcow zabitych jedenascie lat temu, oraz rozwinietych przez niego samego tworczych metod sluzacych tworzeniu poezji, ktora pisywal. Stworzyl te synteze, gdy byl jeszcze mlody, a Walter InTeacher, Exotik wsrod jego nauczycieli, nadal zyl. Hal pamietal, jak gleboko i dziecinnie czul sie wowczas rozczarowany, gdy nie byl w stanie oddac obrazu brzozy w wilgotnym, zimowym lesie; obrazu, ktory wlasnie wygenerowal w swoim mozgu. Surowej imaginacji dopiero co napisanego wiersza. Ale Walter, zwykle tak lagodny i niosacy pocieche we wszystkich innych sprawach, powiedzial mu wtedy surowo, ze zamiast czuc sie nieszczesliwy, powinien byc zadowolony, ze w ogole udalo mu sie to zrobic. Zdolnosc ta, wyjasnil Walter, nie byla calkiem nieznana, ale rzadka i tylko niewielu ludzi potrafilo wizualizowac na tak wysokim poziomie. Powiedzial, ze roznica pomiedzy tym, na co moze zdobyc sie wiekszosc, a tym, co Hal byl najwyrazniej w stanie osiagnac, sprowadzala sie do roznicy pomiedzy kreacja tego, czemu Walter dal miano "wizji" - jako przeciwienstwa dla "obrazu"; cytowal tym samym dwudziestowiecznego malarza, ktory takze dysponowal ta umiejetnoscia. -Wiekszosc ludzi potrafi, na drodze koncentracji, wywolac "obraz" - powiedzial mu Walter - a wywolawszy go, moga narysowac, namalowac lub skonstruowac to, co on przedstawia. Ale "obraz" nie jest nigdy skonczona, wyobrazona rzecza. Pewnych jej czesci brakuje, gdyz czlowiek ewokujac ja, przesadza z gory, ze owe elementy tam istnieja. Tymczasem "wizja" jest wystarczajaco kompletna, by byc obiektem, gdyby tylko miala mase badz zycie. -Roznica jest taka, jak miedzy epizodem historycznym, gruntownie zbadanym, opracowanym przez umysl historyka i gotowym, by go przeniesc na papier, a tym samym wydarzeniem zarejestrowanym w pamieci osoby, ktora je przezyla. A teraz czy to, o czym mowisz, to jest prawdziwa "wizja"? -Tak, tak - odparl Hal z ozywieniem. - Wszystko tam jest - tak wiele, ze niemal mozna jej dotknac, jakby byla materialna. Moglbys nawet wstac i obejsc ja dookola, zeby obejrzec od tylu! Dlaczego nie postarasz sie usilniej i nie zobaczysz jej? -Poniewaz nie jestem toba - odpowiedzial Walter. Zatem teraz, na skutek cisnienia jego koncentracji, ale ostatni raz, powietrze przed Halem zdawalo sie przybierac ksztalt reprodukcji obrazu jadra wiedzy zmagazynowanej w Encyklopedii Ostatecznej. Jego forma przypominala bardzo gruby odcinek kabla zlozonego z rozzarzonych, swiecacych przewodow - ale kabla, w ktorym wlokna poluznily sie, wiec teraz jego srednica podwoila sie w stosunku do tej, jaka mogl miec poczatkowo; zdawalo sie, ze mial z metr w przekroju i moze trzy metry dlugosci. W tej masie widoczne bylo kazde pojedyncze wlokno. Ale chodzilo nie tylko o to; kazde pasmo, jesli ktos przyjrzalby sie temu wystarczajaco dokladnie, znajdowalo sie w ciaglym ruchu, rozciagajac sie lub skrecajac, zeby dotknac sasiednich splotow - czasami tylko na krotko, czasami zas wyraznie zespalajac sie z innymi wloknami za sprawa polaczen, ktore wydawaly sie trwale. Poczatkowo obraz pojawial sie w jego umysle w ten sposob dzieki tej samej technologicznej magii Encyklopedii, ktora zdawala sie przenosic go do jego starego domu na powierzchni Ziemi. Dzieki przekazywanemu obrazowi ksztaltowal w swoim pokoju owa nieustannie uaktualniana wizje, aby moc ja badac. Ale po latach, kiedy poznal kazde wlokno, doszedl do tego, ze byl w stanie "zwizualizowac" obraz droga samej koncentracji. Zaczal te studia po tym, gdy ujrzal Tama Olyna, owczesnego dyrektora Encyklopedii, stojacego w pomieszczeniu kontroli danych i przygladajacego sie przekazywanemu tam nieustannie temu samemu obrazowi. Wedle calej owczesnej wiedzy Hala, to pomieszczenie i obraz mogly znajdowac sie wowczas w sasiednim pokoju. W obrebie Encyklopedii zadna jej czesc nie miala stalego polozenia, gdyz urzadzenie przemieszczalo je dla wygody jego lokatorow. Tam Olyn pelnil funkcje dyrektora Encyklopedii przez blisko sto lat. Wczesniej byl miedzygwiezdnym dziennikarzem, ktory kierowany prywatna zemsta usilowal obrocic nienawisc wszystkich zamieszkalych swiatow przeciwko mieszkancom Harmonii i Zjednoczenia, dwoch planet zwacych sie Zaprzyjaznionymi i skolonizowanymi przez Kulture Odlamkowa zlozona zarowno z nosicieli prawdziwej wiary, jak i religijnych fanatykow. Tam, chcac wyzbyc sie wlasnego poczucia winy, winil ich wtedy za smierc meza jego mlodszej corki. Kiedy nie udalo mu sie sciagnac na Zaprzyjaznionych klatwy ze strony reszty ludzkosci, zobaczyl w koncu, kim sie stal. Wrocil wtedy na Encyklopedie, na ktorej ujawnil kiedys rzadki talent. Tutaj osiagnal stanowisko dyrektora i sam nauczyl sie identyfikowac wiedze reprezentowana przez kazde pojedyncze, wyraznie blyszczace wlokno, patrzac po prostu na nie, a nie muszac korzystac z pomocy instrumentow uzywanych przez inzynierow, ktorzy zawsze byli na sluzbie w pomieszczeniu zawierajacym jadro Encyklopedii. Zatem to przyklad Tama dal zaplon imaginacjom Hala. Na chwile wizja przed nim sciemniala nawet, przeslonieta teraz w jego umysle przez szary cien starego czlowieka. Obecnie Tam siedzial samotnie w swojej kwaterze, ktora Encyklopedia przeksztalcila w iluzje lesnej polany z przeplywajacym przez nia strumieniem; pory dnia i nocy tego fantomatycznego obrazu odpowiadaly zawsze temu, czy powierzchnie Ziemi, dokladnie pod nim, oswietlalo slonce czy nie. Tam bedzie teraz sam, gdyz Ajela, zastepczyni dyrektora, opuscila go, by poprowadzic narade. Sam i czekajacy na smierc, jak ktos zbyt zmeczony pod koniec zbyt dlugiego dnia, by mogl oczekiwac na sen. Czekajac, ale trzymajac smierc, jak sen w szachu, gdyz caly czas mial nadzieje, ze uslyszy od Hala wiadomosc. Wiadomosc o sukcesie, o ktorego odniesieniu Hal nie mogl go zapewnic. Trzy lata wczesniej Mayne nie mial watpliwosci, ze w koncu dostarczy te wiesc. Teraz, po tych wolno mijajacych latach bez postepu, nadeszla pora, gdy musial stawic czola faktowi, ze nigdy jej nie przyniesie. Musi to oswiadczyc na konferencji, o ktorej przypomniala mu Ajela. Nie mogl sie spoznic, zglosiwszy niezwykla propozycje uczestniczenia w spotkaniu po tym, gdy tak dlugo unikal podobnych kierowniczych narad z udzialem Ajeli i Rukh Tamani, Nosicielki Prawdziwej Wiary i zwolenniczki przebudzenia Ziemi. Teraz Hal probowal jeszcze raz skoncentrowac sie na wizji skarbnicy wiedzy. Znacznie przenosil Tama umiejetnoscia czytania jej. Jak Olyn, potrafil teraz poznac z fragmentu swiecacego przewodu, jakiemu konkretnemu bitowi informacji odpowiadal. Ale, bardziej niz Tam, byl w stanie siegnac bezposrednio do tej wiedzy, chociaz nie udawalo mu sie jej odczytac. Tak czy inaczej, nie byloby to swiadome czytanie. Czymkolwiek byla ta wiedza, stalaby sie nagle i po prostu dostepna jego pamieci. Martwemu i pogrzebanemu okruchowi pamieci, ale takiemu, ktory z pewnym wysilkiem moglby ozywic za sprawa swojej swiadomosci. Nie chodzilo o to, ze brakowalo mu mentalnej przestrzeni do zmagazynowania tak wielu informacji. Sprobowal i przekonal sie, ze dlugoterminowa ludzka pamiec - choc nie ta swiadoma, krotkoterminowa - moglaby pomiescic cala wiedze, jaka zawierala w sobie Encyklopedia; co bylo suma wiedzy znanej swiatu ponizej. Ale jak na razie byla to dla niego wiedza ciagle niedostepna. Przywrocenie jej do zycia wymagalo, by byla osiagalna swiadomie; a okazywalo sie, ze tego ostatniego kroku jego swiadomosc nie jest w stanie wykonac. Ludzki umysl mogl tylko korzystac ze zmagazynowanej wiedzy za sprawa prostoliniowej, pojedynczej marszruty konkretnej mysli - z jednej informacji na raz. Przez ostatnie poltora roku zmagal sie z tym, by umozliwic swiadomosci korzystanie z calej zmagazynowanej wiedzy, ale nie znalazl zadnego sposobu, w zwiazku z czym drzwi do Kreatywnego Wszechswiata, w ktory wierzyl, pozostawaly przed nim zamkniete. Jednak wiedzial, ze istnialy. Cala sztuka i wszystkie wynalazki spisanej historii potwierdzaly ten fakt; kazde dzielo sztuki i pojedynczy wynalazek byly istniejacymi dowodami, ze mozna osiagnac i wykorzystac czysto Kreatywny Wszechswiat, w ktorym wszystko bylo mozliwe. Sam uzywal go do tworzenia wierszy - dobrych czy zlych, nie mialo to znaczenia tak dlugo, poki nie zaistnialy w znanym kosmosie, poki ich nie zapisal. I nie istnialy. Bo nadal pochodzily wylacznie z jego podswiadomosci. A zatem, drzwi istnialy. Ale nie potrafil przez nie przejsc. Pragnal fizycznie wejsc do srodka, tak jakby sie przenosil do innego fizycznego wszechswiata. Gorzka rzecza byla swiadomosc, ze mozna tam wejsc, ale nie wiedziec, jak sie to robi. Poniewaz urodzil sie jako Donal Graeme, Dorsaj, kilka razy przeszedl przez te drzwi, ale nigdy nie wiedzial, w jaki sposob. Raz ocknal sie wsrod historycznie niezmiennych wydarzen dwudziestego pierwszego wieku. W tym wypadku, by sie tam poruszac, korzystal z ciala zmarlego czlowieka; slyszal ryk kamiennego, rzezbionego lwa, jakby to bylo zywe zwierze, po czym wrocil z przeszlosci do okresu o osiemdziesiat lat pozniejszego od tego, ktory opuscil - zmieniony fizycznie z doroslego mezczyzny w dwuletniego chlopca. Drzwi zatem otworzyly sie przed nim najwyrazniej dlatego, ze wierzyl wtedy, iz bylby w stanie tego dokonac. Dlaczego teraz nie mogl ponownie znalezc tej wiary? Jesli nie mogl, jesli nie mogl przejsc przez nie, kiedy chcial i wiedzac jak to robi, to wszystko czego dokonal i doswiadczyl w trzech roznych wcieleniach, zostalo zmarnowane. Powiedzial sobie teraz ponuro, ze cel, jaki wyznaczyl sobie sto lat temu jako Donal Graeme, mogl byc falszywy. Wszystko, co osiagnal, ograniczalo sie do tego, ze kierujace ludzkoscia sily historyczne powolaly do zycia jednego z Innych i doprowadzily do powstania realnej grozby podboju Starej Ziemi i zniszczenia jej. Nie mogl dalej postepowac w ten sposob i - mozliwe - pogarszac tylko sprawy. Ale nawet snujac te mysl, zawahal sie w tym postanowieniu. Teraz, mimo ze Ajela i Rukh czekaly, zamierzal podjac jeszcze jedna probe znalezienia drzwi, zanim sie ostatecznie podda. Siedzial, wypelniajac umysl wiedza ze skarbnicy reprezentowanej przez widziany przed soba obraz, az ten wypelnil go. Sprobowal jeszcze raz uzyc jej, by wejsc tam, gdzie moglby ja wykorzystac. I... Nic.Siedzial niezmieniony, nie dostapiwszy iluminacji. Wiedza tkwila w nim jak cos martwego i bezuzytecznego, niczym ksiazki zapomniane natychmiast po tym, gdy zostaly przeczytane i skryte w wiecznej ciemnosci. -Hal - rozlegl sie glos Ajeli. - Rukh i ja jestesmy juz w moim gabinecie. Idziesz? -Ide - odparl i na dobre rozproszyl obraz jadra wiedzy wraz ze wszystkimi nadziejami swojego zycia. Rozdzial 3 -Przepraszam za spoznienie - powiedzial Hal.Wszedl i usiadl na pustym dryfowym siedzisku, jednym z trzech, ktore zostaly przysuniete do wielkiego, zaslanego teraz papierami biurka Ajeli. Do zeszlego roku to sie nigdy nie zdarzalo. Obecnie, gdy Tam byl niemal bezradny fizycznie - nie dlatego, ze jego cialo zle funkcjonowalo, czy tez stracilo cokolwiek z przyrodzonej mu sily, ale dlatego, ze zanikala poruszajaca je wola zycia - Ajeli zal bylo kazdej chwili, ktorej nie mogla spedzic u boku Olyna. -Nie kusilo cie, zeby zmienic zdanie odnosnie przyjscia tutaj? - zapytala Ajela, ostro patrzac na Hala niebieskimi oczami. -Nie - odparl Mayne. Jak zwykle urzadzenia sterownicze Encyklopedii Ostatecznej oswietlaly jego kwatere wraz z krotkim korytarzem, ktory prowadzil obok dyrektorskiego gabinetu wykorzystywanego przez Ajele, odkad Tam, dwa lata wczesniej, opuscil go na stale, mianujac Hala swoim sukcesorem. Mayne musial przejsc tylko kilka metrow, by dotrzec tutaj. -Zadnych wymowek. Zadnej zwloki. Po prostu stracilem poczucie czasu. Widzial, ze takze Rukh Tamani patrzyla na niego przenikliwie. Kiedy wszedl, obie kobiety rozmawialy - cos na temat Ziemi, ktorej Ajela stala sie, nieco niechetnie, faktycznym prezydentem. W zwiazku z tym, ze Hal z praktycznych powodow zostawil wszystko na jej glowie, by oddac sie poszukiwaniu drogi do Kreatywnego Wszechswiata, Ajela kierowala Encyklopedia Ostateczna. Wazniejsze, ze de facto sprawowala kontrole nad realizacja kontraktu Encyklopedii na uslugi Dorsajow. Gdyz Dorsajowie, ktorzy przybyli bronic Ziemi na prosbe Mayne'a, byli zbyt madrzy dzieki swym ponad dwustuletnim doswiadczeniom, zeby nie uprzec sie przy odmowie oddania zycia bez formalnego kontraktu na swoje wojskowe uslugi. Znajac historie, a takze sposob myslenia mieszkancow planet, ktore ich zatrudnialy, podpisali kontrakt z Encyklopedia, ignorujac wszystkie klocace sie czesto ze soba lokalne rzady na Ziemi. To znaczylo, ze przynajmniej w teorii obroncy Ziemi otrzymywali rozkazy z biurka nalezacego do Ajeli. Hal wiedzial, ze obie siedzace przy stole kobiety mialy swiadomosc faktu, iz tak czy inaczej Dorsajowie przybyliby, zeby zlozyc swoje umiejetnosci na oltarzu obrony Macierzystego Swiata i oddac za niego zycie. Kontrakt, ktory podpisali, opiewal na wynagrodzenie za dwa miliony wyszkolonych mezczyzn i kobiet, okrety wojenne i wyposazenie, co skladalo sie na w pelni przygotowane i wyekwipowane sily kosmiczne, na jakich oplacenie mogla sobie pozwolic tylko cala planeta o zasobach Ziemi; i to nawet przez dluzszy czas. Ale to, czy Dorsajowie odbiora w koncu swoja zaplate, czy nie, stalo pod znakiem zapytania. Wszyscy oni wiedzieli, ze wyjawszy cud, istniala realna mozliwosc, iz tylko nieliczni pozostana przy zyciu, zeby odebrac zold, kiedy przyjdzie na to pora. Bez przelomu, ktorego Hal nie byl w stanie dokonac, przynajmniej ta trojka obecna w pomieszczeniu byla swiadoma, ze Inni, dysponujac wszystkimi wojennymi zasobami Mlodszych Swiatow, musza w koncu zwyciezyc. Znajdujaca sie po drugiej stronie tarczy flota, kierowana przez nadzwyczajna inteligencje i niszczycielskie intencje Bleysa Ahrensa, jej przywodcy, urosnie w koncu w sile w wystarczajacym stopniu, by przedrzec sie przez oslone i, ginac masowo, jesli to bedzie konieczne, zgniesc opor okretow o zreczniejszych zalogach, ale mniej licznych, ktore moglyby zostac im przeciwstawione przez samych Dorsajow. Trzy tysiace sto szescdziesiat dwa okrety wojenne, obslugiwane przez skapa liczbe dwoch milionow ludzi podzielonych na cztery wachty - trzy pracujace i jedna pozostajaca caly czas w rezerwie - ledwo starczalo, zeby patrolowac wewnetrzna powierzchnie kuli o srednicy na tyle duzej, by sfera otaczala nie tylko sama Ziemie, ale i orbite Encyklopedii Ostatecznej. Musial nadejsc dzien, kiedy niezliczone okrety floty Mlodszych Swiatow dokonaja skoku fazowego przez tarcze i koniec zostanie w ten sposob przypieczetowany. Fakt, ze kiedy nadejdzie ten dzien, Dorsajowie beda martwi, zanim sily Innych zawladna niebem nad bezradna Ziemia, okaze sie slaba pociecha dla jej mieszkancow. -Zeby cie wprowadzic w to, o czym wlasnie rozmawialysmy z Rukh - odezwala sie Ajela - to powiem, ze otrzymalismy z dolu niespodziewanie dobre wiadomosci w postaci ostatnich statystyk. Wyrazenie "dobre wiadomosci" zirytowalo Hala w obliczu tego, co wiedzial i co przyszedl tutaj powiedziec. Ale, co zaskakujace, dostrzegl, ze Rukh najwyrazniej zgadzala sie z oswiadczeniem Ajeli. Obie kobiety patrzyly na niego, wygladajac na wyraznie podniesione na duchu, a roznica byla szczegolnie widoczna na twarzy Rukh. Wykorzystywala swoje kruche fizyczne sily do granic wytrzymalosci, przejmujac od Ajeli mnostwo jej biurowych obowiazkow i dodajac je do wlasnych, nadmiernie juz rozbudowanych wystapien przed ziemska publicznoscia; chciala w ten sposob uwolnic Ajele od czesci zadan, zeby ta miala dosyc czasu dla Tama, przezywajacego swoje ostatnie dni. Najmniej, co on sam mogl dla nich zrobic, pomyslal teraz Hal, to wysluchac najpierw tego, co musialy mu powiedziec, zanim on przekaze im zle wiesci dotyczace jego wlasnej trudnej decyzji. -Mowcie - rzekl. Ajela podniosla z biurka kartke papieru. -To sa calosciowe dane statystyczne z Ziemi, skompilowane na podstawie doniesien dotyczacych wszystkich dziedzin - powiedziala, po czym zaczela czytac. -Produkcja zywnosci wzrosla globalnie o osiem procent (pomimo wszystkich tych gwaltownych twierdzen, ze tarcza fazowa zmniejszy natezenie swiatla slonecznego na terenach rolniczych), zas produkcja metali wzrosla o jedenascie procent. Metali bezposrednio niezbednych do konstrukcji okretow kosmicznych wzrosla o osiemnascie procent. Tempo budowy okretow wojennych, w pelni wyposazonych, uzbrojonych i przetestowanych w locie osiagnela teraz sredni poziom jednego okretu na trzy i pol dnia. Ilosc zgloszen urodzonych na Ziemi kandydatow do obozow szkoleniowych dla zalog statkow kosmicznych wzrosla - posluchaj tego, Hal - o szescdziesiat trzy procent! Liczba promowanych, w pelni wyszkolonych, choc pozbawionych doswiadczenia zalog wzrosla o jedenascie procent... Czytala dalej. Hal ujrzal, ze Rukh takze ja teraz obserwowala. Siedzial, sluchajac Ajeli i przygladajac sie obu kobietom. Ciemnooliwkowa twarz Rukh zdawala sie promieniowac spod czarnej korony schludnych, krotkich wlosow niewidzialnym, lecz namacalnym wewnetrznym swiatlem. Ten blask byl tam zawsze; widzial go od chwili, gdy poznal Tamani w prowadzonym przez nia obozie guerrillas na Harmonii. Ale teraz wydawal sie wyrazniejszy, gdyz nigdy nie ozdrowiala fizycznie po trwajacych tygodniami torturach zadanych jej przez Amytha Barbage'a - wowczas oficera milicji Harmonii, a teraz, o ironio, jej najbardziej oddanego zwolennika i protektora. Byl to wyznacznik sily jej wiary, ze bedac po prostu tym, kim byla, potrafila przemienic tego szczuplego i pozbawionego leku fanatyka w czlowieka takiego, jakim byl obecnie. Dziwne takze, ze obdarzona niewiarygodna uroda, wypiekniala jeszcze, zamiast zbrzydnac na skutek ciezkich, wieziennych przezyc. W pewien sposob wydawala sie Halowi bardziej duchem, niz cialem - a wiedzial, ze takze ci, ktorzy gromadzili sie tysiacami, zeby jej sluchac, czuli to jeszcze mocniej. Mayne wiedzial, ze bez pozbawionej kolnierzyka sukni z dlugimi rekawami i w kolorze wina, ktora Rukh miala na sobie, kobieta wazyla tylko nieco ponad piec kilogramow wiecej niz wtedy, kiedy wyniosl ja, bardziej martwa niz zywa, z wiezienia milicji na Harmonii. Nadal miala napieta skore na watlych kosciach i miesniach. A w tej chwili, od waskiej kolumny jej karku padal swietlny refleks, gdy mocno wypolerowany kontur krzyzyka, wyrytego w wiszacym na stalowym lancuszku bialoszarym dysku granitu z Harmonii - jedynym przypominajacym ozdobe przedmiocie, jaki u niej kiedykolwiek widzial - odbil promien gornego oswietlenia pomieszczenia. Mignal blaskiem nie innym od swiatla jej ciemnych oczu. Nie miala kregow pod oczami, a jej skora nie napinala sie na kosciach policzkowych - gdyby to bylo mozliwe - co moglyby byc swiadectwem wyczerpania, jakie musiala odczuwac. Ale Hal wiedzial, ze byla zmeczona; doprowadzila siebie sama na krawedz zalamania, gdyz nie mogla odmowic tlumom ludzi na dole, ktorzy przybywali ze wszystkich stron Ziemi, blagajac o to, by mogli ja zobaczyc osobiscie. I nie wycofalaby sie takze z obowiazkow, jakie przyjela na siebie tutaj, na gorze. Nie mogl rowniez winic Ajeli za to, ze pozwolila Rukh zajac sie praca przy tym biurku. Ajela nie prosila sie o to, by zostac ostateczna wladza wrzaskliwej i klotliwej Starej Ziemi, ktora dopiero teraz zaczynala otrzasac sie ze zludzen. Teraz, gdy prawdopodobnie bylo juz za pozno, Ziemia zaczynala rozumiec, ze gdyby nie ci, ktorzy nieproszeni przybyli jej na pomoc, bylaby rownie podatna na atak - jesli nie bardziej - jak kazda inna zamieszkala przez ludzi planeta. Podobnie jak Rukh, takze Ajela nie okazywala wyraznych fizycznych oznak presji, pod jaka sie znajdowala, ale zwiazana z jej stanowiskiem odpowiedzialnosc, wraz ze swiadomoscia, ze starzec, ktorego kochala bardziej niz kogokolwiek innego na wszystkich zamieszkalych swiatach, stopniowo, nieuchronnie podaza ku smierci, podkopywaly nieustannie jej sily. Krotko mowiac, dwie kobiety, od ktorych zalezalo funkcjonowanie Encyklopedii byly - w opinii Hala - blizsze osiagniecia kresu swojej wytrzymalosci, niz zdawaly sobie z tego sprawe czy gotowe byly to przyznac. W tych ostatnich kilku miesiacach ujawnialo sie to szczegolnie w przypadku Ajeli, gdyz to, w co sie ubierala, roznilo sie od zwyczajowych strojow, jakie zawsze nosila. W wypadku osoby, ktora urodzila sie jako pelnej krwi Exotik bylo to dziwne, ze w tych ostatnich miesiacach zaczela ubierac sie kwieciscie - seksownie, mowiac wprost - chociaz niemal jedynym czlowiekiem, ktory ja czesto widywal, byl Tam... Mysli Hala bladzily. Usilowal skierowac je ponownie na dane statystyczne, ktore recytowala Ajela, ale nie mogl zapanowac nad wlasnym umyslem... Z pewnoscia tak, jak Ajela byla teraz wystrojona, nikt oprocz niej nie mogl stanowic wiekszego kontrastu dla Rukh, chyba, ze bylaby to Amanda. Hal wyrzucil gwaltownie z glowy mysli o Amandzie. Ajela wciaz wygladala niemal tak samo mlodo, jak tego pierwszego dnia jedenascie lat temu, kiedy ujrzal ja tutaj, na Encyklopedii Ostatecznej, zaraz po ucieczce z Ziemi. Skore miala nadal rownie jasna, a wlosy otaczajace jej promieniejaca twarz byly dlugie i doslownie zlote - prawde mowiac, ostatnio miala je byc moze nawet dluzsze. Ubrana byla w jedwabna, zlota bluzke, brazowa, brokatowa tunike i szarawary, ktorych nogawki konczyly sie nad klapkami w kolorze cynamonu. Nie nosila naszyjnika, ale miala w uszach kolczyki w kolorze bursztynu, a na srodkowym palcu prawej dloni lsnil pierscionek z innym nieregularnym, wielkim odlamkiem bursztynu z zatopionymi w nim malymi nasionkami wygladajacymi na zywe i gotowe zaczac kielkowac. Twarz miala okragla, cere swieza. Ale wydalo mu sie, ze wokol jej oczu widzi slady napiecia, ktorych nie bylo wokol oczu Rukh. Dla niego, ktory znal ja tak dobrze, nie pojedynczy znak, ale cala jej postac zdradzala skrywana, lecz rosnaca rozpacz nasilajaca sie z powodu niemoznosci powstrzymania Tama od powolnego umierania. Ajela przybyla na Encyklopedie z Mary, jednego ze swiatow Exotikow, na ktorym czescia filozofii byla nadzieja, ze rozwinieta ludzkosc wyrosnie z koniecznosci smierci innej, niz z wlasnego wyboru. Mysli o dwoch planetach Exotikow przypomnialy mu ponownie Kultis i Amande... Niemal gwaltownie odepchnal od siebie to wspomnienie. Ajela, za pozwoleniem rodzicow, przybyla tutaj jako dwunastoletnia dziewczynka zakochana w idei Encyklopedii, ktora zalozyli i - w wiekszosci finansowali - Exotikowie. Zostala, osiagajac stanowisko zastepczyni dyrektora, podwladnej Tama Olyna; zakochala sie takze w nim samym, chociaz juz wtedy mial tyle lat, ze moglby byc jej pradziadkiem. Teraz ona i Rukh siedzialy razem przy biurku za pietrzacymi sie stosami papierow i malymi prostokatami monitorow podgladowych, wstawionymi w powierzchnie mebla przed kazdym z trojki obecnych. Wszystkie ekrany pokazywaly w tej chwili widok przestrzeni bezposrednio nad Encyklopedia i wokol niej. Biala nieprzezroczystosc tarczy byla dokladnie w gorze, rzednac w kazdym kierunku wraz z tym, jak malal kat, pod jakim przekazywany byl obraz ukazujacy obie powierzchnie tarczy - wewnetrzna i zewnetrzna - az w koncu bylo widac tylko gwiazdy na tle czarnej przestrzeni. Slonce, pomyslal Hal bez zwiazku, musi znajdowac sie dokladnie nad ich glowami, skryte przez mglista sciane o najwiekszej gestosci. Nie mogla teraz panowac noc, gdyz w ziemskiej posiadlosci, niemal na wprost pod nimi, bylo popoludnie... Nagle otrzasnal sie z zamyslenia, gdyz Ajela przestala mowic i obie kobiety patrzyly na niego. Niczym na wpol dzwieczace mu w uszach echo przyszlo zrozumienie, ze Ajela odlozyla papier i zapytala go o cos. -Przepraszam - powiedzial pod tym wyczekujacym spojrzeniem bardziej szorstko, niz zamierzal. - Nie uslyszalem pytania. Jesli delikatna zmarszczka, ktora pojawila sie miedzy zamglonymi oczami Ajeli byla czyms innym, niz swiadectwem zaintrygowania, to zostala zastapiona natychmiast przez wyraz troski. -Hal - odezwala sie Ajela. - Powiedz mi, dobrze sie czujesz? Niepokoj pojawil sie takze na twarzy Rukh. Reakcja obu kobiet wzmogla jego poczucie winy. -Nic mi nie jest - odparl. - Po prostu nie sluchalem tak uwaznie, jak powinienem; to wszystko. O co mnie pytalas? -Powiedzialam - rzekla Ajela - ze powinnismy naradzic sie z jednym z dorsajskich dowodcow sektorow. Poniewaz jednak obiecales, ze przyjdziesz dzis tutaj, to uznalysmy, ze rozwazymy te kwestie na forum naszej grupy. Wlasnie wysluchales listy danych swiadczacych o tym, ze Ziemia rozumie juz, iz musi pomoc w obronie siebie samej i zaczac prezyc swoje muskuly. Czy uwazasz, iz istnieje teraz szansa, ze jesli nadal bedziemy postepowac w ten sposob, budujac okrety i szkolac dla nich zalogi, to uda nam sie wystawic flote rownie wielka jak ta, ktora moga skierowac przeciwko nam Mlodsze Swiaty? A jesli tak, to ile czasu to potrwa? I Mozemy im dorownac, zanim beda gotowi do podjecia zmasowanej proby przebicia sie przez tarcze? -Moge sie tylko domyslac - odparl. Ajela wygladala na rozczarowana. Rukh nie tak bardzo. -Myslalysmy... - rzekla Ajela -...poniewaz powiedziales nam, ze naprawde byles Donalem Graeme... -Przykro mi - Mayne potrzasnal glowa. - Poza Amanda, wy dwie jestescie jedynymi ludzmi, ktorzy znaja moja przeszlosc i wiedza, ze w zeszlym wieku bylem najpierw Donalem, a potem Paulem Formainem, dwiescie lat wczesniej. Ale teraz Donal jest tylko czescia dawnego mnie - i to gleboko pogrzebana. Pozbylem sie wiekszosci tego, kim byl. Ale nawet Donal moglby tylko zgadywac. -Czego by sie zatem domyslil? - zapytala Rukh. Z jakiegos powodu jej glos dotarl do niego tak niespodziewanie, ze Hal niemal drgnal. Spojrzal na nia. -Domyslalby sie, calkiem zasadnie, obawiam sie - odpowiedzial wolno - ze to niewazne, jak brzmialaby odpowiedz na wasze pytanie, gdyz nie bedzie to mialo zadnego znaczenia, nawet gdybyscie byli w stanie dorownac sile okretow Mlodszych Swiatow. Zawahal sie. Trudno bylo zniweczyc w ten sposob ich nadzieje, skoro przyszedl je zburzyc takze winny sposob. -Mow - polecila Ajela. -Nie bedzie mialo to znaczenia - ciagnal Hal - gdyz Bleys Ahrens nie chce zwyciestwa. Chce zniszczenia. -Jest tak samo zdecydowany zniszczyc Mlodsze Swiaty, jak zredukowac populacje Ziemi do tych, ktorzy pojda za nim. W przypadku Mlodszych Swiatow, planuje wyludnic je i wyjalowic, wiec ludzkosc w koncu tam wymrze lub zostanie zredukowana do garsci osobnikow, ktorzy pozbawieni lacznosci z innymi cywilizowanymi swiatami ulegna degeneracji do stanu barbarzynstwa i w koncu wygina. Wymra, gdyz beda sie cofac w rozwoju, a nie postepowac ku wyzszym poziomom cywilizacji. Jednoczesnie on sam i jego niewielka grupa Innych przejmie kontrole nad wyludniona Ziemia. -Wiem, powiedzial to - rzekla Ajela. - Ale nie jest wariatem. Nie moze naprawde uwazac... -Moze - stwierdzil Hal. - Ma na mysli dokladnie to, co mowi. To dlatego nie obchodzi go, jak bardzo wykrwawi Mlodsze Swiaty, zeby dokonac inwazji Ziemi. Wszystko, co sie liczy, to podboj. W koncu wiec rzuci na was swoje okrety przez tarcze bez wzgledu na to, jakimi silami obrony bedziecie dysponowac. Sadze, iz przekonacie sie, ze wasi Dorsajowie wiedzieli to od poczatku i zgodzili sie na to. -Powiadasz zatem - rzekla Rukh, a fakt, ze poslugiwala sie rzadko przez nia uzywanym poboznym jezykiem jej religijnej sekty, stanowil wystarczajacy dowod, ze byla mocno poruszona - i ze sposobu nie ma, by Ziemia zwyciezyla? Hal wzial gleboki wdech. -Zgadza sie. Nie ma, w zwykly sposob. -Tego ja nigdy nie zaakceptuje - powiedziala Tamani, a slowa te przypomnialy Halowi ich pierwsze spotkanie na Harmonii, przywolujac wspomnienie calej fizycznej sily i stanowczosci jej mlodszego wcielenia. Krotki miotacz, ktory nosila wtedy przy biodrze, nie byl tak potezny, jak poczucie woli i celu, ktore przyciagaly do niej sprzymierzencow. - Zeby Bleys wygral, musi usunac Boga; a temu ani on, ani nikt inny nigdy nie podola. Pomysl, Hal - rzekla Ajela. - Na Ziemi mieszka nadal tylu ludzi, ile ich zyje lacznie na wszystkich Mlodszych Swiatach. Planeta ma nadal tak zasobne zloza metali i innych surowcow, jak wszystkie Mlodsze Swiaty razem wziete. Jesli dorownamy im sila, czy chocby zblizymy sie do niej, dlaczego nie moglibysmy odeprzec ich ataku, nawet gdyby w zmasowanym natarciu przedarli sie przez tarcze? -Poniewaz to bedzie atak samobojczy - wyjasnil Hal. -To jest miara wladzy Bleysa nad zalogami okretow, ktore bedzie mogl wyslac przeciwko nam. Kazdy okaze sie niszczaca bomba skierowana w dowolny cel, jaki bedzie mogl osiagnac. Wiekszosc z nich zabierze ze soba po jednym z naszych okretow. Ale niektore dotra do powierzchni Ziemi. Byc moze tylko kilka, ale i tak dosc, by zabic miliardy ludzi na skutek eksplozji fazowych bedacych efektem ich upadkow. Rukh patrzyla na niego twardym wzrokiem. -Hal - powiedziala - bardzo dziwnie mowisz. Nie namawiasz nas do poddania sie? -Nie - odparl. - To znaczy, nie was. Ale obawiam sie, ze przyszedlem tutaj po to, zeby powiedziec wam cos trudnego. -Tak? - spytala Ajela. Pojedyncze slowo dotarlo do niego jak rozkaz. -Probuje wam powiedziec... - zaczal. Slowa zabrzmialy nagle dretwo w jego ustach, i kontynuowanie mysli stalo sie ciezkim wysilkiem. -...ze byc moze decyzja, w pewnym stopniu, nie zalezy od nas. Tarcza fazowa, przybycie Dorsajow, bogactwa i wiedza wniesiona przez Exotikow, wszyscy ci prawdziwi nosiciele wiary z obu planet Rukh - wszystko to w koncu sluzy tylko temu, zebysmy mogli zyskac na czasie i znalezli odpowiedz na plan Bleysa. Obie kobiety patrzyly na niego. Mayne mowil dalej. -Jedyny mozliwy plan, jak dotad, ktory odkrylem jako Donal, sprowadza sie do tego, ze laczac Mlodsze Swiaty w polityczny sojusz i bawiac sie prawami historii jako Paul Formain, doprowadzilem do powstania niespodziewanego efektu ubocznego - pojawienia sie Innych, najzdolniejszych mieszancow sposrod Kultur Odlamkowych. Spojrzal na obie kobiety. Spodziewal sie pewnej reakcji - przynajmniej zaprzeczenia, ze to nie od niego wszyscy zalezeli. Ale zadna z nich nie odezwala sie; siedzialy, obserwujac go tylko i sluchajac. -Grupa taka jak Inni - ciagnal - znajdowala sie zawsze poza nasza kontrola. Sa czyms, do czego zatrzymania nie sa odpowiednio wyekwipowani ani Exotikowie z ich talentami handlowymi, ani Zaprzyjaznieni z ich Wiara, ani Dorsajowie ze swoimi umiejetnosciami walki. Poniewaz Inni atakuja w nowy sposob sam ped ludzkosci do rozwoju i postepu. W sposob, ktorego nikt nie przewidzial. Urwal, ale zadna z nich nie zareagowala. Mowil dalej. -Marzylismy o superludziach i - Boze, dopomoz nam - stworzylismy ich - powiedzial. - Tyle tylko, ze zbyt wczesnie i posiadajacych kilka brakow. Takich, jak empatia i poczucie odpowiedzialnosci w stosunku do ludzkosci. Ale od poczatku byli nie do powstrzymania, gdyz ich moce sa silami perswazji, ktora dziala na wiekszosc ludzi. Wiecie to wszystko! Gdyz w przeciwnym razie dlaczego jedynymi uodpornionymi okazaliby sie prawdziwi Exotikowie, prawdziwi nosiciele wiary wsrod Zaprzyjaznionych, a takze Dorsajowie oraz ta wiekszosc sposrod pelnego spektrum ludzi na Ziemi, ktora miala ow wrodzony, swarliwy indywidualizm, nie poddajacy sie nigdy zadnej perswazji? Przerwal na chwile, a potem dokonczyl. -Zatem od poczatku niezbedne bylo znalezienie nowej odpowiedzi na nowe zagrozenie. I to ja mialem ja znalezc. Zywilem nadzieje, ze bede w stanie pogrzebac demony, ktore wywolalem. No coz, mylilem sie. Wlasnie to przyszedlem wam dzisiaj powiedziec. Teraz to do mnie dotarlo. Zawiodlem. Nastala chwila absolutnej ciszy. Pierwsza zareagowala Ajela. -Ty! - powiedziala. - Ze wszystkich ludzi ty, Hal, nie bedziesz tutaj siedzial i nam mowil, ze nie ma takiej odpowiedzi! -A jesli nam to powiesz - rzekla Rukh - nie uwierze tobie, albowiem nie moze byc tak. Mowila zupelnie spokojnym glosem. Tak spokojnym, jak zagradzajaca droge gora. Rozdzial 4 Hal patrzyl na Rukh niemal bezradnie.-Nie - powiedzial. - Oczywiscie, ze nie. Nie w tym rzecz, ze Innych nie da sie powstrzymac; chodzi tylko o to, ze ja nie potrafie tego dokonac w taki sposob, w jaki mialem nadzieje to zrobic. Reszta was nie zawiodla. To ja zawiodlem. -Ty zyjesz - rzekla Rukh; gora byla tak nieprzenikliwa, jak skurczony metal. - Przeto nie wolno tobie uzywac slowa zawiodlem; jeszcze nie. Moglbym probowac bez konca - powiedzial Mayne - ale najlepiej bedzie, gdy wszyscy zyjacy pod tarcza fazowa spojrza prawdzie w oczy, a ja przestane sie wysilac. Tyle. -Ale dlaczego mialbys przestac? - spytala Ajela. -Poniewaz od roku usiluje uczynic ostatni krok i nie moge go wykonac. Ajela, wiesz, jak dziala pamiec Encyklopedii Ostatecznej. Ale ty, Rukh - odwrocil sie do drugiej kobiety - na ile sie w tym orientujesz? -Powiedzmy, ze wcale - odparla Tamani spokojnie. -Jakies fragmenty wiedzy, ktore podchwycilam, bedac tutaj. Ale w istocie nie wiem nic. -No coz; chce, zebys to rozumiala tak dobrze, jak Ajela - powiedzial Hal - bo nielatwo to wytlumaczyc. Krotko mowiac, Rukh, pamiec Encyklopedii jest, pod kazdym praktycznym wzgledem, niewyczerpana. W tej chwili zawiera cala dostepna ludzkosci wiedze. W istocie nikt nie wie, jaka krotnosc tego, co juz magazynuje, moze jeszcze pochlonac. Podobnie jak zjawisko skoku fazowego, wykorzystywanego przez nasze statki podczas podrozy miedzygwiezdnych, czy technika fazowa, ktora posluzyla do aktywacji tarczy fazowej ochraniajacej teraz Ziemie - by nie wspomniec o tej wczesniejsze

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!