2967
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 2967 |
Rozszerzenie: |
2967 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 2967 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 2967 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
2967 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Konrad Fia�kowski
W��kno Claperiusa
- Czas ju� na mnie - powiedzia�a Anna. Siedzieli przy niskim stoliku
w pokoju Karola. By� p�mrok, bo Karol nie zapali� g�rnego �wiat�a i
tylko ma�a lampka na bibliotece o�wietla�a ksi��ki i st� kre�larski
zajmuj�cy r�g pokoju. Nie zaci�gn�� r�wnie� zas�on i zanim Anna to
powiedzia�a, patrzy� na ksi�yc �wiec�cy pe�ni� poprzez anteny
telewizyjne na dachu s�siedniego domu.
- Posied� jeszcze - powiedzia� i pomy�la�, �e jest zbyt wcze�nie, by
zosta� samemu w ten sobotni, majowy wiecz�r.
- Jutro te� jest dzie� - Anna wsta�a.
- Nawet niedziela. Powiedz lepiej, dok�d jedziemy?
- W niedziel�?
- W niedziel�. Dlaczego si� dziwisz?
- Nie, nie dziwi� si�. Oczywi�cie, �e pojedziemy. Gdzie� nad wod�.
Tam gdzie nie ma ludzi - zebra�a fili�anki po kawie i zanios�a je do
kuchni.
- Znasz jeszcze takie miejsce w dzisiejszych czasach, Anno? - Nie
narzekaj. To s� pi�kne czasy. Na przyk�ad wasze miasto. Ulice z
szerokimi chodnikami, jezdnie pe�ne samochod�w i te tramwaje. Sun� tak
wolno, jak... jak...
- "Wasze miasto" - to co� nowego. Znowu zaczynasz dziwaczy�, Anno.
Czasami m�wisz takie dziwne rzeczy. - Wydaje ci si�. Po prostu taka ju�
jestem. Tramwaje... A konne tramwaje pami�tasz?
- �mieszna jeste�. Sk�d mog� pami�ta� konne tramwaje. Ty ich przecie�
te� nie pami�tasz. - Karol wsta�, w��czy� g�rne �wiat�o i starannie
zasun�� zas�ony.
- Oczywi�cie, �e nie pami�tam, widzia�am tylko na rysunkach... Mia�y
takie �mieszne dzwonki ze sznurkiem. - S�ysza�, jak myje fili�anki pod
kranem.
- Nie wiem, jakie dzwonki mia�y konne tramwaje, i szczerze m�wi�c,
nie bardzo mnie to obchodzi. - By� z�y, bo wiedzia�, �e za chwil�
zostanie sam, teraz gdy w kinach ko�czy�y si� ostatnie seanse, a przed
nadej�ciem godzin nocnej taryfy taks�wkarze zaje�d�ali na kaw� do
kawiarenki naprzeciwko.
- Nie gniewaj si�, Karolu. Nie b�d� dziwaczy�. Koniec! Ale i�� ju�
musz�... - Anna wyj�a z torebki grzebie� i przeczesa�a w�osy.
- Znowu zostawiasz mnie samego na ca�y wiecz�r? powiedzia� to
zupe�nie spokojnie, ale Anna spojrza�a na niego uwa�nie.
- Tak czasem bywa - powiedzia�a. - No, do zobaczenia. Nie
odpowiedzia�. Nie patrzy� na ni�. Sta�a chwil� bez ruchu, a potem
trzasn�y drzwi. Wysz�a! Poderwa� si� z fotela, chwil� mocowa� si� z
zamkiem, kt�ry si� znowu zaci��, kiedy otworzy� drzwi - nie zobaczy� ju�
Anny.
- Anno - krzykn�� - o kt�rej ci� zobacz� jutro ? ! S�yszysz ? !
Nas�uchiwa� jeszcze chwil�, a potem pobieg� schodami w d�, przeskakuj�c
po dwa stopnie naraz, tak jak kiedy� si� tego nauczy�, gdy by� jeszcze
ch�opcem. W bramie sta� dozorca domu i pali� kr�tk�, ma�� fajeczk�.
- Nogi pan kiedy� po�amie... - zauwa�y�. - W kt�r� stron� posz�a ?
S�yszy pan?
- Kto? - dozorca przyjrza� mu si� uwa�nie.
- Kobieta. Wychodzi�a przed chwil�.
- Nikt, panie Topolak, st�d nie wychodzi�. Stoj� w bramie, ju� b�dzie
dobre pi�� minut.
- Ale� przed chwil�... Nie widzia� pan?
- Nie to, �ebym mia� nie widzie�. T�dy nikt nie wychodzi�. Karol
min�� go i pobieg� w stron� przystanku tramwajowego. Na ulicy by� t�ok.
Sobotnie pary wolno spacerowa�y. Karol przepycha� si� mi�dzy nimi, tu�
ko�o kraw�nika, bo tam by�o lu�niej. Nagle uderzy� w kogo�. Us�ysza�
brz�k rozsypuj�cych si� drobiazg�w. To by�a dziewczyna.
- Przepraszam bardzo. Zaraz pomog� pani to zebra�. Patrzy�a na niego
przez chwil�, a potem schyli�a si� i bez po�piechu zacz�a wk�ada� do
torebki rozsypane drobiazgi.
- Jest mi naprawd� bardzo przykro - pomaga� jej i stara� si� to robi�
jak najszybciej. Nagle tu� za sob� us�ysza� samoch�d. Odwr�ci� si�. Obok
przy kraw�niku zatrzyma�a si� niewielka furgonetka. Dziewczyna podesz�a
do tylnych drzwi samochodu i otworzy�a je. Wchodzi�a ju� do �rodka, gdy
Karol spostrzeg�, �e trzyma w r�ce jej chusteczk�.
- Halo, pani chusteczka! - zawo�a� i wskoczy� za dziewczynz. S�ysza�,
�e drzwi trzasn�y za nim, mimo i� nie zamyka� ich.
- Wskoczy�em za pani�, �eby to odda�.
Nie odpowiedzia�a. Sta�a nieruchomo. I wtedy Karol us�ysza� buczenie,
pocz�tkowo niskie, potem coraz wy�sze, urywaj�ce si� gdzie� w
ultrad�wi�kach. To nie by� silnik samochodu. Rozejrza� si� wok�. Okien
nie by�o. Zamiast nich zobaczy� ekrany i jakie� nie znane mu urz�dzenie
o�wietlone nik��, zielon� po�wiat�.
- Dziwny ten mikrobus. To telewizja? Nagle obok siebie zobaczy�
m�czyzn�.
- Nie odpowie ci. Przecie� si� wy��czy� - powiedzia� tamten. - Te
nowe automaty s� nic niewarte. Stare wytrzymywa�y przerzuty do tysi�ca
lat. Te wyka�czaj� si� ju� na p�wiecznych odcinkach. A ten ma jeszcze
jak�� awari�. Zaraz wezm� narz�dzia. Pewnie zn�w przebicie na
transkontaktorze. Uwa�am, �e powinni je wycofa�. Uszkodzenia i
uszkodzenia. Ca�e szcz�cie, �e nie dosz�o jeszcze do wypadku. -
Przerwa� na chwil� i zapali� ma�y, jasny reflektor, kt�ry skierowa� na
plecy dziewczyny. - I teraz musz� wymieni� mu ten transkontaktot. Nie
mam zapasu, a w odleg�o�ci dwudziestu lat musz� to znowu wys�a�. A ty z
UDV? Czy z ponadczasowych? - dalej nie patrzy� na Karola.
- Z jakich czasowych i w og�le co to wszystko znaczy?! - Nie przejmuj
si�. M�wi� ci przecie�, �e transkontaktor nawali�. Wymieni� i b�dzie got�w.
- Ale co si� sta�o z t� dziewczyn�?
- Dziewczyn� ? Co ty, przecie� to automat - teraz dopiero spojrza� na
Karola.
- Panie! Gdzie ja jestem? Co to si� w og�le dzieje? Co z ni�? - W tej
chwili Karol spostrzeg�, �e krzyczy.
- Cz�owiek ! Prawdziwy cz�owiek - teraz patrzy� na Karola uwa�nie. -
Jak�e� si� tu dosta�?! Pewnie transkontaktor! Nawalony transkontaktor!
To musia�o si� kiedy� sta�. Ale dlaczego akurat mnie?!
- Przesta� si� pan wyg�upia� - Karol m�wi� ju� spokojnie. - Nie ze
mn� takie numery. Wypu�� mnie pan st�d i nic mnie nie obchodzi ten
transkontaktor. No, puszczaj pan. Wypu�� mnie pan ! S�yszysz !
- Uspok�j si�, nigdzie ci� nie wypuszcz�. Czekaj, zastanowi� si� chwil�.
- Mo�esz si� pan zastanawia�. Zabieram dziewczyn� i id�. Rozumiesz !
- Uspok�j si�... Dziewczyna i dziewczyna... To android. Skorodowany,
zepsuty automat. Przez niego tu w�a�nie jeste�.
- Jestem... Ale gdzie u diab�a jestem?
- Jeste� dalej w swoim mie�cie. Tylko ju� po stu latach. I posuwamy
si� dalej w czasie.
- Posuwamy si�? W czasie?... - Karol patrzy� na m�czyzn� uwa�nie, z
lekkim niepokojem.
- No tak, w czasie, i to dosy� szybko. Zreszt�, co ja tobie b�d�
t�umaczy�. Tobie, cz�owiekowi XX wieku. To jest pojazd czasowy.
- A ona? - Karol wskaza� na dziewczyn�.
- M�wi�em ci. Automat. Zwyk�y android. Po prostu nawali�. Mia� zabra�
z twoich czas�w czasosond�, a zabra� ciebie. Nie przeszkadzaj chwil� !
Musz� to naprawi�. M�czyzna nacisn�� niewielk�, wystaj�c� z pod�ogi
d�wigni� i w kabinie rozpocz�� si� ruch. Ze �cian wysun�y si� uchwyty,
kt�re chwyci�y android i przesun�y go pod reflektor, uniesiony w g�r�,
�wiec�cy w�skim sto�kiem �wiat�a.
Gdzie� ze �ciany wyszed� ma�y, metrowej mo�e wysoko�ci sto�kowaty
automat o kilku ruchliwych ko�c�wkach chwytnych. Zdj�cie pokryw
czo�owych androidu trwa�o chwil�. Wewn�trz Karol zobaczy� matowo
po�yskuj�ce w �wietle reflektora szare kryszta�y, w kt�rych czasem na
moment rozjarza� si� b�ysk.
- Wynalezienie silnika parowego przez Einsteina w 1987 toku... -
powiedzia� android g�osem dziewczyny.
- Widzisz, jest zupe�nie rozkojarzony! Musi mie� jeszcze zwarcie na
innym obwodzie - grzeba� w metalowych wn�trzno�ciach androidu i Karol mu
nie przeszkadza�.
- Rozumiem, �e to automat. Ale sk�d ja tutaj ? - zapyta� wreszcie.
- Wszystko trzeba ci t�umaczy�, zupe�nie jak dziecku... To proste.
Nasi historycy prowadz� badania. Wysy�aj� automaty podobne do ludzi.
W�a�nie androidy. Kiedy android zbierze odpowiedni� ilo�� informacji,
wysy�amy inny android, kt�ry zabiera go z powrotem. Ten automat mia�
w�a�nie zabra� tak� czasosond�, a zabra� ciebie. To wszystko. Proste.
Nie?! Tylko gdzie on ciebie znalaz�?
- Potr�ci�em j�. Taka dziewczyna... i automat.
- �adna, co? Ju� nasi plastycy staraj� si� o to - m�czyzna
powiedzia� to z pewn� dum�. - No, ale teraz dopiero b�d� k�opoty -
doda�. Spojrza� na Karola z uwag�.
- Jakie k�opoty?
- Widzisz. Konwencja Sze�ciu Planet zabrania przenoszenia ludzi w
inne epoki, szczeg�lnie w przysz�o��. Moje zadanie to zbiera�
czasosondy. A tej, kt�r� mia�em zabra�, nie ma. Kr�ci si� teraz po
twoich czasach przepe�niona informacj�. Nic dobrego z tego nie b�dzie.
- Je�li to pomy�ka, to ja mog� wysi���.
- Niestety. Nic z tego. Zaraz l�dujemy w twoim mie�cie po trzystu
latach. Ju� oni si� do mnie dobior� za t� twoj� wizyt�. Karol us�ysza�
wysoki, �wiergotliwy sygna�, przechodz�cy w buczenie, a potem drzwi si�
rozsun�y. Wyskoczy� na chodnik i... by� w swoim mie�cie.
W jaskrawym s�o�cu przedpo�udnia zobaczy� znajome domy. Ich bia�e
�ciany �wieci�y jasno na tle b��kitnego nieba. Co� jednak by�o obcego w
tych murach i Karol po chwili dopiero zda� sobie z tego spraw�. Miasto
by�o puste, bardziej puste ni� �witem, o czwartej rano, gdy w jego
czasach wyje�d�a�y na jezdni� polewaczki, a nocne tramwaje wraca�y do
zajezdni.
- Tu nikt nie mieszka? - zapyta�.
- Muzeum jeszcze zamkni�te dla wycieczek.
- Tu jest m�j dom. Czy mog� wej�� do �rodka?
- Je�eli ci� to bawi...
Wszed� do bramy w�asnego domu i spostrzeg�, �e mi�dzy p�ytami
chodnika i pod �cianami ro�nie trawa. Schody si� nie zmieni�y przez
trzysta lat i nawet stopnie nie by�y bardziej wytarte. Drzwi do jego
mieszkania skrzypia�y i by�y uchylone. W pokoju ze swoich dawnych rzeczy
zobaczy� tylko fotel, wielki, ju� w jego czasach staro�wiecki fotel. W
fotelu tym kto� siedzia�. Karol podszed� blisko, a wtedy siedz�cy w
fotelu wsta�.
- Prosz� nie dotyka� eksponat�w - powiedzia�. - Kto, kto jeste�?
- Automat-kustosz ACX 10058 melduje si� i czeka na polecenia.
- Co tu robisz ?
- To automat-opowiadacz, dla wycieczek. Ze te� bawi� ci� takie
rupiecie - m�czyzna z pojazdu wszed� za nim.
- To jest muzeum - ci�gn�� automat. - Co chcia�by� obejrze�?
Posiadamy archiwa prasowe, radiofoniczne, telewizyjne. Wn�trza mo�na
obejrze� z ta�my wizyjnej.
- A co to jest, ten ekran w �cianie?
- Ekran odczytu. - Co�, jakby �lad zdziwienia spostrzeg� w g�osie
automatu. - Mo�na w nim czyta� stare dokumenty doda� automat ju�
normalnym g�osem.
- Rozumiem. Jednym s�owem, moje czasy to dla was historia. Karol
milcza� chwil�, a potem zapyta�:
- Czy m�g�bym si� dowiedzie� na przyk�ad, co si� sta�o tu, w tym
mie�cie, powiedzmy trzysta lat temu?
- Oczywi�cie - automat odpowiedzia� natychmiast. - Tylko musz� si�
skomunikowa� z Central� Los�w Indywidualnych.
- Nie. Daj spok�j - wtr�ci� si� m�czyzna. - Lepiej, �eby, nikt na
razie o tobie nie wiedzia�. Mam pewien plan...
- Archiwum dysponuje r�wnie� pras� - ci�gn�� automat. - A pras� mog� ?
M�czyzna skin�� g�ow�.
- Wy�wietl� ci gazet� na ekranie - powiedzia� automat. Patrz!
- "Nowa metoda wytwarzania p�yt...", "Remont wie�owc�w..." - Karol
p�g�osem czyta� tytu�y. - "Kina..." "Og�oszenia drobne..." Stop !
Zatrzymaj ! Natychmiast - krzykn��.
- Co si� sta�o ? - zapyta� m�czyzna.
- To jest nekrolog, czyli podane do publicznej wiadomo�ci
zawiadomienie o zgonie - powiedzia� automat.
- Sp�jrz! Tu! "Zgin�� tragicznie nasz ukochany syn, in�ynier Karol
Topolak. Wyprowadzenie zw�ok odb�dzie si�..." Zgin�� tragicz...nie...
S�yszysz! To ja! To m�j nekrolog!
- Fakt. - M�czyzna nie zdziwi� si� specjalnie.
- Ale w�a�ciwie, co to ciebie obchodzi? Jeste� tam czy tu?
- Dobrze, ale... ale to przecie� m�j nekrolog.
- Niby tak. Ale ten nekrolog jest sprzed trzystu lat, jakby na to nie
patrze�.
- Ale m�j!
- Fakt... Czekaj, jaki� komunikat.
Nad ekranem zab�ys�o czerwone �wiat�o i patrzy� stamt�d na nich
m�czyzna w dziwnym skafandrze.
- Uwaga, tu Centrala Koordynacji Epok - rzek�. - Do wszystkich stacji
czasowych i personelu Temporycznego! Cz�owiek staro�ytny przekroczy�
barier� czasu. Powtarzam: cz�owiek staro�ytny przekroczy� barier� czasu
w kierunku dodatnim. R�nica - trzysta lat. Kt�rykolwiek automat albo
cz�owiek wiedzia�by o miejscu jego pobytu, obowi�zany jest natychmiast
zawiadomi� Central� Koordynacji Epok. Powtarzam...
Nagle Karol za sob� us�ysza� g�os:
- Automat-kustosz ACX - jeden - zero - zero... M�czyzna uderzy�
automat w miejsce, gdzie cz�owiek ma �o��dek, i automat zamilk�.
- Wy��czy�em go - powiedzia� do Karola - w ostatniej chwili
zatrzyma�em meldunek. Ale to i tak ju� nic nie pomo�e. Liczy�em, �e uda
mi si� podrzuci� ci� niepostrze�enie w twoje czasy. Ale po tym
komunikacie... Musia�y nas zarejestrowa� automaty kontrolne na prze�omie
dwudziestego pierwszego i dwudziestego drugiego wieku. Co robi�?
- Porozum si� z nimi. Przecie� to nie moja wina, �e tu jestem.
Zreszt� nie widz� w ko�cu w tym nic z�ego.
- Dziecko jeste�! Nie rozumiesz konsekwencji? Biegnie teraz od ciebie
w czwartym wymiarze tak zwane w��kno Claperiusa, kt�re si�ga w
przesz�o��. Wszystko, co le�y na tym w��knie i jego odnogach, ulega
zmianie. Zmienia si� ca�a historia ostatnich trzystu lat.
- Wi�c co teraz zrobisz?
- Nie wiem. Wracajmy w ka�dym razie do czasolotu. Zmieni� kurs i...
Chcieli wyj��, lecz w drzwiach spotkali m�czyzn� w takim samym,
dziwnym skafandrze jak ten, kt�ry Karol widzia� na ekranie.
- Oldes jestem - przedstawi� si�. - Naruszyli�cie czwarty paragraf
Kodeksu Czasowego. Sprawdza�em w Persotempografie. Mam wykres. Wok�
niego do�� g�sty w�ze� w��kien czasowych. Przykro mi, pilocie...
- Ja jestem niewinny - m�czyzna nazwany pilotem zblad�. - Automat
mia� przebity transkontaktor i...
- Wiem o tym. Jednak to wcale nie usprawiedliwia twego post�powania.
Odpowiadasz za wszystko, jak zwykle stwierdzi� Oldes, a potem zwr�ci�
si� do Karola. - Nie b�j si�. Pozb�d� si� tych odruch�w swojej epoki.
- Ani si� nie boj�, ani mnie nie obchodz� wasze paragrafy. - Co z nim
zrobicie? - zapyta� pilot.
- Nie wiem jeszcze. Mo�e dezintegrator pami�ci... To jeszcze nie
zosta�o postanowione... Ale to cz�owiek, troch� inny, ale cz�owiek. I
pomy�le�, �e dzieli nas od nich trzysta lat. No nic, postaramy si� go
nieska�onego nasz� epok� przerzuci� do jego czas�w.
Budynek, do kt�rego dolecieli dziwnym, przezroczystym pojazdem w
kszta�cie meduzy, unosz�cym si� bezg�o�nie w powietrzu, le�a� w�r�d
wzg�rz. Musia�a by� wczesna jesie�, bo li�cie ��k�y ju� gdzieniegdzie i
Karol czu� ich zapach, znany mu z jego czas�w. Lot trwa� kr�tko, kilka -
mo�e kilkana�cie minut. Gdy wchodzili do budynku, matowa kurtyna
zamykaj�ca wej�cie rozwia�a si�. Przeszli d�ugimi korytarzami i weszli
do wielkiej, pustej sali, na kt�rej �rodku, o�wietlony reflektorami i
obudowany pulpitami steruj�cymi, sta� dziwnej konstrukcji st� - "st�
operacyjny" - pomy�la� Karol. Gdy weszli, od pulpit�w podni�s� si�
m�czyzna i podszed� ku nim. - Wszystko gotowe, Utet? - zapyta� Oldes.
- Tak, lugry ju� pod napi�ciem. Czekamy na ciebie zwr�ci� si� do Karola.
- Co chcecie ze mn� zrobi�?
- Wyma�emy ci pami��, wszystko, co� dozna� w naszych czasach, i
powr�cisz w swoj� epok�.
- Nie, nie chc�... Pu��cie mnie...
Utet u�miechn�� si�. W tej samej chwili Karol poczu� na szyi
dotkni�cie metalu. To by�o bezbolesne.
Poczu� absolutny bezw�ad.
- Nie obawiaj si� - powiedzia� Utet. - W tej chwili twoje cia�o jest
izolowane funkcjonalnie od twego m�zgu. Potem to minie...
Karol chcia� si� poruszy�, lecz nie m�g�. Zosta� uniesiony przez dwa
automaty i u�o�ony na stole.
- Lugry: siedem stopni, dziesi�� stopni, pi�tna�cie stopni s�ysza�,
jak Utet podaje namiary. Us�ysza� gwizd.
- Skojarzenie wt�rne - powiedzia� automat.
- Dziesi�� stopni, siedem stopni, trzy stopnie, zero. - Powtarza�? -
zapyta� automat.
- Nie. Koniec, to nie ma sensu - widzia�, jak Oldes odszed� od pulpitu.
- Jeszcze chwila - powiedzia� Utet. - Sprawdz� tylko jego zapis
pami�ci. - Przez chwil� panowa�o milczenie, potem Utet zawo�a� :
- Znalaz�em to !
- Co to jest?!
- Jakie� silne prze�ycie. Niewymazywalne powierzchniowo. Trzeba by
naruszy� g�rn� warstw� pod�wiadomo�ci, a tego robi� nie wolno... Teraz
ju� mo�emy przerwa�.
- Mo�e jednak spr�bowa� - zaproponowa� Oldes.
- Nie, to jest odcinek pami�ci odpowiadaj�cy pobytowi w muzeum.
Musia� tam mie� jakie� prze�ycie, kt�re zostawi�o trwa�y �lad w jego
pami�ci. Chcia�em wymaza� mu wszystko, co tu zapami�ta�. M�g�by wtedy
spokojnie powr�ci� w swoje czasy i �y� dalej. A tak... Czy jest tu
pilot, kt�ry go przywi�z�? Karol zobaczy� teraz twarz pilota. -
Przypomnij sobie, co on tam, w muzeum, prze�y� takiego.
- Poj�cia nie mam.
- A co tam robi� ?
- Kaza� sobie przedstawi� archiwum prasowe... Wiem! Zapomnia�em po
prostu. Za du�o mam ostatnio zmartwie�. - No, co takiego? - Utet patrzy�
teraz na pilota.
- Przeczyta�... no, nie pami�tam, jak to si� nazywa... takie
og�oszenie o czyjej� �mierci w staro�ytnej gazecie.
- O czyjej �mierci?
- O jego w�asnej. �mier� mia�a nast�pi� zaraz po porwaniu go przez
automat.
- Ile! - stwierdzi� Utet. - Kustosz nie powinien mu pokazywa�
archiwum. No, ko�cz�... - trzasn�� jaki� prze��cznik i wtedy Karol
poczu�, �e mo�e zej�� ze sto�u.
- Powiedzcie mi, gdzie jestem? - zapyta�. Sta� jeszcze nieco niepewnie.
- Jeste�my Rad� Temporyczn�, kt�ra zadecyduje o twoim losie -
powiedzia� Utet. - Jeste� w przysz�o�ci i musisz j� opu�ci�. - Przez
chwil� ba�em si�, �e mnie mimo wszystko wy�lecie w przesz�o��. Si�� !
- Si��? To poj�cie z twojej epoki. Dzisiaj ono ju� nic nie oznacza.
Bez twojej zgody nie umiemy tego uczyni�.
- Mojej zgody. Nigdy jej nie uzyskacie! - Musisz pewne rzeczy
zrozumie�...
- Nie mam najmniejszego zamiaru niczego rozumie�. Niczego! Nic mnie
nie obchodz� wasze...
- Dlaczego w�a�ciwie nie chcesz? - Utet patrzy� na Karola uwa�nie.
Pytasz si� dlaczego? Pilot te� si� pyta�. Pytacie si� wy, kt�rzy
wszystko wiecie! Wiecie przecie�, �e mam zgin�� zaraz, jak tylko wr�c�.
A ja nie mam zamiaru...
- Przecie� i tak kiedy� umrzesr..
- Tak, ale trzydzie�ci lat w t� czy w tamt� stron� to jest r�nica.
Zrozumcie mnie - doda� ju� spokojnie. - Nie mog� przecie� wr�ci� do
czas�w, w kt�rych czeka mnie natychmiastowa �mier�.
- To jest stanowisko s�uszne tylko z twego osobistego punktu
widzenia. Przecie� ludzie umieraj� we wszystkich epokach. To normalne. A
my nie mo�emy dopu�ci� do tego, by� pozosta� w przysz�o�ci. To
wykluczone. Umrze� musisz czy tak, czy owak. Przesz�o�ci nie mo�emy
zmienia�.
- Nie wy, to ja sam j� zmieni�! Je�li mnie zmusicie, wr�c�.
Przypuszczam, �e teraz potrafi� ju� unikn�� �mierci.
- Bzdura! Zrozum, twoja �mier� jest faktem, faktem, kt�ry ju� si�
zdarzy�. Nic i nikt nie mo�e tego zmieni�!
- Ale ja przecie� �yj�!
- To prawda - Utet milcza� chwil�. - Mo�liwe by�oby jeszcze jedno
wyj�cie, ale...
- Jakie?
- Stypendium historyczne.
- Co to takiego ?
- Widzisz, nasi historycy robi� czasem rekonesanse w dalek�
przesz�o��. Niekt�re z tych wypraw wi��� si� z pewnym, jak wy to
nazywacie, ryzykiem. M�g�by� i ty...
- Dla odmiany mam zgin�� w staro�ytno�ci ?
- Jest pewne prawdopodobie�stwo, �e mo�esz zgin�� stwierdzi� Utet. -
Je�li natomiast powr�cisz do swoich czas�w, twoja �mier� jest pewna.
- Ryzykujesz ma�o, zyska� mo�esz wiele. Par� lat pobytu w
staro�ytno�ci, a potem powr�t w twoje czasy. Zyskujesz kilka lat �ycia.
- Oldes patrzy� na Karola uwa�nie.
- Wi�c potraficie mnie umie�ci� na przyk�ad... w staro�ytnym Egipcie ?
- Egipt raczej nie wchodzi w rachub�. Zosta� doszcz�tnie
wyeksploatowany. By�o ju� tam wielu historyk�w. Musisz si� zgodzi� na
co� innego albo czeka ci� natychmiastowy powr�t do twoich czas�w.
Wybieraj wi�c.
Karol spojrza� na st� i pomy�la� o ch�odnym dotkni�ciu automatu na
swojej szyi.
- Zgoda, jad�... - powiedzia�. - Tylko dok�d? Zastrzegam sobie
�agodny klimat i absolutnie �adnych ludo�erc�w.
- Zobaczymy, dok�d mo�na teraz jecha� - powiedzia� Utet i zwr�ci� si�
do automatu.
- Tu Koordynator Utet z Centrali Epok. Do historycznej komisji
stypendialnej. W sprawie stypendium czasowego. Prosz� o podanie miejsc i
czas�w.
W g�o�niku przez chwil� s�ycha� by�o szum, a potem odezwa� si� g�os:
- P�ny paleolit - badania zoologiczne. Cesarstwo Rzymskie -
widowiska cyrkowe, wyprawy krzy�owe - dziesi�� miejsc. Plemiona Ink�w -
obrz�dy ofiarne, Karol M�ot - mi�dzy Tours i Poitiers. Stypendia
pierwszego stopnia. Koniec.
- No i co? Odpowiada ci co� z tego? - zapyta� Utet.
- Sam nie wiem. Mo�e do Ink�w. Chocia� to troch� daleko...
- A mo�e na stypendium drugiego stopnia? - zaproponowa� Oldes.
- A jaka jest r�nica?
- S� one zwi�zane z pewn� misj� i... z niebezpiecze�stwem. Musz� ci�
ostrzec, �e kilku wys�anych na nie historyk�w nie powr�ci�o... Do dzi�
nie wiadomo zreszt�, z jakich powod�w.
- Co na tym zyskuj�?
- Te stypendia s� d�u�sze.
- Mo�e bym si� zdecydowa�...
- Prosz� o podanie wolnych miejsc na stypendia drugiego stopnia -
powiedzia� Utet.
Tym razem odpowied� przysz�a natychmiast.
- Proces Joanny d`Arc, Asyria - eliksir �ycia... to wszystko. -
Eliksir �ycia? Co to takiego?
- Tak. Ale to bardzo ryzykowne. Ju� trzech stamt�d nie wr�ci�o -
powiedzia� Utet.
- Co to za eliksir? Musicie mi chyba powiedzie�.
- Badania wykaza�y, �e staro�ytni Asyryjczycy mieli jaki� eliksir.
P�yn o dzia�aniu regeneruj�cym organizm - Utet m�wi� wolno, jakby z
trudem znajduj�c w�a�ciwe s�owa. - Cz�owiek posiadaj�cy ten p�yn m�g� co
pewien czas si� odm�adza� i w ten spos�b uzyska� co� w rodzaju,
nie�miertelno�ci.
- Ju� za moich czas�w czyta�em o takim eliksirze. Ale przecie� to
bzdury. Podobno Cagliostro te� dysponowa� takim p�ynem, a umar�. I wy w
to wierzycie ?
- Cagliostro by� szarlatanem. Tu sprawa nie przedstawia si� tak
prosto. Widzisz, �w �rodek przechowywany by� w �wi�tyniach i dost�pny
tylko nielicznej grupie kap�an�w. Badania dok�adnie wykaza�y
zadziwiaj�c� d�ugowieczno�� kap�an�w, w kt�rych r�kach by� �w eliksir.
- Mo�e tak by�o, ale ja w to nie wierz�.
- Nie musisz wierzy�. Chodzi o zbadanie ca�ej sprawy na miejscu. I o
zdobycie tego eliksiru, je�eli rzeczywi�cie istnia�.
- Zdobycie eliksiru? Jak mam tego dokona�, przyjmuj�c oczywi�cie, �e
kap�ani go mieli ?
- W tym w�a�nie ca�a trudno�� - Utet odpowiedzia� po chwili. -
Dostaniesz na pewno og�lne instrukcje, zaznajomi� ci� dok�adnie z epok�,
ale reszta to ju� twoja rzecz. Przypominam ci, �e ju� trzech stamt�d nie
powr�ci�o. Wszyscy, kt�rych wys�ano. No wi�c?
- Zgadzam si�! Jad�! - powiedzia�.
- A wi�c jeste�my w staro�ytno�ci - powiedzia� pilot. Ich czasolot w
kszta�cie odwr�conego spodka sun�� bezg�o�nie na wysoko�ci tysi�ca metr�w.
- I co dalej ? - zapyta� Karol.
- Za chwil� wyl�dujemy. Reszta nale�y do ciebie.
- Sp�jrz, tam jakie� budowle - Karol patrzy� na szare, regularne
bry�y, le��ce w dole w lekkiej, przyziemnej, fioletowej mgle.
- Co� tam rzeczywi�cie wida�. Obejrzysz to sobie z bliska powiedzia�
pilot. Potem prze�o�y� d�wigni� ster�w i pojazd ruchem opadaj�cego
li�cia zmniejszy� wysoko��. Dotkni�cia ziemi Karol nie odczu�.
- Jeste�my na miejscu. B�d� tu czeka� na ciebie drugiego dnia po
pe�ni ka�dego miesi�ca.
- Dok�adniej nie m�g�by� tego okre�li�?
- M�g�bym, ale ju� wkr�tce stracisz rachub� czasu. Tu nie obowi�zuje
nasz kalendarz.
Karol chwyci� sw�j baga� i zeskoczy� na traw�. Nogi pl�ta�y mu si�
nieco w d�ugich szatach, ale pomy�la�, �e do tego te� si� przyzwyczai.
Pilot skin�� mu r�k� i pojazd bezszelestnie uni�s� si� zostawiaj�c w
trawie trzy g��bokie, kuliste wgniecenia.
Karol patrzy� za nim, jak oddala� si�, b�yszcz�c w promieniach
zachodz�cego s�o�ca. Potem rozejrza� si�. Wysoka trawa wok� niego
falowa�a w lekkim, przedwieczornym wietrze. Dalej przy k�pie drzew
zobaczy� smug� dymu. Pomy�la�, �e do chwili jego urodzenia min� jeszcze
tysi�ce lat, i ruszy� w kierunku dymu.
Ilekro� wchodzi� do �wi�tyni, odczuwa� niepok�j, irracjonalny,
nieumiejscowiony, pierwotny niepok�j swych praprzodk�w.
A zna� tutaj ka�dy kamie�. Dzisiaj by� drugi dzie� po pe�ni ksi�yca
i Karol wiedzia�, �e wchodzi tu po raz ostatni. Idi czeka�a na niego jak
zwykle w przedsionku �wi�tyni.
- Jednak przyszed�e�! - powiedzia�a, gdy stan�� przed ni�. -
Przyszed�e� tu, do �wi�tyni, gdzie bogini w ustach swych zamyka czas.
Przyszed�e�, cho� wiesz, czym to grozi. Kusi ci� jednak tajemnica �mierci.
- To nie jest tajemnica �mierci, Idi.
- Nie jeste� pierwszy, kt�ry tak m�wi. Tamci wszyscy zgin�li. Bogini
nie zdradzi nikomu tajemnicy wieczno�ci. Nawet ja nie �miem my�le� o tym.
- Jaka tam bogini... Ten g�az to zwyk�y kamie�.
- Milcz !
- Co si� sta�o?
- Ona nas s�yszy! Jak �miesz w tym miejscu! Ona patrzy na ciebie.
- Bzdura!
- Przestraszy�e� si� jednak.
- Boj� si�... Ale nie bogini... Boj� si� ludzi, kap�an�w. Milczeli
przez chwil� i Karol s�ysza� tylko krople spadaj�ce gdzie� monotonnie na
kamienn� posadzk�.
- Wiem, �e przybywasz z innego �wiata - rzek�a wreszcie Idi. -
Opowiada�e� rzeczy, kt�rych m�j umys� poj�� nie mo�e. B�agam ci�, uwierz
mi! Ja wiem, co jest prawd�, a co sztuczk� kap�an�w. To jest prawd�.
Nikomu si� jeszcze nie uda�o...
- Idi, przesta�. Zrozum, wkr�tce musz� wraca�. Musz� zabra� z sob�
tajemnic� bogini i ciebie, Idi.
- Tyle opowiada�e� mi o tamtym �wiecie. Je�eli jest on tak pi�kny,
jak ta muzyka, kt�r� przywioz�e� ze sob�...
- Przed powrotem musz� pozna� tajemnic� bogini. Wiesz o tym.
- Jeste� zdecydowany? - powiedzia�a to cicho. - Na wszystko!
- Czy masz ze sob� t� czarodziejsk� skrzynk�, kt�ra tworzy d�wi�ki ?
- Tak. Utrwalam tw�j g�os, Idi, �eby s�ysze� go zawsze. - Chc�
s�ysze� muzyk�.
W��czy� magnetofon i s�ucha� d�wi�ku muzyki, kt�ra nie by�a muzyk�
jego czas�w. S�ucha� d�wi�k�w z czas�w Oldesa, z czas�w m�wi�cych
automat�w i bezszelestnych pojazd�w czasowych.
- Dosy� - powiedzia�a Idi. - Dobrze wi�c! Zdob�d� dla ciebie
tajemnic�. Jest ukryta tu, w pos�gu. Patrz! Staj� na tej p�ycie i si�gam
do ust bogini.
I wtedy Karol zrozumia�. P�yta, metalowy wspornik i wiecznie suchy
wiatr p�dz�cy tumany py�u ku wej�ciu �wi�tyni.
- St�j ! Ju� wiem! - krzykn��.
- Pani, zwr�� na mnie oczy swoje i obdarz mnie u�miechem! - Idi
m�wi�a monotonnie, cicho.
- St�j! Nie dotykaj! �adunek elektryczny! Nie dotykaj ! - Oto eliksir
�ycia... - Idi si�gn�a do ust pos�gu. Trzask wy�adowania nie by�
g�o�ny. A Idi upad�a na p�yt�. Wtedy Karol us�ysza� za sob� �miech,
�miech dudni�cy pod sklepieniem �wi�tyni. To by� Kaloes, pierwszy kap�an
�wi�tyni. - Zdoby�e� eliksir. Podejd� zatem, we� go! By�e� bardzo m�dry,
ale w tym punkcie wy wszyscy jeste�cie g�upcami!
Wierzycie w eliksir �ycia! L�k przed �mierci� jest zawsze jednakowy.
Ot� wiedz, �e tajemnica eliksiru polega na tym, �e eliksiru nie ma! Kto
jednak posiad� t� wiedz�, p�aci �yciem. Tak jak Idi. Ciebie to te� czeka!
- Zabili�cie j�!
- Ty tak�e zginiesz.
- Ja si� nie boj�!
- Twoja �mier� b�dzie inna.
Karol wiedzia�, �e to prawda. Ale na spotkanie z Kaloesem by�
przygotowany.
- �mieszny jeste�, Kaloesie. My�lisz, �e mnie zabijesz. My�lisz, �e
Idi umar�a. Pos�uchaj... - powiedzia� i nacisn�� klawisz odtwarzania
swego magnetofonu.
- "...eliksir - m�wi�a Idi - jest ukryty tu, w pos�gu. Staj� na tej
p�ycie i si�gam do ust bogini".
- To jej g�os!
- "Pani, zwr�� na mnie oczy swoje i obdarz mnie u�miechem! Oto
eliksir �ycia".
S�ysza� trzask wy�adowania i pog�os sanda��w uderzaj�cych o kamienn�
posadzk�. Kaloes uciek�.
Wy��czy� magnetofon i ruszy� korytarzem ku wyj�ciu. Min�� kamienny
dziedziniec, stan�� w bramie i spojrza� na pustyni�, z kt�rej wiatr
ni�s� tumany py�u opadaj�ce z cichym szelestem z mur�w �wi�tyni.
Pomy�la� o wszystkich dniach, kt�re tutaj prze�y�, i ruszy� traktem na
wsch�d.
Le�a� w tej samej sali, na tym samym stole i reflektory �wieci�y mu w
twarz tak samo, jak przed laty. Dla nich, kt�rzy stali wok� niego, jego
nieobecno�� trwa�a kilka godzin. S�ysza�, jak m�wi�, ale nie m�g� si�
poruszy�.
- Telewizja nie da�a wyniku - powiedzia� Oldes.
- A jednak powr�ci� po pi�ciu latach. Dotychczas nikomu z naszych si�
to nie uda�o. Oni s� lepiej przystosowani od nas do �ycia w
staro�ytno�ci. Ale eliksiru nie przywi�z�. Zauwa� jednak, �e niewiele
si� postarza�. To daje do my�lenia.
Utet przygl�da� mu si� uwa�nie.
- S�dzisz, �e dosta� go tam i za�ywa�? Za chwil� dowiemy si�
wszystkiego. Ukry� eliksiru przecie� nigdzie nie m�g�! Utet przycisn��
klawisz.
- Witajcie, potomkowie - powiedzia� Karol. - Dla was te pi�� lat by�o
chwil�.
- Jeste� opalony - stwierdzi� Utet.
- To gor�ce s�o�ce Babilonu. Blade s� tylko kobiety, nigdy wojownicy.
- A co z eliksirem! Przeszukali�my twoje cia�o podczas snu
aklimatyzacyjnego. Nic nie znale�li�my.
- Eliksiru nie ma. To zwyk�a bajka.
- Dziwne. Nasi historycy s� niemal pewni, �e eliksir istnia�. Inaczej
nie wys�aliby ci� przecie�.
- Eliksiru nie ma. M�wi� chyba wyra�nie.
- Skoro to stwierdzi�e� i wr�ci�e�, dlaczego nie powr�cili tamci trzej ?
- Po prostu, kto si� o tym dowiedzia�, musia� zgin��. Wasi wys�annicy
zgin�li w�a�nie dlatego, �e dowiedzieli si�. Istnienie eliksiru jest
legend�.
- Ty jednak jeste� �ywy - stwierdzi� Utet.
- Jak widzicie. I przesta�cie mnie ju� wreszcie nudzi�.
- W jaki spos�b uda�o ci si� wr�ci�? - zapyta� Oldes. Przez przypadek?
- W pewnym sensie tak. To nie by�o proste. Chytro�� ich kap�an�w jest
wielka. M�wi� wam, ludzie z przesz�o�ci nie ust�puj� wam wcale.
- I chcesz, aby�my wierzyli w ten przypadek.
- Nie zale�y mi specjalnie na tym.
- S�uchaj - powiedzia� Oldes. - My i tak wszystko wiemy. Wiemy, �e
masz tajemnic� eliksiru. Nie mo�emy ci� z ni� wys�a� w twoje czasy.
- W porz�dku, mog� zosta� u was.
- Wiesz doskonale, �e nie mo�esz. Wr�cisz dok�adnie w ten sam punkt
czaso-przestrzeni, kt�ry opu�ci�e�. Taka by�a umowa.
- Zgoda, mog� wraca�.
Oldes milcza� chwil�, a potem powiedzia�:
- Gdyby� przekaza� nam eliksir, by� mo�e Rada pozwoli�aby ci zosta� u
nas. A tam... pami�tasz, czyta�e� sw�j nekrolog. - Wiesz co, Oldes,
zawsze mi si� wydawa�o, �e je�li zna si� przysz�o��, mo�na unikn��
wi�kszo�ci niespodzianek.
- My�lisz, �e eliksir ci w tym pomo�e?
- Kto wie.
- Przyznajesz wi�c, �e go masz.
- Nie, m�wi� tylko, �e mo�e mi pom�c.
- Nie rozumiem.
- Nie szkodzi. W tym w�a�nie r�nicie si� od nas. Jeste�cie inni. Po
prostu zdziecinnieli�cie przez te trzysta lat, kt�re nas dziel�. W
naszych czasach nikt by si� nie nabra� na ten eliksir. A wy wierzycie.
Wierzycie w bajki.
- Nasza technika, zdobycze naszej nauki upowa�niaj� nas do wiary w
zjawiska z pozoru nieprawdopodobne.
- Ale jeste�cie przy tym bardzo naiwni. Nadmiar udogodnie�
technicznych nie sprzyja my�leniu.
- I ty to m�wisz, ty, cz�owiek z zamierzch�ej epoki wczesnoatomowej ?
- Nie by�a ona tak prymitywna, jak my�licie. Z przyjemno�ci� wr�c� do
niej. Mia�a ona swoje dobre strony. Zapewniam was. Oldes ruszy� ramionami.
- Doskonale, wobec tego zorganizujemy przerzut w twoje czasy.
Gdy wszed�, starszy o pi�� lat, do swojego pokoju, zobaczy� Ann�.
- No, wreszcie w domu - powiedzia�. - Jeste�, Anno, wr�ci�a�. Jak
wesz�a�?
- Normalnie, drzwiami. By�y otwarte.
- Wydawa�o mi si�, �e je zamkn��em... Do�� dawno temu, ale zamkn��em.
- Mo�e nie powinnam przychodzi�. Ale pomy�la�am sobie, �e nie mog�
ciebie zostawi� na ca�y wiecz�r. Wr�ci�am wi�c.
- Dobrze, �e przysz�a�... To by� chyba maj, sobota... - ile si�
czujesz, Karolu? Zmieni�e� si� jako�.
- Postarza�em si�. Przyby�o mi par� lat.
- O czym ty m�wisz? Rozstali�my si� przecie� przed chwil�.
- Tak, ale tymczasem zosta�em przeniesiony w przesz�o��. W�a�ciwie
nie wiem, jak ci to mam powiedzie�. To by�o co� niesamowitego...
- Uspok�j si�. Usi�d� i powiedz wreszcie.
Siad� w swoim fotelu, na kt�rym, wiedzia�, �e za trzysta lat siadywa�
b�dzie automat.
- By�em w Asyrii - powiedzia�.
- Gdzie?
- Nie przerywaj mi. W staro�ytnej Asyrii. Przeniesiono mnie w inn�
epok�. Zdaj� sobie spraw�, �e to wszystko, co m�wi�, wygl�da na
szale�stwo. Ja wiem, �e to jest nieprawdopodobne, ale ja by�em!
Rzeczywi�cie by�em. By�em tak�e w przysz�o�ci... Wierzysz mi ?
- Tak, oczywi�cie, �e ci wierz� - odpowiedzia�a Anna po chwili.
- Wtedy kiedy wysz�a�, pobieg�em za tob�. Wsiad�em do samochodu i
znalaz�em si� w czasolocie. To taki pojazd, kt�ry porusza si� w czasie.
By�em tutaj, w tym samym mie�cie, ale po trzystu latach... To by�o
potworne... Wiedzia�em, �e ciebie ju� nie ma...
- Musisz odpocz��... Zrobi� ci kaw�... - Anna wsta�a.
- Ty mi nie wierzysz? My�lisz, �e oszala�em?
- Ale� nie! Wiem, �e m�wisz prawd� - Anna m�wi�a to bardzo spokojnie.
- Po prostu zrobi� ci kaw�. Poczekaj.
- Gdybym m�g� mie� jaki� dow�d i przekona� ci�. Anna podesz�a do
drzwi balkonu i odsun�a zas�on�. - Duszno tu. Otworz� drzwi od balkonu.
- Duszno? Przecie� jest ch�odno!
- Mo�e masz dreszcze? - podesz�a do niego i dotkn�a jego czo�a.
- Anno! Tu jest przecie� zimno! Dlaczego mi wmawiasz, �e jest duszno!
- Uspok�j si�. Zaraz zamkn� drzwi.
- Nie, nie! Prosz� ci�. Otw�rz !
- Przyjdzie tu lekarz...
- Co takiego?
- Lekarz. Przed chwil� dzwoni�am do lekarza... Nie zrozum mnie �le...
- Rozumiem. Uwa�asz, �e oszala�em!
- Nie. Naprawd� nie. Wierz� we wszystko. Jestem pewna, �e tak by�o
naprawd�. Ale dobrze b�dzie, gdy poradzimy si� lekarza. Mo�e masz
temperatur�.
Dzwonek u drzwi wej�ciowych zadzwoni�. Otworzy�a Anna. Siedzia�
nieporuszony w fotelu.
- Dobry wiecz�r! - us�ysza� g�os. Nie myli� si�. Odwr�ci� si�
gwa�townie. To by� Oldes.
- To ty? Po co przyszed�e�?
- Nie rozumiem - Oldes spojrza� na Ann�. - Wspomina�am panu,
doktorze, �e...
- Tak, tak, oczywi�cie.
- ;,Doktorze"? Anno, to oszustwo. To nie jest �aden lekarz! To
w�a�nie on ! Cz�owiek z przysz�o�ci ! Nazywa si� Oldes.
- Karolu, wiem, �e m�wisz prawd�, ale pos�uchaj doktora.
- To nic gro�nego - stwierdzi� Oldes. - Po prostu pan jest wyczerpany
nerwowo.
- Po co przyszed�e�! Po eliksir? - Teraz Karol krzycza�.
- Co to takiego? - Oldes zwr�ci� si� do Anny.
- Nie wiem. M�wi, �e by� w Asyrii.
- Rozumiem... Prosz� usi���...
- Nie zbli�aj si� do mnie! radne sztuczki ci nie wyjd�! Jeste� w
tera�niejszo�ci!
Oldes zatrzyma� si� niezdecydowany.
- Nie wiem, czy sam dam rad� - zwr�ci� si� do Anny. - To wygl�da na
ci�ki przypadek.
- Anno, nie wierz ani jednemu jego s�owu! To oszust. Chc� mnie zabi�!
Wr�cili po to, �eby nie zmieni�a si� ich przysz�o��! W��kno Claperiusa!
Tak si� to u nich nazywa!
- W��kno Claperiusa... O czym ty m�wisz?
- Tak, w�a�nie tak!
- Obsesja �mierci. Dosy� typowy objaw. - Oldes m�wi� do Anny szeptem.
- Wyno� si� st�d! S�yszysz? Wyno� si� natychmiast! Nie uda ci si�!
- Gdyby by�a pani tak uprzejma... Tam na dole w karetce jest
piel�gniarz. Sam nie dam rady.
- Nigdzie nie p�jdziesz! Nie wychod�, Anno. Nie zostawiaj mnie z nim.
Oni chc� mnie zabi�.
- Zaraz wr�c�, Karolu - powiedzia�a Anna i wysz�a. Karol milcza� chwil�.
- Zostaw mnie - powiedzia� w ko�cu. - Je�eli mnie zostawisz, dam ci
eliksir. Zdoby�em...
- Teraz za p�no. Musz� ci� zabra� do szpitala. Powiesz przynajmniej,
gdzie przechowa�e� ten p�yn? Przeszukali�my ci� dok�adnie.
- Da�e� si� nabra�. Jad�c czasolotem wysiad�em dzie� wcze�niej i
umie�ci�em go tu, w swoim domu.
- Pilot zgodzi� si� na ten post�j ? - Oldes nie by� ca�kiem przekonany.
- Powiem ci, ale musisz mi przyrzec...
- Szybko, m�w !
- Da�em mu p� butelki.
- Wi�c to tak? - Oldes podni�s� g�ow�.
- Widzisz. Dam ci drug� po�ow�, ale pod warunkiem, �e p�jdziesz st�d
i zostawisz mnie w spokoju.
- A co powiem w Centrali?
- To ju� twoja sprawa. Zreszt� je�li nie chcesz... Ale radz� ci si�
zastanowi�. Wy w przysz�o�ci macie wszystko, ale jeste�cie �miertelni.
Ty jeden mo�esz zyska� nie�miertelno��, �wie�o�� umys�u. Podczas gdy
twoi przyjaciele b�d� zgrzybia�ymi starcami, ty zachowasz umys� i wygl�d
trzydziestolatka! To wielka rzecz, Oldes. Spr�buj, mam to tutaj... -
Karol wsta� i nala� do szklanki nieco bia�ego, przezroczystego p�ynu.
- Mo�e to trucizna?! W waszych czasach robi�o si� takie rzeczy...
- G�upcze! Sp�jrz na mnie! - Karol odwr�ci� si� i spojrza� na Oldesa.
- Czy postarza�em si� cho� troch� przez te pi�� lat? Zreszt�, prosz�
bardzo! Sam te� wypij�. No? Jeszcze si� wahasz? - nala� p�ynu do drugiej
szklanki i wypi�. Oldes waha� si� jeszcze przez chwil� i wreszcie wypi�
tak�e.
- Uuu! Dziwne! Piecze w ustach. - Uldes z trudem �apa� powietrze.
- Chcia�by�, by eliksir mia� smak wody? Musi w tym by� moc, kt�ra
przywraca m�odo��!
- To dobre! M�g�by� jeszcze troch�? Tak na pocz�tek?
- Ale� prosz� ci� uprzejmie - nala� mu p� szklanki. Mam tego kilka
butelek.
- Kilka butelek?
- Fakt.
- Wiesz, czuj� przyjemne ciep�o rozlewaj�ce si� po ca�ym ciele.
- Pierwszy objaw, �e tw�j organizm si� odm�adza.
- Jak my�lisz, o ile si� odm�odzi�em?
- No, co najmniej o kilka lat.
- A gdybym wypi� na raz ca�� butelk�?
- Troch� niebezpieczne. Wr�ci�by� do dzieci�stwa, zacz��by� be�kota�
i chodzi� na czworakach.
- Cudowne! Czuj� jasno�� umys�u!
- I wszystko wydaje si� �atwe i proste?
- W�a�nie!
- Osi�gasz m�dro�� kap�an�w asyryjskich. Oldes wsta�, zatoczy� si� i
opar� o bibliotek�.
- Czemu trac� r�wnowag�? - zapyta�.
- M�odo�� osza�amia!
- Dasz mi ca�� butelk� ?
- Prosz� - odpowiedzia� Karol i wr�czy� Oldesowi butelk� bia�ego p�ynu.
- Wspania�e! - Oldes schowa� butelk� i usiad� w fotelu. Milczeli
chwil�, a potem wesz�a Anna z pilotem.
- Panie doktorze, pan... - zacz�� pilot, lecz Oldes mu przerwa�.
- Wysiad�o si� dzie� wcze�niej po eliksirek, co?
- Co takiego ?
- No, ju� dobrze... - Oldes machn�� r�k�.
- Co si� tu dzieje? - Anna patrzy�a na Karola.
- Pan doktor poprosi� a co� do picia - wyja�ni� Karol.
- Prze... Przepraszam bardzo... Pani wybaczy... - Oldes wsta� i
chwyci� za rami� pilota. Wracamy, kochasiu. Wracamy...
- Ale�, panie doktorze.
- Idziemy... Przepraszamy... - Oldes, ci�gn�c pilota, ruszy� ku drzwiom.
- Doktorze, wezwano pana w okre�lonym celu. - Anna chcia�a go zatrzyma�.
- W okre�lonym celu, ale... Przepraszamy, wychodzimy... Wej�ciowe
drzwi trzasn�y. Karol usiad� w fotelu.
- Ale mi si� uda�o. Ty jeszcze nic nie wiesz, Anno. Nie powiedzia�em
ci jeszcze wszystkiego. Widzisz, dzi� o godzinie dwudziestej drugiej
zero pi�� mia�em umrze�. W�a�nie teraz, ale nie da�em si�... Oni ju� nie
wr�c�... Rozumiesz? Czas mojej �mierci min�� i b�d� �y� dalej... �y�
dalej, Anno.
- No tak, rzeczywi�cie. Widzisz, wiem, �e to, co m�wisz, to prawda.
Trudno mi jednak znale�� rozwi�zanie. Lubi�am ci�, Karolu...
- Lubi�a� ?
- Nie, nie... Widzisz, w��kno Claperiusa...
- Tak, to oni tak m�wi�. Ja mia�em umrze�... Nie potrafi� ci tego
wszystkiego wyt�umaczy�, ale przecie� fakt, �e byli tu, dowodzi, �e to
nie m�j wymys�... S�uchasz mnie?
- Tak. Oczywi�cie.
- My�la�em o tobie... Ca�y czas my�la�em o tobie. Chcia�em tu wr�ci�...
Karol urwa�, bo us�ysza� szum, kt�ry s�ysza� ju� kiedy�.
- S�yszysz co�, Anno ? - zapyta�.
- Co takiego ?
- Nie wiem. Jakby szum. Wydaje mi si� pewnie. Czuj� si� naprawd�
zm�czony... Co ty tam robisz? - zapyta�, bo Anna podesz�a do okna i
wtedy us�ysza� s�owa:
- MGX-122, operacja awaryjna, powtarzam: operacja awaryjna. - To by�
g�os Anny.
- Anno ? Co ty m�wisz ? - zawo�a�. Teraz szum s�ysza� ju� wyra�nie.
- MGX-122 wzywa czasolot awaryjny! - Monotonnie powtarza�a Anna.
- Sp�jrz na mnie, Anno!
Widzia�, jak podchodzi do niego, bierze go za ramiona i bez wysi�ku
podnosi w g�r�.
- Nie �artuj. Uwa�aj. Przerzucisz mnie przez balustrad�. Lec�c
krzycza� jeszcze. Pisku opon i gwaru ludzi ju� nie s�ysza�. Nie wiedzia�
tak�e, �e Anna obci�gn�a sukienk� i p�ucz�c szklanki pod kranem, m�wi�a
monotonnym g�osem w kierunku zlewozmywaka:
- MGX-122 melduje usuni�cie awarii. Cz�owiek, kt�ry przekroczy�
barier� czasu, nie �yje. Przewidziane wypadki zasz�y z trzyminutowym
op�nieniem, bez naruszenia w��kna Claperiusa.
<abc.htm> powr�t