3131

Szczegóły
Tytuł 3131
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3131 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3131 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3131 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ANDRE NORTON HANDLARZE CZASEM PRZEK�AD MARTA STARCZEWSKA TYTU� ORYGINA�U THE TIME TRADERS ROZDZIA� L M�ody cz�owiek siedz�cy w areszcie nie wyda�by si� zbyt gro�ny nikomu, kto zajrza�by przypadkowo do jego celi. Mo�e by� troch� wy�szy ponad przeci�tny wzrost, lecz nie na tyle, by rzuca�o si� to w oczy. W�osy mia� staromodnie przystrzy�one; g�adka, ch�opi�ca twarz nie by�a w typie tych, kt�re zapami�tuje si� od razu - pod warunkiem, �e kto� nie by� na tyle dociekliwy, by zajrze� w jego jasnoszare oczy i zauwa�y� ch�odne, taksuj�ce spojrzenia, jakie rzuca� otoczeniu od czasu do czasu. Ubrany by� schludnie, w spos�b nie zwracaj�cy niczyjej uwagi. W ostatniej �wierci dwudziestego wieku na ka�dej ulicy miasta mo�na by�o spotka� kogo�, kto przypomina�by go sw� powierzchowno�ci�. Lecz to w�a�nie ten m�ody cz�owiek, ukryty pod starannie wypracowan� mask�, potrafi� wspi�� si� na wy�yny �ci�le kontrolowanej w�ciek�o�ci, kt�rej on sam, Murdock, jeszcze nie rozumia� i dopiero uczy� si� wykorzystywa� jako bro� przeciw �wiatu, kt�ry zawsze uwa�a� za wrogi. Mimo i� tego nie okazywa�, by� �wiadom, �e jest obserwowany przez stra�nika. Gliniarz pe�ni�cy s�u�b� by� starym wyjadaczem i prawdopodobnie oczekiwa� innej reakcji wi�nia ni� bierna akceptacja. Jednak ta reakcja nie mia�a nadej��. Prawo tym razem dopad�o Rossa. Dlaczego nie wezm� si� do roboty i nie ode�l� go? Dlaczego mia� dzi� popo�udniow� sesj� z tym wielkim m�zgiem? Ross zosta� wtedy zepchni�ty do defensywy i wcale mu to nie odpowiada�o. Po�wi�ci� pytaniom swego rozm�wcy ca�� uwag�, na jak� m�g� zdoby� si� jego przebieg�y umys�, lecz nik�e, bardzo nik�e uczucie l�ku powraca�o wraz ze wspomnieniem tego spotkania. Drzwi celi otworzy�y si�. Ross nie odwr�ci� g�owy. Stra�nik odchrz�kn��, jakby godzina ciszy, jaka panowa�a mi�dzy nimi, wysuszy�a jego struny g�osowe. - Wstawaj, Murdock! S�dzia chce si� z tob� zobaczy�. Ross wsta� zr�cznie, kontroluj�c ka�dy mi�sie�. Nigdy nie op�aca�o si� odszczekiwa� ani pozwoli� sobie na jak�kolwiek oznak� sprzeciwu. B�dzie si� zachowywa� tak, jakby by� niegrzecznym ch�opcem, kt�ry zrozumia� swoje b��dy. Ross niejeden ju� raz w swej ciemnej przesz�o�ci skorzysta� na takim trusiowatym post�powaniu. Dlatego, u�miechn�wszy si� bardzo niepewnie do m�czyzny siedz�cego w drugim pokoju za biurkiem, stan��, ch�opi�cy i niezr�czny, czekaj�c z szacunkiem, by jego rozm�wca przem�wi� pierwszy. S�dzia Ord Rawle. To parszywy pech Rossa sprawi�, �e w�a�nie stary Orli Dzi�b dosta� t� spraw�. B�dzie musia� znie�� to, co stary mu wymy�li. Ale to nie znaczy, �e p�niej si� pogodzi z wyrokiem... - Masz brzydk� kartotek�, m�ody cz�owieku. Ross pozwoli�, by jego u�miech zamar� i ramiona opad�y. Ale pod powiekami b�ysn�o zimne wyzywaj�ce spojrzenie. - Tak, prosz� pana - zgodzi� si� potulnym g�osem, za�amuj�cym si� przekonuj�co na ko�cu zdania (mia� t� sztuczk� doskonale opanowan�). Nagle ca�e zadowolenie Rossa z w�asnej gry aktorskiej znikn�o jak r�k� odj��. S�dzia Rawle nie by� sam - ten cholerny wielki m�zg siedzia� tam zn�w, obserwuj�c wi�nia z tak� sam� przenikliwo�ci�, jak poprzedniego dnia. - Bardzo z�a kartoteka, bior�c pod uwag�, jak ma�o mia�e� czasu, by j� sobie nagromadzi�. - Orli Dzi�b tak�e patrzy� na niego, lecz, na szcz�cie dla Rossa, nie by�o to takie samo �widruj�ce spojrzenie. - Zgodnie z prawem powiniene� zosta� przekazany nowym s�u�bom rehabilitacyjnym. Ross zamar�. To by�a "kuracja", o kt�rej w jego �rodowisku kr��y�y mro��ce krew w �y�ach plotki. Ju� drugi raz od chwili, gdy wszed� do tego pokoju, jego wiara w siebie zosta�a powa�nie nadszarpni�ta. Potem z pewn� doz� nadziei ws�ucha� si� w ostatnie zdanie. - Zamiast tego polecono mi pozostawi� ci wyb�r, Murdock. Wyb�r, kt�rego - musz� to stwierdzi� - nie pochwalam w najmniejszym stopniu. Rossowi spad� kamie� z serca. Je�li s�dziemu si� nie podoba�o, musi to by� co� korzystnego dla Rossa Murdocka. Na pewno wykorzysta t� szans�! - Pewne rz�dowe przedsi�wzi�cie wymaga ochotnik�w. Zdaje si�, �e zosta�e� wst�pnie wytypowany do takiego zadania. Je�li si� zgodzisz, prawo potraktuje czas, kt�ry sp�dzisz, wype�niaj�c to zadanie, jako odsiedzenie cz�ci wyroku. W ten spos�b m�g�by� dopom�c krajowi, dla kt�rego jak dot�d by�e� tylko niewdzi�cznikiem... - A je�li odm�wi�, to p�jd� na t� rehabilitacj�. Nieprawda�, prosz� pana? - Z pewno�ci� uwa�am ci� za odpowiedniego kandydata do rehabilitacji. Twoja kartoteka... - Postanawiam ochotniczo zg�osi� si� do tego projektu, prosz� pana. S�dzia prychn�� pogardliwie i wepchn�� wszystkie papiery do teczki. Zwr�ci� si� do m�czyzny stoj�cego w cieniu. - Oto pa�ski ochotnik, panie majorze. Ross pohamowa� westchnienie ulgi. Pokona� pierwsz� przeszkod�. Dot�d mia� tyle szcz�cia, mo�e uda mu si� odnie�� sukces na ca�ej linii". Cz�owiek, kt�rego s�dzia Rawle nazwa� majorem, stan�� w kr�gu �wiat�a. Ross, ku swej skrywanej irytacji poczu� si� niepewnie ju� od jego pierwszego spojrzenia. Stawienie czo�a Orlemu Dziobowi by�o po prostu cz�ci� gry. Wyczu� jednak, �e ten m�czyzna nie by� odpowiednim partnerem do takich zabaw. - Dzi�kuj�, wysoki s�dzie. Natychmiast ruszamy w drog�. Pogoda nie jest zbyt sprzyjaj�ca. Zanim Ross zorientowa� si�, co si� dzieje, ju� szed� potulnie ku drzwiom. Rozwa�a� mo�liwo�� zwiania majorowi, gdy opuszcz� budynek - �atwo zgubi�by si� w mie�cie �ciemnia�ym przed burz�. Nie zjechali jednak na d�, lecz wspi�li si� dwa lub trzy pi�tra po schodach awaryjnych. Ross poczu� si� poni�ony, gdy musia� zwolni� z powodu zadyszki, podczas gdy tamten m�czyzna, kt�ry by� na pewno co najmniej tuzin lat starszy od niego, nie okazywa� �adnego zm�czenia. Wyszli na za�nie�ony dach, major po�wieci� latark� w stron� nieba, o�wietlaj�c drog� mrocznemu cieniowi, kt�ry wyl�dowa� przed nimi. Helikopter! Po raz pierwszy Ross zw�tpi� w m�dro�� swego wyboru. - Ruszaj, Murdock! - G�os by� ca�kiem bezosobowy i to ogromnie dra�ni�o Rossa. Wt�oczony do helikoptera mi�dzy milcz�cego majora i r�wnie cichego pilota w mundurze, Ross uni�s� si� ponad miasto, kt�re zna� jak w�asn� kiesze�, w stron� Nieznanego, do kt�rego ju� zacz�� odnosi� si� z pow�tpiewaniem. O�wietlone ulice i budynki o z�agodzonych przez mokry �nieg konturach znikn�y z pola widzenia. Teraz pod nimi widnia�a sie� autostrad wychodz�cych z miasta. Ross nie chcia� zadawa� �adnych naiwnych pyta�. Poradzi sobie z tym ich upartym milczeniem, tak jak radzi� sobie ze znacznie gorszymi rzeczami w przesz�o�ci. Plamy �wiat�a znikn�y i rozpostar� si� przed nimi sielski krajobraz wsi. Helikopter przechyli� si� przy skr�cie. Gdy Ross straci� z oczu wszystkie znane sobie widoki, nie by� w stanie nawet stwierdzi�, czy lecieli na p�noc czy na po�udnie. Chwil� p�niej nawet g�sta zas�ona p�atk�w �niegu nie mog�a przykry� deseniu z czerwonych �wiate� na ziemi. Helikopter wyl�dowa�. - Chod� tu! Ross pos�ucha� polecenia po raz drugi. Sta�, dr��c z zimna, pochwycony przez miniaturow� burz� �nie�n�. Jego ubranie, dostatecznie ciep�e w mie�cie, nie chroni�o wcale przed gniewnymi uderzeniami wiatru. Czyja� r�ka chwyci�a go za rami� i wci�gn�a do niskiego budynku. Trzasn�y drzwi i Ross wraz ze swym towarzyszem podr�y weszli w kr�g �wiat�a i tak bardzo oczekiwanego ciep�a. - Siadaj tam! Ross usiad�, zbyt zdziwiony, by odm�wi� wykonania polecenia. W pokoju byli te� inni m�czy�ni. Jeden z nich, ubrany w przedziwne, za du�e ubranie, czyta� gazet�, podczas gdy jego cebulaste nakrycie g�owy wisia�o nad nim. Major przeszed� przez pok�j, by z nim porozmawia�, i po kr�tkiej konferencji przywo�a� Rossa zakrzywionym palcem. Ross pod��y� za oficerem do innego pokoju, kt�rego �ciany wype�nione by�y szafkami. Z jednej z nich major wyci�gn�� str�j podobny do kombinezonu pilota i zacz�� przymierza� go do Rossa. - W porz�dku - stwierdzi� kr�tko - wskakuj w to. Nie mamy czasu. Ross w�o�y� kombinezon. Gdy tylko zapi�� ostatni zamek b�yskawiczny, jego towarzysz wepchn�� mu jeden z kopulastych he�m�w na g�ow�. Pilot wsun�� g�ow� przez drzwi i zwr�ci� si� do majora: - Lepiej ruszmy si� st�d, Kelgarries, bo uziemi� nas za sp�nienie. Po�pieszyli z powrotem na l�dowisko. Helikopter by� i tak niezwyk�ym �rodkiem lokomocji, ale nowa maszyna by�a nadzwyczajna: pojazd smuk�y jak ig�a, stoj�cy na statecznikach, z ostrym nosem wycelowanym pionowo w niebo. Po jednej stronie wznosi�o si� rusztowanie, na kt�re trzeba by�o wej��, by dosta� si� do statku. Ross niech�tnie wszed� za pilotem po drabinie i zobaczy�, �e musi zaklinowa� si� jako� w kabinie, z kolanami prawie pod brod�. Co gorsza - pomieszczenie to by�o tak ciasne, a musia� je dzieli� z majorem. Przezroczysta pokrywa, kt�ra opad�a, natychmiast zosta�a automatycznie zamocowana. Byli zamkni�ci w poje�dzie. W czasie swego kr�tkiego �ycia Ross cz�sto ba� si�, ba� si� mocno. Stara� si� uodporni� umys� i cia�o na taki rodzaj strachu. Ale to, co odczuwa� w tej chwili, to nie by� zwyk�y strach; by�a to panika tak silna, �e chcia�o mu si� wymiotowa�. Wszystko sk�ada�o si� w jedn� straszn� ca�o��: zamkni�cie w tym ciasnym pude�ku, �wiadomo��, �e nie ma �adnej kontroli nad najbli�sz� przysz�o�ci� i �e mo�e zosta� postawiony twarz� w twarz ze wszystkim, czego ju� nieraz si� ba�. Jak d�ugo trwa� ten nocny koszmar? Minut�? Kwadrans? Godzin�? Trzy godziny? Ross nie m�g� tego oceni�. W ko�cu olbrzymi ci�ar przygni�t� mu piersi i Ross zacz�� walczy� o oddech, a� �wiat eksplodowa� wok� niego. Wolno odzyskiwa� �wiadomo��. Przez sekund� my�la�, �e o�lep�. Potem zacz�� odr�nia� jeden odcie� szaro�ci od drugiego. Ostatecznie u�wiadomi� sobie, �e ju� nie le�y na plecach, lecz zapada si� w siedzenie. �wiat wok� niego wibrowa� dr�eniem, kt�re w�widrowywa�o si� w jego cia�o. Rossowi Murdockowi udawa�o si� dot�d pozostawa� tak d�ugo na wolno�ci g��wnie dlatego, �e potrafi� szybko analizowa� swe po�o�enie. Rzadko w ci�gu ostatnich pi�ciu lat nie wiedzia�, jak post�pi� w wymagaj�cej szybkiej decyzji sytuacji. Teraz wiedzia�, �e zepchni�to go do defensywy i nie pozwalano mu przej�� do ataku. Patrzy� w ciemno�� i my�la� intensywnie i w�ciekle. By� przekonany, �e wszystko, co przydarzy�o mu si� tego dnia, sta�o si� tylko po to, by zachwia� jego pewno�ci� siebie i uczyni� go bardziej ugodowym. Dlaczego? Ross wytrwale wierzy� we w�asne zdolno�ci i mo�liwo�ci, a tak�e w pewien przebieg�y dar rozumienia, kt�ry rzadko posiada� kto� tak m�ody. Wiedzia�, �e przedstawia warto�� sam dla siebie, lecz w og�lnym uk�adzie nie liczy� si� za bardzo. Mia� kartotek� tak zaszargan�, �e s�dzia Rawle m�g� z �atwo�ci� wyci�gn�� z niej powa�ne konsekwencje. Ross jednak w pewien istotny spos�b r�ni� si� od podobnych sobie - dot�d potrafi� odeprze� wi�kszo�� cios�w, poniewa� zawsze pracowa� sam i zawsze zadawa� sobie trud zaplanowania ca�ej roboty. Dlaczego teraz Ross Murdock sta� si� tak wa�ny dla kogo�, kto koniecznie chcia� nim wstrz�sn��? By� ochotnikiem - do czego? Mia� by� kr�likiem do�wiadczalnym dla jakiego� robala, kt�rego chcieli nauczy�, jak zabija� tanio i �atwo? Bardzo si� �pieszyli, �eby wypchn�� go z bazy. Nie odzywaj�c si� do niego, ci�gn�c go wsz�dzie w po�piechu helikopterami, rzeczywi�cie pracowali nad jego rozstrojem nerwowym. A wi�c, w porz�dku, dajmy im roztrz�sionego ch�opaczka gotowego do swego zadania, niewa�ne, co to mia�o by�. Czy jednak jego zdolno�ci aktorskie by�y wystarczaj�ce, by oszuka� majora? Ocenia�, �e raczej nie, co mog�o by� powodem powa�nych problem�w w przysz�o�ci. By�a g��boka noc. Albo wyszli ju� z zasi�gu burzy, albo lecieli nad ni�. Przez pokryw� kabiny wida� by�o �wiec�ce gwiazdy, lecz nie widzia� ksi�yca. Wykszta�cenie Rossa by�o fragmentaryczne, lecz na sw�j spos�b naby� du�o wiedzy, kt�rej zakres m�g�by zadziwi� wielu przedstawicieli w�adzy, z kt�rymi si� zetkn��. Buszowa� w ca�ym bogactwie wielkiej biblioteki miejskiej i sp�dzi� tam mn�stwo czasu, wch�aniaj�c fakty z przer�nych dziedzin nauki. Fakty by�y przydatn� spraw�. Co najmniej trzy razy zgromadzone okruchy wiedzy ocali�y wolno�� Rossa, a raz prawdopodobnie jego �ycie. Teraz usi�owa� dopasowa� te nieliczne dane, jakie mia� o swym po�o�eniu, do w�a�ciwego wzoru. Siedzia� w �rodku jakiego� nowego typu genialnego odrzutowca, maszyny tak wspania�ej, �e na pewno nie zosta�aby u�yta przy innej okazji ni� niezwykle wa�na misja. Oznacza�o to, �e Ross Murdock sta� si� gdzie� komu� potrzebny. �wiadomo�� tego faktu mo�e da� mu pewn� przewag� w przysz�o�ci; prawdopodobnie b�dzie tej przewagi diablo potrzebowa�. Musi po prostu czeka�, udawa� g�upiego i mie� oczy i uszy otwarte. Przy szybko�ci, z jak� si� poruszali, powinni by� poza krajem za kilka godzin. Czy� rz�d nie mia� baz w po�owie kraj�w �wiata, by utrzyma� "zimny pok�j"? C�, g�upio wysz�o. Mo�liwo�� wysiadki gdzie� za granic� mog�a przeszkadza� w jego planach ucieczki, ale poradzi sobie z tym szczeg�em, je�li b�dzie musia�. Nagle powali�o Rossa na plecy, wielka r�ka wbi�a mu si� w klatk� piersiow�, a potem we wn�trzno�ci. Tym razem nie by�o na ziemi �adnych �wiate� znakuj�cych miejsce l�dowania. Nic nie wskazywa�o na to, �e s� ju� na miejscu, dop�ki nie wyl�dowali z takim szarpni�ciem, �e zazgrzyta� z�bami. Major wy�lizn�� si� z pojazdu i Ross zacz�� rozprostowywa� zbola�e cia�o. Lecz r�ka majora ju� by�a na jego ramieniu, ponagla�a go. Ross wygramoli� si� z kabiny i przylgn�� do umo�liwiaj�cej zej�cie konstrukcji. Pod nimi nie by�o �adnych �wiate�, jedynie po�a� nagiego �niegu. Jacy� ludzie szli w kierunku odrzutowca. Ross by� g�odny i bardzo zm�czony. Je�li major zechce stosowa� wobec niego jakie� sztuczki, to plan ucieczki musi poczeka� do rana. W tym czasie dowie si�, gdzie jest. Je�li b�dzie mia� szans� uciec, musi wiedzie� co� o otaczaj�cej go przestrzeni. Ale r�ka majora nadal le�a�a na jego ramieniu, ci�gn�c go w stron� uchylonych drzwi. O ile Ross by� w stanie stwierdzi�, drzwi prowadzi�y do �rodka zaspy �nie�nej. Burza lub ludzie wykonali tu dobr� robot� przy maskowaniu; Ross jako� pozna�, �e ten kamufla� by� umy�lny. To by�a ca�a wycieczka Rossa po bazie - po swym przybyciu nie dowiedzia� si� niczego o jej po�o�eniu. Jeden dzie� sp�dzi� na najgruntowniejszych badaniach lekarskich, jakie kiedykolwiek przeszed�. A gdy ju� lekarze sko�czyli sw� d�ubanin�, poddano go serii test�w psychofizycznych, kt�rych celu nikt mu nawet nie wyja�ni�. Nast�pnie zaprowadzono go do izolatki, czyli ograniczono go do jego w�asnego towarzystwa w podobnym do celi pokoiku z g�o�nikiem w rogu i z prycz�, kt�ra okaza�a si� wygodniejsza, ni� �wiadczy�by o tym jej wygl�d. Jak dot�d, nie powiedziano mu zupe�nie nic. Poza tym nie zada� dotychczas �adnego pytania, uparcie staraj�c si� utrzyma� sw� pozycj� w tej - jak s�dzi� - bitwie na siln� wol�. Le�a� wi�c p�asko wyci�gni�ty na pryczy, samotny i bezpieczny, patrzy� na g�o�nik - bardzo gro�ny m�ody cz�owiek, "ten, kt�ry nie chcia� ust�pi� na krok". - Teraz s�uchajcie... - g�os wydobywaj�cy si� z g�o�nika by� metaliczny, ale jednak zgrzyt przypomina� g�os Kelgarriesa. Ross zacisn�� usta. Zbada� ka�dy centymetr �cian i wiedzia�, �e nie ma w nich ani �ladu drzwi, przez kt�re wszed� do swej izolatki. Maj�c do dyspozycji tylko w�asne d�onie, nie m�g� przecie� przebi� si� przez �ciany, zreszt� jedynym ubraniem, jakie mia�, by�a koszula, grube spodnie i para mokasyn�w na mi�kkiej podeszwie, kt�re dosta� od nich. - ...to�samo�ci... - brz�cza� g�os. Ross u�wiadomi� sobie, �e musia� co� opu�ci�, ale to nie mia�o znaczenia. By� niemal zdecydowany sko�czy� t� zabaw�. Us�ysza� brz�k oznaczaj�cy, �e Kelgarries przesta� tru�. Nie zapad�a jednak zwyk�a cisza. Zamiast tego Ross us�ysza� s�odki trel, kt�ry mgli�cie kojarzy� mu si� z ptakiem; Jego znajomo�� z ptakami ogranicza�a si� do miejskich wr�bli i t�ustych go��bi w parku; �adne z nich nie �piewa�y, lecz na pewno te d�wi�ki to by� �piew ptaka. Ross przeni�s� wzrok z g�o�nika w suficie na �cian� naprzeciwko i to, co zobaczy�, sprawi�o, �e natychmiast usiad� - tak wygl�da�a b�yskawiczna odpowied� zaalarmowanego zabijaki. �ciany ju� tam nie by�o! Zamiast niej zobaczy� strome g�rskie zbocze, biegn�ce od odleg�ego szczytu, gdzie ciemna ziele� �wierk�w podchodzi�a pod lini� �niegu. �aty �niegu przywar�y do ziemi w os�oni�tych zapadlinach, a zapach iglak�w rozpieraj�cy nozdrza Rossa by� tak rzeczywisty, jak zimny wiatr, kt�ry owiewa� "ochotnika". Zadr�a�, gdy us�ysza� g�o�ne wycie, kt�re nios�o ze sob� odwieczne ostrze�enie przed g�odnym stadem wilk�w na polowaniu. Ross nigdy wcze�niej nie s�ysza� tego d�wi�ku, ale jego instynkt podpowiedzia�, co to by�o - �mier� na czterech nogach. Tak samo pod�wiadomie rozpozna� szare cienie przemykaj�ce w�r�d najbli�szych drzew; d�onie same zwin�y si� w pi�ci, gdy gor�czkowo rozgl�da� si� za jak�� broni�, kt�rej m�g�by u�y� w swej obronie. Siedzia� na pryczy i pozosta�e trzy �ciany celi otacza�y go niczym jaskinia. Lecz jedno z tych szarych stworze� podnios�o �eb i patrzy�o prosto na niego �wiec�cymi czerwonymi �lepiami. Ross zerwa� koc z pryczy, kieruj�c si� gor�czkow�, nie sprecyzowan� my�l� o zarzuceniu go na �eb zwierz�ciu, gdy w ko�cu skoczy. Bestia zbli�a�a si� na sztywnych �apach, g��boko z gard�a wydobywa�o si� g�uche warczenie. Dla Rossa to zwierz�, dwa razy wi�ksze i dwa razy gro�niejsze od widywanych przeze� ps�w, by�o potworem. Przygotowa� koc, zanim spostrzeg�, �e wilk wcale go nie obserwowa� i �e uwaga drapie�nika skoncentrowa�a si� na czym� poza jego polem widzenia. Morda wilka zmarszczy�a si� w warkni�ciu, ods�aniaj�c d�ugie, ��tobia�e z�by. Co� zabrz�cza�o �piewnie i zwierz� skoczy�o w powietrze, upad�o na ziemi� i zwin�o si� w paroksyzmie b�lu, gryz�c rozpaczliwie drzewce, kt�re nagle wyros�o mu z �eber. Wilk zawy� znowu i krew buchn�a mu z paszczy. Ross oniemia� ze zgrozy. Zebra� si� i wsta�, by spokojnie podej�� do zdychaj�cego wilka. I ju� wcale nie zdziwi�o go to, �e jego wyci�gni�te r�ce rozp�aszczy�y si� na niewidzialnej przeszkodzie. Powoli przesuwa� r�kami w lewo i w prawo, ca�kiem ju� pewien, �e dotyka �cian swej celi. Jednak oczy m�wi�y mu, �e znajduje si� na zboczu wzg�rza, co potwierdza�y r�wnie� doznania wszystkich innych zmys��w. Zdziwiony, pomy�la� przez chwil�. Gdy znalaz� w miar� zadowalaj�ce wyja�nienie, kiwn�� g�ow� i usiad� z powrotem, rozlu�niony, na swej pryczy. To musia� by� jaki� lepszy rodzaj telewizji, kt�ra zapewnia tak�e zapachy, z�udzenie powiewu wiatru i inne ciekawostki, aby wyda� si� prawdziwsz�. Og�lny efekt by� tak przekonuj�cy, �e Ross musia� sobie ca�y czas przypomina�, �e to tylko film. Wilk by� martwy. Inne zwierz�ta z jego stada uciek�y w krzaki, lecz ekran nie zgas�, wi�c Ross stwierdzi�, �e przedstawienie jeszcze si� nie sko�czy�o. Nadal s�ysza� r�ne d�wi�ki i czeka� na dalszy rozw�j wydarze�. Lecz pow�d, dla kt�rego mu to wszystko pokazywano, nadal by� niejasny. W pole widzenia wszed� m�czyzna i przeszed� przed Rossem. Zatrzyma� si�, by obejrze� martwe zwierz�, chwyci� je za ogon i podni�s� wilczy zad z ziemi. Por�wnuj�c rozmiary zwierz�cia i my�liwego, Ross stwierdzi�, �e nie myli� si�, oceniaj�c besti� jako wyj�tkowo du��. Cz�owiek krzykn�� przez rami� - s�owa by�y wyra�ne, lecz Ross ich nie rozumia�. Obcy by� dziwnie ubrany - zbyt lekko, je�li ocenia� klimat po gdzieniegdzie zalegaj�cych po�aciach �niegu i przenikliwym zimnie. Pogromca wilka mia� na sobie kawa� grubego p��tna si�gaj�cy od ramienia do oko�o dziesi�ciu centymetr�w nad kolana, owini�ty wok� cia�a i �ci�ni�ty pasem. Pas by� znacznie bogaciej zdobiony ni� niewygodne okrycie; wykonany by� z wielu metalowych blaszek po��czonych �a�cuszkami. Z przodu u pasa wisia� d�ugi sztylet. M�czyzna mia� te� na sobie spi�t� pod brod� za pomoc� wielkiej zapinki b��kitn� opo�cz�, w tej chwili odrzucon� na plecy, by nie kr�powa�a jego nagich ramion. Jego obuwie, si�gaj�ce za �ydki, zrobione by�o ze zwierz�cych sk�r i nadal nosi�o gdzieniegdzie �lady sier�ci. Nieznajomy nie mia� zarostu, ale ciemne cienie na brodzie sugerowa�y, �e w�a�nie tego dnia akurat si� nie ogoli�. Futrzana czapa skrywa�a wi�kszo�� jego ciemnobr�zowych w�os�w. Czy by� Indianinem? Nie, mimo �e by� bardzo mocno opalony, sk�r� tego koloru m�g�by mie� r�wnie� Ross przy podobnych warunkach pogodowych. Zreszt� jego odzie� w niczym nie przypomina�a �adnego z india�skich stroj�w, jakie Ross kiedykolwiek widzia�. Jednak�e mimo prymitywnego stroju, m�czyzn� otacza�a taka aura w�adzy, pewno�ci siebie i kompetencji, �e by�o jasne, i� jest on jedn� z wa�niejszych os�b na swym kawa�ku �wiata. Wkr�tce nadszed� drugi m�czyzna, ubrany podobnie jak pierwszy, tylko �e w rdzawobr�zowej opo�czy, ci�gn�c za sob� dwa opieraj�ce si� os�y, kt�re boja�liwie mruga�y oczyma na widok martwego wilka. Oba zwierz�ta mia�y na grzbietach tobo�ki przymocowane rzemieniami skr�conymi ze sk�ry. Po chwili przyszed� ich nast�pny towarzysz z drug� par� os��w. W ko�cu pojawi� si� czwarty m�czyzna, okryty sk�rami i z k�aczastym zarostem na policzkach. Jego odkryta g�owa, z g�szczem nie czesanych, p�owych w�os�w pob�yskiwa�a bia�awo, gdy ukl�k� przy martwej bestii z no�em w r�ce. Z widoczn� wpraw� rozpocz�� obdzieranie wilka ze sk�ry. Trzy inne pary os��w, wszystkie obficie objuczone, zosta�y przeprowadzone przez "scen�", zanim m�czyzna sko�czy� oprawianie zwierz�cia. W ko�cu zwin�� zakrwawion� sk�r� w w�ze�ek, kopn�� poszarpane �cierwo i lekko pobieg� za znikaj�c� grup�. ROZDZIA� 2 Ross, zaabsorbowany rozgrywaj�cymi si� przed nim wydarzeniami, nie by� przygotowany na nag�� i ca�kowit� ciemno��, kt�ra poch�on�a nie tylko "scen�", lecz r�wnie� jego cel�. - Co? - Jego zdumiony g�os zabrzmia� zbyt dono�nie w jego uszach; zbyt g�o�no, bo wszystkie inne d�wi�ki znikn�y wraz ze �wiat�em. Delikatny szmer systemu wentylacyjnego, na kt�ry nawet nie zwraca� wcze�niej uwagi, tak�e ucich�. �lad tej samej paniki, kt�ra ogarn�a go w odrzutowcu, by� jego pierwsz� reakcj�, lecz zaraz strach rozwia� si�, gdy� teraz dzia�aj�c, m�g� stawi� czo�o Nieznanemu. Ross powoli przesuwa� si� w ciemno�ci z wyci�gni�tymi r�koma, by unikn�� zderzenia ze �cian�. Postanowi�, �e jako� znajdzie ukryte drzwi i ucieknie ze swej ciemnej celi... S�! Jego d�o� uderzy�a w g�adk� powierzchni�. Przesun�� r�k� po �cianie i nagle natrafi� na pustk�. Bada� dotykiem. Tam by�y drzwi - teraz otwarte. Zastanawia� si� przez chwil�, wstrzymywany dokuczliw�, absurdaln� obaw�, �e je�li wyjdzie, znajdzie si� na wzg�rzu z wilkami. - To g�upota! - zn�w odezwa� si� na g�os. I w�a�nie dlatego, �e czu� niepok�j, ruszy� si�. Ca�a frustracja minionych godzin ugruntowa�a w nim w�ciek�e pragnienie zrobienia czego� - czegokolwiek - pod warunkiem, �e by�o to co�, co on chcia� zrobi�, a nie to, co rozkazywali mu inni. Mimo wszystko Ross nadal porusza� si� powoli, gdy� przestrze� za otwartymi drzwiami by�a ciemna jak smo�a. Zdecydowa�, �e najlepiej b�dzie przycisn�� si� do jednej ze �cian, u�ywaj�c wyci�gni�tej r�ki jako przewodnika. Kilka metr�w dalej r�ka ze�lizn�a mu si� ze �ciany i niemal wpad� w inne otwarte drzwi. Lecz znowu napotka� �cian�, do kt�rej przywar� z wdzi�czno�ci�. Jeszcze jedne drzwi... Ross zatrzyma� si�, pr�buj�c uchwyci� nik�y d�wi�k, drobny znak, �e nie by� sam w tym labiryncie dla �lepca. Jednak ciemno��, nawet bez przeci�g�w, kt�re mog�yby j� wzruszy�, g�stnia�a, ogarniaj�c go jak krzepn�ca galareta. �ciana sko�czy�a si�. Ross zostawi� na niej lew� r�k� i zamacha� praw� jak cepem. Poczu�, �e jego paznokcie zadrapa�y jak�� inn� powierzchni�. Przerwa oddzielaj�ca obie �ciany by�a szersza ni� dla drzwi. Czy�by to by�o skrzy�owanie korytarzy? Chcia� dalej si�gn�� r�k�, gdy us�ysza� jaki� d�wi�k. Nie by� sam. Ross wr�ci� do �ciany, rozp�aszczy� si� na niej i pr�bowa� �ciszy� oddech, by us�ysze� nawet najl�ejszy szmer pochodz�cy od tego drugiego. Odkry�, �e ciemno�� mo�e zmyli� ucho. Nie m�g� zidentyfikowa� �r�d�a stukotania; ten dr��cy d�wi�k m�g� r�wnie dobrze pochodzi� od powietrza przemieszczaj�cego si� po otwarciu jakich� drzwi. W ko�cu odkry�, �e co� porusza�o si� na poziomie pod�ogi. Kto� lub co� na pewno si� czo�ga�o, nie sz�o, w jego stron�. Ross rzuci� si� za r�g. Nie chcia� atakowa� pe�zaj�cego. W spodziewanym dziwnym spotkaniu w ciemno�ci czai�o si� niebezpiecze�stwo; nie mia�o to by� bratnie spotkanie odkrywc�w. Odg�os czo�gania zmienia� si�. S�ycha� by�o d�ugie przerwy i Ross by� przekonany, �e ka�dy odpoczynek oznajmiany by� ci�kim oddechem, jakby pe�zaj�cy by� ju� wyczerpany i porusza� si� z wysi�kiem. Ross zwalczy� wizj�, kt�ra wci�� mu si� narzuca�a - obraz wilka w�sz�cego w nagle pociemnia�ym korytarzu. Rozs�dek nakazywa� po�pieszne wycofanie si�, lecz Rossem powodowa�a przede wszystkim ch�� sprzeciwu, kt�ra teraz wstrzyma�a go na miejscu. Siedzia� w kucki i wyci�ga� g�ow�, by zobaczy�, co czo�ga�o si� w jego stron�. Nagle o�lepiaj�co rozb�ys�o �wiat�o - Ross poderwa� r�ce, by zas�oni� sobie oczy. Us�ysza� zd�awiony desperacki okrzyk dochodz�cy z pod�ogi. To samo co zawsze spokojne �wiat�o wype�ni�o korytarz i r�wnie� pok�j zn�w si� rozja�ni�. Ross stwierdzi�, �e stoi na skrzy�owaniu dw�ch korytarzy. Przez chwil� odczuwa� absurdalne zadowolenie, �e dobrze to wydedukowa�. A czo�gaj�ca si� istota? Cz�owiek - lub przynajmniej istota o dw�ch nogach i dw�ch r�kach, o mniej wi�cej ludzkich konturach - le�a� kilka metr�w dalej. By� jednak tak owini�ty w banda�e, a g�ow� mia� tak opatulon�, �e nie mo�na go by�o rozpozna�. To by�o wstrz�saj�ce. Jedna z obanda�owanych d�oni poruszy�a si� lekko, podnosz�c reszt� cia�a tak, �e przesun�o si� o kilka centymetr�w dalej. Zanim Ross zd��y� zrobi� krok, z dalekiego ko�ca korytarza nadbieg� jaki� m�czyzna. Murdock pozna� majora Kelgarriesa. Ross obliza� wargi, gdy major osun�� si� na kolana obok tego stworzenia na pod�odze. - Hardy! Hardy! - g�os, kt�ry zawsze ni�s� ze sob� szczekni�cie komendy, je�li tylko by� skierowany do Rossa, teraz brzmia� ciep�o i ludzko. - Hardy, stary! - R�ce majora ju� spoczywa�y na obanda�owanym ciele, podnosi�y je, opiera�y g�ow� i ramiona nieszcz�nika o rami� majora. - Ju� wszystko w porz�dku, Hardy. Jeste� z powrotem, bezpieczny. To jest baza, Hardy - m�wi� �agodnie, koj�co, spokojnie, tak jak m�wi si�, pocieszaj�c przestraszone dziecko. Obanda�owane ko�czyny, kt�re s�abo macha�y w powietrzu, opad�y na okryt� banda�em pier�. - Z powrotem... bezpieczny... - g�os wydobywaj�cy si� spod maski banda�y by� jedynie zardzewia�ym zgrzytem. - Z powrotem, bezpieczny - zapewni� go major. - Ciemno��, zn�w wsz�dzie ciemno�� - zaprotestowa� s�abo i ochryple tamten. - To tylko awaria zasilania, stary. Wszystko w porz�dku. Wrzucimy ci� teraz do ��ka. Zabanda�owana r�ka znowu poruszy�a si�, a� natrafi�a na rami� majora, wtedy napr�y�a si� lekko, jakby d�o� pod banda�em chcia�a co� chwyci�. - Bezpieczny?... - Na pewno bezpieczny! - D�wi�k g�osu majora ni�s� ze sob� ogromn� pewno��. Teraz Kelgarries podni�s� g�ow� i spojrza� na Rossa, jakby ca�y czas wiedzia� o jego obecno�ci. - Murdock, biegiem do ostatniego pokoju. Wezwij doktora Farrella! - Tak jest! - To "tak jest" przysz�o tak automatycznie, �e Ross doszed� ju� do ostatniego pokoju, zanim zorientowa� si�, �e tak w�a�nie powiedzia�. Nikt nic nie wyt�umaczy� Rossowi Murdockowi. Zabanda�owanego Hardy'ego zabra� doktor i jego dw�ch pomocnik�w. Sanitariusze nie�li Hardy'ego, a major szed� obok noszy, ci�gle trzymaj�c jedn� ze spowitych w banda�e d�oni. Ross zawaha� si� - na pewno nikt nie chcia�, by szed� za tym pochodem, lecz on nie zamierza� ani dalej zwiedza� bazy, ani wraca� do swej celi. Widok Hardy'ego, kimkolwiek on m�g� by�, radykalnie zmieni� pogl�dy Rossa na przedsi�wzi�cie, w kt�rym zgodzi� si� wzi�� udzia� - zbyt pochopnie, jak sobie teraz pomy�la�. Ross nigdy nie w�tpi�, �e to, co tu robili, by�o wa�ne. Mia� te� pewne podejrzenia co do ryzyka ca�ej imprezy. Lecz ta �wiadomo�� by�a abstrakcyjnym pojmowaniem niebezpiecze�stwa, nie po��czonym z niczym tak konkretnym jak obraz Hardy'ego czo�gaj�cego si� w ciemno�ci. Od pocz�tku Ross mia� jakie� mgliste plany ucieczki - teraz ju� wiedzia�, �e musi wia� z tego miejsca, je�li nie chce sko�czy� tak jak Hardy. - Murdock? Nie us�yszawszy �adnego ostrzegawczego d�wi�ku zza plec�w, Ross odwr�ci� si� szybko, got�w do u�ycia pi�ci - swej jedynej broni. Lecz nie stan�� twarz� w twarz z majorem ani z �adnym z tych ma�om�wnych m�czyzn, o kt�rych wiedzia�, �e maj� tu w�adz�. Br�z karnacji nowo przyby�ego zaskakiwa� na bladym tle �cian. Jego w�osy i brwi by�y tylko troszeczk� ciemniejsze, a og�lny efekt �niado�ci �agodzony by� przez �ywy b��kit oczu. Ciemny nieznajomy sta� spokojnie z r�koma zwisaj�cymi po bokach i beznami�tnie obserwowa� Rossa, jakby ten m�ody cz�owiek by� zadaniem, kt�re mia� rozwi�za�. Gdy przem�wi�, jego g�os by� monotonny i ca�kowicie pozbawiony jakiejkolwiek modulacji czy uczucia. - Jestem Ashe - przedstawi� si� kr�tko; r�wnie dobrze m�g�by powiedzie�: "To jest st�, a to jest krzes�o". Porywczy temperament Rossa zosta� podra�niony przez oboj�tno�� tamtego. - Dobrze, jeste� Ashe - do�o�y� wszelkich stara�, by zabrzmia�o to jak wyzwanie - i co z tego? Lecz obcy nie chwyci� przyn�ty. Wzruszy� ramionami. - Na pewien okres zostali�my partnerami... - Partnerami do czego? - indagowa� Ross, pow�ci�gaj�c swoj� zapalczywo��. - Pracujemy tu parami. Komputer nas przydziela... - odpowiedzia� lakonicznie i spojrza� na zegarek. - Nied�ugo posi�ek. Ashe ju� si� odwr�ci�, lecz Ross nie m�g� �cierpie� jego braku zainteresowania. Co prawda nie chcia� zadawa� pyta� majorowi ani innym z tamtej strony barykady, ale m�g� przecie� uzyska� jakie� informacje od innego "ochotnika". - Tak w og�le, co to jest za miejsce? - zapyta�. Tamten spojrza� do ty�u przez rami�. - Operacja "Powr�t". Ross st�umi� gniew. - W porz�dku, ale co oni tu robi�? S�uchaj, w�a�nie zobaczy�em faceta, kt�ry by� tak pokiereszowany, jakby wpad� do betoniarki. Ten facet czo�ga� si� tutaj, po tym korytarzu. Co za robot� oni tu odwalaj�? I co my mamy robi�? Ku wielkiemu zdziwieniu Rossa Ashe u�miechn�� si�, a w�a�ciwie to jedynie lekko poruszy� wargami. - Hardy na ciebie podzia�a�, co? C�, mamy sw�j odsetek niepowodze�. Jest ich tak ma�o, jak to tylko mo�liwe i oni zapewniaj� nam wszystko, co mog� w takiej sytuacji... - Niepowodze� w czym? - W operacji "Powr�t". Gdzie� w g��bi korytarza odezwa� si� cicho brz�czyk. - To sygna� na posi�ek. A ja jestem g�odny, nawet je�li ty nie jeste� - Ashe odszed�, jakby Ross przesta� istnie�. Lecz Ross Murdock ci�gle istnia� i by� to dla niego wa�ny fakt. Gdy pod��a� za Ashe'em, zadecydowa�, �e zamierza istnie� nadal - w jednym kawa�ku i nie uszkodzony, niezale�nie od operacji .Powr�t". Zamierza� te� wkr�tce wyci�gn�� z kogo� kilka informacji, kt�re by go o�wieci�y. Ku swemu zdumieniu zobaczy�, �e Ashe czeka na niego u drzwi sali, z kt�rej dochodzi� d�wi�k brz�czyka i �ciszony stukot tac, naczy� i sztu�c�w. - Nie ma tu dzi� za du�o naszych - zauwa�y� Ashe tonem, kt�ry sygnalizowa�: "mo�esz-mnie-s�ucha�-albo-nie" - mamy du�o roboty w tym tygodniu. Sala nie by�a zbyt pe�na. Pi�� sto��w sta�o pustych, ludzie zebrali si� przy pozosta�ych dw�ch. Ross naliczy� dziesi�ciu m�czyzn, kt�rzy ju� jedli lub w�a�nie wracali od kontuaru z jedzeniem, nios�c dobrze wype�nione tace. Wszyscy byli ubrani w koszule, spodnie i mokasyny, tak jak Ross - ten str�j by� czym� w rodzaju nieformalnego munduru. Sze�ciu m�czyzn wygl�da�o ca�kiem zwyczajnie. Pozosta�ych czterech tak si� wyr�nia�o, �e Ross ledwo ukry� zdziwienie. Wsp�biesiadnicy najwidoczniej akceptowali te dziwol�gi bez s�owa. Ross rzuca� co chwila okiem w ich stron�, gdy sta� za Ashe'em i czeka� na tac�. Jedna z dziwnych par na pewno by�a z Dalekiego Wschodu; byli to drobni, szczupli m�czy�ni z cienkimi zwojami d�ugich, czarnych w�s�w zwisaj�cych po obu stronach ich ruchliwych ust. Gdy uda�o mu si� pos�ysze� jedno czy dwa s�owa z ich rozmowy, stwierdzi�, �e m�wili jego j�zykiem z �atwo�ci� w�a�ciw� tym, kt�rzy m�wi� nim od urodzenia. Opr�cz przedziwnych w�s�w ka�dy z nich mia� ma�y niebieski tatua� na czole i podobne na grzbietach zwinnych, ruchliwych d�oni. Drugi duet by� jeszcze bardziej fantastyczny. Kolor ich p�owych w�os�w by� ca�kiem normalny, lecz mieli warkocze na tyle d�ugie, �e mogli przerzuci� je przez swe szerokie ramiona wed�ug mody, jakiej Ross jeszcze nigdy nie widzia�. Jednak jakakolwiek my�l o ich zniewie�cialo�ci nie przetrwa�aby ani jednego spojrzenia na grube, m�skie rysy twarzy. - Gordon! - jeden z olbrzym�w z warkoczami przechyli� si� przez p� sto�u, by zatrzyma� Ashe'a przesuwaj�cego si� mi�dzy sto�ami ze sw� tac�. - A gdzie jest Sanford? Jeden z ludzi Wschodu od�o�y� �y�eczk�, kt�r� zaciekle miesza� kaw�, i zapyta� z ogromn� trosk�: - Kolejna strata? Ashe potrz�sn�� g�ow�. - Tylko przed�u�enie trasy. Sandy utrzymuje plac�wk� Gog i dobrze sobie radzi - powiedzia� znacz�co i nagle jego twarz o�ywi� z�o�liwy u�miech chochlika; Ross wcze�niej nie uwierzy�by, �e co� mog�oby go a� tak poruszy�. - Sandy sko�czy z milionem albo dwoma, je�li si� nie b�dzie pilnowa�. Bierze si� do handlu jakby urodzi� si� z pucharem w r�ce. Sko�noocy roze�miali si�, a potem spojrzeli na Rossa. - Tw�j nowy partner, Ashe? O�ywienie znikn�o z ciemnej twarzy Ashe'a, zn�w nie anga�owa� si� w to, co m�wi�. - Chwilowy przydzia�. To jest Murdock. - Prezentacja by�a dostatecznie oboj�tna, by zniech�ci� Rossa. - Hodaki, Feng - Ashe wskaza� g�ow� obu ludzi Wschodu, stawiaj�c tac� na stole. - Jansen, Van Wyke - to odnosi�o si� do obu blondyn�w. - Ashe! Jaki� m�czyzna wsta� od drugiego sto�u i stan�� ko�o nich. Chudy, z w�sk� twarz� i niespokojnymi oczyma, by� znacznie m�odszy ni� inni, m�odszy i nie tak opanowany. By� mo�e odpowie na pytania, je�li b�dzie potrafi�, pomy�la� Ross, lecz na razie odsun�� t� my�l. - Co chcia�e�, Kurt? - Ton Ashe'a by� tak odstr�czaj�cy, jak to tylko mo�liwe; Ross podwy�szy� nieco sw� ocen� m�odego cz�owieka, gdy zobaczy�, �e ten afront nie wywar� na nim �adnego wra�enia. - S�ysza�e� ju� o Hardym? Feng wygl�da� tak, jakby ju� mia� si� odezwa�, a Van Wyke zmarszczy� brwi. Ashe z premedytacj� przeci�gn�� skomplikowany proces �ucia i po�ykania, zanim odpowiedzia�. - Oczywi�cie. - Ton jego g�osu zredukowa� wszystko, co przydarzy�o si� Hardy'emu, do rangi zwyk�ego wydarzenia, bardzo dalekiego od melodramatu, jaki sugerowa�by swym niemal histerycznym zachowaniem Kurt. - Jest poharatany... kaput - akcent Kurta, na pocz�tku prawie niewyczuwalny, dawa� si� s�ysze� coraz lepiej z ka�dym s�owem - ...torturowany... Ashe zmierzy� Kurta wzrokiem. - Nie jeste� na trasie Hardy'ego, nieprawda�? Kurt nadal nie dawa� si� uciszy�, mimo nieprzychylnego zachowania tamtej pi�tki. - Oczywi�cie, �e nie! Wiesz, do kt�rej trasy trenuj�. Ale nie jest powiedziane, �e co� takiego nie mo�e si� przytrafi� r�wnie dobrze na mojej trasie jak na twojej, albo na waszej! - d�gn�� palcem Fenga, a potem wskaza� obu blondyn�w. - Mo�esz wypa�� z ��ka i skr�ci� kark, je�li ci to pisane - zauwa�y� Jansen - id� do Millairda i wyp�acz mu si� w kamizelk�, je�li to tak tob� wstrz�sn�o. Przy wprowadzeniu zapoznali ci� ze wszystkimi danymi. Wiesz, dlaczego ci� wybrali, wiesz, co mo�e si� zdarzy�... Ross zauwa�y� kr�tkie spojrzenie, jakie Ashe rzuci� w jego stron�. Nadal nic nie wiedzia�, lecz nie b�dzie pr�bowa� wyci�gn�� czegokolwiek od tych ludzi. Mo�e ta ca�a zabawa w ciuciubabk� by�a cz�ci� ich treningu. Popatrzy, pos�ucha i poczeka, a� dopadnie Kurta na osobno�ci i co� z niego wyci�nie. Tymczasem jad� powoli i stara� si� ukry� zainteresowanie tocz�c� si� rozmow�. - W takim razie chcecie dalej potulnie odpowiada� "tak jest" na ka�dy wydany rozkaz? - Co ty znowu bredzisz, Kurt? - Hodaki uderzy� sw� tatuowan� d�oni� w st�. - Dobrze wiesz, jak i dlaczego wybieraj� nas na te trasy. Przeciwko Hardy'emu sprzysi�g�y si� okoliczno�ci, w projekcie nie by�o �adnej usterki. To ju� si� zdarza�o i zdarzy si� znowu... - I w�a�nie do tego zmierzam! Chcecie, �eby to przydarzy�o si� wam? O ile si� nie myl�, na waszej trasie tubylcy nie�le si� bawi� ze swoimi wi�niami... - Zamknij si�. - Jansen wsta�. Przewy�sza� Kurta o co najmniej dwana�cie centymetr�w i prawdopodobnie m�g�by go z�ama� wp� na swym masywnym kolanie, tote� jego rozkaz nale�a� do tych, kt�re raczej bierze si� pod uwag�. - Je�li masz jakie� skargi, id� z nimi do Millairda. I, ma�y cz�owieczku - d�gn�� Kurta masywnym palcem wskazuj�cym - poczekaj, a� zrobisz swoj� pierwsz� tras�, zanim zaczniesz tak g�o�no m�wi�. Nikt nie jest st�d wysy�any bez wszystkich mo�liwych udogodnie�, a Hardy po prostu nie mia� szcz�cia. To wszystko. Odzyskali�my go z powrotem i to jest jego szcz�cie. By�by pierwszym, kt�ry by ci to powiedzia�. - Jansen przeci�gn�� si�. - Zagra�bym. Ashe? Hodaki? - Zawsze tyle energii - wymamrota� Ashe, ale kiwn�� g�ow�; to samo zrobi� Hodaki. - Ci trzej zawsze staraj� si� nawzajem pokona� - Feng u�miechn�� si� do Rossa. - Jak dot�d, wszystkie potyczki ko�cz� si� remisem. Mamy jednak nadziej�... tak, mamy nadziej�... Zatem Ross nie mia� okazji, by pogada� z Kurtem. Zamiast tego pod��y� za innymi, kt�rzy, sko�czywszy posi�ek, weszli na ma�� aren� z p�kolem miejsc dla widz�w z jednej strony i miejscem dla zawodnik�w z drugiej. To, co nast�pi�o, poch�on�o Rossa tak doszcz�tnie, jak poprzednio scena zabicia wilka. To r�wnie� by�a walka, lecz nie fizyczna. Trzej zawodnicy nie tylko byli do siebie niepodobni z wygl�du, lecz r�wnie�, jak Ross szybko zrozumia�, diametralnie r�nili si� podej�ciem do rozmaitych problem�w. Przeciwnicy usiedli ze skrzy�owanymi nogami na trzech rogach tr�jk�ta. Potem Ashe spojrza� na wysokiego blondyna i na niskiego Azjat�. - Terytorium? - zapyta� rze�ko. - R�wniny - odpowied� nadesz�a prawie ch�rem i obaj m�czy�ni roze�miali si�, spogl�daj�c na siebie. Ashe tak�e parskn�� �miechem. - Pr�bujecie by� cwani, ch�opaki? - zapyta�. - W porz�dku, mog� by� r�wniny. Po�o�y� r�k� na pod�odze przed sob�; ku zdumieniu Rossa obszar wok� graj�cych �ciemnia� i pod�oga sta�a si� pasem miniaturowego krajobrazu. Trawiasta r�wnina falowa�a od wiatru w pi�kny dzie�. - Czerwony! - Niebieski! - ��ty! Okrzyki dobiega�y szybko z mroku zas�aniaj�cego graczy. Gdy przebrzmia�y, wywo�ywane kolory pojawi�y si� w postaci ma�ych �wiate�ek. - Czerwony: karawana! - Ross rozpozna� bas Jansena. - Niebieski: rabusie! - g�os Hodakiego dobieg� go tylko chwilk� p�niej. - ��ty: nieoczekiwane! - Czy nieoczekiwane to jaki� �ywio�? - Ross by� pewien, �e to Jansen wyda� z siebie westchnienie. - Nie, to plemi� w marszu. - Aha - Hodaki rozwa�a� to, co us�ysza�. Ross m�g� wyobrazi� sobie jego wzruszenie ramion. Gra si� rozpocz�a. Ross s�ysza� ju� o szachach, o grach wojennych z miniaturowymi armiami lub okr�tami, o grach na planszach, kt�re wymagaj� od graczy sprytu i wy�wiczonej pami�ci, jednak�e ta gra by�a nimi wszystkimi naraz i czym� jeszcze. Gdy tylko pobudzi� wyobra�ni�, ruchome �wiate�ka stawa�y si� hord� rabusi�w, kupieck� karawan�, maszeruj�cym plemieniem. Widzia� pomys�owe rozwini�cie szyku, bitw�, ucieczk�, gdzie� ma�e zwyci�stwo, za kt�rym pod��a�a wi�ksza pora�ka. Gra mog�a toczy� si� godzinami. Ludzie wok� niego szeptem komentowali posuni�cia graczy, k��cili si� za�arcie, lecz na tyle cicho, by nie zag�usza� g�os�w graj�cych. Ross by� zachwycony, gdy czerwoni kupcy unikn�li bardzo sprytnej zasadzki i zawiedziony, gdy szczep musia� si� wycofa� lub karawana straci�a punkty. To by�a najbardziej fascynuj�ca gra, jak� kiedykolwiek widzia�; zdawa� sobie spraw�, �e m�czy�ni bior�cy w niej udzia� byli mistrzami strategii. Zr�nicowanie ich umiej�tno�ci powodowa�o, �e trzymali si� nawzajem w szachu i wyra�ne zwyci�stwo kt�rego� by�o raczej nieosi�galne. Nagle Jansen roze�mia� si� i czerwona kreska karawany zwin�a si� w ciasny w�ze�. - Zatrzymali si� przy �r�dle - oznajmi� - ale wystawili mn�stwo stra�y. - Wskaza� na czerwone iskierki wok� centralnego zgromadzenia. - Je�li chodzi o mnie, to musz� tam zosta�. Mo�emy gra� do s�dnego dnia; i tak nikt nie odpadnie. - Nieprawda - przerwa� mu Hodaki - pewnego dnia kt�ry� z was zrobi malutki b��d i wtedy... - I wtedy kt�ra� z twoich hord nas ut�ucze? - zapyta� Jansen. - Ale� to b�dzie dzie�! Tymczasem rozejm. - W porz�dku! Rozejm! �wiat�a na arenie zapali�y si� i r�wniny z powrotem zmieni�y si� w ciemn� posadzk�. - Je�li b�dziecie chcieli rewan�u, jestem got�w w ka�dej chwili - powiedzia� Ashe, podnosz�c si�. - Prze�� to mniej wi�cej o miesi�c, Gordon - u�miechn�� si� Jansen. - Jutro wyruszamy. Dbajcie o siebie, wy dwaj. Nie chcia�bym po powrocie us�ysze�, �e musz� przyzwyczaja� si� do nowych przeciwnik�w. Ross z wysi�kiem otrz�sa� si� z wizji, jakie mia� w czasie gry. Nagle poczu� delikatne dotkni�cie na ramieniu i podni�s� g�ow�. Za nim sta� Kurt; by�o wida�, �e bardzo uwa�a na Jansena i Hodakiego, kt�rzy dyskutowali w�a�nie nad jakim� momentem w grze. - Zobaczymy si� dzi� wieczorem. - Wargi Kurta ledwie si� poruszy�y; by�a to sztuczka, kt�r� Ross zna� z w�asnego do�wiadczenia. Tak, na pewno zobaczy si� z Kurtem, dzi� wieczorem lub kiedykolwiek, gdy tylko b�dzie m�g�. Mia� zamiar dowiedzie� si�, czego to dziwne towarzystwo nie chcia�o mu powiedzie�, co chcieli utrzyma� w sekrecie. ROZDZIA� 3 �wiat�o w pokoju by�o przyciemnione, Ross sta� pod �cian�, g�ow� mia� odwr�con� w stron� uchylonych drzwi i obserwowa� je uwa�nie. Obudzi� go jaki� ruch i teraz by� ju� got�w jak pantera przed skokiem. Nie skoczy� jednak na posta�, kt�ra w�a�nie uchyla�a drzwi. Poczeka�, a� go�� zbli�y si� do pryczy i, prze�lizgn�wszy si� wzd�u� �ciany, zamkn�� drzwi i opar� si� o nie. - O co chodzi? - zapyta� szeptem. Us�ysza� jedno czy dwa urywane westchnienia i kr�tki �miech z ciemno�ci. - Jeste� got�w? - Akcent go�cia nie pozostawia� w�tpliwo�ci co do jego to�samo�ci. Kurt sk�ada� mu obiecan� wizyt�. - My�la�e�, �e nie b�d� gotowy? - Nie - posta� usiad�a bez zaproszenia na kraw�dzi pryczy - inaczej by mnie tu nie by�o, Murdock. Jeste� bardzo... masz przegrane. Wiesz, s�ysza�em r�ne rzeczy o tobie. Tak samo jak mnie... wci�gni�to ci� w t� gr�. Powiedz, czy to prawda, �e widzia�e� dzi� Hardy'ego? - S�yszysz du�o r�nych rzeczy, nieprawda�? - Ross odpowiedzia� dyplomatycznie. - S�ysz�, widz� i dowiaduj� si� wi�cej ni� ci wszyscy wa�niacy, tacy jak major ze swoimi wszystkimi zakazami. To fakt! Widzia�e� Hardy'ego. Czy ty chcesz sko�czy� tak jak Hardy? - Czy istnieje takie niebezpiecze�stwo? - Niebezpiecze�stwo! - �achn�� si� Kurt. - Niebezpiecze�stwo! Jeszcze nie wiesz, co to s�owo oznacza, ma�y cz�owieczku. Jeszcze nie, ale zaraz si� dowiesz. Pytam ci� jeszcze raz, czy chcesz niebawem wygl�da� jak Hardy? Jeszcze ci� nie wci�gn�li w t� swoj� wielk� gadanin�. Dlatego przyszed�em do ciebie dzisiaj. Je�li masz troch� rozumu, Murdock, zwiejesz, zanim ci� nagraj�. - Nagraj� mnie? - Ooo, fak - �miech Kurta pobrzmiewa� gniewem, nie rozbawieniem - tu robi� wiele takich sztuczek. To m�zgowcy, jajog�owi, ka�dy ma swoje ulubione zabawki. Wrzuc� ci� w maszyn�, �eby ci� nagra�a na ta�m�. A potem, m�j ch�opcze, nie mo�esz wyj�� poza baz�, nie uruchamiaj�c wszystkich alarm�w! Milutkie, nie? Wi�c je�li chcesz zwia�, musisz to zrobi�, zanim ci� nagraj�. Ross nie ufa� Kurtowi, lecz s�ucha� go z uwag�. Jego s�owa brzmia�y przekonywaj�co dla cz�owieka, kt�ry - jak Ross - by� takim ignorantem w sprawach technicznych, �e wierzy�, i� mo�liwe jest wynalezienie najprzer�niejszych dziwnych rzeczy, a wi�kszo�� z nich ju� czeka na masow� produkcj�. - Ciebie na pewno ju� nagrali - zauwa�y� Ross. Kurt roze�mia� si� znowu, lecz tym razem by� naprawd� rozbawiony. - Oni rzeczywi�cie tak s�dz�. Tylko �e nie s� tacy sprytni, za jakich si� uwa�aj� - major i reszta, ��cznie z Millairdem! Nie, mam pewn� szans� wydostania si� st�d, ale nie jestem w stanie zrobi� tego sam. Dlatego czeka�em, a� oni przywioz� kogo� nowego, kogo m�g�bym dorwa�, zanim go przyszpil� na dobre. Twardziel z ciebie, Murdock. Widzia�em twoj� kartotek� i za�o�y�bym si�, �e nie przyszed�e� tu, aby zosta� i pracowa� dla nich. Teraz masz szans� zmy� si� st�d razem z kim�, kto wie, o co tu biega. Nie b�dziesz mia� takiej okazji drugi raz. Im d�u�ej Kurt m�wi�, tym bardziej by� przekonywaj�cy. Ross odrzuci� kilka ze swoich podejrze�. By�o prawd�, �e przyby� tu z zamiarem ucieczki przy pierwszej nadarzaj�cej si� okazji, a je�li Kurt ju� wszystko zaplanowa�, to tym lepiej. Oczywi�cie, nadal istnia�o prawdopodobie�stwo, �e Kurt by� wtyczk� i wystawia� go na pr�b�, ale to by�o ryzyko, kt�re Ross musia� podj��. - S�uchaj, Murdock, mo�e my�lisz, �e to takie �atwe wyrwa� si� st�d? Czy ty w og�le wiesz, gdzie my jeste�my, ch�opie? Jeste�my ko�o bieguna p�nocnego! A ty chcia�by� dra�owa� na piechot� setki kilometr�w przez �nieg i l�d? Nie s�dz�, �eby� by� zdolny to zrobi�; nie uda ci si� to bez planu i bez wsp�lnika, kt�ry si� b�dzie w tym orientowa�. - A czym�e my pojedziemy? Ukradniemy jeden z tych odrzutowc�w? Nie jestem pilotem, a ty? - Maj� tu inne rzeczy poza atomowymi odrzutowcami. To miejsce jest �ci�le tajne. Nawet te odrzutowce nie l�duj� tu zbyt cz�sto, bo nasi boj� si�, �e tamci wy�api� je radarem. Gdzie� ty by�, ch�opie? Nie wiesz, �e w pobli�u roi si� od Czerwonych? Ci go�cie st�d �ledz� dzia�ania Czerwonych, a Czerwoni �ledz� ich. Obie strony si� tajniacz�, jak mog�. Dostawy s� przywo�one drog� l�dow�, na kotach... - Na kotach? - To skutery �nie�ne, podobne do traktor�w - odpowiedzia� Kurt niecierpliwie. - Klamoty dla nas s� zrzucane daleko st�d na po�udnie i koty zasuwaj� tam co miesi�c, by je przywie�� tutaj. Prowadzenie kota jest dziecinnie proste, a one s� strasznie szybkie... - Jak daleko na po�udnie? - Ross pozostawa� sceptyczny. Zak�adaj�c, �e Kurt m�wi� prawd�, wyprawa przez arktyczne pustkowia skradzionym sprz�tem by�a co najmniej ryzykowna. Ross mia� jedynie blade poj�cie na temat okolic podbiegunowych, lecz by� pewien, �e nieuwa�ny podr�nik mo�e w nich zagin�� na zawsze. - Mo�e oko�o dwustu kilometr�w, nie dalej, ch�opie. Ale mam wi�cej ni� jeden plan, a poza tym ryzykuj� w�asn� g�ow�. My�lisz, �e zamierzam zaczyna� na �lepo? I to, oczywi�cie, by� kluczowy argument. Ross od pocz�tku ocenia� swego go�cia jako cz�owieka przede wszystkim zainteresowanego swym w�asnym powodzeniem. Ten nie zaryzykowa�by gard�em bez precyzyjnego planu w g�owie. - No i co powiesz, Murdock? Piszesz si� na to czy nie? - Potrzebuj� troch� czasu, �eby nad tym poduma�... - Czas to co�, czego nie mamy, ch�opie. Jutro ci� nagraj�. Wtedy ju� im nie zwiejesz. - A mo�e opowiedzia�by� mi swoj� sztuczk� z oszukaniem tego sprz�tu nagrywaj�cego - zaoponowa� Ross. - Tego nie da si� zrobi�. Uda�o mi si� to dzi�ki mojemu wspania�emu m�zgowi. My�lisz, �e mog� sobie rozwali� czaszk� i pokaza� ci kawa� m�zgu? Nie, wiej ze mn� dzi� w nocy albo musz� czeka� na nast�pnego, kt�ry tu zl�duje. Kurt wsta�. Jego ostatnie s�owa zabrzmia�y ca�kowicie beznami�tnie; Ross stwierdzi�, �e Kurt z pewno�ci� zrobi tak, jak powiedzia�. Lecz Ross nadal si� waha�. Chcia� spr�bowa� wyrwa� si� na wolno��, tym bardziej �e mia� niepokoj�ce podejrzenia co do wydarze�" rozgrywaj�cych si� w bazie. Nie lubi� Kurta ani mu nie ufa�, ale uwa�a�, �e przynajmniej go rozumie - rozumie go lepiej ni� Ashe'a czy innych. By� tak�e pewien, �e przy Kurcie zawsze zdo�a postawi� na swoim, b�dzie to ten rodzaj walki psychologicznej, jakiego ju� przedtem pr�bowa�. - Dzi� w nocy... - Ross powt�rzy� powoli. - Tak, dzi� w nocy! - g�os Kurta znowu tchn�� �arem, bo wyczu�, �e Ross zacz�� si� �ama�. - Przygotowywa�em si� do tego od dawna, ale musi by� nas dw�ch. Musimy si� zmienia� za kierownic� kota. Nie mo�emy pozwoli� sobie na odpoczynek, zanim nie zwiejemy daleko na po�udnie. M�wi� ci, �e to b�dzie proste. Po drodze s� poustawiane zasobniki z �ywno�ci� na wszelki wypadek. Mam map�, gdzie s� one zaznaczone. Idziesz ze mn�? Gdy Ross nie odpowiedzia� natychmiast, Kurt przysun�� si� do niego. - Pami�tasz o Hardym? Wcale nie by� pierwszy i na pewno nie b�dzie ostatni. Szybko nas tu zu�ywaj�. Dlatego przyci�gn�li ci� tu w takim po�piechu. M�wi� ci, lepiej jest podj�� ryzyko ze mn� ni� na trasie. - A co to jest trasa? - To oni ci jeszcze nic nie powiedzieli? C�, trasa to malutki skok wstecz do historii, nie do wygodniutkiej historii, jakiej uczy�e� si� z ksi��ek, gdy by�e� dzieckiem, o nie. Wrzucaj� ci� w jaki� dziki okres, jeszcze zanim zacz�a si� historia. - To niemo�liwe! - Tak? Widzia�e� dzisiaj tych dw�ch blondyn�w, prawda? Jak my�lisz, po co zapu�cili sobie te warkocze? Dlatego, �e wybieraj� si� na ma�� wycieczk� do czas�w, gdy prawdziwi m�czy�ni nosili warkocze i siekiery zdolne roz�upa� cz�owieka na dwoje. A Hodaki i jego partner? S�ysza�e� kiedy� o Tatarach? By� mo�e nie, ale niegdy� zdobyli oni wi�ksz� cz�� Europy. Ross prze�kn�� �lin�. Uprzytomni� sobie, gdzie widzia� rysunki wojownik�w z warkoczami - Wikingowie! I Tatarzy... tak, ten film o kim�, kto nazywa� si� Chan, D�yngis Chan! Lecz powr�t w przesz�o�� by� niemo�liwy. Jednak�e przypomnia� sobie scen�, kt�r� ogl�da� wcze�niej; tego, kt�ry zabi� wilka i tego kud�atego w sk�rach. �aden z nich nie pochodzi� z tego samego �wiata co Ross! Czy�by Kurt m�wi� prawd�? �ywe wspomnienie sceny, kt�r� obserwowa�, sprawi�o, �e opowie�� Kurta by�a bardziej przekonywaj�ca. - Przypu��my, �e wy�l� ci� w tak� epok�, gdzie nie lubi� obcych - ci�gn�� Kurt. - Wtedy to ju� wpad�e�. To w�a�nie przydarzy�o si� Hardy'emu. To nie jest nic przyjemnego, naprawd�. - Ale po co to wszystko? Kurt �achn�� si�. - Tego w�a�nie nikt ci nie powie a� do twej pierwszej trasy. Nie chc� wiedzie�, dlaczego. Ale wiem, �e nikt mnie nie po�le w jaka� dzicz, gdzie ka�dy dzikus mo�e mnie trafi� swoj� dzid�, tylko po to, �eby udowodni� to czy owo majorowi Kelgarriesowi czy Millairdowi, czy innym. Najpierw wypr�buj� sw�j plan. Nami�tny protest w g�osie Kurta przes�dzi� o decyzji Rossa. On tak�e spr�buje pojecha� kotem. Zna� jedynie t� epok� i ten �wiat i nie mia� najmniejszej ochoty na to, by by� wys�anym w jak�� przesz�o��. Gdy tylko Ros