Baldacci David - John Puller (4) - Budynek Q

Szczegóły
Tytuł Baldacci David - John Puller (4) - Budynek Q
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Baldacci David - John Puller (4) - Budynek Q PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Baldacci David - John Puller (4) - Budynek Q PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Baldacci David - John Puller (4) - Budynek Q - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Strona 3 Strona 4   Zapraszamy na www.publicat.pl   Tytuł oryginału No Man’s Land   Projekt okładki MARIUSZ BANACHOWICZ   Fotografie na okładce © Svetlana Savitskaya/Shutterstock   Koordynacja projektu NATALIA STECKA   Redakcja ANNA JACKOWSKA   Korekta BOGUSŁAWA OTFINOWSKA   Redakcja techniczna KRZYSZTOF CHODOROWSKI   Copyright © 2016 by Columbus Rose, Ltd.   Polish edition © Publicat S.A. MMXX (wydanie elektroniczne)   Wykorzystywanie e-booka niezgodne z regulaminem dystrybutora, w tym nielegalne jego kopiowanie i rozpowszechnianie, jest zabronione.   All rights reserved.   ISBN 978-83-271-6042-3   Konwersja: eLitera s.c.   jest znakiem towarowym Publicat S.A.   PUBLICAT S.A. 61-003 Poznań, ul. Chlebowa 24 tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00 e-mail: [email protected], www.publicat.pl   Oddział we Wrocławiu 50-010 Wrocław, ul. Podwale 62 tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66 e-mail: [email protected] Strona 5 Spis treści Karta redakcyjna   Dedykacja   Rozdział 1 Rozdział 2 Rozdział 3 Rozdział 4 Rozdział 5 Rozdział 6 Rozdział 7 Rozdział 8 Rozdział 9 Rozdział 10 Rozdział 11 Rozdział 12 Rozdział 13 Rozdział 14 Rozdział 15 Rozdział 16 Rozdział 17 Strona 6 Rozdział 18 Rozdział 19 Rozdział 20 Rozdział 21 Rozdział 22 Rozdział 23 Rozdział 24 Rozdział 25 Rozdział 26 Rozdział 27 Rozdział 28 Rozdział 29 Rozdział 30 Rozdział 31 Rozdział 32 Rozdział 33 Rozdział 34 Rozdział 35 Rozdział 36 Rozdział 37 Rozdział 38 Rozdział 39 Rozdział 40 Rozdział 41 Rozdział 42 Strona 7 Rozdział 43 Rozdział 44 Rozdział 45 Rozdział 46 Rozdział 47 Rozdział 48 Rozdział 49 Rozdział 50 Rozdział 51 Rozdział 52 Rozdział 53 Rozdział 54 Rozdział 55 Rozdział 56 Rozdział 57 Rozdział 58 Rozdział 59 Rozdział 60 Rozdział 61 Rozdział 62 Rozdział 63 Rozdział 64 Rozdział 65 Rozdział 66 Rozdział 67 Strona 8 Rozdział 68 Rozdział 69 Rozdział 70 Rozdział 71 Rozdział 72 Rozdział 73 Rozdział 74 Rozdział 75 Rozdział 76   Podziękowania Przypisy Strona 9         Pamięci Lynette Collin, naszego anioła Strona 10 1 Paul Rogers czekał, aż przyjdą i go zabiją. Czekał tak od dziesięciu lat. Zostały mu jeszcze dwadzieścia cztery godziny czekania. Albo życia. Rogers mierzył metr osiemdziesiąt trzy, a  gdy stawał na wadze, wskaźnik zatrzymywał się na osiemdziesięciu dwóch kilogramach. W  których prawie nie było tłuszczu. Patrząc na jego wyrzeźbione ciało, większość osób z niedowierzaniem zareagowałaby na fakt, że przekroczył pięćdziesiątkę. Od szyi w  dół wyglądał jak tablica anatomiczna, z  wyraźnie zarysowanym każdym mięśniem płynnie splatającym się z sąsiednimi. Od szyi w  górę było inaczej. Czas wyraźnie odcisnął piętno na jego twarzy, a  dawanie mu na oko pięćdziesięciu lat byłoby w  gruncie rzeczy wyrazem uprzejmości. Włosy gęste, choć w  większości już posiwiałe, cera mocno zniszczona i  ogorzała pomimo dziesięciu lat spędzonych za kratami, z  dala od promieni słońca. Głębokie zmarszczki wokół oczu i ust, bruzdy wyryte na szerokim czole. Niesforna broda w  kolorze włosów. Zarost na twarzy był w  tym miejscu właściwie niedozwolony, Rogers wiedział jednak, że nikomu nie wystarczy odwagi, żeby kazać mu go zgolić. Przypominał grzechotnika, tyle że niewydającego ostrzegawczego dźwięku, gotowego kąsać, jeśli ktoś zanadto się zbliży. Oczy czające się pod krzaczastymi brwiami stanowiły chyba jego najbardziej charakterystyczną cechę: miały barwę jasnego, wodnistego błękitu, przez co wydawały się pozbawione głębi, a zarazem życia. Wyprostował się, usłyszawszy kroki. Pozostały jeszcze dwadzieścia cztery godziny. To nie był dobry znak. Dwie pary obcasów stukały unisono. Rozsunęły się drzwi, stanęło w nich dwóch strażników. Strona 11 – No, Rogers – powiedział ten starszy. – Idziemy. Rogers wstał i ze skonsternowaną miną popatrzył na mężczyzn. –  Wiem, miało być jutro, ale sekretarz sądowy wpisał błędną datę na rozkazie, a jej zmiana wymagałaby dużo zachodu. A więc voilà, dziś jest twój wielki dzień. Rogers zrobił krok naprzód i wyciągnął ręce, żeby mogli mu nałożyć kajdanki. Starszy ze strażników pokręcił głową. –  Dostałeś zwolnienie warunkowe, Rogers. Wychodzisz jako wolny człowiek. Koniec ze skuwaniem łapsk. – Wypowiadając te słowa, mocniej zacisnął dłoń na rękojeści pałki, a na jego skroni dało się zauważyć pulsującą żyłę. Strażnicy prowadzili Rogersa długim korytarzem. Po obu stronach ciągnęły się zakratowane drzwi cel. Za nimi toczyły się rozmowy, ale na widok Rogersa nagle milkły. Więźniowie obserwowali w ciszy, jak przechodzi obok, a potem wracali do przerwanych szeptów. W ciasnym pokoiku dostał zestaw nowych ubrań, błyszczące sznurowane buty, swój sygnet, zegarek oraz trzysta dolarów w  gotówce. Trzydzieści za każdy rok spędzony w murach więzienia. Ot, taka wielkoduszność władz stanowych. A co najważniejsze, dano mu też bilet na autobus do najbliższego miasta. Zdjął więzienny kombinezon, włożył nową bieliznę i  pozostałe rzeczy. Musiał mocno zacisnąć pasek wokół szczupłej talii, żeby nie opadały mu spodnie, za to marynarka ciasno opinała barczyste ramiona. Wsadził stopy w  nowe buty. Były o rozmiar za małe, piły w długie palce. Zapiął zegarek na przegubie. Sprawdziwszy czas na ściennym zegarze, ustawił właściwą godzinę, wsunął gotówkę do kieszeni kurtki i z trudem wcisnął sygnet na sękaty palec. Odprowadzono go do wyjścia, wręczono pakiet materiałów informacyjnych, przedstawiających zasady zwolnienia warunkowego oraz jego obowiązki na wolności. Obejmowały one regularne spotkania z kuratorem sądowym oraz ścisłe ograniczenia swobody poruszania się, jak również kontaktów z  ludźmi. Nie mógł opuszczać okolicy ani świadomie zbliżać się do jakiejkolwiek karanej w przeszłości osoby na odległość mniejszą niż trzydzieści metrów. Nie wolno mu było zażywać narkotyków ani posiadać czy nosić broni. Ożyły hydrauliczne siłowniki bramy, otworzyły się metalowe wrota, po raz pierwszy od dekady ukazując Rogersowi zewnętrzny świat. Przestąpił próg, a starszy ze strażników rzucił mu na odchodne: Strona 12 – Powodzenia. I żebym cię tu już nigdy nie widział. System hydrauliczny zadziałał ponownie, masywne wrota zamknęły się z cichym szumem zasilanego płynem mechanizmu. Starszy strażnik pokręcił głową, młodszy zaś nadal wpatrywał się w  zamkniętą bramę. –  Gdybym miał się zakładać, obstawiałbym, że niedługo wróci za kratki – powiedział starszy. – Niby dlaczego? –  Podczas całego swojego pobytu w  celi Paul Rogers wypowiedział na głos może z pięć słów. A ten wyraz jego twarzy od czasu do czasu... – Mężczyzna się wzdrygnął. – Jak sam wiesz, mamy tu trochę niezłych sukinsynów. Ale żaden z nich nie napędził mi takiego stracha jak Rogers. W jego oczach była jakaś pustka, otchłań. Dwukrotnie starał się o  zwolnienie warunkowe i  dwukrotnie dostał odmowę. Podobno rada do spraw zwolnień robiła w gacie ze strachu. Wystarczyło, że na nich spojrzał. Pewnie uznali, że do trzech razy sztuka. – Za co siedział? – Kogoś zabił. – I wsadzili go tylko na dziesięć lat? – Okoliczności łagodzące, jak sądzę. – A inni więźniowie dawali mu popalić? – Jemu? Widziałeś kiedyś, jak ten facet ćwiczy na dziedzińcu? Jest starszy ode mnie, a  silniejszy od największego skurwiela, jakiego tu trzymamy. W  dodatku mam wrażenie, że w  nocy przesypiał najwyżej godzinę. Ile razy robiłem obchód o  drugiej, on siedział w  swojej celi z  otwartymi oczami albo szeptał do siebie, drapiąc się w  tył głowy. Jak jakiś czub. – Umilkł. – Choć na początku, zaraz po tym, jak się tu zjawił, kilku osiłków rzeczywiście próbowało mu pokazać, kto tu rządzi. – No i co? – Powiedzmy, że już nie rządzą. Jeden jest sparaliżowany, drugi jeździ na wózku inwalidzkim i  ciągle się ślini, bo Rogers trwale uszkodził mu mózg. Roztrzaskał czaszkę. Widziałem to na własne oczy. – Skąd wziął broń? Strona 13 – Broń? On to zrobił gołymi rękami. – Ja pierdolę. Starszy strażnik w zamyśleniu pokiwał głową. – W ten sposób zasłużył sobie na szacunek. Później już nikt mu nie podskoczył. Więźniowie liczą się z  samcami alfa. Widziałeś, jak ich wszystkich zamurowało, gdy defilował przed ich celami. Zyskał tu status legendy, z  czasem coraz groźniejszej, chociaż później nie kiwnął nawet palcem. Muszę przyznać, że nigdy nie spotkałem takiego samca jak Rogers. A to jeszcze nie wszystko... – To znaczy? Strażnik chwilę się zastanawiał. – Kiedy go tu przywieźli, przeprowadziliśmy standardową rewizję osobistą, nie pominęliśmy żadnego otworu. – No i? – Rogers miał blizny. – Cholera, mnóstwo więźniów ma blizny. I tatuaże! –  Nie takie. On miał je na całej długości obu ramion i  obu nóg, na głowie, na torsie, z  tyłu i  z  przodu. Nawet na palcach. Ohyda. Nie mogliśmy pobrać jego odcisków palców. Bo nie miał linii papilarnych! W  życiu czegoś takiego nie widziałem. I mam nadzieję, że już nigdy nie zobaczę. – Skąd te blizny? – Już ci mówiłem: koleś powiedział tu wszystkiego może z pięć słów. Nie dało się go zmusić do wyznania, jak się ich nabawił. Zawsze podejrzewałem, że Rogers należał do jakiejś popieprzonej sekty albo był torturowany. Do diabła, potrzeba by całego batalionu wojska, żeby zrobić coś takiego człowiekowi. Zresztą prawda jest taka, że wcale nie chciałem wiedzieć. Rogers jest świrem. Kompletnym świrem. I bardzo się cieszę, że wreszcie pokazał nam plecy. – Dziwię się, że go wypuścili. W drodze powrotnej do więziennych bloków starszy strażnik mruknął: – Boże, dopomóż każdemu, kto natknie się na tego skurwiela. Strona 14 2 Za bramą więzienia Rogers odetchnął pełną piersią. Obserwował, jak na zimnie natychmiast tworzy się obłoczek pary i  równie szybko znika. Stał przez kilka sekund, by zorientować się w  terenie. Czuł się tak, jakby właśnie się narodził, opuścił matczyne łono i ujrzał świat, o którego istnieniu jeszcze przed chwilą nie miał pojęcia. Powiódł wzrokiem z  lewa na prawo i  z  prawa na lewo. Spojrzał w  niebo. Śmigłowce nie wchodzą w rachubę, pomyślał. Nie w tym wypadku. Nie w jego wypadku. Jednak nikt na niego nie czekał. Może dlatego, że upłynęło wiele czasu. Trzy dekady. Ludzie umierają, wspomnienia blakną. Albo dlatego, że naprawdę myślą, że nie żyje. Ich błąd. Po chwili uznał, że przyczyną jest pomylona data na zwolnieniu warunkowym. Jeśli mieliby się zjawić, to nazajutrz. Dzięki Bogu za głupich sekretarzy sądowych. Kierując się wskazówkami podanymi na dokumentach wręczonych mu przy wyjściu, pomaszerował na przystanek autobusowy. Cztery zardzewiałe słupy podpierające daszek oraz drewniana ławka zdezelowana przez pasażerów czekających na autobus, który zabierze ich w  inne miejsce. Wyjął z  kieszeni marynarki pakiet instrukcji z więzienia i cisnął je do kosza stojącego obok wiaty. Nie miał najmniejszego zamiaru zgłaszać się na jakieś spotkania z  kuratorem. Musiał odwiedzić miejsca, które znajdowały się daleko stąd. Dotknął punktu po lewej stronie głowy, w  połowie drogi między kością potyliczną a szwem węgłowym. Przesunął palec do kości ciemieniowej i dalej, do szwu strzałkowego. To istotne części czaszki chroniące ważne elementy mózgu. Kiedyś myślał, że rzecz, którą tam dodano, jest tykającą bombą zegarową. Teraz po prostu uznał ją za część siebie. Strona 15 Opuścił rękę wzdłuż tułowia, patrząc, jak do krawężnika podjeżdża autobus. Otworzyły się drzwi, wsiadł, podał kierowcy bilet i poszedł na tył pojazdu. Spadła na niego kaskada zapachów, w której dominowały nuty niedomytych ciał i  smażonego tłuszczu. Wszyscy w  autobusie go obserwowali. Kobiety mocniej ściskały torebki, mężczyźni przybierali obronne pozy i  zwijali dłonie w  pięści. Dzieci patrzyły szeroko otwartymi oczami. Chyba po prostu działał tak na ludzi. Usiadł na samym końcu, gdzie smród z  jedynej w  autobusie toalety mógłby powalić kogoś, kto aż tak nie cuchnął. Rogers cuchnął znacznie gorzej. Miejsca po przekątnej zajmowała para: dwudziestokilkuletni mężczyzna oraz dziewczyna w podobnym wieku. Ona siedziała od strony przejścia. Jej chłopak był potężny, miał ze dwa metry wzrostu i  składał się wyłącznie z  mięśni. Nie przyglądali się przemarszowi Rogersa między siedzeniami – głównie dlatego, że byli zbyt pochłonięci badaniem wnętrza swoich ust językiem. Gdy autobus ruszył, oderwali od siebie wargi, a  mężczyzna obejrzał się na Rogersa i obrzucił go wrogim spojrzeniem. Rogers patrzył na niego tak długo, aż tamten odwrócił wzrok. Kobieta także spojrzała przez ramię i się uśmiechnęła. – Właśnie pan wyszedł? – zapytała. Rogers zerknął na swoje ubranie. Uzmysłowił sobie, że jest to zapewne standardowy strój wydawany ludziom opuszczającym zakład karny. Musieli zamawiać te ubrania hurtowo, razem z za ciasnymi butami, żeby byli więźniowie nie zdołali przed nikim uciec. I  być może ten przystanek autobusowy był znany w okolicy jako „przystanek skazańców”. To wyjaśniałoby spojrzenia, które rzucali mu współpasażerowie. Rogers nie zamierzał odwzajemniać uśmiechu dziewczyny, ale w  odpowiedzi kiwnął głową. – Jak długo pan siedział? Rogers podniósł dziesięć palców. Spojrzała ze współczuciem. – Kawał czasu. Strona 16 Założyła nogę na nogę, wystawiając szczupłą i  nagą kończynę w  przejście między rzędami foteli i prezentując atrakcyjną jasną skórę. Do najbliższej miejscowości jechali prawie godzinę. Przez cały ten czas but na wysokim obcasie kusząco zwisał ze stopy młodej kobiety. Rogers nie odwrócił wzroku ani na chwilę. Gdy dotarli na dworzec autobusowy, było już ciemno. Prawie wszyscy wysiedli. Rogers na końcu, bo tak chciał. Dotknął stopami chodnika i  zlustrował okolicę. Część pasażerów witała się ze znajomymi albo rodziną. Inni wyjmowali torby i  walizki z  bagażnika na tyłach autobusu. Rogers stał w miejscu i się rozglądał, tak samo jak za bramą więzienia. Nikt nie wyszedł mu na spotkanie – ani przyjaciele, ani rodzina – a  bagażu nie miał. Czekał jednak, aż coś się wydarzy. Młody mężczyzna, który wcześniej spiorunował go wzrokiem, poszedł odebrać torby. Dziewczyna w tym czasie zagadnęła Rogersa. – Przydałoby się panu trochę rozrywki. Nie zareagował. Popatrzyła w kierunku swojego partnera. –  Teraz każde z  nas pójdzie w  swoją stronę. Ale może później trochę się zabawimy? Tylko pan i ja? Znam pewne miejsce. Gdy jej chłopak wyłonił się z  długą torbą i  mniejszą walizką, wzięła go pod ramię i  oboje zaczęli się oddalać. Obejrzała się jeszcze na Rogersa i  puściła do niego oko. Odprowadzał wzrokiem tę parę młodych ludzi. Poszli przed siebie ulicą, skręcili w lewo i zniknęli mu z pola widzenia. Rogers ruszył z  miejsca. Skręcił w  tę samą uliczkę, co oni. Widział ich daleko przed sobą. Prawie stracił ich z oczu. Prawie. Rogers dotknął głowy w  tym samym miejscu, co poprzednio, a  następnie powiódł palcem po czaszce, kreśląc tę samą linię, tak jakby śledził bieg meandrującej rzeki. Szli długo, mijając przecznicę za przecznicą. Para była cały czas w zasięgu jego wzroku. Cały czas. Strona 17 Zdążyło się już zupełnie ściemnić, gdy młodzi zniknęli nagle za rogiem. Rogers przyspieszył kroku i też skręcił. Na jego ramię spadł cios zadany kijem bejsbolowym. Drewno pękło, górna połowa kija poszybowała w górę i trzasnęła w ścianę. – Cholera! – ryknął młody mężczyzna. Obok leżała na ziemi otwarta torba podróżna. Kobieta stała parę metrów za swoim chłopakiem. Zrobiła unik, gdy kij leciał w  jej stronę. Upuściła przy tym swoją torebkę. Mężczyzna cisnął nieprzydatną broń, wyjął z  kieszeni nóż sprężynowy i  go otworzył. –  Dawaj te trzysta dolców, panie kryminalisto, dorzuć sygnet i  zegarek, a  nie wypruję ci flaków. Trzysta dolców? A  więc wiedzieli, ile się dostaje po dziesięcioletnim pobycie w pace. Rogers wykręcił szyję w prawo i poczuł, jak strzelają mu kręgi. Rozejrzał się. Wysokie ceglane ściany bez okien, czyli żadnych świadków. Ciemna uliczka. Nigdzie żywej duszy. Dokonał tych obserwacji po drodze. – Słyszałeś? – zapytał mężczyzna. Górował nad Rogersem wzrostem. Rogers kiwnął głową, bo owszem, słyszał. – No to wyskakuj z forsy i gadżetów. Przytępawy jesteś czy co? Rogers pokręcił głową. Nie był bowiem tępakiem. Jak również nie zamierzał z niczego wyskakiwać. – Jak wolisz – warknął tamten i rzucił się na Rogersa z nożem. Rogers częściowo zablokował cios, lecz mimo to ostrze wbiło mu się w ramię. Nie powstrzymało go to ani trochę, ponieważ nic nie poczuł. Podczas gdy jego ubranie nasiąkało krwią, on złapał rękę trzymającą nóż i mocno ścisnął. Mężczyzna wypuścił ostrze z dłoni. – Niech cię szlag! – wrzasnął. – Puszczaj! Puszczaj, kurwa! Rogers nie puścił. Napastnik upadł na kolana, na próżno próbując odgiąć palce Rogersa. Kobieta przyglądała się tej scenie z całkowitym niedowierzaniem. Strona 18 Rogers wolną ręką powoli sięgnął w  dół, złapał rękojeść złamanego kija bejsbolowego i go podniósł. Młody mężczyzna spojrzał w górę. – Nie, chłopie, proszę. Rogers wziął zamach. Siła ciosu roztrzaskała bok czaszki. Odłamki kości zmieszane z szarą substancją wypłynęły na zewnątrz. Rogers puścił rękę nieboszczyka. Ciało osunęło się na chodnik. Kobieta wycofywała się z krzykiem. Rzuciła okiem na torebkę, ale nie wykonała żadnego ruchu w jej stronę. – Ratunku! Pomocy! Rogers odrzucił kij i się jej przyglądał. Ta część miasta była o  tej porze opustoszała, dlatego wybrali ją na miejsce zasadzki. Nie było tu nikogo, kto mógłby pospieszyć z pomocą. Myśleli, że ta okoliczność zadziała na ich korzyść. Gdy tylko Rogers wszedł w  tę uliczkę, wiedział, że skorzysta na tym on. Zrozumiał, że to pułapka, w  chwili gdy kobieta zaczepiła go w  autobusie. Jej chłopak był przystojny, w jej wieku. Rogers nie miał żadnej z tych zalet. Jedyne, co miał i  czego ona pożądała, spoczywało w  jego kieszeni, na nadgarstku oraz na palcu. Pewnie żerują na ludziach wychodzących po odsiadce. Cóż, tym razem obrali niewłaściwy obiekt. Dziewczyna przywarła plecami do ceglanej ściany. Z płynącymi po twarzy łzami jęczała: –  Błagam, nie rób mi krzywdy. Przysięgam, nie powiem nikomu, co się stało. Przysięgam na Boga. Proszę. Rogers schylił się po nóż sprężynowy. Zaczęła szlochać. – Błagam, nie... Proszę... To on mi kazał. Groził, że inaczej pożałuję. Rogers zbliżył się do niej i przyglądał się jej drżącemu podbródkowi. Błagania nie robiły na nim żadnego wrażenia, podobnie jak wcześniej nóż rozcinający skórę ramienia. Strona 19 Nic sobie z tego nie robił, ponieważ był niczym. Niczego nie czuł. Wyraźnie chciała wzbudzić w  nim litość. Wiedział. Rozumiał. Ale między rozumieniem a rzeczywistym odczuwaniem jest duża różnica. W pewnym sensie największa z możliwych. Nie czuł nic. Ani wobec niej, ani wobec niego. Rozmasował głowę, obmacując palcami to samo miejsce, co poprzednio, tak jakby chciał przeniknąć przez kość, tkanki, obie istoty mózgu i wyrwać stamtąd to, co tam tkwiło. Skóra piekła, jak za każdym razem, kiedy to robił. Rogers nie zawsze taki był. Czasem, gdy długo i  intensywnie rozmyślał, przypominał sobie jak przez mgłę innego człowieka. Spojrzał na nóż, na ostrze z  nierdzewnej stali będące przedłużeniem jego ręki. Rozluźnił uścisk. – Puścisz mnie? – wydyszała. – Ty... naprawdę mi się podobasz. Cofnął się o krok. Dziewczyna z wysiłkiem przywołała uśmiech. – Obiecuję, że nikomu nie powiem. Rogers zrobił kolejny krok w tył. Mógłby po prostu odejść, pomyślał. Spojrzała ponad jego ramieniem. – On chyba się poruszył – powiedziała, ciężko dysząc. – Na pewno nie żyje? Rogers odwrócił się w stronę mężczyzny. Kątem oka dostrzegł błyskawiczny ruch. Dziewczyna złapała torebkę i  wyjęła z  niej broń. Widział, jak wylot lufy niklowanego rewolweru wędruje w  górę i mierzy prosto w jego pierś. Zaatakował ze zdumiewającą szybkością. Odsunął się w  bok, gdy z  przeciętej tętnicy szyjnej trysnęła krew. Ledwie zdążył odskoczyć. Upadła do przodu, roztrzaskując o chodnik ładną twarz, choć nie miało to już dla niej większego znaczenia. Wyjęty z  torebki rewolwer uderzył o  twardą nawierzchnię i z klekotem potoczył się dalej. Naglony czasem Rogers wyczyścił z pieniędzy portfel młodego mężczyzny oraz damską torebkę. Starannie złożył banknoty i wsunął je sobie do kieszeni. Strona 20 Włożył kobiecie do ręki roztrzaskany kij bejsbolowy, rewolwer schował do torebki. Nóż sprężynowy umieścił w dłoni mężczyzny. Niech lokalna policja się głowi, co tu zaszło. Zdoławszy zatamować krwotok, opatrzył ramię najlepiej jak potrafił. Przeliczył złożone banknoty. Zasób gotówki się podwoił. Miał przed sobą długą, trudną podróż. Po tylu latach najwyższy czas wyruszyć w drogę.