Card_Orson_Scott_-_Plomien_Serca.BLACK
Szczegóły |
Tytuł |
Card_Orson_Scott_-_Plomien_Serca.BLACK |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Card_Orson_Scott_-_Plomien_Serca.BLACK PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Card_Orson_Scott_-_Plomien_Serca.BLACK PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Card_Orson_Scott_-_Plomien_Serca.BLACK - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
O RSON S COTT C ARD
P ŁOMIE N´ SERCA
˛ cyklu „Opowie´sc´ o Alvinie Stwórcy”
Tom piaty
Tytuł oryginału: Heartfire
Data wydania oryginału: 1998
Data wydania polskiego: 2003
Strona 2
´
SPIS TRESCI
´
SPIS TRESCI. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 2
PODZIEKOWANIA
˛ . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 4
GESI
˛ . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 6
DAMA DWORU . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 51
MALOWANE PTAKI . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 83
ZAMIESZANIE. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 113
PURITY . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 142
IMIONA. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 184
2
Strona 3
˙
OSKARZENIE . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 227
KOSZ Z DUSZAMI . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 278
POLOWANIE NA CZAROWNICE . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 313
W NIEWOLI . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 361
DOBRZY LUDZIE . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 401
NIEWOLNICY . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 445
´ SADU
DZIEN ˛ . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 491
BUNT. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 537
OJCOWIE I MATKI . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 582
Strona 4
PODZIEKOWANIA
˛
Przy opracowaniu historii o Alvinie, który w˛edruje przez Ameryk˛e, szukajac
˛ wzo-
rów, jakie mógłby wykorzysta´c w budowie społecze´nstwa jednocze´snie silnego i wol-
nego, kilka ksia˙
˛zek okazało si˛e bezcennych. Najwa˙zniejsza˛ z nich było dzieło Davida
Hacketta Fischera Albion’s Seed: FourBritish Folkways in America (Oxford Universi-
ty Press 1989) — znakomita, wsparta solidna˛ argumentacja˛ prezentacja nieredukcjo-
nistycznej teorii z´ ródeł ameryka´nskiej kultury; na stronicach tej ksia˙
˛zki znalazłem za-
równo obfito´sc´ szczegółów, jak i wspaniałe rozumowanie przyczynowo-skutkowe, co
bardzo mi pomogło w przeniesieniu niniejszej powie´sci z etapu planów do etapu go-
4
Strona 5
towego tekstu. Road to Division: Secessionists at Bay, 1776-1854 (Oxford University
Press 1990) Williama W. Freehlinga pozwoliła mi pozna´c z˙ ycie codzienne, mało znane
postacie historyczne, a tak˙ze sytuacj˛e ekonomiczna˛ i polityczna˛ Charlestonu w latach
dwudziestych XIX wieku; potem mogłem przekształci´c to miasto w swój ameryka´nski
„Camelot”. Founders and the Classics: Greece, Rome and the American Enlightenment
(Harvard University Press 1994) pozwoliła mi pozna´c stosunek wykształconych przy-
wódców ameryka´nskich do klasycznych dzieł łaciny i greki, b˛edacej
˛ w owym czasie
elementem tradycyjnej edukacji.
Jak wiele razy wcze´sniej, dzi˛ekuj˛e Clarkowi i Kathy Kiddom za udost˛epnienie mi
schronienia, gdzie mogłem energicznie zabra´c si˛e do pisania tej ksia˙
˛zki.
Dzi˛ekuj˛e tak˙ze Kathleen Bellamy i Scottowi J. Allenowi za ich pomoc, znacznie
przekraczajac
˛ a˛ wymagania i obowiazki;
˛ Jane Brady i Geoffreyowi Cardowi za zesta-
wienie danych z poprzednich cz˛es´ci cyklu.
Strona 6
GESI
˛
Arthur Stuart stał przy oknie warsztatu wypychacza zwierzat
˛ i jak zahipnotyzowany
wpatrywał si˛e w wystaw˛e. Alvin Smith prawie ju˙z minał
˛ nast˛epna˛ przecznic˛e, nim zdał
sobie spraw˛e, z˙ e Arthur został z tyłu. Zanim wrócił, wysoki biały m˛ez˙ czyzna zaczał
˛
wypytywa´c chłopca.
— Gdzie jest twój pan?
Arthur nie spojrzał nawet na niego. Nie odrywał wzroku od wypchanego ptaka upo-
zowanego, jakby wła´snie miał wyladowa´
˛ c na gał˛ezi.
— Odpowiedz mi, chłopcze, bo wezw˛e konstabla i. . .
6
Strona 7
— On jest ze mna˛ — wtracił
˛ si˛e Alvin.
M˛ez˙ czyzna natychmiast zaczał
˛ zachowywa´c si˛e przyja´znie.
— Miło to wiedzie´c, przyjacielu. Chłopak w tym wieku. . . Mo˙zna by sadzi´
˛ c, z˙ e je´sli
jest wolny, rodzice naucza˛ go grzeczno´sci, kiedy zwraca si˛e do niego biały człowiek. . .
— My´sl˛e, z˙ e widzi tylko tego ptaka na wystawie. — Alvin poło˙zył chłopcu dło´n na
ramieniu. — O co chodzi, Arthurze Stuart?
Dopiero d´zwi˛ek głosu Alvina wyrwał Arthura z oszołomienia.
— Jak on to zobaczył?
— Co? — zdziwił si˛e m˛ez˙ czyzna.
— Co zobaczył? — zapytał Alvin.
— Jak ptak odpycha si˛e skrzydłami, zanim usiadzie,
˛ a potem nieruchomieje jak
posag.
˛ Nikt tego nie widzi.
— O czym ten chłopak opowiada? — nie zrozumiał m˛ez˙ czyzna.
´
— Swietnie zna si˛e na ptakach — wyja´snił Alvin. — My´sl˛e, z˙ e podziwia te wy-
pchane okazy na wystawie.
M˛ez˙ czyzna rozpromienił si˛e z dumy.
7
Strona 8
— Sam zajmuj˛e si˛e wypychaniem. Prawie wszystkie tutaj sa˛ moje.
Wreszcie Arthur odpowiedział mu bezpo´srednio.
— Wi˛ekszo´sc´ to zwykłe martwe ptaki. Bardziej z˙ ywo wygladały,
˛ kiedy le˙zały jesz-
cze na polu, zestrzelone s´rutem. Ale ten. . . i tamten — wskazał pikujacego
˛ jastrz˛ebia —
zrobił je kto´s, kto zna z˙ ywe ptaki.
Wypychacz przez chwil˛e spogladał
˛ na niego niech˛etnie, jednak zaraz na jego twarz
powrócił u´smiech handlarza.
— Podobaja˛ ci si˛e? To prace takiego Francuza, przedstawia si˛e John-James — wy-
mówił podwójne imi˛e, jakby to był z˙ art. — Czeladnicza robota i tyle. Te delikatne
pozy. . . Watpi˛
˛ e, czy druty długo wytrzymaja.˛
Alvin u´smiechnał
˛ si˛e lekko.
— Sam jestem czeladnikiem, ale moje dzieła przetrwaja˛ długo.
— Nie chciałem urazi´c — zapewnił szybko m˛ez˙ czyzna. Stracił jednak zaintereso-
wanie. Je´sli Alvin był zaledwie czeladnikiem w swym fachu, na pewno nie miał do´sc´
pieni˛edzy, by cokolwiek kupi´c. Poza tym w˛edrownemu rzemie´slnikowi na nic si˛e nie
przyda wypchany ptak.
8
Strona 9
— Czyli prace tego Francuza wycenia pan taniej?
Wypychacz ptaków si˛e zawahał.
— Dro˙zej — przyznał.
— Cena spada, kiedy chodzi o dzieło mistrza? — zdziwił si˛e Alvin z niewinna˛ mina.˛
Wypychacz zwierzat
˛ spojrzał gniewnie.
— Jego prace sprzedaj˛e komisowe i to on ustala cen˛e. Watpi˛
˛ e, czy kto´s je kupi. Ale
on uwa˙za si˛e za artyst˛e. Wypycha i ustawia ptaki, z˙ eby je malowa´c. Kiedy ju˙z sko´nczy,
samego ptaka sprzedaje.
— Lepiej by porozmawiał z ptakami, zamiast zabija´c — wtracił
˛ Arthur Stuart. —
Stałyby nieruchomo, z˙ eby mógł je malowa´c. Stałyby dla człowieka, co widzi ptaki tak
wyra´znie.
Wypychacz przyjrzał si˛e chłopcu z dziwna˛ mina.˛
— Pozwalasz chłopakowi mówi´c nieco zuchwale — zauwa˙zył.
— W Filadelfii, jak sadziłem,
˛ ludzie moga˛ mówi´c wprost — odparł Alvin z u´smie-
chem.
Wypychacz zwierzat
˛ zrozumiał w ko´ncu, jak bardzo Alvin z niego drwi.
9
Strona 10
— Nie jestem kwakrem, dobry człowieku, i ty te˙z nie — rzekł.
Po czym wrócił do sklepu. Przez szyb˛e Alvin widział, jak od czasu do czasu zerka
na nich z ukosa.
— Chod´zmy, Arthurze Stuart, mamy si˛e spotka´c z Verilym i Mikiem na obiedzie.
Arthur zrobił jeden krok. . . ale wcia˙
˛z nie mógł oderwa´c wzroku od ptaka na gał˛ezi.
— Chod´zmy, Arthurze, zanim on wyjdzie i ka˙ze nam odej´sc´ sprzed sklepu.
Nawet po tym ostrze˙zeniu musiał w ko´ncu chwyci´c chłopca za r˛ek˛e i niemal siła˛
odciagn
˛ a´˛c od wystawy. Kiedy szli, Arthur był wyra´znie zamy´slony.
— Nad czym si˛e tak zastanawiasz? — spytał Alvin.
— Chc˛e porozmawia´c z tym Francuzem. Musz˛e mu zada´c jedno pytanie.
Alvin wiedział, z˙ e nie warto docieka´c, jakie to pytanie. Naraziłby si˛e tylko na nie-
unikniona˛ odpowied´z: „A dlaczego mam je zadawa´c tobie? Ty nie wiesz”.
* * *
Verily Cooper i Mike Fink ju˙z jedli, kiedy Alvin i Arthur weszli do pensjonatu.
Wła´scicielka˛ była kwakierka, kobieta o zadziwiajacej
˛ tuszy i bardzo ograniczonych ta-
10
Strona 11
lentach kucharskich — jednak niewielkie wyrafinowanie swych da´n rekompensowała
ich obfito´scia.˛ Co wi˛ecej, jako kwakierka nie tylko z nazwy, pani Louder nie czyniła
z˙ adnej ró˙znicy mi˛edzy półczarnym chłopcem i trzema białymi m˛ez˙ czyznami, z który-
mi podró˙zował. Arthur Stuart siedział przy wspólnym stole z innymi; wprawdzie jeden
z go´sci wyprowadził si˛e tego samego dnia, kiedy Arthur Stuart pierwszy raz siadł do
posiłku, jednak zachowywała si˛e tak, jakby nawet tego nie zauwa˙zyła. Alvin starał si˛e
jej to wynagrodzi´c, zabierajac
˛ Arthura ze soba˛ na codzienne wyprawy do lasu i na łaki
˛
nad rzeka,˛ gdzie zbierali dziki imbir, gruszyczk˛e, mi˛et˛e i tymianek, by doprawi´c jej po-
trawy. Z humorem przyjmowała zioła sugerujace
˛ krytyk˛e jej kuchni. Dzisiaj ziemniaki
były ugotowane z gruszyczka,˛ która˛ przynie´sli wczoraj.
— Da si˛e zje´sc´ ? — spytała, kiedy skosztowali pierwszy k˛es.
Odpowiedział jej Verily; Alvin z błoga˛ mina˛ prze˙zuwał jedzenie.
— Madame, pani szczodro´sc´ gwarantuje, z˙ e trafi pani do nieba, ale to smak dzisiej-
szych ziemniaków sprawi, z˙ e poprosza˛ tam pania˛ o gotowanie.
Za´smiała si˛e i zamachn˛eła na niego chochla.˛
11
Strona 12
— Verily Cooper, gładkousty adwokacie, czy˙zby´s nie wiedział, z˙ e kwakrzy nie
uznaja˛ pochlebstw?
Wszyscy jednak zdawali sobie spraw˛e, z˙ e cho´c nie wierzy w pochlebstwa, wierzy
w serdeczno´sc´ , jaka si˛e za nimi kryje.
Póki inni go´scie siedzieli jeszcze przy stole, Mike Fink zabawiał ich opowie´scia˛
o swej wizycie w Prostym Domu, gdzie Andrew Jackson szokował filadelfijska˛ elit˛e,
sprowadzajac
˛ swoich kumpli z Tennizy i Kennituck. Pozwalał im z˙ u´c tyto´n i spluwa´c
na podłog˛e w salach, które dawniej st˛esknionym za domem europejskim ambasadorom
oferowały odrobin˛e elegancji Starego Kraju. Fink powtórzył histori˛e, która˛ sam Jackson
opowiadał tego dnia — jak pewna elegancka filadelfijska˛ dama skrytykowała zachowa-
nie jego towarzyszy. „To Prosty Dom, a to sa˛ pro´sci ludzie”, o´swiadczył Jackson. Gdy
próbowała si˛e spiera´c, dodał: „To jest te˙z mój dom przez najbli˙zsze cztery lata, a to sa˛
moi przyjaciele”. „Nie maja˛ z˙ adnych manier”, odpowiedziała dama. „Maja˛ znakomite
maniery”, odparł jej na to Jackson. „Maniery Zachodu. Ale sa˛ lud´zmi tolerancyjnymi.
Nie b˛eda˛ zwraca´c uwagi na to, z˙ e nawet nie spróbowała pani jedzenia, nie łykn˛eła do-
12
Strona 13
brej whiskey z kukurydzy, nie splun˛eła ani razu, cho´c cały czas wyglada
˛ pani, jakby
miała usta pełne czego´s niesmacznego”.
Mike Fink s´miał si˛e długo i gło´sno, a wraz z nim inni go´scie, cho´c niektórych roz-
bawiła wspomniana dama, a innych sam Jackson.
Arthur Stuart zadał pytanie, które interesowało równie˙z Alvina.
— Jak Andy Jackson mo˙ze cokolwiek załatwi´c, je´sli Prosty Dom pełen jest rzecz-
nych szczurów, wie´sniaków i innych takich?
— Kiedy co´s ma by´c zrobione, to jeden z nas, rzecznych szczurów, idzie i robi to
dla niego.
— Przecie˙z ludzie z rzeki nie umieja˛ czyta´c ani pisa´c.
— No. . . Stary Hickory sam załatwia swoje czytanie i pisanie — wyja´snił Mike. —
Posyła rzeczne szczury, z˙ eby przekazywali wiadomo´sci albo przekonywali ludzi.
— Przekonywali? — powtórzył Alvin. — Mam nadziej˛e, z˙ e nie u˙zywaja˛ metod
przekonywania, co to je kiedy´s chciałe´s na mnie wypróbowa´c.
˛ s´miechem.
Mike ryknał
13
Strona 14
— Jakby Hickory pozwolił chłopakom na takie sztuki, w Kongresie nie zostałoby
pewno nawet sze´sc´ nosów ani dwadzie´scioro uszu.
Wreszcie jednak opowie´sci o zabawach w Prostym Domu — albo o jego degradacji,
zale˙znie od punktu widzenia — sko´nczyły si˛e i pozostali go´scie wyszli. Tylko spó´znieni
Alvin i Arthur wcia˙
˛z jedli, zdajac
˛ raport ze swych dzisiejszych dokona´n.
Mike ze smutkiem pokr˛ecił głowa,˛ gdy Alvin zapytał, czy miał okazj˛e porozmawia´c
z Jacksonem.
— Och, zaprosił mnie na pokoje, je´sli o to ci chodzi. Ale rozmowa sam na sam. . .
nie, raczej nie. Widzisz, Andy Jackson mo˙ze i jest prawnikiem, ale zna rzeczne szczu-
ry i moje nazwisko co´s mu przypomniało. Dawna reputacja ciagle
˛ mnie prze´sladuje,
Alvinie. Przykro mi.
Alvin u´smiechnał
˛ si˛e tylko i machnał
˛ r˛eka.˛
— Przyjdzie taki dzie´n, z˙ e prezydent si˛e z nami spotka.
— To zreszta˛ i tak byłoby przedwczesne — zauwa˙zył Verily. — Po co walczy´c
o nadanie ziemi, je´sli nie wiemy nawet, do czego ja˛ wykorzystamy?
— Wła´snie z˙ e wiemy — odparł Alvin, bawiac
˛ si˛e w dziecinne przekomarzania.
14
Strona 15
— Wła´snie z˙ e nie. — Verily u´smiechnał
˛ si˛e szeroko.
— Mamy zbudowa´c miasto.
— Nie. Mamy nazw˛e dla miasta, ale nie mamy planu czy nawet idei miasta. . .
— To miasto Stwórców!
— Có˙z, byłoby miło, gdyby Czerwony Prorok wyja´snił ci, co to znaczy.
— Pokazał mi wszystko we wn˛etrzu wodnego gejzeru. Nie wiedział, co to znaczy,
tak jak i ja nie wiem. Ale obaj widzieli´smy miasto zbudowane ze szkła i pełne ludzi.
Samo miasto uczyło ich wszystkiego.
— A w tym całym widzeniu nie usłyszałe´s mo˙ze jakiej´s wskazówki, co wła´sciwie
mamy ludziom mówi´c, z˙ eby przyszli i pomogli nam w budowie?
— To znaczy, jak rozumiem, z˙ e ty te˙z nie osiagn
˛ ałe´
˛ s tego, co zaplanowali´smy? —
domy´slił si˛e Alvin.
— Och, przegladałem
˛ ksi˛egi w Bibliotece Kongresu — zapewnił Verily. — Znala-
złem wiele odniesie´n do Kryształowego Miasta, ale wi˛ekszo´sc´ wiazała
˛ si˛e z hiszpa´nski-
mi zdobywcami, którzy uwa˙zali, z˙ e ma ono co´s wspólnego ze z´ ródłem młodo´sci albo
z Siedmioma Miastami Cebuli.
15
Strona 16
— Cebuli? — zdziwił si˛e Arthur Stuart.
— Jedno ze z´ ródeł bł˛ednie uznało india´nska˛ nazw˛e „Cibola” za hiszpa´nskie słowo
˛ cebul˛e. Pomy´slałem, z˙ e to zabawne. Ale trafiałem na same s´lepe zaułki.
oznaczajace
Mimo to sa˛ tam interesujace
˛ dane, których jednak nie potrafi˛e rozsadnie
˛ zinterpretowa´c.
— Nie chciałbym czego´s zinterpytownego nierozsadnie
˛ — stwierdził Alvin.
— Nie baw si˛e ze mna˛ w dzikusa — skarcił go Verily. — Twoja z˙ ona jest zbyt dobra˛
nauczycielka,˛ by mogła pozostawi´c ci˛e w takiej ignorancji.
— Przesta´ncie si˛e ze soba˛ dra˙zni´c — wtracił
˛ stanowczo Arthur Stuart. — Co takiego
znale´zli´scie?
— Istnieje urzad
˛ pocztowy w miejscowo´sci, która nazywa si˛e Kryształowe Miasto,
w stanie Tennizy.
´
— Pewnie jest te˙z takie, które si˛e nazywa Zródło Młodo´sci — mruknał
˛ Alvin.
— W ka˙zdym razie uznałem, z˙ e to ciekawe.
— Dowiedziałe´s si˛e o nim czego´s wi˛ecej?
— Pocztmistrzem jest pan Crawford, który nosi równie˙z tytuły burmistrza i. . . to ci
si˛e spodoba, Alvinie: Białego Proroka.
16
Strona 17
˛ s´miechem, lecz Alvin wcale si˛e nie ucieszył.
Mike Fink parsknał
— Biały Prorok. Jakby chciał ustawi´c si˛e przeciwko Tenska-Tawie.
— Powiedziałem ju˙z wszystko, co wiem — zako´nczył Verily. — A co wam udało
si˛e osiagn
˛ a´˛c?
— Jestem w Filadelfii od dwóch tygodni, a niczego jeszcze nie osiagn
˛ ałem
˛ —
stwierdził Alvin. — My´slałem, z˙ e miasto Benjamina Franklina mo˙ze mnie czego´s na-
uczy´c. Ale Franklin nie z˙ yje, z˙ adna specjalna muzyka nie rozbrzmiewa na ulicach, z˙ ad-
˛ sc´ nie unosi si˛e wokół jego grobu. Tutaj narodziła si˛e Ameryka, ale nie wydaje
na madro´
mi si˛e, z˙ eby wcia˙
˛z tu z˙ yła. Ameryka mieszka teraz tam, gdzie dorastałem. . . W Fila-
˛ Ameryki. To tak jakby znale´zc´ s´wie˙ze łajno na drodze. To nie
delfii pozostał tylko rzad
ko´n, ale mówi ci, z˙ e ko´n jest gdzie´s blisko.
— Potrzebowałe´s dwóch tygodni w Filadelfii, z˙ eby to odkry´c? — zdziwił si˛e Mike
Fink.
Verily poparł go.
— Mój ojciec mawiał — rzekł Verily — z˙ e je´sli masz kontakt z rzadem,
˛ to jakby´s
patrzył, z˙ e kto´s sika ci do buta. Ten kto´s poczuje si˛e lepiej, ale ty na pewno nie.
17
Strona 18
— Mo˙zemy sobie odpocza´
˛c od tej całej filozofii? — zaproponował Alvin. — Do-
stałem list od Margaret. — Był jedynym, który zwracał si˛e do z˙ ony pełnym imieniem;
wszyscy inni nazywali ja˛ Peggy. — Z Camelotu.
— Nie jest ju˙z w Appalachee? — spytał Mike Fink.
— Cała agitacja za utrzymaniem niewolnictwa w Appalachee dociera z kolonii Ko-
rony. Dlatego Margaret tam wła´snie wyruszyła.
— Po mojemu król raczej nie pozwoli, z˙ eby Appalachee zakazało niewolnictwa —
stwierdził Mike.
— Zdawało mi si˛e, z˙ e ta wielka wojna w ubiegłym stuleciu ostatecznie przypiecz˛e-
towała niezale˙zno´sc´ Appalachee — przypomniał Verily.
— A teraz pewno niektórzy potrzebuja˛ nast˛epnej, z˙ eby ustali´c, czy Czarni moga˛ by´c
wolni — odparł Alvin. — Dlatego Margaret jest w Camelocie. Ma nadziej˛e uzyska´c
audiencj˛e u króla i przemówi´c w sprawie pokoju i wolno´sci.
— Jedyny czas, kiedy naród cieszy si˛e jednym i drugim — o´swiadczył Verily — to
krótki okres radosnego wyczerpania po wygranej wojnie.
18
Strona 19
— Ponury chłop z ciebie jak na kogo´s, kto jeszcze nikogo nie zabił — ocenił Mike
Fink.
— Jakby panna Larner chciała porozmawia´c z Arthurem Stuartem, to czekam tu-
taj — wtracił
˛ z u´smiechem Arthur.
Mike Fink demonstracyjnie klepnał ˛ s´miechem —
˛ go po głowie. Arthur parsknał
ostatnio był to jego ulubiony z˙ art; wykorzystywał fakt, z˙ e otrzymał to samo imi˛e co
król Anglii władajacy
˛ na uchod´zstwie w niewolniczych hrabstwach Południa.
— Ma te˙z powody, by wierzy´c, z˙ e jest tam mój młodszy brat — dodał Alvin.
Na t˛e wie´sc´ Verily spu´scił głow˛e i gniewnie zaczał
˛ si˛e bawi´c resztkami jedzenia na
talerzu, a Mike Fink wbił wzrok w przestrze´n. Obaj mieli wyrobiona˛ opini˛e na temat
brata Alvina.
— I wła´sciwie sam nie wiem. . . — doko´nczył Alvin.
— Czego nie wiesz? — zapytał Verily.
— Czy pojecha´c tam i dołaczy´
˛ c do niej. Ona nie chce, oczywi´scie, bo si˛e jej wydaje,
z˙ e kiedy Calvin i ja si˛e zejdziemy, ja umr˛e.
Mike u´smiechał si˛e złowrogo.
19
Strona 20
— Nie obchodzi mnie, jaki ten chłopak ma talent. Ale niech tylko spróbuje.
— Margaret nie mówiła, z˙ e to on mnie zabije — zauwa˙zył Alvin. — Po prawdzie
to nie mówiła nawet, z˙ e umr˛e. Ale tak si˛e domy´slam. Nie chce mnie tam, dopóki nie
b˛edzie pewna, z˙ e Calvin wyjechał z miasta. Ale ja te˙z chciałbym si˛e spotka´c z królem.
— Nie wspominajac
˛ nawet o spotkaniu z z˙ ona˛ — doko´nczył Verily.
— Przydałoby si˛e par˛e dni przy niej.
— I nocy — mruknał
˛ Mike.
Alvin uniósł brew i Mike u´smiechnał
˛ si˛e głupkowato.
— Najwa˙zniejsza sprawa — ciagn
˛ ał˛ Alvin — to czy mog˛e tam bezpiecznie zabra´c
Arthura Stuarta. W koloniach Korony nielegalne jest przywo˙zenie do kraju wolnej oso-
by majacej
˛ w z˙ yłach cho´cby jedna˛ szesnasta˛ krwi Czarnych.
— Mo˙zesz udawa´c, z˙ e to twój niewolnik — zaproponował Mike.
— A je´sli tam umr˛e? Albo mnie aresztuja?
˛ Nie chc˛e ryzykowa´c, z˙ e Arthur zostanie
skonfiskowany i sprzedany. To zbyt niebezpieczne.
— Wi˛ec nie jed´z tam — stwierdził krótko Verily. — Król zreszta˛ i tak nie ma poj˛ecia
o budowie Kryształowego Miasta.
20