Benton Frank Dorothea - Pojednanie
Szczegóły |
Tytuł |
Benton Frank Dorothea - Pojednanie |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Benton Frank Dorothea - Pojednanie PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Benton Frank Dorothea - Pojednanie PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Benton Frank Dorothea - Pojednanie - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
DOROTHEA
BENTON FRANK
Pojednanie
0
Strona 2
Pieterowi
Podziękowania
Lista osób, które przyczyniły się do powstania tej opowieści, jest
cudownie długa; podkreślam, cudownie, gdyż na każdym zakręcie drogi
wyciągały się ku mnie kolejne życzliwe dłonie z ofertą pomocy i
przyjaźni.
Mój szwagier Junius Scott Bagnal Jr. obwoził mnie po rzekach
niecki ACE i uraczył większą liczbą informacji, niż byłabym w stanie
S
zebrać przez całe życie. Jego cudowny humor, jego autentyczne pragnienie
przyjścia mi z pomocą nie słabły ani na chwilę. No i teraz mam problem z
R
moją siostrą Lynn, że nie od niej rozpoczęłam ten akapit. Ale ludzie -
każdy, kto zna moją rodzinę choćby przelotnie - wiedzą, że miłość i
gotowość Lynn Bagnal do niesienia pomocy, i to nie tylko mnie dotyczy,
są wręcz legendarne. Dziękuję wam obojgu z głębi serca.
Mąż mojej siostrzenicy (a nie mogłoby być po prostu: siostrzeniec?),
doktor David Oliver z Savannah, i jego synowie Steven i Ben ryzykowali
własne życie, aby nauczyć mnie strzelać do rzutków i do przepiórek, w
dobrej wierze dając mi do ręki naładowaną broń. Jestem szczęśliwa,
mogąc donieść, że nie padł z niej żaden ptaszek, ani gliniany, ani żywy. A
wy, chłopcy, przestańcie już chichotać, dobrze? Dziękuję też Vicky, żonie
Davida i jednej z najwspanialszych kobiet Południa; hej, czy nie sądzisz,
że nadszedł czas, abyśmy zaczęły nazywać się siostrami? Wszystkim wam,
Oliverowie, dzięki za waszą gościnność i serdeczność.
1
Strona 3
Szczególne wyrazy wdzięczności należą się Michaelowi
Hickmanowi z Jacksonboro za wsparcie i podjęcie się roli mojego
przewodnika po plantacjach. Wysokie Sosny nadal szukałyby odpowied-
niego domu, gdyby nie uwierzył pan w prawdomówność szalonej
kobiety i nie wpuścił jej na swój szlak. Podobnie jak wszyscy mieszkańcy
Jacksonboro - żyje pan w jednym z najpiękniejszych zakątków naszej
planety.
Na potężną dawkę podziękowań zasługuje Roger Pinckney z
Daufuskie Island w Karolinie Południowej. Jego książka „Blue Roots"
stanowiła nieocenione źródło informacji i fascynującą lekturę. Każdy
zainteresowany kulturą Gullah jest najzwyklejszą gapą, jeśli na jego półce
S
nie stoi jeszcze jej egzemplarz.
Serdeczne podziękowania dla Natalie Daise za całą korespondencję i
R
pomoc w kwestiach duchowych. Podobnie wdzięczna jestem Charlotte O.
Gordon, mojej e-mailowej kumpelce, odpowiedzialnej za pisownię słowa
yanh. To ona właśnie zasugerowała mi, że ten sposób zapisu jest o wiele
lepszy od 'eah. Yanh, Charlotte, w zupełności się z tobą zgadzam.
Billy i Pat Bentonowie z Mt. Pleasant w Karolinie Południowej, Ted
i Joanne Bentonowie z Winchester w Massachusetts, Jennifer i Michael
Bentonowie z Irving w Teksasie - wszyscy zasłużyliście na rundę
honorową. Tak, moi trzej bracia i ich wspaniałe żony przodowali w
udzielaniu mi niesłabnącego wsparcia. Stacy Hamburger z Isle of Palms w
Karolinie Południowej na zawsze zasłużyła sobie na miejsce w moim
sercu. Wierzyłam w cud, i proszę! Bingo! Znalazłam Stacy, prawdziwą
tkaczkę snów. Gregu Marrs, gdziekolwiek się obracasz, nasz pokój
gościnny zawsze czeka na ciebie i na Samanthę.
2
Strona 4
Nikt nie mógłby wymarzyć sobie lepszych przyjaciół niż Anthony
Stith, Larry Dodds, Brigitte Miklaszewski, Shannon Gibbons, Linda
Lauren, Dona Hay, Patsy Thomas, Larry Harbin, Pete Dewey, Cheryl i
Max Lenkerowie, Fran Pritchard, Joy Casale, Joe Cupulo, Keith i Chris
Stewartowie, Sparky Witte, Chip Clarkin i Charlie Moore - kocham was
wszystkich. Podziękowania dla całej mojej „grupy książkowej", a
szczególnie dla Cherry Provost, teraz i zawsze, za wprowadzenie mnie w
tyle miejsc i za wiarę we mnie. A Adrianowi i Jerry Shelby za ich śmiech i
nieodmiennie dobre życzenia pod moim adresem.
Głębokie ukłony dla Roberta i Susan Rosenów z Charlestonu za
niewiarygodną gościnność i przyjaźń - nigdy nie przestanę was kochać.
S
Catherine Fry z Columbii - kwiatuszku drogi - dzięki za twoją oświeconą
osobę, błyskotliwą mądrość i pokój gościnny. I dalej -Mr Orangeburg i dr
R
Mickey Hay - oto jest, bubba, najlepszy dowód, że doceniła was staruszka
z Wyspy, za te wszystkie wspaniałe rzeczy, jakich od was doznała.
Okay, teraz wielkie działa. Pat i Sandra Conroyowie. Peter zlecił już
rzeźbiarzowi wykonanie gustownego, dowcipnego pomnika was obojga -
ustawimy go sobie na trawniku przed domem. Hej, dziękuję wam bardzo.
Podziękowania także dla Breta Lotta za jego przyjaźń, dla Anne Rivers
Siddons i wreszcie dla Josephine Humphreys i Elinor Lipman, które
uświadomiły mi, że ciągle jeszcze żyję. Szczególne słowa podzięki
składam też Marjory Wentworth za to, że pozwoliła mi przytoczyć swój
wspaniały wiersz, i za przyjaźń.
Teraz pociski Scud - Leslie Gelbman, Norman Lidofsky, Liz Perl.
Zmieniliście cały mój świat i pomogliście mi na tyle sposobów, że
wymyka się to wszelkim słowom. Czy kiedykolwiek będę w stanie wam
3
Strona 5
odpłacić za waszą głęboką wiarę we mnie? Wiedzcie, że nie ma dnia,
abym was nie wspominała i nie przesyłała wam w myślach wyrazów
miłości i szacunku. Dziękuję wszystkim. Kilka słów podzięki specjalnie
dla wszystkich pracowników Berkley Publishing za ich poświęcenie i
lojalność. Jesteście wszechmocnymi aniołami stróżami przemysłu
wydawniczego.
Hillary Schupf i Matthew Rich. Nie chciałam opublikować tej
książki bez was. Między pieczeniem ostryg a ustawicznym odkrywaniem
jakichś nieznanych kuzynów poświęciłam wam wiele zabawnych
wspomnień. Ależ przyprawialiście mnie o dreszcze! Jamie Coulter, jeśli
ciągle tam jesteś, dzięki za spektakularny grzmot!
S
Podziękowania dla Joni Friedman, mojej specjalistki do spraw
artystycznych, za jej niezwykłą fantazję i polot. Joni, kiedy po raz
R
pierwszy zobaczyłam swoją książkę na półkach, rozpłakałam się. Ty
wiesz, co wówczas czułam, dziękuję ci za to.
Mówimy o szczęściu? A co z moją bajeczną, niewiarygodną re-
daktorką Gail Fortune? Ta kobieta jest geniuszem. Gail dosłownie
przepchnęła mnie przez ciemne dni, kiedy książka była zaledwie w
zarysie, i zawsze była przy moim boku. Obdarzona wnikliwym okiem,
udzieliła mi więcej krytycznych wskazówek, niż zdołałaby to uczynić
Millie. Gail, po raz nie wiem który dziękuję ci za twój niezwykły
rozsądek, uduchowiony charakter i anielską wręcz cierpliwość. Mówiąc
najprościej, bez ciebie moja praca nie byłaby warta aż tyle. Ta książka
czyni cię honorową Geechee Girl.
Bardzo wiele zawdzięczam mojej agentce Amy Berkower, która
nauczyła mnie orientować się w zupełnie nowym świecie, która wszystko
4
Strona 6
rozumiała. Dzięki, Amy. Mam nadzieję, że pewnego dnia okażę się warta
twoich skrzydeł. Podziękowania dla mojej kuzynki Judy Blanchard za
przeczytanie maszynopisu bez słowa skargi, za to z życzliwym
wypunktowaniem wszystkich jego słabych stron, a dla Mii i Christiana
Tudose'ów oraz dla Kevina Sherry'ego za ich akceptację i życzliwość.
Na koniec szczere wyrazy wdzięczności dla mojej rodziny, Petera,
Victorii i Williama. Znacie moje serce lepiej niż ktokolwiek inny. Byliście
świadomi zmian w moim życiu i wiecie, jak głęboko jestem wam
wdzięczna za to, że daliście mi wolność swobodnego otwierania każdych
drzwi. Cieszę się, że was mam, i z każdym dniem kocham całą trójkę
coraz bardziej. Bardzo jestem ze wszystkich dumna, a wasze wspaniałe
S
dusze poruszają mnie na tysiące sposobów. Zawsze byliście i zawsze
pozostaniecie najbardziej znaczącą częścią mojego życia.
R
5
Strona 7
Rzeka
Rzeka jest kobietą, która nigdy nie siedzi bezczynnie.
W jej rozedrgane wody wpadają płatki i kości
liszajowatej ziemskiej skóry.
Podczas gdy nad jej brzegami mężczyźni stawiają rzeźbione ołtarze,
rzeka w swym biegu zbiera odpady,
gałęzie czasu i chmury pozbawione szaty własnego odbicia.
Jej suknia jest niczym markieteria
z pęków żółtych liści,
S
popiołów, papieru, blachy i łajna.
R
Winny, ciemny miód dla świata, słodka krew sączącej się magmy
pulsującej na powierzchni ciemnego, rozgwieżdżonego
osadu. Poznaczona czaszkami, skrzydłami i blaszkami liści,
rzeka jest cmentarzyskiem dla wszystkiego, co istnieje.
Wsłuchaj się w muzykę
słonecznego światła, rozszczepiającego się
wewnątrz jej krystalicznych komórek.
Magnes, zegar, kołyska
dla wiatru; trzymająca kubek
6
Strona 8
napełniony strugami deszczu.
Ale kiedy rzeka zasypia, jej niebiańskie dzieci wyzbywają się siły
ciążenia, chwytają garściami ryby
pachnące ambrą, pokryte diamentową łuską,
paprotki i strzępy obłoków,
wkładają bransoletki utkane z deszczu, unoszą się na wysepkach
słodkiej trawy, wpinają się w gwiezdne zaprzęgi,
chcąc wędrować przez poranioną powierzchnię ziemi, tak jak to
czyniły ich matki, w poszukiwaniu morza.
RS
7
Strona 9
Historia dziedziczenia posiadłości Wysokie Sosny, położonej nad rzeką
Edisto w niecce ACŁ w Karolinie Południowej
Nowo wybudowany dom i 5000 akrów ziemi William Oliver Kent
ofiarował w prezencie ślubnym swojej córce Elisabeth Bootle Kent, kiedy
w 1855 roku wychodziła za mąż za Henry'ego Wrighta Heywarda IV.
Elisabeth Bootle Kent (1838-1911), żona Henry'ego Wrighta
Heywarda IV (1830-1914)
Wysokie Sosny przeszły następnie w ręce ich jedynej córki: Olivii
Kent Heyward (1860-1935), żony Davida Patricka Logana (1855-1935).
Z małżeństwa przyszła na świat trójka dzieci:
Syn (1880), zmarły w niemowlęctwie;
S
Cassandra Anne (1881-1956), po zamążpójściu zamieszkała w
Filadelfii;
R
Amelia Heyward Logan (1885-1947).
Poślubiwszy Thomasa Payne'a Reardona (1860-1947), Amelia
osiadła wraz z mężem w Wysokich Sosnach i urodziła trojkę dzieci:
Isabelle Marie (1915-1990), która nigdy nie wyszła za mąż i
poświęciła się pracy misyjnej;
Thomasa Payne'a Reardona Jr. (1921-1994), który po ukończeniu
medycyny praktykował w Savannah w Georgii;
Lavinię Ann Boswell (ur. 29 stycznia 1928), żonę Jamesa Nevila
Wimbleya II (zmarłego).
Lavinia odziedziczyła plantację i urodziła później dwójkę dzieci:
Caroline Boswell Wimbley (ur. 22 marca 1961, żonę doktora
Richarda Case'a Levine'a, matkę Erica Boswella Levine'a (ur. 1988), oraz
Jamesa Nevila Wimbleya III (ur. 28 lipca 1963), męża Frances Mae
8
Strona 10
Litchfield, ojca Amelii (ur. 1987), Isabelle (ur. 1989), Caroline (ur. 1991) i
Chloe (ur. 2000).
(Pierwsze małżeństwo doktora Levine'a z Lois Baum, z którego
urodził się syn Harry, zakończyło się rozwodem).
Przeczytane w charlestońskim „'Post and Courier z dnia 10 sierpnia 2000,
dział nekrologów
Lavinia Boswell Wimbley, wdowa po Jamesie Nevilu Wimbleyu
seniorze, zmarła w swoim domu w wieku siedemdziesięciu dwóch lat.
Powszechnie znana jako Miss Lavinia, odebrała wykształcenie w Ashley
Hall i The College of Charleston. Dyplom z historii sztuki uzyskała na
Uniwersytecie Karoliny Południowej.
S
Zmarła była zapaloną sportsmenką, amatorką polowań na ptaki i
strzelania do glinianych rzutków; wielokrotnie występowała z wykładami
R
na temat historii malarstwa amerykańskiego, upraw ryżu, amerykańskiego
ogrodnictwa i bourbona.
Czarująca gospodyni, zawołana amatorka rozgrywek brydżowych,
odeszła, pozostawiając w żalu przyjaciół, Raoula Esteveza (31) i Petera
Greera (75), a także syna, Jamesa Nevila Wimbleya III (37), córkę
Caroline Wimbley Levine (39) i pięcioro wnucząt. Pożegnanie zmarłej
odbędzie się w dzisiaj w domu pogrzebowym Bagnal Funeral w
Walterboro w godzinach od 18.00 do 21.00, pogrzeb w czwartek na
plantacji Wysokie Sosny o godz. 11.00. Zamiast kwiatów można wpłacać
datki na konto Gibbes Art Museum, The Nature Conservancy albo Betty
Ford Center.
9
Strona 11
Prolog
Nie zostawiaj mnie teraz!
2000
Historia, którą chcę wam opowiedzieć, wydarzyła się naprawdę,
ponieważ nawet ja nie potrafiłabym wymyślić niczego równie fan-
tastycznego. Ostatnie pożegnanie matki - sala domu pogrzebowego,
pękająca w szwach od żałobników, wszystkich w strojach odpowiednich
do okoliczności, stosownie zasmuconych i mocno podekscytowanych -
może to nie jest najwłaściwszy moment, aby rozpoczynać snucie
S
opowieści, ale tu właśnie się zebraliśmy, a ja potrafię myśleć wyłącznie o
jednym - o ciągu wydarzeń, które doprowadziły do tej właśnie chwili. Bez
R
reszty zawładnęły moim umysłem, zresztą sami wkrótce zrozumiecie
dlaczego.
Wyobraźcie sobie tylko: znacie to uczucie, brzemienny moment w
waszym życiu, którego nadejście przeoczyliście? Człowiek potem żałuje,
że nie zwiastował go dzwonek alarmowy, ostrzegający: Uwaga,
nadchodzi! Kiedy w lutym w moim mieszkaniu zadzwonił telefon,
wówczas nikt by mnie nie przekonał, że w sześć miesięcy później matka
będzie spoczywała w trumnie, a ja włożę jej perły, okręcając je na palcu
dokładnie tym samym gestem, co ona.
O Boże, przyszedł Raoul. Wybaczcie mi na moment.
- Miss Caroline, w tych ciężkich chwilach pragnę wyrazić pani moje
najgłębsze współczucie. Ujął moją rękę. Dłonie miał nieco zgrubiałe, ale
starannie wymanikiurowane.
10
Strona 12
- Dziękuję, Raoul, dziękuję - powiedziałam, myśląc jednocześnie, że
owszem, jeśli idzie o aparycję, nic mu nie brakuje. Emanował czymś, och,
sama nie wiem, czymś zdecydowanie męskim.
- Pamięć o pani matce na zawsze pozostanie w moim sercu. Ona była
bardzo piękna.
- Dziękuję, Raoul - powtórzyłam. - Wiem, że matka miała dla ciebie
wiele uczucia.
- Si. - Szeroki uśmiech rozlał się po jego twarzy. - Taa, to prawda.
Uwolnił moje ręce i odszedł, mieszając się z tłumem. Matka z nim
sypiała? Właściwie dlaczego nie?
Na czym to stanęliśmy? Aha, na kluczowych momentach w życiu.
S
No właśnie, taki kluczowy moment. Widzicie, Trip - to mój jedyny brat -
zadzwonił do mnie do Nowego Jorku dokładnie w połowie przyjęcia, jakie
R
urządzaliśmy z Richardem, moim mężem, i oznajmił, że matka postradała
zmysły i usiłowała go zastrzelić ze Starego Niezawodnego Parkera
(innymi słowy: ze strzelby tatusia). Dorzucił jeszcze, że dysponuje
pełnomocnictwami matki, i skoro oszalała, umieści ją w zakładzie, gdzie
nie będzie mogła nikomu szkodzić.
Wiedziałam, że to jakaś piramidalna bzdura, bo przecież Trip zawsze
był dla matki niczym drugi Mesjasz; przez całe życie rozpływała się nad
nim, objawiając niemal religijne uniesienie. Przyznaję, że może to dla was
zabrzmieć jak klasyczna uwaga zazdrosnej siostry, ale kiedy poznacie
bliższe szczegóły, z pewnością przyznacie mi rację.
Przede wszystkim Trip wyglądał kubek w kubek jak tatuś, a tatuś od
lat nie żył i jako zmarły natychmiast został przez matkę kanonizowany. Po
jego zgonie matka dokonała podręcznikowego wręcz przeniesienia swojej
11
Strona 13
wielkiej miłości do tatusia na Tripa. Owszem, mój mąż Richard jest
psychiatrą i psychologiem. On i ja... no dobrze, o tym za chwilę.
Po drugie, za ową ślepą miłość ten cholerny mięczak Trip odpłacał
się jej kompletną obojętnością. Mój brat w sposób wręcz archetypiczny
uosabiał te wszystkie cechy, które rękami i nogami kazały mi się bronić
przed możliwością poślubienia południowca. Miałam serdecznie dosyć ich
związków z matkami i ich archaicznego seksizmu. Ale oczywiście, kiedy
sama urodziłam syna, szybciutko uświadomiłam sobie - i równie szybko
się tego wyparłam - że w tym punkcie również się co do siebie myliłam.
Biedny Trip, zwykła powtarzać matka z westchnieniem tak ciężkim,
jakby przyszło jej dźwigać na własnych barkach całe brzemię tego świata.
S
Cóż, częściowo się z nią zgadzałam. Trip rzeczywiście miał do
niesienia krzyż rozmiarami przypominający Brooklyn Bridge, swoją żonę
R
Frances Mae i jej straszliwe pociechy. Boże drogi, to było dopiero
nieszczęście, niewola zastępująca dawne kule i łańcuchy. Dokładnej sekcji
Frances Mae dokonamy trochę później; nie bójcie się, nie ominie was to.
A wracając do matki i Tripa, z ich klasycznym freudowskim
kompleksem Edypa. Zastanawiam się, jak często matka widywałaby
swojego beniaminka, gdyby nasza plantacja nie dysponowała przystanią
umożliwiającą Tripowi spędzanie większej części swojego życia na Edisto.
Mój brat był klasycznym typem dawnego, poczciwego południowca.
Prawnik z zawodu, z zamiłowania rybak i myśliwy, zawsze gładko
wygolony, zawołany tancerz, obdarzony prawdziwie męską postawą i
nieskazitelnymi manierami. Do obiadu nieodmiennie zasiadał, rozsiewając
wokół siebie zapach wody po goleniu, zawsze podsuwał matce krzesło,
zawsze miał dla niej w pogotowiu jakiś komplement. Matka królowała -
12
Strona 14
udzielna, matriarchalna władczyni, otaczana przez syna wszelkimi
względami.
Tak wiele ich łączyło. Poszanowanie dla tradycyjnych niedzielnych
obiadów rodzinnych, miłość do ziemi, poczucie przynależności do miejsca
i niezłomne przeświadczenie o tym, że każdy dzień należy kończyć
mocnym drinkiem albo i dwoma. Frances Mae nigdy nie miało się udać
odebrać Tripowi matczynej miłości. Była bez szans. Czasami myślałam, że
Trip ożenił się z nią tylko po to, aby pokazać matce, że jest niezastąpiona,
że żona może być dla niego co najwyżej surogatem mogącym posiąść jego
ciało, ale nigdy serce.
Jednak pechowo dla matki, kiedy Tripowi zaczęło przybywać dzieci,
S
jego hołdy dla niej stawały się rzadsze i nacechowane coraz większą
obłudą. A kiedy jeszcze zaczął pić, matka rozhulała się na całego.
R
Ogrodnik Raoul, doręczyciel paczek. Szalała na prawo i na lewo -
nazywając rzecz łagodnie. Początkowo sądziłam, że tym sposobem
pragnie wzbudzić w Tripie uczucie zazdrości, później jednak doszłam do
wniosku, że postawiła sobie za cel do maksimum wykorzystać każdą
chwilę życia.
Jej romanse nieźle wystraszyły Tripa i Frances Mae. To właśnie na
nich oparli historyjkę o tym, że postradała zmysły. Nie da się ukryć, że
zmysłowość w niej szalała - ciał jej ofiar nie sposób zliczyć - ale
szaleństwo? Nigdy w życiu. Nasza matka, Lavinia Boswell Wimbley,
spowita obecnie w lawendowe i błękitne wzorzyste szaty, była równie
zdrowa na umyśle, jak każde z nas.
Moje serce zostało złamane. Widzicie, jeszcze sześć miesięcy temu
mieszkałam w Nowym Jorku i wydawało mi się, że w moim małżeństwie
13
Strona 15
wszystko układa się szczęśliwie. Zajmowaliśmy z Richardem wspaniałe
mieszkanie przy Park Avenue, nasz syn Eric rósł bez kłopotów, miałam
niewielką, ale świetnie prosperującą firmę dekoracji wnętrz i wszystko
szło mi jak z płatka. Drobny problem od czasu do czasu, doprawdy nic
wielkiego, żadnych powodów do skarg.
Nawet mi się nie śniło, że mogłoby mnie spotkać coś takiego.
Ostatnie piętnaście, szesnaście, a może nawet i więcej lat poświęciłam
zakorzenianiu się w Nowym Jorku i zrywaniu wszystkich, najsłabszych
nawet więzi, łączących mnie z niecką ACE w Karolinie Południowej i
życiem na plantacji. Dla mnie było ono staroświeckie! Nudne! Wiecznie to
samo, dzień za dniem, pokolenie za pokoleniem! Do ogłupienia! Niecka
S
ACE była demonem, z którym musiałam się uporać, i tyle! I każdy mógłby
sądzić, że na tym etapie swojego życia jestem wystarczająco dojrzała i
R
doświadczona, by sobie z nim poradzić. Tak więc wpadłam do domu z
krótką wizytą, żeby zobaczyć, co z matką, przypatrzyć się wszystkiemu na
własne oczy.
Moje stosunki z nią i Tripem od lat były napięte, a dzieląca nas
odległość bynajmniej nie polepszała sprawy. Mimo to nie mogłam
dopuścić, by Trip usunął matkę z Wysokich Sosen i zapakował ją do
jakiegoś zakładu, jeśli nie było to naprawdę konieczne albo jeśli ona sama
tego nie chciała. Do dziś pamiętam, co sobie wówczas pomyślałam:
trudno, możemy nie mieć ze sobą nic wspólnego, ale w końcu dała mi
życie i przynajmniej tyle jestem jej winna.
W domu zastałam dokładnie to, czego się spodziewałam. Matka z
przyjaciółkami jak zwykle oddawała się grze w brydża i plotkowaniu o
mężczyznach. Millie, zarządzająca plantacją i jednocześnie najbliższa
14
Strona 16
matki przyjaciółka, nadal praktykowała to samo stare voodoo. Trip jak
zwykle pił, Frances Mae jak zwykle była w ciąży i jak zwykle brała do rąk
każdą sztukę srebra i omiatała swoimi zielonymi oczami w poszukiwaniu
znaków probierczych, a dziewczynki jak zwykle miały diabła za skórą.
Żadnych odstępstw od normy.
Uznałam, że moim zadaniem jest otworzyć matce oczy na knowania
Tripa. Niech go jakoś utemperuje. A tu niespodzianka. To nie jej trzeba
było zdejmować łuski z oczu, tylko mnie, moją klatką potrząsnąć tak
silnie, bym poczuła wibrowanie wypełnień w zębach, moje
przeświadczenie o tym, że jestem tym, kim jestem, nicować na lewą
stronę. Co więcej, podczas wizyty w domu przyszło mi odkryć, kim
S
naprawdę jesteśmy my wszyscy.
Przez całe lata niecka ACE w Karolinie Południowej przyciągała
R
mnie z niesłabnącą siłą, a ja równie gwałtownie usiłowałam zaprzeczać, by
miała nade mną jakąkolwiek władzę. A przecież ACE, miejsce, gdzie rzeki
Ashepoo, Combahee i Edisto wspólnie wpadają do St. Helena's Sound,
stanowi prawdziwy Eden, z niesamowitym bogactwem ptaków, ryb,
kwiatów i krzewów; wielu gatunków nie potrafilibyście nawet nazwać.
Rzeki płynąc, śpiewają, a ich piękno dosłownie poraża.
Kiedy ACE zawładnie człowiekiem, ten nigdy już się nie wyzwoli.
Moglibyście zawiązać mi oczy i parę razy okręcić dookoła w dziale z
torebkami u Bergdorfa Goodmana przy Piątej Alei, a mój palec i tak
bezbłędnie wycelowałby w kierunku Edisto, podobnie jak igła kompasu
zawsze wskazuje północ. Byłam niczym więcej jak przedłużeniem jej
nurtu, dopływem, omyłkowo umieszczonym w niewłaściwym miejscu.
15
Strona 17
Tak więc dzisiejszego wieczoru zebraliśmy się wszyscy w Bagnal
Funeral Home w Walterboro przy zwłokach matki. W ciągu kilku godzin,
kiedy czuwałam tu z Tripem, Frances Mae, Millie i przyjaciółkami matki,
przez salę przewinęło się chyba ze trzysta osób.
Ludzie wspominali zwariowane bale kostiumowe, urządzane przez
matkę na przykład z okazji urodzin Kleopatry albo dla wskrzeszenia
jakiegoś całkowicie zapomnianego azteckiego święta. Pamiętam, kiedyś
sama wystąpiła jako bogini i na łodzi udekorowanej białymi, trzepocącymi
na wietrze flagami, popłynęła w dół Edisto jako Wenus wynurzająca się z
piany. Trip i ja - wówczas jeszcze dzieci - odebraliśmy to jako straszliwe
poniżenie. Jakże jej wtedy nienawidziłam.
S
Po śmierci tatusia Trip i ja zostaliśmy odesłani do szkół z internatem,
a w domu rozpoczęła się parada kochanków. Z początku matka
R
zachowywała dyskrecję, ale kiedy już trochę zasmakowała w nowym
trybie życia, tempo uległo przyśpieszeniu i zaczęły wybuchać fajerwerki.
To wówczas odkryła poezję Roda McKuena i znalazła swój punkt G,
posługując się wskazówkami zamieszczonymi w jednym z artykułów w
„Cosmopolitan". Od tej chwili nic już nie było w stanie jej powstrzymać, a
ja pogardzałam jej wybujałą cielesnością każdą cząstką swojej istoty.
Dopiero ostatnio zaczęłam patrzeć na wyczyny matki zupełnie
inaczej. Nawet jeśli była szokująco niedyskretna, no to co? I tak wszyscy
ją uwielbiali. Człowiek musiał przyznać, że potrafiła korzystać ze swojego
wyzwolenia. Była Miss Lavinią, Auntie Mame z niecki ACE.
Niesamowita dziewczyna.
Rozejrzałam się po tłumie w poszukiwaniu wielebnego Charlesa
Moore'a. Rozmawiał z Richardem. Przynajmniej w jego wypadku matka
16
Strona 18
wykazała się rozsądkiem i nie awansowała go na swojego kochanka, choć
wielebny ani chwili by się nie zawahał przed wskoczeniem do jej łóżka.
Konieczność zdobywania funduszy wyprawia z ludźmi dziwne rzeczy. No
cóż, może coś mu tam zapisała w testamencie. Bóg mi świadkiem, że
ciężko się naharował, w nadziei, że coś mu skapnie.
Tylu ludzi przyszło do matki okazać jej miłość i sympatię. Zadzi-
wiające. Oczywiście, na pozór ceremonia przebiegała zgodnie z pro-
tokołem, ale przecież pod wygładzoną powierzchnią wyczuwałam silny,
podziemny nurt. Powietrze było aż gęste od niewypowiedzianych plotek,
brzemienne pragnieniem dowiedzenia się wreszcie... Kto odziedziczy
plantację? Co z resztą majątku? Ile zostawiła? Czy Frances Mae
S
przypadnie rola kolejnej królowej w Wysokich Sosnach? Czy ja, córka
marnotrawna, która poślubiła tego dziwacznego Anglika, w dodatku Żyda
R
i lekarza od czubków, odzyskam rozsądek i odejdę od męża? To była
sytuacja. Ludek Lowcountry płonął z niecierpliwości, własną niewiedzą
doprowadzony niemal do szaleństwa.
Na taki splot okoliczności i kłopotów, którego skutki mogły okazać
się opłakane dla reputacji rodziny, mieliśmy jedno określenie: sytuacja.
Każdą sytuację należało zlikwidować szybko i bez rozgłosu. Legendarne
przyjęcia matki, chciwość Frances Mae i moje ponowne pojawienie się na
scenie - w hrabstwach Charleston, Collecton i Dorchester pójdą w ruch
wszystkie języki, a uszy zapłoną z podniecenia.
Potrząsałam podawanymi dłońmi i dziękowałam żałobnikom za
przybycie, wyobrażając sobie jednocześnie pieniądze przechodzące z rąk
do rąk. Zakłady w domu pogrzebowym można obstawiać. Zanim fakty
staną się własnością publiczną, jak Lowcountry długie i szerokie
17
Strona 19
pochłaniane będą galony miętowego julepu, a obrotne języki przystąpią do
pracy, kreśląc wizje naszej przyszłości na podstawie wziętych z powietrza
znaków, sfabrykowanych przekazów i informacji pochodzących jakoby od
kogoś z rodziny Wimbleyów.
No cóż, mnie Wysokie Sosny nie dostaną się z całą pewnością. Ja
tylko przyjechałam do domu zobaczyć, co z matką, a teraz szczerze
pragnęłam wyprawić jej godne pożegnanie. Trip podobnie. Razem z
Frances Mae i pod bacznym okiem Millie przygotowali niezwykle
wystawny poczęstunek dla gości odwiedzających dom pogrzebowy.
Naprawdę starali się, jak mogli, by uroczystość zapadła wszystkim w
pamięć. I dopięli swego.
S
- Módlmy się - zaintonował wielebny Moore.
Szmery ucichły i ludzie powstali z szacunkiem. Trip i ja wcześniej
R
przedyskutowaliśmy z pastorem wszystkie szczegóły nabożeństwa i
byliśmy wdzięczni, że wielebny Moore zgodził się ograniczyć do
standardowych modłów i obiecał nie rozwodzić się nad charakterem
matki. Wystarczył nam już jej nekrolog w „Post and Courier". Zdaje się,
że dla wielu ludzi lektura nekrologów to świetna zabawa. Dziennikarza,
który napisał matczyny, należałoby przesunąć do działu ogłoszeń o
używanych samochodach.
Podczas gdy my pochylaliśmy głowy, modląc się wspólnie z wie-
lebnym, na Lynnwood Drive stu wyfraczonych kelnerów z Atlanty
odkorkowywało butelki veuve cliquot, układało sushi i ostrygi na
kruszonym lodzie i zapełniało srebrne tace wykwintnymi przekąskami, a
piętnastoosobowy zespół muzyczny z sekcją instrumentów dętych kończył
strojenie. Przygotowano specjalny bar z matki ulubionymi gatunkami
18
Strona 20
bourbona i całe mnóstwo Sonny's Barbecue, gorących, wyłożonych na
srebrnych półmiskach i czekających na wetknięcie w cienkie,
hamburgerowe bułki. Gwar przygotowań dochodził mnie niemal tutaj.
Tak, Trip i Frances Mae naprawdę nie szczędzili starań, by wyprawić Miss
Lavinii pożegnanie stulecia. Przynajmniej raz nie mogłam powiedzieć
złego słowa o mojej bratowej.
Jutro po południu, już po rozsypaniu prochów, odbędzie się stypa,
skromniejsza i w bardziej tradycyjnym stylu, urządzana przeze mnie i
Millie. Też musi się udać. Wszystkie te szczegóły Miss Lavinia
zaplanowała w swojej ostatniej woli, my tylko realizowaliśmy jej
życzenia.
S
Po skończonej modlitwie goście żałobni znowu zaczęli krążyć po
sali, podchodzić do nas z kondolencjami. Wielu z nich miało łzy w oczach;
R
obie przyjaciółki matki otwarcie płakały, trzymając się pod ręce.
Poczułam, że serce mi się kraje. Znałam je od najwcześniejszego
dzieciństwa i widok ich rozpaczy naprawdę mnie zabolał.
Wstałam i podeszłam do trumny. Wypłakałam już wszystkie łzy i
teraz oczy miałam suche; zresztą matka życzyła sobie, abym podczas
czuwania przy jej zwłokach okazała absolutne opanowanie.
Dopiero co odnalazłam drogę do jej serca i niemal natychmiast ją
utraciłam; ciężko mi przychodziło się z tym pogodzić. Niechby mnie
straszyła do końca życia, modliłam się. Nie ma prawa mnie opuszczać
tylko dlatego, że nie żyje.
Jak spokojnie wygląda, pomyślałam, pochylając się nad zwłokami.
Żeby przetrwać, potrzebowałam każdej uncji jej mądrości, jej męstwa.
Nawet w jednej trzeciej nie byłam taką kobietą, jaką była ona w chwilach
19