Antologia - Wielka księga science fiction (tom 1)
Szczegóły |
Tytuł |
Antologia - Wielka księga science fiction (tom 1) |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Antologia - Wielka księga science fiction (tom 1) PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Antologia - Wielka księga science fiction (tom 1) PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Antologia - Wielka księga science fiction (tom 1) - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Opracował: Mike Ashley
Przełożyła: Małgorzata Koczańska
2011
Strona 3
Spis treści
Karta tytułowa
WSTĘP Następny krok
Eric Brown
☬ Eric Brown ☬ UL–LA, UL–LA
Peter F. Hamilton
☬ Peter F. Hamilton ☬ UŚMIERCINY
Greg Egan
☬ Greg Egan ☬ N JAK NIESKOŃCZONOŚĆ
Damon Knight
☬ Damon Knight ☬ PARADOKS
Connie Willis
☬ Connie Willis ☬ PRAKTYKA STUDENCKA
Robert Reed
☬ Robert Reed ☬ W SKLEPIE „JA”
Kim Stanley Robinson
☬ Kim Stanley Robinson ☬ SEN O WINLANDII Wprowadzenie
Robert Sheckley
☬ Robert Sheckley ☬ BILET NA TRANAI
Philip K. Dick
☬ Philip K. Dick ☬ DRZWI WYJŚCIOWE DO WEWNĄTRZ
Mark Clifton
☬ Mark Clifton ☬ CO JA ZROBIŁEM?
Dwie klasyczne apokalipsy
☬ Frank Lillie Pollock ☬ FINIS
George C. Wallis
☬ George C. Wallis ☬ OSTATNI DZIEŃ NA ZIEMI
Strona 4
WSTĘP
Następny krok
O fantastyce naukowej zwykło się mówić, że to literatura
pomysłów, i na pewno tak właśnie jest. Lecz jest także
czymś więcej. To literatura opowiadająca o zmianach –
zmianach, jakie wypływają z tych pomysłów.
Tym, co najbardziej fascynuje mnie w science fiction (albo sf,
jak zazwyczaj skracam tę nazwę) i co każe mi do niej wracać, jest
możliwość ujrzenia cudu ludzkiej wyobraźni spekulującej o nas i
o wszechświecie. Mogę przekonać się, w jaki sposób każdy z
pisarzy używa swoich umiejętności, wiedzy i przede wszystkim
wyobraźni, by stworzyć pomysł i zobaczyć, co z niego wyniknie.
To najstarsze pytanie, które zwykle przyciąga ludzi do nauk
ścisłych: „A co, jeżeli?”. Z odpowiedzi zawsze wynika zmiana.
Może to być zmiana na lepsze – krok naprzód, ale również
zmiana na gorsze. Większość utworów sf stara się ostrzec
ludzkość przed niebezpieczeństwem, jakie niesie taka zmiana.
W tej antologii znajdują się oba rodzaje opowiadań: te, które
zawiodą nas krok naprzód – czasami nawet więcej niż jeden – i
te, w których cofniemy się nieco. Jest też kilka takich, które
poprowadzą nas krok w bok.
Strona 5
Są tutaj utwory opisujące inne światy, opowiadania o obcych
istotach przybywających na Ziemię, historie o robotach,
podróżach w czasie, inżynierii genetycznej, utopiach i
dystopiach, nierozwiązywalnych zagadnieniach, katastrofach i
apokalipsie. Wszystko, co należy do fantastyki naukowej. Ale
przede wszystkim są to opowieści o ludziach i o tym, jak radzą
sobie z trudnymi warunkami, pomysłami i zmianami.
Kiedy zacząłem kompletować tę antologię, chciałem wybrać
najbardziej intrygujące i zaskakujące utwory fantastyczno–
naukowe z ostatnich czterdziestu lub pięćdziesięciu lat.
Ponieważ science fiction dotyczy zmian i technologii, sporo
tekstów starzeje się błyskawicznie. Nawet najlepiej napisane
opowiadanie, oceniane wysoko przed półwieczem, dziś może
zostać odebrane zupełnie inaczej, właśnie z powodu zmian, jakie
zaszły w naukach ścisłych i społeczeństwie przez minione
dziesięciolecia. Fantastyka naukowa stara się przewidywać
przyszłość, ale rzadko jej się to udaje. Bardzo nieliczne utwory
okazują się prorocze, jak choćby te, które opisały z
wyprzedzeniem Internet lub gwałtowny rozwój telefonów
komórkowych czy komputerów, upadek komunizmu i bloku
wschodniego czy wzrost problemów z narkotykami na
Zachodzie. Dlatego kiedy przeczytałem ponownie wiele moich
ulubionych utworów sprzed lat, wiedziałem, że nie wszystkie
zyskają uznanie w dzisiejszych czasach.
Jednak udało mi się osiągnąć cel. Antologia zawiera
dwadzieścia dwa opowiadania. Dwa – Stephena Baxtera i Erica
Browna – są zupełnie nowe, napisane specjalnie do tej książki.
Kolejne dwa – Franka L. Pollocka i George’a C. Wallisa – to
Strona 6
utwory reprezentujące „złoty wiek”, pochodzące sprzed prawie
stu lat. Pozostała osiemnastka stanowi wyselekcjonowany
przekrój literacki z lat 1950–1990. W rezultacie powstał zbiór
łączący to, co najlepsze w starej i nowej fantastyce naukowej,
pełen zaskakujących i różnorodnych pomysłów.
Załóżmy na przykład, że wynaleziony zostanie preparat dający
dostęp do innej rzeczywistości i do innej wersji samego siebie w
tej rzeczywistości. Jak kontrolować taki środek? O tym właśnie
pisze Greg Egan w N jak Nieskończoność. Co jest rzeczywistością,
a co snem? Na różne sposoby wyjaśnią to Robert Reed i Kim
Stanley Robinson. Czy obcy są wśród nas, choć nie zdajemy sobie
sprawy z ich obecności? Tę kwestię próbują wyjaśnić H.
Chandler Elliott i Mark Clifton. Czy istnieje niewykrywalny
obiekt? To właśnie opisuje Colin Kapp w Cieniu i Mroku. Brian W.
Aldiss i John Morressy zastanawiają się nad efektami i
konsekwencjami inżynierii genetycznej, a Connie Willis rozważa,
co mogłoby zmienić losy drugiej wojny światowej. A jakie skutki
pociągnie za sobą wejście do wnętrza czarnej dziury? Ostateczną
granicę można przekroczyć z George’em Landisem w Wyprawie
do czarnej dziury.
W tej książce jest oczywiście więcej opowieści. Jeżeli interesują
Was obcy, zajrzyjcie do opowiadań Erica Browna, Petera
Hamiltona, Michaela Swanwicka i Clifforda Simaka. Jeżeli
szukacie sardonicznej oceny innych cywilizacji, przeczytajcie
utwory Roberta Sheckleya i Philipa K. Dicka. A gdybyście
zapragnęli ujrzeć koniec świata, sięgnijcie do
postapokaliptycznej klasyki.
W antologii znajdzie się coś dla każdego. A świat
Strona 7
nieograniczonej wyobraźni jest tylko o krok – wystarczy
odwrócić tę stronę.
A zatem: miłej lektury.
Mike Ashley
Strona 8
Eric Brown Kiedy Eric przysłał mi to opowiadanie, byłem
zachwycony, ponieważ idealnie pasowało na początek tej
antologii – jako kombinacja starego i nowego. Eric Brown (ur.
1960) wypłynął na scenę SF serią oryginalnych utworów
publikowanych w „Interzone”, co potem zaowocowało
pierwszym zbiorem pt. The Time–Lapsed Man (1990). Inne
opowiadania tego autora można znaleźć w Blue Shifting (1995).
Eric Brown jest również autorem powieści: Meridian Days (1992),
Engineman (1994), Penumbra (1999), New York Nights (2000) –
powieść otwierająca trylogię, w której skład wchodzą również
New York Blues i New York Dreams. Cykl jest horrorem SF o
prywatnym detektywie w wirtualnym świecie 2040 roku.
Strona 9
☬ Eric Brown ☬
UL–LA, UL–LA
P o trwającej trzy dni odprawie Enright opuścił kosmodrom
Kennedy’ego i ruszył do domu. Wsiadł do kabrioletu marki
Chevrolet i skierował się do Keys, na południe.
Był sam – po raz pierwszy od trzech lat. Wcześniej dusił się na
Niezłomnym jak zwierzę w klatce. Trzy długie lata, tyle właśnie
trwała podróż na Marsa i z powrotem. Nawet na powierzchni
planety, pod rozległym różem niebios, Enright nigdy nie czuł się
tak naprawdę sam. Zawsze przecież w komunikatorze
rozbrzmiewały głosy McCarthy’ego, Jeffriesa lub Spirek,
przypominające, że w końcu trzeba będzie wrócić do ciasnych
kwater lądownika. Dziesięć kilometrów za kosmodromem
Enright zjechał na nadbrzeże, wspiął się na wydmę i otoczony
szumem morza spojrzał w wieczorne niebo.
Tam wysoko był Mars. Enright wspomniał misję. Nawet w
najśmielszych marzeniach nie spodziewał się tego, co odkryją
pod powierzchnią czerwonej planety. Był równie zdumiony jak
wszyscy. Lecz wiedział z całą pewnością, że od tej pory nic już
nie będzie takie samo. W tej nieuchronnie zbliżającej się chwili,
gdy informacje wyjdą na jaw, zmieni się wszystko. Na zawsze.
Po kwarantannie pozwolono mu spędzić parę godzin z Delią,
zanim porwano go na gorączkową odprawę. Oczywiście nie
Strona 10
wolno mu było ujawniać szczegółów misji, kobieta wyczuła
jednak, że nie wszystko jest w porządku. Kiedy nadeszła
pierwsza transmisja z Marsa, Delia znajdowała się w sali kontroli
lotu, lecz dyrektor Roberts przerwał łączność, zanim Enrightowi
wymsknęło się coś ważnego.
Enright zadrżał. Wiatr robił się coraz chłodniejszy.
Wrócił do chevroleta i skierował się do domu.
Zostawił samochód na podjeździe, podszedł do drzwi.
Dziecięca huśtawka nadal stała na podwórku, jak ponad cztery
lata temu, kiedy kupili ten dom. Delia obiecała, że usunie ją
podczas nieobecności Enrighta.
Kobieta siedziała w jasno oświetlonym salonie, czytając.
Uniosła głowę, gdy Enright przekraczał próg, ale nie wstała, by
się przywitać.
– Miało cię nie być do jutra – stwierdziła oskarżycielskim
tonem.
– Udało się skończyć dzień wcześniej. Myślałem, że zrobię ci
niespodziankę. – Był świadom dystansu między nimi po tak
długim rozstaniu.
Przy kolacji rozmawiali. Nieważne tematy, obojętny ton,
zdradzający, że oboje starają się unikać ważnych kwestii. Delia
wróciła do pracy – w pobliskiej szkole podstawowej uczyła trzy
dni w tygodniu. Jej siostrzeniec, Ted, dostał się na uniwersytet na
Florydzie.
Enright chciał powiedzieć Delii – chciał jej opowiedzieć, co
zdarzyło się na Marsie. W przeszłości zawsze dzielili wszystko.
Strona 11
Dlaczego nie teraz? Co go powstrzymywało?
Tajność misji? Dokumenty, które podpisał siedem lat temu,
gdy przyjęto go do NASA?
A może bał się, że to, co odkryli na Marsie, okaże się jedynie
zbiorową halucynacją i Delia pomyśli, że Enright traci zmysły,
jeżeli wyzna, co widział?
Kombinacja tych wszystkich czynników, uświadomił sobie.
Tej nocy kochali się, lecz jakoś niepewnie, a potem leżeli w
prostokącie księżycowego blasku padającego na łóżko.
– Co się stało, Ed? – zapytała.
– Mmm? – próbował udać, że już prawie zasnął.
– Byłam tam, w kontroli lotów. Wyszedłeś ze Spirek. Coś się
stało. Głośny dźwięk... Nie wiem, brzmiał jak lawina.
Powiedziałeś: „O Boże...” i Roberts przerwał łączność, a potem
wyrzucił mnie z sali. Minęła godzina, zanim ktoś się pojawił.
Godzina. Wyobrażasz sobie? Umierałam ze strachu.
Enright otarł jej łzy.
– Roberts rzucił mi jakąś historyjkę o osuwisku – powiedziała.
– A potem znowu usłyszałam twój głos, gdy zapewniałeś, że
wszystko w porządku.
To było zainscenizowane na poczekaniu – kilka zdań dla
Robertsa, by mógł uspokoić rodziny i odesłać je do domu.
Enright wzruszył ramionami.
– Tak właśnie było. Osunęły się kamienie i straciłem
równowagę. – Nawet w jego własnych uszach nie zabrzmiało to
przekonywająco.
Delia mówiła, jakby go nie słyszała.
– A trzy dni temu, po powrocie, wyczułam, że coś jest nie tak. I
Strona 12
teraz... Ukrywasz coś.
Pozwolił, by cisza stała się nieprzyjemna, zanim odpowiedział:
– Niczego nie ukrywam. Po prostu trudno mi się znowu
przyzwyczaić. Wyobraź sobie, jak się czuję po trzech latach
zamknięcia w puszce z takimi kretynami, jak McCarthy i Jeffries.
– To nie dla ciebie, Ed. Jesteś geologiem, nie astronautą.
Powinieneś zostać na uczelni.
Objął ją mocniej.
– Cii – szepnął i zamilkł.
Tej nocy śnił. Był znów na Marsie. Czuł, jak regolit –
rozdrobniona powierzchnia skały – usuwa mu się spod nóg.
Wrażenie, że zaraz nastąpi nieuchronny upadek i uderzenie o
dno przepaści, ścisnęło żołądek Enrighta tak samo jak w tamtej
chwili, wiele miesięcy temu. Przewrócił się i potoczył, zanim
udało mu się zatrzymać i usiąść. We śnie otworzył oczy – i nagle
się obudził.
Wciągnął głośno powietrze, chwytając się krawędzi łóżka. I
wtedy uświadomił sobie, że już nie jest nieważki, nie unosi się w
śpiworze. Był na Ziemi. Był w domu. Wyciągnął ramiona,
obejmując Delię.
Rano, gdy żona była w szkole, poszedł na spacer. Otwarta
przestrzeń po tak długim pobycie w ciasnych kabinach
Niezłomnego miała nieodparty urok. Enright nieświadomie
skierował się na pole golfowe, krocząc nieśpiesznie ścieżką w
cieniu klonów.
Zbliżył się do zagłębienia w piasku i zapatrzył na doskonałość
tej przeszkody dla golfistów. Zamknął oczy, gdy poczuł dreszcz.
Znajome doznanie. Znowu był na Marsie. Pod podeszwami
Strona 13
chrzęścił regolit.
Kiedy otworzył oczy, ujrzał dziewczynkę, może
dwunastoletnią i boleśnie piękną. Stała na krawędzi piaskowej
pułapki i przyglądała się Enrightowi.
W dłoni ściskała długopis i kartkę.
Za nią, na trawie, czekało dwóch mężczyzn.
– Pan Enright? Proszę pana? – zapytało dziecko. – Mogę prosić
o autograf?
Wyciągnął rękę, wziął długopis i kartkę, podpisał się
niewprawnie.
Dziewczynka popatrzyła na skrawek papieru, jakby autograf
dodał mu czarodziejskiej mocy. Jeden z mężczyzn w oddali
pomachał i uśmiechnął się szeroko.
Delia nadal była w szkole, gdy Enright wrócił do domu. Znalazł
numer do złomiarza i umówił się na zabranie huśtawki. Potem
usiadł za biurkiem w swoim gabinecie i spojrzał na stos
korespondencji.
Zaczął przeglądać listy.
Jeden był od Joshuy Connaughta z Anglii. Przez wiele lat przed
misją Enright prowadził korespondencję z różnymi
ekscentrykami. Connaught twierdził, że pisze książkę o historii
lotów kosmicznych, i chciał poznać poglądy Enrighta na kilka
kwestii.
Wymieniali listy kilka razy w miesiącu, odchodząc coraz dalej
od podboju kosmosu i dyskutując o wszystkim, co tylko przyszło
im do głowy. Anglik był żonaty i nie miał dzieci, podobnie jak
Enright.
Odłożył list, nie zaglądając do środka.
Strona 14
Odchylił się w fotelu i zamknął oczy.
Znów był na Marsie, znowu spadał...
Lądowanie poszło znakomicie.
Pierwszy pojazd załogowy dotknął powierzchni innej planety
dokładnie o 3:33 rano czasu Houston, drugiego sierpnia 2020
roku.
Poza strachem Enright niewiele pamiętał z tamtej chwili.
Nigdy nie znosił dobrze lotów – podróże samolotem budziły w
nim dreszcze: bał się startu i przyziemienia, chociaż nieźle radził
sobie pomiędzy tymi momentami. To samo dotyczyło lotów
kosmicznych. Start z kosmodromu Kennedy’ego został
przesunięty o dzień, a potem opóźniony jeszcze o pięć godzin.
Kiedy nareszcie Niezłomny wystrzelił z platformy startowej 39a,
Enright był kłębkiem nerwów. Na szczęście na tym etapie
podróży stanowił tylko bagaż. Dwaj pozostali astronauci musieli
wykonać całą pracę – tak samo jak ponad osiemnaście miesięcy
później podczas lądowania na ogromnej rdzawej równinie
Amazonis Planitia.
Enright pamiętał, jak ściskał podłokietniki fotela, by opanować
drżenie, i patrzył przez iluminator na poszarpaną, skalistą
powierzchnię Marsa, która zdawała się zbliżać niebezpiecznie
szybko.
Jeffries zauważył stan Enrighta i zaczął się śmiać, zachęcając
McCarthy’ego, by też mu się przyjrzał. Na szczęście oficer sił
powietrznych był zbyt zajęty. Tylko Spirek posłała Enrightowi
współczujący uśmiech, chyba również niezbyt dobrze znosiła
Strona 15
manewr.
Docinki urwały się, gdy gwałtowne szarpnięcie zaparło dech w
piersiach. Szybkość opadania wyraźnie się zmniejszyła. Usiana
głazami równina zdawała się teraz unosić na spotkanie pojazdu.
Niemal nie odczuli lądowania.
McCarthy i Jeffries byli ludźmi NASA do szpiku kości,
weteranami wielu misji orbitalnych i sławnego powrotu na
księżyc w 2015. Świetni astronauci, lecz beznadziejni towarzysze
podróży. Podbój kosmosu czy zdobywanie wiedzy obchodziły ich
znacznie mniej niż polityczne rezultaty tego, co robili – zarówno
dla nich osobiście, jak i dla kraju. Enright przypuszczał, że
McCarthy niedługo po powrocie weźmie udział w wyborach
prezydenckich, a Jeffries skończy jako szycha w Pentagonie.
Obaj z wyższością patrzyli na Enrighta, jego doktorat z geologii
i karierę naukową w Miami, które zdecydowały o jego udziale w
misji.
Spirek... Enright nie potrafił dokładnie jej scharakteryzować.
Jak pozostali, poświęciła się karierze astronautycznej, ale nie
przejawiała tej zuchwałości i przemądrzałej retoryki, co jej
koledzy. Spirek była pilotem w siłach powietrznych i miała
wykształcenie medyczne oraz – podobnie jak reszta zespołu –
dodatkowe kwalifikacje naukowe. Jej zadaniem było zbadanie
możliwości kolonizacji Marsa.
McCarthy miał jako pierwszy stanąć na czerwonej planecie, a
zaraz po nim Enright. Zabawne – pomyślał geolog, gdy
poinformowano go o tym na jednym ze spotkań
przygotowawczych – nieźle jak na chłopaka z farmy w Iowa:
drugi człowiek na Marsie...
Strona 16
Po lądowaniu Jeffries rzucił parę złośliwości, imputując, że
Enrightowi zbyt trzęsą się kolana, by dał radę wyjść na spacer.
Miał nawet czelność powiedzieć mu to prosto w twarz.
– Nic mi nie jest – odparł Enright.
– Ed ma zezwolenie na wyjście, Jeffries. Chyba nie chcesz, aby
Roberts dowiedział się, że popsułeś mu plany, co? – odezwała się
Spirek.
Astronauta wymamrotał coś pod nosem. Dla Enrighta
zabrzmiało to jak „suka”.
Niedługo potem schodził za McCarthym na zalaną słońcem
Amazonis Planitia; w uszach dudniło serce, nogi drżały na
szczeblach drabinki. W końcu postawił stopę na obcej planecie.
Po opuszczeniu lądownika mieli dwie godziny i mnóstwo
rzeczy do zrobienia. Enright tylko w krótkich przebłyskach myśli
uświadamiał sobie doniosłość sytuacji.
Zebrał próbki skał, zrobił odwierty regolitu w pobliżu miejsca
lądowania. Filmował każdą czynność na użytek geologów i
NASA, by podczas kolejnych wypraw można było kontynuować
badania.
Przypomniał sobie, jak wyprostował się w końcu i ze
zdumieniem spojrzał na wschód. Jak mógł wcześniej nie
zauważyć? Za lądownikiem wznosił się stromy szczyt w kształcie
piramidy. Górował nad wulkaniczną równiną i – tak na oko –
miał chyba z kilometr wysokości. Geolog musiał unieść głowę, by
sięgnąć wzrokiem wierzchołka.
Później na zewnątrz wyszli Spirek z Jeffriesem, podczas gdy
Enright zajął się wstępnymi badaniami próbek skalnych, a
McCarthy przesłał raport do kontroli lotów.
Strona 17
Dzień minął jak we śnie, wszystko było ok.
Następnego ranka, gdy słońce rozjaśniło wiśniowy nieboskłon,
Enright i Spirek wybrali się na jazdę próbną marsmobilem.
Oddalili się może o kilometr, stale mając lądownik w zasięgu
wzroku.
Spirek prowadziła. W pewnym momencie zatrzymała pojazd i
uniosła głowę. Dotknęła ramienia Enrighta, a zaraz potem
usłyszał jej głos w słuchawce.
– Spójrz, Ed – wskazała na niebo.
Enright podążył za jej palcem i ujrzał małą, migoczącą
gwiazdę wysoko na nieboskłonie.
– Ziemia – wyszeptała Spirek. Mimowolnie poczuł ucisk w
krtani na widok rodzimego świata zredukowanego do tak
niewielkich rozmiarów.
Gdyby nie decyzja kobiety, by zatrzymać się i pokazać mu
Ziemię, Enright nie dokonałby swojego jakże brzemiennego w
skutki odkrycia.
Spirek już miała ruszyć dalej, ale mężczyzna zauważył coś w
regolicie, kilkanaście metrów od marsmobila.
– Hej! Czekaj, Sally!
– Co jest?
Wskazał szczelinę.
– Nie wiem. Wygląda na zapadlisko. Chciałbym się bliżej
przyjrzeć.
Sal zerknęła na zegar.
– Masz dziesięć minut, dobra?
Enright wysiadł i podszedł do prostokątnego zapadliska w
czerwonym pyle. Zatrzymał się na krawędzi, ukląkł i przesunął
Strona 18
dłonią po twardej skale. Oto pierwszy człowiek – pomyślał –
który dotyka tego kamienia, dokładnie w tym miejscu...
Podniósł się i zrobił krok.
A wtedy grunt zapadł mu się pod stopami.
– O mój Boże!
Po upadku dźwignął się do pozycji siedzącej, potłuczony i
oszołomiony, ale nie ranny. W półmroku sprawdził system
podtrzymywania życia. Skafander był cały, butle z powietrzem
nieuszkodzone.
Dopiero wtedy się rozejrzał. Znajdował się w ogromnej
kawernie, rozległej tak, że nie widać było końca.
Kiedy pył opadł, ukazały się przedmioty pod ścianami.
– O Chryste! – krzyknął Enright. – Spirek... Spirek!
Stał w drzwiach, przyglądając się, jak pracownik złomowni
rozmontowuje huśtawkę i ładuje ją na bagażnik półciężarówki.
Enright był w domu od czterech dni i zaczynał popadać w
rutynę. Śniadanie z Delią, potem golf – samotnie, jeżeli żona
pracowała. Spotykali się na lunchu w mieście, a potem spędzali
popołudnie w domu, Delia najczęściej w ogrodzie, Enright w
salonie, czytając magazyny lub czasopisma.
Za tydzień miał wrócić na uniwersytet i rozpocząć badania
nad próbkami z Marsa. Niezbyt go cieszyła ta perspektywa. Nie
tylko dlatego, że oznaczała mniej czasu z Delią – geologia i
wszystko, czego mógł się dowiedzieć o marsjańskich skałach,
bladło w porównaniu z odkryciem na czerwonej planecie.
Roberts zadzwonił kilka dni temu. NASA już przygotowywała
Strona 19
kolejną wyprawę. Enright przypomniał sobie, co McCarthy i
Jeffries powiedzieli o odkryciu – że stanowi potencjalne
zagrożenie. Geolog w tamtym momencie z trudem powstrzymał
się, by nie ryknąć śmiechem. A jednak, co zdumiewające, kiedy
wrócił na Ziemię, usłyszał, jak chłopcy z obsługi kosmodromu
powtórzyli niemal dokładnie te same słowa. I teraz potwierdził je
również Roberts, zwierzając się nieoficjalnie, że rząd już
uchwalił budżet kolejnego lotu na Marsa. Tym razem misji
wojskowej. Ciekawe, czy McCarthy i Jeffries byli zadowoleni?
Złomiarz skończył demontaż i odjechał. Delia klęczała przy
płocie, siejąc kwiaty. Enright obserwował ją przez chwilę, zanim
wrócił do środka.
Spod poduszki na sofie wyciągnął broszurę, którą znalazł tam
wczoraj.
– Delia?
Odwróciła się z uśmiechem.
Dostrzegła ulotkę i jej uśmiech zniknął, a spojrzenie
stwardniało.
– Chciałam je tylko przejrzeć. Nie sądziłam, że...
– Delia, już o tym rozmawialiśmy.
– Pięć lat temu, czy jeszcze wcześniej? Czasy się zmieniły.
Wracasz na uczelnię. A ja mogę zrezygnować z pracy. Ed – w jej
głosie zabrzmiała prośba – bylibyśmy idealni. Tacy ludzie jak my
są najbardziej poszukiwani.
Enright usiadł na trawniku, kładąc broszurę pomiędzy sobą i
żoną. Wiatr uniósł okładkę i zaszeleścił kartkami. Ukazała się
galeria błagalnie wpatrzonych w Eda twarzy, zbiór fotografii
dobranych tak, by poruszyć serca bezdzietnych par, jak Enright i
Strona 20
Delia.
Wyciągnął dłoń, zatrzymując kartki. Ujrzał zdjęcie małej
jasnowłosej dziewczynki. Przypomniała mu dziecko, które
poprosiło go o autograf na polu golfowym.
I wbrew sobie poczuł w głębi serca tęsknotę, bolesne
pragnienie.
– Dlaczego jesteś tak bardzo przeciwny, Ed?
Planowali z Delią, że wcześnie założą rodzinę. Wtedy okazało
się, że kobieta jest bezpłodna. Enright pogodził się z myślą, że ich
małżeństwo będzie bezdzietne, i poświęcił się żonie, jednak Delii
nie przyszło to równie łatwo. Kiedy pięć lat temu wspomniała po
raz pierwszy o adopcji, skwitował to stwierdzeniem, że kocha ją
za mocno, by dzielić się uczuciem z dzieckiem. Brednie,
oczywiście. W rzeczywistości Enright nie chciał, by Delia
obdarzyła miłością kogoś jeszcze.
A teraz? Teraz niekiedy odczuwał tęsknotę i pragnienie, by
obdarzyć miłością dziecko, ale nie potrafił wyjaśnić niechęci do
pomysłu żony.
Potrząsnął głową, nie mówiąc nic. Stał długą chwilę, zanim
wrócił do domu.
Następnego dnia Delia znalazła go w gabinecie. Enright
wymknął się tam zaraz po śniadaniu i przez prawie godzinę
przyglądał się replice szesnastowiecznego globusa. Wodził
wzrokiem po łamanych, poszarpanych liniach, które dawno
temu odwzorowywały granice państw i kontynentów.
Terra incognita...
Trzask otwieranych drzwi wyrwał go z zamyślenia. Delia
stanęła w progu, opierając dłoń na futrynie. Przyniosła gazetę.