Agnieszka Halas - Reinkarnacja

Szczegóły
Tytuł Agnieszka Halas - Reinkarnacja
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Agnieszka Halas - Reinkarnacja PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Agnieszka Halas - Reinkarnacja PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Agnieszka Halas - Reinkarnacja - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Reinkarnacja Oby�, ksi�ycu, w jasnych blask�w kole, Patrza� ostatni raz na m� niedol�! Jak cz�sto nad tych ksi��ek zwa�em, Czekaj�c na ci�, w noc czuwa�em: A� nad stos z ksi�g, papier�w wielu Wschodzi�e�, sm�tny przyjacielu! Ach, gdybym tak przez g�rskie szczyty M�g� kroczy� w �wiat�o twe spowity, Z duchami snu� si� przez oddale, W tym blasku p�yn�� ponad hale, Zmy� z siebie wiedzy �nied� ja�ow� I od�y� w rosie twej na nowo! Johann Wolfgang Goethe, ?Faust? (przek�ad: W�adys�aw Ko�cielski) I. Stara przyja�� Nad Shan Vaola g�stnia� jesienny mrok. Wschodz�cy ksi�yc, ledwie widoczny zza chmur, mia� niezdrow� ��t� barw�. W jego �wietle w�ziutkie, kr�te, cuchn�ce odpadkami i moczem uliczki Wschodniej Dzielnicy wygl�da�y jeszcze paskudniej, ni� za dnia. St�oczone ciasno jedna obok drugiej kamieniczki mia�y w sobie co� budz�cego odruchow� niech��, nawet obrzydzenie; co� trupiego. W ciszy, jaka spowija�a opustosza�e zau�ki, kroki samotnego przechodnia rozbrzmiewa�y g�o�no i wyra�nie, odbijaj�c si� echem od brudnych mur�w. Krzycz�cy w Ciemno�ci szed� szybko, nie rozgl�daj�c si�. Doskonale wiedzia�, dok�d si� kierowa�. Doszed�szy do ko�ca uliczki zawaha� si� na sekund�, potem skr�ci� w g��b jednej z ziej�cych czerni� bram. Przeci�� zachwaszczone podw�rko, min�� wal�cy si� murek, jakie� drewniane szopy, by w ko�cu stan�� przed drzwiami uzbrojonymi w pot�n�, cho� rdzewiej�c� ko�atk�. Budynek, do kt�rego drzwi te nale�a�y, zapewne pami�ta� lepsze czasy, ale dla przypadkowego obserwatora nie by�oby to takie oczywiste. �mij zako�ata� raz, potem drugi, odczeka� chwil�. Na jego twarzy odbi�o si� zniecierpliwienie. Ponownie uj�� ko�atk�. Gdzie� we wn�trzu domu trzasn�y drzwi, zabrzmia� przybli�aj�cy si� szybko stukot krok�w. - Zara, zara - zachrypia� gderliwy g�os. - Ju� otwieram... Drzwi uchyli�y si� o kilka cali, w szparze zamajaczy�a twarz starej kobiety o haczykowatym nosie i podpuchni�tych, przekrwionych oczach. - Czy pan Valmy jest u siebie? - Ano, jest - mrukn�a kobieta niezbyt przyja�nie. - Wy, znaczy si�, do niego spraw� macie? - Mo�na to tak nazwa�. Staruszka zastanawia�a si� przez chwil�, potem wzruszy�a ramionami i otworzy�a drzwi szerzej. - Wejd�cie. Przybysz us�ucha�. Kobieta natychmiast z powrotem zamkn�a i zaryglowa�a drzwi. - Tu strach po nocy na dw�r wyjrze� - obja�ni�a burkliwie, nie patrz�c na rozm�wc�. -Takie tera czasy parszywe... Zaczekajcie, p�jd� spyta�, czy pan Valmy was przyjmie. Oddali�a si�, g�o�no szuraj�c nogami. Krzycz�cy w Ciemno�ci, pozostawiony sam sobie, rozejrza� si� z ciekawo�ci�. W�ski korytarzyk ton�� w mroku, uniemo�liwiaj�cym rozr�nienie cho�by kszta�t�w mebli. Nic nie mog�o jednak zamaskowa� wyczuwalnej w powietrzu wilgoci ani st�ch�ego odoru ple�ni. �mij nieznacznie zmarszczy� brwi. - Nie najlepiej, Eshier - szepn��, ledwie s�yszalnie. Staruszka wr�ci�a, gdy zaczyna� si� ju� zastanawia�, czy przypadkiem nie zapomnia�a o nim. Nios�a zapalon� �wiec�. Wygl�da�a na zawiedzion�, �e nie znudzi� si� czekaniem i nie poszed� sobie. - Chod�cie - rzuci�a, podejrzliwie zerkaj�c na przemian na twarz �mija i na trzymane przeze� pod�u�ne czarne zawini�tko. - Zaprowadz� was. Pok�j Valmy?ego mie�ci� si� na poddaszu. Aby si� tam dosta�, nale�a�o pokona� dwa pi�tra stromych i kr�tych schod�w oraz zawalony rupieciami strych. P�omyk �wieczki o�wietla� za�niedzia�e por�cze i wisz�ce na �cianach poczernia�e obrazy, a potem kalekie sprz�ty, pot�uczone lustra, skorupy garnk�w i podarte ko�dry, poro�ni�te - jak mchem - ko�uchem wiekowego kurzu. Przez niewidoczne szpary wpe�za� z dworu wieczorny ch��d. Drzwi, do kt�rych doszli, by�y uchylone, ale staruszka mimo to zatrzyma�a si� i zapuka�a. - Przyprowadzi�am go, panie Valmy - powiedzia�a g�o�no. - Niech wchodzi! - odpar� g�os z wn�trza. Pomieszczenie okaza�o si� niedu�e, z pochy�ym sufitem. Ustawiony w k�cie �elazny piecyk by� �r�d�em zar�wno ciep�a, jak �wiat�a; przez uchylone drzwiczki wida� by�o w�gle �arz�ce si� w jego p�katym brzuchu. Ich wi�niowy blask pada� na skromne meble. Kufer z odrzuconym wiekiem, pe�en po��k�ych ksi�g i zwoj�w pergaminu. Niskie ��ko przykryte kraciastym kocem. Okr�g�y stolik, zarzucony kartkami papieru i przyborami do pisania. Przy stoliku siedzia� szczup�y, siwiej�cy m�czyzna i pisa� co� szybko, wprawnymi poci�gni�ciami pi�ra. Na widok wchodz�cych przerwa� natychmiast, wsta� i sk�oni� si� �artobliwie. - No, no... - rzuci�, u�miechaj�c si� szeroko. - A wi�c przyszed�e� mimo wszystko, Brune... Zostaw nas, Nethro - doda� g�o�niej. - Bez obawy. To m�j stary znajomy. Kobieta wycofa�a si� pos�usznie. - No, no... - zamrucza� ponownie Eshier Valmy, gdy tylko zamkn�y si� drzwi. - Kt� by pomy�la�? Jednak dosta�e� m�j list... - Dosta�em - potwierdzi� �mij. - I przyszed�e�... Szczerze m�wi�c, nie wierzy�em, �e to zrobisz. S�dzi�em, �e zapomnia�e� tak samo, jak... - Nie gadaj g�upstw, Eshier. Nie�atwo zapomnie� poet� twojego pokroju. Roze�mieli si� obydwaj. Valmy spowa�nia� pierwszy, uwa�niej spojrza� na przyjaciela. - Ile to ju� lat, odk�d widzieli�my si� ostatni raz? �mij wzruszy� ramionami. - Du�o. O wiele za du�o... Szczerze �a�uj�, �e nie mogli�my spotka� si� wcze�niej. Gdybym wiedzia�, �e jeste� w Shan Vaola... - Ma�o kto o tym wie. Od dawna nie mia�em �adnych odwiedzin. Chwilami mnie samemu trudno uwierzy�, �e kiedy� mia�em rodzin� i znajomych. Niewa�ne. S�uchaj, Brune, ty ani troch� si� nie zmieni�e�. - M�g�bym to samo powiedzie� o tobie. K�amstwo zabola�o. By�o zbyt jawne. Valmy przejrza� je w okamgnieniu. Westchn�� ponownie. - Wiesz doskonale, �e nie chodzi�o mi o kurtuazj�. Kiedy ci� pozna�em, pi�tna�cie lat temu, by�em tu� po trzydziestych urodzinach, a ty wygl�da�e� na dwadzie�cia z kawa�kiem... I - przysi�gam - nadal wygl�dasz tak samo. �mij wzruszy� ramionami. - Magia - wyja�ni�. - Tak dzia�a na pos�uguj�cych si� ni�. Nawet na renegat�w. - Tak... ale� ze mnie g�upiec. Przecie� nadal parasz si� Zakazan� Sztuk�... - Valmy urwa� nagle, na jego twarzy odmalowa�o si� zak�opotanie. - Mam racj�, prawda? To znaczy... Nie zrezygnowa�e�? Krzycz�cy w Ciemno�ci uspokajaj�co poklepa� jego d�o�. - Nie, oczywi�cie, �e nie. Magowie nie zwykli zawraca� z raz obranej drogi. - Tak s�ysza�em. Zreszt�, nadal masz te swoje blizny... - Owszem - �mij odruchowo dotkn�� prawego policzka. - One te� niepr�dko znikn�. - Dawniej Cassaina i ja bez przerwy pytali�my ci�, co je pozostawi�o, pami�tasz? A ty nigdy nie chcia�e� powiedzie�... Tajemniczy wtedy by�e�, Brune, te pi�tna�cie lat temu... Krzycz�cy w Ciemno�ci u�miechn�� si�. - Nazwij to przypad�o�ci� zawodow�. - Ale, ale... - Valmy raptem pokr�ci� g�ow�. - Kiepski ze mnie gospodarz. Spotykamy si� niemal cudem, po pi�tnastu z g�r� latach, i co? Trzeba jako� uczci� to spotkanie. Wsta�, poszpera� w zawalonym ksi�gami k�cie za ��kiem. Po chwili na stoliku stan�� p�katy g�siorek i dwa pucharki. - Napijesz si�? - Czemu nie? Wino by�o ciemne i roztacza�o intensywny zapach. - Za szcz�liw� m�odo�� - powiedzia� Valmy. W jego tonie uwa�ny s�uchacz wychwyci�by cie� sarkazmu. Krzycz�cy w Ciemno�ci nie odpowiedzia�. Siedzia� nieruchomo, zapatrzony w �arz�ce si� w piecyku w�gle. Pozwoli�, �eby wspomnienia wr�ci�y. Na kr�tk� chwil�. Bezimienny zau�ek we Wschodniej Dzielnicy Shan Vaola. Duszne letnie popo�udnie. Powietrze ci�kie od kurzu. Senne bzyczenie much obsiadaj�cych walaj�ce si� po ziemi odpadki. Dw�ch m�czyzn. Rozmawiaj�. Obaj s� zdenerwowani. �aden nie pr�buje tego ukrywa�. S�uchaj no, Arric, kpisz sobie ze mnie? W porz�dku, czarowniku, nie chcesz, to nie wierz. Zap�acili mi, �ebym ci przekaza� te par� s��w, wi�c m�wi�. B�d� czekali dzi� o zmierzchu przy Srebrnym Mo�cie. Facet i dziewczyna. Pieni�dze. O co im chodzi? O nic. Po prostu chc� pogada�. Tak. Na pewno. Pogada�, co? Zawsze jeste� taki podejrzliwy? Oni nie s� z Elity. Nie maj� nic wsp�lnego z legalnymi magami. Nic do ciebie nie maj�. Chodzi im tylko o rozmow�. Kr�tk�. Kim jest ten cz�owiek? Poet�. Podobno. Daj mi spok�j, czarowniku, nic wi�cej nie wiem. Przysi�gam. Przez reszt� dnia debatowa� sam ze sob�: i�� czy nie i��? Pod�wiadomie spodziewa� si� pu�apki, jakiego� podst�pu Elity. Jednak ostatecznie ciekawo�� przemog�a. Wiadomo�� brzmia�a tak niewiarygodnie, �e a� musia� si� przekona�, czy Arric-�garz przypadkiem nie powiedzia� prawdy. Wiecz�r. Niebieskawy mrok wylewaj�cy si� z zau�k�w i bram. W ch�odnym nocnym powietrzu wisi zapach rzecznej wody. Ty jeste� Brune Keare? Krzycz�cy w Ciemno�ci? Zale�y, kto pyta. To on, Eshier. Opis si� zgadza. Dziewczyna by�a szlachciank�. Jej towarzysz nie. Krzycz�cy w Ciemno�ci pozna� to na pierwszy rzut oka. Stwierdzi� te�, �e dziewczyna troch� si� go obawia, cho� stara si� to maskowa�. Nie zdziwi� si�. Wiedzia�, jak przedstawiaj� go plotki. Z kolei niearystokrata od pierwszej chwili zachowywa� si� tak, jak gdyby znali si� od lat. Ani �ladu zdenerwowania czy rezerwy. Szeroki, zara�liwy u�miech. Valmy jestem. Eshier Valmy. Poeta. S�uchaj, poeto, nie s�dzisz, �e powinienem si� wreszcie dowiedzie�, o co chodzi? Bez nerw�w. Chcieli�my tylko porozmawia�. O czym? O magii, �miju. A o czym�e innym? Po co? To d�uga historia. Wyt�umaczenie okaza�o si� tyle� proste, co zaskakuj�ce. Valmy by� w trakcie pracy nad poematem zatytu�owanym ?Magini?. Mia� nadziej� na sta�e zwr�ci� nim na siebie uwag� �rodowiska literackiego Shan Vaola. Jak mo�na by�o wnosi� z tytu�u, jednym z temat�w dzie�a mia�a by� magia. Ta praktykowana nielegalnie - Zakazana Sztuka. Jednak Eshier, jak sam przyzna� z rozbrajaj�c� szczero�ci�, zupe�nie nie zna� si� na magii. Potrzebowa�, jak to okre�li�, konsultanta. Chcia�em, �eby kto�, kto zna si� na rzeczy, wyja�ni� mi par� spraw, na�wietli� par� szczeg��w.... Rozumiesz? Czasem sama wyobra�nia nie wystarcza, potrzeba te� odrobiny realizmu. �eby w poezji by�o �ycie. �eby nie by�a tak zupe�nie oderwana od �wiata. Inaczej nikt nie zrozumie tego, co chcia�em przekaza�. Idealizm. Dziecinny entuzjazm, pomy�la� �mij. Ale nie powiedzia� tego na g�os. Powiedzia� zupe�nie co innego. Jasne. Nie ma problemu. Wyt�umacz mi tylko jedno, Eshier. Czemu akurat ja? Ten ma�y cz�owieczek twierdzi�, �e jeste� najlepszy. No, to mocno przesadzi�. Ale po Arricu-�garzu trudno spodziewa� si� czego innego. Srebrny �miech Cassainy. W ci�gu nast�pnych dni odbyli z Eshierem kilka interesuj�cych dyskusji. Valmy nie kry� zdziwienia, przekonawszy si�, �e rozm�wca wcale nie ust�puje mu wykszta�ceniem. Sugestie �mija potraktowa� jak najbardziej powa�nie. Krzycz�cego w Ciemno�ci rozbawi�o to. Ca�a sytuacja wydawa�a mu si� chwilami komiczna. Nie przyzna� si�, �e sam te� pisze - czasami, w zale�no�ci od nastroju. Jego styl mia� bardzo niewiele wsp�lnego z kwiecisto�ci�, kt�ra charakteryzowa�a Valmy?ego. Znajomo�� nie trwa�a d�ugo, zaledwie kilka miesi�cy. Pod koniec jesieni Eshier i Cassaina wyjechali na po�udnie, do Yever Laren. Zamierzali si� pobra� na jesieni. P�niej - du�o p�niej - obi�o mu si� o uszy, �e niejaki Valmy uwa�any jest za jednego z najbli�szych przyjaci� Najdostojniejszego. Krzycz�cy w Ciemno�ci nie zwr�ci� na t� wiadomo�� wi�kszej uwagi. Valmy to nazwisko do�� cz�sto spotykane w Shan Vaola. A potem? Chyba po prostu zapomnia�. A� pewnego dnia, po latach, otrzyma� list... - Brune? Jeste� tu jeszcze? �mij drgn��. - Przepraszam. Zamy�li�em si� troch�. W jego umy�le pojawi�o si� pytanie. Wola�by go nie zadawa�, ale musia� zna� odpowied�. - Gdzie jest teraz Cassaina, Eshier? Czy nadal... - Nie - uci�� gwa�townie Valmy. Spochmurnia� momentalnie. - Rozstali�my si�. Nie wiem, co si� z ni� teraz dzieje. I nie jestem pewien, czy chc� wiedzie�. Wydawa�o si�, �e nie powie nic wi�cej, ale po chwili doda� ciszej: - Cassaina odesz�a tak samo, jak wszyscy inni... Dawno, zanim jeszcze przeprowadzi�em si� tutaj. Nie wini� jej zreszt�... - Co si� w�a�ciwie sta�o? - Pisa�em ci przecie�. Najdostojniejszy oddali� mnie z dworu. Jak to m�wi�, �aska pa�ska na pstrym koniu je�dzi... A jej brak to paskudna rzecz. - D�ugo tu mieszkasz? - B�dzie z osiem lat... Zreszt�, nie wiem. Straci�em rachub�... Valmy zakaszla� ponownie, odchrz�kn�� kilka razy. Kiedy zn�w si� odezwa�, jego g�os by� zachrypni�ty i jakby przyt�umiony. - To, o co pyta�em... O czym pisa�em... Potrafisz, prawda? - Potrafi�. - Przepraszam, �e pytam... ale... robi�e� to ju� wcze�niej? - Tak. Kilka razy. Nie obawiaj si�. Wbrew temu, co opowiadaj� legalni magowie, Przeniesienie nie jest �adnym wyzwaniem. To prosta kombinacja zakl��... - A te... komponenty... To, co jest potrzebne do obrz�du... Masz ze sob�? - Tak, oczywi�cie. - Mo�na... Mog�... - Valmy zawaha� si� nagle. - Zobaczy�? Oczywi�cie. Ale nie ujrzysz niczego nadzwyczajnego. Czar nie jest jeszcze uaktywniony. Po prostu szklane naczynie, kilka kawa�k�w kredy i martwe zwierz�... - Mimo wszystko jestem ciekaw... - Valmy u�miechn�� si� gorzko. - Rozumiesz chyba. - Pewnie. Nie ma sprawy. Krzycz�cy w Ciemno�ci postawi� przyniesiony pakunek na stole. Nieco teatralnym gestem �ci�gn�� ze� czarn� p�acht�. Poeta gwa�townie zamruga� oczami. - Klatka? - Owszem. B�dzie potrzebna, p�niej, ju� po zako�czeniu Przeniesienia. Oto kreda. Ca�kiem zwyczajna, jak widzisz. Wykre�la si� ni� potrzebne przy zakl�ciu symbole, znaki pot�g, jak m�wi� niekt�rzy... Tu jest misa, a tu tak zwany anscair, sok z li�ci ognistego drzewa... Tu, w tej buteleczce. Zmieszany z wod� w stosunku jeden do dwudziestu pi�ciu. W czystej postaci ma w�a�ciwo�ci silnie halucynogenne, ale to w tej chwili nieistotne. Wa�ne, �e obecno�� w powietrzu nawet minimalnej ilo�ci jego opar�w pomaga w uaktywnieniu niekt�rych zakl��. A to... - Nie m�w - Valmy wzdrygn�� si� lekko. - Widz�. Moje przysz�e cia�o... Zaraz, co to jest w�a�ciwie? Nietoperz? - Owszem - �mij lekko pog�adzi� mi�kk� sier��. - Nietoperz. Ciekawe stworzenie. W Yadhmarze uwa�aj� je za nieczyste, w Nedgvarze za �wi�te... - Dlaczego akurat nietoperz? Krzycz�cy w Ciemno�ci wzruszy� ramionami. - A dlaczego nie? Nietoperze �yj� do�� d�ugo, d�u�ej ni� myszy i szczury. Dziesi�� do dwunastu lat. Koty i psy s� bardziej d�ugowieczne, to fakt, ale w Shan Vaola bezpa�ski kundel nie ma �atwego �ycia... A nie chcia�by� chyba NALE�E� do jakiego� cz�owieka, prawda? Poza tym, nietoperze potrafi� przecie� lata�... - Ptaki te� lataj�. Dlaczego nie ptak? - Przykro mi. Z ptakiem zakl�cie nie zadzia�a. Pow�ok�, do kt�rej dokonuje si� Przeniesienia musi by� ssak. Taka ju� specyfika tego czaru. - Tak... - Valmy potar� czo�o. - Przygotowa�e� wszystko, widz�... Kiedy mo�emy zacz�� ? - Kiedy chcesz. Cho�by zaraz. - To dobrze. Krzycz�cy w Ciemno�ci uni�s� g�ow�, uwa�niej popatrzy� na przyjaciela. - Wybacz, ale musz� ci� o to zapyta�... Jeste� zdecydowany? �adnych w�tpliwo�ci? Poeta nie odwr�ci� wzroku. - Tak. - Jeste� absolutnie pewien, Eshier? Pami�taj, zakl�cie jest nieodwracalne... Mo�e powiniene� jeszcze raz przemy�le� decyzj�? Valmy zakaszla� ponownie. Si�gn�� do kieszeni, wygrzeba� zmi�t� p��cienn� chustk�, starannie wytar� ni� usta. - Chyba nie ma nad czym my�le�, Brune - jego g�os zadr�a� nieznacznie. - To kancer, nie gru�lica. Konowa� daje mi jeszcze cztery miesi�ce �ycia. P� roku, je�li b�d� si� oszcz�dza�. Ale co to za �ycie... �ciszy� g�os. - Przemy�la�em wszystko. B�d� my�leli, �e umar�em we �nie. O ile kto� w og�le zauwa�y, �e mnie nie ma... - Cassaina zauwa�y. - Cassaina? Nie roz�mieszaj mnie. Ona nie pami�ta. Po prostu. - Nale�a�o j� odszuka�, Eshier. Powiedzie� jej, co chcesz zrobi�. - Powiedzie� jej? Po co? - Nie s�dzisz, �e powinna zna� prawd�? W szarych oczach Valmy?ego co� b�ysn�o. Jak stal. - Dlaczego? Znalaz�a sobie kogo� innego. Jest szcz�liwa. Tyle wiem. Po co ma sobie przypomina� swoj� wielk� pomy�k� z czas�w m�odo�ci? Krzycz�cy w Ciemno�ci w zadumie wpatrywa� si� w migocz�cy czerwieni� �ar. - Czasem jedna kr�tka rozmowa mo�e wiele zmieni� - rzuci�, nie podnosz�c g�owy. - Ale wszystkie decyzje podejmujesz ty, nie ja. - Mam tego �wiadomo�� - poeta westchn�� nagle. - M�wi�em ju�, d�ugo planowa�em moje Przeniesienie. D�u�ej, ni� przypuszczasz. Umilk� na chwil�, si�gn�� po pucharek z winem. - Pomys� przyszed� mi do g�owy dok�adnie p� roku temu. W dniu, gdy powiedziano mi, na co tak naprawd� jestem chory. Zabawne... Mimo wszystko mo�na powiedzie�, �e mam szcz�cie, prawda? M�j dawny przyjaciel jest magiem... mo�e ofiarowa� mi to drugie �ycie... Przerwa�. Zakaszla�. I zmieni� temat. - Sporz�dzi�em testament, cho� nie bardzo jest czym rozporz�dza�... Mam krewnych na p�nocy, w Othlonie. Mieszczanie, drobni kupcy. Ledwie ich znam. Pisa�em do nich kilka tygodni temu... Wiedz�, w jakim jestem stanie. Oczy �mija zw�zi�y si� gwa�townie. - Napisa�e� im, co planujesz? - Nie, tego nie. Tylko tyle, �e nie zosta�o mi wiele czasu. I �e zostawiam im wszystko. - Valmy u�miechn�� si� kwa�no. - Niewiele tego... Pewnie o wiele za ma�o na ich gust. Ale przynajmniej bez d�ug�w... A skoro ju� jeste�my przy pieni�dzach - twoje honorarium. Dziewi��dziesi�t leri, prawda? Tyle kosztuje nielegalnie przeprowadzone Przeniesienie? Krzycz�cy w Ciemno�ci potrz�sn�� g�ow�. - Nie �artuj. Od ciebie nie przyj��bym nawet seyonarskiej drachmy. - Jeste� pewien? - Wiem, co m�wi�. Daj te pieni�dze Nethrze albo komu�... Niech to szlag, Eshier, nawet ja mam pewne zasady. - Wiedzia�em, �e to powiesz - u�miechn�� si� poeta. - C�, skoro tak... Przygotowa�em dla ciebie co� jeszcze. Pochyli� si� nad kufrem i przez chwil� grzeba� w jego wn�trzu. - Trudno tu cokolwiek znale��. Tyle szparga��w - rzuci� przez rami�. - Wi�kszo�� to moje stare dzie�a... Niekt�re z nich znasz. ?Senno��?, ?Czarni bogowie?, ?Wyspa szkar�atnego cudu?... O, jest i s�awetna ?Magini?... Nikt ich ju� nie czyta. Tu jeszcze par� innych manuskrypt�w. G��wnie poezja. Alvin z Tay, Flavius Fenshi... Niemal zapomniani. Jak ja. Oho! Mam, czego szuka�em. Po�o�y� na stole du�y zw�j szorstkiego, szarego papieru, g�sto zapisany linijkami drobnego pisma. - To musisz przyj��. Przeczytasz i ocenisz... - Co to? - spyta� cicho �mij. Valmy u�miechn�� si� sm�tnie. - Moje ostatnie dzie�o. Nie doko�czone, to w zasadzie brudnopis... Zreszt�, nawet sko�czone pewnie nigdy nie znalaz�oby odbiorc�w. - Jaki ma tytu�? Poeta roze�mia� si� g�o�no. �miech szybko przeszed� w atak kaszlu. Valmy umilk� szybko, krzywi�c si� przycisn�� chustk� do ust, zaczerpn�� g��boko powietrza. - Tytu�? Nie ma �adnego tytu�u. Nic jako� nie przychodzi�o mi do g�owy... Mo�e ty wymy�lisz co� odpowiedniego? - Mo�e. Milczeli przez chwil�. - Ciesz� si�, �e mam t� mo�liwo��, wiesz? - mrukn�� wreszcie Valmy. - �eby jeszcze przez jaki� czas zosta� tu, mi�dzy �ywymi... nawet je�li nie jako cz�owiek... Westchn�� ci�ko. - Zawsze my�la�em, �e �y� tak, jak �yj� zwierz�ta, to gorzej, ni� nie �y� w og�le... Ale teraz zale�y mi tylko na �yciu, rozumiesz? Mo�e dlatego, �e... Jego g�os zadr�a�. - Mo�e dlatego, �e a� do tej pory marnowa�em czas. Nudzi�em si� tylko... Ci�gle czeka�em na zmian�, na co�, co pozwoli�oby mi inaczej spojrze� na �wiat, zaakceptowa� go takim, jakim jest. Ale za ka�dym razem, gdy co� si� zmienia�o, by�a to zmiana na gorsze. Przerwa� na chwil�, zakaszla�, dotkn�� chustk� warg. - Wiesz, z punktu widzenia zwyk�ych ludzi wy, magowie, jeste�cie w lepszej sytuacji. Nie starzejecie si� przecie�, nie musicie martwi� si�, �e wasz czas szybko zmierza ku ko�cowi. A ja, ja mia�em tak niewiele czasu... I wszystko to przeciek�o mi mi�dzy palcami. Valmy ukry� twarz w d�oniach. - Tyle niedoko�czonych wierszy... tyle zmarnowanych godzin... Spomi�dzy zaci�ni�tych palc�w sp�ywa�y �zy. - Eshier.- Krzycz�cy w Ciemno�ci lekko dotkn�� jego ramienia. - Przed tob� dziesi��, jedena�cie lat nowego �ycia. Poznasz �wiat, o jakim twoim kolegom nawet si� nie �ni�o... Zaufaj mi. Poeta drgn��, wzi�� g��boki oddech. - Masz racj�. Wybacz, Brune. Robi� z siebie g�upca. Wyprostowa� si�, otar� oczy. Dopi� do dna swoje wino. Zakaszla�. - Zaczynajmy - poprosi�, cicho, niemal szeptem. �mij skin�� g�ow�. - Dobrze. II. Przeniesienie Czerwonawy blask tl�cych si� w�gli. S�odko-gorzki zapach anscairu. I zmieszany z nim zapach magii, niepodobny do �adnej innej woni. (wkr�tce ju�) (innym wzrokiem patrze�) (inaczej widzie�) Krzyk. Pe�en b�lu, rozpaczliwy, nie milkn�cy. Krzyk nies�yszalny dla zwyk�ych uszu. Co ty robisz? CO ZE MN� ROBISZ? CO... P�ynne poruszenia d�oni kre�l�cych w powietrzu czarodziejskie znaki. Mi�kki, uspokajaj�cy szept. Cicho. Nie obawiaj si�, wszystko b�dzie dobrze. Cicho... przyjacielu. * * * Wspinaj�c si� po schodach prowadz�cych na strych, Nethra my�la�a intensywnie. M�czyzna wynajmuj�cy pok�j na pi�trze od ponad roku nie mia� �adnych go�ci. Nie odwiedza�a go nawet �ona. Nethrze chwilami by�o go �al. S�ysza�a, �e w swoim czasie by� zamo�nym obywatelem, protegowanym samego Najdostojniejszego. Teraz zapomnieli o nim nawet najbli�si... C�, �ycie nikogo nie oszcz�dza. Z kolei nieznajomy, kt�ry tego wieczoru zako�ata� do jej drzwi, stanowi� dla Nethry wielk� zagadk�. Widzia�a go po raz pierwszy w �yciu, nie mia�a poj�cia, kim jest ani czym si� zajmuje. Wiedzia�a jedno - ten cz�owiek nie podoba� si� jej. To prawda, by� m�ody, nie�le ubrany i uprzejmy - ale Nethra nie dawa�a si� tak �atwo zwie��. Zbyt d�ugo �y�a ju� na tym �wiecie, zbyt wiele widzia�a. Jej zdaniem przybysz nie mia� dobrych zamiar�w. Ju� ponad dwie godziny min�y od chwili, gdy przyszed�... O czym rozmawiali tak d�ugo, on i Eshier Valmy? O czym mogli rozmawia�? Nethra nie wiedzia�a, ale by�a tego bardzo, bardzo ciekawa. U szczytu schod�w zatrzyma�a si� na chwil�, czekaj�c, a� przyspieszony oddech uspokoi si� nieco. Potem pomalutku, na palcach zacz�a si� skrada� w stron� pokoju Valmy?ego. Na strychu panowa�a absolutna cisza. Nie by�o s�ycha� nawet wiatru, po�wistuj�cego zwykle w szczelinach dachu. Nic. Cisza i pachn�ca kurzem, sucha ciemno��. Nethra nagle poczu�a si� nieswojo. Nie powinna szpiegowa�. Przecie� mog�a si� myli�. Mo�e niepotrzebnie uprzedzi�a si� do tego przybysza. Mo�e rzeczywi�cie by� on tylko dawnym znajomym zubo�a�ego poety. A mo�e, mo�e nie? Zza zamkni�tych drzwi nie dochodzi� �aden d�wi�k, nawet najcichszy szmer. Ale przez dziurk� od klucza wida� by�o pal�ce si� wewn�trz czerwonawe �wiat�o. Nethra zawaha�a si�. Jednak raz rozbudzona ciekawo�� za nic nie dawa�a si� st�umi�. Zajrzy tylko raz, byle dowiedzie� si�, co dzieje si� za drzwiami... Tylko raz... Spojrza�a. I omal nie krzykn�a. Pod�og� i �ciany pokoju pokrywa�a mozaika dziwacznych symboli i piktogram�w, starannie wyrysowanych kilkoma kolorami kredy. Na stoliku sta�o po�yskuj�ce w mroku szklane naczynie, wype�nione jakim� szkar�atnym p�ynem - mo�e winem, mo�e krwi�? Valmy le�a� na wznak na swoim pos�aniu. Oczy mia� zamkni�te, r�ce wyci�gni�te wzd�u� cia�a. Jego rysy by�y dziwnie nieruchome, st�a�e, zastyg�e w grymasie ni to przera�enia, ni wyczekiwania... Nethra u�wiadomi�a sobie nagle, �e jego pier� nie porusza si�. Nieznajomy kl�cza� przed otwartymi drzwiczkami piecyka. Czerwony �ar pod�wietla� od do�u jego skupion�, napi�t� twarz. Zmru�one oczy b�yszcza�y dziwnie w cieniu spadaj�cych na czo�o w�os�w. Szepta� co� cicho i bardzo szybko, pieszczotliwie g�aszcz�c trzymany w d�oni k��bek czarnego futra, w kt�rym Nethra z przera�eniem rozpozna�a �wie�e zw�oki jakiego� ma�ego zwierz�cia. Serce podskoczy�o jej do gard�a. Jakie� upiorne gus�a... W jej domu... Bogowie, w jej domu... Co robi�? Uciekaj, podpowiada� instynkt. Magia to sztuka nieczysta, Zakazana Sztuka, �ci�ga przekle�stwo na ka�dego, kto si� ni� para... Uciekaj! Jutro zawiadomisz stra� miejsk� i Egzorcyst�w... Uciekaj, podpowiada� instynkt. Ale ciekawo�� raz jeszcze okaza�a si� silniejsza. Mamrocz�c s�owa modlitwy, staruszka ponownie pochyli�a si� nad dziurk� od klucza. Nieznajomy doko�czy� inkantacj�, wsta�, odwr�ci� si� powoli. Na u�amek chwili spojrzenia jego oraz Nethry skrzy�owa�y si� i Nethra omal nie zemdla�a, pewna, �e zosta�a odkryta - och, oczywi�cie, zwyk�y cz�owiek nie by�by w stanie przebi� wzrokiem grubych d�bowych drzwi, ale przecie� tamten nie by� zwyk�ym cz�owiekiem, by� magiem... Nie zauwa�y� jej. Nic w jego zachowaniu nie wskazywa�o na to, by wiedzia�, �e jest obserwowany. Kobieta odetchn�a cicho. Przyci�ni�te d�oni� serce �omota�o jej, jakby za chwil� mia�o p�kn��. Ale nie odesz�a od drzwi. Patrzy�a. Nieznajomy ostro�nie z�o�y� martwe zwierz� na piersi Valmy?ego. Valmy nie poruszy� si�. Nie �yje, pomy�la�a Nethra. Na pewno. Zamordowany w twoim domu, pod twoim dachem... Dlaczego nie uciekasz, kobieto? Uciekaj, p�ki mo�esz! Morderca jest tu� obok... Nie poruszy�a si�. Patrzy�a. Nieznajomy zn�w zacz�� recytowa� dziwaczne, pozbawione znaczenia s�owa, raz szybciej, raz wolniej. Jego g�os brzmia� chrapliwie i szorstko, niczym zgrzyt deptanego �wiru. Nie przestaj�c m�wi�, uni�s� praw� r�k�. Z jego d�oni trysn�a stru�ka �wiat�a. Nieruchome cia�o Valmy?ego w okamgnieniu otoczy�a pe�gaj�ca, z�otawa aureola. I Valmy zacz�� si� zmienia�. Nethra z krzykiem odskoczy�a od drzwi, zakrywaj�c r�k� oczy. Za p�no. To, co zd��y�a zobaczy�, prze�ladowa�o j� p�niej jeszcze przez wiele, wiele bezsennych nocy. * * * Mniej wi�cej w tej samej chwili w innym mie�cie i kraju inna, du�o m�odsza od Nethry kobieta poderwa�a si� gwa�townie, zrzucaj�c pled, kt�rym by�a okryta. M�czyzna �pi�cy obok drgn��, przekr�ci� si� na drugi bok, otworzy� oczy. - Co si� sta�o? - spyta� niespokojnie. Kobieta potar�a spocone czo�o. Jej oddech i puls stopniowo wraca�y do normalnego rytmu. - Nic takiego, kochanie - odszepn�a z wymuszonym u�miechem. - Co� mi si� przy�ni�o... Po prostu g�upi sen, nic wi�cej. Zmarszczy� brwi, nadal zaniepokojony. - Co za sen, Cassaino? - Nic takiego - powt�rzy�a cicho. - Zapomnij o tym. Obejmij mnie. Us�ucha�. * * * Czer�. W�gle pogas�y. Zm�czenie sp�ywaj�ce ci�k� fal�, przesycaj�ce ka�d� tkank� cia�a. Czar dokona� si�. U�yte zakl�cia jedno po drugim trac� moc. Krzycz�cy w Ciemno�ci podni�s� wzrok. Wiedzia�, co zobaczy. Cia�o Eshiera Valmy, nieruchome i sztywne. Szkliste oczy wpatrzone w sufit. Fosforyzuj�ce �lepia skulonego w g��bi klatki nietoperza, leciutkie dr�enie zwini�tych b�on jego skrzyde�. Przeniesienie zosta�o zako�czone. III. Le�, nietoperzu Dom przy ulicy Miedzianej od lat sta� opuszczony. Jego dawni w�a�ciciele - zamo�na kupiecka rodzina - wymarli podczas zarazy. Od tamtej pory nikt nie kwapi� si� tam zamieszka�. Tylko w��cz�dzy sporadycznie nocowali w ogrodzie. Po cichu szeptano, �e dom jest przekl�ty. Nie wyburzono go jednak. W Shan Vaola nigdy nie wyburzano opustosza�ych dom�w. Zakazywa� tego obyczaj r�wnie stary, jak samo miasto. Dom sta� wi�c i niszcza� poma�u, z ka�dym rokiem brzydszy i bardziej owiany legend�. Tej nocy, w blasku ��tego ksi�yca, prezentowa� si� jeszcze bardziej odpychaj�co ni� zazwyczaj. Spowijaj�ca go aura ponurej, milcz�cej wrogo�ci dla cz�owieka przes�dnego by�aby niemal namacalna. Krzycz�cy w Ciemno�ci nie nale�a� jednak�e do przes�dnych, a do starych, niezamieszkanych budynk�w mia� sentyment. Kln�c p�g�osem, �mij przedar� si� w ko�cu przez chaszcze zarastaj�ce niegdysiejszy ogr�d, dotar� do tylnego wej�cia. Drzwi nie by�y zamkni�te, ust�pi�y pod naporem r�ki. Wewn�trz powietrze by�o ci�kie od zapachu st�chlizny. Smuga ksi�ycowego �wiat�a wpadaj�ca przez wybite okno rysowa�a czarne cienie w poprzek za�mieconej, usianej szczelinami pod�ogi. Krzycz�cy w Ciemno�ci w milczeniu pokr�ci� g�ow�. Kiedy chcia� podej�� w stron� majacz�cych w g��bi pomieszczenia schod�w, przegni�e deski zatrzeszcza�y ostrzegawczo. Zatrzyma� si�. - C�, przyjacielu - powiedzia� - tu si� rozstaniemy. Postawi� klatk� na ziemi i otworzy� drzwiczki. Nietoperz natychmiast wskoczy� na podstawion� d�o�. �mij wyprostowa� si�, uni�s� r�k�. Zwierz� oderwa�o si� od niej i poszybowa�o w mrok. Tam, gdzie - jak podpowiada� instynkt - gnie�dzili si� jego nowi pobratymcy. Krzycz�cy w Ciemno�ci jeszcze przez chwil� patrzy� za nim. - Powodzenia w nowym �yciu, Eshier - szepn�� w ko�cu, u�miechaj�c si� nieznacznie. Agnieszka Ha�as (Ignite) Lublin, grudzie� 1997