1017
Szczegóły |
Tytuł |
1017 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1017 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1017 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1017 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Amadeo Visconsini
Heroina 74
Autor prosi o nieidentyfikowanie postaci z opowiadania z osobami �yj�cymi. 1~ Su Perkins, czyli Chi�czyk z bujnym �yciorysem. Wielkie dworce lotnicze maj� to do siebie, �e r�ni� si� tylko odcieniem mur�w i frontonami o wi�kszej czy mniejszej ilo�ci szk�a oprawionego w ramy z nierdzewnej stali. Lotnisko jak potworna maszyna z jednej strony poch�ania drgaj�c� mas� wysypuj�cego si� z podje�d�aj�cych samochod�w i autokar�w t�umu, a z drugiej strony wyrzuca z siebie takie same podniecone i spiesz�ce si� gromady ludzi, rozgor�czkowanych rado�ci� przyjazdu, z okrzykami powita� przepychaj�cych si� do oczekuj�cych na podjazdach przer�nych �rodk�w komunikacji. Te krzyki powita�, wybuchy �miechu, k��tnie, wywo�ane jakim� ma�ym nieporozumieniem, wrzask matki w pogoni za zagubionym dzieckiem, warkot silnik�w samochodowych, nawo�ywania tragarzy, usi�uj�cych przecisn�� swoje w�zki baga�owe, nawet specyficzny zapach tego t�umu - wszystko to tworzy jakby odr�bny �wiat. A wszystko w blaskach ol�Niewaj�cego s�o�ca pierwszych dni rozpoczynaj�cych si� letnich wakacji! Przy oszklonej �cianie g��wnego korytarza cz�ci biurowej pierwszego pi�tra sta�o dw�ch m�czyzn, zapatrzonych w milczeniu na drgaj�ce i przelewaj�ce si� pod nim t�umy. Korytarz robi� wra�enie raczej wielkiego hallu. Szeroki na co najmniej dziesi�� metr�w ci�gn�� si� przez ca�y kompleks budynk�w. Po jednej stronie �ciana ze szk�a, wychodz�ca na g��wne podjazdy lotniska, po przeciwleg�ej stronie rz�d niezliczonych drzwi biur zarz�du i administracji lotniska i mi�dzynarodowych agencji, kt�re by�y jakby cz�Ci� tego wyizolowanego �wiata. - Czy patrz�c na te t�umy przyjezdnych nie wydaje ci si�, sier�ancie, �e �wiat jest ma�y? - odezwa� si� m�ody cz�owiek w nowiutkim, letnim ubraniu i bia�ej, rozpi�tej pod szyj� koszuli, do stoj�cego obok towarzysza. - Ile razy jestem na lotnisku, zawsze mam uczucie, �e stoj� w oknie otwartym na ca�y �wiat, �e tylko jeden skok dzieli mnie od Pary�a, Tokio czy HOnolulu. Sier�ant obr�ci� g�ow� do m�wi�cego. Obrzuci� m�odego cz�owieka niech�tnym spojrzeniem i zacz�� rozlu�nia� w�ze� krawata pod szyj�. - Gor�co - mrukn��. Wyj�� z kieszeni chustk�, przetar� spocone czo�o i bez s�owa ruszy� wzd�u� korytarza, odczytuj�c uwa�nie tabliczki na drzwiach. Sier�ant Davies z miejscowego F$b$i nie mia� powodu do zadowolenia. Wyrwa� si� w przerwie obiadowej wraz ze swoim nowym asystentem, Bobem Austinem, i od p� godziny b��dzili po gmachu lotniska w oszukiwaniu biura rzeczy znalezionych. Wracaj�c w niedziel� od dziadk�w z Nowego JOrku jego c�reczka zostawi�a w samolocie pude�ko z kredkami. Te kredki niewarte by�y i dolara, ale �ona tak si� piekli�a, �e Davies dla �wi�tego spokoju przyjecha� si� o nie upomnie�. Dra�ni�a go tak�e pewno�� siebie przydzielonego mu na par� dni Austina, kt�ry na ka�dym kroku podkre�la�, �e by� prymusem akademii i jakby mimo woli delikatnie akcentowa� swoj� wy�szo��. Szli wzd�u� korytarza, mijaj�c od czasu do czasu rozgadane stewardesy i spiesz�cych si� do swoich spraw urz�dnik�w lotniska i miejscowych agencji. Korytarz ten s�u�y� tylko interesantom i miejscowym urz�dnikom. Przed nimi, gdzie� w po�owie g��wnego budynku, korytarz by� przegrodzony bia�ymi sznurami, tworz�cymi przej�cie dla wyrzucanych przez ruchomy chodnik przyjezdnych, kt�rzy tym przej�ciem schodzili na dwa rz�dy ruchomych schod�w, wioz�cych ich do g��wnej hali przylotowej. Par� metr�w przed zagrodzonym przej�ciem Davies wskaza� g�ow� drzwi umywalni dla m�czyzn i bez s�owa, przepuszczaj�c kogo� wychodz�cego, wszed� do �rodka. Austin, pozostawiony sam, podszed� do sznur�w i zacz�� obserwowa� przelewaj�cy si� przed nim t�um przyjezdnych. Rzuciwszy okiem w prawo zauwa�y� ze zdziwieniem m�czyzn�, stoj�cego po drugiej stronie przeciwleg�ego sznura, przy samaym zej�ciu na ruchome schody. Uwag� jego zwr�ci�o, �e �w m�czyzna by� w p�aszczu, co w gor�cym pogodnym dniu rzuca�o si� natychmiast w oczy. Poniewa� osobnik ten mia� twarz zwr�con� w lewo, w kierunku nadchodz�cych, Austin bez trudno�ci rozpozna� w nim Chi�czyka. Zwraca� on uwag� nie tylko swoim wygl�dem. Sta� w miejscu niedozwolonym dla os�b nie nale��cych do obs�ugi lotniska. To wyda�o si� m�odemu agentowi dziwne. Nie chc�c by� zauwa�onym cofn�� si� o trzy kroki i oboj�tnie zacz�� rozwija� tabletk� gumy do �ucia. Przesun�a si� fala pasa�er�w, id�cych prawdopodobnie z tego samego samolotu. Kilkana�cie metr�w za ni� posuwa�a si� ruchomym chodnikiem nowa gromada przyby�ych. By�a to grupa m�odych Japo�czyk�w z pomara�czuowymi i czerwonymi plecakami, gromada rozkrzyczana, rozbawiona, robi�ca nies�ychane zamieszanie. W t�umie tym znajdowa� si� r�wnie� g�ruj�cy wzrostem ciemnow�osy m�czyzna w popielatym ubraniu; stale potr�cany usi�owa� z u�miechem utrzyma� r�wnowag�. Przy zej�ciu z transportera m�odzie� zatarasowa�a zupe�nie przej�cie. M�czyzna w popielatym ubraniu musia� przystan��, a popchni�ty przez brzd�kaj�cego na gitarze studenta zacz�� przeciska� si� na lew� stron�, gdzie by�o nieco lu�niej. W tym momencie Chi�czyk w p�aszczu szarpn�� lewym ramieniem w d�. Szarpni�cie wyrzuci�o z r�kawa umocowany na gumowej lince pistolet, kt�ry sam wpad� do r�ki. Austin b�yskawicznie si�gn�� po swojego colta. Osobnik w p�aszczu podni�s� r�k� do g�ry. Znajduj�cy si� ju� po lewej stronie zej�cia na schody m�czyzna w popielatym ubraniu potkn�� si� nieoczekiwanie o le��cy na pod�odze plecak. Chi�czyk strzeli�. Prawie r�wnocze�nie - �eby nie trafi� przechodz�cych - Austin rzuci� si� na ziemi� i obur�cz, z do�u, mierz�c wysoko, nacisn�� spust. Suchy trzask drugiego strza�u Chi�czyka zla� si� z g�uch� detonacj� du�ego kalibru pistoletu agenta F$b$i. Wysoko pod sufitem, wzd�u� �cian, ukryte za ekranami z kolorowego pleksiglasu jarzeni�wki rzuca�y mi�kkie �wiat�o nadaj�ce otoczeniu atmosfer� spokoju. W du�ym pokoju bez okna, o �cianach i pod�odze wy�o�onych imitacj� marmuru nieokre�lonego bia�awego koloru, w nogach ��ka, na szeroko rozstawionych metalowych sto�kach, siedzia�o czterech m�czyzn. Szept gor�czkowo wymienianych zda� nie m�ci� ciszy, a wzmaga� napi�cie. Pierwszy z lewej, o siwych, kr�tko podstrzy�onych w�osach, w szk�ach o ci�kiej, czarnej oprawie i spokojnej, w�adczej, ale jakby martwej twarzy, m�wi�c szeptem, powoli g�adzi� r�k� nie istniej�c� zmarszczk� na nieskazitelnie bia�ym lekarskim kitlu. Przy nim, po lewej r�ce, wysoki blondyn w nieokre�lonym wieku, w fartuchu chirurga z sali operacyjnej, nerwowo bawi� si� trzymanym w obu r�kach stetoskopem. Trzeci, siedz�cy przy samej podstawie reflektora, nie m�g� mie� trzydziestu lat. By� r�wnie� w bia�ym kitlu i siedzia� w niedba�ej pozie, z nog� za�o�on� na nog�. Na rasowej, suchej twarzy sportowca o uderzaj�cej pewno�ci siebie malowa� si� wyraz zniecierpliwienia. Jednak z uwag� s�ucha� rozmowy dw�ch siedz�cych bli�ej ��ka lekarzy, kt�rzy jakby z rozmys�em ignorowali obecno�� m�odszego kolegi. Czwarty m�czyzna, siedz�cy najbli�ej �ciany, stanowi� pewien kontrast z pozosta�ymi. Opalona na br�z twarz z du�� blizn� na czole, siwiej�ce na skroniach w�osy, stanowcze spojrzenie i zaci�ni�te, w�skie wargi szczup�ej, �niadej twarzy o �ci�gni�tych mi�niach policzk�w, znamionowa�y cz�owieka pe�nego poczucia odpowiedzialno�ci za wydawane rozkazy. Popielaty, jak z manekina zdj�ty garnitur, bia�a koszula, czarny krawat z jedwabnej, matowej plecionki i wypolerowane do b�ysku czarne pantofle dope�nia�y ca�o�ci sylwetki. Fryzura, troch� za du�o wystaj�ce z r�kaw�w mankiety koszuli, jaka� nieuchwytna niedba�o�� wskazywa�y nieomylnie wychowanka West POint czy Coloradosprings. * S�ynne szko�y oficerskie w USA. Wszystkie przypisy pochodz� od autora. Szelest krzes�a, przesuwanego w s�siednim pokoju, przerwa� cisz�. Najm�odszy z obecnych powoli wsta� ze sto�ka i stan�wszy za plecami obydwu lekarzy odezwa� si� p�g�osem, skanduj�c jakby dla podkre�lenia ka�de s�owo: - Z przykro�ci� konstatuj�, �e nie mog� dzieli� zdania koleg�w, je�eli panowie pozwol� mi na t� poufa�o��. Ca�e moje dotychczasowe do�wiadczenie chirurga oparte jest na wielu operacjach czaszki i m�zgu, co jest i prawdopodobnie b�dzie moj� specjalno�ci� zawodow�. Po zapoznaniu si� z diagnoz� pan�w, po dok�adnym przestudiowaniu ostatnich zdj��, jestem pewny, �e w tym - �e si� tak wyra�� - szcz�liwym wypadku bezpiecze�stwo utraty �ycia czy powa�nych dalszych komplikacji nie wchodzi w rachub�. Pocisk ma�ego kalibru przeszed� od podstawy czaszki przez ko�� skroniow�, nie wywo�uj�c nawet wewn�trznego krwawienia i omijaj�c g��wne w�z�y nerwowe. POstrza�u mi�Nia barkowego nie mo�na nawet zaliczy� do powa�nych uraz�w. Wed�ug mojego rozpoznania chory jest pogr��ony w g��bokim, m�cz�cym �Nie. Nie min�y jeszcze dwadzie�cia cztery godziny od wypadku i d�ugo�� snu spowodowana jest po pierwsze szokiem pourazowym, po drugie zastrzykiem znieczulaj�cym przy opatrunku mi�Nia barkowego. Prosz� mi darowa� jeszcze jedn� uwag�. Mr. Barker * - tu zwr�ci� si� do najstarszego z lekarzy - ale my dzisiaj nie zak�adamy tak szczelnych i dok�adnych opatrunk�w. W miar� mo�liwo�ci zostawiamy rany odkryte, przykryte tylko tamponami ze specjylnie preparowanej gazy. Co do rany mi�nia barkowego, konieczny by� tylko opatrunek unieruchamiaj�cy rami�. Jak panowie zauwa�yli, do tej chwili nie wyrazi�em moich pogl�d�w. Jednak s�dz�, �e teraz powinny by� wzi�te pod uwag�. Do chirurga w krajach anglosaskich zwraca si� zawsze per "mister". - Dzi�kuj�, Mr. Weston, za pa�skie spostrze�enia i cenne uwagi - odpowiedzia� Barker - ale dop�ki ja jestem kierownikiem tego oddzia�u hirurgii i ponosz� za� pe�n� odpowiedzialno��, zasad dokonywania zabieg�w i opatrunk�w, oddzia� ten dla niczyjego widzimisi� nie zmieni. Je�eli chodzi o pana prorocze diagnozy, to mo�e najbli�sze par� minut przyniesie nam wyczerpuj�c� odpowied�. Zamkn�� t� dyskusj� powiedzeniem, kt�re utkwi�o w mej pami�ci na ca�e �ycie. Wiele lat temu, podczas ostatniej wojny, by�em asystentem wielkiego chirurga angielskiego w szpitalu wojskowym w Belgii. Po ci�kiej, czterogodzinnej operacji, kt�ra nas, asystent�w, zacz�a denerwowa� niezliczon� ilo�ci� dok�adnych zabieg�w, ju� po za�o�eniu klamer, stary Anglik zdj�� mask� i �ci�gaj�c r�kawice powiedzia�: "Gentlemen, przegrywa tylko ten, kto nie docenia niebezpiecze�stwa". - Doskona�a teoria, Mr. Barker - odezwa� si� m�czyzna w cywilnym ubraniu. - Nale�y jednak uwzgl�dni� wyj�tki, jak cho�by ten - tu palcem wskaza� na ��ko. - Je�eli za� chodzi o Westona, to od sze�ciu lat jest chirurgiem szpitala wojskowego w Cincinnati. Par� miesi�cy temu zosta� wezwany do Frankfurtu w celu przeprowadzenia skomplikowanej operacji m�zgu. Mimo m�odego wieku cieszy si�, jak mi m�wiono, pewnego rodzaju uznaniem i jest cz�onkiem naszego departamentu... - Przepraszam - wtr�ci� Barker - zapomnia�em doda�, �e chory w �adnym wypadku nie mo�e porusza� g�ow�. Rooper - zwr�ci� si� do wysokiego blondyna - zastan�w si�, jaki ko�nierz unieruchamiaj�cy za�o�y� mu na kark. Przepraszam, �e panu przerwa�em, Mr. Revell. - Panie Barker - ci�gn�� dalej Revell. - Nazwisko moje pan zna. Jestem szefem Departamentu "4". * International Marcotic Bureau z siedzib� w Baltimore. Stamt�d pochodzi ca�a moja ekipa. Patrzy pan na moj� blizn�? To Wietnam, tak, zgadza si�, by�em kapitanem "Marines"... Inwalida, zwolniony ze s�u�by sta�ej, sko�czy�em wydzia� prawa w Los Altos i od pi�ciu lat pracuj� w zawodzie, kt�ry nie nale�y do naj�atwiejszych. Ranny - tu wskaza� na ��ko - to m�j przyjaciel, jeden z niewielu, jakich mam. Przyjaciel - to mo�e za bardzo osobiste, ale to nasz cz�owiek. Mr. Barker! Bardzo si� o niego martwimy! Departament "4" - Federal Narcotic Bureau. Powoli wszyscy, jakby czaj�c si�, powstali z miejsc. Le��cy otworzy� oczy. Na zabanda�owanej do po�owy twarzy odbi� si� jakby wyraz zdziwienia. Powoli wraca�a �wiadomo��. Bezwiednie, ruchem nabytym drog� wieloletniego treningu i do�wiadczenia, z lekka zacz�� porusza� palcami st�p i d�oni. Przez usta przeszed� jakby cie� u�Miechu. Spokojnie rozpocz�� nast�pne pr�by, te jednak wypad�y mniej zadowalaj�co. Obanda�owana i unieruchomiona g�owa i kark, lewe rami� przykr�powane do boku. Pr�ba otworzenia ust zako�czy�a si� ostrym b�lem w okolicy skroni. Poczu� g��d i niespokojnie, ale ju� pewnie, poruszy� prawym ramieniem, jakby chcia� sprawdzi� opatrunek na g�owie. Revell pochyli� si� nad le��cym: - Spokojnie, Su, nie ruszaj si�.Je�eli mnie poznajesz i s�yszysz, zamknij oczy. Nic nie m�w. Wszystko jest dobrze. Le��cy u�Miechn�� si�. - Hallo, Sam! - mrukn�� niemal nie otwieraj�c ust. - Po pierwsze jestem g�odny, a w og�le co to za kabaret? Gadaj! - Uwa�aj, Su, prosz� ci� - nic nie m�w. Ja b�d� gada�, a ty potakuj albo zaprzeczaj r�k�. Je�� zaraz dostaniesz. Wszystko przywie�Li�my ze sob�. Chory ju� zupe�nie pewnie wskaza� r�k� na zas�oni�te oko. Brook wzi�� ze stolika no�yczki i wprawnie wyci�� w banda�u tr�jk�t. Ruch r�ki by� gestem podzi�kowania. - Uwaga, Su, zaczynam od pocz�tku - powiedzia� Revell. - Dzisiaj mamy wtorek, 16 maja 1974 roku, godzina - tu spojrza� na zegarek - jedenasta trzydzie�ci cztery przed po�udniem. Miejsce: sala wydzielona oddzia�u chirurgii szpitala stanu Floryda w Miami. Wczoraj, to jest poniedzia�ek, przylecia�e� samolotem "Pan American" z Tokio o godzinie dziesi�tej rano. Szed�e� z odprawy celnej szerokim korytarzem do podw�jnych ruchomych schod�w. W lewej r�ce trzyma�e� torb�, a na niej przewieszony p�aszcz. Zgadza si�? - Tak - mrukn�� le��cy. - Teraz skup si�, Su: czy dochodz�c do schod�w lub mo�e jeszcze id�c korytarzem, zauwa�y�e� osobnika wzrostu oko�o 175 centymetr�w, w p�aszczu i sportowej czapce golfowej, stoj�cego przy przej�ciu? Dodam, �e p�aszcz by� typu nieprzemakalnego, ciemnoszary, a czapka granatowa. - Tak - mrukn�� le��cy. - To by� Chi�czyk. - Czy ju� go kiedy widzia�e�? - Chory przymkn�� oczy i po namy�le kategorycznie zaprzeczy� ruchem r�ki. - Ten Chi�czyk strzeli� do ciebie dwukrotnie. Drugi strza� musia� ju� pa�� po strzale agenta F$b$i, obecnego przypadkiem przy zaj�Ciu, i tym t�umacz� postrza� barku. Chi�czyk zosta� trafiony w podstaw� czaszki, pocisk wyszed� ponad nosem. Tw�j niedosz�y morderca jest, jak dot�d, nie rozpoznany. Przy sobie nie mia� - poza kilkunastoma dolarami - nawet starego biletu autobusowego. Pistolet typu lugar, * kaliber 22, z fabryki w Detroit. Amunicja w�oska o podw�jnym �adunku, z pociskiem w koszulce z utwardzonego aluminium. T�umik nie znany ekspertom F$b$i. D�ugo�� tylko cztery centymetry. Wyr�b - albo Formoza, albo NIppon. W tej chwili pr�bujemy ustali� pochodzenie broni, jak i to�samo�� nieboszczyka. Dzisiaj ju� wys�ali�my sze��set zdj�� do wszystkich kartotek F$b$i i policji stanowej. To tymczasem wszystko. Teraz przynios� ci jedzenie i prosz� ci�, nie krzyw si� na menu. Lugar - parabellum, wyrabiane w U$S$A, o r�nych kalibrach. - Stop, Sam! Troch� g�o�Niej rzuci� le��cy. - Na jedzenie mam jeszcze du�o czasu. Cho� mo�e niewyra�nie, mog� jednak m�wi�, my�le� mog� bez �adnych wysi�k�w. Tylko jest mi cholernie niewygodnie le�e� i zaczynaj� mnie bole� oczy od tego ustawicznego wywracania z g�ry na d�. Powiedz tym szanownym lekarzom, co si� we mnie wpatruj�, �e po pierwsze dzi�kuj� im i obiecuj� ka�demu prezent na Bo�e Narodzenie, a po drugie, �eby si� o mnie nie niepokoili i - o ile to mo�liwe - zostawili nas samych. Musz� przekaza� komplet informacji, i to natychmiast, jasne? Revell wsta�. - Panowie sami s�yszeli - zwr�ci� si� do zebranych. - B�d� bardzo wdzi�czny, je�li b�dziemy mogli spotka� si� tutaj za godzin�. Dzi�kuj� panom. Ty - zwr�ci� si� do WEstona - zaczekaj w s�siednim pokoju. Chory zamkn�� oczy. Czeka�. Gdy wreszcie zostali sami, powiedzia�: - Teraz ty s�uchaj, Sam, i staraj si� nie przerywa� mi. Ot�, jak wiesz, wys�a�em ci sze�� dni temu z Sydney, przez naszego agenta w "Pan American", kopert� z fotografi� mojej nowej twarzy i kartk� z zawiadomieniem o przylocie do Miami. W dwa dni p�Niej dosta�em przez tego samego faceta nowy paszport. Wiesz tak�e, �e w Sydney ten magik z teatru robi nieprawdopodobn� charakteryzacj�. Cztery zastrzyki w g�b� i peruka wystarcz�, by na pi�� do sze�ciu dni mie� twarz zmienion� zale�nie od zapotrzebowania. Cudotw�rca. On z tego czarnego Amina zrobi�by conajmniej Alaina Delon... Umilk� na chwil�, odetchn�� g��boko i m�wi� dalej: - Zdj�cie mia�em wykonane natychmiast po tym zabiegu, czeka�em na wywo�anie i zabra�em odbitki radzem z klisz�. Przesy�ka do ciebie sz�a jak zwykle w kopercie nie do otworzenia, znakowanej wewn�trz. Wiedzia�em, �e sprawdzisz. Paszport dosta�em od ciebie w takiej samej kopercie z twoim znakowaniem. Nienaruszona. Mimo �e zawiadomi�em ci� o czasie i miejscu mojego przylotu, bilet kupi�em anonimowo na dwadzie�cia minut przed odlotem.Samolot szed� do Tokio prawie pusty. Mam absolutn� pewno��, �e na terenie Sydney nie jestem rozszyfrowany. Wiem te�, �e nie jeste� w stanie odpowiedzie� na pytanie: jakim sposobem m�j niedosz�y zab�jca m�g� wiedzie�, kieddy i gdzie przylec�, a co najwa�niejsze: jak obecnie wygl�dam? - Masz racj�, nie jestem - Revell skin�� g�ow�. Milczeli. - Sam, kto� musia� widzie� m�j list i musia� mie� wystarczaj�co du�o czasu dla zrobienia dobrej odbitki z mojego zdj�cia paszportowego. Bez tej odbitki by�em nie do poznania. Ten drab na lotnisku musia� ju� "umie�" moj� twarz na pami��. �w "kto�" jest cz�owiekiem z naszego departamentu... T� spraw� jednak od�o�ymy na p��niej. Mam kilka jeszcze wa�niejszych. Przed odlotem z Sydney wys�a�em ci na oczt� miejsk� w Hagerstown, na poste restente, wyczerpuj�cy raport. Kod adresowy "515". Po�lij zaraz kt�r�� z naszych dziewczyn. NIe pokazuj si� tam osobi�cie, nie wysy�aj te� �adnego z naszych ludzi. Potraktuj ten list jako fragment intrygi mi�osnej, skrywanej przed �on�. Przeczytaj i spal natychmiast. - Za�atwione. M�w dalej. PO zako�czeniu operacji "French Connection" wys�a�e� mnie z powrotem na stare �mieci do Hongkongu i nie widzieli�my si� chyba wi�cej ni� trzy lata. Mia�e� moje raporty, prawda, ale postaram ci si� teraz uzupe�ni� to wszystko, czym nie mog�em si� z tob� dzieli� oficjalnie. Jak pami�tasz, dawniej jedyn� nasz� trosk� na tym terenie byli mali po�rednicy, troch� handlarzy i sami przemytnicy, kt�rzy rekrutowali si� spo�r�d chi�skich za��g tramp�w r�nych bander. Czasem wpad�a wi�ksza ryba, znany kupiec chi�ski albo kapitan jakiego� liberyjskiego trampa. Ale to by�y wszystko ma�e ilo�ci, i to surowca. Dzisiaj, po przeci�ciu francuskiego wrzodu, wszystko si� zmieni�o. Jak grzyby po deszczu powsta�y dziesi�tki ma�ych destylarni i laboratori�w w najniedost�pniejszych zakarmarkach chi�skiej dzielnicy i w wioskach po chi�skiej stronie. Laboranci - przewa�nie Brytyjczycy, paru Amerykan�w i Japo�czyk�w. Dzisiaj ju� w Hongkongu nie dostaniesz surowca opium. Idzie czysta heroina, i to lepszej jako�ci ni� francuska. A dystrybucj� zajmuj� si� nasi �p�nierze. Podczas urlop�w z Wietnamu, sp�dzanych najch�tniej w Hongkongu, anga�owani przez ludzi triad, * za du�e pieni�dze przewo�� do San�w czyst� heroin� i rozprowadzaj� do okre�lonych odbiorc�w. Jest okazja �atwych i du�ych zarobk�w. Zysk za przewiezienie jednego kilograma heroiny - to tysi�c dolar�w. Jakakolwiek kontrola tego procederu jest niemo�liwa. Pozosta�a jedynie likwidacja �r�de� produkcji. Triady - tajne organizacje chi�skie. Ale tutaj w gr� wesz�y triady. Triady rozros�y si� do nieprawdopodobnych rozmiar�w. Dawniej �erowa�y na protekcji, na uciekinierach z Chin komunistycznych, troch� papra�y si� narkotykami, ale ich g��wna dzia�alno�� i ich dochody wi�za�y si� z handlem surowcem opium w Rangunie i przemytem z�ota z Macao. Dzisiaj triady przej�y w swe r�ce ca�y handel narkotykami w �wiecie. PO dw�ch celnych strza�ach w zesz�ym roku na stadionie basseballowym w Detroit mafia w Stanach odskoczy�a od importu narkotyk�w. - Czy i Hongkong opanowany jest prez triady - spyta� Revell. - W HOngkongu mamy trzy g��wne triady. Naturalnie dominuj�ca jest triada "Woh Sing Woh". "Lu Kun" i "Fu Sing" maj� nieco mniejsze znaczenie. Ale nad wszystkimi dominuje pot�na triada "czterna�cie K", kontroluj�ca triady ca�ego �wiata. Ma ona najlepsz� organizacj� i �rodki jeszcze od czasu Kuomintangu. W Stanach mamy dziewi�ciu "Starszych" stopnia "462" i kilku Czerwonej Laski z Podw�jnym Kwiatem i Z�ot� Wst��k�. Ale gdzie� jest ten ze �swi�tym numerem "444" i zar�cz� ci, �e on jeden mo�e da� odpowied� na pytanie o dziury w mojej czaszce... Przerwa� na chwil�, widocznie zm�czony d�u�sz� relacj�, ale po chwili podj�� dalej: - Wracajmy do HOngkongu. Praca by�a ogromnie utrudniona. Policja miejscowa pod zarz�dem brytyjskim - skorumpowana od g�ry do do�u. Znana ci jest afera superintendenta Stanleya Browna? - S�ysza�em. Wystrzeli�a kilka miesi�cy temu. - W�a�nie. FAcet potrafi� zgromadzi� p� miliona funt�w. To daje najlepszy obraz tamtejszych stosunk�w. KIedy przej��em trzy lata temu plac�wk� od departamentu "1" z Pary�a, agenci byli zupe�nie bezradni. To byli dobrzy agenci... - Tyle, �e mieli przeciwko sobie nie tylko triady, ale i policj�! - Zgadza si�. Zacz�Li�my wi�c od pocz�tku, nie licz�c si� z nikim i z niczym. Wyci�gn��em trzech moich starych agent�w, nigdy nie rozszyfrowanych, i pu�ci�em w ruch moich nowych facet�w z dawnego departamentu "1". Znasz rezultaty. - Znam. W trzy lata dziewi�� wytw�rni miejscowych i jedna po chi�skiej stronie. Zniszczono heroiny za co najmniej dziesi�� milion�w dolar�w. Pi�ciu oficer�w lotnictwa, dw�ch z administracji i czterech marynarzy posz�o pod s�d wojenny. - Niestety, musia�y by� i ofiary. Brytyjczycy zacz�li si� nas czepia�, oskar�aj�c o blisko czterdzie�ci morderstw. Wszystko zwalali na nas. Wtedy moi starzy agenci rozpracowali tego Browna. Zatuszowa� si� nie da�o, wstyd na ca�y �weiat. Zamkn�o to Anglikom g�by i teraz mamy spok�j. Ale sze�ciu moich agent�w przepad�o bez �ladu, a si�dmy odnalaz� si� tylko przypadkiem. Pijany marynarz francuski nad ranem wzi�� cudze auto i z miejsca rozbi� je o przeje�d�aj�c� furgonetka�. Kierowca zbief�, a w furgonetce, nikt inny jak Allan Ball, z czterema dziurami w g�owie i n�kami w cemencie. T� spraw� wzi�� w r�ce jedyny warto�ciowy superintendent w ca�ym zespole, Fu Czeng, i w dwa tygodnie roz�o�yli�my po�ow� triady "Fu Sing". Ale to by�y tylko rozgrywki na �rednim szczeblu i dla ca�o�ci sprawy by�y przys�owiow� kropl� w morzu. Produkcja by�a wi�ksza ni� dystrybucja organizowana i prowadzona prze paruset dorywczych kurier�w. Kt�r�dy� musia�y i�� du�e transporty. To by�y ju� wy�sze szczeble wtajemniczenia. Tego nie mogli rozgry�� nawet moi starzy agenci. Nie zapomnij, �e razem z nimi sko�czy�em szko��, �e razem s�u�ylimy przez pi�� lat w miejscowej brytyjskiej policji w departamencie narkotyk�w. �e znamy Hongkong na wylko, �e nic nie jest dla nas tajemnic�. Oni przez te osiem lat po odej�ciu wraz ze mn� ze s�u�by nie stracili �adnego ze swoich dawnych kontakt�w i dlatego dzisiaj s� najlepsi na naszym rynku. - A mimo to stan�li�my przed murem nie do przebycia... - Dopiero po jakim� czasie zacz�o �wita�. Rok temu m�j dawny agent z Macao zawiadomi� mnie, �e ma co� powa�nego. Zostawi�em ca�y kram na g�owie Chung Fu, a sam zaopatrzy�em si� w trzy kilogramy z�ota w ma�ych sztabkach i na d�once wyl�dowa�em w Macao. Macao to cudowny rynek. Mo�na tam dosta� wszystko: narkotyki, z�oto i nasz� bro� z Wietnamu, kt�ra idzie w dziesi�tkach ton na Malaje. Wprowadzenie mia�em dobre, legend� nie do rozgryzienia i bez trudno�ci wszed�em w mi�dzynarodow� zbieranin� handlarzy z�otem i czym si� da�o. Interes zacz�� i�� mi z miejsca tak, �e policja portugalska zwr�ci�a na mnie uwag�. - Troch� ci� to pewnie kosztowa�o? - Trudno, kosztowa�o, ale m�j nowy proceder przeszed� wszystkie oczekiwania. NIe uwierzysz, jak zobaczysz moje ostatnie zestawienia finansowe. Wygl�daj� jak bajka. Rozpracowali�my kilkunastu z triady "14 K". Wszyscy o niewielkim stopniu wtajemniczenia. Na tym nici si� urywa�y. Tak min�o prawie dziesi�� miesi�cy... Zamilk� i chwil� le�a� bez ruchu. Temperatura mu chyba ros�a, oczy �wieci�y chorobliwym blaskiem. Obliza� wyschni�te usta i zacz�� opowiada� dalej: - Dwa miesi�ce temu m�j agent, wracaj�c z jakiej� libacji, znalaz� za miastem zmasakrowan�, ledwie �yw� dziewczyn�. Stary Chi�czyk, wdowiec, mieszkaj�cy z trzema siostrami, wzi�� t� prawie umieraj�c� dziewczyn� do siebie. By�a to zawodowa prostytutka, Chinka z Tajwanu. PO dziesi�ciu dniach przysz�a do siebie i zacz�a gada�. To by� najszcz�liwszy przypadek w ca�ej mojej karierze w International Narcotic Bureau. Informacje by�y bezcenne. Transporty opium przychodzi�y do Macao tonami, na miejscu przerabiano to na heroin� i wysy�ano du�ymi partiami do Stan�w i Kanady. W sie� dosta�y si� nie tylko ma�e p�otki z "426"; si�gn�li�my do wielkich z "14 k". Po miesi�cu mieli�my wszystko zlokalizowane. Laboratorium jak w I$C$I, * wszystko: organizacja i urz�dzenia ultranowoczesne. Produkcja - jedna tona czystej jak �za heroiny miesi�cznie i transport do miejsca przeznaczenia. A� w g�owie si� kr�ci: dwadzie�cia milion�w dolar�w w detalu. I$C$I - najwi�kszy koncern chemiczny Wielkiej Bratanii. - A zatem najpierw likwidacja �r�de�? - spyta� Revell. - LIkwidacja �r�de� by�a niemo�liwa. W tym skorumpowanym bagnie o �adnych rzeczywi�cie skutecznych posuni�ciach nie mo�e by� mowy. Tam wszystko dzieje si� za wiedz� miejscowych w�adz. Ale mo�na zlikwidowa� o�rodek kieruj�cy, dochodz�c uprzednio do g��wnego odbiorcy. Odnie�li�my wielki sukces. Dotarli�my do �wi�tego numeru "444". Bodaj pierwszy raz w historii triady. Mamy go umiejscowionego. - Ale te nitki sz�y chyba i dalej? - Jasne, �e sz�y. Gdzie� w pobli�u musia� by� ten najwi�kszy Wielki Brat "489Pu". �ci�gn��em z Hongkongu numer "01" i wzi�li�my si� do roboty. Z "01" nie kontaktowali�my si� osobi�cie. Robi�a to za nas dziewczyna. "Yoshima Maru" mia�a odp�yn�� z �adunkiem na jakie� dziesi�� dni. Sz�a na JOkoham� i Vancouver. Wtedy dosta�em ostrze�enie. A by�o to tak. POszed�em jak co dzie� do baru "Carioca", �eby zako�czy� ma�� transakcj� dotycz�c� naszej amunicji. W t�umie przy wej�ciu podszed� do mnie pijak, jeden z moich kontrahent�w w handlu z�otem, i mrukn��: "M�j drogi przyjaciel zaczyna u�ywa� myd�a o gorszym zapachu". To wystarczy�o. - Ranny na chwil� przerwa�. M�wienie przychodzi�o mu z trudno�ci�. Ale obydwaj byli niecierpliwi, wi�c milczenie nie trwa�o d�ugo. - Czasu by�o niewiele. Mia�em dobr� legend� na czerwone Chiny. Zabra�em ca�y sw�j dorobek - nie �Miej si�, prawie czterdzie�ci kilogram�w z�ota w sztabkach i monetach - dziesi�� kilo zostawi�em agentowi i zacz�Li�my �apa� okazj� do kraju Mao Tse_Tunga. Znalaz�a si� d�onka przemytnicza od czerwonych, za kup� pieni�dzy podrzucili mnie na ��d� ryback� z Hongkongu. Przysiad�em cicho w zapasowej melinie, nikomu si� nie pokazuj�c. PO czterech dniach odezwa� si� sygna� alarmowy. Moi agenci co� najwidoczniej odkryli. Okaza�o si�, �e na pe�nym morzu prze�adowywano towar z "Yoshima Maru" na "Oriona". To stary tramp dalekomorski, w�asno�� jakiego� ma�ego armatora z HOngkongu. Za�oga: kapitan, dw�ch oficer�w, radiotelegrafista i mechanik, wszyscy Brytyjczycy. Reszta to kilku Grek�w i prawie sami kulisi. Ale �eby prze�adowa� tysi�c sze��set ton drobnicy, i to na pe�nym morzu, trzeba mie� wa�ny pow�d... Tej samej nocy przyjecha�a dziewczyna. Przewie�li j� motor�wk� za kup�� z�ota. Okaza�o sai�, �e stary nieostro�nie si� "wychyli�". By� �ledzony ca�y czas od mojego wyjazdu. Przyjecha� do domu przed obiadem, bardzo przybity. Powiedzia� dziewczynie, �e wszystko mu si� zepsu�o. Da� jej z�oto i poleci� wieczorem opu�ci� dom i stara� so� dotrze� do mnie. Dosta�a adres mojej meliny i drugi kontakt - w razie konieczno�ci. Dziewczyna wypra�a �achy i posz�a rozwiesi� je w ogr�dku. POjechali we trzech samochodem, zastrzelili starego i dwie b�d�ce w domu siostry. Dziewczyny nie zauwa�yli. Jedno mnie zastanawia: po co ten po�piech? Wed�ug ich normalnego sposobu post�powania przed�uchanie celem wydobycia wszelkich mo�liwych informacji jest podstaw� ka�dego dalszego kroku. �rodki persfazji s� nam znane, a zako�czenie zgodne z przyj�tym schematem: n�ki w cement i do wody. Wa�ne jednak, �e od starego nic nie uzyskali, wi�c i tu jestem kryty. Tylko trudno mi wyt�umaczy� ten po�piech. NOwicjuszostwo wykonawc�w nie wchodzi w gr�, ludzie z "14 K" takich b��d�w nie pope�niaj�. POzostaje niedopowiedziane: dlaczego? Dziewczyna mia�a wsz�dzie dobre kontakty i znajomo�ci. By�a sprytna i zaradna jak rzadko. Tote� ju� wieczorem dosta�a szybk� motor�wk� przybbrze�nej stra�y portugalskiej i wkr�tce by�a na kursie. Nad ranem weszli do portu. Po d�u�szym targu przewo�Nicy obni�yli cen� do dw�ch kilogram�w z�ota, i to ju� z premi�. Z podziwem musz� stwierdzi�, �e POrtugalczycy byli uczciwi. Mogli zabra� wszystko, a dziewczyn� zostawi� rekinom na pami�tk�. �al mi tylko starego. To by� jeden z moich najdawniejszych wsp�pracownik�w i zarazem przyjaciel. MOja obecno�� po tak d�ugiej przerwie doda�a mu za du�o pewno�ci siebie. Zachowywa� si� tak jak za dawnych czas�w w Hongkongu. Gdzie� kogo� nie doceni�. Za to p�aci si� �yciem. - A dziewczyna? - Przywioz�a ostatnie wiadomo�ci. "Orion" wiezie 1600 ton drobnicy: �ywno�� chi�ska produkowana przez czerwonych i przemycana od starego Mao. Puszki konserw w skrzyniach, reszta w workach. Nasz towar jecha� gdzie� z g��wn� parti� �adunku... Ale wypadki zdarzaj� si� nawet na spokojnej wodzie. Przy prze�adunku dw�ch kulis�w wpad�o do wody. Nie zd��yli ich wyci�gn��, bo rekiny w tamtych stronach s� bardzo nieprzyjazne ludziom. Zabrak�o za�ogi. Japo�czycy z "Yoshima Maru" odm�wili przej�cia, wi�c stary pijanica musia� zaokr�towa� kogo� z portu... - I tak to "przypadek" zrz�dzi�, �e ten "01"... - ...p�ynie w charakterze kulisa ze swoim jakoby kuzynem. Ze wszystkich kandydat�w oni mieli najlepsze papiery. Zd��y� przekaza� przez dziewczyn�, �e statek idzie do Nagasaki, a po czterech dniach postoju w porcie - do San Francisco. Zaznaczy� jednak, �eby�my nie podejmowali �adnych drastycznych krok�w bez jego informacji, kt�re prze�le nam pod ten sam adres, pod kt�ry ja przes�a�em m�j raport, tylko z kodem "41". Zacz�o mi si� pali� pod nogami. Da�em dziewczynie dwa kontakty i zakontraktowa�em j� na sta�e. Jest to dla nas nabytek bezcenny... O jedenastej rano by�em ju� w powietrzu w drodze do Sydney. W moim raporcie znajdziesz wszystko. Zwr�� te� uwag� i przeka� do Pary�a tego "444", bo facet lata po ca�ym �wiecie. Masz wszystkie dane o u�ywanych przeze� paszportach i legendach, jakimi si� pos�uguje. A teraz przypomnij sobie, co m�wi�em uprzednio, i to ci wyja�ni moj� maskarad�. "Orion" wejdzie do frisco nie wcze�niej ni� 28, czyli mamy du�o czasu na przeanalizowanie ca�o�ci zagadnienia i przygotowanie akcji. Spodziewam si� tymczasem jeszcze wielu nowych informacji z Hongkongu. W ka�dym razie w �adnym wypadku nikt w departamencie nie powinien nic wiedzie�. Mo�esz zawsze wymy�li� jak�� histori�, w kt�r� musz� uwioerzy�. Wypadku ukry� si� nie da, ale przyczyny trzeba koniecznie utrzyma� w tajemnicy. Znaj�c ciebie jestem przekonany, �e przywioz�e� tutaj tylko moj� star� ekip� z okresu "French Connection"... - Zgad�e� - u�Miechn�� si� Revell. - ONi nie s� nadmiernie ciekawi. Wiedz�, o co idzie w tej zabawie. - Nagada�em si�, ale wiesz - zaczynam si� czu� coraz lepiej i je�� mi si� chce cholernie. Co ty na to wszystko? - spyta� Su. Revell zastanowi� si�. - Ty wiesz, Su, �e mam do ciebie pe�ne zaufanie, �e wierz� ci �lepo. Ale wyobra� sobie: prawie trzystu ludzi w departamencie, dobranych, wypr�bowanych, doskona�ych ludzi... Jednak godz� si� z tob�, wszystko jest mo�liwe. Nam nie chodzi nawet o ton� heroiny czy morfiny. Na miejsce jednej zniszczonej przyjd� dwie nast�pne. Nam chodzi o ten m�zg, co nadaje, i te jedne r�ce, kt�re odbieraj�. Musimy zacz�� wszystko od innej strony. Je�eli szcz�liwym wypadkiem dostaniemy tego miejscowego "444", to jestem przekonany, �e dopiero wtedy �ona jednego z trzystu zostanie �a�obn� wdow�. Naturalnie zrobi si� troch� krzyku, ale do tego ju� si� przyzwyczaili�my. A teraz chwil� poczekaj. Revell wsta� i otworzy� drzwi do nast�pnego pokoju: - Prosz� nakarmi� tego kandydata na nieboszczyka. Nie zapominajcie, �e nie mo�e szeroko otwiera� ust. Musicie go karmi� jak niemowl�. Do tego najlepszy b�dzie Chris, on ju� swoich troje wykarmi�. Chris, energiczny m�ody cz�owiek w bia�ym fartuchu piel�gniarza i z twarz� wyk�adowcy filozofii na wieczornych kursach dla starych panien, wzi�� podan� mu miseczk� i z udan� powag� zacz�� wybiera� �y�eczk�, przymierzaj�c wymiary. - Ty, Gaston - zwr�ci� si� Revell do drugiego - we� s�oMki i te dwa termosy z czerwonymi korkami. Ju� teraz niczego naszemu patron nie braknie. Z u�Miechem weszli do pokoju. Weston by� ju� przy ��ku chorego i przygotowywa� stolik. 2~ JOhn G�rski, sier�ant z wojny wietnamskiej KIedy lekarze wyszli, Revell zamkn�� drzwi. Przed nim sta�o dw�ch m�czyzn. Obydwaj dobrze zbudowani, w wieku oko�o pi��dziesi�tki, ka�dy w innym typie. Jeden, o nordyckiej twarzy, z dobrze ju� posiwia�ymi w�osami na skroniach, ca�� sw� powierzchowno�ci� zdradza� by�ego wojskowego. Drugi, ciemny, z widoczn� �ysin�, z przymru�onymi oczami i w�skimi wargami w zaci�tej twarzy, nie nale�a� do ludzi, do kt�rych czuje si� sympati� na pierwszy rzut oka. Wpatrywa� si� w Revella, bawi�c si� w�ziutkim sztyletem z Campobasso. * Tonem kole�e�skiej poufa�o�ci Revell zwr�ci� si� do �pi�cego m�czyzny: Sztylet z Campobasso - zamykany (sk�adany) sztylet o bardzo silnej spr�ynie. - Jak tam, sier�ancie, czy jeste� wszystkiego pewny? - Tak, kapitanie - odpowiedzia� zapytany. - Rutynowe czynno�ci na wypadek stanu og�lnego zagro�enia. Gaz, materia�y wybuchowe, snajperzy. Tych metod jeszcze�my w Stanach nie stosowali, to do�wiadczenia z akcji "French Connection" i z Amsterdamu. Ale tu przewiduj� histori� ci�szego kalibru. Wi�c po pierwsze: jeszcze wczoraj odgrodzili�my �cian� dzia�ow� nasz� cz�� korytarza od g��wnego przej�cia. Przed przepierzeniem, tak jak i w recepcji tego oddzia�u siedzi po dw�ch z F$b$i. Zmieniaj� ich co cztery godziny, zmiana odbywa si� w asy�cie porucznika i sier�anta. W przepierzeniu pod sufitem wyci�g wentylatorowy. Drzwi wychodz�ce w ko�cu naszego korytarza na zewn�trzne �elazne schody przeciwpo�arowe zablokowali�my i os�onili�my podw�jn� siatk� stalow�. U g�ry tak�e wyci�g w tym oknie jak widzisz potr�jna siatka i nast�pny wentylator na dole pod oknem dw�ch z F$b$i. - Co z zasilaniem? - spyta� Revell. - Wentylatory w��czone na pr�d miejscowy a w razie awarii na nasze akumulatory. Wszystko pod��czone do tego aparatu - wskaza� na stoj�ce w k�cie urz�dzenie - chwilowo wy��czonego, bo jak otworzyli termosy, zapach jedzenia m�g�by w��czy� alarm. Mamy te� na wszelki wypadek maski. - Obstawa? - Teraz przed naszymi drzwiami siedz� Tony i George. Na noc nigdy nie zostawi�bym ich razem. Maj� za czu�e palce. Jak wiesz, za Tony.ego cztery miesi�ce siedzia�em w marsylskim kryminale. Dw�ch stale w tym pokoju, dw�ch odpoczywa. Doktorom przy wej�ciu �ci�gn�li�my dla pewno�ci... skarpetki. Wyobra� sobie, �e nawet wod� przywie�li�my z sob�. Tam, gdzie w gr� wchodzi bezpiecze�stwo Su, nie mo�emy sobie pozwoli� nawet na najmniejsze ryzyko. Jedna rzecz tylko nie daje mi spokoju i nie miej mi tego za z�e kapitanie... - O co chodzi? - przerwa� mu Revell. - Wczoraj widzia�em, jak choremu zmieniano opatrunki. Przecie� Su by� podobny do Chi�czyka jak si� tylko leciutko "podrobi�", by� lepszy od Czang Kai_Szeka. A tymczasem ten nasz pacjent wygl�da jak rasowy w�oski "Cantatore" z lokami jak angielski Beatle. Czy ty jeste� pewny, �e to jest Su? Revell parskn�� �miechem? - Wiesz co, sier�ancie, nie mo�esz mu zrobi� wi�kszej przyjemno�ci ni� ta, kiedy mu to sam powiesz. Jego tak �wietnie "zrobili" w Sydney, ale za par� dni to wszystko zejdzie i z pi�knego "cantatore" b�dziesz mia� znowu swojego "patron". Sier�ant pokr�ci� z niedowierzaniem g�ow�. - Comandotore - odezwa� si� po chwili drugi z obecnych - od przesz�o roku nie mam mo�liwo�ci kontaktu z tob� i rozmowy jak za dawnych czas�w. Czuj� si� �le, coraz trudniej mi pracowa�. Co ja tu robi�? Wsadzono mnie na t� sekcj� od mafii i syndykat�w. Siedz� r�wne dwa lata i co? To ma by� wielkie International Narcotic Bureau, te troch� marichuany i L$s$d? To dobre dla policji stanowej, dla American Drug Enfor Cement Agency, mo�e nawet dla F$b$i - ganianie student�w i hippis�w. Przecie� my w�a�ciwie nic innego nie robimy, tylko jakoby wsp�pracujemy z policj�, kt�ra ma zreszt� coraz wi�ksze ograniczenia - zrezygnowany machn�� r�k�. - Ogromny sukces, ca�a prasa tr�bi na pierwszych stronach, policja dosta�a ordery i awanse. To wszystko to za g�upie dwadzie�cia kilogram�w marichuany zesz�ego roku we Frisco. Ustawi�em ludzi jak w teatrze. MIeli�my do g��wnego magika w��cznie, zdawa�o si�, �e b�dzie pi�kna pokaz�wka, a rezultat - jak to zawsze u nas. Szajk� wyrobiono ��cznie z tym g��wnym, dw�ch uciek�o i sko�czy�o si� na wielkim krzyku. Ja tylko narazi�em si� policji we Frisco za naciski na prokuratur�. Nie nadaj� si� do robienia zestawie� i statystyk i do�� ju� mam tych W�och�w, Puertoryka�czyk�w i �yd�w. POlicja stanowa nas nie lubi, bo si� wtr�camy w ich sprawy, a jak nie lubi, to i nie bardzo pomaga. Tam te� w gr� wchodz� pieni�dze. To nie dla mnie robota - w�szenie marihuany po murzy�skich barach Chicago i Frisco i u�eranie si� z policj�, prokuratur� i naszym biurem rozlicze� o nadmierne wydatki. Chc� jeszcze doda�, �e mojego Domenica, wspania�ego ch�opaka, sprz�tn�y typy z policji stanowej, a nie �adni gangsterzy. Taka to i wsp�praca. Mam tego po dziurki w nosie! Po trzech latach spotkali�my si� wczoraj wszyscy w naszym starym zespole. Chc� w nim pozosta� ju� na sta�e! Su, to rozumie, to jest prawdziwy "patrone", z nim cz�owiek czuje, �e �yje, �e jest potrzebny, �e co� robi. To zawsze wielka gra. I zawsze podw�jne wydatki. Inaczej nie widz� dla siebie jutra... - Zamilk� i patrzy� gdzie� przed siebie. - Tego si� nie spodziewa�em - powiedzia� po chwili Revell. - By� mo�e to moja wina, ale ja sam przez ostatnie dwa lata, nie widzia�em prawie swojej �ony. Moi zast�pcy kieruj� si� raczej rutyn� ni� personalnymi wzgl�dami. Znam twoj� prac� tylko ze sprawozda�. By�y bardzo dobre i my�la�em, �e� ty si� Pierrino, w Chicago zadomowi�, �e wam obojgu z Letizj� tam dobrze. Przecie� masz tam wielu twoich rodak�w... - Co?! - �achn�� si� Pierrino. - Rodak�w! �adni mi rodacy, oni mnie zna� nie chc�, bo nie s�u�y�em u Andersa jak ten tw�j sier�ant G�rski. Kie�basa polska to tam jest, ale nar�d ogromnie nieprzyst�pny i nie�yczliwy. A co do tych rodak�w, to jeszcze p�niej b�d� mia� dwa s�owa do dodania. Wr�c� do Domenica. My�my jak dzieci biegali za marichuan� i murzy�skimi "pedlers", * a na rynek sz�a w zastraszaj�cych ilo�ciach heroina. Wiemy, jak straszne s� te nast�pstwa. Przyjedzie g�upia dziewczyna z prowincji, zahaczy j� taki hippis na ulicy, zakr�ci w g�owie, �e zna dobry hotel dla m�oddych dziewcz�t, gdzie znajdzie jeszcze dla nich prac�. Dziewczyna idzie, tam dostaje w �eb i trzymaj� tak� ofiar� tydzie� na ustalonej dawce. Dziewczyna ju� bez heroiny �y� nie mo�e, musi j� mie�, a tu trzeba pieni�dzy. Wypychaj� j� na ulic�. Ca�a prostytucja San Francisco i Chicago stoi na heroinie. Pedlerzy to mali detali�ci. Hurt trzyma triada. To powszechnie szanowani ��ci obywatele Stan�w... Zaraz, nie przerywaj. W zesz�ym roku zakasali�my r�kawy. Trzech ��tych wy�owiono z zatoki. Zrobi� si� krzyk. Wszystkie posterunki policji we Frisco stawa�y na g�owie. Par� miesi�cy temu dw�ch powa�nych przemys�owc�w mia�o powa�ny wypadek samochodowy. Tego ju� nie przepuszczono. Na drugi dzie� przywieziono mi Domenica z pi�cioma dziurami z automatu. Znaleziono go przy samochodzie. Zupe�nie jak z film�w o Al Capone. Domenico zatrzyma� w�z na Elm Parade, �eby kupi� papierosy. Jechali za nim starym Chevroletem. Jak wysiad� z wozu, wpakowali mu seri� i pojechali. My�leli, �e maj� z durniami do czynienia. Domenico, tak jak ja, nigdy nie rusza� si� bez cienia. Murzyniak na obdrapanym motocyklu rozpozna� dw�ch z p�nocnego komisariatu. Po dw�ch godzinach mieli�my ju� ich w�z. Nie by�o �adnych w�tpliwo�ci, �e te dwa policjanty pracowa�y dla kogo� za dobre pieni�dze, je�li posun�li si� tak daleko. Pedler (ang. - tu: drobny sprzedawca narkotyk�w. Zacz��em re�yseri� mojej sztuki, o kt�rej wspomnia�em uprzednio. Byli pewni siebie i to ich popchn�o w nasze r�ce. Ju� w dziesi�� dni znale�li ich w chi�skiej dzielnicy, ka�edy po pi�� dziur, tak jak m�j biedny Domenico. Strzelali�my z "351" pociskami z mi�kkiego o�owiu. To doskona�a metoda, w �aden spos�b nie mo�na zidentyfikowa� broni. To wystarczy�o. Trzydzie�ci komisariat�w policji San Francisco uderzy�o r�wnocze�nie. To by�o przedstawienie: pierwszej nocy zgarn�li ponad dwustu. Wszystkie bran�e przest�pcze. A potraktowali ich tak, �e w dwa dni mieli ca�� szajk� z g��wnym bossem. Znaczna fiszka, miejscowy aptekarz, naturalnie ��ty. My�my zacierali r�ce i zdawa�o si� - s�dz�c po przygotowywanych procesach i szumie w prasie - �e to jest wielkie osi�gni�cie. Nie docenili�my triady. Jak spod ziemi wyr�s� jeden senator. Interpelacja w kongresie. Gubernator nakaza� dochodzenie, powo�a� pi�� rozmaitych komisji. Trzech prokurator�w usuni�to, dziewi�ciu kapitan�w policji przeniesiono na prowincje, wszystkich z�apanych zwolniono za kaucj�. W s�dzie znaleziono fa�szywych �wiadk�w, lipne dowody i alibii. Dw�ch si� ulotni�o, reszt� zwolniono. Kilkunastu ma�ych pedler�w posz�o do krymina�u. Jedyn� pociech� mog�o by� to, �e reszta - po przyj�ciu, jakie im zgotowa�a policja - nigdy do swojego zawodu nie wr�ci. Na miesi�c we Frisco heroina znikn�a z rynku. Po�owa prostytutek powariowa�a, ale ca�a z�o�� policji obr�ci�a si� na nas.. Zacz�li wietrzy� prowokacj�. Jeste�my ekspozytur� O$n$z, wi�c nic nam zrobi� nie mog�, ale - jak ju� powiedzia�em - trudno nam liczy� na ich pomoc. POwtarzam raz jeszcze, comandatore, �e nie widz� tam miejsca dla siebie. Ci senatorzy w kongresie s� albo �lepi jak dzieci, albo przekupni jak Arabowie... - Ty tego tak nie ujmuj i s�d�w czy opinii pochopnie nie wydawaj - odpar� Revell. - Zdaj� sobie dok�adnie spraw�, jak daleko od was odszed�em przez ostatnie dwa lata i pozostawiony sprawozdaniom i suchym raportom straci�em bezpo�rednie rozeznanie. Wam wszystkim, tak jak mnie kiedy�, wydaje si�, �e departament nic nie robi i �e jeste�my pozostawieni sami sobie. Dobrze wiecie, �e mamy ograniczone bud�ety. Wiem, to �Mieszne, ale ci�gle nam zarzucaj� nadmierne wydatki, a nasz departament trzystu agentami pokrywa dwie Ameryki i ca�y Daleki Wsch�d. W ilu j�zykach wychodz� nasze publikacje? A telewizja, prasa, mi�dzynarodowe kongresy? Ci�g�a walka o pieni�dze. Bez nich jeste�my bezsilni. Teraz postaram si� przerzuci� gros naszego wysi�ku na Stany. Dotrzemy i do kongresu. A co do ciebie, Pierrino, obiecuj�, �e wracasz od dzi� do starego zespo�u; je�eli chcesz zatrzyma� przy sobie kt�rego� ze swoich, uzgodnisz to z Su. Przeprowadz� to z kierownikiem sekcji zaraz po powrocie do Baltimore. Radz� ci jednak zaznajomi� si� dok�adnie z wytycznymi, jakie opracowa�a nasza centrala dla resortu senatora Williama Burke w Waszyngtonie. Te wytyczne dadz� ci pewn� jasno�� sytuacji i obraz przeciwnika, z kt�rym rozpoczynasz walk�. Wi�c zastan�w si� dobrze... Ja teraz schodz� na d�, bo czeka na mnie ten nasz kapitan z F$b$i. Gdyby lekarze przyszli podczas mojej nieobecno�ci, zatrzymajcie ich w tym pokoju do mojego powrotu i nie wpu��cie do chorego do czasu wyj�Cia jego karmicieli. To wszystko. Po wyj�ciu Revella G�rski i Pierrino usiedli na tapczanie pod oknem. - Wiesz co? - odezwa� si� sier�ant po polsku. - Bardzo mi si� twoje gadanie podoba�o. Nauczy�e� si� m�wi�. To ju� nie to dawne twoje gl�dzenie. Teraz m�wisz naszym j�zykiem, ani jednego niepotrzebnego s�owa, wszystko skr�tami. Te ostatnie trzy lata ogromnie ci� zmieni�y, to nie Marsylia, to inny �wiat. Ju� nawet moja Franka Zwr�ci�a na to uwag�. Jednej tylko rzeczy nie mog� ci� oduczy�. Nie masz prawa zwraca� si� do kapitana per comandatore, to dobre wobec w�a�ciciela gara�u, albo restauracji w Benevento czy Campobasso. Sam jest dzisiaj wielk� figur�, szefem departamentu. Dawne kole�e�stwo i za�y�o�� - zgoda, ale do pewnej granicy. Chcesz u�ywa� zwrotu "mon patron", te� zgoda, jak ju� musisz operowa� t� swoj� w�oszczyzn�, to m�w "padrone". Ty te� nie jeste� ju� tym kmiotkiem, jakiego ongi� spotka�em. - Podziwiam spostrzegawczo�� Franki - niedbale odpowiedzia� Pierrino. - Nawet bawi mnie twoja ocena, natomiast m�j stosunek osobisty do Sama Revella jest wy��cznie moj� spraw� osobist�. Dla ciebie, by�ego sier�anta, stopie� kapitana wymaga szacunku, stawania na baczno��, ale dla mnie to, �e kto� m�g� by� kiedy� genera�em, nie ma �adnego znaczenia. To, �e Sam jest teraz szefem departamentu, bardzo mnie nawet cieszy i odpowiada mi, �e zosta� moim prze�o�onym, ale to nie zmienia faktu, �e mimo pozornej s�u�bowej zale�no�ci mam du�o wy�sze od niego uposa�enie. Wi�c nie o�mieszaj si�, wymagaj�c ode mnie wojskowej uni�ono�ci. Cokolwiek powiesz, ka�dy z nas zdaje sobie spraw�, �e stanowisko szefa departamentu Sam zawdzi�cza tylko twojej wojskowej lojalno�ci... - Nie wolno ci tak m�wi�! - G�rski zerwa� si� z tapczana. - To jest rozmy�lne podrywanie autorytetu prze�o�onego na podstawie mglistych przypuszcze�. Nie wracaj wi�cej, prosz�, do tej sprawy. Moje zdanie znasz... - Spokojnie, stary sier�ancie, nie skacz niepotrzebnie - odpowiedzia� na wybuch G�rskiego Pierrino. - Mamy teraz czas na gadanie, nikt nam nie przeszkadza i mo�emy raz na zawsze rozwi�za� sp�r, ci�gn�cy si� mi�dzy nami od przesz�o trzech lat. Co ty na to? - S�dzisz, �e to co� wyja�ni? W porz�dku, m�w - G�rski nadal nie m�g� si� uspokoi�. Wsta� i nerwowym krokiem zacz�� przemierza� pok�j. - Ty i Sam macie do mnie uraz - zacz�� Pierrino - �e oskar�y�em was o uniemo�liwienie Su zako�czenia wed�ug planu marsylskiej operacji. Trzy lata nie dopuszczali�cie nawet do rozmowy na ten temat, ale teraz ja ci wszystko przypomn� i musisz s�ucha�, bo o ile nie udowodni� ci tak winy twojej, jak i Sama, konflikt pozostanie, a co gorsza, mo�e to �le oddzia�ywa� na atmosfer� w zespole. G�rski spojrza� na� spode �ba, ale nie odezwa� si�. - To mo�e i bardzo �adny gest, �e kry�e� swojego dawnego dow�dc� - kontynuowa� Pierrino. - Tobie zawdzi�czamy, �e obesz�o si� bez dyscyplinarnego dochodzenia i personalnych zmian. Ale ja takich gest�w nie robi�, i do tego cudzym kosztem. Wi�c jak? - Powiedzia�em: gadaj - mrukn�� niech�tnie G�rski. Pierrino wsta� i opar� si� o framug� okna. - Jak pami�tasz, by�o to w ko�cu marca, bodaj w poniedzia�ek. Z samego rana wpad� do mojego hoteliku Isidore z informacj�, �e od kilku dni chodzi za Su dw�ch nie znanych nam Algierczyk�w, m�ty z zachodniego doku, i wsz�dzie, gdzie si� nadarzy okazja, zadaj� niedyskretne pytania. Ma�o tego, z podobnego �r�d�a Isidore dosta� poufn� informacj�, �e na najbli�szy wiecz�r szykuje si� w barze "Chez Auguste" ma�a "bagarre" (fr. - zamieszanie). PIerwsza wiadomo�� by�a interesuj�ca, bo je�li chodzili za Su, to kto� im musia� za to p�aci�, co dla nas mog�o by� bardzo wa�ne. Dlatego mimo nalega� Isidore nie pozwoli�em na ich likwidacj�. Natomiast wiadomo�� o spodziewanym zamieszaniu w barze troch� mnie zaniepokoi�a, to by�o miejsce spotka� Su z jego lud�mi, a poniewa� nie mia�em mo�liwo�ci skontaktowania si� z nim przed wieczorem, uradzili�my z Isidore, �e na wszelki wypadek i my si� tam zjawimy zabieraj�c ze sob� "Gigi", kt�ry by� w dobrych stosunkach z "patron" tej knajpy. Gigi pracowa� w bi�uterii i tylko z paryskimi paserami, a "Chez Auguste" to by� teren jego dzia�ania. Miejscowe ko�a zapewnia�y mu tam bezpieczne dokonywanie transakcji. Nieszcz�cie chcia�o, �e w par� minut po Isidore zjawi� si� nagle u mnie z Pary�a Sam, kt�remu zupe�nie niepotrzebnie wspomnia�em o ca�ej sprawie. PO�egna�em si� z Samem po obiedzie i - jak by�o um�wione - punktualnie o czwartej mercedesem Isidore podjechali�my pod knajp�. Salka by�a jeszcze pusta i jednooki "patron" na widok Gigi wyskoczy� zza szynkwasu po zam�wienie i zgrabnie usadowi� nas przy stoliku, maj�cym podw�jny blat, gdzie w razie nalotu policji mo�na by�o ukry� niewygodn� bi�uteri� i pistolet. MO�e w dziesi�� minut p�niej przyszed� Muche, popatrzy� oboj�tnie na nas i usiad� przy stoliku na �rodku sali. Robi� pozory troch� pijanego, co widz�c gospodarz niech�tnie przyj�� zam�wienie na butelk� wina. Na widok Muche.a wszystkie nasze obawy odpad�y. Nale�a� on do sta�ej obstawy Su i by� bezsprzecznie najwi�kszym "pistolero" (hiszp. - rewolwerowiec), jakiego wyda�a Marsylia. Uspokojeni zacz�li�my omawia� mo�liwo�ci spenetrowania belgijskiego trampa, mieli�my nadane dobre informacje. Na om�wieniu szczeg��w zesz�a nam godzina, gdy trzaskaj�c drzwiami wtoczy�o si� na sal� pi�ciu oberwanych Algierczyk�w o ponurych twarzach biblijnych morderc�w. Salka by�a jeszcze prawie pusta, wi�c pewni siebie, potr�caj�c z rozmys�em krzes�a, szli do du�ego sto�u ko�o schod�w. Przechodz�c ko�o stolika Muche.a jeden z nich �ci�gn�� siedz�cemu kapelusz na twarz i rzuci� niedopa�ek papierosa do szklanki z winem. My�my znieruchomieli. - "Salaud" (fr. - dra�, parszywiec) - mrukn�� za odchodz�cym oberwa�cem Isidore. - Przecie� on ju� nast�pnego wschodu s�o�ca w swoim parszywym �yciu nie zobaczy. Muche poprawi� spokojnie kapelusz, z wolna wsta� i zataczaj�c si� pocz�apa� do kontuaru po czyst� szklank�. Us�uguj�ca dziewczyna na widok Arab�w wycofa�a si� za bufet. A gospodarz zwr�ci� twarz jakby z zapytaniem w stron� Gigi, kt�ry nieznacznym drgnieniem oka da� mu znak przyzwolenia. Z widocznym niezadowoleniem "patron" zani�s� do arabskiego stolika szklanki i ��dan� butelk� araku. Tymczasem zacz�li si� schodzi� stali bywalcy, kt�rzy gestami r�k i u�Miechami pozdrawiali gospodarza i znanego im Gigi. Ale uwag� wszystkich zwr�ci�o wej�Cie dw�ch przeze mnie najmniej oczekiwanych go�ci. U�Miechni�ci i zadowoleni z siebie stan�li w drzwiach Tony i George we w�asnych osobach. MNie ma�o krew nie zala�a. PO jak� choler� ich tu przynios�o. Kiwn�li uprzejmie wszystkim