1104
Szczegóły |
Tytuł |
1104 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1104 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1104 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1104 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
THOMAS GIFFORD
Pierwsza ofiara.;
Tytu� orygina�u
TIK FIRST SACRIFICE
Od autora
Nawet najbardziej rozleniwieni i wybitnie nierozgarni�ci
studenci nie
uwierz�, �e powie�� tak skomplikowana, o fabule zagmatwanej i tak
skonstruowanej, aby przedstawi� wiele punkt�w widzenia, mog�a
powsta� w wyniku pracy jednego, samotnego pisarza przykutego do
swego
komputera. B��dy i pomy�ki, bez w�tpienia kryj�ce si� w tek�cie, to
wy��cznie
moja wina, natomiast zas�ug� za. wszystko, co - drogi czytelniku
- uznasz za
warto�ciowe, bliskie �ycia, musz� si� podzieli� z nast�puj�cymi
osobami, kt�re
wk�adaj� mn�stwo wysi�ku w swoj� prac� i bardzo si� o mnie troszcz�.
Jak zawsze, moje agentki Kathy Robbins i Elizabeth Mackey
dodawa�y mi
otuchy, wspiera�y, uspokaja�y, gdy popada�em w z�y humor, i �mia�y si�
z moich dowcip�w.
Moja redaktorka, prawdziwa cudotw�rczyni, Beverly Lewis, nigdy
si�
jeszcze tak nie napracowa�a jak przy tej powie�ci i jestem jej za
to g��boko
wdzi�czny. Nie mam zielonego poj�cia, jak jej si� to udaje, jednak
to, co robi,
zawsze robi wspaniale.
Ta ksi��ka nie powsta�aby bez niezwyk�ej Beate Wolff z Kolonii. Wzi�a
mnie za r�k� i z wdzi�kiem, m�dro�ci� i wiedz� poprowadzi�a przez
najbar-
dziej kulturalne miasto, jakie kiedykolwiek widzia�em: Berlin.
Kierowana
niesamowitym instynktem wiedzia�a, co powinienem zobaczy�. A gdy
pada�em ze zm�czenia i chcia�em zrezygnowa� z dalszej w�dr�wki, ci�gn�a
mnie dalej. Dzi�ki Bogu zjawi�a si� w sam� por�.
Niezbyt cz�sto autorzy ulegaj� pokusie, aby napisa� dalszy ci�g
powie�ci
uko�czonej prawie dwadzie�cia lat wcze�niej. Jednak wydarzenia w
nowych
Niemczech by�y na tyle niepokoj�ce, aby usprawiedliwi� ponowne
pojawienie
si� niekt�rych postaci z tamtych czas�w. Wkr�tce u�wiadomi�em sobie, �e
musz� doko�czy� sag� Cooper�w z Cooper's Falls w Minnesocie, raz
jeszcze
si�gn�� w samo j�dro ciemno�ci. Mo�e teraz b�d� mogli spoczywa� w spoko-
ju? Chocia� nigdy nic nie wiadomo.
Thomas Gifford
Nowy Jork
Sumienie staje si� pierwsz� ofiar� na drodze do przetrwania.
EMORY LEIGHTON HUNN, SZPIEG
JA TO NIE JA;
ON TO NIE ON;
ONI TO NIE ONI.
Rozdzia� 1
Dziewczyna, kt�ra znikn�a
nie pami�ta�a, kiedy ostatni raz spokojnie zasn�a.
Trzy tygodnie temu ojciec zabra� j� do doktora Giseviusa.
Powiedzieli
jej o matce... Wypad�a z gabinetu o�lepiona �zami gniewu. Je�dzi�a
potem bez celu przez mroczne, nie ko�cz�ce si� ulice Berlina...
Je�dzi�a
tak d�ugo, a� zacz�a zasypia�. Pragn�a niemal, aby znaleziono j� w
zmia-
�d�onym wraku porsche, �eby mia�a ju� wreszcie wszystkie troski i
smutki
za sob�.
Czy w og�le spa�a od tamtej pory? Nic ju� nie czu�a. Mo�e spa�a, ale
z pewno�ci� nie odpocz�a. A potem... Potem... Zaledwie dwie noce
temu...
Dwie noce temu by�a z Karlem-Heinzem w jego kryj�wce w dzielnicy
zniszczonych, cuchn�cych wilgoci�, szarych pu�apek na szczury,
zbudowa-
nych jeszcze przed komunistami; w dzielnicy budynk�w, kt�rym uda�o
si� przetrwa� alianckie bombardowania pi��dziesi�t lat temu. By�o to
oczywi�cie
we wschodnim Berlinie, gdzie Karl-Heinz nadal czu� si�
bezpieczniej. Sp�dzili
t� noc, przygotowuj�c si� do demonstracji Stiffela przeciw
cudzoziemcom.
Przygotowywali si�, aby stawi� czo�o t�umowi z
czerwono-bia�o-czarnymi
opaskami, z now� wersj� swastyki, w brunatnych koszulach; t�umowi
o spoconych twarzach l�ni�cych w �wiat�ach telewizyjnych reflektor�w.
Karl-Heinz
zamierza� opisa� to wydarzenie w s:.ojej gazetce, ale mieli tam
by� przede
wszystkim po to, aby zaprotestowa�. Takie by�y za�o�enia. Przez ca��
noc
pomaga�a Karlowi-Heinzowi sk�ada� i drukowa� gotykiem ulotki;
wykorzys-
tywali podobie�stwo mi�dzy mocnymi ch�opakami Stiffela a �o�dakami
Adolfa Hitlera z tak jeszcze niedawnej histori Niemiec. Rano
posz�a do
pracy, do ma�ej galeri przy Fasanenplatz. Potem by� wiec.
Wiec przeobrazi� si� w zamieszki, bardzo gwa�towne.
Jako� uda�o jej si� wr�ci� do domu, gdy� mieszka�a niedaleko, o kilka
przecznic od Ku'damm przy Savignyplatz. Przy�o�y�a l�d do
zakrwawionej,
posiniaczonej twarzy. Kr��y�a po pokoju, przerzucaj�c gazety,
s�uchaj�c starych p�yt Rolling Stones, kt�re kiedy� nale�a�y do jej matki. L�d
pom�g�,
zmniejszy� b�l, ale mia�a wra�enie, �e ca�e �ycie wymkn�o jej si� spod
kontroli. Wiedzia�a, �e nic teraz na to nie mo�e poradzi�, bo ju�
nigdy nie
b�dzie wolna.
Karl-Heinz przewidzia�, co si� stanie, i napisano o tym w
gazetach. Dzi�ki
niemu zobaczy�a prawd�, zrozumia�a, �e nie ma wyj�cia. Historia to
wielka
maszyna, pe�na mia�d��cych tryb�w. Jak ju� cz�owiek zostanie przez ni�
wci�gni�ty, nie ma ucieczki.
Karl-Heinz twierdzi�, �e przewidzia� przysz�o��. Nazywa�a si� "Sparta-
kus". Opowiedzia� jej o tym, gdy pracowali razem w nocy nad
ulotkami. Nie
mog�a tego s�ucha�, zatka�a uszy. Za bardzo to prze�ywa�a. Chwyci� j� za
ramiona i potrz�sa� tak d�ugo, a� przesta�a p�aka�.
- Nie b�d� tch�rzem. W�a�nie ty nie mo�esz sobie pozwoli� na tch�rzost-
wo w tej sytuacji...
Doda�, �e m�wi�c o tym wszystkim, okaza� jej zaufanie.
- To jak choroba, moja droga. Jak zaraza. Od "Spartakusa" mo�na
umrze� - doda� z ponurym u�miechem. - Tak, Eriko, je�li zetkniesz
si� ze
"Spartakusem", zginiesz.
Poca�owa� j� w policzek. By� bardzo czu�y, cho� mia� rozgor�czkowane
oczy i zaci�t� twarz fanatyka.
Pada�o, gdy wydosta�a si� ze �cisku i wr�ci�a do mieszkania. Z
rozci�tej
wargi i obtartego czo�a kapa�a krew. Przyciska�a do g�owy szalik od
Hermesa.
Karl-Heinz �artowa� ze stroju, w jakim si� wybiera�a na wiec:
kurtka od Jil
Sander, jedwabny szalik, d�insy i kowbojskie buty. Odpar�a, �e nic
na to nie
poradzi, bo taka ju� jest; a jego �wiat jest dla niej nowy. Wtedy
przytuli� j�,
poca�owa� i poprosi�, aby trzyma�a si� blisko niego. Nadszed� szary,
przesyco-
ny wilgoci� �wit. By�o zimno, m�y�o. Taki zawsze wydawa� si� jej
Berlin.
Zimny i wilgotny.
Mieszkanie, �wie�o wyremontowane w starym budynku, by�o ch�odne
i eleganckie. Nale�a�o do jej ojca, tak jak wiele innych mieszka�.
W czasie
wojny uszkodzi�a je bomba. Teraz jednak ju� nikt nie m�wi� o
wojnie. Wojna
ich nudzi�a. To prehistoria. Erika wstydzi�a si� swoich pogl�d�w na
wojn�,
cho� jej przyjaciele twierdzili, �e kompletnie nie ma racji.
Dopiero kiedy zjawi�
si� Karl-Heinz, dowiedzia�a si�, �e jej przyjaciele i ca�y nar�d
niemiecki
ok�amuj� si�, a ona mia�a racj� od samego pocz�tku. Karl-Heinz nie
mia�
z�udze� co do Stiffela.
- Taki cz�owiek jak Stiffel -powiedzia� jej Karl-Heinz
poprzedniej nocy -
najpierw chce rz�dzi� Berlinem, a potem ca�ymi Niemcami.
Po raz ostatni widzia�a Karla-Heinza, kiedy zepchn�� j� z drogi
nacieraj�cych zbir�w w opaskach i z pa�kami. Ju� wtedy mia�a zakrwawion�
twarz.
Wepchn�� j� w t�um przygl�daj�cy si� maszeruj�cym z bezpiecznej
odleg�o�ci.
Skuli�a si� w drzwiach i poczeka�a, a� przejd� obok niej. Ba�a si� o
Kar-
la-Heinza, ale nie zdo�a�a si� do niego przepchn��. Rozbola�a j� g�owa
i w ko�cu posz�a boczn� uliczk� w kierunku domu. Mia�a wra�enie, �e
zaraz
zemdleje.
Karl-Heinz uwa�a�, �e historia si� powtarza. Ci�gle jej to m�wi�.
Upad�a na ��ko i wpatrywa�a si� w okno. My�la�a o matce, znowu
s�ysza�a g�os Fritza Giseviusa, g�os, kt�ry zna�a ca�e �ycie. Kiedy�
przepisywa�
jej leki na dzieci�ce choroby, zawsze zjawia� si� w potrzebie, aby
udzieli�
rodzinie porady. By� najlepszym przyjacielem jej ojca. Znowu
przypomnia�a
sobie, jak trzy tygodnie temu m�wi�: "Musisz si� przygotowa�,
Eriko, nie
mo�na od tego uciec, twoja matka umiera..."
- Nigdy nie widzia�em takiego przypadku. Zazwyczaj stan umys�u
pogar-
sza si� powoli, a tu dzieje si� to tak b�yskawicznie. -Doktor
Gisevius wzruszy�
pot�nymi ramionami. Obity sk�r� obrotowy fotel zaj�cza� pod jego
stupi��-
dziesi�ciokilogramowym ci�arem. - Wiem, �e nie to mia�a� nadziej�
us�ysze�,
Eriko, ale musz� ci� przygotowa�. Rozumiesz to chyba, moja droga?
Czu�a zapach jego wody kolo�skiej. Zawsze u�ywa� tej samej marki,
nawet
wtedy gdy przychodzi� do niej w dzieci�stwie, kiedy bola�o j� gard�o
albo
mia�a gryp�. Dostawa�a w�wczas cukierki zawini�te w kolorowe,
szeleszcz�ce
papierki. Zawsze po jego wizycie czu�a si� lepiej. Teraz patrzy�
na ni�
z powa�nym, ponurym wyrazem twarzy. G��boko osadzone oczy kry�y si�
pod spuch�i�tymi powiekami. Grube palce spl�t� na dok�adnie zapi�tej
kamizelce.
Spojrza�a na ojca siedz�cego obok niej. Na jego szlachetny
profil. Wolf
Koller obr�ci� g�ow�, u�miechn�� si� lekko, jakby chcia� potwierdzi� s�owa
lekarza, wyci�gn�� r�k�, aby u�cisn�� jej rami�. Uchyli�a si�. Utkwi�a wzrok
w lekarzu. Ojciec przygl�da� si� jej przez kr�tk� chwil�, na moment
na jego
twarzy pojawi� si� wyraz rozczarowania i upokorzenia. Przeci�gn��
palcami
po w�osach strzy�onych raz w tygodniu u Antoni.
- Fritz, jeste� pewien, �e nie ma �adnej nadziei? M�wimy przecie� o
Lise.
Znasz j� ponad dwadzie�cia lat... Nie traktuj jej jak kr�lika
do�wiadczalnego.
Nie chc� s�ysze�, �e to pierwszy taki przypadek w historii
medycyny... - Wolf
Koller nagle z ca�ej si�y waln�� pi�ci� w por�cz sk�rzanego fotela.
Erika
odwr�ci�a g�ow�, nie mog� znie�� tego przedstawienia. Gisevius zamruga�
oczami, ale powstrzyma� si� od komentarza. Fotel by� bardzo stary,
zosta�
odziedziczony po s�ynnym przodku Giseviusa, psychiatrze
Waltherze Giseviu-
sie, wsp�czesnym Freudowi. Mia� kolor wyschni�tej krwi. -
Obserwujemy
z Erik�, jak Lise traci znys�y. Nie wyobra�asz sobie, jaki to ma
wp�yw na
Erik�, ale ja widz� to doskonale. Cierpi katusze...
Mrukn�a co� pod nosem. Gisevius pochyli� si� do niej.
- Co m�wi�a�, moja droga? - spyta�.
- On nic nie widzi - odpar�a szorstko. - Nie ma poj�cia, co czuj�.
-
Odwr�ci�a si� do ojca. - Nie cierpi�, kiedy usi�ujesz przekona�
wszystkich
wok�, �e jeste�my szcz�liw� rodzin�. Nie ma sensu udawa� przed doktorem
Giseviusem. Zna prawd�.
Wolf Koller westchn��. Pochyli� g�ow� i skrzy�owa� przed sob�
d�ugie nogi.
- Eryko... Czy nie mo�esz og�osi� zawieszenia broni cho�by na ten
kr�tki
moment, kiedy m�wimy o stanie zdrowia twojej matki? Przecie�
oboje j� kochamy...
- Ty j� kochasz?! Dlaczego nie mo�esz by� ze mn� uczciwy chocia� ten
jeden, jedyny raz? - Popatrzy�a na ojca, przygwa�d�aj�c go
spojrzeniem. -
Zapominasz, �e widzia�am, jak j� traktujesz... Doktor Gisevius te�
to widzia�.
Po co wi�c udawa�? Kogo pr�bujesz przekona�? Samego siebie?
Wolf Koller przez chwil� nie odpowiada�, a potem si� odezwa�:
- Wybacz nam, Fritz... Oboje �yjemy w potwornym napi�ciu. Erika
nie
panuje nad sob�...
- Co za bzdura! - przerwa�a mu gwa�townie.
Wolf Koller ci�gn�� dalej:
- Umys� Lise, jej osobowo��, rozpada si� na kawa�ki, Fritz. Poza tym
jest taka jak zawsze. Pi�kna, zdrowa... tylko jej umys�...
Raz jeszcze przyg�adzi� g�ste szpakowate w�osy, opadaj�ce na
szlachetnie rze�bione czo�o. Tak w�a�nie powinien wygl�da� dyrygent Berli�skich Filharmonik�w. Niestety, mia� drewniane ucho. Kszta�towa� niemieckie spo�ecze�stwo, niemieckie pa�stwo. By� przemys�owcem i finansist�. Ca�e �ycie
zna� Fritza Giseviusa. Ich ojcowie - s�ynny lekarz, kt�ry leczy� ludzi z
najbli�szego kr�gu Hitlera, oraz s�dzia, wybitny profesor prawa w latach
trzydziestych i czterdziestych - zostali przyjaci�mi. Te ich �cis�e zwi�zki
kontynuowali synowie. Nie mieli przed sob� �adnych tajemnic. Stali si� dla
siebie najlepszymi powiernikami i doradcami. Zawsze te� byli wsp�lnikami.
Poprzednia
�ona Giseviusa zawo�a�a kiedy� podczas k��tni: "P�jdziecie razem do
piek�a!"
Na co Gisevius odpar� spokojnie: "�piewaj�c dawne piosenki".
- Fritz - ci�gn�� Koller - nie wiem, czy nasza rodzina si� nie
rozpadnie. -
Rzuci� niepewne spojrzenie na c�rk�. - Nigdy nie czu�em si� taki
bezradny,
zagubiony. Jednego dnia Lise jest taka jak zawsze, a nazajutrz
jakby jej
w og�le nie by�o. Rozpacz mnie ogarnia.
Erika bezlito�nie wyszepta�a:
- Za chwil� si� rozp�acze...
Gisevius zmarszczy� brwi, popatrzy� na nich.
- Musicie by� silni. Nic innego nie mo�na zrobi�. Silni w obliczu
nieuniknionej straty. Cokolwiek si� stanie, �ycie p�ynie dalej.
�ycie musi
p�yn�� dalej... Wytrzymacie to, je�li pogodzicie si� z faktami...
Oczywi�cie
b�dziecie cierpie� z powodu tej ogromnej straty.
Gisevius obci�� ko�c�wk� wielkiego cygara, zwil�y� je w ustach,
starannie
przy�o�y� zapa�k� i zaci�gn�� si� g��boko. Na ciemnej, wy�o�onej drewnem
�cianie naprzeciw biurka otoczonego l�ni�cymi, starannie
odkurzonymi szafa-
mi bibliotecznymi, wisia� obraz Przebudzenie Zygfryda. Przebudzi�
si� z d�u-
giego snu jak Niemcy, prawdziwe Niemcy. Spe�niaj�ce si�
przeznaczenie.
Chwila nadziei. W�a�nie nadzieja ��czy�a zawsze Giseviusa z Wolfem
Kol-
lerem. A teraz byli ju� tak blisko spe�nienia. Wypu�ci� z p�uc chmur�
b��kitnawego dymu. Patrzy�, jak zawisa nad ozdobnie rze�bionym,
inkrustowanym biurkiem. �a�owa�, �e nie zna sposobu na poradzenie sobie z
c�rk�
Kollera. Erika bez przerwy zaprz�ta�a uwag� Wolfa. Gisevius mia�
nadziej�,
�e teraz przestanie wreszcie odrywa� go od ich wielkiego zadania.
- Pos�uchajcie mnie. Mamy do czynienia z procesem chemicznym,
kt�ry
niszczy kom�rki m�zgu Lise. Sekcja to z pewno�ci� wyka�e... - Koller
rzuci�
mu gniewne spojrzenie. Wygl�da� tak, jakby mia� si� za�ama� z
rozpaczy.
Aktor, kt�ry g��boko wszed� w rol�. - Pracujemy z Amerykanami w In-
stytucie Salka i na Uniwersytecie Kalifornijskim nad nowym
testem, ale
jeszcze nie mo�emy go stosowa�. Sze�� miesi�cy, rok, dwa lata...
- Czy chcesz mi powiedzie�, �e m�g�by� uratowa� Lise za sze�� miesi�cy
albo za rok? Na mi�o�� bosk�, Fritz...
- Nie o tym m�wi�. Za sze�� miesi�cy lub za rok by� mo�e b�dziemy mieli
klucz do choroby, znajdziemy drog�, kt�ra zaprowadzi nas do
sposobu
leczenia, zahamowania post�p�w... nikt nie wie, jak d�ugo to b�dzie
trwa�o. -
Wydmuchn�� dym, widoczny w �wietle lampy stoj�cej na biurku. W ca�ym
pokoju unosi�a si� wo� cygar. -Ten nowy test pozwoli na ustalenie
obecno�ci
substancji PN-2, kt�rej poziom u Lise b�dzie zapewne bardzo
niski. Przy
chorobie Alzheimera zamiast zdrowego PN-2 pojawia si� inny
peptyd -
beta-amyloid, kt�ry nazywamy �mieciami zatykaj�cymi kom�rki m�zgu.
Musicie si� przygotowa� na to, �e trzeba b�dzie przenie�� j� do domu
opieki.
- Nonsens! Dopilnuj�, �eby mia�a odpowiedni� opiek� w domu.
- B�dzie to bardzo nieprzyjemny widok. Kobieta, kt�r� kochali�cie,
przeobrazi si� w ca�kiem inn� istot�, kt�rej mo�e nawet zaczniecie
nienawi-
dzi�... Poza tym nie b�dzie was rozpoznawa�. - Wolf Koller machn��
niecierpliwie r�k�. - Eriko, musisz zacz�� przewidywa�. Musisz znale��
spos�b, aby sobie z tym poradzi�. By�a� bardzo zwi�zana z matk�, wiem
o tym...
Wolf Koller opad� na fotel, zacisn�� wargi.
- Erika poradzi sobie z t� rodzinn� tragedi�. Przecie� nazywa si�
Koller.
Erika nic nie odpowiedzia�a.
- Czy powiesz Lise o jej stanie? - spyta� Gisevius.
- Po co? - za�mia� si� gorzko Koller. - Zaraz o tym zapomni. Czy
nie na
tym polega choroba Alzheimera? S�ysza�em taki dowcip: w
Alzheimerze
najlepsze jest to, �e codziennie poznajesz nowych ludzi.
Erika zerwa�a si� na r�wne nogi i podesz�a do okna. Skrzy�owa�a
ramiona
na piersi. Wpatrywa�a si� w wielkie betonowe pojemniki na krzewy
i drzewa
ustawione wok� werandy.
- Tak, tak, ale chyba trzeba jej to powiedzie�. By� mo�e s� sprawy,
kt�re
chcia�aby za�atwi�. Wolf, stary przyjacielu, uwierz mi, wszystko
rozumiem.
To bardzo smutna chwila. Jednak nie ma odwrotu.
W ciszy, kt�ra nast�pi�a po jego s�owach, Gisevius przyjrza� si�
koniusz-
kowi popio�u i strz�sn�� go do kryszta�owej popielniczki. Od�o�y�
cygaro,
otworzy� �rodkow� szuflad� biurka. Nacisn�� guzik i wydosta� kaset�.
W�o�y�
cygaro w k�cik ust, odkr�ci� wieczne pi�ro. Na nalepce starannie
napisa�:
"Wolf i Erika Koller. Listopad. Dotyczy Lise Koller", nast�pnie
przyklei� j�
na wierzchu pude�ka. Podni�s� g�ow� i spotka� spojrzenie Wolfa.
- Dla porz�dku - powiedzia� cicho. - Nie trzeba robi� notatek.
Potem Wolf Koller pr�bowa� porozmawia� ze swoj� c�rk�. Stali na
podje�dzie przed wielkim domem.
- Eriko, musimy pom�wi�. Nie pozwol�, �eby� tak odesz�a... Chc� ci
pom�c, zrobi�, co si� tylko da, aby�my oboje przez to jako�
przeszli...
Dlaczego nie odzywasz si� do mnie? Czy nie mo�esz cho�by na kr�tko
zapomnie� o gniewie? M�g�bym ci pom�c...
Sta�a na rozstawionych nogach, naci�ga�a r�kawiczki. Jej oczy
znikn�y za
ciemnymi okularami.
- Id� do diab�a, ojcze. Ju� prawie tam jeste�.
Obcasy zastuka�y na �cie�ce, gdy podesz�a do niskiego czarnego
porsche.
Koller patrzy�, jak odje�d�a. Kocha� j� i nienawidzi�... Dostrzeg�a
jego
min� we wstecznym lusterku, gdy obje�d�a�a podjazd. Mi�o�� i nienawi��.
Zrozumia�a, �e sta�a si� dla swego ojca prawdziwym problemem.
Trzy tygodnie potem, czterdzie�ci osiem godzin po zamieszkach i
opowie-
�ci Karla-Heinza o "Spartakusie", kt�rej nie potrafi�a wys�ucha� do
ko�ca,
sta�a przy oknie i czu�a, jak gor�ce �zy pal� w zadrapaniach i
skaleczeniach na
twarzy. Przez mg�� m�awki dostrzeg�a ogromny znak Mercedesa,
obracaj�cy
si� bez przerwy w mroku. Ekonomiczna si�a nowych Niemiec
wyrastaj�ca
z ja�owej, zbombardowanej przesz�o�ci, budowana przez ludzi jak
jej ojciec,
kt�ry nie zapomnia� dawnej chwa�y.
Opar�a czo�o o zimn� szyb�, zadr�a�a. Nie zosta�o du�o czasu.
Odwr�ci�a si�, �eby spojrze� na pok�j, na ca�e to bzdurne otoczenie,
kt�re
jeszcze kilka miesi�cy temu wydawa�o jej si� takie cholernie wa�ne.
Sta�o tu
niewiele mebli, wszystkie niskie. Na �cianie wisia�a rze�ba z
migaj�cymi,
zmieniaj�cymi kolor cyframi. Na pod�odze dzie�o m�odego, dobrze
zapowia-
daj�cego si� artysty, kt�rego przyprowadzi�a do galerii. Jej
pierwsze odkrycie.
By� to stos kawa�k�w betonu, fragment�w Muru, a je�li spojrza�o si� na
nie
w spos�b, jaki zaplanowa� artysta, w odpowiednim �wietle
dostrzega�o si� na
�cianie cie� wyj�cego wilka. Artysta by� bardzo inteligentnym
cz�owiekiem.
Lubi� szokowa�. Kiedy spotyka� si� z mi�o�nikami sztuki lub
w�a�cicielami
galeri, przyszywa� do ubrania ��t� gwiazd� Dawida. Erika zaledwie kilka
razy widzia�a tego wyj�cego wilka. Nie by�o to �atwe. Artysta
powiedzia�, �e
si� musi chcie� go zobaczy�.
Po przeciwnej stronie wisia�a na �cianie czarno-bia�a fotografia
Bramy
Brandenburskiej, zrobiona przez jej przyjaci�k� Beate. Szczeg�y
znika�y
w strugach deszczu. Na tle szarego nieba bogini zwyci�stwa
pogania�a biczem
wielkie szare konie. Stary �elazny krzy� Prus wr�ci� na miejsce. Po
wojnie, gdy
komuni�ci odbudowywali bram�, usun�li z niej symbol pruskiego
militaryz-
mu. Gdy jednak Mur run��, a wschodni i zachodni Niemcy, nowi
Niemcy,
przyst�pili do przywracania porz�dku, �elazny krzy� w tajemniczy
spos�b
znalaz� si� na miejscu. "Trzeba podziwia� tych fryc�w, �e nigdy z
niczego nie
rezygnuj�". Tak powiedzia� jej pewien ameryka�ski student.
Roze�mieli si�
i wypili jeszcze po jednym piwie. "Nic was, fryce, nie
powstrzyma. Nic
dziwnego, �e reszta Europy ju� narobi�a ze strachu w portki".
Kiedy pad� Mur, kiedy otworzy�a si� brama, kiedy przy przej�ciu
granicz-
nym organizowano zabawy, ko�o Bramy Brandenburskiej powsta� pchli
targ,
gdzie byli wschodni Niemcy sprzedawali pami�tki z przesz�o�ci,
g��wnie fragmenty starych wojskowych mundur�w. Niewiele nadawa�o si� na
pami�tk�. Niewiele by�o tego w kraju.
Stare Niemcy, nowe Niemcy. W ko�cu wszystko by�o tak samo. S�ysza�a
marsz podkutych but�w, widzia�a szare mundury... "By�e� ubrany na
niebies-
ko, a Niemcy na szaro..." Bogart... Wszystkiego musia�a sama si�
dowiedzie�,
wci�� wiedzia�a tak ma�o... Widzia�a swastyki malowane sprayem na
murach
przez punk�w w sk�rach i �a�cuchach, kt�rzy pozowali na
twardzieli... Nic si�
nie zmieni�o. Nale�a�a do tego �wiata, nazywa�a si� Erika Koller,
stanowi�a
cz�� problemu. Karl-Heinz nie rozumia�, co to znaczy by� Erik�
Koller. Nie
potrafi�a mu wyt�umaczy�. Nale�a�a do historii, kt�rej nie rozumia�.
By�a
cz�ci� problemu.
�adnej ucieczki. �adnej drogi wyj�cia, znik�d pomocy.
Tkwi�a w samym �rodku.
Mia�a jeszcze czas.
Posz�a do kuchni. Nowej, b�yszcz�cej. Urz�dzenia Brauna, Krupa...
no�e
ze stali Solingen.
Znalaz�a si� w �azience. Niedorzecznie l�ni�cej, jasnej.
Wierzyli w krwawe rytua�y. Taka by�a wagnerowska, teuto�ska dusza.
Czarny Las.:. W��cznia Przeznaczenia. Kochali to wszystko.
Przeznaczenie.
Krew. Nigdy do�� krwi.
Patrzy�a na swoj� twarz w lustrze. Teraz, gdy pobito j� na ulicy,
nie by�a
ju� taka �adna.
Nie mia�o to �adnego znaczenia.
Poczu�a, �e n� wysuwa si� jej z palc�w, us�ysza�a stukot o zimne kafle.
Ledwie dostrzega�a swoj� twarz przez krew sp�ywaj�c� z lustra.
Burke Delaney nie chcia� zostawia� ps�w samych przez ca�y dzie�. To
by� najwa�niejszy pow�d. Poza tym z ca�� pewno�ci� nie chcia� prowadzi� tego
cholernego range rovera z epoki T.E. Lawrence'a przez ca�� drog�
do tej zabitej dechami wiochy pod Poczdamem. To drugi pow�d. A trzeci
by�
nast�puj�cy: do�wiadczenie nauczy�o go, �eby nie zajmowa� si�
dzieciakami, je�li nie musia�. Dzieciaki nie wiedz�, co robi�, a poza tym wydaje
im si�, �e b�d� �y�y wiecznie bez wzgl�du na to, jak g�upie sztuczki wymy�l�. Nie,
nie b�d� �y�y wiecznie, a je�li te szczeniaki, na kt�re czeka�, zaraz si�
nie zjawi�,
on sam szybko si� przekona, jak kr�tkie bywa �ycie.
Pada�o i by�o zimno. W powietrzu unosi�a si� wo� b�ota. Przypomnia�a
mu si� bitwa o Ardeny, kt�ra te� nie by�a zabaw�. Zbli�a�a si� �nie�yca.
Ciemno�� zapada�a co dzie� wcze�niej, taki szary, metaliczny mrok
roz-
lewaj�cy si� olei�cie potem, smutkiem i gniewem, kt�ry zawsze mo�na
znale��
na Wschodzie. Podobno ludzie staj� si� tam coraz zuchwalsi, ale
nie
dostrzega� tego. A z ca�� pewno�ci� nie w tej dziurze. Niewiele si�
zmieni�o tu
od czas�w, gdy �wiat dzieli�y granice.
Zaparkowa� rovera obok lepi�cej si� od brudu szopy, kt�ra musia�a
kry�
w sobie co� cholernie cennego, zwa�ywszy wielko�� psa miotaj�cego si�
przy
�cianie. Zak�ad naprawy motocykli i stacj� benzynow� o�wietla�y trzy
czy
cztery dwudziestowatowe �ar�wki wyprodukowane na Ukrainie.
Wioskowy
idiota wali� w starego harleya kluczem przeznaczonym do
odkr�cania �rub
w ko�ach ci�ar�wki. Delaney zacz�� si� zastanawia�, jak m�g� tak nisko
upa��,
pracuj�c dla swego kraju. Mia� uczucie, �e si�gn�� dna. Powinien
siedzie�
w domu, s�ucha� szczekania Schuylera i je�dzi� wielkim czerwonym
samocho-
dem. Tam w�a�nie powinien by�, a nie tu, gdzie diabe� m�wi dobranoc.
Postuka� fajk� w obcas, wytrz�saj�c popi�, i zacz�� j� znowu nabija�
tytoniem z ceratowego kapciucha. Czekaj�c wypali� ju� trzy fajki.
Wreszcie us�ysza� terkot motocykla, kt�ry podskoczy� na wyboju i
zato- czy� si� lekko, rozpryskuj�c oleist�, b�otnist� ka�u��. Dzieciak
objecha� go dooko�a i zahamowa� obok rovera. Zsiad� i kopn�� podp�rk� stop� w wysokim bucie. Takie wysokie buty doprowadza�y Delaneya do sza�u. Z
boku mia�y ma�e skrzyde�ka ze sk�ry i srebrne sprz�czki. A do tego ten
poobijany kask. Dzieciak wygl�da� przez to jak �ebrak z innej planety.
Powiedzia� co� po niemiecku, ale Delaney bez s�owa wpatrywa� si� w jego twarz. By�a opuchni�ta i posiniaczona. Dolna warga rozci�ta, �ci�gni�ta strupem. Oko zmieni�o si� w ciemnopurpurow� plam�. Przykrywa�a j� spuchni�ta powieka.
- Waln��e� w ci�ar�wk�? - zapyta� Delaney.
- Bardzo �mieszne. Omal mnie nie zakatrupili. Brunatne koszule
Stif fela. -M�wi� tak, jak cz�owiek z boksersk� r�kawic� przy ustach.
-Zamieszki uliczne.
- Widocznie sta�e� po niew�a�ciwej stronie. Angielscy kibice kontra
cioty z Ku'damm?
- Czasami my�l�, �e nie traktuje mnie pan z w�a�ciw� powag�. -Prze�kn��
g�o�no �lin�.
- Czasami masz racj�. Jeste� idealist�, synu. A w mojej robocie to
ideali�ci zawsze pr�buj� mnie zabi� za swoje przekonania. - Pada�o coraz
bardziej,a wioskowy idiota coraz szybciej b�bni� po harleyu. - Wsiadaj,
przyda ci si�
�yk mojej specjalnej kawy. Chcesz tabletk� tylenolu, tylko na
recept�? Musi ci�
cholernie bole� twarz.
Wsiedli do rovera. Delaney w��czy� silnik, przesun�� d�wigni�
ogrzewania.
M�odzieniec ostro�nie zdj�� kask. Jedno spuchni�te ucho by�o dwa razy
wi�ksze od drugiego. Wzi�� tabletki wytrz��ni�te przez Delaneya z
buteleczki
i popi� kaw�.
- Wpadli�my na t�um ludzi Stiffela. Gonili kilku Turk�w... Mo�e pan
sobie wyobrazi� dalszy ci�g. Nikt nad nimi nie panuje, s� bardzo
dobrze
zorganizowani, zyskuj� coraz wi�ksze poparcie. - Skrzywi� si�, gdy
gor�ca
kawa sparzy�a �wie�e p�kni�cie dolnej wargi. - Istniej� dowody na to,
�e
r�ne grupy neonazistowskie ��cz� si� ze sob�.
- To ty tak m�wisz. Ale ju� zainteresowa�em tym, kogo nale�y, rozu-
miesz?
- To logiczne. Nielogiczna jest odmowa udzielenia nam pomocy...
- Spod
opuchni�tej powieki pojawi�o si� oko - wystraszone, niespokojne. -
Tych
ludzi trzeba powstrzyma�.
- Uspok�j si�. Potrzebuj� jeszcze troch� czasu, �eby im sprzeda� ten
pomys�, kt�ry wydaje si� troch� naci�gany.
- Historia te� wydaje si� naci�gana - �achn�� si� ch�opak.
- Po prostu taka jest biurokracja, je�li ci� to pocieszy. Wypij
kaw� do
ko�ca.
- Amerykanie nigdy nie wiedz�, czego chc� -mrukn��, ogrzewaj�c d�onie
o plastikowy kubeczek.
- Doprawdy? Wiedzieli�my, czego chcemy, w latach wojny. Spytaj
si�
paru przyjaci� twojego starego. Kiedy� zawsze wiedzieli�my, co
robi�...
- To by�o kiedy� - prychn�� z lekcewa�eniem.
- Kiedy�, gdy wiadomo by�o, co znaczy dobro, a co z�o. Jednak dla
ciebie
to zbyt trudne, prawda? - powiedzia� Delaney z westchnieniem. -
Drogi
przyjacielu, wspomnia�e�, �e spotkanie w tej dziurze b�dzie dla
mnie bardzo
wa�ne. Jak dot�d nic wa�nego nie us�ysza�em. - Wyszczerzy� z�by w
wilczym
u�miechu, kryj�cym si� pod d�ugimi, zwisaj�cymi w�sami. Delaney zawsze
nosi� star�, we�nian�, ciasno przylegaj�c� do czaszki czapk�, przez co
jego
ciemna od opalenizny twarz o grubych rysach wydawa�a si�
szczeg�lnie
niemi�a. Zawsze te� pachnia� psem.
Ch�opak wyci�gn�� spod sk�rzanej kurtki wypchan� kopert�.
- Cho�by za to pa�scy przyjaciele powinni nam pom�c, cho�by tylko za
to. - Na zewn�trz zapad� ju� mrok. Pies wci�� miota� si� przy
metalowych
drzwiach szopy. Z gara�u dolatywa�a muzyka rockowa. - Id� ju�. Nie
mog�
sp�ni� si� na spotkanie.
- Jeste� bardzo zaj�ty. Przez ca�y dzie� masz jakie� spotkania.
Wracasz do
Berlina?
- Tak. Mieszkam z rodzicami.
- Nie pieprz. Gdyby tw�j ojciec wiedzia�, co robisz...
- Niech si� pan nie martwi o mojego ojca.
- Co jest w kopercie?
- Zap�aci� bym za to �yciem. Nie mog� zosta�, aby panu cokolwiek
wyja�nia�. Musz� i��. - Otworzy� drzwi. - Odezw� si�.
- Oczywi�cie, wcale w to nie w�tpi�.
Delaney obserwowa�, jak ch�opak przek�ada nog� przez motocykl, kopie
rozrusznik, a potem siada wygodnie, gdy tylko silnik zacz��
pracowa�. Bon
voyage, przyjacielu. Przejecha� przez kilka ka�u�, rozbryzguj�c
fontanny
b�otnistej brei.
Delaney pogrzeba� w fajce, wytrz�sn�� ponownie popi� i jeszcze raz
nabi�.
Zapali� i zaci�gn�� si� powoli, z namys�em. Zastanawia� si�, jak d�ugo
ten
dzieciak po�yje przy takich facetach jak Joachim Stiffel,
biegaj�cych po
okolicy z pa�kami i no�ami. Zabili Turka, jakiego� ch�opaka, kt�ry
pewnie
nigdy nikogo w �yciu nie skrzywdzi�, a wszyscy wiedzieli, kto to
zrobi�. Poza
Polizei. Za nic nie sprzeda�by Kartowi-Heinzowi Schmidtowi
ubezpieczenia
na �ycie.
Delaney nie otworzy� koperty do chwili, a� znalaz� si� niedaleko
domu.
Zjecha� na pobocze i wyci�gn�� latark�. Zerkn�� do �rodka.
Dzieciak wystuka� na maszynie raport. Przekaza� mu nast�pn� cz��
"Spartakusa". Nazajutrz wy�le to faksem. Na numer grzeczno�ciowy w
Georgetown. Wbrew pozorom by�a to najbezpieczniejsza droga.
Ned Cheddar m�g�by si� domy�li�.
Nie trzeba by�o by� geniuszem, aby zrozumie�, �e co� si� szykuje.
Dreiser, szofer, spojrza� na ni� przeci�gle, z dezaprobat�, kiedy
powiedzia�a mu, �e nie b�dzie jej potrzebny. Lise Koller wymin�a go,
trzymaj�c
w r�ku kluczyki do porsche carrera, identycznego jak jej c�rki.
Kilka
tygodni temu musia�a wyg�osi� do niego kazanie, a potem zwr�ci�a si�
do
Wolfa. By� mo�e nie jest ca�kiem zdrowa, ale jeszcze jej nie
zamkn�li
w szpitalu i dop�ki tego nie zrobi�, ma zamiar je�dzi� samochodem.
Wolf
si� wycofa�. Wiedzia�a, �e rozmawia� z Fritzem Giseviusem o tym, �e
miewa�a chwile utraty pami�ci i ca�e dni sp�dza�a w otumanieniu.
Domy�la�a
si�, co musia� mu odpowiedzie�. Posz�a do innego lekarza,
przyjaciela Eriki.
�w m�ody cz�owiek przyzna�, �e nie jest specjalist�, ale zapewni�, �e
Lise nie
ma guza m�zgu, czego najbardziej si� obawia�a. Nie potrafi� postawi�
diagnozy; symptomy by�y podobne do pocz�tku choroby Alzheimera,
ale
jeszcze raz podkre�li�, �e nie jest specjalist�. Istnia�y r�wnie� inne
mo�liwo-
�ci. Zaproponowa� jej konsultacje u najlepszego lekarza w
Niemczech,
a nawet w Europie. Oczywi�cie u Fritza Giseviusa.
U�wiadomi�a sobie, �e F�tz jest specjalist� od tego rodzaju chor�b,
ale
gdy pyta�a go diagnoz�, wi� si� jak piskorz. Lise Koller uwa�a�a, �e
F�tz za
bardzo dusz� i cia�em nale�y do Wolfa, aby mu ca�kowicie ufa�. Wolf
go
kontrolowa� - bez wzgl�du na powody - tak jak kontrolowa� ca�y sw�j
�wiat.
Nigdy nie by�a pewna, o co chodzi Wolfowi. Po dwudziestu latach
ma��e�st-
wa otacza�a j� pustka; nie wiedzia�a, w co ma wierzy�, jednego by�a
pewna: nie
mo�e ufa� Wolfowi. A Fritz by� cz�owiekiem Wolfa.
Choroba pozbawi�a j� ducha walki. Fritz zaordynowa� jej jakie� nowe
zastrzyki, kt�re podobno mia�y odwr�ci� skutki niedoboru bia�ka
wywo�uj�-
cego czasem symptomy zbli�one do choroby Alzheimera. Czu�a si�
tak, jakby
przyparto j� do �ciany. Nie mia�a wyboru, musia�a pr�bowa�
wszystkiego,
a je�li leki zapisywa� Fritz, to trudno. W niekt�re dni - te dobre -
nabiera�a
pewno�ci, �e terapia skutkuje. Z�e zamienia�y si� w ciemn� otch�a�.
Przera�a-
j�c�. Wtedy szuka�a u Eriki pomocy, nadziei, chocia� nie podzieli�a
si� z c�rk�
z�� wie�ci�.
Teraz martwi�a si�, �e od kilku dni nie mo�e porozumie� si� z Erik�. By�o
to bardzo dziwne. Wczoraj pojecha�a do Cafe Einstein na
cotygodniowe
spotkanie, na ploteczki, ale Erika si� nie pokaza�a. Nikt nie
podnosi�
s�uchawki w jej mieszkaniu. Zadzwoni�a do galerii, ale tam te� nie
wiedzieli,
gdzie jest Erika, nie powiadomi�a ich, �e b�dzie nieobecna. Lise nie
mog�a ju�
d�u�ej czeka�. Nie lubi�a wyst�powa� w roli wtr�caj�cej si� we wszystko
matki,
ale musia�a j� znale��. Wszystko jedno jak.
Zostawi�a za sob� ogromny dom w Grunewaldzie. Czu�a przez sk�r�
wibracj� samochodu. Po kilku dniach m�awki wreszcie przesta�o
pada�. Szare
chmury wisia�y nad jesiennymi drzewami. Niekt�re, o ciemnych
li�ciach,
wydawa�y si� zadumane, inne przypomina�y szkielety. Droga by�a
�liska.
My�li przyt�acza�y Lise. Czy traci rozum? Czy to naprawd� si� z ni�
stanie?
Posz�a do biblioteki i wiele przeczyta�a o tej chorobie, pozna�a
przera�aj�c�
prawd�, ale w dobre dni wszystko wydawa�o si� koszmarnym snem.
Potem nie
pami�ta�a kilku dni i to ju� nie by� sen. Naprawd� traci�a rozum...
A teraz Erika... Gdzie si� podziewa? Jak mog�a tak po prostu znikn��?
Lise przyszed� do g�owy Karl-Heinz, nowy ch�opak Eriki, ale nie
potrafi�a
znale�� powodu, dla kt�rego Karl-Heinz m�g� doprowadzi� do znikni�cia
Eriki. Niewiele o nim wiedzia�a. W pewien spos�b uwa�a�a t� znajomo�� za
przelotn�. Karl-Heinz nie wygl�da� na ch�opca, kt�rego Erika chcia�aby
przyprowadzi� do domu. Nie by� ch�opcem, kt�rego Lise wybra�aby
swojej
c�rce. Ale, m�j Bo�e, przecie� to nic strasznego, �e Erika umawia�a
si� z nim
na randki. Przekonywa�a si�, �eby si� pocieszy�. Zatem gdzie jest
Erika?
Dlaczego nie zadzwoni�a do gale�i?
Lise w�a�nie przekroczy�a pi��dziesi�tk�, ale nada� by�a uderzaj�co pi�kn�
kobiet�. Jej jasnobr�zowa fryzura z pasmami barwy miodu by�a dzie�em
artysty. Rozwiewa�a si�, gdy sz�a. Z takimi w�osami nie wygl�da�a na
kobiet� odm�adzaj�c� si� za wszelk� cen�. W rezultacie, dzi�ki zadbanej twarzy, drobnym naci�ciom i naci�gni�ciom w doskona�ej szwajcarskiej
klinice, g�adkiej sk�rze, idealnym koronkom na z�bach, wspania�ej figurze,
wygl�da�a
na kobiet� po trzydziestce. Nosi�a ubrania z domu mody Chanel i od
Balenciagi - kupowa�a je tam od lat. Dzi� w�o�y�a kostium w kolorze
ciemnej pomara�czy od Chanel, d� tego pantofle barwy ko�ci s�oniowej,
kolczyki
i bransoletki. Kr�tka sp�dnica ods�ania�a zgrabne, silne nogi.
P�aszcz kupi�a
u Joopa. Sk�rzany, z mn�stwem fr�dzli na szwach, troch� w stylu
Ta�cz�cego
z wilkami. Okulary przeciws�oneczne zaprojektowa� Claude Montana.
Na
przyj�ciu czy balu, z pewnej odleg�o�ci, w przy�mionym �wietle, wci��
robi�a
wra�enie. Jednak uroda nie broni�a Lise przed tym, co dzia�o si� z
jej
m�zgiem, a p�acz w samotno�ci nie mia� dobrego wp�ywu na cer�.
Kiedy obejrza�a dok�adnie twarz w lustrze, poczu�a si� wstrz��ni�ta tym
widokiem. Kilka ostatnich miesi�cy, gdy czas zacz�� wymyka� si� spod
kontroli, odcisn�o swe pi�tno na jej twarzy. Oczy straci�y blask.
B�l wyrze�bi�
22 23
zmarszczki w k�cikach ust. Na policzkach dr�a�y mi�nie zaciskaj�ce
szcz�ki.
Sprawia�a wra�enie czujnej, napi�tej, zm�czonej, jakby sta�a czujno��
mog�a
odsun�� to, co nieuniknione.
Nigdy nie wiedzia�a, co przyniesie nast�pny dzie�. Czasem wydawa�o
jej
si�, �e �yje wspomnieniami nale��cymi do kogo� innego. Wydawa�o jej si�,
�e pami�ta bombardowanie Londynu, Bitw� o Angli�; ukrywa si� pod
sto�em, gdy Luftwaffe niszczy�o miasto; widzi sufit rozsypuj�cy si�
nad
g�ow� jej matki, dym i kurz... Jednak nie przypomina�a sobie
�mierci matki.
By�a wtedy za ma�a. Ci�gle w�drowa�a gdzie� my�lami. Czasem Wolf
szarpa� j� i m�wi�, �e krzycza�a. Niekiedy wydawa�o jej si�, �e jest w
kabinie
spitfire'a i leci nad kana�em La Manche. Nurkuje i ucieka przed
messer-
schmittami, strzela do nich z karabin�w maszynowych, ale tego
nie mog�a
pami�ta�. Nigdy nie by�a w kabinie spitfire'a. Wiedzia�a tylko, �e
jej ojciec
zgin�� w czasie Bitwy o Angli�; by� Amerykaninem lataj�cym w RAF-ie,
dlaczego jednak kr��y to jej po g�owie? Po co? Tajemnica kry�a si� w
jej
m�zgu...
Gdyby mog�a komu� zaufa�. Gdyby mog�a zaufa� Wolfowi... Zosta�a jej
tylko Erika.
Postawi�a porsche na chodniku pokrytym mokrymi li��mi. Jak zwykle
w pomieszczeniu dozorczyni nikogo nie by�o i posz�a prosto do
ma�ej,
samoobs�ugowej windy. By� to stary budynek, zniszczony w czasie
wojny,
a potem bardzo starannie odrestaurowany. Spokojny, suchy ch��d i
stale
unosz�ca si� wo� �wie�ego tynku przywodzi�y jej na my�l Wolfa. Budynek
nale�a� do niego, tak jak wiele innych. Dawno temu, gdy je odnawia�,
pomaga�a mu przy wyborze odpowiedniego projektu dekoracji wn�trz,
du�o
czasu sp�dza�a z tynkarzami, cie�lami i elektrykami. By� mo�e niegdy�
czu�a
co� do Wolfa, w�wczas gdy odrzuci�a prawd� o sobie i o nim. Teraz
wszystko
wr�ci�o. Wiedzia�a, �e nie mo�e mu ufa�. Dostrzeg�a to dzi�ki Erice.
Mia�a w�asny klucz do mieszkania c�rki, kt�ry otrzyma�a od niej pod
warunkiem, �e nigdy nie da go Wolfowi. Erika g��boko nienawidzi�a
ojca, tym
bardziej �e uwielbia�a go jako dziecko. Erika podobna by�a do
swojej matki
i ca�kiem dobrze si� ze sob� rozumia�y.
Wystr�j wn�trz tych pokoi niepokoi� Lise. Zastanawia�a si�, co by
powiedzia� o tym psychiatra. O�lepiaj�ce neonowe cyfry, o�wietlona
sterta
gruz�w, cie� na �cianie. Wra�enie rozbicia, brak g��bi sprawia�y, �e
Lise czu�a
si� tak, jakby to jej w�asny rozstrzaskany umys� zosta� wystawiony
na widok
publiczny. Jednak rozumia�a Erik�, t� jej wra�liwo��, kt�rej brakowa�o w
jej
w�asnym �yciu. Kocha�a c�rk� jak nikogo innego na �wiecie. Gdy tylko
wesz�a
do pokoju, zrozumia�a, �e mieszkanie jest puste.
Gdzie mo�e by� Erika? Lise stan�a przy oknie, Patrzy�a na biegn�c�
w dole ulic�. Zawsze wia� tam wiatr. Powoli przenios�a spojrzenie
na
olbrzymi� fotografi� kwadrygi na szczycie Bramy Brandenburskiej,
na galo-
puj�ce, bij�ce kopytami olbrzymie konie, poganiane okrzykami
bogini zwy-
ci�stwa. Dok�d wyjecha�a? Na tak d�ugo? Bez s�owa? Podesz�a do
szklanej
tafli, kt�rej Erika u�ywa�a jako biurka, przerzuci�a papiery,
zajrza�a do
kalendarza. �adnego wyja�nienia. Eriko! Kochana Eriko! Gdzie jeste�?
Bez planu kr��y�a po pokojach. Sprawdzi�a ekspres do kawy. By� zimny.
Posz�a do sypialni. ��ko by�o pos�ane, ale narzuta �ci�gni�ta i
pognieciona,
jak gdyby po�o�y�a si�, przykry�a kocem i nie mog�a usn��. Po szybach
sp�ywa�y krople deszczu.
W �azience pali�o si� �wiat�o.
Podesz�a do drzwi i si�gn�a do wy��cznika...
Wsz�dzie krew. Na lustrze, na porcelanowej umywalce. Zakrzep�a
ka�u�a
na pod�odze.
Lise poczu�a gwa�towny skurcz w �o��dku. Obla� j� zimny pot. Czu�a,
�e pada.
Siedzieli tak samo jak przed trzema tygodniami, lecz teraz
rozmawiali
o Erice. O trzy tygodnie zbli�yli si� do "Spartakusa". Zaczyna�o
brakowa�
czasu. Fritz Gisevius pr�bowa� zapanowa� nad sob�. Nadal martwi� si�
o stosunki mi�dzy Wolfem Kollerem a jego c�rk� oraz wp�ywem, jaki
na nie
wywrze �mier� Lise Koller. Gisevius zawsze by� zale�ny od Wolfa
Kollera,
polega� na jego sile woli, pot�dze intelektu i charakteru, na
tym, jak niezwyk��
w�adz� dawa�y jego pieni�dze. "Spartakus" mia� by� kulminacj� i doktor
nie
chcia� ryzykowa� niepowodzenia planu. Ju� nie trzeba by�o si�
przejmowa�, �e
zniszczy wszystko jaki� nieodpowiedzialny, nieprzewidziany
wybuch Lise.
Natomiast Erika to zupe�nie co� innego.
- Czy wytrzyma? -doktor zapomnia� o cygarze, kt�re �arzy�o si� w
krysz-
ta�owej popielniczce. - Przepraszam, ale pewne pytania trzeba
postawi�. Czy
poradzi sobie z chorob� Lise i skutkami "Spartakusa"? - M�wi� cicho
i �agodnie. Wiedzia�, kto jest w tym .pokoju najwa�niejszy;
niczego by nie
zyska�, wywo�uj�c furi�, zawsze drzemi�c� w Wolfie.
- Nie wiem. Tak bardzo mnie nienawidzi. Nie mam z ni� kontaktu,
Fritz.
- Czy mo�esz jej zaufa�?
Koper przymru�onymi oczami wpatrywa� si� w obraz Siegfrieda.
- Tak jak Lise. Kto wie, co mog� powiedzie� lub zrobi�... Lise
zatru�a jej
umys�. - Wolf Koller wzruszy� ramionami. - A ten ch�opak,
Karl-Heinz...
Wywiera na ni� jak najgorszy wp�yw. Nie mam jednak kryszta�owej
kuli,
Fritz. Niczego nie mo�na by� pewnym, je�li chodzi o rodzin�.
- Istnieje ryzyko... wiesz o tym. - Gisevius w por� dostrzeg�
burz�
zbieraj�c� si� w oczach Wolfa Kollera i zmieni� temat. - Pozostaje
jeszcze
kwestia poinformowania Lise o jej stanie...
- Nie, to wykluczone. Kto wie, co mog�aby wtedy wymy�li�?
- Tak, tak... ale mo�e chcia�aby si� przygotowa�. Wolf, stary
przyjacielu,
to nie b�dzie �atwe.
- Wiem. Polegam na tobie w tej sprawie.
Gisevius z powag� pokiwa� g�ow�.
Wolf Koller wyci�gn�� przed siebie d�ugie nogi. Garnitur w paseczki
z londy�skiego sklepu Huntmana przy Savile Row by� pognieciony.
Ten
najlepiej ubrany w Berlinie m�czyzna bardzo prze�ywa� chorob�
swojej �ony.
Rzadko wpada� w nastr�j do zwierze�. Zawsze odgrywa� rol� starszego
partnera w stosunkach z Giseviusem. Le�a�o to w jego naturze.
Jednak czasem
nawet Wolf Koller musia� si� komu� wyspowiada�. I za ka�dym razem by�
to
Fritz Gisevius.
- Nie wiem... nie jest szcz�liwa. �mier� mo�e by� dla niej
wybawieniem.
Nigdy nie by�a szcz�liwa. Nasze ma��e�stwo niemal od samego pocz�tku
stanowi�o dla niej ci�k� pr�b�. Ju� dawno temu obr�ci�a si� przeciw mnie.
A przecie� to ja wyci�gn��em j� z bagna, w jakie zamieni�a swoje
�ycie; to ja
czeka�em na ni�, gdy dwadzie�cia lat temu zgin�� Gunter Brendel. To
ja
uczyni�em krok w jej kierunku i poda�em jej r�k�. Jednak nigdy nie
by�a
szcz�liwa, nigdy nie chcia�a mi przebaczy�, �e j� uratowa�em. Bo beze
mnie
sko�czy�aby wtedy ze sob�. Kobiety to prawdziwe potwory! Zna�em
tylko
jedn� kobiet�, kt�ra nie by�a potworem, jedyn�, kt�ra mnie kocha�a...
By�o to
dawno temu, prawda, Fritz?
- Tak, bardzo dawno temu. Pozw�l, �e ci przypomn�, i� to ona
zamierza�a sko�czy� z tob�. - Gisevius skry� si� przed przyjacielem
za chmur�
dymu z cygara. - Nie mia�e� szcz�cia do kobiet, Wolf. Niestety
taka jest
prawda.
- Uwa�am, �e post�pujemy s�usznie. - Wolf westchn�� przygn�biony. -
Nie mog� ju� ufa� Lise. B�g wie, co mog�aby o mnie powiedzie�... Nie
mam
poj�cia, jak� trucizn� s�czy�a jej Erika. Zatruwa�y si� nawzajem...
-Pokr�ci�
g�ow� ze zdumieniem nad tym niezwyk�ym zjawiskiem. - Kobiety - po-
wt�rzy� - to potwory.
Gisevius czeka�. Wyczuwa� nastroje Kollera, zna� ich gwa�town�
zmienno��.
- Ona ma jak�� rodzin� w Stanach - odezwa� si� wreszcie. Nie chcia�
dr��y� tego tematu, ale trzeba by�o wszystko za�atwi�.
- Chodzi ci o brata, kt�rego nie widzia�a od dwudziestu lat? -
Wzruszy�
lekcewa��co ramionami.
- O tego, kt�ry tak namiesza� dwadzie�cia lat temu.
- Kiedy uratowa�em j� z bagna, w kt�re zamieni� jej �ycie...
- Mo�e chcia�aby go zobaczy� jeszcze raz.
- Nigdy o nim nie m�wi. Mo�e choroba skasowa�a jej pami��...
- Nie pozw�l, aby si� z nim spotka�a, Wolf. Mog�oby jej wpa�� do
g�owy... Nie wysz�oby z tego nic dobrego. Kategorycznie si� temu
sprzeciwiam.
Koller skin�� g�ow�.
- Tak, tak, wiem, �e nie mo�e go zobaczy�. To zamieszanie sprzed
dwudziestu lat, gdy zabito Brendela... - By� zm�czony, jego g�os
nie mia�
zwyk�ej mocy. - Jej brat uczestniczy� w tym, mog�oby si� jej
wszystko
przypomnie�.., a B�g jeden wie, co powiedzia�a Erice... - Wsta�
wysoki
i smuk�y. Poprawi� marynark�. By� ju� w nieco lepszym nastroju. -
Da�e� mi
dobr� rad�, Fritz. Wiem, �e mog� ci zaufa� i post�pisz wobec mojej �ony
w�a�ciwie. Dzi�kuj� ci. - Odwr�ci� si� i przeszed� przez pok�j, mijaj�c
globusy
i szafy z ksi��kami. Otworzy� ci�kie drewniane drzwi, przystan��,
spojrza� na
Giseviusa i odszed�.
Kiedy Lise ockn�a si�, przypomnia�a sobie, �e przedtem na chwil�
odzyska�a �wiadomo�� i zdo�a�a zadzwoni� do biura Wolfa. Prze��czono j� na
numer w samochodzie. Wtedy znowu straci�a przytomno��. Teraz
us�ysza�a
nagle jego spokojny, zimny g�os. Wymy�la� komu�. Na chwil� otworzy�a
oczy
i zobaczy�a m�czyzn� o szpakowatych, ostrzy�onych na je�a w�osach. By�
to
szef ochrony Wolfa, ale nie mog�a sobie przypomnie� jego
nazwiska. Powie-
dzia� co� cicho i Wolf po�o�y� mu r�k� na ramieniu w przyjacielskim
ge�cie.
Moment serdeczno�ci w ataku zimnej furii.
Wtem przypomnia�a sobie zakrwawion� �azienk� i poczu�a gwa�towny
skurcz w �o��dku.
Nie znalaz�a cia�a. Na zimnych kafelkach nie by�o martwej Eriki.
Lise uczepi�a si� tej my�li. A wi�c jeszcze by�a nadzieja. Kto� j�
znalaz�,
pom�g� jej, zabra� gdzie�... do szpitala. To oczywiste. Trzeba
sprawdzi�
wszystkie szpitale. Prywatne kliniki. Ka�de miejsce, gdzie mog�a
znale��
opiek�.
- A co z policj�? - us�ysza�a g�os ochroniarza.
- Nawet s��wko nie mo�e do nich dotrze�. To moja c�rka. C�rka Wolfa
Kollera.
- Z ca�ym szacunkiem, Wolf, ale je�li chcesz znale�� swoj� c�rk�,
musisz
skontaktowa� si� z policj�. - Ochroniarz m�wi� do Wolfa po imieniu,
znali si�
od dawna.
- To ostateczno��. Przecie� sam znalaz�e� n� pod szafk� w �azience
i udowodni�e� mi, �e s� na nim tylko jej odciski palc�w... wi�c nie
chodzi
o morderstwo. Nie musimy wzywa� policji.
- Jednak dysponujemy ograniczonymi �rodkami. Mog� kaza� Sebastia-
nowi, aby skierowa� swoich ludzi do tej sprawy, chocia� szukanie
zaginionych
dziewczyn to nie ich specjalno��.
- Powiedz mu, �eby j� znalaz�. Ma robi�, co mu si� ka�e. A je�li
b�dziemy
musieli wezwa� policj�, to wiesz, kogo chc�.
- Wiem, Adlera.
- Nie st�j tak, znajd� moj� c�rk�.
Le�a�a nieruchomo na kanapie. G�osy gdzie� przep�ywa�y obok. Po
upadku na pod�og� bola�a j� g�owa. Wolf przykl�kn�� przy niej.
- Jak si� czujesz, kochanie? Mo�esz m�wi�?
- Oczywi�cie, ale nic z tego nie rozumiem. Pr�bowa�a si� zabi�...
- Tego jeszcze nie wiemy. Nie b�d� taka melodramatyczna. Spr�buj
si�
opanowa�. To m�g� by� wypadek. Nie wiemy.
- Bzdury. Nie obiera�a kartofli...
- Nie wiedzia�aby, jak to zrobi�. Tu si� z tob� zgadzam.
- To bez znaczenia.
- Lise, co z tob�? Poznajesz mnie?
- Tak, Wolf -odburkn�a zniecierpliwiona. -Poznaj� ci�. Nic mi nie
jest.
Chc� wr�ci� do domu. Pojad� samochodem.
- Nie s�dz�, �eby by�o to rozs�dne, kochanie.
- Nie tra� energii na straszenie mnie. Znajd� moj� c�rk�. I nie
przejmuj si�
tym, jak wr�c� do domu.
Wsta�a z kanapy. Wolf chcia� jej pom�c, ale si� odsun�a. Dw�ch ludzi
kr��y�o w pobli�u. Jeden szepta� co� do bia�ego telefonu. Wolf poszed�
za ni�,
zastanawiaj�c si�, czy Lise si� nie za�amie.
- Pada deszcz. - Spogl�da� na ni� wyczekuj�co. -Jeste� pewna, �e
dobrze
si� czujesz?
Wiedzia�a, o co mu chodzi. Deszcz nie mia� z tym nic wsp�lnego.
Odwr�ci�a si� i zdecydowanym krokiem wysz�a z mieszkania, powiewaj�c
po�ami sk�rzanego p�aszcza. Je�li jej c�rka by�a martwa, je�li si�
zabi�a, to ona
si� na nim zem�ci. Je�li Erika nie �yje, zabije Wolfa Kollera.
Korzystaj�c z tego, �e umys� tym razem jej nie zawodzi, przemy�la�a
plan
dzia�ania. Czas by� jej wrogiem. Nigdy nie potrafi�a przewidzie�,
kiedy straci
�wiadomo��. Kiedy zapomni o wszystkim. Musia�a dzia�a� szybko.
Musia�a si� z kim� zobaczy�.
Niemal cudem przypomnia�a sobie jeszcze o kim�, komu mog�a zaufa�.
Przynajmniej tak� mia�a nadziej�.
By�o co� dziwnego w Clincie Kikoyu, ale nie ka�dy to dostrzega�,
a w ka�dym razie nie potrafi� tego okre�li�. By� ca�kiem mi�ym
facetem. Nigdy
nie powi�zano go z �adn� afer� czy skandalem, a jednak zawsze
sprawia�
wra�enie, �e ukrywa jak�� tajemnic�. Mieszka�cy Dallas nie mieli
sk�onno�ci
do zadawania zbyt wielu pyta�, zw�aszcza ludziom tak bogatym jak
Kilroy.
Jego zmar�a �ona nale�a�a do sta�ych klient�w Neimana Marcusa. Cz�sto
ich widywano w Turtle Creek na meczach futbolu ameryka�skiego. Clint
Kilroy nale�a� po prostu do licznej grupy os�b z niejasn� przesz�o�ci�, co
nie dziwi�o
nikogo w Teksasie.
Clintowi odpowiada�a taka opinia. Ludzie zawsze czuli wobec niego
respekt. Do diab�a, przecie� to normalne. Najwi�kszy b��d na �wiecie
to zbyt
wiele zaufania wobec innych. Mogli go pope�nia� wszyscy, ale nie
Clint Kilroy.
Sko�czy� siedemdziesi�t trzy lata. Czy co� ko�o tego, nigdy nie by� pewien
swojego wieku. Chudy i �ylasty. Ciemna, twarda sk�ra przypomina�a
o latach
sp�dzonych na s�o�cu na polach naftowych i placach budowy.
Jasnoniebies-
kie oczy, bia�e w�osy z przedzia�kiem z lewej strony. Wymy�li� sobie
szcze-
g�lny spos�b ubierania si�. Garnitury z zachodniego wybrze�a,
naszywane
kieszenie, sk�rzane aplikacje, buty w dziwacznym kolorze,
zrobione na
miar� przez meksyka�skiego szewca w Waco. To idiotyczne przebranie
pomog�o mu na pocz�tku wej�� w rol�, a potem sta�o si� niemal jego
drug�
sk�r�. Trudno by�o okre�li� jego pochodzenie na podstawie akcentu -
co�
z zachodniego Teksasu, jednak nie do ko�ca, i to w�a�nie wprowadza�o
w b��d. Nikt nigdy nie odgad� prawdy i mieli cholerne szcz�cie, �e
im si�
nie uda�o, gdy� inaczej musia�by u�y� broni. Sam Kilroy uwa�a�, �e jego
akcent to efekt mieszkania na ca�ym �wiecie w takich dziwacznych
miejs-
cach jak Bhutan i Belize, czy w tak absolutnym zadupiu jak
Kaduna, gdy
by� male�kim trybikiem w cholernie wielkiej maszynerii zwanej
kontrwy-
wiadem.
Na pewno �y� pe�ni� �ycia. Cz�sto bawi� ludzi opowie�ciami o sobie. Mia�
tyle milion�w, �e znudzi�o go ich liczenie. Pewnego s�onecznego
dnia po
zako�czeniu wojny zjawi� si� w Dallas. Bez rodziny, bez znajomo�ci,
za to
bardzo pewny siebie i z mn�stwem pieni�dzy. Nigdy nie zdradzi� ich
pochodzenia, ale powszechnie uwa�ano, �e by�y to brudne pieni�dze.
Jedni
twierdzili, �e nale�a�y do Hitlera, inni, i� Kilroy zdoby� je
szanta�em. Inni
twierdzili, �e pewnie t� fors� zwyczajnie ukrad�. Clint mruga�
jasnoniebieskimi
oczami i m�wi�, �eby nie wierzy� w takie bzdury.
Kiedy Ned Cheddar znowu wci�gn�� go w to g�wno, Kikoy moczy� si�
w swoim basenie, popijaj�c w�dk� z tonikiem i bawi�c si� z
sze�cioletni�
wnuczk� w dwucz�ciowym kostiumie w groszki, kt�ra chichota�a i
oprys-
kiwa�a go wod�. Jak na t� por� roku by�o niezwykle ciep�o. Jeden z
ostatnich
dni na k�piele w basenie. Zjad� gar�� prozacu, wellbutrinu, valium,
kt�re popi�
alka-seltzerem, wi�c na nic nie narzeka�. Mo�e troch� zbytnio pika�o
mu serce,
ale to rzecz normalna, gdy sko�czy�o si� siedemdziesi�t trzy lata i
mia�o si�
w sobie kilka kawa�k�w pocisku kalibru czterdzie�ci pi��. Na nic nie
narzeka�,
dop�ki nie podni�s� s�uchawki telefonu stoj�cego obok r�owego
materaca.
Gdy us�ysza� znajomy nosowy g�os, zrozumia�, �e musi znowu uruchomi�
cholern� maszyneri�.
- Cheese - powiedzia�, wzdychaj�c z rezygnacj�. - Doniesiono mi, �e
"Boys" dojd� do sze�ciu, ale sk�d mog�em wiedzie�, �e "Skins" wyci�gn�
tego
cholernego kopacza z odwyku, co? Czy to moja wina? Cho� raz
przyznaj, �e
nie mo�na mie� do mnie pretensji. Czy musimy znowu grzeba� si� w tym
g�wnie?
- Nie dzwoni�, by dyskutowa� o pi�ce, i nie chodzi mi o towarzyskie
pogaw�dki. Czy s�owo "Spartakus" co� ci m�wi?
Kilroy si� zamy�li�. By� to egzamin, tak jak dawno temu, gdy ca�y
czas
musia� cholernie uwa�a�, bo zadawali mu niewinne pytanka, aby
sprawdzi�,
czy si� czym� nie zdradzi�. Gdzie kryje si� haczyk? �ykn�� w�dki z
tonikiem.
Podp�yn�a ma�a Jennifer i waln�a go ��tym dinozaurem w podbrzusze.
Jeszcze przed chwil� by� to taki przyjemny dzie�.
- Kirk Douglas - odezwa� si� w ko�cu. - Jean Simmons. Olivier gra
lubie�nego cezara lub kogo� w tym rodzaju. Howard Fast napisa�
scenariusz.
28 29
Udr�czeni niewolnicy buntuj� si� przeciw swoim rzymskim panom.
Prawicowcy twierdzili, �e to film popieraj�cy komunizm. Fast znalaz� si�
na czarnej li�cie. Zaprzecz�, �e o tym m�wi�em, je�li mnie o to oskar�ysz.
- To by� Spartacus przez "c" i pomin