9837
Szczegóły |
Tytuł |
9837 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9837 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9837 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9837 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Gabriel Garcia Marquez (ur. 1928);
pisarz kolumbijski, jeden
z najwybitniejszych prozaik�w
XX wieku, autor takich bestseller�w
jak: Sto lat samotno�ci, Szara�cza,
Jesie� patriarchy, Opowie�� rozbitka,
Mi�o�� w czasach zarazy, Z�a godzina,
Raport z pewnego porwania,
Kronika zapowiedzianej �mierci,
O mi�o�ci i innych demonach,
Genera� w labiryncie.
Laureat Nagrody Nobla
w roku 1982.
Gabriel
GARCIA
MARQUEZ
Dwana�cie
opowiada�
tu�aczych
Prze�o�y� Carlos Marrodan Casas
warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA .
Tytu� orygina�u: Doce cuentos peregrinos
Projekt ok�adki: Maryna Wi�niewska
Redakcja: Marzena Adamczyk
Redakcja techniczna: Zbigniew Katafiasz
Korekta: Anna Zaluska
(c) by Gabriel Garcia Marquez, 1992
for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 1995, 2004
(c) for the Polish translation by Carlos Marrodan Casas
ISBN 83-7079-545-5
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
Warszawa 2004
Spis tre�ci
Prolog Dlaczego dwana�cie, dlaczego
opowiada�, dlaczego tu�aczych
Szcz�liwej podr�y, panie prezydencie
�wi�ta
Samolot �pi�cej kr�lewny
�ni� na zam�wienie
"Chcia�am tylko skorzysta� z telefonu"
Strachy sierpniowe
Maria dos Prazeres
Siedemnastu zatrutych Anglik�w
Tramontana
Szcz�liwe lato pani Forbes
�wiat�o jest jak woda
�lad twojej krwi na �niegu
Prolog
Dlaczego dwana�cie, dlaczego
opowiada�, dlaczego tu�aczych
Dwana�cie umieszczonych w tej ksi��ce opowiada� zosta�o napisanych w ci�gu ostatnich osiemnastu lat. Zanim
uzyska�y sw�j obecny kszta�t, pi�� z nich by�o dziennikarskimi felietonami i scenariuszami filmowymi, a jedno telewizyjnym serialem. Inne z kolei opowiedzia�em pi�tna�cie lat temu w trakcie nagrywanego wywiadu; przyjaciel,
kt�remu je opowiedzia�em, spisa� ca�� histori� i opublikowa�, a teraz ja napisa�em j� na nowo, za punkt wyj�cia
bior�c ow� wcze�niejsz� wersj�. By�o to dziwne do�wiadczenie tw�rcze, warte wyja�nienia cho�by po to, �eby dzieci, kt�re chc� zosta� pisarzami, ju� teraz dowiedzia�y si�,
jak zaborczy i wyniszczaj�cy jest na��g pisania.
Pierwszy pomys� nasun�� mi si� na pocz�tku lat siedemdziesi�tych w wyniku proroczego snu, jaki mia�em po pi�cioletnim pobycie w Barcelonie. �ni�o mi si�, �e jestem na
w�asnym pogrzebie i �e id� w gronie przyjaci� ubranych
w ci�k� �a�ob�, ale w radosnych nastrojach. Wygl�dali�my na uszcz�liwionych tym spotkaniem. A szczeg�lnie
ja, bo szcz�liwym zbiegiem okoliczno�ci moja w�asna
�mier� sta�a si� wspania�� okazj� do spotkania moich latynoameryka�skich przyjaci�, tych od dawien dawna, tych
najbli�szych sercu, tych, kt�rych nie widzia�em ju� od wiek�w. Pod koniec uroczysto�ci, kiedy zacz�li ju� odchodzi�,
te� chcia�em p�j�� z nimi, ale jeden z przyjaci� da� mi do
zrozumienia, kategorycznie i nieodwo�alnie, �e dla mnie
zabawa ju� si� sko�czy�a. "Jeste� jedynym, kt�ry nie mo�e
st�d odej��", powiedzia�. Dopiero wtedy zrozumia�em, �e
umrze� to znaczy ju� nigdy wi�cej nie spotka� przyjaci�.
Nie wiem, dlaczego odczyta�em �w pouczaj�cy sen jako
u�wiadomienie sobie w�asnej to�samo�ci i pomy�la�em, �e
jest to dobry punkt wyj�cia, by napisa� o dziwnych przypadkach, jakie spotykaj� Latynos�w w Europie. By�o to
pokrzepiaj�ce odkrycie, nieco wcze�niej uko�czy�em bowiem Jesie� patriarchy, moj� najtrudniejsz� i najbardziej
karko�omn� prac�, i nie bardzo wiedzia�em co dalej.
Przez mniej wi�cej dwa lata notowa�em wszystkie tematy, kt�re przychodzi�y mi do g�owy, nie zastanawiaj�c
si�, co z nimi poczn�. A �e owego wieczoru, kiedy zdecydowa�em si� zapisywa� nasuwaj�ce mi si� pomys�y, nie
mia�em pod r�k� �adnego notesu, moi synowie po�yczyli
mi zwyk�y zeszyt. Podczas naszych kolejnych i do�� licznych podr�y sami go przewozili w tornistrze, obawiaj�c
si�, �e ja mog� �w zeszyt zapodzia�. Zanotowa�em sze��dziesi�t cztery tematy, i to z tak� wielo�ci� szczeg��w, �e
tylko siada� i pisa�.
Ju� w Meksyku, po moim powrocie z Barcelony w roku
1974, sta�o si� dla mnie jasne, �e przysz�a ksi��ka nie powinna by� powie�ci�, jak pocz�tkowo zak�ada�em, ale
zbiorem opowiada�, opartych na dziennikarskich faktach, ale dzi�ki fortelom poezji ocalonych od rych�ej
�mierci. Do tamtej pory napisa�em trzy zbiory opowiada�. �aden z nich nie powstawa� jako sp�jna, z g�ry przemy�lana ca�o��. Ka�de opowiadanie by�o dzie�em tyle�
autonomicznym, co i przypadkowym. Zamiar napisania
sze��dziesi�ciu czterech opowiada� jednym ci�giem, tak
by zachowa� wewn�trzn� jednolito�� tonacji i stylu, kt�re
w pami�ci Czytelnika uczyni�yby z nich nierozdzieln� ca�o��, zapowiada� wi�c fascynuj�c� przygod�.
Pierwsze dwa - �lad twojej krwi na �niegu i Szcz�liwe
lato pani Forbes - napisa�em w 1976 roku i natychmiast
opublikowa�em w dodatkach literackich wielu czasopism
r�nych kraj�w. Pisa�em codziennie, bez chwili spoczynku, ale w po�owie trzeciego opowiadania, w�a�nie tego
o moim pogrzebie, poczu�em, �e ogarnia mnie zm�czenie
znacznie wi�ksze ni� przy pisaniu powie�ci. To samo przydarzy�o mi si� przy czwartym opowiadaniu. Do tego stopnia, �e zabrak�o mi si� i odwagi, �eby kt�re� z nich doko�czy�. Teraz ju� wiem dlaczego: wysi�ek przy pisaniu
kr�tkiego opowiadania jest r�wnie intensywny jak przy
rozpoczynaniu powie�ci. W pierwszym akapicie powie�ci
nale�y bowiem okre�li� wszystko: jej struktur�, ton, styl,
rytm, d�ugo��, czasem nawet charakter jednej z postaci.
Reszta jest ju� rado�ci� pisania, najintymniejsz� i prze�ywan� w niewyobra�alnej samotno�ci, i je�li cz�owiek nie
sp�dza reszty �ycia na poprawianiu ksi��ki, to tylko dlatego, �e hart ducha potrzebny do rozpocz�cia ksi��ki jest
niezb�dny r�wnie� do jej zako�czenia. Opowiadanie nie
ma za to ani pocz�tku, ani ko�ca: albo za�apie i zacznie si�
klei�, albo nie za�apie i nie b�dzie si� klei�. A je�li nie, to
z mojego do�wiadczenia i z do�wiadczenia innych wynika,
�e w wi�kszo�ci przypadk�w najlepiej jest zacz�� wszystko od nowa albo wyrzuci� do kosza. Kto�, nie pami�tam
ju� kto, znakomicie to wyrazi� w pokrzepiaj�cym zdaniu:
"Dobrego pisarza poznaje si� bardziej po tym, co drze na
strz�py, ni� po tym, co drukuje". Nie podar�em, co prawda, brudnopis�w i notatek, ale uczyni�em co� znacznie
gorszego: pu�ci�em je w niepami��.
Pami�tam, �e jeszcze w Meksyku zeszyt jak nieszcz�sny rozbitek po�r�d sztormu papierzysk dryfowa� po moim
biurku do roku 1978. Pewnego dnia, szukaj�c czego� zupe�nie innego, uprzytomni�em sobie, �e od pewnego czasu
nie widzia�em go. Nie przej��em si� tym. Ale kiedy przekona�em si�, �e rzeczywi�cie go nie ma, ogarn�a mnie panika. W ca�ym domu nie uchowa� si� k�t, kt�rego by�my
dok�adnie nie przeszukali. Odsun�li�my wszystkie meble,
rozmontowali�my rega�y, aby upewni� si�, �e zeszyt nie
spad� za ksi��ki, poddali�my r�wnie� s�u�b� i przyjaci�
niewybaczalnym przes�uchaniom. Kamie� w wod�. Jedynym mo�liwym - a nawet wysoce prawdopodobnym - wyja�nieniem by�o to, �e podczas kt�rej� z licznych i wielokrotnie przeze mnie dokonywanych akcji likwidowania
nadmiaru papier�w zeszyt wyl�dowa� w koszu.
By�em zaskoczony w�asn� reakcj�: tematy, o kt�rych
przez cztery niemal lata w og�le nie pami�ta�em, sta�y si�
dla mnie spraw� honoru. Pr�buj�c je odzyska� za wszelk� cen�, z nie mniejszym ni� ich pierwsze spisanie mozo�em zdo�a�em zrekonstruowa� zapis trzydziestu. A �e sam
trud przypominania ich sobie stworzy� mi okazj� do zrobienia czystki, bezlito�nie wyeliminowa�em te, kt�re wydawa�y mi si� nie do uratowania, i w rezultacie pozosta�o
ich osiemna�cie. Tym razem solennie postanowi�em, �e
napisz� je wszystkie od razu, jedno po drugim, ale szybko zrozumia�em, �e straci�em do nich serce. A jednak,
wbrew temu, co sam zawsze radzi�em pocz�tkuj�cym pisarzom, nie wyrzuci�em ich do kosza, ale ponownie w��czy�em do archiwum. Tak na wszelki wypadek.
Gdy w 1979 roku zacz��em Kronik� zapowiedzianej
�mierci, stwierdzi�em, �e w przerwach pomi�dzy dwiema
ksi��kami trac� nawyk pisania i �e z coraz wi�ksz� trudno�ci� przychodzi mi rozpoczynanie od nowa. St�d te� od
pa�dziernika 1980 roku do marca 1984 narzuci�em sobie
obowi�zek pisania cotygodniowych felieton�w dla dziennik�w kilku kraj�w: i dla dyscypliny, i �eby mi r�ka nie
wysz�a z wprawy. Pomy�la�em w�wczas, �e m�j konflikt
z zeszytowymi zapiskami wynika� z nierozwi�zanego ci�gle problemu wyboru gatunku literackiego i �e - w gruncie rzeczy - nie powinny to by� opowiadania, tylko felietony. Tyle �e po opublikowaniu pi�ciu felieton�w
opartych na pomys�ach z zeszytu znowu zmieni�em zdanie: nadawa�y si� bardziej na scenariusze filmowe. W ten
spos�b powsta�o pi�� film�w i serial telewizyjny.
Nie by�em jednak w stanie przewidzie�, �e praca felietonisty i scenarzysty odmieni cz�� moich pomys��w na
opowiadania do tego stopnia, �e nadawszy im wreszcie
kszta�t ostateczny, b�d� musia� i�cie po aptekarsku oddziela� moje w�asne pomys�y od sugestii poddawanych
mi przez re�yser�w podczas przygotowywania scenariuszy. Jednoczesna wsp�praca z pi�cioma r�nymi tw�rcami podsun�a mi zarazem my�l o zmianie metody pisania
opowiada�: zaczyna�em kt�re� z nich, kiedy mia�em czas,
zostawia�em, kiedy czu�em si� zm�czony albo gdy pojawia� si� jaki� nieprzewidziany projekt, nast�pnie za� zaczyna�em inne. Po roku z ok�adem sze�� z osiemnastu
temat�w trafi�o do kosza, w tym r�wnie� ten o moim pogrzebie, nigdy bowiem nie uda�o mi si� zadowalaj�co odtworzy� owej pysznej zabawy, kt�ra mi si� przy�ni�a. Za
to pozosta�e opowiadania zdawa�y si� odzyskiwa� oddech
zwiastuj�cy d�ugie �ycie.
To w�a�nie dwana�cie opowiada� z tej ksi��ki. We
wrze�niu ubieg�ego roku by�y ju� gotowe do druku po
kolejnych dw�ch latach do�� nieregularnej pracy. I w ten
spos�b nast�pi�by kres ich ustawicznej tu�aczki z biurka
do kosza i z powrotem, gdyby w ostatniej chwili nie opad�a
mnie jeszcze jedna, ostateczna, w�tpliwo��. Zwa�ywszy, �e
opowiadania dziej� si� w r�nych miastach europejskich,
kt�re opisywa�em takimi, jakimi zachowa�y si� w mej
pami�ci, i przebywaj�c od nich z dala, zapragn��em sprawdzi�, na ile zawodna by�a moja pami�� po niemal dwudziestu latach, i wybra�em si� na b�yskawiczny rekonesans do
Barcelony, Genewy, Rzymu i Pary�a.
�adne z tych miast nie mia�o ju� nic wsp�lnego z moimi wspomnieniami. Wszystkie, jak ca�a obecna Europa,
by�y rozmyte przez zaskakuj�ce odwr�cenie porz�dku
rzeczy: prawdziwe wspomnienia wydawa�y mi si� urojeniami pami�ci, podczas gdy te zafa�szowane by�y tak
przekonuj�ce, i� zast�pi�y rzeczywisto��. Nie by�em wi�c
w stanie oddzieli� rozczarowania od nostalgii. To by�o
ostateczne rozwi�zanie. Wreszcie znalaz�em co�, czego mi
najbardziej brakowa�o do zako�czenia ksi��ki, a czego
dostarczy� mi mog�y jedynie up�ywaj�ce lata: perspektyw� w czasie.
Po powrocie z owej szcz�liwej podr�y znowu siad�em
do pisania opowiada�, redaguj�c je wszystkie od nowa
w ci�gu o�miu gor�czkowych miesi�cy, podczas kt�rych
nie musia�em zadawa� sobie pytania, gdzie ko�czy si�
�ycie, a zaczyna wyobra�nia, bo wspomaga�o mnie przypuszczenie, �e by� mo�e nigdy nie mia�o miejsca nic z tego, co prze�y�em w Europie dwadzie�cia lat wcze�niej. Pisanie nabra�o takiej p�ynno�ci, i� czasami czu�em, �e
pisz� li tylko dla samej frajdy opowiadania, co jest dla
cz�owieka stanem najbli�szym lewitacji. Poza tym, pracuj�c nad wszystkimi jednocze�nie, przeskakuj�c swobodnie od jednego do drugiego, zdo�a�em przyjrze� im si�
z odpowiedniego dystansu, co uratowa�o mnie od m�czenia kolejnych pocz�tk�w i pomog�o wy�owi� wynikaj�ce
z lenistwa powt�rzenia i zab�jcze sprzeczno�ci. S�dz�, �e
w ten spos�b osi�gn��em efekt najbli�szy zbiorowi opowiada�, jaki zawsze chcia�em napisa�.
Oto on, got�w do podania na st� po tak d�ugiej tu�aczce w t� i z powrotem i walce na �mier� i �ycie z przewrotn� niepewno�ci� rozterek. Wszystkie opowiadania, poza
pierwszymi dwoma, zosta�y uko�czone w tym samym
czasie i ka�de z nich opatrzone jest dat� jego rozpocz�cia.
Porz�dek przyj�ty w tym wydaniu odpowiada kolejno�ci,
w jakiej zapisywane by�y w zeszycie.
Zawsze s�dzi�em, �e ka�da nast�pna wersja opowiadania jest lepsza od poprzedniej. A sk�d wiadomo, kt�ra
powinna by� ostatni�? To sekret zawodu, kt�ry nie rz�dzi
si� prawami rozumu, lecz magi� instynkt�w, tak samo
jak kucharka wie, kiedy zupa ju� jest gotowa. W ka�dym
razie, �eby unikn�� w�tpliwo�ci, nie b�d� tych opowiada� ponownie czyta�, tak jak nigdy nie przeczyta�em po
wydaniu, ze strachu przed wyrzutami sumienia, �adnej
z moich ksi��ek. Kto je przeczyta, b�dzie wiedzia�, co
z nimi zrobi�. Na szcz�cie trafienie do kosza mo�e by�
dla tych dwunastu tu�aczych opowiada� ukojeniem, jakie
daje szcz�liwy powr�t do domu.
Gabriel Garcia Marquez
Cartagena de Indias, kwiecie�, 1992
Szcz�liwej podr�y,
panie prezydencie
Siedzia� na drewnianej �awce w cieniu po��k�ych li�ci
wyludnionego parku i z d�o�mi wspartymi o srebrn� ga�k� laski przygl�da� si� zakurzonym �ab�dziom, my�l�c
o �mierci. Kiedy po raz pierwszy przyjecha� do Genewy,
jezioro by�o spokojne i przejrzyste, oswojone mewy pozwala�y karmi� si� z r�ki, a spaceruj�ce po promenadzie
kobiety do towarzystwa ze swymi jedwabnymi parasolkami i w woalkach z organdyny wygl�da�y o sz�stej po po�udniu jak zjawy. A teraz, jak wzrok si�ga�, jedyn� kobiet�
do towarzystwa by�a kwiaciarka na wymar�ym nabrze�u.
Trudno mu by�o uwierzy�, �e czas zdo�a� dokona� tylu
spustosze� nie tylko w jego w�asnym �yciu, ale i na ca�ym �wiecie.
By� jeszcze jednym bezimiennym w mie�cie bezimiennych znakomito�ci. Na sobie mia� ciemnoniebieski garnitur
w bia�e pr��ki, brokatow� kamizelk� i sztywny kapelusz
emerytowanych s�dzi�w. Mia� dumne, muszkieterskie w�sy, bujne popielate w�osy romantycznie pofalowane, r�ce
harfisty z obr�czk� wdowca na serdecznym palcu lewej d�oni i weso�e oczy. Jedynym, co zdradza�o stan jego zdrowia,
by�o zm�czenie sk�ry. Nawet teraz, w siedemdziesi�tym
trzecim roku �ycia, cechowa�a go nienaganna elegancja.
Niemniej owego ranka wszelka pr�no�� by�a mu obca. Lata chwa�y i pot�gi min�y dla� bezpowrotnie i teraz trwa�y
jedynie lata �mierci.
Wr�ci� do Genewy po dw�ch wojnach �wiatowych w poszukiwaniu odpowiedzi ostatecznie rozstrzygaj�cej pochodzenie b�lu, kt�rego lekarze z Martyniki nie byli w stanie
rozpozna�. Zamierza� sp�dzi� tu nie wi�cej ni� pi�tna�cie
dni, ale mija�o ju� sze�� tygodni wyczerpuj�cych bada�,
niepewnych wynik�w, a ko�ca wci�� nie by�o wida�. Szukali b�lu w w�trobie, w nerkach, w trzustce, w prostacie,
tam gdzie by�o go tyle co nic. A� do owego niepo��danego czwartku, kiedy to najmniej utytu�owany lekarz z ca�ej
plejady badaj�cych go znakomito�ci um�wi� si� z nim na
dziewi�t� rano na oddziale neurologii.
Gabinet sprawia� wra�enie klasztornej celi, a lekarz by�
niziutki i ponury i mia� praw� d�o� w gipsie z powodu
z�amanego kciuka. Gdy zgasi� �wiat�o, na ekranie pojawi�o si� zdj�cie rentgenowskie kr�gos�upa, kt�rego on z pocz�tku nie rozpozna� jako w�asnego, dop�ki lekarz nie
wskaza� mu spojenia kr�g�w poni�ej pasa.
- Tu jest pa�ski b�l - powiedzia� mu.
Dla niego nie by�o to takie proste. Odczuwany przeze�
b�l by� nieuchwytny i trudny do umiejscowienia, bo czasem wydawa�o mu si�, �e czuje go w prawym boku, kiedy
indziej, �e doskwiera mu w dolnej cz�ci brzucha, a nierzadko pojawia� si� jako nag�e uk�ucie w pachwinie. Nie
odrywaj�c wskaz�wki od ekranu, lekarz wys�ucha� go
z zaciekawieniem. "I dlatego tak d�ugo nas zwodzi� - powiedzia�. - Ale teraz ju� wiemy, �e siedzi tutaj". Nast�pnie przytkn�� palec wskazuj�cy do skroni i sprecyzowa�:
- Chocia� �ci�le m�wi�c, panie prezydencie, wszelki
b�l bierze si� st�d.
Jego styl stawiania diagnozy by� tak przesycony dramatyzmem, i� ko�cowe orzeczenie wydawa�o si� wr�cz pomy�lne: prezydent musi podda� si� ryzykownej, acz
nieuchronnej operacji. Ten ze swej strony zapyta� lekarza, jaki jest stopie� ryzyka, stary doktor za� nada� swojej
odpowiedzi silny odcie� niepewno�ci.
- Tego nie jeste�my w stanie dok�adnie okre�li�.
Do niedawna, doda�, ryzyko nieszcz�liwych wypadk�w by�o du�e, a jeszcze wi�ksze niebezpiecze�stwo parali�u rozmaitego stopnia. Ale maj�c na wzgl�dzie post�py w medycynie z ostatnich dw�ch wojen �wiatowych,
obawy te nale�� ju� do przesz�o�ci.
- Mo�e pan i�� spokojnie - rzek� na koniec. - Prosz�
wszystko przygotowa� i powiadomi� nas. I przede wszystkim prosz� nie zapomina�, �e im szybciej, tym lepiej.
To nie by� najlepszy poranek dla strawienia tak z�ej
wiadomo�ci, do tego jeszcze pod go�ym niebem. Opu�ci�
hotel wcze�nie rano, nie bior�c palta, bo przez okno zobaczy� ostro �wiec�ce s�o�ce, i przeszed� si� miarowym krokiem z Chemin du Beau Soleil, gdzie znajdowa� si� szpital, a� do Parku Angielskiego, kryj�wki zakochanych par.
Siedzia� tam ju� ponad godzin�, nieustannie my�l�c
o �mierci, kiedy zacz�a si� jesie�. Jezioro spieni�o si�
niczym wzburzony ocean, a nag�y wiatr przygna� mewy
i str�ci� ostatnie li�cie. Prezydent wsta� i zamiast kupi�
kwiat u kwiaciarki, zerwa� margerytk� z klombu i wpi��
j� w butonierk�. Kwiaciarka nakry�a go.
- To nie bo�a ��czka, szanowny panie - powiedzia�a
rozgoryczona. - To jest w�asno�� rady miejskiej.
Nie zwr�ci� na ni� uwagi. Oddali� si� lekkim krokiem,
trzymaj�c lask� wp� i od czasu do czasu kr�c�c ni�
m�ynka z szykiem co nieco frywolnym. Na mo�cie Mont
Blanc pospiesznie zdejmowano szale�czo trzepocz�ce flagi Konfederacji, a strzelista fontanna zwie�czona pian�
zgas�a przedwcze�nie. Prezydent nie pozna� swojej kawiarni na nabrze�u, bo zwini�to ju� zielon� plandek�
markizy i zamkni�to okwiecone ogr�dki. Wewn�trz, mimo dnia, zapalono lampy, a kwartet smyczkowy gra�
wczesnego Mozarta. Prezydent wzi�� gazet� z od�o�onej
na kontuarze sterty pism dla klient�w, powiesi� na wieszaku kapelusz i lask�, na�o�y� okulary w z�otej oprawie,
by przy najbardziej odosobnionym stoliku odda� si� lekturze, i dopiero wtedy u�wiadomi� sobie, �e ju� jest jesie�.
Zacz�� od przejrzenia mi�dzynarodowej kolumny, gdzie
bardzo rzadko zdarza�o mu si� natrafi� na jak�kolwiek
wiadomo�� z Ameryki �aci�skiej, a nast�pnie przeszed�
do czytania gazety od ko�ca, czekaj�c na podanie mu
przez kelnerk� codziennie przez niego zamawianej butelki wody Evian. Przed ponad trzydziestu laty, ulegaj�c zaleceniom lekarzy, zrezygnowa� z picia kawy. Zastrzeg� sobie jednak: "Gdybym pewnego dnia nabra� pewno�ci, �e
umr�, wr�ci�bym do kawy". By� mo�e nadesz�a ju� pora.
- Poprosz� r�wnie� o kaw� - zam�wi� w doskona�ej
francuszczy�nie. I nie zwa�aj�c na dwuznaczno��, doda�:
- Po w�osku, tak�, co to umar�ego postawi na nogi.
Wypi� kaw�, nie s�odz�c, ma�ymi �yczkami, nast�pnie
postawi� na talerzyku odwr�con� dnem do g�ry fili�ank�,
aby sp�ywaj�ce fusy, pierwszy raz od wielu lat, mog�y bez
po�piechu nakre�li� czekaj�cy go los. Odzyskany smak
uwolni� go na moment od ponurych my�li. W chwil� p�niej, jakby stanowi�o to cz�� wr�biarskiego rytua�u, poczu�, �e kto� mu si� przygl�da. Przerzuci� w�wczas stron�
niedba�ym gestem, spojrza� znad okular�w i ujrza� bladego, nieogolonego m�czyzn� w sportowej czapce i w podbitej ko�uszkiem kurtce, kt�ry, unikaj�c jego spojrzenia,
natychmiast odwr�ci� wzrok.
Twarz wyda�a mu si� znajoma. Wielokrotnie mijali si�
na szpitalnym korytarzu, a pewnego dnia, gdy przygl�da�
si� �ab�dziom, ujrza� owego m�czyzn� przeje�d�aj�cego
na motorowerze przez Promenad� du Lac, nigdy jednak
nie czu� si� przez tamtego rozpoznanym. Nie odrzuci� jednak mo�liwo�ci, �e jest to kolejny przypadek cz�stej na
uchod�stwie manii prze�ladowczej.
Doczyta� spokojnie gazet�, daj�c si� unosi� przebogatym wiolonczelom Brahmsa, dop�ki b�l nie okaza� si� silniejszy od muzycznej narkozy. Spojrza� w�wczas na z�oty
zegarek na dewizce, kt�ry nosi� przy kieszonce kamizelki, za�y� dwie, przewidziane na dwunast�, tabletki u�mierzaj�ce i popi� ostatnim �ykiem wody Evian. Zanim zdj��
okulary, odczyta� swoje przeznaczenie w fusach po kawie
i ciarki przesz�y mu po plecach: ujrza� tam niepewno��.
W ko�cu zap�aci� rachunek, zostawiaj�c sk�py napiwek,
zdj�� z wieszaka lask� i kapelusz i wyszed� na ulic�, nie
spojrzawszy nawet na przypatruj�cego mu si� m�czyzn�. Odszed� radosnym krokiem, id�c skrajem klomb�w
pokrytych po�amanymi przez wiatr kwiatami i wierz�c,
�e uwolni� si� od uroku. Ale wnet us�ysza� odg�os pod��aj�cych za nim krok�w i skr�ciwszy za r�g zatrzyma� si�
i odwr�ci�. Pod��aj�cy za nim m�czyzna, chc�c unikn��
zderzenia, stan�� w miejscu i zbity z tropu spojrza� na�
z odleg�o�ci nieprzekraczaj�cej dw�ch pi�dzi.
- Pan prezydent - wymamrota�.
- Powiedz swoim mocodawcom, �eby nie robili sobie
z�udze� - powiedzia� prezydent, nie trac�c ani u�miechu,
ani czaru swego g�osu. - Ciesz� si� doskona�ym zdrowiem.
- Nikt tego nie wie lepiej ode mnie - odpowiedzia�
m�czyzna przyt�oczony ci�arem dostoje�stwa, jakie
spad�o na niego. - Pracuj� w szpitalu.
Wymowa i melodyka, nawet nie�mia�o��, zdradza�y
prostego mieszka�ca Karaib�w.
- Nie powie mi pan, �e jest pan lekarzem - odpar� prezydent.
- To szczyt moich marze�, prosz� pana - powiedzia�
m�czyzna. - Jestem kierowc� karetki.
- Przykro mi - rzek� prezydent, prze�wiadczony o swej
pomy�ce. - To ci�ka praca.
- Bez por�wnania l�ejsza od pa�skiej.
Przyjrza� mu si� bezceremonialnie i wspar�szy si� d�o�mi na lasce, zapyta� z nieudawanym zainteresowaniem:
- Sk�d pan pochodzi?
- Z Karaib�w.
- To ju� zd��y�em zauwa�y� - powiedzia� prezydent.
- Ale z jakiego kraju?
- Z tego samego co pan, prosz� pana - powiedzia� m�czyzna i u�cisn�� mu d�o�. - Nazywam si� Homero Rey.
Prezydent przerwa� mu zaskoczony, nie puszczaj�c jego r�ki.
- No, no! - rzek�. - Niczego sobie nazwisko!
Homero odpr�y� si�.
- To nie wszystko - powiedzia�. - Homero Rey de la Casa.
Ostry zimowy podmuch znienacka przeszy� obu bezbronnych na �rodku ulicy m�czyzn. Prezydent poczu�,
jak mr�z chodzi mu po ko�ciach, i uprzytomni� sobie, �e
nie b�dzie w stanie przej�� bez palta dw�ch przecznic
dziel�cych go od knajpki dla ubogich, gdzie zwyk� jada�.
- Jest pan po obiedzie? - zapyta� Homera.
- Nigdy nie jem obiadu - odpar� Homero. - Jem tylko
raz dziennie, wieczorem, w domu.
- Prosz� zrobi� dzi� wyj�tek - powiedzia� prezydent,
wabi�c ca�ym swym urokiem. - Zapraszam pana na obiad.
Wzi�� Homera pod rami� i poprowadzi� do znajduj�cej
si� naprzeciwko restauracji, z wypisan� z�otymi literami
na p��ciennej markizie nazw�: Le Boeuf Couronne. Lokal
by� niewielki, ciep�y i zdawa�o si�, �e nie ma wolnych
miejsc. Homero Rey, zaskoczony, i� nikt nie rozpoznaje
prezydenta, przeszed� ca�� sal�, �eby poprosi� o pomoc.
- Czy to prezydent urz�duj�cy? - zapyta� w�a�ciciel.
- Nie - odpowiedzia� Homero. - Obalony.
W�a�ciciel u�miechn�� si� z aprobat�. - Dla takich - rzek� - mam zawsze specjalny st�.
Zaprowadzi� ich w g��b restauracji, gdzie przy odosobnionym stoliku mogli nagada� si� do woli. Prezydent wyrazi� mu sw� wdzi�czno��.
- Nie ka�dy potrafi, jak pan, uszanowa� godno�� wygnania.
Specjalno�ci� zak�adu by� rostbef z rusztu. Prezydent
i jego go�� rozejrzeli si� i dostrzegli na s�siednich sto�ach
ogromne porcje pieczonego mi�sa obrze�one warstewk�
mi�ciutkiego t�uszczu. "To cudowne mi�so - szepn�� prezydent. - Ale nie wolno mi go nawet tkn��. Surowo zabronione". Rzuci� Homerowi przekorne spojrzenie i zmieni� ton.
- Tak naprawd� to wszystko mam zabronione.
- Kaw� te� - odpar� Homero - a jednak j� pan pije.
- Zauwa�y� to pan? - spyta� prezydent. - Ale dzi� by�
to jedynie wyj�tek w tak wyj�tkowym dniu.
Wyj�tkiem w tym dniu by�a nie tylko kawa. Zam�wi�
r�wnie� rostbef z rusztu i sa�atk� ze �wie�ych warzyw przyprawion� jedynie kilkoma kropelkami oliwy. Jego go��
zam�wi� to samo, a ponadto p� karafki czerwonego wina.
Czekaj�c na podanie mi�sa, Homero wyj�� z kieszeni
marynarki portfel bez pieni�dzy, za to z du�� liczb� papierk�w i pokaza� prezydentowi wyblak�� fotografi�. Ten
rozpozna� si� w chudszym o ile� kilogram�w m�czy�nie
w koszuli, o intensywnie czarnych w�osach i w�sach, otoczonym t�umem m�odych ludzi pr꿹cych si� ile si�, by
wypa�� jak najlepiej. Wystarczy�o mu spojrze�, by rozpozna� miejsce, rozpozna� has�a m�cz�cej kampanii wyborczej, rozpozna� nieprzyjemn� dat�. "To straszne - mrukn��. - Zawsze uwa�a�em, �e na portretach cz�owiek starzeje si� szybciej ni� naprawd�". I odda� zdj�cie gestem
ostatecznej rezygnacji.
- Pami�tam to bardzo dobrze - powiedzia�. - To by�o
tysi�ce lat temu, na arenie walk kogucich w San Crist�bal de las Casas.
- To moje miasteczko - powiedzia� Homero i wskaza�
siebie w�r�d sfotografowanej grupy. - To ja.
Prezydent rozpozna� go.
- By� pan dzieckiem!
- Prawie - odrzek� Homero. - Towarzyszy�em panu
podczas kampanii na po�udniu jako dow�dca brygad studenckich.
Prezydent wyprzedzi� wym�wk�.
- Ja, oczywi�cie, nawet nie zwraca�em na pana uwagi
- powiedzia�.
- Wprost przeciwnie, by� pan wobec nas bardzo uprzejmy - powiedzia� Homero. - Ale by�o nas tak du�o, �e nie
by� pan w stanie nikogo zapami�ta�.
- A p�niej?
- Kto mo�e to wiedzie� lepiej ni� pan? - odrzek� Homero. - To prawdziwy cud, �e po wojskowym zamachu stanu
obaj jeste�my tutaj, gotowi zje�� p� wo�u. Nie wszyscy
mieli tyle szcz�cia.
W tej samej chwili podano im zam�wione danie. Prezydent za�o�y� sobie serwetk� jak dzieci�cy �liniaczek i nie
zlekcewa�y� milcz�cego zaskoczenia swego go�cia. "Gdybym tego nie robi�, ka�dy obiad oznacza�by utrat� krawata", powiedzia�. Zanim przyst�pi� do w�a�ciwego jedzenia,
skosztowa� nieco mi�sa, gestem zadowolenia zaaprobowa� stopie� przyrz�dzenia i wr�ci� do tematu.
- Nie mog� tylko zrozumie� - powiedzia� - dlaczego zamiast tropi� mnie jak ogar, nie podszed� pan do mnie
wcze�niej.
Homero wtedy opowiedzia�, �e rozpozna� go od razu,
gdy zobaczy�, jak wchodzi do szpitala wej�ciem zarezerwowanym dla specjalnych przypadk�w. By�a pe�nia lata,
on za� ubrany by� w bia�y, antylski garnitur z lnu, na nogach mia� czarno-bia�e p�buty, w butonierce margerytk�
i wiatr rozwiewa� mu pi�kn� grzyw�. Homero sprawdzi�,
�e prezydent przebywa w Genewie sam i nikt mu nie pomaga, bo na pami�� zna miasto, w kt�rym kiedy� studiowa� prawo. Na jego w�asn� pro�b� dyrekcja szpitala
przedsi�wzi�a w obr�bie plac�wki odpowiednie �rodki,
aby mu zapewni� ca�kowite incognito. Tej samej nocy
Homero uzgodni� z �on�, �e nawi��� z nim kontakt. Mimo
to chodzi� za nim przez pi�� tygodni, czekaj�c na odpowiedni� chwil�, i by� mo�e nie by�by w stanie odezwa� si�
do niego, gdyby sam prezydent nie stan�� mu na drodze.
- Ciesz� si�, �e tak si� sta�o - powiedzia� prezydent
- aczkolwiek po prawdzie samotno�� wcale mi nie doskwiera.
- To niesprawiedliwe.
- A czemu� by nie? - zapyta� szczerze prezydent. - Zosta�em przez wszystkich zapomniany i to jest moim najwi�kszym �yciowym zwyci�stwem.
- Nawet pan sobie nie wyobra�a, jak bardzo pana pami�tamy - powiedzia� Homero, nie ukrywaj�c wzruszenia. - To wielka rado�� widzie� pana w pe�ni zdrowia
i m�odzie�czych si�.
- A jednak - rzek� bez cienia dramatyzmu - wszystko
wskazuje na to, �e niebawem umr�.
- Pa�skie szans� na udan� operacj� s� bardzo du�e
- odpar� Homero.
Prezydent a� drgn�� ze zdumienia, nic nie trac�c ze
swego uroku.
- Co� takiego! - wykrzykn��. - Czy�by w pi�knej
Szwajcarii zniesiono tajemnic� lekarsk�?
- W �adnym szpitalu na �wiecie nie ma tajemnic dla
kierowcy karetki - odpowiedzia� Homero.
- Ale to, co mi wiadomo, us�ysza�em niespe�na dwie
godziny temu, i to z ust jedynego cz�owieka, kt�ry ma
prawo o tym wiedzie�.
- W ka�dym razie pa�ska �mier� nie by�aby daremna
- rzek� Homero. - S� ludzie gotowi odda� nale�n� cze��
godno�ci, kt�rej jest pan przyk�adem.
Prezydent uda� komiczne zdziwienie.
- Dzi�kuj� za ostrze�enie - powiedzia�.
Jad� tak, jak �y�: niespiesznie i bardzo wytwornie. Jednocze�nie patrzy� Homerowi prosto w oczy tak wnikliwie,
i� ten odnosi� wra�enie, �e widzi wszystkie jego my�li.
Pod koniec d�ugiej i pe�nej nostalgicznych wspomnie�
rozmowy u�miechn�� si� z�o�liwie.
- Kiedy� postanowi�em nie przejmowa� si� moimi
szcz�tkami - powiedzia� - ale teraz widz�, �e powinienem
przedsi�wzi�� pewne �rodki zaradcze, niczym z powie�ci
kryminalnej, �eby nikt nie m�g� ich znale��.
- Nic z tego - za�artowa� z kolei Homero. - W szpitalu
nie ma takiej tajemnicy, kt�ra utrzyma�aby si� d�u�ej ni�
godzin�.
Kiedy wypili kaw�, prezydent wczyta� si� w dno swojej
fili�anki i znowu przesz�y go ciarki: wr�ba wci�� g�osi�a
to samo. Nie da� tego po sobie pozna�. Zap�aci� got�wk�,
sprawdziwszy jednak przedtem kilkakrotnie rachunek,
kilkakrotnie przeliczywszy z przesadn� skrupulatno�ci�
pieni�dze, i zostawi� napiwek, kt�ry kelner skwitowa� jedynie chrz�kni�ciem.
- Mi�o mi by�o pana pozna� - powiedzia�, �egnaj�c si�
z Homerem. - Nie mam wyznaczonej daty operacji, nawet
nie wiem, czy w og�le si� na ni� zdecyduj�. Ale je�li
wszystko p�jdzie dobrze, spotkamy si� ponownie.
- A dlaczego nie wcze�niej? - zapyta� Homero. - Lazara, moja �ona, gotuje dla bogaczy. Nikt lepiej od niej nie
robi ry�u z krewetkami i by�oby nam mi�o, gdyby�my
mogli go�ci� pana u siebie kt�rego� wieczoru.
- Nie wolno mi je�� owoc�w morza, ale z wielk� przyjemno�ci� si� skusz� - odpar�. - Prosz� mi tylko powiedzie�, kiedy mam przyj��.
- W czwartek mam wolne - odpar� Homero.
- Doskonale - powiedzia� prezydent. - W czwartek
o si�dmej wieczorem jestem u pa�stwa. Przyjd� z prawdziw� przyjemno�ci�.
- Przyjad� po pana - powiedzia� Homero. - Hotel Dames,
14 rue de L'Industrie. Za dworcem. Zgadza si�?
- Zgadza si� - odpar� prezydent i wsta�, czaruj�cy jak
nigdy. - Zna pan pewnie nawet numer mojego obuwia.
- Oczywi�cie, prosz� pana, - powiedzia� rozbawiony
Homero. - Czterdzie�ci jeden.
Homero Rey nie powiedzia� jednak prezydentowi tego,
co p�niej opowiada� przez lata ka�demu, kto tylko got�w
by� go wys�ucha�: �e jego pierwotne zamiary nie by�y znowu takie ca�kiem niewinne. Tak jak inni kierowcy karetek mia� cich� umow� z zak�adami pogrzebowymi i towarzystwami ubezpieczeniowymi, oferuj�c ich us�ugi na
terenie szpitala, przede wszystkim cudzoziemcom nie posiadaj�cym zbyt wielu �rodk�w. Prowizje by�y niewielkie,
poza tym trzeba by�o dzieli� si� nimi z innymi pracownikami przekazuj�cymi sobie nawzajem poufne informacje o pacjentach znajduj�cych si� w ci�kim stanie. Niemniej stanowi�y one pewne wsparcie dla tego wygna�ca
bez przysz�o�ci, obarczonego �on� i dwojgiem dzieci, kt�ry za sw� �miesznie nisk� pensj� ledwie wi�za� koniec
z ko�cem.
Lazara Davis, jego �ona, okaza�a si� wi�ksz� realistk�.
By�a to klasyczna Mulatka z San Juan de Puerto Rico,
niewysoka i kr�pa, o sk�rze barwy krzepn�cego karmelu
i oczach dzikiej suki, jak ula� pasuj�cych do jej sposobu
bycia. Poznali si� w szpitalnej garkuchni, gdzie Lazara
pracowa�a jako pomoc do wszystkiego, od kiedy zosta�a
wyrzucona na bruk przez swego ziomka, finansist�, kt�ry
sprowadzi� j� do Genewy do opieki nad dzie�mi. Cho�
Lazara by�a ksi�niczk� Yoruba, wzi�li �lub katolicki i zamieszkali w trzypokojowym mieszkaniu na si�dmym pi�trze bez windy, w kamienicy afryka�skich emigrant�w.
Mieli dziewi�cioletni� c�rk� Barbar� i siedmioletniego
syna, Lazara, wykazuj�cego drobne oznaki upo�ledzenia
umys�owego.
Lazara Davis by�a inteligentna i mia�a niezno�ny charakter, za to serce z�ote. Uwa�a�a siebie za typowego Byka
i �lepo wierzy�a we w�asne horoskopy. Mimo to nigdy nie
uda�o jej si� spe�ni� swego marzenia, by zarabia� na �ycie
jako wr�ka milioner�w. Za to podreperowywa�a bud�et
domowy, a niekiedy nawet go ratowa�a, co jaki� czas gotuj�c kolacje zamo�nym paniom, kt�re potem che�pliwie
wmawia�y swoim go�ciom, �e to one same przygotowa�y
owe podniecaj�ce cuda antylskiej kuchni. Homero z kolei
by� chorobliwie nie�mia�y i nie by� w stanie da� z siebie
absolutnie nic ponad to, co robi�, ale Lazara urzeczona niewinno�ci� jego serca i kalibrem jego or�a nie wyobra�a�a
sobie �ycia bez niego. Z pocz�tku sz�o im nie�le, ale z ka�dym rokiem by�o coraz ci�ej, a dzieci ros�y. W tym samym
mniej wi�cej czasie, gdy prezydent przyby� do miasta, zacz�li narusza� swoje pi�cioletnie oszcz�dno�ci. Kiedy
wi�c Homero Rey odkry� jego obecno�� po�r�d anonimowych pacjent�w szpitala, dali si� ponie�� marzeniom.
Nie bardzo wiedzieli, o co go poprosz� ani z jakiego
tytu�u. W pierwszej chwili pomy�leli o zaoferowaniu mu
ca�kowitego pogrzebu, ��cznie z zabalsamowaniem zw�ok
i wys�aniem ich do kraju. Ale z czasem zdali sobie spraw�, �e wbrew pocz�tkowym przewidywaniom �mier� prezydenta nie jest nieuchronna. W dniu obiadu targa�y nimi ju� same w�tpliwo�ci.
W rzeczywisto�ci Homero nigdy nie pe�ni� funkcji dow�dcy brygad studenckich ani �adnej innej i tylko jeden
jedyny raz bra� udzia� w kampanii wyborczej, w�a�nie
wtedy, kiedy zrobiono zdj�cie, kt�re z Lazar� zdo�ali cudem odnale�� zagrzebane na samym dnie bieli�niarki.
Ale jego entuzjazm by� prawdziwy. Prawd� r�wnie� by�o
to, �e musia� ucieka� z kraju ze wzgl�du na sw�j udzia�
w demonstracjach przeciwko wojskowemu zamachowi
stanu, cho� jedynym powodem przed�u�ania wieloletniego ju� pobytu w Genewie by�a jego boja�liwo��. Jedno
k�amstwo mniej czy jedno wi�cej nie powinno wi�c przeszkodzi� w zdobyciu prezydenckiej �aski.
Pierwszym zaskoczeniem dla obojga by� fakt, �e znamienity wygnaniec mieszka w hotelu czwartej kategorii
w smutnej dzielnicy la Grotte, po�r�d azjatyckich emigrant�w i nocnych motylic, a od�ywia si� tylko w barach
dla ubogich, i to w Genewie, kt�ra pe�na jest rezydencji
dla polityk�w w nie�asce. Homero widzia�, jak bli�niaczo
podobne s� do siebie wszystkie jego dni, nawet dzie� ich
spotkania. Tropi� prezydenta wzrokiem, posuwaj�c si�
nawet do daleko id�cej nieostro�no�ci podczas jego nocnych spacer�w w�r�d ponurych mur�w i zwisaj�cych ��tych kampanuli starego miasta. Patrzy�, jak ca�ymi godzinami oddawa� si� rozmy�laniom przed pomnikiem Kalwina. W �lad za nim, dusz�c si� roz�arzonym zapachem
ja�min�w, pokonywa� krok po kroku wszystkie stopnie
kamiennych schod�w wiod�cych na szczyt Bourg-le-Four, by stamt�d podziwia� ospa�o�� letnich zmierzch�w. Kt�rej� nocy ujrza� go, jak bez palta i parasola
moknie w pierwszej przedjesiennej m�awce, stoj�c razem
ze studentami w kolejce po bilety na koncert Rubinsteina. "Nie wiem, jakim cudem nie z�apa� zapalenia p�uc",
powiedzia� p�niej �onie. W poprzedni� sobot�, kiedy ju�
zanosi�o si� na zmian� pogody, zobaczy�, jak kupowa� jesienne palto z ko�nierzem ze sztucznych norek, ale nie
w roz�wietlonych sklepach na rue de Rh�ne, gdzie zwykli
robi� zakupy zbiegli emirowie, tylko na pchlim targu.
- To znaczy, �e nic tu po nas! - wykrzykn�a Lazara,
kiedy Homero opowiedzia� jej o tym. - To zafajdany dusigrosz, got�w da� si� pochowa� przez byle instytucj�
dobroczynn� w mogile zbiorowej. Nic z niego nie wyci�niemy.
- Mo�e naprawd� jest biedny - odpar� Homero - po tylu latach bez pracy.
- Ech, dzieciaku, co innego by� Ryb� z ascendentem
w Rybach, a co innego by� skurwielem - powiedzia�a Lazara. - Wszyscy wiedz�, �e zwia� z ca�ym rz�dowym z�otem i �e to najbogatszy uchod�ca na Martynice.
Na starszym o dziesi�� lat Homerze olbrzymie wra�enie w m�odo�ci wywiera� zawsze fakt, �e prezydent studiowa� w Genewie, pracuj�c zarazem jako zwyk�y robotnik budowlany. Lazara natomiast wzrasta�a w atmosferze
skandali wywo�ywanych przez wrog� prezydentowi pras�, dodatkowo wyolbrzymianych w nieprzyjaznym mu
domu, gdzie od dziecka pracowa�a jako nia�ka. Kiedy
wi�c Homero wr�ci� do domu, zach�ystuj�c si� z rado�ci,
bo jad� obiad z prezydentem, na nic zda� mu si� argument,
�e prezydent zaprosi� go do drogiej restauracji. Z�a by�a, �e
Homero nie poprosi� go o �adn� z wymarzonych przez
nich przys�ug, od stypendi�w dla dzieci po lepsz� prac�
w szpitalu. Decyzj� prezydenta, by jego szcz�tki rzuci�
s�pom na po�arcie zamiast wydawa� pieni�dze na godziwy
pogrzeb i uroczyste sprowadzenie zw�ok do kraju, uzna�a
za potwierdzenie w�asnych podejrze�. Miary dope�ni�a nowina, kt�r� Homero zostawi� na koniec, o zaproszeniu prezydenta na czwartek wiecz�r na ry� z krewetkami.
- Tylko tego nam jeszcze brakuje - wrzasn�a Lazara
- �eby pad� nam tutaj zatruty krewetkami z puszki i �eby�my go musieli pogrzeba� za oszcz�dno�ci dzieci.
Si�a ma��e�skiej lojalno�ci ostatecznie przewa�y�a. Od
jednej s�siadki musia�a po�yczy� trzy komplety alpako-
wych sztu�c�w i kryszta�ow� salaterk�, od drugiej elektryczny ekspres do kawy, od innej jeszcze haftowany obrus
i porcelanowy serwis do kawy. Wymieni�a stare zas�ony na
nowe, dotychczas zawieszane jedynie z okazji �wi�t, zdj�a r�wnie� pokrowce z mebli. Przez ca�y dzie� szorowa�a
pod�ogi, �ciera�a kurz, przenosi�a rzeczy z miejsca na miejsce, osi�gaj�c w rezultacie efekt odwrotny od tego, jaki
najbardziej powinien im odpowiada�, czyli wzruszenie go�cia godno�ci� ub�stwa.
W czwartkowy wiecz�r, z�apawszy oddech po siedmiopi�trowej wspinaczce, prezydent pojawi� si� w drzwiach
w nowym-starym palcie, w meloniku nie z tej epoki
i z jedn� r� dla Lazary. Jego m�ska uroda i ksi���ce
maniery zrobi�y na niej spore wra�enie, ale poza tym zobaczy�a go takim, jakim spodziewa�a si� go ujrze�: fa�szywym i chciwym. Wyda� jej si� impertynencki. Nie chc�c,
�eby wo� krewetek roznios�a si� po ca�ym mieszkaniu,
specjalnie gotowa�a przy otwartych oknach, a on, ledwie
przekroczywszy pr�g, g��boko zaczerpn�� powietrza, jakby w przyp�ywie nag�ej ekstazy, przymkn�� oczy, rozpostar� ramiona i wykrzykn��: "Och tak, zapach naszego
morza". Wyda� jej si� sk�py jak nikt, przynosz�c jej tylko
jedn� r��, na pewno zerwan� w jednym z park�w miejskich. Wyda� jej si� bezczelny, gdy lekcewa��co zacz��
przegl�da� gazetowe wycinki z opisami prezydenckich
osi�gni��, proporczyki i chor�giewki z kampanii wyborczej, kt�re Homero pieczo�owicie przybi� do �ciany. Wyda� jej si� bezduszny, bo nawet nie przywita� si� z Barbar� i Lazaro, kt�rzy sami przygotowali dla niego prezent,
a w trakcie kolacji napomkn��, �e dw�ch rzeczy szczeg�lnie nie znosi: ps�w i dzieci. Znienawidzi�a go. Jej karaibskie poczucie go�cinno�ci by�o jednak silniejsze od uprzedze�. Ubra�a si� w swoj� afryka�sk� od�wi�tn� kieck�,
przystroi�a w odpustowe korale i bransoletki i podczas
kolacji nie uczyni�a najmniejszego niepotrzebnego gestu,
i nie wypowiedzia�a �adnego zb�dnego s�owa. Zachowywa�a si� lepiej ni� nienagannie: by�a po prostu doskona�a.
Ry� z krewetkami nie nale�a�, co prawda, do jej koronnych potraw, niemniej przygotowa�a danie, jak mog�a
najstaranniej i rzeczywi�cie efekt by� bardzo dobry. Prezydent na�o�y� sobie ry�u dwukrotnie, nie szcz�dz�c pochwa�, rozp�ywa� si� nad sma�onymi plastrami dojrza�ych
banan�w i nad sa�atk� z avocado, cho� nie podziela� nostalgii swych gospodarzy. Lazara zadowoli�a si� rol� biernego s�uchacza do momentu podania deseru, kiedy Homero ni z gruszki, ni z pietruszki zabrn�� w �lep� uliczk�
kwestii istnienia Boga.
- Osobi�cie wierz�, �e istnieje - rzek� prezydent - ale
nie ma nic wsp�lnego z istotami ludzkimi. Zaprz�tni�ty
jest powa�niejszymi problemami.
- Ja wierz� tylko w gwiazdy - odezwa�a si� Lazara, obserwuj�c reakcj� prezydenta. - Kt�rego dnia pan si� urodzi�?
- Jedenastego marca.
- No i sta�o si� - Lazara nie mog�a powstrzyma� si� od
triumfalnego okrzyku i zapyta�a uprzejmie: - Dwie Ryby
przy jednym stole, czy to nie za du�o?
Gdy odchodzi�a do kuchni, by zaparzy� kaw�, m�czy�ni dalej rozprawiali o Bogu. Uprz�tn�a ju� naczynia po
kolacji i z ca�ej duszy pragn�a, �eby ca�y ten wiecz�r dobrze si� sko�czy�. Kiedy wraca�a z kaw� do pokoju, w progu dobieg�o j� oderwane zdanie prezydenta, kt�re wprawi�o j� w os�upienie:
- Drogi przyjacielu, niech si� pan nie �udzi: najwi�kszym nieszcz�ciem, jakie mog�o spotka� nasz� ojczyzn�,
to w�a�nie wybranie mojej osoby na prezydenta.
Homero ujrza� Lazar� w drzwiach z po�yczonymi porcelanowymi fili�ankami i ekspresem do kawy i pomy�la�,
�e �ona zaraz zemdleje. Prezydent r�wnie� to zauwa�y�.
"Prosz� tak na mnie nie patrze�, prosz� pani - powiedzia�
uprzejmie. - M�wi� szczerze". I zwracaj�c si� do Homera,
doko�czy�:
- Ca�e szcz�cie, �e przynajmniej drogo p�ac� za swoj� g�upot�.
Lazara poda�a kaw� i zgasi�a wisz�c� nad sto�em lamp�, kt�rej �wiat�o niemi�osiernie przeszkadza�o w rozmowie, i w pokoju zapanowa� intymny p�mrok. Po raz
pierwszy zainteresowa�a si� go�ciem, kt�rego wdzi�k nie
by� w stanie przys�oni� smutku. Ciekawo�� Lazary wzros�a, kiedy sko�czy� pi� kaw� i odstawi� fili�ank� na spodek
dnem do g�ry, by sp�yn�y fusy.
Podczas deseru prezydent opowiedzia�, �e na miejsce
wygnania wybra� Martynik� przez wzgl�d na przyja�� ��cz�c� go z poet� Aime Cesairem, kt�ry w owym okresie
opublikowa� w�a�nie Cahier d'un retour au pays natal
i dopom�g� mu w rozpocz�ciu nowego �ycia. Za pieni�dze, jakie im pozosta�y ze spadku �ony, zakupili wzniesiony ze szlachetnych gatunk�w drewna dom na wzg�rzach Fort de France, z drucianymi siatkami w oknach
i wychodz�cym na morze tarasem g�sto zaro�ni�tym dzikimi kwiatami, gdzie istn� rozkosz� by�o spanie przy cykaniu �wierszczy i w bryzie przesyconej zapachem melasy i rumu z pobliskiej gorzelni. Osiad� tam ze starsz� od
siebie o czterna�cie lat �on�, nieustannie choruj�c� od
pierwszego i jedynego porodu, i okopa� si� przed losem,
po raz kt�ry� z rz�du oddaj�c si� na�ogowej lekturze
swych ukochanych �aci�skich klasyk�w, w oryginale, ca�kowicie przekonany, �e to ju� ostatni akt jego �ycia.
Przez ca�e lata musia� opiera� si� pokusie, by nie wda�
si� w coraz to inn� awantur� proponowan� mu przez jego
rozgromionych zwolennik�w.
- Ale nigdy ju� nie otworzy�em �adnego listu - powiedzia�. - Nigdy od momentu, kiedy stwierdzi�em, �e te najpilniejsze ju� po tygodniu przestaj� by� tak pilne, a po
dw�ch miesi�cach nie pami�ta ju� o nich nawet ten, kto
je napisa�.
W przy�mionym �wietle spojrza� na Lazar� zapalaj�c�
papierosa, po czym wyrwa� go jej chciwym ruchem palc�w.
Zaci�gn�� si� g��boko i przetrzyma� dym w gardle. Zasko-
czona Lazara, chc�c zapali�, si�gn�a po paczk� i zapa�ki,
ale prezydent odda� jej zapalonego papierosa. "Pali pani
z tak� przyjemno�ci�, �e nie mog�em oprze� si� pokusie",
powiedzia�. I natychmiast musia� wypu�ci� dym, bo zani�s� si� kaszlem.
- Rzuci�em na��g wiele lat temu, ale on nie ca�kiem
mnie rzuci� - powiedzia�. - Czasami potrafi mnie jeszcze
pokona�. Jak teraz.
Zani�s� si� kaszlem raz i drugi. B�l zacz�� mu znowu
dokucza�. Prezydent spojrza� na zegarek z dewizk� i za�y� dwie przewidziane na t� por� tabletki. Nast�pnie zag��bi� si� w odczytanie dna fili�anki: nic si� nie zmieni�o,
tym razem jednak nie zadr�a�.
- Niekt�rzy z moich dawnych zwolennik�w zostali po
mnie prezydentami - powiedzia�.
- Sayago - rzek� Homero.
- Sayago i inni - odpar� prezydent. - Wszyscy tak jak
ja: uzurpuj�c sobie prawo do zaszczyt�w, na kt�re nie
zas�ugiwali�my, zwi�zanych z urz�dem, kt�rego nie potrafili�my sprawowa�. Niekt�rzy goni� tylko za w�adz�,
ale wi�kszo�� szuka czego� bardziej b�ahego: po prostu
pracy.
Lazara zacietrzewi�a si�.
- A wie pan, co o panu m�wi�? - zapyta�a.
Homero zaniepokojony wtr�ci�:
- To k�amstwa.
- To k�amstwa i nie k�amstwa - odpar� prezydent zachowuj�c niebia�ski spok�j. - W przypadku ka�dego prezydenta najohydniejsza kalumnia mo�e by� jednocze�nie
i prawd�, i k�amstwem.
Wszystkie dni wygnania prze�y� na Martynice, kontaktuj�c si� ze �wiatem jedynie za po�rednictwem sk�pych
informacji drukowanych w oficjalnej gazecie i utrzymuj�c si� z lekcji hiszpa�skiego i �aciny, udzielanych w pa�stwowym liceum, i przek�ad�w, jakie czasami zleca� mu
Aime Cesaire. Upa�y w sierpniu by�y nie do zniesienia, on
za� do po�udnia wylegiwa� si� w hamaku, czytaj�c w b�ogim szmerze wentylatora wiruj�cego pod sufitem sypialni. Jego �ona nawet w najwi�kszy upa� opiekowa�a si�
ptakami, a przed s�o�cem chroni� j� du�y, s�omiany kapelusz, ozdobiony drobnymi sztucznymi owocami i kwiatami z organdyny. Ale kiedy upa�y s�ab�y, przyjemnie by�o za�ywa� �wie�ego powietrza na tarasie, gdzie przesiadywali; on nie odrywa� wzroku od morza a� do ca�kowitego zapadni�cia ciemno�ci, ona za� - w wiklinowym fotelu
na biegunach, w poszarpanym kapeluszu i sztucznych
pier�cionkach na wszystkich palcach - patrzy�a na statki
z ca�ego �wiata. "Ten p�ynie do Puerto Santo - stwierdza�a. - Ten ledwo p�ynie, tyle wiezie banan�w z Puerto Santo", m�wi�a. Bo by�a absolutnie przekonana, �e wszystkie
przep�ywaj�ce statki s� z jej kraju. On udawa� g�uchego,
cho� ostatecznie to w�a�nie jej, a nie jemu, �atwiej przysz�o zapomnie�, straci�a bowiem pami��. I tak sobie siedzieli, dop�ki g�sty zmierzch nie dobieg� ko�ca i p�ki
nie musieli chroni� si� w domu przed atakiem komar�w.
Kiedy�, w czasie jednego z tych niezliczonych sierpni,
prezydent, czytaj�c na tarasie gazet�, a� podskoczy� ze
zdumienia.
- A niech to! - wykrzykn��. - Umar�em w Estoril!
Lewituj�ca w odr�twieniu �ona przerazi�a si� wiadomo�ci�. By�o to sze�� linijek na pi�tej stronie drukowanej
nieopodal, bo tu� za rogiem, gazety publikuj�cej jego
okazjonalne t�umaczenia, kt�rej naczelny od czasu do
czasu go odwiedza�. A teraz pisa�, �e prezydent zmar�
w Estoril pod Lizbon�, kurorcie i azylu europejskiej dekadencji, w miejscowo�ci, do kt�rej nie tylko nigdy nie
dotar�, ale kt�ra by�a jedynym miejscem na �wiecie,
gdzie na pewno nie chcia�by umrze�. �ona zmar�a naprawd� rok p�niej, udr�czona ostatnim ju� wspomnieniem, jakie jej w�wczas pozosta�o: o jedynym synu, kt�ry
wzi�� udzia� w obaleniu swego ojca, by nast�pnie zosta�
rozstrzelanym przez swych wsp�towarzyszy.
Prezydent westchn��. "Tacy ju� jeste�my i nic nie zdo�a
nas zbawi� - powiedzia�. - Kontynent pocz�ty bez odrobiny
mi�o�ci przez szumowiny z ca�ego �wiata; dzieci porwa�,
gwa�t�w, nikczemno�ci, oszustw, wrogo�ci wszystkich
przeciw wszystkim". �mia�o spojrza� w afryka�skie, bez-
lito�nie badaj�ce go oczy Lazary i spr�bowa� j� ob�askawi�
wymowno�ci� starego wygi.
- S�owo "metysa�" oznacza mieszanie �ez z p�yn�c�
krwi�. I czego tu oczekiwa� po podobnej miksturze?
Lazara przygwo�dzi�a go �miertelnym milczeniem. Ale
zdo�a�a opanowa� si� tu� przed p�noc� i nawet po�egna�a
go kurtuazyjnym poca�unkiem. Prezydent nie zgodzi�
si�, �eby Homero odprowadzi� go do hotelu, nie m�g� jednak zapobiec, by pom�g� mu w znalezieniu taks�wki.
Wr�ciwszy do domu, Homero zasta� �on� prawdziwie rozsierdzon�.
- To najs�uszniej obalony prezydent na �wiecie - powiedzia�a. - Sko�czony skurwysyn.
Pomimo wysi�k�w Homera, �eby j� uspokoi�, sp�dzili
koszmarnie bezsenn� noc. Lazara przyzna�a, �e jest jednym z najprzystojniejszych m�czyzn, jakich widzia�a,
o zwalaj�cej z n�g mocy uwodzicielskiej i m�sko�ci byka
rozp�odowego. "Nawet teraz, stary i padni�ty, potrafi�by
chyba jeszcze by� tygrysem w ��ku", stwierdzi�a. Uwa�a�a jednak, �e roztrwoni� owe bo�e dary, pos�uguj�c si� nimi tylko po to, �eby udawa�. Nie mog�a znie�� jego przechwalania si� tym, �e by� najgorszym prezydentem swego
kraju. Ani tego jego obnoszenia si� ze swym ub�stwem,
bo by�a przekonana, �e jest w�a�cicielem po�owy cukrowni na Martynice. Ani pe�nej hipokryzji pogardy wobec
w�adzy, bo przecie� go�ym okiem wida�, �e odda�by
wszystko, �eby cho� przez chwil� jeszcze raz by� prezydentem i pokaza� swoim wrogom, kto tu jest zwyci�zc�.
- A wszystko - podsumowa�a - tylko po to, �eby�my
p�aszczyli si� u jego st�p.
- I co mu z tego? - zapyta� Homero.
- Nic - odpowiedzia�a. - Rzecz w tym, �e kokieteria to
na��g, kt�rego nijak si� nie da zaspokoi�.
Tak by�a w�ciek�a, �e Homero nie m�g� jej �cierpie�
w ��ku, reszt� nocy sp�dzi� wi�c owini�ty kocem na sofie
w saloniku. Lazara wsta�a jednak o �wicie i nago, tak jak
zwyk�a zar�wno spa�, jak i kr�ci� si� po mieszkaniu, recytowa�a nieko�cz�cy si� monolog na jedn� nut�. Natychmiast wymaza�a z pami�ci ludzko�ci jakikolwiek
�lad niepo��danej kolacji. Odda�a rano po�yczone rzeczy,
wymieni�a nowe zas�ony na stare i ustawi�a meble na w�a�ciwym im miejscu, dop�ki mieszkanie nie zacz�o zn�w
wygl�da� biednie i schludnie jak do poprzedniego wieczoru. Na ostatek zerwa�a wszystkie prasowe wycinki,
zdj�cia, proporczyki, chor�gieweczki z obrzydliwej kampanii i wyrzuci�a wszystko do kosza na �miecie, wydaj�c
zwyci�ski okrzyk:
- Chuj z nim!
Tydzie� p�niej Homero spotka� prezydenta, kt�ry
specjalnie czeka� na niego przy wyj�ciu ze szpitala, by
poprosi� go o towarzyszenie mu do hotelu. Pokonawszy
trzy wysokie pi�tra, znale�li si� w pokoiku na poddaszu,
z jednym tylko wychodz�cym na popielate niebo okienkiem mansardowym, przeci�tym sznurem z susz�c� si�
bielizn�. Po�ow� izdebki zajmowa�o ma��e�skie �o�e, a reszt� umeblowania stanowi�y zwyk�e krzes�o, miednica,
przeno�ny bidet i n�dzna szafa ze zmatowia�ym lustrem.
Zak�opotanie Homera nie usz�o uwagi prezydenta.
- To ta sama klitka, w kt�rej prze�y�em swoje studenckie lata - wyzna� mu jakby usprawiedliwiaj�c si�. - Za-
rezerwowa�em j� z Fort de France.
Z aksamitnego woreczka wyj�� i roz�o�y� na ��ku ko�cowe saldo swoich zasob�w: kilka z�otych bransolet wysadzanych przer�nymi kamieniami szlachetnymi; potr�jny sznur pere� i dwa naszyjniki ze z�ota i drogocennych
kamieni, trzy z�ote �a�cuszki ze �wi�tymi medalikami,
jedn� par� z�otych kolczyk�w ze szmaragdami, drug�
z diamentami i trzeci� z rubinami; dwa relikwiarze i medalion, jedena�cie pier�cionk�w z przer�nych najszlachetniejszych metali i diadem z brylant�w, kt�ry �mia�o
m�g� nale�e� do jakiej� kr�lowej. Nast�pnie z ma�ego
etui wyj�� trzy pary srebrnych i dwie pary z�otych spinek
do mankiet�w i odpowiednie do nich szpilki do krawata
i kieszonkowy zegarek poz�acany bia�ym z�otem. Na ko-
niec wyj�� z pude�ka po butach swoje sze�� order�w: dwa
z�ote, jeden srebrny, reszta czysty szmelc.
- Oto co mi zosta�o z dorobku ca�ego �ycia - powiedzia�.
Nie pozostawa�o mu nic innego jak sprzeda� to wszystko, aby pokry� koszty leczenia, i pragn��, by Homero, zachowuj�c daleko id�c� dyskrecj�, wy�wiadczy� mu t�
przys�ug�. Homero jednak stwierdzi�, �e nie b�dzie w stanie spe�ni� jego oczekiwa�, je�li