9613
Szczegóły |
Tytuł |
9613 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9613 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9613 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9613 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ROMAN GAJDA
LUDZIE ERY ATOMOWEJ
POWIE�� FANTASTYCZNO-NAUKOWA
Rozdzia� I
� A jednak tu musi by� cz�owiek! � twierdzi� z uporem Raymond
Duval, cz�onek mi�dzynarodowej wyprawy do Antarktydy. M�wi�c to,
trzyma� nieruchomo przez kilka sekund male�ki, okr�g�y przedmiot wiel-
ko�ci kieszonkowej busoli.
� O, widzi pan, Mr Croyton, jak wskaz�wka radametra kr�ci si�
woko�o cyfry czterdzie�ci pi��, wskazuj�c na blisk� obecno�� wi�kszego
cia�a organicznego, dok�adniej � cia�a ludzkiego, gdy� wiadomo, �e liczba
ta odpowiada magnetycznej pojemno�ci ludzkiego organizmu.
� Ali right! To mo�e by� cz�owiek nakryty grub� warstw� lodu. Biegn�
po randolux... � Mr Croyton zboczy� kilka krok�w w prawo i brn�c po
kolana w sypkim, opalizuj�cym �niegu, zsun�� si� zwinnie po �agodnym
zboczu lodowca. Za chwil� wr�ci� z du�ym przyrz�dem, przypominaj�cym
do z�udzenia kamer� fotograficzn�.
� Well, zaraz przewiercimy promieniami XP3 t� zagadk� lodowca
podbiegunowego.
Zr�cznym ruchem rozstawi� tr�jn�g aparatu i u�o�ywszy d�onie na kra-
w�dziach tak, aby pe�gaj�ce po �niegu promienie s�oneczne nie zak��ca�y
pola widzenia, patrzy� w g��b bia�ej pow�oki przez tajemnicz� lunet�.
� Widzi pan co�, Mr Croyton? � zagadn�� z odcieniem emocji w g�osie
Francuz Duval.
� Yes, widz�... na g��boko�ci o�miu metr�w i trzydziestu centymetr�w
pod grub� pokryw� lodu wida� ciemn�, pod�u�n� plam�. Plama ta ma
wyra�nie ludzki kszta�t... A niech mnie protony roznios�, je�li si� myl�!
Doval, to jest cz�owiek! Naprawd� cz�owiek!... Widocznie zaginiony tutaj
podczas jakiej� wyprawy naukowej, mo�e sto, a mo�e dwie�cie lat temu...
� Trzeba zawiadomi� o tym przewodnika ekspedycji, Huntersa �
zaopiniowa� z powag� Duval.
� Well, ju� daj� sygna�. No... no., i kt� by to pomy�la�, �e znajdziemy
tutaj, w�r�d lod�w, zaginiony wiek dwudziesty. Bo nie w�tpi�, i� ten oto
cz�owiek � tu wskaza� r�k� na lodowiec � by� cz�onkiem jakiej� wyprawy
do Antarktydy w ubieg�ym stuleciu. � Podni�s� do g�ry lask�, zako�czo-
n� okr�g��, metalow� tarcz�, manipuluj�c chwil�, a� zapali�o si� u g�ry
niewielkie, rubinowe �wiate�ko i zawo�a� dono�nie:
� Halo! Czy to Mr Hunters? Na zboczu lodowca pod pokryw� lodu
odkryli�my cz�owieka. Stop. Co mamy czyni� dalej?
� Czeka�. Jeste�my za pi�tna�cie minut � da� si� s�ysze� st�umiony
g�os. Rubinowe �wiate�ko zgas�o i Mr Croyton przerzuci� z fantazj� przez
rami� aparat. By� w przezroczystym jak ze szk�a, kulistym he�mie na g�o-
wie, kt�rego dolna cz�� ��czy�a si� w spos�b niewidoczny, jakby stano-
wi�c jednolit� ca�o��, ze zbyt obszernym, lu�no opadaj�cym kostiumem
0 matowym, srebrzystym odcieniu. He�m taki, pr�cz tego, �e os�ania� twarz
1 g�ow� przed mrozem i lodowatym wichrem, by� zaopatrzony w �elektry-
czne uszy", chwytaj�ce z muzykaln� wra�liwo�ci� ka�dy najs�abszy d�wi�k
oraz posiada� miniaturowy mikrofon, umo�liwiaj�cy swobodne porozu-
miewanie si�. Croyton szed� wolno obok Duvela, poch�oni�ty bez reszty
my�lami o tajemniczym cz�owieku w lodzie. Obaj byli cz�onkami ekspe-
dycji, wydelegowanej przez Rz�d �wiatowej Federacji w Norbant, w ce-
lu zmiany klimatu na terenie magnetycznego pola Bieguna Po�udniowe-
go, aby za�o�y� tu nast�pnie wielk� stacj� do�wiadczaln� do bada�
nad magnetyzmem ziemskim.
� Wie pan, Mr Croyton � przerwa� milczenie Duval � ta historia
zaczyna by� interesuj�ca. Lubi� takie przygody z duchami przesz�o�ci.
Kto wie? Mo�e uda si� go o�ywi�?
Mr Croyton zrobi� nagle p� obrotu i stan�� naprzeciw Duvala, doty-
kaj�c prawie jego he�mu.
� Kogo? � wykrztusi�, z trudem hamuj�c tok w�asnych my�li.
� No, tego tam, pod lodem...
� O... �artuje pan, Duval. Na pewno tkanki rozpad�y si�, a pozosta�a
tylko skamienia�a masa. Zamarzni�ta mumia...
� To si� zobaczy � mrukn�� Duval jakby z pewnym niezadowoleniem. �
Niech pan nie zapomina, Mr Croyton, �e temperatura lodowca utrzymuje
si� tu stale znacznie poni�ej zera. Mr�z doskonale chroni tkanki przed
rozk�adem. Czyta�e� zapewne o mamutach, odkopanych kiedy� na Syberii?
� Owszem, by�y tak �wie�e, �e psy jad�y ich mi�so. Ale to co innego.
� Jak to co innego? Czy nie uwa�asz, �e mr�z potrafii zatrzyma� bieg
czasu w zasi�gu swego dzia�ania, jak to czyni z rw�cym potokiem g�rskim?
Po prostu, ten cz�owiek �pi... � Chcia� jeszcze co� powiedzie�, ale Anglik
przerwa� mu, wyci�gaj�c przed siebie r�k�:
� Patrz pan, ju� id�...
Rzeczywi�cie, w odleg�o�ci mo�e dwustu metr�w ukaza�o si� kilku m�-
czyzn, wszyscy w d�ugich, bia�ych butach i lekkich he�mach na g�owie.
Posuwali si� ostro�nie i wolno po nier�wnym terenie, z widocznymi tu
i �wdzie g��bokimi szczelinami. Gdy znale�li si� w pobli�u lodowca, naj-
wy�szy z nich, o pod�u�nej twarzy i g��boko osadzonych oczach, w kt�rych
u�miech miesza� si� z zaciekawieniem, odezwa� si� weso�o, z odcieniem
�artobliwej ironii:
� Wi�c odkryli�cie, panowie, cz�owieka pod warstw� lodu? To cieka-
we. Poka�cie mi go, prosz�...
� O, tu, w tym lodowcu � wskaza� uprzejmym gestem Croyton. �
Niech pan spojrzy, Mr Hunters, przez randolux... � I ustawi� przed nim
przyrz�d. Hunters pochyli� si� nad aparatem, rozsun�wszy przedtem g�r-
n� cz�� he�mu na wysoko�ci oczu, aby uzyska� lepsz� ostro�� widzenia,
i z�o�ywszy nad czo�em d�onie, ukryte w r�kawicach, stanowi�cych natu-
ralne przed�u�enie r�kaw�w, wpatrywa� si� z nie ukrywanym napi�ciem
w g��b lodowego masywu.
� Hm... rzeczywi�cie... bez w�tpienia cz�owiek. Wida� wyra�nie syl-
wetk�... � Rozejrza� si� po obecnych, a potem raz jeszcze utkwi� wzrok
w aparat, aby si� ostatecznie upewni�, �e to nie jest z�udzenie, i nie prze-
rywaj�cobserwacji, powiedzia� g�o�no i dobitnie:
� Panowie, trzeba stopi� lodowiec. Musimy sprawdzi�, kim jest tra-
gicznie uwi�ziony. Mo�e ma przy sobie jakie dokumenty?
Nag�a decyzja kierownika ekspedycji nie zaskoczy�a nikogo. Mr Hunters
�mia� si� g�o�no swoim bezpo�rednim, naturalnym �miechem cz�owieka,
umiej�cego pogodzi� zadowolenie z rzeczy ju� osi�gni�tych z dzieci�c�
wiar� w powodzenie rzeczy przysz�ych. Duval i Croyton byli oddanymi
przyjaci�mi Huntersa i wiedzieli, co nale�y robi� w tej chwili. Szybko od-
dalili si� w kierunku ledwo widniej�cego na horyzoncie, po�yskuj�cego
kopulastym dachem budynku, nad kt�rym powiewa�a wysoko kolorowa
flaga, osadzona na cienkim maszcie. Powr�cili na pneumatycznych sa-
niach, wioz�c z ty�u jak�� maszyn�, zako�czon� d�ug�, b�yszcz�c�, rur�,
wywini�t� na ko�cu w kszta�cie tuby.
� Oto i miotacz proton�w � powiedzia� Croyton, odsapn�wszy z ulg�.
� Doskonale, moi panowie � zaaprobowa� Hunters z wyra�nym za-
dowoleniem. � A teraz prosz� nastawi� pirogrom w sam �rodek lodowca
tak, aby strumienie proton�w roz�upa�y go na kilka cz�ci, nie uszkodziwszy
uwi�zionego w lodzie cz�owieka.
� Czy s�dzi pan, Mr Hunters, �e uda si� go o�ywi�?
� Hm... Kto wie? � powiedzia� z pewnym wahaniem. � A mo�e...
Wszak doktor Zibellus z Instytutu O�ywiania Zmar�ych robi prawdziwe
Guda.
� A wi�c nie tra�my czasu! � wykrzykn�� Duval zamykaj�c dyskusj�
i zacz�� manipulowa� przy maszynie, przypominaj�cej swoim wygl�dem
ci�ki karabin maszynowy, u�ywany do zabijania ludzi na pocz�tku XX wie-
ku. Rozleg� si� suchy trzask, jak kla�ni�cie w d�onie, i z lodowca trysn�a
szerokim strumieniem woda, a po chwili unios�y si� k��by pary. Duval za
pomoc� ukrytego mechanizmu porusza� wolno ko�cem wymierzonej rury,
jakby kre�li� magiczne znaki na lodowej �cianie. Raz po raz rozlega� si�
stukot spadaj�cych po pochy�o�ci bry� lodu, kt�re p�ka�y z hukiem, pra-
�one niewidzialnym strumieniem proton�w. W pewnym momencie woda
chlusn�a pod same nogi Francuza. Duval cofn�� si� mimo woli. Mr Hun-
ters, stoj�cy o kilka krok�w dalej, nie szcz�dzi� mu swoich rad.
� Monsieur Duval! Przejd� pan na drug� stron�! Inaczej pop�ynie pan
z wod�!... Trzeba b�dzie lodowiec poszatkowa� � doda� �artobliwie.
Ale ruchliwy Francuz nie dos�ysza� ju� ostatnich s��w przewodnika
wyprawy, zaj�ty przesuwaniem pirogromu po o�liz�ym od wody lodzie,
gdy� gruba warstwa �niegu stopi�a si� w okamgnieniu od pary buchaj�cej
naoko�o. Nagle rozleg�y si� pot�ne detonacje i wielkie kawa�y lodu obsu-
n�y si� z g�uchym �oskotem, roztrzaskuj�c si� na mniejsze bry�y. Hunters
patrzy� uradowanym wzrokiem na topniej�cy w oczach lodowiec.
� Mr Croyton, prosz� obserwowa� przez randolux, aby�my nie uszko-
dzili bloku, w kt�rym spoczywa cz�owiek � powiedzia�, �ciskaj�c go za
rami�. � Trzeba zawiadomi� central� w Norbant o naszym odkryciu.
Niech sprawdz� w kronikach, z jakiej ekspedycji polarnej mo�e pochodzi�
�w zagubiony w �nie�nej pustyni...
� Ali right! Zaraz pojad� nada� radiotelewizogram � mrukn�� z za-
dowoleniem Croyton, po czym wskoczy� do sa� i w niespe�na dziesi�� mi-
nut by� ju� w bazie ekspedycji �M", gdzie mie�ci�a si� radiotelewizyjna
aparatura nadawczo-odbiorcza. Wszed� do kabiny i zacz�� wywo�ywa�
stacj�:
� Halo! Czy to centrala w Norbant? Tu ekspedycja �M" na Antarkty-
dzie. Wszyscy czujemy si� doskonale. Mamy niespodziank�. Odkryli�my
cz�owieka w bloku lodowym. Za pomoc� pirogromu topimy lodowiec.
Za p� godziny b�dziemy go mieli na powierzchni. Czekamy na wasze
instrukcje.
Usiad� przy telewizorze i czeka� na odpowied�. Po kilku minutach ujrza�
na ekranie roze�mian� twarz jasnow�osej kobiety i us�ysza� wysoki, lecz
mi�y dla ucha ton jej g�osu:
� Halo!... Tu Instytut O�ywiania Zmar�ych. Prosimy dostarczy� cz�o-
wieka w bloku lodu najbli�szym torpedostratusem. Czekamy.
Anglik pojecha� z wiadomo�ci� do towarzyszy, pogwizduj�c z zado-
woleniem. By� ju� blisko nich, gdy pot�ny grzmot wstrz�sn�� podbiegu-
now� cisz� i rozp�yn�� si� bez echa w�r�d martwej bieli.
Duval nie pr�nuje � pomy�la� z zadowoleniem Croyton. Wysiad� z sa�,
brn�c po kolana w �niegu. Gdy doszed� do miejsca, gdzie stali przyjacie-
le, z lodowca nie by�o ju� �ladu. Nad wyrw�, podobn� do olbrzymiej,
kryszta�owej kadzi, sta� Hunters i towarzysze, wszyscy pochyleni,
z wyrazem zachwytu na skupionych twarzach. Croyton zerkn�� w d�, gdzie
pod przejrzyst� pow�ok� lodu ujrza� cz�owieka, skulonego nieco, z wy-
ci�gni�tymi przed siebie r�kami, jakby chcia� wyj�� na powierzchni�.
Z�udzenie by�o tak silne, �e Duval wyda� okrzyk zachwytu:
� Ale� on wygl�da jak �ywy!
� Niezwyk�e... � wyszepta� w radosnym podnieceniu Hunters.
� Mamy polecenie przywie�� go do Norbant w bloku lodowym �
wyja�ni� stereotypowo Croyton.
� A zatem, monsieur Duval, ko�cz pan dzie�o. My�l�, �e doktor Zi-
bellus bardzo si� ucieszy. Ho, ho!... Takiego pacjenta nie mia� chyba jeszcze
w swoim instytucie. Tylko ostro�nie, moi panowie. Kto wie, jak� tajemnic�
kryje ta bry�a lodu?
Duval przyci�gn�� pirogrom na sam brzeg o�liz�ej tafli i zabra� si� do
wytopienia z masywu lodu takiej wielko�ci bloku, w kt�rym by zamarzni�ty
tajemniczy podr�nik mie�ci� si� nie naruszony, a zwyci�ski stumie� pro-
ton�w nie dotkn�� cia�a, oszcz�dzonego przez czas.
W dwana�cie godzin p�niej pot�ny torpedostratus, przys�any z Nor-
bant, wyl�dowa� w�r�d bia�ej pustyni i zabra� na sw�j pok�ad niezwyk�y
�adunek.
�
' }
Rozdzia� II
Asystent Barecki z Instytutu Elektrobiochemii Stosowanej otrzyma�
zlecenie przywiezienia do Norbant odnalezionego na Antarktydzie cz�o-
wieka w bloku lodu. Wiadomo�� o tym niezwyk�ym odkryciu powt�rzy�y
wszystkie stacje radiotelewizyjne Globu. W starych kronikach odszukano,
�e zagadkowym wi�niem lod�w jest nie kto inny, tylko in�ynier Jerzy
Relski, Polak, bior�cy udzia� w wyprawie polarnej na Biegun Po�udniowy
w drugiej po�owie XX wieku. Szukano w�wczas na tych terenach rud ura-
nowych. Niestety, wi�kszo�� cz�onk�w tej ekspedycji zagin�a w nie wy-
ja�nionych okoliczno�ciach. Ci, co powr�cili, byli na wp� ob��kani. Tyle
powiedzia�y stare ksi�gi. Jedyn� my�l� Bareckiego by�o, czy uda si� przy-
wr�ci� do �ycia in�yniera Relskiego metod� profesora Zibellusa, genialne-
go uczonego w nowej dziedzinie wiedzy, kt�r� nazwano elektrobiochemi�
stosowan�. �mia�e i udane pr�by przywr�cenia do �ycia pacjent�w, u kt�-
rych skonstatowano nawet powa�ne obra�enia, zjedna�y mu s�aw� wszech-
�wiatow�. Jak ju� pobie�nie stwierdzono za pomoc� promieni XP, u Rel-
skiego nie uleg�y zniszczeniu podstawowe organy. Niska temperatura
doskonale zakonserwowa�a jego organizm przed rozk�adem. Je�li ekspe-
ryment si� uda � my�la� � wtedy ten cz�owiek b�dzie arcyciekawym zja-
wiskiem w naszym nowym �wiecie...
M�ody asystent u�miechn�� si� na t� my�l. Eksperymentu przywr�cenia
do �ycia mia� dokona� doktor Zibellus, dyrektor Mi�dzynarodowego
Instytutu O�ywiania Zmar�ych w Norbant, wynalazca metody �Z" (tak
zwanej od nazwiska genialnego lekarza).
�Problem in�yniera Relskiego" � jak p�niej nazwano ca�� t� spraw� �
mia� by� rozwi�zany po up�ywie siedmiu dni. Pacjenta umieszczono tym-
czasem w najwi�kszej sali Instytutu, na oddziale rewitologicznym, zwa-
nym popularnie ��wiat�em �ycia". Tam poddano go zabiegom wst�pnym,
polegaj�cym na regeneracji obumar�ych kom�rek. Nast�pnie mia� otrzy-
ma� now� krew, spreparowan� specjalnie dla pacjent�w, kt�rych stan
biologicznej �mierci trwa� bardzo d�ugo. Krew ta, pr�cz innych, specy-
ficznych w�a�ciwo�ci zawiera�a hormony odm�adzaj�ce.
Przyby�o ju� do Norbant kilkuset delegat�w ze wszystkich Instytut�w
Elektrobiochemii i Medycyny Do�wiadczalnej z najodleglejszych zak�tk�w
Globu. R�wnie� Najwy�sza Rada Geniuszy, maj�ca swoj� sta�� siedzib�
w Pa�acu Wiedzy w Norbant, zapowiedzia�a si� in corpore. Panowa�o
powszechne podniecenie, kt�re wzrasta�o z ka�d� godzin�, dziel�c� od
terminu rozpocz�cia eksperymentu. Oczy �wiata zwr�cone by�y na doktora
Zibellusa, cz�owieka, kt�ry zwyci�y� �mier�.
� In�ynierze!... in�ynierze!... Jak�e si� panu spa�o?
Relski przetar� oczy. Czy�by �ni�? Ale przecie� wyra�nie s�ysza� g�os.
Wibruj�cy, melodyjny g�os kobiecy.
� In�ynierze... jak�e si� pan czuje?...
Tak, nie myli� si�. W seledynowym p�mroku dostrzeg� t�, kt�rej g�os
drga� jeszcze w niebieskawym p�cieniu jakim� pieszczotliwym, ciep�ym
brzmieniem. By�o w nim tyle szczerego zatroskania, ile nie tajonej rado�ci.
� Jak to �adnie, �e pan si� ju� przebudzi� � powiedzia�a z beztroskim
u�miechem, pochylaj�c si� nad nim. Uj�a delikatnie jego d�o�, spoczy-
waj�c� swobodnie na puszystej ko�drze.
Relski uczu� przyjemne ciep�o, kt�re sz�o od jej palc�w. W sercu mia�
b�ogo��, jak� odczuwa� mo�e tylko cz�owiek, gdy go niespodziewanie po
d�ugim pobycie w ciemnym i zimnym lochu wynios� na otwart� przestrze�,
pod jasny b��kit nieba. Przymkn�� oczy, aby b�oga rozkosz trwa�a jak naj-
d�u�ej. Lecz niepokoj�cy, metaliczny tembr nie pozwala� mu zapa�� w s�o-
dk� u�ud� p�snu i p�jawy.
� In�ynierze!... �wiat czeka na pa�skie s�owa. Nasz wspania�y �wiat
Nowej Ery pragnie us�ysze� jego g�os... G�os cz�owieka dwudziestego wie-
ku, kt�remu nauka naszej ery przywr�ci�a �ycie biologiczne...
M�wi�a to z takim rozbrajaj�cym u�miechem, �e Relski mimo woli otwo-
rzy� oczy i zacz�� uwa�nie rozgl�da� si� woko�o. Le�a� wygodnie na czym�,
co mog�o uchodzi� za tapczan. Pod g�ow� mia� mi�kk� poduszk�. Pok�j
by� niewielki, bez okien. Nie by�o wida� �cian, ale draperie, obficie marsz-
czone, spoza kt�rych s�czy�o si� dyskretne, seledynowe �wiat�o, wype�nia-
j�c �agodnym p�cieniem to dziwne wn�trze.
� Gdzie ja jestem?
� No, nareszcie sfinks przem�wi� � powiedzia�a patetycznie. � Zaraz
zakomunikuj� o tym doktorowi Zibellusowi, kt�ry przewodniczy w tej
chwili na kongresie biochemik�w w Rio de Janeiro...
Podesz�a do �ciany i uchyliwszy ci�k� zas�on� wyci�gn�a drug� r�k�
z ukrytej wn�ki stoliczek na k�kach, na kt�rym ustawiona by�a skrzynka
z ekranem.
� Halo! Czy to centrala w Norbant? � zapyta�a po francusku.
� Tak, tu centrala...
� Prosz� o po��czenie radiotelewizyjne z Instytutem Biochemii Sto-
sowanej w Rio de Janeiro...
W nast�pnej sekundzie ukaza�a si� na ekranie posta� m�ska w bia�ej
todze o niebieskich, przenikliwych oczach.
� In�ynierze... � intonowa� dalej ten sam g�os � po��czyli�my si�
z central� w Rio de Janeiro. Patrzy na pana doktor Zibellus. Czy nie ze-
chcia�by pan powiedzie�, jak si� czuje w tej chwili?
Relskiego zacz�o to wszystko troch� bawi�, troch� intrygowa�.
� Zapewniam pani�, �e czuj� si� doskonale. Ale co to wszystko znaczy?
Powiedzia� to jednym tchem i odruchowo usiad� na wygodnym pos�aniu.
<� Wspaniale. Wy��czam radiotelewizor...
Szybkim ruchem przekr�ci�a kontakt aparatu i odstawi�a na dawne
miejsce.
� Dzi�kuj� panu. Ujrza� pan na ekranie wielkiego Zibellusa, cz�o-
wieka, kt�remu zawdzi�cza pan �ycie po d�ugim �nie w lodowcu Antarkty-
dy. Obecnie g�os pana oraz sylwetka jego postaci zosta�y przekazane wszyst-
kim centralom radiotelewizyjnym na Globie, jak r�wnie�, dzi�ki transmi-
sjom radarowym, na Marsa i Wenus, gdzie posiadamy stacje obserwa-
cyjne.
Relski wpatrywa� si� w ni� nic nie rozumiej�cymi oczyma. Ona za� m�-
wi�a dalej:
� Pan sobie nie wyobra�a, ile si� o panu m�wi w obecnej chwili./Jest
pan najpopularniejsz� osobisto�ci� naszego �wiata...
� Ale ja z tego nic nie rozumiem. To wszystko wydaje mi si� jakim�
dziwnym snem...
� Pi�kny sen wart jest co najmniej tyle, ile pi�kna rzeczywisto��. Ale
mog� pana zapewni�, �e to, co pan prze�ywa w tej chwili, nie jest senn�
z�ud�, lecz najprawdziwsz� jaw�.
To rzek�szy, lekko uszczypn�a go w r�k�. Relski mimo woli cofn��
d�o�.
� Kto pani jest? � zapyta� nie�mia�o.
� Nazywam si� Irena Tarska. Jestem, jakby tu powiedzie�, pa�sk�
piel�gniark�, no i... dam� do towarzystwa. � Za�mia�a si� g�o�no, sreb-
rzy�cie. � Ale musz� panu wyja�ni� rzecz zasadnicz�: Ot� po udanym
eksperymencie przywr�cenia panu �ycia przez s�ynnego rewitologa, ge-
nialnego Zibellusa, polecono go mej opiece. Pozostanie pan tutaj, w Nor-
bant, a� do uzyskania ca�kowitej r�wnowagi fizjologicznej i umys�owej...
� Hm... to wszystko jest bardzo ciekawe, ale sk�d ja si� tutaj wzi��em?
� Zaraz, zaraz, drogi panie. Wszystko pan zrozumie, tylko troch�
cierpliwo�ci.
Roze�mia�a si� swobodnie, ukazuj�c bia�� lini� z�b�w. Spojrza�a mu
troskliwie w oczy i lekko musn�a d�oni� jego czo�o. Relski u�miechn��
si� tak�e i pr�bowa� zebra� my�li. Majaczy�y mu si� jakie� bezkresne, �nie�-
ne r�wniny, a s�o�ce tu�, tu� zawieszone nisko nad bia�� lini� horyzontu
rzuca�o o�lepiaj�cy blask. Ujrza� siebie, id�cego przy saniach, zaprz�o-
nych w osiem rasowych ps�w. Co si� sta�o z towarzyszami wyprawy? Dla-
czego znalaz� si� tutaj, w jakim� obcym, niezrozumia�ym dla� �wiecie?
� My�li pan zapewne o losie owej nieszcz�snej wyprawy polarnej do
Antarktydy? � rzuci�a mu pytanie.
� Sk�d pani wie o tej ekspedycji?
Chcia� usi���, ale poczu� ostry -b�l w �ci�gnach n�g i bezzw�ocznie opad�
na poduszk�.
� Oj, ostro�nie, in�ynierze. Kuracja rewitologiczna jeszcze nie sko�-
czona. Prosz� zachowa� spok�j i panowanie nad odruchami.
Pomog�a mu u�o�y� si� wygodniej.
� A wie pan, jak to by�o z t� wypraw� na Antarktyd�? No... prosz�
sobie przypomnie�...
Relski przymkn�� oczy, staraj�c si� przywo�a� odleg�e wspomnienia,
lecz na pr�no. Irena, chc�c przerwa� k�opotliwe milczenie, powiedzia�a:
� In�ynierze... jeszcze nie wr�ci�a panu pami�� o rzeczach dawno mi-
nionych. Opowiem wi�c, co g�osz� stare kroniki. Wiek, w kt�rym pan mia�
zaszczyt si� urodzi� i �y�, by� wiekiem krwi, ale nie chwa�y. Pe�en dyna-
miki, kontrast�w, sprzeczno�ci i tragicznych powik�a�, skr�ca� si� i wi�
w b�lach. A imi� jego � Chaos...
Relski patrzy� z zaciekawieniem w jej du�e, ciemne oczy. Mezzosopra-
nowy tembr jej g�osu dzia�a� na� koj�co. Irena za� m�wi�a dalej:
� Bia�a gor�czka ogarn�a umys�y �wczesnych ludzi, kiedy uda�o si�
zbudowa� pierwszy stos atomowy, a potem pierwsz� bomb�. Zacz�to
wydziera� sobie z�o�a uranu, a nawet pr�bowano szuka� go w okolicach
Bieguna Po�udniowego. Prym wiod�y tutaj takie �wczesne pot�gi jak Ame-
ryka, Zwi�zek Radziecki, Anglia, a nawet Australia, Kanada i Argentyna,
prowadz�c prace eksploracyjne w pobli�u Wysp Falklandzkich, morza
Rossa oraz na Po�udniowych Orkneyach. Pa�stwa s�owia�skie, zaniepo-
kojone imperialn� polityk� niekt�rych mocarstw, nie mogfy pozosta�
w tyle i na w�asn� r�k� czyni�y przygotowania do obrony. Uran mia� by�
tym cudownym eliksirem, kt�ry uratuje �wiat od zag�ady. Nic dziwnego,
�e pan znalaz� si� na jednej z takich wypraw polarnych w poszukiwaniu
remedium na chorob� waszej epoki � nienawi��. Ale c�... Wasza ekspe-
dycja nie mia�a szcz�cia. Padli�cie ofiar� kataklizmu i tak oto w pow�oce
lodowej przetrwa� pan, nie ruszony z�bem czasu, do naszej ery. Ery Ato-
mowej...
Jerzy przesun�� r�k� po czole, jakby chcia� sobie co� przypomnie�, lecz
na pr�no. Nie pami�ta� ju� nic.
� ... Szcz�liwym zbiegiem okoliczno�ci cia�o pa�skie podczas upadku
nie zosta�o zmia�d�one, uleg�o tylko natychmiastowemu zmro�eniu i dzi�ki
temu przetrwa�o.
� Co pani m�wi? Ale� to absurd! � wyrwa�o mu si� bezwiednie.
� Wcale nie absurd, drogi panie. Prosz� tylko pos�ucha�...
Podesz�a do aparatu radiotelewizyjnego, stoj�cego przy �cianie. Po
chwili da� si� s�ysze� g�os:
� Halo!... Tu Centrala Pbrwszej Strefy Klimatycznej w Polsce. Na-
dajemy komunikat specjalny. Uwaga! Nasz rodak, in�ynier Relski, zagi-
niony przed stu przesz�o laty w lodach Antarktydy, zosta� odnaleziony
i przywr�cony do �ycia przez genialnego Zibellusa. Pacjent czuje si� do-
skonale pod troskliw� opiek� asystentki Instytutu Medycyny Do�wiad-
czalnej, Ireny Tarskiej, i wkr�tce powr�ci do kraju...
� No i co? Teraz wierzy pan ju�, �e jest go�ciem z ubieg�ego stulecia?
� Tak... nie mog� nie wierzy�, skoro pani to potwierdza.
� To dobrze. Ciesz� si�, �e ma pan do mnie zaufanie. A zaufanie to
pocz�tek przyja�ni � doda�a z przekonaniem.
Jej oczy, pe�ne tajemniczej g��bi, zab�ys�y w u�miechu spod d�ugich rz�s.
Promieniowa�o z nich ciep�o, szukaj�c naturalnego uj�cia.
� To dobrze, �e pan mi ufa � powt�rzy�a raz jeszcze. � Za kilka dni
opu�cimy Norbant, stolic� �wiata. Czeka pana jeszcze jeden zabieg od-
m�adzaj�co-tonizuj�cy, potem jeszcze jedna zmiana krwi...
� Dlaczego jeszcze jedna?
� Aby pan nabra� si� do nowego �ycia, kt�re czeka na niego w naszym
�wiecie. Wy, ludzie dwudziestego wieku, mieli�cie zatrut� krew. Dlatego
rodzi�a si� u was nienawi��, a z nienawi�ci � wojny i zag�ada.
� To prawda, nie mamy si� czym chwali�.
� Przepraszam... nie chcia�am pana dotkn�� mo�e zbyt surowym s�-
dem, gdy� i wiek dwudziesty ma swoje blaski i wzloty. A najwa�niejsze, �e
z niego narodzi� si� w wielkim b�lu i m�ce nasz wiek nowy. Wiek wolno�ci
bez k�amstwa i pokoju, bez atomowych bomb.
� Trudno uwierzy�, aby jeden wiek da� tak szalony przeskok � za-
uwa�y� Relski.
� A w�a�nie �e tak. Po prostu inny Eon. P� wieku naszej ery da�o
ludzko�ci wi�cej ni� tysi�c lat cywilizowanego barbarzy�stwa. Po tragicznych
do�wiadczeniach pa�skiej epoki nast�pi� tak g��boki wstrz�s w umys�ach
pozosta�ej ludzko�ci, �e zmieni� diametralnie spos�b my�lenia i rozumo-
wania. Ten nag�y i nieoczekiwany zwrot w mentalno�ci �wczesnych ludzi
uratowa� �wiat od ca�kowitej zag�ady...
Przerwa�a na chwil�, aby poda� Jerzemu po�ywienie, sk�adaj�ce si�
z kubka silnie musuj�cego p�ynu i owoc�w, przypominaj�cych czarne
winogrona wielko�ci brzoskwini. Relski delektowa� si� ich wybornym
smakiem. Irena u�miecha�a si�, wyra�nie uradowana jego apetytem. Po
kr�tkiej pauzie nawi�za�a do przerwanej rozmowy:
� Jak ju� panu wspomnia�am, jestem tutaj w charakterze jakby pie-
l�gniarki i... damy do towarzystwa. T� ostatni� rol� pojmuj� w ten spos�b,
�e b�d� si� stara�a jak najpr�dzej zorientowa� pana w ca�okszta�cie tak
obcego dla� ustroju spo�ecznego i stosunk�w panuj�cych obecnie na �wie-
cie. Teraz jest pan jeszcze rekonwalescentem. Za kilka dni pojedziemy do
kraju, by za�atwi� konieczne formalno�ci, zwi�zane z przyznaniem mu
obywatelstwa, gdy� zostanie pan wci�gni�ty do rejestru osobowego w Pol-
sce, poniewa� tam si� pan urodzi�...
� Istotnie! Urodzi�em si� w Polsce...
� No, wi�c... Nie znaczy to jednak, aby pan musia� zamieszka� tam
na sta�e. Ludzie Atomowej Ery mog� si� osiedla�, gdzie im si� �ywnie po-
doba. Nawet na Marsie...
� �artuje pani.
� Wcale nie. Zreszt� na naszym Globie stworzyli�my takie warunki,
�e mo�na wsz�dzie urz�dzi� sobie �ycie wygodnie i przyjemnie...
� A zatem kiedy wyje�d�amy?
� Za pi�� dni. A teraz prosz� si� po�o�y� i spa�. Do widzenia, panie
Relski.
� Do widzenia pani...
Znikn�a za kotar�. Jerzy westchn��, u�o�ywszy si� wygodnie.
Wspania�a kobieta � skonstatowa�. � Wspania�a i doWa...
Rozdzia� III
Jak to przyrzek�a Irena Tarska, pi�tego dnia od owej pami�tnej rozmo-
wy z Relskim nadszed� radiogram z Instytutu Medycznego w Warszawie,
zawiadamiaj�cy o wys�aniu specjalnego samolotu, zwanego torpedostra-
tusem, celem przewiezienia in�yniera i jego uroczej opiekunki do kraju.
Jerzy czu� si� ju� zupe�nie dobrze, lepiej � jak nowo narodzony, i nie-
cierpliwi� si�, dlaczego nie ma jeszcze Ireny. By�a ju� godzina dziewi�ta
rano, gdy zjawi�a si�, pe�na radosnego podniecenia.
� No, nareszcie! Za godzin� b�dzie torpedostratus � wyrzuci�a jed-
nym tchem.
Spogl�da� z niek�aman� rozkosz� na jej zar�owione policzki. By�a
w nich �wie�o�� i ciep�o porannego s�o�ca.
� Czy nie �al panu opuszcza� Norbant? � zapyta�a, siadaj�c w g��bo-
kim fotelu. I nie czekaj�c na odpowied�, doda�a z odcieniem melancholii: �
Bo ja, ile razy st�d wyje�d�am, to tak jakbym traci�a kogo� z bliskich...
� Norbant jest pi�kne i mo�na pokocha� to miasto nieustaj�cej wiosny
od jednego spojrzenia. Od tego dnia, gdy z polecenia doktora Zibellusa
przeprowadzi�em si� do sanatorium �U�miech Kasjopei", nie schodz�
z tarasu. W g�owie nie mo�e mi si� pomie�ci�, jak to jest mo�liwe, aby jedne
drzewa pokrywa�y si� kwieciem, gdy inne, tu� obok, kusz� w tym samym
czasie mi��szem dojrza�ego owocu. To jest prawdziwy cud, fenomen...
� To nie �aden cud, a tylko regulacja wzrostu i owocowania metodami
naukowymi... zas�uga naszych pomolog�w.
� Mimo to co� mnie st�d wyp�dza. Po�era mnie ciekawo��, jak wy-
gl�da obecnie m�j rodzinny kraj.
� Nie pozna go pan z pewno�ci� � powiedzia�a arbitralnie, spogl�da-
j�c na sw�j radiozegarek. � Ho! ho! mamy tylko p� godziny do odlotu.
Prosz� si� przygotowa� do drogi. Podr� z Norbant do Warszawy trwa
oko�o dwudziestu minut.
� O Warszawo! Jak�e si� ciesz�, �e zn�w ci� zobacz�! � zawo�a� w unie-
sieniu. Irena odpowiedzia�a mu szczerym wybuchem �miechu. �mia�a si�
�ywio�owo, serdecznie. Gdy umilk�a, zapyta� z odcieniem wyrzutu:
__ Dlaczego pani si� �mieje?
Spowa�nia�a. Potem przyjrza�a mu si� uwa�nie, jakby widzia�a go po
raz pierwszy. Wreszcie odrzek�a:
� Nie mog� poj��, jak mo�na by�o kocha� te miasta-grobowce, w kt�-
rych po�owa mieszka�c�w umiera�a na gru�lic� lub raka. Ta druga po�owa
ko�czy�a przedwcze�nie sw�j �ywot na neurasteni� i parali� serca... Ponure
domy, stercz�ce ku niebu czerni� dach�w albo zapad�e w ziemi�, ciemne
i brudne, zimne i nieprzytulne, cz�sto pozbawione s�o�ca, zieleni i kwia-
t�w.
� Bierze pani zbyt kra�cowo...
� By� mo�e. Ale nie powiedzia�am jeszcze wszystkiego. Cho�by tego,
ile potu ludzkiego, ile udr�ki kosztowa�o wzniesienie takiego bloku mie-
szkalnego, w kt�rym cz�owiek by� potem wi�niem.
� Przyznam si�, �e nie odczuwa�em tego...
� Bo pan nie zazna� prawdziwej wolno�ci! Sk�d mogli�cie j� pozna�,
wy, ludzie dwudziestego wieku, wychowani w religii nienawi�ci i fana-
tyzmu, gdzie k�amstwo by�o cnot�, a zbrodnia prawem. Prawdziwa wol-
no�� to jak owoc soczysty, kt�ry dojrzewa w s�o�cu wielkiej kultury i cy-
wilizacji.
� W naszej epoce za wolno�� p�aci�o si� krwi�...
� U nas wolno�� ma inn� cen�. Inna te� jest jej tre��. I jedna jest dla
wszystkich ludzi. A warto�� jej nie le�y w s�owach, lecz w czynach. Wszyscy
bez wyj�tku s� obywatelami �wiata i nikt o tym nie deklamuje, gdy� wol-
no�� � to jak powietrze: Gdziekolwiek si� znajdziesz, musisz nim oddy-
cha�. Je�li go brak, cz�owiek si� dusi i zamiera. Je�li odebra� cz�owieko-
wi wolno��, te� si� dusi, staje si� ot�pia�y jak zwierz�, a w oczach jego rodzi
si� b�ysk nienawi�ci.
� Pi�knie to pani powiedzia�a...
� Tak jak odczuwam. To jest naturalne i proste. U nas nikt si� nad
tym nie zastanawia. Po prostu... powietrze.
Spojrza�a zn�w na radiozegarek.
� Chod�my ju�...
Przez jasny hal) wyszli na taras, udrapowany zieleni�. Stamt�d alej�
po�r�d kwiat�w i kopulastych tuj ruszyli w stron� widocznego ju� z dale-
ka, po�o�onego na niewielkim wzg�rzu rozleg�ego pawilonu, przypomi-
naj�cego olbrzymi okr�t. Gdy byli do�� blisko budynku, ujrzeli na p�askim
dachu spaceruj�cych m�czyzn w bia�ych fezach. Niekt�rzy obna�eni do
Pasa, inni w p�aszczach z cienkiej tkaniny, narzuconych lu�no na ramiona.
By�y tak�e kobiety w powiewnych sukniach. �ywe, roze�miane, ze �wie��
opalenizn� na twarzy.
Gdy wst�pili na stopnie, prowadz�ce na ocieniony taras, kilkana�cie
r�k pozdrowi�o ich przyjaznym gestem.
� Te wszystkie m�ode kobiety i ci m�czy�ni, tam na g�rze, to pacjenci
doktora Zibellusa. Albo o�ywieni, albo te� poddani regeneracji biolo-
gicznej. S� teraz m�odzi i pe�ni �ycia...
Znale�li si� w obszernym, okr�g�ym westybulu. Na samym �rodku,
w rozchylonej jak kielich bia�ej podstawie, zapewne z marmuru, sta� olbrzy-
mi, egzotyczny kwiat, strzelaj�c swoj� p�omienist� barw� ponad zwisa-
j�ce, d�ugie li�cie. Sz�a stamt�d przenikliwa, upajaj�ca wo�.
� Co to za kwiat? � zapyta� przyciszonym g�osem.
� To Alferagus, sztucznie wyhodowany szczep.
Jerzy chcia� jeszcze o co� zapyta�, ale w tej samej chwili z przeciwleg�ej
strony cicho rozsun�y si� drzwi i oczom przyby�ych ukaza�a si� wysoka
posta� m�czyzny lat oko�o 45. Mia� szerokie, p�askie czo�o, szczup��,
zw�aj�c� si� ostro twarz i du�e, jasne oczy. W spojrzeniu jego by�o co�,
co budzi�o szacunek i onie�mielenie, a jednocze�nie chwyta�o za serce.
� A oto doktor Zibellus... � powiedzia�a Irena z pewnym za�enowa-
niem w g�osie, sk�oniwszy g�ow� z wyrazem powagi, i podesz�a bli�ej, aby
si� przywita�.
Wielki uczony poca�owa� j� w czo�o, a zwracaj�c si� do Relskiego, za-
pyta�, �ciskaj�c mu d�o�:
� No, jak�e si� ma nasz kochany pacjent?
� Doskonale, doktorze. Jestem panu wdzi�czny za przywr�cenie mi
�ycia. Doprawdy, nie wiem, jak mam dzi�kowa�... � Czu�, �e nie znajdu-
je odpowiednich s��w, aby wyrazi� godnie swoj� wdzi�czno��. Ale doktor
Zibellus pokaza� w u�miechu swoje pi�kne, zdrowe z�by i powiedzia� do-
brodusznie, z odcieniem przekonywaj�cej szczero�ci w g�osie:
� To nie mnie, przyjacielu, zawdzi�cza pan nowe �ycie, a geniuszowi
naszej epoki, wielkim odkrywcom tajemnic elektrobiochemn. Wszak i za
pa�skich czas�w o�ywiano zmar�ych..
� Pami�tam, znany lekarz sowiecki, profesor Negowski...
� O, tak... Uczeni Zwi�zku Radzieckiego po�o�yli kamie� w�gielny
pod t� now� dziedzin� wiedzy medycznej, kt�ra w naszej Erze Atomowej
osi�gn�a prawdziwy triumf.
Pani Irena, kt�ra nie zabiera�a g�osu w dyskusji, oddali�a si� tanecznym
krokiem, by obejrze� pi�kne, orchidee, ustawione na szerokim parapecie
rotundy. By�y to ulubione kwiaty doktora Zibellusa.
W hallu sta�y wygodne klubowe fotele.. Doktor Zibellus zaprosi� uprzej-
mym gestem Jerzego, by spocz��. Gdy usiedli, zacz�� nie�mia�o, za�o�ywszy
nog� na nog�:
� W�a�ciwie winienem panu ma�e wyja�nienie, drogi pacjencie. Ot�
od chwili udanego zabiegu rewitologicznego, kt�ry przywr�ci� panu �ycie,
trapi mnie i prze�laduje pewna my�l...
� Jaka� to my�l, doktorze?
� Po prostu obawa, jaki� l�k... To mo�e wyda� si� panu dziwne, a na-
wet �mieszne. Obawiam si� mianowicie, czy b�dzie pan czu� si� szcz�liwy
w tym naszym, tak nowym dla niego �wiecie. Przecie� jest pan cz�owiekiem
z innej epoki.
Jerzego wzruszy�a tkliwo��, zawarta w s�owach wielkiego lekarza. Nie
zna� jeszcze tego nowego �wiata, na progu kt�rego stan�� tu, w Norbant.
To, co ju� widzia� i co opowiedzia�a mu Irena, by�o wi�cej ni� zach�caj�ce.
� My�l�, �e potrafi� przyswoi� sobie nowe formy �ycie Ery Atomowej.
� I ja tak s�dz�, in�ynierze. Gdy cz�owiek przechodzi do wy�szej kultu-
ry i cywilizacji, to afirmacja tej nowej, lepszej rzeczywisto�ci nie powinna
by� trudna. Wszak naj�atwiej przyzwyczai� si� do komfortu, za� o wiele
trudniej pogodzi� si� z utrat� tego�. A przekona si� pan, drogi przyjacielu,
�e �ycie w naszej epoce to wi�cej ni�*komfort...
� I ja tak my�l�, doktorze. To, co widzia�em w Norbant, mog� nazwa�
bajk�.
� Norbant jest wyk�adnikiem, jakby probierzem naszej kultury i na-
szych mo�liwo�ci. Ale zobaczy pan rzeczy nie mniej ciekawe i godne uwagi
w swojej ojczy�nie, w Polsce.
� Chcia�bym ju� tam by�. Gdy wspomn� swoje rodzinne strony, ogarnia
mnie dziwny niepok�j...
� Rozumiem pana nostalgi�. Ka�dy z nas co� ukocha�, do czego� t�skni.
To nadaje �yciu tre�� i powab...
Pani Irena wyp�yn�a z g��bi rotundy i przywo�uj�c na twarzy dystyngo-
wany, pastelowy u�miech, zwr�ci�a si� do doktora Zibellusa:
� Doktorze, oto moja zdobycz � powiedzia�a, unosz�c w g�r� b��kitno-
-z�oty storczyk. � Prosz� podziwia� subteln� tonacj� jego barw i c-udn�
wo�.
�mign�a kwiatem kolejno przed oczyma obydwu pan�w, a potem
wpi�a go sobie do w�os�w i u�miechn�a si� troch� kokieteryjnie.
Doktor Zibellus dzi�kowa� jej za opiek� nad pacjentem, co do pewnego
stopnia za�enowa�o Relskiego. Chcia� go jeszcze o co� zapyta�, o�mielony
ujmuj�c� prostot� i niezwyk�� �yczliwo�ci�, jaka bi�a z ka�dego s�owa
cz�owieka, kt�ry wydar� bogom tajemnic� �ycia, ale Irena zabra�a znowu
g�os:
� Doktorze, przykro mi, �e musimy ju� pana po�egna�. Torpedostra-
tus czeka na nas. Co mam powiedzie� doktorowi Raminowi?
� Prosz� mu u�cisn�� serdecznie d�o�. I zapraszam pa�stwa do Nor-
bant na najbli�sz� sesj� lekarzy-rewitolog�w. Szcz�liwej drogi! Do wi-
dzenia!
� Do widzenia!
Jerzy, �egnaj�c si� z doktorem Zibellusem, by� pod nieodpartym uro-
kiem jego szlachetnej sylwetki. Wyszli po�piesznie na zalan� s�o�cem sze-
rok� alej�.
Id�c mi�dzy szpalerem kwitn�cych drzew akacjowych w stron� stacji
lotniczej, Jerzy snu� refleksje wok� osoby tego niezwyk�ego cz�owieka.
Odurzaj�ca, przenikliwa wo� akacji podnieca�a jego wyobra�ni�. To dziw-
ne, my�la�, id�c w milczeniu obok Ireny, �e wielcy ludzie, tacy jak doktor
Zibellus, maj� w sobie tyle prostoty i dziecinnej szczero�ci obok wielkiej
i szlachetnej dumy, kt�ra nie odpycha, a przyci�ga jak�� utajon� si��. By�a
to duma cz�owieka �wiadomego swojej wielko�ci, stoj�cego na -szczycie
cz�owiecze�stwa. Relski czu�, �e takiq|ru�:�jak on m�g�by powierzy� naj-
wi�ksze tajemnice i znalaz�by zrozumienie i ulg�. Fascynuj�cy cz�owiek �
przyzna� nie bez wzruszenia. .^u
� O czym pan my�li, panie Je��^?-^� zagadn�a go, patrz�c mu w oczy.
� O doktorze Zibellusie... 'V'
� Domy�la�am si�. Jak to cz�owiek^ �atwo zdobywa sobie ludzkie serca.
Czy pan wie, i� kiedy� pewna kobieta tak si� w nim zakocha�a, �e widz�c
beznadziejno�� swojej sytuacji, pope�ni�a samob�jstwo?
� I c� na to doktor Zibellus?
� Przywr�ci� j� do �ycia i wyleczy� z mi�o�ci.
Jerzy u�miechn�� si� z niedowierzaniem. Wst�pili na ruchomy chodnik
i usiedli swobodnie na �awce. Za kilka minut znale�li si� na rozleg�ym placu,
gdzie w�r�d z rzadka rosn�cych drzew wznosi�a si� pot�na budowla
0 kszta�cie wie�y, tylko niezbyt wysoka.
� A oto stratodrom � poinformowa�a go Irena. � Wje�d�amy wind�
na p�aski dach.
Gdy znale�li si�. na g�rze, Relski nie m�g� wyj�� z podziwu, ujrzawszy
wiele ko�ysz�cych si� lekko w powietrzu maszyn o kr�tkich skrzyd�ach
1 szerokich tylnych sterach. Poni�ej ster�w widoczne by�y dysze. Podeszli
do jednego z nich, na kt�rym widnia� du�y napis: Pierwsza Strefa Klima-
tyczna, wielka litera �P" oraz numer 1705.
� Oto nasz torpedostratus, in�ynierze. Za p�godziny b�dziemy w War-
szawie � powiedzia�a weso�o.
Gdy podeszli bli�ej, z wn�trza aerostatku sp�yn�a ze �wistem ma�a
winda-wagonik i zatrzyma�a si� tu� przy ziemi. Drzwiczki otworzy�y si�
automatycznie i znale�li si� w miniaturowym wn�trzu, w kt�rym mog�o
si� pomie�ci� zaledwie kilka os�b. Wygodne oparcia oraz zwisaj�ce nad
g�owami uchwyty z mi�kkiej gumy pozwala�y utrzyma� si� w dowolnej
pozycji podczas jazdy do g�ry.
Zupe�nie jak w luksusowej windzie � pomy�la� Jerzy, gdy Irena na-
cisn�a guzik i drzwiczki szczelnie domkn�y si�, a wagonik poderwa� si�
szybko, zmuszaj�c pasa�er�w do lekkiego przysiadu. Zatrzyma� si� do-
piero w jasno o�wietlonej, wygodnej kabinie torpedostratusa. Zad�wi�cza�
dzwonek, potem kr�tka seria wybuch�w, znowu gwa�towny wstrz�s i aero-
statek z szybko�ci� strza�y wzbi� si� pionowo w g�r�. Po kilku sekundach
Norbant znikn�o im z oczu i tylko jaki� zab��kany promie� s�oneczny
k�ad� si� kolorowym refleksem na przeciwleg�ej �cianie.
� Jeste�my w stratosferze � obja�ni�a urocza towarzyszka.
Relski poczu� dreszcz emocji na ca�ym ciele. Czu�, �e blednie. Zauwa-
�y�a to pani Irena i poda�a mu orze�wiaj�c� pastylk�.
� Niech pan to zgryzie, prosz�.
Wzi�� pos�usznie i uczyni�, jak mu kaza�a. Zaraz poczu� si� ra�niej. Ust�-
pi� przykry zawr�t g�owy. Pr�bowa� si� u�miechn��.
� No co, dobrze ju� panu?
� O... tak, tylko troch� duszno...
� Niech pan oddycha ozonem. Prosz�, oto rurka. Prosz� wzi�� do ust
ustnik.
Uczyni�, jak mu radzi�a. O�ywczy pr�d powietrza przywr�ci� mu dobre
samopoczucie i jasno�� my�li.
� Lecimy na wysoko�ci stu kilometr�w nad ziemi� � m�wi�a z cza-
ruj�cym u�miechem Irena. � Wie pan, ca�� obs�ug� torpedostratusa sta-
nbwi jeden pilot-operator. Gdy zechce, mo�e w��czy� teleautomat i uci��
sobie drzemk�. My�l�, �e nie odm�wi sobie tej przyjemno�ci...
Jerzy spojrza� z niedowierzaniem w stron� swojej towarzyszki podr�y.
� Teraz rozumiem, dlaczego doktor Zibellus powiedzia�, �e �ycie
w Erze Atomowej to komfort...
� Cha! cha! cha! To pan nazywa komfortem, panie Jerzy? � Za�mia�a
si� figlarnie. Wsta�a i podesz�a do ma�ej gablotki w �cianie, gdzie za grub�,
kulist� szyb� wida� by�o pomara�cze, powi�kszone przez wypuk�e szk�o.
Odchyli�a wieczko i wyj�a dwie z�ote kule. Jedn� z nich poda�a Jerzemu.
� Prosz�, niech pan skosztuje. To nasze, z Polski. Czy czuje pan ich
�wie�o��? S� jeszcze pe�ne s�o�ca, bo zerwane zaledwie przed godzin�.
� Kpi pani sobie ze mnie...
� Wcale nie. Ujrzy pan nied�ugo ca�e plantacje pomara�czy w Pierwszej
Strefie Klimatycznej.
� Nic nie rozumiem...
� A to jest w�a�nie komfort, o kt�rym wspomnia� panu doktor Zibellus.
Nie za� jazda w ciasnym i dusznym pudle, zwanym torpedostratusem,
sk�d wida� tylko czarne niebo i gwiazdy, zagubione gdzie� we wszech�wie-
cie...
� Ale� to niezwyk�y widok, pani Ireno! � wykrzykn�� z entuzjazmem,
spogl�daj�c zachwyconym wzrokiem przez otw�r luminatora.
� Phi... � skrzywi�a si� � mnie to ju� nie bawi. Co innego, gdy by�am
ma�� dziewczynk�. Wtedy marzy�am, a�eby zamieszka� na takiej samotnej
gwie�dzie-planecie i wie�� �ywot pustelniczy, szuka� samej po�ywienia
i ubiera� si� w sk�ry drapie�nych zwierz�t. Czy nie nudzi to pana?
� Nie. Ciekawi mnie tylko, czy nie ma wypadk�w z tymi torpedostra-
tusami? Na przyk�ad zderzenie w powietrzu...
� Wykluczone. Urz�dzenia radarowe s� tak doskona�e, �e automa-
tycznie w��czaj� si� w stery kierunkowe, gdy zjawi si� niespodziewana
przeszkoda na linii lotu.
� Wspania�y wynalazek... Oznacza to, �e �ycie ludzkie ma u was wy-
sok� cen�. Czy tak?
� W istocie. U nas nie�atwo umrze� � potwierdzi�a z nie ukrywanym
zadowoleniem. S�owa jej zosta�y zag�uszone przez d�wi�ki radiotelewi-
zora.
� Halo!... halo!... Pasa�erowie torpedostratusa �P" numer 1705. Przy-
gotowa� si� do l�dowania. Uwaga! Jeszcze tylko pi�� minut do wysia-
dania...
� To dy�urny centrali warszawskiego w�z�a komunikacji europej-
skiej � us�ysza� wyja�nienie. Irena zapina�a po�piesznie neseser.
� Za chwil� wysiadamy...
Relski, nie maj�c �adnego baga�u, powstawszy z miejsca, zapina� po-
woli podr�ny p�aszcz. Nast�pi� lekki wstrz�s i aerostatek zatrzyma� si�
w powietrzu. W drzwiach kabiny ukaza� si� pilot operator i uprzejmym
gestem wskaza� na miniaturowy wagonik-wind�. Za chwil� byli ju� na
p�askim dachu obszernego budynku w kszta�cie podkowy. O kilka krok�w
dalej, obok po�yskuj�cej w s�o�cu metalowej por�czy, kt�r� tu i �wdzie
oplata�y li�cie winogradu, sta�o trzech m�czyzn w bia�ych spodniach i po-
pielatych marynarkach. Pani Irena po kr�tkiej ceremonii powitania przed-
stawi�a ich Relskiemu.
� Pan dyrektor Ramin. A to panowie asystenci: Czacki i Bredowski.
Nazywany dyrektorem zbli�y� si� i u�cisn�� mu obie r�ce. By� to wysoki.
szczup�y brunet o smag�ej twarzy. Potem, nie wypuszczaj�c d�oni Jerzego,
odwr�ci� g�ow� w stron�, gdzie sta�o dw�ch podobnie ubranych m�odych
ludzi. Relski nie zauwa�y� ich, jak opuszcza� torpedostratus, gdy� z tamtej
strony pada� s�oneczny blask. Przed nimi, na wysokim, zwini�tym w spi-
ral� postumencie sta� okr�g�y ekran radiotelewizyjny. By� nieco wi�kszy
jak ten, kt�ry znajdowa� si� w jego pokoju w Norbant. Panowie ci sk�onili
si� uprzejmie i post�pili krok naprz�d, wlok�c za sob� radioekran. Spi-
kerzy z centrali radiotelewizyjnej � pomy�la�. Gdy radioreporterzy dali
znak skinieniem g�owy, dyrektor Ramin, nie przestaj�c si� u�miecha�
k�cikiem cienkich warg, rozpocz�� przem�wienie, zwracaj�c si� do
Relskiego:
� Witam ci�, rodaku i bracie nasz! Wr�ci�e� do nas z Kraju Wiecznego
Milczenia. Geniusz naszej epoki w osobie najszlachetniejszego z ludzi
Atomowej Ery da� ci nowe �ycie. B�d� pozdrowiony na ziemi ojc�w swoich.
I b�d� szcz�liwy w�r�d nas � zako�czy� mocnym akordem lirycznym.
Irena, stoj�c po�rodku, mi�dzy asystentami Czackim i Bredowskim,
nie spuszcza�a z Relskiego oczu. Jerzy rozejrza� si� woko�o, szukaj�c ocza-
mi t�um�w, kt�re w podobnych okoliczno�ciach stanowi� nieod��czn� de-
koracj� wszystkiego, co kryje w sobie posmak niezwyk�o�ci lub zwyk�ej
sensacji. Ale nikogo nie by�o w pobli�u. Jerzy dozna� mi�ego rozczarowa-
nia. � Gdyby to si� sta�o za moich czas�w � pomy�la� � wygl�da�oby
to ca�kiem inaczej.
Dyrektor Ramin uj�� go kordialnie pod r�k�. Relski by� wyra�nie wzru-
szony. Za nim, w odleg�o�ci kilku krok�w, sz�a Irena, maj�c po bokach
asystent�w. Zabawiali j� weso�� rozmow�. Szli wzd�u� olbrzymiej pod-
kowy, stanowi�cej prawe skrzyd�o wielkiego gmachu. Gdy zbli�yli si� do
ko�ca budynku, oczom ich ukaza�y si� �agodnie opadaj�ce schody, kt�re
w kilku kondygnacjach i za�amaniach wychodzi�y na niewielki park, po-
przecinany licznymi alejami, biegn�cymi promienisto w r�nych kierun-
kach. Id�c jedn� z nich, znale�li si� na szerokiej ulicy mi�dzy ogrodami.
Z morza zieleni wystrzela�y jasnymi plamami ma�e, jednopi�trowe domki.
Gdzieniegdzie widoczne by�y wielopi�trowe, pod�u�ne gmachy o hory-
zontalnych dachach. �agodne �uki, obwieszone tu i �wdzie zieleni�, l�nia�y
�nie�n� bia�o�ci�, spot�gowan� przez dzia�anie promieni s�onecznych.
� A wi�c to jest Warszawa? � zapyta� w pewnej chwili Jerzy.
Dyrektor Ramin odpowiedzia� wymijaj�co:
� I tak. i nie. Geograficznie bior�c, w tym miejscu by�a dawna Warsza-
wa. Obecnie nie zosta�o z niej �ladu. Jest to dzielnica �W" Pierwszej Strefy
Klimatycznej. Tu mieszcz� si� centralne w�adze i instytucje naukowe oraz
domy mieszkalne.
� A ten park przed nami?
� To fragment dzielnicy �W", w niczym nie przypominaj�cy dawnego,
wielkiego miasta, t�tni�cego przy�pieszonym, nerwowym rytmem. Tamte
miasta znikn�y w Europie zupe�nie. Pewne �lady dawnej architektury
mo�na jeszcze znale�� w po�udniowej i wschodniej Azji, w Indiach i Po-
�udniowej Ameryce. Grube, pot�ne mury okaza�y si� niepraktyczne i nie-
celowe. Za drogie i niezdrowe, niehigieniczne, pozbawione s�o�ca.
Mijali licznych przechodni�w i oddychali �wie�ym, wonnym powietrzem.
Dyrektor Ramin odpowiada� na uk�ony, nie przestaj�c m�wi�:
� O... widzi pan te jasne budynki, odcinaj�ce si� ostr� bia�o�ci� na
tle bujnej zieleni? Zbudowane s� ze specjalnej masy, lekkiej jak korek,
a wytrzymalszej od stali. Tak samo ma�e domki mieszkalne, widoczne
w�r�d ogrod�w. S� tak lekkie, �e mo�na je bez trudu przenosi� w dowolne
miejsce za pomoc� transportowc�w powietrznych.
� To musi by� bardzo przyjemnie podr�owa� we w�asnym domu �
wtr�ci� �artobliwie Jerzy.
� Nie tyle przyjemnie, ile wygodnie. Domki s� niewielkie i mocnej kon-
strukcji. Taka napowietrzna podr� nic im nie zaszkodzi.
� Wspaniale... A gdzie mieszcz� si� fabryki, zak�ady przemys�owe,
magazyny i biura?
� W miastach poddziemnych...
� Jak to? Pod ziemi�?
� Do tysi�ca metr�w w g��b. Prawdziwe pa�ace, a nie fabryki. Zreszt�
zobaczy pan sam.
Skr�cili w alej�, gdzie ros�y ma�e palmy o d�ugich, w�skich li�ciach, zwi-
saj�cych jak tatarskie miecze. Jerzy chcia� o co� zapyta�, lecz uwag� jego
odwr�ci� dono�ny, metaliczny g�os, wychodz�cy gdzie� zza drzew.
� Halo! halo! tu Centralna Stacja Klimatyczna w Polsce. Uwaga!...
Dyrektor Ramin zatrzyma� gestem Relskiego. Pani Irena i towarzysz�cy
jej asystenci przystan�li tak�e.
� Podajemy pa�stwu komunikat hydrometeorologiczny na dzie�
jutrzejszy. Strefa pierwsza: Temperatura o godzinie �smej rano pi�tna�cie
stopni Celsjusza. Do godziny szesnastej pogoda s�oneczna, potem po-
chmurno i deszcz do godziny osiemnastej. S�abe wiatry lokalne. Od godzi-
ny osiemnastej pogoda s�oneczna. Temperatura w dzie� od czternastu
do osiemnastu stopni Celsjusza. Od godziny osiemnastej do dwudziestej
deszcz. Potem ch�odno. Strefa druga: Temperatura o godzinie �smej rano
dwana�cie stopni Celsjusza. Oko�o godziny dziesi�tej nadci�gn� od wscho-
du chmury burzowe i deszczowe, kt�re zostan� roz�adowane. Nieznaczne
opady. Od godziny czternastej pogoda. Temperatura powietrza czterna�cie
stopni Celsjusza. Strefa trzecia...
Relski spojrza� pytaj�co na dyrektora Ramina.
__ Zapewne dziwi pana ten komunikat Centralnej Stacji Klimatycznej? �
powiedzia�a Irena.
__ Hm... wiele si� zmieni�o od tego czasu, gdy s�ynny PIHM wyg�asza�
swoje prorocze wizje meteorologiczne. Wtedy cz�owiek by� igraszk� w r�ku
nie zbadanych bli�ej si� natury, z�o�liwych i kapry�nych. A dzisiaj?
� Dzisiaj? � podj�� dyrektor Ramin, sk�adaj�c uk�on w stron� stoj�cej
obok Ireny. � Dzisiaj my kierujemy zjawiskami natury. Ujarzmili�my
te si�y wzgl�dne, nie daj�ce si� dot�d okre�li� i uj�� w karby, w jakie� �cis�e
ramy niezmiennych przyczyn i skutk�w. Czy pan wie, �e zmienili�my kli-
mat w Europie? A na obszarze Polski mamy, jak pan to przed chwil� s�y-
sza� w komunikacie hydrometeorologicznym, a� cztery strefy klimatyczne...
� A w ka�dej z nich inny panuje klimat � uzupe�ni�a Irena, �miej�c
si� z konsternacji Jerzego.
� Jak to jest mo�liwe? � zapyta� Relski.
Asystent Czacki, kt�ry przys�uchiwa� si� dot�d biernie ca�ej rozmowie,
zabra� g�os:
� Pozwol� pa�stwo � zacz�� � zaraz to panu wyja�ni�. � I zwraca-
j�c si� do Jerzego, m�wi�: � Temperatura powietrza oraz zawarto�� pary
w atmosferze, normalnie bior�c, zale�na jest w pierwszym rz�dzie od stop-
nia jonizacji powietrza, od nasilenia promieniowania s�onecznego, potem
od ruch�w g�rnych warstw powietrza i w stopniu nieznacznym od tak
zwanego promieniowania magnetycznego. Te zasadnicze czynniki reguluj�
temperatur� i ilo�� oraz rodzaj opad�w. Bior�c to wszystko pod uwag�,
zastosowali�my prost� zasad�: obni�amy lub podwy�szamy w miar� po-
trzeby temperatur� powietrza przez sie� stacji klimatycznych danego
obszaru. Takie urz�dzenia s� bardzo proste, a to dzi�ki temu, �e mamy
tani� energi�...
� Czy korzystacie z ciep�a zawartego we wn�trzu ziemi?
� Jak dot�d nie. Na razie mamy do�� energii otrzymywanej bezpo-
�rednio ze S�o�ca oraz z elektrowni atomowych. Prosz� sobie wyobrazi�,
�e energi� s�oneczn� o�wietlamy i cz�ciowo tak�e ogrzewamy miasta
podziemne.
� Jak to si� odbywa?
� Chod�my pokaza� panu Jerzemu stacj� reflektor�w s�onecznych �
zaproponowa� w odpowiedzi Ramin.
Wszystkim ta my�l przypad�a do gustu i ca�e towarzystwo uda�o si�
na najbli�szy przystanek ruchomych chodnik�w. St�d, usiad�szy wygodnie
na mi�kkich �awkach, pojechali wzd�u� alei palmowej, potem skr�cili w na-
st�pn�, gdzie kwit�y kasztany, a� znale�li si� na rozleg�ej p�aszczy�nie,
pokrytej g�st� traw�, kr�tko strzy�on�. Pierwsza wysiad�a Irena, za ni�
asystenci, potem dyrektor Ramin i Relski. Jak okiem spojrze�, opalizo-
wa�y w s�o�cu olbrzymie szk�a reflektor�w o �rednicy oko�o pi��dziesi�ciu
metr�w, jak zapewnia� asystent Czacki.
� Ka�dy taki reflektor � m�wi� �jest jakby samodzieln� elektrowni�.
Ogniskowa reflektora ustawiona jest zawsze pod k�tem dziewi��dziesi�ciu
stopni do padaj�cych na ni� promieni s�onecznych, a ruchome d�wignie,
wmontowane w te oto wie�yce, podtrzymuj�ce ca�y ci�ar szk�a, reguluj�
automatycznie k�t nachylenia. Ca�y za� ten gigantyczny mechanizm spo-
czywa na ruchomej podstawie o �rednicy sze��dziesi�ciu metr�w, kt�ra
obraca si� za biegiem s�o�ca przez ca�y dzie�. R�wnie� kulisty, metalowy
zbiornik, wype�niony powietrzem, spoczywa na ruchomej platformie.
Powietrze w zbiorniku, rozgrzane przez skupione promienie s�oneczne,
porusza turbin�, a ta z kolei generator elektryczny. Gor�ce powietrze,
wychodz�ce z turbin, kierowane jest do stacji ciep�ych wiatr�w, dla re-
gulacji temperatury na powierzchni ziemi.
� A gdzie s� generatory?
� G��boko pod ziemi�. Tam r�wnie� mie�ci si� elektrownia s�oneczna,
kt�ra zasila �wiat�em podziemne miasta � informowa� asystent Czacki. �
I t� pot�n� elektrowni� o sile miliona wolt obs�uguje zaledwie kilku lu-
dzi � podkre�li� z wyra�n� satysfakcj�. � Urz�dzenia automatyczne za-
st�pi�y cz�owieka. Stacja o�rodka �W" sk�ada si� z trzech tysi�cy o�miuset
dwudziestu agregat�w i tylu soczewek reflektor�w s�onecznych. I ta po-
t�na energia nic nie kosztuje � doda�, �miej�c si�.
� W tym w�a�nie tkwi m�dro�� naszej epoki. Odbieramy naturze to,
co przed nami dot�d zazdro�nie ukrywa�a � dorzuci� dyrektor Ramin.
� Bo energia jest niewyczerpana. Przechodzi tylko z jednych uk�ad�w
materii w drugie, nic prawie nie trac�c na tej w�dr�wce � zauwa�y� sen-
tencjonalnie milcz�cy dot�d Bredowski.
� Uf!... jak tu niezno�nie