3322
Szczegóły |
Tytuł |
3322 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3322 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3322 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3322 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ARKADIJ STRUGACKI
BORYS STRUGACKI
Trudno by� Bogiem
(T�umaczy�a Irena Piotrowska)
"By�y to dni, kiedy poczu�em, czym jest cierpienie, czym jest wstyd, czym jest utrata nadziei"
Pierre Abelord
"Musz� jednak pana uprzedzi� Wykonuj�c zadanie b�dzie pan, dla wzmocnienia autorytetu, mia� przy sobie bro�. Ale u�ywa� jej nie wolno panu pod �adnym pozorem. Pod �adnym pozorem. Zrozumia� mnie pan?"
E. Hemingway
PROLOG
Kusza nale��ca do Anki mia�a �o�e z czarnego tworzywa i stalow� ci�ciw�, kt�r� napina�o si� jednym ruchem bezszmerowo przesuwaj�cej si� d�wigni Anton nie uznawa� innowacji - ni�s� zacny instrument bojowy w stylu marsza�ka Toca, kr�la Pica Pierwszego, z miedzianym okuciem i k�eczkiem, na kt�re nawija�o si� sznur z wolich �y� Paszka karabin pneumatyczny. Kusz� uwa�a� za archaiczn� zabawk�, jako �e by� leniwy i pozbawiony jakichkolwiek zdolno�ci do stolarki.
Przybili do p�nocnego brzegu, na kt�rym z ��tego piasku stercza�y korzenie sosen masztowych. Anka od�o�y�a wios�o i zacz�a si� rozgl�da�. S�o�ce ju� wsta�o, nad lasem, doko�a by�o b��kitnie, zielono i ��to - b��kitna mg�a nad jeziorem, ciemnozielone sosny i ��ty brzeg po drugiej stronie, l niebo nad tym wszystkim bardzo Jasne, bia�awo b��kitne.
Tam nic nie ma - rzek� Paszka. Siedzieli przechyleni przez burt� patrzyli w wod�.
- Jaki olbrzymi szczupak - zauwa�y� Anton tonem znawcy.
- Z takimi p�etwami? - sprzeciwi� si� Paszka.
Anton zby� go milczeniem. Anka te� popatrzy�a w wod�, ale ujrza�a tylko w�asne odbicie.
- Warto by si� wyk�pa� - Paszka zanurzy� r�k� po �okie� w wodzie. - Zimna - oznajmi�.
Anton przeszed� na dzi�b i zeskoczy� na brzeg. ��d� zako�ysa�a si�. Przytrzyma� j� za burt� i spojrza� oczekuj�co na Paszk�, kt�ry podni�s� si�, za�o�y� wios�o na kark niby koromys�o i kr�c�c dolna cz�ci� tu�owia, za�piewa�
Stary szyprze Tramtadrali, Czy� si� zdrzemn��, co to znaczy? Strze� si�, na twa �ajb� wali Stado sma�onych �ar�aczy!
Anton bez s�owa szarpn�� �odzi�
- Hej, hej! - krzykn�� Paszka przytrzymuj�c si� burty.
- A dlaczego sma�onych? - spyta�a Anka.
- Nie mam poj�cia - odpar� Paszka. Wysiedli z �odzi. - Ale to fajne, nie? Stado sma�onych �ar�aczy!
Zacz�li wyci�ga� ��d� na brzeg. Nogi grz�z�y w wilgotnym piasku, pe�nym suchego igliwia i szyszek sosnowych. ��d� by�a ci�ka i �liska, ale wyci�gn�li j� a� po ruf�, dysz�c ze zm�czenia
- Nog� sobie przygniot�em - rzek� Paszka i zacz�� poprawia� czerwon� przepask� na g�owie. Pilnie przestrzega�, by w�ze� znajdowa� si� nad prawym uchem, jak u iruka�skich pirat�w z wielkimi nochalami - Co mi tam �ycie, o-hej! - zakomunikowa�.
Anka w skupieniu ssa�a palec
- Drzazga ci wesz�a? - spyta� Anton.
- Nie. Zadrapa�am si�. To kt�ry� z was ma takie pazury...
- Poka�. Pokaza�a mu palec.
- Aha, rzeczywi�cie. No wi�c co robimy dalej?
- Na rami� bro� i brzegiem marsz - zaproponowa� Paszka.
- Warto by�o wysiada� z �odzi?
�odzi� i kura potrafi. A na brzegu trzciny - to raz, urwiska - to dwa, g��bie - to trzy. Z mi�tusami, sumy te� s�.
- Stada sma�onych sum�w - powiedzia� Anton. _ A nurkowa�e� kiedy� na g��bi?
- No pewnie.
- Nie widzia�em. Jako� nie mia�em okazji.
- Wielu rzeczy jeszcze nie widzia�e�!
Anka odwr�ci�a si� do nich plecami, podnios�a kusz� i wystrzeli�a, celuj�c w sosn� oddalon� o jakie� dwadzie�cia krok�w. Posypa�a si� kora.
- Fantastycznie - pochwali� Paszka oddaj�c r�wnocze�nie strza� z karabinu. Celowa� w strza�� Anki, ale chybi�. - Nie wstrzyma�em oddechu - t�umaczy� si�.
- A gdyby� wstrzyma�? - zapyta� Anton. Patrzy� na Ank�.
Anka spr�ystym ruchem odci�gn�a d�wigni� ci�ciwy. Mia�a wspania�e musku�y. Anton z przyjemno�ci� patrzy�, jak pod smag�� sk�r� przesuwa si� twarda kulka bicepsu.
Mierzy�a bardzo dok�adnie, po czym wystrzeli�a jeszcze raz. Druga strza�a utkwi�a z trzaskiem w pniu troch� poni�ej pierwszej.
- Po co my to robimy - powiedzia�a opuszczaj�c kusz�.
Co? - zapyta� Anton.
- Psujemy tylko drzewa. Jak wczoraj jeden ch�opak strzela� do drzew z �uku, to mu kaza�am z�bami wyci�ga� strza�y.
- Mo�e skoczysz. Paszka - zaproponowa� Anton - ty masz mocne z�by.
- W jednym mi �wiszcz� - odpar� Paszka.
- No dobra - powiedzia�a Anka. - R�bmy co� wreszcie.
- Nie chce mi si� �azi� po urwiskach - rzek� Anton.
- Mnie tak�e. Chod�my prosto przed siebie.
- Dok�d? - spyta� Paszka.
- Gdzie oczy ponios�.
- No? - rzek� Anton.
- No to do sajwy! Tolek, chod�my na Zapomnian� Szos�. Pami�tasz?
- Ba!
- Wiesz, Aneczko... - zacz�� Paszka.
- Nie jestem �adna Aneczka - parskn�a gniewnie.
Nie znosi�a, gdy nazywano j� innym zdrobnieniem ni� Anka.
Anton pami�ta� o tym dobrze. Wtr�ci� pospiesznie
- Zapomniana Szosa. Nikt tamt�dy nie je�dzi. Na mapie te� jej nie ma. l absolutnie nie wiadomo, dok�d prowadzi.
- Byli�cie tam?
- Byli�my. Ale nie zd��yli�my jej zbada�.
- Droga znik�d i donik�d - zadeklamowa� Paszka, kt�ry ju� zd��y� opanowa� zmieszanie.
- �wietnie! - powiedzia�a Anka. Oczy jej wygl�da�y jak czarne szpareczki. - Chod�my. Do wieczora zajdziemy?
- Co� ty! Przed dwunast� b�dziemy na miejscu.
Zacz�li si� wspina� po skarpie. Na g�rze Paszka obejrza� si�. Zobaczy� w dole ciemnoniebieskie jezioro z ��tawymi �ysinami mielizn, ��d� na piasku i du�e kr�gi rozchodz�ce si� na po�yskliwej wodzie - widocznie to zn�w ten sam szczupak. Paszka poczu� nieokre�lony zachwyt jak zwykle, kiedy uciekali z Talkiem z internatu i mieli przed sob� ca�y dzie� absolutnej swobody, pe�en nie zbadanych jeszcze miejsc, poziomek, dzikich gor�cych ��k, szarych jaszczurek, lodowatej wody z niespodzianie odkrytych �r�de�, jak zwykle chcia�o mu si� krzykn�� na ca�y g�os i podskoczy� wysoko, co te� natychmiast uczyni�, a gdy Anton spojrza� na niego z u�miechem, Paszka zobaczy� w jego oczach ca�kowite zrozumienie. Anka w�o�y�a dwa palce do ust i gwizdn�a zawadiacko, po czym weszli w las.
Las by� sosnowy, rzadki, nogi �lizga�y si� po zesch�ym igliwiu. Promienie s�o�ca pada�y uko�nie mi�dzy strzelistymi pniami i na ziemi pe�no by�o z�ocistych plam. Pachnia�o �ywic�, jeziorem i poziomkami, gdzie� w g�rze rozlega� si� rejwach niewidocznego ptactwa.
Anka sz�a przodem trzymaj�c kusz� pod pach� i od czasu do czasu schyla�a si� po krwiste, jakby poci�gni�te lakierem poziomki. Anton szed� za ni� z zacnym instrumentem bojowym marsza�ka Toca na ramieniu. Ko�czan z zacnymi strza�ami obt�ukiwa� mu po�ladek. Id�c spogl�da� na szyj� Anki, opalon� prawie na czarno, z rysuj�cymi si� pod sk�r� kr�gami. Czasem odwraca�a g�ow� szukaj�c Paszki, ale Paszki nie by�o wida�, tylko chwilami to z prawej, to z lewej b�yska�a w s�o�cu jego czerwona przepaska. Anton wyobrazi� sobie, jak Paszka bezszelestnie 'przemyka si� mi�dzy sosnami z karabinem w pogotowiu, wyci�gaj�c przed siebie chud� drapie�n� twarz z �uszcz�cym si� nosem. Przekrada� si� przez tajg�, a sajwa nie zna �art�w. Sajwa to przyjaciel, jak zapyta, musisz natychmiast odpowiedzie� - my�la� Anton i ju� si� przygi��, ale przed nim sz�a Anka i mog�a to zauwa�y�. Wysz�oby g�upio.
Anka obejrza�a si� i spyta�a:
- Wymkn�li�cie si� cichaczem? Anton wzruszy� ramionami.
- A kt� wymyka si� g�o�no?
- Ja chyba narobi�am ha�asu - powiedzia�a zmartwiona. - Upu�ci�am miednic� i od razu us�ysza�am kroki na korytarzu. Pewno Pannica Katia, bo ona dzi� mia�a dy�ur. Musia�am wyskoczy� na klomb. Jak my�lisz, Tolek, co za kwiaty rosn� na tym klombie?
Anton zmarszczy� czo�o.
- Pod twoim oknem? Nie wiem? Bo co?
- Bardzo odporne kwiaty. "Wiatr ich nie ugnie, nie powali burza". Od kilku lat skacz� na nie i ani troch� im to nie zaszkodzi�o.
- Ciekawe - powiedzia� Anton filozoficznie. Przypomnia� sobie, �e pod jego oknem r�wnie� jest klomb z kwiatami, kt�rych "wiatr nie ugina, nie powala burza". Ale nigdy nie zwraca� na to uwagi.
Anka zaczeka�a na niego i poda�a mu gar�� poziomek. Wzi�� tylko trzy.
Bierz wi�cej - zach�ci�a go.
- Dzi�kuj�. Lubi� zbiera� po jednej. Ale tak w og�le to Pannica Katia jest fajna, nie?
- Jak dla kogo - odpowiedzia�a Anka. - Gdy ci� co wiecz�r kto� pi�uje, �e masz nogi zab�ocone albo zakurzone...
Umilk�a. Nies�ychanie przyjemnie by�o tak i�� z ni� we dw�jk� przez las, rami� przy ramieniu, stykaj�c si� �okciami patrze� jaka jest �liczna, zgrabna, niezwykle mi�a
Jakie ma du�e oczy, szare z czarnymi rz�sami.
- Tak - odezwa� si� Anton wyci�gaj�c r�k� po b�yszcz�c� w s�o�cu paj�czyn�. - Ona z pewno�ci� nie miewa zab�oconych n�g. Jak ci� kto� b�dzie przenosi� na r�kach przez ka�u��, to wiadomo, �e si� nie zabrudzisz.
- A kto j� przenosi?
- Henryk ze stacji meteorologicznej. Wiesz, taki mocny ch�op z w�osami jak len.
- Naprawd�?
- Co w tym nadzwyczajnego? Ka�de dziecko wie, �e oni si� kochaj�.
Zn�w umilkli. Anton zerkn�� na Ank� - oczy mia�a jak czarne szpareczki.
- Kiedy to by�o? - spyta�a.
- Ano by�o, pewnej ksi�ycowej nocy - odpowiedzia� niech�tnie. - Tylko prosz� ci�, �eby� tego nie rozpapla�a
Anka u�miechn�a si�:
- Przecie� nikt ci�, Toleczku, nie ci�gn�� za j�zyk. Chcesz poziomek?
Anton zgarn�� odruchowo jagody z ubrudzonej r�czki i wrzuci� je do ust. Nie lubi�, jak kto� pytluje ozorem, pomy�la�. Nie znosz� plotek, l nagle znalaz� argument
- Mo�e ciebie te� kto� b�dzie nosi� na r�kach. By�oby ci przyjemnie, gdyby zacz�to o tym gada�?
- Sk�d wiesz, �e mam zamiar cokolwiek m�wi�? Ja w og�le nie cierpi� plotkarzy.
- S�uchaj no, co� ty wykombinowa�a?
- Nic szczeg�lnego. - Anka wzruszy�a ramionami A po chwili doda�a poufnym tonem:
- �eby� wiedzia�, jak mi okropnie dokuczy�o to mycie n�g ka�dego wieczora po dwa razy.
Biedna Pannica Katia - pomy�la� Anton.
Wyszli na �cie�k�. Wiod�a w d�, las stawa� si� coraz bardziej mroczny. Ros�y tu bujne paprocie i wysoka wilgotna trawa. Pnie sosen pokrywa� mech i bia�a pian� porost�w. Ale sajwa nie zna �art�w. Ochryp�y g�os, w kt�rym nie by�o nic ludzkiego, rykn�� znienacka:
- St�j! Rzu� bro� - ty, szlachetny panie i ty, pani! Gdy sajwa zapyta, musisz zd��y� z odpowiedzi�. Anton b�yskawicznym ruchem zmi�t� Ank� w paprocie po lewe| stronie �cie�ki, sam skoczy� w paprocie po prawej, poturla� si� i przyczai� za zbutwia�ym pniem. Schrypni�te echo odbija�o si� jeszcze w pniach sosen, a �cie�ka by�a ju� pusta. Cisza.
Anton przewr�ci� si� na bok i kr�ci� k�kiem napinaj�c ci�ciw�. Wtem hukn�� strza�, na Antona posypa�y si� jakie� �mieci. Ochryp�y nieludzki g�os oznajmi�:
- Szlachetny pan trafiony w pi�t�! Anton j�kn�� i skurczy� nog�.
- Nie w t�, w praw� - skorygowa� g�os.
S�ycha� by�o, jak Paszka chichocze, Anton ostro�nie wyjrza� zza pnia, lecz nie m�g� nic dostrzec w mrocznej, zielonej pl�taninie.
Nagle rozleg� si� przenikliwy �wist i ha�as, jakby wali�o si� drzewo.
- Auu! - zawy� Paszka zduszonym g�osem. - Lito�ci! Lito�ci! Nie zabijajcie mnie!
Anton zerwa� si� na r�wne nogi. Z paproci po drugiej stronie wylaz� oci�gaj�c si� Paszka. R�ce mia� podniesione. Anka zapyta�a.
- Widzisz go, Tolek?
- Jak na d�oni - odpowiedzia� Anton. - Nie ogl�da� si� - krzykn�� na Paszk�. - R�ce na kark!
Paszka pokornie za�o�y� r�ce na kark i o�wiadczy�:
- Nic ze mnie nie wyci�gni�cie.
- Co powinni�my z nim zrobi�, Tolku? - spyta�a Anka.
- Zaraz zobaczysz - Anton rozsiad� si� wygodnie na pniu, po�o�ywszy na kolanach kusz�. - Imi�! -warkn�� g�osem Heksy Iruka�skiego.
Plecy Paszki wyrazi�y pogard� i niesubordynacj�. Anton zmierzy� si�. Ci�ka strza�a wbi�a si� z trzaskiem w ga��� nad g�ow� je�ca.
Ho-ho! - rozleg� si� g�os Anki.
- Nazywam si� Bon Szara�cza - niech�tnie przyzna� si� Paszka. - ,,l tu on zapewne legnie - jeden z tych, co byli z nim".
- S�ynny ciemi�zca i zbrodzie� - wyja�ni� Anton. - On jednak nigdy nie robi nic za darmo. Kto ci� nas�a�?
- Wys�a� mnie don Satarina Nieub�agany - ze�ga� Paszka.
Anton rzek� pogardliwie:
- Dwa lata temu na Uroczysku Ci�kich Mieczy ta oto r�ka przerwa�a ni� smrodliwego �ywota don Satariny.
- Wsadzi� mu strza��? - spyta�a zn�w Anka.
- Na �mier� zapomnia�em - rzek� po�piesznie Paszka - W rzeczywisto�ci pos�a� mnie Arata Pi�kny. Obieca� mi sto dukat�w za wasze g�owy.
Anton klepn�� si� po kolanach.
- A to �garz! - zawo�a�. - Arata mia�by si� zadawa� z takim �ajdakiem jak ty!
- Mo�e jednak wsadzi� mu strza��? - powiedzia�a Anka krwio�erczym tonem.
Anton za�mia� si� demonicznie.
- Dla �cis�o�ci chcia�bym ci przypomnie� - odezwa� si� Paszka - �e masz odstrzelon� praw� pi�t�. Najwy�szy czas sp�yn�� krwi�.
- Guzik! - odpar� Anton. - Po pierwsze - �uj� przed ca�y czas kor� bia�ego drzewa, a po drugie - dwie prze�liczne dzikuski ju� mi opatrzy�y rany.
Zaszele�ci�y paprocie i Anka wysz�a na �cie�k�. Policzek mia�a zadra�ni�ty, kolana umazane b�otem i zieleni�.
- Rzu�my go w grz�zawisko - powiedzia�a. - Je�eli wr�g nie chce si� podda�, to si� go u�mierca.
Paszka opu�ci� r�ce.
- A w og�le to nie przestrzegasz regu� gry - rzek� do Antona. - Tw�j Heksa przez ca�y czas wygl�da na przyzwoitego faceta.
- Du�o tam wiesz! - Anton r�wnie� wyszed� na �cie�k�. - Sajwa nie �artuje, brudny najemniku.
Anka odda�a Paszce karabin.
- Zawsze tak kropicie do siebie? - spyta�a z zazdro�ci�.
- A jak! - zdziwi� si� Paszka. - Mo�e mamy pohukiwa�: "Kysz. kysz! Hu, hu!" W ka�dej grze musi by� element ryzyka
Anton rzuci� niedbale:
- Na przyk�ad cz�sto bawimy si� w Wilhelma Telia.
- Na zmian� - podchwyci� Paszka. - Jednego dnieja stoj� z jab�kiem, a drugiego on.
Anka zmierzy�a ich wzrokiem.
- Ach tak? - rzek�a powoli. - Ciekawe, chcia�abym to zobaczy�.
- Z przyjemno�ci� - odpowiedzia� perfidnie Anton. Ale nie mamy jab�ka.
Paszka u�miechn� si� od ucha do ucha. Anka zerwa�a mu z g�owy pirack� przepask� i zr�cznie z�o�y�a j� w d�ugi sto�ek.
- Jab�ko to rzecz umowna. Z tego b�dzie doskona�a tarcza. Zabawimy si� w Wilhelma Tella.
Anton wzi�� z jej r�k czerwony sto�ek, obejrza� go uwa�nie. Zerkn�� na Ank� - oczy mia�a jak czarne szpareczki. A Paszka bawi� si�, by�o mu szalenie weso�o. Anton poda� mu sto�ek.
- Z trzydziestu krok�w nie spud�uj� do karty - o�wiadczy� spokojnie. - Rozumie si�, ze znanych mi pistolet�w.
- Doprawdy? - powiedzia�a Anka, po czym zwr�ci�a si� do Paszki: - A ty, m�j przyjacielu, trafisz do karty z trzydziestu krok�w?
Paszka ustawia� sto�ek na g�owie.
- Spr�bujemy kt�rego� dnia - odrzek� szczerz�c z�by. - Kiedy� strzela�em nie najgorzej.
Anton odwr�ci� si� i ruszy� �cie�k� licz�c na g�os kroki:
- Pi�tna�cie... szesna�cie... siedemna�cie...
Paszka powiedzia� co�, czego Anton nie dos�ysza�, na co Anka g�o�no si� roze�mia�a. Troch� za g�o�no.
- Trzydzie�ci - rzek� Anton i odwr�ci� si� twarz� do nich.
Z odleg�o�ci trzydziestu krok�w Paszka wydawa� si� malutki. Czerwony sto�ek na jego g�owie stercza� niby czapka b�aze�ska. U�miecha� si�. Wci�� jeszcze si� bawi�. Anton schyli� si� i zacz�� powoli napina� ci�ciw�.
- B�ogos�awi� ci�, ojcze m�j. Wilhelmie! - zawo�a� Paszka. - I dzi�kuj� za wszystko, cokolwiek si� stanie.
Anton za�o�y� strza�� i wyprostowa� si�. Tamci dwoje patrzyli na niego. Stali obok siebie. �cie�ka wygl�da�a jak ciemny, wilgotny korytarz mi�dzy wysokimi zielonymi �cianami. Anton podni�s� kusz�. Instrument bojowy marsza�ka Toca sta� si� nad wyraz ci�ki. R�ce mi dr��, pomy�la�. To �le. Niepotrzebnie. Przypomnia� sobie, jak kiedy� w zimie obaj z Paszk� przez okr�g�� godzin� rzucali �nie�kami w �elazn� ga�k� na s�upku ogrodzenia. Rzucali z dwudziestu krok�w, z pi�tnastu, z dziesi�ciu i za nic nie mogli trafi�. A potem, gdy si� ju� znudzili i zamierzali odej��, Paszka od niechcenia, nie patrz�c, cisn�� ostatni� �nie�k� i trafi�. Anton z ca�ej si�y przycisn�� kolb� do ramienia. Anka stoi troch� za blisko. Chcia� zawo�a�, �eby si� odsun�a, ale w por� zorientowa� si�, �e wypad�oby to g�upio. Wy�ej. Jeszcze wy�ej... Jeszcze... Nagle ogarn�a go pewno��, �e gdyby nawet odwr�ci� si� do nich ty�em, funtowa strza�a i tak wbije si� w czo�o Paszki, mi�dzy weso�ymi zielonymi oczami. Otworzy� oczy i spojrza� na niego. Paszka ju� si� nie u�miecha�. A Anka powolutku wznosi�a d�o� z rozwartymi palcami, twarz mia�a napi�t� i bardzo powa�n�. W�wczas Anton podni�s� kusz� jeszcze wy�ej i nacisn�� spust. Nie widzia�, dok�d pomkn�a strza�a.
Ruszy� �cie�k� st�paj�c na sztywnych nogach. Paszka otar� twarz czerwonym sto�kiem, rozwin�� go, strzepn�� i zacz�� obwi�zywa� g�ow�. Anka schyli�a si� i podnios�a swoj� kusz�. Je�eli teraz trza�nie mnie t� zabawk� w �eb, to jej podzi�kuj�. Nie zaszczyci�a go jednak nawet spojrzeniem.
Odwr�ci�a si� do Paszki i spyta�a.
- Idziemy?
- Zaraz - odpowiedzia�.
Popatrzy� na Antona i w milczeniu pukn�� si� kilka razy palcem w czo�o.
- A ty ju� by�e� w strachu - powiedzia� Anton. Paszka jeszcze raz pukn�� si� w czo�o i poszed� za Ank�. Anton wl�k� si� za nimi staraj�c si� st�umi� w sobie w�tpliwo�ci.
C� ja w ko�cu takiego zrobi�em, my�la� apatycznie. Czemu si� naburmuszyli? No dobrze, powiedzmy, �e Paszka si� przestraszy�. Tylko �e nie wiadomo, kto mia� wi�kszego pietra - Wilhelm-tata czy Tell-syn. Ale czego d�sa si� Anka? Na pewno ba�a si� o Paszk�. A co ja mia�em zrobi�? P�tam si� za nimi jak ubogi krewny. P�jd� sobie. Skr�c� tu zaraz na lewo, tam s� fajne moczary. Mo�e uda mi si� z�apa� sow�. Ale nawet nie zwolni� kroku. A wi�c to koniec, my�la�. Czyta�, �e bardzo cz�sto tak bywa.
Wyszli na zapuszczon� drog� wcze�niej, ni� si� spodziewali. S�o�ce sta�o wysoko, by�o bardzo gor�co. Za ko�nierzem k�u�y sosnowe szpilki. Droga by�a wy�o�ona dwoma rz�dami szaro rudych potrzaskanych p�yt. W szczelinach mi�dzy p�ytami ros�a g�sta, sucha trawa, a na poboczach k�py zakurzonych �opian�w. Nad drog� przelatywa�y bucz�c z�ot�wce, jeden arogancko stukn� Antona w czo�o. By�o cicho i melancholijnie.
- Patrzcie! - wykrzykn�� Paszka.
Na zardzewia�ym drucie, przeci�gni�tym w poprzek drogi, wisia�a okr�g�a blaszana tarcza, powleczona �uszcz�c� si� farb�. Mo�na si� by�o domy�li�, �e kiedy� by� tam ��ty prostok�t na czerwonym tle.
- Co to? - spyta�a Anka bez specjalnego zainteresowania.
Znak drogowy - odpowiedzia� Paszka. - ,,Zakaz wjazdu".
- "Ceg�a" - wyja�ni� Anton.
- Dlaczego ceg�a?
- To znaczy, �e t�dy jecha� nie wolno - powiedzia� Paszka.
- Po c� wi�c ta droga? - Paszka wzruszy� ramionami.
- Przecie� to bardzo stara szosa.
- Anizotropowa szosa - doda� Anton. Anka sta�a odwr�cona do niego plecami. - Jednokierunkowa.
- M�drzy byli nasi przodkowie - rzek� zamy�lony Paszka. - Jedziesz sobie, jedziesz ze dwie�cie kilometr�w i nagle - stop! - "ceg�a", l jecha� dalej nie wolno, i spyta� nie ma kogo.
- Ciekawe, co te� mo�e by� za tym znakiem? - Anka rozejrza�a si�. Dooko�a rozci�ga� si� na wiele kilometr�w bezludny las i nie by�o nikogo, kto na to pytanie m�g�by odpowiedzie�. - A je�li to wcale nie "ceg�a"? Farba ju� ca�kiem oblaz�a...
Anton przymierzy� si� dok�adnie i wystrzeli�. By�oby wspaniale, gdyby strza�a przeci�a drut i znak upad� wprost pod nogi Anki. Trafi�a jednak w g�rn� cz��, przebi�a zardzewia�� blach� i na ziemi� posypa�a si� tylko zeschni�ta farba.
- G�upi - rzuci�a Anka nie odwracaj�c si�.
By�o to pierwsze s�owo z jej ust, skierowane do Antona po zabawie w Wilhelma Tella. U�miechn�� si�
- "And enterprises of great pitch and moment" - wyrecytowa� - with this regard their current turn away and loose the name of action"
Niezawodny Paszka wykrzykn��
- Patrzcie, t�dy przejecha� samoch�d! Ju� po burzy. O, tam jest zgnieciona trawa! I tu...
Ma ch�opak sw�j dobry dzie�, pomy�la� Anton. Zacz�� si� przypatrywa� �ladom na drodze i r�wnie� spostrzeg� zgniecion� traw� i czarny pas wy��obiony protektorami w miejscu, w kt�rym samoch�d zahamowa� przed wybojem na szosie.
- Aha! - rzek� - Paszka. - On si� wycofa� spod znaku.
By�o to jasne nawet dla dziecka, Anton jednak zaprotestowa�:
- Nic podobnego, on jecha� z przeciwnej strony. Paszka podni�s� na niego zdumione oczy.
- Czy� ty o�lep�?
- Jecha� z tamtej strony - powt�rzy� uparcie Anton. - Chod�my po �ladach.
- G�upstwa gadasz! - zirytowa� si� Paszka. - Przede wszystkim �aden przyzwoity kierowca nie pojedzie wbrew zakazowi. A po drugie, patrz: tu jest dziura, a tu �lad hamowania... Wi�c sk�d jecha�?
- W nosie mam twoich przyzwoitych kierowc�w! Ja jestem nieprzyzwoity i p�jd� pomimo zakazu.
Paszka w�ciek� si� do reszty.
- A id�, dok�d chcesz! - powiedzia� j�kaj�c si� z lekka. - P�g��wek. M�zg zagotowa� mu si� z gor�ca!
Anton odwr�ci� si� i patrz�c wprost przed siebie min�� znak drogowy. Marzy� tylko o jednym: �eby gdzie� niedaleko objawi) si� wysadzony most i �eby trzeba by�o przedrze� si� na drug� stron�. Du�o mnie obchodzi ten przyzwoity! - my�la�. - Niech sobie id�, gdzie chc�, razem... ze swoim Pasze�k�. Przypomnia� sobie, jak Anka �ci�a Paszk�, gdy nazwa� j� Aneczk� i zrobi�o mu si� troch� l�ej na sercu. Obejrza� si�.
Najpierw zobaczy� Paszk�: Bon Szara�cza zgi�ty w pasie w pa��k sun�� �ladem tajemniczego samochodu. Zardzewia�a tarcza nad drog� ko�ysa�a si� leciutko, w przestrzelonym otworze b�yska�o ciemnob��kitne niebo. A na poboczu siedzia�a Anka wspar�szy �okcie na go�ych kolanach i brod� na d�oniach.
Powracali ju� o zmroku. Ch�opcy wios�owali, Anka by�a przy sterze. Nad czarnym lasem wschodzi� czerwony ksi�yc, �aby rechota�y jak szalone.
- Wszystko by�o tak fajnie obmy�lone - westchn�a smutno Anka. - Ee, z wami tak zawsze!...
Ch�opcy nie odpowiedzieli Po chwili Paszka zapyta� p�g�osem :
- Tolek, co tam by�o za znakiem?
- Wysadzony most - odpowiedzia� Anton. - l szkielet faszysty przykuty �a�cuchami do karabinu maszynowego. -Zamy�li� si� i doda�: - Karabin ca�y wr�s� w ziemi�...
- No tak... - mrukn�� Paszka. - Bywa. A ja tam pomog�em jednemu facetowi naprawi� samoch�d.
ROZDZIA� I
Gdy don Rumata min�� mogi�� �wi�tego Miki - si�dm� z kolei i ostatni� na tej drodze - by�o ju� zupe�nie ciemno. Zachwalany ogier chamacharski, kt�rego przyj�� od Tamea w d�ugu karcianym, okaza� si� diab�a wart. Spoci� si�, poobciera� nogi i bieg� obrzydliwym chwiejnym truchtem. Rumata b�d� go kolanami, ch�osta� r�kawic� mi�dzy uszy, lecz ko� tylko sm�tnie potrz�sa� �bem, nie przyspieszaj�c kroku. Wzd�u� drogi ci�gn�y si� zaro�la Podobne w mroku do k��b�w zastyg�ego dymu. Niezno�nie brz�cza�y komary. Na mglistym niebie migota�y tu i �wdzie blade gwiazdy. Chwilami d�� s�aby wiatr, ciep�y ' r�wnocze�nie ch�odny, jak zwykle jesieni� w tym nadmorskim kraju, w kt�rym dni s� duszne i pe�ne kurzu, a wieczory zimne.
Rumata owin�� si� szczelnie p�aszczem i pu�ci� wolno cugle. Spieszy� si� nie by�o sensu. Do p�nocy pozosta�a godzina, a Czkaj�cy Las rysowa� si� ju� z�bkowan� lini� na horyzoncie. Z obu stron drogi ci�gn�y si� zorane pola, po�yskiwa�y w �wietle gwiazd oparzeliska cuchn�ce zgni�� st�chlizn�, ciemnia�y kopce i zbutwia�e cz�stoko�y z czas�w inwazji. Na lewo zapala�a si� i gas�a daleka, pos�pna tuna. Widocznie gdzie� p�on�a wioska, jedna z tych niezliczonych jednostajnych Padlinek. Mordownik, Ograbi��wek, przemianowanych niedawno w my�l sierpniowego zarz�dzenia na Mi�owanie, Rajskie Sio�a i Anio��w. Na przestrzeni setek mil - od brzeg�w Cie�niny a� po sajw� Czkaj�cego Lasu rozpo�ciera� si� ten kraj, przywalony niby pierzyn� chmarami komar�w, rozdarty w�wozami, zatapiany bagnami, n�kany malari�, morem i smrodliwym katarem.
Na zakr�cie drogi oderwa�a si� od zaro�li ciemna posta�. Ogier szarpn�� si� zadzieraj�c g�ow�. Rumata chwyci� cugle, odruchowo podci�gn�� koronkowy mankiet na prawej r�ce i opar� d�o� na r�koje�ci miecza, wpatruj�c si� w mrok. Cz�owiek na drodze zdj�� kapelusz.
- Dobry wiecz�r, szlachetny panie - wym�wi� cicho. -Prosz� o wybaczenie.
- O co chodzi? - zapyta� Rumata wyt�aj�c s�uch. Niema zasadzek, kt�rych nie zdradzi�by jaki� szelest. Rozb�jnik�w wydaje skrzyp ci�ciwy, szarych szturmowc�w m�cz� nieustanne wymioty po ohydnym piwie, dru�ynnicy baron�w sapi� po��dliwie i szcz�kaj� �elazem, a mnisi poluj�cy na niewolnik�w - czochraj� si� ha�a�liwie. Tymczasem w zaro�lach panowa�a absolutna cisza. A wi�c ten cz�owiek nie by� zapewne naganiaczem. Zreszt� nie wygl�da� na to - ma�y, kr�py mieszczanin w skromnym p�aszczu.
- Pozwolisz mi, panie, biec obok siebie? - spyta� z uk�onem.
- Prosz� - odpowiedzia� Rumata potrz�saj�c cuglami. - Mo�esz si� uchwyci� strzemienia.
M�czyzna ruszy� naprz�d. Trzyma� kapelusz w r�ku, na czubku g�owy �wieci�a poka�na �ysina. Komisant, pomy�la� Rumata. Chodzi po baronach i hurtownikach, skupuje len albo konopie. Odwa�ny, trzeba przyzna�... A mo�e to nie komisant. Mo�e uczony. Zbieg. Wyzwolony ch�op. Teraz pe�no ich w nocy na drogach, wi�cej ni� komisant�w Albo r�wnie dobrze szpieg.
- Kim jeste� i sk�d Idziesz? - zapyta�.
- Nazywam si� Kiun - odpowiedzia� smutno m�czyzna. - Id� z Arkanaru.
- "Uciekasz z Arkanaru - rzek� Rumata pochylaj�c si� nad nim.
- Uciekam - przyzna� ze smutkiem.
- Dziwak jaki� - my�la� Rumata. - Lub wbrew pozorom szpieg. Trzeba sprawdzi�... A w�a�ciwie, dlaczego? Komu to potrzebne? Kim�e ja jestem, aby go sprawdza�? Po co? Czemu nie mia�bym mu po prostu uwierzy�? Idzie oto cz�owiek, niew�tpliwie uczony, ucieka z miasta ratuj�c swoj� g�ow�... Jest samotny, s�aby, boi si�, szuka obrony... Spotyka arystokrat�. Arystokraci z powodu g�upoty i pychy nie znaj� si� na polityce, za to maj� d�ugie miecze i co wa�niejsze, nie lubi� szarych. Czemu wi�c mieszczanin Kiun nie mia�by szuka� bezinteresownej obrony u g�upiego i pysznego arystokraty? Nie, nie b�d� go sprawdza�. Nie widz� powodu. Pogadamy, czas szybciej zleci i rozstaniemy si� jak przyjaciele..,
- Kiun... - powt�rzy�. - Zna�em jednego Kiuna. Sprzedawc� driakwi i alchemika z ulicy Blaszanej. Jeste� jego krewnym?
Niestety tak. Dalekim wprawdzie, ale to dla nich oboj�tne... od dwunastego pokolenia.
- I dok�d uciekasz, Kiun?
- Dok�dkolwiek... Byle dalej. Du�o os�b ucieka do Irukanu. Spr�buj� i ja.
- Tak, tak - mrukn�� Rumata. - l wyobrazi�e� sobie, �e szlachetnie urodzony pan przeprowadzi ci� przez rogatk�?
Kiun nic nie odpowiedzia�.
- A je�li �w szlachetny pan ub�stwia do szale�stwa don Reb�? Je�li jest ca�ym sercem oddany szaremu s�owu i szarej sprawie? A mo�e s�dzisz, �e to niemo�liwe?
Kiun milcza�. Z ciemno�ci po prawej stronie drogi wychyn�� �amany cie� szubienicy. Pod g�rn� belk� biela�o nagie cia�o, powieszone za nogi. Ee, pomy�la� Rumata, to wszystko nie ma sensu. �ci�gn�� cugle, chwyci� Kiuna za rami� i odwr�ci� twarz� do siebie.
- A je�li szlachetny pan powiesi ci� tu za chwil� obok tego w��cz�gi? - powiedzia� wpatruj�c si� w bia�� jak Kreda twarz z ciemnymi jamami oczu. - W�asnor�cznie.
Szybko i sprawnie. Na mocnym arkanarskim powrozie W imi� idea��w. Czemu nic nie m�wisz, uczony Kiunie? Kiun milcza�. Z�by mu dzwoni�y, wi� si� niemrawo pod r�k� Rumaty niczym przydeptana jaszczurka. Wtem co� z pluskiem wpad�o do przydro�nego rowu i r�wnocze�nie Kiun, jakby pragn�c zag�uszy� ten plusk, krzykn�� desperacko:
- No, wieszaj! Wieszaj, zdrajco Rumata odetchn�� g��boko i pu�ci� go.
- �artowa�em - powiedzia�. - Nie b�j si�.
- Fa�sz, fa�sz!... - mamrota� Kiun na wp� ze szlochem. - Wsz�dzie fa�sz!...
- No ju� dobrze, nie gniewaj si�. Podnie� lepiej, co tam rzuci�e�, bo si� zamoczy...
Kiun sta� jeszcze chwil� chwiej�c si� i szlochaj�c, potem od ruch �w b poklepa� si� d�o�mi po p�aszczu i zszed� do rowu. Rumata czeka� zgarbiony w siodle. A wi�c tak w�a�nie trzeba, my�la� ze znu�eniem, wi�c inaczej po prostu nie mo�na... Kiun wylaz� z rowu chowaj�c w zanadrze paczk�.
- Ksi��ki zapewne - rzek� Rumata. Kiun potrz�sn�� g�ow�.
- Nie - odpar� schrypni�tym g�osem. - Tylko jedna ksi��ka. Moja ksi��ka.
- O czym�e ty piszesz?
- Obawiam si�, �e was to nie zaciekawi, szlachetny panie.
Rumata westchn��.
- Trzymaj si� strzemienia. Ruszamy. D�ugi czas oboje milczeli.
- Pos�uchaj, Kiun - odezwa� si� wreszcie Rumata. - Ja naprawd� �artowa�em. Nie b�j si�.
- Wspania�y �wiat - mrukn�� Kiun. - Weso�y. Wszyscy �artuj�, l wszyscy na jedn� mod��. Nawet szlachetny don Rumata.
Rumata zdziwi� si�.
- Znasz mnie?
- Znam. Pozna�em was, panie, po obr�czy na czole. Tak si� ucieszy�em ujrzawszy was na drodze...
No tak, teraz wiem, co mia� na my�li nazywaj�c mnie zdrajc�, stwierdzi� w duchu Rumata. A g�o�no powiedzia�'
- Widzisz, wzi��em ci� pocz�tkowo za szpiega. Zawsze zabijam szpieg�w.
- Szpieg... - powt�rzy� Kiun. - Tale, oczywi�cie. W dzisiejszych czasach zaw�d szpiega jest �atwy i intratny. Nasz orze�, szlachetny don Reba, pragnie nade wszystko pozna�, co my�l� i m�wi� poddani kr�la. Chcia�bym by� szpiegiem. Zwyk�ym informatorem w tawernie "Szara Rado��". Jakie� to pi�kne, godne szacunku! O sz�stej wieczorem wchodz� do piwiarni i siadam przy swoim stoliku. W�a�ciciel w podskokach niesie mi pierwszy kufel. Mog� pi�, ile wlezie, za piwo p�aci don Reba, a raczej nikt nie p�aci. Siedz�, popijam i s�ucham. Od czasu do czasu udaj�, �e notuj� rozmowy, a przestraszony ludek bie�y ku mnie, oferuj�c mi przyja�� i sakiewk�. W ich oczach dostrzegam tylko to, co chc� - psie oddanie, pe�en szacunku strach i zachwycaj�c� bezsiln� nienawi��. Mog� bezkarnie obmacywa� dziewcz�ta i �ciska� �ony na oczach ich m��w, ch�op�w jak d�by, a oni b�d� tylko s�u�alczo chichota�... C� za wspania�a filozofia, prawda? Us�ysza�em to z ust pi�tnastoletniego ch�opaka, studenta Szko�y Patriotycznej...
- l co� mu na to powiedzia�? - spyta� z ciekawo�ci� Rumata.
- A c� mog�em powiedzie�? l tak nic by nie zrozumia�. Wspomnia�em tylko, �e ludzie Wagi Ko�a pochwyciwszy informatora rozpruwaj� mu brzuch i sypi� pierze do wn�trzno�ci... A pijani �o�nierze pakuj� go do worka i topi� w wychodku. Jest to �wi�ta prawda, ale on mi nie uwierzy�. Odpar�, �e nie uczyli si� o tym w szkole. Wyj��em w�wczas papier i zapisa�em nasz� rozmow�. By�o mi to potrzebne do mojej ksi��ki, a ten biedaczysko s�dzi�, �e pisz� donos i zsiusia) si� ze strachu...
Niedaleko przed nimi zamigota�y mi�dzy krzewami �wiate�ka karczmy Szkieleta Bako. Kiun potkn�� si� i umilk�.
- Co si� sta�o? - spyta� Rumata.
- Tam jest szary patrol - wymamrota� Kiun.
- Wi�c c� z tego? Wys�uchaj lepiej jeszcze jednego Szumowania, czcigodny Kiunie. Lubimy i cenimy tych Prostych, nieokrzesanych ch�opc�w, nasze szare bojowe byd�o. S� nam potrzebni. Odt�d cz�owiek prostego stanu Powinien trzyma� j�zyk za z�bami, je�li nie chce wywali� go na szubienicy - Rumata roze�mia� si�, gdy� zabrzmia�o to �wietnie - zgodnie z najlepszymi tradycjami szarych koszar.
Kiun skuli� si� i wci�gn�� g�ow� w ramiona.
-J�zyk prostaka powinien wiedzie�, do czego jest przeznaczony. B�g da� go prostakowi bynajmniej nie po to, aby nim obraca�, lecz aby liza� buty swego pana, do ktorego przynale�y od wiek�w...
U konowi�zu przed karczm� przest�powa�y z nogi na nog� osiod�ane konie szarego patrolu. Przez otwarte okno dolatywa�y ochryp�e siarczyste przekle�stwa. Grzechota�y ko�ci do gry. W drzwiach, zagradzaj�c przej�cie potwornym brzuszyskiem, sta� Szkielet Bako w podartej sk�rzanej kurtce z zakasanymi r�kawami. We w�ochatej �apie trzyma� jeszcze toporek, wida� przed chwil� r�ba� psie mi�so na polewk�, zziaja� si� i wyszed� zaczerpn�� tchu. Na stopniach siedzia� z markotn� min� szary boj�wkarz �ciskaj�c top�r mi�dzy kolanami. Drzewce topora przekrzywi�o mu g�b� na bok. Najwyra�niej mdli�o go z przepicia. Zauwa�ywszy je�d�ca zebra� si� w sobie i wrzasn�� ochryp�ym g�osem:
-S-st�j! Jak ci� tam zw�... Ty szlachetnie rodzony!... Rumata zadar� brod� i przejecha� obok nawet nie rzuciwszy na� okiem.
-...A je�li j�zyk prostaka li�e niew�a�ciwy but - ci�gn�� dalej g�o�no - to j�zyk ten nale�y wyrwa� ze szcz�tem, albowiem powiedziane jest: "J�zyk tw�j - wr�g m�j"...
Kiun chowaj�c si� za k��bem ko�skim szed� wielkimi krokami. Rumata widzia� k�tem oka jego l�ni�c� od potu �ysin�.
-St�j, powiadam! - rykn�� szturmowiec. S�ycha� by�o, jak �omocze toporem zbiegaj�c po stopniach i z�orzeczy jednym tchem Bogu, diab�u i wszelakiej szlachetnie urodzonej ho�ocie.
B�dzie chyba z pi�ciu, my�la� Rumata podci�gaj�c mankiety. Pijani rze�nicy. G�upstwo.
Min�li karczm� i skr�cili w las.
- M�g�bym i�� szybciej, je�li trzeba - powiedzia� Kiun nienaturalnie pewnym g�osem.
-G�upstwo! - Rumata osadzi� ogiera. - Nudno by�oby przejecha� tyle mil i ani razu si� nie bi�. Czy ty nigdy nie masz ch�tki wzi�� si� z kim� za �by, Kiun? Wci�� tylko rozmowy, rozmowy...
-Nie - odpar� Kiun. - Nigdy nie mam na to ochoty. - W tym ca�e nieszcz�cie - mrukn�� Rumata zawracaj�c konia i powoli wci�gaj�c r�kawiczki.
Zza zakr�tu wypadli dwaj je�d�cy i ujrzawszy go zatrzymali si� jak na komend�.
- Hej, ty szlachetnie urodzony! - zawo�a� jeden. -Poka� no list podr�ny!
- Chamy! - wym�wi� Rumata g�osem d�wi�cznym jak szk�o. - Na c� wam list podr�ny, skoro nie umiecie czyta�?
�cisn�� ogiera kolanami i ruszy� k�usem w stron� szturmowc�w. Tch�rz ich oblatuje, pomy�la�. �ami� si�... No, cho� ze dwa razy w pyski Nie... Nic z tego. A tak by si� chcia�o wy�adowa� nienawi�� nagromadzon� w ci�gu dnia i pewnie nic z tego nie wyjdzie. Pozostaniemy humanitarni, wszystkim przebaczymy i b�dziemy spokojni jak bogowie. Bogowie si� nie spiesz�, maj� przed sob� ca�� wieczno��...
Podjecha� blisko. Szturmowcy niepewnie podnie�li topory i cofn�li si�.
- N-no? - powiedzia� Rumata.
- Co to, jak to? - stropi� si� pierwszy szturmowiec. - Wi�c to szlachetny don Rumata?
Drugi natychmiast zawr�ci� konia i umkn�� galopem. Pierwszy ci�gle si� cofa� opu�ciwszy top�r.
- Wybacz nam, szlachetny panie - zacz�� t�umaczy� skwapliwie. - Co� nam si� pokr�ci�o. Ma�a pomy�ka. W s�u�bie pa�stwowej pomy�ki s� zawsze mo�liwe. Ch�opaki troszk� popili, rw� si� do czynu.. - Zacz�� odje�d�a� bokiem. - Sami rozumiecie, szlachetny panie, czasy s� -Ci�kie... Chwytamy zbieg�ych uczonych. Nie chcieliby�my narazi� si� na gniew szlachetnego pana...
Rumata odwr�ci� si� do niego plecami.
-Szcz�liwej drogi, szlachetny panie! - powiedzia� z ulg� boj�wkarz.
Gdy odjecha�, Rumata zawo�a� p�g�osem:
-Kiun! - Nie by�o odpowiedzi.- Hej, Kiun!
Zn�w cisza. Rumata, wyt�aj�c s�uch, rozr�ni� w�r�d brz�czenia komar�w szelest w zaro�lach. Kiun pospiesznie zmierza� przez pole na zach�d w kierunku oddalonej o dwadzie�cia mil granicy iruka�skiej. No i koniec, my�la� Rumata. Ju� po ca�ej rozmowie. Zawsze ta sama historia Wzajemne sprawdzanie si�, ostro�na wymiana dwuznacznych przypowiastek... Ca�ymi tygodniami tracisz si�y psychiczne na trywialne gadanie z r�n� ho�ot�, nie ma czasu na rozmow�. Trzeba go ochroni�, ocali�, wyprawi� w bezpieczne miejsce, po czym odchodzi nie wiedz�c, czy mia� do czynienia z przyjacielem, czy z kapry�nym wyrodkiem. Ty sam zreszt� te� nic si� o nim nie dowiedzia�e�, czego pragnie, na co go sta�, po co �yje.
Wspomnia� Arkanar w godzinach wieczornych. Solidne murowane domy na g��wnych ulicach, przyjazne �wiat�o latarenki nad wej�ciem do tawerny, dobroduszni spasieni sklepikarze pij�cy piwo przy czy�ciutkich sto�ach i rozprawiaj�cy o tym, �e �wiat wcale nie jest taki z�y, ceny na zbo�e spadaj�, ceny na zbroje rosn�, spiski wykrywa si� w por�, czarownik�w i podejrzanych uczonych wbija si� na pal, kr�l zgodnie z tradycj� jest wielki i nietykalny, za� don Reba bezgranicznie m�dry i zawsze czujny. "Czego to nie wymy�l�!... �wiat okr�g�y! Dla mnie mo�e by� nawet kwadratowy, byle we �bach nie m�ci�!..." - "Wszystko przez t� nauk�, bracia, przez nauk�... Nie w pieni�dzach szcz�cie, powiadaj�, ch�op te� cz�owiek, no i coraz dalej, coraz gorzej, obel�ywe wierszyki i wreszcie bunt!... - "Na pal ich wszystkich, bracia!... Wiecie, co ja bym zrobi�? Pyta�bym wr�cz: umiesz czyta� i pisa�? Na pal z tob�! Uk�adasz wierszyki? Na pal! Tabliczk� znasz? Na pal, troch� za du�o umiesz!" - "Cha�ka, ma�lana bu�eczka, jeszcze trzy kufelki i porcja duszonego kr�lika!" - A po bruku - rrum, rrum, rrum - wal� podkute buciory kr�pych czerwonog�bych osi�k�w w szarych koszulach, z toporami na prawym ramieniu. "Bracia, oto nasi obro�cy! Albo� oni dopuszcz�? Nigdy w �yciu! Tam idzie m�j, zaraz, gdzie... Na prawym skrzydle! Jeszcze wczoraj bra� ode mnie ci�gi! Tak, bracia, to nie s� niespokojne czasy Trwa�o�� tronu, dobrobyt, nienaruszony spok�j i sprawiedliwo��. Wiwat szare roty! Wiwat don Reba! Chwa�a naszemu kr�lowi! Ach, bracia, jakie cudowne zacz�o si� �ycie!"
A na ciemnej r�wninie kr�lestwa arkanarskiego, rozja�nianej �unami po�ar�w i iskrami �uczyw, na drogach i �cie�kach, pok�sani przez komary, z poranionymi do krwi nogami, okryci kurzem i potem, wyczerpani, strwo�eni, przybici rozpacz�, lecz twardzi jak stal w swych niezmiennych przekonaniach, biegn�, id�, wlok� si� omijaj�c rogatki setki nieszcz�nik�w wyj�tych spod prawa za to, �e umiej� i chc� leczy� i uczy� sw�j wyniszczony chorobami i grz�zn�cy w ciemnocie nar�d. Za to, �e na podobie�stwo bog�w tworz� z gliny i kamienia drug� natur� dla upi�kszenia �ycia nie znaj�cego pi�kna narodu. Za to, �e przenikaj� tajemnice natury pragn�c odda� je w s�u�b� swemu narodowi, ciemnemu, zastraszonemu �redniowiecznymi zabobonami... Bezbronni, dobrzy, niepraktyczni, daleko wyprzedzaj�cy swoj� epok�...
Rumata �ci�gn�� r�kawic� i smagn�� ni� ogiera mi�dzy uszy.
- Ruszaj si�, truposzu! - rzek� po rosyjsku.
By�a ju� p�noc, kiedy wjecha� w las.
Nikt dzi� dok�adnie nie wie, sk�d si� wzi�a ta dziwaczna nazwa - Czkaj�cy Las. Istnia�a wprawdzie oficjalna wersja legendy, �e trzysta lat temu �elazne roty cesarskiego marsza�ka Toca, w przysz�o�ci pierwszego kr�la Arkanaru, przedziera�y si� przez sajw� �cigaj�c cofaj�ce si� hordy miedzianosk�rych barbarzy�c�w, a �o�nierze na postojach warzyli piwo z kory bia�ych drzew, wywo�uj�ce niepohamowan� czkawk�. Wed�ug tej�e legendy marsza�ek Tok, obchodz�c kt�rego� ranka ob�z, wyrzek� marszcz�c arystokratyczny nos nast�puj�ce s�owa: "Doprawdy to nie do zniesienia! Ca�y las czka i �mierdzi piwskiem!" St�d rzekomo wywodzi si� ta dziwaczna nazwa.
Tak czy siak, nie by� to ca�kiem zwyczajny las. Ros�y w nim olbrzymie drzewa o twardych bia�ych pniach, jakie nie zachowa�y si� nigdzie w Imperium - ani w ksi�stwie
Arkanaru, ani tym bardziej w handlowej republice. Soan, kt�ra ju� dawno wytrzebi�a wszystkie swoje lasy na budow� okr�t�w. Opowiadano, �e takich las�w jest du�o za Czerwonym P�nocnym �a�cuchem g�r, w kraju barbarzy�c�w, ale czeg� o tym kraju si� nie m�wi...
Przez las bieg�a droga wyr�bana ze dwie�cie lat temu. Prowadzi�a do kopalni srebra i zgodnie z prawem lenna nale�a�a do baron�w Pampa, potomk�w jednego ze wsp�-bojownik�w marsza�ka Toca. Prawo lenna baron�w Pampa kosztowa�o kr�l�w arkanarskich dwana�cie pud�w czystego srebra rocznie, tote� ka�dy kr�l po wst�pieniu na tron gromadzi� wojska i wyrusza� na podb�j zamku Bau, w kt�rym gnie�dzili si� baronowie. Mury zamku by�y mocne, baronowie odwa�ni, ka�da wyprawa poch�ania�a trzydzie�ci pud�w srebra, a po powrocie rozbitej armii kr�lowie arkanarscy zn�w potwierdzali prawo lenna baron�w Pampa ��cznie z innymi przywilejami, jak to - d�ubanie w nosie przy stole kr�lewskim, polowanie na zach�d od Arkanaru i zwracanie si� do ksi���t po imieniu bez dodatku tytu��w i godno�ci.
Czkaj�cy Las by� pe�en mrocznych tajemnic. Dniem ci�gn�y drog� na po�udnie tabory ze wzbogacon� rud�, w nocy za� droga by�a pusta, gdy� niewielu �mia�k�w odwa�a�o si� chodzi� tamt�dy przy �wietle gwiazd. Opowiadano, �e po nocach na Ojcu-Drzewie krzyczy ptak Siju, kt�rego nikt nie widzia� i zobaczy� nie mo�e, albowiem nie jest to zwyczajny ptak. �e wielkie kosmate paj�ki skacz� z ga��zi koniom na karki i w mgnieniu oka przegryzaj� �y�y wypijaj�c krew. �e po lesie b��dzi olbrzymi przedhistoryczny zwierz Pech, kt�ry jest pokryty �usk�, wydaje potomstwo raz na dwana�cie lat i wlecze za sob� dwana�cie ogon�w wydzielaj�cych jadowity pot. A ten i �w widzia�, jak w bia�y dzie� przechodzi� drog�, mrucz�c swoje skargi, go�y odyniec Y, wykl�ty przez �wi�tego Mik� - w�ciek�a bestia, kt�rej nie spos�b dosi�gn�� �elazem, �atwo natomiast przebi� ko�ci�.
Mo�na tu spotka� zbieg�ego niewolnika z pi�tnem wypalonym mi�dzy �opatkami, milcz�cego i okrutnego jak kosmaty paj�k-krwiopijca. l zgi�tego wp� czarownika zbieraj�cego tajemnicze grzyby do swoich czarodziejskich eliksir�w, dzi�ki kt�rym mo�na sta� si�. niewidzialnym, zamienia� si� w niekt�re zwierz�ta lub uzyska� drugi cie� Chadzali r�wnie� w nocy t� drog� rozb�jnicy gro�nego Wagi Ko�a oraz uciekinierzy z kopalni srebra o czarnych d�oniach i bia�ych przezroczystych twarzach. Znachorzy zbierali si� tu na swoje nocne czuwania, a rubaszni jegrzy barona Pampy piekli na polanach skradzione byki w ca�o�ci nadziane na ro�ny.
O mil� od drogi, bodaj�e w samej kniei le�nej, pod uschni�tym ze staro�ci olbrzymim drzewem wros�a w ziemi� krzywa chata z grubych bierwion, ogrodzona sczernia�ym cz�stoko�em. Stoi tu od niepami�tnych czas�w, drzwi jej s� wiecznie zamkni�te, a przed zbutwia�ym gankiem stercz� pochylone ba�wany, wyrze�bione z ca�ych pni. Wspomniana chata jest najbardziej niebezpiecznym miejscem w Czkaj�cym Lesie. Pono� tu w�a�nie przychodzi raz na dwana�cie lat prastary Pech, aby wyda� na �wiat potomka, po czym wczo�guje si� pod chat� i zdycha zalewaj�c ca�� piwnic� czarn� jadowit� posok�, a kiedy jad wyp�ynie na zewn�trz, w�wczas nast�pi koniec �wiata. Pono� w s�otne noce ba�wany same wygrzebuj� si� z ziemi, wychodz� na drog� i daj� znaki, l pono� w martwych oknach zapala si� od czasu do czasu niesamowite �wiat�o, s�ycha� jakie� d�wi�ki, a s�up dymu z komina si�ga pod niebo.
Nie tak dawno pewien wiejski p�g��wek Irma Kukisz z chutoru Wonno�ci (zwyczajnie m�wi�c �mierdziele) zaw�drowa� kt�rego� wieczoru pod ow� chat� i z g�upoty zajrza� przez okno. Do domu powr�ci� ca�kiem ju� pomylony, a och�on�wszy nieco, opowiedzia�, �e chata by�a jasno o�wietlona, przy sosnowym stole siedzia� z nogami na �awie jaki� m�czyzna i popija� z beczki, kt�r� trzyma� w jednej r�ce. Twarz mia� wielk� i ca�� w plamach, a tak obwis��, �e si�ga�a mu niemal do pasa. By� to, wiadoma rzecz, �wi�ty Mika we w�asnej osobie, jeszcze przed przyj�ciem wiary, wielo�eniec i pijanica z plugawym j�zorem. Trzeba by�o najpierw przem�c w sobie strach, �eby na niego spojrze�. Z izby rozchodzi� si� jaki� s�odkawy, mdl�cy zapach, a po dookolnych drzewach snu�y si� cienie, ludzie schodzili si� zewsz�d, ciekawi opowie�ci g�upka. A� wreszcie sko�czy�o si� na tym, �e przyjechali szturmowcy i wykr�ciwszy mu �okcie w ty�, pognali do Arkanaru. Mimo to jednak opowie�� o chacie nie ucich�y, tyle �e nazywano j� teraz Pijack� Gawr�.
Rumata przedar� si� przez zaro�la olbrzymich paproci i zsiad�szy z konia przed gankiem Pijackiej Gawry, okr�ci� lejce wok� jednego z ba�wan�w. W chacie pali�o si� �wiat�o, otwarte drzwi zwisa�y na jednej zawiasie. Ojciec Cabani siedzia� przy stole w stanie najg��bszej prostracji. Ca�a izba by�a przesycona g�stym odorem alkoholu, na stole po�r�d ogryzionych ko�ci i kawa�k�w gotowanej brukwi g�rowa� wielki gliniany kufel.
-Dobry wiecz�r, ojcze Cabani - rzek� Rumata przekraczaj�c pr�g.
- Witam was, panie - odpowiedzia� ojciec Cabani g�osem ochryp�ym niczym r�g bojowy.
Rumata dzwoni�c ostrogami podszed� do sto�u, rzuci� na �aw� r�kawice i zn�w popatrzy� na ojca Cabani, kt�ry siedzia� nieruchomo wspar�szy na d�oni obwis�� twarz Krzaczaste szpakowate brwi stercza�y nad oczami jak zesch�a trawa nad urwiskiem. Z nozdrzy porowatego nosa przy ka�dym wydechu wylatywa�o powietrze zatrute nie strawionym alkoholem.
- Ja sam to wymy�li�em! - przem�wi� nagle podnosz�c z wysi�kiem praw� brew i zwracaj�c na Rumate zapuchni�te oko. - Sam! Po co?... - Wysun�� spod policzka praw� d�o� i pokiwa� w�ochatym palcem: - A przecie� nie mam z tym nic wsp�lnego!... Ja wymy�li�em i nie mam z tym nic wsp�lnego, h�? Tak jest - nic... To w og�le nie s� nasze pomys�y, tylko diabli wiedz� czyje!...
Rumata rozpi�� pas i zdj�� przez g�ow� bandolety z mieczami.
- No, no! - mrukn��.
- Skrzynia! - wrzasn�� ojciec Cabani, po czym umilk� na czas d�u�szy dziwacznie wydymaj�c policzki.
Rumata nie spuszczaj�c ze� oka przerzuci� przez �aw� nogi w pokrytych kurzem botfortach i usiad� k�ad�c obok siebie miecze.
- Skrzynia... - powt�rzy� ojciec Cabani przybitym g�osem. - Powiadamy, �e to nasze pomys�y. A w gruncie rzeczy wszystko to dawien dawna zosta�o wymy�lone. Kto� z dawien dawna wszystko wymy�li�, w�o�y� do skrzyni, przewierci� w wieku otw�r i poszed�... Poszed� spa�... � c� tedy? Przychodzi ojciec Cabani, zamyka oczy, wsuwa r�k� w otw�r. - Popatrzy� na swoj� r�k�.. - Phi! Wielkie rzeczy l Ja, powiada, w�a�nie nad tym samym my�la�em A kto g�upi. niech nie wierzy... Wsuwam r�k� - raz! Co to? Drut kolczasty. Do czego? Obor� przed wilkami... Dobra! Wsuwam r�k� - dwa! Co to? Chytra rzecz -maszynka... do mielenia mi�sa. Na co? Sporz�dza delikatny farsz mi�sny... Dobra! Wsuwam r�k� - trzy! Co to? Woda palna... Do czego? Do rozpalania wilgotnych drew... H�?
Umilk� i zacz�� chyli� si� do przodu, jakby kto� przygina� go za kark. Rumata wzi�� kufel, zajrza� do �rodka, potem wyla� kilka kropel na d�o�. By�y fioletowego koloru i �mierdzia�y olejem fuzlowym. Rumata wytar� starannie r�k� koronkow� chusteczk�. Na materiale zosta�y t�uste plamy. Rozczochrana g�owa ojca Cabani dotkn�a sto�u, po czym natychmiast si� poderwa�a.
- Ten, kto z�o�y� to wszystko do skrzyni, wiedzia�, do czego mo�e pos�u�y�.. Kolce przeciwko wilkom?! To ja, g�upiec, tak my�la�em... Kopalnie, kopalnie odrutowywa� tymi kolcami... �eby nie uciekali przest�pcy polityczni. Ale ja tego nie chc�' Ja sam jestem polityczny! A czy mnie spytali? Spytali! Kolce? Przeciwko wilkom? Tak... Doskonale, powiadaj�, �wietnie! Odrutujemy kopalnie... Sam don Reba odrutowywa�. l moj� maszynk� do mi�sa zabra�. Brawo, powiada! G�ow� masz nie od parady!... l teraz w Weso�ej Wie�y kr�ci delikatny farsz... Podobno bardzo dobrze si� sprawia...
Wiem, my�la� Rumata. Wiem wszystko. Jak krzycza�e� w gabinecie don Reby, jak czo�ga�e� si� u jego st�p b�agaj�c: "Oddaj, nie wolno!" By�o ju� za p�no. Ju� zacz�a si� kr�ci� twoja maszynka...
Ojciec Cabani chwyci� kufel i przypad� do niego w�ochat� paszcz�k�. Prze�ykaj�c truj�c� mieszank�, rycza� niczym odyniec Y, potem rzuci� kufel na st� i zacz�� przegryza� kawa�kiem brukwi. Po policzkach p�yn�y mu �zy.
- Woda piorunuj�ca - przem�wi� wreszcie zd�awionym g�osem. - Do rozniecania ognisk i do weso�ych sztuczek. Jaka tam ona palna, skoro mo�na j� pi�? A je�li troch� domiesza� do piwa, to ceny na to piwo nie b�dzie! Nie dam l Sam wypij�... No i pij�. Dzie�. Noc. Spuch�em ca�y, sta� na nogach nie mog�. Niedawno, wierzcie mi, panie, podszed�em do lustra i przerazi�em si�... Patrz�, Bo�e m�j! Gdzie si� podzia� ojciec Cabani?! Jaka� bestia morska, o�miornica - cala g�ba w kolorowych plamach. Raz czerwona. Raz sina. No tak, wymy�li�em wod� sztukmistrzowsk�, co si� zowie...
Splun�� na si� i poszura� nog� pod �aw�, jakby rozcieraj�c �lin�. Potem spyta� nagle
- Jaki dzi� mamy dzie�?
- Wigili� K�ty Sprawiedliwego - odpowiedzia� Rumata.
- A dlaczego nie ma s�o�ca
- Poniewa� jest noc.
- Znowu noc - zaskrzecza� sm�tnie ojciec Cabani i upad� twarz� w nie dojedzone resztki
Rumata, pogwizduj�c przez z�by, przygl�da� mu si� d�u�sz� chwil�, wreszcie wydosta� si� zza sto�u i poszed� do kom�rki. Tam, pomi�dzy stosem brukwi a stosem opi�ek, po�yskiwa� szklanymi rurkami masywny agregat ojca Cabani, do p�dzenia spirytusu - zadziwiaj�cy tw�r urodzonego in�yniera, instynktownego chemika i mistrzowskiego dmuchacza szk�a. Rumata dwukrotnie obszed� doko�a "machin� piekieln�", po czym namaca� w ciemno�ciach �om i kilka razy grzmotn�� w ni� z rozmachem, nie wybieraj�c specjalnie miejsca. W kom�rce zadzwoni�o, zabulgota�o Ohydny smr�d skwa�nia�ych wys�odzin uderzy� w nos.
Chrz�szcz�c obcasami po t�uczonym szkle Rumata przecisn�� si� w najdalszy k�t i zapali� latark� elektryczn� Pod kupa rupieci sta� tam w solidnej kasie pancernej ma�y syntetyzator polowy "Midas". Rumata rozrzuci� rupiecie, wykr�ci� na tarczy kombinacj� cyfr i podni�s� pokryw� kasy. Nawet w bia�ym �wietle latarki syntetyzator po�r�d tej masy �mieci sprawia� do�� dziwne wra�enie. Rumata wsypa� do lejka wlotowego kilka �opat opi�ek i syntetyzator cichutko za�piewa� wtaczaj�c automatycznie tablic� indykatora. Rumata czubkiem botforta przysun�� zardzewia�e wiadro do rynienki wylotowej, l oto w sekund� p�niej -dzy�, dzy�, dzy�! - posypa�y si� na zgniecione blaszane dno z�ote kr��ki z arystokratycznym profilem Pica Sz�stego, kr�la Arkanaru.
Rumata przeni�s� ojca Cabani na skrzypi�c� prycz� �ci�gn�� mu z n�g trzewiki, obr�ci� go na prawy bok przykry� wylinia�� sk�r� jakiego� dawno wymar�ego zwierza. Podczas tych zabieg�w ojciec Cabani obudzi� si� na chwil�. Nie by� w stanie si� poruszy� ani zebra� my�li. Poprzesta�, wi�c na od�piewaniu kilku strofek ze znajduj�cego si� na indeksie romansu �wieckiego i zaraz pot�nie zachrapa�.
Rumata sprz�tn�� ze sto�u, zami�t� pod�og� i przetar� szyb� jedynego okna, poczernia�a od brudu oraz eksperyment�w chemicznych, kt�re ojciec Cabani przeprowadza� na parapecie. Za odrapanym piecem znalaz� beczk� spirytusu i wyla� jej zawarto�� do szczurzej dziury. Wreszcie napoi� chamacharskiego ogiera, nasypa� mu owsa z torby u siod�a, umy� si� i siad� w oczekiwaniu wpatruj�c si� w kopc�cy p�omyk lampy oliwnej. Sz�sty ju� rok p�dzi� ten dziwny podw�jny �ywot i, rzec mo�na, przywyk� do niego ca�kowicie, a jednak od czasu do czasu, na przyk�ad w tej chwili, zjawi�a si� nag�a my�l, �e w gruncie rzeczy nie ma �adnego zorganizowanego bestialstwa ani napieraj�cej szaro�ci, odbywa si� tylko dziwaczny spektakl teatralny, w kt�rym on, Rumata, gra g��wn� rol�. I �e lada moment, po jakiej� wyj�tkowo celnej jego replice, zerw� si� huczne brawa i zasiadaj�cy w lo�ach koneserzy z Instytutu Historii Eksperymentalnej zaczn� wo�a� z zachwytem: "Znakomicie, Anton! Genialnie! Brawo, Tolek!" Bezwiednie powi�d� wzrokiem doko�a lecz zamiast przepe�nionej sali by�y tylko czarne, omsza�e �ciany z go�ych bierwion pokrytych nawarstwieniami kopciu. Na podw�rzu zar�a� cichutko i stukn�� kopytami chamacharski ogier. Rozleg� si� niski, jednostajny warkot, do �ci�ni�cia w gardle znajomy i absolutnie tu niewiarygodny. Rumata nas�uchiwa� z p�otwartymi ustami. Warkot usta�, j�zyczek p�omienia nad kagankiem zakoleba� si� i rozb�ysn�� silniej. Rumata zacz�� podnosi� si� z �awy i r�wnocze�nie z nocnej ciemno�ci wszed� do izby don Condor, S�dzia Generalny i Stra�nik Wielkiej Piecz�ci republiki handlowej Soan, wiceprezes Konferencji Dwunastu Negocjant�w oraz kawaler Orderu Prawicy Mi�osiernej.
Rumata skoczy�, omal nie przewr�ciwszy �awy. Chcia� Podbiec, u�cisn�� go, uca�owa� w oba policzki, ale ju� nogi zgodnie z etykiet� same ugi�y si� w kolanach, ostrogi zad�wi�cza�y uroczy�cie, prawa