2148
Szczegóły |
Tytuł |
2148 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2148 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2148 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2148 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
STEPHEN KING
SZKIELETOWA ZA�OGA
Ta ksi��ka jest dla Arthura i Joyce Green�w
Ja jestem grajkiem twym,
Tym w�a�nie jestem ja,
Zjawi�em si� tu po to,
By zrobi� co si� da...
K.C. and The Sunshine Band
Kochasz?
WST�P
Zaczekaj chwil�... Chc� z tob� porozmawia�... a potem ci� poca�uj�. Zaczekaj...
1.
Oto jeszcze troch� opowiada�, je�li chcecie. Obejmuj� spory szmat mojego �ycia. Najstarsze, "Wizerunek Kosiarza", napisa�em w wieku osiemnastu lat, w ostatnie wakacje przed pocz�tkiem nauki w college'u. Nawiasem m�wi�c, pomys� przyszed� mi do g�owy na podw�rzu za naszym domem w West Durham w stanie Maine, podczas gry w koszyk�wk� z bra�mi; kiedy teraz czytam je ponownie, robi mi si� troch� �al tych dawnych czas�w. Najnowsze, "Ballada o celnym strzale", uko�czy�em w listopadzie 1983 roku. R�nica wynosi siedemna�cie lat - raczej niewiele w por�wnaniu z d�ugimi i obfituj�cymi w wydarzenia karierami tak rozmaitych autor�w jak Graham Greene, Somerset Maugham, Mark Twain i Eudora Welty, ale r�wnocze�nie jest to wi�cej, ni� by�o dane Stephenowi Crane'owi, oraz mniej wi�cej tyle samo, ile trwa�a pisarska kariera H.P. Lovecrafta.
Pewien przyjaciel zapyta� mnie rok albo dwa lata temu, dlaczego wci�� pisuj� opowiadania. Jego zdaniem, na powie�ciach zarabiam mn�stwo pieni�dzy, opowiadania natomiast przynosz� mi wy��cznie straty.
- Sk�d wiesz? - zapyta�em.
Postuka� palcem w najnowszy numer "Playboya", od kt�rego zacz�a si� dyskusja. By�o tam moje opowiadanie ("Edytor tekstu", znajdziecie je gdzie� tutaj); pokaza�em mu je z dum� - jak mi si� wydawa�o, uzasadnion�.
- Zaraz ci to wylicz� - odpar� - oczywi�cie je�eli zechcesz mi powiedzie�, ile dosta�e� za ten kawa�ek.
- Zechc� - powiedzia�em. - Zap�acili mi dwa tysi�ce dolar�w. Wydaje mi si�, Wyatt, �e to ca�kiem niez�a forsa.
(W rzeczywisto�ci wcale nie nazywa si� Wyatt, ale nie chc� stawia� go w g�upiej sytuacji).
- Wcale nie dosta�e� dw�ch tysi�cy - odrzek� Wyatt.
- Czy�by? Sprawdza�e� wyci�g z mojego konta?
- Jasne, �e nie, ale wiem, �e dosta�e� tylko tysi�c osiemset, bo tw�j agent bierze dziesi�� procent.
- Racja - przyzna�em. - Zapracowa� na nie. Wepchn�� mnie do "Playboya". Zawsze chcia�em wydrukowa� jakie� opowiadanie w "Playboyu". A wi�c nie dwa tysi�ce, tylko tysi�c osiemset. Wielka mi r�nica.
- Nieprawda. Tysi�c siedemset dziesi��.
- S�ucham?
- Sam mi kiedy� m�wi�e�, �e tw�j ksi�gowy bierze pi�� procent od dochodu netto...
- Zgoda. Tysi�c osiemset minus dziewi��dziesi�t. Mimo to nadal uwa�am, �e tysi�c siedemset dziesi�� dolar�w to ca�kiem nie�le jak na...
- Ale to wcale nie by�o tysi�c siedemset dziesi�� dolar�w - wpad� mi w s�owo ten sadysta. - W rzeczywisto�ci zarobi�e� n�dzne osiemset pi��dziesi�t pi�� dolc�w.
- �e co, prosz�?
- Chyba nie b�dziesz usi�owa� mi wm�wi�, �e nie �apiesz si� do najwy�szej grupy podatkowej?
Nic nie odpowiedzia�em, bo doskonale zna� prawd�.
- To jeszcze nie koniec - doda� nieco �agodniejszym tonem. - Tak naprawd� zosta�o ci z tego jakie� siedemset sze��dziesi�t dziewi�� pi��dziesi�t, prawda?
Z oci�ganiem skin��em g�ow�. W Maine obowi�zuje podatek stanowy - dla obywateli o dochodach takich jak moje wynosi on dziesi�� procent podatku federalnego. Dziesi�� procent od o�miuset pi��dziesi�ciu pi�ciu to osiemdziesi�t pi�� pi��dziesi�t.
- Ile czasu zabra�o ci napisanie tego opowiadania? - par� dalej Wyatt.
- Oko�o tygodnia - powiedzia�em z min� niewini�tka. W rzeczywisto�ci by�y to prawie dwa tygodnie, plus kilka korekt, ale nie zamierza�em si� do tego przyznawa�.
- A wi�c przez ten tydzie� zarobi�e� na czysto siedemset sze��dziesi�t dziewi�� dolar�w i pi��dziesi�t cent�w. Czy wiesz, nieboraczku, ile tygodniowo zarabia hydraulik w Nowym Jorku?
- Nie - odpar�em. Nie znosz�, kiedy kto� m�wi do mnie "nieboraczku". - I ty te� nie wiesz.
- Oczywi�cie, �e wiem. Oko�o siedmiuset sze��dziesi�ciu dziewi�ciu dolar�w i pi��dziesi�ciu cent�w netto. Tak wi�c, przynajmniej moim zdaniem, pisz�c to opowiadanie, do�o�y�e� do interesu.
Okrutnie go to ubawi�o, a kiedy ju� przesta� si� �mia�, zapyta�, czy mam jeszcze piwo w lod�wce. Powiedzia�em mu, �e nie mam.
Zamierzam pos�a� Wyattowi egzemplarz tej ksi��ki z adnotacj�: "Nie powiem Ci, ile dosta�em za t� ksi��k�, ale powiem Ci, co nast�puje: do tej chwili "Edytor tekstu" przyni�s� mi troch� ponad dwa tysi�ce trzysta dolar�w netto, i to nie licz�c tych siedmiuset sze��dziesi�ciu dziewi�ciu dolar�w i pi��dziesi�ciu cent�w, z kt�rych tak nabija�e� si� w moim domu nad jeziorem". Podpisz� si�: "Nieboraczek", i dodam postscriptum: "Mia�em wtedy mn�stwo piwa. Raczy�em si� nim jeszcze d�ugo po Twoim odje�dzie".
To powinno go za�atwi�.
2.
Tyle �e tak naprawd� wcale nie chodzi o pieni�dze. Jasne, dwa tysi�ce dolar�w za "Edytor tekstu" sprawi�o mi nielich� frajd�, ale tak samo ucieszy�em si� z czterdziestu dolar�w, kt�re dosta�em za "Wizerunek Kosiarza", kt�re ukaza�o si� w "Startling Mystery Stories", albo z dwunastu gratisowych egzemplarzy czasopisma otrzymanych zamiast honorarium za "Zjawi si� tygrys", kiedy opowiadanie to opublikowano w "Ubris", literackim periodyku Uniwersytetu Maine. (Jako osobnik o �agodnym usposobieniu zawsze przypuszcza�em, �e "ubris" to slangowa odmiana s�owa "hubris").
To znaczy, pieni�dze s� w porz�dku. Nie uciekajmy ca�kowicie w krain� fantazji (przynajmniej na razie). Kiedy moje opowiadania zacz�y w miar� regularnie pojawia� si� w m�skich czasopismach takich jak "Cavalier", "Dude" i "Adam", mia�em dwadzie�cia pi�� lat, a moja �ona dwadzie�cia trzy. Mieli�my r�wnie� dziecko, drugie by�o w drodze. Przez pi��dziesi�t, sze��dziesi�t godzin tygodniowo pracowa�em w pralni, gdzie zarabia�em dolara i siedemdziesi�t pi�� cent�w na godzin�. Nie da si� nawet powiedzie�, �e dysponowali�my wtedy jakim� bud�etem; nasze �ycie przypomina�o raczej Marsz �mierci na Bataan1. Czeki z honorariami za te opowiadania (p�acono dopiero po publikacji, nigdy po zaakceptowaniu przez redakcj�) zjawia�y si� zawsze w por�, �eby�my mogli kupi� antybiotyki dla dziecka albo zap�aci� zaleg�y rachunek za telefon. Powiedzmy sobie szczerze: pieni�dze s� potrzebne. Jak powiada Lily Cavenaugh w "Talizmanie" (nie napisa�em tego ja, lecz Peter Straub): "Nigdy nie jest si� za szczup�ym ani za bogatym". Je�li w to nie wierzycie, to znaczy, �e nigdy nie byli�cie otyli ani naprawd� biedni.
A jednak nie robisz tego dla pieni�dzy, nie przeprowadzasz wcze�niej rachunku zysk�w i strat, nie liczysz, ile zarobisz przez godzin�, rok ani nawet przez ca�e �ycie. Nie robisz tego nawet z mi�o�ci, cho� przyjemnie by�oby tak my�le�. Robisz to, poniewa� gdyby� tego nie robi�, r�wna�oby si� to pope�nieniu samob�jstwa. Niekiedy jest ci�ko, ale w zamian otrzymujesz co�, o czym nawet nie pr�bowa�em m�wi� Wyattowi, bo i tak by mnie nie zrozumia�.
We�my na przyk�ad "Edytor tekstu". Nie jest to moje najlepsze opowiadanie, z pewno�ci� nie zdob�dzie �adnych nagr�d, ale nie jest te� znowu� takie marne. Ca�kiem przyzwoite. Miesi�c wcze�niej kupi�em sw�j pierwszy komputer (to ogromniasty wang; b�d�cie tacy mili i powstrzymajcie si� od z�o�liwych komentarzy, dobrze?), wci�� jeszcze poznawa�em jego mo�liwo�ci i ograniczenia. Najbardziej zafascynowa�y mnie klawisze INSERT oraz DELETE, za kt�rych spraw� korektory niemal z dnia na dzie� odesz�y do lamusa.
Kt�rego� dnia paskudnie si� zatru�em - c�, ka�demu mo�e si� zdarzy�. Wszystko, co nie by�o we mnie jako� zakotwiczone, opuszcza�o m�j organizm wlotem b�d� wylotem z pr�dko�ci� zbli�on� do pr�dko�ci �wiat�a. Wieczorem czu�em si� naprawd� paskudnie: dreszcze, gor�czka, obola�e stawy. Ponaci�ga�em sobie pow�oki brzuszne i �upa�o mi w g�owie.
Noc sp�dzi�em w pokoju go�cinnym (zaledwie cztery susy od �azienki). Zasn��em o dziewi�tej, obudzi�em si� o drugiej z przekonaniem, �e ju� nie zmru�� oka. Zosta�em w ��ku tylko dlatego, �e czu�em si� zbyt paskudnie, �eby wsta�. Le�a�em wi�c sobie, my�la�em o komputerze, o klawiszach INSERT i DELETE... "Czy to nie by�oby zabawnie, gdyby kto� napisa� jakie� zdanie, nacisn�� DELETE, i wszystko, co zosta�o . opisane w tym zdaniu, natychmiast znikn�oby bez �ladu?". Tak w�a�nie rodz� si� prawie wszystkie moje pomys�y: Czy to nie by�oby zabawnie, gdyby... Chocia� wi�kszo�� z nich jest przera�aj�ca, to kiedy je opowiadam, niemal wszystkie wywo�uj� weso�o��, i to niezale�nie od moich intencji.
Tak czy inaczej, zacz��em od pomys�u z DELETE, a potem nie tyle tka�em materi� opowie�ci, ile raczej ogl�da�em w my�lach oderwane obrazy. Widzia�em, jak ten go�� (pocz�tkowo zawsze ma moj� twarz, a� do chwili, kiedy bior� si� do pisania i musz� nada� mu jakie� imi�) usuwa wisz�ce na �cianie obrazy, fotele w salonie, Nowy Jork i poj�cie wojny. Potem zacz�� wstawia� rozmaite rzeczy, kt�re natychmiast pojawia�y si� na �wiecie.
A p�niej pomy�la�em: "Dajmy mu wi�c �on� sekutnic�, mo�e j� usunie... i kogo�, kogo chcia�by wstawi� w to miejsce...". Jeszcze p�niej mimo wszystko zasn��em, a kiedy obudzi�em si� rano, czu�em si� ju� ca�kiem nie�le. Zatrucie nale�a�o do przesz�o�ci, opowiadanie - nie. Napisa�em je; co prawda, jak sami si� przekonacie, r�ni si� troch� od pierwotnego pomys�u, ale to ca�kiem normalne.
Chyba nie musz� wyra�a� si� jeszcze ja�niej, prawda? Nie robi si� tego dla pieni�dzy, tylko po to, �eby si� dobrze poczu�. Cz�owiek, dla kt�rego taki pow�d to za ma�o, jest nic niewart. To opowiadanie odp�aci�o mi si� zdrowym snem akurat wtedy, kiedy tego w�a�nie potrzebowa�em. Ja zrewan�owa�em mu si�, nadaj�c mu konkretn� form�, czego bardzo pragn�o. Ca�a reszta to tylko skutki uboczne.
3.
Mam nadziej�, Niestrudzony Czytelniku, �e spodoba ci si� ta ksi��ka, chocia� mo�e nie tak bardzo jak powie��, poniewa� wi�kszo�� z was zapomnia�a, na czym polega przyjemno�� obcowania z opowiadaniem. Lektura powie�ci pod wieloma wzgl�dami przypomina d�ugi satysfakcjonuj�cy romans. Kiedy podczas kr�cenia "Creepshow" musia�em cz�sto kursowa� mi�dzy Maine a Pittsburghiem, zazwyczaj pokonywa�em t� tras� samochodem - cz�ciowo ze wzgl�du na l�k przed lataniem, cz�ciowo za� w zwi�zku ze strajkiem kontroler�w ruchu lotniczego oraz jego konsekwencjami, czyli wyrzuceniem na bruk przez Reagana wszystkich strajkuj�cych. (Wygl�da na to, �e Reagan gor�co popiera zwi�zki zawodowe wy��cznie wtedy, je�li dzia�aj� w Polsce). W podr�ach towarzyszy�a mi nagrana na o�miu kasetach magnetofonowych powie�� Colleen McCullough "Ptaki ciernistych krzew�w". Przez jakie� pi�� tygodni nie tyle mia�em romans z t� ksi��k�, ile wydawa�o mi si�, �e jeste�my ma��e�stwem. Najbardziej spodoba� mi si� fragment o tym, jak mniej wi�cej w ci�gu szesnastu godzin robaki stoczy�y rozk�adaj�ce si� zw�oki tej wrednej starej baby.
Z opowiadaniem sprawy maj� si� zupe�nie inaczej; opowiadanie przypomina ukradkowy poca�unek w ciemno�ci z nieznajomym. To oczywi�cie nie to samo co romans lub ma��e�stwo, ale poca�unki te� s� bardzo mi�e, ich efemeryczno�� za� sama w sobie stanowi nie lada atrakcj�.
W miar� up�ywu lat pisanie opowiada� wcale nie przychodzi mi �atwiej; wr�cz przeciwnie, staje si� coraz trudniejsze. Z jednej strony, mam na to coraz mniej czasu, z drugiej natomiast, opowiadania wykazuj� sk�onno�� do b�yskawicznego powi�kszania obj�to�ci. (Mam z tym ogromny problem: kiedy pisz�, zachowuj� si� jak �akomczuch w sklepie ze s�odyczami). Coraz trudniej te� nada� im w�a�ciw� form� - zbyt cz�sto nie potrafi� znale�� imienia dla tego go�cia o mojej twarzy.
Uwa�am jednak, �e trzeba pr�bowa�. Lepiej zaryzykowa� poca�unek i par� razy dosta� po twarzy, ni� w og�le zrezygnowa�.
4.
W porz�dku, to ju� prawie wszystko. Pozwolicie, �e teraz podzi�kuj� paru osobom? (Je�li chcecie, mo�ecie pomin�� ten fragment).
Dzi�kuj� Billowi Thompsonowi za to, �e by� si�� sprawcz�. Wsp�lnie przygotowali�my "Nocn� zmian�", m�j pierwszy zbi�r opowiada�, i to on wpad� na pomys�, �eby zrobi� nast�pny. Potem przeni�s� si� do wydawnictwa Arbor House, lecz mimo to nadal go kocham. Je�li w�r�d os�b paraj�cych si� szlachetn� profesj� wydawcy pozosta� jeszcze cho� jeden prawdziwie szlachetny cz�owiek, to jest nim w�a�nie Bill. Niech B�g b�ogos�awi Twoje irlandzkie serce!
Dzi�kuj� Phyllis Grann z Putnama za wybranie luz�w.
Dzi�kuj� Kirby'emu McCauleyowi, mojemu agentowi (znowu Irlandczyk!), kt�ry sprzeda� wi�kszo�� spo�r�d tych opowiada�, najd�u�sze za�, czyli "Mg��", wydoby� ze mnie hydrauliczn� wyci�gark�.
Co� zaczyna mi to przypomina� gadk� laureata Oscara, aleja to pieprz�.
Podzi�kowania nale�� si� te� ludziom z czasopism: Kathy Sagan z "Redbook", Alice Turner z "Playboya", Nye Willden z "Cavalier", wszystkim z "Yankee", Edowi Fermanowi - sw�j go��! - z "Fantasy & Science Fiction".
Jestem wdzi�czny jeszcze wielu osobom i nawet m�g�bym je wszystkie wymieni�, ale nie b�d� ju� was zanudza�. Jak zwykle, najwi�ksze podzi�kowania nale�� si� wam, Stali Czytelnicy, poniewa� w ko�cu wszystko sprowadza si� w�a�nie do was. Bez was ca�a ta zabawa nie mia�aby sensu. Je�li kt�ra� z tych historyjek was wci�gnie, poruszy, pozwoli przetrwa� nudne popo�udnie, zajmie podczas lotu samolotem albo skr�ci godzinn� odsiadk� za strzelanie w nauczyciela kulkami z plasteliny, b�d� si� czu� w pe�ni usatysfakcjonowany.
5.
Dobra, koniec reklam. Z�apcie mnie teraz za r�k�. Trzymajcie mocno. Odwiedzimy sporo mrocznych zak�tk�w, ale wydaje mi si�, �e znam drog�. Pami�tajcie tylko, �eby si� mocno trzyma�. A je�li skradn� wam w ciemno�ci ca�usa, to nic wielkiego. Zrobi� to, poniewa� was kocham.
A teraz s�uchajcie...
15 kwietnia 1984
Bangor, Maine
MG�A
1. NADCI�GA BURZA
Oto co si� wydarzy�o. Tej nocy, kiedy wreszcie za�ama�a si� fala najwi�kszych upa��w w historii Nowej Anglii (czyli 19 lipca), nad ca�� zachodni� cz�ci� stanu Maine rozp�ta�y si� najgwa�towniejsze burze, jakie kiedykolwiek widzia�em.
Mieszkali�my nad Long Lake i jeszcze przed nastaniem ciemno�ci zobaczyli�my, jak woda daleko na jeziorze marszczy si� ch�ostana pierwszymi uderzeniami wiatru. Wcze�niej przez godzin� panowa�a zupe�na cisza. Ameryka�ska flaga, kt�r� m�j ojciec zawiesi� w roku 1936 na szopie dla �odzi, zwisa�a sm�tnie. Nie drgn�a ani jedna nitka w zdobi�cych j� fr�dzlach. Upa� wydawa� si� niemal namacalny i g��boki niczym woda, kt�ra zala�a kamienio�omy. Po po�udniu ca�� tr�jk� wybrali�my si� pop�ywa�, woda jednak nie dawa�a �adnej ulgi, chyba �e wyp�yn�o si� daleko od brzegu. Ani Steffy, ani ja nie chcieli�my tego robi� ze wzgl�du na Billy'ego. Billy ma pi�� lat.
O wp� do sz�stej zasiedli�my na tarasie do kolacji, lecz szynka i sa�atka ziemniaczana nie cieszy�y si� wi�kszym powodzeniem. Wszyscy mieli ochot� wy��cznie na pepsi, kt�r� wyci�gali�my z metalowego wiaderka wype�nionego lodem.
Po kolacji Billy poszed� na drabinki, Steff i ja natomiast zostali�my przy stole. Siedzieli�my w milczeniu, palili�my papierosy i gapili�my si� na nieruchom�, ponur� tafl� jeziora oraz na Harrison na jego przeciwleg�ym brzegu. Po wodzie snu�o si� sm�tnie kilka motor�wek, sosny i �wierki sprawia�y wra�enie czym� przygn�bionych. Na zachodzie powoli rozrasta�y si� masywne fioletowoczarne chmury, grupuj�c si� w wojskowe formacje. Co jaki� czas w ich wn�trzu eksplodowa�y b�yskawice. Za ka�dym razem, kiedy to nast�powa�o, g�o�nik w��czonego po s�siedzku u Brenta Nortona radia - by�o dostrojone do nadaj�cej z Mount Washington stacji z muzyk� klasyczn� - raczy� nasze uszy pot�n� dawk� bia�ego szumu. Norton, prawnik z New Jersey, mia� nad Long Lake tylko letni domek, nieocieplony i bez ogrzewania. Dwa lata wcze�niej nie mogli�my ustali�, kt�r�dy dok�adnie powinna przebiega� granica mi�dzy naszymi dzia�kami. Sprawa w ko�cu trafi�a do s�du okr�gowego; wygra�em j�. Norton twierdzi�, i� sta�o si� tak dlatego, �e jest tu obcy. Od tej pory nie pa�ali�my do siebie przesadnie przyjaznymi uczuciami.
Steff westchn�a, po czym zacz�a si� wachlowa� g�rn� cz�ci� cienkiej bluzeczki na rami�czkach. W�tpi�, czy zrobi�o jej si� od tego ch�odniej, za to ja mia�em bardzo przyjemny widok.
- Nie chc� ci� niepokoi� - powiedzia�em - ale mam wra�enie, �e zbli�a si� solidna burza.
Spojrza�a na mnie z pow�tpiewaniem.
- Takie same chmury by�y wczoraj i przedwczoraj, a wszystko rozesz�o si� po ko�ciach.
- Dzi� si� nie rozejdzie. - Nie?
- Je�li zrobi si� naprawd� nieciekawie, zejdziemy do piwnicy.
- A jak bardzo nieciekawie, twoim zdaniem, mo�e si� zrobi�?
M�j ojciec pierwszy wybudowa� ca�oroczny dom po tej stronie jeziora. Najpierw, kiedy jeszcze by� prawie dzieckiem, razem z bra�mi postawi� w tym miejscu letni domek, kt�ry leg� w gruzach podczas pewnej letniej burzy w roku 1938. Ocala�a wtedy tylko szopa na �odzie. Rok p�niej ojciec rozpocz�� budow� du�ego domu. Najwi�cej szk�d podczas huraganu czyni nie wiatr, lecz �amane przez niego stare, wielkie drzewa. Tak w�a�nie Matka Natura przeprowadza od czasu do czasu gruntowne porz�dki.
- Nie mam poj�cia - odpar�em zgodnie z prawd�. Wielk� burz� z roku trzydziestego �smego zna�em wy��cznie z opowiada�. - Ale wiem, �e wiatr mo�e w nas uderzy� jak rozp�dzony ekspres.
Chwil� p�niej wr�ci� Billy; nie mia� ochoty bawi� si� na drabinkach, poniewa�, jak o�wiadczy�, "ca�y si� zapoci�". Zmierzwi�em mu w�osy i da�em jeszcze jedn� pepsi. Wi�cej pracy dla dentysty.
Burzowe chmury zas�ania�y coraz wi�cej jeszcze niedawno b��kitnego nieba. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e tym razem burza nas nie ominie. Norton wy��czy� radio. Billy siedzia� mi�dzy nami i, zafascynowany, obserwowa� niebo. Nad jeziorem powoli przetoczy� si� grzmot, by wkr�tce wr�ci� echem. Chmury kot�owa�y si� i k��bi�y - to czarne, to zn�w fioletowe, chwil� potem po�y�kowane, nieco p�niej zn�w czarne. Stopniowo rozprzestrzenia�y si� nad ca�ym jeziorem, a hen, daleko, sp�ywa�a ju� z nich delikatna zas�ona deszczu. Na razie pada�o w Bolster's Mills i Norway.
Powietrze drgn�o, a nast�pnie zacz�o si� porusza�, najpierw zrywami - flaga za�opota�a gwa�townie, zwis�a bezw�adnie, znowu za�opota�a, znowu zwis�a - p�niej za� zerwa� si� prawdziwy wiatr, kt�ry pocz�tkowo ostudzi� pot na naszych cia�ach, by zaraz potem niemal go zamrozi�.
W�a�nie wtedy nad jezioro pocz�� si� nasuwa� srebrzysty ca�un. W ci�gu kilku sekund przykry� Harrison i ruszy� prosto na nas. Motor�wki pospiesznie opu�ci�y scen�.
Billy poderwa� si� z krzese�ka (stanowi�o wiern�, tyle �e mniejsz� kopi� naszych re�yserskich krzese�, ��cznie z imieniem wypisanym wielkimi literami na oparciu).
- Tatusiu, patrz!
Ja r�wnie� wsta�em i otoczy�em ramieniem jego szczup�e barki.
- Idziemy do domu.
- Tatusiu, ale widzisz? Co to jest?
- Tr�ba powietrzna. Do �rodka, do �rodka!
Steff zerkn�a na mnie ze zdziwieniem, a nast�pnie powiedzia�a:
- Chod�my, Billy. Trzeba s�ucha� tatusia. Weszli�my przez rozsuwane szklane drzwi ��cz�ce taras z salonem. Zamkn��em je starannie i jeszcze raz spojrza�em na zewn�trz. Srebrzysty ca�un pokona� ju� trzy czwarte szeroko�ci jeziora. Teraz wygl�da� jak zdeformowana, wiruj�ca w szale�czym tempie fili�anka zawieszona mi�dzy niskimi czarnymi chmurami a powierzchni� wody, kt�ra przybra�a barw� posrebrzanego tu i �wdzie o�owiu. Jezioro zamieni�o si� w ocean: wysokie fale rozbija�y si� z hukiem o nabrze�a i falochrony, rozsiewaj�c doko�a bryzgi wodne. Dalej od brzegu grzywacze w�ciekle potrz�sa�y bia�ymi g�owami.
Widok tr�by powietrznej sun�cej nad wod� niemal mnie zahipnotyzowa�. W chwili kiedy by�a tu�, tu�, b�ysn�o tak przera�liwie, �e jeszcze co najmniej przez trzydzie�ci sekund widzia�em wszystko jak na negatywie. Telefon brz�kn�� ze zdumieniem, a ja odwr�ci�em si� i ujrza�em �on� i syna stoj�cych przed szerokim oknem, z kt�rego roztacza si� panorama na ca�� p�nocno-zachodni� cz�� jeziora.
Natychmiast ogarn�a mnie przera�aj�ca wizja - jedna z tych zarezerwowanych wy��cznie dla ojc�w i m��w - grubej szyby rozpryskuj�cej si� z hukiem na tysi�ce ostrych jak sztylety od�amk�w, kt�re nast�pnie bezlito�nie siek� ods�oni�ty brzuch �ony oraz twarz i szyj� syna. Potworno�ci inkwizycji to nic w por�wnaniu z losem, jaki wyobra�nia ka�dego z nas potrafi zgotowa� naszym najbli�szym.
Z�apa�em oboje za ramiona i gwa�townie szarpn��em do ty�u.
- Co robicie, do cholery? Wyno�cie si� st�d!
Steff wytrzeszczy�a oczy, Billy za� mia� tak� min�, jakby dopiero co obudzi� si� z g��bokiego snu. Zaprowadzi�em ich do kuchni i w��czy�em �wiat�o. Telefon brz�kn�� ponownie.
Zaraz potem uderzy� wiatr. Wra�enie by�o takie, jakby ca�y dom wzbi� si� w powietrze niczym jaki� jumbo jet: przera�liwy, nieko�cz�cy si� gwizd, to opadaj�cy do basowego ryku, to zn�w wspinaj�cy si� do op�ta�czego wrzasku.
- Na d�!
Musia�em krzycze�, �eby mnie us�yszeli. Bezpo�rednio nad naszymi g�owami rozleg� si� trzeszcz�cy huk grzmotu; Billy przywar� do mojej nogi.
- Ty te�! - odkrzykn�a Steff.
Skin��em g�ow�, jednocze�nie czyni�c uspokajaj�ce gesty. Musia�em si�� oderwa� Billy'ego od nogi.
- Id� z mam�. Wezm� par� �wiec na wypadek, gdyby mia�o zabrakn�� pr�du.
Pos�ucha�, a ja zacz��em grzeba� w szafkach. Zabawna rzecz z tymi �wiecami: ka�dej wiosny k�adziesz je na wierzchu, bo wiesz, �e latem burza mo�e przerwa� dop�yw pr�du, a kiedy przychodzi chwila, �e naprawd� s� potrzebne, znikaj� bez �ladu.
Grzeba�em ju� w czwartej szafce, gdzie w�r�d mn�stwa rupieci odkry�em mi�dzy innymi zawini�tko z porcj� trawki, kt�r� Steff i ja kupili�my przed czterema laty i zaledwie zd��yli�my napocz��, skacz�c� sztuczn� szcz�k� - nabytek Billy'ego ze sklepu z zabawkami w Auburn - oraz stosy fotografii, kt�re Steff ci�gle zapomina�a wklei� do album�w. Zajrza�em nawet do katalogu Searsa i za tajwa�sk� laleczk�, kt�r� zdoby�em podczas festynu we Fryeburgu w zawodach polegaj�cych na rzucaniu pi�eczkami tenisowymi do butelek po mleku.
�wiece le�a�y za laleczk� wpatruj�c� si� we mnie szklistym, nieruchomym wzrokiem. Jeszcze nawet nie zosta�y rozpakowane. W chwili kiedy zacisn��em na nich palce, �wiat�o zgas�o; elektryczno�� by�a ju� tylko tam, w g�rze. Kuchni� o�wietli�a seria bia�ych i purpurowych b�yskawic. Z do�u dobiega� p�acz Billy'ego i uspokajaj�cy szmer g�osu Steff.
Musia�em jeszcze raz popatrze� na burz�.
Co prawda tr�ba powietrzna albo ju� nas min�a, albo dotar�szy do brzegu, przesta�a istnie�, lecz widoczno�� nie przekracza�a dwudziestu metr�w. Na jeziorze rozszala� si� autentyczny sztorm; czyj� pomost (chyba Jasser�w) przemkn�� w zawrotnym tempie, kr�c�c koz�y we wzburzonej wodzie.
Jak tylko zszed�em na d�, Billy podbieg� i obj�� mnie mocno za nogi. Wzi��em go na r�ce, przytuli�em, po czym zapali�em �wiece. Siedzieli�my w pokoju go�cinnym, wpatrywali�my si� w swoje twarze o�wietlone ��tymi, pe�gaj�cymi p�omykami, i ws�uchiwali�my si� w ryk nawa�nicy. Mniej wi�cej po dwudziestu minutach do naszych uszu dotar� przeci�g�y trzask zako�czony g�uchym �oskotem; to run�a jedna z ogromnych sosen. Zaraz potem niespodziewanie zapad�a cisza.
- Ju� po wszystkim? - zapyta�a Steff.
- By� mo�e - odpar�em. - Albo to tylko przerwa. Ruszyli�my w g�r� po schodach, ka�dy ze swoj� �wiec�, niczym mnisi udaj�cy si� na nieszpory. Billy by� niezwykle przej�ty; fakt, �e ni�s� �wiec�, �e ni�s� ogie�, mia� dla niego ogromne znaczenie. Dzi�ki temu m�g� zapomnie� o strachu. By�o ju� zbyt ciemno, aby oszacowa� rozmiary zniszcze� wok� domu. Co prawda min�a pora, o kt�rej Billy zawsze k�ad� si� spa�, ale nie odes�ali�my go do ��ka. Usiedli�my we tr�jk� w salonie, s�uchali�my wiatru i patrzyli�my na b�yskawice.
Jak�� godzin� p�niej burza zacz�a ponownie przybiera� na sile. Od trzech tygodni temperatura w dzie� nie spada�a poni�ej trzydziestu stopni, a przez sze�� dni, wed�ug informacji przekazanych przez stacj� meteorologiczn� na lotnisku w Portland, przekracza�a trzydzie�ci pi��. W zwi�zku z tym, �e zima tego roku by�a wyj�tkowo sroga, a wiosna mocno si� sp�ni�a, znowu da�y si� s�ysze� opowie�ci o d�ugofalowych skutkach przeprowadzanych w latach pi��dziesi�tych pr�b z broni� j�drow�, oraz, ma si� rozumie�, o rych�ym ko�cu �wiata.
Drugie uderzenie nie by�o ju� tak silne, niemniej kilka drzew, os�abionych pierwszym atakiem nawa�nicy, run�o z �oskotem. Jedno z nich - ju� kiedy wiatr zacz�� ponownie cichn�� - zawadzi�o o dach z odg�osem, jaki m�g�by towarzyszy� uderzeniu pi�ci� w trumienne wieko. Billy podskoczy� i z niepokojem spojrza� w g�r�.
- Wytrzyma, spokojna g�owa - powiedzia�em. U�miechn�� si� nerwowo.
Oko�o dziesi�tej nast�pi� ostatni w�ciek�y atak. Wiatr wy� niemal r�wnie g�o�no jak za pierwszym razem, b�yskawice uderza�y ze wszystkich stron. Pada�y kolejne drzewa, w pewnej chwili za� od strony jeziora dobieg� trzask tak przera�liwy, �e Steff a� krzykn�a. Billy zd��y� tymczasem zasn�� w jej obj�ciach.
- Co to by�o?
- Przypuszczam, �e szopa na �odzie - odpar�em.
- O, Bo�e...
- My�l�, �e powinni�my wr�ci� na d�.
Wzi��em Billy'ego na r�ce. Steff wpatrywa�a si� we mnie wielkimi, przera�onymi oczami.
- Davidzie, wszystko b�dzie w porz�dku, prawda?
- Oczywi�cie.
- Jeste� tego pewien? - Tak.
Dziesi�� minut po tym, jak schronili�my si� na parterze, na pi�trze rozleg� si� dono�ny trzask. Okno w salonie. A wi�c by� mo�e moja niedawna wizja wcale nie by�a tak nieprawdopodobna. Steff, kt�ra tymczasem zd��y�a zapa�� w drzemk�, obudzi�a si� z cichym okrzykiem, Billy za� poruszy� si� niespokojnie na ��ku.
- Deszcz zniszczy nam meble - powiedzia�a.
- Trudno. Dom jest ubezpieczony.
- To niewiele zmienia - odparta gderliwym tonem. - Toaletka twojej matki... Nasza nowa kanapa... Telewizor...
- Ciii... Lepiej �pij.
- Kiedy nie mog�!
Pi�� minut p�niej ju� spa�a.
Czuwa�em jeszcze p� godziny w towarzystwie jednej �wiecy, przys�uchuj�c si� odg�osom burzy. Podejrzewa�em, �e z samego rana mn�stwo w�a�cicieli dom�w wok� jeziora si�gnie po telefony, by zadzwoni� do swoich agent�w ubezpieczeniowych, wkr�tce potem rozlegnie si� warkot niezliczonych pi�, kt�rymi zaczn� ci�� konary drzew blokuj�cych podjazdy i przygniataj�cych dachy, a na szosie pojawi� si� samochody pogotowia energetycznego.
Wygl�da�o na to, �e nawa�nica cichnie na dobre. Zostawi�em Steff i Billy'ego pogr��onych we �nie na ��ku, poszed�em na pi�tro i zajrza�em do salonu. Rozsuwanym drzwiom nic si� nie sta�o, ale tam gdzie jeszcze niedawno by�o panoramiczne okno, zia�a ogromna dziura wype�niona li��mi. Wiekowa brzoza, kt�ra, odk�d pami�tam, ros�a przy wej�ciu do piwnicy, nie wytrzyma�a naporu wichury. Dopiero teraz, patrz�c na jej wierzcho�ek, kt�ry zawita� do naszego salonu, zrozumia�em, co Steff mia�a na my�li, m�wi�c, �e fakt, i� dom jest ubezpieczony, niewiele zmienia. Kocha�em to drzewo. Dzielnie przetrzyma�o niezliczone surowe zimy i jako jedyne mi�dzy domem a jeziorem nie zawar�o bliskiej znajomo�ci z moj� pi�� spalinow�. P�omie� �wiecy odbija� si� w niezliczonych szklanych od�amkach za�cielaj�cych dywan. Zapami�ta�em, �eby ostrzec Steff i Billy'ego; zazwyczaj rano biegali po domu na bosaka, ale tym razem by�o to wykluczone.
Wr�ci�em na d�. Noc sp�dzili�my w ��ku w go�cinnej sypialni; Billy spa� mi�dzy Steff i mn�. �ni�o mi si�, �e w Harrison po drugiej stronie jeziora zobaczy�em przechadzaj�cego si� Boga. By� tak wielki, �e od pasa w g�r� nik� w b��kitnej odch�ani nieba. Drzewa trzaska�y pod jego stopami jak zapa�ki. Zmierza� wok� jeziora w naszym kierunku, a wszystkie domy i letnie domki na jego drodze eksplodowa�y purpurowym ogniem, jakby trafione piorunami. Dym szybko g�stnia�, a� wreszcie okry� wszystko niczym mg�a.
2. PO BURZY. NORTON. WYPRAWA DO MIASTECZKA.
- O rety! - wykrzykn�� Billy.
Sta� przy p�ocie odgradzaj�cym nasz� dzia�k� od dzia�ki Nortona i gapi� si� na podjazd. Podjazd zaczyna si� jakie� czterysta metr�w od domu, przy bocznej drodze gruntowej, kt�ra z kolei kilometr dalej ��czy si� z asfaltow� szos� zwan� Kansas Road. Stamt�d mo�na ju� jecha�, dok�dkolwiek si� chce, pod warunkiem �e b�dzie to Bridgton.
Pod��y�em wzrokiem za spojrzeniem Billy'ego i w�osy zje�y�y mi si� na g�owie.
- Nie podchod� bli�ej. Nie zaprotestowa�.
Ranek by� rze�ki i czysty jak kryszta�. Niebo, przez ca�y okres upa��w bure i zamglone, teraz przybra�o soczy�cie niebiesk�, niemal jesienn� barw�. Wia� lekki wiaterek, po ziemi biega�y weso�e plamy s�onecznego blasku. S�ycha� by�o do�� g�o�ny syk, a zaledwie kilka krok�w od miejsca, w kt�rym sta� Billy, w trawie le�a�o co�, co na pierwszy rzut oka mo�na by�o wzi�� za drgaj�ce k��bowisko w�y: zerwane przez wiatr przewody elektryczne, wci�� pod napi�ciem, wij�ce si� leniwie i gro�nie sycz�ce. Gdyby nie ulewny deszcz, dom m�g�by stan�� w p�omieniach, a tak sko�czy�o si� na skrawku wypalonej trawy.
- Tatusiu, czy to mo�e kogo� porazi�?
- Owszem, mo�e.
- Wi�c co z tym zrobimy?
- Nic. Zaczekamy na pogotowie energetyczne.
- A kiedy przyjad�?
- Nie wiem. - Pi�ciolatkowi nigdy nie zabraknie pyta�. - Na pewno maj� dzisiaj mn�stwo roboty. Przejdziesz si� ze mn� do drogi?
Ruszy� w moj� stron�, lecz po kilku krokach stan�� jak wryty, poniewa� jeden z przewod�w poruszy� si� leniwie, nie przestaj�c sycze�.
- Tatusiu, czy lelektyczno�� mo�e biec po ziemi? Celne pytanie.
- Tak, ale niczego si� nie b�j. Ona po prostu chce si� tam schowa�, ty zupe�nie jej nie interesujesz. Nic ci nie b�dzie, tylko trzymaj si� z daleka.
- Chce si� schowa�... - wymamrota�, po czym podbieg� do mnie.
Szli�my, trzymaj�c si� za r�ce. Sytuacja przedstawia�a si� gorzej, ni� my�la�em. Na podjazd zwali�y si� a� cztery drzewa: jedno niedu�e, dwa �redniaki i jeden olbrzym o pniu �rednicy co najmniej p�tora metra, zakuty niczym w gorset w pancerz z wilgotnego mchu.
Po�amane ga��zie, cz�ciowo ogo�ocone z li�ci, wala�y si� doko�a niczym bez�adnie rozrzucone resztki stogu siana. Id�c w kierunku drogi, odci�gali�my na boki mniejsze z nich. Przypomnia�o mi to pewien letni dzie� mniej wi�cej sprzed dwudziestu pi�ciu lat; by�em wtedy chyba niewiele starszy od Billy'ego. Zjechali si� w�wczas wszyscy moi wujkowie. Przez ca�y dzie� pracowali w lesie pi�ami, siekierami i sekatorami, wieczorem za� usiedli przy zbitym z desek stole do monstrualnego posi�ku sk�adaj�cego si� z hot dog�w, hamburger�w i sa�atki ziemniaczanej. Piwo la�o si� strumieniami, a nieco p�niej wujek Reuben wskoczy� do jeziora w ubraniu i w butach. W tamtych czasach w lesie mo�na by�o jeszcze spotka� jelenia.
- Tatusiu, mog� p�j�� nad jezioro?
Znudzi�o go uprz�tanie ga��zi z podjazdu. Kiedy ma�ego ch�opca co� znudzi, trzeba pozwoli� mu zaj�� si� czym� innym.
- Jasne.
Wr�cili�my razem do domu, po czym Billy skr�ci� w prawo, obchodz�c z daleka pozrywane przewody, ja za� poszed�em w lewo, do gara�u, po pi�� spalinow�. Zgodnie z moimi oczekiwaniami, po jeziorze ni�s� si� warkot co najmniej kilku takich urz�dze�.
Nape�ni�em zbiorniczek paliwem, zdj��em koszul� i wr�ci�em na podjazd, gdzie ju� czeka�a na nie Steff, niepewnie spogl�daj�c na zwalone drzewa.
- Jak to wygl�da? - zapyta�a.
- Powinienem da� sobie rad�. A co w domu?
- Posprz�ta�am szk�o, ale b�dziesz musia� co� zrobi� z tym drzewem. Nie mo�emy mie� drzewa w salonie.
- Raczej nie - przyzna�em jej racj�.
Przez chwil� patrzyli�my na siebie w blasku porannego s�o�ca, po czym wybuchn�li�my �miechem. Po�o�y�em pi�� na betonie, przygarn��em Steff, chwyci�em j� mocno za po�ladki i poca�owa�em.
- Davidzie, nie... - wymamrota�a. - Billy... W tej samej chwili nasz syn wybieg� zza domu.
- Tato! Tatusiu! - wykrzykn��, zasapany. - Chod� zobaczy�...
Steff dopiero teraz zauwa�y�a pozrywane przewody i wrzasn�a przera�liwie, �eby uwa�a�. Billy, kt�rego dzieli�o od nich dobre par� krok�w, zatrzyma� si� i spojrza� na matk� z takim wyrazem twarzy, jakby podejrzewa�, �e postrada�a zmys�y.
- Wszystko w porz�dku, mamusiu - powiedzia� tonem, kt�rym zazwyczaj przemawia si� do os�b dotkni�tych starcz� demencj�, po czym ruszy� ku nam powolnym, dostojnym krokiem, aby zademonstrowa�, jak bardzo jest doros�y i rozs�dny. Poczu�em, �e Steff dr�y w moich ramionach.
- Wszystko w porz�dku - powt�rzy�em za nim. - On wie, �e to niebezpieczne.
- Wszyscy o tym wiedz�, a jednak wci�� gin� ludzie pora�eni pr�dem. Billy, wracaj do domu!
- Ale mamo! Chcia�em pokaza� tacie szop� dla �odzi!
Oczy niemal wysz�y mu na wierzch z podniecenia. Zakosztowa� smaku poburzowej apokalipsy i teraz pragn�� si� tym podzieli�.
- Wracaj natychmiast! Te druty s� niebezpieczne!
- Tata powiedzia�, �e chodzi im o ziemi�, nie o mnie...
- Billy, nie dyskutuj!
- Zaraz obejrz� szop�, mistrzu. Biegnij tam pr�dko, tylko trzymaj si� z daleka od przewod�w.
Wyczu�em jak Steff napina mi�nie.
- Jasne! Dobrze, tato!
Pogna� jak huragan, z koszul� cz�ciowo wystaj�c� ze spodni. Po chwili zza domu dobieg� jego radosny okrzyk - widocznie dostrzeg� kolejne �lady zniszczenia. Delikatnie obj��em Steff ramieniem.
- On wie, czym grozi dotkni�cie przewod�w pod napi�ciem - powiedzia�em. - Boi si� ich. To dobrze, bo dzi�ki temu nic mu nie grozi.
Po jej policzku pop�yn�a �za.
- Boj� si�, Davidzie!
- Daj spok�j. Ju� po wszystkim.
- Czy�by? To samo by�o poprzedniej zimy... i p�n� wiosn�... w miasteczku m�wili nawet o "czarnej wio�nie"... wszyscy powtarzaj�, �e co� takiego nie zdarzy�o si� w tych stronach od 1888...
"Wszyscy" oznacza�o zapewne pani� Carmody, w�a�cicielk� antykwariatu w Bridgton, a w�a�ciwie sklepu ze starzyzn�, do kt�rego Steff zagl�da�a od czasu do czasu. Billy ch�tnie jej towarzyszy�. W pogr��onych w p�mroku, zakurzonych pomieszczeniach na zapleczu rozpo�ciera�y skrzyd�a wypchane sowy o wielkich z�ocistych oczach, zaciskaj�c szpony na polakierowanych dr��kach, doko�a kawa�ka zakurzonego szk�a udaj�cego strumie� sta�y trzy wypchane kuny, a nadjedzony przez mole wilk zamiast piany toczy� z pyska tumany kurzu, szczerz�c z�by w nieustaj�cym paskudnym grymasie. Pani Carmody twierdzi�a, jakoby wilka zastrzeli� przy potoku Stevensa jej ojciec pewnego wrze�niowego popo�udnia w 1901 roku.
Oboje wracali z tych wypraw w znakomitych nastrojach, moja �ona bowiem uwielbia�a obrazy malowane na szkle, syna za� fascynowa�o obcowanie ze �mierci� w postaci wypchanych zwierz�t. Odnosi�em jednak wra�enie, i� stara kobieta wywiera na Steff - pod wszystkimi innymi wzgl�dami niezwykle rozs�dn� i praktyczn� - niedobry wp�yw. Trafi�a w jej czu�e miejsce, intelektualn� pi�t� Achillesa. Steff nie by�a zreszt� jedyn� osob� w okolicy, kt�r� fascynowa�y ponure przepowiednie pani Carmody oraz jej medyczne porady, oparte na ludowej m�dro�ci i zawsze udzielane w imi� Bo�e.
Je�li mia�a� m�a, kt�ry po paru g��bszych ch�tnie wymachiwa� pi�ciami, to na siniaki najlepiej robi�a woda ze zbutwia�ego pnia. Tego, jaka b�dzie najbli�sza zima, mo�na by�o dowiedzie� si� ju� w czerwcu, mierz�c d�ugo�� g�sienic, albo najdalej w sierpniu, oceniaj�c grubo�� plastr�w miodu. A teraz, chro� nas dobry Bo�e, zapowiada si� na powt�rk� CZARNEJ WIOSNY ROKU 1888 (ka�dy niech doda tyle wykrzyknik�w, ile uwa�a za stosowne). Ja tak�e s�ysza�em t� histori�. Miejscowi lubi� j� opowiada�. Je�li wiosna jest ch�odniejsza ni� zwykle, l�d skuwaj�cy jeziora robi si� w ko�cu czarny jak zepsuty z�b. Zdarza si� to rzadko, ale na pewno cz�ciej ni� raz na sto lat. Tak, wszyscy lubi� j� opowiada�, bez w�tpienia jednak z najwi�kszym przekonaniem czyni to pani Carmody.
- Mieli�my ostr� zim� i p�n� wiosn� - powiedzia�em. - Teraz mamy gor�ce lato. Burza przysz�a i posz�a. Takie zachowanie jest do ciebie zupe�nie niepodobne.
- To nie by�a zwyczajna burza - wyszepta�a.
- Zgadzam si�. Je�li o to chodzi, masz ca�kowit� racj�. Histori� o Czarnej Wio�nie opowiedzia� mi Bill Giosti, w�a�ciciel i zarazem pracownik (a raczej "pracownik"...) stacji benzynowej w Casco Village. W prowadzeniu interesu na co dzie� pomagali mu zapijaczeni synowie, a od czasu do czasu r�wnie zapijaczeni wnukowie - pod warunkiem �e akurat nie grzebali przy swoich skuterach �nie�nych albo rowerach g�rskich. Bill mia� siedemdziesi�t lat, wygl�da� na osiemdziesi�t, ale kiedy by� w formie, pi� jak dwudziestolatek. Kt�rego� dnia, po majowej burzy po��czonej z niespodziewan� �nie�yc�, wzi��em Billy'ego i pojechali�my zatankowa�. Giosti by� ju� po paru g��bszych, wi�c ch�tnie podzieli� si� ze mn� swoj� wersj� opowie�ci o Czarnej Wio�nie, chocia� w tych okolicach �nieg w maju nie jest niczym nadzwyczajnym: niekiedy spada, a dwa dni p�niej nie ma po nim �ladu.
Steff wci�� przygl�da�a si� podejrzliwie pozrywanym przewodom.
- Kiedy przyjedzie pogotowie energetyczne?
- Najpr�dzej jak tylko mo�liwe. Nied�ugo. Nie zamartwiaj si� niepotrzebnie o Billy'ego. Ma dobrze pouk�adane w g�owie. Czasem zapomina po sobie posprz�ta�, ale to jeszcze nie znaczy, �e bez zastanowienia da si� porazi� pr�dem. Na szcz�cie potrafi zatroszczy� si� o siebie. - Unios�em palcami k�ciki jej ust; pos�usznie zosta�y w g�rze, daj�c pocz�tek u�miechowi. - Ju� lepiej?
- Przy tobie zawsze jest lepiej.
Zrobi�o mi si� bardzo przyjemnie. Z drugiej strony domu dobieg�o wo�anie Billy'ego.
- Chod�my obejrze� zniszczenia - zaproponowa�em.
- Gdybym chcia�a ogl�da� zniszczenia, wystarczy�oby, �ebym wesz�a do salonu - odpar�a z gorycz�.
- W takim razie chod�my sprawi� przyjemno�� ma�emu ch�opcu.
Trzymaj�c si� za r�ce, zeszli�my po kamiennych stopniach. Na pierwszym zakr�cie zderzy� si� z nami biegn�cy w przeciwnym kierunku Billy. Niewiele brakowa�o, �eby nas przewr�ci�.
- Hola, nie tak pr�dko - upomnia�a go Steff, marszcz�c brwi. Przypuszczalnie wyobrazi�a sobie, jak zamiast na nas wpada w k��bowisko �miertelnie niebezpiecznych przewod�w.
- Musicie to zobaczy�! - wysapa� bez tchu w piersi. - Rozwali�o szop�, pomost wyrzuci�o na ska�y, wsz�dzie le�� drzewa... W mord�, ale wia�o!
- Billy! - zagrzmia�a Steff.
- Przepraszam, mamo. Szybko, chod�cie! I znikn��.
- Rzek�szy te s�owa, herold zniszczenia odbie�a� pospiesznie - powiedzia�em z namaszczeniem, ponownie wywo�uj�c u�miech na twarzy Steff. - Jak tylko uda mi si� uprz�tn�� podjazd, pojad� do rejonowego biura energetycznego i powiem im, jaki mamy tu pasztet. Zgoda?
- Zgoda! - odpar�a z wdzi�czno�ci�. - Jak my�lisz, kiedy ci si� uda?
Gdyby nie to wielkie drzewo o pniu poro�ni�tym mchem, roboty by�oby najwy�ej na godzin�, a tak mia�em powa�ne w�tpliwo�ci, czy zd��� przed jedenast�.
- W takim razie pojedziesz dopiero po lunchu, ale b�dziesz musia� te� zrobi� zakupy. Ju� prawie sko�czy�o si� mleko i mas�o, a opr�cz tego... Zreszt�, przygotuj� ci list�.
W chwili zagro�enia kobieta zamienia si� w wiewi�rk�. U�cisn��em j� mocno i skin��em g�ow�, po czym ruszyli�my dalej. Jak tylko znale�li�my si� z drugiej strony domu, zrozumieli�my, dlaczego Billy by� tak bardzo podekscytowany.
- O, rety... - wyszepta�a Steff.
Z miejsca, w kt�rym stali�my, roztacza� si� widok na co najmniej p�kilometrowy odcinek brzegu jeziora, od dzia�ki Bibber�w po lewej stronie poczynaj�c, poprzez nasz�, na dzia�ce Brenta Nortona ko�cz�c.
Pot�na stara sosna, strzeg�ca szopy na �odzie, z�ama�a si� w po�owie; to, co z niej zosta�o, przypomina�o nieudolnie zaostrzony o��wek. Bia�e obna�one drewno l�ni�o bezbronnie, kontrastuj�c mocno z ciemn� kor�. Druga, co najmniej dwudziestometrowa cz�� sosny, spoczywa�a cz�ciowo zanurzona w wodzie naszej p�ytkiej zatoczki. Mieli�my sporo szcz�cia, �e nie zatopi�a motor�wki; zaledwie tydzie� wcze�niej silnik star-cruisera odm�wi� pos�usze�stwa i ��dka wci�� sta�a w przystani w Naples, cierpliwie czekaj�c w kolejce do naprawy.
Na drugim ko�cu nale��cego do nas kr�tkiego odcinka brzegu jeziora inne ogromne drzewo przygniot�o zbudowan� przez mojego ojca szop� na �odzie - kiedy� "mieszka�" w niej osiemnastometrowy chris-craft, ale to by�y dawne czasy. Przed burz� ros�o, a raczej sta�o, na dzia�ce Nortona. Ogarn�� mnie gniew; drzewo ju� od pi�ciu lat by�o martwe, powinien by� dawno je �ci��! Spoczywa�o ca�ym ci�arem na naszej szopie, kt�rej dach wygl�da� jak przekrzywiony, poszarpany przez psy s�omkowy kapelusz. Roztrzaskane dach�wki wala�y si� w promieniu kilkunastu metr�w. U�yte przez Billy'ego okre�lenie "rozwali�o szop�" okaza�o si� ca�kowicie uzasadnione.
- To drzewo Nortona! - wykrzykn�a Steff z takim oburzeniem, �e mimo wszystko musia�em si� u�miechn��. Maszt r�wnie� le�a� w wodzie, ameryka�ska flaga ko�ysa�a si� sm�tnie na falach oplatana sznurkami. Bez trudu mog�em sobie wyobrazi�, co us�ysz� od Nortona: podaj mnie do s�du, je�li masz ochot�.
Billy przedosta� si� na kamienny falochron i ogl�da� szcz�tki wyrzuconego przez fale pomostu pomalowanego w weso�e b��kitne i ��te pasy.
- To chyba Martins�w, prawda? - zapyta� z szerokim u�miechem, spojrzawszy na nas przez rami�.
- Chyba tak - odpar�em. - M�g�by� wej�� do wody i zabra� flag�?
- Jasne!
Na prawo od falochronu znajdowa�a si� niedu�a piaszczysta pla�a. W roku 1941, jeszcze zanim wielki kryzys ostatecznie odszed� w niepami�� po krwawej �a�ni w Pearl Harbor, m�j ojciec wynaj�� cz�owieka, kt�ry przywozi� ci�ar�wk� piasek i usypywa� go na brzegu oraz w wodzie, tak �e powsta�a nie tylko ta pla�a, ale i piaszczyste dno (ko�czy�o si� dopiero tam, gdzie woda si�ga�a mi troch� powy�ej piersi). Cz�owiek wzi�� za ca�� robot� osiemdziesi�t dolar�w, a pla�a przetrwa�a do dzisiaj. I bardzo dobrze, poniewa� teraz nie wolno ju� usypywa� w�asnych pla�. Odk�d odprowadzane do jeziora �cieki doprowadzi�y do wygini�cia wi�kszo�ci ryb, niedobitki za� uczyni�y ca�kowicie niejadalnymi, w�adze zakaza�y jakichkolwiek ingerencji w wygl�d linii brzegowej, t�umacz�c, �e piaszczyste pla�e mog� niekorzystnie wp�yn�� na ekologi� akwenu. Bez ogranicze� mog� je natomiast usypywa� developerzy.
Billy ruszy� w kierunku flagi... po czym znieruchomia�. W tej samej chwili poczu�em, �e Steff gwa�townie napina mi�nie, i sam te� to zobaczy�em: drugi brzeg jeziora znik�. Okry� go nieprzenikniony ca�un bia�ej mg�y, zupe�nie jakby z nieba zsun�� si� na ziemi� ogromny, zwiastuj�cy pi�kn� pogod� ob�ok.
Natychmiast przypomnia�em sobie niedawny sen. Kiedy Steff zapyta�a, co to jest, niewiele brakowa�o, �ebym odpowiedzia�: B�g.
- Davidzie...
Nie spos�b by�o dostrzec nawet najdrobniejszego fragmentu brzegu, ale po wielu latach sp�dzonych nad Long Lak� m�g�bym przysi�c, �e ukrywa si� tu� za zas�on� z mg�y, nie dalej ni� par� metr�w. Granica przebiega�a wzd�u� linii prostej.
- Tatusiu, co to takiego? - zawo�a� Billy. Sta� po kolana w wodzie, trzymaj�c w r�ce skraj mokrej flagi.
- Wa� mg�y.
- Na jeziorze? - zapyta�a z pow�tpiewaniem Steff, a ja bez trudu dos�ysza�em pobrzmiewaj�ce w jej g�osie echo historii opowiadanych przez pani� Carmody. Niech szlag trafi t� kobiet�! Ju� wr�ci�a mi pewno�� siebie; b�d� co b�d�, sny s� r�wnie niematerialne jak mg�a.
- Jasne. Przecie� nieraz widywa�a� tu mg��.
- Ale nigdy tak�. Ta wygl�da raczej jak chmura.
- Poniewa� �wieci s�o�ce - wyja�ni�em. - Tak samo wygl�daj� chmury, kiedy patrzy si� na nie z samolotu.
- Ale sk�d si� wzi�a? Przecie� mg�y powstaj� tylko przy wilgotnej pogodzie...
- T� mamy teraz, a raczej maj� j� w Harrison. Drobny uboczny skutek burzy, i tyle. Rezultat spotkania dw�ch front�w atmosferycznych albo co� w tym rodzaju.
- Jeste� pewien?
Roze�mia�em si� i obj��em j� za szyj�.
- Oczywi�cie, �e nie. Improwizuj�. Gdybym by� pewien, przygotowywa�bym prognoz� pogody dla telewizji. A teraz id� i przygotuj t� list� z zakupami.
Rzuci�a mi jeszcze jedno pow�tpiewaj�ce spojrzenie, os�oni�a r�k� oczy, przez chwil� przygl�da�a si� �cianie mg�y, po czym pokr�ci�a g�ow�.
- Dziwne... - mrukn�a i odesz�a w stron� domu. Tymczasem dla Billy'ego mg�a straci�a urok nowo�ci.
Wy�owi� z wody sznurek i flag�, po czym roz�o�yli�my j� na trawie, aby wysch�a.
- S�ysza�em, �e to niedobrze, kiedy flaga dotyka ziemi - powiedzia� rzeczowym tonem.
- Tak?
- Tak. Victor McAllister m�wi, �e za co� takiego mo�na trafi� na krzes�o elektryczne.
- Przy najbli�szej okazji powiedz mu, �e zamiast m�zgu ma w g�owie pe�no tego, czego wida� a� nadto, kiedy spojrzy si� na wsch�d ze Statuy Wolno�ci.
- To znaczy wod�?
Billy jest bystrym ch�opcem, ale prawie ca�kowicie pozbawionym poczucia humoru. Dla mistrza wszystko odbywa si� na powa�nie. Mam nadziej�, �e sam dojdzie do wniosku, i� takie podej�cie do �ycia mo�e by� bardzo niebezpieczne - zanim b�dzie za p�no.
- W�a�nie. Ale nie powtarzaj tego mamie. Jak tylko flaga wyschnie, z�o�ymy j� ze wszystkimi honorami i schowamy w jakim� bezpiecznym miejscu.
- A naprawimy dach szopy i postawimy nowy maszt? - zapyta� z niepokojem. Chyba nawet on zacz�� ju� odczuwa� przesyt zniszczeniem.
Poklepa�em go uspokajaj�co po ramieniu.
- Nie przejmuj si�. Wszystko b�dzie w porz�dku.
- Mog� p�j�� do Bibber�w i zobaczy�, co tam si� dzieje?
- Tak, ale tylko na chwil�. Na pewno te� wzi�li si� do sprz�tania, a niekt�rzy robi� si� wtedy troch� nerwowi.
Tak jak ja, gdy patrz� na drzewo Nortona tkwi�ce w mojej szopie na �odzie.
- No to, na razie! Pu�ci� si� p�dem.
- Tylko postaraj si� nie p�ta� im pod nogami. I jeszcze jedno!
Obejrza� si�.
- Pami�taj o pozrywanych przewodach. Je�li gdzie� je zobaczysz, trzymaj si� z daleka.
- Jasne, tato.
Jeszcze przez jaki� czas przygl�da�em si� zniszczeniom, potem znowu przenios�em wzrok na �cian� mg�y. Odnios�em wra�enie, �e jest bli�ej, ale nie by�em tego pewien. Je�li tak w�a�nie mia�y si� sprawy, zjawisko to ur�ga�o prawom natury, jako �e musia�aby si� w�wczas przemieszcza� pod wiatr. By�a niesamowicie bia�a - jedyne, z czym m�g�bym j� por�wna�, to ze �wie�ym �niegiem kontrastuj�cym wyra�nie z g��boko, soczy�cie granatowym zimowym niebem. Jednak �nieg l�ni w promieniach s�o�ca milionami jaskrawych punkcik�w, ta mg�a natomiast, cho� nieskalanie czysta, nie odbija�a s�onecznego blasku. Wbrew temu, co m�wi�a Steff, mg�y powstaj� r�wnie� przy �adnej pogodzie, w�wczas jednak niemal zawsze towarzysz� im t�cze. Tutaj t�czy nie by�o.
Ponownie ogarn�� mnie niepok�j, zanim jednak rozgo�ci� si� na dobre, dobieg� przyt�umiony mechaniczny odg�os - M, tul, lut! - potem za� ledwo s�yszalne:
- Cholera!
Chwil� potem odg�os rozleg� si� ponownie, lecz tym razem nie towarzyszy�o mu przekle�stwo. Za trzecim razem do moich uszu dobieg�o przyt�umione "Kurwa ma�!".
�u�, �u�, �u�!
Cisza. A potem:
- Ty cholerna cipo!
U�miechn��em si�. Dobiegaj�cy z oddali warkot pi� spalinowych nie by� na tyle g�o�ny, by uniemo�liwi� mi rozpoznanie niezbyt melodyjnego g�osu mego s�siada, cenionego prawnika i w�a�ciciela dzia�ki nad jeziorem, Brentona Nortona.
Udaj�c, �e interesuj� si� wy��cznie pomostem wyrzuconym na ska�y przy brzegu, zbli�y�em si� do jeziora. Teraz doskonale widzia�em Nortona. Sta� na ods�oni�tym terenie przy swojej zabudowanej werandzie, na grubym dywanie z sosnowych igie�, ubrany w zachlapane farb� d�insy i bia�y podkoszulek. Mia� zmierzwione w�osy (fryzura za czterdzie�ci dolar�w) i mokr� od potu twarz. Przykl�kn�wszy na jedno kolano, zmaga� si� z pi��, znacznie bardziej imponuj�c� od mojej value house za 79 dolar�w i 95 cent�w. Na pierwszy rzut oka mia�a wszystko - z wyj�tkiem przycisku, kt�rym mo�na by j� uruchomi�. Norton szarpa� za link�, pi�a wydawa�a znane mi ju� odg�osy, po czym milk�a. Z zadowoleniem stwierdzi�em, �e dorodna brzoza run�a na turystyczny stolik, mia�d��c go zupe�nie.
Norton po raz kolejny z ogromn� si�� szarpn�� za sznurek.
�u�, �u�, �u�! �u�u�u�u�u! �U�U�UUUUUU... �u�... �u�...
Prawie mu si� uda�o.
Jeszcze jedno straszliwe szarpni�cie.
�u�, �u�, �u�.
- Pieprzona dziwka! - wrzasn�� Norton i wyszczerzy� z�by na swoj� kosztown� pi��.
Po raz pierwszy od chwili, kiedy wsta�em z ��ka, zrobi�o mi si� naprawd� przyjemnie. Wr�ci�em do domu, wydoby�em star� pi��, uruchomi�em j� i wzi��em si� do roboty.
Oko�o dziesi�tej kto� klepn�� mnie w rami�. Okaza�o si�, �e to Billy z puszk� piwa w jednej r�ce i sporz�dzon� przez Steff list� w drugiej. Wepchn��em list� do tylnej kieszeni spodni, po czym wzi��em piwo, kt�re mo�e nie by�o lodowate, ale przynajmniej ch�odne. Jednym haustem wla�em w siebie prawie po�ow� zawarto�ci puszki - rzadko kiedy piwo smakuje a� tak dobrze - a nast�pnie zasalutowa�em ni� Billy'emu.
- Dzi�ki, mistrzu.
- Mog� troch�?
Pozwoli�em mu poci�gn�� �yk piwa. Skrzywi� si�, odda� mi puszk�, a ja bezzw�ocznie opr�ni�em j� do ko�ca. Zamierza�em zgnie�� j� wp�, ale powstrzyma�em si� w ostatniej chwili. Co prawda przepisy o recyklingu obowi�zywa�y ju� od trzech lat, lecz nie�atwo jest si� uwolni� od starych przyzwyczaje�.
- Dopisa�a co� na samym dole, ale nie mog� odczyta� - powiedzia� Billy.
Wyj��em kartk� z kieszeni. "Nie mog� z�apa� WOXO. My�lisz, �e to z powodu burzy?".
WOXO to lokalna rozg�o�nia UKF z muzyk� rockow�, nadaj�ca z Norway, miejscowo�ci po�o�onej trzydzie�ci kilometr�w na p�noc od nas. Nasze sfatygowane radio nie by�o w stanie odbiera� niczego wi�cej.
- Powiedz mamie, �e przypuszczalnie tak - powiedzia�em, przeczytawszy mu na g�os pytanie. - I zapytaj, czy odbiera Portland na falach d�ugich.
- Dobrze. Tato, mog� pojecha� z tob� do miasta?
- Jasne. Mama te�, je�li ma ochot�.
- Wdechowo!
Pogna� z pust� puszk� do domu.
Wreszcie przysz�a kolej na wielkie drzewo. Wykona�em pierwsze ci�cie, po czym wy��czy�em pi�� na par� chwil, �eby ostyg�a. Drzewo by�o dla niej stanowczo zbyt du�e, ale pomy�la�em, �e je�li b�d� dzia�a� powoli i ostro�nie, jako� dam sobie rad�. Ciekawe, czy droga prowadz�ca do szosy jest przejezdna, przemkn�o mi przez g�ow�, i niemal w tej samej chwili zza drzew wy�oni�a si� pomara�czowa furgonetka pogotowia energetycznego; przypuszczalnie zmierza�a do �lepego zako�czenia naszej drogi. A wi�c wszystko w porz�dku. Najdalej oko�o po�udnia powinni dotrze� do nas i zaj�� si� pozrywanymi przewodami.
Odci��em spory kawa�ek pnia, odci�gn��em go na skraj podjazdu i zepchn��em ze wzniesienia. Pniak stoczy� si� po pochy�o�ci i znieruchomia� dopiero w krzakach, kt�re znacznie rozros�y si� od bardzo ju� odleg�ej chwili, kiedy m�j ojciec ze swymi bra�mi - wszyscy arty�ci, tak zawsze by�o u Drayton�w - zrobili z nimi porz�dek.
Otar�em r�kawem pot z twarzy. Ch�tnie napi�bym si� jeszcze piwa; pierwsze tylko narobi cz�owiekowi smaku. Ponownie wzi��em pi�� w r�ce, my�l�c o nag�ym znikni�ciu WOXO z eteru. Zagadkowa mg�a zbli�a�a si� w�a�nie z p�nocy. R�wnie� tam, na p�noc od nas, le�a�o Shaymore ("Shammore", je�li wierzy� wymowie miejscowych), gdzie mie�ci�a si� siedziba Projektu Grot Strza�y.
Nikt nie wiedzia� na pewno, sk�d wzi�a si� ta nazwa ani czy projekt rzeczywi�cie ochrzczono takim kryptonimem, ani nawet, czy w og�le istnia� jaki� projekt. Bill Giosti twierdzi�, �e tak, ale nie potrafi� wyja�ni�, sk�d i w jaki spos�b uzyska� te informacje. Rzekomo od siostrzenicy, kt�ra pracowa�a w firmie telefonicznej i s�ysza�a to i