2158

Szczegóły
Tytuł 2158
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2158 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2158 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2158 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Gianni Rodari Gelsomino w Kraju K�amczuch�w Przek�ad i opracowanie Hanna O�ogowska Tom Ca�o�� w tomach Polski Zwi�zek Niewidomych Zak�ad Wydawnictw i Nagra� Warszawa 1990 T�oczono w nak�adzie 20 egz. pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni PZN, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Pap. kart. 140 g kl. Iii_B�1 Ca�o�� nak�adu 100 egz. Przedruk z wydawnictwa "Alfa", Warszawa 1987 Pisa�a K. Pabian Korekty dokonali St. Makowski i K. Kruk .nv Rozdzia� 1 Celna bramka Gelsomina~ t� opowie�� rozpoczyna Oto historia Gelsomina (czytaj: D�elsomino) taka, jak� on sam mi opowiada�. S�uchaj�c tego opowiadania, o ma�o nie og�uch�em, chocia� napcha�em sobie do uszu chyba z p� kilo waty. Bo Gelsomino ma tak silny g�os, �e kiedy m�wi szeptem, s�ysz� go nawet pasa�erowie odrzutowych samolot�w lec�cych na wysoko�ci dziesi�ciu kilometr�w nad poziomem morza i g�ow� Gelsomina. Obecnie jest on znakomitym �piewakiem, ma g�o�ne i s�awne na obu p�kulach nazwisko, kt�rego nie potrzeba tutaj wymienia�, gdy� na pewno sto razy czytali�cie je w gazetach. A Gelsominem nazwano go w dzieci�stwie i pod tym imieniem wyst�puje w naszym opowiadaniu. A wi�c razu pewnego by� sobie bardzo zwyczajny ch�opiec, wzrostem mo�e nawet nieco mniejszy od innych. Ale, jak tylko zjawi� si� na �wiecie i wyda� pierwszy krzyk, wszyscy zrozumieli, �e natura obdarzy�a go g�osem o nieprawdopodobnej sile. Ch�opiec urodzi� si� p�n� noc� i mieszka�cy osady natychmiast powyskakiwali z ��ek, s�dz�c, �e s�ysz� wzywaj�c� do pracy syren� fabryczn�. Ale by� to tylko Gelsomino, kt�ry krzycza� z ca�ej si�y, �eby wypr�bowa� g�os, jak to czyni� zwykle nowo narodzone dzieci. Na szcz�cie noworodek szybko nauczy� si� spa� od wieczora do rana, jak przystoi wszystkim przyzwoitym ludziom, wyj�wszy dziennikarzy i nocnych dozorc�w. Jego pierwszy krzyk rozlega� si� zawsze punktualnie o godzinie si�dmej rano, w�a�nie wtedy, kiedy ludzie powinni wstawa� i i�� do pracy. Syreny fabryczne sta�y si� wi�c niepotrzebne i wkr�tce wyrzucono je na z�om. Gdy Gelsomino uko�czy� siedem lat, poszed� do szko�y. Nauczyciel zacz�� sprawdza� list� obecno�ci i, kiedy doszed� do litery "g", powiedzia�: - Gelsomino? - Jestem! - odpar� rado�nie nowy ucze�, a w klasie rozleg� si� tak wielki �oskot, �e tablica rozlecia�a si� na tysi�c kawa�k�w. - Kto rzuci� kamieniem w tablic�? - zapyta� wychowawca i gro�nie wyci�gn�� r�k� w kierunku linijki. Nie by�o odpowiedzi. - Jeszcze raz sprawdzimy list� - rzek� nauczyciel. Zn�w zacz�� od litery "a" i po ka�dym nazwisku zapytywa�: - Czy to ty rzuci�e� kamie�? - Ja nie! Ja nie - zapewniali wystraszeni ch�opcy. Kiedy przysz�a kolej na liter� "g", Gelsomino r�wnie� wsta� i z ca�� szczero�ci� powiedzia�: - Ja nie, prosz�... Ale nie zd��y� dopowiedzie� "pana", a szyby w oknach posz�y za przyk�adem tablicy. Tym razem nauczyciel patrzy� wszystkim w oczy i m�g� zar�czy�, �e �aden z czterdziestu uczni�w nie mia� w r�ku procy. - To na pewno kto� z ulicy - zdecydowa� - jaki� urwis, kt�ry zamiast i�� do szko�y, wa��sa si� z proc� i niszczy ptasie gniazda. Gdy mi wpadnie w r�ce, wezm� go za ucho i zaprowadz� do policjanta. Na tym si� tego dnia zako�czy�o. Nast�pnego ranka nauczyciel zn�w zacz�� sprawdza� obecno�� i zn�w doszed� do Gelsomina. - Jestem! - rzek� nasz bohater i z dum� spojrza� dooko�a, zadowolony, �e zn�w jest w szkole. - Trach! Trach! - odpowiedzia�o mu okno. Szyby, kt�re wo�ny wstawi� p� godziny temu, posypa�y si� na dziedziniec. - Dziwne - zauwa�y� nauczyciel - wystarczy doj�� do twojego nazwiska, aby zacz�y si� nieszcz�cia. Ju� wiem, m�j ch�opcze, ty masz nadzwyczaj silny g�os. Kiedy wo�asz, powstaje co� w rodzaju huraganu. Skoro wi�c chcemy zachowa� szko�� i ratusz, to od tej chwili musisz m�wi� tylko szeptem. Zgoda? Gelsomino, zmieszany i czerwony ze wstydu, pr�bowa� zaprzeczy�. - Prosz� pana, to nie ja! - Trach! Trach! - odezwa�a si� nowa tablica, kt�r� godzin� temu przyni�s� ze sklepu wo�ny. - Oto masz dow�d - zako�czy� nauczyciel. A zobaczywszy, �e po policzkach Gelsomina p�yn� �zy, zszed� z katedry, zbli�y� si� do ch�opca i �agodnie pog�aska� go po g�owie. - Pos�uchaj mnie uwa�nie, synku. Tw�j g�os mo�e ci przysporzy� wiele zmartwie� albo przyni�� wielk� s�aw�. Na razie staraj si� mo�liwie rzadko nim pos�ugiwa�. Zreszt� milczenie jeszcze nikomu nie zaszkodzi�o. Od tego dnia zacz�y si� dla Gelsomina piekielne m�czarnie. Na lekcjach siedzia� z chusteczk� przyci�ni�t� do ust, by nie wywo�ywa� nowych zniszcze�. Ale i przez chusteczk� jego g�os grzmia� tak, �e inni uczniowie musieli zatyka� uszy. Nauczyciel stara� si� wyrywa� go do odpowiedzi jak mo�na najrzadziej. Gelsomino jednak uczy� si� dobrze i nauczyciel by� pewny, �e wszystkie lekcje odrabia doskonale. W domu, gdy rozbi� g�osem w drobny mak dwana�cie szklanek, zabroniono mu r�wnie� otwiera� usta. Aby sobie ul�y�, ch�opiec szed� gdzie� daleko od osiedli ludzkich, do lasu, w pole albo na brzeg jeziora. Tam, upewniwszy si�, �e jest sam i �e nie wida� w pobli�u oszklonych okien, k�ad� si� twarz� do ziemi i �piewa�. W ci�gu niewielu minut ziemia zaczyna�a si� rusza�: krety, mr�wki, d�d�ownice i wszystko, co �yje pod ziemi�, umyka�o, gdzie oczy ponios�, s�dz�c, �e rozpocz�o si� trz�sienie ziemi. Jeden jedyny raz Gelsomino zapomnia� o swej zwyk�ej ostro�no�ci. Zdarzy�o si� to w niedziel� na stadionie w czasie meczu pi�ki no�nej. Gelsomino nie by� specjalnie zagorza�ym kibicem, ale mecz stopniowo rozpali� mu krew. W pewnej chwili miejscowa dru�yna, dopingowana w�ciek�ymi okrzykami swoich zwolennik�w, przesz�a do ataku. (Sam nie bardzo dobrze wiem, co to takiego "przej�� do ataku", gdy� s�abo znam si� na grze w pi�k� no�n� i przekazuj� tylko s�owa Gelsomina, ale je�eli czytujecie pisma sportowe, to na pewno zrozumiecie, o co tu chodzi). - Gola! Gola! - ryczeli kibice. - Gola! - krzykn�� Gelsomino. W�a�nie w tej samej sekundzie prawoskrzyd�owy pos�a� pi�k� na �rodek ataku. I oto na oczach wszystkich pi�ka, uni�s�szy si� w powietrze, w po�owie drogi nagle zmieni�a kierunek, pchana niewidzialn� si�� przemkn�a mi�dzy nogami bramkarza i wpad�a do bramki przeciwnika. - Gol! - krzykn�li widzowie. - Oto strza�! Widzieli�cie, jak dok�adnie by� wymierzony? - chwalono. - Co do jednego milimetra. Ten gracz ma z�ot� nog�! Ale Gelsomino, och�on�wszy, zrozumia�, �e pope�ni� nieostro�no��. "Nie ulega w�tpliwo�ci - pomy�la� - ja strzeli�em bramk� swoim okrzykiem. Trzeba si� wzi�� w cugle, bo to przecie� sprzeczne z regulaminem sportowym. Teraz musz� zrobi� wszystko, aby strzeli� gola i do naszej bramki, wtedy b�dzie w porz�dku." Wkr�tce nadesz�a po temu okazja. Gdy dru�yna go�ci przesz�a do ataku, Gelsomino wyda� okrzyk i wp�dzi� pi�k� do bramki swojej dru�yny. Rozumie si� samo przez si�, �e serce �cisn�� mu b�l. Jeszcze po wielu latach, opowiadaj�c o tym, dodawa�: - Wola�bym sobie palec uci�� ni� strzeli� bramk� swoim. Ale inaczej post�pi� nie mog�em. Kto� inny na jego miejscu zrobi�by prawdopodobnie wszystko, aby pom�c swojej dru�ynie. Kto� inny - tak. Ale nie Gelsomino! Jego uczciwo�� by�a kryszta�owa jak �r�dlana woda. I taki pozosta�, chocia� r�s� i r�s�, a wkr�tce z ch�opca sta� si� m�odzie�cem. Wysoki jednak ie by�: raczej ma�y ni� du�y i raczej szczup�y ni� gruby. Imi� Gelsomino - to znaczy "ma�y Gelsomo" - pasowa�o do niego doskonale i s�u�y�o mu szcz�liwie, gdy� od d�wigania jakiego� ci�kiego imienia m�g�by przecie� dosta� garbu. Rozdzia� 2 Gelsomino g�o�no �piewa ~ g�osem str�ca ~ gruszki z drzewa Pewnego ranka Gelsomino wyszed� na spacer i zobaczy�, �e gruszki dojrza�y. Gruszki czyni� to tak: nic nie m�wi�, wisz� sobie, wisz�, a� gdy pewnego ranka idziemy je obejrzee�, s� ju� dojrza�e i gotowe do zerwania. "Szkoda - rzek� do siebie Gelsomino - �e nie zabra�em drabiny. P�jd� do domu, by j� przynie��, a jednocze�nie wezm� i tyczk�, aby si�gn�� do najwy�szych ga��zi". W tym momencie wpad� mu do g�owy pomys�, a raczej kaprys. "A gdybym spr�bowa� g�osu?" - zapyta� sam siebie i p� �artem, p� serio, nachyliwszy si� pod drzewem, krzykn��: - Ryms!!! - Pac! Pac! Pac_pac! - odpowiedzia�y gruszki spadaj�c na d� ca�ymi kopami. Gelsomino podszed� do nast�pnego drzewa i powt�rzy� to samo. Za ka�dym jego okrzykiem gruszki obrywa�y si� z ga��zi, jak gdyby tylko czeka�y na rozkaz. "Zaoszcz�dzi�em sobie roboty - pomy�la� uradowany. - To �wietny pomys� u�y� g�osu zamiast drabiny i tyczki". Podczas gdy Gelsomino chodzi� tak po sadzie, zobaczy� go wie�niak, kt�ry w pobli�u kopa� swoj� ziemi�. Przetar� oczy i uszczypn�� si� w nos, spojrza� jeszcze raz, a gdy si� upewni�, �e nie �ni, pobieg� zawo�a� �on�. - Popatrz i ty - powiedzia� do niej dr��cym g�osem. - Gelsomino to chyba jaki� czarownik. �ona spojrza�a i upad�szy na kolana, krzykn�a: - To cudotw�rca! - A ja ci m�wi�, �e magik! - A ja powtarzam: �wi�ty: Do tej pory m�� i �ona �yli ze sob� w zgodzie, a tu nagle on chwyci� za motyk�, ona z�apa�a rydel i tak uzbrojeni zacz�li obstawa� ka�de przy swoim zdaniu. Wreszcie wie�niak zaproponowa�:_ - Zawo�ajmy s�siad�w, niech tu przyjd�. Zobaczymy, co oni na to powiedz�. Pomys� zwo�ania ludzi, a przy tym zdobycie nowego tematu do plotek sk�oni�y kobiet� do od�o�enia rydla. Jeszcze przed wieczorem ca�a okolica wiedzia�a o tym, co si� sta�o. Ludzie podzielili si� na dwie partie: jedni utrzymywali, �e Gelsomino jest �wi�tym, inni, �e niebezpiecznym czarnoksi�nikiem. Dyskusje przybiera�y na sile niby fale morskie, kiedy zaczyna wia� mistral. * Wybucha�y k��tnie, byli nawet ranni, na szcz�cie tylko lekko. Jeden z nich na przyk�ad sparzy� si� fajk�, gdy� w zapale dyskusji w�o�y� j� do ust odwrotnym ko�cem. Mistral - zimny wiatr p�nocno_zachodni, wiej�cy nad Morzem �r�dziemnym. Policjanci nie wiedzieli, kogo �apa� za ko�nierz, i z tego powodu nikogo nie przymkn�li. Biegali od jednej grupy do drugiej i nawo�ywali do spokoju obydwie strony. Najbardziej zaciekli dyskutanci udali si� do sadu Gelsomina. Jedni, aby zdoby� na pami�tk� gar�� b�ogos�awionej ziemi, inni, aby j� w�a�nie zdepta�, zniweczy�, poniewa� by�a ziemi� zauroczon�. Gelsomino, widz�c biegn�cych ludzi, pomy�la�, �e widocznie wybuch� gdzie� po�ar. Chwyci� wi�c wiadro, by r�wnie� wzi�� udzia� w gaszeniu p�omieni. Tymczasem t�um zatrzyma� si� przed jego domem i Gelsomino us�ysza�, �e mowa jest o nim. - Ot� i on! To on! - Cudotw�rca! �wi�ty! - Jaki tam �wi�ty! Czarownik i tyle! Nawet trzyma wiadro, aby wyczynia� czarodziejskie sztuki! uwa�ajcie! - Sta�my dalej, na lito�� bosk�! Je�eli w nas rzuci, jeste�my zgubieni. - Czym? No, czym? Nie widzicie? To smo�a diabelska! Je�eli przylgnie do nas, nie znajdziemy lekarza, kt�ry by nas wydoby� z tej biedy! - Cudotw�rca! - Gelsomino! Widziano ci�! Rozkazujesz owocom, by dojrza�y, a kiedy dojrzej�, rozkazujesz, by spad�y, i spadaj�. - Czy�cie wszyscy oszaleli? - zapyta� Gelsomino. - Przecie� to wynik�o tylko z racji mego g�osu. Powoduje on taki p�d powietrza, jak gdyby dmucha� cyklon. - Tak, tak! My to wiemy - zawo�a�a jedna z kobiet. - Potrafisz robi� cuda swoim g�osem. - Jakie tam cuda! - zawo�a�a inna. - To s� tylko sztuczki czarnoksi�skie. S�ysz�c to wszystko, Gelsomino rzuci� ze z�o�ci� wiadro na ziemi�, wszed� do domu i zaryglowa� za sob� drzwi. "Oto koniec mojego spokoju - rozmy�la� - nie b�d� m�g� teraz uczyni� ani jednego kroku, aby nie biegali za mn� ludzie. Od rana do wieczora b�d� gada� tylko o mnie, b�d� nawet swoje dzieci straszy� moim imieniem. C� mam robi�? Rodzice moi nie �yj�, najbli�si ich przyjaciele zgin�li na wojnie... P�jd� w �wiat popr�bowa� szcz�cia. Przecie� s� ludzie, kt�rzy p�ac� za �piew. Prawd� m�wi�c, to nawet dziwne, �e p�ac� pieni�dze za takie g�upstwo, jak s�uchanie �piewu. Ale tak ju� jest. A wi�c mo�e i mnie uda si� zosta� �piewakiem". Powzi�wszy tak� decyzj�, zapakowa� sw�j ubogi dobytek do tornistra i wyszed� na drog�. T�um rozst�pi� si� przed nim, ale Gelsomino nie spojrza� na nikogo. Oczy skierowa� wprost przed siebie i nie wyrzek� ani s�owa. Gdy ju� by� dosy� daleko, obr�ci� si�, aby po raz ostatni rzuci� okiem na sw�j dom. T�um ci�gle sta� na miejscu i wskazywa� na niego niby na jak�� zjaw�. "Teraz zrobi� im kawa�, na jaki zas�u�yli" - pomy�la� Gelsomino. Nape�ni� p�uca powietrzem i zawo�a� z ca�ej si�y: - Serwus! Skutek tego pozdrowienia by� natychmiastowy; ludzie odczuli niby jakie� wichrzysko, kt�re zdar�o im z g��w kapelusze, a pewna stara kobieta w mgnieniu oka sta�a si� �ysa jak kolano, gdy� jej peruka frun�a w powietrze. - Serwus! Czo�em! - powtarza� Gelsomino �miej�c si� serdecznie z pierwszego figla, jaki sp�ata� w swoim �yciu. Kapelusze i peruka po��czy�y si� w stado niby w�drowne ptaki. Niesione niezwyk�� si�� g�osu, wzlecia�y ku chmurom i po chwili znikn�y w dali. Jak si� p�niej okaza�o, spad�y w odleg�o�ci kilku kilometr�w, niekt�re nawet ju� za granic�. Wkr�tce za granic� znalaz� si� i Gelsomino. Rozdzia� 3 W tym rozdziale ~ b�dzie o tym ~ jak Zoppino, ~ kot nad koty... Pierwsz� rzecz�, jak� Gelsomino zobaczy� znalaz�szy si� w obcym kraju, by� b�yszcz�cy srebrny pieni�dz. Le�a� na jezdni, blisko chodnika, dobrze widoczny ju� z dala. "Dziwne, �e nikt go nie podni�s� - pomy�la� Gelsomino. - Ja jednak nie przejd� obok niego oboj�tnie. Swoje ostatnie pieni�dze wyda�em jeszcze wczoraj, a dzi� nie mia�em w ustach ani kruszynki chleba. Ale zapytam si� przede wszystkim, czy go tu kto� nie zgubi�". Podszed� do niewielkiej gromadki ludzi, kt�rzy szepc�c co� przygl�dali mu si� z daleka, i pokaza� srebrny pieni�dz. - Kto z was, panowie, zgubi� t� monet�? - zapyta� szeptem, �eby nikogo nie przestraszy�. - Zmiataj st�d - odpowiedzieli mu - i najlepiej nikomu jej nie pokazuj, je�eli nie chcesz mie� nieprzyjemno�ci. - Bardzo przepraszam - zamrucza� zmieszany Gelsomino i nie zadaj�c ju� �adnych pyta�, skierowa� si� do sklepu z wiele obiecuj�cym szyldem: "Artyku�y Spo�ywcze". W oknie wystawowym, zamiast kie�bas i s�oik�w z marmolad�, wida� by�o nagromadzone farby akwarelowe, kredki, zeszyty i butelki atramentu. "Widocznie to dom towarowy" - pomy�la� Gelsomino i z ca�ym zaufaniem wszed� do sklepu. - Dobry wiecz�r - uprzejmie powita� go sklepowy. "Prawd� m�wi�c - b�ysn�o w g�owie Gelsomina - zegary nie bi�y nawet po�udnia. Ale nie warto zwraca� uwagi na takie g�upstwa". I swoim �ciszonym g�osem, od kt�rego normalni ludzie prawie �e g�uchli, zapyta�: - Czy mog� tu kupi� chleba? - Ma si� rozumie�, drogi panie. Ile, jedn� butelk� czy dwie? Czerwonego czy czarnego? - Nie, tylko nie czerwonego - odpowiedzia� Gelsomino. - I czy rzeczywi�cie sprzedajecie go na butelki? Sklepowy parskn�� �miechem. - A jak�e inaczej sprzedawa�? Mo�e u was tn� go na kawa�ki? Prosz� popatrze�, jaki pi�kny chleb mam w moim sklepie! To m�wi�c wskaza� na p�ki, gdzie r�wnymi szeregami, niczym �o�nierze, sta�y setki butelek atramentu najr�norodniejszych kolor�w. Natomiast w ca�ym sklepie nie by�o nic do jedzenia, nawet kruszynki chleba ani sk�rki od sera. "Mo�e on zwariowa�? - pomy�la� Gelsomino. - Je�eli tak, to lepiej mu si� nie sprzeciwia�". - Istotnie, ma pan wspania�y chleb, - powiedzia� wskazuj�c na butelk� czerwonego atramentu. Ciekawy by�, co odpowie sklepowy. - Naprawd�? - u�miechn�� si� ten z zadowoleniem. - To najlepszy zielony chleb, jaki kiedykolwiek mia�em do sprzedania. - Zielony? - Oczywi�cie. Przepraszam, ale mo�e pan �le widzi? Gelsomino got�w by� z�o�y� przysi�g�, �e widzi butelk� czerwonego atramentu, my�la� wi�c tylko o pretek�cie, kt�ry pozwoli�by mu wycofa� si� z honorem ze sklepu i znale�� innego sprzedawc� przy zdrowych zmys�ach. Nieoczekiwanie ol�ni�a go my�l. - NIech pan pos�ucha - szepn�� - po chleb przyjd� p�niej. A teraz prosz� mi powiedzie�, je�eli to panu nie zrobi k�opotu, gdzie mo�na naby� dobrego atramentu? - Oczywi�cie, powiem - odrzek� sklepowy z uprzejmym u�miechem. - O, tam, jak pan przejdzie przez ulic�, znajdzie pan najlepszy w naszym mie�cie sklep z materia�ami pi�miennymi. W oknach wystawowych tego sklepu by�y wy�o�one apetyczne bochenki chleba, strucle, makaron, ca�e g�ry ser�w, stosy kie�bas i par�wek. "Tak te� my�la�em - powiedzia� do siebie Gelsomino - tamten sprzedawca ma nie wszystkie klepki na swoim miejscu i dlatego nazywa atrament chlebem, a chleb atramentem. Ten oto sklep podoba mi si� bardziej". Wszed� do sklepu i poprosi� o p� kilo chleba. - Chleba? - ze wsp�czuciem zapyta� sprzedawca. Pan zapewne si� omyli�. Chleb sprzedaj� w sklepie naprzeciwko, my posiadamy tylko materia�y pi�mienne. I dumnym gestem wskaza� wszystkie artyku�y spo�ywcze. "Teraz ju� pojmuj� - pomy�la� Gelsomino - w tym kraju wszystko nazywa si� na odwr�t. Je�eli chleb b�d� nazywa� chlebem, to mnie nikt nie zrozumie". - Poprosz� o p� kilo atramentu - powiedzia� do sprzedawcy. Sprzedawca zwa�y� p� kilo chleba, zawin�� jak nale�y i wyci�gn�� do Gelsomina r�k� ze sprawunkiem. - I troch� tego - doda� Gelsomino i wskaza� na kr�g szwajcarskiego sera, postanowiwszy nie wymienia� w�a�ciwej nazwy. - Pan �yczy sobie troch� gumy do wycierania - podchwyci� sprzedawca. - Ju� podaj�. Odkroi� �adny kawa�ek sera, zwa�y� i r�wnie� zapakowa� w papier. Gelsomino, westchn�wszy z ulg�, po�o�y� na ladzie srebrn� monet�. Sprzedawca rzuci� na ni� okiem, trzy razy brz�kn�� monet� o lad�, �eby us�ysze�, jaki ma d�wi�k, popatrzy� na ni� przez powi�kszaj�ce szk�o i nawet popr�bowa� z�bami. Na koniec zwr�ci� j� Gelsominowi i lodowatym g�osem powiedzia�: - Bardzo mi przykro, m�odzie�cze, ale pa�ska moneta jest prawdziwa. - To dobrze - u�miechn�� si� Gelsomino. - To �le! Skoro moneta jest prawdziwa, nie mog� jej przyj��. Prosz� odda� sprawunki i niech pan idzie swoj� drog�. Ma pan szcz�cie, �e nie chce mi si� wychodzi� na ulic� i wo�a� policji. Czy pan wie, co grozi za posiadanie prawdziwych pieni�dzy? Wi�zienie! - Ale przecie�p ja... - Prosz� nie krzycze�, nie jestem g�uchy. Id� ju�, id�. Wr�cisz z fa�szyw� monet�, to otrzymasz sprawunki. Gelsomino wepchn�� pi�� w usta, aby nie krzykn��. Na niewielkiej odleg�o�ci pomi�dzy lad� a drzwiami odby� si� nast�puj�cy szybki dialog: G�os: Czy chcesz, �ebym zawo�a� jedno "ach", a ca�a witryna rozleci si� na kawa�ki? Gelsomino: Zaklinam ci�, nie r�b tego. Ledwie przyby�em do tego kraju, a ju� wszystko idzie mi na opak. G�os: Ale ja musz� si� wyrwa�, bo p�kn�! Jeste� moim w�adc�, znajd� na to spos�b. Gelsomino: Miej cierpliwo��! Wyjd�my ze sklepu tego wariata. Nie chc� go rujnowa�. W tym kraju dziej� si� dziwne rzeczy... G�os: Spiesz si�, bo nie wytrzymam... bo wrzasn�! Bo stanie si� co� strasznego! Gelsomino wypad� ze sklepu, skr�ci� w pust� uliczk� i szybko rozejrza� si� doko�a. Nigdzie nie by�o �ywej duszy. Wtedy, chc�c uspokoi� ogarniaj�c� go w�ciek�o��, wyj�� z ust pi�� i nieg�o�no powiedzia�: - O_o! I oto najbli�sza uliczna latarnia rozpad�a si� na kawa�ki, a z g�ry, z jakiego� okna wypad�a na bruk doniczka. Gelsomino westchn��: - Kiedy b�d� mia� pieni�dze, wy�l� do zarz�du miejskiego przekaz pocztowy pokrywaj�cy warto�� latarni i podaruj� w�a�cicielom doniczki now�, �adniejsz�... A mo�e jeszcze co� rozbi�em? - Ju� wi�cej nic - odpowiedzia� mu cienki, cieniutki g�osik. Gelsomino obejrza� si� i zobaczy� kotka, a w�a�ciwie jakie� stworzenie, kt�re z daleka mog�o uchodzi� za kotka. By�o ca�e czerwone, sta�o tylko na trzech nogach i, co najdziwniejsze, by� to tylko kontur kota, co� w rodzaju figur, jakie dzieciarnia rysuje na �cianach. - Umiesz m�wi�? - zapyta� szeptem Gelsomino. - Oczywi�cie, nie jestem takim zupe�nie zwyczajnym kotem. Umiem na przyk�ad czyta� i pisa�. Ale to jest zupe�nie naturalne, przecie� moja mama to szkolna kreda. - Kto, kto? - Narysowa�a mnie na �cianie jedna dziewczynka, kt�ra zabra�a ze szko�y kawa�ek kredy. Ale zd��y�a mi zrobi� tylko trzy �apki, kiedy zza rogu ukaza� si� policjant i dziewczynka musia�a ucieka�. Poniewa� jestem kulawy, postanowi�em, �e b�d� si� nazywa� Zoppino (czyt.: Dzoppino), czyli Kulasek. Opr�cz tego troch� kaszl�, dlatego �e �ciana by�a nieco wilgotna, a ja musia�em sp�dzi� na niej ca�� zim�. Gelsomino spojrza� na �cian�. Zosta�o na niej odbicie Zoppina, tak jak by kto� oderwa� od �ciany rysunek razem z cz�ci� tynku. - A jak stamt�d zeskoczy�e�? - zapyta�. - Pom�g� mi tw�j g�os - odpowiedzia� Zoppino. - Gdyby� krzykn�� troch� g�o�niej, rozwali�by� �cian� i wtedy rysunek rozlecia�by si�. A teraz jestem po prostu szcz�liwy. Jak przyjemnie spacerowa� po �wiecie, chocia�by na trzech nogach! Przecie� ty masz tylko dwie, a nie skar�ysz si�, prawda? - Chyba tak, zgodzi� si� Gelsomino. - Dwie nogi to czasami te� du�o. Gdybym mia� tylko jedn�, siedzia�bym sobie w domu. - Nie jeste� w humorze - zauwa�y� Zoppino. - Co ci si� sta�o? Ale zaledwie Gelsomino zacz�� opowiada� o swoich przygodach, na ulicy ukaza� si� prawdziwy kot, kt�ry mia� cztery prawdziwe �apy. Widocznie by� czym� bardzo zafrasowany, gdy� nawet nie spojrza� na naszych przyjaci�. - Miau! - odezwa� si� do niego Zoppino. W kocim j�zyku to znaczy: "Jak si� masz". Kot zatrzyma� si�. Wydawa� si� zdziwiony, a nawet oburzony. - Nazywam si� Zoppino. A ty? - przedstawi� si� narysowany kotek. Prawdziwy kot przez jaki� czas namy�la� si�, czy warto odpowiada�, a p�niej niech�tnie wymrucza�: - Nazywam si� Reks. - Co on tam m�wi? - wtr�ci� si� Gelsomino, kt�ry oczywi�cie nie rozumia� po kociemu. - On m�wi, �e nazywa si� Reks. - Przecie� to psie imi�. - Masz ca�kowit� racj�. - Nic nie rozumiem - przyzna� si� Gelsomino. - Najpierw sklepowy, kt�ry chcia� mi wkr�ci� atrament zamiast chleba, teraz kot z psim imieniem... - M�j drogi, on po prostu my�li, �e jest psem - wyja�ni� Zoppino. - Zaraz si� o tym przekonasz. - I zwr�ciwszy si� do kota, uprzejmie go pozdrowi�: - Miau! Reks! - Hau, hau! - oburzony kot z trudem wydoby� z siebie odpowied�. - Wstydzi�by� si�! Jeste� kotem i miauczysz? - Ale jestem kotem narysowanym na murze, i to tylko z trzema �apkami - odpar� Zoppino. - Okrywasz ha�b� ca�y nasz r�d. Nie mog� na ciebie patrze�! W og�le spiesz� si�, gdy� zbiera si� na deszcz i musz� biec do domu po parasol. To m�wi�c odwr�ci� si� i poszczekuj�c od czasu do czasu, odszed�. - Co on powiedzia�? - zainteresowa� si� Gelsomino. - Powiedzia�, �e zaraz zacznie pada�. Gelsomino spojrza� w niebo. Tu i �wdzie mi�dzy dachami dom�w przedziera�y si� o�lepiaj�ce promienie s�o�ca i nawet przez lunet� nie wykry�oby si� na niebie chmurki. - Przypuszczam, �e tutaj wszystkie burze tak wygl�daj� - orzek�. - W tym kraju wszystko jest na opak i nawet mnie si� wydaje, �e zacz��em chodzi� na g�owie. - Drogi Gelsomino, trafi�e� po prostu do Kraju K�amczuch�w. Tutejsze prawa nakazuj� wszystkim k�ama�. Temu, kto chcia�by m�wi� prawd�, na zap�acenie kar nie starczy�oby w�asnej sk�ry, wliczaj�c nawet ogon. I tutaj Zoppino, kt�ry, przebywszy tyle czasu na swojej �cianie, widzia� niema�o ciekawych rzeczy, dok�adnie opowiedzia� Gelsominowi, jak powsta� Kraj K�amczuch�w. Rozdzia� 4 Tu historia dosy� prosta, jak to~ Kraj K�amczuch�w powsta� - Ot� wiedz... - zacz�� Zoppino. Ale, �eby niepotrzebnie nie zajmowa� wam czasu, skr�c� troch� jego opowiadanie i dowiecie si� tylko o najwa�niejszym. Przed wielu laty zjawi� si� w tym kraju sprytny i odwa�ny pirat imieniem Giacomone (czyt.: D�iakomone), czyli "wielki Giacomo". Giacomone by� tak wysoki i gruby, �e nosi� to ci�kie imi� bez �adnego wysi�ku, ale by� ju� niem�ody i przemy�liwa� nad tym, jak by w spokoju sp�dzi� staro��. "M�odo�� min�a i w��cz�ga po morzach ju� mnie nie n�ci - m�wi� do siebie. - Rzuc� swoje zaj�cie i osiedl� si� na jakiej� wysepce. Ale nie zapomn� r�wnie� o dawnych przyjacio�ach_piratach, mianuj� ich szambelanami, admira�ami i genera�ami, aby nie narzekali na swojego wodza". Jak powiedzia�, tak zrobi�. Zacz�� poszukiwa� odpowiedniej wyspy, ale wszystkie by�y dla niego troch� za ma�e. A je�eli wyspa odpowiada�a samemu wodzowi pirat�w, to nie podoba�a si� kt�remu� z jego bandy. Jeden pirat koniecznie chcia� mie� w pobli�u rzek�, �eby m�g� w niej �owi� pstr�gi, drugi pragn��, �eby na wyspie by�o kino, trzeci nie m�g� si� obej�� bez banku, gdzie m�g�by otrzymywa� procenty od pirackich oszcz�dno�ci. - Dlaczego nie mieliby�my poszuka� czego� lepszego ni� wyspa? - powiedzieli piraci. Sprawa sko�czy�a si� w ten spos�b, �e zaj�li ca�y kraj, w kt�rym by�o wielkie miasto z bankami i teatrami, i oko�o dziesi�ciu rzeczek, gdzie mo�na by�o �owi� pstr�gi i p�ywa� w niedziel� ��dk�. W tym wszystkim nie by�o nic nadzwyczajnego: zdarza si�, �e jaka� piracka banda zagarnie ten albo inny ma�y kraj. Zaw�adn�wszy pa�stwem, Giacomone pomy�la� o zmianach: siebie kaza� nazywa� "kr�l Giacomone Pierwszy", a swoim zaufanym nada� tytu�y admira��w, szambelan�w i naczelnik�w stra�y po�arnej. Ma si� rozumie�, �e Giacomone natychmiast wyda� zarz�dzenie, w kt�rym poleci� tytu�owa� si� "Wasza Kr�lewska Wysoko��", a tym, kt�rzy by go nie pos�uchali, miano ucina� j�zyk. A�eby za� nikomu nawet nie przysz�o na my�l m�wi� o nim prawd�, nakaza� swoim ministrom sporz�dzi� nowy s�ownik. - Trzeba pozamienia� wszystkie s�owa - t�umaczy�. - Na przyk�ad s�owo "pirat" b�dzie znaczy� "uczciwy cz�owiek". Je�eli ktokolwiek nazwie mnie piratem, to po prostu powie w nowym j�zyku, �e jestem uczciwy ch�op. - Przysi�gamy na wszystkie wieloryby, kt�re by�y �wiadkami naszych zwyci�stw - wykrzykn�li w zachwycie ministrowie - wspania�y pomys�! Po prostu mo�na by go oprawi� w ramki i powiesi� na �cianie! - A wi�c zrozumieli�cie - powiedzia� Giacomone. - Idziemy zatem dalej: zmienicie nazwy wszystkich rzeczy, imiona ludzi i zwierz�t. Na pocz�tek niech ludzie, zamiast m�wi� "dzie� dobry", �ycz� sobie "dobrej nocy". W ten spos�b moi wierni poddani b�d� ka�dy sw�j dzie� zaczyna� od k�amstwa. No, i rozumie si�, trzeba b�dzie, aby id�c spa�, jeden drugiemu �yczy� dobrego apetytu... - Znakomicie! - zawo�a� kt�ry� z ministr�w. - Przecie�, a�eby komukolwiek rzec: "Jak pan �licznie wygl�da!", trzeba b�dzie powiedzie�: "C� za g�ba! Tylko bi� i patrze�, czy r�wno puchnie!" Kiedy wydrukowano nowy s�ownik i og�oszono "Prawo o obowi�zuj�cym k�amstwie", zacz�� si� nieprawdopodobny zam�t. W pierwszych dniach ludzie ci�gle si� mylili. Szli na przyk�ad po chleb do piekarza, zapomniawszy, �e piekarz sprzedaje teraz zeszyty i o��wki, a chleb nale�y kupowa� w sklepie materia��w pi�miennych, albo przychodzili do parku, spogl�dali na kwiaty i wzdychali: - Jakie �liczne r�e! Wtedy wyskakiwa� zza krzaka szpieg kr�la Giacomone trzymaj�c przygotowane kajdanki. - A, winszuj� panu, pan naruszy� prawo! Jak mog�o przyj�� panu do g�owy, �eby marchew nazywa� r�? - Prosz� mi wybaczy� - mamrota� zmieszany nieszcz�nik i szybko zaczyna� chwali� wszystkie pozosta�e kwiaty. - Jaka urocza pokrzywa! - m�wi� wskazuj�c na fio�ki. - Prosz� nie odwraca� kota ogonem. Z�ama�o si� prawo, posiedzi si� w wi�zieniu, a tam ju� naucz� pana �ga� wed�ug wszelkich prawide�. A co si� dzia�o w szko�ach, tego nie mo�na opisa�! �eby wykona� dodawanie, trzeba by�o odejmowa�. �eby podzieli�, trzeba by�o pomno�y�. Nawet nauczyciele nie umieli rozwi�za� ani jednego zadania i dla wszystkich tuman�w nast�pi�y �wi�te czasy: im wi�cej pope�niali b��d�w, tym lepsze otrzymywali stopnie. A wypracowania? Mo�ecie sobie wyobrazi�, jak wygl�da�y, kiedy wszystkie s�owa przewr�cono do g�ry nogami. Oto na przyk�ad wypracowanie na temat: "Opis pogodnego dnia", kt�re opracowa� pewien ucze� i otrzyma� za nie fa�szywy z�oty medal: "Wczoraj pada�o. Jak przyjemnie spacerowa� w czasie ulewnego deszczu, kt�ry leje jak z cebra! Nareszcie ludzie mogli zostawi� w domu swoje p�aszcze i parasolki i wyj�� na spacer bez marynarek! Nie lubi�, kiedy �wieci s�o�ce, poniewa� trzeba wtedy siedzie� pod dachem, bo inaczej si� zmoknie. I opr�cz tego przez ca�� noc trzeba patrze� na promienie s�o�ca, kt�re pos�pnie zaciemniaj� dach�wki drzwi". Aby w pe�ni oceni� t� prac�, trzeba wiedzie�, �e "dach�wki drzwi" w nowym j�zyku znaczy�o "szyby okienne". A wi�c ju� zrozumieli�cie, o co chodzi. W Kraju K�amczuch�w nawet zwierz�ta musia�y si� nauczy� ka�ma�. Psy miaucza�y, koty szczeka�y, konie mrucza�y, a lwa, kt�ry siedzia� w klatce w ogrodzie zoologicznym, zmuszono do pisk�w, bo jego ryk przydzielono myszom. Tylko ryb i ptak�w nie obowi�zywa�y prawa kr�la Giacomone, gdy� ryby ca�e �ycie milcz� i nikt nie mo�e ich zmusi� do k�amania, a ptaki fruwaj� w powietrzu i nie�atwo je schwyta�. W ka�dym b�d� razie ptaki w dalszym ci�gu �piewa�y ka�dy swoim g�osem i ludzie cz�sto spogl�dali na nie z zazdro�ci�: - Szcz�ciarze! Nikt nie mo�e ich ukara� grzywn�!... Gelsomino, s�uchaj�c opowiadania kotka, zupe�nie upad� na duchu. "Jak�e b�d� m�g� przebywa� w tym kraju - my�la�. - Mam tak silny g�os, �e je�eli nieostro�nie powiem prawd�, us�yszy mnie od razu ca�a policja kr�la Giacomone. Poza tym g�os bywa niepos�uszny i obawiam si�, �e mi si� nie wystarczy, aby go upilnowa�". - Teraz ju� wiesz wszystko - zako�czy� Zoppino. - Pom�wmy o czym� innym. Mnie si� chce je��. - Mnie r�wnie�. Tylko �e o ma�o nie zapomnia�em o tym. - G��d to jedyna rzecz, o kt�rej nie spos�b zapomnie�. Nie �agodzi go czas, lecz na odwr�t, im wi�cej up�ywa czasu, tym silniej g��d o sobie przypomina. Zaraz co� wymy�limy, tylko si� po�egnam ze �cian�, kt�ra tak d�ugo trzyma�a mnie w niewoli. I Zoppino swoj� czerwon� �apk� z kredy napisa� na �cianie: "Miau! Niech �yje wolno��!" Zdobycie jedzenia okaz�o si� spraw� nie�atw�. Ca�y czas, gdy si� w��czyli po mie�cie, Gelsomino patrzy� w ziemi�, my�l�c, �e znajdzie fa�szyw� monet�. Zoppino, przeciwnie, przygl�da� si� przechodniom, jak by szuka� kogo� znajomego. - To ona - powiedzia� nagle i wskaza� na starsz� kobiet�, kt�ra szybko sz�a chodnikiem, trzymaj�c w r�ku niewielk� paczk�. - Kto to? - To ciotka Pannocchia (czyt.: Pannokkia), opiekunka kot�w. Co wiecz�r przychodzi do bramy kr�lewskiego parku z resztkami jedzenia dla bezdomnych kot�w. Ciotka Pannocchia by�a staruszk� o surowej minie, chud�, prost� jak kij, wysok� prawie na dwa metry. Wygl�da�a raczej na osob�, kt�ra miot�� przegania bezdomne koty. Ze s��w Zoppina wynika�o jenak co� zupe�nie odwrotnego. Zaprowadzi�a ona Gelsomina i jego nowego przyjaciela na ma�y plac, gdzie w g��bi wida� by�o parkowy mur. Na jego szczycie je�y�y si� ostre szk�a z pot�uczonych butelek. Dziesi�� chudych, wylenia�ych kot�w przywita�o ich niezgodnym szczekaniem. - Jakie one g�upie! - powiedzia� Zoppino. - Popatrz, zrobi� im kawa�. W chwili gdy ciotka Pannocchia rozwin�a swoj� paczk� i wy�o�y�a resztki jedzenia na chodnik, Zoppino rzuci� si� mi�dzy gromad� kot�w, wrzeszcz�c z ca�ej si�y: - Miau! - miau! miau! Kot, kt�ry miauczy, zamiast szczeka�! To by�o dla miejscowych kot�w czym� nieprawdopodobnym. By�y tak zdumione, �e stan�y z otwartymi pyszczkami, skamienia�e, podobne do pos�g�w. Zoppino porwa� kilka g��w dorszy i ogon od �ledzia, dwoma susami przeskoczy� mur i zaszy� si� w krzakach. Gelsomino obejrza� si�. Bra�a go pokusa, �eby r�wnie� przeskoczy� przez mur, i by�by tak zrobi�, gdyby ciotka Pannocchia nie przygl�da�a mu si� podejrzliwie. "Jeszcze narobi alarmu" - pomy�la�. I przybrawszy wygl�d osoby, kt�ra nie ma nic wsp�lnego z tym, co si� wydarzy�o, przeszed� bokiem. Koty, gdy och�on�y ze zdumienia, szczekaj�c wczepi�y si� w sp�dnic� ciotki Pannocchii, kt�ra naprawd� by�a zaskoczona nie mniej ni� one. W ko�cu rozdzieli�a mi�dzy nie resztki jedzenia, rzuci�a okiem na mur, za kt�rym znikn�� Zoppino, i wr�ci�a do domu. Gelsomino skr�ci� za r�g ulicy i tutaj natkn�� si� na d�ugo oczekiwan� fa�szyw� monet�. Kupi� sobie chleba i sera, czyli - jak si� w tej krainie m�wi�o - butelk� atramentu i kawa�ek gumy do wycierania. Zapad�a szybko noc. Gelsomino by� zm�czony i senny. Trafi� na nie zamkni�t� furtk�, w�lizn�� si� do jakiej� szopy i wyci�gn�wszy si� na stosie w�gla, zapad� w mocny sen. Rozdzia� 5 Kot wykrywa ~ rzecz nieznan�: ~ kr�l jest �ysy ~ jak kolano! Podczas gdy Gelsomino �pi (nie podejrzewaj�c, �e nawet we �nie przydarzy mu si� nowa przygoda, o kt�rej nam p�niej opowie), p�jdziemy �ladem trzech czerwonych �apek Zoppina. �ebki dorszy i ogonek �ledzia smakowa�y mu nadzwyczajnie. Pierwszy raz w �yciu trafi�o mu co� do pyszczka. Dop�ki tkwi� na �cianie, nie zdarzy�o mu si� nigdy odczuwa� g�odu. Poza tym tak�e po raz pierwszy spacerowa� noc� po kr�lewskim parku. "Szkoda - m�wi� do siebie - �e nie ma tu r�wnie� Gelsomina. M�g�by za�piewa� serenad� kr�lowi Giacomone i roztrzaska� na kawa�ki szklane pa�acowe drzwi." Podni�s� oczy na pa�ac, przyjrza� mu si� dok�adnie i spostrzeg� na ostatim pi�trze szereg o�wietlonych okien. "Kr�l Giacomone udaje si� na spoczynek - pomy�la�. - Nie chcia�bym straci� takiego widoku." Zr�cznie, jak tylko taki kot m�g� to zrobi�, zacz�� si� wspina� z pi�tra na pi�tro, a� znalaz� si� w oknie ogromnego salonu, kt�ry przytyka� do sypialni Jego Kr�lewskiej Mo�ci. Dwa nie ko�cz�ce si�, jak by si� wydawa�o, szeregi pokojowc�w, lokaj�w, dworak�w, szambelan�w, admira��w, ministr�w i innych wa�nych osobisto�ci schyla�y si� w uk�onach przed krocz�cym kr�lem Giacomone, straszliwie grubym, wielkim i brzydkim. Ten brzydal posiada� jednak dwie pi�kne rzeczy: bujne i d�ugie, wij�ce si� w�osy o p�omienistej pomara�czowej barwie i nocn� fio�kow� koszul� z wyhaftowanym na piersi imieniem. Kr�l szed�, wszyscy pochylali si� jeszcze ni�ej i b�kali, pe�ni szacunku: - Dobrego dnia, Majestacie! Radosnego dnia, kr�lu! Giacomone zatrzymywa� si� przy jednej lub drugiej osobisto�ci, ziewa�, a wtedy najbli�ej stoj�cy dworak eleganckim gestem wysuwa� r�k� i zas�ania� kr�lowi usta. Kr�l ci�gn�� swoj� przechadzk�, narzekaj�c: - Wcale mi si� nie chce spa� tego ranka, czuj� si� rze�ki jak �rebask. Oczywi�cie chcia� powiedzie� co� odwrotnego, ale do tego stopnia przyzwyczai� innych do k�amania, �e i sam zacz�� okropnie �ga�, a co ciekawsze, pierwszy w te �garstwa wierzy�. - Wasza Kr�lewska Mo�� ma tak� g�b�, �e tylko bi� i patrze�, czy r�wno puchnie - zauwa�y� uprzejmie jeden z ministr�w pochylaj�c si� w niskim uk�onie. Kr�l Giacomone obrzuci� go w�ciek�ym spojrzeniem, ale w por� przypomnia� sobie, �e te s�owa nie mog� nic innego oznacza�, jak tylko, �e ma prze�liczn� cer�, wi�c u�miechn�� si�, ziewn��, obr�ci� si�, aby ruchem r�ki pozdrowi� t�um, uni�s� tren fio�kowej koszuli i znikn�� w swojej sypialni. Zoppino przeskoczy� na drugie okno, aby m�c go obserwowa� w dalszym ci�gu. Jego Kr�lewska Wysoko�� Giacomone, ledwo znalaz� si� sam, podbieg� do lustra i zacz�� czesa� swoje pi�kne pomara�czowe w�osy z�otym grzebieniem. "Dba o fryzur� - stwierdzi� Zoppino - i ostatecznie robi to s�usznie, gdy� jest ona naprawd� pi�kna. A� dziwne, �e cz�owiek z takimi w�osami m�g� zosta� piratem. Powinien raczej by� malarzem lub muzykiem." W tej w�a�nie chwili Giacomone od�o�y� grzebie�, chwyci� delikatnie dwa loki swojej fryzury w okolicach skroni i raz_dwa_trzy, za jednym ruchem r�ki okaza� si� �ysy jak kolano. Doprawdy, �aden Indianin nie umia�by tak szybko oskalpowa� wroga. - Peruka! - wymrucza� oszo�omiony Zoppino. Pi�kne pomara�czowe w�osy nie by�y niczym innym jak tylko peruk�! Peruk�, spod kt�rej ukaza�a si� g�owa Jego Kr�lewskiej Mo�ci, brzydkiego, czerwonego koloru, pokryta tu i �wdzie brodawkami i guzami, kt�re Giacomone obmacywa� wzdychaj�c �a�o�nie. Potem otworzy� szeroko szaf� i ukaza� patrz�cemu Zoppinowi - kt�ry z kolei otworzy� jeszcze szerzej oczy - ca�� kolekcj� peruk we wszystkich kolorach: blond, niebieskie, czarne, ufryzowane na sto r�nych sposob�w i m�d. Kr�l, kt�ry publicznie wyst�powa� zawsze w pomara�czowej peruce, prywatnie, a zw�aszcza w ��ku, lubi� zmienia� peruki. Zmniejsza�o to jego zmartwienie z powodu �ysiny. W�a�ciwie nie powinien si� wcale wstydzi� tego, �e wypad�y mu w�osy z g�owy. Prawie wszystkim osobom w pewnym wieku wypadaj� w�osy. Ale Giacomone ju� taki by�: w�asnej g�owy bez czupryny nie m�g� �cierpie�. I oto na oczach Zoppina Jego Kr�lewska Wysoko�� jedn� po drugiej przymierza� dziesi�tki peruk, obracaj�c si� przed lustrem, aby podziwia� ich efekt. Przygl�da� si� z przodu, z profilu, ma�ym lusterkiem sprawdza� ty� g�owy niby primadonna przed wyj�ciem na scen�. Ostatecznie dobra� sobie peruk� fio�kow�, o takim samym odcieniu, jaki mia�a nocna koszula, w�o�y� j� na swoj� �ysin� i poszed� do ��ka, gasz�c �wiat�o. Zoppino sp�dzi� jeszcze dobre p� godzinki, zagl�daj�c tu i �wdzie przez okna kr�lewskiego pa�acu. Nie by�o to zaj�cie dla osoby dobrze wychowanej. Tak jak nie�adnie jest przyk�ada� ucho do drzwi, tak te� nie my�licie chyba, �e �adnie jest zagl�da� przez okno. Nie uda�oby si� to wam zreszt� nigdy w �yciu, gdy� nie jeste�cie ani kotami, ani cyrkowcami. Zoppinowi podoba� si� szeczeg�lnie jeden z szambelan�w, kt�ry przed p�j�ciem do ��ka zdj�� swoj� szat� dworsk�, rozrzucaj�c na wszystkie strony ozdoby, ordery i bro�. I wiecie, co mia� pod spodem? Swoj� star� odzie� pirack�: portki zawini�te do kolan i bluz� w szachownic�. W�o�y� te� czarn� opask�, zakrywaj�c� prawe oko. W tym stroju stary pirat wdrapa� si� nie tyle do