2158
Szczegóły |
Tytuł |
2158 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2158 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2158 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2158 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Gianni Rodari
Gelsomino w Kraju K�amczuch�w
Przek�ad i opracowanie
Hanna O�ogowska
Tom
Ca�o�� w tomach
Polski Zwi�zek Niewidomych
Zak�ad Wydawnictw i Nagra�
Warszawa 1990
T�oczono w nak�adzie 20 egz.
pismem punktowym dla niewidomych
w Drukarni PZN,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Pap. kart. 140 g kl. Iii_B�1
Ca�o�� nak�adu 100 egz.
Przedruk z wydawnictwa
"Alfa", Warszawa 1987
Pisa�a K. Pabian
Korekty dokonali
St. Makowski
i K. Kruk
.nv
Rozdzia� 1
Celna bramka Gelsomina~
t� opowie�� rozpoczyna
Oto historia Gelsomina
(czytaj: D�elsomino) taka, jak�
on sam mi opowiada�. S�uchaj�c
tego opowiadania, o ma�o nie
og�uch�em, chocia� napcha�em
sobie do uszu chyba z p� kilo
waty. Bo Gelsomino ma tak silny
g�os, �e kiedy m�wi szeptem,
s�ysz� go nawet pasa�erowie
odrzutowych samolot�w lec�cych
na wysoko�ci dziesi�ciu
kilometr�w nad poziomem morza i
g�ow� Gelsomina.
Obecnie jest on znakomitym
�piewakiem, ma g�o�ne i s�awne
na obu p�kulach nazwisko,
kt�rego nie potrzeba tutaj
wymienia�, gdy� na pewno sto
razy czytali�cie je w gazetach.
A Gelsominem nazwano go w
dzieci�stwie i pod tym imieniem
wyst�puje w naszym opowiadaniu.
A wi�c razu pewnego by� sobie
bardzo zwyczajny ch�opiec,
wzrostem mo�e nawet nieco
mniejszy od innych. Ale, jak
tylko zjawi� si� na �wiecie i
wyda� pierwszy krzyk, wszyscy
zrozumieli, �e natura obdarzy�a
go g�osem o nieprawdopodobnej
sile.
Ch�opiec urodzi� si� p�n�
noc� i mieszka�cy osady
natychmiast powyskakiwali z
��ek, s�dz�c, �e s�ysz�
wzywaj�c� do pracy syren�
fabryczn�. Ale by� to tylko
Gelsomino, kt�ry krzycza� z
ca�ej si�y, �eby wypr�bowa�
g�os, jak to czyni� zwykle nowo
narodzone dzieci. Na szcz�cie
noworodek szybko nauczy� si�
spa� od wieczora do rana, jak
przystoi wszystkim przyzwoitym
ludziom, wyj�wszy dziennikarzy i
nocnych dozorc�w. Jego pierwszy
krzyk rozlega� si� zawsze
punktualnie o godzinie si�dmej
rano, w�a�nie wtedy, kiedy
ludzie powinni wstawa� i i�� do
pracy. Syreny fabryczne sta�y
si� wi�c niepotrzebne i wkr�tce
wyrzucono je na z�om.
Gdy Gelsomino uko�czy� siedem
lat, poszed� do szko�y.
Nauczyciel zacz�� sprawdza�
list� obecno�ci i, kiedy
doszed� do litery "g",
powiedzia�:
- Gelsomino?
- Jestem! - odpar� rado�nie
nowy ucze�, a w klasie rozleg�
si� tak wielki �oskot, �e
tablica rozlecia�a si� na tysi�c
kawa�k�w.
- Kto rzuci� kamieniem w
tablic�? - zapyta� wychowawca i
gro�nie wyci�gn�� r�k� w
kierunku linijki.
Nie by�o odpowiedzi.
- Jeszcze raz sprawdzimy list�
- rzek� nauczyciel.
Zn�w zacz�� od litery "a" i po
ka�dym nazwisku zapytywa�:
- Czy to ty rzuci�e� kamie�?
- Ja nie! Ja nie - zapewniali
wystraszeni ch�opcy.
Kiedy przysz�a kolej na liter�
"g", Gelsomino r�wnie� wsta� i z
ca�� szczero�ci� powiedzia�:
- Ja nie, prosz�...
Ale nie zd��y� dopowiedzie�
"pana", a szyby w oknach posz�y
za przyk�adem tablicy. Tym razem
nauczyciel patrzy� wszystkim w
oczy i m�g� zar�czy�, �e �aden z
czterdziestu uczni�w nie mia� w
r�ku procy.
- To na pewno kto� z ulicy -
zdecydowa� - jaki� urwis, kt�ry
zamiast i�� do szko�y, wa��sa
si� z proc� i niszczy ptasie
gniazda. Gdy mi wpadnie w r�ce,
wezm� go za ucho i zaprowadz� do
policjanta.
Na tym si� tego dnia
zako�czy�o. Nast�pnego ranka
nauczyciel zn�w zacz�� sprawdza�
obecno�� i zn�w doszed� do
Gelsomina.
- Jestem! - rzek� nasz bohater
i z dum� spojrza� dooko�a,
zadowolony, �e zn�w jest w
szkole.
- Trach! Trach! -
odpowiedzia�o mu okno. Szyby,
kt�re wo�ny wstawi� p� godziny
temu, posypa�y si� na
dziedziniec.
- Dziwne - zauwa�y� nauczyciel
- wystarczy doj�� do twojego
nazwiska, aby zacz�y si�
nieszcz�cia. Ju� wiem, m�j
ch�opcze, ty masz nadzwyczaj
silny g�os. Kiedy wo�asz,
powstaje co� w rodzaju huraganu.
Skoro wi�c chcemy zachowa�
szko�� i ratusz, to od tej
chwili musisz m�wi� tylko
szeptem. Zgoda?
Gelsomino, zmieszany i
czerwony ze wstydu, pr�bowa�
zaprzeczy�.
- Prosz� pana, to nie ja!
- Trach! Trach! - odezwa�a si�
nowa tablica, kt�r� godzin� temu
przyni�s� ze sklepu wo�ny.
- Oto masz dow�d - zako�czy�
nauczyciel. A zobaczywszy, �e po
policzkach Gelsomina p�yn� �zy,
zszed� z katedry, zbli�y� si� do
ch�opca i �agodnie pog�aska� go
po g�owie.
- Pos�uchaj mnie uwa�nie,
synku. Tw�j g�os mo�e ci
przysporzy� wiele zmartwie� albo
przyni�� wielk� s�aw�. Na razie
staraj si� mo�liwie rzadko nim
pos�ugiwa�. Zreszt� milczenie
jeszcze nikomu nie zaszkodzi�o.
Od tego dnia zacz�y si� dla
Gelsomina piekielne m�czarnie.
Na lekcjach siedzia� z
chusteczk� przyci�ni�t� do ust,
by nie wywo�ywa� nowych
zniszcze�. Ale i przez
chusteczk� jego g�os grzmia�
tak, �e inni uczniowie musieli
zatyka� uszy.
Nauczyciel stara� si� wyrywa�
go do odpowiedzi jak mo�na
najrzadziej. Gelsomino jednak
uczy� si� dobrze i nauczyciel
by� pewny, �e wszystkie lekcje
odrabia doskonale.
W domu, gdy rozbi� g�osem w
drobny mak dwana�cie szklanek,
zabroniono mu r�wnie� otwiera�
usta.
Aby sobie ul�y�, ch�opiec
szed� gdzie� daleko od osiedli
ludzkich, do lasu, w pole albo
na brzeg jeziora. Tam,
upewniwszy si�, �e jest sam i �e
nie wida� w pobli�u oszklonych
okien, k�ad� si� twarz� do ziemi
i �piewa�. W ci�gu niewielu
minut ziemia zaczyna�a si�
rusza�: krety, mr�wki,
d�d�ownice i wszystko, co �yje
pod ziemi�, umyka�o, gdzie oczy
ponios�, s�dz�c, �e rozpocz�o
si� trz�sienie ziemi.
Jeden jedyny raz Gelsomino
zapomnia� o swej zwyk�ej
ostro�no�ci. Zdarzy�o si� to w
niedziel� na stadionie w czasie
meczu pi�ki no�nej. Gelsomino
nie by� specjalnie zagorza�ym
kibicem, ale mecz stopniowo
rozpali� mu krew. W pewnej
chwili miejscowa dru�yna,
dopingowana w�ciek�ymi okrzykami
swoich zwolennik�w, przesz�a do
ataku. (Sam nie bardzo dobrze
wiem, co to takiego "przej�� do
ataku", gdy� s�abo znam si� na
grze w pi�k� no�n� i przekazuj�
tylko s�owa Gelsomina, ale
je�eli czytujecie pisma
sportowe, to na pewno
zrozumiecie, o co tu chodzi).
- Gola! Gola! - ryczeli
kibice.
- Gola! - krzykn�� Gelsomino.
W�a�nie w tej samej sekundzie
prawoskrzyd�owy pos�a� pi�k� na
�rodek ataku. I oto na oczach
wszystkich pi�ka, uni�s�szy si�
w powietrze, w po�owie drogi
nagle zmieni�a kierunek, pchana
niewidzialn� si�� przemkn�a
mi�dzy nogami bramkarza i wpad�a
do bramki przeciwnika.
- Gol! - krzykn�li widzowie.
- Oto strza�! Widzieli�cie,
jak dok�adnie by� wymierzony? -
chwalono. - Co do jednego
milimetra. Ten gracz ma z�ot�
nog�!
Ale Gelsomino, och�on�wszy,
zrozumia�, �e pope�ni�
nieostro�no��.
"Nie ulega w�tpliwo�ci -
pomy�la� - ja strzeli�em bramk�
swoim okrzykiem. Trzeba si�
wzi�� w cugle, bo to przecie�
sprzeczne z regulaminem
sportowym. Teraz musz� zrobi�
wszystko, aby strzeli� gola i do
naszej bramki, wtedy b�dzie w
porz�dku."
Wkr�tce nadesz�a po temu
okazja. Gdy dru�yna go�ci
przesz�a do ataku, Gelsomino
wyda� okrzyk i wp�dzi� pi�k� do
bramki swojej dru�yny. Rozumie
si� samo przez si�, �e serce
�cisn�� mu b�l. Jeszcze po wielu
latach, opowiadaj�c o tym,
dodawa�:
- Wola�bym sobie palec uci��
ni� strzeli� bramk� swoim. Ale
inaczej post�pi� nie mog�em.
Kto� inny na jego miejscu
zrobi�by prawdopodobnie
wszystko, aby pom�c swojej
dru�ynie.
Kto� inny - tak. Ale nie
Gelsomino! Jego uczciwo�� by�a
kryszta�owa jak �r�dlana woda.
I taki pozosta�, chocia� r�s�
i r�s�, a wkr�tce z ch�opca sta�
si� m�odzie�cem. Wysoki jednak
ie by�: raczej ma�y ni� du�y i
raczej szczup�y ni� gruby.
Imi� Gelsomino - to znaczy
"ma�y Gelsomo" - pasowa�o do
niego doskonale i s�u�y�o mu
szcz�liwie, gdy� od d�wigania
jakiego� ci�kiego imienia
m�g�by przecie� dosta� garbu.
Rozdzia� 2
Gelsomino g�o�no �piewa ~
g�osem str�ca ~
gruszki z drzewa
Pewnego ranka Gelsomino
wyszed� na spacer i zobaczy�, �e
gruszki dojrza�y.
Gruszki czyni� to tak: nic nie
m�wi�, wisz� sobie, wisz�, a�
gdy pewnego ranka idziemy je
obejrzee�, s� ju� dojrza�e i
gotowe do zerwania.
"Szkoda - rzek� do siebie
Gelsomino - �e nie zabra�em
drabiny. P�jd� do domu, by j�
przynie��, a jednocze�nie wezm�
i tyczk�, aby si�gn�� do
najwy�szych ga��zi".
W tym momencie wpad� mu do
g�owy pomys�, a raczej kaprys.
"A gdybym spr�bowa� g�osu?" -
zapyta� sam siebie i p� �artem,
p� serio, nachyliwszy si� pod
drzewem, krzykn��:
- Ryms!!!
- Pac! Pac! Pac_pac! -
odpowiedzia�y gruszki spadaj�c
na d� ca�ymi kopami.
Gelsomino podszed� do
nast�pnego drzewa i powt�rzy� to
samo. Za ka�dym jego okrzykiem
gruszki obrywa�y si� z ga��zi,
jak gdyby tylko czeka�y na
rozkaz.
"Zaoszcz�dzi�em sobie roboty -
pomy�la� uradowany. - To �wietny
pomys� u�y� g�osu zamiast
drabiny i tyczki".
Podczas gdy Gelsomino chodzi�
tak po sadzie, zobaczy� go
wie�niak, kt�ry w pobli�u kopa�
swoj� ziemi�. Przetar� oczy i
uszczypn�� si� w nos, spojrza�
jeszcze raz, a gdy si� upewni�,
�e nie �ni, pobieg� zawo�a�
�on�.
- Popatrz i ty - powiedzia� do
niej dr��cym g�osem. - Gelsomino
to chyba jaki� czarownik.
�ona spojrza�a i upad�szy na
kolana, krzykn�a:
- To cudotw�rca!
- A ja ci m�wi�, �e magik!
- A ja powtarzam: �wi�ty:
Do tej pory m�� i �ona �yli ze
sob� w zgodzie, a tu nagle on
chwyci� za motyk�, ona z�apa�a
rydel i tak uzbrojeni zacz�li
obstawa� ka�de przy swoim
zdaniu. Wreszcie wie�niak
zaproponowa�:_
- Zawo�ajmy s�siad�w, niech tu
przyjd�. Zobaczymy, co oni na to
powiedz�.
Pomys� zwo�ania ludzi, a przy
tym zdobycie nowego tematu do
plotek sk�oni�y kobiet� do
od�o�enia rydla.
Jeszcze przed wieczorem ca�a
okolica wiedzia�a o tym, co si�
sta�o. Ludzie podzielili si� na
dwie partie: jedni utrzymywali,
�e Gelsomino jest �wi�tym, inni,
�e niebezpiecznym
czarnoksi�nikiem. Dyskusje
przybiera�y na sile niby fale
morskie, kiedy zaczyna wia�
mistral. * Wybucha�y k��tnie,
byli nawet ranni, na szcz�cie
tylko lekko. Jeden z nich na
przyk�ad sparzy� si� fajk�, gdy�
w zapale dyskusji w�o�y� j� do
ust odwrotnym ko�cem.
Mistral - zimny wiatr
p�nocno_zachodni, wiej�cy nad
Morzem �r�dziemnym.
Policjanci nie wiedzieli, kogo
�apa� za ko�nierz, i z tego
powodu nikogo nie przymkn�li.
Biegali od jednej grupy do
drugiej i nawo�ywali do spokoju
obydwie strony.
Najbardziej zaciekli
dyskutanci udali si� do sadu
Gelsomina. Jedni, aby zdoby� na
pami�tk� gar�� b�ogos�awionej
ziemi, inni, aby j� w�a�nie
zdepta�, zniweczy�, poniewa�
by�a ziemi� zauroczon�.
Gelsomino, widz�c biegn�cych
ludzi, pomy�la�, �e widocznie
wybuch� gdzie� po�ar. Chwyci�
wi�c wiadro, by r�wnie� wzi��
udzia� w gaszeniu p�omieni.
Tymczasem t�um zatrzyma� si�
przed jego domem i Gelsomino
us�ysza�, �e mowa jest o nim.
- Ot� i on! To on!
- Cudotw�rca! �wi�ty!
- Jaki tam �wi�ty! Czarownik i
tyle! Nawet trzyma wiadro, aby
wyczynia� czarodziejskie sztuki!
uwa�ajcie!
- Sta�my dalej, na lito��
bosk�! Je�eli w nas rzuci,
jeste�my zgubieni.
- Czym?
No, czym? Nie widzicie? To
smo�a diabelska! Je�eli
przylgnie do nas, nie znajdziemy
lekarza, kt�ry by nas wydoby� z
tej biedy!
- Cudotw�rca!
- Gelsomino! Widziano ci�!
Rozkazujesz owocom, by dojrza�y,
a kiedy dojrzej�, rozkazujesz,
by spad�y, i spadaj�.
- Czy�cie wszyscy oszaleli? -
zapyta� Gelsomino. - Przecie� to
wynik�o tylko z racji mego
g�osu. Powoduje on taki p�d
powietrza, jak gdyby dmucha�
cyklon.
- Tak, tak! My to wiemy -
zawo�a�a jedna z kobiet. -
Potrafisz robi� cuda swoim
g�osem.
- Jakie tam cuda! - zawo�a�a
inna. - To s� tylko sztuczki
czarnoksi�skie.
S�ysz�c to wszystko, Gelsomino
rzuci� ze z�o�ci� wiadro na
ziemi�, wszed� do domu i
zaryglowa� za sob� drzwi.
"Oto koniec mojego spokoju -
rozmy�la� - nie b�d� m�g� teraz
uczyni� ani jednego kroku, aby
nie biegali za mn� ludzie. Od
rana do wieczora b�d� gada�
tylko o mnie, b�d� nawet swoje
dzieci straszy� moim imieniem.
C� mam robi�? Rodzice moi nie
�yj�, najbli�si ich przyjaciele
zgin�li na wojnie... P�jd� w
�wiat popr�bowa� szcz�cia.
Przecie� s� ludzie, kt�rzy p�ac�
za �piew. Prawd� m�wi�c, to
nawet dziwne, �e p�ac� pieni�dze
za takie g�upstwo, jak s�uchanie
�piewu. Ale tak ju� jest. A wi�c
mo�e i mnie uda si� zosta�
�piewakiem".
Powzi�wszy tak� decyzj�,
zapakowa� sw�j ubogi dobytek do
tornistra i wyszed� na drog�.
T�um rozst�pi� si� przed nim,
ale Gelsomino nie spojrza� na
nikogo. Oczy skierowa� wprost
przed siebie i nie wyrzek� ani
s�owa. Gdy ju� by� dosy� daleko,
obr�ci� si�, aby po raz ostatni
rzuci� okiem na sw�j dom.
T�um ci�gle sta� na miejscu i
wskazywa� na niego niby na jak��
zjaw�.
"Teraz zrobi� im kawa�, na
jaki zas�u�yli" - pomy�la�
Gelsomino.
Nape�ni� p�uca powietrzem i
zawo�a� z ca�ej si�y:
- Serwus!
Skutek tego pozdrowienia by�
natychmiastowy; ludzie odczuli
niby jakie� wichrzysko, kt�re
zdar�o im z g��w kapelusze, a
pewna stara kobieta w mgnieniu
oka sta�a si� �ysa jak kolano,
gdy� jej peruka frun�a w
powietrze.
- Serwus! Czo�em! - powtarza�
Gelsomino �miej�c si� serdecznie
z pierwszego figla, jaki sp�ata�
w swoim �yciu.
Kapelusze i peruka po��czy�y
si� w stado niby w�drowne ptaki.
Niesione niezwyk�� si�� g�osu,
wzlecia�y ku chmurom i po chwili
znikn�y w dali. Jak si� p�niej
okaza�o, spad�y w odleg�o�ci
kilku kilometr�w, niekt�re nawet
ju� za granic�. Wkr�tce za
granic� znalaz� si� i Gelsomino.
Rozdzia� 3
W tym rozdziale ~
b�dzie o tym ~
jak Zoppino, ~
kot nad koty...
Pierwsz� rzecz�, jak�
Gelsomino zobaczy� znalaz�szy
si� w obcym kraju, by�
b�yszcz�cy srebrny pieni�dz.
Le�a� na jezdni, blisko
chodnika, dobrze widoczny ju� z
dala.
"Dziwne, �e nikt go nie
podni�s� - pomy�la� Gelsomino. -
Ja jednak nie przejd� obok niego
oboj�tnie. Swoje ostatnie
pieni�dze wyda�em jeszcze
wczoraj, a dzi� nie mia�em w
ustach ani kruszynki chleba. Ale
zapytam si� przede wszystkim,
czy go tu kto� nie zgubi�".
Podszed� do niewielkiej gromadki
ludzi, kt�rzy szepc�c co�
przygl�dali mu si� z daleka, i
pokaza� srebrny pieni�dz.
- Kto z was, panowie, zgubi�
t� monet�? - zapyta� szeptem,
�eby nikogo nie przestraszy�.
- Zmiataj st�d - odpowiedzieli
mu - i najlepiej nikomu jej nie
pokazuj, je�eli nie chcesz mie�
nieprzyjemno�ci.
- Bardzo przepraszam -
zamrucza� zmieszany Gelsomino i
nie zadaj�c ju� �adnych pyta�,
skierowa� si� do sklepu z wiele
obiecuj�cym szyldem: "Artyku�y
Spo�ywcze".
W oknie wystawowym, zamiast
kie�bas i s�oik�w z marmolad�,
wida� by�o nagromadzone farby
akwarelowe, kredki, zeszyty i
butelki atramentu.
"Widocznie to dom towarowy" -
pomy�la� Gelsomino i z ca�ym
zaufaniem wszed� do sklepu.
- Dobry wiecz�r - uprzejmie
powita� go sklepowy.
"Prawd� m�wi�c - b�ysn�o w
g�owie Gelsomina - zegary nie
bi�y nawet po�udnia. Ale nie
warto zwraca� uwagi na takie
g�upstwa".
I swoim �ciszonym g�osem, od
kt�rego normalni ludzie prawie
�e g�uchli, zapyta�:
- Czy mog� tu kupi� chleba?
- Ma si� rozumie�, drogi
panie. Ile, jedn� butelk� czy
dwie? Czerwonego czy czarnego?
- Nie, tylko nie czerwonego -
odpowiedzia� Gelsomino. - I czy
rzeczywi�cie sprzedajecie go na
butelki?
Sklepowy parskn�� �miechem.
- A jak�e inaczej sprzedawa�?
Mo�e u was tn� go na kawa�ki?
Prosz� popatrze�, jaki pi�kny
chleb mam w moim sklepie!
To m�wi�c wskaza� na p�ki,
gdzie r�wnymi szeregami, niczym
�o�nierze, sta�y setki butelek
atramentu najr�norodniejszych
kolor�w. Natomiast w ca�ym
sklepie nie by�o nic do
jedzenia, nawet kruszynki chleba
ani sk�rki od sera.
"Mo�e on zwariowa�? - pomy�la�
Gelsomino. - Je�eli tak, to
lepiej mu si� nie sprzeciwia�".
- Istotnie, ma pan wspania�y
chleb, - powiedzia� wskazuj�c na
butelk� czerwonego atramentu.
Ciekawy by�, co odpowie
sklepowy.
- Naprawd�? - u�miechn�� si�
ten z zadowoleniem. - To
najlepszy zielony chleb, jaki
kiedykolwiek mia�em do
sprzedania.
- Zielony?
- Oczywi�cie. Przepraszam, ale
mo�e pan �le widzi?
Gelsomino got�w by� z�o�y�
przysi�g�, �e widzi butelk�
czerwonego atramentu, my�la�
wi�c tylko o pretek�cie, kt�ry
pozwoli�by mu wycofa� si� z
honorem ze sklepu i znale��
innego sprzedawc� przy zdrowych
zmys�ach. Nieoczekiwanie ol�ni�a
go my�l.
- NIech pan pos�ucha - szepn��
- po chleb przyjd� p�niej. A
teraz prosz� mi powiedzie�,
je�eli to panu nie zrobi
k�opotu, gdzie mo�na naby�
dobrego atramentu?
- Oczywi�cie, powiem - odrzek�
sklepowy z uprzejmym u�miechem.
- O, tam, jak pan przejdzie
przez ulic�, znajdzie pan
najlepszy w naszym mie�cie sklep
z materia�ami pi�miennymi.
W oknach wystawowych tego
sklepu by�y wy�o�one apetyczne
bochenki chleba, strucle,
makaron, ca�e g�ry ser�w, stosy
kie�bas i par�wek.
"Tak te� my�la�em - powiedzia�
do siebie Gelsomino - tamten
sprzedawca ma nie wszystkie
klepki na swoim miejscu i
dlatego nazywa atrament chlebem,
a chleb atramentem. Ten oto
sklep podoba mi si� bardziej".
Wszed� do sklepu i poprosi� o
p� kilo chleba.
- Chleba? - ze wsp�czuciem
zapyta� sprzedawca. Pan zapewne
si� omyli�. Chleb sprzedaj� w
sklepie naprzeciwko, my
posiadamy tylko materia�y
pi�mienne.
I dumnym gestem wskaza�
wszystkie artyku�y spo�ywcze.
"Teraz ju� pojmuj� - pomy�la�
Gelsomino - w tym kraju wszystko
nazywa si� na odwr�t. Je�eli
chleb b�d� nazywa� chlebem, to
mnie nikt nie zrozumie".
- Poprosz� o p� kilo
atramentu - powiedzia� do
sprzedawcy.
Sprzedawca zwa�y� p� kilo
chleba, zawin�� jak nale�y i
wyci�gn�� do Gelsomina r�k� ze
sprawunkiem.
- I troch� tego - doda�
Gelsomino i wskaza� na kr�g
szwajcarskiego sera,
postanowiwszy nie wymienia�
w�a�ciwej nazwy.
- Pan �yczy sobie troch� gumy
do wycierania - podchwyci�
sprzedawca. - Ju� podaj�.
Odkroi� �adny kawa�ek sera,
zwa�y� i r�wnie� zapakowa� w
papier.
Gelsomino, westchn�wszy z
ulg�, po�o�y� na ladzie srebrn�
monet�. Sprzedawca rzuci� na ni�
okiem, trzy razy brz�kn�� monet�
o lad�, �eby us�ysze�, jaki ma
d�wi�k, popatrzy� na ni� przez
powi�kszaj�ce szk�o i nawet
popr�bowa� z�bami. Na koniec
zwr�ci� j� Gelsominowi i
lodowatym g�osem powiedzia�:
- Bardzo mi przykro,
m�odzie�cze, ale pa�ska moneta
jest prawdziwa.
- To dobrze - u�miechn�� si�
Gelsomino.
- To �le! Skoro moneta jest
prawdziwa, nie mog� jej przyj��.
Prosz� odda� sprawunki i niech
pan idzie swoj� drog�. Ma pan
szcz�cie, �e nie chce mi si�
wychodzi� na ulic� i wo�a�
policji. Czy pan wie, co grozi
za posiadanie prawdziwych
pieni�dzy? Wi�zienie!
- Ale przecie�p ja...
- Prosz� nie krzycze�, nie
jestem g�uchy. Id� ju�, id�.
Wr�cisz z fa�szyw� monet�, to
otrzymasz sprawunki.
Gelsomino wepchn�� pi�� w
usta, aby nie krzykn��. Na
niewielkiej odleg�o�ci pomi�dzy
lad� a drzwiami odby� si�
nast�puj�cy szybki dialog:
G�os: Czy chcesz, �ebym
zawo�a� jedno "ach", a ca�a
witryna rozleci si� na kawa�ki?
Gelsomino: Zaklinam ci�, nie
r�b tego. Ledwie przyby�em do
tego kraju, a ju� wszystko idzie
mi na opak.
G�os: Ale ja musz� si� wyrwa�,
bo p�kn�! Jeste� moim w�adc�,
znajd� na to spos�b.
Gelsomino: Miej cierpliwo��!
Wyjd�my ze sklepu tego wariata.
Nie chc� go rujnowa�. W tym
kraju dziej� si� dziwne
rzeczy...
G�os: Spiesz si�, bo nie
wytrzymam... bo wrzasn�! Bo
stanie si� co� strasznego!
Gelsomino wypad� ze sklepu,
skr�ci� w pust� uliczk� i szybko
rozejrza� si� doko�a. Nigdzie
nie by�o �ywej duszy. Wtedy,
chc�c uspokoi� ogarniaj�c� go
w�ciek�o��, wyj�� z ust pi�� i
nieg�o�no powiedzia�:
- O_o!
I oto najbli�sza uliczna
latarnia rozpad�a si� na
kawa�ki, a z g�ry, z jakiego�
okna wypad�a na bruk doniczka.
Gelsomino westchn��:
- Kiedy b�d� mia� pieni�dze,
wy�l� do zarz�du miejskiego
przekaz pocztowy pokrywaj�cy
warto�� latarni i podaruj�
w�a�cicielom doniczki now�,
�adniejsz�... A mo�e jeszcze co�
rozbi�em?
- Ju� wi�cej nic -
odpowiedzia� mu cienki,
cieniutki g�osik.
Gelsomino obejrza� si� i
zobaczy� kotka, a w�a�ciwie
jakie� stworzenie, kt�re z
daleka mog�o uchodzi� za kotka.
By�o ca�e czerwone, sta�o tylko
na trzech nogach i, co
najdziwniejsze, by� to tylko
kontur kota, co� w rodzaju
figur, jakie dzieciarnia rysuje
na �cianach.
- Umiesz m�wi�? - zapyta�
szeptem Gelsomino.
- Oczywi�cie, nie jestem takim
zupe�nie zwyczajnym kotem. Umiem
na przyk�ad czyta� i pisa�. Ale
to jest zupe�nie naturalne,
przecie� moja mama to szkolna
kreda.
- Kto, kto?
- Narysowa�a mnie na �cianie
jedna dziewczynka, kt�ra zabra�a
ze szko�y kawa�ek kredy. Ale
zd��y�a mi zrobi� tylko trzy
�apki, kiedy zza rogu ukaza� si�
policjant i dziewczynka musia�a
ucieka�. Poniewa� jestem kulawy,
postanowi�em, �e b�d� si�
nazywa� Zoppino (czyt.:
Dzoppino), czyli Kulasek. Opr�cz
tego troch� kaszl�, dlatego �e
�ciana by�a nieco wilgotna, a ja
musia�em sp�dzi� na niej ca��
zim�.
Gelsomino spojrza� na �cian�.
Zosta�o na niej odbicie Zoppina,
tak jak by kto� oderwa� od
�ciany rysunek razem z cz�ci�
tynku.
- A jak stamt�d zeskoczy�e�? -
zapyta�.
- Pom�g� mi tw�j g�os -
odpowiedzia� Zoppino. - Gdyby�
krzykn�� troch� g�o�niej,
rozwali�by� �cian� i wtedy
rysunek rozlecia�by si�. A teraz
jestem po prostu szcz�liwy. Jak
przyjemnie spacerowa� po
�wiecie, chocia�by na trzech
nogach! Przecie� ty masz tylko
dwie, a nie skar�ysz si�,
prawda?
- Chyba tak, zgodzi� si�
Gelsomino. - Dwie nogi to
czasami te� du�o. Gdybym mia�
tylko jedn�, siedzia�bym sobie w
domu.
- Nie jeste� w humorze -
zauwa�y� Zoppino. - Co ci si�
sta�o?
Ale zaledwie Gelsomino zacz��
opowiada� o swoich przygodach,
na ulicy ukaza� si� prawdziwy
kot, kt�ry mia� cztery prawdziwe
�apy.
Widocznie by� czym� bardzo
zafrasowany, gdy� nawet nie
spojrza� na naszych przyjaci�.
- Miau! - odezwa� si� do niego
Zoppino. W kocim j�zyku to
znaczy: "Jak si� masz".
Kot zatrzyma� si�. Wydawa�
si� zdziwiony, a nawet oburzony.
- Nazywam si� Zoppino. A ty? -
przedstawi� si� narysowany
kotek.
Prawdziwy kot przez jaki� czas
namy�la� si�, czy warto
odpowiada�, a p�niej niech�tnie
wymrucza�:
- Nazywam si� Reks.
- Co on tam m�wi? - wtr�ci�
si� Gelsomino, kt�ry oczywi�cie
nie rozumia� po kociemu.
- On m�wi, �e nazywa si� Reks.
- Przecie� to psie imi�.
- Masz ca�kowit� racj�.
- Nic nie rozumiem - przyzna�
si� Gelsomino. - Najpierw
sklepowy, kt�ry chcia� mi
wkr�ci� atrament zamiast chleba,
teraz kot z psim imieniem...
- M�j drogi, on po prostu
my�li, �e jest psem - wyja�ni�
Zoppino. - Zaraz si� o tym
przekonasz. - I zwr�ciwszy si�
do kota, uprzejmie go pozdrowi�:
- Miau! Reks!
- Hau, hau! - oburzony kot z
trudem wydoby� z siebie
odpowied�. - Wstydzi�by� si�!
Jeste� kotem i miauczysz?
- Ale jestem kotem narysowanym
na murze, i to tylko z trzema
�apkami - odpar� Zoppino.
- Okrywasz ha�b� ca�y nasz
r�d. Nie mog� na ciebie patrze�!
W og�le spiesz� si�, gdy� zbiera
si� na deszcz i musz� biec do
domu po parasol.
To m�wi�c odwr�ci� si� i
poszczekuj�c od czasu do czasu,
odszed�.
- Co on powiedzia�? -
zainteresowa� si� Gelsomino.
- Powiedzia�, �e zaraz zacznie
pada�.
Gelsomino spojrza� w niebo. Tu
i �wdzie mi�dzy dachami dom�w
przedziera�y si� o�lepiaj�ce
promienie s�o�ca i nawet przez
lunet� nie wykry�oby si� na
niebie chmurki.
- Przypuszczam, �e tutaj
wszystkie burze tak wygl�daj� -
orzek�. - W tym kraju wszystko
jest na opak i nawet mnie si�
wydaje, �e zacz��em chodzi� na
g�owie.
- Drogi Gelsomino, trafi�e� po
prostu do Kraju K�amczuch�w.
Tutejsze prawa nakazuj�
wszystkim k�ama�. Temu, kto
chcia�by m�wi� prawd�, na
zap�acenie kar nie starczy�oby
w�asnej sk�ry, wliczaj�c nawet
ogon.
I tutaj Zoppino, kt�ry,
przebywszy tyle czasu na swojej
�cianie, widzia� niema�o
ciekawych rzeczy, dok�adnie
opowiedzia� Gelsominowi, jak
powsta� Kraj K�amczuch�w.
Rozdzia� 4
Tu historia dosy� prosta,
jak to~
Kraj K�amczuch�w powsta�
- Ot� wiedz... - zacz��
Zoppino.
Ale, �eby niepotrzebnie nie
zajmowa� wam czasu, skr�c�
troch� jego opowiadanie i
dowiecie si� tylko o
najwa�niejszym.
Przed wielu laty zjawi� si� w
tym kraju sprytny i odwa�ny
pirat imieniem Giacomone (czyt.:
D�iakomone), czyli "wielki
Giacomo". Giacomone by� tak
wysoki i gruby, �e nosi� to
ci�kie imi� bez �adnego
wysi�ku, ale by� ju� niem�ody i
przemy�liwa� nad tym, jak by w
spokoju sp�dzi� staro��.
"M�odo�� min�a i w��cz�ga po
morzach ju� mnie nie n�ci -
m�wi� do siebie. - Rzuc� swoje
zaj�cie i osiedl� si� na jakiej�
wysepce. Ale nie zapomn� r�wnie�
o dawnych
przyjacio�ach_piratach, mianuj�
ich szambelanami, admira�ami i
genera�ami, aby nie narzekali na
swojego wodza".
Jak powiedzia�, tak zrobi�.
Zacz�� poszukiwa� odpowiedniej
wyspy, ale wszystkie by�y dla
niego troch� za ma�e. A je�eli
wyspa odpowiada�a samemu wodzowi
pirat�w, to nie podoba�a si�
kt�remu� z jego bandy. Jeden
pirat koniecznie chcia� mie� w
pobli�u rzek�, �eby m�g� w niej
�owi� pstr�gi, drugi pragn��,
�eby na wyspie by�o kino, trzeci
nie m�g� si� obej�� bez banku,
gdzie m�g�by otrzymywa� procenty
od pirackich oszcz�dno�ci.
- Dlaczego nie mieliby�my
poszuka� czego� lepszego ni�
wyspa? - powiedzieli piraci.
Sprawa sko�czy�a si� w ten
spos�b, �e zaj�li ca�y kraj, w
kt�rym by�o wielkie miasto z
bankami i teatrami, i oko�o
dziesi�ciu rzeczek, gdzie mo�na
by�o �owi� pstr�gi i p�ywa� w
niedziel� ��dk�. W tym wszystkim
nie by�o nic nadzwyczajnego:
zdarza si�, �e jaka� piracka
banda zagarnie ten albo inny
ma�y kraj.
Zaw�adn�wszy pa�stwem,
Giacomone pomy�la� o zmianach:
siebie kaza� nazywa� "kr�l
Giacomone Pierwszy", a swoim
zaufanym nada� tytu�y admira��w,
szambelan�w i naczelnik�w stra�y
po�arnej.
Ma si� rozumie�, �e Giacomone
natychmiast wyda� zarz�dzenie, w
kt�rym poleci� tytu�owa� si�
"Wasza Kr�lewska Wysoko��", a
tym, kt�rzy by go nie
pos�uchali, miano ucina� j�zyk.
A�eby za� nikomu nawet nie
przysz�o na my�l m�wi� o nim
prawd�, nakaza� swoim ministrom
sporz�dzi� nowy s�ownik.
- Trzeba pozamienia� wszystkie
s�owa - t�umaczy�. - Na przyk�ad
s�owo "pirat" b�dzie znaczy�
"uczciwy cz�owiek". Je�eli
ktokolwiek nazwie mnie piratem,
to po prostu powie w nowym
j�zyku, �e jestem uczciwy ch�op.
- Przysi�gamy na wszystkie
wieloryby, kt�re by�y �wiadkami
naszych zwyci�stw - wykrzykn�li
w zachwycie ministrowie -
wspania�y pomys�! Po prostu
mo�na by go oprawi� w ramki i
powiesi� na �cianie!
- A wi�c zrozumieli�cie -
powiedzia� Giacomone. - Idziemy
zatem dalej: zmienicie nazwy
wszystkich rzeczy, imiona ludzi
i zwierz�t. Na pocz�tek niech
ludzie, zamiast m�wi� "dzie�
dobry", �ycz� sobie "dobrej
nocy". W ten spos�b moi wierni
poddani b�d� ka�dy sw�j dzie�
zaczyna� od k�amstwa. No, i
rozumie si�, trzeba b�dzie, aby
id�c spa�, jeden drugiemu �yczy�
dobrego apetytu...
- Znakomicie! - zawo�a� kt�ry�
z ministr�w. - Przecie�, a�eby
komukolwiek rzec: "Jak pan
�licznie wygl�da!", trzeba
b�dzie powiedzie�: "C� za g�ba!
Tylko bi� i patrze�, czy r�wno
puchnie!"
Kiedy wydrukowano nowy s�ownik
i og�oszono "Prawo o
obowi�zuj�cym k�amstwie", zacz��
si� nieprawdopodobny zam�t.
W pierwszych dniach ludzie
ci�gle si� mylili. Szli na
przyk�ad po chleb do piekarza,
zapomniawszy, �e piekarz
sprzedaje teraz zeszyty i
o��wki, a chleb nale�y kupowa� w
sklepie materia��w pi�miennych,
albo przychodzili do parku,
spogl�dali na kwiaty i
wzdychali:
- Jakie �liczne r�e!
Wtedy wyskakiwa� zza krzaka
szpieg kr�la Giacomone trzymaj�c
przygotowane kajdanki.
- A, winszuj� panu, pan
naruszy� prawo! Jak mog�o
przyj�� panu do g�owy, �eby
marchew nazywa� r�?
- Prosz� mi wybaczy� -
mamrota� zmieszany nieszcz�nik
i szybko zaczyna� chwali�
wszystkie pozosta�e kwiaty. -
Jaka urocza pokrzywa! - m�wi�
wskazuj�c na fio�ki.
- Prosz� nie odwraca� kota
ogonem. Z�ama�o si� prawo,
posiedzi si� w wi�zieniu, a tam
ju� naucz� pana �ga� wed�ug
wszelkich prawide�.
A co si� dzia�o w szko�ach,
tego nie mo�na opisa�! �eby
wykona� dodawanie, trzeba by�o
odejmowa�. �eby podzieli�,
trzeba by�o pomno�y�. Nawet
nauczyciele nie umieli rozwi�za�
ani jednego zadania i dla
wszystkich tuman�w nast�pi�y
�wi�te czasy: im wi�cej
pope�niali b��d�w, tym lepsze
otrzymywali stopnie.
A wypracowania? Mo�ecie sobie
wyobrazi�, jak wygl�da�y, kiedy
wszystkie s�owa przewr�cono do
g�ry nogami. Oto na przyk�ad
wypracowanie na temat: "Opis
pogodnego dnia", kt�re opracowa�
pewien ucze� i otrzyma� za nie
fa�szywy z�oty medal:
"Wczoraj pada�o. Jak
przyjemnie spacerowa� w czasie
ulewnego deszczu, kt�ry leje jak
z cebra! Nareszcie ludzie mogli
zostawi� w domu swoje p�aszcze i
parasolki i wyj�� na spacer bez
marynarek! Nie lubi�, kiedy
�wieci s�o�ce, poniewa� trzeba
wtedy siedzie� pod dachem, bo
inaczej si� zmoknie. I opr�cz
tego przez ca�� noc trzeba
patrze� na promienie s�o�ca,
kt�re pos�pnie zaciemniaj�
dach�wki drzwi".
Aby w pe�ni oceni� t� prac�,
trzeba wiedzie�, �e "dach�wki
drzwi" w nowym j�zyku znaczy�o
"szyby okienne".
A wi�c ju� zrozumieli�cie, o
co chodzi. W Kraju K�amczuch�w
nawet zwierz�ta musia�y si�
nauczy� ka�ma�. Psy miaucza�y,
koty szczeka�y, konie mrucza�y,
a lwa, kt�ry siedzia� w klatce w
ogrodzie zoologicznym, zmuszono
do pisk�w, bo jego ryk
przydzielono myszom. Tylko ryb i
ptak�w nie obowi�zywa�y prawa
kr�la Giacomone, gdy� ryby ca�e
�ycie milcz� i nikt nie mo�e ich
zmusi� do k�amania, a ptaki
fruwaj� w powietrzu i nie�atwo
je schwyta�. W ka�dym b�d� razie
ptaki w dalszym ci�gu �piewa�y
ka�dy swoim g�osem i ludzie
cz�sto spogl�dali na nie z
zazdro�ci�:
- Szcz�ciarze! Nikt nie mo�e
ich ukara� grzywn�!...
Gelsomino, s�uchaj�c
opowiadania kotka, zupe�nie
upad� na duchu.
"Jak�e b�d� m�g� przebywa� w
tym kraju - my�la�. - Mam tak
silny g�os, �e je�eli
nieostro�nie powiem prawd�,
us�yszy mnie od razu ca�a
policja kr�la Giacomone. Poza
tym g�os bywa niepos�uszny i
obawiam si�, �e mi si� nie
wystarczy, aby go upilnowa�".
- Teraz ju� wiesz wszystko -
zako�czy� Zoppino. - Pom�wmy o
czym� innym. Mnie si� chce je��.
- Mnie r�wnie�. Tylko �e o
ma�o nie zapomnia�em o tym.
- G��d to jedyna rzecz, o
kt�rej nie spos�b zapomnie�. Nie
�agodzi go czas, lecz na odwr�t,
im wi�cej up�ywa czasu, tym
silniej g��d o sobie przypomina.
Zaraz co� wymy�limy, tylko si�
po�egnam ze �cian�, kt�ra tak
d�ugo trzyma�a mnie w niewoli.
I Zoppino swoj� czerwon� �apk�
z kredy napisa� na �cianie:
"Miau! Niech �yje wolno��!"
Zdobycie jedzenia okaz�o si�
spraw� nie�atw�. Ca�y czas, gdy
si� w��czyli po mie�cie,
Gelsomino patrzy� w ziemi�,
my�l�c, �e znajdzie fa�szyw�
monet�. Zoppino, przeciwnie,
przygl�da� si� przechodniom, jak
by szuka� kogo� znajomego.
- To ona - powiedzia� nagle i
wskaza� na starsz� kobiet�,
kt�ra szybko sz�a chodnikiem,
trzymaj�c w r�ku niewielk�
paczk�.
- Kto to?
- To ciotka Pannocchia (czyt.:
Pannokkia), opiekunka kot�w. Co
wiecz�r przychodzi do bramy
kr�lewskiego parku z resztkami
jedzenia dla bezdomnych kot�w.
Ciotka Pannocchia by�a
staruszk� o surowej minie,
chud�, prost� jak kij, wysok�
prawie na dwa metry. Wygl�da�a
raczej na osob�, kt�ra miot��
przegania bezdomne koty. Ze s��w
Zoppina wynika�o jenak co�
zupe�nie odwrotnego.
Zaprowadzi�a ona Gelsomina i
jego nowego przyjaciela na ma�y
plac, gdzie w g��bi wida� by�o
parkowy mur. Na jego szczycie
je�y�y si� ostre szk�a z
pot�uczonych butelek. Dziesi��
chudych, wylenia�ych kot�w
przywita�o ich niezgodnym
szczekaniem.
- Jakie one g�upie! -
powiedzia� Zoppino. - Popatrz,
zrobi� im kawa�.
W chwili gdy ciotka Pannocchia
rozwin�a swoj� paczk� i
wy�o�y�a resztki jedzenia na
chodnik, Zoppino rzuci� si�
mi�dzy gromad� kot�w, wrzeszcz�c
z ca�ej si�y:
- Miau! - miau! miau!
Kot, kt�ry miauczy, zamiast
szczeka�! To by�o dla
miejscowych kot�w czym�
nieprawdopodobnym. By�y tak
zdumione, �e stan�y z otwartymi
pyszczkami, skamienia�e, podobne
do pos�g�w. Zoppino porwa� kilka
g��w dorszy i ogon od �ledzia,
dwoma susami przeskoczy� mur i
zaszy� si� w krzakach.
Gelsomino obejrza� si�. Bra�a
go pokusa, �eby r�wnie�
przeskoczy� przez mur, i by�by
tak zrobi�, gdyby ciotka
Pannocchia nie przygl�da�a mu
si� podejrzliwie.
"Jeszcze narobi alarmu" -
pomy�la�.
I przybrawszy wygl�d osoby,
kt�ra nie ma nic wsp�lnego z
tym, co si� wydarzy�o, przeszed�
bokiem.
Koty, gdy och�on�y ze
zdumienia, szczekaj�c wczepi�y
si� w sp�dnic� ciotki
Pannocchii, kt�ra naprawd� by�a
zaskoczona nie mniej ni� one. W
ko�cu rozdzieli�a mi�dzy nie
resztki jedzenia, rzuci�a okiem
na mur, za kt�rym znikn��
Zoppino, i wr�ci�a do domu.
Gelsomino skr�ci� za r�g ulicy
i tutaj natkn�� si� na d�ugo
oczekiwan� fa�szyw� monet�.
Kupi� sobie chleba i sera, czyli
- jak si� w tej krainie m�wi�o
- butelk� atramentu i kawa�ek
gumy do wycierania.
Zapad�a szybko noc. Gelsomino
by� zm�czony i senny. Trafi� na
nie zamkni�t� furtk�, w�lizn��
si� do jakiej� szopy i
wyci�gn�wszy si� na stosie
w�gla, zapad� w mocny sen.
Rozdzia� 5
Kot wykrywa ~
rzecz nieznan�: ~
kr�l jest �ysy ~
jak kolano!
Podczas gdy Gelsomino �pi (nie
podejrzewaj�c, �e nawet we �nie
przydarzy mu si� nowa przygoda,
o kt�rej nam p�niej opowie),
p�jdziemy �ladem trzech
czerwonych �apek Zoppina.
�ebki dorszy i ogonek �ledzia
smakowa�y mu nadzwyczajnie.
Pierwszy raz w �yciu trafi�o mu
co� do pyszczka. Dop�ki tkwi� na
�cianie, nie zdarzy�o mu si�
nigdy odczuwa� g�odu. Poza tym
tak�e po raz pierwszy spacerowa�
noc� po kr�lewskim parku.
"Szkoda - m�wi� do siebie - �e
nie ma tu r�wnie� Gelsomina.
M�g�by za�piewa� serenad�
kr�lowi Giacomone i roztrzaska�
na kawa�ki szklane pa�acowe
drzwi."
Podni�s� oczy na pa�ac,
przyjrza� mu si� dok�adnie i
spostrzeg� na ostatim pi�trze
szereg o�wietlonych okien.
"Kr�l Giacomone udaje si� na
spoczynek - pomy�la�. - Nie
chcia�bym straci� takiego
widoku."
Zr�cznie, jak tylko taki kot
m�g� to zrobi�, zacz�� si�
wspina� z pi�tra na pi�tro, a�
znalaz� si� w oknie ogromnego
salonu, kt�ry przytyka� do
sypialni Jego Kr�lewskiej Mo�ci.
Dwa nie ko�cz�ce si�, jak by
si� wydawa�o, szeregi
pokojowc�w, lokaj�w, dworak�w,
szambelan�w, admira��w,
ministr�w i innych wa�nych
osobisto�ci schyla�y si� w
uk�onach przed krocz�cym kr�lem
Giacomone, straszliwie grubym,
wielkim i brzydkim.
Ten brzydal posiada� jednak
dwie pi�kne rzeczy: bujne i
d�ugie, wij�ce si� w�osy o
p�omienistej pomara�czowej
barwie i nocn� fio�kow� koszul�
z wyhaftowanym na piersi
imieniem.
Kr�l szed�, wszyscy pochylali
si� jeszcze ni�ej i b�kali,
pe�ni szacunku:
- Dobrego dnia, Majestacie!
Radosnego dnia, kr�lu!
Giacomone zatrzymywa� si� przy
jednej lub drugiej osobisto�ci,
ziewa�, a wtedy najbli�ej
stoj�cy dworak eleganckim gestem
wysuwa� r�k� i zas�ania� kr�lowi
usta.
Kr�l ci�gn�� swoj�
przechadzk�, narzekaj�c:
- Wcale mi si� nie chce spa�
tego ranka, czuj� si� rze�ki jak
�rebask.
Oczywi�cie chcia� powiedzie�
co� odwrotnego, ale do tego
stopnia przyzwyczai� innych do
k�amania, �e i sam zacz��
okropnie �ga�, a co ciekawsze,
pierwszy w te �garstwa wierzy�.
- Wasza Kr�lewska Mo�� ma tak�
g�b�, �e tylko bi� i patrze�,
czy r�wno puchnie - zauwa�y�
uprzejmie jeden z ministr�w
pochylaj�c si� w niskim uk�onie.
Kr�l Giacomone obrzuci� go
w�ciek�ym spojrzeniem, ale w
por� przypomnia� sobie, �e te
s�owa nie mog� nic innego
oznacza�, jak tylko, �e ma
prze�liczn� cer�, wi�c
u�miechn�� si�, ziewn��, obr�ci�
si�, aby ruchem r�ki pozdrowi�
t�um, uni�s� tren fio�kowej
koszuli i znikn�� w swojej
sypialni.
Zoppino przeskoczy� na drugie
okno, aby m�c go obserwowa� w
dalszym ci�gu.
Jego Kr�lewska Wysoko��
Giacomone, ledwo znalaz� si�
sam, podbieg� do lustra i zacz��
czesa� swoje pi�kne pomara�czowe
w�osy z�otym grzebieniem.
"Dba o fryzur� - stwierdzi�
Zoppino - i ostatecznie robi to
s�usznie, gdy� jest ona naprawd�
pi�kna. A� dziwne, �e cz�owiek z
takimi w�osami m�g� zosta�
piratem. Powinien raczej by�
malarzem lub muzykiem."
W tej w�a�nie chwili Giacomone
od�o�y� grzebie�, chwyci�
delikatnie dwa loki swojej
fryzury w okolicach skroni i
raz_dwa_trzy, za jednym ruchem
r�ki okaza� si� �ysy jak kolano.
Doprawdy, �aden Indianin nie
umia�by tak szybko oskalpowa�
wroga.
- Peruka! - wymrucza�
oszo�omiony Zoppino.
Pi�kne pomara�czowe w�osy nie
by�y niczym innym jak tylko
peruk�! Peruk�, spod kt�rej
ukaza�a si� g�owa Jego
Kr�lewskiej Mo�ci, brzydkiego,
czerwonego koloru, pokryta tu i
�wdzie brodawkami i guzami,
kt�re Giacomone obmacywa�
wzdychaj�c �a�o�nie.
Potem otworzy� szeroko szaf� i
ukaza� patrz�cemu Zoppinowi -
kt�ry z kolei otworzy� jeszcze
szerzej oczy - ca�� kolekcj�
peruk we wszystkich kolorach:
blond, niebieskie, czarne,
ufryzowane na sto r�nych
sposob�w i m�d. Kr�l, kt�ry
publicznie wyst�powa� zawsze w
pomara�czowej peruce, prywatnie,
a zw�aszcza w ��ku, lubi�
zmienia� peruki. Zmniejsza�o to
jego zmartwienie z powodu
�ysiny.
W�a�ciwie nie powinien si�
wcale wstydzi� tego, �e wypad�y
mu w�osy z g�owy. Prawie
wszystkim osobom w pewnym wieku
wypadaj� w�osy. Ale Giacomone
ju� taki by�: w�asnej g�owy bez
czupryny nie m�g� �cierpie�.
I oto na oczach Zoppina Jego
Kr�lewska Wysoko�� jedn� po
drugiej przymierza� dziesi�tki
peruk, obracaj�c si� przed
lustrem, aby podziwia� ich
efekt. Przygl�da� si� z przodu,
z profilu, ma�ym lusterkiem
sprawdza� ty� g�owy niby
primadonna przed wyj�ciem na
scen�. Ostatecznie dobra� sobie
peruk� fio�kow�, o takim samym
odcieniu, jaki mia�a nocna
koszula, w�o�y� j� na swoj�
�ysin� i poszed� do ��ka,
gasz�c �wiat�o.
Zoppino sp�dzi� jeszcze dobre
p� godzinki, zagl�daj�c tu i
�wdzie przez okna kr�lewskiego
pa�acu. Nie by�o to zaj�cie dla
osoby dobrze wychowanej. Tak jak
nie�adnie jest przyk�ada� ucho
do drzwi, tak te� nie my�licie
chyba, �e �adnie jest zagl�da�
przez okno. Nie uda�oby si� to
wam zreszt� nigdy w �yciu, gdy�
nie jeste�cie ani kotami, ani
cyrkowcami.
Zoppinowi podoba� si�
szeczeg�lnie jeden z
szambelan�w, kt�ry przed
p�j�ciem do ��ka zdj�� swoj�
szat� dworsk�, rozrzucaj�c na
wszystkie strony ozdoby, ordery
i bro�. I wiecie, co mia� pod
spodem? Swoj� star� odzie�
pirack�: portki zawini�te do
kolan i bluz� w szachownic�.
W�o�y� te� czarn� opask�,
zakrywaj�c� prawe oko. W tym
stroju stary pirat wdrapa� si�
nie tyle do