2133

Szczegóły
Tytuł 2133
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2133 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2133 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2133 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Maria D�browska Przygody cz�owieka my�l�cego Tom Ca�o�� w tomach Polski Zwi�zek Niewidomych Zak�ad Wydawnictw i Nagra� Warszawa 1992 T�oczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni Pzn, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Przedruk z wydawnictwa "Czytelnik", Warszawa 1972 Pisa�a: J. Szopa Korekty dokona�y: E. Chmielewska i K. Kruk Czas oswojony (przedmowa) Z pocz�tkiem czerwca 1940 roku, przed wyruszeniem ze Lwowa przez Przemy�l do Warszawy, Maria D�browska pozostawi�a u nas na przechowanie du�y pakunek, zawieraj�cy raptularzyki, dzienniki, listy Mariana D�browskiego z okresu m�odo�ci oraz plik papieru maszynowego g�sto zapisanego. By� to pocz�tek nowej powie�ci. Prawdopodobnie o tej powie�ci m�wi w swoim "Dzienniku" z roku 1938, 14 sierpnia: "...ca�y dzie� pracuj�, przepisuj�c przynajmniej na maszynie moje kawa�ki wakacyjne. M�j Bo�e, jak to ja chcia�am od razu si��� i przyst�pi� do powie�ci. A to trzeba przej�� ci�k� Golgot� i nie mo�na si� przed ni� cofn��, nie, ani rusz. O lekko�ci, c�ro bog�w, nawied� mnie!" Tego ostatniego �yczenia bogowie, zdaje si�, nie wys�uchali, lecz wys�uchali wielu innych. Kamienica profesorska we Lwowie nie by�a w latach wojny najbezpieczniejszym miejscem, depozyt Marii D�browskiej przele�a� jednak bezpiecznie w naszym mieszkaniu a� do jesieni 1941 roku, kiedy pisarka przyjecha�a do nas, aby go zabra� do Warszawy. W "Dzienniku" swoim notuje: "Poniedzia�ek 1 XII 41. W ubieg�y pi�tek wr�ci�am po trzytygodniowym pobycie we Lwowie i odbyciu okr�nej podr�y Warszawa, Krak�w, Rzesz�w, Lw�w, Lublin, Warszawa. Do Lublina przyjecha�am ci�ar�wk� "Spo�em"..." "Dziennik" pisarski w latach wojny jest bardzo lakoniczny i z powodu lakoniczno�ci mo�e by� nieraz niejasny. Ci�kie warunki bytowania, brak czasu, a przede wszystkim l�k, by notatki, na wypadek rewizji, komu� nie zaszkodzi�y, wp�yn�y na dob�r zapisywanych fakt�w i niekt�re metafory. Znajdujemy tam jednak informacj� w sprawie powie�ci. "�roda 28 I 42. Teraz jest dziesi�ta. Wypi�am ogromn� szklank� czarnej kawy, zamierzam siedzie� w nocy. Wszystko przy nafcie, bo �wiat�a dalej nie mamy". "Czwartek 29 I 42. Jestem przera�liwie zm�czona, bo wczoraj po szklance kawy siedzia�am zn�w do pierwszej w nocy. Zacz�am pisa� powie�� pt. "Serce cz�owieka". Nie wiem, czy z tego co wyjdzie". "�roda 4 II 42. Dzisiejszej nocy wreszcie w prawdziwej m�ce wystartowa�am z moj� powie�ci� - i mo�e B�g da, �e si� to jako� potoczy". "Czwartek 9 IV 42. Siedz� ca�y dzie� w domu i usi�uj� pracowa� - przezwyci�aj�c �mierteln� nud� obecnego istnienia". Jak mo�na dowiedzie� si� z list�w i zapisk�w w "Dzienniku", Maria D�browska ka�dy utw�r pisze po trzy, cztery razy. W "Dzienniku" 13 stycznia 1955, gdzie szeroko relacjonuje histori� pisania "Na wsi wesele", wyznaje: "Je�li �r�d tortury zwanej tw�rczo�ci� istnieje jaka� mo�liwo�� przyjemno�ci, to jej �lad mo�na znale�� w owym tzw. trzecim przepisywaniu. Ale w sumie prac� nad tym opowiadaniem tak si� przem�czy�am, tak sobie sforsowa�am serce, �e dwa dni le�a�am ziaj�c. Dopiero dzi� rano zaczynam patrze� przytomnie. Czemu wi�c pisz�? Ot� tu mog�aby znale�� zastosowanie definicja: wolno�� jest przyj�ciem konieczno�ci. Pisanie jest dla mnie konieczno�ci�, cz�sto wprost nienawistn� (to rzemios�o wydaje mi si� nied�entelme�skie, niedyskretne i nieprzyzwoite), kt�rej jednak musz� si� poddawa�, gdy� tylko podj�cie i jakie takie sprostanie zadaniu tw�rczemu przynosi mi kr�ciutk� chwil� poczucia wolno�ci, czyli szcz�cia, to mgnienie... dla tego mgnienia si� �yje". D�browska nie znosi�a pokre�lonej stronicy i bez lito�ci dla siebie po wielekro� przepisywa�a stronic� nawet owej trzeciej czy czwartej redakcji. W Warszawie, we Wroc�awiu, w Komorowie maszyna wystukiwa�a po kilkana�cie godzin na dob�. D�browska nale�a�a do tych pisarzy, kt�rzy, gdy maj� pomys� i zaczn� pisa�, nie ustaj�, a� go zrealizuj�, pracuj�c do upad�ego. "Dopiero ostatnia, najostatniejsza redakcja jest u mnie dobra" - mawia�a. Pierwsze rozdzia�y powraca�y na warsztat najwi�ksz� ilo�� razy. P�niejsze wydarzenia, wszystkie pisarskie proroctwa ex eventu wprowadzone zosta�y w miar� powstawania wielkiej powie�ci. W swoim "Zamiast wst�pu" D�browska pisze: "...cztery rozdzia�y pocz�tkowe, kt�re w�a�nie maj� by� drukowane, powsta�y w czasie ostatniej zimy". Je�li dobrze pami�tam, pierwszy rozdzia�, kt�ry autorka da�a mi do czytania jeszcze we Wroc�awiu, rozr�s� si� do czterech rozdzia��w. Po napisaniu: "Gdzie ty jeste�, Joanno?" D�browska wprowadzi�a w rozdzia�ach opisuj�cych dzieci�stwo Joasi i jej rodze�stwa elementy konstruuj�ce problem "m�odszej siostry". Wiecznie roz�alona Joasia zapowiada, �e zginie, �e ani J�zio, ani Ewa czego� r�wnie wielkiego co ona nie dokonaj�. "M�odsza siostra", ta, kt�rej los u�o�y� si� skromniej, kt�ra otrzyma mniejsz� cz�stk�, kt�rej �ycie b�dzie zatrute przez por�wnanie los�w Ewy i J�zefa, to niemal biblijny prototyp nier�wnego podzia�u d�br i oczywi�cie nie tylko biblijny, ale doskwieraj�co wsp�czesny. Bunt Joanny sko�czy si� dla niej, jak to bohaterka dok�adnie przepowiedzia�a na wst�pie, �mierci�. Osi�gnie chwa�� i w ten spos�b we�mie odwet na tych dwojgu - s�awnych, tak kochanych i w tak sublimowany spos�b nie kochanych. "Przygody cz�owieka my�l�cego" nie zosta�y przez autork� sko�czone. Mo�e wzdraga�a si� przed zamkni�ciem ksi��ki �mierci� swoich bohater�w - gdy� mieli zgin�� i J�zef Tomyski, i Ewa. Sko�czy� si� dawno dla nich "czas oswojony". W ostatnim rozdziale Popio�ek, heros uwielbiany przez dzieci, mia� ocale�, ukrywszy si� na cmentarzu Wolskim, i wr�ci�... nad Gop�o. Ostatnie zdanie ksi��ki wypowiedziane przez Popio�ka mia�o brzmie�: "Gop�a nie wida�". D�browska najpierw da�a powie�ci tytu� "Serce cz�owieka". Waha�a si�, czy "Przyg�d cz�owieka my�l�cego" nie zmieni� na "Gop�o". �mier� pisarki ocali�a �ycie Ewy i J�zefa Tomyskiego. Maria D�browska mawia�a: "Ostatnia redakcja jest dla mnie najlepsza". Trudno powiedzie�, jak wygl�da�aby ta jej ostateczna redakcja autorska. Tu los zadecydowa� i "Przygody cz�owieka my�l�cego" zako�czone s� - brakiem zako�czenia. Kiedy zacz�y si� ukazywa� w "Przegl�dzie Kulturalnym" "Przygody..." w odcinkach, wielu czytelnik�w niemal przestraszonych m�wi�o: "To� to s� znowu "Noce i dnie"? Czy D�browska nic innego nie potrafi napisa�?!" M�wiono te�, �e forma jest bardzo staro�wiecka. Zdaje mi si�, �e pierwsze rozdzia�y "Przyg�d cz�owieka my�l�cego" s� archaizowane. Co do tematu za�, to uwaga jest chyba s�uszna. D�browska nigdy nie wysz�a z Russowa. Pierwsze poznanie �wiata ol�ni�o j� z tak� si��, �e czas Russowa sta� si� jej czasem wewn�trznym, zamkni�tym kr�giem. Miejsce jest tak wa�ne tylko dlatego, �e czas jest wa�ny. (Kilka razy by�am z Mari� D�browsk� w Kaliszu, raz w Russowie wraz z Mari� i Andrzejem Szypowskimi. W Kaliszu z widoczn� przyjemno�ci� wraca�a do cichych ulic i do pi�knego parku nad Prosn�, natomiast bytno�� w Russowie by�a przykro�ci�. Skar�y�a si�, �e wyrz�dzoono jej przykro�� przywo��c j� tam.) Russ�w i Kalisz to ojczyzna najw�a�ciwsza, najw�a�niejsza, najautentyczniejsza, artystycznie �yciodajna. �ni� si� jej bardzo cz�sto, m�wi�a o nim stale. W wili� �mierci �ni� jej si� dom rodzinny, a kiedy mi o tym �nie opowiada�a, twarz jej rozja�ni�a nieziemska zaiste rado��, ze szcz�ciem powtarza�a, �e byli wszyscy, rodzice i rodze�stwo, a na stole russowskiego domu pe�no by�o przepysznych wiejskich przysmak�w. D�browska jak z wygnania t�skni�a do swej ma�ej utraconej ojczyzny, do kt�rej nie mog�a powr�ci�, gdy� ojczyzna znajdowa�a si� w czasie, co min��. D�browska by�a osob� zdoln� do wielkiej koncentracji, wielkiego i d�ugo trwaj�cego wysi�ku i ascetycznej cierpliwo�ci w pracy, kt�r� oceni� w pe�ni b�dzie mo�na dopiero wtedy, gdy kiedy� uka�� si� wszystkie notatki, zapiski, dzienniki, listy. By�a r�wnie� w �yciu codziennym niezwykle czynna. Wiele mo�na by m�wi� o jej zami�owaniu do dobrej roboty. Bawi�c w go�cinie na wsi lubi�a robi� bukiety z kwiat�w polnych, kt�re zachwyca�y i zdumiewa�y. - Sk�d te kwiaty - pytali gospodarze. - Z rowu, opodal waszego domu - odpowiada�a niezmiernie uradowana z niespodzianki pisarka. Bukiet by� kwietnym arcydzie�em, a w u�o�enie jego wchodzi� wielki kunszt. Czym si� r�ni ostatnia redakcja od pierwszej, czego si� dopracowuje D�browska? Z tego, co wiem, uwalnia si� od konkretnej rzeczywisto�ci, od tego, co by�o naprawd�. Tak malarz bior�cy t� sam� osob� za model, nie j� maluj�c maluje. Doszukiwanie si� modeli w powie�ci D�browskiej jest daremne, bo chocia� niby wszystko si� zgadza w owym dowodzie osobistym i czasem nawet wydarzenia opisane s� "akuratnie", jak mawia� Stanis�aw Stempowski, ale stosunek jest podobny jak mi�dzy gar�ci� zerwanych chwast�w a bukietem u�o�onym z tych samych kwiat�w i zi�. D�browska opiera�a si� nie tylko na zapami�tanych faktach - pami�� mia�a wyj�tkowo dobr� - ale szuka�a dokumentacji dla szczeg�u, nieraz, zdawa�o si�, ma�o wa�nego. W "Przygodach..." bardziej jeszcze ni� przy "Nocach i dniach" opiera�a si� na notatkach ze swego niezmiernie bogatego archiwum, pieczo�owicie przez lata piel�gnowanego przez urodzonego archiwist�, jakim by� Stanis�aw Stempowski. Przebada�a i niejedno wykorzysta�a z dziennik�w braci i list�w przyjaci�. Porz�dkuj�c archiwum Marii D�browskiej raz po raz trafiali�my na jaki� wa�ny dokument. Dla mnie najbardziej przejmuj�ca by�a chwila, gdy trafi�am w zwoju "Varia" na wiotki karteluszek, zmi�ty, zapisany bladym o��wkiem. Jest to na wyrwanej z notesiku kartce pisany list Jadwigi Szumskiej, siostry Marii D�browskiej. List pisany pod koniec powstania przed amputacj� nogi przez t�, kt�ra w "Przygodach ..." otrzyma imi� Joanna. Wiele jest czynnik�w wsp�dzia�aj�cych przy powstawaniu dzie�a, mi�dzy innymi jest t�sknota za utraconym, gniew, poczucie winy i poczucie krzywdy. Czasem najwi�ksz� krzywd� jest poczucie winy niezawinionej, jak� dla autorki "Gdzie jeste�, Joanno?" by�a �mier� ukochanej m�odszej siostry. Poczucie odpowiedzialno�ci za los bliskich, a tak�e tych nie najbli�szych ju�, ale ogarni�tych ciep�em wsp�istnienia w tym samym kr�gu, dzielnicy, mie�cie, kraju. Teraz czas powiedzie� rzecz najtrudniejsz�, chocia�, zdawa�oby si�, tak prost�, tak oczywist�, o mi�o�ci Marii D�browskiej do Polski. Ka�dy pisarz polski prowadzi sw�j "romans z Ojczyzn�" i nie o to chodzi, by oddawa� si� zabawie w gie�d� warto�ciowania, w statystyki i wykresy. Nie mam te� na my�li cierpienia z powodu kl�sk narodowych ani zgryzoty z ma�o�ci i nierozwagi rodak�w, nawet nie tego uczucia odpowiedzialno�ci, kt�re ka�e drobnymi ramionami zas�ania� ca�� ojczyzn� przed niebezpiecze�stwem. My�l� o rozkochaniu w polsko�ci, w ludzie polskim, w piosence ludowej, kt�rej z naj�ywsz� rado�ci� s�ucha�a i niemal ju� dziecinn� r�k� w zdobionych przez siebie albumikach notowa�a s�owa i nuty. Rozkochana by�a w krajobrazie Kujaw, Mazowsza, Podlasia, w historii i j�zyku polskim, kt�re latami pilnie studiuje, a nie najmniej zakochana w �ywych ludziach, do czego specjalnej �aski bog�w trzeba, bo �atwiej kocha� ludzko�� ni� s�siada, a Polsk� ni� Polak�w. W cz�ci "Przyg�d..." po�wi�conych powstaniu warszawskiemu wiele jest postaci ludu warszawskiego, tego, kt�ry wyda� wojn� ludob�jcom. S� zwyczajni i wielcy, skromni, a z poczuciem odpowiedzialno�ci wodz�w. M�wi�: "Nasz w�dz to ta nasza Warszawa ulubiona". D�browska m�wi o twarzy jednego z nich, �e pi�kna "t� subteln� inteligentn� urod�, tak w�a�ciw� wi�kszo�ci polskich robotnik�w" i �e "pomaga� pompowa� wod� kobietom z t� galanteri�, kt�r� warszawski robociarz mo�e wsp�zawodniczy� tylko z hiszpa�skim". D�browska pisze o sobie: "Jedyna rzecz mi si� chyba uda�a - uczyni� dobro atrakcyjnym". Niejeden pisarz zadr�a�by, nim by rzecz tak� wyjawi�. Kto zdradza si� z takim sekretem w epoce negatywizmu? W rozdziale "By� albo nie by�" czytamy: "...Ewa przypomnia�a sobie zdanie: "Polska zgin�a przez szyderstwo..." to z tej nudnej powie�ci D�browskiej "Noce i dnie"". Nie jest to zdanie bagatelne i nie najmniej �wiadczy o ironii oraz samowiedzy pisarki. Zastanawiam si�, jak� figur� retoryczn� nale�a�oby nazwa� ten autorski figiel. Kiedy we wroc�awskim teatrze przy nabitej widowni grano "Stanis�awa i Bogumi�a" - a twarze widzia�am przewa�nie bardzo m�ode - us�ysza�am wielokrotnie t� cisz� doskona��, kt�rej �adnymi srebrnikami kupi� nie mo�na - przej�a mnie wielka rado��. My�la�am o tej, kt�ra ju� tego do�wiadczy� nie mo�e, i o m�odej rzeszy widz�w, kt�ra przyjmuj�c pos�anie - stawa�a si� narodem. Nieraz pytaj� mnie ludzie, czy "Przygody cz�owieka my�l�cego" to dobra ksi��ka. Odpowiadam: to nie ksi��ka. D�browska chcia�a nam co� wa�nego o Polsce powiedzie�, co�, co nie by�oby szyderstwem, a my to, jestem pewna - pojmiemy. Anna Kowalska Zamiast wst�pu (Przedmowa poprzedzaj�ca druk "Przyg�d cz�owieka my�l�cego" - w "Przegl�dzie Kulturalnym" 1961 nr 42 - przyp. red.) Nikt chyba nie by� bardziej zaskoczony ode mnie wie�ci� o pompatycznej zapowiedzi druku mojej, po�al si� Bo�e, powie�ci, a potem ujrzeniem tej reklamy w 41 numerze "Przegl�du Kulturalnego". Musz� przyzna�, �e redakcja ma zdolno�� b�yskawicznego stwarzania fakt�w dokonanych. Tak d�ugo m�czy�a mnie i siebie, a� znu�ona zgodzi�am si� na t� zapowied�, ani przypuszczaj�c, �e uka�e si� tak natychmiast, �e zmusi mnie do "rozpocz�cia druku ju� w nast�pnym numerze" i �e b�dzie tak w�a�nie wygl�da�a! Czy nie wystarczy�oby: "Wkr�tce rozpoczniemy druk powie�ci Marii D�browskiej pod tytu�em..." - i kropka? Nikt nie nazywa �yj�cego pisarza "najwi�kszym", a i w og�le nie ma �adnych "najwi�kszych", s� po prostu pisarze lepsi i gorsi, �wietni dla jednych, mniej warci dla innych. Ka�dy dobry pisarz celuje w jakim� sobie w�a�ciwym aspekcie czy rodzaju tw�rczo�ci, a zawodzi w innym. Pisarzy r�wnie dobrych jak ja albo lepszych jest w Polsce co najmniej kilkunastu, a o wiele s�awniejszych w kraju i za granic� jeszcze wi�cej. Ka�de, nieraz milionowe, w kraju �rodowisko ma swojego najulubie�szego i "najwi�kszego" pisarza, a powiedzie� publicznie o �yj�cym pisarzu "najwi�kszy", cho�by dla cel�w "publicity", znaczy tyle, co go zakatrupi�, a co najmniej zrobi� z niego balona zw�aszcza gdy tak spreparowanny delikwent nie umie odci�� si� dowcipem, jak by to zrobi� S�onimski. Jak si� domy�lam, "Przegl�d Kulturalny" pragn�� mnie ufetowa� nie znaj�c moich gust�w, a co gorsza - nie znaj�c zawet zapowiadanej powie�ci. Ale trudno; da�am istotnie zezwolenie na zapowied�, nie przewidziawszy, co st�d wyniknie. Teraz dosta�am si� samochc�c w potrzask nie tylko redakcji "Przegl�du", ale i czytelnik�w. Obojgu jestem winna par� wyja�nie�. Bardzo z�y stan zdrowia trwaj�cy przez ca�� wiosn� i lato zawali� mi wszystkie plany pisarskie i moja tak szumnie zapowiedziana powie�� znajduje si� wci�� w stanie, w jakim samorzutnie nigdy bym jej do druku nie odda�a. Gotowe s� cztery pierwsze rozdzia�y, kt�rych w�t�a materia mia�a nabra� sensu, a mo�e i niejakiego blasku po napisaniu nast�pnych. Z tych nast�pnych gotowe jest kilkana�cie rozdzia��w ko�cowych, a w �rodku dziura lub raczej stos lu�nych materia��w. Mo�e zbyt dla mnie pochlebny nacisk "Przegl�du Kulturalnego" sprawi, �e b�d� musia�a t� powie�� jako� tam napisa� i ukszta�towa�. A co zrobi redakcja, je�li po wydrukowaniu pocz�tku b�dzie przerwa, i to niema�a? A teraz - "Przygody cz�owieka my�l�cego" to tytu� tymczasowy, poda�am go na chybi� trafi� w umowie zawartej przed ilu� tam laty i kt�r� mi "Czytelnik" ze �wi�t� cierpliwo�ci� co roku przed�u�a. (W ostatniej chwili Maria D�browska na pro�by Czytelnik�w zgodzi�a si� pozostawi� "Przygody cz�owieka my�l�cego" jako tytu� swej powie�ci - przyp. red.) Zazwyczaj tytu� powstaje u mnie po sko�czeniu utworu, a do tej tu powie�ci mam kilka innych tytu��w. Ten, kt�ry mi w tej chwili najbardziej odpowiada, brzmi "Kompozycja istnienia". Nie jest to tytu� przeze mnie wymy�lony, lecz ukradziony jednemu z moich przyjaci�, kt�ry ch�tnie i celnie u�ywa w rozmowach tego zwrotu. Takich nieoryginalnych rzeczy ma by� w powie�ci sporo. Zamierza�am w niej zu�ytkowa� listy w�asne i cudze, dzienniki i pami�tniki drukowane albo przypadkiem znalezione w r�kopisach; s�owem, buduj� t� rzecz troch� systemem zwanym w malarstwie "papiers coll~es", a stosowanym przez Braque'a, Picassa i innych malarzy r�nych odmian kubizmu, wklejaj�cych w swoje kompozycje czy dekompozycje form: druki, listy, kawa�ki tkanin i inne przedmioty z autentycznej konkretnej rzeczywisto�ci. Z t� r�nic�, �e u mnie �adnej dekompozycji form ani �adnego nowatorstwa nie b�dzie. Ju� nie jestem w stanie wyskoczy� z mojej starej sk�ry epickiej i - tak dzi� niemodna epicko��, troch� tylko zak��cona tu i �wdzie innym podej�ciem do tematu, b�dzie chyba, niestety, cech� charakterystyczn� tego mojego dziwol�gu, pisanego z kilkoma paroletnimi przerwami od tak dawna. Jeden z rozdzia��w (mo�e najlepszy) napisa�am jeszcze przed wojn�, inne - w latach 42_#43, jeszcze inne - w pierwszych latach powojennych, cztery rozdzia�y pocz�tkowe, kt�re w�a�nie maj� by� drukowane, powsta�y w czasie ostatniej zimy. Powie�� obliczona jest na 30 do 40 rozdzia��w i na obj�to�� dwu tom�w. Pow�tpiewam, aby jakikolwiek tygodnik m�g� drukowa� tak obszern� powie�� w ca�o�ci, ale mam zbyt ma�o czasu przed sob�, �eby to �cisn�� w jeden tom. Przewidziana jest i przedmowa, kt�rej to napr�dce sklecone wyja�nienie sta�o si� brulionowym i u�amkowym szkicem. Dodam jeszcze, �e cztery pierwsze rozdzia�y, b�d�ce rozdzia�ami o dzieciach sprzed pierwszej wojny �wiatowej, wkomponowana jest cz�� jednego z "Pami�tnik�w ch�op�w" (II tom), z kt�rego przed wojn� bardzo pragn�am zrobi� wielki scenariusz filmowy, ale nikt wtedy nie chcia� kr�ci� takiego filmu. No, a teraz - "naprz�d, wiara, i�� przytomnie", skoro tak si� uwik�a�am, �e nie mam ju� mo�no�ci "za�atwienia odmownie". Maria D�browska Rozdzia� I~ Wida� jezioro Niedaleko jeziora Gop�a, kt�rego d�ugi, w�ski kszta�t wygl�da jak znieruchomia�a blada rzeka, tu� pod miasteczkiem Radziejowem znajdowa� si� niedu�y folwarczek Wrombczyn, reszta poka�nych d�br, nale��cych niegdy� do rodziny Domont�w. Konstanty Domont by� ostatnim dziedzicem tego nazwiska, mia� bowiem tylko c�rki, innych za� Domont�w nie by�o ju� podobno nigdzie na �wiecie. S�siaduj�ce ziemia�stwo krzywym okiem spogl�da�o na Wrombczyn. Domont mia� by� za m�odu poj�� jedn� z miejscowych panien, lecz zerwa� narzecze�stwo w przededniu �lubu, sk�d posz�y kwasy, obraza, nie brak�o nawet pojedynku. Wyleczywszy si� z rany zadanej przez brata zniewa�onej oblubienicy, Domont niebawem o�eni� si� z inn� i tym o�enkiem jeszcze bardziej narazi� sobie okolice. Panna m�oda by�a osob� z miasta, wprawdzie z samej Warszawy, ale c� st�d, kiedy o niej "m�wiono". Jedni opowiadali, �e to kobieta z przesz�o�ci�, kt�ra mia�a romans w panie�stwie, drudzy, �e jest c�rk� sklepikarza, inni, �e - felczera czy te� fryzjera. Wszystko to by�o jednako nieprzyzwoite. Podejrzan� zdawa�a si� r�wnie� okoliczno��, �e �lub odby� si� po cichu, bez wesela, i �e Domontowa by�a prze�liczna. Nic nie pomog�o, �e m�oda pani okaza�a si� wzorow� gospodyni�, pobo�n� parafiank� i przyk�adn� ma��onk�. "Takie potrafi� udawa� i takich si� trzeba wystrzega�" - orzek�y damy, troch� zaniepokojone o m��w i o syn�w zerkaj�cych w ko�ciele na powabn� s�siadk�. Domontowie nie zabiegali zreszt� o stosunki z wsp�ziemianami, co im te� miano za z�e; by�y domy, co przez sam� ciekawo�� da�yby si� przeb�aga�. C�rek Lucyna i Konstanty Domontowie mieli dwie: Matyld� i Katarzyn�. Przy urodzeniu Kasi matka umar�a z gor�czki po�ogowej. Ojciec rozpi� si� i zdziwacza�, zaniedba� i dzieci, i gospodarstwo. Dziewczynkami zaj�a si� jedyna bezdzietna siostra matki, kt�ra by�a za komornikiem s�dowym i mieszka�a w Warszawie. Ma�e wychowane zosta�y, owszem, starannie, a gdy podros�y, chodzi�y nawet na jak�� stosunkowo niedrog�, prywatn� pensj�; Domont zastrzeg�, �e nie maj� si� kszta�ci� w rosyjskim rz�dowym gimnazjum. By�y zdolne i dobrze si� uczy�y, a na wakacje ciotka wozi�a je do Wrombczyna, lecz tylko przez pierwsze lata. Przyjrzawszy si� trybowi �ycia Konstatego Domonta powiedzia�a: "To nie dla panienek" - i po�o�y�a koniec wyjazdom "do tatusia". Ale i dom ciotki okaza� si� w ko�cu miejscem nie dla panienek. W miar� mijaj�cych lat wuj_komornik zacz�� si� nami�tnie interesowaa� wychowanicami �ony, i to naraz obiema; gdy� obie by�y pon�tne. Wskutek tego dobre, chocia� nudne stosunki z ciotk� popsu�y si�, mimo �e dziewcz�ta by�y Bogu ducha winne, bo zaloty �ysego i oty�ego wujcia budzi�y w nich tylko strach i odraz�. W tym�e mniej wi�cej czasie zacny pan komornik zacz�� si� prawowa� z Konstantym Domontem o koszta kszta�cenia i utrzymania jego c�rek, usi�uj�c wej�� na hipotek� Wrombczyna. Gdy nadto wysz�o na jaw, �e zd��a� tak�e do ubezw�asnowolnienia rozpijaczonego Domonta i knu� zaw�adni�cie folwarczkiem w charakterze i wierzyciela, i opiekuna nieletnich; gdy na domiar panny us�ysza�y, jak w brutalnej k��tni z �on� zel�y� ich zmar�� matk� - sko�czy�o si� z ciotk�_wychowawczyni�. Ildzia i Kachna, lat w�wczas osiemnastu i szesnastu, sprzeda�y naj�adniejsze sukienki, oczywi�cie dar ciotki, a za uzyskane pieni�dze wyjecha�y potajemnie z Warszawy. - Niewdzi�cznice i z�odziejki! Okrad�y mnie - rzek�a ciotka i rozchorowa�a si� nie tyle z �alu za pannami, kt�rych ucieczce by�a rada, ile z irytacji na m�a, co si� w�cieka� o ich znikni�cie. Domont�wny ba�y si� same puszcza� w drog�, ale w ni� jednak wyruszy�y i pomy�lnie, cho� bez grosza przy duszy, dotar�y do Wrombczyna. Ich przyjazd wstrz�sn�� ojcem. Konstanty Domont porzuci� z�e obyczaje, wypi�knia�, odm�odnia�, przesta� si� nawet upija�. Wozi� swoje wdzi�czne c�rki do Radziejowa do cukierni na kaw� z ciastkami, a potem ze szczytu ratuszowej wie�yczki pokazywa� im Gop�o, Kruszwic�, Mysi� Wie�� i m�wi�: "Wida� jezioro. Patrzcie, to tu zacz�a si� Polska, st�d wysz�a". "A z ni� razem - Domontowie" - dodawa� po chwili. Siostry wola�y zaczaja� si� przy drodze, kt�r� ludzie wracali z pie�niami od roboty, a nieraz przystawa�y i pod karczm�, s�uchaj�c z zachwytem ch�opskiej kapeli, hulaszczych �piewek i zgie�ku ta�ca. Tak samo zreszt� uszcz�liwia� je �piew s�owika, gwizd kos�w i krajobrazy kujawskich r�wnin lesisty, ��czny i polny. Tym �y�y przez kilka tygodni, a potem nadesz�y d�ugie i ci�kie lata. Domont�wny wiedzia�y co� nieco� o poezji, umia�y na pami�� mn�stwo buduj�cych lub wzruszaj�cych wierszy, czyta�y Orzeszkow�, Prusa i Sienkiewicza, ale na gospodarstwie wiejskim nie zna�y si� nic a nic. By�y to jednak dzielne panny, wiotkiej postaci, ale t�giego charakteru i wcale m�nego serca. M�wi�y wi�c sobie, �e przecie� nie �wi�ci garnki lepi�, liczy�y zreszt� na ojca, kt�ry sta� si� teraz "innym cz�owiekiem". Lecz ojciec "nie wytrzyma�", jak niebawem orzek�y. Wr�ci� do na�ogu pija�stwa, zrazu kryjomo, a wnet upija� si� ju� z ordynarn� jawno�ci� i nigdy odt�d nie widzia�y go trze�wym. Dobrze jeszcze, gdy zamroczony spa�, bo upija� si� na ponuro z atakami w�ciek�o�ci albo jeszcze przykrzjszej histerycznej roozpaczy. A Wrombczyn? Ta wioseczka, co si� zdawa�a tak male�ka w por�wnaniu z innymi maj�tkami, stawa�a si� pot�n� w�o�ci� z�o�liwego demona, gdy trzeba by�o ni� rz�dzi� i w niej pracowa�. �ycie polega�o na borykaniu si� z niewiarygodnymi skutkami rozpr�enia i marnotrawstwa, a tak�e z lud�mi, ci za� byli najgorsi. Wierzyciele wszelkiego rodzaju deptali po pi�tach, jakie� baby, nieraz i spoza Wrombczyna, domaga�y si� aliment�w na dzieci rzekomo Konstantego Domonta zrodzone i nie�atwo by�o doj��, co w tych pretensjach jest krzywd� osobist�, a co pr�b� szanta�u. S�u�ba folwarczna by�a drwi�ca i krn�brna, wie� ch�opska przytykaj�ca z jednej strony do folwarku patrzy�a na upadaj�cy maj�tek jak s�p na �cierwo; k��tnie, a nawet burdy z ch�opami o kradzie�e, worywanie si� w grunta dworskie, wp�dzanie byd�a w szkod� i wyniszczanie lasu by�y na porz�dku dziennym ku przera�eniu panien, co tak inaczej wyobra�a�y sobie sielskie wsp�ycie z ludem. A z nikim wi�cej te� wsp�ycia nie by�o. Domont uparcie nie dawa� do siebie przyst�pu tym nawet spo�r�d ziemian, kt�rzy, gdy zosta� wdowcem, chcieli do niego si� zbli�y�. Matylda i Katarzyna nie mia�y wi�c towarzystwa ni rozrywek, na co zreszt� i tak nie znalaz�yby czasu. By�y za to inne urozmaicenia. Kordon ustanowiony przez rozbiory i dziel�cy Polsk� od Polski bieg� ku Gop�u niedaleko Wrombczyna. Nocami w pobliskich lasach cz�sto s�ycha� by�o strza�y. Stra� pograniczna to �ciga�a przemytnik�w, to zn�w z nimi pi�a i dzieli�a si� �upem. Dorywczo nawet solidni gospodarze, a zdarza�o si�, �e i ludzie folwarczni przemycali cygara w jednn�, a w�dk� w drug� stron�. Echa wynikaj�cych st�d b�jek, pijatyk i awantur dociera�y do wrombczy�skiego dworku i by�y przedmiotem rozm�w, docieka�, bajek szarej godziny. O przemytniku Popio�ku, co pad� od kuli pogranicznych, a dwu z nich sam po�o�y� i drogo sprzeda� swe �ycie, opowiadano cuda. Niedzielami za� przychodzi� Szmulko z Radziejowa i usi�owa� swata� panny to z tym, to z owym. Gdy�, owszem, by�o paru pomniejszych ziemia�skich synk�w, co patrzyli na zrujnowany Wrombczyn jak na k�sek nie do pogardzenia, panny za� by�y rzeczywi�cie �adne i b�d� co b�d� - Domont�wny. Czasami przychodzili te� inni faktorzy, by straszy� zagra�aj�c� folwarkowi licytacj� i nastr�cza� si� pok�tnie z kombinacjami finansowymi. Przemykali si� chy�kiem, aby nie spotka� pijanego dziedzica, kt�ry ich p�dzi� i szczu� psami. Po dwu latach Konstanty Domont zaniem�g� tkni�ty parali�em i w niewiele dni potem umar�. A gdy min�o pi�� lat od przybycia Ildzi i Kachny do Wrombczyna, nikt by nie pozna� delikatnie pulchnych dziewcz�tek, zachwycaj�cych si� �piewem ptak�w i ludzi, w osobach, co nabra�y m�skiego wzi�cia, nauczy�y si� wo�a� dono�nym g�osem, wydawa� rubaszne rozkazy, nawet kl��. Panny si� rozros�y i schud�y, twarze ich ogorza�y, rysy uwydatni�y, spojrzenia zaostrzy�y, r�ce stwardnia�y od roboty. Potrafi�y miesi�cami �ywi� si� mlekiem, chlebem i kartoflami albo kasz�, ale do licytacji folwarku nie dopu�ci�y, a po �mierci ojca oczy�ci�y go nawet cz�ciowo z d�ug�w. Ba, odes�a�y nadto ciotce_wychowawczyni co� z tych pieni�dzy, do kt�rych ro�ci� by� sobie prawo wuj_komornik, w d�ugim li�cie przeprosi�y za ucieczk� z jej domu, opisa�y sw�j obecny tryb �ycia, podzi�kowa�y za trudy ich wychowania i zapowiedzia�y na p�niej oddanie reszty d�ugu. Ciotka by�a osob� ma�ego lotu, ale nie t�p� i podlegaj�c� wzruszeniom. I czy to dzi�ki temu, czy w poczuciu pewnego rodzaju nie w�asnej, ale przecie domowej winy wobec siostrzenic, okaza�a si� wielkoduszn�. Pieni�dzy nie przyj�a, przypomnia�a im wakacje, kt�re i sama we Wrombczynie sp�dza�a, zapasy �ywno�ci, kt�re stamt�d zabiera�a lub kt�re "�wi�tej pami�ci tatu� dla was przysy�a�" (cho� o jego �mierci, ju� po pogrzebie "tylko grzeczne zawiadomienie otrzyma�a, na co tak�� ch�odn� kondolencj� odpisa�a, lecz przyznaje, �e by�a dotkni�ta"), cieszy�a si� z listu, dzi�kowa�a i... przebacza�a. Domont�wny lubi�y ko�czy� wszelkie rachunki �yciowe na czysto, a rzadko si� zdarza�o, by odp�acono im tym samym. W ich bezradosnym �yciu by�a to chwila weso�ej ulgi, �e ciotka tak, a nie inaczej odpowiedzia�a na ich odezwanie si�. Ale dalszych z ni� stosunk�w nie podtrzymywa�y. Nad tym, �e wuj_komornik dyba� niegdy� na ich m�odociane wdzi�ki, mog�y ju� teraz wzruszy� jedynie ramionami. Ale tego, �e obrazi� pami�� ich matki, nie wybaczy�y ju� nigdy. Za pieni�dze zwr�cone przez ciotk� zacz�y sprowadza� pisma i ksi��ki, w d�ugie, zimowe wieczory nie by�o im ju� tak straszno, czyta�y, rozprawia�y, nawet marzy�y. Ale z najwi�kszym upodobaniem opowiada�y sobie o tym, jak im si� to lub owo powiod�o. Jak rozparcelowawszy na przyk�ad cz�� grunt�w zwanych "za strug�" i tego nawet dopi�y, �e stosunki z ch�opami si� polepszy�y. Tak�e i s�u�ba folwarczna patrzy�a na nie teraz z pewnym szacunkiem, a w ka�dym razie bez antypatii, cho� nie bez ma�ych drwinek. Bo co to za "dziedziczki", kt�rym nawet i pozazdro�ci� nie by�o czego ani si� czym przy nich dorobi� - nie mia�y nawet s�u�by osobistej w tym swoim zapad�ym dworku. Sta�y si� za to gadk� ca�ej okolicy. Nie wierzono, aby �y�y, jak �y�y; ale �e ka�da o nich plotka okazywa�a si� k�amstwem, w ko�cu wi�c intrygowa�y tylko ludzi, niekt�rym imponowa�y, a w og�le zacz�y by� brane powa�nie w rachub� jako panny na wydaniu. I znowu faktor Szmulko przychodzi� z napomknieniami, �e ci lub inni radzi by je pozna� i zaprosi� w go�cin�, a co �mielsi ojcowie rodzin pierwsi posk�adali im wizyty. Potem za� opowiadali, �e "s� pod urokiem", �e Domont�wny to per�y i �e los wygra na loterii, kto si� z tak� per�� o�eni. Ale harde panny i tu nie zapomnia�y, �e �wiat, co je teraz przyzywa�, gardzi� kiedy� ich matk�. Czy nigdy nie n�ci�a ich pokusa uciech i sukces�w, kt�re obiecywa�? Czy marz�c w rzadkie chwile odpoczynku nie mia�y na widoku prze�y� i uczu� stosownych dla ich wieku? Milcza�y na ten temat. By�o jednak co�, co za nie przemawia�o i dostarczy�o im wkr�tce wielkich wra�e�, cho� ze skromnego, aby nie rzec mizernego, p�yn�cych �r�d�a. Pewnego lata przyby� na sta�e do Radziejowa m�ody lekarz, doktor Marian Wochelski, a do miejscowego proboszcza przyjecha� mniej wi�cej w tym samym czasie siostrzeniec, Rafa� Tomyski. Doktor by� postawnym m�czyzn� lat oko�o 30. Mia� g�adk�, poci�g�� twarz, b��kitne oczy z bardzo ciemn� rz�s� i bujn� czupryn� ca�kiem siw�. Uroda jest czym�, co zdolni s� dostrzec w bli�nim nawet ludzie pozbawieni w innych rzeczach smaku czy zmys�u pi�kna; tote� w miasteczku m�wiono, zw�aszcza m�wi�y to kobiety, �e doktor jest "bardzo �adny", cho� zdawaa� si� i dziwol�giem z powodu owych, tak przedwcze�nie posiwia�ych w�os�w. Trudno nawet by�o je nazwa� siwymi; by�y wprost �nie�nie bia�e. Tomyski �adny nie by�, ale natura nie posk�pi�a mu szczeg�lniejszego wdzi�ku w zniewalaj�cym u�miechu subtelnych ust i w tkliwym spojrzeniu szarych oczu. M�odszy od Wochelskiego, szczup�y, o wypuk�ym czole, drobnych rysach i s�abo ukszta�towanej brodzie zdawa� si� by� bardzo nerwowy, wstydliwy i nie�mia�y. Dwaj m�odzi ludzie, nie znaj�cy si� zrazu, od pierwszych niemal dni przybycia zauwa�yli Domont�wny i zacz�li wodzi� za nimi oczyma pe�nymi zainteresowania. Przez bardzo kr�tki czas powodem zainteresowania by�o to, co o nich m�wiono - szybko wystarczy�y one same. Je�d��c do Radziejowa po sprawunki, do ko�cio�a lub w innym interesie, w swym ��tym podniszczonnym koczyku na dwie osoby, kt�rym same powozi�y, prezentowa�y si� mimo skromno�ci pojazdu i stroju bardzo elegancko, a nade wszystko by�o w nich co� wyj�tkowego, jaki� brak podobie�stwa do ludzi spotykanych na co dzie�, zw�aszcza do r�wnie cz�sto widywanych w miasteczku go�ci z innych maj�tk�w ziemskich. Ildzia i Kachna te� od razu spostrzeg�y m�odych przybysz�w, gdy� w takiej mie�cinie trudno nie zauwa�y� nowych twarzy. Dziwnym zbiegiem okoliczno�ci, kt�ry w tym wypadku mo�na by nazwa� proroczym, po raz pierwszy ujrza�y ich w ko�ciele. M�ody cz�owiek o wypuk�ym czole, wij�cych si� ciemnych w�osach i tkliwym spojrzeniu szarych oczu s�u�y� ksi�dzu do mszy, niemal ch�opi�cy w liturgicznej kome�ce. Drugi m�ody, okazalszy i dojrzalszy, sta� w ci�bie ch�op�w i mieszczan z t� swoj� wyzywaj�co bia�� czupryn�; �aden z nich nie mia� zarostu, czym r�nili si� od wszystkich w�satych albo brodatych "pa�skich" twarzy w ko�ciele, i mogliby przypomina� ch�op�w, kt�rzy si� w tych stronach golili, gdyby pewne intelektualne wysubtelnienie uk�adu rys�w, ubi�r i jasno�� cery nie zdradza�y w nich ludzi z miasta. Jako� nietrudno by�o si� dowiedzie�, �e przybyli z Warszawy; doktor po niedawno sko�czonych studiach medycznych tu mia� zacz�� sw� samodzieln� praktyk� po �mierci dotychczasowego radziejowskiego lekarza, kt�ry by� jego dalekim krewnym; Tomyski przyjecha� do niedawno r�wnie� tu nasta�ego wuja_proboszcza, by po chorobie wzmocni� si� na wiejskim powietrzu, to jest na plebanii, kt�rej ogr�dek mia� widok na lasy i pola, widoczne zreszt� z ka�dej ulicy miasteczka. M�odzi ludzie poznali si� niebawem, bo w takim Radziejowie ksi�dz, doktor, aptekarz, no mo�e jeszcze nauczyciel, felczer i poczmistrz nie mog� nie zna� si� osobi�cie. Z Domont�wnami na razie znajomo�� nie zosta�a zawarta, lecz siostry cz�sto rozmawia�y teraz o dwu nieznajomycch, a ju� jakby znajomych lub z pewno�ci� maj�cych kt�rego� dnia zosta� ich znajomymi. Osobliwa siwizna m�odego doktora wcale ich nie razi�a. Tyle wiedzia�y z ilustrowanych wydawnictw i widywanych jeszcze w Warszawie wystaw malarskich, aby m�c przyr�wnywa� doktora do "m�odego markiza w bia�ej peruce" i zwa�y go te� pomi�dzy sob� "markiz". Ale cz�ciej m�wi�y o Tomyskim, gdy� wi�cej go widywa�y; w��czy� si� du�o po miasteczku, spotyka�y go nawet na drodze ku Wrombczynowi, wpatrywa� si� te� w nie bardziej natr�tnie, prawie dziecinnie, czasem wykonywa� taki gest, jakby chcia� si� uk�oni�, podej�� i co� powiedzie�, i wtedy jego mizerna twarz okrywa�a si� p�sem. Przyznawa�y, �e cho� niepozorny, ruchy ma pe�ne gracji i jego zn�w z kolei nazywa�y "biednym paziem" albo z powodu owej �atwo�ci czerwienienia si� - "pann�". �artowa�y nawet, �e wygl�da, jakby si� w kt�rej� z nich kocha�, ale nie mog�y zgadn�� w kt�rej. Potem Tomyski odjecha�, a gdy jesieni� zacz�a si� w�r�d ludzi folwarcznych epidemia grypy, Domont�wny zmuszone by�y wezwa� doktora Wochelskiego do paru ci�szych wypadk�w. Tak wi�c z nim pierwszym zawarta zosta�a znajomo��. Wizyty lekarza nie s� jeszcze znajomo�ci� w pe�nym towarzyskim znaczeniu tego s�owa. �e jednak istnia�y ku temu predyspozycje w dawniej powsta�ym wzajemnym zainteresowaniu, dosz�o niebawem do znajomo�ci. Wochelski zacz�� bywa� we Wrombczynie albo zaprasza� panny do jednej radziejowskiej cukierni na kaw� z ciastkami. By� cz�owiekiem �agodnego i spokojnego usposobienia, m�wi� poma�u i z rozmys�em, ale du�o. Zw�aszcza lubi� opowiada� o sobie, nie by�o w tym jednak ani zarozumia�ego samocchwalstwa, ani ch�ci zaprz�tania panien swoimi wy��cznie sprawami. Pobrzmiewaj�ca tu i tam nutka ironii lub humoru z cz�stym: "�mieszne to wszystko", wskazywa�a, �e nie chcia� niczym imponowa�, raczej z pewnego rodzaju rozbawieniem sk�ada� w r�ce Domont�wien - skoro zna�y ju� jego �ycie tera�niejsze - tak�e to wszystko, co by�o przedtem od wczesnego dzieci�stwa. Pomin�wszy liryczne czy �artobliwe komentarze, na kt�re sobie czasem doktor pozwala�, nie przekazywa� im zreszt� niczego niezwyk�ego. By� synem nauczyciela rysunk�w, jakoby niez�ego malarza, kt�remu nie uda�o si� wybi�. Matk� mia� ju� od kilku lat na cmentarzu, dwie zam�ne siostry mieszka�y na prowincji, dalsi przodkowie i krewni byli cz�ciowo rzemie�lnikami lub drobnymi urz�dnikami, cz�ciowo nale�eli ju� do wykszta�conych "wolnych zawod�w". Szko�a i studia medyczne sz�y ci�ko, przysz�y lekarz od czternastego roku �ycia musia� zarabia� korepetycjami, bo w domu by�a bieda. Ojciec dostawa� i zam�wienia na portrety, ale pieni�dze si� go nie trzyma�y, miewa� nieobliczalne fantazje, a lubi� tak�e popi�. Tak si� sk�ada�o, �e doktor Wochelski udziela� tych wiadomo�ci nade wszystko Matyldzie, kt�ra mia�a - lub na t� okoliczno�� posiada�a - zdolno�� intensywnego s�uchania. I je�li odwo�ywano panny do jakiej� sprawy gospodarskiej, co si� cz�sto zdarza�o, Katarzyna by�a t�, kt�ra mrugn�wszy okiem na znak, �e maj� sobie nie przerywa�, wybiega�a, by j� za�atwi�. Pod tak� nieobecno�� Kachny i Matylda zaczyna�a z kolei opowiada� o ich nieweso�ym dzieci�stwie, o matce, kt�ra by�a tak�e miejskiego i skromnego pochodzenia, i �e ojciec rozpi� si�, ale to dopiero z rozpaczy po �mierci matki, bo przedtem nie, wcale nie lubi� popi�, nawet w og�le nie pi�, tak przynajmniej s�ysza�a. W okresie Bo�ego Narodzenia Rafa� Tomyski zn�w przyjecha� na tydzie� do wuja_proboszcza i wtedy zosta� przedstawiony. By� to niezapomniany tydzie� o�ywienia towarzyskiego, obaj m�odzi ludzie bywali we Wrombczynie, a �e �wi�ta wypad�y �nie�ne, je�d�ono we czw�rk� sankami na spacer ku Gop�u, do cukierenki w Radziejowie albo na podwieczorki do proboszcza. W �yciu Domont�wien zasz�a te� wielka zmiana, przyj�y do domu - polecon� przez tego� proboszcza - samotn� wdow�, niejak� Wronow�, kt�ra odt�d przyrz�dza�a posi�ki i sprz�ta�a niskie pokoje dosy� zapuszczonego dworku. Dzi�ki temu w wili� Nowego Roku Domont�wny mog�y zrobi� przyj�cie nie tylko dla swych dwu m�odych przyjaci�, lecz i dla kilkorga nowych radziejowskich znajomych. Tydzie� wystarczy�, aby pozna�y biografi�, usposobienie i zalety Rafa�a. Rodzina pochodzi�a z za�cianka drobnej szlachty od wiek�w sch�opia�ej. Ojcie urodzi� si� ju� w Warszawie, o�eniony by� z c�rk� kolejarza i sam pracowa� na kolei. Zrazu jako magazynier, potem jako kontroler prze�adunku na stacji towarowej. By� w pracy pomys�owy i potrafi� wprowadza� ma�e ulepszenia, kt�re op�aca�y si� nie jemu, lecz wy�ej od niego postawionym. Klepali bied� i mieli du�o dzieci, co jedno po drugim umiera�y przy ka�dej epidemii nawiedzaj�cej przedmie�cie Praga, gdzie rodzina mieszka�a. Uchowa� si� tylko zdolny i w�t�y Rafa�. Rodzice dbali o to, �eby jednak si� uczy�, ale kiedy Rafa� by� jeszcze gimnazist�, ojciec umar� nie wys�u�ywszy pe�nej emerytury. Matka, siostra p�niejszego radziejowskiego proboszcza, �y�a z ma�ej wdowiej pensyjki, a dorabia�a szyciem. Rafa� by� troch� niezr�wnowa�ony, chwiejny w postanowieniach, czu�ego usposobienia i zmiennego humoru. �y� ksi��kami, wychwytywa� je, sk�d tylko si� da�o, poch�ania� je wieczorami po bibliotekach, do jakich tylko zdo�a� dotrze�, nocami czyta� w domu, a� zatchn�� si� bezmiarem wiedzy, kt�r� tworzy�y wieki. Chcia� pozna� i obj�� wszystko i wszystko z r�k mu si� wymyka�o. Po sko�czeniu gimnazjum pr�bowa� wielu studi�w, ale �adnych nie sko�czy�, a g�