2133
Szczegóły |
Tytuł |
2133 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2133 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2133 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2133 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Maria D�browska
Przygody cz�owieka my�l�cego
Tom
Ca�o�� w tomach
Polski Zwi�zek Niewidomych
Zak�ad Wydawnictw i Nagra�
Warszawa 1992
T�oczono pismem punktowym
dla niewidomych
w Drukarni Pzn,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Przedruk z wydawnictwa
"Czytelnik", Warszawa 1972
Pisa�a: J. Szopa
Korekty dokona�y:
E. Chmielewska
i K. Kruk
Czas oswojony
(przedmowa)
Z pocz�tkiem czerwca 1940
roku, przed wyruszeniem ze Lwowa
przez Przemy�l do Warszawy,
Maria D�browska pozostawi�a u
nas na przechowanie du�y
pakunek, zawieraj�cy
raptularzyki, dzienniki, listy
Mariana D�browskiego z okresu
m�odo�ci oraz plik papieru
maszynowego g�sto zapisanego.
By� to pocz�tek nowej powie�ci.
Prawdopodobnie o tej powie�ci
m�wi w swoim "Dzienniku" z
roku 1938, 14 sierpnia: "...ca�y
dzie� pracuj�, przepisuj�c
przynajmniej na maszynie moje
kawa�ki wakacyjne. M�j Bo�e, jak
to ja chcia�am od razu si��� i
przyst�pi� do powie�ci. A to
trzeba przej�� ci�k� Golgot� i
nie mo�na si� przed ni� cofn��,
nie, ani rusz. O lekko�ci, c�ro
bog�w, nawied� mnie!"
Tego ostatniego �yczenia
bogowie, zdaje si�, nie
wys�uchali, lecz wys�uchali
wielu innych. Kamienica
profesorska we Lwowie nie by�a w
latach wojny najbezpieczniejszym
miejscem, depozyt Marii
D�browskiej przele�a� jednak
bezpiecznie w naszym mieszkaniu
a� do jesieni 1941 roku, kiedy
pisarka przyjecha�a do nas, aby
go zabra� do Warszawy. W
"Dzienniku" swoim notuje:
"Poniedzia�ek 1 XII 41. W
ubieg�y pi�tek wr�ci�am po
trzytygodniowym pobycie we
Lwowie i odbyciu okr�nej podr�y
Warszawa, Krak�w, Rzesz�w, Lw�w,
Lublin, Warszawa. Do Lublina
przyjecha�am ci�ar�wk�
"Spo�em"..."
"Dziennik" pisarski w latach
wojny jest bardzo lakoniczny i z
powodu lakoniczno�ci mo�e by�
nieraz niejasny. Ci�kie warunki
bytowania, brak czasu, a przede
wszystkim l�k, by notatki, na
wypadek rewizji, komu� nie
zaszkodzi�y, wp�yn�y na dob�r
zapisywanych fakt�w i niekt�re
metafory. Znajdujemy tam jednak
informacj� w sprawie powie�ci.
"�roda 28 I 42. Teraz jest
dziesi�ta. Wypi�am ogromn�
szklank� czarnej kawy, zamierzam
siedzie� w nocy. Wszystko przy
nafcie, bo �wiat�a dalej nie
mamy". "Czwartek 29 I 42. Jestem
przera�liwie zm�czona, bo
wczoraj po szklance kawy
siedzia�am zn�w do pierwszej w
nocy. Zacz�am pisa� powie�� pt.
"Serce cz�owieka". Nie wiem, czy
z tego co wyjdzie". "�roda 4 II
42. Dzisiejszej nocy wreszcie w
prawdziwej m�ce wystartowa�am z
moj� powie�ci� - i mo�e B�g da,
�e si� to jako� potoczy".
"Czwartek 9 IV 42. Siedz� ca�y
dzie� w domu i usi�uj� pracowa�
- przezwyci�aj�c �mierteln�
nud� obecnego istnienia".
Jak mo�na dowiedzie� si� z
list�w i zapisk�w w "Dzienniku",
Maria D�browska ka�dy utw�r
pisze po trzy, cztery razy. W
"Dzienniku" 13 stycznia 1955,
gdzie szeroko relacjonuje
histori� pisania "Na wsi
wesele", wyznaje: "Je�li �r�d
tortury zwanej tw�rczo�ci�
istnieje jaka� mo�liwo��
przyjemno�ci, to jej �lad mo�na
znale�� w owym tzw. trzecim
przepisywaniu. Ale w sumie prac�
nad tym opowiadaniem tak si�
przem�czy�am, tak sobie
sforsowa�am serce, �e dwa dni
le�a�am ziaj�c. Dopiero dzi�
rano zaczynam patrze�
przytomnie. Czemu wi�c pisz�?
Ot� tu mog�aby znale��
zastosowanie definicja: wolno��
jest przyj�ciem konieczno�ci.
Pisanie jest dla mnie
konieczno�ci�, cz�sto wprost
nienawistn� (to rzemios�o wydaje
mi si� nied�entelme�skie,
niedyskretne i nieprzyzwoite),
kt�rej jednak musz� si�
poddawa�, gdy� tylko podj�cie i
jakie takie sprostanie zadaniu
tw�rczemu przynosi mi kr�ciutk�
chwil� poczucia wolno�ci, czyli
szcz�cia, to mgnienie... dla
tego mgnienia si� �yje".
D�browska nie znosi�a
pokre�lonej stronicy i bez
lito�ci dla siebie po wielekro�
przepisywa�a stronic� nawet owej
trzeciej czy czwartej redakcji.
W Warszawie, we Wroc�awiu, w
Komorowie maszyna wystukiwa�a po
kilkana�cie godzin na dob�.
D�browska nale�a�a do tych
pisarzy, kt�rzy, gdy maj� pomys�
i zaczn� pisa�, nie ustaj�, a�
go zrealizuj�, pracuj�c do
upad�ego. "Dopiero ostatnia,
najostatniejsza redakcja jest u
mnie dobra" - mawia�a.
Pierwsze rozdzia�y powraca�y
na warsztat najwi�ksz� ilo��
razy. P�niejsze wydarzenia,
wszystkie pisarskie proroctwa ex
eventu wprowadzone zosta�y w
miar� powstawania wielkiej
powie�ci. W swoim "Zamiast
wst�pu" D�browska pisze:
"...cztery rozdzia�y pocz�tkowe,
kt�re w�a�nie maj� by�
drukowane, powsta�y w czasie
ostatniej zimy". Je�li dobrze
pami�tam, pierwszy rozdzia�,
kt�ry autorka da�a mi do
czytania jeszcze we Wroc�awiu,
rozr�s� si� do czterech
rozdzia��w. Po napisaniu: "Gdzie
ty jeste�, Joanno?" D�browska
wprowadzi�a w rozdzia�ach
opisuj�cych dzieci�stwo Joasi i
jej rodze�stwa elementy
konstruuj�ce problem "m�odszej
siostry". Wiecznie roz�alona
Joasia zapowiada, �e zginie, �e
ani J�zio, ani Ewa czego� r�wnie
wielkiego co ona nie dokonaj�.
"M�odsza siostra", ta, kt�rej
los u�o�y� si� skromniej, kt�ra
otrzyma mniejsz� cz�stk�, kt�rej
�ycie b�dzie zatrute przez
por�wnanie los�w Ewy i J�zefa,
to niemal biblijny prototyp
nier�wnego podzia�u d�br i
oczywi�cie nie tylko biblijny,
ale doskwieraj�co wsp�czesny.
Bunt Joanny sko�czy si� dla
niej, jak to bohaterka dok�adnie
przepowiedzia�a na wst�pie,
�mierci�. Osi�gnie chwa�� i w
ten spos�b we�mie odwet na tych
dwojgu - s�awnych, tak kochanych
i w tak sublimowany spos�b nie
kochanych.
"Przygody cz�owieka my�l�cego"
nie zosta�y przez autork�
sko�czone. Mo�e wzdraga�a si�
przed zamkni�ciem ksi��ki
�mierci� swoich bohater�w - gdy�
mieli zgin�� i J�zef Tomyski, i
Ewa. Sko�czy� si� dawno dla
nich "czas oswojony". W ostatnim
rozdziale Popio�ek, heros
uwielbiany przez dzieci, mia�
ocale�, ukrywszy si� na
cmentarzu Wolskim, i wr�ci�...
nad Gop�o. Ostatnie zdanie
ksi��ki wypowiedziane przez
Popio�ka mia�o brzmie�: "Gop�a
nie wida�".
D�browska najpierw da�a
powie�ci tytu� "Serce
cz�owieka". Waha�a si�, czy
"Przyg�d cz�owieka my�l�cego"
nie zmieni� na "Gop�o". �mier�
pisarki ocali�a �ycie Ewy i
J�zefa Tomyskiego. Maria
D�browska mawia�a: "Ostatnia
redakcja jest dla mnie
najlepsza". Trudno powiedzie�,
jak wygl�da�aby ta jej ostateczna
redakcja autorska. Tu los
zadecydowa� i "Przygody
cz�owieka my�l�cego" zako�czone
s� - brakiem zako�czenia.
Kiedy zacz�y si� ukazywa� w
"Przegl�dzie Kulturalnym"
"Przygody..." w odcinkach, wielu
czytelnik�w niemal
przestraszonych m�wi�o: "To� to
s� znowu "Noce i dnie"? Czy
D�browska nic innego nie potrafi
napisa�?!" M�wiono te�, �e forma
jest bardzo staro�wiecka.
Zdaje mi si�, �e pierwsze
rozdzia�y "Przyg�d cz�owieka
my�l�cego" s� archaizowane. Co
do tematu za�, to uwaga jest
chyba s�uszna. D�browska nigdy
nie wysz�a z Russowa. Pierwsze
poznanie �wiata ol�ni�o j� z
tak� si��, �e czas Russowa sta�
si� jej czasem wewn�trznym,
zamkni�tym kr�giem. Miejsce jest
tak wa�ne tylko dlatego, �e czas
jest wa�ny.
(Kilka razy by�am z Mari�
D�browsk� w Kaliszu, raz w
Russowie wraz z Mari� i
Andrzejem Szypowskimi. W Kaliszu
z widoczn� przyjemno�ci� wraca�a
do cichych ulic i do pi�knego
parku nad Prosn�, natomiast
bytno�� w Russowie by�a
przykro�ci�. Skar�y�a si�, �e
wyrz�dzoono jej przykro��
przywo��c j� tam.) Russ�w i
Kalisz to ojczyzna
najw�a�ciwsza, najw�a�niejsza,
najautentyczniejsza,
artystycznie �yciodajna. �ni�
si� jej bardzo cz�sto, m�wi�a o
nim stale. W wili� �mierci �ni�
jej si� dom rodzinny, a kiedy mi
o tym �nie opowiada�a, twarz jej
rozja�ni�a nieziemska zaiste
rado��, ze szcz�ciem
powtarza�a, �e byli wszyscy,
rodzice i rodze�stwo, a na stole
russowskiego domu pe�no by�o
przepysznych wiejskich
przysmak�w. D�browska jak z
wygnania t�skni�a do swej ma�ej
utraconej ojczyzny, do kt�rej
nie mog�a powr�ci�, gdy�
ojczyzna znajdowa�a si� w
czasie, co min��.
D�browska by�a osob� zdoln� do
wielkiej koncentracji, wielkiego
i d�ugo trwaj�cego wysi�ku i
ascetycznej cierpliwo�ci w
pracy, kt�r� oceni� w pe�ni
b�dzie mo�na dopiero wtedy, gdy
kiedy� uka�� si� wszystkie
notatki, zapiski, dzienniki,
listy. By�a r�wnie� w �yciu
codziennym niezwykle czynna.
Wiele mo�na by m�wi� o jej
zami�owaniu do dobrej roboty.
Bawi�c w go�cinie na wsi lubi�a
robi� bukiety z kwiat�w polnych,
kt�re zachwyca�y i zdumiewa�y. -
Sk�d te kwiaty - pytali
gospodarze. - Z rowu, opodal
waszego domu - odpowiada�a
niezmiernie uradowana z
niespodzianki pisarka. Bukiet
by� kwietnym arcydzie�em, a w
u�o�enie jego wchodzi� wielki
kunszt.
Czym si� r�ni ostatnia
redakcja od pierwszej, czego si�
dopracowuje D�browska? Z tego,
co wiem, uwalnia si� od
konkretnej rzeczywisto�ci, od
tego, co by�o naprawd�. Tak
malarz bior�cy t� sam� osob� za
model, nie j� maluj�c maluje.
Doszukiwanie si� modeli w
powie�ci D�browskiej jest
daremne, bo chocia� niby
wszystko si� zgadza w owym
dowodzie osobistym i czasem
nawet wydarzenia opisane s�
"akuratnie", jak mawia�
Stanis�aw Stempowski, ale
stosunek jest podobny jak mi�dzy
gar�ci� zerwanych chwast�w a
bukietem u�o�onym z tych samych
kwiat�w i zi�.
D�browska opiera�a si� nie
tylko na zapami�tanych faktach -
pami�� mia�a wyj�tkowo dobr� -
ale szuka�a dokumentacji dla
szczeg�u, nieraz, zdawa�o si�,
ma�o wa�nego. W "Przygodach..."
bardziej jeszcze ni� przy
"Nocach i dniach" opiera�a si�
na notatkach ze swego
niezmiernie bogatego archiwum,
pieczo�owicie przez lata
piel�gnowanego przez urodzonego
archiwist�, jakim by� Stanis�aw
Stempowski. Przebada�a i niejedno
wykorzysta�a z dziennik�w braci
i list�w przyjaci�.
Porz�dkuj�c archiwum Marii
D�browskiej raz po raz
trafiali�my na jaki� wa�ny
dokument. Dla mnie najbardziej
przejmuj�ca by�a chwila, gdy
trafi�am w zwoju "Varia" na
wiotki karteluszek, zmi�ty,
zapisany bladym o��wkiem. Jest
to na wyrwanej z notesiku
kartce pisany list Jadwigi
Szumskiej, siostry Marii
D�browskiej. List pisany pod
koniec powstania przed amputacj�
nogi przez t�, kt�ra w
"Przygodach ..." otrzyma imi�
Joanna.
Wiele jest czynnik�w
wsp�dzia�aj�cych przy
powstawaniu dzie�a, mi�dzy
innymi jest t�sknota za
utraconym, gniew, poczucie winy
i poczucie krzywdy. Czasem
najwi�ksz� krzywd� jest poczucie
winy niezawinionej, jak� dla
autorki "Gdzie jeste�, Joanno?"
by�a �mier� ukochanej m�odszej
siostry. Poczucie
odpowiedzialno�ci za los
bliskich, a tak�e tych nie
najbli�szych ju�, ale
ogarni�tych ciep�em
wsp�istnienia w tym samym
kr�gu, dzielnicy, mie�cie,
kraju.
Teraz czas powiedzie� rzecz
najtrudniejsz�, chocia�,
zdawa�oby si�, tak prost�, tak
oczywist�, o mi�o�ci Marii
D�browskiej do Polski. Ka�dy
pisarz polski prowadzi sw�j
"romans z Ojczyzn�" i nie o to
chodzi, by oddawa� si� zabawie w
gie�d� warto�ciowania, w
statystyki i wykresy. Nie mam
te� na my�li cierpienia z powodu
kl�sk narodowych ani zgryzoty z
ma�o�ci i nierozwagi rodak�w,
nawet nie tego uczucia
odpowiedzialno�ci, kt�re ka�e
drobnymi ramionami zas�ania�
ca�� ojczyzn� przed
niebezpiecze�stwem. My�l� o
rozkochaniu w polsko�ci, w
ludzie polskim, w piosence
ludowej, kt�rej z naj�ywsz�
rado�ci� s�ucha�a i niemal ju�
dziecinn� r�k� w zdobionych
przez siebie albumikach
notowa�a s�owa i nuty.
Rozkochana by�a w krajobrazie
Kujaw, Mazowsza, Podlasia, w
historii i j�zyku polskim, kt�re
latami pilnie studiuje, a nie
najmniej zakochana w �ywych
ludziach, do czego specjalnej
�aski bog�w trzeba, bo �atwiej
kocha� ludzko�� ni� s�siada, a
Polsk� ni� Polak�w. W cz�ci
"Przyg�d..." po�wi�conych
powstaniu warszawskiemu wiele
jest postaci ludu warszawskiego,
tego, kt�ry wyda� wojn�
ludob�jcom. S� zwyczajni i
wielcy, skromni, a z poczuciem
odpowiedzialno�ci wodz�w. M�wi�:
"Nasz w�dz to ta nasza Warszawa
ulubiona". D�browska m�wi o
twarzy jednego z nich, �e pi�kna
"t� subteln� inteligentn� urod�,
tak w�a�ciw� wi�kszo�ci polskich
robotnik�w" i �e "pomaga�
pompowa� wod� kobietom z t�
galanteri�, kt�r� warszawski
robociarz mo�e wsp�zawodniczy�
tylko z hiszpa�skim".
D�browska pisze o sobie:
"Jedyna rzecz mi si� chyba uda�a
- uczyni� dobro atrakcyjnym".
Niejeden pisarz zadr�a�by, nim
by rzecz tak� wyjawi�. Kto
zdradza si� z takim sekretem w
epoce negatywizmu?
W rozdziale "By� albo nie by�"
czytamy: "...Ewa przypomnia�a
sobie zdanie: "Polska zgin�a
przez szyderstwo..." to z tej
nudnej powie�ci D�browskiej
"Noce i dnie"".
Nie jest to zdanie bagatelne i
nie najmniej �wiadczy o ironii
oraz samowiedzy pisarki.
Zastanawiam si�, jak� figur�
retoryczn� nale�a�oby nazwa� ten
autorski figiel.
Kiedy we wroc�awskim teatrze
przy nabitej widowni grano
"Stanis�awa i Bogumi�a" - a
twarze widzia�am przewa�nie
bardzo m�ode - us�ysza�am wielokrotnie
t� cisz� doskona��, kt�rej
�adnymi srebrnikami kupi� nie
mo�na - przej�a mnie wielka
rado��. My�la�am o tej, kt�ra
ju� tego do�wiadczy� nie mo�e, i
o m�odej rzeszy widz�w, kt�ra
przyjmuj�c pos�anie - stawa�a
si� narodem.
Nieraz pytaj� mnie ludzie, czy
"Przygody cz�owieka my�l�cego"
to dobra ksi��ka. Odpowiadam: to
nie ksi��ka. D�browska chcia�a
nam co� wa�nego o Polsce
powiedzie�, co�, co nie by�oby
szyderstwem, a my to, jestem
pewna - pojmiemy.
Anna Kowalska
Zamiast wst�pu
(Przedmowa poprzedzaj�ca
druk "Przyg�d
cz�owieka my�l�cego" -
w "Przegl�dzie Kulturalnym"
1961 nr 42 - przyp. red.)
Nikt chyba nie by� bardziej
zaskoczony ode mnie wie�ci� o
pompatycznej zapowiedzi druku
mojej, po�al si� Bo�e, powie�ci,
a potem ujrzeniem tej reklamy w
41 numerze "Przegl�du
Kulturalnego". Musz� przyzna�,
�e redakcja ma zdolno��
b�yskawicznego stwarzania fakt�w
dokonanych. Tak d�ugo m�czy�a
mnie i siebie, a� znu�ona
zgodzi�am si� na t� zapowied�,
ani przypuszczaj�c, �e uka�e si�
tak natychmiast, �e zmusi mnie
do "rozpocz�cia druku ju� w
nast�pnym numerze" i �e b�dzie
tak w�a�nie wygl�da�a! Czy nie
wystarczy�oby: "Wkr�tce
rozpoczniemy druk powie�ci Marii
D�browskiej pod tytu�em..." - i
kropka? Nikt nie nazywa �yj�cego
pisarza "najwi�kszym", a i w
og�le nie ma �adnych
"najwi�kszych", s� po prostu
pisarze lepsi i gorsi, �wietni dla
jednych, mniej warci dla innych.
Ka�dy dobry pisarz celuje w
jakim� sobie w�a�ciwym aspekcie
czy rodzaju tw�rczo�ci, a
zawodzi w innym. Pisarzy r�wnie
dobrych jak ja albo lepszych
jest w Polsce co najmniej
kilkunastu, a o wiele
s�awniejszych w kraju i za
granic� jeszcze wi�cej. Ka�de,
nieraz milionowe, w kraju
�rodowisko ma swojego
najulubie�szego i "najwi�kszego"
pisarza, a powiedzie�
publicznie o �yj�cym pisarzu
"najwi�kszy", cho�by dla cel�w
"publicity", znaczy tyle, co go
zakatrupi�, a co najmniej zrobi�
z niego balona zw�aszcza gdy tak
spreparowanny delikwent nie
umie odci�� si� dowcipem, jak by
to zrobi� S�onimski. Jak si�
domy�lam, "Przegl�d Kulturalny"
pragn�� mnie ufetowa� nie znaj�c
moich gust�w, a co gorsza - nie
znaj�c zawet zapowiadanej
powie�ci. Ale trudno; da�am
istotnie zezwolenie na
zapowied�, nie przewidziawszy,
co st�d wyniknie. Teraz dosta�am
si� samochc�c w potrzask nie
tylko redakcji "Przegl�du", ale
i czytelnik�w. Obojgu jestem
winna par� wyja�nie�.
Bardzo z�y stan zdrowia
trwaj�cy przez ca�� wiosn� i
lato zawali� mi wszystkie plany
pisarskie i moja tak szumnie
zapowiedziana powie�� znajduje
si� wci�� w stanie, w jakim
samorzutnie nigdy bym jej do
druku nie odda�a. Gotowe s�
cztery pierwsze rozdzia�y,
kt�rych w�t�a materia mia�a
nabra� sensu, a mo�e i
niejakiego blasku po napisaniu
nast�pnych. Z tych nast�pnych
gotowe jest kilkana�cie
rozdzia��w ko�cowych, a w �rodku
dziura lub raczej stos lu�nych
materia��w. Mo�e zbyt dla mnie
pochlebny nacisk "Przegl�du
Kulturalnego" sprawi, �e b�d�
musia�a t� powie�� jako� tam
napisa� i ukszta�towa�. A co
zrobi redakcja, je�li po
wydrukowaniu pocz�tku b�dzie
przerwa, i to niema�a?
A teraz - "Przygody cz�owieka
my�l�cego" to tytu� tymczasowy,
poda�am go na chybi� trafi� w
umowie zawartej przed ilu� tam
laty i kt�r� mi "Czytelnik" ze
�wi�t� cierpliwo�ci� co roku
przed�u�a. (W ostatniej chwili
Maria D�browska na pro�by
Czytelnik�w zgodzi�a si�
pozostawi� "Przygody cz�owieka
my�l�cego" jako tytu� swej
powie�ci - przyp. red.) Zazwyczaj tytu�
powstaje u mnie po sko�czeniu
utworu, a do tej tu powie�ci mam
kilka innych tytu��w. Ten, kt�ry
mi w tej chwili najbardziej
odpowiada, brzmi "Kompozycja
istnienia". Nie jest to tytu�
przeze mnie wymy�lony, lecz
ukradziony jednemu z moich
przyjaci�, kt�ry ch�tnie i
celnie u�ywa w rozmowach tego
zwrotu. Takich nieoryginalnych
rzeczy ma by� w powie�ci sporo.
Zamierza�am w niej zu�ytkowa�
listy w�asne i cudze, dzienniki
i pami�tniki drukowane albo
przypadkiem znalezione w
r�kopisach; s�owem, buduj� t�
rzecz troch� systemem zwanym w
malarstwie "papiers coll~es", a
stosowanym przez Braque'a,
Picassa i innych malarzy r�nych
odmian kubizmu, wklejaj�cych w
swoje kompozycje czy
dekompozycje form: druki, listy,
kawa�ki tkanin i inne przedmioty
z autentycznej konkretnej
rzeczywisto�ci. Z t� r�nic�, �e
u mnie �adnej dekompozycji form
ani �adnego nowatorstwa nie
b�dzie. Ju� nie jestem w stanie
wyskoczy� z mojej starej sk�ry
epickiej i - tak dzi� niemodna
epicko��, troch� tylko zak��cona
tu i �wdzie innym podej�ciem do
tematu, b�dzie chyba, niestety,
cech� charakterystyczn� tego
mojego dziwol�gu, pisanego z
kilkoma paroletnimi przerwami od
tak dawna. Jeden z rozdzia��w
(mo�e najlepszy) napisa�am
jeszcze przed wojn�, inne - w
latach 42_#43, jeszcze inne - w
pierwszych latach powojennych,
cztery rozdzia�y pocz�tkowe,
kt�re w�a�nie maj� by�
drukowane, powsta�y w czasie
ostatniej zimy. Powie��
obliczona jest na 30 do 40
rozdzia��w i na obj�to�� dwu
tom�w. Pow�tpiewam, aby
jakikolwiek tygodnik m�g�
drukowa� tak obszern� powie�� w
ca�o�ci, ale mam zbyt ma�o czasu
przed sob�, �eby to �cisn�� w
jeden tom. Przewidziana jest i
przedmowa, kt�rej to napr�dce
sklecone wyja�nienie sta�o si�
brulionowym i u�amkowym szkicem.
Dodam jeszcze, �e cztery
pierwsze rozdzia�y, b�d�ce
rozdzia�ami o dzieciach sprzed
pierwszej wojny �wiatowej,
wkomponowana jest cz�� jednego
z "Pami�tnik�w ch�op�w" (II
tom), z kt�rego przed wojn�
bardzo pragn�am zrobi� wielki
scenariusz filmowy, ale nikt
wtedy nie chcia� kr�ci� takiego
filmu.
No, a teraz - "naprz�d, wiara,
i�� przytomnie", skoro tak si�
uwik�a�am, �e nie mam ju�
mo�no�ci "za�atwienia odmownie".
Maria D�browska
Rozdzia� I~
Wida� jezioro
Niedaleko jeziora Gop�a,
kt�rego d�ugi, w�ski kszta�t wygl�da jak
znieruchomia�a blada rzeka, tu�
pod miasteczkiem Radziejowem
znajdowa� si� niedu�y folwarczek
Wrombczyn, reszta poka�nych
d�br, nale��cych niegdy� do
rodziny Domont�w. Konstanty
Domont by� ostatnim dziedzicem
tego nazwiska, mia� bowiem tylko
c�rki, innych za� Domont�w nie
by�o ju� podobno nigdzie na
�wiecie.
S�siaduj�ce ziemia�stwo
krzywym okiem spogl�da�o na
Wrombczyn. Domont mia� by� za
m�odu poj�� jedn� z miejscowych
panien, lecz zerwa�
narzecze�stwo w przededniu
�lubu, sk�d posz�y kwasy,
obraza, nie brak�o nawet
pojedynku. Wyleczywszy si� z
rany zadanej przez brata
zniewa�onej oblubienicy, Domont
niebawem o�eni� si� z inn� i tym
o�enkiem jeszcze bardziej
narazi� sobie okolice. Panna
m�oda by�a osob� z miasta,
wprawdzie z samej Warszawy, ale
c� st�d, kiedy o niej
"m�wiono". Jedni opowiadali, �e to
kobieta z przesz�o�ci�, kt�ra
mia�a romans w panie�stwie,
drudzy, �e jest c�rk�
sklepikarza, inni, �e - felczera
czy te� fryzjera. Wszystko to
by�o jednako nieprzyzwoite.
Podejrzan� zdawa�a si� r�wnie�
okoliczno��, �e �lub odby� si�
po cichu, bez wesela, i �e
Domontowa by�a prze�liczna. Nic
nie pomog�o, �e m�oda pani
okaza�a si� wzorow� gospodyni�,
pobo�n� parafiank� i przyk�adn�
ma��onk�. "Takie potrafi� udawa�
i takich si� trzeba wystrzega�"
- orzek�y damy, troch�
zaniepokojone o m��w i o syn�w
zerkaj�cych w ko�ciele na
powabn� s�siadk�. Domontowie nie
zabiegali zreszt� o stosunki z
wsp�ziemianami, co im te� miano
za z�e; by�y domy, co przez sam�
ciekawo�� da�yby si� przeb�aga�.
C�rek Lucyna i Konstanty
Domontowie mieli dwie: Matyld� i
Katarzyn�. Przy urodzeniu Kasi
matka umar�a z gor�czki
po�ogowej. Ojciec rozpi� si� i
zdziwacza�, zaniedba� i dzieci, i
gospodarstwo. Dziewczynkami
zaj�a si� jedyna bezdzietna
siostra matki, kt�ra by�a za
komornikiem s�dowym i mieszka�a
w Warszawie. Ma�e wychowane
zosta�y, owszem, starannie, a
gdy podros�y, chodzi�y nawet na
jak�� stosunkowo niedrog�,
prywatn� pensj�; Domont
zastrzeg�, �e nie maj� si�
kszta�ci� w rosyjskim rz�dowym
gimnazjum. By�y zdolne i dobrze
si� uczy�y, a na wakacje ciotka
wozi�a je do Wrombczyna, lecz
tylko przez pierwsze lata.
Przyjrzawszy si� trybowi �ycia
Konstatego Domonta
powiedzia�a: "To nie dla
panienek" - i po�o�y�a koniec
wyjazdom "do tatusia". Ale i dom
ciotki okaza� si� w ko�cu
miejscem nie dla panienek. W
miar� mijaj�cych lat
wuj_komornik zacz�� si�
nami�tnie interesowaa�
wychowanicami �ony, i to naraz
obiema; gdy� obie by�y pon�tne.
Wskutek tego dobre, chocia�
nudne stosunki z ciotk� popsu�y
si�, mimo �e dziewcz�ta by�y
Bogu ducha winne, bo zaloty
�ysego i oty�ego wujcia budzi�y
w nich tylko strach i odraz�. W
tym�e mniej wi�cej czasie zacny
pan komornik zacz�� si� prawowa�
z Konstantym Domontem o koszta
kszta�cenia i utrzymania jego
c�rek, usi�uj�c wej�� na
hipotek� Wrombczyna. Gdy nadto
wysz�o na jaw, �e zd��a� tak�e do
ubezw�asnowolnienia
rozpijaczonego Domonta i knu�
zaw�adni�cie folwarczkiem w
charakterze i wierzyciela, i
opiekuna nieletnich; gdy na
domiar panny us�ysza�y, jak w
brutalnej k��tni z �on� zel�y�
ich zmar�� matk� - sko�czy�o si�
z ciotk�_wychowawczyni�.
Ildzia i Kachna, lat w�wczas
osiemnastu i szesnastu,
sprzeda�y naj�adniejsze
sukienki, oczywi�cie dar ciotki,
a za uzyskane pieni�dze
wyjecha�y potajemnie z Warszawy.
- Niewdzi�cznice i z�odziejki!
Okrad�y mnie - rzek�a ciotka i
rozchorowa�a si� nie tyle z �alu
za pannami, kt�rych ucieczce
by�a rada, ile z irytacji na
m�a, co si� w�cieka� o ich
znikni�cie.
Domont�wny ba�y si� same
puszcza� w drog�, ale w ni�
jednak wyruszy�y i pomy�lnie,
cho� bez grosza przy duszy,
dotar�y do Wrombczyna.
Ich przyjazd wstrz�sn�� ojcem.
Konstanty Domont porzuci� z�e
obyczaje, wypi�knia�,
odm�odnia�, przesta� si� nawet
upija�. Wozi� swoje wdzi�czne
c�rki do Radziejowa do cukierni
na kaw� z ciastkami, a potem ze
szczytu ratuszowej wie�yczki
pokazywa� im Gop�o, Kruszwic�,
Mysi� Wie�� i m�wi�: "Wida�
jezioro. Patrzcie, to tu zacz�a
si� Polska, st�d wysz�a". "A z
ni� razem - Domontowie" -
dodawa� po chwili. Siostry
wola�y zaczaja� si� przy drodze,
kt�r� ludzie wracali z pie�niami
od roboty, a nieraz przystawa�y
i pod karczm�, s�uchaj�c z
zachwytem ch�opskiej kapeli,
hulaszczych �piewek i zgie�ku
ta�ca. Tak samo zreszt�
uszcz�liwia� je �piew s�owika,
gwizd kos�w i krajobrazy
kujawskich r�wnin lesisty,
��czny i polny.
Tym �y�y przez kilka tygodni,
a potem nadesz�y d�ugie i
ci�kie lata. Domont�wny
wiedzia�y co� nieco� o poezji,
umia�y na pami�� mn�stwo
buduj�cych lub wzruszaj�cych
wierszy, czyta�y Orzeszkow�,
Prusa i Sienkiewicza, ale na
gospodarstwie wiejskim nie zna�y
si� nic a nic. By�y to jednak
dzielne panny, wiotkiej postaci,
ale t�giego charakteru i wcale
m�nego serca. M�wi�y wi�c
sobie, �e przecie� nie �wi�ci
garnki lepi�, liczy�y zreszt� na
ojca, kt�ry sta� si� teraz
"innym cz�owiekiem". Lecz ojciec
"nie wytrzyma�", jak niebawem
orzek�y. Wr�ci� do na�ogu
pija�stwa, zrazu kryjomo, a
wnet upija� si� ju� z ordynarn�
jawno�ci� i nigdy odt�d nie
widzia�y go trze�wym. Dobrze
jeszcze, gdy zamroczony spa�, bo
upija� si� na ponuro z atakami
w�ciek�o�ci albo jeszcze
przykrzjszej histerycznej
roozpaczy. A Wrombczyn? Ta
wioseczka, co si� zdawa�a tak
male�ka w por�wnaniu z innymi
maj�tkami, stawa�a si� pot�n�
w�o�ci� z�o�liwego demona, gdy
trzeba by�o ni� rz�dzi� i w niej
pracowa�. �ycie polega�o na
borykaniu si� z niewiarygodnymi
skutkami rozpr�enia i
marnotrawstwa, a tak�e z lud�mi,
ci za� byli najgorsi.
Wierzyciele wszelkiego rodzaju
deptali po pi�tach, jakie� baby,
nieraz i spoza Wrombczyna,
domaga�y si� aliment�w na dzieci
rzekomo Konstantego Domonta
zrodzone i nie�atwo by�o doj��,
co w tych pretensjach jest
krzywd� osobist�, a co pr�b�
szanta�u. S�u�ba folwarczna by�a
drwi�ca i krn�brna, wie�
ch�opska przytykaj�ca z jednej
strony do folwarku patrzy�a na
upadaj�cy maj�tek jak s�p na
�cierwo; k��tnie, a nawet burdy
z ch�opami o kradzie�e,
worywanie si� w grunta dworskie,
wp�dzanie byd�a w szkod� i
wyniszczanie lasu by�y na
porz�dku dziennym ku przera�eniu
panien, co tak inaczej
wyobra�a�y sobie sielskie
wsp�ycie z ludem. A z nikim
wi�cej te� wsp�ycia nie by�o.
Domont uparcie nie dawa� do
siebie przyst�pu tym nawet
spo�r�d ziemian, kt�rzy, gdy
zosta� wdowcem, chcieli do niego
si� zbli�y�. Matylda i Katarzyna
nie mia�y wi�c towarzystwa ni
rozrywek, na co zreszt� i tak
nie znalaz�yby czasu. By�y za to
inne urozmaicenia. Kordon
ustanowiony przez rozbiory i
dziel�cy Polsk� od Polski bieg�
ku Gop�u niedaleko Wrombczyna.
Nocami w pobliskich lasach cz�sto
s�ycha� by�o strza�y. Stra�
pograniczna to �ciga�a
przemytnik�w, to zn�w z nimi
pi�a i dzieli�a si� �upem.
Dorywczo nawet solidni
gospodarze, a zdarza�o si�, �e i
ludzie folwarczni przemycali
cygara w jednn�, a w�dk� w drug�
stron�. Echa wynikaj�cych st�d
b�jek, pijatyk i awantur
dociera�y do wrombczy�skiego
dworku i by�y przedmiotem
rozm�w, docieka�, bajek szarej
godziny. O przemytniku Popio�ku,
co pad� od kuli pogranicznych, a
dwu z nich sam po�o�y� i drogo
sprzeda� swe �ycie, opowiadano
cuda.
Niedzielami za� przychodzi�
Szmulko z Radziejowa i usi�owa�
swata� panny to z tym, to z
owym. Gdy�, owszem, by�o paru
pomniejszych ziemia�skich
synk�w, co patrzyli na
zrujnowany Wrombczyn jak na
k�sek nie do pogardzenia, panny
za� by�y rzeczywi�cie �adne i
b�d� co b�d� - Domont�wny.
Czasami przychodzili te� inni
faktorzy, by straszy�
zagra�aj�c� folwarkowi licytacj�
i nastr�cza� si� pok�tnie z
kombinacjami finansowymi.
Przemykali si� chy�kiem, aby nie
spotka� pijanego dziedzica,
kt�ry ich p�dzi� i szczu� psami.
Po dwu latach Konstanty
Domont zaniem�g� tkni�ty
parali�em i w niewiele dni potem
umar�. A gdy min�o pi�� lat od
przybycia Ildzi i Kachny do
Wrombczyna, nikt by nie pozna�
delikatnie pulchnych
dziewcz�tek, zachwycaj�cych si�
�piewem ptak�w i ludzi, w
osobach, co nabra�y m�skiego
wzi�cia, nauczy�y si� wo�a�
dono�nym g�osem, wydawa�
rubaszne rozkazy, nawet kl��.
Panny si� rozros�y i schud�y,
twarze ich ogorza�y, rysy
uwydatni�y, spojrzenia
zaostrzy�y, r�ce stwardnia�y od
roboty. Potrafi�y miesi�cami
�ywi� si� mlekiem, chlebem i
kartoflami albo kasz�, ale do
licytacji folwarku nie
dopu�ci�y, a po �mierci ojca
oczy�ci�y go nawet cz�ciowo z
d�ug�w. Ba, odes�a�y nadto
ciotce_wychowawczyni co� z tych
pieni�dzy, do kt�rych ro�ci� by�
sobie prawo wuj_komornik, w
d�ugim li�cie przeprosi�y za
ucieczk� z jej domu, opisa�y
sw�j obecny tryb �ycia,
podzi�kowa�y za trudy ich
wychowania i zapowiedzia�y na
p�niej oddanie reszty d�ugu.
Ciotka by�a osob� ma�ego lotu,
ale nie t�p� i podlegaj�c�
wzruszeniom. I czy to dzi�ki
temu, czy w poczuciu pewnego
rodzaju nie w�asnej, ale przecie
domowej winy wobec siostrzenic,
okaza�a si� wielkoduszn�.
Pieni�dzy nie przyj�a,
przypomnia�a im wakacje, kt�re i
sama we Wrombczynie
sp�dza�a, zapasy �ywno�ci, kt�re
stamt�d zabiera�a lub kt�re
"�wi�tej pami�ci tatu� dla was
przysy�a�" (cho� o jego �mierci,
ju� po pogrzebie "tylko grzeczne
zawiadomienie otrzyma�a, na co
tak�� ch�odn� kondolencj�
odpisa�a, lecz przyznaje, �e
by�a dotkni�ta"), cieszy�a si� z
listu, dzi�kowa�a i...
przebacza�a. Domont�wny lubi�y
ko�czy� wszelkie rachunki
�yciowe na czysto, a rzadko si�
zdarza�o, by odp�acono im tym
samym. W ich bezradosnym �yciu
by�a to chwila weso�ej ulgi, �e
ciotka tak, a nie inaczej
odpowiedzia�a na ich odezwanie
si�. Ale dalszych z ni�
stosunk�w nie podtrzymywa�y. Nad
tym, �e wuj_komornik dyba�
niegdy� na ich m�odociane
wdzi�ki, mog�y ju� teraz
wzruszy� jedynie ramionami. Ale
tego, �e obrazi� pami�� ich
matki, nie wybaczy�y ju� nigdy.
Za pieni�dze zwr�cone przez
ciotk� zacz�y sprowadza� pisma
i ksi��ki, w d�ugie, zimowe
wieczory nie by�o im ju� tak
straszno, czyta�y, rozprawia�y,
nawet marzy�y. Ale z najwi�kszym
upodobaniem opowiada�y sobie o
tym, jak im si� to lub owo
powiod�o. Jak rozparcelowawszy
na przyk�ad cz�� grunt�w
zwanych "za strug�" i tego nawet
dopi�y, �e stosunki z ch�opami
si� polepszy�y. Tak�e i s�u�ba
folwarczna patrzy�a na nie teraz
z pewnym szacunkiem, a w ka�dym
razie bez antypatii, cho� nie
bez ma�ych drwinek. Bo co to za
"dziedziczki", kt�rym nawet i
pozazdro�ci� nie by�o czego ani
si� czym przy nich dorobi� - nie
mia�y nawet s�u�by osobistej w
tym swoim zapad�ym dworku.
Sta�y si� za to gadk� ca�ej
okolicy. Nie wierzono, aby �y�y,
jak �y�y; ale �e ka�da o nich
plotka okazywa�a si� k�amstwem,
w ko�cu wi�c intrygowa�y tylko
ludzi, niekt�rym imponowa�y, a w
og�le zacz�y by� brane powa�nie
w rachub� jako panny na wydaniu.
I znowu faktor Szmulko
przychodzi� z napomknieniami, �e
ci lub inni radzi by je pozna� i
zaprosi� w go�cin�, a co �mielsi
ojcowie rodzin pierwsi
posk�adali im wizyty. Potem za�
opowiadali, �e "s� pod urokiem",
�e Domont�wny to per�y i �e los
wygra na loterii, kto si� z tak�
per�� o�eni.
Ale harde panny i tu nie
zapomnia�y, �e �wiat, co je
teraz przyzywa�, gardzi� kiedy�
ich matk�. Czy nigdy nie n�ci�a
ich pokusa uciech i sukces�w,
kt�re obiecywa�? Czy marz�c w
rzadkie chwile odpoczynku nie
mia�y na widoku prze�y� i uczu�
stosownych dla ich wieku?
Milcza�y na ten temat. By�o
jednak co�, co za nie
przemawia�o i dostarczy�o im
wkr�tce wielkich wra�e�, cho� ze
skromnego, aby nie rzec
mizernego, p�yn�cych �r�d�a.
Pewnego lata przyby� na sta�e
do Radziejowa m�ody lekarz,
doktor Marian Wochelski, a do
miejscowego proboszcza przyjecha�
mniej wi�cej w tym samym czasie
siostrzeniec, Rafa� Tomyski.
Doktor by� postawnym m�czyzn�
lat oko�o 30. Mia� g�adk�,
poci�g�� twarz, b��kitne oczy z
bardzo ciemn� rz�s� i bujn�
czupryn� ca�kiem siw�. Uroda
jest czym�, co zdolni s�
dostrzec w bli�nim nawet ludzie
pozbawieni w innych rzeczach
smaku czy zmys�u pi�kna; tote� w
miasteczku m�wiono, zw�aszcza
m�wi�y to kobiety, �e doktor
jest "bardzo �adny", cho�
zdawaa� si� i dziwol�giem z
powodu owych, tak przedwcze�nie
posiwia�ych w�os�w. Trudno nawet
by�o je nazwa� siwymi; by�y
wprost �nie�nie bia�e.
Tomyski �adny nie by�, ale
natura nie posk�pi�a mu
szczeg�lniejszego wdzi�ku w
zniewalaj�cym u�miechu
subtelnych ust i w tkliwym
spojrzeniu szarych oczu. M�odszy
od Wochelskiego, szczup�y, o
wypuk�ym czole, drobnych rysach
i s�abo ukszta�towanej brodzie
zdawa� si� by� bardzo nerwowy,
wstydliwy i nie�mia�y.
Dwaj m�odzi ludzie, nie
znaj�cy si� zrazu, od pierwszych
niemal dni przybycia zauwa�yli
Domont�wny i zacz�li wodzi� za
nimi oczyma pe�nymi
zainteresowania. Przez bardzo
kr�tki czas powodem
zainteresowania by�o to, co o
nich m�wiono - szybko
wystarczy�y one same. Je�d��c do
Radziejowa po sprawunki, do
ko�cio�a lub w innym interesie,
w swym ��tym podniszczonnym
koczyku na dwie osoby, kt�rym
same powozi�y, prezentowa�y si�
mimo skromno�ci pojazdu i stroju
bardzo elegancko, a nade
wszystko by�o w nich co�
wyj�tkowego, jaki� brak
podobie�stwa do ludzi
spotykanych na co dzie�,
zw�aszcza do r�wnie cz�sto
widywanych w miasteczku go�ci z
innych maj�tk�w ziemskich.
Ildzia i Kachna te� od razu
spostrzeg�y m�odych przybysz�w,
gdy� w takiej mie�cinie trudno
nie zauwa�y� nowych twarzy.
Dziwnym zbiegiem okoliczno�ci,
kt�ry w tym wypadku mo�na by
nazwa� proroczym, po raz
pierwszy ujrza�y ich w ko�ciele.
M�ody cz�owiek o wypuk�ym czole,
wij�cych si� ciemnych w�osach i
tkliwym spojrzeniu szarych oczu
s�u�y� ksi�dzu do mszy, niemal
ch�opi�cy w liturgicznej
kome�ce. Drugi m�ody, okazalszy
i dojrzalszy, sta� w ci�bie
ch�op�w i mieszczan z t� swoj�
wyzywaj�co bia�� czupryn�; �aden
z nich nie mia� zarostu, czym
r�nili si� od wszystkich
w�satych albo brodatych
"pa�skich" twarzy w ko�ciele, i
mogliby przypomina� ch�op�w,
kt�rzy si� w tych stronach
golili, gdyby pewne
intelektualne wysubtelnienie
uk�adu rys�w, ubi�r i jasno��
cery nie zdradza�y w nich ludzi
z miasta. Jako� nietrudno by�o
si� dowiedzie�, �e przybyli z
Warszawy; doktor po niedawno
sko�czonych studiach medycznych
tu mia� zacz�� sw� samodzieln�
praktyk� po �mierci
dotychczasowego radziejowskiego
lekarza, kt�ry by� jego dalekim
krewnym; Tomyski przyjecha� do
niedawno r�wnie� tu nasta�ego
wuja_proboszcza, by po chorobie
wzmocni� si� na wiejskim
powietrzu, to jest na plebanii,
kt�rej ogr�dek mia� widok na
lasy i pola, widoczne zreszt� z
ka�dej ulicy miasteczka.
M�odzi ludzie poznali si�
niebawem, bo w takim Radziejowie
ksi�dz, doktor, aptekarz, no
mo�e jeszcze nauczyciel, felczer
i poczmistrz nie mog� nie zna�
si� osobi�cie.
Z Domont�wnami na razie
znajomo�� nie zosta�a zawarta,
lecz siostry cz�sto rozmawia�y
teraz o dwu nieznajomycch, a ju�
jakby znajomych lub z pewno�ci�
maj�cych kt�rego� dnia zosta�
ich znajomymi. Osobliwa siwizna
m�odego doktora wcale ich nie
razi�a. Tyle wiedzia�y z
ilustrowanych wydawnictw i
widywanych jeszcze w Warszawie
wystaw malarskich, aby m�c
przyr�wnywa� doktora do "m�odego
markiza w bia�ej peruce" i zwa�y
go te� pomi�dzy sob� "markiz".
Ale cz�ciej m�wi�y o Tomyskim,
gdy� wi�cej go widywa�y; w��czy�
si� du�o po miasteczku,
spotyka�y go nawet na drodze ku
Wrombczynowi, wpatrywa� si� te�
w nie bardziej natr�tnie, prawie
dziecinnie, czasem wykonywa�
taki gest, jakby chcia� si�
uk�oni�, podej�� i co�
powiedzie�, i wtedy jego mizerna
twarz okrywa�a si� p�sem.
Przyznawa�y, �e cho� niepozorny,
ruchy ma pe�ne gracji i jego
zn�w z kolei nazywa�y "biednym
paziem" albo z powodu owej
�atwo�ci czerwienienia si� -
"pann�". �artowa�y nawet, �e
wygl�da, jakby si� w kt�rej� z
nich kocha�, ale nie mog�y
zgadn�� w kt�rej.
Potem Tomyski odjecha�, a gdy
jesieni� zacz�a si� w�r�d ludzi
folwarcznych epidemia grypy,
Domont�wny zmuszone by�y wezwa�
doktora Wochelskiego do paru
ci�szych wypadk�w. Tak wi�c z
nim pierwszym zawarta zosta�a
znajomo��.
Wizyty lekarza nie s� jeszcze
znajomo�ci� w pe�nym towarzyskim
znaczeniu tego s�owa. �e jednak
istnia�y ku temu predyspozycje w dawniej
powsta�ym wzajemnym
zainteresowaniu, dosz�o niebawem
do znajomo�ci. Wochelski zacz��
bywa� we Wrombczynie albo
zaprasza� panny do jednej
radziejowskiej cukierni na kaw�
z ciastkami. By� cz�owiekiem
�agodnego i spokojnego
usposobienia, m�wi� poma�u i z
rozmys�em, ale du�o. Zw�aszcza
lubi� opowiada� o sobie, nie
by�o w tym jednak ani
zarozumia�ego samocchwalstwa,
ani ch�ci zaprz�tania panien
swoimi wy��cznie sprawami.
Pobrzmiewaj�ca tu i tam nutka
ironii lub humoru z cz�stym:
"�mieszne to wszystko",
wskazywa�a, �e nie chcia� niczym
imponowa�, raczej z pewnego
rodzaju rozbawieniem sk�ada� w
r�ce Domont�wien - skoro zna�y
ju� jego �ycie tera�niejsze -
tak�e to wszystko, co by�o
przedtem od wczesnego
dzieci�stwa. Pomin�wszy liryczne
czy �artobliwe komentarze, na
kt�re sobie czasem doktor
pozwala�, nie przekazywa� im
zreszt� niczego niezwyk�ego. By�
synem nauczyciela rysunk�w,
jakoby niez�ego malarza, kt�remu
nie uda�o si� wybi�. Matk� mia�
ju� od kilku lat na cmentarzu,
dwie zam�ne siostry mieszka�y
na prowincji, dalsi przodkowie i
krewni byli cz�ciowo
rzemie�lnikami lub drobnymi
urz�dnikami, cz�ciowo nale�eli
ju� do wykszta�conych "wolnych
zawod�w". Szko�a i studia
medyczne sz�y ci�ko, przysz�y
lekarz od czternastego roku
�ycia musia� zarabia�
korepetycjami, bo w domu by�a
bieda. Ojciec dostawa� i
zam�wienia na portrety, ale
pieni�dze si� go nie trzyma�y,
miewa� nieobliczalne fantazje, a
lubi� tak�e popi�.
Tak si� sk�ada�o, �e doktor
Wochelski udziela� tych
wiadomo�ci nade wszystko
Matyldzie, kt�ra mia�a - lub na
t� okoliczno�� posiada�a -
zdolno�� intensywnego s�uchania.
I je�li odwo�ywano panny do
jakiej� sprawy gospodarskiej, co
si� cz�sto zdarza�o, Katarzyna
by�a t�, kt�ra mrugn�wszy okiem
na znak, �e maj� sobie nie
przerywa�, wybiega�a, by j�
za�atwi�. Pod tak� nieobecno��
Kachny i Matylda zaczyna�a z
kolei opowiada� o ich nieweso�ym
dzieci�stwie, o matce, kt�ra
by�a tak�e miejskiego i
skromnego pochodzenia, i �e
ojciec rozpi� si�, ale to
dopiero z rozpaczy po �mierci
matki, bo przedtem nie, wcale
nie lubi� popi�, nawet w og�le
nie pi�, tak przynajmniej
s�ysza�a.
W okresie Bo�ego Narodzenia
Rafa� Tomyski zn�w przyjecha� na
tydzie� do wuja_proboszcza i
wtedy zosta� przedstawiony. By�
to niezapomniany tydzie�
o�ywienia towarzyskiego, obaj
m�odzi ludzie bywali we
Wrombczynie, a �e �wi�ta wypad�y
�nie�ne, je�d�ono we czw�rk�
sankami na spacer ku Gop�u, do
cukierenki w Radziejowie albo na
podwieczorki do proboszcza. W
�yciu Domont�wien zasz�a te�
wielka zmiana, przyj�y do domu
- polecon� przez tego� proboszcza
- samotn� wdow�, niejak�
Wronow�, kt�ra odt�d
przyrz�dza�a posi�ki i sprz�ta�a
niskie pokoje dosy�
zapuszczonego dworku. Dzi�ki
temu w wili� Nowego Roku
Domont�wny mog�y zrobi�
przyj�cie nie tylko dla swych
dwu m�odych przyjaci�, lecz i
dla kilkorga nowych
radziejowskich znajomych.
Tydzie� wystarczy�, aby
pozna�y biografi�, usposobienie
i zalety Rafa�a. Rodzina
pochodzi�a z za�cianka drobnej
szlachty od wiek�w sch�opia�ej.
Ojcie urodzi� si� ju� w
Warszawie, o�eniony by� z c�rk�
kolejarza i sam pracowa� na
kolei. Zrazu jako magazynier,
potem jako kontroler prze�adunku
na stacji towarowej. By� w pracy
pomys�owy i potrafi� wprowadza�
ma�e ulepszenia, kt�re op�aca�y
si� nie jemu, lecz wy�ej od
niego postawionym. Klepali bied�
i mieli du�o dzieci, co jedno
po drugim umiera�y przy ka�dej
epidemii nawiedzaj�cej
przedmie�cie Praga, gdzie
rodzina mieszka�a. Uchowa� si�
tylko zdolny i w�t�y Rafa�.
Rodzice dbali o to, �eby jednak
si� uczy�, ale kiedy Rafa� by�
jeszcze gimnazist�, ojciec umar�
nie wys�u�ywszy pe�nej
emerytury. Matka, siostra
p�niejszego radziejowskiego
proboszcza, �y�a z ma�ej wdowiej
pensyjki, a dorabia�a szyciem.
Rafa� by� troch�
niezr�wnowa�ony, chwiejny w
postanowieniach, czu�ego
usposobienia i zmiennego humoru.
�y� ksi��kami, wychwytywa� je,
sk�d tylko si� da�o, poch�ania�
je wieczorami po bibliotekach,
do jakich tylko zdo�a� dotrze�,
nocami czyta� w domu, a�
zatchn�� si� bezmiarem wiedzy,
kt�r� tworzy�y wieki. Chcia�
pozna� i obj�� wszystko i
wszystko z r�k mu si� wymyka�o.
Po sko�czeniu gimnazjum pr�bowa�
wielu studi�w, ale �adnych nie
sko�czy�, a g�