3312

Szczegóły
Tytuł 3312
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3312 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3312 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3312 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ARKADIJ I BORYS STRUGACCY Lot na Amalte�, Sta�y�ci (Przek�ad: Ewa Sk�rska) LOT NA AMALTE� PROLOG AMALTEA, "STACJA J" Amaltea, pi�ty najbli�szy satelita Jowisza, dokonuje pe�nego obrotu wok� swej osi mniej wi�cej w trzydzie�ci pi�� godzin. Ponadto w ci�gu dwunastu godzin dokonuje pe�nego obrotu wok� Jowisza. Tak wi�c Jowisz wy�ania si� zza pobliskiego horyzontu co trzydzie�ci i p� godziny. Wsch�d Jowisza przedstawia wspania�y widok. Przedtem trzeba tylko uda� si� wind� na najwy�sze pi�tro, pod przezroczyst� kopu�� ze spektrolitu. Gdy oczy przywykn� ju� do ciemno�ci, dojrze� mo�na pokryt� lodem r�wnin�, kt�ra wznosi si� stromo, a� po pasmo skalistych g�r na horyzoncie. Niebo jest czarne, usiane mn�stwem jasnych, nieruchomych gwiazd. Od ich blasku padaj� na r�wnin� blade refleksy �wiat�a, a ostre granie rysuj� si� g��bokim czarnym cieniem na tle gwiezdnego nieba. Gdy si� dobrze wpatrze�, mo�na rozr�ni� nawet zarysy poszczeg�lnych wyszczerbionych szczyt�w. Niekiedy bywa tak, �e nisko ponad �a�cuchem g�r zawisa wyra�nie widoczny sierp Ganimeda lub srebrzysty dysk Callisto, albo oba naraz, chocia� to zdarza si� dosy� rzadko. W�wczas od szczyt�w po l�ni�cym lodzie k�ad� si� na ca�� r�wnin� regularne szare cienie. A gdy nad horyzontem uka�e si� S�o�ce - okr�g�a plamka o�lepiaj�cego p�omienia - r�wnina b��kitnieje, cienie staj� si� czarne i wida� ka�d� szczelin� w lodzie. Uko�ne plamy na polu rakietodromu s� podobne do olbrzymich pokrytych lodem ka�u�. Wywo�uje to jakie� ciep�e, na po�y zapomniane skojarzenia. Chcia�oby si� w�wczas wybiec na pole i st�paj�c po cienkiej pokrywie spr�bowa�, jak chrupie pod magnetycznymi podkowami i jak po jej powierzchni przebiegaj� drobniutkie zmarszczki, podobne do ko�uszka na gor�cym mleku, tyle �e czarne. Ale wszystko to mo�na zobaczy� nie tylko na Amaltei. Naprawd� wspania�y widok jest w�wczas, gdy Jowisz wschodzi. A wsch�d Jowisza jest naprawd� pi�kny tylko na Amaltei. Szczeg�lnie za� wtedy, gdy Jowisz wschodz�c dogania S�o�ce. Najpierw za szczytami g�r zapala si� zielona �una, to egzosfera gigantycznej planety. Rozpala si� wci�� bardziej, zbli�aj�c si� z wolna ku S�o�cu, i gasi jedn� po drugiej gwiazdy na czarnym niebie. A w pewnej chwili zaczyna zachodzi� na S�o�ce. Najwa�niejsze, by nie przeoczy� tego momentu. Zielona �una egzosfery, jak zaczarowana, staje si� w jednej chwili krwistoczerwona. Zawsze wyczekuje si� na ten moment i zawsze nast�puje on z nag�a. S�o�ce staje si� czerwone i lodowa r�wnina te� staje si� czerwona, a na okr�g�ej wie�yczce radionamiernika na kra�cu r�wniny zapalaj� si� raz po raz krwawe b�yski. Nawet cienie szczyt�w r�owiej�. Potem czerwie� powoli ciemnieje, staje si� bura, a� wreszcie spoza skalistego �a�cucha g�r na niedalekim horyzoncie wy�ania si� olbrzymi, brunatny grzbiet Jowisza. S�o�ce wci�� jeszcze jest widoczne i wci�� jeszcze ma barw� rozpalonego �elaza, regularny wi�niowy dysk na burym tle nieba. Nie wiadomo dlaczego uwa�a si� zwykle, �e kolor bury jest nie�adny. Tak mog� s�dzi� tylko ci, kt�rzy nigdy nie ogl�dali ciemnej, burej �uny, zapalaj�cej p� nieba, i odcinaj�cej si� wyra�nie od niego czerwonej tarczy. Potem tarcza niknie. Zostaje tylko Jowisz. Olbrzymi, bury, kosmaty, z wolna wytacza si� zza horyzontu, jak gdyby p�cznia�, a potem zajmuje czwart� cz�� nieba. Przecinaj� go na ukos czarne i zielone chmury amoniaku, niekiedy za� pojawiaj� si� na nim i natychmiast znikaj� male�kie bia�e punkciki. Tak wygl�daj� z Amaltei protuberancje egzosfery. Niestety, rzadko tylko udaje si� ogl�da� wsch�d a� do ko�ca. Jowisz wstaje zza horyzontu zbyt powoli i trzeba i�� do pracy. Oczywi�cie mo�na obejrze� pe�ny wsch�d w czasie dy�uru obserwacyjnego, ale w�wczas nie czas na podziwianie pi�kna... Dyrektor "Stacji J" spojrza� na zegarek. Wsch�d dzisiaj wspania�y, a wkr�tce b�dzie jeszcze pi�kniejszy, trzeba jednak zje�d�a� na d� i zastanowi� si�, co robi� dalej. W cieniu ska� drgn�a i pocz�a z wolna obraca� si� kratownica Wielkiej Anteny. Radiooptycy rozpocz�li obserwacj�. G�odni radiooptycy. Dyrektor po raz ostami spojrza� na bury, zamazany p�kr�g Jowisza i pomy�la�, �e dobrze by by�o uchwyci� taki moment, kiedy nad horyzontem wisz� jednocze�nie wszystkie cztery wielkie satelity - czerwonawa Io, Europa, Ganimed i Callisto, sam za� Jowisz, widoczny w�wczas w jednej czwartej swej tarczy, jest na po�y pomara�czowy i bury. Potem dyrektor pomy�la� sobie, �e nigdy nie widzia� zachodu. Chyba te� musi by� pi�kny: z wolna dogasa �una egzosfery i jedna po drugiej zapalaj� si� gwiazdy na czarnym niebie, niczym brylantowe szpilki powpinane w aksamit. Ale zazwyczaj w porze zachodu trwa najbardziej gor�czkowa praca. Dyrektor wszed� do windy i zjecha� na najni�sze pi�tro. Stacj� planetologiczn� na Amaltei stanowi�o ma�e miasteczko naukowe, roz�o�one na kilku poziomach, wyr�bane w lodowcu i zalane metaloplastikiem. Tutaj mieszka�o, pracowa�o, uczy�o si� i prowadzi�o budow� bez ma�a sze��dziesi�t os�b. Pi��dziesi�cioro sze�cioro m�odych m�czyzn i kobiet. Wspania�ych ch�opak�w i dziewcz�t o wspania�ych apetytach. Dyrektor zajrza� do hali sportowej, ale by�o tu pusto. Tylko kto� samotnie pluska� si� w okr�g�ym basenie, a� echo odzywa�o si� pod sklepieniem. Dyrektor ruszy� dalej, pow��cz�c nogami w ci�kich butach z magnetycznymi podkowami. Na Amaltei panowa� stan prawie zupe�nej niewa�ko�ci, co sprawia�o ludziom wiele trudno�ci. Naturalnie, cz�owiek w ko�cu oswaja si� z tym, ale pocz�tkowo wydaje mu si�, �e ca�e cia�o ma nape�nione wodorem i �e czyha ono tylko na okazj�, by si� uwolni� od but�w. Szczeg�lnie za� trudno przyzwyczai� si� do spania w tych warunkach. W tej chwili wymin�li go dwaj astrofizycy, ich w�osy by�y mokre po k�pieli. Przywitali go i oddalili si� po�piesznie w stron� windy. Jeden z astrofizyk�w mia� wida� nie w porz�dku magnetyczne podkowy, gdy� id�c, niezgrabnie zatacza� si� i podskakiwa�. Dyrektor skierowa� si� do jadalni. Tutaj przy �niadaniu siedzia�o oko�o pi�tnastu os�b. Kucharz, wujek Wa�noga, pe�ni�cy funkcj� in�yniera gastrono-ma, rozwozi� porcje na w�zku. Min� mia� bardzo pos�pn�. W og�le z natury by� cz�owiekiem dosy� ponurym, a w ostatnich dniach najwyra�niej jeszcze bardziej spos�pnia�. I to od owego nieszcz�snego dnia, gdy z Callisto, czwartego satelity, przekazano drog� radiow� wiadomo�� o katastrofie z �ywno�ci�. Zmagazynowane na Callisto zapasy �ywno�ci zniszczy�a ple��. Podobne wypadki zdarza�y si� ju� przedtem, ale tym razem przepad�a ca�a �ywno��, wszystko co do suchara, ponadto zniszczeniu uleg�y tak�e plantacje glon�w chlorella. Na Callisto bardzo trudno pracowa�. W odr�nieniu od Amaltei, na Callisto istnieje biosfera i jak dotychczas nie znaleziono �adnych �rodk�w, kt�re by potrafi�y skutecznie zapobiec przenikaniu ple�ni do pomieszcze� ludzkich. Jest to bardzo interesuj�ca ple��. Przenika przez wszelkie przegrody i poch�ania wszystko co jadalne -chleb, konserwy, cukier. Ze szczeg�ln� zach�anno�ci� po�era chlorell�. Zdarza si� te� niekiedy, �e atakuje cz�owieka, ale to nic gro�nego. Pocz�tkowo bardzo si� tego obawiano i nawet najwi�kszym �mia�kom rzed�a mina, gdy na swej sk�rze dostrzegali charakterystyczny, odrobin� �luzowaty nalot. Ale ple�� nie wyrz�dza�a �ywemu organizmowi �adnych szk�d ani nie powodowa�a b�lu. M�wi�o si� nawet, �e dzia�anie jej jest nieco tonizuj�ce. Natomiast �ywno�� niszczy�a w okamgnieniu. - Wujku Wa�noga - odezwa� si� czyj� g�os. - Czy na obiad zn�w bada suchary? Dyrektor nie zauwa�y� nawet, kto to powiedzia�, gdy� wszyscy przestali na chwil� je�� i zwr�cili twarze w stron� wujka Wa�nogi. Ci m�odzi, wspaniali ludzie mieli twarze opalone prawie na czarno. Mo�na by�o na nich wyczyta� jakby znu�enie. A mo�e tylko tak si� wydawa�o? - Na obiad b�dziecie mieli zup� - odrzek� wujek Wa�noga. - �wietnie! - powiedzia� kto� z obecnych, ale dyrektor i tym razem nie zauwa�y� kto. Potem dyrektor podszed� do najbli�szego stolika i usiad� przy nim. Wa�noga podtoczy� ku niemu w�zek i dyrektor wzi�� swoje �niadanie - talerz z dwoma sucharami, p� tabliczki czekolady i szklan� grusz� z herbat�. Zrobi� to bardzo sprawnie, a mimo to grube bia�e suchary podskoczy�y i zawis�y w powietrzu. Naczynie z herbat� sta�o jak przedtem, dno jego opasywa�a magnetyczna obr�czka. Dyrektor pochwyci� jeden z suchar�w, ugryz� kawa�ek i zabra� si� do herbaty. Herbata wystyg�a. - Zupa - rzek� Wa�noga. M�wi� szeptem, by s�ysza� go tylko dyrektor. - Mo�ecie sobie wyobrazi�, co to b�dzie za zupa. A oni zapewne my�l�, �e podam im bulion z kury. - Wa�noga pchn�� w�zek i usiad� przy stoliku. Spogl�da� jeszcze, jak w�zek toczy si� w przej�ciu mi�dzy stolikami coraz wolniej i wolniej. - A nawiasem m�wi�c, zup� z kury zajadaj� sobie na Callisto. - Czy�by? - spyta� w roztargnieniu dyrektor. - Jak to "czy�by" - zdumia� si� Wa�noga. - Odda�em im przecie� sto siedemdziesi�t puszek, czyli ponad po�ow� naszych zapas�w. - A reszt� zapas�w ju� zjedli�my? - Oczywi�cie, �e zjedli�my - odpar� Wa�noga. - To znaczy, �e oni tak�e ju� zjedli - powiedzia� dyrektor, rozgryzaj�c suchar. - Ludzi tam prawie dwa razy wi�cej ni� u nas. Oj, ��esz ty, wujku Wahioga, pomy�la� dyrektor. Znam ja ci�, m�j ty in�ynierze od gastronomii. Na pewno schowa�e� jeszcze ze dwadzie�cia puszek dla chorych i tak na wszelki wypadek. - Herbata wam nie ostyg�a? - zapyta� Wahioga z g�o�nym westchnieniem. - Nie, dzi�kuj�. - A chlorella nie mo�e si� jako� przyj�� na Callisto - rzek� Wa�noga i westchn��. - Zn�w przekazali stamt�d radiogram, �eby im przys�a� z dziesi�� kilogram�w rozczynu. Zakomunikowali, �e ju� wys�ali planetolot. - C� robi�, trzeba b�dzie da�. - Da�! - wykrzykn�� wujek Wahioga. - Oczywi�cie, trzeba da�. Tylko �e ja nie mam stu ton chlorelli, a i jej potrzebny jest czas, by si� rozmno�y�a... Na pewno psuj� wam apetyt, co? - Nie, nie - sprzeciwi� si� dyrektor. Wydawa�o si�, �e w og�le nie mia� apetytu. - Do�� tego! - powiedzia� kto�. Dyrektor podni�s� g�ow� i od razu spostrzeg� zmieszan� min� Zojki Iwanowej. Obok niej siedzia� fizyk j�drowy Koz��w. Ci dwoje zawsze siadywali razem. - Do�� tego, s�yszysz? - rozgniewa� si� Koz��w. Zojka poczerwienia�a i opu�ci�a g�ow�. Przykro jej by�o, gdy� wszyscy zwr�cili na nich oczy. - Wczoraj podsun�a� mi sw�j suchar - rzek� Koz��w. -1 dzi� zn�w mi podsuwasz ten sw�j nieszcz�sny suchar. Zojka milcza�a. Ze wstydu bliska by�a p�aczu. - Czego si� na ni� wydzierasz, ty ko�le! - zawo�a� z drugiego ko�ca jadalni fizyk atmosfery Potapow. - Zojeczko, po co dokarmiasz to zwierz�, lepiej daj tego suchara mnie. Zjem i na pewno nie b�d� na ciebie wrzeszcza�. - Nie, naprawd�... - Koz��w m�wi� ju� spokojniejszym tonem. - Przecie� jestem zdr�w, a ona powinna je�� wi�cej ode mnie. - Nie masz racji, Wala - zaprotestowa�a Zojka, nie podnosz�c g�owy. - Wujku Wa�noga, mo�na jeszcze herbaty? - zapyta� kto�. Gdy Wa�noga wsta�, Potapow zawo�a� przez ca�� jadalni�: - Hej, Gregorze, zagramy po pracy? - Zagramy - odrzek� Gregor. - Zn�w sprawisz mu lanie, Wadimku - odezwa� si� kto�. - Po mojej stronie jest prawo prawdopodobie�stwa! - o�wiadczy� Potapow. Wszyscy si� roze�miali. Do jadalni zajrza�a czyja� zdenerwowana fizjonomia. - Potapow tutaj? Wadia, burza na Jowiszu! - No! - Potapow poderwa� si� z miejsca. Inni meteorologowie r�wnie� po�piesznie wstali zza sto�u. Fizjonomia znikn�a, lecz po chwili zn�w si� pokaza�a: - Po drodze zabierz dla mnie suchary, s�yszysz? - Je�li Wa�noga da - rzuci� za nim Potapow i spojrza� na Wa�nog�. - A czemu mia�bym nie da�? - zdziwi� si� wujek Wa�noga. -Konstanty Stecenko - dwie�cie gram�w suchar�w i pi��dziesi�t gram�w czekolady... Dyrektor wsta�, ocieraj�c usta serwetk�. Towarzyszu dyrektorze, jak tam ze statkiem transportowym "Tachmasib"? - zapyta� Koz��w. Wszyscy umilkli i spojrzeli na dyrektora. Ich m�ode opalone twarze by�y nad wiek powa�ne. - Na razie nijak - odpowiedzia� dyrektor. Dyrektor ruszy� przej�ciem mi�dzy stolikami, wolnym krokiem kieruj�c si� w stron� swego gabinetu. Ca�a bieda w tym, �e na Callisto wybuch�a nie w por� "epidemia konserwowa". Na razie to jeszcze nie g��d. Amaltea mo�e si� jeszcze dzieli� z Callisto swoj� chlorell� i sucharami. Ale je�li Bykow nie przyleci z transportem �ywno�ci... Bykow jest gdzie� niedaleko. Okre�lono ju� nawet za pomoc� radionamiernik�w jego po�o�enie, ale p�niej zamilk� czemu� i tak milczy od sze��dziesi�ciu godzin. Zn�w trzeba b�dzie zmniejszy� racje, pomy�la� dyrektor. Wszystko mo�e si� zdarzy�. A do bazy na Marsie nie jest wcale tak blisko. R�nie mo�e si� u�o�y�. Bywa nawet tak, �e planetoloty wysy�ane z Ziemi lub z Marsa gin� gdzie� w drodze. Rzadko to si� zdarza, nie cz�ciej ni� epidemia ple�ni. Ale to, �e si� zdarza miliard kilometr�w od Ziemi jest gorsze ni� dziesi�� epidemii. Oznacza bowiem g��d. A mo�e nawet - zag�ad�. ROZDZIA� 1 FOTONOWY TRANSPORTOWIEC "TACHMASIB" 1. Planetolot zbli�a si� do Jowisza, a kapitan toczy sp�r z nawigatorem i za�ywa sporamine. Aleksiej Pietrowicz Bykow, kapitan fotonowego transportowca "Tachmasib", wyszed� z kajuty i starannie zamkn�� za sob� drzwi. W�osy mia� mokre. Kapitan dopiero przed chwil� wzi�� natrysk. Przyj�� nawet dwa natryski, wodny i jonowy, ale wci�� jeszcze zatacza� si� z niewyspania. Spa� mu si� chcia�o tak, �e z trudem otwiera� oczy. Przez ostatnie trzy doby Bykow spa� w sumie nie wi�cej ni� pi�� godzin. Przelot okaza� si� trudny. Na korytarzu by�o jasno i pusto. Bykow skierowa� kroki do kabiny nawigacyjnej, staraj�c si� nie szura� nogami. Do kabiny nawigacyjnej trzeba by�o przej�� przez kajut� og�ln�. Drzwi do niej by�y otwarte i dolatywa�y stamt�d strz�py rozmowy. By�y to g�osy planetolog�w Daugego i Jurkowskiego. Bykowowi wyda�o si�, �e g�osy s� dziwnie st�umione, a r�wnocze�nie czu�o si� w nich podniecenie. Zn�w co� sobie wykombinowali, pomy�la� Bykow. Nie ma przed nimi �adnego ratunku. Nawet zwymy�la� ich porz�dnie nie mo�na, bo s� przecie� moimi przyjaci�mi i bardzo ciesz� si� z tego, �e w tym rejsie lecimy razem. Niezbyt cz�sto mo�emy by� razem. Bykow wszed� do kajuty og�lnej i zatrzyma� si� u wej�cia. Szafa z ksi��kami by�a otwarta, tomy rzucone niedbale na kup� poniewiera�y si� po pod�odze. Serweta zsun�a si� ze sto�u. Spod kanapy stercza�y d�ugie nogi Jurkowskiego w szarych, w�skich, obcis�ych spodniach. Jurkowski przebiera� nimi rozpaczliwie. - M�wi� ci, �e jej tu nie ma - zapewnia� Dauge. Daugego nie by�o wida�. - Szukaj - rzek� Jurkowski zduszonym g�osem. - Jak zacz��e�, to szukaj. - Co tu si� dzieje? - zapyta� Bykow surowo. - Aha, jeste�! - ucieszy� si� Dauge, wy�a��c spod sto�u. Twarz mia� u�miechni�t�, bluza i ko�nierz koszuli by�y rozpi�te. Jurkowski ty�em wygramoli� si� spod kanapy. - O co chodzi? - zapyta� Bykow. - Gdzie moja Warieczka? - odpowiedzia� mu pytaniem Jurkowski, wstaj�c na nogi. By� bardzo rozdra�niony. - Potw�r! - wyrazi� si� g�o�no Dauge. - Pr�niaki - powiedzia� Bykow. - To on! - rzek� Dauge dramatycznym g�osem. - Sp�jrz na t� twarz, Wo�odia. To kat! - Aleksiej, m�wi� najzupe�niej powa�nie - irytowa� si� Jurkow-ski. - Gdzie jest moja Warieczka? - Wiecie co, planetolodzy - odezwa� si� Bykow. - Id�cie do diab�a! Bykow wyd�� policzki i ruszy� do kabiny nawigacyjnej. Dauge rzuci� w �lad za nim: - On spali� Warieczk� w reaktorze. Bykow g�o�no zatrzasn�� za sob� luk. W kabinie nawigacyjnej by�o cicho. Przy stole przy analizatorze matematycznym siedzia� na zwyk�ym miejscu nawigator Michai� Antonowicz Krutikow, podpieraj�c podw�jny podbr�dek zwini�t� w ku�ak pulchn� d�oni�. Maszyna matematyczna wydawa�a lekki szmer, mrugaj�c neonowymi �wiat�ami lamp kontrolnych. Michai� Antonowicz zwr�ci� na kapitana swe �agodne spojrzenie. - Pospa�e� sobie, Losze�ka, co? - A pospa�em - odrzek� Bykow. - Odebra�em z Amaltei namiary - powiadomi� go Michai� Antonowicz. - Wyczekuj� nas tam, aj, jak wyczekuj�... - Pokiwa� przy tym g�ow�. - Wyobra� sobie, Losze�ka, �e dzienna racja wynosi teraz dwie�cie gram�w suchar�w i pi��dziesi�t gram�w czekolady. Poza tym zupa z chlorelli. Trzysta gram�w zupy z chlorelli. To przecie okropnie niesmaczne. Ciebie by tam pos�a�, pomy�la� Bykow, schud�by� zdrowo, grubasie. Obrzuci� nawigatora surowym spojrzeniem i nie wytrzyma� -u�miechn�� si�. Michai� Antonowicz zafrasowany wyd�� grube wargi i ogl�da� pokratkowany arkusz niebieskiego papieru. - Masz, Losze�ka - rzek�. - Opracowa�em program ko�cowej trasy lotu. Sprawd�, prosz�. Program�w trasy, opracowanych przez Michai�a Antonowicza, nie trzeba by�o zwykle sprawdza�. Michai� Antonowicz by� nadal najgrubszym i najbardziej do�wiadczonym nawigatorem z ca�ej flotylli statk�w mi�dzyplanetarnych. - Sprawdz� p�niej - powiedzia� Bykow. Ziewn�� serdecznie, os�aniaj�c usta d�oni�. - Podaj program do autonawigatora. - Ju� poda�em, Losze�ka - odezwa� si� tonem winowajcy Michai� Antonowicz. - Aha - mrukn�� Bykow. - No wi�c c�, dobrze. Gdzie jeste�my? - Za godzin� wchodzimy w stref� ko�cow� - poinformowa� Michai� Antonowicz. - Przelecimy nad p�nocnym biegunem Jowisza - s�owo "Jowisz" wym�wi� przy tym ze szczeg�lnym akcentem zadowolenia - w odleg�o�ci dw�ch �rednic, dwustu dziewi��dziesi�ciu megametr�w. A potem jeszcze ostatnie okr��enia. W zasadzie mo�emy uwa�a�, �e jeste�my na miejscu, Losze�ka... - Odleg�o�� liczy�e� od �rodka Jowisza? - Tak, od centrum. - Gdy wejdziemy w stref� ko�cow� lotu, b�dziesz co kwadrans podawa� odleg�o�� od egzosfery. - Tak jest, Losze�ka - rzek� Michai� Antonowicz. Bykow ziewn�� raz jeszcze, d�o�mi zwini�tymi w pi�ci z zak�opotaniem przetar� klej�ce si� ze snu oczy i przeszed� wzd�u� pulpitu sygnalizacji awaryjnej. Tutaj wszystko by�o w porz�dku. Silnik pracowa� bez zryw�w, plazma dochodzi�a rytmicznie, regulacja pu�apek magnetycznych dzia�a�a bez zarzutu. Za prac� pu�apek magnetycznych odpowiada� in�ynier pok�adowy Zylin. Zuch, �ylin, pomy�la� Bykow. Wyregulowa� znakomicie, zuch ch�opak. Bykow zatrzyma� si� i spr�bowa� zmieniaj�c odrobin� kurs zak��ci� regulacj� pu�apek, ale bezskutecznie. Bia�e �wiate�ko za przezroczyst� szyb� z masy plastycznej nawet nie drgn�o. Zuch ch�opak, pomy�la� znowu Bykow. Teraz wymin�� wypuk�� �cian�, kt�ra stanowi�a os�on� fotoreaktora. Przy aparaturze kontroluj�cej dzia�anie zwierciad�a sta� �ylin z o��wkiem w z�bach. Obiema r�kami opiera� si� o pulpit i prawie niewidzialnymi ruchami wybija� czeczotk�, poruszaj�c przy tym pot�nymi �opatkami na przygarbionych plecach. - Witaj, Wania - powiedzia� Bykow. - Witajcie, Aleksieju Pietrowiczu - odpowiedzia� �ylin, odwracaj�c si� gwa�townie. O��wek wypad� mu z z�b�w, ale �ylin zr�cznie pochwyci� go w locie. - Jak tam zwierciad�o? - zapyta� Bykow. - Zwierciad�o w porz�dku - odpar� �ylin, ale Bykow mimo wszystko pochyli� si� nad pulpitem i przeci�gn�� szerok� b��kitn� ta�m� z zapisem danych kontrolnych. Zwierciad�o to najwa�niejszy i najdelikatniejszy element silnika fotonowego, gigantyczne paraboliczne lustro pokryte pi�cioma warstwami substancji mezonowej o wielkiej wytrzyma�o�ci. W literaturze zagranicznej zwierciad�o takie nazywa si� cz�sto "sail" - �agiel. W soczewce paraboloidu co sekunda nast�puj� zap�ony milion�w porcji deutronowo-trytonowej plazmy, kt�ra przekszta�ca si� w promieniowanie. Potok bladofioletowych p�omieni uderza w powierzchni� zwierciad�a, tworz�c si�� ci�gu. Przy tym w warstwie substancji mezonowej powstaj� tytaniczne skoki temperatur, a sama substancja wypala si� stopniowo warstwa po warstwie. Ponadto zwierciad�o ulega bez przerwy niszcz�cemu dzia�aniu korozji meteorytowej. A je�li przy w��czonym silniku zwierciad�o ulegnie zniszczeniu u samej nasady, w miejscu gdzie dochodzi do niego gruba rura fotoreaktora, statek momentalnie zostanie zniszczony przez bezg�o�ny wybuch. Dlatego te� zwierciad�a statk�w fotonowych s� wymieniane po ka�dych stu jednostkach astronomicznych lot�w. I dlatego w�a�nie za pomoc� systemu kontrolnego prowadzi si� nieprzerwanie pomiary stanu warstw substancji mezonowej na ca�ej powierzchni zwierciad�a. Tak - stwierdzi� Bykow, obracaj�c w palcach ta�m�. - Pierwsza warstwa sp�on�a. �ylin przyj�� te s�owa w milczeniu. - Misza, czy wiesz, �e pierwsza warstwa sp�on�a? - powt�rzy� g�o�no Bykow. - Wiem, Losze�ka - odrzek� nawigator. - C� chcesz? Oversun. Losze�ka... Oversun, czyli inaczej "skok przez S�o�ce", wykonuje si� bardzo rzadko i tylko w sytuacjach wyj�tkowych, jak na przyk�ad obecnie, gdy "Stacji J" zagra�a, g��d. Przy oversunie mi�dzy start-planet� a finisz-planet� znajduje si� S�o�ce. Taki uk�ad jest bardzo niedogodny z punktu widzenia kosmogacji bezpo�redniej. Przy oversunie silnik fotonowy pracuje z maksymaln� moc�, szybko�� statku dochodzi do sze�ciu-siedmiu tysi�cy kilometr�w na sekund�, a na aparaturze daj� si� zaobserwowa� skutki mechaniki nieklasycznej, bardzo s�abo dotychczas poznane. Za�oga prawie nie �pi, zu�ycie paliwa i zwierciad�a jest olbrzymie, a na domiar wszystkiego statek podchodzi zawsze do finisz-planety od strony bieguna, co sprawia wiele trudno�ci i komplikuje l�dowanie. - Tak - przyzna� Bykow. - Oversun. No i masz ten oversun. Wr�ci� do nawigatora i spojrza� na licznik rejestruj�cy zu�ycie paliwa. - Daj no mi kopi� ko�cowej trasy lotu, Misza. - Chwileczk�. Losze�ka - odrzek� nawigator. By� w tej chwili bardzo zaj�ty. Na stole le�a�y rozrzucone kartki papieru, p�automatyczna przystawka do analizatora elektronowego pracowa�a prawie bezszelestnie. Bykow usiad� w fotelu i przymkn�� lekko powieki. Widzia� niewyra�nie, jak Michai� Antonowicz, nie odrywaj�c wzroku od ta�my z zapisem, przeci�gn�� r�kaw stron� pulpitu i szybko przebieg� palcami po klawiaturze. R�ka jego by�a podobna do wielkiego bia�ego paj�ka. Analizator matematyczny zaszumia� g�o�niej, po czym zatrzyma� si� i zapali�o si� �wiate�ko "stop". - Co ci jest, Losze�ka? - zapyta� nawigator, nie odrywaj �c wzroku od swych zapis�w. - Daj program trasy ko�cowej - rzek� Aleksiej Pietrowicz, otwieraj�c z wysi�kiem oczy. Z analizatora zacz�a wype�za� ta�ma tabelogramu i Michai� Antonowicz wczepi� si� w ni� obiema r�kami. - Jedn� chwil� - odrzek� po�piesznie. - Chwileczk�. Bykow poczu� przyjemny szum w uszach, pod powiekami zawirowa�y ��te ogniki. G�owa opad�a mu na piersi. - Losze�ka - przem�wi� nawigator. Pochyli� si� nad sto�em i poklepa� Bykowa po ramieniu. - Losze�ka. Masz tu program... Bykow ockn�� si�, potrz�sn�� g�ow�, rozejrza� si� na boki, po czym wzi�� zapisane kartki. - Khe-khe - odkaszln��, marszcz�c czo�o. - Tak, zn�w teta-algorytm... - Spojrza� sennym wzrokiem na zapis. - Losze�ka, mo�e by� przyj�� sporamin� - poradzi� mu nawigator. - Czekaj, chwil� - odpar� Bykow. - A co to znowu? Czy� ty oszala�? Michai� Antonowicz porwa� si� z miejsca, obieg� st� i zajrza� Bykowowi przez rami�. - Gdzie, co? - zapyta�. - Dok�d lecisz? - rzuci� zjadliwe pytanie Bykow. - A mo�e ci si� wydaje, �e lecisz na Si�dmy Poligon, co? - O co ci chodzi, Losza? - A mo�e wyobra�asz sobie, �e na Amaltei zbudowano dla ciebie trytonowy generator? - Czy chodzi ci o paliwo? - zapyta� Michai� Antonowicz. - Paliwa nam starczy na trzy takie kursy... Bykowa zupe�nie odesz�a senno��. - Mamy l�dowa� na Amaltei - rzek�. - Potem musimy wraz z planetologami wyprawi� si� do egzosfery i zn�w wr�ci� na Amalte�. W ko�cu mamy wreszcie wraca� na Ziemi�. A to zn�w b�dzie oversun! - Czekaj - zaczaj wyja�nia� Michai� Antonowicz. - Chwileczk�... - Opracowa�e� mi zwariowany program, jakby oczekiwa�y nas tam magazyny paliwa! Kto� uchyli� luk do kabiny. Bykow odwr�ci� si�. W szczelinie luku ukaza�a si� g�owa Daugego. Dauge powi�d� oczyma po kabinie i wyszepta� b�agalnie: - S�uchajcie, ch�opcy, nie ma tu Warieczki? - Precz! - wrzasn�� Bykow. G�owa natychmiast znikn�a. Luk przymkni�to bezszelestnie. - H-hultaje - rzek� Bykow. - No wi�c widzisz, nawigatorze! Je�li zabraknie mi paliwa na powrotny oversun, marny tw�j los!. - Nie wydzieraj si�, prosz� - oburzy� si� Michai� Antonowicz. Poduma� chwil� i doda�, czerwieni�c si� na twarzy. - A do licha z tym... Zapanowa�o milczenie. Michai� Antonowicz wr�ci� na miejsce. Teraz obaj spogl�dali na siebie nad�sani. - Skok w egzosfer� przewidzia�em - przem�wi� Michai� Antonowicz. - Powrotny oversun tak�e obliczy�em prawie dok�adnie. -Po�o�y� d�o� na kupce kartek na stole. - A je�li ci� tch�rz oblecia�, to z powodzeniem mo�emy zaopatrzy� si� w paliwo na Antymarsie... Antymarsem kosmogatorzy nazywali sztuczn� planet�, kr���c� po prawie identycznej orbicie co Mars, tyle �e po drugiej stronie S�o�ca. W istocie by� to olbrzymi magazyn paliwa, w pe�ni zautomatyzowana stacja zaopatrzeniowa. - A w og�le to m�g�by� na mnie... nie podnosi� g�osu - rzek� Michai� Antonowicz. Ostatnie s�owa wypowiedzia� prawie szeptem. Michai� Antonowicz och�on�� ju� z pierwszego uniesienia; Bykow tak�e. - No dobrze - rzek�. - Wybacz, Misza. Michai� Antonowicz u�miechn�� si� natychmiast. - Nie mia�em racji - doda� Bykow. - Ach, Losze�ka - podchwyci� skwapliwie Krutikow. - To g�upstwo. Nie ma o co... Sp�jrz no tylko, jak zadziwiaj�ca spirala z tego wychodzi. Z linii prostopad�ej - zacz�� pokazywa� r�k� - przechodzimy r�wnolegle do powierzchni Amaltei i tu� ponad egzosfer� po elipsie bezw�adno�ci docieramy do punktu przeznaczenia. Przy l�dowaniu wzgl�dna szybko�� lotu b�dzie wynosi�a zaledwie cztery metry na sekund�. Przeci��enie maksymalne tylko dwadzie�cia dwa procent, a czas niewa�ko�ci potrwa nie wi�cej ni� trzydzie�ci - czterdzie�ci minut. Odchylenia mog� tu by� zupe�nie minimalne. - Odchylenia minimalne, no bo przecie� teta-algorytm - rzek� Bykow. Mia� ochot� powiedzie� nawigatorowi co� mi�ego: teta-algorytm zosta� opracowany i zastosowany po raz pierwszy przez Michai�a Antonowicza. Michai� Antonowicz wyda� jaki� nieokre�lony d�wi�k. By� wyra�nie zadowolony. Bykow sprawdzi� program lotu do ko�ca, kilka razy z rz�du kiwn�� potakuj�co g�ow� i, od�o�ywszy kartki, zacz�� przeciera� oczy olbrzymimi, obsypanymi piegami, zwini�tymi w pi�ci d�o�mi. - M�wi�c szczerze - odezwa� si� po chwili - wcale si� nie wyspa�em. - Przyjmij sporamin�, Loszka - namawia� Michai� Antonowicz. - Ja przyjmuj� co dwie godziny tabletk� i widzisz, wcale nie chce mi si� spa�. Wania tak samo. Po co tak si� m�czy�? - Nie lubi� tej ich chemii - rzek� Bykow. Ruszy� z miejsca i przeszed� si� po kabinie. - S�uchaj Misza, co si� dzieje na statku? - A o co ci chodzi, Losze�ka? - zapyta� nawigator. - Znowu planetolodzy - rzek� Bykow. �ylin spoza os�ony fotoreaktora rzuci� wyja�nienie: - Warieczka gdzie� przepad�a. - Ej�e? - rzek� Bykow. - No, nareszcie. - Zn�w przeszed� si� po kabinie. - Dzieciaki, du�e dzieciaki. - Nie z�o�� si� na nich, Losze�ka - uspokaja� nawigator. - Wiecie, co wam powiem? - Bykow usiad� w fotelu. -Najgorsi w czasie rejsu s� pasa�erowie. A najbardziej niezno�ni pasa�erowie - to starzy przyjaciele. Daj no mi, Misza, sporamin�. Michai� Antonowicz skwapliwie wyci�gn�� z kieszeni pude�eczko. Bykow przyjrza� mu si� sennym wzrokiem. - Daj od razu dwie tabletki - poprosi�. 2. Planetolodzy prowadz� poszukiwania Warieczki, a radiooptyk dowiaduje si�, co to hipopotam. - Wyrzuci� mnie za drzwi - o�wiadczy� Dauge, wr�ciwszy do kajuty Jurkowskiego. Jurkowski sta� na stole po�rodku kajuty i obmacywa� d�o�mi mi�kki matowy sufit. Na pod�odze le�a�y rozsypane okruszyny ciasta. - A wi�c ona jest tam - rzek� Jurkowski. Zeskoczy� ze sto�u, strzepn�� z kolan bia�e okruszki i zacz�� wo�a� b�agalnie: - Warieczko, kochana, gdzie si� podziewasz? - A czy pr�bowa�e� siada� znienacka w fotelu? - zapyta� Dauge. Podszed� do kanapy i jak k�oda zwali� si� na ni� z r�kami wyci�gni�tymi wzd�u� cia�a. - Zabijesz j�! - zawo�a� Jurkowski. - Nie ma jej tu - stwierdzi� Dauge i u�o�y� si� wygodniej, k�ad�c nogi na oparciu kanapy. - Tak� operacj� trzeba by przeprowadzi� ze wszystkimi kanapami i fotelami. Warieczka lubi uk�ada� si� tam, gdzie mi�kko. Jurkowski przysun�� st� pod �cian�. - Nie ma - rzek�. - Podczas lotu lubi w�azi� na �ciany i sufity. Trzeba b�dzie przeszuka� ca�y statek i sprawdzi� sufity. - Bo�e, mity - westchn�� Dauge. - Co te� nie przyjdzie do g�owy planetologowi, kt�ry zg�upia� do reszty z nier�bstwa! - Usiad�, spojrza� spod oka na Jurkowskiego i szepn�� z�owieszczo: - Jestem przekonany, �e to Aleksiej. Zawsze jej nienawidzi�. Jurkowski spojrza� uwa�nie na Daugego. - Tak - ci�gn�� Dauge. - Zawsze. Sam wiesz o tym dobrze. I za co? Przecie� by�a taka spokojna... taka mi�a... - G�upi� - odrzek� Jurkowski. - �artujesz sobie, a mnie naprawd� b�dzie bardzo �al, je�li zginie. Usiad� na stole, wspar� si� �okciami o kolana, z�o�y� podbr�dek na zaci�ni�tych w pi�ci d�oniach, zmarszczy� wysokie, przechodz�ce w �ysin� czo�o, czarne brwi nas�pi� tragicznie. - No, daj spok�j - odezwa� si� Dauge. - Przecie� na statku nie mo�e zgin��. Jeszcze si� znajdzie. - Znajdzie! - wybuchn�� Jurkowski. - Akurat pora, �eby co� zjad�a. Sama przecie� nigdy nie poprosi, teraz zdechnie mi z g�odu. - Zaraz ci zdechnie... - rzek� z pow�tpiewaniem Dauge. - Ju� od dwunastu dni nic nie jad�a. Od samego startu. To si� odbije na jej zdrowiu. - Zechce �re�, przylezie - przekonywa� Dauge. - Tak jest ze wszystkimi zwierzakami. Jurkowski pokr�ci� g�ow�. - Nie, Grisza, ona nie przyjdzie. Zn�w wszed� na st� i zacz��, centymetr po centymetrze, obszukiwa� sufit. Rozleg�o si� stukanie do drzwi. Po chwili drzwi bezszelestnie odjecha�y w bok i w progu ukaza� si� ma�y, czarnow�osy radiooptyk Charles Molliar. - Wej�� mnie? - zapyta� Molliar. - Oczywi�cie - rzek� Dauge. Molliar klasn�� w d�onie. - Mais non! - zawo�a�, u�miechaj�c si� rado�nie. Zawsze si� tak u�miecha�. - Non "wej��". Pytam, czy wchodzi�? - Naturalnie - odezwa� si� Jurkowski z wysoko�ci sto�u. - Naturalnie, wchodzi� Charles, dlaczego by nie? Molliar wszed�, zamkn�� za sob� drzwi i z ciekawo�ci� zadar� do g�ry g�ow�. - Waldemar - rzek�, wymawiaj�c �wietne, gard�owe "r". - Wy si� ucz� chodzi� po suficie? - Oui, madame - odrzek� Dauge z koszmarnym akcentem. - To znaczy monsieur. W�a�ciwie to, il chercher la Warieczka. - Nie, nie - rzek� g�o�no Molliar, wymachuj�c przy tym r�kami. - Tylko nie tak. Tylko po rosyjsku. Ja m�wi� tylko po rosyjsku! Jurkowski zlaz� ze sto�u i zapyta�: - Charles, nie widzieli�cie czasem mojej Warieczki? Molliar pogrozi� mu palcem. - Wy si� ze mn� wci�� �artujecie - rzek�, nieprawid�owo akcentuj�c s�owa. - Wy �artujecie ze mn� dwana�cie dni. - Usiad� na kanapie obok Daugego. - Co to jest Warieczka? S�ysza�em tyle razy "Warieczka", teraz jej szukacie, ale ja nie widzia�em jej ani razu. Co? -spojrza� na Daugego - Czy to ptak? A mo�e kotka? Albo... te�... - Hipopotam? - doko�czy� Dauge. - Co to "hipopotam"? - zapyta� Molliar. - C'est taka l'hirondelle! - odrzek� Dauge. - Jask�ka. - O, l'hirondelle! - zawo�a� Molliar. - To hipopotam? - Yes - powiedzia� Dauge. - Naturlich. - Non, non! Tylko po rosyjsku! - Molliar zwr�ci� si� do Jurkowskiego: - Gregoire m�wi� prawd�? - Bzdury plecie tw�j Gregoire - ze z�o�ci� odpar� Jurkowski. -Brednie. Molliar spojrza� na niego z uwag�. - Wy s� zdenerwowani, Wo�odia - rzek�. - Mo�e ja pomog�? - Nie, Charles, nic z tego. Trzeba po prostu szuka�. Obmacywa� wszystko r�kami, tak jak ja... - Po co obmacywa�? - zdziwi� si� Molliar. - Powiedzcie tylko, jak ona wygl�da, b�d� szuka�. - Ha - rzek� Jurkowski - gdybym to ja wiedzia�, jak ona w tej chwili wygl�da. Molliar odchyli� si� na oparcie kanapy i przys�oni� oczy d�oni�. - Je ne comprends pas - wyrzek� z �alem. - Nic nie rozumiem. Nie ma �adnego wygl�du? A mo�e ja nie rozumiem po rosyjsku? - Nie, wszystko w porz�dku, Charles - odrzek� Jurkowski. -Musi przecie� mie� jaki� wygl�d. Tylko �e u niej wygl�d stale si� zmienia, rozumiecie? Gdy si� znajdzie na suficie, upodabnia si� do niego, gdy na kanapie, nie mo�na jej odr�ni� od kanapy... - A gdy si�dzie na Gregoire'a, to b�dzie jak Gregoire - rzek� Molliar. - Wci�� �artujecie. - Nie, prawd� m�wi - w��czy� si� do rozmowy Dauge. - Warieczka stale zmienia barw�. Potrafi nadzwyczajnie si� maskowa�, rozumiecie? Zdolno�� przystosowania. - Mimikra u jask�ka? - zgorszy� si� Molliar. Zn�w zapukano do drzwi. - Wchodzi�! - zawo�a� rado�nie Molliar. - Wej�� - poprawi� Jurkowski. Wszed� �ylin, olbrzymi, rumiany i jakby onie�mielony. - Wybaczcie mi, W�adimirze Siergiejewiczu - przem�wi�, pochylaj�c si� nieco ku przodowi. - Mnie... - O! - zawo�a� Molliar, rozp�ywaj�c si� w u�miechu. Zawsze okazywa� �yw� sympati� in�ynierowi pok�adowemu. - Le petit ingenieur! Jak zdrowie, doskonal-je? - Doskonale - odpar� �ylin. - A jak dziewczynki? Doskonal-je? - Doskonale - odrzek� �ylin. Przyzwyczai� si� ju� do tego. - Tres bien. - Masz �wietny akcent - rzek� Dauge z nutk� zazdro�ci. - A propos, Charles, dlaczego pytacie zawsze Wani� o dziewczynki? - Bardzo je lubi� - odpar� z powag� Molliar. -1 zawsze jestem ich ciekaw. - Tres bien - rzek� Dauge. - Je vous comprend. �ylin zwr�ci� si� do Jurkowskiego: - W�adimirze Siergiejewiczu, przychodz� z polecenia kapitana. Za czterdzie�ci minut przeje�d�amy przez perijovum niemal�e w samej egzosferze. Jurkowski poderwa� si� z miejsca. - No, wreszcie! - Je�li b�dziecie prowadzili obserwacje, jestem do waszej dyspozycji. - Dzi�kuj�, Wania - odpar� Jurkowski i zwr�ci� si� do Daugego: - No wi�c Johanyczu, do dzie�a! - No, Jowiszu, trzymaj si� - rzek� Dauge. - Les hirondelles, les hirondelles - zanuci� Molliar. - A ja p�jd� szykowa� obiad. Dzisiaj m�j dy�ur i na obiad b�dzie zupa. Lubicie zup�, Wania? �ylin nie zd��y� odpowiedzie�. Statkiem gwa�townie szarpn�o i in�ynier polecia� w otwarte drzwi, ledwie zd��y� uchwyci� si� framugi. Jurkowski potkn�� si� o wyci�gni�te nogi rozwalonego na kanapie Molliara i wpad� na Daugego. Dauge a� j�kn��. - Oho - rzek� Jurkowski. - Meteoryt. - Zle� ze mnie - powiedzia� Dauge. 3. In�ynier pok�adowy podziwia bohater�w, a nawigator odkrywa Warieczke. Ciasna kabina obserwacyjna wype�niona by�a po brzegi aparatur� planetolog�w. Dauge przykucn�� przed olbrzymim, l�ni�cym aparatem, podobnym do kamery telewizyjnej. By� to spektrograf do badania egzosfery. Planetolodzy pok�adali w nim wielkie nadzieje. Aparat by� ca�kiem nowy, wprost z fabryki. Jego dzia�anie by�o zsynchronizowane z wyrzutni� bomb. Matowoczarna komora wyrzutni bomb wype�nia�a po�ow� kabiny. Obok w lekkich metalowych stela�ach po�yskiwa�y czarne boki p�askich pojemnik�w na bombo-sondy. Ka�dy z pojemnik�w zawiera� dwadzie�cia bombosond i wa�y� czterdzie�ci kilogram�w. Zgodnie z projektem, pojemniki powinny by� podawane do wyrzutni bomb automatycznie. Ale statek fotonowy "Tachmasib" nie zosta� nale�ycie przystosowany do prowadzenia bada� naukowych na wi�ksz� skal�, wi�c na jego pok�adzie nie starczy�o ju� miejsca na zainstalowanie tego typu urz�dze� automatycznych. Wyrzutni� bomb obs�ugiwa� �ylin. - �aduj - poda� komend� Jurkowski. �ylin odsun�� pokryw� komory, uchwyci� r�kami z obu stron pierwszy pojemnik, podni�s� go z wysi�kiem i wstawi� w prostok�tny otw�r komory wyrzutni. Pojemnik bezszelestnie wsun�� si� na miejsce. �ylin zaci�gn�� pokryw�, szcz�kn�� zamkiem i powiedzia�: - Got�w. - Ja te� - odrzek� Dauge. - Misza - rzek� Jurkowski do mikrofonu - czy pr�dko? - Jeszcze p� godzinki - zachrypia� niewyra�ny g�os nawigatora. Statek zn�w zadr�a� gwa�townie. Pod�oga usun�a si� spod n�g. - Zn�w meteoryt - powiedzia� Jurkowski - To ju� trzeci. - Co� za g�sto - rzek� Dauge. Jurkowski rzuci� do mikrofonu pytanie. - Misza, czy du�o mikrometeoryt�w? - Du�o, Wo�odie�ka - odpowiedzia� Michai� Antonowicz. W jego g�osie brzmia� niepok�j. - Ju� o trzydzie�ci procent ponad �redni� g�sto��, a wci�� ro�nie i ro�nie... - Misza, kochany - poprosi� Jurkowski - prowad� cz�stsze pomiary, dobrze? - Pomiary prowadzi si� co dwadzie�cia sekund - odrzek� nawigator. Potem powiedzia� co� jeszcze, ale ju� nie do mikrofonu. W odpowiedzi rozleg� si� g�os Bykowa: Mo�na. - Wo�odie�ka - przem�wi� zn�w nawigator. - Prze��czam pomiary na dziesi�� na minut�. - Dzi�kuj�, Misza - rzek� Jurkowski. Statkiem zn�w szarpn�o. - S�uchaj, Wo�odia - szepn�� Dauge. - To co� niebywa�ego. �ylin tak�e pomy�la�, �e to co� niezwyczajnego. Nigdzie, w �adnym podr�czniku ani te� w locjach nie by�o mowy o zwi�kszeniu g�sto�ci meteoryt�w w bezpo�redniej blisko�ci Jowisza. Zreszt� w bezpo�redniej blisko�ci Jowisza ma�o kto bywa�. �ylin przysiad� na ramie komory i spojrza� na zegarek. Do perijovum pozostawa�o jeszcze ze dwadzie�cia minut, nie wi�cej. Za dwadzie�cia minut Dauge kropnie pierwsz� seri�. Wed�ug niego wybuch serii bombosond to nadzwyczajny widok. Dwa lata temu Dauge prowadzi� za pomoc� takich sond bombowych badania atmosfery Uranu. �ylin obejrza� si� na niego: siedzia� przykucni�ty przed spektrografem, trzymaj�c r�kami d�wignie steru. By� chudy, czarny, o ostrym nosie, na lewym policzku mia� szram�. Co chwila wyci�ga� d�ug� szyj� i spogl�da� to lewym, to prawym okiem w celownik. Za ka�dym razem po jego twarzy przebiega� pomara�czowy odblask. �ylin zwr�ci� spojrzenie na Jurkowskiego. Sta� z twarz� wci�ni�t� w okular peryskopu i niecierpliwie przest�powa� z nogi na nog�. Na jego szyi chybota�o si� zawieszone na czarnej ta�mie c�tkowane jajo mikrofonu. Tak, Dauge i Jurkowski to s�awni planetolodzy. Przed miesi�cem zast�pca dow�dcy Wy�szej Szko�y Kosmogacji Czen-Kun wezwa� do siebie absolwenta �ylina. Kosmonauci nazywali Czen-Kuna "�elaznym Kunem". By� to m�czyzna ju� po pi��dziesi�tce, ale w granatowej kurtce z wyk�adanym ko�nierzem robi� wra�enie jeszcze ca�kiem m�odego. By�by zdecydowanie przystojny, gdyby nie martwe, ziemistor�owe plamy na czole i na podbr�dku - �lady dawnego pora�enia od promieniowania. Czen-Kun o�wiadczy�, �e Wydzia� Trzeci DNLMP za��da� natychmiast do swej dyspozycji dobrego zmianowego in�yniera pok�adowego i �e wyb�r Rady Szko�y pad� na absolwenta �ylina (�ylin w tym momencie a� zaniem�wi� ze wzruszenia: przez pi�� lat w szkole n�ka�y go obawy, �e zostanie wys�any do odbycia sta�u na trasy ksi�ycowe). Czen-Kun doda�, �e jest to wielki zaszczyt dla absolwenta �ylina, i� pierwsz� nominacj� otrzymuje na statek, kt�ry leci oversunem w kierunku Jowisza (�ylin w�wczas z rado�ci omal nie podskoczy�) z transportem �ywno�ci dla "Stacji J", znajduj�cej si� na pi�tym satelicie Jowisza - Amaltei. - Amaltei zagra�a, g��d - powiedzia� Czen-Kun. - Waszym dow�dc� b�dzie znakomity kosmonauta, r�wnie� wychowanek naszej szko�y, Aleksiej Pietrowicz Bykow. Starszym nawigatorem b�dzie do�wiadczony kosmonauta Michai� Antonowicz Krutikow. Pod ich kierunkiem przejdziecie doskona�� szko�� praktyczn�. Ja osobi�cie bardzo si� z tego ciesz�. O tym, �e tym samym rejsem lec� Gregor Johanycz Dauge i W�adimir Siergiejewicz Jurkowski, �ylin dowiedzia� si� p�niej, ju� na rakietodromie Mirza-Charle. Same znakomito�ci! Jurkowski i Dauge, Bykow i Krutikow, Bogdan Spicyn i Anatol Jermakow. Wstrz�saj�ca i wspania�a, znana od dzieci�stwa legenda, opowie�� o ludziach, kt�rzy rzucili do st�p ludzko�ci gro�n� planet�, o ludziach, kt�rzy na przedpotopowym "Hiusie" - ��wiu fotonowym z jedn� jedyn� warstw� substancji mezonowej na zwierciadle -przedarli si� przez rozszala�� atmosfer� Wenus, o ludziach, kt�rzy po�r�d prawiecznych czarnych piask�w odkryli Uranow� Golkond� - �lad uderzenia potwornego meteorytu z antymaterii. Oczywi�cie, �ylin zna� r�wnie� i innych wspania�ych ludzi. Na przyk�ad, kosmonaut�-badacza Wasyla Lachowa. W szkole Lach�w prowadzi� na trzecim i czwartym roku wyk�ady z teorii nap�du fotonowego. By� on tak�e organizatorem trzymiesi�cznej praktyki dla absolwent�w na "Spu-20". Kosmonauci nazywali "Spu-20" -"Gwiazdk�". Wyprawa by�a bardzo interesuj�ca. W czasie jej trwania wypr�bowywano po raz pierwszy najprostsze silniki fotonowe o jednym ci�gu. Z "Gwiazdki" wysy�ano w stref� absolutnie swobodnych lot�w automatyczne stacje zwiadowcze. Na "Gwiazdce" budowano pierwszy statek mi�dzygwiezdny "Hius-B�yskawica". Pewnego razu Lach�w zaprowadzi� swoich s�uchaczy do hangaru. W hangarze wisia� dopiero co przyby�y fotonowy tankowiec-automat, wyrzucony przed p� rokiem w stref� absolutnie swobodnych lot�w. Tankowiec, olbrzymi niezgrabny tw�r, oddali� si� od S�o�ca na odleg�o�� �wietlnego miesi�ca. Wszystkich wprawi� w zdumienie jego kolor. Pow�oka statku zrobi�a si� turkusowozielona i odpada�a ca�ymi kawa�kami, wystarczy�o tylko dotkn�� d�oni�. Kruszy�a si� po prostu jak chleb. Ale urz�dzenia steruj�ce okaza�y si� w porz�dku. W przeciwnym razie, oczywi�cie, zwiadowca-automat nie powr�ci�by, podobnie jak nie wr�ci�y trzy statki zwiadowcze z liczby dziewi�tnastu wyrzuconych w stref� ASL. S�uchacze zwr�cili si� do Lachowa z pytaniem, co si� mog�o sta�, i Lach�w odpowiedzia�, �e sam nie wie. Na wielkich odleg�o�ciach od S�o�ca jest co� takiego, czego dotychczas nie znamy - odpowiedzia� Lach�w. A �ylin pomy�la� w�wczas o pilotach, kt�rzy za kilka lat poprowadz� "Hius-B�yskawic�" tam w�a�nie, gdzie jest to co�, czego dotychczas nie poznali�my. To zabawne, pomy�la� �ylin, mam ju� co wspomina�. Cho�by to na przyk�ad. Kiedy by�em na czwartym roku, w czasie lotu egzaminacyjnego na rakiecie geodezyjnej odm�wi� pos�usze�stwa silnik i wraz z rakiet� zwali�em si� na pole ko�chozowe pod Nowojenisejskiem. Przez kilka godzin kluczy�em po�r�d wibracyjnych p�ug�w automatycznych o wysokiej cz�stotliwo�ci drga� i dopiero wieczorem natkn��em si� na cz�owieka. By� to operator-telemechanik. Ca�� noc przele�eli�my w namiocie, obserwuj�c �wiate�ka p�ug�w, poruszaj�cych si� na czarnym polu. Jeden z p�ug�w z g�o�nym warkotem przejecha� w pobli�u nas, zostawiaj�c za sob� smug� ozonu. Operator podejmowa� mnie winem miejscowej produkcji i, jak mi si� wydaje, nie zdo�a�em przekona� tego weso�ego ch�opa, �e kosmonauci nie pij� ani kropli. Rankiem po rakiet� przyjecha� transporter. "�elazny Czen" zrobi� mi surow� wym�wk� za to, �e nie skorzysta�em z katapulty... Albo dyplomowy lot "Spu-16" Ziemia-Ksi�yc, kiedy cz�onek komisji egzaminacyjnej usi�owa� zbi� nas z tropu i podaj�c dane pocz�tkowe wo�a� przera�liwym g�osem: "Asteroid trzeciej wielko�ci na kursie z prawej! Szybko�� zbli�ania si� - dwadzie�cia dwa!". By�o nas sze�ciu dyplomant�w i egzaminator obrzyd� nam wszystkim do reszty. Tylko Jan, kt�ry by� naszym starost�, ci�gle stara� si� nas przekona�, �e ludziom nale�y wybacza� ich drobne s�abostki. W zasadzie zgadzali�my si� z tym, ale nie chcieli�my pob�a�a� czyim� s�abostkom. Wszyscy uwa�ali�my, �e taki lot to fraszka, i nikt si� nie wystraszy�, gdy statek nagle wpad� w straszliwy wira� w warunkach czterokrotnego przeci��enia. Przedostali�my si� do kabiny sterowniczej, w kt�rej le�a� nasz egzaminator. Wygl�da�, jak gdyby zgin�� od przeci��enia. Wyprowadzili�my statek z wira�u. W�wczas egzaminator otworzy� jedno oko i rzek�: Brawo, kosmonauci. A my z miejsca darowali�my mu wszystko, poniewa� nikt dotychczas nie traktowa� nas powa�nie jako kosmonaut�w, pr�cz naszych matek i dziewcz�t. Za to nasze matki i dziewcz�ta zawsze mawia�y: M�j kochany kosmonauto, mia�y przy tym taki wyraz twarzy, jakby je co� zmrozi�o wewn�trznie... Nagle "Tachmasibem" wstrz�sn�o tak silnie, �e �ylin polecia� na plecy i padaj�c uderzy� ty�em g�owy o stojak. - O, do diab�a! - zakl�� Jurkowski. - Wszystko to jest oczywi�cie do�� niezwyk�e, ale je�li statek b�dzie si� tak zatacza�, to nie ma mowy o pracy. - No przecie� - odezwa� si� Dauge, przyciskaj�c d�oni� prawe oko. - C� to za praca... Najwidoczniej statek spotyka� na kursie coraz wi�cej du�ych meteoryt�w, a gwa�towne sygna�y, przekazywane przez radary przeciwmeteorytowe do automatycznego nawigatora cybernetycznego, coraz cz�ciej rzuca�y statek z boku na bok. - Czy�by r�j? - zastanawia� si� Jurkowski, przytrzymuj�c si� peryskopu. - Biedna Warieczka, bardzo �le znosi wstrz�sy. - Niechby wi�c siedzia�a sobie w domu - rozz�o�ci� si� Dauge. Prawe oko puch�o mu szybko, dotyka� je palcami i wydawa� jakie� niezrozumia�e okrzyki w j�zyku �otewskim. Nie siedzia� ju� przykucni�ty, znajdowa� si� na pod�odze w pozycji p�le��cej, z szeroko rozsuni�tymi nogami, by �atwiej utrzyma� r�wnowag�. �ylin trzyma� si� jako�, uczepiony r�kami o komor� wyrzutni i stojak. Pod�oga raptem uciek�a spod n�g, potem jakby podskoczy�a i uderzy�a bole�nie w pi�ty. Dauge j�kn��, �ylinowi podci�o nogi. Chrypi�cy basowy g�os Bykowa pop�yn�� przez mikrofon: - In�ynier pok�adowy �ylin do kabiny nawigacyjnej! Pasa�erowie, prosz� do amortyzator�w! �y�in zataczaj�c si� przedosta� si� do drzwi. Z ty�u dolecia� go g�os Daugego: - Jak to do amortyzator�w? - A niech to diabli! - odezwa� si� Jurkowski. Co� potoczy�o si� po pod�odze z metalicznym brz�kiem. �ylin wypad� na korytarz. Zaczyna�o si� dzia� co� niedobrego. Statkiem bez przerwy miota�o jak desk� na falach. �ylin bieg� korytarzem i powtarza� w my�lach: ten obok... i ten obok. Ten te� obok, wszystko obok... Wtem z ty�u dolecia� go przera�liwy syk: Pak-psz-sz-sz-sz... �ylin przywar� gwa�townie plecami do �ciany i obr�ci� si�. W pustym korytarzu o jakie� dziesi�� krok�w od niego sta� g�sty ob�ok bia�ej pary; wygl�da�o to zupe�nie tak, jakby p�k� nagle balon z ciek�ym helem. Syk szybko ucich�. W korytarzu zapanowa� ch��d. - Trafi�, gad - powiedzia� �ylin i oderwa� si� od �ciany. Za nim, osiadaj�c z wolna, wl�k� si� bia�y ob�ok. W kabinie nawigacyjnej by�o bardzo zimno. �ylin dostrzeg� zamr�z l�ni�cy t�czowo na �cianach i na pod�odze. Michai� Antonowicz siedzia� przy maszynie matematycznej i podci�ga� ku sobie ta�m� z zapisami. Bykowa tutaj nie by�o, widocznie znajdowa� si� za os�on� reaktora. - Co, zn�w trafi�o? - cieniutkim g�osem zawo�a� nawigator. - Czy in�ynier pok�adowy ju� jest? - hukn�� basem Bykow spoza os�ony reaktora. - Jestem - odezwa� si� �ylin. Przebieg� przez kabin�, �lizgaj�c si� po szronie. Bykow wyszed� mu na spotkanie i rude w�osy sta�y mu na g�owie d�ba. - Do kontroli zwierciad�a - zakomenderowa�. - Tak jest - odpowiedzia� �ylin. - Nawigatorze, czy jest gdzie� jakie� przej�cie? - Nie, Losze�ka. Wsz�dzie jednakowa g�sto�� meteoryt�w. Ale� dogodzi�o nam... - Wy��cz zwierciad�o. Spr�buj� si� przebi� na silnikach awaryjnych. Michai� Antonowicz okr�ci� si� po�piesznie na fotelu obrotowym, w stron� pulpitu aparatury steruj�cej. Po�o�y� r�k� na klawiszach i rzek�: - Mo�na by by�o... Zamilk� wp� zdania. Jego twarz wykrzywi� grymas przera�enia. Tarcza z klawiszami urz�dze� steruj�cych wygi�a si�, potem si� wyprostowa�a i bezszelestnie sp�yn�a na pod�og�. �ylin us�ysza� krzyk Michai�a Antonowicza i w pop�ochu wybieg� spoza os�ony reaktora. Na �cianie kabiny, wczepiona w mi�kkie obicie, siedzia�a p�torametrowa jaszczurzyca marsja�ska, ulubienica Jurkowskiego - Warieczka. Widoczny na jej bokach rysunek klawiszy sterowniczych zacz�� si� ju� zaciera�, ale na strasznym tr�jk�tnym pysku wci�� jeszcze migota�o wolniutko czerwone odbicie �wiate�ka "stop". Michai� Antonowicz wpatrywa� si� w c�tkowan� Warieczk� i pochlipywa�, przyciskaj�c r�k� do serca. - Posz�a won! - wrzasn�� �ylin. Warieczka rzuci�a si� gdzie� w bok i znikn�a. - Zat�uk�! - rykn�� Bykow. - �ylin, na miejsce, do stu diab��w! �ylin odwr�ci� si� i w tym w�a�nie momencie "Tachmasib" oberwa� zdrowo. AMALTEA, "STACJA J" Woziwody rozprawiaj� o g�odzie, a in�ynier od gastronomii wstydzi si� za swoj� kuchni�. Po kolacji wujek Wa�noga wszed� do �wietlicy i nie patrz�c na nikogo powiedzia�: - Potrzeba mi wody, kto na ochotnika? - Ja - zg�osi� si� Koz��w. - I ja - rzek� Potapow, podnosz�c g�ow� znad szachownicy. - Oczywi�cie, ja te� - odezwa� si� Kostia Stecenko. - A czyja mog�? - zapyta�a cieniutkim g�osem Zojka Iwanowa. - Mo�esz - odpowiedzia� Wa�noga, spogl�daj�c w sufit. - No wi�c przychod�cie. - A ile potrzebujecie tej wody? - zapyta� Koz��w. - Niedu�o - odrzek� wujek Wa�noga. - Jakie� dziesi�� ton. - Dobra - powiedzia� Koz��w. - Zaraz b�dziemy. Wujek Wa�noga wyszed�. - P�jd� z wami - o�wiadczy� Gregor. - Lepiej zosta� tutaj i zastan�w si� nad swoim posuni�ciem -odrzek� mu Potapow. - Tw�j ruch. Zawsze nad ka�dym ruchem zastanawiasz si� z p� godziny. To nic - odpar� Gregor. - Zd��� si� jeszcze zastanowi�. - Halu, p�jdziesz z nami? - zapyta� Stecenko. Hala le�a�a w fotelu przed magnetowideofonem. Leniwym g�osem odpowiedzia�a: - Chyba p�jd�. Podnios�a si� z fotela i przeci�gn�a rozkosznie. Hala mia�a dwadzie�cia osiem lat, wysoka, o smag�ej cerze i bardzo �adna - by�a naj�adniejsz� kobiet� tu, na stacji. Po�owa ch�opak�w stacji kocha�a si� w niej. Hala kierowa�a pracami obserwatorium astrometrycznego. - Chod�my - rzek� Koz��w, zapi�� sprz�czki przy podkowach magnetycznych i ruszy� do drzwi. Wszyscy skierowali si� do magazynu, wzi�li stamt�d futrzane kurtki, pi�y elektryczne i samobie�n� platform�. Miejsce, gdzie stacja zaopatrywa�a si� w wod� na potrzeby techniczne, higieniczne i konsumpcyjne, nazywa�o si� "Eisgrotte". Amaltea - sp�aszczona kula o �rednicy oko�o stu trzydziestu kilometr�w -by�a zbudowana z czystego lodu. Najzwyklejszego lodu z wody, zupe�nie takiego samego, jak na Ziemi, tyle �e na powierzchni przysypanego nieco py�em meteoryt�w oraz od�amkami kamieni i �elaza. O pochodzeniu lodowej planetki nikt nie potrafi� powiedzie� nic konkretnego. Jedni, ma�o obeznani z kosmogoni�, utrzymywali, �e Jowisz w pradawnych czasach zerwa� otoczk� wodn� z jakiej� planety, kt�ra nieostro�nie zbli�y�a si� do niego. Inni sk�onni byli przypisywa� powstanie pi�tego satelity procesowi kondensacji kryszta��w wody. Jeszcze inni twierdzili, �e Amaltea nie nale�a�a w og�le do systemu s�onecznego, �e przyby�a z przestrzeni mi�dzygwiezdnej i zosta�a przechwycona przez Jowisza. Jakkolwiek by by�o, wa�ne, �e nieograniczone zapasy lodu, istniej�ce na Amaltei, stanowi�y dla "Stacji J" wielk� wygod�. Platforma przejecha�a korytarzem dolnego poziomu i zatrzyma�a si� przed szerokimi odrzwiami "Eisgrotte". Gregor zeskoczy� z platformy, podszed� do drzwi i, mru��c oczy kr�tkowidza, zacz�� szuka� guzika od zamku automatycznego. - Ni�ej, ni�ej, �lepy puchaczu - rzek� Potapow. Gregor odnalaz� guzik i odrzwia rozwar�y si�. Platforma wjecha�a do "Eisgrotte". "Eisgrotte" by�a lodow� pieczar�, tunelem wyr�banym w litym lodzie. Trzy gazowe rurki o�wietla�y tunel, ale �wiat�o odbija�o si� od �cian lodowych i sufitu, rozprasza�o i iskrzy�o na wszystkich wyst�pach, dlatego te� wydawa�o si�, �e "Eisgrotte" o�wietla ca�y system luster. Nie by�o tutaj pola magnetycznego, nale�a�o wi�c chodzi� bardzo ostro�nie. Panowa� tu niezwyk�y ch��d.