9473

Szczegóły
Tytuł 9473
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9473 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9473 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9473 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

AMIS KINGSLEY LIGA WALKI ZE �MIERCI� (Prze�o�y�: Przemys�aw Znaniecki) REBIS 1993 CZʌ� I Skraj w�z�a Szutrow� �cie�k� sz�a dziewczyna w towarzystwie starszej kobiety. Po lewej stronie drogi, oddzielona pasem trawnika, wznosi�a si� fasada du�ego, wysokiego budynku z szarego kamienia. Dotar�szy do jego naro�nika, zwie�czonego spiczast� wie�yczk�, ujrza�y kwadratowy plac zieleni z umieszczon� po�rodku budowl� przypominaj�c� wspart� na kamiennych filarach wie�� ci�nie�. Popo�udniowe s�o�ce �wieci�o jaskrawo, lecz przestrze� pod g��wn� cz�ci� wie�y pogr��ona by�a w g��bokim cieniu. Dziewczyna zatrzyma�a si�. - Co si� dzieje? - zapyta�a. - To tylko kocur - powiedzia�a jej towarzyszka. - Widocznie wypatrzy� co� pod wie��. Ma�y czarny kot, skulony w kamiennym bezruchu, wpatrywa� si� w cie�. Po chwili z p�mroku wy�oni� si� ptak o spiczastych skrzyd�ach, zanurkowa� w kierunku kota, dwa razy kr�tko za�wierka� i szerokim �ukiem powr�ci� tam, sk�d przed chwil� wylecia�. Dziewczyna nadal patrzy�a. - Och, wie pani, jak to jest - powiedzia�a starsza kobieta. - Ten ptaszek uwi� sobie gniazdo i chce odp�dzi� od niego kota. Nastraszy� go. Nie przebrzmia�y jeszcze jej s�owa, gdy trzej m�czy�ni w mundurach wyszli zza rogu budynku stoj�cego na ty�ach wie�y i ruszyli �cie�k� w stron� kobiet. Jednocze�nie rozleg� si� d�wi�k nisko lec�cego wielkiego samolotu. Ptak zn�w zatoczy� ko�o w powietrzu. - Dlaczego kot si� nie rusza? - zapyta�a dziewczyna. - Chyba widzi ptaka? - Ale� oczywi�cie! Koty wszystko widz�. Nie spuszcza z niego oka. Ale nie ruszy si�, bo nie chce porzuci� ofiary. A teraz popatrzymy jeszcze przez chwilk� i p�jdziemy dalej, zgoda? Trzej m�czy�ni w mundurach zbli�yli si� do rozmawiaj�cych kobiet. Jeden z nich, m�ody, wysoki, o jasnej cerze, zwolni� kroku i przystan��. - Sp�jrzcie tylko - powiedzia�. - Widzieli�cie kiedy� co� podobnego? - Co takiego? - zapyta� starszy z jego towarzyszy. - Ta wie�a... - Zwyk�a wie�a ci�nie�, tyle �e usi�owali dostosowa� j� do stylu ca�ej budowli. Rzeczywi�cie, wygl�da nieco z�owieszczo. D�wi�k samolotu sta� si� bardziej intensywny. Kot pomkn�� ku rosn�cemu przy �cie�ce drzewu. Dziewczyna odwr�ci�a si� i spojrza�a na wysokiego m�odego m�czyzn�. W tym momencie wyda�o im si�, �e s�o�ce zgas�o na chwil�. M�czyzna drgn�� i wci�gn�� powietrze do p�uc z odg�osem przypominaj�cym nieomal krzyk. - O Bo�e, poczu�e� to? - A� za dobrze. My�la�em, �e mam zawa� serca albo co� podobnego. - To by�o jak przej�cie cienia �mierci - zauwa�y� trzeci m�czyzna. - Ale w rzeczywisto�ci by�o to tylko przej�cie cienia pasa�erskiego samolotu. Patrzcie, zaraz przesunie si� po tym zboczu. O, prosz�. - Bogu dzi�ki - powiedzia� wysoki m�ody m�czyzna. - Wiecie, tak musi czu� si� mucha, kiedy spada na ni� packa. My�la�em, �e zemdlej�. Zerkn�� zn�w na dziewczyn�, kt�ra ju� zd��y�a odwr�ci� od niego wzrok. Natomiast starsza kobieta przeszy�a go nieprzyjaznym spojrzeniem - Chod�my, pani Casement - powiedzia�a z nag�� gwa�towno�ci�. - Nie mamy czasu. Wie pani, nie tylko pani� musz� si� zajmowa�. Dwie grupki rozesz�y si�. - Nigdy nie s�dzi�em, �e nasz James interesuje si� architektur�, a ty, Moti, wiedzia�e� o tym? - zapyta� najstarszy z trzech oficer�w, chudy, z dystynkcjami majora, i koloratk� pod kurtk� munduru. - Oto jego s�ynna przebieg�o��, prosz� ksi�dza. W istocie podziwia� co� znacznie godniejszego uwagi m�odego cz�owieka ni� zimne kamienie, prawda, James? - C�, tak. Cudowna dziewczyna, nie s�dzicie? Mia�a niezwyk�e oczy. Ale jakby puste i przera�one. - To pewnie sprawka cienia tego samolotu - powiedzia� duchowny. - Mo�e przestraszy�, je�li si� nie wie, co to takiego. Nawet mnie ogarn�� l�k, dop�ki si� nie opami�ta�em. Kiedy� do�� cz�sto widywa�em takie zjawiska. - Wydawa�o mi si�, �e ona ju� przedtem by�a przera�ona. Ale trudno si� dziwi�, to cholerne miejsce... Duchowny zmarszczy� brwi. - Ciesz� si� raczej niez�� reputacj�. Na pewno bardzo si� staraj�. - Na przyk�ad stawiaj�c tu takie obiekty? �cie�ka rozszerzy�a si� do kszta�tu okr�g�ego placyku. Na jego �rodku znajdowa�a si� ozdobna sadzawka z odbarwionego, poro�ni�tego mchem kamienia, a w jej �rodku, na postumencie, przykucn�� kamienny stw�r przypominaj�cy nieco lwa. Ka�dy z jego pazur�w przechodzi� w cienk� �ody�k� zako�czon� kwiatem w kszta�cie sp�aszczonego dzwonka, z kt�rego dalej wychyla�o si� co� w rodzaju j�zyka z trzema czubkami. Cienki lwi ogon wygl�da� jakby by� od�amany przy samym tu�owiu; kikut zosta� g�adko opi�owany. Z u�miechni�tego pyska wychodzi� zakr�cony, wzniesiony ku g�rze potr�jny j�zyk, kt�rego ka�dy koniuszek by� zwie�czony przedmiotem o trudnym do zidentyfikowania kszta�cie. Ca�a powierzchnia rze�by by�a niegdy� pokryta emali� w drobne wzory, ale wi�kszo�� z nich zmy�y ju� deszcze. - Mi�e powitanie dla kogo�, kto natknie si� na niego przy pierwszej wizycie - powiedzia� m�ody cz�owiek o imieniu James. - Przy�ni� mi si� par� dni temu. - Dobrze ci tak. - Duchowny uj�� go za rami� i podprowadzi� ku kamiennym schodom wiod�cym do budynku. - Moti, czy w twojej cz�ci �wiata mo�na spotka� co� w tym rodzaju? - Na szcz�cie nic mi o tym nie wiadomo. My te� potrafimy by� obrzydliwi, ale w mniej wyrafinowany spos�b. Perwersj� pozostawiamy naszym ��tym braciom. Prawd� m�wi�c, widzia�em chyba zdj�cie d�entelmena przypominaj�cego nieco naszego kamiennego stwora, cho� pozbawionego kwiecia. Sta� w pewnym pa�acu w Pekinie czy gdzie� w okolicy. Ciekawy zbieg okoliczno�ci. Weszli do wyk�adanego boazeri� westybulu, ca�ego obwieszonego og�oszeniami, z kt�rych jedne by�y przypi�te do �cian, a inne do ma�ych tablic na n�kach. Wystawa malarstwa prerafaelit�w: ca�y miesi�c w sali wyk�adowej B - obwieszcza�o jedno. Wycieczka autobusowa do klasztoru �wi�tego Hieronima: zg�oszenia w biurze do pi�tku - stwierdza�o inne. - Jak my�lisz, co by�o na ko�cu jego ogona? Duchowny spiorunowa� pytaj�cego wzrokiem. - James, na mi�o�� bosk�, daj spok�j. Co si� z tob� dzisiaj dzieje? M�g�bym ci powiedzie�, co by�o na ko�cu ogona, i mam nawet dowody na poparcie mojej teorii, ale to nie licowa�oby z moj� sutann�. A zreszt�, co to ci� obchodzi? - Och, czcigodna sutanna. - Tak, czcigodna sutanna. Wiem, �e jest gdzieniegdzie poprzecierana, ale to wszystko, co mam. A teraz wci�gn�� podbr�dki, wyprostowa� plecy, wymachy ramion do przodu i do ty�u na wysoko�� pasa i pami�tajcie, �e mamy poprawi� mu nastr�j. A propos, dajcie placek. Ma�� paczk� przekazali sobie z r�ki do r�ki, id�c pochy�ym, opadaj�cym korytarzem, kt�ry dalej wznosi� si� i znika� z oczu. - Aluzja do niesko�czono�ci - rzek� oficer zwany Motim, kontempluj�c widok korytarza. - Wspania�y efekt terapeutyczny. - O, prosz� - powiedzia� po chwili duchowny. - Jest tu i wojsko. Czuj� r�k� kapitana Leonarda. Jak mo�na si� by�o spodziewa�, troch� za p�no si� tym zaj��. Zbli�ali si� do osadzonych w grubej �cianie podw�jnych drzwi, przy kt�rych m�ody podoficer poderwa� si� ze sk�adanego krzes�a. Przed nim, na ma�ym stoliku, le�a� du�y otwarty zeszyt i kilka technicznych podr�cznik�w. - Dzie� dobry panom - powiedzia�, staj�c elegancko na baczno��. - Panowie zapewne do kapitania Huntera? - Tak, je�eli w�adze wojskowe nie maj� nic przeciwko temu. Co wy tu, do diab�a, robicie? To znaczy, mi�o mi was spotka�, Fawkes, ale na co mo�ecie si� przyda� w tym miejscu? Podoficer wyszczerzy� z�by. - Wzgl�dy bezpiecze�stwa, majorze Ayscue. - Tak my�la�em. Pomys� kapitana Leonarda? - Jego rozkaz, sir. Mam zapisywa� pe�ne nazwiska wszystkich os�b wchodz�cych i wychodz�cych st�d oraz godzin� ich pojawienia si� i wyj�cia. Zw�aszcza te godziny stanowi� wa�n� informacj�. Kapitan Leonard zwr�ci� nam na to szczeg�ln� uwag�. Och, i mo�e jeszcze zainteresuje pana, sir, �e mam wpisywa� do ksi��ki wszystkich odwiedzaj�cych bez wzgl�du na to, czy udaj� si� do kapitana Huntera, czy nie. Widzi pan, nigdy nie wiadomo, czy nie prze�li�nie si� jaki� Korea�czyk z magnetofonem. - Kiedy przyszed�em tu w zesz�ym tygodniu, nikogo nie by�o. - Rzeczywi�cie, panie Churchill, ale to by�o w zesz�ym tygodniu. A w tym tygodniu musimy przyk�ada� si� do pracy, bo kapitan Hunter mo�e opu�ci� szpital ju� za par� dni, a dotarli�my dopiero do drugiej strony w ksi��ce ewidencyjnej. A wi�c, tak - zacz�� pisa�. - Godzina pi�tnasta czterdzie�ci cztery... major... Ayscue... kapitan... Naidu... - Czy mo�emy ju� i��, Fawkes? - spyta� Ayscue. - O, chyba tak, sir. Wprawdzie kapitan Leonard zabroni� mi przepuszcza� osoby nie zapisane jeszcze w ksi��ce, ale my�l�, �e w ci�gu tych kilku sekund nazwisko pana Churchilla nie wypadnie mi z pami�ci. Zreszt�, zastan� panowie kapitana Huntera w bardzo dobrym nastroju. Zupe�nie jak za dawnych czas�w. - Dzi�kuj�, kapralu Fawkes - powiedzia� Naidu. - Mam nadziej�, �e nie b�d� musia� dostarcza� fotokopii mojego patentu oficerskiego z podpisem ministra obrony? - Nie, sir. Kapitan Leonard nic o tym nie wspomina�. Trzej oficerowie weszli do d�ugiego, przestronnego pomieszczenia rozja�nionego jaskrawymi promieniami s�o�ca wpadaj�cymi przez okna. L�ni�ce �ciany i umieszczone za szk�em liczne obrazy dodatkowo odbija�y �wiat�o. Na �rodku pokoju znajdowa� si� d�ugi, prosty st�, na kt�rym ustawiono dziesi�tki kwiat�w w wazonach i doniczkach. Z zamocowanych pod sufitem drucianych koszyk�w sp�ywa�y ci�kie kaskady zieleni. Cz�owiek siedz�cy na ��ku w ko�cu pokoju uni�s� rami�, przyzywaj�c go�ci ku sobie. Po obu jego stronach tak�e sta�y ��ka, zaj�te przez czytaj�cych, �pi�cych lub le��cych z otwartymi oczami m�czyzn. Jeden z nich rozgl�da� si� uwa�nie po pokoju, jakby widzia� go po raz pierwszy. W pobli�u, na krze�le siedzia� inny cz�owiek, ubrany w bia�e spodnie oraz trykotow� koszulk�, i r�wnie uwa�nie wpatrywa� si� w swego towarzysza. Jeszcze inny, wyr�niaj�cy si� szar� czaszk� poro�ni�t� nieregularnymi k�pkami siwych w�os�w, wsta� z podokiennej �awki i odszed� na bok, zerkaj�c k�tem oka na przybysz�w. Cz�owiek, kt�ry przysparza� wojsku tylu k�opot�w, sprawia� wra�enie bardzo zadowolonego z sytuacji, w jakiej si� znalaz�. Le�a� wygodnie po�r�d poduszek, otoczony rozmaitymi luksusami: by�y tam magazyny ilustrowane, powie�ci w mi�kkich ok�adkach z wizerunkami dorodnych dziewcz�t dr��cych ze strachu lub u�miechni�tych szyderczo, dzie�o o grze w pokera, kt�re w konfrontacji z innymi wydawnictwami sprawia�o powa�ne wra�enie, kilka gazet, z�o�onych tak, �e wida� by�o nie rozwi�zane do ko�ca krzy��wki, blaszany dzbanek ze zm�tnia�� szar� ciecz�, paczki francuskich papieros�w i otwarta bombonierka. Kapitan Hunter, szczup�y, blady, dwudziestoo�mioletni m�czyzna z cienkim czarnym w�sikiem, u�miechn�� si� i wyci�gn�� d�o�. - Cze��, ch�opcy - powiedzia� i podsun�� im papierosy, kt�rymi pocz�stowali si� Ayscue i Churchill. - Niestety, nie mam zapa�ek. Nie pozwalaj� na to, bo jeszcze mogliby�my spali� im t� bud�. Zreszt�, trudno im si� dziwi�. O, dzi�kuj�, James. Masz dla mnie paczk�? Co w niej jest? - Placek - powiedzia� Ayscue. - Ale nie jedz go teraz. - M�j drogi Willie, nawet gdybym chcia�, to bym nie m�g�. Nie mam czym go pokroi�, no�y te� nie wolno tu trzyma�. Ale o sz�stej przychodzi taki mi�y piel�gniarz i mo�e po�ycz� co� od niego. - Tylko nie zabieraj si� do krojenia w jego obecno�ci. - Co...? Czy�by�cie ukryli w nim pilnik i drabink� sznurow�? - Niezupe�nie. - W g�osie Naidu zabrzmia�a dezaprobata. - Inny �rodek ucieczki. - Chyba nie... - Owszem - powiedzia� Churchill. - Trzy butelki White Horse�a. Kapral Beavis upiek� to w kuchni kasyna. Niestety, wi�cej si� nie zmie�ci�o. - Wystarczy, jak dla kogo� w mojej obecnej formie. Tysi�ckrotne dzi�ki. - A w jakiej formie jeste�, Max? - spyta� Ayscue. - Och, wspania�ej. Doktor Best jest mn� zachwycony. Twierdzi, �e uda�o mu si� wyt�umaczy� mi, dlaczego popad�em w takie tarapaty, i �e w zwi�zku z tym ju� nie b�d� mia� wi�cej k�opot�w. W przysz�� �rod� wypuszcza mnie na okres pr�bny. Churchill zapyta� nie�mia�o: - Czym on t�umaczy twoje problemy? O ile oczywi�cie masz ochot� o tym rozmawia�. - Nie mam zielonego poj�cia, m�j drogi. Cytuj� tylko s�owa doktora. Zreszt�, rozmowa z nim polega g��wnie na s�uchaniu jego monologu. Widocznie porobi�o mu si� to od ci�g�ego zadawania pyta�. Ale pozwalam mu si� wygada�. - Trudno ci b�dzie zerwa� z na�ogiem - powiedzia� Naidu. - Ale mo�esz na nas liczy�, je�li chodzi o moralne poparcie. - Moti, co ty wygadujesz? Nikt nie m�wi o zrywaniu z na�ogiem. Ka�dy dure� to potrafi. Mam zamiar zabra� si� do czego� znacznie bardziej interesuj�cego. Chc� przerzuci� si� z alkoholizmu na bardzo intensywne picie. A skoro o piciu mowa, to b�d� musia� uwa�a� na t� whisky. Je�li wypij� za du�o naraz, to zaczn� udawa� trze�wego, co mo�e wyda� si� podejrzane. Widzicie, od tych pigu�ek, kt�re tu daj�, po pewnym czasie cz�owiek nieustannie zachowuje si� jak pijany. W ten spos�b mog� pozna�, kiedy poprawia si� stan pacjenta. - Nie zachowujesz si� jak pijany - powiedzia� Churchill. - Pochlebiam sobie, �e zawsze mia�em mocn� g�ow�. - Nie na wiele ci si� zda�a tamtego wieczoru, kiedy ci� tu przywie�li�my. - �aden, d�entelmen nie potrafi i nie powinien zachowywa� si� bez przerwy po d�entelme�sku. Cho� niekt�rzy nazbyt cz�sto zapominaj� o dobrych manierach. Widzicie tego siwego dziadka przy drzwiach? W zesz�� sobot� wypu�cili go na pr�b� na tydzie�. We wtorek rano, skoro �wit przywie�li go z powrotem, zalanego w sztok. Przywioz�a go zap�akana �ona w asy�cie ma�ego pododdzia�u policji. S�owo wam daj�, nie widzia�em nigdy wi�kszej rozr�by. Takie przekle�stwa s�ysza�em ostatnio na popijawie w kasynie podoficerskim. Dzi� przy obiedzie facet wypad� z ��ka. Niez�e, co? Wyobra�cie sobie tylko, jak musia� ci�gn�� t� w�dk�, �e nie wytrze�wia� przez cztery i p� dnia. A mia� tylko dwa i p� dnia na tankowanie. Wiecie, �e nie daje mi to spokoju? Jest to bezczelne naruszenie jakiego� bardzo wa�nego prawa natury. Aha, gdyby�cie nie zd��yli upiec drugiego placka, powiedzmy, do poniedzia�ku, to czy mogliby�cie przys�a� mi chocia� jak�� ksi��k� o alkoholu, z przepisami na koktajle i tak dalej? Pornografia mo�e doskonale zaspokoi� popyt na prawdziwy towar. Wszyscy tak uwa�aj�. - Lepiej uwa�aj z pustymi butelkami - powiedzia� Ayscue. - O, to drobiazg. Wyrzuc� je przez okno w ubikacji. W krzakach pod nim usypany jest ca�y kurhan pot�uczonych butelek. Odkry�em go przypadkiem, kiedy w czasie spaceru po terenach rekreacyjnych nie maj�c ochoty na szybki powr�t tutaj, chcia�em wysiusia� si� na dworze. Odkry�em te� co� innego. Na kr�tkim odcinku, oko�o pi��dziesi�ciu metr�w, natkn��em si� na co najmniej trzy s�odko gruchaj�ce parki, a wcale ich nie szuka�em. Wprost przeciwnie. Dos�ownie, pr�bowa�em przekrada� si� na paluszkach. Mam wra�enie, �e przez ca�y czas nikt nie robi tu nic innego. Zreszt�, czego mo�na si� spodziewa� w takim miejscu? Churchill zgasi� papierosa. - Chyba nie wszyscy si� tym trudni�? - M�wi�em obrazowo. Nie, nie wszyscy. Katatonicy nie s� tym zbytnio zainteresowani, a oddzia� geriatryczny stanowi wz�r cnoty. Par� dni temu doktor Best zabra� mnie tam na wycieczk�. Nie �wiadczy to wcale o jego wyj�tkowej perfidii. To by� standardowy obch�d stanowi�cy cz�� kuracji. Mia�em nadziej�, �e skorzysta z okazji i wyg�osi ma�y wyk�ad o niebezpiecze�stwach samogwa�tu, ale tym razem wystarczy�a wymowa fakt�w. Hunter m�wi� dalej, gdy� �aden z jego go�ci nie odezwa� si�: - Nasz stary kumpel Brian Leonard odwiedzi� mnie par� dni temu. Tak naprawd� przyszed� skontrolowa� Fawkesa, jak powiedzia�, ale skoro ju� tu by�, to przeszed� te kilka krok�w do mojego ��ka. Powiedzia� mi, �e sytuacja nie bardzo mu si� podoba. Pewnie s�dzi, �e powierzenie alkoholikowi odpowiedzialno�ci za administracj� jednostki szkoleniowej zajmuj�cej si� tajn� broni� stanowi jakie� zagro�enie bezpiecze�stwa. Zrobi�em, co mog�em, �eby odzyska� sw� pewno�� siebie. Powiedzia�em mu, �e je�li najgorszym zagro�eniem tego rodzaju ma by� jaki� przypadkowy pijak, to mo�e spa� spokojnie. Przyzna� mi racj� i doda� jeszcze, �e teraz ju� jest pewien, i� wiem tak niewiele, �e nie stanowi� zagro�enia. Naidu przem�g� poczucie niepewno�ci, kt�re towarzyszy�o mu w ci�gu kilku minionych chwil. - W takim razie - powiedzia� oskar�ycielskim tonem - w jaki spos�b druh Leonard uzasadnia ten groteskowy rytua� przy drzwiach z nieszcz�snym kapralem Fawkesem w roli anio�a-protokolanta? Hunter za�mia� si� bezg�o�nie. - Rozmawiali�my i o tym. To by�a prawdziwa m�ska rozmowa. Nigdy jeszcze nie s�ysza�em tak szczerych s��w padaj�cych z jego ust. Powiedzia�, �e w takich przypadkach nale�y trzyma� si� przepis�w. Nigdy nie wiadomo, kiedy jego szef z Whitehall zechce sprawdzi�, co zrobiono, aby unieszkodliwi� tego pijaka z administracji, to znaczy powstrzyma� go od paplania. Z tego powodu obecno�� Fawkesa jest uzasadniona i zrobi dobre wra�enie. Spyta�em go, czy w takim razie jeszcze lepiej nie prezentowa�by si� wartownik w bojowym kombinezonie antyradiacyjnym, ale on stwierdzi�, �e �artuj�, poklepa� mnie po plecach, i przez chwil� zrywali�my boki ze �miechu. Wiecie, pewnego dnia b�d� musia� zapozna� Briana z doktorem Bestem. Polubi� si� od razu. - Czy Leonard m�wi� co� o tych swoich szpiegach? - spyta� Naidu. - Tylko tyle, �e nabra� solidnego przekonania, i� w jednostce znajduje si� co najmniej jeden szpieg. Szczerze m�wi�c, powiedzia�, �e ma na to teraz dowody nie do obalenia, cho� nie m�wi� jakie. Nadal jednak nie ma poj�cia kto mo�e by� owym szpiegiem, wie tylko, �e mo�na ju� wykluczy� ludzi z grupy bezpiecze�stwa najwy�szego stopnia oraz mnie, pu�kownika i ciebie, Willie. Odrzek�em, �e dowody dzia�alno�ci szpiega powinny tak�e rzuci� sporo �wiat�a na jego to�samo��, chyba �e s� to jakie� bardzo dziwne dowody. Wtedy on zrobi� si� bardzo ironiczny oraz tajemniczy i powiedzia�, �e owszem, to dziwne dowody. - Rzeczywi�cie, szczera m�ska rozmowa. - Naidu sta� z r�koma za�o�onymi na plecach, rozmy�laj�c nad czym�. - Czy wymieni� jakie� konkretne nazwiska podejrzanych? - Raczej nie. Ze wzgl�du na obecno�� tych wszystkich Hindus�w i Pakista�czyk�w w jednostce jego zadanie jest bardzo skomplikowane. Powtarzam tylko jego s�owa, Moti. Ma �wiadomo��, �e musz� tu by�, ale nie ufa zbytnio skuteczno�ci kontroli przeprowadzanej przez ich rz�dy. Jego szef z Whitehall b�dzie musia� porozmawia� z kim� o tym. Po chwili namys�u Naidu zauwa�y�: - Zadziwia mnie jego gotowo�� do dyskusji na ten temat, nawet je�li nie zdradza on zbyt wiele z tego, co wie. Ciekawe, dlaczego. Wydawa�oby si�, �e aby z�apa� szpiega, przede wszystkim nale�y u�pi� jego podejrzenia i nie ujawnia� faktu, �e wie si� o jego istnieniu. - Dok�adnie o to go spyta�em. Wygl�da na to, �e filozofia filaktologii, czyli �apania szpieg�w, uleg�a znacznej ewolucji. Trzymanie buzi na k��dk� a� do chwili samego aresztowania wysz�o ju� z mody. Teraz chodzimy i m�wimy, �e lada chwila dostaniemy ptaszka, i czekamy, a� kt�ry� z podejrzanych spietr� si� i zacznie zdradza� dziwnym zachowaniem. Nowa metoda jest skuteczniejsza, chyba �e mamy do czynienia z bardzo odwa�nymi szpiegami, a dane statystyczne wskazuj�, �e tylko oko�o dziewi�ciu procent szpieg�w grzeszy t� cech�. Zreszt�, dosy� ju� spraw bezpiecze�stwa. To temat dla g�upc�w i wariat�w, jak mo�na wnioskowa� z mojej rozmowy z Brianem Leonardem. Ale, jak wszystko inne, i ta sytuacja ma swoje dobre strony. Paru kumpli Fawkesa odwiedza go tutaj, kiedy nie maj� s�u�by, a przy okazji wpadaj� te� do mnie. Dzi� rano pojawi� si� tu niejaki szeregowy sygnalista Pearce, kt�ry pracuje w centrali telefonicznej w obozie; przez ponad p� godziny rozmawiali�my sobie o jazzie i muzyce rozrywkowej. Bardzo mi�y ch�opak. Przypomina mi to jedyny naprawd� ciekawy wniosek doktora Besta dotycz�cy moich k�opot�w. Jego zdaniem przejawiam st�umione sk�onno�ci homoseksualne. Wszyscy czterej m�czy�ni wybuchn�li �miechem. * - Przejd�my teraz do tych pani t�umionych sk�onno�ci lesbijskich - powiedzia� z u�miechem doktor Best. - Je�li pani pozwoli, chcia�bym zaj�� si� t� spraw� nieco dok�adniej ni� w zesz�ym tygodniu. Czy zgadza si� pani? - Tak - odpowiedzia�a Catharine. - Je�li pan chce. - Pani Casement, nie chodzi o to, czego ja chc�, ale o to, czego pani chce. A pytam, czy zale�y pani na tym, bo jak ju� ostrzega�em pani� kilkakrotnie, za ka�dym razem, gdy zag��biamy si� w jaki� problem, znajdujemy w nim co� raczej nieprzyjemnego. Rozumie pani? Co� bardzo niemi�ego, bo gdyby by�o inaczej, nie chowa�oby si� to przed nami tak g��boko. - Prosz� kontynuowa� terapi�, doktorze. Par� szok�w mniej czy wi�cej, c� to zmienia? Doktor Best zachichota� i z podziwem pokr�ci� g�ow�. - Pani Casement, jest pani niepoprawna. Kiedy po raz pierwszy by�a pani w stanie porozmawia� ze mn� sensownie, tu� po gwiazdce, sformu�owa�a pani dok�adnie t� sam� my�l, a ja powiedzia�em pani wtedy to, co jak widz�, musz� teraz powt�rzy�, �e zwyk�e nieprzyjemne prze�ycie, cho�by nawet najbardziej przygn�biaj�ce, nie stanowi jeszcze szoku w naukowym, psychoanalitycznym znaczeniu. Opowiem teraz pani dwie typowe historie, obie zwi�zane z pacjentami, kt�rych leczy�em w ci�gu minionego roku, i mam nadziej�, �e pomo�e to pani zrozumie� t� r�nic�. Lekarz przybra� jeszcze bardziej niedba�� poz�, cho� wydawa�o si� to niemo�liwe, zwa�ywszy na spos�b, w jaki siedzia� dotychczas, i m�wi� dalej z nutk� pewnej nostalgii w g�osie: - Dziesi�cioletnia dziewczynka wraca przez park ze szko�y do domu. Jest zimowy wiecz�r, zapada zmrok, ale nie jest jeszcze ciemno, park ma zaledwie kilkaset metr�w szeroko�ci i o tej porze zazwyczaj s� w nim jeszcze spacerowicze, cho� niestety nie tego wieczora. Na dziewczynk� napada m�czyzna, kt�ry zaci�ga j� w krzaki i bardzo brutalnie gwa�ci. Po jakim� czasie dziewczynka dociera do domu i oczywi�cie trafia do szpitala. Dzi� normalnie ogl�da ona telewizj� i s�ucha p�yt, jak przedtem. Nawet jej oceny w szkole nie pogorszy�y si�. Oczywi�cie, wyst�pi�y pewne ginekologiczne powik�ania, kt�re mog� zak��ci� funkcjonowanie jajnik�w, ale nie stwierdzamy �adnych negatywnych skutk�w emocjonalnych czy umys�owych tego incydentu. Jak pani widzi, dla niej ta przygoda stanowi�a nieprzyjemne prze�ycie. W drugim przypadku mamy, niestety, do czynienia z zupe�nie inn� sytuacj�. Oto m�ody, dwudziestopi�cioletni cz�owiek... W tym miejscu musz� wyg�osi� pewn� do�� wa�n� dygresj�. Powiedzia�em �m�ody, dwudziestopi�cioletni cz�owiek�, bo tak zazwyczaj okre�la si� osob� w tym wieku. Ale z psychoanalitycznego punktu widzenia cz�owiek ten nie jest ju� m�ody. Pani Casement, to co� wi�cej ni� techniczne szczeg�y. Wiadomo doskonale, �e osoby psychoanalitycznie m�ode posiadaj� znacznie wi�ksze zdolno�ci t�umienia skutk�w zar�wno nieprzyjemnych prze�y�, tak by�o w przypadku tej dziewczynki, jak i szok�w ni� osoby, powiedzmy, psychoanalitycznie niem�ode. A pani nale�y do tej drugiej grupy. Zreszt� ma pani trzydzie�ci dwa lata i trudno nazwa� pani� m�od� w jakimkolwiek sensie. Wspominam o tej r�nicy po to, aby lepiej mog�a pani u�wiadomi� sobie niebezpiecze�stwa zwi�zane z zag��bianiem si� w pewne sprawy. Ale powr��my do naszej historii. Nasz m�ody cz�owiek, czy te� nasz cz�owiek, pewnego wieczora by� w kinie i oto m�czyzna siedz�cy w s�siednim fotelu dotkn�� go w jednoznacznie zalotny spos�b. Zapewne nie by�o to nic powa�nego. Powiedzmy, �e po�o�y� d�o� na jego kolanie czy udzie. Jakikolwiek kontakt genitalny, nawet poprzez ubranie, mo�emy wykluczy�. Ale nie ca�kowicie, gdy� �w m�ody cz�owiek przeszed� najpierw przez kr�tki okres nasilonego ob��du, a obecnie znajduje si� w stanie g��bokiej, by� mo�e nieodwracalnej retrakcji depresywnej. Widzi pani, dozna� on szoku, bez w�tpienia wywo�anego u�wiadomieniem sobie, i� co� g��boko skrytego w jego umy�le zareagowa�o pozytywnie na owe zaloty. Nagle zda� sobie spraw� z w�asnych homoseksualnych sk�onno�ci i to trwale zak��ci�o jego r�wnowag� psychiczn�. Tak oto, pani Casement, powracamy do punktu, z kt�rego wyszli�my przed pi�cioma minutami. Ju� od chwili, gdy Catharine zorientowa�a si�, co stanie si� z bohaterk� pierwszej historii opowiadanej przez doktora Besta, pr�bowa�a go nie s�ucha�, ale musia�a nadal patrze� na niego, poniewa� za ka�dym razem, gdy pacjent odwraca� wzrok, lekarz przestawa� m�wi�, czeka�, a� ten zn�w zacznie na niego patrze�, po czym wraca� do pocz�tku swego przedostatniego zdania. Patrz�c na niego, trudniej by�o go nie s�ucha�. Dopiero kiedy powiedzia�, co sta�o si� w parku, Catharine mog�a pozbawi� jego s�owa znaczenia i s�ysze� je jako serie cichych krzyk�w i j�k�w przedzielanych sapni�ciami i mla�ni�ciami. Aby pozosta� w tym trybie przestrzegania, musia�a w podobny spos�b pozbawi� znaczenia rysy twarzy lekarza. Z pocz�tku wydawa�a jej si� ona bardziej wyrazista od innych twarzy: l�ni�ca, r�owa �ysina z k�pkami g�stych, k�dzierzawych w�os�w nad uszami; du�e, b�yszcz�ce niebieskie oczy; nos, kt�rego nozdrza wygl�da�y na zbyt ma�e; pasemko pop�kanych �y�ek na ka�dym policzku; wargi, z kt�rych g�rna na poz�r by�a nieruchoma; rz�d dolnych z�b�w, w�skich i pociemnia�ych na brzegach. Jednak gdy bardziej si� skoncentrowa�a, wszystko to zacz�o by� tylko kszta�tami i kolorami, cz�ciowo ruchomymi, cz�ciowo nie, tak wa�nymi lub tak niewa�nymi jak biel, jasna ziele�, linie i za�amania papier�w na jego biurku; ciemna ziele�, owale i r� kwiat�w; prostok�ty, granat i purpura na �cianach; jak najpi�kniejsze - wszechobecne pasma �wiat�a i cienia. Kiedy p� roku temu stwierdzi�a, �e w swoim �yciu nie ma niczego, co by jej si� podoba�o, bardzo szybko nauczy�a si� ogl�da� �wiat w ten spos�b. Z pocz�tku bardzo jej to przypad�o do gustu - albo wszystko, co widzia�a i s�ysza�a, by�o jednakowo wa�ne, albo te� otacza�y j� jedynie rzeczy nieistotne. Ale ledwo opanowa�a t� metod� i nauczy�a si� j� stosowa�, pojawi�y si� k�opoty z okre�laniem wielko�ci przedmiot�w i dziel�cych j� od nich odleg�o�ci. W tym te� mniej wi�cej czasie jej siostra i szwagier powierzyli j� opiece doktora Besta. W tej chwili zn�w zacz�y si� jej problemy. Twarz lekarza ma przecie� normalne rozmiary i znajduje si� w bezpiecznej odleg�o�ci. Ale nagle rozd�a si� i jednocze�nie cofn�a, a po chwili znalaz�a si�, na poz�r przynajmniej, wiele metr�w dalej, jak g�ra na horyzoncie, jak chmura na niebie. Potem w jednym okamgnieniu skurczem trudnym do uchwycenia, cho� spodziewanym, twarz zmniejszy�a si� i zawis�a tu� przed ni�, przybieraj�c wielko�� monety trzymanej na wyci�gni�tej d�oni, g��wki od szpilki znajduj�cej si� tak blisko oczu, �e mrugaj�c powiekami mog�aby j� musn�� rz�sami. Prawie wcale nie czuj�c strachu, Catharine u�wiadomi�a sobie, �e patrzy na g�ow� doktora Besta wie�cz�c� jego cia�o, kt�re spoczywa za biurkiem w gabinecie, otoczone papierami, kwiatami, ksi��kami, o�wietlone promieniami s�o�ca padaj�cymi przez �aluzje na �ciany, pod�og� oraz meble. I po kilku zaledwie sekundach wszystko powr�ci�o do normalnego stanu. Teraz Catharine poczu�a, �e i ona wraca do r�wnowagi. W tym w�a�nie momencie lekarz przesta� m�wi�. Pacjentka nabra�a takiej odwagi, i� u�miechn�a si� do niego i od niechcenia zapyta�a: - Co si� sta�o z tym m�czyzn�? Czy z�apano go? - Z jakim m�czyzn�? - Z tym z parku. Z tym, kt�ry zgwa�ci� dziewczynk�. Lekarz mlasn�� j�zykiem i wysun�� doln� warg�. - Nie wiem, nie obchodzi mnie to. Naprawd�, pani Casement, usilnie prosz�, �eby nie identyfikowa�a si� pani w ten spos�b z innymi ofiarami. To dziecinne. Dziecinne nie tylko w semantycznym, ale i w psychoanalitycznym znaczeniu tego s�owa. - Chcia�am tylko zapyta�. Nie identyfikuj� si� z nikim. Nikt mnie nie zgwa�ci�. - Nie, nie, nie, chodzi o to, �e... Ale dajmy ju� temu spok�j. Dosy� ju� czasu zmarnowali�my. A wi�c, czy przyznaje pani, �e ostrzega�em, i� badanie pani sk�onno�ci lesbijskich mo�e przyprawi� pani� o szok? - Je�li potrzebne panu pisemne o�wiadczenie, podpisz� je. - To zb�dne. Wystarczy pani ustna zgoda. �wietnie. Czy zdaje pani sobie spraw�, �e je�li nie b�dzie pani odpowiada� na moje pytania szczerze, uczciwie, wyczerpuj�co i w dobrej wierze, to nasza rozmowa w og�le nie ma sensu? - Tak, oczywi�cie. - Dobrze. A wi�c, przypomnijmy sobie to, co powiedzia�a pani ostatnio... Nigdy nie uczestniczy�a pani w poczynaniach z udzia�em innej osoby tej samej p�ci maj�cych otwarcie seksualny charakter, nigdy nawet nie obj�a pani czule innej dziewczyny lub kobiety, nigdy nie pr�bowa�a pani seksualnie prowokowa� innych kobiet ani one pani, nigdy nie do�wiadczy�a pani jakichkolwiek romantycznych uczu� wobec innej kobiety. Czy zgadza si� pani z tym? - Czy si� zgadzam? Oczywi�cie, �e si� zgadzam. Przecie� sama to powiedzia�am, prawda? - To tylko na wypadek, gdyby chcia�a pani doda� co� jeszcze na ten temat. Interesuje mnie zw�aszcza pani przyja�� z t�... lady Hazell. Czy zechcia�aby pani opowiedzie� mi o niej? - Zwyczajna przyja��, doktorze. Wie pan, �e to si� zdarza. Lucy jest wdow�, bardzo bogat�, pozna�am j� przez mojego pierwszego m�a. Kiedy opu�ci�am drugiego m�a, Lucy powiedzia�a, �e mog� przyjecha� i zamieszka� u niej, dop�ki nie dojd� do �adu ze sob�. Tylko �e, jak pan wie, nie odzyska�am psychicznej r�wnowagi. Ale chyba opowiada�am ju� panu o tym, kiedy by�am tu po raz pierwszy. - Nieco innymi s�owami. Prosz� m�wi� dalej. - C�, to ju� wszystko. Lucy jest dla mnie bardzo dobra, jej obecno�� poprawia mi nastr�j i lubi� j�. - A co ona my�li o pani? - Nie wiem. Chyba mnie �a�uje. I pewnie mnie te� lubi. - Czy okazuje... fizyczn� czu�o��, czy obejmuje pani�, tuli i tak dalej? Czy na przyk�ad ta�czy z pani�? Catharine za�mia�a si� serdecznie. - Czy ta�czy ze mn�? Nie. Nigdy. Je�li chce zata�czy�, to zawsze ma w pobli�u pod dostatkiem ch�tnych m�czyzn. - Do takiego te� wniosku doszed�em - powiedzia� lekarz, sykn�wszy cicho. - Och, tak, przysz�a do mnie, kiedy odwiedzi�a pani� w zesz�ym tygodniu. Dodajmy, �e nie by�a to um�wiona wizyta. Szczerze m�wi�c, nawet nie zastuka�a. Na szcz�cie akurat nie by�em zaj�ty. Powiedzia�a, �e nie stosuj� wobec pani odpowiedniej terapii, i zachowywa�a si� do�� arogancko. - Przepraszam, doktorze Best. Nie wiedzia�am, �e tak b�dzie. Lekarz parskn�� kr�tkim �miechem, chc�c zapewne okaza�, �e naj�cie lady Hazell nie zrobi�o na nim wi�kszego wra�enia. - Tak. Prowadzi ona co� w rodzaju domu otwartego dla m�odych m�czyzn, prawda? Dla oficer�w z obozu i tak dalej. Przyj�cia o ka�dej porze dnia i nocy. - Owszem, wydaje przyj�cia. - To raczej dziwne miejsce dla kobiety znajduj�cej si� w stanie za�amania nerwowego. Czy mieszkaj�c u niej, uczestniczy�a pani w tych przyj�ciach? - Czasami roznosi�am napoje. Nagle doktor Best powiedzia�: - Pod wzgl�dem fizycznym to bardzo atrakcyjna osoba, nie s�dzi pani? - Tak, niew�tpliwie. Ale gdyby chcia� pan spyta�, czy kiedykolwiek pragn�am i�� z ni� do ��ka, to odpowiem, �e nie. - Mieszkaj�c z ni�, na pewno cz�sto widywa�a j� pani nag� lub p�nag�, w �azience, w sypialni i tak dalej. Czy przy takich okazjach czu�a pani podniecenie seksualne? - Nie. - Czy doznawa�a pani stwardnienia sutk�w lub jakichkolwiek wra�e� erotycznych? - O Bo�e, nie. Powiedzia�am ju� panu, �e nawet w kontaktach z m�czyznami niewiele czuj�. - O tym porozmawiamy p�niej. Tymczasem, pani Casement, musz� stwierdzi�, �e uderza mnie wyj�tkowa gwa�towno��, z jak� pani zaprzecza. Przesadne reakcje na takie pytania zawsze wskazuj� na fakt, �e pacjent ukrywa odwrotne uczucia. Tak wi�c, prosz� si� dobrze zastanowi�. Twierdzi pani, �e nigdy nie czu�a �adnego poci�gu seksualnego do lady Hazell ani do innych dziewcz�t czy kobiet. Czy to prawda? - Tak - powiedzia�a Catharine spokojnym tonem. W tym momencie zachowanie doktora Besta straci�o zupe�nie pozory jowialno�ci, kt�ra zreszt� zacz�a si� ulatnia� ju� w chwili, gdy sko�czy� opowiada� swe historyjki. Nasun�� doln� warg� na g�rn� i odci�gn�� j� z pla�ni�ciem. - Widocznie pani tendencje ukryte s� g��biej ni� my�la�em. Spr�bujmy dotrze� do nich z innej strony. - Czy mog� o co� spyta�? Wci�gn�� powietrze przez nos i wzruszy� ramionami. - Je�li pani chce. - Oczywi�cie nie znam si� na tym, ale skoro nigdy nie czu�am poci�gu do dziewcz�t, czy nie mo�e to po prostu oznacza�, �e one mnie nie poci�gaj�? Nie rozumiem, dlaczego... W zachowaniu lekarza zn�w pojawi�a si� dobra wola. - Jak sama pani m�wi, nie zna si� pani na tym. To normalne. Lecz w tej sprawie nie ma �adnych tajemnic. Prosz� mi powiedzie�, co pani zdaniem stanowi przyczyn� pani ci�g�ych... powiedzmy, niepowodze� w kontaktach z m�czyznami? - C�, cz�ciowo chyba pech. - Niestety, w tej dziedzinie nauki poj�cie �pech� nie jest stosowane. Co jeszcze? - Powiedzia�am ju� panu, �e czasami troch� si� ich boj�. Prosz� pami�ta�, �e pewien m�czyzna grozi� mi kiedy� no�em. - Tak, ma pani racj�, to wa�ny fakt, cho� jego rzeczywiste znaczenie r�ni si� nieco od tego, kt�re pani mu przypisuje. Czy zgodzi si� pani, �e gro�enie komu� ostrym narz�dziem to przejaw agresji? Tak, a wi�c, jaka jest najbardziej prawdopodobna zewn�trzna przyczyna agresji, umiejscowiona nie wewn�trz agresywnego osobnika, ale poza nim? - Co�, co mu si� nie podoba? - Niezupe�nie. Co�, czemu on si� nie podoba. Cudza agresja. Rozumie pani? Catharine zastanowi�a si�. - To znaczy, �e on mi si� nie podoba�? Ale przez ca�y czas mia�am wra�enie, �e go lubi�. Chcia�am... - W ten spos�b my�la�a pani �wiadomie, pani Casement. Widzi pani, te rzeczy s� ukryte bardzo g��boko. Prosz� tylko zastanowi� si� nad swoimi do�wiadczeniami seksualnymi. W ci�gu minionych miesi�cy zape�ni�em notatkami na ten temat oko�o trzydziestu stron. A jaki mo�na z nich wyci�gn�� wniosek? - Lekarz podni�s� le��c� przed nim tekturow� teczk� i rzuci� j� z powrotem na biurko, po czym powoli z�o�y� d�onie i opu�ci� je na swe skrzy�owane nogi. - Do�� oczywisty. Dwa nieudane ma��e�stwa, dziesi�tki romans�w, poczynaj�c od niezwykle wczesnego... - W wi�kszo�ci nie mo�na ich nazwa� romansami, by�y zbyt przelotne. Kiedy zaczyna�a si� znajomo��, zawsze chcia�am, �eby trwa�a d�ugo, ale co� nie wychodzi�o i wkr�tce wszystko si� ko�czy�o. - Za� powodem tego by�a pani ukryta... nie�wiadoma... agresywno��... wobec... m�czyzn. Och, to cz�sto wyst�puj�ce zjawisko. Pani objawia pod�wiadom� wrogo��, m�czyzna pod�wiadomie j� wyczuwa i zaczyna bezpo�rednio na ni� reagowa�, pani wycofuje si�, a on na pani ucieczk� odpowiada jeszcze wi�ksz� agresj�, co zgodne jest ze schematem ucieczki, i tak dalej. W zwi�zku z czym pani ukryta wrogo�� dodatkowo wzrasta i oto po raz kolejny doznaje pani zawodu. Opisano to ju� bardzo dawno temu. Zapewne ma to zwi�zek z pani stosunkiem do ojca... - Kocha�am mojego ojca. - Nie w�tpi�, nie w�tpi�. Nie nale�� do wielbicieli Freuda, a wi�c mo�emy pomin�� ten aspekt problemu. Nie interesuj� mnie paramistyczne �r�d�a choroby umys�owej. Jestem lekarzem, a nie teologiem. - Doktor Best przesun�� j�zykiem w prawo i w lewo po wewn�trznej stronie dolnej wargi. - W ka�dym razie, je�li jeszcze pani nie przekona�em, chcia�bym zwr�ci� pani uwag� na typ fizyczny, kt�ry pani reprezentuje. Na pani sylwetk�, pani Casement. Czy zechcia�aby pani wsta� na chwil�? Dzi�kuj�. O, tak. O, tak, wszystko si� zgadza. Wysoka... ramiona do�� szerokie... piersi drobne... biodra raczej w�skie... nogi d�ugie. Prosz� si� odwr�ci�. W�a�nie. Mo�e ju� pani usi���. Typowe cechy p�obojnacze. Nale�y pani do... - Wiem, p�m�czyzna, p�kobieta, tak? C�, je�li s�dzi pan, �e nie jestem prawdziw� kobiet�, to si� pan myli. Wszyscy moi m�czy�ni, wszyscy m�czy�ni, z kt�rymi mia�am do czynienia, uskar�ali si� zawsze na co� wr�cz przeciwnego. Czego bym nie zrobi�a, twierdzili, �e zachowuj� si� w spos�b typowo kobiecy. Cholerna kobieta. Opanuj si� i przesta� post�powa� jak cholerna kobieta. I nie mogli te� niczego narzuci� mojej sylwetce. Kiedy tylko nie byli na mnie w�ciekli, zawsze zachwycali si� moj� figur�, i to wszyscy. Moj� twarz� r�wnie�. Je�li pana zdaniem mam m�sk� twarz, to mog� tylko powiedzie�, �e widuje pan bardzo dziwnych m�czyzn. - Och, rzeczywi�cie, pani Casement, widywa�em bardzo dziwnych m�czyzn. - Doktor Best by� wprost wniebowzi�ty. - Bardzo dziwnych. R�wnie� takich, kt�rzy nie zdawali sobie sprawy ze swojego stanu, dop�ki nie zwr�ci�em im na to uwagi. Cho�by wczoraj, rozmawia�em z pewnym m�odym cz�owiekiem, kt�rego leczymy z alkoholizmu, z pewnym oficerem z obozu. Wykszta�cony, bardzo inteligentny, mo�na by powiedzie� �wiatowy, obyty. A jednak, kiedy wspomnia�em o rzeczy oczywistej, �e zapija si� na �mier� po to, by ukry� przed samym sob� swe pod�wiadome sk�onno�ci homoseksualne, to o�wiadczy� mi, niew�tpliwie szczerze, �e nigdy nie przysz�o mu to do g�owy. Chodzi�o mu oczywi�cie o uczucia �wiadome. W jego przypadku mamy te� do czynienia z typowo m�skim wygl�dem, zachowaniem i tak dalej, kt�re on naiwnie bra� za dowody swego zasadniczego heteroseksualizmu. Niezw�ocznie udowodni�em mu b��dno�� takich pogl�d�w. Tak, tak, tak, pani Casement - m�wi� lekarz nagle rozdra�niony, t�umi�c zapewne negatywn� reakcj� swej g��bokiej pod�wiadomo�ci - �wiat pe�en jest m�czyzn, kt�rzy znajduj� si� w takiej samej sytuacji jak pani. Moim zdaniem, w�a�nie takich m�czyzn pani przyci�ga. Nienawi�� wobec samych siebie, jak� wyzwala w nich pod�wiadomo��, doprowadza ich do tak agresywnej reakcji na pani w�asn� wrogo��. Trudno si� dziwi�, �e skutki s� op�akane dla obu stron. Tacy m�czy�ni powinni uzna� sw� homoseksualn� psyche i nauczy� si� �y� z ni�, co zreszt� powiedzia�em naszemu m�odemu przyjacielowi. Doktor Best zako�czy� sw� przemow� energicznym skinieniem g�owy i wzi�� w d�onie wazon pe�en wonnych lak�w, kt�rych zapach wci�gn�� w nozdrza z wyra�nym �wistem. - Czy zaleca pan, abym zacz�a sypia� z kobietami? - zapyta�a Catharine. - Droga pani Casement, z mojego punktu widzenia nie mog� ani niczego zaleca�, ani niczego odradza�. Pr�buj� tylko t�umaczy�. A moje perswazje maj� na celu u�wiadomienie pani, �e wszystkie jej k�opoty s� wywo�ane przez pod�wiadom� predylekcj� do os�b tej samej p�ci. Innymi s�owy, jest pani lesbijk�. To ostatnie zdanie wypowiedzia� z tak� emfaz�, i� Catharine rozpaczliwie spr�bowa�a zareagowa� na nie stosownym do sytuacji oburzeniem lub cho�by zainteresowaniem. Ale mo�e zbyt wiele uwagi przywi�zywa�a do ci�g�ych ostrze�e� lekarza, aby nie odpowiada� w spos�b, kt�ry jej zdaniem przypadnie mu do gustu. W ka�dym razie zdoby�a si� teraz jedynie na pytanie, kt�re zada�a tonem wyra�aj�cym zainteresowanie: - Czy naprawd� tak pan uwa�a? Zdecydowanym, acz spokojnym gestem lekarz odstawi� wazon z kwiatami. Staranniej ni� poprzednio przesun�� j�zykiem wewn�trz ust. - Chyba nie zdaje pani sobie sprawy z powagi sytuacji. Jest pani pacjentk� w domu wariat�w, poniewa� oszala�a pani. Nigdy nie darzy�em sympati� sentymentalnych eufemizm�w w rodzaju �szpital psychiatryczny�, �zaburzenia umys�owe� i tak dalej, i nie mam zamiaru polubi� ich ze wzgl�du na pani�. Stan pani charakteryzuje mi�dzy innymi obawa przed u�wiadomieniem sobie natury w�asnych k�opot�w, co jest do�� zrozumia�e, je�li we�miemy pod uwag� skutki, jakie taka �wiadomo�� mo�e wywo�a�. Ale znacznie mniej... zrozumia�y jest pani up�r. To jaka� indywidualna usterka osobowo�ci. Z w�asnej, nieprzymuszonej woli nie chce pani zaakceptowa� prawdy, owego szoku, kt�ry stanowi dla pani jedyn� drog� do tak zwanego przewarto�ciowania psychicznego i do ods�oni�cia prawdziwej natury pani zaburze�. Rzecz jasna, �adne moje zabiegi nie mog� pani do tego zmusi�. A wi�c, dobrze. Zobaczymy, jak poradzi pani sobie w �rodowisku nie tak przytulnym, ciep�ym i bezpiecznym. Zbyt d�ugo ju� chroni�em pani� przed rzeczywisto�ci�. Si�gn�� po blok r�owego papieru i zacz�� pisa� na nim, poruszaj�c g�ow�. - Co chce pan ze mn� zrobi�? Sko�czywszy pisa�, lekarz powiedzia�: - Wypuszcz� pani� na okres pr�bny, pani Casement. Na razie na dwadzie�cia osiem dni. Opu�ci pani ten zak�ad w przysz�� �rod�. B�dzie pani mia�a troch� czasu na poczynienie niezb�dnych przygotowa�. Wreszcie uda�o mu si� wytr�ci� j� z r�wnowagi. Catharine mimowolnie przypomnia�a sobie, jak wygl�da �ycie na zewn�trz: dworce kolejowe, alkohol, zakupy, �miech, samochody, telefony, m�czy�ni. Wtuli�a d�onie mi�dzy kolana. - Gdzie b�d� mieszka�? Co mam tam robi�? - Pani pok�j w domu lady Hazell czeka na pani�, kiedy tylko zechce pani uda� si� tam. Lady Hazell sama mi o tym powiedzia�a, i to z wielk� emfaz�. Jak mi wiadomo, nie uskar�a si� pani na brak pieni�dzy. A wi�c nie przewiduj� �adnych trudno�ci. Doktor Best nacisn�� przycisk dzwonka na biurku, u�miechn�� si� z roztargnieniem i doda�: - Powraca pani do punktu wyj�cia. Wyniki tego ma�ego eksperymentu powinny by� interesuj�ce. I dla mnie, i dla pani. * - Dzisiaj, Maxie, wyj�tkowo dostaniesz zastrzyk w rami� - powiedzia� piel�gniarz. - Ze wzgl�du na obecno�� pan�w. - Chyba ju� sobie p�jdziemy - powiedzia� Ayscue. - To najwa�niejsze wydarzenie popo�udnia - rzek� Hunter, rozpinaj�c bluz� pi�amy. - Gdyby�cie teraz poszli, �wiadczy�oby to o waszej bezduszno�ci. - Dwukrotnie prze�kn�� szybko �lin� i obliza� wargi. Nie usz�o to uwagi Churchilla, kt�ry r�wnie� zacz�� zbiera� si� do wyj�cia. Mia� wra�enie, i� na bladej twarzy Huntera pojawi�o si� kilka jeszcze bledszych plam. - Popatrzmy, mo�e dzi�ki temu wypijemy wieczorem troch� mniej ginu. Co to takiego? - Zastrzyczki multiwitaminowe - odpowiedzia� piel�gniarz, muskularny m�czyzna po trzydziestce z twarz� ozdobion� jednym z najmniejszych nos�w, jakie kiedykolwiek zdarzy�o si� Churchillowi ogl�da�. - Po jakim� czasie nasi spragnieni przyjaciele trac� apetyt na marchewk� i w�tr�bk�. Dzi�ki temu nasz Maxie b�dzie nie tylko grzeczny, ale i zdrowy. Piel�gniarz postawi� w nogach ��ka okr�g�� metalow� tac�. Wzi�� z niej ma�� szklan� ampu�k� z w�sk� szyjk�, kt�r� od�ama� narz�dziem przypominaj�cym szczypce. Potem starannie nape�ni� strzykawk� ciemnobursztynow� ciecz� z ampu�ki i uj�� w palce wacik nasycony p�ynem odka�aj�cym. - Czy dajecie mu co� jeszcze? - spyta� Churchill, chc�c tylko przerwa� milczenie towarzysz�ce czynno�ciom piel�gniarza. - Oczywi�cie, �o�nierzu. - Piel�gniarz zacz�� pociera� wacikiem sk�r� po wewn�trznej stronie przedramienia Huntera. - S� ma�e niebieskie fasolki, po kt�rych Maxie grzecznie lula, i ma�e pomara�czowe kuleczki, kt�re pocieszaj� go, kiedy jest mu smutno. Gotowe. A teraz pole� sobie spokojnie, zgoda? Maxie si� zrelaksuje. Dobrze... - Te zastrzyki witaminowe zostawiaj� niewiarygodny posmak w gardle - powiedzia� Hunter, patrz�c w �cian� za swymi go��mi. - Chyba ju� nigdy nie b�d� m�g� zajada� kleiku z takim apetytem. Cho� od kleiku posmak wcale nie znika. My�l�, �e mo�e... pomog�oby kilka dobrych, solidnych kanapek ze szmerglem. Ale nie mo�na ich tu dosta�. - Grzeczny z ciebie ch�opiec, Maxie. - Piel�gniarz lekko poklepa� Huntera po czubku g�owy. - Teraz nie grozi ci ju� kurza �lepota. Przecie� chcia�by� widzie� po ciemku, co? Wiecie, ch�opcy, nie powinni�cie przejmowa� si� za bardzo k�opotami swego kumpla. Nasz Maxie lubi po prostu zagl�da� do butelki. To jeszcze nic w por�wnaniu z upodobaniami niekt�rych innych naszych klient�w. Piel�gniarz wzi�� papierosa ze stolika Huntera, zapali� go zapalniczk� dobyt� z kieszeni d�ugiego bia�ego kitla, wyplu� okruch tytoniu i m�wi� dalej, g�adz�c czo�o palcami d�oni, w kt�rej trzyma� papierosa. - Na przyk�ad tamten facet. Ten, kt�rego pilnuje m�j kolega. - Cho� piel�gniarz wcale nie �ciszy� g�osu, m�czyzna, kt�ry uwa�nie rozgl�da� si� po pokoju, kontynuowa� swoje zaj�cie, nie zdradzaj�c niczym, �e go s�yszy. - Zatwardzia�y typek. Wprost zakochany w w�dzi. A powiem wam, �e kuracja odruchami warunkowymi to nie �arty. Rzecz polega na tym, �e na pocz�tek podaje si� klientowi jaki� �rodek na wymioty. Kiedy� u�ywano do tego strychniny, ale z czasem zauwa�ono, �e ma ona, hm, niepo��dane skutki uboczne. Wiecie, jak na przyk�ad �mier�. - Piel�gniarz zachichota� i uk�oni� si� nisko jak aktor wywo�any po przedstawieniu przed kurtyn�. - Ale z tym nie mamy ju� problem�w. Zreszt�, wiecie, jak to si� robi: szpikujemy faceta chlorowodorkiem emetyny i tak dalej, i czekamy, a� cz�stoskurcze, poty i zawroty g�owy rozmi�kcz� go troch�. Potem przepisy nakazuj� podsun�� mu szklaneczk� whisky czy co tam lubi, na jakie� p� minuty przed tym, zanim zacznie rzyga� od emetyny. To prawdziwa sztuka. Je�li robimy to umiej�tnie, po pewnym czasie facet wymiotuje od samej whisky. Tak by�o z naszym kolesiem, a tylko jedn� czwart� przypadk�w udaje si� doprowadzi� do tego stanu. I wtedy wielki bia�y w�dz wypuszcza go na okres pr�bny. W�dz zawsze robi wszystko we w�a�ciwym momencie. Po dw�ch tygodniach nasz przyjaciel zn�w jest u nas. Ostre wycie�czenie i niedo�ywienie. Dlaczego? Ot� kole� ��opa� whisky, po czym rzyga� tak, �e a� kiszki wywraca�y mu si� na lew� stron�, po czym zn�w ��opa�. I tak w k�ko. Rozumiecie. Oto pi�kny przyk�ad prawdziwej mi�o�ci do w�dy. Jak ju� powiedzia�em, nasz Maxie to jeszcze przedszkolak. No, musz� ju� i��. - Piel�gniarz podni�s� swoj� tac� i filozoficznie pokr�ci� g�ow�. - Och, mamy tu bardzo oryginalnych typk�w - doda�, jakby zamierza� opowiedzie� co� jeszcze. - Nie chcieliby�my pana zatrzymywa� - powiedzia� Naidu. - Nie ma mowy, generale. I wy te� lepiej nie sied�cie za d�ugo. Zawr�cicie Maxie�emu w g�owie i nie b�dzie m�g� zasn�� w nocy. Wolimy nie podawa� mu za du�o sodoamytolu. No, to na razie, wojacy. Bagnet na bro�, otworzy� luki bombowe, co? Ach, ten bojowy duch. Piel�gniarz wyszed� spr�ystym krokiem. - Je�li chcesz, to w tej chwili udam si� do dyrektora tej instytucji i osobi�cie z�o�� za�alenie - powiedzia� Naidu. - Powiedz tylko s�owo, Max. - Och, Moti, co si� sta�o z twoim poczuciem humoru? To naprawd� bardzo mi�y ch�opak. Na sw�j spos�b. �agodny jak dziecko. Jak dziecko, kt�remu inne dziecko chce zabra� jego kolejk�. Nie, nie jest nawet taki z�y. - Czy to jego nazywasz �mi�ym piel�gniarzem�? - spyta� Churchill. - Bo je�li tak, to... - Nie, �mi�y piel�gniarz� jest naprawd�, niezaprzeczalnie mi�y. M�wi, �e musi si� mn� zaopiekowa�. Obieca�, �e w niedziel� b�dzie siedzia� ko�o mnie w autobusie podczas wycieczki do klasztoru �wi�tego Hieronima. - I co b�dziecie tam robi�? - Ayscue wyszczerzy� z�by. - Chyba popatrzymy troch�, a potem wr�cimy. Przynajmniej odetchniemy �wie�ym powietrzem. Po minucie trzej go�cie po�egnali si� z Hunterem i ruszyli przez korytarz. Churchill mia� zamy�lon� min�. Zmartwionym g�osem powiedzia�: - Dlaczego takie rzeczy musz� si� zdarza�? Cz�owiek taki jak Max w tak strasznej sytuacji. To niesprawiedliwe. - To dla jego dobra - odpar� Naidu. - To konieczne, James. Ten �ajdak piel�gniarz nie podoba� mi si� tak samo jak tobie, ale zar�czam ci, �e je�li zrobi co� naprawd� paskudnego, w�adze dowiedz� si� o tym i podejm� odpowiednie kroki. Wiesz przecie�. B�d� rozs�dny. - Staram si�. Pr�buj� znale�� w tym jaki� sens. Nie chodzi mi nawet o piel�gniarza. Nie czuj� do niego sympatii, ale nie mam nic przeciwko jego istnieniu. Natomiast mam bardzo wiele przeciwko okoliczno�ciom, w kt�rych cz�owiek taki jak Max mo�e wyrz�dzi� samemu sobie wiele z�ego. Zreszt�, to dotyczy wszystkich, nie tylko Maxa. Wyszli na s�o�ce. Naidu powiedzia� z powag�: - Cz�owiek posiada woln� wol�. Dost�pne mu s� wszelkie rzeczy b�d�ce wytworem naszego �wiata. Ka�dy mo�e zrobi� z nich taki u�ytek, jakiego pragnie. Wszyscy musimy zdawa� sobie z tego spraw�. Istnieje w naszym �wiecie alkohol, a je�li kto� go nadu�ywa, sam za to odpowiada. Zrozumcie mnie dobrze, nie chc� bynajmniej pot�pia� naszego przyjaciela. Omijaj�c wzrokiem kamienn� figur� stwora przypominaj�cego lwa, obok kt�rej w�a�nie przechodzili, Churchill spojrza� na Naidu. Na jego drobnej, �adnej twarzy o harmonijnym kszta�cie i zdrowej, br�zowej cerze malowa�o si� zmartwienie, ale i zadowolenie. Churchill niemal co dnia znajdowa� nowe powody, aby mu zazdro�ci�. - Rozumiem to, Moti - powiedzia�. - Ale czy alkohol nie m�g�by mie� wy��cznie dobrych skutk�w albo przynajmniej nie powodowa� tak strasznych cierpie� jak te, kt�rych ofiar� padli ci nieszcz�nicy w szpitalu? Wiesz, m�g�by by� tak ma�o szkodliwy jak ob�arstwo. Pijacy cierpieliby tylko na oty�o��. A wi�c dlaczego musi to by� takie z�e? - James,