9290

Szczegóły
Tytuł 9290
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9290 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9290 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9290 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jack London Mistrz tajemnicy We wsi wrza�o. Kobiety gada�y ch�rem przenikliwymi, piskliwymi g�osami. M�czy�ni chodzili pos�pni, z minami niepewnymi, i nawet psy, kt�rym w jaki� tajemniczy spos�b udzieli� si� nastr�j ludzi, w��czy�y si� l�kliwie po wsi, gotowe uciec do lasu przy pierwszym wybuchu awantury. Powietrze przesycone by�o podejrzliwo�ci�. Nikt nie ufa� s�siadowi i ka�dy czu� tak�� nieufno�� wok� siebie. Nawet dzieci by�y powa�ne i przygn�bione, a ma�y Di-Ya � przyczyna tego wszystkiego � kt�ry porz�dnie dosta� w sk�r� najprz�d od Hooniah, swej matki, a p�niej od ojca Bawna, chlipa� teraz �a�o�nie i ukryty na piaszczystym brzegu pod wielkim przewr�conym kanoe pesymistycznym okiem wyziera� na �wiat. A na domiar z�ego szaman Scundoo popad� w nie�ask� i nie mo�na by�o skorzysta� z jego s�ynnej czarodziejskiej sztuki, by odkry� z�oczy�c�. Bo i rzeczywi�cie: miesi�c temu obieca� pomy�lny po�udniowy wiatr, wi�c plemi� postanowi�o wybra� si� na potlatch do Tonkinu, gdzie Taku Jim mia� wyda� wszystkie swoje dwudziestoletnie oszcz�dno�ci. I patrzcie. Kiedy nadszed� ten dzie�, zerwa� si� fatalny p�nocny wiatr i z trzech pierwszych kanoe, kt�re odwa�y�y si� wyp�yn�� na wzburzone morze, jedno posz�o na dno, pozosta�e za� rozbi�y si� na ska�ach tak, �e nawet uton�o jedno dziecko. �Przez pomy�k� poci�gn��em za sznurek przy z�ym worku� � t�umaczy� si� szaman. Ale ludzie nie chcieli o niczym s�ysze�: przestali mu znosi� pod pr�g ofiary z mi�sa, ryb i futer. Siedzia� wi�c teraz nad�ty w swej chacie, jak my�leli � poszcz�c w gorzkiej pokucie, a w rzeczywisto�ci racz�c si� szczodrze ze swych obfitych, tajemnych zapas�w i rozmy�laj�c nad przewrotno�ci� t�umu. Zgin�y gdzie� koce Hooniah. Dobre, cudowne ciep�e i grube koce, z kt�rych by�a tym bardziej dumna, �e dosta�y jej si� za bezcen. Ty-Kwan z pobliskiej wsi zg�upia� chyba, �e rozsta� si� z nimi tak �atwo. Hooniah nie wiedzia�a, �e nale�a�y do zamordowanego Anglika; po jego zagini�ciu ameryka�ski kuter do�� d�ugo kr��y� przy brzegu, a jego motor�wki sapa�y i warkota�y po ukrytych zatoczkach. I nie nie m�ci�o jej zadowolenia, bo nie wiedzia�a, �e Ty-Kwan na gwa�t wyzby� si� koc�w, by uwolni� swe plemi� od odpowiedzialno�ci przed s�dem za t� zbrodni�. A �e inne kobiety p�ka�y z zazdro�ci, jej duma przesz�a wszystkie granice, rozros�a si�, obj�a ca�� wie� i wybrze�e Alaski od Dutch Harbor do St. Mary. Wspania�a grubo�� tych koc�w i to, �e by�y tak cudownie ciep�e zdoby�y totemowi Hooniah s�uszny szacunek, a jej imi� by�o na ustach m�czyzn na wszystkich morskich �owiskach i podczas uczt. Okoliczno�ci, w jakich zgin�y, by�y nadzwyczaj tajemnicze. � Tylko je roz�o�y�am na s�o�cu pod boczn� �cian� domu... � po raz tysi�czny skar�y�a si� Hooniah swym siostrom z plemienia Thlinget. � Tylko je roz�o�y�am i odwr�ci�am si� na chwil�, bo Di-Ya, ten rabu� surowego ciasta i po�eracz m�ki, wsadzi� g�ow� do �elaznego garnka, przewr�ci� go i ugrz�z� w nim. Nogi mu si� be�ta�y w powietrzu jak ga��zie drzewa na wietrze. Ledwie go stamt�d wyci�gn�am i dwa razy pacn�am g�ow� o drzwi, by mu we �bie rozja�ni� i, wyobra�cie sobie, koce znik�y. � Koce znik�y � przera�onym szeptem powt�rzy�y kobiety. �Straszna strata� � powiedzia�a jedna. A druga: �Takich koc�w jeszcze nie by�o�. Trzecia doda�a: �Bardzo ci� �a�ujemy, Hooniah�. Ale w duszy ka�da z nich cieszy�a si�, �e te wstr�tne koce, ta s�l w oku wszystkich, nareszcie przepad�y. � Tylko je roz�o�y�am na s�o�cu... � zacz�a Hooniah po raz tysi�czny pierwszy. � Tak, tak � g�o�no odezwa� si� znudzony Bawn. � Nikt obcy nie zagl�da� jednak do wsi. Jasne wi�c, �e kto� z naszych ukrad� koce. � O Bawn, czy� to mo�liwe? � ch�rem odezwa�y si� oburzone kobiety. � Kt� by to zrobi�! � A wi�c chyba czary � ci�gn�� Bawn do�� flegmatycznie, cho� ukradkiem chytrym spojrzeniem przesun�� po twarzach kobiet. � Czary! � Na d�wi�k tego strasznego s�owa przycich�y i z l�kiem spojrza�y po sobie. � Tak � potwierdzi�a Hooniah i jej ukryta z�o�liwo�� wysz�a na jaw w chwilowym podnieceniu. � Zawiadomiono ju� Klok-No-Tona i pos�ano po niego ��d� z silnymi wio�larzami. Na pewno przyb�dzie z wieczornym przyp�ywem. Ma�e grupki rozproszy�y si� natychmiast i strach pad� na ca�� wie�. Ze wszystkich nieszcz�� czary by�y najokropniejsze. Tylko szamani potrafi� radzi� sobie z rzeczami nieuchwytnymi i tajemniczymi i nikt � m�czyzna, kobieta czy dziecko � a� do chwili pr�by nie mo�e wiedzie�, czy szatan nie opanowa� jego duszy. A ze wszystkich szaman�w najgro�niejszy by� Klok-No-Ton, kt�ry mieszka� w s�siedniej wsi. �aden nie odkry� tylu z�ych duch�w co on, �aden nie poddawa� ofiar straszniejszym torturom. Raz odnalaz� nawet diab�a ukrytego w trzymiesi�cznym dziecku. Najbardziej upartego diab�a ze wszystkich, kt�rego zdo�ano wyp�dzi� dopiero wtedy, gdy dziecko przez tydzie� le�a�o na tarninie i na g�ogu. Cia�ko wrzucono potem do morza, ale fale ci�gle wyrzuca�y je na brzeg, niby jak�� kl�tw� ci���c� na wsi. I nie znikn�o dop�ty, dop�ki w czasie odp�ywu nie przywi�zano do pala dw�ch silnych ludzi i morze ich nie zatopi�o. Po tego w�a�nie Klok-No-Tona pos�a�a teraz Hooniah. Szkoda, �e Scundoo, ich w�asny szaman, by� w nie�asce. On mia� �agodniejsze sposoby i znany by� z tego, �e wyp�dzi� dw�ch diab��w z m�czyzny, kt�ry p�niej sp�odzi� siedmioro zdrowych dzieci. Ale Klok-No-Ton! Na my�l o nim serce w nich zamiera�o od z�ych przeczu� i ka�demu zdawa�o si�, �e inni patrz� na� podejrzliwie; ka�demu i wszystkim pr�cz Sime'a. Sime za� by� niedowiarkiem, kt�ry z pewno�ci� �le sko�czy, a tej pewno�ci nie zdo�a�y zachwia� nawet jego powodzenia. � Cha, cha, cha � �mia� si� Sime. � Z�e duchy i Klok-No-Ton, kt�ry jest najgorszym z�ym duchem w ca�ym kraju Thlinget�w. � Ty g�upcze. On ju� jedzie ze swoimi czarami i zakl�ciami. Sied� wi�c cicho, bo �ci�gniesz na siebie nieszcz�cie i dni twoje b�d� policzone. Tak powiedzia� mu La-lah, przezywany Oszustem, a Sime roze�mia� si� pogardliwie. � Nazywam si� Sime i nie znam strachu, nie boj� si� ciemno�ci. Jestem mocnym cz�owiekiem, takim, jakim by� m�j ojciec, i my�l� jasno. Ani ty, ani ja nie widzieli�my na w�asne oczy tajemniczych z�ych duch�w... � Ale Scundoo widzia� � odpar� La-lah. � I Klok-No-Ton te�. Wiemy z pewno�ci�. � Sk�d wiesz, synu g�upca? � zagrzmia� Sime i ciemna fala krwi zala�a mu gruby, byczy kark. � Z tego, co m�wili. Sime warkn��: � Szaman jest tylko cz�owiekiem. Czy jego s�owa nie mog� by� k�amliwe, jak twoje i moje? Tfu. Tfu. I jeszcze raz tfu. Masz dla twoich szaman�w i ich diab��w, i masz, i masz. I rozdaj�c prztyczki w powietrzu na prawo i lewo, przeszed� przez t�um gapi�w, z l�kiem i gorliwym po�piechem rozst�puj�cych si� przed nim. � Dobry rybak i zr�czny my�liwy, ale z�y cz�owiek � powiedzia� kto�. � Ale mu si� szcz�ci � zauwa�y� kto� inny. � Wi�c b�d� tak�e z�y i niech ci si� szcz�ci � rzuci� Sime przez rami�. � Gdyby wszyscy byli �li, nie trzeba by szaman�w. Tfu, wy dzieciaki boj�ce si� ciemno�ci. I gdy z wieczornym przyp�ywem przyby� Klok-No-Ton, Sime �mia� si� dalej wyzywaj�co i nawet nie powstrzyma� si� od z�o�liwego �artu, kiedy szaman potkn�� si� na piasku wysiadaj�c z �odzi. Klok-No-Ton spojrza� na niego ponuro i bez s�owa powitania, dumnie przeszed� przez t�um ku domowi Scundoo. Nikt nie m�g� wiedzie�, jaki by� przebieg spotkania Klok-No-Tona ze Scundoo, bo gdy obaj w�adcy tajemnicy rozmawiali ze sob�, wszyscy z szacunkiem skupili si� w oddali i szeptem zamieniali uwagi. � Witaj, o Scundoo! � zagrzmia� Klok-No-Ton, najwyra�niej niepewny przyj�cia. Klok-No-Ton by� olbrzymem i sw� pot�n� budow� g�rowa� nad ma�ym Scundoo, kt�rego cienki g�osik lecia� ku niemu jak oddalone, s�abe cykanie �wierszcza. � Witaj, Klok-No-Ton � odpar� Scundoo. � Pi�kny dzie� nasta� z twoim przybyciem. � Ale podobno... � Klok-No-Ton zawaha� si� i umilk�. � Tak, tak � przerwa� mu niecierpliwie Scundoo. � Nasta�y dla mnie z�e czasy, bo inaczej, czy by�bym ci wdzi�czny, �e wchodzisz w moje prawa? � Martwi mnie to, m�j przyjacielu... � Ach nie! Bardzo si� ciesz�. � Dam ci po�ow� tego, co sam dostan�. � O nie, m�j drogi � mrukn�� Scundoo protestuj�c ruchem r�ki. � To ja jestem twoim niewolnikiem i odt�d b�d� tylko my�la�, jak ci si� najlepiej przys�u�y�. � Jak i ja... � Jak i ty mi si� teraz przys�ugujesz. � A wi�c dobrze. Czy to jaka� trudna sprawa z tymi kocami Hooniah? Macaj�c grunt tym pytaniem, s�ynny szaman zrobi� b��d, a Scundoo u�miechn�� si� nieznacznie i blado, bo umia� czyta� w my�lach i ma�o ceni� sobie ludzi. � Zawsze stosowa�e� mocne �rodki � powiedzia� � i na pewno bardzo pr�dko odkryjesz z�odzieja. � Tak, zaraz go odkryj�, jak tylko na niego spojrz�. � Klok-No-Ton zn�w si� zawaha�. � Czy by� tu kto� obcy? � zapyta�. Scundoo przecz�co potrz�sn�� g�ow�. � Sp�jrz � rzek� � czy to nie wspania�e? Pokaza� mu worek na nogi z fokowych i morsowych sk�r, a Klok-No-Ton obejrza� go z tajon� zawi�ci�. � Tanio go kupi�em. Klok-No-Ton skin�� g�ow� s�uchaj�c uwa�nie. � Mam go od La-laha. To niezwyk�y cz�owiek i nieraz my�la�em... � Tak? � niecierpliwie wyrwa� si� Klok-No-Ton. � Nieraz my�la�em � powt�rzy� Scundoo cichszym g�osem. I po chwili milczenia doda�: � Pi�kny dzie� nasta�, a ty b�d� bezwzgl�dny. Twarz Klok-No-Tona rozpogodzi�a si�. � Jeste� wielkim cz�owiekiem, Scundoo, szamanem mi�dzy szamanami. Id� ju�. Nigdy ci tego nie zapomn�. Powiedzia�e�, �e ten La-lah to niezwyk�y cz�owiek. Przez twarz Scundoo przelecia� jeszcze bledszy, prawie niewidoczny u�miech. Zamkn�� drzwi zaraz za go�ciem i zaryglowa� je na dwa spusty. Kiedy Klok-No-Ton zjawi� si� na wybrze�u, Sime w�a�nie naprawia� swoje kanoe i oderwa� si� od pracy tylko po to, by ostentacyjnie nabi� strzelb� i po�o�y� j� przy sobie. Szaman spostrzeg� to i krzykn��: � Niech wszyscy si� tu zejd�! Tak m�wi Klok-No-Ton, poszukiwacz i zaklinacz diab��w! Pocz�tkowo zamierza� zgromadzi� wie� ko�o domu Hooniah, a potrzebni mu byli wszyscy. Teraz zl�k� si�, �e Sime go nie us�ucha i nie przyjdzie, wola� za� unikn�� k��tni. Sime by� niegro�ny, gdy si� go nie zaczepia�o, ale zaczepiony m�g� zaszkodzi� niejednemu szamanowi. � Przyprowad�cie tu kobiet� Hooniah � rozkaza� Klok-No-Ton patrz�c gro�nie na ludzi zebranych w kole, a tym, na kt�rych wzrok jego spocz��, mrowie przebieg�o po krzy�u. Hooniah ko�ysz�c si� jak kaczka wyst�pi�a naprz�d. G�ow� mia�a schylon� i wzrok odwr�cony. � Gdzie s� koce? � Ledwie je roz�o�y�am na s�o�cu i, patrzcie, ju� znik�y � zaszlocha�a. � Tak? � To Di-Ya zawini�. � No? � Zbi�am go za to i jeszcze zbij�, bo to on sprowadzi� nieszcz�cie na nas, biednych ludzi. � Koce! � ochryp�ym g�osem warkn�� Klok-No-Ton przejrzawszy jej zamiar wytargowania niskiej zap�aty. � M�w o kocach, wiemy, �e jeste�cie bogaci. � Roz�o�y�am je tylko na s�o�cu � zachlipa�a � a my jeste�my biedni i nic nie mamy. Klok-No-Ton zesztywnia� nagle i odra�aj�cy grymas wykrzywi� mu twarz. Hooniah cofn�a si� przed nim przera�ona, ale tak szybko skoczy� naprz�d z wywr�conymi bia�kami oczu i opuszczon� szcz�k�, �e potkn�a si� i jak d�uga upad�a mu u n�g. Szaman wymachiwa� nad ni� r�kami, dziko bi� nimi w powietrzu, kr�c�c si� przy tym i zwijaj�c, jak w bolesnych kurczach. Zdawa�o si�, �e dosta� ataku epilepsji. Bia�a piana wyst�pi�a mu na usta, a cia�em wstrz�sa�y konwulsyjne dreszcze. Kobiety zacz�y �piewnie zawodzi�, ko�ysz�c si� w ty� i w prz�d w ekstazie, a m�czy�ni, jeden po drugim, te� dali si� porwa� og�lnemu podnieceniu. Tylko Sime mu nie uleg�. Siedz�c okrakiem na swym kanoe przygl�da� si� wszystkiemu szyderczym okiem. Jednak�e i w nim odezwa�a si� krew przodk�w, bo mrucza� najpot�niejsze zakl�cia, jakie zna�, dla dodania sobie otuchy. Strasznie by�o patrze� na Klok-No-Tona. Odrzuci� koc, zdar� z siebie ubranie i gdyby nie przepaska z orlich szpon�w na biodrach, by�by zupe�nie nagi. Krzycz�c i wyj�c, miota� si� w kole jak op�tany, a jego d�ugie, czarne w�osy powiewa�y w powietrzu niby ciemne pasma nocy. W tym szale�czym tanie by� jaki� prymitywny rytm i gdy ju� wszyscy pod jego wp�ywem ko�ysali si� w takt z szamanem, ��cz�c swe g�osy w jeden, on nagle siad� wyprostowany z podniesion� r�k� i wyci�gni�tym d�ugim szponiastym palcem. Niskim grobowym pomrukiem powitano ten ruch. Ludzie kucali na dr��cych nogach, gdy gro�ny palec przesuwa� si� nad nimi, bo wraz z tym palcem sz�a ku nim �mier�, a �ycie zostawa�o przy tych, kt�rych min��, i ci bacznie �ledzili jego dalsz� drog�. Wreszcie, przy akompaniamencie przera�liwego krzyku, gro�ny palec zatrzyma� si� nad La-lahem, kt�ry zadr�a� jak li�� osiki. Widzia� si� ju� martwym, sw�j dobytek podzielonym, sw� owdowia�� �on� po�lubion� bratu. Pr�bowa� si� odezwa�, zaprzeczy�, lecz j�zyk przywar� mu do podniebienia, a w gardle zasch�o. Teraz, gdy Klok-No-Ton wywi�za� si� z zadania, zdawa�o si�, �e omdla�, ale on tylko czeka� z zamkni�tymi oczyma, a� zerwie si� pot�ne wo�anie o krew, pot�ne ��danie krwi, znane mu z tysi�ca podobnych zaklina�, kiedy to plemi� jak stado wilk�w rzuca�o si� na dr��c� ofiar�. G�ucha cisza panowa�a jednak wko�o, a potem sk�d� � w�a�ciwie zewsz�d � dolecia� go nie�mia�y z pocz�tku chichot, kt�ry r�s� i r�s�, a� wreszcie gromki �miech targn�� powietrzem. � Co to? � krzykn�� zdziwiony. � Cha, cha, cha! � �miano si�. � Z�e s� twoje wr�by, o Klok-No-Ton! � Wszyscy wiedz� � b�ka� La-lah � �e osiem ci�kich miesi�cy by�em daleko na morzu z Siwaszami, �owcami fok. Dopiero dzi� wr�ci�em i dowiedzia�em si�, �e koce Hooniah zgin�y przed moim powrotem, � Tak! � krzykni�to ch�rem. � Koce Hooniah zgin�y przed jego powrotem. � A ty nic nie dostaniesz za wr�b�, bo te� nie jest nic warta � zapowiedzia�a Hooniah, kt�ra ju� wsta�a na nogi i pali�a si� ze wstydu. Ale Klok-No-Ton widzia� jedynie twarz Scundoo przed sob� z jego bladym, ledwie widocznym u�miechem i s�ysza� dalekie cykanie �wierszcza: �Kupi�em go od La-laha i nieraz my�la�em...� i: �Dzie� jest pi�kny, a ty b�d� bezwzgl�dny�. Przemkn�� obok Hooniah, t�um za� instynktownie rozst�pi� si� przed nim. Sime z wysoko�ci swego kanoe rzuci� za nim jaki� uszczypliwy �art, kobiety �mia�y mu si� w twarz, zewsz�d �ciga�y go pogardliwe okrzyki. Na nic nie zwa�a�, p�dzi� ku chacie Scundoo. Za�omota� w drzwi, wali� w nie pi�ciami, ciska� najdziksze przekle�stwa. Nikt mu nie odpowiedzia� i tylko w kr�tkich chwilach ciszy s�ycha� by�o tajemnicze zakl�cia Scundoo. Klok-No-Ton szala� � miota� si� jak wariat, ale kiedy wielkim kamieniem spr�bowa� wy�ama� drzwi, w t�umie zerwa� si� pomruk. I on, Klok-No-Ton, poj�� teraz, �e stoi odarty ze swej mocy i autorytetu przed wrogim plemieniem. Zobaczy�, �e jeden z m�czyzn schyla si� po kamie�, potem drugi, i �miertelny strach zje�y� mu w�osy. � Nie ruszaj Scundoo, kt�ry jest wielkim czarownikiem! � krzykn�a jedna z kobiet. � Wracaj lepiej do domu � gro�nie doradzi� kt�ry� z m�czyzn. Klok-No-Ton zawr�ci� na pi�cie i przez t�um poszed� ku �odzi. Serce pala�o mu gniewem, lecz rozum przypomina�, �e plecy ma nie os�oni�te. Nikt jednak nie rzuci� kamieniem. Dzieci p�ta�y mu si� pod nogami dra�ni�c go, �miech i szyderstwa krzy�owa�y si� w powietrzu � ale na tym koniec. Pe�n� piersi� odetchn�� jednak dopiero wtedy, kiedy ��d� odp�yn�a daleko od brzegu. Wtedy wsta� i rzuci� bezsiln� kl�tw� na wie� i plemi�, nie zapominaj�c wymieni� oddzielnie osoby Scundoo, kt�ry z niego tak okropnie zadrwi�. A na brzegu t�um wznosi� okrzyki na cze�� Scundoo. Wszyscy zebrali si� przed drzwiami jego chaty, b�agaj�c go i zaklinaj�c, by im przebaczy�, a� w ko�cu wyszed� do nich i uni�s� r�k�. � Przebaczam wam ch�tnie, bo jeste�cie moimi dzie�mi � powiedzia�. � Ale to po raz ostatni. Po raz ostatni wasza g�upota ujdzie wam bezkarnie. Zrobi� to, co chcecie, bo wiem wszystko. Dzi� w nocy, kiedy ksi�yc odejdzie za ziemi�, by spojrze� na wielkich zmar�ych, macie si� zebra� po ciemku przed chat� Hooniah. Wtedy z�odziej wyst�pi przed innych i odbierze nale�n� kar�. Rzek�em. � Musi umrze�! � wrzasn�� Bawn � za to, �e narobi� nam tyle zmartwienia i wstydu. � Tak b�dzie � rzek� Scundoo i zamkn�� drzwi. � Teraz wszystko si� wyja�ni i znowu zapanuje spok�j � proroczo i z patosem oznajmi� La-lah. � Dzi�ki Scundoo, ma�emu Scundoo � drwi� Sime. � Dzi�ki czarom Scundoo, ma�ego Scundoo � poprawi� go La-lah. � Plemi� Thlinget to dzieci g�upoty. � Sime klepn�� si� w udo, a� echo posz�o. � W g�owie si� nie mie�ci, �eby doros�e kobiety i silni m�czy�ni dali si� zastraszy� takimi bzdurami i bajkami. � Bywa�em tu i tam � odpar� La-lah. � P�ywa�em po g��bokich morzach i widzia�em du�o dziw�w i czar�w. Wiem, �e to prawda. Nazywam si� La-lah... � La-lah, Oszust... � Tak mnie przezwali, ale naprawd� nazywam si� Wielkim W�drowc�. � Nie jestem takim wielkim w�drowc�... � zacz�� Sime. � Trzymaj wi�c j�zyk za z�bami � wtr�ci� Bawn i rozeszli si� w gniewie. Kiedy ostatni srebrzysty blask ksi�yca znik� za horyzontem, Scundoo zjawi� si� w t�umie zebranym przed domem Hooniah. Szed� szybko i ra�nie, a ci, co widzieli go w blasku oliwnego kaganka Hooniah, zauwa�yli, �e nie ni�s� ani grzechotek, ani masek, ani �adnych innych czarnoksi�skich utensyli�w. Mia� tylko pod pach� wielkiego, sennego kruka. � Czy dosy� zgromadzili�cie drzewa na ognisko, by wszyscy dobrze widzieli po sko�czonych czarach? � zapyta�. � Tak � odpar� Bawn. � Drzewa jest pe�no. � S�uchajcie wi�c, co powiem, a powiem kr�tko. Przynios�em z sob� kruka, kt�ry nazywa si� Jelchs i potrafi odgadn�� i przejrze� ka�d� tajemnic�. Tego czarnego jak noc kruka posadz� pod wielkim czarnym garnkiem Hooniah w najczarniejszym k�cie jej chaty. Zgasimy kaganek i b�dzie zupe�nie ciemno. To bardzo proste. Jeden po drugim b�dziecie wchodzi� do chaty. Przy�o�ycie r�k� do garnka na czas jednego oddechu i wyjdziecie. Jelchs na pewno zakracze, gdy poczuje ko�o siebie r�k� z�odzieja. A kto wie, mo�e jako� inaczej oka�e swoj� m�dro��. Czy jeste�cie gotowi? � Jeste�my gotowi � odpowiedzieli mu wielog�o�nym ch�rem. � B�d� wywo�ywa� po kolei nazwiska m�czyzn i kobiet, a� wszystkich wywo�am. Pierwszy poszed� La-lah � �mia�o wszed� do chaty. Wszyscy nadstawili uszu. W martwej ciszy s�ycha� by�o jego kroki po zbutwia�ych, trzaskaj�cych pod nogami deskach. Ale nic wi�cej. Jelchs nie zakraka�, nie da� �adnego znaku. Potem Scundoo wywo�a� Bawna, bo mog�o si� zdarzy�, �e kto� ukrad� w�asne koce, aby okry� ha�b� s�siada. Za nim posz�a Hooniah, inne kobiety i dzieci, lecz kruk milcza�. � Sime! � zawo�a� Scundoo. � Sime! � powt�rzy�. Ale Sime si� nie ruszy�. � Boisz si� ciemno�ci? � ostro zaatakowa� go La-lah, kt�rego uczciwo�� zosta�a ju� dowiedziona. Sime zachichota�. � �miej� si�, bo to wszystko strasznie g�upie. Wejd�, jednak nie dlatego, bym wierzy� w cuda, ale �eby pokaza�, �e si� niczego nie boj�. Wszed� �mia�o i wyszed� ci�gle �artuj�c. � Zginiesz kiedy� nagle � mrukn�� La-lah uniesiony s�usznym gniewem. � Nie w�tpi� � pogodnie odpar� niedowiarek. � Ma�o kto z nas umiera w ��ku, bo na co mieliby�my szaman�w i g��bokie morze. Kiedy ju� po�owa wsi szcz�liwie przesz�a pr�b�, podniecenie � dot�d hamowane � nabra�o niezwyk�ego napi�cia. A kiedy dwie trzecie wsi przesz�o przez chat�, jaka� m�oda kobieta, tu� przed pierwszym porodem, zacz�a nerwowo krzycze� i �mia� si� ze strachu. Wreszcie nadesz�a kolej ostatniego cz�owieka, a nic si� jeszcze nie sta�o. Ostatnim by� Di-Ya. Z pewno�ci� to on by� z�odziejem. Hooniah podnios�a lament a� pod niebiosy, gdy reszta plemienia odsun�a si� od nieszcz�liwego malca. Biedak by� na p� �ywy z przera�enia, nogi si� pod nim ugina�y tak, �e potkn�� si� o pr�g i o ma�o nie upad�. Scundoo wepchn�� go do �rodka i zamkn�� za nim drzwi. Przez d�ugi czas s�ycha� by�o tylko szloch ch�opca, p�niej jego ostro�ne st�panie, gdy szed� w r�g chaty. Potem cisza i odg�os powrotnych krok�w. Drzwi si� otwar�y. Malec wyszed� z chaty. Nic si� nie sta�o, a on by� ostatni. � Rozpalcie ognisko � rozkaza� Scundoo. Jasne p�omienie buchn�y w g�r� i o�wietli�y twarze ci�gle jeszcze wykrzywione znikaj�cym strachem, ale ju� zasnuwaj�ce si� zw�tpieniem. � Nie uda�o si� � ochryple szepn�a Hooniah. � Tak � z ulg� przytakn�� Bawn. � Scundoo si� starzeje i musimy si� postara� o nowego szamana. � Gdzie jest m�dro�� tego Jelchsa? � zachichota� Sime prosto w ucho La-lahowi. La-lah potar� czo�o z zak�opotaniem i zmilcza�. Sime za� wypi�� pier� wyzywaj�co i z wa�n� min� podszed� do ma�ego szamana. � Cha! Cha! A m�wi�em, �e nic z tego nie wyjdzie. � Tak wygl�da, tak wygl�da � pokornie odpar� Scundoo. � Tak to wygl�da dla ludzi nie obeznanych z tajemn� wiedz�. � Takich jak ty? � czelnie zapyta� Sime. � By� mo�e, nawet dla takich jak ja � �agodnie odpar� Scundoo, a powieki opada�y mu na oczy coraz ni�ej, coraz ni�ej, a� zupe�nie je zakry�y. � Zastanawiam si� wi�c nad drug� pr�b�. Niech wszyscy m�czy�ni, kobiety i dzieci podnios� r�ce do g�ry! Rzuci� ten rozkaz tak niespodziewanie i z tak� moc�, �e us�uchano go bez sprzeciwu. Wszystkie r�ce podnios�y si� nad g�owami. � Niech ka�dy spojrzy na r�ce drugiego � rozkazywa� Scundoo � patrzcie tak, �eby... Ale zag�uszy� go g�o�ny �miech, w kt�rym by�o wi�cej w�ciek�o�ci ni� wesela. Oczy wszystkich spocz�y na r�kach Sime'a. Gdy ka�dy mia� d�o� czarn� od sadzy, jego by�a bia�a: nie skala� jej kope� z garnka Hooniah. Kamie� �wisn�� w powietrzu i uderzy� Sime'a w policzek. � To k�amstwo! � zawy�. � K�amstwo! Nic nie wiem o kocach Hooniah! Drugi kamie� zrani� go w czo�o, trzeci przelecia� tu� ko�o g�owy. Zerwa�o si� natarczywe ��danie krwi; ludzie wsz�dzie po omacku podnosili z ziemi kamienie. Sime zachwia� si� i osun�� na kolana. � �artowa�em! To tylko �art! � krzycza�. � Wzi��em je dla �artu. � Gdzie� je ukry�? � Ostry g�os Scundoo, niby n�, przeci�� wrzaw�. � W wielkim p�ku sk�r u mnie w chacie, w tym, co wisi na s�upie podtrzymuj�cym pu�ap � odrzek�. � Ale m�wi�, �e to by� tylko �art, tylko... Scundoo skin�� g�ow�. Na ten znak w powietrzu zaroi�o si� od g�sto lec�cych kamieni. �ona Sime'a p�aka�a cicho z g�ow� wspart� na kolanach, ale jego ma�y synek, krzycz�c i �miej�c si�, rzuca� kamienie wraz z innymi. Hooniah ko�ysz�c si� jak kaczka wraca�a z cennymi kocami. Scundoo j� zatrzyma�. � Jeste�my biedni i ma�o co mamy � zaszlocha�a. � B�d� lito�ciwy, o Scundoo. Ludzie oderwali si� od drgaj�cego jeszcze stosu kamieni � dzie�a ich r�k, i ciekawie patrzyli. � Moja dobra Hooniah, ja zawsze jestem mi�osierny � odpar� Scundoo si�gn�wszy po koce. � A poprzestaj�c na nich daj� jeszcze jeden dow�d mi�osierdzia. � Czy nie jestem m�dry, moje dzieci? � rzuci� w stron� t�umu. � Jeste� naprawd� m�dry, o Scundoo � krzykn�li wszyscy jednym g�osem. I Scundoo odszed� w mrok owini�ty w koce, z sennie kiwaj�cym si� krukiem pod pach�.