1470

Szczegóły
Tytuł 1470
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1470 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1470 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1470 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

BOY S��WKA Wydanie nowe przedmow� i komentarzem opatrzy� dr Tadeusz �ele�ski Copyright by Tower Press Wydawnictwo " Tower Press " Gda�sk 2001 OD AUTORA Kiedy nak�adca zwr�ci� si� do mnie z tym, �e S��wka znowu, jak co par� lat, s� na wyczerpaniu i �e trzeba pomy�le� o ich przedruku, zafrasowa�em si� nieco. Uczucie to mia�em ju� przy paru ostatnich wydaniach. Mia�em �wiadomo��, �e trzeba by co� zrobi�, co� przewietrzy�, przebra�, przesia� przez sito, �e sporo ju� w tej ksi��eczce jest rzeczy niezrozumia�ych dla publiczno�ci. Ale po namy�le zmieni�em zamiar. Niech zostanie wszystko, jak by�o: w�a�nie takie S��wka, jak s�, mog� by� dokumentem chwili, miejsca i okoliczno�ci, kt�re je wyda�y i od kt�rych nie da si� ich oderwa�. Raczej nale�a�oby opatrzy� rzecz jakim� komentarzem, mniej lub wi�cej historycznym. Tak szybko �ycie nasze zmienia si� dzi� w histori�. . . Sposobno�� nastr�cza si� bodaj i dlatego, �e wydanie niniejsze schodzi si� z d a t � j u b i l e u s z o w �, a wszak jubileusze to moja s�abo��. W jesieni 1930 up�yn�o dwadzie�cia pi�� lat od powstania " Zielonego Balonika " . Wprawdzie S��wka , to nie " Zielony Balonik " - w ka�dym razie nie ca�e S��wka - ale geneza ich jest �ci�le z t� weso�� instytucj� zwi�zana. Kusi�oby mnie tu napisa� monografi� tego pierwszego " kabaretu " artyst�w, ale na to nie starczy miejsca. Trzeba by wprz�dy podj�� to, co - bardzo szkicowo, co prawda - czyni�em 1 gdzie indziej: podmalowa� t�o dawnego Krakowa, tej jedynej w swoim rodzaju male�kiej stolicy; pokaza� te stare mury, te w�skie ulice, jesieni� i zim� ton�ce w lepkim b�ocie, licho o�wietlone, wczesnym wieczorem puste, bez ruchu, nie daj�ce �adnej strawy m�odzie�czemu g�odowi wra�e�; nabo�e�stwa majowe i pasterki w mrocznych, przesyconych zapachem kadzide� ko�cio�ach jako surogat erotycznych prze�y�; dewocje, sodalicje, sutanny, �w. Wincenty a Paulo, matrony o t�ustych lub ko�cistych r�kach, czarne mantyle, dobroczynne hrabiny z ich cudzoziemsk� polszczyzn�, a cz�sto polsk� francuszczyzn�, wi�dn�ce pannice w oczekiwaniu na m�a, latami oprowadzane przez matki " po Plantach " ; obchody, pogrzeby, linia A - B, lejtnanci, handelki, pilzner i bryndza, bryndza, bryndza. . . W tym historycznym mie�cie wszystko by�o historyczne. Gdy w Warszawie wrza�a walka oko�o pozytywizmu i post�pu, w Krakowie terenem jej by�y retrospektywne spory o rok 1863. Na obchody jedni k�adli kontusze, drudzy przeciwstawiali im czamary. Gdy w ko�ciele ci intonowali Bo�e, co� Polsk� , tamci przekrzykiwali ich �piewem Z dymem po�ar�w. Ale nam, malcom, wszyscy kazali �piewa� " Przy Cesarzu mile w�ada Cesarzowa pe�na �ask. . . " M�wi� tu oczywi�cie o bardzo dawnym Krakowie, z epoki mojej �awy szkolnej; a m�wi� o nim dlatego, �e ta rozpaczliwa m�odo�� zaci��y�a na ca�ej naszej generacji. Szko�a trzyma�a nas zreszt� jak pod brudnym kloszem, spod kt�rego nie widzia�o si� �wiata. Nie dawa�a nic, nawet tego ucisku, kt�ry rodzi bunt i mocne podziemne �ycie. Ot, ro�li�my, m�odzi durnie, kuj�c gramatyk� i st�kaj�c Od� do m�odo�ci . Jako wy�ycie si� fizyczne - �lizgawka kilkana�cie razy do roku; jako nasycenie romantycznego g�odu - przygl�danie si� " facetkom " wychodz�cym w niedziel� ze mszy u Kapucyn�w. By�o co� chorowitego w �wczesnym Krakowie, z jego nienaturalnie rozd�t� g�ow� na male�kim korpusie. Mo�na by �wczesny jego symbol widzie� w anachronicznie " hetma�skiej " g�owie na ma�ym cia�ku hrabiego Stanis�awa Tarnowskiego, wielokrotnego rektora uniwersytetu i prezesa Akademii. Ten papie� dawnego Krakowa trzyma� r�k� na wszystkim i wszystko nagina� do katechizmu grzecznych dzieci: profesor literatury, kt�ry p�niej jeszcze, w epoce 1 Brewerie , Ludzie �ywi , Plotki, plotki. . . , Pijane dziecko we mgle , Marzenie i pysk , S�owa cienkie i grube , Znaszli ten kraj? . . . 4 Przybyszewskiego, Wyspia�skiego, Kasprowicza, d�sa� si� na nich, przeciwstawiaj�c im Rydla; kt�remu Litka z Rodziny Po�anieckich wydawa�a si� nie do�� dobrze wychowana; kt�ry po ukazaniu si� tomu poezyj Kazimierza Tetmajera pyta� w " Przegl�dzie Polskim " : " Co by powiedzia� pan Tetmajer, gdyby kto�, przej�wszy si� jego has�ami, obla� naft� ko�ci� Mariacki i podpali�? " Zabawna figura, powie kto�. Ale w�wczas to nie by�o zabawne. Bo koteria, kt�rej szczytowym punktem byt " Szlak " ( pa�ac Tarnowskiego) , skupia�a ca�kowit� i bezwzgl�dn� w�adz�. Mia�a nieoficjalny wp�yw na " rz�d " , kt�rego ka�dorazowy " delegat " by� na jej us�ugi; obsadza�a urz�dy starost�w; mia�a mandaty poselskie dzi�ki systemowi kurialnemu; mia�a w r�ku Wydzia� Krajowy i Rad� Szkoln�; kler i banki; " Floriank� " i " Zach�t� " ; mia�a wp�yw na wszystkie instytucje, obsadza�a swoimi lud�mi uniwersytet, trzyma�a za �eb Akademi� i wszystko, co si� z ni� wi�za�o w postaci nagr�d, stypendi�w, podr�y. Dla grzecznych dzieci by�y wszystkie ciasteczka, krn�brnym, grozi� absolutny post. Dodajmy do tego osobisty prestige tej kasty. W male�kim Krakowie, kt�ry w epoce, gdy ja chodzi�em do szk�, mia� ma�o co ponad 50 000 mieszka�c�w, nie by�o przemys�u, handlu, finans�w; nie by�o nic, co by si� mog�o przeciwstawi� tej sile spo�ecznej. " Arystokracja " - cz�sto do�� samozwa�cza - by�a zarazem plutokracj� w tym ubo�uchnym mie�cie; ona bywa�a za granic�, zna�a �wiat, mia�a powozy, strojne kobiety, salony. Mia�a w swoich najlepszych egzemplarzach rzeteln� kultur�; ich malowa� Matejko, im przygrywa�a ksi�na Czartoryska, uczennica Szopena, ich bawi� dowcipem znakomity Kazimierz Morawski, dla nich b�aznowa� niewys�owiony ksi�dz Pawlicki. Tak wi�c kasta ta mia�a wszystkie �rodki w�adania duszami i nigdy mo�e w�adza nie by�a tak kompletna. Bo c� mog�o przeciwstawi� tylu splendorom zahukane " miasto " ? Chyba pocieszn� ba�ucczyzn� swoich " dom�w otwartych " . . . Nie chc� tu pope�nia� niesprawiedliwo�ci. Bardzo by� mo�e, �e �wczesny Krak�w nie by�by si� m�g� zdoby� na nic innego i �e by�by jeszcze mizerniejsz� mie�cin� bez tej " �mietanki " , w kt�rej p�ywa�o zreszt� kilkunastu istotnie warto�ciowych ludzi. Ale faktem jest, �e ta przewaga, w po��czeniu z wp�ywami Tow. Jezusowego, zanurza�a �w dawny Krak�w w letniej wodzie " dobrze my�l�cej " martwoty. To by�a epoka, w kt�rej dos�ownie nie by�o m�odzie�y, w kt�rej dwudziestoparoletni ludzie byli rozs�dni, ograniczeni i - mierni. . To wszystko trzeba by pokaza�. Trzeba by dalej w owym szkicu nakre�li�, jak w owej martwocie zbudzi�o si� nowe �ycie: jak wtargn�o w ten cichy pa�ski folwarczek, jak nasta�a nagle doba " renesansu " , jak nagle Krak�w sta� si� miastem, na kt�re zwr�ci�y si� oczy ca�ej Polski. Teatr, malarstwo, rze�ba, literatura, polityka, cyganeria. . . Szcz�liwym zbiegiem zesz�o si� kilka fakt�w, spotka�o si� kilka indywidualno�ci. Otwarcie nowego teatru, Pawlikowski. Przemiany w szkole sztuk pi�knych i nap�yw nowych si� ( zw�aszcza Stanis�awski) ; przyjazd Przybyszewskiego w momencie przesilenia w za�o�onym przez Ludwika Szczepa�skieeo i Gabriel� Zapolsk� " �yciu " ; wreszcie Wyspia�ski. Z drugiej strony, na innej p�aszczy�nie, dzia�y si� znamienne rzeczy: pierwsze procesy polityczne m�odzie�y o socjalizm ( a tak�e " o symbolizm i dekadentyzm, i inne pr�dy wywrotowe " , jak brzmia� w jednym takim procesie prokuratorski akt oskar�enia) , potem Daszy�ski, m�ody walcz�cy socjalizm, od�wie�aj�cy st�chlizn� galicyjskiej polityki. Zarazem coraz g�ciej nap�ywa� do Krakowa element m�odzie�y zmuszonej opuszcza� Warszaw�, co - zw�aszcza w r. . 1905 - sta�o si� masowym zjawiskiem. . Rzecz osobliwa: w�a�nie w tym dramatycznym roku 1905 powsta� " Zielony Balonik " . Przypadek? Nie s�dz�. Mimo �e wyda si� to paradoksem, bardzo by� mo�e, �e w�a�nie �w dreszcz, jaki wznieci�y wypadki warszawskie, spowodowa� t� nieoczekiwan� reakcj�. Blut ist ein ganz besondrer Saft, jak powiada Goethe. Jedna tylko istnieje rzecz sta�a: energia; natomiast transmisje jej i w�dr�wki podlegaj� najosobliwszym kaprysom. " Zielony Balonik " by� " kropk� nad i " przeobra�enia starego Krakowa; by� niby ow� ma�� 5 fars�, jak� niegdy� w dawnym teatrze dawano po pi�cioaktowej dramie. Czerpa� soki z wszystkich owych spraw, kt�re si� rozegra�y w artystycznym �wiatku Krakowa w poprzedzaj�cym go dziesi�cioleciu. Znamienn� rzecz� jest, �e " Zielony Balonik " by� pierwotnie pochodzenia malarskiego raczej ni� literackiego, narodzi� si� przy " stoliku malarskim " w kawiarence opodal Akademii Sztuk Pi�knych. Bo te� przemiana, kt�ra si� dokona�a w �wiecie malarskim, by�a najbardziej dotykalna. Przedtem, na schy�ku �ycia Matejki, panowa� w tej uczelni malarskiej te� swojego rodzaju terror, terror genialnej, ale zamkni�tej w sobie indywidualno�ci. Gdy z Zachodu sz�y ju� nowinki o " plenerze " , s�o�cu, impresjonizmie, w szkole by�y wci�� g i psy i d r aper i e, i historyczne " koby�y " epigon�w Matejki. Ci, kt�rzy rwali si� do pejza�u, do natury, kry� si� niemal musieli przed Mistrzem. Naraz - zupe�na zmiana. S�o�ce i powietrze w miejsce brudnych pracownianych " sos�w " ; zamiast Monachium - Pary�, kole�e�ska swoboda zamiast dystansu i respektu. Pary�! To czarodziejskie miasto coraz bardziej stawa�o si� w�wczas celem t�sknot. Przedtem, gdy malarze je�dzili nagminnie do Monachium, intelektuali�ci w�drowali do Lipska, do Berlina, do Heidelberga. Bohater Kisielewskiego W sieci marzy o. . . Zurychu, ale sam Kisielewski w par� lat potem przybywa do Krakowa ju� z Pary�a. Coraz wi�cej m�odych tam �pieszy. Czy nie z Pary�a, tego buntowniczego miasta, powia�a na Krak�w szcz�liwa fala nieuszanowania? Tak powsta� " Zielony Balonik " . Nie b�d� tu powtarza� tego, co gdzie indziej opowiadano o organizacji tego " kabaretu " i jego do�� nielicznych zreszt� manifestacjach, kt�re w ci�gu kilku lat odbywa�y si�, zachowaj�c charakter raczej towarzyski ni� widowiskowy. Nie by�o tam w�a�ciwie �cis�ego rozdzia�u mi�dzy estrad� a sal�, mi�dzy dostawcami a odbiorcami zabawy; piosenkarz bywa� nieraz redaktorem intencyj ca�ej grupy. Gdyby obecny jubileusz " Zielonego Balonika " m�g� zgromadzi� wszystkich jego weteran�w, zasiad�oby u sto�u kilku dzisiejszych dyrektor�w teatru, kilku czo�owych publicyst�w, sporo wybitnych ludzi w r�nym zakresie, no i zatrz�sienie t�gich malarzy i rze�biarzy, dzi� profesor�w, rektor�w, laureat�w. Ta ma�a, setk� os�b zaledwie licz�ca salka " Jamy Michalikowej " by�a na�adowana elektryczno�ci�. By�o co� radosnego w tej male�kiej biesiadzie wszystkich sztuk, w tym misterium duchowej wolno�ci, by�o jakie� zbawcze odpr�enie dziesi�tk�w lat zakrzep�ej �a�oby, frazesu, celebry, za�gania. Tote� ten wybuch �miechu, jaki poszed� na ca�� Polsk�, mia� energi� wi�ksz�, ni�by pozwala� wnosi� drobny kr�g zdarze�, z kt�rych si� urodzi�. Bo oto min�o �wier� wieku, a wci�� jeszcze zdaje si�, �e to ten nab�j �miechu raz po raz eksploduje. Ile i jak oddzia�a� na formy naszego nowego �ycia, nie moj� rzecz� robi� tego bilans; mo�e bardziej, ni� si� niejednemu buchalterowi literatury wydaje. I " Balonik " nie unikn�� wszak�e tego losu, kt�ry grozi� wszelkim krakowskim poczynaniom: zn�w ta du�a g�owa na ma�ym tu�owiu! Wszystko mo�na by�o w Krakowie zmieni�, ale nie to, aby przesta� by� ma�ym, zabiedzonym miasteczkiem, w kt�rym si� " nic nie dzia�o " . Mieli�my ostre z�by, nie bardzo mieli�my co gry��. �wczesne �ycie galicyjskie by�o tak mizerne. . . To, co by�o w sferze teatru, sztuki, literatury, ogry�li�my do kostki. Zbiorowy a bezinteresowny wysi�ek zmontowania - na raz jeden, bo ka�dy wiecz�r by� tam premier�! - nowego programu przychodzi� organizatorom coraz ci�ej, wieczory " Balonika " stawa�y si� co rok rzadsze. . Co do mnie, odczuwa�em to bardzo dotkliwie. Mia�em ju� trzydziestk�, kiedy zab��ka�em si� do " Balonika " ; by�em od lat kilku lekarzem, asystentem kliniki, mordowa�em si� nad prac� habilitacyjn�, jako �e szanuj�cy si� cz�owiek nie m�g� zosta� w Krakowie czym innym jak profesorem uniwersytetu. Gdyby nie " Balonik " , m�czy�bym si� z pewno�ci� ca�e �ycie w fa�szywie obranym zawodzie, nigdy nie dowiedzia�bym si� o swym istotnym powo�aniu. Ale od czasu, jak mnie ono nawiedzi�o, m�czy�em si� inaczej. By�em jak mamka, kt�ra ma za du�o pokarmu. Wstrzymany tak d�ugo zmys� pisania rozpiera� mnie; sk�pe okazje wieczor�w 6 " Balonika " nie zaspokaja�y go, pisa� za� wiersze tak, bez okazji, jako� mi by�o g�upio. Stary ko�, lekarz, asystent kliniki. . . To mnie pchn�o w dw�ch kierunkach. Z jednej strony instynktem samozachowawczym zwr�ci�em si� ku przek�adom, kt�re zaspakaja�y bodaj formaln� potrzeb� tworzenia. Polski Molier, Villon, Rabelais wyszli najzupe�niej z ducha " Zielonego Balonika " . Z drugiej strony zacz�y si� l�gn�� we mnie wiersze jakie� inne, bardziej osobiste, kt�rych wydawanie na �wiat po��czone by�o z pogwa�ceniem wrodzonej mi wstydliwo�ci ducha. To s� te inne S��wka , nie kabaretowe, zab��kane tu mi�dzy innymi, zahukane i cokolwiek onie�mielone tym towarzystwem. Ma�o te� kto je zauwa�y�. . . Ale to uczucie zawstydzenia stawa�o mi si� coraz bardziej przykre, tak �e w ko�cu zacz��em si� broni� tym napadom. Niebawem przemiana warunk�w naszego �ycia otwar�a nowe mo�liwo�ci i da�a mi mo�no�� wypowiadania si� w spos�b nie tak upokarzaj�cy, jak pisanie wierszy. S��wka si� sko�czy�y. Poza tym nie wydaje mi si�, abym si� odmieni� zbytnio. Spos�b, w jaki tymi S��wkami �wier� wieku temu na ciemnym rogu ulicy Floria�skiej pozna�em si� z literatur�, wycisn�� pi�tno na ca�ej mojej karierze literackiej. Jak w�wczas, tak i dzi� jeszcze wszystko wydaje mi si� w niej zabawn� i niespodzian� przygod�. I tak samo, jak po pierwszym tomie moich wierszyk�w czyta�em w pierwszej w og�le, jak� mia�em w �yciu, " recenzji " takie dusery, jak " znikczemnia�y drab " - " zwyrodnia�y g�uptas " - " szarganie �wi�to�ci " , tak samo czytuj� mniej wi�cej to samo i dzi�. Tylko ju� za co innego: S��wka sta�y si� tymczasem nietykalne, czcigodne, wesz�y niemal w program szkolny. Niech�e ten kr�tki komentarz naukowy pos�u�y kochanym malcom, poc�cym si� nad wypracowaniem: " S��wka " Boya na tle epoki , albo: Krzywa humoru Boya na zasadzie chronologii " S��wek " . Nie poprzestaj�c na tym og�lnym komentarzu, umie�ci�em na ko�cu tomu przypisy z obja�nieniem zawilszych miejsc tekstu. Nie taj�, i� sporz�dzenie tych przypis�w nie przysz�o mi bez trudno�ci; wielokrotnie dawa� mi si� we znaki m�j niedostatek metody naukowej. Stara�em si� robi� jak najlepiej; jako niedo�cig�y wz�r przy�wieca� mi �w znakomity profesor- polonista, kt�ry ( kilkana�cie lat temu) w " krytycznym " wydaniu dzie� S�owackiego wiersz z Grobu Agamemnona " tu cz�bry smutne g�r spalonych pachn� " opatrzy� nast�puj�cym obja�nieniem: " Comber - piecze� sarnia lub ciel�ca " . By�o z tego du�o �miechu; ostatecznie trzeba by�o wycofa� tom z obiegu i przedrukowa� kartk�. Temu to kr�lowi mimowolnych humoryst�w naukowych niniejsze pierwsze " krytyczne " wydanie S��wek po�wi�cam. Warszawa, grudzie� 1930. 7 R�ne wierszyki S��WKA Gdy co� mnie nadto wzruszy Lub serce mi podra�ni, Chowam si� po uszy Do swojej wyobra�ni. Tam o ka�dziutkiej porze Schronienie mam zaciszne, Gdzie my�l wyprawia� mo�e Przer�ne rzeczy �miszne. Miast czerpa� pr�n� chwa�� W tym, �e jak z ksi��ki gada, W g�upiutkie s��wka ma�e Calutka si� rozpada. Te s��wka mi uciechy Sprawiaj� nieraz mn�stwo, Lubi� ich puste �miechy I ducha ich ub�stwo. Jak b�azenkowie mali S��wko si� z s��wkiem cacka, To j�zor mu wywali, To szczypnie je znienacka. Jedno przez drugie hasa Wydaj�c kwik weso�y Niby dzieciak�w masa, Gdy wyrwie si� ze szko�y. Jednemu w tej pogoni P�sem nabiegn� lice, Gdy �ywszy ruch ods�oni M�odziutkich p�ci r�nice; Inne, troszeczk� z boku, Przystanie gdzie� nie�miele I stoi z mgie�k� w oku Jak zadumane ciele; Te dwa, w pustocie nowej, 8 Obj�y si� przyjemnie I same w rym gotowy Splataj� si� beze mnie; Ja patrz� na niewinne Figielki mi�ych dziatek I wol� ni�li inne Ten ma�y w�asny �wiatek. . . 9 O BARDZO NIEGRZECZNEJ LITERATURZE POLSKIEJ I JEJ STRAPIONEJ CIOTCE J. E. Prof. Dr Hr. St. Tarnowskiemu po�wi�cam I Pe�na gracji, zacna, s�odka, �y�a sobie stara ciotka. Bez zbytk�w, lecz i bez braku Mia�a sw�j domek na Szlaku. Opr�cz cn�t rozlicznych wie�ca Hodowa�a te� siostrze�ca. Brzydki ch�opiec, z krzyw� buzi�, Zwa� si� - dajmy na to - J�zio. . Ciotka by�a pann� czyst�, A J�zio by� modernist�. ( Modernista - znaczy ch�opak, , Co wszystko robi na opak; Ka�dego si� g�upstwa czepi, A zawsze chce wiedzie� lepiej. ) Z tym smarkaczem ciotka stara Mia�a strapie� co niemiara. Zawsze jej czym� umia� dopiec, Taki ju� by� brzydki ch�opiec. Pr�no ciotka mu wymienia Albo Lucka, albo Henia, Co ich przyk�ad wszystkim �wieci, Jako grzecznych, dobrych dzieci; On rozeprze si� wygodnie, Obie r�ce w�o�y w spodnie, �mieje si� i kiwa g�ow�, Jakby m�wi�: " Gadaj zdrowo! " II To rzecz nie do uwierzenia, Co on ma za przywidzenia! Czasem co� bez sensu ma�e I m�wi, �e to w i t r a � e. To zn�w wiecz�r biega nago I rozbija wszystkich lag�. Ciotka krzyczy: " Joseph! arrete! " A on: " Ciociu, to kabaret! " Wszystkie meble w domu psuje: M�wi, �e sztuk� s t o s u j e. Wsz�dzie wlezie, wsz�dzie dotrze, 10 Deprawuje dzieci m�odsze. To rzecz w Polsce nies�ychana: Nie chc� wierzy� ju� w bociana! Kiedy� wpada ma�a Hanka: " Ciociu, jestem r o t o m a n k a " - " Kt� ci� tak nauczy�? ! " - " J�zio " - M�wi z rozpalon� buzi�. " A ja - sepleni Ludwiczka - Jestem �wi�ta pla- samiczka " . Chocia� zwykle dobra, s�odka, Zawy�a ze zgrozy ciotka: Razi�a j� na kszta�t gromu Taka ha�ba w polskim domu! III Czasem dobra ciotka wo�a: " Usi�d�cie, dzieci, doko�a, Powiem wam o dawnych dziejach, O hetmanach, kaznodziejach, Potem ka�de z was wymieni, Kt�rego najwy�ej ceni " . A J�zio ze �miechu kona I krzyczy: "Ciociu! Kambrona! " IV Czasem, a najwi�cej w po�cie, Przychodz� do ciotki go�cie. " J�ziu, przywitaj si� z panem! Co ty tam za parawanem? ! Wy�a� stamt�d, pu�� Haneczk� I powiedz go�ciom bajeczk� " . Wylaz� J�zio, g�ow� kiwa I w te s�owa si� odzywa: " Bajeczka pana Jachowicza. Sta� na sukni zrobi� plam�, Obla� bowiem ponczem mam�; A widz�c j� w srogim gniewie, Jak przeprasza�, sam ju� nie wie. � Plama g�upstwo - mama doda - Ale ponczu, ponczu szkoda! � " Sko�czy� J�zio, go�� si� �mieje, A ciotk� wnet krew zaleje: Biedaczka dosta�a md�o�ci I ze wstydu, i ze z�o�ci. Tak ten niegodziwy ch�opiec Zawsze ciotce umia� dopiec. 11 V Tak si� trapi dobra ciotka, Pe�na gracji, zacna, s�odka, Lecz najwi�ksz� ma subiekcj�, Gdy rozpocznie z J�ziem lekcj�. Dojd��e �adu z tak� g�ow�: Zawsze ma ostatnie s�owo! Ciotka prawi o Trzech psalmach , J�zio o " ta�cz�cych palmach " ; Ciotka mu o aposto�ach, On jej o spermatozoach; Ciotka uczy, kto by� G a l l u s, On poprawia: " Ciociu, Phallus! " Ciotka zn�w z innego w�tku Baje o �wiata pocz�tku, J�zio si� z�b za z�b k��ci, �e �wiat ca�y powsta� z CHUCI. ( Mruknie ciotka w pasji szewskiej: " Wci�� ten �ajdak Przybyszewski! " ) . Ciotka zn�w o idea�ach - J�zio: " Ciociu, co to wa�ach? " Tak� ciotka ma subiekcj�, Gdy rozpocznie z J�ziem lekcj�. VI Kiedy wiecz�r ju� zapada, Ciotka do snu si� uk�ada: " J�ziu! Zostaw ten rozporek I chod� odm�wi� paciorek. Niech J�zio przy ��ku kl�knie I powtarza g�o�no, pi�knie: � Boziu, us�ysz g�os ch�opczyny, Odpu�� s y n � w naszych winy! Polska ci� na pomoc wo�a! Niech tradycji i Ko�cio�a Pozostanie s�ug� wiern�! Erotyzmem ni m o d e r n � Niech si� nar�d ten nie spodli! � Teraz J�zio si� pomodli Za mamusi�, za tatusia, Potem grzecznie si� wysiusia I spokojnie, cicho za�nie " . Brzydki ch�opak mrukn��: " W�a�nie! " 12 Pisane w r. 1907 13 ACH! CO ZA PRZE�LICZNE ABECAD�O! ( Fragment zamierzonego dzie�a) Bb B arbara si� b awi�a z b ernardynem b ardzo, Lecz �e tak� zabaw� zacni ludzie gardz�, Teraz ka�de z osobna winy swoje ma�e: B ernardyn b eczy B ogu, a b �ben B arbarze. Cc C ertowa� si� co nocy z C ecyli� C elestyn, Z ilu da� ma si� sk�ada� ich mi�osny festyn; Dzi� b��d sw�j poniewczasie pojmowa� zaczyna C esia, c a�uj�c c h�odne c ia�o C elestyna. Dd D �ug� d yskusj� z d urniem d orzeczna D orota Wiod�a, co jest wa�niejsze, czy mi�o��, czy cnota; Tymczasem si� �ciemni�o: gdy weszli rodzice, W d �oniach d urnia d ostrzegli D orot� d ziewic�. Ee E kscytowa�a E dzia e teryczna E mma, I� przewrotnej mi�o�ci chce pozna� dilemma : P�ty si� naprzykrza�a, a� wreszcie znudzony E dward e wakuowa� E mmy e dredony. 14 DZIADZIO Raz male�ka Fryderyka Mia�a dziadzi� tabetyka. A �e st�pa� do�� niezdarnie, Dzieci� pusty �miech ogarnie. " Przesta� - rzecze jej na to staruszek �agodnie - I ja biega�em niegdy� �wawo i swobodnie; A �e mi dzi� chodzenie idzie jak po grudzie, To dlatego, �em w pracy �y� ci�kiej i trudzie " . Dobre dzieci�, zawstydzone, Posz�o p�aka� a� na stron�; Odt�d zawsze w czci g��bokiej Podpiera�o starca kroki. Pami�tajcie, drogie dziatki, Nie �artowa� z ojca, matki, Bo parali� post�powy Najzacniejsze trafia g�owy. 15 TETRALOGIA Z KAJETU PENSJONARKI 1. STEFANIA ( Powie�� psychologiczna) Kto pozna� pani� Stefani�, Ten wola� od innych pa� j�. Co� w niej ju� takiego by�o, Ze popatrzy� na ni� mi�o. Oczy mia�a jak b�awatki I na sobie �adne szmatki. Chocia� to rzecz dosy� trudna, Zawsze by�a bardzo schludna. A� m�wi� ka�dy przechodzie�: " Ta si� musi k�pa� co dzie� " . Cho� m�a mia�a filistra, W innych rzeczach by�a bystra. Je�dzi�a a� do Abacji Po temat do konwersacji. Pr�cz tego natura szczodra Da�a jej b. �adne biodra. Raz j� pozna� jeden malarz, Kt�ry cz�sto pija� alasz. Jak j� zobaczy� na fiksie, Zaraz w niej zakocha� w mig si�. Mia�a w uszach wielki topaz I by�a wyci�ta po pas. Przedtem widzia� r�ne panie, Ale zawsze bardzo tanie. I do swego interesu Mia�y dosy� pod�e desu. Strasznie si� zapali� do niej, Wsz�dzie za Stefani� goni. 16 Mia� kolorow� koszul� I przemawia� bardzo czule. �eby da�a mu natchnienie. Ale ona m�wi, �e nie. �e umi kocha� bez granic, Ale to ty� by�o na nic. Potem jej m�wi� na raucie: " Da�bym �ycie, �ebym mia� ci� " . Jak zobaczy�, �e nie spos�b, Poszed� zn�w do tamtych os�b. Ale ju� zaraz za bram� M�wi�, �e to nie to samo. Takiej dosta� dziwnej manii, �e chcia� tylko od Stefanii. Bo to zawsze jest najg�upsze, Kiedy si� kto przy czym uprze. M�wili mu przyjaciele: " Czemu jeste� takie ciele? Z kobietami trzeba twardo, A nie cacka� si� z pulard� " . Wi�c jej zacz�� szarpa� suknie: A ta jak na niego fuknie. Wtedy ca�kiem straci� humor I upija� si� na umor. Potem do Stefanii lubej List napisa� dosy� gruby. �e to b�dzie znakomicie, Jak sobie odbierze �ycie. A ona my�la�a chytrze: " To by by�o nie najbrzydsze " . Lecz jak przysz�o co do czego, Jako� nic nie by�o z tego. 17 Potem znowu za lat kilka Przysz�a na ni� taka chwilka. I my�la�a, czy to warto By�o by� tak� upart�. Lecz tymczasem mu wych��d�o, Bo ju� by�a stare pud�o. Tak to ludzie trwoni� lata, �e nie s� jak brat dla brata. Z tym najwi�kszy jest ambaras, �eby dwoje chcia�o naraz. 2. ERNESTYNKA ( Powie�� obyczajowa) Druga zn�w by�a dziewczynka, A zwa�a si� Ernestynka. Jeden mia�a smutek wielki, Bo ojciec robi� serdelki. A przeciwnie, za to ona By�a bardzo wykszta�cona. Wci�� czyta�a, co si� zmie�ci, �liczne francuskie powie�ci. M�wili o niej b�gwico, �e jest tylko p�dziewic�. Nie ka�da jest taka �wi�ta, �eby zaraz mie� bli�ni�ta. Raz j� ojciec przez to z�apa�, Bo jej narzeczony chrapa�. Straszny krzyk si� zrobi� w domu, �e tak czyni� po kryjomu. Ka�dy wrzeszcza� o czym innym, Jak zwykle w �yciu rodzinnym. Ojciec najgorsze wyrazy Powtarza� po kilka razy. Ona p�aka�a cichutko, Bo j� przy tym kopn�� w udko. A potem jeszcze jej ostro Zakaza� bawi� si� z siostr�, �e si� taka sama �winka Zrobi jak ta Ernestynka. Z ksi��kami ty� by�a heca: Wszystkie powrzuca� do pieca, Cho� sam nie wiedzia�, dlaczego, Co ma jedno do drugiego. 18 W ko�cu usta�y te krzyki, Poszed� rano do fabryki. Na co cz�owiek si� nara�a, Kiedy ojca ma masarza. 3. FRANIO ( Powie�� dydaktyczna) Franio by� to ch�opiec ma�y, Ale by� bardzo nie�mia�y, Lubi� widzie� u siostrzyczki, Kiedy zdejmuje sp�dniczki. Zaraz robi� si� niebieski I w oczach mia� rzewne �ezki. A� m�wi�a dobra niania: " �eby szlag nie trafi� Frania " . Albo si� w k�pieli �mia�a: " Tobie by si� �ona zda�a " . A on patrzy�, przestraszony, Bo nie by� u�wiadomiony. Naradzi� si� Tato z Mam�, I Babunia ty� to samo, �e to ju� ostatnia pora Zawie�� Frania do doktora. Doktor zaraz wzi�� trzy ruble I kaza� go moczy� w kuble. Powiedzia�, �e to dziedziczne Cierpienie psychofizyczne. I �e mu to przejdzie z wiekiem, Jak b�dzie du�ym cz�owiekiem. Z�e sobie daje �wiadectwo, Gdy kto wyszydza kalectwo. 4. LUDMI�A ( Powie�� fantastyczna) Inna zn�w dziewczynka by�a, A wo�ali j� Ludmi�a. Mimo do�� t�ustego cielska By�a bardzo marzycielska. Cz�sto �ni�o si� jej w nocy, �e j� Rycerz mia� w swej mocy, A ona z wielk� ochot� Uwie�cza�a go sw� cnot� I w sympatii do� miota�a Du�e kszta�ty swego cia�a. Nikt na palcach nie policzy, 19 Ile mia�a z tym s�odyczy. Jednej nocy, bawi�c wsp�lnie, Rycerz czu�y by� szczeg�lnie. Ci�gle m�wi�: " Ach! Ludmi�o! " ( Niby tak si� to jej �ni�o. ) Wci�� m�niej sobie poczyna�, A� ��ko wpad�o w Uryna�. Oto jak nas, biednych ludzi, Rzeczywisto�� ze snu budzi. 20 Z NASTROJ�W WIOSENNYCH Nie masz nic milszego ponad Ci�gn�cy �e�ski pensjonat. Sunie sznurkiem przez plantacje, W ciszy, z wolna, uroczy�cie - Zielono, pachn� akacje, S�o�ce gzi si� poprzez li�cie- - - Ci�gnie podw�jny sznureczek Takich przemi�ych owieczek. Cieplutko, wiosna, po�udnie, �aweczka, pr�niactwo boskie, My�li rozigrane cudnie W jakie� kozio�ki szelmoskie - - Id�: du�a, mniejsza, ma�a, Kobieco�ci gama ca�a. Ptaszek �wierka gdzie� tam z g�ry Swoich liryk " pierwsz� seri� " , Zapoznanych serc tortury I celibatu mizerie - - Pod kapotk� granatow� Rysuje si� to i owo. " W rytm melodii jakiej� sennej Ko�ysz� si� stare drzewa, P�ynie fal� dech wiosenny, W sercu puka co�, co� �piewa - - " Ta ma�a mog�aby troszk� Obci�gn�� sobie po�czoszk�. . . Jaki� czar nie znany jeszcze, Jakie� czucia wiotkie, �liczne - Jakie� dziwne w piersiach dreszcze, Pan i pani- teistyczne - - . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Czy to nie znaczy przypadkiem, �e czas mi ju� zosta� dziadkiem? . . . 21 NASZYM HYMENOGRAFOMANOM Literacki nasz ogr�dek Pachnie w�r�d ksi�garskich p�ek Woni� mirt�w, niezabudek I przer�nych innych zi�ek. Te inspekta czyste, �adne, Co od rosy l�ni� porannej, To kr�lestwo samow�adne Legendarnej polskiej panny. Dla Niej, dla tej jasnej wr�ki, Nasi geniusze si� trudz�, Aby mog�a do poduszki Ubra� si� w poezj� - cudz�. . Przez Ni�, za Ni�, dla Niej, od Niej Wszystko bierze sw�j pocz�tek, Od HYMENU jej " pochodni " Natchnie� si� rozpala w�tek. W prochu wielbi nasza ma�o�� Dziewiczo�ci Arcy- statut: Panie�skiego. . . wdzi�czku ca�o��, To najwy�szy Stw�rcy atut! P�ki tej ozdoby swojej Nie uroni dumna Polka, P�ty ma�e cz�ko stroi Wszechpot�gi aureolka; T�um�w, co jej �ebrz� �aski, Brzmi w powiastkach naszych lament, Tak czarowne rzuca blaski Anatomii cenny diament; Gdzie otworzy�, tam si� miele Jedn� �ycia wci�� zawi�o��: Jak i kiedy polskie ciele Swojskiej g�si zyska mi�o��. . . Musisz pozna� naszej Czystej Pap�, mam�, ca�y dom jej, W ko�cu s�u�y� do asysty Przy niewinnej tej sodomii. 22 Lecz gdy klejnot sw�j postrada, Po�egnajmy si� z ni� smutni; Ach, po trzykro� takiej biada, Zmar�a ju� dla polskiej lutni! Wszystko pierzch�o, wszystko znik�o, Jakby trumn� ju� zabito: Idzie �ycia �cie�k� zwyk�� Ju� w kompletnym inkognito. Co wyro�nie z ma�ej g�ski, Kt�ra z tak krzykliw� pych� Wp�ywa w �ycia strumyk w�ski, O tym w naszych ksi�gach cicho; Nasi piewcy idealni Ignoruj� �wiatek ciasny, Co si� kr�ci w�r�d sypialni, Czasem cudzej, czasem w�asnej. . . Gdy ju� hukn� wielkim g�osem: " Zdrowie zacnej m�odej pary! " Kt� by si� tam troszczy� losem. Krajowej Madam Bovary. . . Rzucona z takim ha�asem, Jak tam pl�cze si� zagadka? . . . Jakie� echa tylko czasem Nas dochodz�: �ona. . . matka. . . A� po lat przyd�ugiej serii Znowu j� sadowi� na tron, Gdzie ozdob� jest galerii Legendarnych polskich matron. Pisane w r. 1908 23 LITANIA KU CZCI P. T. MATRONY KRAKOWSKIEJ Inwokacja Dostojna Pani! Sporo lat ju� mija, jak s�ucham potulnie i cierpliwie potok�w Twej wymowy; racz wi�c przymkn�� teraz na chwil� Twe s�odkie usteczka i pozw�l mi przem�wi�, a postaram si� - w przeciwie�stwie do Ciebie, Pani - by� zwi�z�ym i tre�ciwym. . O ty, polskiej ziemi chwa�o, Ty, postaci wp�monarsza, Ty, czcigodna, nazbyt ma�o Opiewana " damo starsza " ; Ty, co z g��bin swej kanapy Wychylaj�c kibi� t�ust�, Brzydkie swe nadstawiasz �apy Przera�onym naszym ustom; Ty, co z dostoje�stwem w twarzy D�wigasz swe potworne k��by, O kt�rych Lustm�rder marzy Szczerz�c zakrwawione z�by; I ty, uroczysta kl�po, W swojej wiecznej sukni bordo, Ze sw� beznadziejnie t�p� - Powiedzmy otwarcie - mord�; ; Ty, or�downiczko dzielna Uci�nionej polskiej nacji, Arcykap�anko naczelna Naszej starobabokracji; Ty, co w " Pi�tki " lub " Soboty " Polskich dusz sprawujesz rz�dy, Starodawne wskrzeszasz cnoty A druzgocesz " nowe pr�dy " ; Co na fiksach i na rautach, I na dobroczynnej sesji Pytlujesz o pruskich gwa�tach, O " modernie " i secesji; Ty, co wszelkich zada� bytu W mig rozcinasz ka�dy problem, Gdy cz�ek my�li, jakim by tu 24 Zamkn�� babie g�b� skoblem; Ty, str�cona z �ysej G�ry W salonu fa�szywy " ampir " , Gdzie nas bierzesz na tortury I krew nud� ssiesz jak wampir; Ty, co g�upoty powag� Najm�drzejszych wodzisz za �by; Ty, kt�r� po �niegu nago Cz�owiek bez lito�ci gna�by; Ty, elokwencji patoko, Co� jest wiecznych spor�w �r�d�em, Czy ci� nazwa� star� kwok�, Czy te� raczej starym pud�em; Ty, co gorzko winisz m�a O prozaizm i codzienno��, Gdy twa energia zwyci�a Nazbyt rzadko jego senno��; I ty, kt�rej czujno�� t�pi M�odych wzrusze� powab czysty, A co w Tomaszu a Kempi Dawnych gach�w chowasz listy; Ty, co zdar�szy z siebie p��tna Ogl�dasz si� w lustrze ca�� I wzdychasz, ropucho smutna: " On tak lubi� moje cia�o. . . " Ty, obrazie wied�my starej, Wydarty ze sztych�w Goyi - Powiedz mi: przez jakie czary J�czymy w niewoli twojej? Z jakim czartowskim blekotem Omamienie na nas pad�o, Ze czynimy czci przedmiotem Szpetno��, g�upot� i sad�o? Przez jakie dziwne kuriozum T�uszcz bierzemy za charakter, Pust� grzechotk� za rozum, A za obraz cn�t - k l i m a k t e r? ? Za co stw�r podesz�y wiekiem, 25 C o k o b i e t � b y � j u � p r z e s t a �, A n i g d y n i e b y � c z � o w i e k i e m, Windujemy na piedesta�? ? ? ! Pr�ne gniewy, pr�ne m�stwo, Nie nadesz�a chwila jeszcze - Nazbyt silnie czarnoksi�stwo �ciska nas w potworne kleszcze; Coraz cia�niej, coraz duszniej, Coraz bardziej smutni, s�abi, W takt kr�cimy si�, pos�uszni, Jak nam zagra chocho� babi; I tylko w t�sknocie �yjem, Czy nie wstanie jaki Wandal, Co przep�dzi bab� kijem I zako�czy raz ten skandal! . . . Pisane w r. 1908 26 JAK WYGL�DA NIEDZIELA OGL�DANA PRZEZ OKULARY JANA LEMA�SKIEGO By unikn�� ambarasu, Wzi�to rok za miar� czasu. Dziel� go ( bardzo wygodnie) Na miesi�ce i tygodnie. Tydzie� zn�w z grubsza podziel� Na zwyk�e dni i Niedziel�. Do pracy s� zwyk�e dzionki, A Niedziela dla ma��onki. W ten dzie� by najwi�ksza ciura Wyzwolona jest od biura. Ka�dy ze swoj� niewiast� Rad wybiera si� za miasto. Podaj rami� magnifice I jazda z ni� na ulic�. Oczywista, �e i dziatki Spiesz� obok swego tatki. Przodem Maryjka, a za ni� Klementynka, Brzu� i Franio. W ci�gu mi�ej tej podr�y Cz�owiek troch� si� zakurzy. Szkoda nowej sukni w groszki: Szukaj, m�usiu, doro�ki. Ka�da, jak to zwykle w �wi�ta, Odpowiada ci: " Zaj�ta " . �ona ci wypruwa flaki: " BO TY ZAWSZE JESTE� TAKI " . O�ywiona t� gaw�dk�, Droga mija dosy� pr�dko. Szcz�ciem wzbiera miejskie �ono, Gdy trawk� widzi zielon�. 27 Ju� was tylko przestrze� kr�tka Oddziela od piwogr�dka. Ale kto ma liczn� dziatw�, Nic mu w �yciu nie jest �atwe. Franio si� przestraszy� g�si, A Maryjka wo�a: " �si " . Brzusiowi pot sp�ywa z czo�a I co gorsza, nic nie wo�a. Wszystko mija, wi�c szcz�liwie Siedzicie wreszcie przy piwie. Mi�o s�ysze� jest Traviat� W wykonaniu firmy Path�. Kiedy cz�owiek sobie podje, Dziwnie tkliw jest na melodie. Ogryzaj�c z kurcz�t ko�ci Nucisz " Za zdrowie mi�o�ci. . . " Oci�a�ym nieco krokiem Wracasz do dom p�nym zmrokiem. Teraz wielka pantomina: Do snu k�adzie si� rodzina. Najpierw Maryjka, a za ni� Klementynka, Brzu� i Franio. Patrzysz �akomie, jak �ona Rozdziewa pier� i ramiona. S�o�ce, wie�, Traviata , piwo, My�li p�yn� ci leniwo. A fina� ekskursji ca�ej: Nowy b�k za trzy kwarta�y. 28 DUSZA POETY Scena estradowa Sala przy�miona. Scenka o�wietlona seledynowym �wiat�em. Na kanapie le�y poeta i chrapie, od czasu do czasu mu si� odbija. Na pod�odze stoi miednica. Akompaniament gra bardzo delikatnie ust�p z " Karnawa�u " Schumanna pt. " Chopin " . Z cia�a poety wychodzi jego dusza w kszta�cie powabnej postaci niewie�ciej, odzianej w pow��czyste gazy, i tak �ali si� przed publiczno�ci�: Usn��. Usypia. Jeszcze chwila jedna, A ju� polec�, na kr�tko, niestety! Ulec� w przestrze�, ja, skazanka biedna, Dusza poety. . . Ha! Jaka� dola! Pot�g� nieznan� Na wiek wtr�cona w to leniwe cielsko, Wi�zi� w nim musz� m� niepokalan� Glori� anielsk�. . . Jedno wytchnienie to, gdy sen go zmorzy Lub gdy z opilstwa legnie jak trup blady, A mnie porywa w�wczas wicher bo�y Hen, w gwiazd miriady. . . Kto nas sprz�g� razem? Po co? W jakim celu? Za czyje winy? Na pokut� czyj�? Ka��c �ni� �ycie jednemu w�r�d wielu, Co tylko �yj�? . . . Po co i na co t�uc mi si� daremnie W tej biednej piersi, ach, nazbyt cz�owieczej, Tchn�� w ni� niepok�j tej, co mieszka we mnie, Ogromnej rzeczy? . . . Za co mi cierpie�, jak w godzinie m�ki, Kt�r� �mie nazwa� godzin� t w o r z e n i a? Plami dotkni�ciem swej kosmatej r�ki M�j �wiat marzenia. . . Za co mi patrze�, jak pomi�dzy gminem W m�j blask si� stroi, m� bosko�ci� puszy, Jak si� bezecnym staje kabotynem Swej w�asnej duszy? . . . A znowu, kiedy na� si� wzajem patrz�, Jak go szale�stwo mych skrzyde� urzek�o, By go przez wzrusze� sensacje najrzadsze Gna� w zw�tpie� piek�o; 29 Gdy widz�, w jak� ka�� si� wprz�ga srog�, Aby si� czepi� by za kraj mej szaty, �al mi n�dzarza, co p�aci tak drogo Bilet w za�wiaty. . . Jam winna temu, �e w odm�cie grzechu Melodii szuka dla swej biednej pie�ni, Kln�c los sw�j, i� mej harmonii oddechu Nie uciele�ni. . . Poeta wydaje d�wi�k przeci�g�y a podejrzany. Jam winna temu, �e to, co zamar�o W cz�owieczej piersi z odwiecznych zrozumie�, Pr�buje wskrzesi� lej�c w spiek�e gard�o �ytni�wki strumie�. . . Poecie haniebnie si� odbija. Ja go w sromotne p�dz� lupanary, Rw�c si� ku pi�kna wiecznego �wi�tyni, I patrze� musz�, na domiar mej kary, Co on tam czyni. . . Poeta oblizuje si� przez sen. I jedno tylko pragnienie tajemne, I jedno tylko przy�wieca mi has�o: Roz�arza� tchem mym to p�omi� nikczemne, By rychlej zgas�o. . . I czekam, marze� ni� snuj�c leciuchn�, I pytam z dr�eniem co chwil�, azali� Nie przyjdzie moment wreszcie, �e to pr�chno Zmiecie parali�? . . . W�wczas skrzyd�ami zatrzepoc� i nad Ziemskie pado�y zapiej� rado�ci�, �e ju� si� sko�czy� �mieszny konkubinat Prochu z wieczno�ci�! . . . Poeta chrapie przeci�gle i przewraca si� na drugi bok, wypinaj�c si� ku publiczno�ci gestem mimo woli i niewinnie prowokacyjnym. Pisane w r. 1913 30 K�OSKI Utw�r dydaktyczny Nie wiem, czy to lat mych skutek, Czy mi co innego wadzi, Do��, �e coraz cz�ciej smutek Na mym czole si� gromadzi. Taki smutek jaki� m�tny, Potocznie m�wi�c " kosmiczny " , Jaki� dziwnie beznami�tny, Jaki� ultraplatoniczny. . . My�li coraz wstecz mi bieg� Ogarniaj�c �ycia ca�o��, Tak si� pl�cz� wko�o niego W jak�� mglist�, g�upi� �a�o��. . . Coraz cz�ciej roj� o niem, Dumam nad jego " urod� " - Gdybym nie by� starym koniem, My�la�bym, �e umr� m�odo. . . Jako� mi si� zapr�szy�y �wiadomo�ci mej organy I na �wiat ten, pi�kny, mi�y, Patrz� wp� jak zab��kany; Po ziemi patrz�, po niebie, Po zielonych ��k kobiercu I co� szepc� sam do siebie, I co� mnie tak pika w sercu. . . Kiedy ulubionej mojej Spazmatycznie �ciskam �ebra, Naraz w g�owie mi si� troi: Co ma znaczy� ta algebra? . . . Gdzie ma sens sw�j to zr�wnanie, W kt�rym znaczk�w gramy rol�, My w prabytu oceanie Biedne oka na rosole? . . . Tak raz szed�em sobie miedz� W�r�d �an�w pszenicy �ra�ej, Kt�rej k�osy nic nie wiedz�, Co to ludzkie komuna�y. 31 Jak im B�g przykaza�, rosn�, Ot, bez pr�nego ha�asu, Kie�kuj� skwapliwie z wiosn�, Aby wyda� plon zawczasu. Nic nie dbaj�c, co je czeka, Dojrzewaj� wnet, a potem W �akome kiszki cz�owieka Pchaj� si� chlebusiem z�otym. Wchodz� w nie, wychodz�, ano Zn�w wracaj� z przysz�ym rokiem, Zn�w si� z�oc� w cudne rano Pod s�oneczka czujnym okiem. I �al chwyci� mnie ogromny, I w sercu sta�em si� cichy, I uczu�em si� tak skromny Jak ten ziemny k�osek lichy; I w dumy mojej pogrzebie, Nazbyt p�no zrozumia�em, �e �y� trzeba, ot, przed siebie, Nie szukaj�c dziur na ca�em; �e w bytu poczuciu zdrowym Ka�dy tw�r swe lokum znajdzie: Cho� raz tym jest, a raz owym, W ko�cu, gdzie potrzeba, zajdzie; Wi�c notuj� me wra�enia, Mo�e gdzie�, za lat cho� trzysta, Z mojego tu do�wiadczenia Kto inny bodaj skorzysta. . . Pisane w r. 1913 32 UWIEDZIONA Dialog ( ! ) sceniczny Osoby: ONA, pi�kna, wykszta�cona i ozdobnie m�wi�ca. ON, naturalnej wielko�ci, wypchany, wszelako uzdolniony do wykonywania pewnej ilo�ci automatycznych porusze�. Siedz� obok siebie na kanapce buduaru; za scen� akompaniament gra cichutko jakiego� marz�cego walca. Ona Och, nie, prosz� si� na mnie w ten spos�b nie patrze�. . . Pan ma w oczach dziwnego co�. . . Och, ja si� boj�. . . Nie, nie, potem zbyt trudno mi w pami�ci zatrze� Ten wyraz, jaki maj� oczy pa�skie. . . twoje. . . Kiedy tak patrzysz, patrzysz, co� si� budzi we mnie. . . Nie zmys�y - och, , nie, na to warci�my zbyt wiele - Ale co�, co�, co schwyci� sil� si� daremnie, Co� jak ptak, co o klatk� t�ucze si� nie�miele I chcia�by hen, daleko, ulecie� w przestworze, Do jasno�ci, do s�o�ca. . . Ach, co ja zn�w baj�! Pana to nudzi, prawda? Nie przecz pan. M�j Bo�e, Ja jestem mniej naiwna, ni� si� panu zdaje; Wiem, �e co dla mnie mo�e sta� si� �yciem nowym " Mym odrodzeniem, wszystkim, jest dla pana tylko Epizodem, rozrywk�, sportem salonowym, W najlepszym razie wra�e� migotliw� chwilk�. . . Ale co mi tam: mniejsza! Do�� bogata jestem, By chocia�by na marne rzuci� duszy kawa� - To ma g e s t! Pan u�miecha si�? Pan gardzi gestem? . . . Pan jest mniej zajmuj�cy, ni� si� pan wydawa� - Ach, jakie to banalne, ta ironia pa�ska! Jakie to �atwe, tanie! Jakie nowoczesne! Lecz we mnie jaka� dusza czai si� poga�ska, Umi�owanie �ycia nami�tne, bezkresne, Co mi pozwala p�yn�� w�r�d waszych ma�ostek I niesie mnie ku szczytom niby pie�� �wietlana, �e mi szarzyzna wasza nie si�ga do kostek! Co panu? Pan posmutnia�. . . czy dotkn�am pana? . . . Nie, ja tak nie my�la�am. . . pan przecie� jest inny, W tobie nie ma ma�ego nic - pan mnie rozumie - No, prosz� mi darowa� ten wybryk niewinny - - O, da� r�k�, popatrze�, tak jak to pan umie. . . Ja chc� wszystkiemu wierzy� - ja wszystkiemu wierz� - Och, tak, przytul, przygarnij dzieciaka. . . twojego. . . 33 Tak, czujesz moje serce przy twoim? . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Och! - - zwierz�! ! ! ! . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Zdaje si�, �e pan wzi�� mnie za kogo innego? ! Moja wina, wyznaj�: zapomnia�am o tem, �e mimo wszystko w panu tkwi zawsze - m�czyzna. . Pan mnie otrze�wi�. Dzi�ki serdeczne. Tym zwrotem Odda� mi pan ogromn� przys�ug�. Pan przyzna, Ze najlepiej, je�eli zapomnim oboje, �e�my si� kiedykolwiek znali. �egnam pana. Tak, �egnam. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . zosta�. . . . . . kto� ty? . . . Ja si� ciebie boj�. . . Och, co si� ze mn� dzieje. . . czym ja ob��kana? . . . Nie, nie, to nic, to przejdzie. . . o czym�my m�wili? . . . O Xi�dzu Fau�cie , prawda? C� pan o tym s�dzi? Co do mnie, to czas sp�dzam przy ksi��ce najmilej, Gdy mi wypadnie z r�ki, a my�l b��dzi, b��dzi, Ot, tak, samopas, nisko, niby mg�a wieczorna, Co snuje si� w ksi�ycu przez �ciernie, ugory, To jak dzwonek kapliczki wioskowej pokorna, To zn�w �a�osna niby cmentarne upiory. . . To dziwne, jak mi dobrze si� rozmawia z panem. . . Pan tak umie rozumnie s�ucha�. Mam wra�enie, �e cho�bym si� wyrwa�a, ot, z czym� nies�ychanym, Z czym� potwornym, wariackim, zawsze przebaczenie Znalaz�abym u pana. . . Och, m�w do mnie jeszcze. . . Uko�ysz mnie jak do snu. . . oczy mru�� senne, Pragn� twych s��w, a w my�li usta twoje pieszcz� Mymi ustami, w my�li ca�unki p�omienne Sk�adam na nich. . . . . . w tej chwili naga jestem ca�a, Ko�ysz� si� na fali jakich� gra� anielich I otwieram, ach, tobie, kwiat mojego cia�a Niby jaki� upojny, przenajczystszy kielich. . . Ach, jakam bardzo twoja. . . Ha, com ja wyrzek�a! Pan to zapomni, musi pan zapomnie� o tem. . . I ja zapomn�, cho�by wszystkie moce piek�a Ci�gn�y mnie do ciebie. . . Co potem, co potem? . . . Potem? Och, prawda, potem. . . umrze� mo�na przecie! Czy� to cena zbyt wielka za szale�stwa chwil�? . . . Pan si� zawaha�. . . s�usznie - pan widzisz w kobiecie Obiekt, z kt�rym przep�dzi� czas mo�na do�� mile, 34 Lecz dla kt�rej nic wi�cej po�wi�ci� nie warto. Pan jest cz�owiek praktyczny. Tym lepiej dla pana. C�, kiedy na istot� pan trafi� upart�, Co nie chce panu s�u�y� za kubek szampana - - Chyba �e potem strzaskasz na miazg� ten kubek! No. . . zabijesz mnie, powiedz? . . . tw�j dzieciak tak prosi, Patrz, sam do ciebie oto wyci�ga sw�j dzi�bek. . . B�dziemy tak szcz�liwi. . . ludziom si� og�osi, �em sama si� zabi�a. . . uwierz� z pewno�ci�: " Taka wariatka, pewnie, to wygl�da na ni� " - I tak odejd�, c i c h a, z m� wielk� mi�o�ci�, I zostan� dla ciebie tw� s�oneczn� pani� - - Tak mi jest dziwnie, nie wiem, co si� dzieje ze mn�, Zdaje mi si�, jak gdybym ju� gdzie� w dal lecia�a; Trzymaj mnie, trzymaj mocno, och, w oczach mi ciemno, Dusza moja jak gdyby ju� odesz�a z cia�a - Nic nie wiem, co si� dzieje. . . gdzie jestem w tej chwili. . . Czy ja ci� kiedy zna�am. . . czym istnia�a w tobie. . . Czy�my gdzie�, na planecie jakiej�, wsp�lnie �yli. . . Czekaj. . . czekaj. . . ja musz�. . . och, przy. . . po. . . mnie� sobie. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Pan jest cz�owiek nikczemny. Pisane w r. 1913 35 KRAKOWSKI JUBILEUSZ Nie wiem, kt�ry to nasz przodek, W przyd�ugi pono� karnawa�, Gdy wyczerpa� wszelki �rodek, Sk�d wzi�� jaki �wie�y kawa�, Wnet, po formy d���c nowe, Chwyci� kpiarstwa kaduceusz, Skrobn�� si� nim mocno w g�ow� I wymy�li� - jubileusz. . Przyj�a si� ta zabawa, Jako �e w niej le�y spos�b, Co ka�demu daje prawa Kpi� z najszanowniejszych os�b; Lecz �e wszystko mija w �wiecie ( Niech go jasny piorun trza�nie! ) I zdarzy� si� mo�e przecie, �e tradycja ta wyga�nie, Podam tu wi�c przepis ca�y, By wszed� do krakowskich kronik, Na ten jubel tak wspania�y, Jak " r�kawka " lub " lajkonik " . Bierze si� do tego celu T�giego, starego pryka, Sadza si� go na fotelu I siarczy�cie si� go " tyka " . Odmiany wszak prawa znacie, Trudno�ci nie b�dzie zatem; Wi�c: jubilat, jubilacie, Jubilata, z jubilatem. . . Publiczno�ci zast�p liczny Hurmem obsiada galeri�, A ca�y ten obch�d �liczny Sam pacjent bierze na serio. Wstaje rz�dem cz�ek niekt�ry, Kogo tam zasw�dzi oz�r, I wyg�asza srogie bzdury W uroczysty dm�c je poz�r. 36 Brzmi powaga w ka�dym s�owie, Cho� od �miechu drgaj� rz�sy: O, bo my�my tu w Krakowie Wszystko straszne sans rire p�sy. Reszta s�ucha, oczy mru�y Kpi�c po trosze sobie z pryka, I z tego, kt�ry bajdurzy, I z tego, kt�ry to �yka. " Z uwielbienia pe�nym �onem Stawam tu, czcigodny panie, Z sercem. . . te. . . tak przepe�nionem, �e mi ledwo tchu ju� stanie. Twe zas�ugi s� tak du�e, �eby trzeba, jakem szczery, Ry�. . . te. . . spi�em. . . na marmurze. . . ( po cichu : cztery litery) . Twoje s�owa m�dre, wieszcze, �y� w narodzie b�d� �wi�cie I prrrrawnuki nasze jeszcze Mie� j� b�d�. . . ( cicho : w pi�cie) . Wi�c, gdy zas�ug jubilata �aden czasu grom nie zetrze, Niech nam jeszcze d�ugie lata. . . ( po cichu : psuje powietrze) . . . " Co� tam jeszcze m�wca b�ka, Orkiestra kropi fanfar�, A jubilat g�o�no si�ka, �ez rozkoszy roni�c par�. Magnificus si� podnosi ( Przypadkowo ginekolog) I zn�w z innej beczki g�osi Lapidarny sw�j nekrolog. My�li w�tku nie rozprasza, Ale skupia w tre�� og�ln�: " Panie. . . ten. . . ojczyzna nasza. . . Jest nam wszystkim. . . matk� wsp�ln�. Ona poi nas swym mlekiem I karmi niby dziecin�, Zanim stanie si� cz�owiekiem. . . 37 Przez sw�. . . panie. . . p�powin�. . . Znak to niskiej, pod�ej duszy, Narodowym to wyst�pkiem, Gdy kto zwi�zki. . . panie. . . kruszy Z tym matczynym. . . panie. . . p�pkiem. . . I cho� wrogie si�y czasem Sznur p�pkowy. . . panie. . . przedr�. . . " ( C�, u diab�a, z tym kutasem! - Jak powiada stary Fredro. . . ) Et caetera, et caetera, Jeden gada, drugi gada, " . . . Praca �mudna, ci�ka, szczera. . . " ( Sam jubilat odpowiada. ) I tak dalej, i tak dalej, Coraz cieplej, coraz parniej, W ko�cu obiad w du�ej sali: Barszczyk, �oso�, comber sarni. Zn�w podaj� jubilata W r�nych sosach na patelni, Zn�w si� ka�dy g��b z nim brata, Kpi�c ze� coraz to bezczelniej. A� wreszcie, dobrze ju� rano, Gdy wyss� wszystkie likwory I ka�dy pa�� zawian�, A brzuch ma od �miechu chory, Pacjenta odwo�� do dom, Gdzie w pierzynie ciep�ej legnie, Nim ku nowym takim godom Znowu latek dziesi�� zbiegnie; A ci szelmy, krakowianie, Dalej sobie �ami� g�owy, Komu by tu wyr�n�� - panie - Kawa� " jubileuszowy " . 38 PIE�� O MOWIE NASZEJ Rzecz a� nazbyt oczywista, �e jest pi�kn� polska mowa: J�drna, pachn�ca, soczysta, Melodyjna, kolorowa, Bohaterska, gromow�adna, Czysta niby b��kit nieba, M�dra, zacna, mi�a, �adna - Ale czasem przyzna� trzeba, �e ten j�zyk, najobfitszy W poetyczne r�ne kwiatki, W uczu� sferze pospolitszej Zdradza dziwne niedostatki; �e w podniebnej wysoko�ci Nazbyt g�rnie toczy skrzyd�a, A nas, ludzi z krwi i ko�ci, Poniewiera - gorzej byd�a. To, co ziemi� w raj nam zmienia, �ycia ca�y wdzi�k stanowi, Na to - nie ma wyra�enia, , O tym - w Polsce si� nie m�wi! ! Pytam tu obecne panie ( By od grubszych zacz�� brak�w) : Jak mam nazwa�. . . " obcowanie " Dwojga r�nych p�ci Polak�w? Czy " dusz bratnich pokrewie�stwem " ? Czy " tarzaniem si� w rozpu�cie " ? " Serc komuni� " - czy te� " �wi�stwem " Lub czym innym w takim gu�cie? Cho� poezji �wi�ci wiosn� Wieszcz�w naszych dzielna tr�jka, Polskie s�ownictwo mi�osne Przypomina - Xi�dza Wujka! Dowody najoczywistsze Znajdziesz cho�by w takim g�upstwie, �e polskiego s�owa mistrze �ni� o - " rui i porubstwie " ! ! 39 W archaicznym tym zam�cie Jak ma kwitn�� szcz�cia era? Gdzie zatraca si� poj�cie, Tam i sama rzecz umiera! Ludziom trzeba tak niewiele, By na ziemi niebo stworzy� - Lecz wykrztusi� jak: " Aniele, Ja chc� z tob�. . . � cudzo�o�y� � ! ! " Jak wyszepta� do dziewcz�cia: " Chc�. . . � pozbawi� ci� dziewictwa � . . . Nie obawiaj si� � pocz�cia � , Kpij sobie z � ja- wno- grze- szni- ctwa � ! " Jak kusi� g�osem zdradzieckim, Wabi� s�odkich zakl�� gam�? Ka�dy wyraz pachnie dzieckiem, Ka�de s�owo drze si� " mamo! " Nazbyt trudno w tym dialekcie Romansowe snu� intrygi; Polak cnot� ma w respekcie Lub " tentuje " j� - na migi! ! St�d, gdy w Polsce do kolacji " P�cie odmienne " si�d� spo�em, , G��wna cz�stka konwersacji Zwyk�a toczy� si� pod sto�em. . . Niech upadnie ci serweta - Cz�owiek oczom swym nie wierzy: Gdzie m�czyzna? Gdzie kobieta? , Kt�ra noga gdzie nale�y? Pantofelk�w, but�w g�stwa Fantastycznie popl�tana, Stacza walki pe�ne m�stwa: Istny Grunwald Mistrza Jana! Tak pod sto�em wiecz�r ca�y Gimnastyczne trwa �wiczenie, A p r z y stole - komuna�y O �eromskim lub Ibsenie. . . Lecz najci�sz� budzi trosk�, �e marnieje lud nasz chwacki, �e ju� cich�, polsk� wiosk� 40 Skazi� �argon literacki; Na wie� gdy si� cz�ek dob�dzie, Chc�c odetchn�� �yciem zdrowszem, S�yszy: " Ka�ka, jagze bendzie Wzglendem tego co i owszem. . . " . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Widz� tu zebran� t�umnie Kap�an�w sztuki elit�, Co swe kud�y wznosz� dumnie Ponad rzesze pospolite. Wy! " �wietlanych duch�w zwi�zek " , Wy! " idei str�e czystej " , W a s z to jest psi obowi�zek Kszta�ci� j�zyk ten ojczysty! Sko�czcie wasze komedyje, Schowajcie pawie ogony, �yjcie - czym ka�dy z nas �yje, Id�cie - - k o c h a �. . . . za miliony! Do�� " nastroj�w " waszych, , dranie! Uczcie m � w i � waszych braci: To jest wasze powo�anie! Od tego was nar�d p�aci! J�zyk naszym skarbem �wi�tym, Nie igraszk� oboj�tn�; Nie krwi�, ale atramentem Bije dzisiaj lud�w t�tno; Musi n a p r z � d i � � z � y w e m i, A nie t�pi� �ycia zar�d, Sok�w pe�ni� czerpa� z ziemi: Jaki j�zyk - taki nar�d! ! ! ! Pisane w r. 1907 41 PIE�� O ZIEMI NASZEJ ( Fragmenty) A czy znasz ty, bracie m�ody, Te najmilsze dla Polak�w Szarej Wis�y senne wody I nasz stary, polski Krak�w? A czy znasz ty te ulice, Puste w nocy, brudne we dnie, Gdzie si� snuj� eks- szlachcice, T�pi�c smutne dni powszednie? A czy znasz ty te kawiarnie ( W ca�ym �wiecie takich nie ma) Gdzie dzie� ca�y marnie, gwarnie Wa�koni si� cud- bohema? Tam wre �ycie! Kipi, tryska! W dymu chmurze tytoniowej My�li p�on� tam ogniska, Chlebu� piecze si� duchowy; Wszystko tylko Duchem �yje, Wszystko tylko Pi�knem dyszy; Nigdy ucho tam niczyje Prozy �ycia nie zas�yszy; Estetyczne rozhowory Rozbrzmiewaj� od stolik�w, Sztuk� pcha na nowe tory Grono c. k. urz�dnik�w; Nic nie m�ci g��bin my�li, Nic nie przerwie sennych marze� - �yjem ca�kiem niezawi�li Od banalnych kr�g�w zdarze�! Niech si� fale zj