9101

Szczegóły
Tytuł 9101
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9101 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9101 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9101 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Stephen Baxter WYPRAWA Tytu� orygina�u : Voyage T�umaczy� Pawe� Korombel Wersja angielska 1996 Wersja polska 2003 Po�wi�cam mojemu bratankowi, Williamowi Baxterowi NOTA AUTORA W roku 1996 dowody �ycia na Marsie rozbudzi�y ciekawo�� naukowc�w i sprawi�y, �e zacz�to rozwa�a� zorganizowanie wypraw za�ogowych na Czerwon� Planet�, niemniej jednak do realizacji tego rodzaju przedsi�wzi�� jest jeszcze wiele lat, mo�e dziesi�cioleci. Tymczasem NASA mog�a pos�a� astronaut�w na Marsa ju� w 1986 roku. Wyprawa opisuje alternatywn� histori�; autentyczne wydarzenia do krytycznej chwili, przypadaj�cej na jesie� 1963 roku, i nast�pnie biegn�ce w�asnym, powie�ciowym torem. Niniejsza powie�� jest wymys�em autora. Natura opisanych wydarze� zdecydowa�a, �e pewni ludzie, zwi�zani z ameryka�skimi misjami za�ogowymi w kosmos, wyst�puj� pod prawdziwymi nazwiskami. Wplataj�c w�tek mojej opowie�ci w tkanin� historii, zast�pi�em kilka osobisto�ci postaciami fikcyjnymi. Pragn� zwr�ci� zw�aszcza uwag� na fakt, �e drugim Amerykaninem na orbicie oko�oziemskiej by� Scott Carpenter, nie, jak jest to przedstawione w powie�ci, Chuck Jones, a drugim cz�owiekiem, kt�ry postawi� stop� na Ksi�ycu, by� Buzz Aldrin, nie Joe Muldoon, jak sugeruj� opisane ni�ej wydarzenia. Wszystkie inne postaci s� moim wymys�em i jakiekolwiek ich podobie�stwo do os�b �yj�cych jest w pe�ni niezamierzone i przypadkowe. Pragn� wyrazi� podzi�kowanie Simonowi Bradshawowi, Ericowi Brownowi i Calvinowi Johnsonowi za ich nieocenion� pomoc. Wszyscy oni przeczytali wersj� robocz� powie�ci i wyrazili opinie na jej temat. Dzi�kuj� r�wnie� pracownikom O�rodka Lot�w Kosmicznych im. L.B. Johsona, JSC (Johnson Space Center), w Houston, pracownikom NASA, kt�rzy nie szcz�dzili czasu i energii, pomagaj�c mi zebra� i ustali� realia niezb�dne do napisania tej ksi��ki. Mam szczeg�lny d�ug wdzi�czno�ci wobec Eileen Hawley, Paula Dye�a, Franka Hughesa, astronauty Michaela Foale�a, a w pierwszym rz�dzie Kenta Joostena z Wydzia�u Bada� Uk�adu S�onecznego JSC, kt�ry z wielk� uwag� i staranno�ci� prze�ledzi� m�j opis wyprawy na Marsa. Pomoc wymienionych przyjaci� w ogromnym stopniu poprawi�a dok�adno�� moich opis�w, a wina za wszystkie omy�ki i braki spoczywa tylko na mnie. Jak do tej pory, ludzie nie podj�li wyprawy na Marsa. Ale ju� w 1969 roku Stany Zjednoczone mia�y w tym wzgl�dzie zar�wno najwi�ksze mo�liwo�ci, jak i ch�ci. Rysunki na ko�cu ksi��ki obrazuj� przebieg takiej wyprawy. W pos�owiu przedstawi�em dociekliwym czytelnikom zarys najwa�niejszych zdarze�, kt�re sprawi�y, �e Ameryka odwr�ci�a si� od Marsa. Obecnie mamy rok 1996 i naukowcy na Marsie bardzo by si� nam przydali. Mogli si� tam znale�� dziesi�� lat wcze�niej. S�dz�, �e moja ksi��ka obrazuje w najbardziej prawdopodobny spos�b tamt�, pogrzeban� szans�. W ka�dym razie do�o�y�em wszelkich stara�, �eby opisane wydarzenia by�y na tyle �prawdziwe�, na ile to tylko mo�liwe. Tak mog�o by�. Stephen Baxter Great Missenden sierpie� 1996 roku - Tu Kontrola Startu Aresa, O�rodek Kosmiczny imienia Jacqueline B. Kennedy. Zosta�o nieca�e sze�� minut odliczania. Obecnie do startu jest pi�� minut, pi��dziesi�t jeden sekund. Odliczanie trwa. Ares oczekuje w gotowo�ci na wyrzutni 39 A. Dzia�amy zgodnie z harmonogramem, wedle kt�rego start ma nast�pi� trzydzie�ci siedem minut po pe�nej godzinie. Inspektor sprawno�ci statku kosmicznego odebra� meldunki stanu w sali kontroli. Wszyscy potwierdzili gotowo�� startow�, co zosta�o zameldowane nadzorcy sprawno�ci. Obecnie nadzorca sprawno�ci odbiera dalsze meldunki. Szef operacji startowych zg�asza gotowo�� do startu. Kontrola w Houston zg�asza, �e parametry klastera silnikowego Aresa przebywaj�cego ju� na orbicie r�wnie� s� w normie i klaster pracuje zgodnie z wymogami misji. Konieczno�� dostosowania si� do po�o�enia klastra orbitalnego, wymagana podczas cumowania, narzuca dzisiejszemu startowi w�skie ramy czasowe. Szef kontroli startu daje pozwolenie. Cztery minuty, pi�tna�cie sekund do startu, odliczanie trwa. W chwili startu b�dziecie mogli zobaczy� przelot pelikan�w, czapli bia�ych i czapli mieszkaj�cych tu, na b�otnych terenach Wyspy Merritt. Czterdzie�ci lat temu Merritt nale�a�a g��wnie do ptak�w. Nadal sieje widuje, chocia� w obecnych czasach co kilka miesi�cy p�oszy je kolejny start. Jak do tej pory wyniesiono na orbit� dziewi�� Saturn�w 5 B, buduj�c zesp� Aresa. Dzisiejszy start b�dzie dziesi�ty. Tak �e trudno m�wi� o dobrym gniazdowaniu. Cztery minuty do startu, odliczanie trwa. W��czono podgrzewacze zawor�w paliwa, przygotowuj�c do odpalenia silniki g��wne. Trzy minuty, czterdzie�ci cztery sekundy do startu, odliczanie trwa. Rozpocz�to ko�cowe oczyszczanie paliwa silnik�w g��wnych. Wida� opary k��bi�ce si� na p�ycie startowej, uciekaj�ce z silnik�w Saturna. Zamkni�to pompy doprowadzaj�ce p�ynny tlen, tak �e mo�na zwi�kszy� ci�nienie w zbiornikach do poziomu startowego. Si�a wiatru poni�ej dziesi�ciu w�z��w, rzadka pokrywa chmur. Pogoda do startu niemal idealna, ca�kowicie odpowiadaj�ca optymalnym warunkom realizacji misji. Warunki pogodowe typowe, jak na Floryd�, jest gor�co i wilgotno tego historycznego dnia, we wtorek, dwudziestego pierwszego marca tysi�c dziewi��set osiemdziesi�tego pi�tego roku. Trzy minuty, czterdzie�ci sekund do startu, odliczanie trwa. Mam informacj�, �e towarzyszy nam tu oko�o miliona os�b, najwi�ksze zgromadzenie podczas startu od czasu Apolla 11. Witam serdecznie wszystkich. By� mo�e ucieszy was wiadomo��, �e po�r�d znakomito�ci obserwuj�cych dzisiejszy start z trybun dla VIP-�w s� astronauci Apolla 11: Neil Armstrong, Joe Muldoon i Michael Collins, kosmonauta W�adimir Wiktorienko, a tak�e Liza Minelli, Clint Eastwood, Steven Spielberg, George Lucas, William Shatner, autorzy literatury popularnonaukowej: Arthur C. Clarke, Ray Bradbury, Izaak Asimov i piosenkarz John Denver. Jeste�my pewni, �e nie doznacie zawodu. Trzy minuty, dwadzie�cia sekund do startu, odliczanie trwa. Ares jest obecnie na w�asnym zasilaniu. Niebawem od startu b�d� nas dzieli� trzy minuty. Dok�adnie trzy minuty do startu, odliczanie trwa. Kontrola zawieszenia kardanowego silnik�w, zapewniaj�cego ich swobodny ruch, a przez to sterowno�� w trakcie lotu. Dwie minuty, pi��dziesi�t dwie sekundy do startu, odliczanie trwa. Zamkni�to zawory dostarczaj�ce p�ynny tlen dla obu cz�on�w, rozpocz�to podnoszenie ci�nienia w zbiornikach z paliwem i utleniaczem. Dwie minuty, dwadzie�cia pi�� sekund do startu, odliczanie trwa. Ci�nienie ciek�ego tlenu w zbiornikach osi�gn�o wysoko�� wymagan� podczas lotu. Niebawem od startu b�d� nas dzieli� dwie minuty. Dok�adnie dwie minuty do startu, odliczanie trwa. Dwie minuty do startu. Zamkni�to zawory dostarczaj�ce p�ynny wod�r i rozpocz�to podnoszenie ci�nienia zbiornik�w z paliwem na wysoko�� wymagan� podczas lotu. Minuta, pi��dziesi�t sekund do startu, odliczanie trwa. �adnych przeszk�d jak do tej pory. Kontroler ��cznikowy*[Przyp. t�um. jedyna osoba upowa�niona do rozmawiania z za�og� statku kosmicznego (wszystkie przypisy t�umacza).], John Young, w�a�nie powiedzia� do astronaut�w, Phila Stone�a, Ralpha Gershona i Natalie York: � Szerokiej drogi, male�stwo. Dow�dca wyprawy, Stone, odpowiedzia�: Bardzo dzi�kuj�, wiemy, �e to b�dzie udany lot. Minuta, trzydzie�ci pi�� sekund do startu, odliczanie trwa. Minuta, dziesi�� sekund do startu, odliczanie trwa. Ci�nienie we wszystkich zbiornikach z ciek�ym paliwem osi�gn�o wysoko�� wymagan� podczas lotu. Dok�adnie minuta do startu, odliczanie trwa. Uk�ad zap�onowy wodnego uk�adu t�umi�cego fal� d�wi�kow� zostanie uzbrojony za kilka sekund. Zesp� zap�onowy uzbrojono. Czterdzie�ci pi�� sekund do startu, odliczanie trwa. Czterdzie�ci sekund, odliczanie trwa. Urz�dzenia zapisowe parametr�w lotu w��czone. Ares nadal gotowy do lotu. Astronauta Stone zg�asza: - Wszystko wygl�da w porz�dku. Trzydzie�ci siedem sekund do startu, odliczanie trwa. Dzieli nas kilka sekund od w��czenia sekwencji nadmiarowej. Jest to automatyczny uk�ad wygaszania silnika. Dwadzie�cia sekund do startu i odliczanie trwa. Przechodzimy sekwencj� nadmiarow�. Dwadzie�cia sekund do startu, odliczanie trwa. Uzbrojenie uk�adu t�umi�cego fal� d�wi�kow�. Uzbrojenie silnik�w pomocniczych na paliwo sta�e. Do startu pi�tna�cie, czterna�cie, trzyna�cie. Do startu dziesi��, dziewi��, osiem. Zap�on silnika g��wnego. Cz�� pierwsza DECYZJA Bia�y Dom, Waszyngton, 13 lutego 1969 roku Notatka s�u�bowa Do wiadomo�ci: Wiceprezydent Minister Obrony p.o. Dyrektora NASA Doradca Prezydenta ds. Naukowych Niebawem, po zako�czeniu fazy Programu Apollo, b�d� potrzebowa� jednoznacznej opinii co do dalszych kierunk�w ameryka�skiego programu kosmicznego. Dlatego te� zwracam si� do ministra obrony, urz�duj�cego dyrektora Narodowej Agencji ds. Aeronautyki i Kosmosu, i doradcy prezydenta ds. naukowych, �eby ka�dy z nich sporz�dzi� propozycj� dalszych dzia�a� w tej dziedzinie oraz �eby utworzyli Grup� Robocz� ds. Przestrzeni Kosmicznej, STG*[Przyp. t�um. Space Task Group], kierowan� przez wiceprezydenta, kt�ra przedstawi mi skoordynowany program wraz z propozycj� bud�etu. Przygotowuj�c propozycj�, mo�ecie konsultowa� si� ze �rodowiskami naukowymi, in�ynierskimi i przemys�owymi, z Kongresem i opini� publiczn�. Prosz� o skoordynowan� propozycj� do 1 wrze�nia 1969 roku. Richard M. Nixon [r�czny dopisek]: Spiro, czy powinni�my lecie� na Marsa? Jakie mamy mo�liwo�ci? RMN Pisma urz�dowe prezydent�w Stan�w Zjednoczonych, dokumenty Richarda M. Nixona, 1969 r. (Waszyngton, DC, Drukarnia Rz�dowa, 1969 r.) Czas [dzie�/godz.:min.:sek.] �-000/00:00:08 Tr�jka ludzi w pomara�czowych skafandrach: York, Gershon i Stone, by�a tak ciasno st�oczona, �e wbijali sobie nawzajem �okcie w �ebra. �wiat�o dzienne nie dociera�o do zat�oczonego modu�u dowodzenia, roz�wietlonego ma�ymi jarzeniowymi panelami. Nast�pi� egromny wstrz�s. York popatrzy�a z niepokojem na koleg�w. - Pompy paliwowe - wyja�ni� Stone. Z kolei rozleg�o si� g�uche dudnienie - jak odleg�y grom - i dr�enie przebi�o si� przez wy�cie�any fotel, na kt�rym spoczywa�a York. Setki st�p ni�ej p�ynny tlen i wod�r lun�y do wielkich kom�r spalania pierwszego cz�onu rakiety. Czu�a rosn�ce bicie serca, dygotanie w klatce piersiowej. �Uspok�j si�, do cholery� - pomy�la�a. Malutki kosmonauta, przysadzisty Azjata, ko�ysa� si� na �a�cuszku nad jej g�ow�. Nazywa� si� Borys, ten prezent od W�adimira Wiktorienki. Hu�ta� si� w prz�d i w ty�. He�m nieco zas�ania� szyderczo wykrzywion� mordk�. �Powodzenia, Borys� - powiedzia�a mu w my�lach. Rozpocz�a si� kakofonia d�wi�k�w, nieprzerwany huk. Jakby rakieta wpad�a w paszcz� rycz�cego giganta. - Ca�a pi�tka pracuje normalnie! - krzykn�� Phil Stone. - Przygotowa� si� na rozci�ganie. Pi�� silnik�w rakietowych pierwszego cz�onu Saturna 5B na paliwo p�ynne, MSIC, o�y�o na osiem sekund przed czterema silnikami pomocniczymi na paliwo sta�e. Zacz�o si� rozci�ganie, chwila, w kt�rej pot�ne pchni�cie oddzia�ywa�o na ca�y cz�on. York wr�cz czu�a, jak statek wyci�ga si� w g�r�, s�ysza�a j�k metalu poddawanego dzia�aniu ogromnych si�, kiedy si� pr�y�y poszczeg�lne segmenty silnika. Wszystko przebiega�o zgodnie z planem. Niemniej jednak... �Jezu� - pomy�la�a. �Kto to wymy�li�?�. Trzy, dwa - powiedzia� Stone. - Odpalenie silnik�w na paliwo sta�e. Z t� chwil� nie by�o drogi odwrotu. Silniki na paliwo sta�e by�y gigantycznymi racami i po uruchomieniu zap�onu pracowa�y niepowstrzymanie a� do wyczerpania paliwa. - Zegar rusza... �Godzina zero� - pomy�la�a. Nast�pi� wstrz�s - �agodny, wr�cz przyjemny. Eksplodowa�y sworznie kotwiczne rakiety. Ale kolos o wadze Saturna 5B nie m�g� da� susa w g�r�. Kabina zacz�a si� trz���, zagrzechota�y mocowania foteli i same fotele. � Wznosimy si� - oznajmi� spokojnie Stone. - Lecimy. � Niech mnie szlag! - wrzasn�� Ralph Gershon. - Lecimy na ca�ego! �Podnie�li�my si� - pomy�la�a York. �Dobry Bo�e. Jestem w powietrzu�. Ogarn�o j�podniecenie. Odczuwa�a najmniejsze drgnienia rakiety. - Pojechali! - wykrzykn�a, powtarzaj�c entuzjastyczne zawo�anie Jurija Gagarina w chwili startu. Nadal trz�s�o. York polecia�a na pasy, potem na prawo i na lewo, mia�d��c Gershona. Saturn 5B wspina� si� mozolnie, mijaj�c cal po calu wie�� startow�. Automatyczny pilot sterowa� prac� silnik�w pierwszego cz�onu, przeciwdzia�aj�c podmuchom wiatru. W prawo, w lewo, w prz�d, w ty�. Spazmatyczne wstrz�sy by�y tak silne, �e York pewnie ju� zarobi�a kilka siniak�w. �adna symulacja nie zapowiada�a czego� podobnego. To przypomina�o lot nad eksploduj�cym sk�adem amunicji. - Mijamy pomost! - krzykn�� Stone. - Jeste�my poza zasi�giem wie�y! Us�yszeli g�os kontrolera ��cznikowego z Houston, Johna Younga. - Ares, tu Houston. Zrozumia�em. Jeste�cie poza wie��. York polecia�a do przodu. Ca�a rakieta si� po�o�y�a. Teraz York siedzia�a w fotelu, czuj�c parcie pot�nych silnik�w pierwszego cz�onu. - Houston, przechylenie wed�ug planu - powiedzia� Stone. -Zrozumia�em. Przechylenie. Saturn zatacza� �uk nad Floryd�, zmierzaj�c w kierunku Oceanu Atlantyckiego. Wiedzia�a, �e na pla�ach wybrze�a dzieci wyrysowa�y wie�kie napisy: B�G Z WAMI, ARES. Spojrza�a w g�r� i w prawo, tam gdzie by� ma�y iluminator. Ale nic nie zobaczy�a. Kokon, szczelny sto�ek okrywa� modu� dowodzenia. Wn�trze mia�o rozmiary samochodu �redniej wielko�ci. Ciasnota, wsz�dzie mechaniczne urz�dzenia z metalu. �Jak �ywcem z lat sze��dziesi�tych� - pomy�la�a York. Tarcze wska�nik�w, mierniki, prze��czniki, wy��czniki upstrzy�y pomalowane na szaro i ��to �ciany. Wisia�y na nich notatki za�ogi, listy zada� procedur alarmowych i setki niebieskich rzep�w w kszta�cie kwadracik�w o zaokr�glonych rogach. Fotele mia�y metalowe stela�e, parciane siedzenia i oparcia. York le�a�a w prawym fotelu, Stone jako dowodz�cy w lewym; Ralph Gershon w �rodkowym. G��wny �uk, za g�ow� Gershona, mia� wielkie solidne uchwyty, jak w�az okr�tu podwodnego. � Ares, tu Houston. W�a�nie zrobili�cie pierwszy odcinek trajektorii. �lad wielki jak po musze. � S�yszymy was, John - powiedzia� Stone. - To male�stwo naprawd� zasuwa. � S�yszymy was, zasuwa. � Le�, le�, zasra�cu! - krzykn�� Gershon. - Skurczybyku! - G�os mu si� trz�s�. � Dziesi�� tysi�cy st�p, zero pi�� dziesi�tych macha - powiedzia� Young. �Pi�� dziesi�tych macha� - pomy�la�a York. �Nieca�e trzydzie�ci sekund misji i ju� mamy po�ow� pr�dko�ci d�wi�ku�. W g�osie Younga nie by�o strachu ani zdenerwowania. Mo�na by pomy�le�, �e codziennie odprawia rakiety na Marsa. John oblecia� Ksi�yc w Apollu jeszcze w 1969 roku i gdyby nie wstrzymano dalszych lot�w, zapewne dowodzi�by pierwsz� wypraw� na Ksi�yc. A gdyby nie pyskowa� na prawo i lewo na temat Programu, siedzia�by teraz w kabinie Aresa. Wibracje przybra�y na sile. G�owa York lata�a w he�mie jak groch w �upinie. Ca�a kabina tak si� trz�s�a, �e nie mo�na by�o skupi� wzroku na instrumentach pok�adowych. Zero dziewi�� dziesi�tych macha - powiedzia� Stone. - Czterdzie�ci sekund. Jeden mach. Przekraczamy dziewi�tna�cie tysi�cy st�p. Ares, jeste�cie w pe�ni sprawni w czterdziestej. Nagle wstrz�sy usta�y; przypomina�o to wjazd samochodem na g�adk� nawierzchni�. Nawet ha�as silnika opad�; poruszali si� tak pr�dko, �e zostawiali za sob� d�wi�k. � Ares, �adnych zak��ce�. � Przyj��em - powiedzia� Stone. - Dobra, zdejmuj� nog� z gazu. Zmniejszenie mocy silnik�w u�atwia�o rakiecie no�nej przekroczenie punktu, w kt�rym po��czenie oporu powietrza i si�y ci�gu stawia�o kad�ubowi najwi�ksze wymagania. � Mo�ecie zwi�kszy� ci�g. � Przyj��em. Pozwolenie na zwi�kszenie ci�gu. York wydawa�o si�, �e nacisk, kt�ry odczuwa�a na piersiach, ro�nie. Mia�a k�opoty z oddychaniem, kiedy p�uca usi�owa�y pokona� rosn�ce przeci��enie. � Trzydzie�ci pi�� tysi�cy st�p. Przekraczamy pr�dko�� jeden dziewi�� dziesi�tych macha. Ci�nienie kom�r spalania silnik�w na paliwo sta�e opad�o do pi��dziesi�ciu funt�w na cal kwadratowy. � Otrzyma�em - powiedzia� z ziemi John Young. - Macie pozwolenie na oddzielenie silnik�w na paliwo sta�e. � Przyj��em. Us�ysza�a s�aby, przyg�uszony brz�k; kabina zadygota�a, rzucaj�c j� na pasy. Odpali�y petardy rozdzielaj�ce, odpychaj�c opr�nione silniki na paliwo sta�e od rakiety no�nej. Ci�g opad�, ale centralne silniki na paliwo p�ynne zwi�kszy�y prac� i York zn�w zosta�a wci�ni�ta w fotel. � Potwierdzam oddzielenie - powiedzia� Young. � Idzie jak po ma�le, John. Silniki na paliwa sta�e mia�y odpada� niczym zapa�ki, ci�gn�c za sob� warkocze dymu i ognia. By�y najbardziej rzucaj�cym si� w oczy usprawnieniem Saturna 5, kt�ry za ich pomoc�, ju� jako Saturn 5B, m�g� wynie�� na orbit� oko�oziemsk� dwa razy ci�szy �adunek ni� jego poprzednik. -Pi�� tysi�cy sto st�p na sekund� - powiedzia� Stone. - Trzydzie�ci trzy mile wysoko�ci. Zerkn�a na sw�j grawimetr. 3 g. Nie czu�a si� przyjemnie, ale w centryfudze wytrzyma�a znacznie wi�ksze przeci��enia. Zimne powietrze wion�o do �rodka he�mu, przynosz�c ze sob� zapachy metalu i plastiku. Po odpadni�ciu silnik�w na paliwo sta�e lot przebiega� znacznie spokojniej. Silniki na paliwo p�ynne z zasady pracowa�y znacznie bardziej r�wnomierniej ni� te pierwsze. Dociera� do niej rosn�cy, nieprzerwany ryk silnik�w pierwszego cz�onu, nieustanne mruczenie element�w wyposa�enia modu�u dowodzenia. Wszystko toczy�o si� g�adko, regularnie, jak w zegarku. Przytulna kabinka kojarzy�a si� z wn�trzem gigantycznej maszyny do szycia. Wiuuum, bruuum. Gdyby nie nap�r przy�pieszenia wydawa�oby si� to nierealne; jak kolejna nasiad�wka w symulatorze. � Trzy minuty - powiedzia� Stone. - Wysoko�� czterdzie�ci trzy mile, przebyta odleg�o�� siedemdziesi�t. � Niebawem rozcz�onowanie - zapowiedzia� Gershon. - Przygotowa� si� na katastrof� kolejow�. Silniki pierwszego cz�onu wy��czy�y si� dok�adnie wed�ug harmonogramu. Przyspieszenie znik�o. Wra�enie, kt�re temu towarzyszy�o, przypomina�o wystrzelenie z katapulty. York zosta�a wyrzucona w kierunku deski rozdzielczej, na pasy. Parciane zabezpieczenia �ci�gn�y j� z powrotem na fotel. I zn�w polecia�a w prz�d. Silniki pierwszego cz�onu �cisn�y ca�� rakiet� jak akordeon; kiedy zgas�y, akordeon rozci�gn�� si�, z�o�y� i zn�w rozwin��. Dzia�o si� to z niewiarygodn� gwa�towno�ci�, w�a�nie jak podczas katastrofy kolejowej. �Na to te� nie przyszykowali mnie w symulatorach� - pomy�la�a. Us�ysza�a klekot wybuchaj�cych sworzni. To oddziela�y si� gasn�ce rakiety startowe, pierwszy cz�on. Rozleg�y si� kolejny wybuchy, zadygota�o oparcia fotela; to eksplodowa�y rakiety ula�owe, otwieraj�ce drog� p�ynnym wodorowi i tlenowi do wielkich kom�r spalania drugiego cz�onu. Wibracja powr�ci�a, ruszy�y silniki drugiego cz�onu i York zosta�a wci�ni�ta w fotel. Z wysoka us�ysza�a zaskakuj�cy huk, jakby kto� wali� m�otem w obudow� modu�u dowodzenia. Za oknem roz�o�y�y si� ogie� i dym. � Wie�a - zg�osi� Stone. � Przyj��em, wie�a. Odpad�a wie�a ratunkowa, zabieraj�c ze sob� sto�kowe okrycie modu�u dowodzenia. Do �rodka wp�yn�o zaskakuj�ce ostre �wiat�o, zalewaj�c pomara�czowe skafandry i przygaszaj�c blask instrument�w pok�adowych. York wyjrza�a przez iluminator. Niebo w g�rze by�o ciemnoniebieskie, w dole jasne strz�py chmur i pomarszczony ocean. - Aha, Houston, zg�aszamy, �e widoczno�� dzisiaj jest w porz�dku. Za ods�oni�tym oknem York przesuwa�a si� masa �mieci z odrzuconej wie�y ratowniczej i silnik�w pierwszego cz�onu. Wygl�da�y jak wiruj�ce konfetti, migoc�ce w s�o�cu. - Przygotowa� si� do wygaszenia silnik�w - powiedzia� Young. - Przyj��em - odpar� Stone. - Przygotowa� si� do wygaszenia. Bez wzgl�du na to, co mog�o si� wydarzy�, Ares mia� lecie� dalej a� do wygaszenia g��wnych silnik�w drugiego cz�onu. A� do znalezienia si� na orbicie. - Ares, pi�� minut trzydzie�ci sekund lotu, wygaszenie silnik�w w �smej trzydziestej czwartej. Ares osi�gn�� szybko�� pi�tnastu mach�w i wysoko�� osiemdziesi�ciu mil. Silniki nadal pracowa�y; nadal si� wspinali. Studnia ziemskiej grawitacji by�a naprawd� g��boka. � �sma minuta lotu. Ares, tu Houston, w �smej wszystko w porz�dku. � Wygl�da to nie�le - powiedzia� Stone. Nieprzerwany odg�os pracy silnik�w i wibracja nagle usta�y. Odrzut by� pot�ny. York zn�w polecia�a na pasy i odbi�a si� w ty�. - Wygaszenie silnik�w! - krzykn�� Stone. Drugi cz�on spe�ni� swoje zadanie. ...I tym razem ci��enie nie powr�ci�o. Mo�na by pomy�le�, �e najechali szybkim samochodem na garb drogowy i wyskoczyli w g�r�. Tyle �e ju� nie wr�cili na drog�. - Przygotowa� si� do oddzielenia drugiego cz�onu. Rozleg� si� kolejny g�uchy stuk, a po nim nast�pi� �agodny wstrz�s. � Przyj��em, potwierdzamy oddzielenie, Ares - powiedzia� John Young. � Mmm... pozycja jeden zero jeden przecinek cztery i jeden zero trzy przecinek sze��. � Przyj��em pozycja jeden zero jeden przecinek cztery i jeden zero trzy przecinek sze��. Parametry niemal idealnie okr�g�ej orbity wok� Ziemi, sto mil nad planet�. Stone m�wi� niemal tak samo beznami�tnym tonem jak Young. �To tylko zwyk�y lot na Marsa� - pomy�la�a York. Tymczasem rakieta, kt�r� dowodzi� Stone, porusza�a si� z pr�dko�ci� pi�ciu mil na sekund�. York zerkn�a na po�yskuj�c� krzywizn� Ziemi, pomarszczon� sk�r� oceanu, warstw� chmur przypominaj�c� bit� �mietan�. �Jestem na orbicie� - pomy�la�a. Poczu�a ogromn� ulg�. Wci�� trwa�a przy �yciu, chocia� ogromne wydatkowanie energii, kt�re nast�pi�o przed chwil�, zawsze by�o niezwykle niebezpieczne. Nad jej g�ow� unosi� si� malutki kosmonauta. �a�cuszek zwija� si� lu�no. Niedziela, 20 lipca 1969 rok Baza na Morzu Spokoju Joe Muldoon wyjrza� przez tr�jk�tny iluminator �adownika ksi�ycowego. Gra �wiat�a i barw na powierzchni satelity by�a fascynuj�ca. Gdy spogl�da� prosto przed siebie, ku zachodowi, w przeciwn� stron� ni� tam, gdzie wschodzi�o s�o�ce, �wiat�o odbija�o si� od p�askiego krajobrazu barwy starego z�ota. Ale grunt po bokach mia� delikatniejsz� barw�, ciemnopopielat�, jakby ogl�dan� przez polaryzuj�cy filtr. Nawet tutejsze �wiat�o nie przypomina�o ziemskiego. Wygl�da�o na to, �e Armstrong, kt�ry wydosta� si� ju� na zewn�trz, porusza si� z �atwo�ci�, odbija jak balon od g�adkiej - niczym pla�a - powierzchni. Jego bia�y skafander, najja�niejszy obiekt na powierzchni Ksi�yca, l�ni� w s�o�cu, ale nogawki od kolan w d� i nieforemne jasnoniebieskie buty by�y ju� ciemnoszare od kurzu. Twarz zakrywa�a z�ota odblaskowa os�ona. Muldoon sprawdzi� czas. Min�o czterna�cie minut od wyj�cia dow�dcy. � Neil, czy mog� ju� wyj��? � Tak! - odkrzykn�� Armstrong. - Tylko zaczekaj sekundk�. Najpierw musz� odsun�� wielokr��ek, �eby� mia� jak wyle��. Armstrong fruwa� wok� �adownika, odsuwaj�c prostackie urz�dzenie, za pomoc� kt�rego Muldoon przes�a� mu na powierzchni� ekwipunek. Muldoon odwr�ci� si� i ukl�k�. Pe�z� ty�em przez ma�y luk, na platform� ��cz�c� go z drabin� wyj�ciow�, przymocowan� do przedniej nogi �adownika. Skafander ci�nieniowy utrudnia� ka�dy ruch, jak ogromny, chocia� dopasowany do cia�a balon; Muldoon mia� nawet trudno�ci z zaci�ni�ciem palc�w wok� por�czy platformy. Prowadzi� go Armstrong. - W porz�dku, teraz wiesz, ile si� nam�czy�em. B�d� uwa�a� na tw�j PLSS*[Przyp. t�um. Portable Life Support System.]. Wygl�da na to, �e przeszed� spokojnie. Zaraz buty przejd� przez parapet... W porz�dku, zepchnij PLSS. No i pi�knie, zasuwasz jak paj�k, znakomicie. Jeszcze tylko przesu� troch� PLSS. Kiedy Muldoon dotar� do najwy�szego szczebla drabiny, z�apa� si� por�czy i wyprostowa�. Widzia� ma�� kamer� telewizyjn�, usadowion� na ruchomym rusztowaniu poza kad�ubem �adownika. Armstrong umie�ci� j� tam, �eby sfilmowa� swoje zej�cie. Nieme oko obiektywu spocz�o teraz na Muldoonie. � Przysz�o mi do g�owy, �eby wr�ci� i przymkn�� luk - powiedzia�. - Upewni� si�, �e kluczyki nie zosta�y w stacyjce i �e zaci�gn��em r�czny... � Niez�a my�l. � Trzeba by si� tu nie�le nachodzi�, �eby znale�� wypo�yczalni� samochod�w. By� jakie� dziesi�� st�p nad powierzchni� Ksi�yca; przed sob� mia� nagie p�aszczyzny �adownika, a ni�ej drog� zej�cia. � W porz�dku, jestem na g�rnym szczeblu i widz� miejsce l�dowania. Czeka mnie proste zadanie, schodzenie po kolejnych stopniach. � Zgadza si� - powiedzia� Armstrong. - Przekona�em si�, �e to bardzo wygodna droga i chodzenie te� jest bardzo wygodne. Joe, masz jeszcze trzy szczeble w identycznych odleg�o�ciach i jeden szczebel troch� dalej. - Zaraz postawi� stop� na ni�szym szczeblu i z�api� si� r�kami czwartego... To by�y rutynowe zachowania, jak podczas zaj�� w o�rodku symulacyjnym misji, na wie�y Piotru� Pan. Chodzi�o o to, �eby przekaza� Houston, i� wszystko idzie jak po ma�le. Lecz kiedy stan�� na talerzu nogi �Eagle�a�, zapomnia� j�zyka w g�bie. Poranek na Ksi�ycu Muldoon nie puszczaj�c drabiny, odwr�ci� si� powoli. Skafander by� ciep�� wygodn� kapsu��; s�ysza� szum pomp i wentylator�w PLSS-a - plecaka z uk�adem �yciodajnym - i czu� na twarzy �agodny powiew tlenu. �adownik sta� na rozleg�ej r�wninie. Wsz�dzie by�y kratery, najwi�ksze o �rednicy kilku jard�w, najmniejsze nie grubsze od kciuka. Niskie �wiat�o s�oneczne pog��bia�o cienie. Widoczne by�y nawet niewielkie �lady po mikrometeorytach, dziurki wydr��one w kamiennych formach pokrywaj�cych powierzchni�. Kamienie i g�azy r�wnie� by�y niejednolitej wielko�ci, a niekt�re skalne grzbiety osi�ga�y dwadzie�cia st�p - ale ocena ich wielko�ci sprawia�a trudno��, gdy� brakowa�o ro�lin, budowli i ludzi, czegokolwiek stwarzaj�cego punkt odniesienia. Ksi�ycowa powierzchnia by�a bardziej naga ni� pustynia Mojave, a brak atmosfery sprawia�, �e ska�y na horyzoncie rysowa�y si� r�wnie ostro jak od�amki u st�p Muldoona. By� oszo�omiony. �wiczenia w symulatorach - nawet okr��enie Ziemi w Gemini - nie przygotowa�y go na dziko�� tego miejsca, ostro�� kontur�w, por�wnywaln� z krystaliczn� przejrzysto�ci� szlachetnych kamieni, drapie�ny kontrast ciemnego nieba i ksi�ycowej r�wniny, zas�anej kamieniami i kraterami. Trzymaj�c si� obiema r�kami drabiny, zszed� z talerza nogi �adownika na powierzchni�. Poczu� si�, jakby st�pa� po �niegu. Pod mi�kk�, spr�yst�, si�gaj�c� kolan warstw� czu� pewne oparcie dla st�p. Z ka�dym jego krokiem unosi�y si� drobiny py�u, sun�c po idealnych parabolach, jak pi�eczki golfowe. Mia�o to oczywiste implikacje geologiczne; ani atmosfera ksi�ycowa, ani grawitacja nie dzia�a�y jak naturalne sortownice. W niekt�rych mniejszych kraterach dostrzeg� niewielkie b�yszcz�ce fragmenty o metalicznym po�ysku. Jak kulki rt�ci rozpierzch�e po blacie. To tu, to tam na powierzchni spoczywa�y przezroczyste kryszta�y jak od�amki szk�a. Szkoda, �e nie wzi�� pojemnika na pr�bki. Musi zapami�ta�, �eby potem zebra� te szklane paciorki. Odciski ��obkowanych podeszew by�y nies�ychanie wyraziste, jakby kroczy� po mokrym piasku. Sfotografowa� szczeg�lnie wyra�ny odcisk i u�wiadomi� sobie, �e ten przetrwa miliony lat, jak odcisk �apy dinozaura w skamienia�ym pod�o�u, nadkruszany jedynie powolnym deszczem mikrometeoryt�w, echem tytanicznego bombardowania z odleg�ej przesz�o�ci. Kolejnym zadaniem Muldoona by�o sprawdzenie w�asnej r�wnowagi i stabilno�ci. Kr�ci� si� i skaka� jak tancerz. Przyci�ganie satelity by�o tak s�abe, �e nie mia� poj�cia, czy stoi prosto, a inercja PLSS nieprzyjemnie op�nia�a ruchy. -...Gruba warstwa py�u na powierzchni - zg�osi�o Houston. - �atwo si� po�lizgn��... Trzeba uwa�nie rozk�ada� �rodek ci�ko�ci. �eby spokojnie wyhamowa�, trzeba zwolni� jakie� kilka krok�w wcze�niej. A �eby zmieni� kierunek, musisz zrobi� krok w bok i lekko zwolni�. Jak futbolista. Nie wystarczy macha� r�kami, �eby si� unie��. Nie jeste�my do�� lekcy. Poczu� ci�nienie p�cherza. Zatrzyma� si� i rozlu�ni� zwieracz; sikaj�c do zbiornika na mocz, mia� takie wra�enie, jakby si� bezwolnie zmoczy�. �Niech Neil sobie b�dzie pierwszym facetem na Ksi�ycu - pomy�la� - za to ja pierwszy si� odpryska�em�. Spojrza� w g�r�. Po wschodniej stronie nieba wschodzi�a gwiazda. Promieniuj�c sta�ym blaskiem, kontynuowa�a marsz ku zenitowi dok�adnie nad jego g�ow�. To Apollo oczekiwa� na orbicie, �eby zabra� go do domu. Armstrong oderwa� srebrny kawa�ek plastiku, ods�aniaj�c plakietk� na przedniej nodze �adownika. -U g�ry jest rysunek obu p�kul Ziemi - powiedzia�. - Pod spodem napis: �Tu cz�owiek z planety Ziemia po raz pierwszy postawi� stop� na Ksi�ycu, lipiec 1969 n.e. Przybyli�my w pokoju dla dobra ca�ej ludzko�ci�. U do�u podpisy cz�onk�w za�ogi i prezydenta Stan�w Zjednoczonych. Rozwin�li gwia�dzisty sztandar. Flag� usztywniono drutem, �eby nie opad�a martwo w bezwietrznym �rodowisku. Starali si� osadzi� maszt w kurzu. Ale mimo najszczerszych ch�ci wbili go na jedynie osiem cali i Muldoon obawia� si�, �e flaga upadnie na oczach wielomilionowej widowni telewizyjnej. Kiedy tylko uda�o si� im jako tako unieruchomi� maszt, dali sobie z nim spok�j. Muldoon przyst�pi� do dalszych eksperyment�w w ruchu. Pr�bowa� biega� w zwolnionym tempie. Z ka�dym krokiem wybija� si� tak wysoko, �e czas jakby spowalnia� sw�j bieg. Na Ziemi opad�by szesna�cie st�p w czasie pierwszej sekundy, tu tylko dwie. Tak wi�c co krok zawisa� nad powierzchni� i czeka�. Zadysza� si�; us�ysza� syk wody w uk�adzie ch�odz�cym skafandra, w przewodach obiegaj�cych ko�czyny i tors. Rozpiera�a go energia, m�odzie�cza werwa. Przyszed� mu na my�l fragment starej powie�ci: �Teraz jeste�my poza liniami si� oddzia�ywania Matki Ziemi...�. Wzdrygn�� si�, us�yszawszy g�os kierownika lotu. - Baza Morze Spokoju, tu Houston. Czy zechcieliby�cie obaj stan�� przed kamer�? Muldoon zatrzyma� si� jak wryty. Armstrong zajmowa� si� rozk�adaniem panelu z aluminiowej folii, wyj�tym ze sporej tuby. Przedmiot mia� pos�u�y� do wychwytywania wiatru s�onecznego. � Powt�rz, Houston. � Odebra�em. Chcieliby�my, �eby�cie na chwilk� stan�li przed kamer�. Neil i Joe, prezydent Stan�w Zjednoczonych jest teraz w swoim gabinecie i chcia�by wam powiedzie� kilka s��w. �Prezydent?� - pomy�la� Muldoon. �Niech to cholera we�mie, za�o�� si�, �e Neil o tym wiedzia��. Armstrong powiedzia� oficjalnie: - To dla nas zaszczyt. - Prosz�, panie prezydencie. Tu Houston. Odbi�r. Muldoon jak najszybciej znalaz� si� obok Armstronga, zwr�ciwszy twarz do kamery. Cze��, Neil i Joe. M�wi� do was z aparatu w Gabinecie Owalnym Bia�ego Domu i jest to najbardziej historyczna rozmowa telefoniczna, jak� kiedykolwiek przeprowadzono. Nie wyobra�acie sobie, jak bardzo wszyscy jeste�my dumni z tego, co osi�gn�li�cie. To najwznio�lejsza chwila w �yciu ka�dego Amerykanina i jestem pewien, �e wszyscy ludzie na ca�ym �wiecie ��cz� si� z nami w poczuciu tego osi�gni�cia. Dzi�ki temu, co uczynili�cie, niebiosa sta�y si� cz�ci� �wiata cz�owieka... Kiedy Nixon tokowa� dalej, Muldoon czu� przede wszystkim zniecierpliwienie. I bez tego mieli z Armstrongiem bardzo ma�o czasu - na ca�y spacer przewidziano zaledwie dwie i p� godziny - i ka�da sekunda zosta�a prze�wiczona podczas nieko�cz�cych si� zaj�� w symulatorze w Houston i wyszczeg�lniona na listach zada�, maj�cych wygl�d malutkich �ci�g przypi�tych do mankiet�w. Jednak mowa Nixona nie by�a uwzgl�dniona w programie i kiedy Muldoon przechodzi� w my�lach czekaj�ce ich obowi�zki, czu� rosn�cy niepok�j. Byli skazani na ci�cia programu. Ju� widzia�, jak wracaj� na Ziemi� z mniejsz� ilo�ci� pr�bek, ni� zak�adano, i pewnie trzeba te� b�dzie zrezygnowa� ze sporz�dzenia dokumentacji podczas ich zbierania, po prostu dzia�a� na zasadzie: �ap, co si� nawinie... Naukowcy si� nie uciesz�. Tak szczerze to Muldoon nie bardzo martwi� si� sprawami naukowymi. Ale nieodfajkowanie pozycji z listy zada� nie dawa�o mu spokoju. �eby za�apa� si� na kolejny lot, musia�e� zrealizowa� list�. Ogarn�o go przygn�bienie i utraci� nieco wcze�niejszego poczucia lekko�ci. � ...Przez jeden bezcenny moment w ca�ej historii cz�owieka, wszyscy ludzie na Ziemi czuj� jedno. Dum� z tego, czego dokonali�cie, i modl� si� o wasz bezpieczny powr�t. � Dzi�kuj�, panie prezydencie - odpowiedzia� Armstrong. - To, �e mo�emy by� tutaj, reprezentuj�c nie tylko Stany Zjednoczone, ale ludzi pokoju wszystkich narod�w, a tak�e ludzi patrz�cych w przysz�o��, obdarzonych ch�ci� poznania i ciekawo�ci�, jest dla nas wielkim zaszczytem i przywilejem. � -Dzi�kuj� wam bardzo. Teraz pragn� na kr�tko odda� g�os wyj�tkowemu go�ciowi, kt�ry jest tu ze mn�, w Gabinecie Owalnym. �Go��?� - pomy�la� Muldoon. �M�j Bo�e. Czy on ma poj�cie, ile to wszystko kosztuje?�. Wtem znajomy g�os - m�wi�cy tym dziwnie szczekliwym bosto�skim akcentem - rozleg� si� w s�uchawkach i Muldoon poczu�, jak budzi si� w nim odzew, g��bokie atawistyczne przywi�zanie, wywo�uj�ce dreszcz. - Witajcie, panowie. Jak si� dzi� miewacie? Nie zabior� du�o waszego cennego czasu na Ksi�ycu. Chc� tylko zacytowa� to, co o�wiadczy�em na posiedzeniu Kongresu dwudziestego pi�tego maja 1961 roku, zaledwie osiem lat temu... �Nadszed� teraz czas na podj�cie �mia�ych krok�w - czas na wielkie ameryka�skie przedsi�wzi�cie - czas, �eby nasz nar�d przej�� wiod�c� rol� w podboju kosmosu, co mo�e zadecydowa� o naszej przysz�o�ci na Ziemi w wielu dziedzinach. Wierz�, �e nasz nar�d powinien wytyczy� sobie do ko�ca tej dekady wielki cel - wys�anie cz�owieka na Ksi�yc i sprowadzenie go bezpiecznie z powrotem na Ziemi�. B�dzie to najbardziej ol�niewaj�ce przedsi�wzi�cie kosmiczne w tym okresie, o maksymalnym znaczeniu dla d�ugoterminowej eksploatacji przestrzeni kosmicznej, najtrudniejsze i najdro�sze...� �M�j Bo�e - pomy�la� Muldoon - Nixon nienawidzi Kennedy�ego, to �adna tajemnica�. Zastanawia� si�, jakie wzgl�dy - public relations, polityczne, mo�e nawet geopolityczne zadecydowa�y o tym, �e wyci�gn�� poczciwego JFK na �wiat�o dzienne i to w�a�nie dzisiaj. Trudno mu by�o si� skupi� na s�owach eksprezydenta. Stoj�cy pi��dziesi�t st�p dalej �adownik wygl�da� jak wysoki, chudy paj�k, odpoczywaj�cy w ostrym blasku s�o�ca. Jego b�oniasta konstrukcja ze z�otych li�ci i aluminium by�a bardzo z�o�ona i delikatna, a symetri� g�rnej cz�ci psu� kulisty zbiornik paliwa z prawej strony. Je�y� si� antenami, przy��czami cumowniczymi i zespo�ami silnik�w kontroli pozycji. �wiat�o s�o�ca podkre�la�o jego krucho��. W gruncie rzeczy by� tylko napr�on� aluminiow� ba�k�, ogo�ocon� do minimum przez in�ynier�w Grummana. Lecz pasowa� jak ula� do tego zastyg�ego delikatnego satelity. - Przyznaj� si� wam, panowie, �e tamtego dnia bardzo si� denerwowa�em. Nie by�em pewien, czy mam prawo prosi� to dostojne cia�o o tak wielk� sum� pieni�dzy, wi�cej, o transformacj� naszej narodowej gospodarki. Lecz teraz cel jest osi�gni�ty, dzi�ki waszej odwadze, Neil i Joe, i wielkiej liczbie waszych koleg�w, a tak�e po�wi�ceniu wielu wykwalifikowanych ludzi w ca�ym naszym wielkim kraju, w NASA i we wsp�pracuj�cych z ni� przedsi�biorstwach... S�owa �teraz cel jest osi�gni�ty� obudzi�y w Muldoonie niepok�j. Spojrza� na kamer�, osadzon� na tr�jnogu. Wiedzia�, �e w t� gor�c� lipcow� noc w Houston jest mniej wi�cej za dwadzie�cia jedenasta. Zapewne wielu ludzi, kt�rzy spotkali si�, �eby wsp�lnie obejrze� ich przechadzk� po Ksi�ycu, ju� zaczyna�o rozchodzi� si� do dom�w. Mo�e w gruncie rzeczy liczyli tylko na zobaczenie tych odcisk�w st�p w ksi�ycowym pyle i kawa�ka materia�u w gwiazdy i pasy rozpostartego na sztywnym drucie. Ale w odleg�ym Clear Lake Jill chyba nadal ich ogl�da, no nie? -...Program Apollo pobudzi� ameryka�skiego ducha po trudnym dziesi�cioleciu w ojczy�nie i zagranic�. Teraz, kiedy dotarli�my na Ksi�yc, nie wolno dopu�ci� do os�abni�cia naszej wsp�lnej woli. Wierz�, �e musimy spojrze� dalej. Obecnie, w chwili triumfu Programu Apollo, chcia�bym wskaza� mojemu krajowi nowe wyzwanie, niech pod��y jeszcze dalej, ni� ktokolwiek z nas marzy�, niech nadal buduje wielkie statki kosmiczne i wy�le je na Marsa. Na Marsa? Ten m�wi�cy szczekliwym akcentem g�os brzmia� w s�uchawkach he�mu jak wo�anie owada, odleg�e i pozbawione sensu. Mo�e to prawda, co g�osi�y plotki: �e kule, kt�re dopad�y Kennedy�ego w Teksasie sze�� lat temu, zniszczy�y nie tylko cia�o... Stoj�c tak i s�uchaj�c, Muldoon dostrzeg� nagle, �e grunt zaokr�gla si� w ka�dym kierunku, �agodnie, ale wyra�nie, a� po horyzont. Poczu� si� jak na szczycie wielkiego p�askiego wzg�rza i zda� sobie spraw�, �e znale�li si� wraz z Armstrongiem na pi�ce unosz�cej si� w przestrzeni. To budz�ce zawr�t g�owy odczucie, rodem prosto z powie�ci fantastyczno naukowych, by�o czym�, czego nigdy nie dozna� na Ziemi... -...Z pewno�ci� b�dzie to najbardziej wyczerpuj�ca wyprawa, od kiedy wielcy odkrywcy wyruszyli �aglowcami opisa� nasz� planet� ponad trzy wieki temu; wyprawa, kt�ra zabierze nowe pokolenia bohater�w do tak odleg�ego miejsca, �e Ziemia zmaleje do wielko�ci �wietlnego punktu, nie daj�cego si� odr�ni� od samych gwiazd... Udamy si� na Marsa, poniewa� to cia�o niebieskie najbli�sze Ziemi, na kt�rym wedle najwi�kszego prawdopodobie�stwa mo�e istnie� �ycie. I uczynimy z tej planety drug� Ziemi�, i zabezpieczymy prze�ycie gatunku ludzkiego na mo�liwie najdalsz� przysz�o��... Ziemia unosz�ca si� nad nim by�a wielk� niebiesk� sfer�, o zr�nicowanej powierzchni. Tr�jwymiarowo�� ojczystej planety o wiele bardziej rzuca�a si� w oczy ni� tr�jwymiarowo�� Ksi�yca ogl�danego z Ziemi. Czu� obecno�� s�o�ca, kt�re t�uste i nisko wisz�ce rzuca�o uko�ne promienie na pustynny krajobraz. Nagle zyska� �wiadomo�� perspektywy, odleg�o�ci, kt�r� musia� przeby�, �eby si� tu znale��; do tej pory tr�jca �wiate�, kt�ra zawsze kszta�towa�y postrzeganie cz�owieka - Ziemi, Ksi�yca i S�o�ca - ta�czy�a sw�j kunsztowny taniec, tworz�c ten sam obraz. Teraz uleg� on zmianie. Niemniej jednak znik�o poczucie zawieszenia w kosmicznej pustce. Poczu� si� zwi�zany z Ziemi�, jakby wszystko, co si� dzia�o, by�o tylko kolejnym �wiczeniem w symulatorze O�rodka Kosmicznego im. L.B. Johnsona. �No tak, tydzie� to za ma�o, �eby zrzuci� z grzbietu cztery miliardy lat ewolucji� - pomy�la�. Zastanowi� si�, co jeszcze mo�e czeka� go w przysz�o�ci. Przez ca�e �ycie kto� - jaki� niezale�ny od niego o�rodek - wyznacza� mu cele. Zacz�o si� od ojca, a p�niej - niesamowite, �e przypomnia� to sobie w�a�nie tutaj! - na koloniach, na kt�rych zwyci�ska dru�yna dostawa�a na kolacj� indyka, a przegrana tylko gotowan� fasol�. Potem by�a uczelnia, lotnictwo wojskowe i NASA... Zawsze mia� jaki� cel i d��y� do jego osi�gni�cia. Ta metoda doprowadzi�a go daleko - a� na Ksi�yc. Lecz teraz osi�gn�� sw�j najwi�kszy cel. Przypomnia� sobie przygn�bienie, w kt�re popad� po locie na Gemini. Czy po tej wyprawie czeka go jeszcze ci�sza depresja? Kennedy sko�czy�. Zapad�a niezr�czna cisza; Muldoon zacz�� si� zastanawia�, czy nie powinien si� odezwa�. � Jeste�my zaszczyceni rozmow� z panem, panie prezydencie - powiedzia� Armstrong. � Dzi�kuj� wam bardzo. Jestem wdzi�czny panu prezydentowi Nixonowi za okazan� mi go�cinno�� i poprosz� go, �eby przekaza� wam moje najserdeczniejsze pozdrowienia, kiedy spotka si� z wami we czwartek na Hornecie. - Dzi�kujemy panu gor�co, panie prezydencie - powiedzia� Muldoon, zebrawszy si� w sobie. Nast�pnie za przyk�adem Armstronga zasalutowa� i odwr�ci� si� od kamery. Czu� konsternacj�, niepok�j, jakby wisz�ca nad nim Ziemia oddzia�ywa�a na niego, przygniataj�c pot�n� grawitacj�. B�dzie musia� znale�� sobie nowy cel, to wszystko. A co, je�li fantastyczna wizja Kennedy�ego, wyprawa na Marsa, przyjmie realne kszta�ty? To dopiero b�dzie przedsi�wzi�cie warte zachodu! Mo�e uda mu si� w��czy� w ten nowy program. Mo�e uda mu si� zosta� pierwszym cz�owiekiem, kt�ry postawi� stop� na trzech planetach. Dla takiego celu warto po�wi�ci� piekielnie du�o - pi�tna�cie, dwadzie�cia lat ci�kiej pracy, kawa� czasu, kt�ry nada�by sens jego �yciu... Ale �eby si� to uda�o, nale�a�oby uciec od tego ca�ego rozg�osu i reklamy, zgie�ku, kt�ry czeka� go nieuchronnie po wyl�dowaniu. Podejrzewa�, �e powr�t na Ziemi� mo�e okaza� si� daleko trudniejszy ni� podr� na Marsa. Zszed� z pola widzenia kamery, kieruj�c si� z powrotem ku �adownikowi, po�yskuj�cemu jak zabaweczka. Sobota, 4 pa�dziernika 1969 roku Poligon Rakiet Atomowych, R�wnina Szakali w stanie Newada Dotar� do niej zapach spalenizny niesiony oddechem pustyni i zmiesza� si� z ci�kimi woniami poligonu - ropy i farby. By�y to niesamowite zapachy, jakby York znalaz�a si� poza obszarem Ziemi. �Gdzie� napisano, �e tak pachnie py� ksi�ycowy� - pomy�la�a. �Spalenizn� i popio�em, jesieni��. W roku 1969 York mia�a dwadzie�cia jeden lat. Corvett� Bena Priesta w nieca�� godzin� przejechali dziewi��dziesi�t mil, dziel�cych Vegas od R�wniny Szakali. U celu podr�y przywita� ich Mike Conlig i przeprowadzi� przez ochron�. P�nym popo�udniem rejon by� wyludniony, nie licz�c garstki stra�nik�w. Kiedy ca�a tr�jka - York, Priest i Petey, syn Priesta - wysz�a z samochodu, York zauwa�y�a, �e pokry�a go gruba warstwa kurzu. Kruszy� si� i odpada� w miar� sch�adzania karoserii. Newada okaza�a si� rozleg�a, pusta, sfalowana i zeszpecona okaleczonymi wzg�rzami. S�o�ce wisia�o nad zachodnim horyzontem, t�uste i czerwone, a temperatura powietrza szybko opada�a. Ziemia by�a prawie naga. York rozpozna�a odporne na s�l �obody i bylice. �Idealne miejsce na poligon rakiet atomowych - pomy�la�a - ale, m�j Bo�e, co za rozpaczliwa pustka�. Mike i Ben zacz�li przerzuca� si� fachowymi terminami, omawiaj�c wyniki bie��cych pr�b. Je�li York nauczy�a si� czego� podczas zbyt wielu zmarnowanych godzin w barach studenckich i salach nauki - zrobi�a magisterium z geologii na UCLA - to by�a to prosta prawda, �e s�uchanie tego, co inni maj� do opowiedzenia o swojej specjalno�ci, nic nie daje. Tak wi�c da�a si� wygada� Mike�owi i Benowi i odesz�a na bok. Dziesi�cioletni Petey, chudzielec na�adowany energi�, pobieg� dalej, jego blond czupryna l�ni�a jak flaga w resztkach dziennego �wiat�a. Poligon tworzy� prostok�t, ograniczony od po�udnia drogami, od p�nocy szynami kolejowymi. Szli w kierunku zachodnim - oddalaj�c si� od budynk�w, przy kt�rych zaparkowali samoch�d - w kierunku Pierwszego Rejonu Pr�b Silnikowych. Ca�e ogromne zag��bienie poligonu by�o otoczone dwoma wielkimi wypi�trzeniami terenu - Colorado Plateau i Wasatch Rang� po stronie wschodniej i grzbietem Sierra Nevada po zachodniej. Obszar zagarni�ty przez ludzi - stanowiska pr�b, odcinki szyn i par� krytych pap�, rozlatuj�cych si� domk�w - mia� w tym pustynnym otoczeniu miniaturowe rozmiary. Echa zwielokrotnia�y wszelkie odg�osy, pozbawiaj�c je sensu i znaczenia. Dotarli do rejonu. Samo testowane urz�dzenie mia�o zgeometryzowa-ny kszta�t trzydziestostopowej wysoko�ci, by�o jednocze�nie tajemnicze i prostackie. York rozpozna�a szczup�y cylinder przytulony do a�urowej, stalowej konstrukcji wie�y. Cylinder rakiety by� porysowany, poplamiony, niepomalowany. Ca�o�� sta�a na platformie kolejowej, przyczepionej do prostej lokomotywy. Bieg�y od niej grube w�e; w oddali po�yskiwa�y kuliste zbiorniki ultrazimne, zapewne z p�ynnym wodorem. Petey Priest przyciska� twarz do ogrodzenia poligonu; drut kolczasty odcisn�� si� na twarzy oczarowanego ch�opca, poch�aniaj�cego wzrokiem rakiet�. York przypatrywa�a si� rozmawiaj�cym Conligowi i Priestowi. Mike Conlig pochodzi� z Teksasu. Liczy� sobie dwadzie�cia siedem lat i brakowa�o mu cala, �eby dor�wna� wzrostem York. By� mocno zbudowany, mia� d�onie in�yniera, z oparzeniami i zadrapaniami; zwi�zane w kucyk g�ste, kruczoczarne w�osy zdradza�y irlandzkich przodk�w. Od niedawna dorobi� si� brzuszka, rozpychaj�cego podkoszulek. York pozna�a Mike�a przed p� rokiem, na przyj�ciu w Ricketts House, nale��cym do politechniki kalifornijskiej, p� godziny jazdy od jej uniwerku. York uda�a si� tam z przekory; politechnika nie przyjmowa�a kobiet na studia. Natalie podoba�a si� inteligencja Mike�a, pogl�dy wyzbyte m�skiego szowinizmu i... muskularne cia�o. Wystarczy�o kilka godzin, �eby wyl�dowali w ��ku. �Ben Priest to przeciwie�stwo Mike�a� - pomy�la�a, patrz�c na dw�ch m�czyzn. Priest by� trzydziestej ednolatkiem; wysokim, �ylastym, u�miechni�tym od ucha do ucha. Lotnik marynarki wojennej z kilkunastoletnim sta�em, dwa lata oblatywania samolot�w w Patuxent River w stanie Maryland. Od 1965 roku astronauta, chocia� NASA nie wys�a�a go dot�d w kosmos. York wiedzia�a, �e Mike i Ben zaprzyja�nili si� blisko, od kiedy Ben do��czy� do przedsi�wzi�cia, reprezentuj�c korpus astronaut�w. Nie w�tpi�a, �e Mike znalaz� tu sobie koleg�w - faceci z Programu NERVA mieszkali w domkach z prefabrykat�w, za dnia zdobywali nowe terytoria wiedzy technicznej, a wieczorem obalali razem kilka sze�ciopak�w. To da�o si� zauwa�y� u Mike�a. No i nie tylko to... Wsz�dzie zap�on�y �wiat�a bezpiecze�stwa. Kanciasty zdeformowany przodek prawdziwej rakiety kosmicznej zamieni� si� w rze�b� pe�n� cieni i b�ysk�w. A ca�y teren nabra� zgo�a nieziemskiego wygl�du, jakby podporz�dkowuj�c si� ambicjom pracuj�cych tu ludzi. Podczas gdy Mike Conlig omawia� z Priestem wydarzenia dnia, stara� si� nie traci� z oczu Natalie. Rozgl�da�a si� po otoczeniu. By�a troch� zbyt wysoka, zbyt szczup�a, zbyt egzaltowana; kruczoczarne w�osy wi�za�a w ko�ski ogon. W tej chwili jej brwi Cyganki, kt�rych tak bardzo nie cierpia�a, by�y zmarszczone ze skupieniem. Conlig ceni� sobie jej wizyt�. Tak �eby nie sk�ama�, to �amali z Priestem regulaminy NASA i AEC, Komisji Energii Atomowej, przywo��c Natalie, �eby obejrza�a z bliska ich prac�, a ju� na pewno nie powinni wlec tu dzieciaka, Pe-teya. Ale tak daleko od szefostwa rz�dzono si� zdrowym rozs�dkiem, nie regulaminami. �Wszyscy tu jeste�my dobre, porz�dne ch�opy, jedna rodzina� - pomy�la�. Zreszt� pali� si� do pokazania jej tego miejsca, tego, jak pracowa�, tego, co robi� ze swoim �yciem. Maj�c na wzgl�dzie taki ce�, warto by�o z�ama� par� punkt�w regulaminu. Chcia�, �eby Natalie zobaczy�a R�wnin� Szakali jego oczami. Zwykle by�a bardzo podejrzliwa i niech�tnie nastawiona do wielkich rz�dowych przedsi�wzi�� naukowych w tym stylu. Ale Conlig patrzy� na �wiat inaczej. Ten marny poligon by� w jego oczach bram� do przysz�o�ci. St�d bieg�a droga do innych planet, do kolonii na Ksi�ycu. Mo�e nawet na Marsie. Ben Priest stara� si� opisa� Natalie testowane urz�dzenia. Chcia�, �eby dok�adniej przyjrza�a si� cylindrowi wewn�trz a�urowego rusztowania, �eby zrozumia�a, do czego s�u�y. U g�ry elegancka dysza, skierowana w niebo... - Och - westchn�a. - Ta rura to rakieta! Ma dysz� u g�ry. To rakieta na wyrzutni. Rany. Jak na Przyl�dku Kennedy�ego. Ben Priest roze�mia� si�. � Z tym wyj�tkiem, �e stoi do g�ry nogami. � Kt�rego� dnia zobaczymy j� na Kennedym - powiedzia� Conlig, �api�c si� przy tym, �e m�wi, jakby si� z czego� usprawiedliwia�. - Ju� nied�ugo. W ka�dym razie jakiego� potomka tej rakiety. Sama bidula nigdzie nie poleci. � Tak, ma silnik z poprzedniej serii - doda� Ben. - Nasza nowa duma i rado��. XE- Prime, prawie gotowy do lot�w. Pierwsze urz�dzenia, kt�re zbudowano tu dziesi�� lat temu, nazywa�y si� �kiwi�. � Aha - powiedzia�a York. - Ptaki nieloty. Teraz prowadzi si� szereg przedsi�wzi�� pod wsp�ln� nazw� NERVA* [Przyp. t�um. Nuclear Engine for Rocket Yehicle Applicatio]. TO od �rozszczepieniowy reaktor atomowy...� �...do nap�du rakiet�. Wiem. Ale wci�� budujemy tylko nieloty - powiedzia� Priest. - Jeste�my dumni z tego male�stwa, Natalie. Uda�o si� nam zbli�y� do pi��dziesi�ciu tysi�cy funt�w ci�gu. I uruchomili�my go dwadzie�cia osiem razy! Niezawodno�� b�dzie kluczowym czynnikiem podczas lot�w kosmicznych dalekiego zasi�gu... Conlig obserwowa� Natalie, staraj�c si� odczyta� reakcje. By� sze�� lat od niej starszy, zrobi� magisterium w niemal rekordowym tempie. Jego praca mia�a egzotyczny temat: �Paliwa do lekkich reaktor�w rozszczepialnych, odporne na wysokie temperatury�. By� pewien - podobnie my�la�a Natalie - �e osi�gnie najwy�sze stanowiska w wybranym zawodzie. A gdyby wierzy� temu, co m�wi� Spiro Agnew, wiceprezydent Stan�w Zjednoczonych, �e rakiety nap�dzane paliwem atomowym b�d� kolejnym wystrza�owym numerem w kosmosie, to te najwy�sze stanowiska faktycznie mog�y okaza� si� bardzo wysokie. Z kolei praca York wi�za�a si� z wielomiesi�cznymi wyjazdami w teren. Ich zwi�zek zapowiada� si� dziwnie, ogl�dnie m�wi�c. I Mike czu� si� dziwnie, wiedz�c, �e ca�e jego �ycie jest uzale�nione od tego, czy jaka� rakieta nap�dzana stosem atomowym poleci, czy rozleci si� po starcie. �Naprawd� �yj� w �wiecie z powie�ci fanta-stycznonaukowej� - pomy�la�. Dla Conliga rakiety atomowe by�y najprostszymi, najpi�kniejszymi urz�dzeniami �wiata. Nic si� w nich nie spala�o, jak w Saturnach. Po prostu nale�a�o podgrza� pod wysokim ci�nieniem p�ynny wod�r w rdzeniu reaktora i gor�cy gaz lecia� im z ty�ka. Atomowy g�rny cz�on zwi�ksza� wydajno�� Saturna 5 dwa razy; mo�na by�o