14248

Szczegóły
Tytuł 14248
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14248 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14248 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14248 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ZŁOTA KULA NASZA KSIĘGARNIA WARSZAWA 1962 Ilustrowała WANDA ROMEYKO Okladlcą projektował ZDZISŁAW WITWICKI To, co trzeba wiedzieć, zanim zacznie się czytać naprawdę W- tej książce najwięcej się będzie mówić o dwóch chłopcach i o jednej dziewczynce, o pluszowym psie i o złotej kuli, która wcale nie była złota, tylko zupełnie inna. Jeden chłopiec nazywa się Bronek, a drugi Paweł. Obaj mieszkają w tym samym domu. Bronek mieszka na parterze od frontu, ale okno od kuchni wychodzi na podwórko. Paweł mieszka w prawej oficynie na pierwszym piętrze. I Bronek, i Paweł znają się już bardzo dawno, jeszcze z przedszkola. A teraz są w trzeciej klasie, którą niedługo skończą, bo zaraz ^zaczynają się wakacje. Od jesieni obaj będą uczniami czwartej klasy. Paweł jest chudy i trochę wyższy od Bronka. Ale Bronek jeslt za to trochę grubszy. A jak się próbują, który z nich jest mocniejszy, to raz zwycięża Bronek, . a drugi raz Paweł, więc chyba każdy się zgodzi, że są jednakowo silni. Paweł jest brunetem, to znaczy, że ma czarne włosy, ale tylko w zimie, bo kiedy robi się ciepło, to ojciec go strzyże ma zero, do samej skóry. Wtedy głowa Pawła wygląda, jakby była wymyta w farbce — taki ma niebieski odcień. Pewnie już domyśliliście się, że ojciec Pawła ma własną maszynkę do strzyżenia. Ma także i brzytwę, ale brzytwa nie jest jeszcze Pawłowi potrzebna i nie wolno jej ruszać. Leży wysoko na brzegu szafy. Bronek ma włosy bardzo jasne i miękkie. Nosi grzywkę, bo jego mama tak lubi. Z prawej strony nad okiem ma szramę. Dwa lata temu spadł ze schodów i rozciął sobie czoło. Zagoiło się, ale ślad został. Paweł ma dużego brata, który w tym roku przejdzie do jedenastej klasy i nigdy nie ma czasu nawet porozmawiać z młodszym bratem. A Bronek ma małą siostrę, Zulkę. Zulka jest jeszcze dzieckiem, chodzi do przedszkola i jest w grupie starszaków. Od jesieni dopiero Zulka pójdzie do pierwszej klasy. Trochę się boi, bo Bronek często ją straszy i mówi: — Wszystko ci się urwie, jak zaczniesz chodzić do szkoły. Zobaczysz: urwie ci się. Zulka zupełnie nie rozumie, co jej się ma urwać. Może warkocze? Podobno w szkole chłopcy ciągną dziewczynki Za warkocze. Kiedy Zulka o tym pomyśli, to chwyta się za swoje dwa ładne warkoczyki. Ona też ma takie niebieskie oczy i ta-asne, miękkie włosy jak brat. I ¦ nosi grzywkę. A warkocze | codziennie zaplatać manie potrafi. Potrafi ile dłużej mieć czyste ce niż Bronek. Bro-bo już nie ma rady. Że każdy chłopak musi mieć brudne paznokcie, bo nie jest żadna niunia. A co do chustek do nosa, które Bronek bardzo często gubi, a jak nie zgubi, to są ,,jak święta ziemia", to też Bronek nie czuje się winny, bo u Pawła jest akurat tak samo. O psie muszę powiedzieć, że należy do Zulki, nazywa się Srokacz, ale to jest jego nowe imię. Na początku nazywał się Białas, co jest o wiele stosowniej sze dla psa. Był wtedy śliczny, puszysty i biały, a oczy miał z czerwonych i błyszczących szkiełek. Zulka rosła i zmieniała się po troszku. Za to Białas zmieniał się bardzo szybko. Najpierw zgubiło się jedno oko. Zastąpiono je czarnym guziczkiem od pantofla. Potem drugie — zielonym paciorkiem. Pluszowy biały puszek wycierał się coraz bardziej. Aż zmienił kolor na popielatobury. Pewnego dnia, kiedy Białas siedział z Zulką na ławce w parku, rzucił się na niego jakiś wielki pies. Rozhanatał mu zębami oba boki. Mama przyszyła wtedy Białasowi dwie brązowe, flanelowe łatki. W jakiejś innej złej przy- gadzie Białas stracił ogon. Zastąpiono go czarnym, uszytym z kawałka aksamitu. I któregoś dnia Bronek powiedział: — Jaki to Białas? Przecież na nim nie ma ani jednego białego miejsca. Od dziś będzie miał na imię Srokacz. Żebyś pamiętała o tym, bo inaczej go spuszczę z siódmego piętra! Bronek nie mógłby spełnić swojej groźby. Ani na tej ulicy, ani nigdzie w pobliżu nie było kamienicy o siedmiu piętrach. Ale Zulka o tym nie wiedziała. Nie umiała wtedy dobrze policzyć nawet do dziesięciu. Chodziła jeszcze do przedszkola. Ale ogromnie kochała swojego pluszowego pieska. Wolała go od innych zabawek. Nawet od lalek, które dągle chorowały na nogralbo na głowy i leżały w dolnej uf ladzie maminej szafki. Zgodziła się więc na zmianę lmi«nia. I tylko po cichu, kiedy miała jakieś zmartwienie, Bronek dokuczał jej i nazywał cielakiem, szła ze , .ni w kąt między łóżkiem a szafą. Tam do ucha .' 11 i mu w największej tajemnicy: |eate6 Srokacz, ja wiem. Ty nie jesteś Srokacz, leni cielak. O podwórku też trzeba parę słów powiedzieć. Jest raczej wąskie i długie. Z trzech stron wychodzą na nie okna domu, który stoi od frontu, i dwu oficyn. A z czwartej strony znajdują się niskie, drewniane komórki na drwa i rupiecie. Przed tymi komórkami stoi duży ruchomy trzepak, który nie jest chyba zupełnie zwyczajny. Kiedy chłopcy staną koło niego, to ręce same im się wyciągają, żeby przesunąć go w zupełnie inne miejsce albo chociaż trochę popchnąć. Dozorca, pan Kubiak, bardzo się o to gniewa. Dzieci z całego podwórka wiedzą o tym dobrze, pana Kubiaka szanują, bo to jest „złoto, a nie dozorca", jak mówią ich rodzice. A jednak... a jednak,"chociaż okna mieszkania pana Kubiaka są najbliżej, to rano rzadko kiedy trzepak stoi na swoim miejscu. Nic na to poradzić nie można... Mniej więcej w połowie podwórka rosną trzy brzozy. Ta w środku duża, a te po bobach mniejsze. Wyglądają zupełnie jak matka z dwojgiem dzieci. Brzozy do niedawna były jedyną ozdobą podwórka. Co prawda, w oficynie wisi w oknie klatka z kanarkiem, ale ten kanarek jest stary i kiedy śpiewa, to słychać wyraźnie, że jest zachrypnięty. Więc chyba już się nie liczy. Za to tej wiosny przybyła na podwórku jeszcze jedna przyjemna rzecz: mały klombik w rogu lewej oficyny. Zaczyna się zaraz za Bronkowym oknem, a kończy tuż pod oknem babci Zajączkowskiej. Kiedy ktoś wejdzie z bramy na podwórko i spojrzy na lewo w ten kąt między oknami, to aż oczy musi zmrużyć. Taki blask bije od kwitnących tam ślicznych nagietków. — Można by pomyśleć, że tam ktoś całą balię złota wysypał — mówi pan Kubiak i kiedy polewa ulicę, to nigdy nie zapomni podlać i „babcinego ogródka". Bo to babcia Zajączkowska zrobiła ten klombik. Dawniej babcia pracowała w fabryce. A zimą „odjęło jej nogi". Chorowała ciężko. Teraz chodzi bardzo powoli. Najlepiej lubi usiąść w słońcu na stołeczku pod swoim oknem, na którym wygrzewa się stary kot Łazęga. Kocisko myje boki, babcia miga szydełkiem, a koło niej sterczy zawsze kilkoro mniejszych dzieci i patrzy, jak spod palców babci wychodzi okrągła, cieniutka jak pajęczyna serwetka. Co piątek babcia, która zawsze nosi szeroki, niebieski jak niebo fartuch, idzie powolutku ze swoim stołeczkiem i serwetkami na pobliski targ. Zachwala je niegłośno, ale ładnie: Kobietki, kobietki, kupujcie serwetki z cieniuteńkiej koronki, co ją tkały pająki. I każdy, co babcinego zawodzenia słucha, przystanie, spojrzy na babci niebieski fartuch, w babci niebieskie jak i fartuch oczy — i musi się uśmiechnąć. A jak się uśmiechnie, to często i serwetkę kupi. Wszystkie małe dzieci, te, co jeszcze nie chodzą do szkoły, przepadają za babcią. A te szkolne mówią: „Jak trwoga,, to do babcinego proga". I zobaczycie, że mają rację. W prawej oficynie na dole mieszka szewc, pan Pieracki. Robi buty „nie do zdarcia", na szczęście tylko dla dorosłych. — Jakby mi pan Pierackf zrobił takie pantofle „nie do zdarcia", to już by mi mamusia nigdy nie kupiła nowych — opowiadała raz Zulka Srokaczowi. — To dobrze, że on nie potrafi zrobić bucików dla dzieci. Niedługo będzie o złotej kuli. Ale jeszcze zanim znajdzie się złota kula, trzeba powiedzieć, że ulica, przy której mieszkają Bronek, Paweł i Zulka — nazywa się Akacjowa. A bardzo blisko od tej ulicy jest park. Teraz już wiecie wszystko, co trzeba, i opowieść można zacząć naprawdę. O podwórku i o babci Zajączkowskiej. Zul-ka i jej koleżanki dowiadują się o cygańskiej królewnie JDabcia Zajączkowska siedziała na swoim składanym stołeczku obok złotych nagietek. Za jej plecami na parapecie otwartego okna leżał, rozciągnięty jak długi, bury, pręgo-wany Łazęga. W ciepłych promieniach słońca spanie widocznie było bardzo przyjemne, bo od czasu do czasu aż mruczał przez sen. Srebrne szydełko w babcinych rękach migoce szybko. O kilka kroków bawią się dziewczynki, wśród których Zulka Wiśniewska jest najstarsza. Młodsze dziewczynki stoją rządkiem. Hece mają złożone jak do modlitwy. Mówią chórem: — Zga-duj, zgadula, gdzie złota kula. Zulka z poważną miną, z dłońmi złożonymi podobnie, idzie od jednej do drugiej, wsuwa swoje ręce między ich palce i odpowiada z namaszczeniem: — Ęnce pence — ence pence jest w tej race. Zgadywanie jest trudne. Już kilka razy Zulka ukazywała dłonie, w których powinna być złota kula. I zawsze rozwarte — okazywały się puste. 10 Nareszcie! W rozłożonych rękach Joasi, tej z kokardą na czubku głowy, leży „złota kula" — mały czarny zatrzask. — Ee... oo to za złota kula — mówi zniechęcona Zulka. — Babciu, prawda, że zatrzask nie może być złotą kulą? Gromadka oblega babcię Zajączkowska, przysiadając na kilku cegłach pod oknem. Srebrne szydełko na chwilę przestaje migać. — A pewno, pewno, że to za małe. Weźcie chociaż mój srebrny naparstek. — Babcia szpera pó kieszeniach niebieskiego fartucha, ale naparstek gdzieś się zapodział. Zaczyna więc znowu migać szydełkiem i zagaduje od niechcenia: — A wiecie wy, moje panny, że kiedy ja byłam taka mała jak wy, to słyszałam o prawdziwej złotej kuli, i do tego cza-ro-dziejskiej? — Czarodziejskiej? — powtarza chór olśnionych głosów. — Widziała babcia, i co? — pyta Zulka. — E, to musiałabym chyba zacząć od samego początku — mówi z namysłem babcia, Dziewczynki zwartym kołem otaczają babcię Zajączkow-ską. Ach, wszystkie zabawy można oddać za jedno opowiadanie babci. — Od samego, od samusieńkiego — proszą gorąco. — No więc — babcia wygodniej poprawia się na stołeczku i zdejmuje okulary — jakem była taka mała jak wy, to w tym miejscu, gdzie jest teraz park — wcale go nie było. — Nie było parku? Naszego parku? A gdzie on był? — Nie było go. Nigdzie. A na tym miejscu zieleniły się pola, pastwiska, łęgi, a za nimi stał las, — Czarny las? — spytała Zulka. — Z daleka to może był i czarny, a z bliska zielony, jak to las. A grzyby w nim były! Ale, zaraz, o czym to ja mówiłam? Aha, o tej złotej kuli. No, więc pod tym lasem na brzegu co roku zatrzymywali się obozem Cyganie. — Ja się boję — powiedziała nagle Joasia, przysuwając się do Zulki. — Oni pewnie babcię ukradli. — Skądże znowu! Cyganie swoich własnych dzieci mieli dosyć. A czarne to było! A kędzierzawe! — No i co, babciu? No i co? — No i ci Cyganie rozstawiali swoje budy pod lasem, a bonie puszczali na pastwisko. Wszystkie budy były z białego płótna. Tylko jedna była żółta. Taka żółta jak te nagietki. A w tej żółtej budzie mieszkał cygański król ze swoją córką. — Król? — zapytał czyjś zdumiony szept. — I koronę nosił? 12 — E, nie nosił i na króla nawet nie wyglądał. Tylko ta córka, jak warkocze na głowie upięła, jak kwiatów w nie nawtykała, a ustroiła się w rozmaite świecidełka — to wyglądała jak prawdziwa królewna. — A klipsy miała? — zapytała Joasia. — Miała takie złote obręcze w uszach, to się wtedy nazywało: kolczyki. — No i co? - — No i ten król, i ta córka mieli wszystko co najlepsze. Najlepszy wóz był ich. Najpiękniejsze konie — ich, największa żółta buda — ich. I wszystko im się wiodło. I co tylko zamyślili, to im się sprawdzało i do rąk szło. A to wszystko przez czary. Ta cygańska królewna miała taką kulę, złotą podobno, i jak tylko ją do rąk wzięła a zamyśliła coś... — Zulka! Zulka, na obiad! — rozległo się wołanie i przez okno blisko dziewczynek wychyliła się~ pani Wiśniewska. — Zaraz, już, mamusiu — błagała Zulka — tylko babcia Zajączkowska dokończy. Babciu, niech babcia beze mnie nie opowiada! — A z czego była ta złota kula? —^ Ą bo ja wiem? Ze złota czy ze słońca... — Jak to może być: kula ze słońca? — dziwiła się Joasia. — Bo podobno w dzień odbijało się w niej sto słońc, a w nocy księżyc i wszystkie gwiazdy. Ale nie widziałam jej nigdy na oczy. Ludzie tylko mówili. Podobno kiedyś przyjechał do tej Cyganki jakiś wielki pan. Dawał jej cały kufer złota za tę jedną złotą kulę. Ale ona nie chciała. - No i co było potem? — - A nic. Obóz zwinęli. Pojechali gdzieś we światy. I słuch o nich zaginął. I już. 13\ __ I już nic więcej? — dopytywała Zulka. Zobaczywszy przytakujący ruch głowy babci zawołała z żalem: — Oj, to szkoda! — i pobiegła do domu. __ A psik! — krzyknęła babcia na kota, który zeskoczył z parapetu prosto na jej ramię. Zabawa w parku. Kto znalazł złotą kulę i do kogo ona będzie należała HH 1 i. ego dnia Bronek trochę wcześniiej wrócił ze szkoły i rzucając swój czarny ceratowy tornister na kanapę powiedział: — Przed samymi wakacjami to w szkole jest okropnie byczo. Ciągle chodzimy na spacery, a jutro od samego rana idziemy z czwartą klasą na wycieczkę. — A czy macie bardzo dużo zadane? — zapytała Zulka, która często słyszała od brata, że ma „strasznie dużo zadane". — O, naturalnie — odpowiedział Bronek. — Mamy zadane, mamy zadane... — przypominał sobie — dwa kawałki chleba z masłem i butelkę z czymś do picia. Bronek wygłosił to z najpoważniejszą miną, ale widząc, jak Zulce zaokrągliły się oczy, nie wytrzymał i parsknął śmiechem. Mama, która stawiała właśnie na stole talerz zupy dla Bronka, powiedziała: — Już ja za ciebie te lekcje odrobię. A ty zaraz, po obiedzie zabieraj Zulkę do parku. Szkoda dziecka marynować w domu na taką pogodę. — „Dziecko, dziecko" — przedrzeźniał pod nosem Bronek — a jak jest coś dobrego, to dostaje taki sam kawałek jak ja. Nie chcę iść z Zulką — powiedział głośniej — umó- 25 wiłem się z, Pawłem, a ona do niczego nam nie jest potrzebna. — Przyda się, przyda — odpowiedziała mama. — Jak pójdziecie we trójkę, to przynajmniej nie polecicie tam, gdzie nie trzeba. Bronek westchnął. To była prawda. Z Zulką nie można było pobiec „na dziesiątą ulicę", to znaczy gdzieś dalej, ani tym bardziej na Piaskowe Doły — ulubione, ale zakazane miejsce. Znika zaraz wypaplałaby wszystko i koniec był z góry wiadomy. Zulka wiedziała, że Bronek nie lubi zabierać jej z sobą. Nie rozumiała dlaczego. Przecież zawsze chętnie robiła wszystko, co jej brat kazał. I teraz, widząc jego niezadowoloną minę, powiedziała pospiesznie: — Bronek, zobaczysz, ja się przydam. Będę niosła piłkę... — Phi! Trafiłaś kulą w płot. Żadnej piłki -dziś nie bierzemy. Paweł wymyślił coś wspaniałego. Idziemy pod „cegielnię". Zbudujemy z desek namiot. — To ja będę nosić deski — wyrażała swą chętną pomoc Zulka. — Tak. Deska ci na głowę zleci i padniesz trupem, a potem wszystko będzie na mnie. — Nie padnę trupem, zobaczysz, nie padnę trupem — zapewniała gorąco Zulka, chociaż nie bardzo rozumiała, co to znaczy. Bronek tymczasem pałaszował leniwe pierogi, a ponieważ była to jego ulubiona potrawa — humor mu się najwidoczniej poprawił. Miał właśnie ostatnią kluskę na widelcu, kiedy przed otwartym oknem od kuchni stanął Paweł. — No, Bronek, idziemy? — zapytał Paweł. — Ale ty się grzebiesz z tym jedzeniem! — Już! Zaraz idę — odpowiedział niewyraźnie Bronek, L łykając kluskę. I wskazując głową w stronę Zulki dodał ponuro: — Idziemy we trójkę. — We czwórkę — poprawiła nieśmiało Zulka, która już stała gotowa do wyjścia, trzymając w jednej ręce koszyczek z zawiniętymi w papier przez mamę kawałkami chleba, a drugą przyciskając do boku ukochanego Srokacza. — Co? — zaczął groźnie Bronek i Zulka przestraszyła się, że brat zaprotestuje przeciw czwartemu uczestnikowi wycieczki, ale sytuację uratował Paweł. — Dobrze. Srokacz też się przyda. Będzie z nami chodził na poławianie. A w nocy będzie stał na warcie koło naszego domu. — Tak, tak, on będzie stał na warcie — zapewniała Zulka. -^ On się woale nie boi. Ale przecież na noc musimy 16 2 Złota kula 17- wrócić do domu? — zapytała z nadzieją w głosie zwracając się do mamy. — Tak — odpowiedziała krótko mama. — Możecie się w parku bawić do wieczora. Idę do magla i zamknę drzwi na klucz, Zulka odetchnęła z ulgą. Nigdy jeszcze nie była w parku w nocy. I nie zostawiłaby tam za nic Srokacza samego. On też na pewno nie lubi ciemności. „Cegielnią" chłopcy nazywali to miejsce w parku, gdzie stał ogromny sześcian ułożony z cegieł. Stał tam już od dawna-Obok niego leżała sterta desek posiwiałych od kolejnych deszczów i śniegów. Prawdopodobnie cegły i deski przywieziono tu kiedyś do jakiejś budowy. Obok cegieł wysypano parę wozów piasku. Było to ulubione miejsce zalfaw chłopców w wieku Bronka i Pawła. Dozorca parkowy patrzył na to przez palce, wymagając jedynie, aby przy końcu zabawy „wszystko było na swoim miejscu". Dziś chłopcy mieli polować w puszczy. Z dwóch desek opartych o konar drzewa powstał namiot. Z kilku cegieł zrobiono ognisko — postawiony na nim koszyczek był kotłem z zupą gotowaną na mięsie niedźwiedzia. Oto przed chwilą dzielni myśliwi powrócili z udanego polowania. Srokacz był właśnie tym niedźwiedziem. Ale do kotła Zulka nie pozwoliła go włożyć. I tak dosyć bolało ją serce, kiedy uwiązanego do kija nieśli głową w dół. Zresztą były przecież kanapki z masłem i rzodkiewką. Można je było jeść naprawdę: Po uczcie myśliwym należał się wypoczynek. Tym bardziej że zdaniem Pawła zapadła już noc. Myśliwi ułożyli się w namiocie. Zulka usadowiła tam również i Srokacza. Czyż nie namęczył się także szukając i wypłaszając z nory niedźwiedzia, zanim sam został ofiarą polowania? Ale Bronek zaprotestował kategorycznie: — Nie będę z nim spał w namiocie. Przecież on ma straszne pchły. Niech pilnuje z, tobą ogniska. Jeżeli ognisko zgaśnie, to dzikie zwierzęta nas rozszarpią. Myśliwi zaczęli chrapać, a Zulka wygrzebała mały dołek obok namiotu,- aby Srokacz miał jaką taką kryjówkę, gdyby dzikie zwierzęta napadły na osadę. Rankiem, który nadszedł w kilka minut po zapadnięciu nocy, myśliwi zerwali się szybko z posłania i postanowili natychmiast zapolować na tygrysa. Tygrysem ukrywającym się w dżungli, czyli w krzakach jaśminu, miał być, oczywiście, Srokacz. Właśnie go Bronek podnosił z wygrzebanego płytkiego dołka, kiedy Zulka pokazując dołek zawołała: 19 — O! Bronek również powiedział: — Co to? A Paweł w tej samej chwili schylił się i podniósł błyszczący przedmiot. Wszystko to działo się tak jednocześnie, że nigdy już nie można było ustalić, kto był pierwszy i do kogo powinno należeć to, co wtedy znaleziono. Na próżno Zulka mówiła, że to ona wygrzebała swoją łopatką dołek, że to jej Srokacz siedział na tym całą noc. Chłopcy woale nie chcieli wziąć tego pod uwagę. — Zawołałaś tylko ,,O!", a to nic nie znaczy i wcale się nie liczy. Co innego my. Ja zawołałem pierwszy: „Co to?" — A ja podniosłem tę złotą kulę — powiedział Paweł. Tak właśnie nazwał podniesiony przedmiot, Trzymał go w ręku i wycierał wyciągniętą z kieszeni chustką, która, naturalnie, była „jak święta ziemia". Na jej ciemnym tle złociście odbijała żółta, przezroczysta kulka, wielkości sporego kasztana. — Pokaż — powiedział Bromek i wyjąwszy kulkę z rąk Pawła oglądał ją starannie. — .0, tu jest dziurka — zauważył w pewnej chwili — zapchana ziemią. Co to może być? — Może ito taki duży paciorek do nawlekania? — zapytała Zulka. — Nie, dziurka jest tylko z jednej strony •— odpowiedział Paweł, który znowu wyjął kulkę z rąk Bronka. — Ja już wiem, co to jest. To jest złota kula, która przynosi szczęście temu, kto ją ma — a widząc pełne podziwu oczy Bronka i Zulki dorzucił: — Zaczarowana, rozumiecie? Czy mówiło się już o tym, że nikt nie umiał wymyślać 20 takich rzeczy jak Paweł? Tak, był to chłopiec o dużej fantazji. Trzy pary oczu wpatrywały się przez chwilę w złotą kulę na wyprostowanej dłoni Pawła. Przeświecały przez nią promienie słoneczne i lśniła naprawdę jak złota. — A może to* kula tej cygańskiej królewny? Bo skąd się tu wzięła? — dopytywała Zulka. Chłopcy słyszeli opowiadanie babci, ale nie traktowali go poważnie. — E tam! Może tu już leży ze sto lat — powiedział Bronek. — Albo tysiąc. Nikt nam tego nie powie — dokończył Paweł. — Babcia Zajączkowisika powie — stwierdziła z przekonaniem Zulka. *— Albo tatuś. Pokażemy złotą kulę tatusiowi i na pewno nam powie, co to jest, Chłopcy spojrzeli szybko na siebie. Jaka ta Zulka jeszcze głupia! Czyż nie wie, że dorośli potrafią zepsuć każdą zabawę? — Nie, lepiej nic nie mówić — powiedział powoli Paweł. Bronek wolał się zabezpieczyć. — Zulka, ani słowa o złotej kuli! Rozumiesz? A jeżeli coś piśniesz, to pamiętaj, że Srokacz będzie zakopany żywcem i nigdy go już na oczy nie zobaczysz. — Nie pisnę — odpowiedziała ponuro Zulka, szukając w myślach jakiejś zemsty na okrutnym bracie. Nic jej do głowy nie przychodziło, więc zapytała: — A czyja będzie ta zaczarowana kula? Bronek spojrzał na Pawła, Paweł zacisnął palce i blask złotej kuli skrył się w jego opalonej dłoni. Podniósł przy tym głowę i z góry spojrzał na Bronka. 21 ? ;:if;if iifiiififiłli Branek groźnie zmarszczył brwi i zacisnął pięści. — Ja pierwszy zobaczyłem — warknął przez zęby. — Ja ją pierwszy podniosłem — odpowiedział tym samym tomem Paweł. Zulłoa najpierw z goryczą pomyślała, że udział jej i Srokacza w znalezieniu skarbu został całkowicie pominięty-. Ale piotem, widząc, na co się zanosi, nie mogła powstrzymać pełnego złośliwej uciechy okrzyku: — Aha! Teraz się pobijcie i mama o wszystkim się dowie! Mama zawsze wie, ile razy Bronek się bije. Oliwa sprawiedliwa! I powiem mamie, że kopałam dołek swoją łopatką i żeby nie ten dołek... i mama na pewno wam każe tę kulę oddać mnie. To rozładowało burzę. Paweł odwrócił się szybko do dziewczynki i powiedział: __ Talk? A może ta złota kula jest naprawdę zaczarowana? I zaraz ją wezmę i potrę o to miejsce, gdzie stuka serce, i pawiem: — Złota kulko, % zamień Zulkę w... Paweł obejrzał się naokoło i dokończył: — w klonowy pień! Zulka oniemiała z przerażenia, Zdawało jej się, że nie może ruszyć się z miejsca, że nogi jej puszczają korzenie, a włosy zaczynają się podnosić jak zielone gałęzie. — Złota kulko, zamień Zulkę... — znęcał się grobowym głosem Bronek. 22 ¦— Mamusiu! — wybuchnęła krzykiem Zulka i dwie strugi łez trysnęły jej z oczu. Dróżki koło „cegielni" były mało uczęszczane i akurat w pobliżu nie było nikogo, ale Zulka wolała tak rozdzierającym głosem, że słychać ją było na pewno w całym parku. Zaraz zlecą się tu ludzie... — Zułko, Zuleczko, przecież ja tylko żartowałem — uspokajał ją najsłodszym głosem Paweł. — No masz, potrzymaj złotą kulę, spróbuj mnie zaczarować, zobaczysz, że to tylko żarty. Zulka pełnymi jeszcze łez oczami oglądała z pewnym niedowierzaniem złotą kulę, którą jej wcisnął do ręki Paweł. Wreszcie pochlipując powiedziała: — Bo... bo wy zawsze... na mnie... i na Srokacza... — Nic podobnego — zaprzeczył żywo Paweł — Srokacz jest naprawdę najpirzyzwoiitszym psem, jakiego znam. I w ogóle on ma tak miłą mordę, że trudno go nie lubić. Prawda, Bronek? Bronek odmruknął coś niewyraźnie. Przy dobrej woli można było to uznać za przytaknięcie. Udobruchana Zulka wycierała już oczy. — I bić się nie będziemy — zapewniał Paweł. — Po co mamy siię bić? Razem znaleźliśmy złotą kulę. i to będzie n a s z a złota kula. — A kto ją będzie nosił? — zapytał lubiący wyraźne sytuacje Bromek. — Po> kolei. Tydzień ja, a drugi tydzień ty. — A kto zacznie? — Niech o- tym zadecyduje ślepy los — przy tych słowach Paweł podał swoją chustkę doi nosa Zulce. Zulka zrozumiała, że to ona ma być tym ślepym losem, i nawet zamknęła oczy, ale okazało się, że to niepotrzebne. 23 Paweł zawiązał na jednym rogu chustki supeł, a Zulka miała tylko schować.go w swojej garści razem z, drugim rogiem, bez supła. Chłopcy pociągnęli za wystające rogi. Supeł wyciągnął Bronek. Pawłowi arzedła trochę mina, ale postąpił uczci wie — wyjął z, ręki Zulki złotą kulę i podał ją Bromkowi. — Masz, Co to dzisiaj, środa? No więc w przyszłą środę oddasz ją mnie. — A potem znowu ty — mnie, tak? — wolał się upewnić Bronek. — No tak. Układ zawarty. Świadków było dwóch: Zulka i Srokacz. Wracamy! Srokacz siedział w opustoszałym po kanapkach koszyku. 24 Chłopcy milczeli. Milczała i Zulka. Z pewną podejrzliwością spoglądała na Bronka, który co chwila otwierał dłoń i przyglądał się kuli. A może to jednak jest kula cygańskiej królewny? A może naprawdę jest zaczarowana i przy jej pomocy można zrobić, oo się tylko zechce? Zulka nie uspokoi się, dopóki sama tego nie sp'rawdzi. W nocy, po ciemku, chociaż wszyscy wiedzą, że Zulka nie lubi ciemności, a to znaczy po prostu, że się ich boi — Zulka wstaje. Cichutko podchodzi do kozetki, na której sypia Bronek. Szuka rękami po omacku krzesła. Tam wisi kurtka Bronka. Wyjmuje z kieszeni kulę i wraca do swego łóżeczka, w którego nogach zawsze sypia wierny Srokacz. Jedną ręką przyciska Srokacza do siebie, drugą ręką wyszukuje to miejisce, gdzie stuka jej serce. Łatwo je odnaleźć, bo w tej chwili stuka bardzo mocno. Mówi cichutko pocierając kulką to miejsce: — Złota kulko, zamień Srokacza w żywego psa. Nasłuchuje ostrożnie. Czuje, że Srokacz staje się ciepły, cieplejszy. Robi się jej gorąco. Wypuszcza z prawej ręki złotą kulę, chwyta nią pluszowego pieska. Nie. To tylko złudzenie. Pies rozgrzał się od jej własnego ciała. Srokacz pozostał pluszowym, wypchanym trocinami pieskiem. Złota kula przynosi Bromkowi szczęście. Paweł nie ma pieniędzy na bilet. Pożyczka. Babcia Zajączkowska znajduje dobrą radę Ł ymczasem złota kula, chociaż nie mogła spełniać życzeń, przynosiła naprawdę szczęście. Okazał© się to zaraz, następnego dnia, biedy Bronek wróciwszy z, wycieczki do domu zastał wujka Franciszka, brata mamy, a swojego chrzestnego ojca. Wujek Franciszek mieszkał na wsi, gdzie miał swoje gospodarstwo!. O wujku mówiło się zawsze, że jest „honorowy, bo nigdy nie przyjdzie z, próżnymi rękami". Tak było i tym razem. Już po zapachu w kuchni Bronek poczuł, że będzie lepszy obiad, co wcale nie było przy Bronkowym apetycie do pogardzenia. A po obiedzie Bronek dostał od chrzestinegoi pięć złotych. — Masz, na cukierki albo na cyrk. Widziałem wozy na placu — powiedział chrzestny. — E, na cynk to on jeszcze za mały — odezwała się mama, która wcale nie wiedziała, że Bronek już raz na wiosnę był w cyrku. Bronek tak się zaczerwienił z radości, że ledwo wykrztusił podziękowanie. A potem- to już tylko czekał na odpowiedni moment, żeby wyprysnąć na podwórko. Paweł też nie wiedział, że przyjechał do miasta cyrk. Pobiegli zaraz sprawdzić. Cyrk zatrzymywał się zawsze na placu za parkiem. 26 Z daleka zobaczyli zielone wozy ustawione w półkole po obydwóch stronach wielkiego namiotu, kolorowe afisze zapowiadały nadzwyczajne rzeczy: tańczące konie, jadące na rowerach psy, kobietę cudem trzymającą się na wierzchołku wysokiej tyczki, opartej na czole człowieka leżącego na arenie. Najniższa cena za wejście wynosiła pięć złotych. — Musimy to zobaczyć — stanowczym głosem oświadczył Bnonek. — Ty możesz — powiedział niewesoto Paweł. — Ja nie mam na bilet. — A gdybyś poprosił brata? — podsuwał Bronek. — Może by ci dał? — Nie, mój brat nigdy mi nic nie daje, mój brat jest taki mądry, że jeszcze gdyby wiedział, że ja coś mam, toby mi odebrał. On mówi, że ja jestem dziecko, że mnie nic nie potrzeba — oświadczył z goryczą Paweł. — A mama nie dałaby ci? — Mama dzisiaj wróci bardzo późno. Poszła prać do babci. Bronek bardzo chciał iść do cyrku, i to zaraz, dzisiaj. Miał jakieś niejasne przeczucie, że jeżeli tę sprawę odłoży do jutra, t» jego pięciozłotówką zainteresuje się mama i nie wiadomo, co z tego wyniknie. Najlepiej wydać ją dzisiaj. Ale co zrobić, żeby iść razem z Pawłem? Chłopcy przecisnęli się między wozami i zaczęli okrążać namiot, starannie przyglądając się, czy nie ma gdzieś szpary, którą można by się wcisnąć wieczorem. Przegnał ich jakiś mężczyzna wołając: — No, no! Amatorzy kwaśnych jabłek! Zjeżdżajcie stąd! Żebym was tu więcej nie widział! Czy nie wiecie, że każ- 27 dy, kto wejdzie bez biletu, musi przenocować w klatce z lwem? Spłoszeni, z nosami na kwintę, wracali przez park do domu. — Bałbyś się, co? Całą noc! — zapytał Bronek, a Paweł natychmiast odpowiedział: — Ja? Wcale nie! Mógłbym się nasmarować czymś, czego lew nie lubi, i wtedy nawet nie ruszyłby mnie. Tylko nie pamiętam czym. Nie wiesz? Bronek nie wiedział, wobec tego lepiej było nie ryzykować. — A może mógłbyś u kogo pożyczyć? — proponował Bronek. — Pożyczyć to można tylko u takiego, co ma pieniądze, no na przykład u babci. Może by mi pożyczyła, ale to daleko. Aha, już wiem! — wykrzyknął nagle Paweł. - Pożyczę sobie u mamy. — A mówiłeś, że mamy nie ma w domu? — zdziwił się Bronek. — Mamy nie ma, ale wiem, gdzie leżą pieniądze — oświadczył Paweł. — I nie bałbyś się wziąć bez, pozwolenia? — zapytał niepewnie Bronek. — Przecież ja nie wezmę, tylko pożyczę. Ja wiem, jak to się robi. Słyszałem, jak tatuś pożyczał, kiedy kupowaliśmy nową szafę. Po chwili obaj chłopcy siedzieli przy stole w kuchni u Pawła. Paweł wydarł z zeszytu czystą stronicę i napisał na niej starannie: Pożyczam od mamy cale pięć złotych na cyrk. Potem odsunął od siebie kartkę i gryząc koniec, obsadki przyjrzał się jej krytycznym okiem. — Chyba dobrze, co? — Może się zapytaj brata? — doradził Bronek. — E, lepiej nie — powątpiewał Paweł. — Aha, jeszcze mi się coś przypomniało. I Paweł znowu powoli i starannie dopisał: Oddam mamie zaraz, jak tylko będę miał. Teraz trzeba się było podpisać. Paweł nie wiedział, czy w takich wypadkach wymagane jest samo imię, czy z nazwiskiem. Więc podpisał się tak jak na laurce w dniu imienin: Kochający syn Paweł. Kartka została równo złożona we czworo, Paweł przystawił do kuchennej szafki krzesło i z górnej półki wyjął blaszaną puszkę po kakao. W niej były pieniądze. Kartka została zamieniona na pięć złotych i uradowani chłopcy pędem puścili się przez park. Już niedługo rozpocznie się pierwszy seans w cyrku! 28 29 — Wiesz, to świetny pomysł — mówił po drodze Bronek do Pawła. — Ja też tak zrobię, jak mi trzeba będzie pieniędzy na coś ważnego. W cyrku widzieli różne sztuki, które wyprawiali i ludzie, i zwierzęta. Lwa nie było. Ten mężczyzna widocznie zakpił z nich, ale i o tym, co widzieli, można by opowiadać chyba ze dwa tygodnie. Późnym wieczorem, już po kolacji, Bronek wyskoczył na podwórko i zadarł głowę do góry.^W oficynie u Pawła świeciło się w kuchni. Bronek wsadził palce do ust i gwizdnął dwa razy. Ale na umówiony znak nikt się nie pokazał w otwartym oknie. Bronek już chciał gwizdnąć po raz drugi, wtem doleciał go surowy głos Pawiowego- ojca, a potem krzykliwe, zagniewane słowa Pawłowej matki. Coś stuknęło jakby przewrócone krzesło, trzasnęły drzwi i nagle tupot zadudnił po schodach. Na podwórko wypadł Paweł. Przerażony obejrzał się bezradnie wokoło, spostrzegł Bronka. Ledwie zdążył powiedzieć: — Mama... o te pieniądze... Ojciec... że lanie... że popamiętam... O rany! Gdzie tu się schować? Na piętrze otworzyły się i zamknęły drzwi. Ktoś schodził. — Do babci Zajączkowskiej! Prędzej! — zakomenderował Bronek. Ledwie Paweł zdążył ukryć się w sionce prowadzącej do mieszkania babci Zajączkowskiej, na podwórko' wyszedł pan Wieczorek. Od razu zwrócił się do Bronka: — Gdzie Paweł? — zapytał ostro. Bronek milczał. Truchlał z obawy, że pan, Wieczorek domyślił się, gdzie mógł się schować Paweł. A może widział 30 przez okno z klatki schodowej, jak Paweł biegł do lewej oficyny. — Gdzie Paweł? — głos pana Wieczorka był coraz gniewniiejszy. Bronek milczał. Milczał zapytany po raz trzeci i czwarty. Nie było siły, która by go zmusiła do zdrady przyjaciela. — No, ja go i tak znajdę — Pawiowy ojciec poprawił gruby, rzemienny pasek na spodniach i ciężkim krokiem wyszedł przez bramę na ulicę. Bronek odetchnął. Rozejrzał się wokoło-. Podwórko było puste. Po chwili i on pukał do drzwi babci Zajączkowskiej. W pierwszej chwili zdumiony wodził oczami po meblach i kątach. Pawła tu nie było. Babcia spokojnie siedziała przy stole pod lampą. Grubą igłą cerowała wełniane pończochy. — Czy... czy Pawła tu nie ma? — zapytał Bronek ściszonym głosem, chociaż oprócz niego i babci nie było' w pokoju nikogo. — Jest — odpowiedziała spokojnie babcia Zajączkowska. — Jestem — odezwał się Paweł wyłażąc spod stołu przykrytego długą serwetą. — Myślałem, że to mój ojciec stuka. — Twój ojciec poszedł na ulicę — poinformował Bronek. — Nie znajdzie mnie tam — stwierdził z pirzekomainiem Paweł. — Ale jak mnie tam nie znajdzie, ta może przyjdzie tutaj? — z niepokojem spojrzał na okno zasłonięte kre-tonową firanką. Obaj chłopcy utkwili pytające oczy w twarzy babci. W takich ciężkich, można powiedzieć, tragicznych chwilach tylko babcia Zajączkowska umiała znaleźć radę. Wszystkie dzieci wiedziały o tym dobrze. Babcia zsunęła okulary na nos i odłożyła igłę. Zbierając strzępki wełny ze swojego niebieskiego fartucha, milczała chwilę. Wreszcie powiedziała poważnie: 31 — Niedobrze zrobiłeś, Pawełku. Całkiem źle. Nie trzeba ruszać cudzych pieniędzy. — Nie cudze przecież — zaprotestował Paweł — ma- musine. f — Jak nie twoje — to. cudze. — Ale ja tylko pożyczyłem — tłumaczył się coraz niepewnie j Paweł — i kwit nawet na to zostawiłem. — A kiedy oddasz? Bo kto uczciwie pożycza, to wie, kiedy odda. — Ja nie wiem — westchnął Paweł i opuścił głowę całkiem już strapiony — nie wiem. Myślałem... myślałem, że mi może coś ktoś da... albo co... — Coś albo ktoś... — powtórzyła babcia — na nic takie liczenie. A teraz masz kłopot i nie ma innej rady, tylko te pieniądze jak najprędzej oddać. Ale skąd je wziąć... — A gdyby pożyczyć u kogoś?... A gdyby babcia... — zaczął niepewnie Bronek, ale babcia przerwała mu zaraz: — Co to — to nie. Najgorsza rzecz: z jednej pożyczki wpadać w drugą. Nie, tego ja nie zrobię. Paweł musi swoją pożyczkę uczciwie oddać. Nie z cudzych pieniędzy, lecz ze swoich. Zapracowanych. — Ale jak? — w głosie Pawła słychać było zdziwienie i nadzieję. — Poradzę ci. Poradzę i pomogę. W naszej spółdzielni, słyszałam dziś, mają kłopot: kobieta, która, rano roznosi mleko, nie będzie mogła przyjść przez, dwa dni. Jedzie na ślub syna. Pomówię z kierownikiem, zastąpisz ją. Zarobisz i pieniądze oddasz matce. Rzetelnie będzie, ale niełatwo. Podejmiesz się? — Ja ci pomogę — zawołał Bronek. — Bo; babciu... to wszystko to trochę i przeze mnie. Mogłem przecież z tym cyrkiem zaczekać. — A ja ci, Pawełku, budzika pożyczę, bo u was w domu nie mają, a wstać trzeba raniutko. Nie zaspać. Zaręczę za ciebie, ale mi wstydu nie zrób. Z. twarzy Pawła znikało przygnębienie, jakby je ktoś gumką wycierał. Jeszcze tylko trochę niepokoju czaiło się w oczach, kiedy pytał: — A... a czy babcia pójdzie do nas, do mamusi i... — Pójdę, pójdę tam zaraz. Chociaż to na moje nogi ciężko. Co mam robić? Gałgany jesteście, zawsze coś zmajstrujecie, a potem: „Babciu, niech babcia ratuje". Przedtem mnie o radę nie pytacie. Gałgany... A poprawicie się chociaż? Babcia Zajączfcowska znowu zsunęła okulary na sam czubek nosa i badaiwiczo' przyglądała się skruszonym winowajcom. — Poprawimy się już! Poprawimy! Zobaczy babcia! — przyrzekali obaj gorąco. I [cyrk 32 Bronek i Paweł przechodzą do czwartej klasy. Zvlka dowiaduje się o bardzo ważnej rzeczy. Sól pomaga ronek był ogromnie dumny ze swojej dobrej cenzury i promocji do czwartej klasy. — Czwarta klasa jest bardzo ważna — tłumaczył Zul-ce. — O wiele ważniejsza niż pierwsza, a nawet niż trzecia. — Ale pierwsza klasa jest ważniejsza od przedszkola, prawda? — Zulka czekała z niepokojem na odpowiedź brata. — No, tak... od przedszkola tak — przyznawał niedbale Bronek. — Ale musisz wiedzieć, że pierwsza klasa jest w ogóle najmniej ważna w szkole. I musisz mnie we wszystkim słuchać. Bo ja już bardzo dawno chodzę do szkoły i wszystko lepiej wiem od ciebie, rozumiesz? — Dlaczego? — „Dlaczego, dlaczego" — przedrzeźnia Bronek — dlatego, że ja jestem w czwartej klasie, a ty dopiero w pierwszej. Właściwie nawet nie jesteś, ale będziesz. Po wakacjach. I o szkole nawet zielonego pojęcia nie masz. Siedmioletnia Zulka nie chciała ustąpić. — Ja też będę w czwartej klasie. — Phi! Kiedy ty będziesz w czwartej klasie, to ja będę już w siódmej, a może w ósmej. Jeden chłopak u nas prze- 34 skoczył dwie klasy. Jakbym chciał, to też mógłbym przeskoczyć. Zulka zastanowiła się głęboko. Umiała skakać na jednej nodze. Umiała skakać przez sznur. W grze w klasy też skakało się do tego miejsca, na które upadło szkiełko. Ale jak przeskakuje się przez taką klasę w szkole? Nie chciała się pytać. Bronek najczęściej wyśmiewał ją. Ale co do skakania, na pewno skakała lepiej, więc oświadczyła: -— Toi ja przeskoczę trzy klasy. — To ci się nie uda nigdy a nigdy w świecie — powiedział Bronek z taką pewnością w głosie, że Zulka nie próbowała już mu przeczyć. Widocznie to coś zupełnie innego niż ze skakanką czy szkiełkiem. W tej właśnie chwili wpadł Paweł i chciał, żeby Bronek zaraz, natychmiast, leciał z nim na ulicę Dworkową. Rozkopują tam jezdnię. Można zobaczyć ciekawe rzeczy. Mamusi w domu nie było. Wyszła kupić jeszcze parę drobiazgów przed jutrzejszym wyjazdem na wakacje. — Bronek nigdzie nie pójdzie — ¦powiedziała Zulka. — Mamusia mu kazała, żeby mnie pilnował. — A czy ciebie kto ukradnie? Przecież cię Srokacz nie da ruszyć — zagadywał Paweł, ale Zulka czuła swoją przewagę. — Bronek nie może lecieć — upierała się. — Przecież nie jesteś małe dziecko — próbował jeszcze Paweł — chyba że się boisz? — Nie, wcale się nie boję, ale po co mam zostać sama? — Zulka, to całkiem blisko — prosił Bronek. — My tylko skoczymy, i już. — Już ja wiem, jak wy „tylko skoczycie" — nie ustępo- wała Zulka i na wszystkie prośby chłopców odpowiadała przeczącym kręceniem głowy. — Ona się boa. Ja ci mówię, że ona po prostu się boi — z pogardą stwierdził Bronek. — Wszystkie dziewczyny się boją. Żadna dziewczyna nie mogłaby być generałem. — Jakby chciała;, toby mogła -— broniła dziewczyn Zulka. — Żeby nie wiem jak chciała, toby nie mogła — popierał Bronka Paweł. — Generał na wojnie idzie w pierwszyni szeregu. Armaty strzelają. Pociski lecą z jednej i z drugiej stromy. A on nic, tylko idzie i idzie, i pnowlaidzi swoich dzielnych żołnierzy. A ty? Jakby tylko pierwszy raz wystrzeliło — uciekłabyś z płaczem do mamy. — Nie chcę żadnego strzelania. Wojny nie ma i nikt nie potrzebuje waszych generałów. Teraz obaj chłopcy zaczęli krzyczeć o tym, jacy ważni są generałowie nawet wtedy, kiedy nie ma wojny. Zulka, i tak niewiele z tego rozumiała. Wiedziała tylko jedno: Bronek musi zostać w domu, dopóki nie wróci maimusiia. — A jeżeli my ci powiemy jedną bardzo ważną rziecz? — wpadł na pomysł Paweł. — Jaką rzecz? — Taką szkolną. Taką tajemnicę, o której ten, kto nie chodzi do szkoły, nic nie wie. — Tajemnicę? — Zulka nadstawiła uszu. — Mhm, tajemnicę — przytaknął Paweł. — No to powiedz tę tajemnicę — zgodziła się zaciekawiona Zulka. — Ale posiedzisz sama, zanim Bronek nie wróci? — I nie naskarżysz mamusi? — dodawał Bronek. — Jeżeli nie chcesz, to możesz się nie zgodzić, ale wtedy o tej tajemnicy dowiesz, się dopiero za całe dwa-a-a mie- 36 I -sią-ce— Paweł rozciągnął te dwa miesiące w taki sposób, jakby miały trwać co najmniej dwa lata. Niepotrzebnie. Zulka lubiła tajemnice. Nie chciałaby czekać nawet dwóch dni. Ustalono więc dokładnie warunki. Po pierwsze: Zulka zostanie sama w domu. Po drugie: gdyby w tym czasie mama wróciła z miasta, to powie, że Bronek przed chwilką wyskoczył na moment. Po trzecie: o tym, czego się dowie, nie piśnie nikomu ani słowa. Zulka zgodziła się na wszystko. — A więc słuchaj — zaczął tajemniczo Paweł — w szkole... w pierwszej klasie... — Trzeba być zawsze bardzo grzecznym — dokończył Bronek. — To nie jest żadna tajemnica — oburzyła się Zulka — to już wiem z przedszkola. — Przedszkole się nie liczy — oświadczył Paweł — w przedszkolu nie ma lekcji i wszystko wolno. A w szkole to musi być tak cicho, tak cicho, że po prostu... — Po prostu wcale nie wolno oddychać — dopomógł Bronek. — Właśnie. Zupełnie nie wolno. Kto tylko odetchnie, to mu pani daje łapę, wiesz? Zulka nie wiedziała o tym. — A ta łapa to tak boli, tak boli, jakby kto przyłożył do ręki rozpalone żelazo. Jeżeli nie wierzysz, to możemy ci pokazać... Zulka wierzyła, tylko trochę przybladła i zapytała, czy oni wiele takich łap doistają. Wtedy znowu okazało się, że łapy są tylko w pierwszej klasie. W drugie] klasie wolno już więcej oddychać, a w trzeciej to każdy oddycha tyle, ile chce. Bo na przykład 37 I 111 w trzeciej klasie są takie trudne rzeczy do nauki, że bez oddychania nikt by nie zrozumiał. Chłopcy poradzili Zulce, żeby po trochu wprawiała się w sztukę nieoddychania. Pokazawszy jej, jak to można robić, wybiegli z mieszkania. Na schodach wybuchnęli śmiechem. y — A to się nam udało! — wołał zadowolony Paweł. Bronek przytakiwał, ale sumienie go trochę gryzło. Ciągle widział przerażoną, przybladłą twarzyczkę siostry z zamkniętymi ustami, na próżno usiłującą powstrzymać się od oddychania. Na Dworkowej nic nie było rozkopane. Paweł i Bronek przebiegli ją do sarniego końca. Spotkany znajomy chłopiec powiedział, że kopać zaczną pewnie jutro, bo przywieziono już wózek z narzędziami. Zaprowadził ich w to miejsce, gdzie go postawiono. Wózek był niewielki i pomalowany ciemnozieloną farbą olejną. Na wierzchu miał dwie pokrywy zamknięte na solidną kłódkę. Stał tuż przy chodniku, pod dużym kasztanem i wyglądał tak, jakby koń uciekł od niego przed chwilą. Dyszel oparty o ziemię aż kusił, żeby się do niego zaprząc. Chłopcy natychmiast spróbowali zastąpić konie, ale wóz ani drgnął. Za to jakiś mężczyzna zaczął nia nich krzyczeć, aż przestraszeni uciekli. Bronek zdyszany wpadł do mieszkania. Na szczęście mama jeszcze nie wróciła. Zulka siedziała spuchnięta od płaczu. Oświadczyła Bronkowi, że nie pójdzie do tej szkoły za nic na świecie. Jak tylko mama wróci, to zaraz jej o tym powie. Niech ją mama odda do innej pani. Tam gdzie wolno oddychać. Ona inaczej nie może. Próbowała. Starała się. Nie potrafi, i już. 38 Bronek przestraszył się. Kłamstwo zaraz się wyda. I nie o Zul-kę mu ehodzito, ale o własną skórę. Znał przecież dobrze, umiał na pamięć mamine powiedzenie: „Wszystko lubię, ale kłamstwa nienawidzę". Mama takich żartów nie lubiła. — Zulka, posłuchaj no, przestań — próbował uspokoić siostrę — sama widzisz, czy tobie można coś poważnego powiedzieć? Nie można. Dziecko jesteś, i już. Powiedzieliśmy ci to z, litości, żebyś wiedziała, czego się spodziewać w szkole. Jak człowiek wie, co go czeka, to mu lżej. Ale Zulce wcale nie było lżej. Owszem, płakała coraz głośniej. Bronek wychylił się więc przez okno i zawołał Pawła. Paweł był, jak już się rzekło, w pomysłach niewyczerpany. — Wiesz, Bronek — powiedział od razu — żal mi Zul-ki, niech tam, musimy jej powiedzieć o drugiej tajemnicy. Zulka zaczęła płakać trochę ciszej. — Musimy jej powiedzieć o tym sposobie na łapy. Zulka już tylko chlipała. — Więc to jest tak, słuchaj, Zulka, ale uspokój się zupełnie (Zulka uspokoiła się zupełnie); to jest tajemnica, o której wie tylko kilku chłopców z naszej klasy. I gdyby oni dowiedzieli się, że my ci o tym powiedzieliśmy, toby nas zbili na kwaśne jabłko, rozumiesz? (Zulka kiwnęła głową na znak, że rozumie). A tobie nie daliby w ogóle przez 39 I ulicę przejść, rozumiesz? (Zulka znowu kiwnęła głową). Więc to jest tak: w kieszeni, w fartuszku musisz mieć zawsze trochę soli. I jeżeli ci pani będzie chciała dać łapę, to ty na rękę posyp trochę soli i nie będzie cię nic a nic bolało. Rozumiesz? — A na którą rękę? — Zulce już łzy obeschły. — Na obydwie — szybko odpowiedział Paweł — naturalnie, że na obydwie, na wszelki wypadek, bo przecież nigdy nic nie wiadomo. — Aha, nigdy nic nie wiadomo — powtórzył Bronek, ale takim dziwnym głosem, jakby mu się chciało śmiać. To zaniepokoiło Zulkę. — A może to wcale nieprawda? — powiedziała i widać było, że za chwilę znowu zacznie płakać. — Jak to: nieprawda! — oburzył się Paweł. — Chcesz, to zaraz wypróbujemy: Bronek natrze rękę solą, a ja mu z całej siły przyłożę łapę — i zobaczysz, że ani poczuje. — Albo jeżeli chcesz — dorzucił szybko Bronek — to Paweł natrze rękę solą, a ja mu z całej siły przyłożę —'¦ i zobaczysz. — Albo najlepiej i ja, i Bronek ¦natrzemy rękę solą, a ty nam przyłożysz tak mocno, jak tylko będziesz chciała. Nie wiadomo, czym skończyłoby się wszystko, gdyby nie głos matki Pawła, wzywający go na kolację. Paweł pospieszył na wezwanie, jakby się paliło. 40 Wieczorem Zulka była już zupełnie spokojna, ale jakaś osowiała. Nie ucieszyła jej przyniesiona przez mamę czerwona w białe kropki chusteczka na głowę ani nowe skarpetki, ani nawet różowe, pachnące mydełko. Prędzej niż zwykle położyła się spać i dopiero w łóżeczku zaczęła pochlipywać. Brat ze strachu dał jej potrzymać złotą kulę. Usnęła w końcu. Bromek odetchnął z ulgą i rozbierając się do snu pomyślał: „Upiekło się jakoś". Już leżał, kiedy coś stuknęło i potoczyło się. To chyba z łóżeczka Zulki spadła złota kula. „Może to przez nią — przemknęło B rankowi przez głowę. I już przed samym zaśnięciem: — Jutro trzeba ją oddać Pawłowi. Szkoda..." Nieudane wakacje. Prawdziwy bursztyn. Zulka nie chce iść do szkoły. Mama sią gniewa. Niedobre miejsce w klasie JL egoroezne wakacje Bronek określił jednym powiedzeniem: „do niczego". Nie dosyć, że pogoda była paskudna, to jeszcze kłopotów i przykrości spadło na Bronka tyle, jak w żadnym roku. Mama była tylko kilka dni, a potem wróciła do miasta. Bronek nawet początkowo z tego się cieszył. Myślał, że będzie miał więcej swobody, ale bardzo się zawiódł. Mama pojechała, ale zostawiła Zulkę na jego głowie. Wszyscy od niego ciągle czegoś chcieli. Mówili przy tym: „Jesteś już taki duży". Dawniej Bronek myślał, że to bardzo przyjemnie być dużym. Teraz przekonał się, że lepiej być dzieckiem tak jak Zulka, a jeszcze chyba lepiej takim jak Fran