Varley John - Gorąca linia z wężownika

Szczegóły
Tytuł Varley John - Gorąca linia z wężownika
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Varley John - Gorąca linia z wężownika PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Varley John - Gorąca linia z wężownika PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Varley John - Gorąca linia z wężownika - podejrzyj 20 pierwszych stron:

John Varley Gorąca linia z wężownika Rozdział pierwszy "Codzienny Biuletyn Prawny" Intersystemowego Biura do Spraw Badań nad Kontrolą Przestępczości. 14 wodnika, 568 o. Z.1 Sprawa: obywatele Luny kontra Lila-Alexandr-Calypso. (Oficjalne Streszczenie - do natychmiastowego rozpowszechniania) . Oskarża się Lilę Alexandr Calypso, że w okresie od 1/3/556 do 12/18/567 świadomie i z własnej woli przeprowadzała eksperymenty na ludzkim materiale genetycznym w celu sztucznego wywołania mutacji. Stwierdza się dalej, że oskarżona produkowała ludzkie blastocyty i embriony zawierające struktury potencjalnie atypowe w stosunku do dozwolonego spektrum dla ludzkości, pogwałcając w ten sposób Zunifikowany Kodeks Konfederacji Ośmiu Światów, artykuł trzeci (Przestępstwa przeciw ludzkości), rozdział siódmy (Przestępstwa genetyczne). Dla oskarżonej żąda się kary nieodwracalnej śmierci. Czas liczony od momentu rozpoczęcia okupacji Ziemi. (I kategoria czytelnicza) Akta Liii zostały założone, kiedy komputery BKP odnotowały jej zainteresowanie informacjami z Gorącej Linii z Wężownika, dotyczącymi ludzkiego DNA. Agenci z Biura Kontroli uzyskali od StarLine Inc., głównego właściciela przetworzonych danych z Wężownika, dostęp do ściągniętych przez nią zbiorów. Bank danych sądu najwyższego zezwolił na dalszy nadzór prowadzony zarówno przez agentów, jak i projekcje komputerowe. 11/10/567 wydano nakaz przeszukania domu Liii, miejsc pracy i własności osobistej, z ciałem włącznie. (II kategoria czytelnicza) Gliny z biura powiedzą wam: "Lila to kawał twardziela. Spryciula. Zdawało się, że już po nas, jak żeśmy wywalili drzwi Biosystems Research. Bez jaj. Istna walka z hologramami. Taśmy, notatki, wszystko się kasowało do czysta, ledwie położyłeś na tym rękę. Łamacze kodów z biura klną na czym świat stoi: zero. Nic. No to zasuwamy do jej domu; znowu próżnia. Ale przecież miała forsę. Dziesięć lat temu na patentach na drzewa bananomięsne zarobiła kupę szmalu. Sprawdzamy jej rejestry podróżne. Jest dostęp! Pięć podróży na janusa. Wskoczyła w kontenerowiec 3 g i chodu, tylko lasery zostały. W domu nikogo, ale jedna z jej pułapek spaliła. Wraca z dwoma gramami zmutowanego mięsa. No i wpadła jak w recykler. Rentgen oczywiście nic nie pokazał, ale ł tak ją otworzyliśmy, i jak myślicie, co żeśmy znaleźli? Tysiąc i jeden bitów danych owiniętych dookoła jej rdzenia kręgowego! Żryj próżnię, niszczycielko genów! Dziura czeka!" Gliny z biura powiedzą wam: przestępstwo nie popłaca. (kategoria: analfabeci) Holotaśmy i fotokomiksy w załączeniu. Więzienia nie są już takie jak dawniej. Czytałam trochę na ten temat, kiedy przyszło mi do głowy, że może będę zmuszona zobaczyć któreś od środka z powodu mojej pracy. Niektóre, na Starej Ziemi, byty naprawdę barbarzyńskie. Moja cela zupełnie ich nie przypominała. Była wygodniejsza, niż przeciętne mieszkanie robotnicze w mrowisku. Składała się z trzech pomieszczeń, nieźle umeblowanych. Miałam nawet wid fon, tyle tylko, że wszystkiemu przysłuchiwał się strażnik. Nie używałam widfonu. Moja cela miała jednak coś wspólnego z dawnymi więzieniami, i była to najbardziej podstawowa rzecz: drzwi nie otwierały się na moje żądanie. A za tymi drzwiami znajdowały się tuziny innych, wszystkie zamknięte przede mną. I w każdym pokoju umieszczono kamery, śledzące każdy mój ruch. Znajdowałam się w Zakładzie Karnym Ostatecznego Stopnia dla Wrogów Ludzkości, trzy kilometry pod powierzchnią Ptolemeusza, po widocznej stronie. Byłam tu od ponad roku. Z tego sześć miesięcy zajęło zbieranie dowodów przeciwko mnie. Proces odbył się w ciągu paru milisekund czasu komputerowego rankiem, kiedy jeszcze spałam. Poinformowano mnie o wyroku - żadnych niespodzianek - i naznaczono termin egzekucji na następny dzień. Wtedy mój obrońca uzyskał półroczne odroczenie. Nie miałam złudzeń. Odroczenie przyznano najprawdopodobniej dlatego, żeby egzekucja odbyła się dopiero pod koniec semestru. Instytut cierpiał na brak wrogów ludzkości, a trzeba było skończyć prace dyplomowe. Dwa razy dziennie jedna ze ścian mojej celi zmieniała kolor i zaczynała się jarzyć. Po drugiej stronie profesor miał wykład z psychologii. Jeśli dostatecznie zbliżyłam twarz, mogłam dostrzec studentów siedzących w sali wykładowej. Ale przyglądanie się szybko mnie znudziło. Mniej więcej raz w tygodniu odwiedzali mnie. Siadywali, zdenerwowani, na mojej sofie, chłopcy i dziewczęta o żywych twarzach i brwiach zmarszczonych w skupieniu. Wypytywali mnie przez godzinę, wyraźnie nie wiedząc, co o mnie myśleć. Z początku wymyślałam dziwaczne odpowiedzi, ale to też mnie znużyło. Czasami po prostu siedziałam bez słowa. Moje życie pełzło ku końcowi. Lila-Alexandr-Calypso czekała w swojej celi na ranek. Ciągle jeszcze nie zdecydowała, czy zdoła się wspiąć po tamtych schodach. Rok temu, kiedy nie wydawało się to tak przeraźliwie nieuniknione, łatwo było o odwagę. Teraz widziała, że jej zuchwałość brała się z głębokiego wewnętrznego przekonania, że tak naprawdę nikt nie może jej zabić. Ale od tamtej pory miała mnóstwo czasu na rozmyślania. Komory gazowe, szubienice. Krzesła elektryczne, stosy, plutony egzekucyjne. Pętla na szyję i wisisz, aż jesteś martwa, martwa, martwa; niech Bóg zrecykluje twoją duszę. Jakkolwiek wymyślne, wszystkie te urządzenia służyły czemuś niezwykle prostemu. Miały sprawić, żeby ludzkie serce przestało bić. Później kryterium śmierci stała się aktywność mózgu. Teraz nawet to nie wystarczało. Zabicie kogoś nie dawało absolutnej pewności, że się tej osoby więcej nie spotka. To był smutny fakt. Dlatego egzekucja Liii, zaplanowana na rano, z punktu widzenia społeczeństwa miała przede wszystkim symboliczny charakter. Z punktu widzenia Liii znaczyła o wiele więcej. Dziewczyna biła się z myślą, którą rozważała tylko raz w życiu: sześć miesięcy temu, tuż przed odroczeniem egzekucji. Myślała o popełnieniu samobójstwa. "A czemu by nie?" pytała samą siebie. Drgnęła zaniepokojona, uświadomiwszy sobie, że powiedziała to na głos. No właśnie, czemu nie? Parę lat wcześniej znalazłaby tysiąc argumentów. Wtedy, gdy kończyła pięćdziesiąt lat, życie wydawało się nie mieć końca. Była jeszcze młoda. Ale teraz miała lat pięćdziesiąt siedem i nagle okazało się, że jest stara. Wkrótce będzie martwa. Martwa. Nie można się bardziej postarzeć. Pod względem biologicznym miała dwadzieścia pięć lat. Był to bardzo popularny wek, a chociaż Lila nie lubiła naśladować powszechnych mód, nie czuła się dobrze wyglądając na więcej. Ciało było w większej części jej własne, nie licząc paru chirurgicznych modyfikacji. Miała jasnobrązowe włosy, oczy szeroko rozstawione i lekko spłaszczony nos. Była wysoka i szczupła, i bardzo jej to odpowiadało. Jedyny jej czuły punkt stanowiły nogi. Od połowy łydki, aż do stóp pokrywało je delikatne brązowe futerko, jak u szynszyli. Poza tym kazała przedłużyć kości udowe o dziesięć centymetrów, uzyskując wzrost dwóch metrów dwudziestu centymetrów, nieco powyżej średniej. Wstała i zaczęła niespokojnie przechadzać się po pokoju. Zdumiewało ją, że skoro pogodziła się z myślą o śmierci, samobójstwo zaczęło się wydawać pociągającą perspektywą. Społeczeństwu było obojętne, czy się zabije sama; żywa lub martwa, rano miała zostać wrzucona do Dziury. Nikt nie próbował usunąć z jej celi śmiercionośnych narzędzi. Właśnie oglądała jedno z nich: nóż. Był piękny. Nierdzewna stal, lśniąca jak zwierciadło; zachwycająca symetria kształtu. Wokół trzonka wiły się krzyżujące się rowki, zapewniając pewny chwyt na chłodnym metalu. Przeciągnęła nożem po szyi, starając się nie myśleć o niczym. Ręka drżała jej, kiedy dotykała palcami skóry. Ani śladu krwi. Miała wybór, wciąż o tym myślała. Następnego dnia dojdą do głosu emocje. Była pewna, że nic nie jest w stanie dorównać napięciu podczas wspinaczki po schodach wiodących do Dziury. Przerażała ją myśl, że mogłaby się załamać i nie móc rzucić się w głąb z własnej woli, bo wtedy zostałaby związana i zepchnięta przez krawędź. Z drugiej strony, w tej chwili czuła się właściwie spokojna. Porzuciła wszelką nadzieję. Czy potrafi znieść śmierć teraz, z własnej ręki, na osobności? Czy tak będzie lepiej? Wydawało się, że tak. Powtórzyła to sobie trzy razy z rzędu i sięgnęła po nóż. Przeciągnęła ostrzem po nadgarstku. Zadrżała, serce biło jej mocno. Otworzyła oczy i popatrzyła na rękę: nawet śladu za- drapania. A przecież była pewna, że przycisnęła ostrze. Coś popłynęło po jej policzku. Otarła to, zdenerwowana. Usiadła na krześle obok niskiego stolika i zacisnęła zęby. Pochyliła się, oparła przedramię na blacie. Przyłożyła ostrze do miękkiego ciała, spojrzała na rękę, odwróciła wzrok, zmusiła się, żeby patrzeć. Czuła, że zaczynają ją piec oczy, kiedy nie pozwalała im mrugać. Pojawiło się parę kropel krwi. - Odłóż to, Lilo. Drgnęła i gwałtownie poczerwieniała. Starając się ukryć zakrwawiony nóż wśród poduszek na fotelu, odwróciła się, żeby zobaczyć kto wszedł do pokoju. - Bardzo krwawi? - zapytał, zbliżając się. Spojrzała na rękę. Ranka była niewielka, prawie się już zasklepiła. Rzucił jej chustkę; otarła dłoń. Usiadł kilka kroków od niej. -Jest tu ktoś, kogo powinnaś poznać - powiedział, gestem wskazując drzwi celi. Otwarły się i wszedł strażnik w niebieskim mundurze, a za nim naga kobieta. Brązowe włosy przylgnęły do pleców niby pajęczyna, z dłoni, nosa i brody ściekał płyn, gęsty jak syrop. Jej oczy na moment napotkały wzrok Liii, bez śladu rozpoznania; osunęła się na krzesło i przewróciła razem z nim. Strażnik postawił ją na nogi i na wpół niosąc zaprowadził do łazienki. Do celi weszła jakaś kobieta, również ubrana na niebiesko, zamknęła za sobą drzwi i poszła do łazienki. Słychać było szum wody. Liii udało się odwrócić wzrok. Twarz nagiej kobiety była przerażająco znajoma. Jej własna twarz. Złote. Wszystko było złocistożółte. Otworzyłam oczy pod wodą i wiedziałam, ze nie oddycham. Z jakiegoś powodu nie przejęłam się tym. Usiadłam i poczułam, jak gęsty płyn leniwie ścieka z mojego ciała. Zakrztusiłam się, próbowałam odkaszlnąć; kolejna porcja płynu wydostała się z mojego gardła. Przez chwilę nie mogłam sobie z tym poradzić. Tonęłam. Ale ktoś uderzył mnie w plecy i złapałam oddech. Niełatwo się rodzić. Nie mogła skupić wzroku. Ktoś coś jej podawał; widziała jedynie dłoń trzymającą jakiś przedmiot. Kubek. Cofnęła się, ale ręka podążyła za nią. Wzięła kubek i wypiła do dna jego zawartość. Siedziała w szklanym zbiorniku, zanurzona do pasa w płynie 0 słomkowej barwie. Od jej ciała biegły przewody, ciągle jeszcze wykonywała ruchy wymuszone przez program ćwiczeń fizycznych, teraz po trzech miesiącach kończący się już. Dezorientacja. Nie była w stanie zebrać myśli. Wiedziała, że zbiornik coś oznacza, ale nie pamiętała co. - No już, wstajemy - odezwał się jakiś głos. Należał do kobiety ubranej na błękitno; wyciągnęła rękę i pomogła jej wyjść ze zbiornika. Stała teraz, ociekająca płynem, chwiejąc się na nogach, opierając na mocnym ramieniu; ręka kobiety obejmowała ją pewnie w pasie. Chciała zasnąć z powrotem. -Jest już gotowa? - Chyba tak. - Był jeszcze ktoś, mężczyzna, również ubrany na niebiesko. - To nie potrwa długo. Wiedziała, że rozmawiają o niej. Próbowała strzasnąć z siebie rękę kobiety, ale miała za mało siły. Drażniło ją, że musi ich słuchać. Chciała, by przestali. - Zostawcie mnie - powiedziała. - Co ona mówi? Poprowadzili ją wzdłuż korytarza, pomagając przejść przez drzwi, zamykając je za nią. Nie mogła utrzymać prosto głowy, która ciągle opadała na jedną stronę. Widziała jedynie swoje stopy, łydki 1 płyn ściekający z ciała na dywan. Wydało się jej to zabawne; roześmiała się, omal nie wyślizgując się z rąk kobiecie. - Co z nią? JOHN YARLEY Śmiała się tak bardzo, że nie usłyszała odpowiedzi. Doszli do kolejnych drzwi. Zatrzymali się przed nimi, poczuła, że ktoś ją bije po twarzy. Próbowała ich powstrzymać, ale nie udało się jej i zaczęła płakać. Kolejne, mocniejsze uderzenie posłało ją na odległą ścianę. Skuliła się; zdała sobie sprawę, że stoi o własnych siłach patrząc w twarz mężczyźnie. - Obudziłaś się wreszcie? - zajrzał jej w oczy. - Tak... ja... - zakasłała i próbowała rozejrzeć się wokół, ale złapał ją za włosy mocno ciągnąc, aż pomyślała, że rozpłacze się znowu. -Ja... to znaczy... - W porządku. Wprowadź ją do środka. - Idź za mną, słyszysz? Po prostu idź za mną - odezwał się znowu mężczyzna. Wydawało się, że to dla niego ważne; była gotowa zrobić wszystko, żeby tylko ją puścił. Kiedy to zrobił, włosy przywarły jej do ciała, czuła się cała mokra i lepka. Próbowała mu o tym powiedzieć, ale wszedł już do pokoju. Ktoś popchnął ją w ramię, niepewnie przestąpiła próg. Zerknęła na ludzi zebranych w pokoju. Był tam mężczyzna w śmiesznej marynarce, jego widok poruszył coś w jej pamięci. Znała go, tylko nie mogła sobie przypomnieć imienia. I kobieta siedząca na krześle. Znała ją. To była ona sama. Nigdy nie sądziłam, że spotkam eks-prezydenta Tweeda twarzą w twarz. W kostce nie można go uniknąć: cały czas występuje w najróżniejszych programach, agitując za swoimi obłąkanymi planami. Tkwi na scenie telepolitycznej, odkąd pamiętam. Tweed ubierał się jak postać z dowcipów rysunkowych z przełomu dwudziestego wieku. Zapuścił sobie wydatny brzuszek, zawsze nosił spodnie w prążki, frak, cylinder i sztylpy. Palił cygara, a kiedy został wybrany na prezydenta przemianował osiedle prezydenckie na Tammany Hali'. I wygrywał wybory. Chociaż 1 Tammany Hali - siedziba partii demokratycznej w Nowym Jorku, przy Czternastej Ulicy. nigdy nie interesowałam się specjalnie polityką, wiedziałam, że był wybierany przez trzy kolejne kadencje. To on utorował drogę do stworzenia na Łunie tego cyrku, który nazywamy rządem. Rozpoznanie decyduje-o wszystkim, a publiczność miała zrozumiałe, jak się wydaje, kłopoty z oddzieleniem politycznej retoryki od fantazji, które towarzyszyły jej w kostce. Więc teraz mamy swoich Tweedów, Churchillów i Ken-nedych. Jest Hitler, Bonforte, Lewiston i Trojan. Wystarczy umieścić ich razem i równie dobrze można to nazwać występami klownów. Na szczęście wybrani urzędnicy nie decydują o zbyt wielu sprawach; stanowiska mają charakter honorowy albo sprowadzają się do nadzoru nad komputerami, które tak naprawdę sprawują rządy. Nigdy nie byłam przekonana, że jest to dobre, ale za sprawą Tweeda zaczęłam doceniać takie rozwiązanie. Nie żeby moje zdanie miało w tej chwili jakiekolwiek znaczenie. Odsunęłam na stronę przemyślenia na tematy polityczne i przygotowałam się do wysłuchania jego gadki. Wszystko jest lepsze od tego, co ma mnie spotkać. - Tylko bez żadnych numerów - odezwał się swoim słynnym basem. -Jestem odporny na wszystko, czego możesz spróbować. Lila uświadomiła sobie, że Tweed ma na myśli zamach na swoje życie. W tej chwili była od tego jak najdalsza. Znalazł się tu, gdzie nie miał prawa pojawić się legalnie i właśnie przed chwilą pokazał coś, co musiało być nielegalnym klonem. Była pewna, że nie zrobiłby tego, gdyby nie zamierzał jej czegoś zaoferować i bardzo chciała to usłyszeć. - Niedługo się przekonasz, że jestem pod stałą ochroną. - Nie rozumiem, do czego miałaby mi się przydać ta informacja, jeśli nie będę prowadzić z tobą interesów. A jak wiesz, moja przyszłość jest w tej chwili bardzo ograniczona. Próbowała powiedzieć to lekko, nie pozwolić, by w jej głosie zabrzmiała nadzieja, ale było to niemożliwe. Nóż, którego dotyk czuła na udzie i krwawa smuga na nadgarstku świadczyły, jak wielką wagę przykłada do wyniku tej rozmowy. - Naturalnie, że będziesz ze mną prowadzić interesy. Ty albo -gestem wskazał łazienkę - tamta... Wybór należy do ciebie. Słyszała hałasy dobiegające z łazienki, szum wody i pełen złości głos, który z trudem rozpoznała jako własny. Jej bliźniaczka budziła się, to napełniało ją przerażeniem. -Jaki wybór? - Na początek wyjaśnię ci twoje położenie. Ja... - Znam swoje położenie, do cholery. Przejdź do sedna. - Cierpliwości. Chcę, żebyś się najpierw dowiedziała o paru sprawach. Przerwał, wyjął cygaro ł rozpoczął ceremonię przycinania go i zapalania. Cóż za niezwykle brzydki człowiek, pomyślała Lila, brzydotą, którą tylko karykatura jest w stanie osiągnąć. Odrażający jak skarlały, powykrzywiany upiór z przeszłości, ze Starej Ziemi. - Klon został, oczywiście, wyhodowany nielegalnie - podjął Tweed. - Ale ty nie jesteś już wiarygodnym świadkiem. Jeśli mi odmówisz, nigdy nie zdołasz powiadomić kogokolwiek o tym, co tu dzisiaj widziałaś. Od tej chwili będziesz miała do czynienia tylko z Yaffą i Hygieją, dwojgiem strażników, których widziałaś. Oboje są wobec mnie lojalni. - Co jeszcze masz mi do powiedzenia, czego tak strasznie chciałabym się dowiedzieć? Nie przyszedłeś tu przecież, żeby mi ubliżać. Jesteś... mniejsza o to. Niezbyt cię lubię. Nigdy nie lubiłam. -A ja nie lubię ciebie. Ale mogę cię wykorzystać. Chcę, żebyś dla mnie pracowała. - Świetnie. Kiedy zaczynamy? Jak sam powiedziałeś, powinniśmy się pośpieszyć, bo nie pożyję już długo. Ale sarkazm nie zabrzmiał zbyt szczerze nawet w jej własnych uszach, ponieważ mówiła ze ściśniętym gardłem. Tweed roześmiał się \ 14 ! uprzejmie; była na nim tak skupiona, że omal nie zawtórowała mu. Stłumiła pokusę, bo groziło jej, że śmiech przerodzi się w szloch. - To rzeczywiście pewien problem - przytaknął. - Daję ci szansę uniknięcia egzekucji. Proponuję zamianę. Spojrzał w stronę drzwi łazienki, zza których dolatywały odgłosy walki, a potem znowu na nią. Podniósł brwi. Zimna woda sprawiła, że zaczęłam się krztusić i nie mogłam złapać tchu, ale poczułam się trochę lepiej. Po raz pierwszy w ciągu tych paru minut mogłam jasno myśleć. Nade wszystko pragnęłam zasnąć, ale sprawy wokół mnie zaczynały się toczyć zbyt szybko i wymykały mi się spod kontroli. Tweed! Tak się nazywał. Co robił w drugim pokoju, rozmawiając z kimś, kto wyglądał dokładnie jak ja, w mojej własnej celi ? I zbiornik. Czy umarłam ? Obudziłam się w cysternie, co by znaczyło, że tak. Ale przecież wydano na mnie wyrok nieodwracalnej śmierci; nie powinnam się obudzić nigdy więcej. Podstawiłam twarz pod chłodny strumień. Nie śpij, nie śpij. Dzieje się coś ważnego, a ciebie z tego wyłączono. Plułam i sapałam, klepiąc się po twarzy, nogach i ramionach. Chyba zaczynam wszystko rozumieć; to było ohydne, podłe, tak straszne, że nie chciałam wierzyć, że to prawda. Ale nie widziałam innego scenariusza. Potknęłam się i upadłam na ścianę prysznica. Strażniczka chwyciła mnie za ramię, postawiła na nogi. Zamachnęłam się na nią, ale była wysoka i czujna, i cios nie trafił celu. Zaczęłam krzyczeć i szamotać się. Wybiegła z łazienki, ścigana przez mężczyznę i kobietę. Mężczyzna pochwycił ją, ale była śliska, a histeryczny szał dodał jej siły. Wyrwała mu się, kopała go bosymi stopami, kiedy walczyli ze sobą na podłodze, potem poczołgała się na rękach w stronę kobiety siedzącej na krześle. JOHN YARLEY Próbowała się podnieść na nogi, ale silnie uderzyła głową w kant stołu i osunęła się bezwładnie naprzeciw kanapy, na której siedział Tweed. Strażnik chwycił ją, chcąc odciągnąć, ale Tweed podniósł rękę. - Zostaw - powiedział. - Ostatecznie, to jej pokój. - Spojrzał na Lilę, zamarłą w fascynacji. Wydawało się, że nie może oderwać oczu od kobiety leżącej na podłodze. - Chyba że ty tak sobie życzysz. Lila odwróciła wzrok od swojego klonu. Otwarła usta, żeby coś powiedzieć, ale słowa nie mogły jej przejść przez gardło. Klon patrzył na nią znowu. Lilę zatrważał wyraz przerażenia malujący się na jej własnej twarzy. Przyjęcie oferty Tweeda oznaczałoby skazanie tej kobiety na śmierć. Nie chciała o tym myśleć. Klon patrzył teraz na Tweeda i Lila słyszała niemal, jak pracuje umysł tej istoty. Chwyciła za brzeg kanapy i podniosła się na kolana. - Nie wiem, o czym rozmawialiście - odezwała się. - Ale myślę, że powinniście mi o tym powiedzieć. Wiem, nie jestem na bieżąco; przed chwilą się obudziłam. Widzę, że coś tu się wydarzyło. Dostałam odroczenie wyroku, prawda? A ona jest tym, kim mi się wydaje, że jestem, tylko sześć miesięcy później, tak? - Właśnie - odparł Tweed i uśmiechnął się do niej. Lila poczuła dreszcz przerażenia i uświadomiła sobie, że obawia się tej drugiej. Nie chciała, by Tweed się do niej uśmiechał. Nie było podstaw sądzić, że Tweed ma jakiekolwiek preferencje; klon posłużyłby jego zamiarom równie dobrze, jak oryginał. Nic nie przemawiało za tym, że to ona powinna ocaleć. - Bez względu na to, o co chodzi - mówił klon -jestem równie dobra... - Biorę tę robotę - powiedziała Lila najgłośniej, jak potrafiła. Tweed spojrzał na nią. -Jesteś pewna? Klon, nie rozumiejąc, przenosił wzrok od jednego do drugiego. - Tak. - Z trudem przełknęła ślinę. - Tak. Zabij ją. Pozwól mi żyć. Czułam się, jakbym nagle zniknęła. Tweed i tamta druga kobieta rozmawiali, jakby mnie nie było. Przerzucali się słowami ponad mną, bo klęczałam na podłodze. Nie mogłam w to uwierzyć. Nie rozumiałam, o czym mówią; huczało mi w uszach i znowu ogarnęło mnie oszołomienie. Upadając chyba uderzyłam się w głowę. Musiałam coś zrobić, żeby zwrócili na mnie uwagę. Od tego zależało moje życie. Wstałam, drżąca, i stanęłam między nimi, ale nadal zachowywali się, jakbym nie istniała. To było jak jakiś koszmar. Krzyczałam do nich, bez skutku. Wstali i wyszli z pokoju, strażniczka zasłoniła sobą drzwi ze zdecydowanym wyrazem twarzy. Rzuciłam się na nią, próbowałam walczyć, ale trzymała mnie mocno. Odeszli. Siedząc na krześle, sama, traciłam i odzyskiwałam przytomność. Hygieia, strażniczka, parę godzin temu dała mi podwójną dawkę środków przeciwbólowych. Siedziałam tutaj, czekając aż zaczną działać. Moje sny były czarne i bezkształtne, oprócz tamtego, dobrze znanego, o lesie, przez który biegłam: lesie pod błękitnym słońcem. Wstałam, kiedy zaczęłam tracić czucie w rękach i stopach. Wszystko zrobiło się czarne, potem byłam w łazience i nie wiedziałam, jak się tam znalazłam. Odkręciłam prysznic. Przez chwilę patrzyłam ze zdumieniem na swoją rękę. Na nadgarstku widniało głębokie cięcie, krew leniwie spływała między palcami, pryskała na moje nagie uda i stopy. Jak to się stało ? Głowę miałam ciężką, ale wydawało mi się, że pamiętam... przycisnęłam nóż... czy tak? Ta kobieta -jak miała na imię? - była w moim pokoju. Czy to ona próbowała mnie zabić i upozorować samobójstwo ? Ciepła woda spływała po moim ciele. Różowe strumyczki tuliły się między palcami stóp. Zachwiałam się, uderzyłam głową o ścianę. Wiedziałam, że już za późno. Umierałam. Było mi zimno. Niedługo będę martwa. Woda pryskała mi na twarz. Marzły mi stopy. Popatrzyłam znowu na nadgarstek i zobaczyłam, że krew przestała płynąć. Wstałam, poślizgnęłam się i upadłam twarzą w różową kałużę. ...w dużym pokoju. Nie mogłam wstać. Szukałam czegoś. Czego f Kolejna biała plama. Nóż. Chciałam dokończyć dzieła, zaczętego przez tamtą kobietę. Czy może przeze mnie ? Zostawiłam nóż... gdzie? W ręce. Uderzałam, nie mogłam utrzymać go w palcach. Nóż znowu gdzieś zniknął. Próbowałam się czołgać. Zobaczyłam przed sobą czyjeś obute stopy, chciałam wstać. - Znowu straciłaś przytomność. To była Hygieia. - Nic mnie nie boli - odpowiedziałam. - Nie martw się. CircumLuna 6 był metalową kulą o promieniu pięciuset metrów. Siła grawitacji na zewnętrznej powierzchni wynosiła pięć m/s2, ale gość schodzący przez jedno z trzech wejść z każdym krokiem w głąb czułby rosnący ciężar. Niewielu ludzi odwiedzało CL-6. Wszystkie orbitalne elektrownie działały na podobnej zasadzie, ale tylko CL-6 była znana jako "Dziura". Pięć albo sześć razy w roku zamykano ją na parę godzin, żeby ludzie mogli zejść do miejsca, które jeszcze niedawno było radioaktywnym piekłem. Właśnie teraz ją zamknięto. Poniżej gargantuicznych generatorów pola, utrzymujących czarną dziurę zawieszoną w centrum stacji, na poziomie jednego g znajdował się taras. Wychodził z niego metalowy łuk, z poręczami po obu stronach, w który wbudowano trzynaście niskich stopni. Wysokie zaledwie na parę centymetrów, miały jedynie symboliczne znaczenie. Łóżko na kółkach bez trudu wtoczyło się po nich, przywiązane do niego zwłoki podskakiwały, kiedy mężczyzna i kobieta ubrani na czarno pchali je do końca łuku. , Jeden z katów zdjął całun z ciała Liii, podczas gdy drugi mocował łóżko do mechanizmu wyrzutowego. Kiedy skończyli, zatrzymali się jeszcze na chwilę pod okiem kamery, potem zeszli ze schodów i wspięli na powierzchnię. Łóżko przechyliło się, przez mgnienie oka zawisło na krawędzi, a potem spadło. Prędkość ciała rosła asymptotyczne do prędkości światła, wnętrze CL-6 rozjarzyło się oślepiającym blaskiem. Daleko w głębi dziury, w pół drogi do nieskończoności, cząstka, która jeszcze przed momentem była Lilą, orbitowała uwalniając energię, gdy potężne siły ściskały materię do granic, zanim ostatecznie zapadła w nicość. Rozdział drugi Ariadna-Clel-Joule: "Żyjemy razem. Wprowadzenie do prawa dla dzieci". Poziom preedukacyjny, 552.1 kategoria czytelnicza. Są trzy rodzaje przestępstw. Według ich wagi dzielą się na: wykroczenia, występki i zbrodnie. Do wykroczeń zaliczamy: popychanie, dokuczanie, przeklinanie i wydzielanie nieprzyjemnych zapachów: przestępstwa złego zachowania. Jeśli zostaniesz oskarżony o popełnienie któregoś z nich, masz prawo do obrony. Możesz zażądać trybunału złożonego z ludzi. Jeśli uznają winę, zostaniesz ukarany grzywną, którą płaci się albo stronie oskarżającej, albo państwu. Do występków zaliczamy: rabunek, włamanie, pobicie, gwałt i morderstwo: przestępstwa naruszenia własności. Występek uznany jest za poważny, gdy dotyczy ciała jakiegoś obywatela. Wszystkie są karane grzywną w wysokości 90% dobytku przestępcy. W przypadkach naruszenia ciała obywatela obowiązuje kara śmierci w zawieszeniu. Prawo przestępcy do życia pozostaje w mocy, więc po egzekucji zostaje on ożywiony w tym momencie swojego życia, zanim pojawiła się u niego pierwsza myśl o przestępstwie, ponadto musi on przejść prewencyjną resocjalizację. Najgorszym rodzajem przestępstw są zbrodnie. Należą do nich: podpalenie, sabotaż, posiadanie materiałów rozszczepialnych, nosicielstwo chorób, podkładanie bomb, wprowadzanie zmian w ludzkim materiale genetycznym. Przestępstwa te stanowią zagrożenie dla całego rodzaju ludzkiego albo jego dużej części i są nazywane "zbrodniami przeciw ludzkości". Karą dla zbrodniarzy, którym udowodniono winę, jest unieważnienie ich prawa do życia. Państwo odnajduje i niszczy każdy zapis pamięci i każdą próbkę tkanek przestępcy, na którym wykonano wyrok. Jego genotyp zostaje opublikowany i ogłasza się, że jest wyjęty spod prawa. Jeśli zostanie gdzieś odkryty, również będzie skazany na śmierć, tyle razy, ile potrzeba. (II kategoria czytelnicza - zobacz tom drugi: "Przestępstwo nie popłaca". Komiksy i taśmy dostępne na prośbę wyrażoną werbalnie). Vaffa wyprowadził mnie z celi. Szybko przeszliśmy przez opustoszały korytarz do windy. Ciekawiło mnie, w jaki sposób mają zamiar mnie stąd wydostać; zastanawianie się, jak to zrobić na własną rękę, zajęło mi znaczną cześć ubiegłego roku. Przeprowadziłam studium ucieczek. Większość z nich była możliwa dzięki przekupstwu, pomocy z zewnątrz lub wytrwałości, w takiej właśnie kolejności. Nie miałam nic, czego mogłabym użyć jako łapówki i nikogo na zewnątrz, do kogo mogłabym się zwrócić. Co do wytrwałości, hrabia Monte Christo byłby w kłopocie, jeśli chodzi o Zakład dla Wrogów Ludzkości. Więzienie znajdowało się trzy kilometry pod powierzchnią i, co gorsza, pięćdziesiąt kilometrów od najbliższej stacji kolei podziemnej. Można się było z niego wydostać jedynie na piechotę albo jadąc niehermetyczną kolejką indukcyjną. Do tego potrzebny był skafander. Pilnowanie skafandrów stanowiło główne zajęcie strażników. Jadąc w górę, przypomniałam sobie nagle, czym się zajmował Tweed od końca swojej ostatniej kadencji. Powierzono mu funkcję pełnomocnika rządu do spraw zakładów karnych. JOHN YARLEY Winda zatrzymała się, Vaffa dał Liii znak, że ma wyjść na zewnątrz. Uszła może dziesięć kroków, kiedy chwycił ją za rękę i pchnął przez jakieś drzwi. Korytarz ciągnący się za nimi był wąski i słabo oświetlony. Vaffa nie wydawał się zaniepokojony. Najwyraźniej Tweed miał w więzieniu wielu zaufanych współpracowników i nie obawiał się kłopotów. Nie miała czego się bać. Zmieniła zdanie na widok drzwi z napisem ŚLUZA AWARYJNA. Weszła do środka i natychmiast zauważyła, że w małym pomieszczeniu brak skafandra. Spojrzała na czerwoną lampkę palącą się na drugich drzwiach. Za nimi rozciągała się próżnia. - Chwileczkę - powiedziała ostro. - Co ty wyprawiasz? - Nie udało się nam przemycić dodatkowego skafandra - odparł. - Są pod nadzorem sekcji, której nie kontrolujemy. - Dobrze, ale... - Czujnik w tej śluzie został odłączony. Komputer nie zarejestruje, kiedy zostanie użyta. Masz, włóż je - wręczył jej parę grubych, giętkich butów. - Poczekaj chwilę. Nie mogę. - Musisz. - Nie! Chcesz mnie zabić! Nie powinnam była was słuchać. Wypuść mnie stąd! Znajdowała się na granicy paniki. Jak wszyscy Lunarianie, odczuwała nieopanowany lęk przed próżnią. Był to wróg, z którym walczyli od chwili narodzin, równie przerażający jak piekło dla ludzi w dawnych czasach. Czuła się fizycznie chora. - Załóż je - powtórzył Vaffa spokojnie. - Musisz mieć coś dla ochrony stóp. - Co... co mam zrobić? -Jeśli się pospieszysz, spędzisz w próżni tylko pięć sekund. Tuż koło wejścia przejedzie pełzacz, najwyżej o dwa metry od ciebie. - Która godzina jest tam, na zewnątrz? - Śluza będzie w cieniu. Poczuła, że znowu narasta w niej panika. - Nie. To się nie uda. Miała zamiar powiedzieć więcej, ale złapał ją za ramię i mocno przytrzymał. - Zabierze o wiele więcej czasu, jeśli będę cię musiał nieść nieprzytomną. Wiedziała, że nie żartuje. Uśmiechnął się lekko, widząc w oczach Liii zrozumienie, iż jest zbyt silnym przeciwnikiem. Tak więc dla niej istniała tylko jedna droga na zewnątrz. Włożyła buty i stanęła twarzą do drzwi. YafFa odblokował zatrzaski. Drzwi nadal były zamknięte, trzymane przez ciśnienie czternastu tysięcy kilogramów. - Kiedy? - spytała. - Pełzacz nie może się zatrzymać. W odpowiednim momencie odwrócę uwagę strażnika na wieży; nie możemy mu ufać. Pojazd będzie w twoim zasięgu przez dziesięć sekund, powinien nadjechać za minutę. - Podniósł wzrok znad zegarka i uśmiechnął się. -Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem. Po raz pierwszy powiedział coś, czego nie kazano mu mówić, pomyślała. Wyszedł szybko na korytarz, zamykając za sobą cicho wewnętrzne drzwi. Nagle okazało się, że czas nadszedł. Rozległ się dobrze jej znany jęk; do tej pory zawsze, kiedy go słyszała, miała na sobie skafander. Zawór redukcji ciśnienia. Dziwne, nic nie czuła. Dostała czkawki. Po paru sekundach dźwięk umilkł. Szarpnięciem otworzyła drzwi i ruszyła biegiem. Zobaczyła czarny ruchomy kształt, wyciągniętą w swoim kierunku rękę ł w jednej chwili znalazła się wewnątrz pełzacza. Drzwi się zamknęły; powietrze z gwizdem wypełniło uszczelnione wnętrze kabiny. Lila nagle zaczęła drżeć. - Udało się! - wykrzyknęła ochryple i straciła przytomność. Pochylała się nad nią jakaś kobieta. r Nie ruszaj się, proszę. 23 Ł--J Lila czuła, że zdrętwiała jej lewa ręka. Spojrzała w dół. Ręka została ucięta w łokciu. f - To zajmie tylko chwilę - powiedziała kobieta. Między piersiami miała wytatuowany kadyceusz: mediko. Lila podparła głowę drugą ręką i patrzyła. - Po co to? - spytała. - Wysiądziemy z pełzacza na stacji około stu kilometrów stąd. To pomoże przeprowadzić cię przez kontrolę celną. Z metalowego pojemnika wyjęła przedramię i podłączyła je do swojej czarnej torby. Blade ciało nabrało kolorów, palce się poruszyły. Kobieta wsunęła uciętą rękę Liii do pojemnika. -Jestem Mari - powiedziała, lekko akcentując ostatnią sylabę. Cień uśmiechu przemknął jej po twarzy. - Lila - odparła; zetknęły się dłońmi, Lila wyciągnęła prawą rękę do lewej dłoni Mari; w tym momencie nie była w stanie zrobić tego we właściwy sposób. - Za minutkę będzie po wszystkim - powiedziała Mari, wskazując rękę. Sięgnęła do torby stojącej na półce za swoimi plecami. Były w niej dwie ciemnopurpurowe togi. Wstała, żeby naciągnąć przez głowę jedną z nich. - Kiedy z tym skończę, będziesz mogła nałożyć drugą. - Dokąd mnie zabierasz? - Na spotkanie z szefem. Ton głosu wskazywał, że Mari bardzo go szanuje. A więc należała do Wolnych Ziemian. Cóż, ostatecznie to nie choroba. Lila tolerowała ich, chyba że - podobnie jak Tweed - byli fanatykami, pragnącymi doprowadzić całą ludzkość do zagłady. Mari wróciła do pracy, zestawiając staw łokciowy, mocując ścięgna, łącząc nerwy i naczynia krwionośne. Po pięciu minutach skóra się połączyła i tylko ledwie widoczna czerwona linia wskazywała miejsce, w którym dokonano przeszczepu. Wyciągnęła wtyczkę z gniazda na tyle głowy Liii ł ręka przestała być jedynie martwym ciężarem. Była zimna, Liii czuła jakby wbijały się w nią setki malutkich igiełek. - Przepraszam, że zrobiłam to tak nieporządnie - tłumaczyła się Mari, pakując przybory. - Ale potrzebujesz jej tylko przez jakąś godzinę. Nie będziesz jej wiele używała. _ W porządku. I tak jestem praworęczna - zacisnęła dłoń w pięść. Ręka była za krótka o jakieś pięć centymetrów. - Naprawdę? Tak jak moja matka. - Czyje to było? - Ręka? Została wyhodowana z tkanki jakiejś kobiety, która prawdopodobnie mieszka na Lunie. Puszczaliśmy genotyp przez kontrolę najczęściej jak się dało, żeby komputer wciągnął go do ewidencji... ale chyba nie powinnam ci tego mówić. - Nie krępuj się. - Lila podejrzewała coś podobnego. - Kobieta, która właśnie uciekła z najlepiej strzeżonego więzienia na Lunie powinna być bardziej szczęśliwa - zauważyła Mari. Jej uśmiech powoli stawał się coraz śmielszy i bardziej przyjacielski. Lila poczuła, że sama również się uśmiecha. - Nie miałam czasu, żeby to odreagować. Od tak dawna żyję z wyrokiem śmierci. Mari przysunęła się trochę bliżej. - A może chciałabyś pokopulować? - Nie, dzięki. Chyba wolałabym zacząć z mężczyzną... wiesz, minęło tyle czasu... - Rozumiem. Uwagę mediko pochłonął płaski, pokryty kraterami krajobraz i kanciaste cienie widoczne za oknem. Lila próbowała przyzwyczaić się do myśli, że ma szansę przeżyć. Nadal nic to dla niej nie znaczyło. Ciągle wracało wspomnienie tamtej kobiety, klonu, która miała umrzeć zamiast niej. Rozpłakała się pod wptywem pogmatwanych uczuć szukających ujścia. Dopiero kiedy Mari Położyła jej rękę na ramieniu, Lila zdała sobie sprawę, jak bardzo tęskniła do widoku przyjaznej twarzy, dotknięcia drugiego człowieka. Uspokoiła się od razu. Mari chciała cofnąć rękę, ale Lila powstrzymała ją. - Kiedy będziemy na miejscu? Mari zerknęła na chronometr na paznokciu kciuka. - Za jakieś dwie godziny. Chciałabyś teraz pokopulować? Dobrze by ci zrobiło. Wiem, co czujesz. - A niech tam. Był to miły gest, ale nie usprawiedliwiał kolejnej powodzi łez, jaką wywołał u Liii. Wiedziała, że mediko wyprowadziła ją z emocjonalnego dołka, w którym znajdowała się od roku. Zrobiła to, czego nie potrafiło sprawić intelektualne zaakceptowanie faktu, że wyrok na nią został odroczony. Będzie żyd! Pełzacz zatrzymał się w Herschel, jednym z mniejszych mrowisk na obrzeżach Gór Centralnych. Mari wjechała do śluzy i zaparkowała; ruszyły prosto do miasta, żeby złapać podmiejski pociąg do Panavision. Lila miała oczy szeroko otwarte, w nadziei że trafi jej się sposobność ucieczki, wkrótce jednak dołączyli do nich mężczyzna i kobieta. Śmiali się i żartowali wraz z Mari, ale było jasne, że są czujni. Mimo to Lila nie wątpiła, że szansa się nadarzy. Rozsądniej jednak było poczekać do czasu, kiedy trochę lepiej zorientuje się w sytuacji. Włożyła rękę do maszyny celnej, poczuła skrobnięcie próbnika na suchej skórze dłoni. Maszyna zagadała do siebie, rejestrując, że Lila jest kimś zupełnie innym. Szkoda, że nie mogę zachować nowej ręki, pomyślała dziewczyna. Bardzo by się przydała. Nie wchodziło to jednak w grę z powodu reakcji immunologicznej. Ręka obumarłaby w niecały tydzień. Panavision było miastem artystów, roiło się tu od aktorów i reżyserów. Wielu z nich przeszło modyfikacje na potrzeby granych przez siebie ról; miasto stanowiło z tego powodu dziwaczne miejsce. Stanęli w kolejce do pociągu grawitacyjnego do Archimedesa. Wsiedli wszyscy czworo, wagon został hermetycznie zamknięty. Lila poczuła, jak maleje jej ciężar, kiedy spadała pochyłym tunelem niemal czterysta kilometrów dół. Gdzieś pod Apeninami tunel znowu zaczaj się wznosić, pociąg stopniowo zmniejszył szybkość i w żółwim tempie dotarł do windy, która zabrała ich w górę, z powrotem na zamieszkane poziomy. Podróż skończyła się, ledwie Lila zdążyła wygodnie usadowić się w fotelu. Grand Concourse w Archimedesie wydał się jej przerażającym miejscem. Zapomniała już, że może być tak wielu ludzi i taki hałas. Nie miała jednak czasu, żeby się nad tym zastanowić; popędzano ją przez tłum do stacji prywatnej kolejki podziemnej. Kiedy znowu mogła spokojnie zebrać myśli, była już tylko z Mari w ośmioosobowej kapsule. - Gdzie teraz? - Nie wolno mi powiedzieć - odparła mediko wzruszając ramionami. Lila nie potrzebowała wiele czasu, żeby się tego domyślić. Większość Lunarian wiedziała niewiele o selenografii. Bywali na powierzchni raz na kilkanaście lat, najczęściej w podróży podobnej do tej, jaką odbywały Lila i Mari: zamknięci w kapsule posuwającej się po szynie indukcyjnej, podczas gdy krajobraz przemykał ze świstem za oknami. Lila jednak całkiem nieźle znała mapy powierzchni. Zmierzały na północ przez równiny Morza Deszczów, a kiedy nad horyzontem zamajaczyły szczyty, poznała Góry Spitzbergenu. A więc to tutaj mieszka szef. Tego rodzaju informacji nie uważano właściwie za tajemnice państwowe, nie rozgłaszano ich jednak ze względu na zawsze możliwą groźbę zamachu. Dom Tweeda znajdował się na powierzchni - i było to logiczne, uświadomiła sobie Lila, bo dzięki temu mógł w każdej chwili widzieć Ziemię. Ziemia i Najeźdźcy stanowili jego obsesję. Obok znajdowała S1? ogromna kopuła geodezyjna, otoczona przez gromadkę mniejszych. Pająkowaty teleskop o dwudziestometrowym zwierciadle stał w cieniu kopuły. Był wycelowany w Ziemię. Mari odcięła jej przedramię i zastąpiła oryginalnym, potem poinformowała Lilę, że Tweed czeka na nią w głównym budynku i wskazała jej drogę. Lila ruszyła bez pośpiechu, zaglądając przez kolejne drzwi do mijanych pomieszczeń. Prawdopodobnie nie ma innej stacji kolejki, a skafandry są pilnie strzeżone. W pełni zdawała sobie sprawę, że to miejsce jest więzieniem w takim samym stopniu jak Zakład dla Wrogów Ludzkości, ale uznała, że tak czy inaczej nadszedł czas, by rozpocząć planowanie. W dół korytarza spływała woda. Lila brodziła w niej, aż korytarz zmienił się w strumień wijący się wśród drzew, artystyczną mieszaninę hologramów i prawdziwych roślin. Nie zauważyła, kiedy to się stało. Na obrzeżach łożyska strumienia leżały wypolerowane głazy z różnobarwnego kryształu, w głębszych miejscach widziała ryby. Z brzegu uważnie przyglądała się jej pantera. Dołączyła do Liii, kiedy ta wyszła na suchy ląd i, obwąchawszy futro na łydkach dziewczyny, zaczęła się o nie ocierać. Lila bawiła się przez chwilę z wielkim kotem, po czym odpędziła go od siebie szturchnięciem. Ścieżka zaprowadziła ją na polanę. Na środku siedział na krześle Tweed, obok niego stała naga kobieta. Na skraju, wśród drzew, dostrzegła mężczyznę, również nagiego. Lila próbowała udawać, że to wszystko nie zrobiło na niej wrażenia, ale jej wysiłki spełzły na niczym. Nie miała pojęcia, ile pieniędzy kosztowało zbudowanie takiego kieszonkowego disneylandu, ale nie miała wątpliwości, że sporo. - Siadaj, Lilo - powiedział Tweed i z wysokiej trawy wyrosło drugie krzesło. Usiadła. Z kieszeni togi wyciągnęła szczotkę i zaczęła rozczesywać skołtunione, mokre futro na łydkach. - Poznałaś już Yaffę - ciągnął Tweed, wskazując gestem kobietę. Lila zerknęła na nią, zwracając uwagę na pozycję ciała i ułożenie rąk. Ta kobieta potrafiłaby ją zabić w ułamku sekundy i zrobiłaby to. Dostrzegła w jej oczach coś znajomego. - Dużo ich trzymasz? - spytała. W trawie u stóp kobiety leżał zwinięty boa dusiciel, długi na pełnych dwadzieścia metrów. - To ci pieszczoszek. _ Nie lubisz węży? - Nie mówiłam o wężu. Tweed zachichotał. - Vaffa jest bardzo użyteczna, lojalna, bystra na ile to możliwe i absolutnie bezlitosna. Prawda, Vaffa? - Skoro pan tak twierdzi. - Nawet na moment nie spuszczała Liii z oka. -Jeśli chodzi o twoje pytanie; istnieje wiele Vaff. Jedna tutaj, druga, która pomogła ci uciec parę godzin temu. I jeszcze inne. Lila nie musiała pytać, dlaczego Yaffy są tak użyteczne. Chociaż twarze i ciała tych dwóch, które spotkała, całkowicie się różniły, bu-dziły takie same uczucia. To byli zabójcy. Być może żołnierze, chociaż nie była specjalistką od chorób psychicznych. - Opowiedz mi o Pierścieniach - nieoczekiwanie poprosił Tweed. - To wyszło w czasie procesu - wyjąkała Lila. - Myślałam, że wiesz. - Tak, ale nie jestem przekonany, czy powiedziałaś całą prawdę. Gdzie znajduje się kapsuła? - Nie mam pojęcia. - Wiemy, jak cię zmusić do mówienia. Tweed wyrażał się w sposób przypominający aktora z trzeciorzędnego dreszczowca. - Daj spokój z tymi bzdurami. Nie chodzi o to, że ci nie chcę powiedzieć. Przyznałam się do jej zbudowania. Gdybym wiedziała, gdzie jest, nie zyskałabym na tym wiele, prawda? W tym momencie wyglądało na to, że nie tylko nie przyniesie to jej żadnych korzyści, ale może wręcz zaszkodzić. Tweed wydawał S1? nieszczęśliwy, co ją zaniepokoiło. Dbanie o jego dobre samopoczucie stało się naraz bardzo ważne. Pięć lat temu, kiedy badania zaprowadziły Lilę w obszary, gdzie mogła się spodziewać kłopotów z prawem, zdecydowała się zbudo- wać kapsułę. Miała znajomości wśród Ringersów i pieniądze, żeby wprowadzić zamysł w życie. Wtedy pomysł wydał jej się znakomity. Nawet gdyby została złapana i skazana, nie przerwałoby to jej prac. Teraz nie była zupełnie pewna, czy kierowały nią całkowicie altruistyczne motywy. Właśnie nauczyła się jak potężny jest instynkt samozachowawczy. - Przesłuchiwali mnie z użyciem narkotyków - powiedziała. -Mam przyjaciółkę tam, na zewnątrz. Kiedy opuściłam kapsułę, zmieniła jej położenie. Nie mogę nikogo zaprowadzić do stacji. Sama nie wiem, gdzie jest. - A twoja wspólniczka? - zapytał Tweed. - Nie możesz się z nią jakoś skontaktować? - Byłeś kiedykolwiek tam, na zewnątrz? - Nie, nigdy nie miałem czasu. Ostentacyjnie wzruszył ramionami. Lila widywała u niego ten gest już wcześniej, w kostce. Tweed był mistrzem w udawaniu skro-mnisia, grając rolę człowieka, który jest zawsze zajęty pracą na rzecz społeczeństwa. - No więc, Pierścienie są ogromne. Jeśli tam nie byłeś, nie możesz sobie nawet wyobrazić jak wielkie. Istniała możliwość, żeby kontaktować się z nią przez radio, ale mogłabym w ten sposób narazić ją na wielkie niebezpieczeństwo. Używając narkotyków mogli ze mnie wszystko wydobyć, a ona nawet by nie wiedziała, że chcą ją złapać. Poza tym, wciągnięcie jej w całą sprawę było dostatecznie trudne. Ringersi są raczej samotnikami. Problemy innych ludzi niewiele ich obchodzą. - Ale wiesz, jak się z nią skontaktować? -Jeśli chodzi ci o to, czy mogę ją znaleźć, to nie. Mogę zostawić wiadomość w centrali na Janusie. Ma tam dzwonić co dwadzieścia lat. Jak w zegarku. Rozłożył ręce. - Niezbyt dobry sposób. _ O to właśnie chodziło. Gdyby mnie było łatwo, to samo dotyczyłoby kogoś, kto wiedziałby tyle, co ja. Tweed wstał i przeszedł kilka kroków patrząc w niebo. Wąż poruszył się, owinął wokół nogi Vaffy. Pochyliła się, żeby go pogłaskać, nawet na chwilę nie odrywając wzroku od Liii. -Jak się nazywa ta twoja wspólniczka? - Parameter. Parameter-Solstice. Rozdział trzeci Clancy-Daniel-Mitre, "Muzyka Pierścieni". Zbiór wczesnej wspólnej poezji ludzko-symbowej. Około 240-300 o. Z. Wszystkie kategorie czytelnicze. Najwspanialsze, co otrzymaliśmy za pośrednictwem Gorącej Linii z Wężownika, to symb. W początkach trzeciego stulecia widziano w nich wybawienie ludzkości. Futurolodzy przepowiadali nadejście dnia, kiedy każdy człowiek połączy się z symbowym partnerem i wyzwoli na zawsze z zależności od śluz powietrznych, upraw hydropo-nicznych i wody z odzysku. Każdy człowiek miał się stać maleńkim symbolem utraconej Ziemi, swobodnie poruszającym się w Układzie Słonecznym zgodnie ze swą wolą. Łatwo dostrzec, co zainspirowało ten optymizm. Symetria pojęć jest bardzo pociągająca. Każda para człowiek-symb stanowi zamknięty ekosystem, który do funkcjonowania potrzebuje jedynie światła słonecznego i niewielkiej ilości stałej materii organicznej. Roślinny symb gromadzi w przestrzeni kosmicznej energię słoneczną i wykorzystuje ją do przekształcenia dwutlenku węgla i produktów przemiany materii człowieka w tlen i substancje odżywcze. Równocześnie chroni wrażliwą istotę ludzką przed próżnią i krańcowymi wahania- mi temperatury. Ciało symba wnika do płuc i przewodu pokarmo-wego. Obie strony karmią się nawzajem. Tym, czego nie wzięliśmy pod uwagę, jest umysł symba. Ponieważ symb nie ma mózgu, dopóki nie wejdzie w kontakt z człowiekiem stanowi jedynie grudkę materii organicznej. Ale przenikając system nerwowy swojego gospodarza staje się istotą myślącą. Dzieli z człowiekiem jego mózg. Wczesne badania wykazały, że - raz wprowadzony - symb zostaje w nim na zawsze. Od tego czasu tylko nieliczni godzili się zrezygnować ze swojej psychicznej prywatności w zamian za utopię życia w Pierścieniach. Ale mimo rozczarowania otrzymaliśmy jeden cenny dar. Społeczeństwo Pierścieni nie jest społeczeństwem ludzkim. My żyjemy w pokojach i korytarzach, oni mają do dyspozycji całą przestrzeń. My mamy prawo dać życie jednemu dziecku przez całe nasze życie, oni mnożą się jak bakterie. My jesteśmy samotnymi wyspami; oni - podwójnymi umysłami. Jest to związek, który trudno nam sobie wyobrazić. Gdzieś na granicy między dwoma niepodobnymi do siebie umysłami rodzi się napięcie. Tryskają iskry oszałamiającej twórczości. Wszyscy Ringersi są poetami. Poezja to naturalny produkt ich życia. Dla nas, którzy nie mieliśmy dość odwagi, żeby się połączyć, czekających na nieczęste kontakty z nimi, ich pieśni nie mają ceny. Parameter płynęła nad złotą pustynią, której nie zamykał żaden horyzont. Zwróciła się w stronę Słońca, małego, ale bardzo jasnego dysku tuż nad powierzchnią Saturna. Sama planeta była mroczną dziurą w przestrzeni, obrysowaną ostrym półksiężycem blasku, w którym Słońce tkwiło osadzone jak drogocenny kamień. Parameter nie widziała tego wszystkiego. O